Jedna z najpiękniejszych świątyń w mieście, w której centrum znajduje się wiekowe drzewo wiśni, pięknie rozkwitające od późnego marca do połowy kwietnia. Poświęcona bóstwu Inari i poprzez swoją obszerność, często staje się głównym miejscem różnorodnych festiwali i wizyt, również na tradycyjne miyamairi, które jest pierwszą wizytą w świątynie przez noworodki i musi zajść między pierwszym miesiącem, a setnym dniem od narodzin dziecka.
W weekendy oraz święta, świątynia jest wręcz oblegana zarówno od wizytujących jak i od odprawianych ceremonii, choć nie można odebrać jej popularności wśród par starających się o potomstwo czy uczniów, którzy stają w życiu przed zdawaniem egzaminów, aby dostać się na uniwersytet Fukkatsu.
Wśród ofiarujących, najbardziej popularnymi datkami na rzecz Inari jest ryż oraz sake - choć świątynia przyjmuje również inne dary.
Przy wejściu można znaleźć zarówno fontannę z zapewnionymi hishaku do nabrania wody i późniejszego obmycia dłoni, oraz ust - a także, choć już nieco głębiej, skrzynie na datki przy których można złożyć swoje krótkie modły.
i used to think that i was running from the night,
but i've been following behind the light, all this time.
Wciąż ją czuje. Fakturę pergaminu, po której sunie niespiesznie opuszek palca oraz nierówną powierzchnię drewnianego stolika. W zastane mięśnie nóg od zbyt długiego klęczenia wbijają się nieistniejące igły, ignoruje je na poczet kurczowego zaciskania dłoni w pięści to prostowania ich. Niecierpliwość zakrada się jak szept, jak niezauważalna rysa na szkle, burzy spokój wnętrza, podjudza oczekiwania. I wie, że to głupie, naiwne. A przecież nie jest naiwny, nie łudzi się, nie o c z e k u j e niczego. Od innych.
yesterday, upon the stair,
i met a man who wasn't there.
Nieistnienie. Nie może na nie sobie pozwolić i mimowolnie westchnienie uchodzi z ust, zbyt ciche dla nawet najwrażliwszego ucha. Ręce w końcu wsuwa w kieszenie czarnej kurtki, wzrok skupiony ma na ziemi, kiedy zeskakuje co drugi schodek przy wtórze chrzęszczącego żwiru oraz piachu. Myśli, jak nurt rzeki biegną tylko w jednym kierunku, chociaż próbuje je stłumić, wmówić sobie, że na wszystko jeszcze przyjdzie czas, że nic nigdy nie jest tak naprawdę proste, łatwe i przyjemne. Że nie zostanie podane na tacy, nieważne, jak bardzo wewnątrz niego wznoszą się głosy do niemal krzyku, by się pospieszył, że może jeszcze nie jest za późno. Czerwień spojrzenia odrywa się od ziemi w momencie, gdy niemal podświadomie wyczuwa ruch, kiedy uświadamia sobie, że nie jest sam z własnymi myślami. Nie wie, kogo spodziewa się zobaczyć. Być może starszą osobę, która uparcie zamierza wznosić modły ku bogini Inari, albo ucznia co na ostatnią chwilę pragnie błagać o szczęście wobec nadchodzących egzaminów. Na pewno nie niską, wiotką postać o skulonych ramionach. Linię sylwetki, sposób ułożenia ciała jest w stanie rozpoznać niemal od razu. Sposób, w jaki zagryza dolną wargę, ucieka ciemnymi tęczówkami, acz teraz osłania się niby ranne zwierzę gotowe na atak, jakby miała wołać, by do niej nie podchodzić, chociaż miękkim ustom brakuje słów. Mija ją, w milczeniu, niepomny na kiwnięcie głową. Mija ją tylko po to, by zatrzymać się po tym, jak utworzy między nimi bezpieczny dystans, taki, który nie wprawi ją w zakłopotanie.
— Ejiri — ni powitanie, ni pytanie. Niski, graniczący na lini z pomrukiem głos, lekko schrypnięty od niezbyt częstego mówienia, nie aż tak szorstki, zaskakująco łagodny przy ostatniej zgłosce — Potrzebujesz usiąść? — Nakajima nie pyta, czy wszystko jest z nią w porządku. Ma oczy, dostrzega bladość skóry, subtelną warstwę potu perlącą się na czole. Nie wyciągnie dłoni, nawet jeśli by chciał. Wydaje mu się, że ten gest nie zostanie przyjęty dobrze. Może więc jej zaoferować przestrzeń osobistą, dopiero później ramię, na którym może się wesprzeć, jeśli będzie tego chciała.
i wish, I wish he'd go away.
@Ejiri Carei
i'm down here on my knees
take me to your sweet oblivion
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
To było dziwne. Tak, jak zamrożony czas, gdy widok różowego listka, na moment zostało przysłonięte ruchem męskiego ciała. Czerń, w jaką jest obleczony, jest łagodna dla opadłych nań oczu.
— Ejiri
Podskoczyła. Ciało spięło się gwałtownie, niemal zdzierając mięsnie do biegu i równie zdradziecko puściło, pozostawiając ją uniesionymi barkami, z nogą wysuniętą w tył, szykując się niemal do biegu. I w końcu na uniesionym wzroku, dokładnie w punkt, gdzie znajdowała się zakryta maseczką twarz. Ale znowu - łatwo jej przypomnieć sobie parę znajomych ślepi, które patrzy zawsze tak, jakby szukał gdzieś zgubionych tajemnic. Tych w ludziach i poza nimi. jakby szukał za cudzymi plecami, zgarbionych kształtów pełnych wyrzutów. Teraz, była tam tylko zagadka, wtłoczona rozbrzmiewającym ku niej pytaniem. Równo wtedy, patrzyła, jak wiśniowy płatek gna gdzieś za jego głowę. I znika gdzieś na ziemi, przy nadkruszonym schodku.
— Potrzebujesz usiąść?
- Nie... Tak!... Nie trzeba - miotała się z odpowiedzią, bo i żadna, nie wydawała się prawdziwą - Nakajima, przepraszam - pochyliła głowę mocniej niż powinna. A to sprawiło, że zachwiała się na stopach, drobiąc krok w tył i w końcu, z całą niezręczną niezdarnością, upadła, odpierając sobie tak z gracji, jak i z momentu, w którym mogła bez szkód umknąć. Mogłaby cieszyć się tylko, że spadek schodów zaczynał się przy schodach, a kończył przy rozszerzeniu opadających wiosennie drzew. I to niemal pod pniem jednego się znalazła, uderzając potylicą o wystająca gałąź.
Zaparła się łokciem, który musiała obić, po czym dużo zręczniej podniosła się do siadu. Podciągnęła nogi, zapominając na moment, o bijącym niepokojem sercem i o drżeniu, które popychało kolana do niemiarowego kołysania. Przetarła zabrudzone dłonie, próbując spojrzeć przed siebie. W przestrzeń, gdzie przed chwilą był jeszcze on. Czarnowłosy duch przeszłości, który - wydawało się - wciąż o niej pamiętał.
- Zdaje się... - przełknęła ślinę, opuszczając wzrok na własne nogi - rzeczywiście potrzebowałam usiąść - chciała brzmieć pewnie, nawet beztrosko. Ale chrypa w zazwyczaj dźwięcznym głosie, nadawała jej słowom niepasującej do dziewczyny chropowatości. I chociaż powinna zdążyć już się podnieść, z jakimś zrezygnowaniem, odpuściła, podciągając pod siebie kolana bardziej i splatając wokół nich - nieco obronnie - zdarte upadkiem palce.
- Przepraszam - powtórzyła, znowu pochylając głowę, chociaż w niepewności przeprosin, dało się rozpoznać coś jeszcze.
Prośba.
Bo, może też potrzebował usiąść. A ona nie pamiętała, jak prowadzić niezobowiązującą rozmowę o kolorach pogody. Nawet przy świtaniu, było zbyt wiele grafitu. I tylko ten róż przyniesiony z ramieniem chłopaka, wydawało się wskazywać na żywotność zastałej scenerii.
- Co tutaj robisz? - i to tutaj miało swoje sklejone płaszczyzny. Bo mieszało i stany i miejsca i czasy nawet. Pozbawione zapewne sensu, gdy siedziało się na ziemi, w pomazane buty wdzierała rozgnieciona trawą zieleń, a przy odsłoniętych bladością nadgarstkach malowały się kropelki krwi. I nikt jej nie zobaczy. Na pewno wsiąknie w czerń bluzy, którą tak pieczołowicie się osłaniała.
@Nakajima Haru
Nakajima Haru ubóstwia ten post.