Jedna z najpiękniejszych świątyń w mieście, w której centrum znajduje się wiekowe drzewo wiśni, pięknie rozkwitające od późnego marca do połowy kwietnia. Poświęcona bóstwu Inari i poprzez swoją obszerność, często staje się głównym miejscem różnorodnych festiwali i wizyt, również na tradycyjne miyamairi, które jest pierwszą wizytą w świątynie przez noworodki i musi zajść między pierwszym miesiącem, a setnym dniem od narodzin dziecka.
W weekendy oraz święta, świątynia jest wręcz oblegana zarówno od wizytujących jak i od odprawianych ceremonii, choć nie można odebrać jej popularności wśród par starających się o potomstwo czy uczniów, którzy stają w życiu przed zdawaniem egzaminów, aby dostać się na uniwersytet Fukkatsu.
Wśród ofiarujących, najbardziej popularnymi datkami na rzecz Inari jest ryż oraz sake - choć świątynia przyjmuje również inne dary.
Przy wejściu można znaleźć zarówno fontannę z zapewnionymi hishaku do nabrania wody i późniejszego obmycia dłoni, oraz ust - a także, choć już nieco głębiej, skrzynie na datki przy których można złożyć swoje krótkie modły.
- Ktoś zamawiał pomoc? - rzucił Raito Setsuna, zerkając na dwójkę, w jego odczuciu, dzieciaków. Przyjrzał się pierw członkowi klanu Minamoto, a po tym jego towarzyszowi, którego broń nie uciekła jego uwadze.
Zbliżył się do was, a stworzenia dość prędko zamknęły przejście, które sobie utorował jeszcze kilka chwil wcześniej. Mężczyzna jednak nie wydawał się być tym zaskoczony, przystając pod daszkiem i zerkając na zawieszone talizmany na nim, jakby zastanawiał się nad czymś.
- Jak dobrze strzelasz z łuku? - zapytał, zaraz wyciągając z kieszeni niewielką i płaską, plastikową butelkę. Strzelbę przewiesił przez ramię, na plecy.
Odkręcił butelkę, na ziemię zaraz wysypując barierę z soli. Tymczasową, ale wyraźnie był pewny, że nie potrzebowali dużo więcej czasu.
- Pocisk utoruje widoczność. Będziesz w stanie strzelić w... - skierował się w odpowiednią stronę wyjścia, wskazując zaraz przed siebie, jakby próbował ocenić odległość i wysokość. - Bramę, znajdującą się w tamtym kierunku? Nie jest tak daleko... ale jeśli udałoby się dobić ten ozdobny sznur z ofudami do bramy, to mogłoby kupić więcej czasu do utorowania dla was drogi, bezpiecznej drogi... - tłumaczył, zaraz zatrzymując wzrok na jednym ze stworzeń, które próbowało podejść znów zbyt blisko jak na jego gust.
Zaraz wysypał na nie sól, a to z piskiem odbiegło na moment niczym porażone. W tłumie tuszowej mazi yokai, stanowczo wywołało to poruszenie i niezadowolenie, jakby jeszcze bardziej je tym rozdrażnił.
Zaśmiał się chłodno na te dźwięki, zaraz przy użyciu strzelby podważając sznur i odrywając go wraz z ofudami z daszku, pod którym się znajdywali. Kiedy skończyło, podał go Heizo.
- Bez stresu, masz całą jedną próbę. Chyba, że chcesz spróbować z pustą strzałą pierw? - zapytał, samemu przygotowując się z samą strzelbą. - Genji, prawda? Opowiesz mi, co was tutaj przywiało, i z czym się dokładnie spotkaliście? Przyda się do uporania z tym cholerstwem...
zaraz po tym łapiąc za strzelbę i celując w stronę, o której wcześniej wspominał.
| Termin na odpis mija o godzinie 22:00 22 lutego.
@Seiwa-Genji Rainer @Hattori Heizō
„Daj rękę.”
Westchnąwszy w wyrazie zrezygnowania, posłusznie uniósł lewą rękę. Nie sądził, że przewieszona na nadgarstku ofuda cokolwiek zmieni, zwłaszcza że na ten moment nie planowali ruszać się spod studzienki. Z drugiej strony musiał przyznać sam przed sobą, że też nie posiadał jeszcze wystarczającej wiedzy, by o czymkolwiek decydować na własną rękę. Gdy talizman zawisł na jego nadgarstku, uniósł go na wysokość twarzy, by przyjrzeć się zapisanym na nim znakom – część z nich wyglądała znajomo i chociaż powinien pokładać większe nadzieje w tego typu przedmiotach, nie był pewien na jak długo dadzą sobie radę z otaczającą ich chmarą.
— Warto spróbować — skomentował, chwytając za podane mu wiadro. Wydawało się wystarczająco ciężkie, by przy gwałtowniejszym zrzucie przebić się przez cieńszą warstwę lodu. — Wszystko w porządku? — spytał mimowolnie, luzując sznur przywiązany do uchwytu. Trudno było nie dostrzec wyraźnej zmiany w zachowaniu, gdy Seiwa jeszcze przed chwilą śmiał się w najlepsze, a teraz sprawiał wrażenie wycofanego; dziwnie odległego, jak na sytuację, która wymagała od nich, by byli bardziej obecni swoimi myślami. Z wzrokiem utkwionym w chłopięcej sylwetce, zepchnął wiadro ku wnętrzu studni, skąd chwilę później do ich uszu dobiegło echo głośnego uderzenia, któremu jednak nie zawtórował pluskot wody, a jedynie chrupot nadpękniętego lodu.
Jeszcze raz – przemknęło mu przez myśl i już chwytał w palce sznur, by wciągnąć kubeł z powrotem, gdy wystrzał przerwał zaplanowaną czynność. Zupełnie odruchowo przygarbił się, unosząc ramiona wyżej, jakby przyjęta postawa nie tylko miała uchronić go przed pędzącą kulą, ale i zabezpieczyć uszy przed donośnym hukiem. Była to całkowicie naturalna reakcja kogoś, kogo wzięto z zaskoczenia i wydawało się, że niewiele brakowało, gdy nabój pognał ku zadaszeniu nad ich głowami. Nie trwało to długo, zanim spojrzeniem namierzył źródło nowego zamieszania.
Świetnie. Na krótką chwilę zerknął z ukosa ku Rainerowi, jakby szukając ujścia dla zwątpienia, które pojawiło się w jasnych oczach. Mężczyzna, który przybył na ratunek, może i radził sobie z otaczającymi go monstrami, które posłusznie schodziły mu z drogi, ale w jego postawie było coś przerysowanego. Coś, co widocznie nie do końca mu się podobało. Mając na uwadze, że teraz wiele zależało od tej pomocy, kiwnął jedynie głową – bardziej na powitanie niż twierdząco, bo to, że mieli kłopoty było widoczne gołym okiem.
— Całkiem dobrze — stwierdził, przysłuchując się temu, co nieznajomy miał do powiedzenia. Przyjrzał się wskazanej przez niego bramie i kiwnął głową, bo w gruncie rzeczy cały jej obszar stanowił jedną wielką tarczę. Zadanie nie było trudne, skoro na dobrą sprawę oddanie strzału nie wymagało tu większej precyzji. — Dam radę.
Przejąwszy sznur, bez targających nim wątpliwości, przewiązał go do wyciągniętej z kołczanu strzały. Mocnym szarpnięciem upewnił się, czy supeł był wystarczająco silny, by nie rozpleść się w trakcie lotu. Sięgnąwszy po łuk, odsunął się o dwa kroki, ustawiając się w jednej linii z członkiem Tsunami. Chwilę później przymierzył się do strzału, naciągając mocno cięciwę. Przymrużywszy oczy odczekał na swoją kolej. Gdy tylko w okolicy rozległ się kolejny strzał, rozluźnił palce, posyłając strzałę ku bramie przy utorowanej przez pocisk drodze. Przez chwilę tkwił jeszcze w pozycji strzeleckiej, zanim łuk swobodnie przekręcił się w jego dłoni, luźno zawieszony nad ziemią. Grot z impetem wbił się w drewnianą bramę świątyni.
— Masz tego więcej? — dość ostentacyjnie kiwnął głową ku miejscu, w którym mężczyzna jeszcze chwilę temu rozsypał sól. Uznał, że skoro chciał, by bezpiecznie dobiegli do wyjścia, dodatkowe środki ostrożności mogły im się przydać.
Rzut na broń miotającą: 59 – sukces.
Wybudza go świst strzału i automatyczna reakcja ciała. Nagłe spojrzenie ku Heizō, czy aby wszystko w porządku. Łączy ich podobne, skupione zaaferowanie i wzrok jak zwierzęcia skaczący po otaczających miejsce przedmiotach. Szelestowi uciekanych stworzeń towarzyszy głos. Niski, przaśny, serialowy. Brwi Seiwy wpierw marszczą się, by po chwili dołączyć do podirytowanego westchnięcia. Miejmy to już za sobą. Nie zdaje sobie sprawy jak absurdalnym wykazuje się zachowaniem, gdy paranormalność zdarzeń przyjmuje niczym codzienne błahostki. Ale czy nie w takim podejściu go wychowywano? Od małego, od dzieciaka, gdy w wieku ośmiu lat… Ramiona wzdrygają się, by zrzucić z nich doskwierające wspomnienie. Automatycznie cofa się do drugiego z chłopców, by nawet symbolicznie zakryć go jednym ramieniem. Nie jest wyższy, ale przyprowadzając go tutaj zdecydował, nieświadomie, ale wciąż, że bierze na barki czyjeś bezpieczeństwo. Ręce więc, choć wciąż przyklejone do bioder, to spięte jak u skocznego, drapieżnego kota.
Przy słowach obcego mężczyzny – obcego? Wydaje mu się, że twarz zarysowywała się częściej w przestrzeniach klanu, niźli by się spodziewał – nieruchomieje. Spojrzenie powraca do rozgrywanej sytuacji, by przy dialogu pozostałej dwójki, z ust wypuścić zdenerwowane powietrze. Kręci głową w niedowierzaniu a wraz z tymże ruchem zawieszone na płatkach uszu kolczyki odbijają jasne promienie księżyca. Spogląda ku niemu. Dopiero teraz oczy zachodzą mrowiącą niewygodą. Naprawdę powinien już się położyć. Raz jeszcze wzdycha, ale powietrze ma posmak ciężkiej, śliskiej oliwy przelewającej się przez gardło.
Co dokładnie nas tutaj przywiało? Z półprofilu oczy wędrują ku zaaferowanej twarzy członka Tsunami. Milczy jeszcze moment, sekundę, dwie, by zrazu wpaść w krótki, szczegółowy i zdecydowanie skrótowy monolog. Składa się z trzech zdań, w których zawarte są wszelkie najpotrzebniejsze informacje. Na sam koniec ręce krzyżuje na piersi, by oczyma odbić ku strzale lecącej ku wskazanemu wcześniej punktowi. Uśmiecha się przy jednej z ostatnich kropek a i słowa przerywa dłuższa pauza. Kiwnięcie głową jakby w aprobacie ku celności drugiego z chłopaków.
— Możemy iść? Czy powiadomić kogoś z klanu? — Biodra Rainera odbijają się od murku studni.
- Nie będzie potrzeby, Seiwa, idźcie do domu - powiedział spokojnie, wzrok przenosząc tylko na moment z ciemnych i kleistych yokai. Po tym sięgnął ręką do paska, odpinając worek, w którym pozostało zaledwie pół tego, co przyniósł. Sól, która była doskonałym odstraszaczem na słabsze yokai, była również świetnym zabezpieczeniem w wypadku, na który dzisiaj natrafiła dwójka posiadająca mniejsze doświadczenie od wojskowego. - Sól na odstraszanie, sake do zaprzyjaźniania się... taka podstawa, jakbyś potrzebował kiedyś na przyszłość - rzucił, po tym już wzrokiem wracając do otaczających ich stworzeń. Nie musiał patrzeć czy próba Heizo się powiodła - słyszał ulegające pod presją drewno bramy.
- Pośpieszcie się. Ja sobie poradzę tutaj - zapewnił, odprowadzając wzrokiem dwójkę, poza bramę.
Choć między ruszeniem za prowizoryczną drogą, a faktycznym zjawieniem się na niej, nikt nie dostrzegł, że do buta Rainera uczepił się fragment ciemnej mazi - słaby i lichy, który nie stanowił zagrożenia w tej chwili, nawet jeśli z czasem mogło się to zmienić.
Kiedy znaleźliście się już poza terenem świątyni, do waszych uszu dotarły huki wystrzałów oraz ciche paniczne głosiki, które sugerowały, że dla członka Tsunami sytuacja nie stanowiła większego zagrożenia. Dotarły do was informacje kolejnego dnia, że na sam teren świątyni w nocy włamali się wandale, niszcząc doszczętnie jeden z budynków, a świątynia prosi o datki, na odremontowanie go - brzmiało to na prawdopodobną historię, choć wasza dwójka doskonale znała prawdę wczorajszego zajścia.
Czarne stworzonko nie zostało zauważone przez was na bucie Rainera - nieświadomi przyklejonego yokai, wkrótce stworzenie zadomowi się w pokoju Rainera, w wygodnym kącie, czekając do bardziej łaskawych dni. Poruszy się nieco bardziej i odżyje dopiero w okolicach lutego, a nawet i marca - wtedy zacznie dawać znać o sobie w rezydencji Minamoto, podkradając jadeitową niewielką biżuterię, a także uczepiając się swojego nowego nosiciela, uznając Rainera za swojego przyjaciela. Niechętnie będzie pokazywać się innym - i niekoniecznie będzie posłuszne, choć z czasem może się to zmienić.
| Wątek zakończony, pamiętajcie o zgłoszenie się w dziale o punkty!
Rainer stworzenie będzie mogło zostać z czasem twoim chowańcem - na razie jest yokai, które jest nieusłuchane i działa po swojemu. Pamiętaj, że w rezydencjach Minamoto, jeśli zacznie bardziej psocić, może stanowić to dla niego zagrożenie - dbaj o nie ładnie, a z czasem (i odpowiednią opłatą) może zaskoczyć cię umiejętnościami. W wątkach z MG, zawsze to MG będzie decydował o jego zachowaniu, dopóki nie stanie się twoim chowańcem.
@Seiwa-Genji Rainer @Hattori Heizō
Było wcześnie. Wystarczająco, by zniechęcić większość przechodniów, do pojawienia się na pnącej w górę, ścieżce do świątyni. Nikt wtedy nie patrzył. Nikt nie krzywił się z odrazą. Nie szeptał, śledząc wzrokiem odkryte fragmenty zaczerwienione od wielokrotnego mycia - skóry, która musiała ich tak brzydzić. Nic, co robiła, nie mogło jednak zmyć skazy, co wżarła się pod skórę, płynęła z krwią. Wydawało jej się nawet, że wszędzie tam gdzie wtedy znaczył jej ciało, cera gniła, sącząc się brudem, jak ropą. Niezależnie od tego jak długo tkwiła pod wodą, jak uparcie, chorobliwie, tarła czerwieniejącą skórę. Wszystko pozostawało takie, jak powiedział.
Jesteś brudna. Jesteś brudna jak ja. Taką pozostaniesz
Nikt nie zechce. Wszyscy zobaczę tu mnie
Przestawała bronić się przed narastająca wizją. Przed szeptami, duszącymi krótkie sny, targające natchnieniem, gdy czerń wspomnień ziała szyderczo z płócien i kartek. Kiedy je malowała? Kiedy darła szkicownik rozcapierzonymi w furii palcami, rozmazując grafitowe plamy łez? Rzeczywistość z niej kpiła. Czemu znowu? Po tylu latach, przypomniała sobie, czym ją uczyniła?
Zerknęła w górę, na burzące ciemność świtanie, ledwie zadzierając brodę, jakby wzrok odzwyczaił się łapać promienie słoneczne. Podkrążone powieki i wyraźnie malujące się cienie, wymownie opowiadały historię o brakach w śnie i zmęczeniu. Albo chorobie. Bo chorowała jej dusza. I to, jednym przebłyskiem przypomniało, gdzie mogła próbować znaleźć spokój? Ukojenie? Trudnością było skupienie się na rozwiązaniu, świadomość - umykała w tym kierunku, nie dając odpowiedzi. Szukała wiec po omacku, jak lunatyk, odnajdując ścieżkę z przeszłości, którą pokonywała. Ktoś ją prowadził. Ktoś trzymał za rękę. I ta bliskość nie przerażała. Czemu nie mogła sobie przypomnieć tego uczucia? Czemu czuła się tak żałośnie. Bezsilnie.
Palce wcisnęła w rękawy przydługiej bluzy. Nie pamiętała nawet skąd ją miała. Zostawił ją Jiro? Nie pachniała jak on. Nie było go u niej dawno. A to więzło w krtani pulę przytkanych łez. W rozpaczliwie próbie przypomnienia, niby dziwacznej modlitwie, skubała wytarte krańce. Kaptur zsunął się z głowy, pozwalając splątanym pasmom wysypać się na ramię, gdy rozchyliła wargi w pełnym niespokojności westchnieniu. Czy powinna w ogóle tu być?
Zatrzymała krok w połowie zmurszałego schodka. Zerknęła w dół, na wiązane za kostkę buty. Wcześniej jasny błękit, zamazała natarczywie grafitem, jakby kolor był w stanie przyciągnąć niechciane spojrzenie. Zagryzła zaczerwienione wargi, chcąc pochylić się nad dostrzeżoną smugą cienia, ale zamarła, gdy usłyszała szum kroków. Na moment wstrzymując oddech w nagłej panice.
Uciec.
Tylko gdzie? W górę, do świątyni - czy na przełaj, w dół schodów?
Niepewność przyszpiliła paraliżem na tyle długo, że sylwetka zamajaczyła wyraźniej, odsłaniając męską postać. Skojarzenie przyszło prędko, nakładając ostrzegawczo na ciało, wiercące u podstawy kręgosłupa dreszcze.
Znała go, przecież - zrozumiała, z urwanym na wydechu słowem. Z jakimś niejasnym dla samej rozumieniu - zdecydowała zaczekać. Przecież - mógł ją minąć. Kiwnąć najwyżej głową i zniknąć gdzieś wzdłuż świątynnej ścieżki, zajmując się własną tajemnicą. Ona przecież nią nie była.
Nie miał podstaw się nią interesować. Nikt.
Prawda?
Wciągnęła płytko powietrze, garbiąc ramiona, jakby chowała się przed oczekiwanym uderzeniem. Zeszła z drogi, jakby chciała przepuścić zbliżającego się chłopaka. Zmęczone spojrzenie, pełne znajomej barwy parzonej kawy, z bolesnym wstydem uciekło w dół. I mimo to, kiwnęła głową w dziwnej formie wystraszonego powitania.
@Nakajima Haru
Nakajima Haru ubóstwia ten post.
i used to think that i was running from the night,
but i've been following behind the light, all this time.
Wciąż ją czuje. Fakturę pergaminu, po której sunie niespiesznie opuszek palca oraz nierówną powierzchnię drewnianego stolika. W zastane mięśnie nóg od zbyt długiego klęczenia wbijają się nieistniejące igły, ignoruje je na poczet kurczowego zaciskania dłoni w pięści to prostowania ich. Niecierpliwość zakrada się jak szept, jak niezauważalna rysa na szkle, burzy spokój wnętrza, podjudza oczekiwania. I wie, że to głupie, naiwne. A przecież nie jest naiwny, nie łudzi się, nie o c z e k u j e niczego. Od innych.
yesterday, upon the stair,
i met a man who wasn't there.
Nieistnienie. Nie może na nie sobie pozwolić i mimowolnie westchnienie uchodzi z ust, zbyt ciche dla nawet najwrażliwszego ucha. Ręce w końcu wsuwa w kieszenie czarnej kurtki, wzrok skupiony ma na ziemi, kiedy zeskakuje co drugi schodek przy wtórze chrzęszczącego żwiru oraz piachu. Myśli, jak nurt rzeki biegną tylko w jednym kierunku, chociaż próbuje je stłumić, wmówić sobie, że na wszystko jeszcze przyjdzie czas, że nic nigdy nie jest tak naprawdę proste, łatwe i przyjemne. Że nie zostanie podane na tacy, nieważne, jak bardzo wewnątrz niego wznoszą się głosy do niemal krzyku, by się pospieszył, że może jeszcze nie jest za późno. Czerwień spojrzenia odrywa się od ziemi w momencie, gdy niemal podświadomie wyczuwa ruch, kiedy uświadamia sobie, że nie jest sam z własnymi myślami. Nie wie, kogo spodziewa się zobaczyć. Być może starszą osobę, która uparcie zamierza wznosić modły ku bogini Inari, albo ucznia co na ostatnią chwilę pragnie błagać o szczęście wobec nadchodzących egzaminów. Na pewno nie niską, wiotką postać o skulonych ramionach. Linię sylwetki, sposób ułożenia ciała jest w stanie rozpoznać niemal od razu. Sposób, w jaki zagryza dolną wargę, ucieka ciemnymi tęczówkami, acz teraz osłania się niby ranne zwierzę gotowe na atak, jakby miała wołać, by do niej nie podchodzić, chociaż miękkim ustom brakuje słów. Mija ją, w milczeniu, niepomny na kiwnięcie głową. Mija ją tylko po to, by zatrzymać się po tym, jak utworzy między nimi bezpieczny dystans, taki, który nie wprawi ją w zakłopotanie.
— Ejiri — ni powitanie, ni pytanie. Niski, graniczący na lini z pomrukiem głos, lekko schrypnięty od niezbyt częstego mówienia, nie aż tak szorstki, zaskakująco łagodny przy ostatniej zgłosce — Potrzebujesz usiąść? — Nakajima nie pyta, czy wszystko jest z nią w porządku. Ma oczy, dostrzega bladość skóry, subtelną warstwę potu perlącą się na czole. Nie wyciągnie dłoni, nawet jeśli by chciał. Wydaje mu się, że ten gest nie zostanie przyjęty dobrze. Może więc jej zaoferować przestrzeń osobistą, dopiero później ramię, na którym może się wesprzeć, jeśli będzie tego chciała.
i wish, I wish he'd go away.
@Ejiri Carei
i'm down here on my knees
take me to your sweet oblivion
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
To było dziwne. Tak, jak zamrożony czas, gdy widok różowego listka, na moment zostało przysłonięte ruchem męskiego ciała. Czerń, w jaką jest obleczony, jest łagodna dla opadłych nań oczu.
— Ejiri
Podskoczyła. Ciało spięło się gwałtownie, niemal zdzierając mięsnie do biegu i równie zdradziecko puściło, pozostawiając ją uniesionymi barkami, z nogą wysuniętą w tył, szykując się niemal do biegu. I w końcu na uniesionym wzroku, dokładnie w punkt, gdzie znajdowała się zakryta maseczką twarz. Ale znowu - łatwo jej przypomnieć sobie parę znajomych ślepi, które patrzy zawsze tak, jakby szukał gdzieś zgubionych tajemnic. Tych w ludziach i poza nimi. jakby szukał za cudzymi plecami, zgarbionych kształtów pełnych wyrzutów. Teraz, była tam tylko zagadka, wtłoczona rozbrzmiewającym ku niej pytaniem. Równo wtedy, patrzyła, jak wiśniowy płatek gna gdzieś za jego głowę. I znika gdzieś na ziemi, przy nadkruszonym schodku.
— Potrzebujesz usiąść?
- Nie... Tak!... Nie trzeba - miotała się z odpowiedzią, bo i żadna, nie wydawała się prawdziwą - Nakajima, przepraszam - pochyliła głowę mocniej niż powinna. A to sprawiło, że zachwiała się na stopach, drobiąc krok w tył i w końcu, z całą niezręczną niezdarnością, upadła, odpierając sobie tak z gracji, jak i z momentu, w którym mogła bez szkód umknąć. Mogłaby cieszyć się tylko, że spadek schodów zaczynał się przy schodach, a kończył przy rozszerzeniu opadających wiosennie drzew. I to niemal pod pniem jednego się znalazła, uderzając potylicą o wystająca gałąź.
Zaparła się łokciem, który musiała obić, po czym dużo zręczniej podniosła się do siadu. Podciągnęła nogi, zapominając na moment, o bijącym niepokojem sercem i o drżeniu, które popychało kolana do niemiarowego kołysania. Przetarła zabrudzone dłonie, próbując spojrzeć przed siebie. W przestrzeń, gdzie przed chwilą był jeszcze on. Czarnowłosy duch przeszłości, który - wydawało się - wciąż o niej pamiętał.
- Zdaje się... - przełknęła ślinę, opuszczając wzrok na własne nogi - rzeczywiście potrzebowałam usiąść - chciała brzmieć pewnie, nawet beztrosko. Ale chrypa w zazwyczaj dźwięcznym głosie, nadawała jej słowom niepasującej do dziewczyny chropowatości. I chociaż powinna zdążyć już się podnieść, z jakimś zrezygnowaniem, odpuściła, podciągając pod siebie kolana bardziej i splatając wokół nich - nieco obronnie - zdarte upadkiem palce.
- Przepraszam - powtórzyła, znowu pochylając głowę, chociaż w niepewności przeprosin, dało się rozpoznać coś jeszcze.
Prośba.
Bo, może też potrzebował usiąść. A ona nie pamiętała, jak prowadzić niezobowiązującą rozmowę o kolorach pogody. Nawet przy świtaniu, było zbyt wiele grafitu. I tylko ten róż przyniesiony z ramieniem chłopaka, wydawało się wskazywać na żywotność zastałej scenerii.
- Co tutaj robisz? - i to tutaj miało swoje sklejone płaszczyzny. Bo mieszało i stany i miejsca i czasy nawet. Pozbawione zapewne sensu, gdy siedziało się na ziemi, w pomazane buty wdzierała rozgnieciona trawą zieleń, a przy odsłoniętych bladością nadgarstkach malowały się kropelki krwi. I nikt jej nie zobaczy. Na pewno wsiąknie w czerń bluzy, którą tak pieczołowicie się osłaniała.
@Nakajima Haru
Nakajima Haru ubóstwia ten post.