Park położony w zachodniej części Centrum, blisko granicy z Kolorową Dzielnicą. Szczyt popularności osiąga w letnich miesiącach – to właśnie wtedy szukający ochłody ludzie lgną do licznych fontann oraz sadzawek, kryją się w cieniu rozłożystych akacji, strzelistych cyprysów i ażurowych pawilonów. Na jego terenie odbywa się wiele różnych wydarzeń kulturowych od wystaw sztuki, przez niewielkie koncerty, aż po całe, trwające nawet parę dni, festiwale. Lokacja uchodzi za dość gwarną, jednak wytrwali miłośnicy spokoju również znajdą dla siebie miejsce pośród kolorowych kwiatów i bujnych krzewów pochodzących z regionu Azji Południowo-Zachodniej.
Yue ceniła sobie znajomość z chłopakiem, mimo iż nie wiedziała jak nazwać relację jaka ich łączyła. Znajomość? Koleżeństwo? Akceptacja wzajemnej obecności? A może przyjaźń? Nigdy nie odnalazła w sobie na tyle odwagi, aby najzwyczajniej w świecie zapytać o to. Łapała się więc desperacko wyimaginowanych tez i iluzji, którą sama wykreowała we własnej głowie. Bo tak było łatwiej.
Nie sądziła jednak, że otrzyma taką reprymendę. Nie z jego strony. Oczywiście, zakładała że padnie kilka ostrzejszych i szczerych słów, krytycznych i karcących jej podejście do życia, bo w końcu to był Seiya. Odpowiedź jednak przyszła zdecydowanie szybciej, niż myślała. Historia, jaką jej opowiedział, poniekąd wyjaśniała jego podejście do sprawy. Choć Seiya nie rozumiał.
Nie rozumiał jak to jest, kiedy umiera część ciebie. Kiedy tracisz cel w życiu. Kiedy tracisz dosłownie wszystko. Mówią: wstać, otrzep kolana i idź do przodu. Że przecież będzie lepiej. Czas leczy rany. Jakoś to się ułoży.
Gówno prawda.
Nic się nie ułoży i nic nie będzie lepiej. Kolorowanie bolesnej rzeczywistości jest równie krzywdzące, niczym słodka trucizna powoli dawkowana do organizmu, pod której wpływem umysł gnije. Seiya nie zdawał sobie sprawy, że takie osoby jak ona, na wózku, w większości przypadków kończą samotnie. Jasne, bywały wyjątki, gdzie niepełnosprawni żyli w związkach, małżeństwach, zakładali rodziny. Ale był to bardzo niski procent. I bez względu na to, jak wielka była miłość - to byli obciążeniem dla partnera. Bo niepełnosprawność nie wiązała się tylko i wyłącznie z ograniczeniem ruchowym, ale całym szeregiem innych dolegliwości, niekiedy niezwykle intymnych i żenujących.
Ale nie mogła tego powiedzieć na głos.
Nie chciała już nic więcej mówić.
Nie przy nim.
Nie dzisiaj.
Bo nie rozumiał. I nie zrozumie.
- Przepraszam. - wyrwało jej się ciche, ledwo słyszalne słowo. Nie mogła też obiecać, że...
Czarne, trujące myśli bywały nagłe. I niespodziewane. Nieujarzmione niczym kataklizmy popełniane z zemsty matki natury.
Cisza, która wpełzła pomiędzy nimi niczym obślizgły gad była dłuższa i znacząca, wywołująca potrzebę zmiany tematu, powiedzenia czegokolwiek, aby ją przerwać. Yue potrzebowała punktu zaczepienia, a Seiya nieświadomie go jej podsunął.
- Ja mam tylko brata, ale mieszka w Tokyo. - odpowiedziała, starając się przywdziać głos w delikatną i miękką tonację. - Chciałabym kiedyś poznać twoje rodzeństwo. Ciekawa jestem na ile jesteście podobni! - odwróciła się do niego, ale jej wzrok przykuło coś innego.
- Ach, jesteś głodny? Tam, za tobą, sprzedają coś, co wygląda zaskakująco smakowicie!
@Yakushimaru Seiya
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
— Dobra tam kurwa. Zapomnij. — To takie proste, bo przecież nic wielkiego się nie stało. Jedna cięższa rozmowa nie była w stanie zrujnować relacji, ale Yakushimaru wiedział, że to wyznanie jedynie uczuliło go na fakt, że Chishiya nie była stabilna. Nie uważał, że jej kompletnie odbiło, ale ciężko było całkowicie zignorować fakt, że miała ochotę umrzeć; że rozważała jakieś opcje. Może to lepiej, że mu powiedziała? Brunet domyślał się jednak, że oczekiwała od niego innej reakcji.
Ale był mistrzem rozpierdalania oczekiwań.
— Odwiedza cię kurwa chociaż od czasu do czasu? — spytał mimowolnie, ale w głosie chłopaka rozbrzmiewała słaba nuta sceptycyzmu. A przecież bycie odwiedzanym przez rodzeństwo i utrzymywanie z nim kontaktu nie powinno być tak abstrakcyjne. — Nie będziesz miała okazji — zakomunikował bez zastanowienia. Nie bez powodu – nie było potrzeby, by przemyśleć argumenty za i przeciw w tej kwestii. Dało się jednak wyczuć, że nie robił tego złośliwie, bo już sam fakt, że był to prawdopodobnie pierwszy raz, gdy w ogóle wspomniał o rodzeństwie, o czymś świadczył. Chciał powiedzieć, że nie byli do siebie podobni ani trochę, ale w porę ugryzł się w język, bo stopniowo i tak docierało do niego, że powiedział aż za wiele, a uzewnętrznianie swojej niechęci – która i tak już i tak wpisała się w mimikę chłopięcej twarzy – mogło pociągnąć za sobą kolejne pytania, na które nie chciał odpowiadać. Sama myśl o tym, że mogliby zostać ze sobą jakkolwiek porównani, sprawiała, że miał ochotę roześmiać się sucho.
Jak na znak obejrzał się za siebie, porzucając wcześniejsze rozmyślania. Dopiero natrafiwszy wzrokiem na stoisko, zdał sobie sprawę z unoszącego się w powietrzu zapachu świeżych potraw z grilla. Widok soczystego mięsa zdał sobie sprawę, że już jakiś czas temu zdążył zgłodnieć, ale inne sprawy zaprzątały jego głowę na tyle, że zignorował tę potrzebę. Gdy emocje opadły, żołądek upomniał się o swoje cichym burczeniem.
— No kurwa, jeszcze jak — potwierdził już znacznie łagodniejszym i mniej wycofanym tonem. Sprawnie wykręcił wózek w przeciwną stronę, by ruszyć ku wskazanemu przez Yue stoisku. Zapach przyrządzanych yakitori stawał się tym intensywniejszy, im bliżej budki z jedzeniem byli. Musiał zapomnieć o wcześniejszej chęci postawienia mu obiadu, bo zanim jasnowłosa zdążyła się odezwać, Yakushimaru już wskazywał poszczególne szaszłyki, które sprzedawca zaczął kolejno układać na papierowej tacce; łącznie sześć różnych kombinacji marynowanego mięsa i warzyw. W międzyczasie zapytał tylko, czego miała ochotę się napić, gdy sam skusił się na zimne piwo, by łatwiej było mu znieść tę uporczywą pogodę. — Potrzymaj chwilę — polecił, podając jej schłodzone puszki. Sam jedną ręką złapał za tackę z jedzeniem, a drugą naparł na wózek, by dopchać go do jednego z wolnych stolików w cieniu. Chwilę później siedział już naprzeciwko Chishiyi i otworzywszy puszkę, która wydała z siebie orzeźwiające syknięcie, chwycił za jeden z patyków, na który nadziano jedzenie.
Ściągając zębami pierwszy kęs mięsa obtoczonego sezamem, rozsiadł się wygodnie na krześle, krzyżując w kostkach wyciągnięte pod stołem nogi. Przez chwilę śledził spojrzeniem ludzi dookoła, a gdy ruch dwubarwnych tęczówek ustał, zmrużył powieki, jakby coś nagle zaabsorbowało go bardziej.
— Strasznie tu kurwa kolorowo — odezwał się nagle, wracając wzrokiem do Yue. Przechylił głowę na bok, unosząc brew tak, jakby oczekiwał odpowiedzi na jakieś pytanie, które jeszcze nie padło. — Twoja romantyczna natura do tego pasuje — dodał zgryźliwie, ale dało się wyczuć, że jeszcze nie zamierzał dać jej spokoju, gdy jeden z kącików ust nieznacznie uniósł się wyżej, żłobiąc charakterystyczny dołeczek w jednym z chłopięcych policzków. — Czemu nie próbowałaś zaprosić kogoś, kto ci się podoba?
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Yue nie była zwolenniczką wielkich tłumów ludzi oraz nowych ludzi, grzebiąc głęboko swój wcześniejszy ekstrawertyzm. Wypadek skutecznie zmienił jej nastawienie i z głośnej oraz imprezowej dziewczyny zrobiła się cicha, wręcz stłamszona. I taki styl jak najbardziej jej odpowiadał, choć czasami czuła się samotna. I w takich chwilach pragnęła kogoś, kto wpadałby z niezapowiedzianymi wizytami.
W sumie... jak się nad tym zastanowić, to nawet Sei nigdy nie zawitał w progach jej domu. Jasne, Yue wielokrotnie go zapraszała, a chłopak składał wiele deklaracji, że w końcu nadejdzie ten dzień.
Ale od kiedy się znają - a warto wspomnień, że znają się już niemal rok - to ta chwila jeszcze nie nastała. Może powinna być bardziej asertywna? Bardziej naciskać.
Ale wtedy będzie natrętna.
Być może zostanie uznana za zdesperowaną.
Wszystko w swoim czasie, prawda?
- N-nie... znaczy się, on w ogóle rzadko bywa w Fukkatsu. - odparła, jednocześnie łapiąc fragment materiału rękawa, który zaczęła nerwowo skubać. Nie chciała bronić brata, ale z drugiej strony nie chciała również przedstawiać go od złej strony. Bo on nie był złym człowiekiem. Po prostu miał swoje racje, wartości i pokrętny sposób patrzenia na otaczający ich świat. I na pewno był bardzo zajęty. W końcu piastował wysokie stanowisko w swojej pracy.
- Pewnie nie ma tyle czasu, wiesz jak to jest, ciągle pracuje... Ale czasami dzwoni! Chociaż to bardziej ja dzwonię - - zaśmiała się cicho, a w jej tonie pojawiła się nuta zdenerwowania i zażenowania. Dlatego też ucieszyła się, kiedy temat uległ dość szybkiej zmianie wpadając na zupełnie inne tory. Nawet nie naciskała go w kwestii jego własnego rodzeństwa. Uznała bowiem, że gdyby Seiya chciał powiedzieć coś więcej - to by to zwyczajnie uczynił. Najwyraźniej miał powód, dla którego trzymał informacje o swoich bliskich tak skrzętnie ukryte.
A być może po prostu jej nie ufał.
Nie chciała jednak o tym rozmyślać, dlatego też postanowiła skierować myśli na coś, co zawsze łączyło ludzi i łagodziło konflikty - jedzenie. To był o wiele przyjemniejszy temat. Zdecydowanie.
Zapach, który wślizgał się w jej nozdrza, momentalnie przyczynił się do ścisku żołądka oraz aktywniejszej pracy ślinianek. W przeciwieństwie do niego, nie wzięła alkoholu, a zamiast tego wybrała inny napój bogów - zimną, orzeźwiającą colę.
Z początku zaaferowana jedzeniem, nie zwróciła większej uwagi na słowa chłopaka. Uniosła głowę dopiero wtedy, kiedy zwrócił się bezpośrednio do niej. Bezwiednie przesunęła spojrzeniem po otoczeniu, przełykając kawałek soczystego mięsa, który oderwała od drewnianego patyczka.
- Tak? - zapytała w zastanowieniu - Sama nie wiem. Gdybyś zobaczył moje mieszkanie, z pewnością zaskoczyłoby cię brak kolorów. Bliżej mu do szpitalnej sterylności utrzymanej w chłodnej tonacji, aniżeli-
"(...)zaprosić kogoś, kto ci się podoba?"
Niemal zakrztusiła się kawałkiem jedzenia, kiedy do jej uszu dotarły te... te... te szarlatańskie słowa!
Jej twarz momentalnie oblała purpura, a ona sama uciekła wzrokiem gdzieś w okolice stołu czując, jak serce boleśnie zatrzepotało w klatce piersiowej niczym zamknięty w niej ptak.
- N-no co ty gadasz, Sei! - jęknęła, chwytając po puszkę i upiła kilka sporych i do tego głośnych łyków. Zachowanie z pewnością niegodne damie.
Odstawiła napój z hukiem na stół i sprawiała wrażenie osoby, która lada moment wybuchnie, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego z jej twarzy można było wyczytać całą gamę emocji żywcem wyciągniętych z kategorii nieśmiałość i niewinność.
- Z-znaczy się, jest jedna osoba, chłopak, który, no, powiedzmy, że mi się nawet podoba, ale.. to skomplikowane. - pokręciła głową sprawiając wrażenie jeszcze mniejszej, niż była w rzeczywistości, kiedy uniosła lekko ramiona ku górze, jakby chciała się skulić.
- Zresztą to i tak jednostronne, więc nie ma o czym mówić. Powiedz mi lepiej, dlaczego to ty się zgodziłeś. Jestem pewna, że dostałeś całe mnóstwo zaproszeń. Jesteś popularny, prawda?
@Yakushimaru Seiya
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
— Jasne — odezwał się po chwili uporczywej ciszy, nie dopytując już o nic więcej. Ton głosu czarnowłosego wskazywał na to, że przyjął to do wiadomości i rozumiał. Rozumiał wszystko poza szukaniem usprawiedliwienia dla ograniczonego kontaktu. Właściwie nie znosił usprawiedliwiania czegokolwiek, bo z tym usprawiedliwianiem musiał mierzyć się już od lat, choć przecież doskonale wiedział, że nic nie tłumaczyło ani Seigi, ani rodziców, ani rodzeństwa, które dla własnej wygody chciało zawiązać mu usta.
Najwidoczniej każdy miał swoje tajemnice.
— Serio? — Uniósł brew zaskoczony, gdy pokrótce opisała mu swoje mieszkanie. Już miał zamiar podzielić się z nią swoim wyobrażeniem, gdy niespodziewana reakcja jasnowłosej sprawiła, że zapomniał o tym, co właściwie zamierzał powiedzieć. Było to jednak dużo mniej ważne od jej przesadnej nerwowości.
„N-no co ty gadasz, Sei!”
Niski śmiech wyrwał się z gardła Yakushimaru, a on nawet nie próbował i nie był w stanie go stłumić, przyglądając się oczywistym reakcjom Chishiyi. Widoczne na twarzy Seiyi rozweselenie uwydatniło dołeczki w policzkach, gdy jego uśmiech rozciągnął się na tyle, że spomiędzy warg wychynęła biel zębów. Może wcale jej nie pomagał, ale jak na kogoś, kto zajmował się dość specyficzną twórczością, swoim zachowaniem przypominała nastolatkę, która nie radziła sobie ze swoim crushem.
— Skomplikowane, bo pisałaś do niego i ci odmówił czy skomplikowane, bo nie chciałaś kurwa nawet spróbować? — drążył dalej, przekrzywiając głowę na bok. Zębami ściągnął ostatni kęs mięsa, który rozgryzł, gdy czekał na odpowiedź, przyglądając się Yue z uwagą. Dobrze rozumiał jednak, że zaproszenie go tutaj było o wiele prostsze i mniej stresujące.
Jesteś popularny, prawda? – ściągnął brwi zbity z tropu tym pytaniem. Milczał przez chwilę, pozwalając słowom jasnowłosej przez chwilę krążyć po jego głowie, jak niechciana osa. Swojej reputacji nie przypisywał popularności. Czy rzucał się w oczy? To na pewno. Ściągał na siebie niepotrzebną uwagę? Zdarzało się, choć nie zawsze była to dobra uwaga, choć zdarzała się i taka, choć raczej była bardzo powierzchowna.
— Może — rzucił zdawkowo, kciukiem przecierając dolną wargę. Końcem pustego patyczka, postukał o tackę. W zastanowieniu przyglądał się ostrej końcówce, która przebiła tekturę w kilku miejscach. — Ale to kurwa inny rodzaj popularności. To nie na festiwale chcą mnie zapraszać, więc nie musisz się martwić o to, że miałaś dużą konkurencję. Czy sam chciałbym kurwa złożyć komuś zaproszenie? No nie. Normalnie nie przychodzę w takie miejsca, bo jest tutaj za- — zawiesił głos, ujmując puszkę z piwem, gdy odbiegł spojrzeniem najpierw w prawo, a po chwili w lewo. Zastukał językiem o podniebienie, jakby to miało pozwolić mu na znalezienie właściwego określenia. — Grzecznie. Prorodzinnie? — Barki chłopaka drgnęły, gdy drugie słowo zostało podsumowane przez niego krótkim parsknięciem; na wpół rozbawionym, na wpół zniesmaczonym, jakby uraza, którą w sobie trzymał, mimo wszystko usiłowała znaleźć ujście w drobnych reakcjach z jego strony, z których nie do końca zdawał sobie sprawę. Wpływało to na niego znacznie bardziej niż fakt tego, że dużo chętniej spędzano z nim czas w łóżku – z tym wydawał się być całkiem oswojony. — Tylko nie dopowiadaj sobie, że trzymasz mnie tu na siłę. Jest okej.
Pociągnął łyk piwa, sięgając po kolejne yakitori.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Nie zakładała, że Seiya zrozumie.
Zresztą, nawet nie dała mu żadnych wyjaśnień. Jednakże czuła w środku, że temat Arihyoshi wolała póki co zachować dla siebie. Bo naprawdę było to skomplikowane, i to na wielu płaszczyznach. Raz, uczucia, jakie żywiła do niego były jednostronne i nawet nie próbowała tego zmienić, bo już od dawna wiedziała, ze w tej kwestii jest na straconej pozycji. Dwa, chłopak póki co dochodził do siebie po wypadku. Wątpiła, żeby gdziekolwiek wychodził. A na pewno nie w najbliższej przyszłości. Kolejne miesiące będą okupowane żmudną rehabilitacją i nauką poruszania się o protezie. A trzy... OCZYWIŚCIE, ŻE GO NIE ZAPYTAŁA.
Była tchórzem.
Na bogów, sama myśl o tym, że mogłaby go o to zapytać napawała ją zażenowaniem i zawstydzeniem.
Na całe szczęście temat skupił się na Seiu. Zdecydowanie wolała dyskutować o chłopaku i o jego podbojach, aniżeli o niej i jej... marnych namiastkach czegokolwiek. Bo podbojami tego nazwać na pewno nie można. Żenujące.
- To widocznie obracasz się w towarzystwie nieodpowiednich kobiet, mój drogi! - skarciła go, choć jej ton wyraźnie był oprószony żartobliwością.
- Wiesz, jestem pewna, że wbrew wszystkiemu dziewczyna, którą wybierzesz na swoją partnerkę, stałą a nie jednorazową, będzie prawdziwą szczęściarą. I tego ci życzę, Seiya. Abyś w przyszłym roku udał się na festiwal w towarzystwie właśnie takiej osoby. - znając Seiyę to pewnie ją wyśmieje. Albo skomentuje w niewybredny sposób. Ale życzenie było szczere, płynące prosto z serca.
Bo Seiya to dobry chłopak, choć trochę szorstki,
To trochę jak ze skałą. Z wierzchu zwykła, szara, byle jaka. Ale jak cierpliwie będziesz drążyć, to może się okazać, że w środku skrywa prawdziwy skarb.
- Masz rację. I do tego dość głośno. - przytaknęła mu, rozglądając się dookoła. Miała wrażenie, że z każdą nadchodzącą chwilą na festiwalu pojawia się coraz więcej osób.
A to męczyło nawet ją.
Złapała za puszkę w połowie wypitą i spojrzała na Seiyę.
- Znam świetne miejsce, gdzie możemy obejrzeć fajerwerki. Znajduje się kawałek stąd, ale jestem pewna, że będzie tak o wiele ciszej. I mniej kolorowo.
zt x 2
@Yakushimaru Seiya
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
10/01/2038
godz. 17:40
W tyle czaszki brzęczy myśl, że nie powinien. Jaki miało to sens? Do czego miało to doprowadzić? Umysł wycisza się, kiedy palce zapinają pod brodą zatrzask kasku, gdy szmer ulicy niknie wyciszony zamkniętą przestrzenią. Oddech tylko osadza się na wargach silniej, gdy język mocniej przylega do podniebienia, a jego koniuszek zapiera się na tyle zębów. Skupić się na drodze; być nie tyle ostrożnym, ile czujnym. Nie skupiać się na samochodach, nie na samej drodze, a na jej celu. Ten cholernie jasny, bo jeszcze chwilę temu dla pewności co do miejsca spotkania, przesuwał karmazynem tęczówek przez kontury wiadomości.
Jeździ za szybko; od zawsze. Stopa samoistnie wciska gaz, a palce przerzucają maszynę na kolejny bieg. Chociaż kalendarz wybijał już styczeń, drogi nadal malowały się suchą czernią asfaltu. Wystarczyło wcisnąć ciało w grubą skórę, naciągnąć na dłonie mocniejsze skórzane rękawiczki, a powiew wdzierający się pod sztywny rękaw kurtki zdawał się przyjemnym, a nie drażniącym; wbijając milionowe szpilki w sieć napiętych i przestymulowanych rzeczywistością nerwów.
Jakieś dziesięć minut od parku orientalnego. Jakby cokolwiek mu to mówiło. Jakby ta krótka, zdawkowa informacja miała być pełną i konkretną. O dziwo była. Tyle mu wystarczyło. Był jak gończy pies, wyuczony węszeniem za ta jedną, konkretną zdobyczą. Wietrzenia jej śladu w eterze. Przyzwyczajenie; inaczej nie mógł tego określić. Wyuczenie się schematu działania i przyzwyczajeń. Na moment myśleć jak kto inny.
Najpierw w kąciku oka pojawił się smugą, rozmazaną w ruchu, kiedy światła ulicy zlewały się w jeden długi ogon jałowego neonu. W peryferii widzenia mignął gdzieś w tle, zmuszając Hana do nawrócenia, które wrzuciłoby na jego konto kilka punktów karnych i kilkucyfrowy mandat.
Dla własnego bezpieczeństwa zaparkował przepisowo, wjeżdżając w wąskie gardło parkingu, które po prawdzie było kawałkiem chodnika, jak na przykładnego obywatela przystało. Nie bawiąc się w rozbrajanie kasku czy niepotrzebne ściąganie go, kiedy przecież czas naglił, bo w studio musiał być za maksymalnie trzydzieści minut, ruszył ku ławce, na której siedział Seiwa, siadając obok niego. Łokcie zaparły się na udach, splatając palce w przestrzeni między nimi, subtelnie przechylając głowę ku obłości ramienia. — Serio? — stłumiony głos wydobył się zza plastikowego okucia kasku, jasno dając Enmie do zrozumienia, że doskonale widzi, co pochłania i wpycha w siebie kęs za kęsem.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
I póki co całkiem nieźle mu to szło.
Zadrżał od zimna, gdy zajął miejsce na jednej z wielu ławek. Odśnieżona, nawet nieco nagrzana, niewątpliwie zasługa jakiejś babci czy dziadka, którzy musieli tu siedzieć zaledwie kilka chwil wcześniej. W parku zjawił się nieco szybciej niż dziesięć minut
Mae Haneul.
Rozpoznałby go wszędzie. I już pomijając ogniste włosy, teraz skryte pod ciemnym kaskiem, oraz wielkość, która z pewnością niejedną osobę przytłaczała. Ale mężczyzna roztaczał dookoła siebie drapieżną aurę, podobną do dzikiego zwierzęcia, łowcy, której nie sposób przeoczyć.
Wyprostował się nieznacznie, gdy mężczyzna zajął miejsce obok niego i spojrzał z ukosa na niego, słysząc pytanie. Wzruszył ramionami.
- Serio. A co, chcesz frytkę? - lewy kącik uniósł się ku górze w zadziornym geście doskonale wiedząc, jakie Han ma podejście do śmieciowego żarcia. - Nie miałem czasu dzisiaj na porządny posiłek. I nie martw się, potem to spalę. - dodał po chwili odczuwając dziwną potrzebę wytłumaczenia się. Jakby rzeczywiście zrobił coś złego i bardzo grzesznego.
Zjadł resztę hamburgera zgniatając papierek i wrzucił go do śmietnika obok ławki. Uniósł kciuk i starł z wargi nieco sosu, a następnie zlizał go pospiesznie, nim ponowił rozmowę.
- Zaskoczyłeś mnie tą nagłą wiadomością. Coś się stało? - otworzył papierową torbę zaglądając do środka, ale zamarł na moment, nim sięgnął po frytkę. - Chyba że rzeczywiście się stęskniłeś? Ale możemy się gdzieś przenieść? Cholernie tu zimno. - nawet, jeżeli na dworze w rzeczywistości nie panowała aż tak niska temperatura, ciało Enmy reagowało na każdy chłodniejszy powiew. Czerwone policzki, zaróżowiony nos i sporadycznie drżenie skutecznie utrudniały mu swobodną egzystencję.
Nienawidził zimna.
Choć zimę kochał.
@Mae Haneul
W wyniku długiej stagnacji jednego z graczy wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Nim przybyła do kraju kwitnącej wiśni, nauczyła się trochę języka oraz poznała jakiś zalążek ich kultury. Bardziej skupiając się na ich aspekcie śmierci, dusz oraz na tym, co w jej kraju oznacza się „demonem”, a w ich zwało się to „Yōkai”. Nie musiała się jednak z tym śpieszyć, wszak była wysłana tutaj jako wsparcie oraz obserwator, koordynator działań kościoła katolickiego. Mimo że jej religia nie miała tutaj zbyt dużej władzy, istniały świątynie zachodu. I jedną z takich świątyń miała się zajmować, a raczej jej ogrodem i drobną pomocą tym, którzy ją prowadzą. Do pierwszego spotkania miało dojść dopiero za parę dni, a więc swój wolny czas mogła przeznaczyć na poznawanie najbliższego otoczenia, udział w wolontariacie, czy podreperowaniu swojej znajomości języka. Pogoda jednak była zbyt piękna, by spędzić cały dzień, będąc otoczoną czterema ścianami swojego pokoju. Od właścicielki mieszkania, w którym wynajmuje pokój, usłyszała o cudnym parku, który według jej opisu, był pięknym miejscem. Co prawda najlepszy efekt wizualny uzyskałaby pewnie w nocy, przy zapalonych lampach wygląda wręcz magicznie . Nie zamierzała jednak udawać się tam zbyt późno, poprzez sam fakt nieznajomości miasta i tego, że noc, nawet w tak popularnym miejscu, nie oznacza bycia bezpiecznym. Była młoda, czytała o tym, co potrafi spotkać samotne dziewczyny w odludnym miejscu. Chociaż miała wiarę w swojego pana, który broni ją przed każdym możliwym złem, powiada się, że lepiej nie kusić losu. Na nieszczęście większość jej ubrań jeszcze nie dotarła do jej domu, a jedyne co miała dostępne to habit. Nie będzie on wygodny do poruszania się po takim miejscu, dodatkowo przyciągnie pewnie liczne spojrzenia, których chciała unikać. I nie chodziło tutaj o to, że wstydzi się swojej wiary, a o sam fakt tego, że wolała pozostać jeszcze przez jakiś czas w mniejszym kręgu zainteresowań. Chociaż miasto nie należało do najmniejszych, więc raczej nie było szans na ponowne spotkanie, tych samych osób. Wzięła jedynie kąpiel, zmieniła bieliznę, którą akurat miała w plecaku, po czym ubrała się ponownie w swoje szaty. Za pomocą swojego łamanego języka, poprosiła właścicielkę o wezwanie dla niej taksówki, którą uda się w pobliże danego miejsca.
Mimo dotarcia prawie pod samo wejście, droga do parku zajęła jej trochę czas, gdyż poruszanie było trochę trudniejsze, niż początkowo zakładała, a długość szat, wcale nie pomagała jej w chodzeniu. Efekt podróży oraz ta mała wycieczka, odbijała na niej piętno zmęczenia. Całe szczęście zabrała małą torbę, w której miała butelkę wody oraz małą biblię, którą zamierzała się raczyć, gdy tylko będzie miała taką szansę. No i oczywiście posiadała nowy telefon, który dostała od Bernarda. Obiecała mu wysłać zdjęcia, gdy tylko dojedzie i się zadomowi. Czy to była jakaś forma kontroli, czy też oznaki martwienia się o nią, wprawiało jej serce w stan radości, którą oplatała jej ciało, rozsyłają specyficzne ciepło w każdy jego zakamarek. Powoli skierowała się w głąb parku, mijając grupki ludzi, odwzajemniając uśmiech co do niektórych osób, które takowym ją uraczyli. Spotkała nawet jakiegoś obcokrajowca, który całe szczęście mówił w języku angielskim, który również rozumiała w jakimś stopniu. Po pożegnaniu się z tą przecudowną rodziną odwróciła się wreszcie w stronę rozciągającej się panoramy tego miejsca; panoramy pełnej fontann oraz sadzawek. Z uśmiechem sięgnęła do torby, by wyjąć telefon, próbując następnie zrobić jakieś sensowne zdjęcia tego miejsca. Nie była zacofana, znała nowinki technologiczne, przecież nie chowali jej pod kamieniem. Nie oznaczało to jednak, że wiedziała, jak się nimi poprawnie obsługiwać. Taki telefon komórkowy, niby umiała z niego pisać, czy dzwonić, to jednak zrobienie normalnego, nierozmazanego zdjęcia okazało się dość ciężką sztuką. Zrezygnowana schowała go ponownie do torby, by następnie po zlokalizowaniu najbliższej wolnej ławeczki, udała się w jej kierunku, by spocząć i odpocząć w promieniach cudownego słońca. – ach Bernardzie, gdybyś tu tylko był i poczuł ten wspaniały klimat. Mam nadzieję, że dbasz o siebie. – powiedziała to po włosku, czym przyciągnęła uwagę grupki osób, która znajdowała się bliżej Essi. Nie przejmowała się jednak tym, była przyzwyczajona do dziwnych spojrzeń oraz kąśliwych komentarzy od młodzieży odnośnie jej ugruntowania religijnego. Dodatkowo miała to szczęście, że niezbyt rozumiała, co oni mówili. Wyłapywała jedynie poszczególne słówka i to tyle. Przymknęła więc oczy, całkowicie odcinając się od bodźców zewnętrznych, dając się pochłonąć odgłosom natury.
@Shimizu Tsubame
Shimizu Tsubame ubóstwia ten post.
Nie była przyzwyczajona do tak czystego ruchu. Otaczający ją ludzie zdawali się być jakoś bardziej rozluźnieni, pachnieli nawet, częściej uśmiechali się i przez to Tsu czasem gubiła się. Nie tylko z krokiem, niezręcznie przestępując, ale i z otrzymywaną mimicznie emocją. Próbowała rozeznać, czy miały coś wspólnego z nią. Z jej ubiorem, wcale nie tak poukładanymi włosami, zwyczajowo zwinięte w dwa jasne koczki. drobne ręce wplatała między wysunięte pasma, kołując z nich kolejne, nerwowe loki. Naciągnięta na ramiona, przyduża bluza, sięgała aż za uda, chowając niemal całkiem krótkie spodenki, odsłaniając schowane w rajstopach nogi. W przerzuconym przez ramie plecaku, brzęczały rozrzucone resztki szkolnych przyborów, szczęśliwie pozbywając się co cięższych książek. Na palcu wypełnionych przechodniami - musiała wyglądać na kogoś, kto naprawdę się zgubił.
Nie podobało jej się, że uliczki nie były tak wąskie. Trudniej znaleźć wystarczająco dobre podparcie i bliskość ściany budynku, by prędko - w razie konieczności - wspiąć się wyżej. I miała nieodparte wrażenie, że zrobiłaby z siebie całkiem widoczne widowisko, gdyby jednak spróbowała podjąć się karkołomnej wspinaczki. I to kusiło. Na tyle, że przez jasne oblicze przemykały cienie toczących emocji.
Zeszła ze ścieżki z wrażeniem, że nie jest u siebie. Nie pasuje do zbiorowiska zamkniętym w bańce sylwetek, co tak łatwo odwracają od niej wzrok, jakby była dziwnym usposobieniem ich poczucia winy. Mogłaby wzruszyć ramionami, powiedzieć - w długim monologu, jak bardzo nie miało to znaczenia - ale klejone na ustach uśmiechy trwały. Tylko oczy mgliły się.
Oni szeptali o mnie.
Kto by taka letnią pannę chciał?
Mruczała pod nosem, wpatrzona w opadający wirującym torem płatek. Ten, opadł na ławkę. Właściwie, to na głowę kogoś, kto na tej ławce siedział. Niemal potknęła się, stawiając półkrok, by nie uderzyć kolanem w drewno oparcia, na które zręcznie wskoczyła, przytrzymała i usiadła, zapewne - zaskakując, albo strasząc - jak się okazało - osobliwie ubrana kobietę.
- Nie jest pani gorąco w tym... kapturze? - przechyliła głowę. ciekawsko zerkając ku nowej twarzy, jak zwykle, zapominając, że jej bezpośredniość naprawdę bywała dla niektórych kłopotliwa. Uniosła rękę, wciąż ze swojej - wyższej - pozycji, wskazując delikatnie na czubek głowy nieznajomej, jakby mimo wszystko chcąc uprzedzić o swoim geście. Po czym chwyciła między palce osiadłe tam, różowe drobiny płatków. Odsłoniła zdobycz, otwierając bladą rękę i podsuwając niemal pod drobny, kobiecy nos - ...w różowym wyglądałaby pani pogodniej. Bo tak to łatwo zniknąć w tłumie. Chociaż... nigdy nie widziałam takiego przebrania - przechyliła się i wyprostowała, uderzając lekko piętami o siedzisko obok nietuzinkowej nieznajomej.
Wcześniej pokazane fragmenty kwiatów, uniosła do góry, po czym w jakimś rozczuleniu, zdmuchnęła z dłoni, patrząc jeszcze, jak różowe drobiny falują w powietrzu i w końcu upadają pod stopy.
@Alessia Gellespie