Jedna z najpiękniejszych świątyń w mieście, w której centrum znajduje się wiekowe drzewo wiśni, pięknie rozkwitające od późnego marca do połowy kwietnia. Poświęcona bóstwu Inari i poprzez swoją obszerność, często staje się głównym miejscem różnorodnych festiwali i wizyt, również na tradycyjne miyamairi, które jest pierwszą wizytą w świątynie przez noworodki i musi zajść między pierwszym miesiącem, a setnym dniem od narodzin dziecka.
W weekendy oraz święta, świątynia jest wręcz oblegana zarówno od wizytujących jak i od odprawianych ceremonii, choć nie można odebrać jej popularności wśród par starających się o potomstwo czy uczniów, którzy stają w życiu przed zdawaniem egzaminów, aby dostać się na uniwersytet Fukkatsu.
Wśród ofiarujących, najbardziej popularnymi datkami na rzecz Inari jest ryż oraz sake - choć świątynia przyjmuje również inne dary.
Przy wejściu można znaleźć zarówno fontannę z zapewnionymi hishaku do nabrania wody i późniejszego obmycia dłoni, oraz ust - a także, choć już nieco głębiej, skrzynie na datki przy których można złożyć swoje krótkie modły.
Seiwa nie sprzeciwia się zachrypłemu przez setki lat głosowi. Choć wyłapujący sens wysyczanych ku niemu zdań, to skupiony na ścieżce dźwiękowej skrytej pod pierwotnym dialogiem.
— Wiesz jak wygląda suzuri, prawda? — słyszy przy naprędce wypowiadanych informacjach.
— Suzuri no tamashii — Szept niknie w wybijającym się znikąd szumie przypominającym chlupot wody. Suzuri no tamashii. Kolejny oddech zamknięty zostaje w zaciskającym się gardle. Dlaczego akurat teraz? Ciche przekleństwo kotłuje się na końcu języka, ale nie ucieka spomiędzy przygryzionych ust. Nie pomagają pytania ze strony Kojiro. Nie pomaga zmęczone ciało, które lgnie do ziemi, jakby tamże na zawsze miało zostać złożonym. Głębszy wdech i wzrok niczym szpony wszczepiony w kark drugiego z chłopców. Rainer kręci przecząco głową, jakby to od niego zależało, jakby to jemu na barki przyszła odpowiedzialność za aktualne zdarzenia. Na pytajniki jedynie przytakuje, choć niewiele ze słów wynosi. Jedynie podszepty te najważniejsze.
— Genpei-kassen — ulatuje spomiędzy ust, gdy poważne, czujne spojrzenie gna za śmiechem drżącym u podnóża świątyni. — Ale to wojna sprzed tysiąca lat. Nieważne, to teraz nieważne… Nie jestem sam. Nie będę go… nikogo spoza klanu angażował w walkę. — Z ciała ku ziemi spływa paraliż a Rainer w jednym, spokojnym geście zbliża się do Hattoriego. Dłoń zacieśnia na tamtego przedramieniu, by w pewnym, ale łagodnym geście rozluźnić chłopięcą sylwetkę. Tak, jak go uczył. Ruchy ma więc mocne i stanowcze. Paliczki natomiast chwytają ciało w geście niemalże medytacyjnym. — Asahura, przełączam cię na głośnomówiący. Kierujemy się ku studzience. — To powiedziawszy spojrzał i w stronę Heizō, by przez ruchu głową wskazać uchylone do świątyni drzwi; dodaje ciszej, już bezpośrednio do niego: — Tsunami się tym zajmie. To wszystko tutaj to bardzo stara historia. Nie twoja historia.
Ciałem zwraca się do wyjścia, ale nie zwalnia ucisku z pochwyconego przedramienia, jakby w obawie, że to może zaraz utracić. Po karku pnie się zimno a pod czaszką zdrowy rozsądek mąci jedna, szalona i całkiem bezpodstawna, ale w swej irracjonalności cholernie podniecająca myśl. A może by spróbować? Palcami jak matka rozrysować na kafelkach wzory, szeptem godnym świątyni związać uwolnioną duszę węzłami rytuału. Kącik ust drga nieznacznie, ale kolejne słowa dowódcy przywracają Seiwę do aktualne dziejących się wydarzeń.
— Nic szczególnego. Suzuri rzuca jedynie groźby. Nic fizycznego nie miało miejsca. Co logiczne, jeśli mamy do czynienia z iluzyjnością i fantomami. Heh, najwidoczniej ktoś próbuje nadpisać historię i tę przemalować w ładniejszych prawdach. Urzekające, Asahura, powinieneś tego doświadczyć. — Mimowolny uśmiech pnie się wraz z zafascynowanym spojrzeniem badającym sklepienie świątyni. — Gdyby tylko mój ojciec mógł to zobaczyć. Przytłaczającą czerń spisanej na kartach przeszłości. Zawsze się nią fascynował, wiesz, Asahura? Palcami matki spisywał własne życie, jakby w splocie istniało wespół z życiem samego Seiwa tennō; jakby był równie ważnym.
Milknie na krótką chwilę.
— Specjalizuję się w walce wręcz. Wątpię, by przy Suzuri jakkolwiek to pomogło. To yōkai zdaje się być wiekowym. Wychodzimy ze świątyni, tusze pełzną za nami. Całkiem urocze, choć zdają się mieć ostre kły.
Rozbawiony pomruk grzęźnie w gardle, po czym równie śmiejące się, ale i dziwnie podjudzone spojrzenie ląduje na twarzy Heizō.
— Hei, wszystko dobrze? — pyta lustrując mimikę chłopca, gdy zimno zewnętrza wdziera się przez szparę w masywnych, drewnianych wrotach.
— O czym on mówi? — wymruczał pod nosem, gdy cała ta gra zaczęła przybierać drastyczniejszy wydźwięk, ale jego niski głos jedynie zmieszał się z narastającym we wnętrzu budynku szumem. Spojrzenie błądziło po otaczającej ich ciemności, jakby usiłowało się do niej przyzwyczaić, ale w końcu to rozświetlony ekran telefonu mimowolnie przyciągnął jego uwagę, ale jego czujność umknęła mu zaledwie na sekundę.
Rainer mógł wyczuć pod palcami chwilowy opór, bo w sytuacji zagrożenia niełatwo było od razu zmusić kogoś do opuszczenia gardy. Rozluźnił się dopiero, gdy napotkał na chłopięce spojrzenie i w odpowiedzi na kolejną wskazówkę przytaknął krótko, choć nadal wyraźnie zdezorientowany. Opuścił łuk wzdłuż ciała, zsuwając z niego przygotowaną strzałę, której jednak nie ukrył z powrotem w kołczanie, jak gdyby stracił już wiarę w to, że za moment nie okaże się przydatna. Tsunami mogło być już w drodze, ale wciąż nie znaleźli się na miejscu – idąc za zdrowym rozsądkiem, najwięcej zależało teraz od nich.
Tylko palce oplatające jego przedramię, na którym pod rękawami skrywały się rzędy znaków czarnych, jak otaczający ich tusz, zmusiły go do ruszenia się z miejsca.
— Znałeś tę historię, jeszcze zanim mnie tu zabrałeś — stwierdził, ale w jego głosie nie było choćby najsłabiej wyczuwalnej nuty wyrzutu. Sam przecież podjął decyzję, by udać się tutaj razem z nim, mimo niewiedzy. Wziął pod uwagę ewentualne ryzyko, na które nawet nie mógł się przygotować; zaopatrzony w łuk przeciwko rzeczom nie z tego świata.
Dotrzymując mu kroku, przysłuchiwał się rozmowie, chłonąc każde słowo, które zamiast rozjaśniać sytuację, zasnuwały jego umysł gęstą mgłą. W towarzyszącym mu skokowi adrenaliny nie odnajdował fascynacji, choć skłamałby, gdyby zaprzeczył towarzyszącemu mu uczuciu zaciekawienia. Bo wiedza o nieznanym nęciła, a kiedy znajdowała się na wyciągnięcie ręki, ta niepewność przy odsłanianiu kolejnych kart wywoływała przyjemne mrowienie w mięśniach. Spojrzenie miał jednak poważne, a twarz pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu poza chłodnym skupieniem, kiedy to na przemian badał, czy znajdują się w bezpiecznej odległości od tuszu i zerkał ku Seiwie, który z entuzjazmem opowiadał o tym wszystkim osobie po drugiej stronie słuchawki. I chociaż warunki, w jakich się znaleźli, nie były zbyt sprzyjające, mimowolnie odnotowywał w głowie nowe informacje.
„ Hei, wszystko dobrze?”
— Mhm — z jego ust uleciał krótki pomruk, jakby niespodziewanie wyrwano go z zamyślenia. Na szczęście szybko zdał sobie sprawę, że brzmiało to raczej mało przekonująco. — Jest w porządku. Zresztą mniejsza o to. Bardziej zastanawia mnie, co powinniśmy zrobić, jeśli Tsunami będzie potrzebowało więcej czasu, żeby tu dotrzeć? Suzuri to yokai, tak? Naprawdę trzymanie się blisko studni wystarczy? — mówiąc to, mimowolnie skierował grot trzymanej strzały ku pobliskiej studzience. Nie miał okazji usłyszeć akurat tego fragmentu rozmowy z drugiej strony słuchawki, dlatego nie wiedział też, dlaczego kierowali się akurat w tamtą stronę, zwłaszcza że czarne plamy wciąż deptały im po piętach. Było ich za dużo. Jeśli miał strzelać, musiał mieć przynajmniej jeden konkretny cel, ale wszystko wskazywało na to, że ten wolał trzymać się w bezpiecznych ciemnościach świątyni.
W słuchawce jednak trwała dość wymowna cisza, po czym słyszalne było przeczyszczenie gardła przez dowódcę Tsunami.
- Daleko jest mi do pochwalenia czy podzielenia twojej fascynacji tym yokai. Jest niebezpieczne, choć bardziej dla waszego klanu - odpowiedział w końcu mężczyzna. Spokojnie, może dosyć oschle, jednak nie można było się temu dziwić, skoro jak już wcześniej sam wspomniał, znajdywał się w pracy. - Nie zbliżajcie się do nich, w miarę możliwości. Trzymajcie dystans od wszystkiego, aby nasi na miejscu nie mieli niemiłych niespodzianek - powiedział, a do waszych uszu dotarł dziwny brzdęk korali, który tak silnie kojarzył się z modlitwami shintoistycznymi. Mimo szumów tworzonych przez yokai, dźwięk był bardziej charakterystyczny i wybijający się w nocnej, względnej, ciszy. Nie dochodził z samej świątyni, a gdzieś dalej - jakby ze ścieżki, jednak widok blokowały wszystkie tusze dookoła.
- Może nie wystarczyć, niestety. Przypuszczam, że nie macie przy sobie żadnej ofiary? Choć ta by mogła zostać pożarta przez Suzuri zamiast przyjęta przez Inari... Studzienka powinna być bezpieczna. Tak długo, jak nie zalęgły się pod nią tusze. Pod dachem powinniście znaleźć ofudy, w razie potrzeby zerwijcie je i... - rozległ się dziwny trzask po drugiej stronie i wiązanka niezadowolenia, cichych przekleństwa pod nosem, odsunięcia telefonu.
Dopiero po dłuższej chwili głos Kojiro na nowo rozległ się w słuchawce.
- Ofudy obronne lub oczyszczające powinny się znaleźć nad studzienką. Poza tym, jeśli rozlejecie dookoła wodę, powinno kupić wam to odrobinę czasu, a na pewno jest to warte podjęcia próby. Muszę was teraz zostawić, ale egzorcyści są w drodze - wyjaśnił mężczyzna, nie dając wam tak naprawdę wiele czasu nim się rozłączył.
Tusze wydawały się nieco bardziej poruszone, jakby rzeczywiście czegoś się wystraszyły. Im bliżej znajdywaliście się studzienki, te tym bardziej starały się zbliżyć do was - choć pod dach rzeczywiście nie ośmielały się wchodzić.
Gorzej, że zdecydowały się zacząć wspinać się po belach, na których ten dach stał - a później i na dachówki. Jeden z tuszy nawet zdecydował się skierować zęby na jedną ze zwisających ofud - ale prędko upadł z pluskiem na ziemię, rozpryskując się przy tym na swoje towarzystwo i wasze ubrania, zupełnie jakby był zwykłym balonem wypełnionym tuszem, a nie ożywioną dziwną mazią. Plamy wcale nie spróbowały się połączyć w jedno na nowo, zupełnie jakby stworzenie było całkiem uśmiercone.
Jednak mogliście dostrzec panikę pośród tych stworzeń. Jakby czegoś się bały, jakby próbowały was sięgnąć ząbkami, czy przegryźć liny, na których znajdywały się chroniące was w tej chwili ofudy. Wyraźnie coś w te stworzenia wstąpiło, mogliście wyraźnie w nich dostrzec panikę i pośpiech, którym nie wykazywały się jeszcze kilka minut wcześniej.
| Termin na odpis mija o godzinie 22:00 8 stycznia.
@Seiwa-Genji Rainer @Hattori Heizō
Wskazówki mężczyzny były mało precyzyjne, a przebłysk zawodu czy też rezygnacji pojawił się w srebrnych tęczówkach, gdy na krótką chwilę skrzyżował spojrzenie z Seiwą. Wsunął trzymaną strzałę do kołczanu, a łuk zarzucił na ramię, gdy zbliżyli się do obwieszonego ochronnymi zaklęciami zadaszenia studzienki.
— Na pewno powinniśmy je zrywać? — rzucił już jedynie do Rainera, gdy mężczyzna po drugiej stronie ucichł na dobre. Przyglądał się właśnie tuszom, które w niepodobnym do siebie poruszeniu kręciły się dookoła zadaszonej studni. Zawieszone na sznurkach zaklęcia zdawały się być jedynym, co jeszcze trzymało je na dystans. Gdy niedługo później jedna z goniących ich mar rozbryznęła się na śniegu, odruchowo cofnął się do tyłu o nieduży krok, bo zaraz zetknął się nogami ze studzienką, której chłód wyczuwał przez nogawki. Uderzył butem o nieośnieżony beton, by strząsnąć z niego i ze spodni przynajmniej część rozbryźniętego tuszu, ale wystarczyła chwila, by jego pozostałości wsiąknęły w materiał. Czymkolwiek była czarna substancja, nie wyglądała na iluzję.
— Zostawmy je na razie. Wydaje mi się, że kupią nam trochę czasu — dodał, zauważywszy, że stworzenia przynajmniej na ten moment były bardziej zajęte ofudami niż ich obecnością. — Zacznijmy od wody, jeśli to nie zadziała, spróbujemy czegoś innego. Łap za wiadro — ostatnie słowa wyrzucił z ledwo słyszalnym rozbawieniem, jakby koniec końców w tej sytuacji krył się pewien absurd i dostrzegł go dopiero, gdy przynajmniej na chwilę byli bezpieczni.
Potrząsnąwszy rękami, jakby chciał strzepnąć z nich nieprzyjemne uczucie odrętwienia – bo mróz nieustannie dawał się we znaki – chwycił zaczerwienionymi palcami za grube, drewniane wieko studni i zsunął je na bok na tyle, by zrobić miejsce na zawieszony na linie kubeł.
Nie może powstrzymać śmiechu grzęznącego w gardle. Wpierw więc jedynie parsknięcie ulatuje spomiędzy rozchylonych warg, ale wystarczy parę sekund, by roześmiał się żwawiej i głośniej. Ciepłe, niepasujące do Rainera rozbawienie, zdaje się rozpuszczać osiadły w powietrzu ziąb. Nie wiedzieć czemu, ale podirytowanie Heizō w połączeniu z dudniącym w oddali, ale wciąż odczuwalnym strachem, stworzyły dziwną masę wesołości. Absurd sytuacji, cholernie obecne już nie tylko w ciele, ale i w głowie zmęczenie, gną się pod nagłym chłopięcym rozbawieniem. Tak obcym, tak odstającym od jego zazwyczaj poważnej, odpowiednio wpisanej w sytuacji sylwetce. Śmiech, pomimo tego, że jest względnie cichy, i tak odbija się o ciszę nocy w wyjątkowo gryzący się ze wszystkim sposób. Seiwa mimowolnie przyciska telefon do podbrzusza, gnie się w tym nagłym rozbawieniu, by odetchnąć głębiej. Nerwowe wstrząśnięcie ramion, wciąż rozbawione oczy pędzące po zawieszonych przy studni ofudach.
— Nie jestem specem w egzorcyzmach, więc się faceta posłucham — mówi szybko, wciąż wesoły, gdy przy dwóch skokach zrywa parę amuletów. Jeden zaczepia o swój długi, zdobiący lewe ucho kolczyk.
— Daj rękę — Nie czekając na odpowiedź sięga lewego nadgarstka, by chwycić jeden z rzemyków uwieszonych na dłoni drugiego z chłopców. Pod palcami bada szorstkość materiału, by zaraz zawiązać przy nim zdobycz. Zanim jednak wsłucha się w kolejne polecenie, zamilknie na krótką chwilę, pozwoli wesołości ulecieć jak śnieg w locie zmieniający się w kroplę. Opuszka kciuka dotknie czerwonego kamyka z wygrawerowanym, choć w lichym świetle świec ledwie widocznym żłobieniem. Rainer pozwala ukłuciu w klatce piersiowej rozejść się niewygodnym ciepłem po szkielecie, po czym przełyka go głębszym wdechem.
Ledwie mruknięcie daje znak o dosłyszanym poleceniu, gdy podążając za towarzyszem podaje mu pozostawione przy studni drewniane wiadro.
— Woda będzie zamarznięta — mówi cicho opierając się o marmur studni; cicho, jakby budził się ze snu i z opóźnieniem odpowiadającym logice, która przy nagłym wylewie niewiadomych uczuć musiała odsunąć się na dłuższy plan. — Ale zobacz.
Odwraca się ku ciemności nocy, która, szczególnie przy dźwiękach dochodzących ze świątyni, wydaje się specjalną. Oddycha ciężej i zagryza wnętrze lewego policzka. Rozbawienie, podobnie jak tusz w materiał, nie wiedzieć kiedy wsiąknęło w stoickie już oblicze chłopca.
- Ktoś zamawiał pomoc? - rzucił Raito Setsuna, zerkając na dwójkę, w jego odczuciu, dzieciaków. Przyjrzał się pierw członkowi klanu Minamoto, a po tym jego towarzyszowi, którego broń nie uciekła jego uwadze.
Zbliżył się do was, a stworzenia dość prędko zamknęły przejście, które sobie utorował jeszcze kilka chwil wcześniej. Mężczyzna jednak nie wydawał się być tym zaskoczony, przystając pod daszkiem i zerkając na zawieszone talizmany na nim, jakby zastanawiał się nad czymś.
- Jak dobrze strzelasz z łuku? - zapytał, zaraz wyciągając z kieszeni niewielką i płaską, plastikową butelkę. Strzelbę przewiesił przez ramię, na plecy.
Odkręcił butelkę, na ziemię zaraz wysypując barierę z soli. Tymczasową, ale wyraźnie był pewny, że nie potrzebowali dużo więcej czasu.
- Pocisk utoruje widoczność. Będziesz w stanie strzelić w... - skierował się w odpowiednią stronę wyjścia, wskazując zaraz przed siebie, jakby próbował ocenić odległość i wysokość. - Bramę, znajdującą się w tamtym kierunku? Nie jest tak daleko... ale jeśli udałoby się dobić ten ozdobny sznur z ofudami do bramy, to mogłoby kupić więcej czasu do utorowania dla was drogi, bezpiecznej drogi... - tłumaczył, zaraz zatrzymując wzrok na jednym ze stworzeń, które próbowało podejść znów zbyt blisko jak na jego gust.
Zaraz wysypał na nie sól, a to z piskiem odbiegło na moment niczym porażone. W tłumie tuszowej mazi yokai, stanowczo wywołało to poruszenie i niezadowolenie, jakby jeszcze bardziej je tym rozdrażnił.
Zaśmiał się chłodno na te dźwięki, zaraz przy użyciu strzelby podważając sznur i odrywając go wraz z ofudami z daszku, pod którym się znajdywali. Kiedy skończyło, podał go Heizo.
- Bez stresu, masz całą jedną próbę. Chyba, że chcesz spróbować z pustą strzałą pierw? - zapytał, samemu przygotowując się z samą strzelbą. - Genji, prawda? Opowiesz mi, co was tutaj przywiało, i z czym się dokładnie spotkaliście? Przyda się do uporania z tym cholerstwem...
zaraz po tym łapiąc za strzelbę i celując w stronę, o której wcześniej wspominał.
| Termin na odpis mija o godzinie 22:00 22 lutego.
@Seiwa-Genji Rainer @Hattori Heizō
„Daj rękę.”
Westchnąwszy w wyrazie zrezygnowania, posłusznie uniósł lewą rękę. Nie sądził, że przewieszona na nadgarstku ofuda cokolwiek zmieni, zwłaszcza że na ten moment nie planowali ruszać się spod studzienki. Z drugiej strony musiał przyznać sam przed sobą, że też nie posiadał jeszcze wystarczającej wiedzy, by o czymkolwiek decydować na własną rękę. Gdy talizman zawisł na jego nadgarstku, uniósł go na wysokość twarzy, by przyjrzeć się zapisanym na nim znakom – część z nich wyglądała znajomo i chociaż powinien pokładać większe nadzieje w tego typu przedmiotach, nie był pewien na jak długo dadzą sobie radę z otaczającą ich chmarą.
— Warto spróbować — skomentował, chwytając za podane mu wiadro. Wydawało się wystarczająco ciężkie, by przy gwałtowniejszym zrzucie przebić się przez cieńszą warstwę lodu. — Wszystko w porządku? — spytał mimowolnie, luzując sznur przywiązany do uchwytu. Trudno było nie dostrzec wyraźnej zmiany w zachowaniu, gdy Seiwa jeszcze przed chwilą śmiał się w najlepsze, a teraz sprawiał wrażenie wycofanego; dziwnie odległego, jak na sytuację, która wymagała od nich, by byli bardziej obecni swoimi myślami. Z wzrokiem utkwionym w chłopięcej sylwetce, zepchnął wiadro ku wnętrzu studni, skąd chwilę później do ich uszu dobiegło echo głośnego uderzenia, któremu jednak nie zawtórował pluskot wody, a jedynie chrupot nadpękniętego lodu.
Jeszcze raz – przemknęło mu przez myśl i już chwytał w palce sznur, by wciągnąć kubeł z powrotem, gdy wystrzał przerwał zaplanowaną czynność. Zupełnie odruchowo przygarbił się, unosząc ramiona wyżej, jakby przyjęta postawa nie tylko miała uchronić go przed pędzącą kulą, ale i zabezpieczyć uszy przed donośnym hukiem. Była to całkowicie naturalna reakcja kogoś, kogo wzięto z zaskoczenia i wydawało się, że niewiele brakowało, gdy nabój pognał ku zadaszeniu nad ich głowami. Nie trwało to długo, zanim spojrzeniem namierzył źródło nowego zamieszania.
Świetnie. Na krótką chwilę zerknął z ukosa ku Rainerowi, jakby szukając ujścia dla zwątpienia, które pojawiło się w jasnych oczach. Mężczyzna, który przybył na ratunek, może i radził sobie z otaczającymi go monstrami, które posłusznie schodziły mu z drogi, ale w jego postawie było coś przerysowanego. Coś, co widocznie nie do końca mu się podobało. Mając na uwadze, że teraz wiele zależało od tej pomocy, kiwnął jedynie głową – bardziej na powitanie niż twierdząco, bo to, że mieli kłopoty było widoczne gołym okiem.
— Całkiem dobrze — stwierdził, przysłuchując się temu, co nieznajomy miał do powiedzenia. Przyjrzał się wskazanej przez niego bramie i kiwnął głową, bo w gruncie rzeczy cały jej obszar stanowił jedną wielką tarczę. Zadanie nie było trudne, skoro na dobrą sprawę oddanie strzału nie wymagało tu większej precyzji. — Dam radę.
Przejąwszy sznur, bez targających nim wątpliwości, przewiązał go do wyciągniętej z kołczanu strzały. Mocnym szarpnięciem upewnił się, czy supeł był wystarczająco silny, by nie rozpleść się w trakcie lotu. Sięgnąwszy po łuk, odsunął się o dwa kroki, ustawiając się w jednej linii z członkiem Tsunami. Chwilę później przymierzył się do strzału, naciągając mocno cięciwę. Przymrużywszy oczy odczekał na swoją kolej. Gdy tylko w okolicy rozległ się kolejny strzał, rozluźnił palce, posyłając strzałę ku bramie przy utorowanej przez pocisk drodze. Przez chwilę tkwił jeszcze w pozycji strzeleckiej, zanim łuk swobodnie przekręcił się w jego dłoni, luźno zawieszony nad ziemią. Grot z impetem wbił się w drewnianą bramę świątyni.
— Masz tego więcej? — dość ostentacyjnie kiwnął głową ku miejscu, w którym mężczyzna jeszcze chwilę temu rozsypał sól. Uznał, że skoro chciał, by bezpiecznie dobiegli do wyjścia, dodatkowe środki ostrożności mogły im się przydać.
Rzut na broń miotającą: 59 – sukces.
Wybudza go świst strzału i automatyczna reakcja ciała. Nagłe spojrzenie ku Heizō, czy aby wszystko w porządku. Łączy ich podobne, skupione zaaferowanie i wzrok jak zwierzęcia skaczący po otaczających miejsce przedmiotach. Szelestowi uciekanych stworzeń towarzyszy głos. Niski, przaśny, serialowy. Brwi Seiwy wpierw marszczą się, by po chwili dołączyć do podirytowanego westchnięcia. Miejmy to już za sobą. Nie zdaje sobie sprawy jak absurdalnym wykazuje się zachowaniem, gdy paranormalność zdarzeń przyjmuje niczym codzienne błahostki. Ale czy nie w takim podejściu go wychowywano? Od małego, od dzieciaka, gdy w wieku ośmiu lat… Ramiona wzdrygają się, by zrzucić z nich doskwierające wspomnienie. Automatycznie cofa się do drugiego z chłopców, by nawet symbolicznie zakryć go jednym ramieniem. Nie jest wyższy, ale przyprowadzając go tutaj zdecydował, nieświadomie, ale wciąż, że bierze na barki czyjeś bezpieczeństwo. Ręce więc, choć wciąż przyklejone do bioder, to spięte jak u skocznego, drapieżnego kota.
Przy słowach obcego mężczyzny – obcego? Wydaje mu się, że twarz zarysowywała się częściej w przestrzeniach klanu, niźli by się spodziewał – nieruchomieje. Spojrzenie powraca do rozgrywanej sytuacji, by przy dialogu pozostałej dwójki, z ust wypuścić zdenerwowane powietrze. Kręci głową w niedowierzaniu a wraz z tymże ruchem zawieszone na płatkach uszu kolczyki odbijają jasne promienie księżyca. Spogląda ku niemu. Dopiero teraz oczy zachodzą mrowiącą niewygodą. Naprawdę powinien już się położyć. Raz jeszcze wzdycha, ale powietrze ma posmak ciężkiej, śliskiej oliwy przelewającej się przez gardło.
Co dokładnie nas tutaj przywiało? Z półprofilu oczy wędrują ku zaaferowanej twarzy członka Tsunami. Milczy jeszcze moment, sekundę, dwie, by zrazu wpaść w krótki, szczegółowy i zdecydowanie skrótowy monolog. Składa się z trzech zdań, w których zawarte są wszelkie najpotrzebniejsze informacje. Na sam koniec ręce krzyżuje na piersi, by oczyma odbić ku strzale lecącej ku wskazanemu wcześniej punktowi. Uśmiecha się przy jednej z ostatnich kropek a i słowa przerywa dłuższa pauza. Kiwnięcie głową jakby w aprobacie ku celności drugiego z chłopaków.
— Możemy iść? Czy powiadomić kogoś z klanu? — Biodra Rainera odbijają się od murku studni.
- Nie będzie potrzeby, Seiwa, idźcie do domu - powiedział spokojnie, wzrok przenosząc tylko na moment z ciemnych i kleistych yokai. Po tym sięgnął ręką do paska, odpinając worek, w którym pozostało zaledwie pół tego, co przyniósł. Sól, która była doskonałym odstraszaczem na słabsze yokai, była również świetnym zabezpieczeniem w wypadku, na który dzisiaj natrafiła dwójka posiadająca mniejsze doświadczenie od wojskowego. - Sól na odstraszanie, sake do zaprzyjaźniania się... taka podstawa, jakbyś potrzebował kiedyś na przyszłość - rzucił, po tym już wzrokiem wracając do otaczających ich stworzeń. Nie musiał patrzeć czy próba Heizo się powiodła - słyszał ulegające pod presją drewno bramy.
- Pośpieszcie się. Ja sobie poradzę tutaj - zapewnił, odprowadzając wzrokiem dwójkę, poza bramę.
Choć między ruszeniem za prowizoryczną drogą, a faktycznym zjawieniem się na niej, nikt nie dostrzegł, że do buta Rainera uczepił się fragment ciemnej mazi - słaby i lichy, który nie stanowił zagrożenia w tej chwili, nawet jeśli z czasem mogło się to zmienić.
Kiedy znaleźliście się już poza terenem świątyni, do waszych uszu dotarły huki wystrzałów oraz ciche paniczne głosiki, które sugerowały, że dla członka Tsunami sytuacja nie stanowiła większego zagrożenia. Dotarły do was informacje kolejnego dnia, że na sam teren świątyni w nocy włamali się wandale, niszcząc doszczętnie jeden z budynków, a świątynia prosi o datki, na odremontowanie go - brzmiało to na prawdopodobną historię, choć wasza dwójka doskonale znała prawdę wczorajszego zajścia.
Czarne stworzonko nie zostało zauważone przez was na bucie Rainera - nieświadomi przyklejonego yokai, wkrótce stworzenie zadomowi się w pokoju Rainera, w wygodnym kącie, czekając do bardziej łaskawych dni. Poruszy się nieco bardziej i odżyje dopiero w okolicach lutego, a nawet i marca - wtedy zacznie dawać znać o sobie w rezydencji Minamoto, podkradając jadeitową niewielką biżuterię, a także uczepiając się swojego nowego nosiciela, uznając Rainera za swojego przyjaciela. Niechętnie będzie pokazywać się innym - i niekoniecznie będzie posłuszne, choć z czasem może się to zmienić.
| Wątek zakończony, pamiętajcie o zgłoszenie się w dziale o punkty!
Rainer stworzenie będzie mogło zostać z czasem twoim chowańcem - na razie jest yokai, które jest nieusłuchane i działa po swojemu. Pamiętaj, że w rezydencjach Minamoto, jeśli zacznie bardziej psocić, może stanowić to dla niego zagrożenie - dbaj o nie ładnie, a z czasem (i odpowiednią opłatą) może zaskoczyć cię umiejętnościami. W wątkach z MG, zawsze to MG będzie decydował o jego zachowaniu, dopóki nie stanie się twoim chowańcem.
@Seiwa-Genji Rainer @Hattori Heizō
Było wcześnie. Wystarczająco, by zniechęcić większość przechodniów, do pojawienia się na pnącej w górę, ścieżce do świątyni. Nikt wtedy nie patrzył. Nikt nie krzywił się z odrazą. Nie szeptał, śledząc wzrokiem odkryte fragmenty zaczerwienione od wielokrotnego mycia - skóry, która musiała ich tak brzydzić. Nic, co robiła, nie mogło jednak zmyć skazy, co wżarła się pod skórę, płynęła z krwią. Wydawało jej się nawet, że wszędzie tam gdzie wtedy znaczył jej ciało, cera gniła, sącząc się brudem, jak ropą. Niezależnie od tego jak długo tkwiła pod wodą, jak uparcie, chorobliwie, tarła czerwieniejącą skórę. Wszystko pozostawało takie, jak powiedział.
Jesteś brudna. Jesteś brudna jak ja. Taką pozostaniesz
Nikt nie zechce. Wszyscy zobaczę tu mnie
Przestawała bronić się przed narastająca wizją. Przed szeptami, duszącymi krótkie sny, targające natchnieniem, gdy czerń wspomnień ziała szyderczo z płócien i kartek. Kiedy je malowała? Kiedy darła szkicownik rozcapierzonymi w furii palcami, rozmazując grafitowe plamy łez? Rzeczywistość z niej kpiła. Czemu znowu? Po tylu latach, przypomniała sobie, czym ją uczyniła?
Zerknęła w górę, na burzące ciemność świtanie, ledwie zadzierając brodę, jakby wzrok odzwyczaił się łapać promienie słoneczne. Podkrążone powieki i wyraźnie malujące się cienie, wymownie opowiadały historię o brakach w śnie i zmęczeniu. Albo chorobie. Bo chorowała jej dusza. I to, jednym przebłyskiem przypomniało, gdzie mogła próbować znaleźć spokój? Ukojenie? Trudnością było skupienie się na rozwiązaniu, świadomość - umykała w tym kierunku, nie dając odpowiedzi. Szukała wiec po omacku, jak lunatyk, odnajdując ścieżkę z przeszłości, którą pokonywała. Ktoś ją prowadził. Ktoś trzymał za rękę. I ta bliskość nie przerażała. Czemu nie mogła sobie przypomnieć tego uczucia? Czemu czuła się tak żałośnie. Bezsilnie.
Palce wcisnęła w rękawy przydługiej bluzy. Nie pamiętała nawet skąd ją miała. Zostawił ją Jiro? Nie pachniała jak on. Nie było go u niej dawno. A to więzło w krtani pulę przytkanych łez. W rozpaczliwie próbie przypomnienia, niby dziwacznej modlitwie, skubała wytarte krańce. Kaptur zsunął się z głowy, pozwalając splątanym pasmom wysypać się na ramię, gdy rozchyliła wargi w pełnym niespokojności westchnieniu. Czy powinna w ogóle tu być?
Zatrzymała krok w połowie zmurszałego schodka. Zerknęła w dół, na wiązane za kostkę buty. Wcześniej jasny błękit, zamazała natarczywie grafitem, jakby kolor był w stanie przyciągnąć niechciane spojrzenie. Zagryzła zaczerwienione wargi, chcąc pochylić się nad dostrzeżoną smugą cienia, ale zamarła, gdy usłyszała szum kroków. Na moment wstrzymując oddech w nagłej panice.
Uciec.
Tylko gdzie? W górę, do świątyni - czy na przełaj, w dół schodów?
Niepewność przyszpiliła paraliżem na tyle długo, że sylwetka zamajaczyła wyraźniej, odsłaniając męską postać. Skojarzenie przyszło prędko, nakładając ostrzegawczo na ciało, wiercące u podstawy kręgosłupa dreszcze.
Znała go, przecież - zrozumiała, z urwanym na wydechu słowem. Z jakimś niejasnym dla samej rozumieniu - zdecydowała zaczekać. Przecież - mógł ją minąć. Kiwnąć najwyżej głową i zniknąć gdzieś wzdłuż świątynnej ścieżki, zajmując się własną tajemnicą. Ona przecież nią nie była.
Nie miał podstaw się nią interesować. Nikt.
Prawda?
Wciągnęła płytko powietrze, garbiąc ramiona, jakby chowała się przed oczekiwanym uderzeniem. Zeszła z drogi, jakby chciała przepuścić zbliżającego się chłopaka. Zmęczone spojrzenie, pełne znajomej barwy parzonej kawy, z bolesnym wstydem uciekło w dół. I mimo to, kiwnęła głową w dziwnej formie wystraszonego powitania.
@Nakajima Haru
Nakajima Haru ubóstwia ten post.