Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
Park orientalny
Park położony w zachodniej części Centrum, blisko granicy z Kolorową Dzielnicą. Szczyt popularności osiąga w letnich miesiącach – to właśnie wtedy szukający ochłody ludzie lgną do licznych fontann oraz sadzawek, kryją się w cieniu rozłożystych akacji, strzelistych cyprysów i ażurowych pawilonów. Na jego terenie odbywa się wiele różnych wydarzeń kulturowych od wystaw sztuki, przez niewielkie koncerty, aż po całe, trwające nawet parę dni, festiwale. Lokacja uchodzi za dość gwarną, jednak wytrwali miłośnicy spokoju również znajdą dla siebie miejsce pośród kolorowych kwiatów i bujnych krzewów pochodzących z regionu Azji Południowo-Zachodniej.
10/01/2038
godz. 17:40
W tyle czaszki brzęczy myśl, że nie powinien. Jaki miało to sens? Do czego miało to doprowadzić? Umysł wycisza się, kiedy palce zapinają pod brodą zatrzask kasku, gdy szmer ulicy niknie wyciszony zamkniętą przestrzenią. Oddech tylko osadza się na wargach silniej, gdy język mocniej przylega do podniebienia, a jego koniuszek zapiera się na tyle zębów. Skupić się na drodze; być nie tyle ostrożnym, ile czujnym. Nie skupiać się na samochodach, nie na samej drodze, a na jej celu. Ten cholernie jasny, bo jeszcze chwilę temu dla pewności co do miejsca spotkania, przesuwał karmazynem tęczówek przez kontury wiadomości.
Jeździ za szybko; od zawsze. Stopa samoistnie wciska gaz, a palce przerzucają maszynę na kolejny bieg. Chociaż kalendarz wybijał już styczeń, drogi nadal malowały się suchą czernią asfaltu. Wystarczyło wcisnąć ciało w grubą skórę, naciągnąć na dłonie mocniejsze skórzane rękawiczki, a powiew wdzierający się pod sztywny rękaw kurtki zdawał się przyjemnym, a nie drażniącym; wbijając milionowe szpilki w sieć napiętych i przestymulowanych rzeczywistością nerwów.
Jakieś dziesięć minut od parku orientalnego. Jakby cokolwiek mu to mówiło. Jakby ta krótka, zdawkowa informacja miała być pełną i konkretną. O dziwo była. Tyle mu wystarczyło. Był jak gończy pies, wyuczony węszeniem za ta jedną, konkretną zdobyczą. Wietrzenia jej śladu w eterze. Przyzwyczajenie; inaczej nie mógł tego określić. Wyuczenie się schematu działania i przyzwyczajeń. Na moment myśleć jak kto inny.
Najpierw w kąciku oka pojawił się smugą, rozmazaną w ruchu, kiedy światła ulicy zlewały się w jeden długi ogon jałowego neonu. W peryferii widzenia mignął gdzieś w tle, zmuszając Hana do nawrócenia, które wrzuciłoby na jego konto kilka punktów karnych i kilkucyfrowy mandat.
Dla własnego bezpieczeństwa zaparkował przepisowo, wjeżdżając w wąskie gardło parkingu, które po prawdzie było kawałkiem chodnika, jak na przykładnego obywatela przystało. Nie bawiąc się w rozbrajanie kasku czy niepotrzebne ściąganie go, kiedy przecież czas naglił, bo w studio musiał być za maksymalnie trzydzieści minut, ruszył ku ławce, na której siedział Seiwa, siadając obok niego. Łokcie zaparły się na udach, splatając palce w przestrzeni między nimi, subtelnie przechylając głowę ku obłości ramienia. — Serio? — stłumiony głos wydobył się zza plastikowego okucia kasku, jasno dając Enmie do zrozumienia, że doskonale widzi, co pochłania i wpycha w siebie kęs za kęsem.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Skłamałby, gdyby powiedział, że niespodziewana wiadomość od Hana nie wywołała w nim żadnych emocji. Ucisk ekscytacji w żołądku rozlał się jak gorąca lawa po jego trzewiach, tworząc przyjemną sprzeczność pomiędzy temperaturą, jaka panowała na zewnątrz. Nie biegł, bo nie chciał wyglądać na zdesperowanego, ale przyspieszył kroku, kurczowo trzymając papierową torbę, w której znajdował się nadgryziony hamburger oraz spora porcja coli oraz frytek. Enma nigdy nie ukrywał tego, co jadł ani tego, że jego posiłkom zazwyczaj było bliżej tablicy Mendelejewa aniżeli przyjaznego środowisku ogródka miłego farmera. Wciąż powtarzał, że ma na tyle dobry metabolizm, że prędko spali każdy zalegający tłuszcz oraz nadmierną kalorię.
I póki co całkiem nieźle mu to szło.
Zadrżał od zimna, gdy zajął miejsce na jednej z wielu ławek. Odśnieżona, nawet nieco nagrzana, niewątpliwie zasługa jakiejś babci czy dziadka, którzy musieli tu siedzieć zaledwie kilka chwil wcześniej. W parku zjawił się nieco szybciej niż dziesięć minuti nie dlatego, że się spieszył, dlatego też sięgnął zmarzniętą dłonią do torby i wyciągnął coraz chłodniejszego hamburgera. Nawet on nie przepadał za zimnym jedzeniem. Zrobił zaledwie dwa gryzy, kiedy w oddali dostrzegł charakterystyczną sylwetkę zmierzającą w jego stronę.
Mae Haneul.
Rozpoznałby go wszędzie. I już pomijając ogniste włosy, teraz skryte pod ciemnym kaskiem, oraz wielkość, która z pewnością niejedną osobę przytłaczała. Ale mężczyzna roztaczał dookoła siebie drapieżną aurę, podobną do dzikiego zwierzęcia, łowcy, której nie sposób przeoczyć.
Wyprostował się nieznacznie, gdy mężczyzna zajął miejsce obok niego i spojrzał z ukosa na niego, słysząc pytanie. Wzruszył ramionami.
- Serio. A co, chcesz frytkę? - lewy kącik uniósł się ku górze w zadziornym geście doskonale wiedząc, jakie Han ma podejście do śmieciowego żarcia. - Nie miałem czasu dzisiaj na porządny posiłek. I nie martw się, potem to spalę. - dodał po chwili odczuwając dziwną potrzebę wytłumaczenia się. Jakby rzeczywiście zrobił coś złego i bardzo grzesznego.
Zjadł resztę hamburgera zgniatając papierek i wrzucił go do śmietnika obok ławki. Uniósł kciuk i starł z wargi nieco sosu, a następnie zlizał go pospiesznie, nim ponowił rozmowę.
- Zaskoczyłeś mnie tą nagłą wiadomością. Coś się stało? - otworzył papierową torbę zaglądając do środka, ale zamarł na moment, nim sięgnął po frytkę. - Chyba że rzeczywiście się stęskniłeś? Ale możemy się gdzieś przenieść? Cholernie tu zimno. - nawet, jeżeli na dworze w rzeczywistości nie panowała aż tak niska temperatura, ciało Enmy reagowało na każdy chłodniejszy powiew. Czerwone policzki, zaróżowiony nos i sporadycznie drżenie skutecznie utrudniały mu swobodną egzystencję.
Nienawidził zimna.
Choć zimę kochał.
@Mae Haneul
I póki co całkiem nieźle mu to szło.
Zadrżał od zimna, gdy zajął miejsce na jednej z wielu ławek. Odśnieżona, nawet nieco nagrzana, niewątpliwie zasługa jakiejś babci czy dziadka, którzy musieli tu siedzieć zaledwie kilka chwil wcześniej. W parku zjawił się nieco szybciej niż dziesięć minut
Mae Haneul.
Rozpoznałby go wszędzie. I już pomijając ogniste włosy, teraz skryte pod ciemnym kaskiem, oraz wielkość, która z pewnością niejedną osobę przytłaczała. Ale mężczyzna roztaczał dookoła siebie drapieżną aurę, podobną do dzikiego zwierzęcia, łowcy, której nie sposób przeoczyć.
Wyprostował się nieznacznie, gdy mężczyzna zajął miejsce obok niego i spojrzał z ukosa na niego, słysząc pytanie. Wzruszył ramionami.
- Serio. A co, chcesz frytkę? - lewy kącik uniósł się ku górze w zadziornym geście doskonale wiedząc, jakie Han ma podejście do śmieciowego żarcia. - Nie miałem czasu dzisiaj na porządny posiłek. I nie martw się, potem to spalę. - dodał po chwili odczuwając dziwną potrzebę wytłumaczenia się. Jakby rzeczywiście zrobił coś złego i bardzo grzesznego.
Zjadł resztę hamburgera zgniatając papierek i wrzucił go do śmietnika obok ławki. Uniósł kciuk i starł z wargi nieco sosu, a następnie zlizał go pospiesznie, nim ponowił rozmowę.
- Zaskoczyłeś mnie tą nagłą wiadomością. Coś się stało? - otworzył papierową torbę zaglądając do środka, ale zamarł na moment, nim sięgnął po frytkę. - Chyba że rzeczywiście się stęskniłeś? Ale możemy się gdzieś przenieść? Cholernie tu zimno. - nawet, jeżeli na dworze w rzeczywistości nie panowała aż tak niska temperatura, ciało Enmy reagowało na każdy chłodniejszy powiew. Czerwone policzki, zaróżowiony nos i sporadycznie drżenie skutecznie utrudniały mu swobodną egzystencję.
Nienawidził zimna.
Choć zimę kochał.
@Mae Haneul
ZAKOŃCZENIE WĄTKU
W wyniku długiej stagnacji jednego z graczy wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
07/05/2038 r.
Nim przybyła do kraju kwitnącej wiśni, nauczyła się trochę języka oraz poznała jakiś zalążek ich kultury. Bardziej skupiając się na ich aspekcie śmierci, dusz oraz na tym, co w jej kraju oznacza się „demonem”, a w ich zwało się to „Yōkai”. Nie musiała się jednak z tym śpieszyć, wszak była wysłana tutaj jako wsparcie oraz obserwator, koordynator działań kościoła katolickiego. Mimo że jej religia nie miała tutaj zbyt dużej władzy, istniały świątynie zachodu. I jedną z takich świątyń miała się zajmować, a raczej jej ogrodem i drobną pomocą tym, którzy ją prowadzą. Do pierwszego spotkania miało dojść dopiero za parę dni, a więc swój wolny czas mogła przeznaczyć na poznawanie najbliższego otoczenia, udział w wolontariacie, czy podreperowaniu swojej znajomości języka. Pogoda jednak była zbyt piękna, by spędzić cały dzień, będąc otoczoną czterema ścianami swojego pokoju. Od właścicielki mieszkania, w którym wynajmuje pokój, usłyszała o cudnym parku, który według jej opisu, był pięknym miejscem. Co prawda najlepszy efekt wizualny uzyskałaby pewnie w nocy, przy zapalonych lampach wygląda wręcz magicznie . Nie zamierzała jednak udawać się tam zbyt późno, poprzez sam fakt nieznajomości miasta i tego, że noc, nawet w tak popularnym miejscu, nie oznacza bycia bezpiecznym. Była młoda, czytała o tym, co potrafi spotkać samotne dziewczyny w odludnym miejscu. Chociaż miała wiarę w swojego pana, który broni ją przed każdym możliwym złem, powiada się, że lepiej nie kusić losu. Na nieszczęście większość jej ubrań jeszcze nie dotarła do jej domu, a jedyne co miała dostępne to habit. Nie będzie on wygodny do poruszania się po takim miejscu, dodatkowo przyciągnie pewnie liczne spojrzenia, których chciała unikać. I nie chodziło tutaj o to, że wstydzi się swojej wiary, a o sam fakt tego, że wolała pozostać jeszcze przez jakiś czas w mniejszym kręgu zainteresowań. Chociaż miasto nie należało do najmniejszych, więc raczej nie było szans na ponowne spotkanie, tych samych osób. Wzięła jedynie kąpiel, zmieniła bieliznę, którą akurat miała w plecaku, po czym ubrała się ponownie w swoje szaty. Za pomocą swojego łamanego języka, poprosiła właścicielkę o wezwanie dla niej taksówki, którą uda się w pobliże danego miejsca.
Mimo dotarcia prawie pod samo wejście, droga do parku zajęła jej trochę czas, gdyż poruszanie było trochę trudniejsze, niż początkowo zakładała, a długość szat, wcale nie pomagała jej w chodzeniu. Efekt podróży oraz ta mała wycieczka, odbijała na niej piętno zmęczenia. Całe szczęście zabrała małą torbę, w której miała butelkę wody oraz małą biblię, którą zamierzała się raczyć, gdy tylko będzie miała taką szansę. No i oczywiście posiadała nowy telefon, który dostała od Bernarda. Obiecała mu wysłać zdjęcia, gdy tylko dojedzie i się zadomowi. Czy to była jakaś forma kontroli, czy też oznaki martwienia się o nią, wprawiało jej serce w stan radości, którą oplatała jej ciało, rozsyłają specyficzne ciepło w każdy jego zakamarek. Powoli skierowała się w głąb parku, mijając grupki ludzi, odwzajemniając uśmiech co do niektórych osób, które takowym ją uraczyli. Spotkała nawet jakiegoś obcokrajowca, który całe szczęście mówił w języku angielskim, który również rozumiała w jakimś stopniu. Po pożegnaniu się z tą przecudowną rodziną odwróciła się wreszcie w stronę rozciągającej się panoramy tego miejsca; panoramy pełnej fontann oraz sadzawek. Z uśmiechem sięgnęła do torby, by wyjąć telefon, próbując następnie zrobić jakieś sensowne zdjęcia tego miejsca. Nie była zacofana, znała nowinki technologiczne, przecież nie chowali jej pod kamieniem. Nie oznaczało to jednak, że wiedziała, jak się nimi poprawnie obsługiwać. Taki telefon komórkowy, niby umiała z niego pisać, czy dzwonić, to jednak zrobienie normalnego, nierozmazanego zdjęcia okazało się dość ciężką sztuką. Zrezygnowana schowała go ponownie do torby, by następnie po zlokalizowaniu najbliższej wolnej ławeczki, udała się w jej kierunku, by spocząć i odpocząć w promieniach cudownego słońca. – ach Bernardzie, gdybyś tu tylko był i poczuł ten wspaniały klimat. Mam nadzieję, że dbasz o siebie. – powiedziała to po włosku, czym przyciągnęła uwagę grupki osób, która znajdowała się bliżej Essi. Nie przejmowała się jednak tym, była przyzwyczajona do dziwnych spojrzeń oraz kąśliwych komentarzy od młodzieży odnośnie jej ugruntowania religijnego. Dodatkowo miała to szczęście, że niezbyt rozumiała, co oni mówili. Wyłapywała jedynie poszczególne słówka i to tyle. Przymknęła więc oczy, całkowicie odcinając się od bodźców zewnętrznych, dając się pochłonąć odgłosom natury.
@Shimizu Tsubame
Shimizu Tsubame ubóstwia ten post.
Kusiło ją. Wierciło się w żołądku, obracało widokami na pękniętym wyświetlaczu telefonu. Bo było przecież tak ŚLICZNE. Nie spodziewała się nawet, że widok kwitnącego różu mógł tak bardzo pobudzać. Do czegoś, co wciąż wydawało jej się niezręczne. I nie do końca zrozumiałe. Coś, co dla wielu nosiło się mianem urzekającej oczywistości, Shimizu postrzegała jako odległe "coś". Różniące się skojarzeniami od brudnej rzeczywistości Nanashi, nawet od tej schludnie skrzypiącej wizji bidulowego pokoju, którego nie dzieliła nawet sama. Zazwyczaj. W chudych rękach mieściła więc zazwyczaj dwie perspektywy. Tę wtłaczaną przez starszych, przyziemną, racjonalną, chłodną. Nawet jeśli potrzebną (podobno) do przeżycia, to jednak - czemu tak ponurą? Nie podobała jej się przedstawiana wizja. I nie wierzyła tym bardziej, że miała brać wszystko - co los rzucał - nawet policzkując boleśnie. I dlatego - patrzyła dziś na kwitnienie wiśni, jak na nieziemskie zjawisko. Takim zresztą - dziś zdecydowała - będzie.
Nie była przyzwyczajona do tak czystego ruchu. Otaczający ją ludzie zdawali się być jakoś bardziej rozluźnieni, pachnieli nawet, częściej uśmiechali się i przez to Tsu czasem gubiła się. Nie tylko z krokiem, niezręcznie przestępując, ale i z otrzymywaną mimicznie emocją. Próbowała rozeznać, czy miały coś wspólnego z nią. Z jej ubiorem, wcale nie tak poukładanymi włosami, zwyczajowo zwinięte w dwa jasne koczki. drobne ręce wplatała między wysunięte pasma, kołując z nich kolejne, nerwowe loki. Naciągnięta na ramiona, przyduża bluza, sięgała aż za uda, chowając niemal całkiem krótkie spodenki, odsłaniając schowane w rajstopach nogi. W przerzuconym przez ramie plecaku, brzęczały rozrzucone resztki szkolnych przyborów, szczęśliwie pozbywając się co cięższych książek. Na palcu wypełnionych przechodniami - musiała wyglądać na kogoś, kto naprawdę się zgubił.
Nie podobało jej się, że uliczki nie były tak wąskie. Trudniej znaleźć wystarczająco dobre podparcie i bliskość ściany budynku, by prędko - w razie konieczności - wspiąć się wyżej. I miała nieodparte wrażenie, że zrobiłaby z siebie całkiem widoczne widowisko, gdyby jednak spróbowała podjąć się karkołomnej wspinaczki. I to kusiło. Na tyle, że przez jasne oblicze przemykały cienie toczących emocji.
Zeszła ze ścieżki z wrażeniem, że nie jest u siebie. Nie pasuje do zbiorowiska zamkniętym w bańce sylwetek, co tak łatwo odwracają od niej wzrok, jakby była dziwnym usposobieniem ich poczucia winy. Mogłaby wzruszyć ramionami, powiedzieć - w długim monologu, jak bardzo nie miało to znaczenia - ale klejone na ustach uśmiechy trwały. Tylko oczy mgliły się.
Oni szeptali o mnie.
Kto by taka letnią pannę chciał?
Mruczała pod nosem, wpatrzona w opadający wirującym torem płatek. Ten, opadł na ławkę. Właściwie, to na głowę kogoś, kto na tej ławce siedział. Niemal potknęła się, stawiając półkrok, by nie uderzyć kolanem w drewno oparcia, na które zręcznie wskoczyła, przytrzymała i usiadła, zapewne - zaskakując, albo strasząc - jak się okazało - osobliwie ubrana kobietę.
- Nie jest pani gorąco w tym... kapturze? - przechyliła głowę. ciekawsko zerkając ku nowej twarzy, jak zwykle, zapominając, że jej bezpośredniość naprawdę bywała dla niektórych kłopotliwa. Uniosła rękę, wciąż ze swojej - wyższej - pozycji, wskazując delikatnie na czubek głowy nieznajomej, jakby mimo wszystko chcąc uprzedzić o swoim geście. Po czym chwyciła między palce osiadłe tam, różowe drobiny płatków. Odsłoniła zdobycz, otwierając bladą rękę i podsuwając niemal pod drobny, kobiecy nos - ...w różowym wyglądałaby pani pogodniej. Bo tak to łatwo zniknąć w tłumie. Chociaż... nigdy nie widziałam takiego przebrania - przechyliła się i wyprostowała, uderzając lekko piętami o siedzisko obok nietuzinkowej nieznajomej.
Wcześniej pokazane fragmenty kwiatów, uniosła do góry, po czym w jakimś rozczuleniu, zdmuchnęła z dłoni, patrząc jeszcze, jak różowe drobiny falują w powietrzu i w końcu upadają pod stopy.
@Alessia Gellespie
Nie była przyzwyczajona do tak czystego ruchu. Otaczający ją ludzie zdawali się być jakoś bardziej rozluźnieni, pachnieli nawet, częściej uśmiechali się i przez to Tsu czasem gubiła się. Nie tylko z krokiem, niezręcznie przestępując, ale i z otrzymywaną mimicznie emocją. Próbowała rozeznać, czy miały coś wspólnego z nią. Z jej ubiorem, wcale nie tak poukładanymi włosami, zwyczajowo zwinięte w dwa jasne koczki. drobne ręce wplatała między wysunięte pasma, kołując z nich kolejne, nerwowe loki. Naciągnięta na ramiona, przyduża bluza, sięgała aż za uda, chowając niemal całkiem krótkie spodenki, odsłaniając schowane w rajstopach nogi. W przerzuconym przez ramie plecaku, brzęczały rozrzucone resztki szkolnych przyborów, szczęśliwie pozbywając się co cięższych książek. Na palcu wypełnionych przechodniami - musiała wyglądać na kogoś, kto naprawdę się zgubił.
Nie podobało jej się, że uliczki nie były tak wąskie. Trudniej znaleźć wystarczająco dobre podparcie i bliskość ściany budynku, by prędko - w razie konieczności - wspiąć się wyżej. I miała nieodparte wrażenie, że zrobiłaby z siebie całkiem widoczne widowisko, gdyby jednak spróbowała podjąć się karkołomnej wspinaczki. I to kusiło. Na tyle, że przez jasne oblicze przemykały cienie toczących emocji.
Zeszła ze ścieżki z wrażeniem, że nie jest u siebie. Nie pasuje do zbiorowiska zamkniętym w bańce sylwetek, co tak łatwo odwracają od niej wzrok, jakby była dziwnym usposobieniem ich poczucia winy. Mogłaby wzruszyć ramionami, powiedzieć - w długim monologu, jak bardzo nie miało to znaczenia - ale klejone na ustach uśmiechy trwały. Tylko oczy mgliły się.
Oni szeptali o mnie.
Kto by taka letnią pannę chciał?
Mruczała pod nosem, wpatrzona w opadający wirującym torem płatek. Ten, opadł na ławkę. Właściwie, to na głowę kogoś, kto na tej ławce siedział. Niemal potknęła się, stawiając półkrok, by nie uderzyć kolanem w drewno oparcia, na które zręcznie wskoczyła, przytrzymała i usiadła, zapewne - zaskakując, albo strasząc - jak się okazało - osobliwie ubrana kobietę.
- Nie jest pani gorąco w tym... kapturze? - przechyliła głowę. ciekawsko zerkając ku nowej twarzy, jak zwykle, zapominając, że jej bezpośredniość naprawdę bywała dla niektórych kłopotliwa. Uniosła rękę, wciąż ze swojej - wyższej - pozycji, wskazując delikatnie na czubek głowy nieznajomej, jakby mimo wszystko chcąc uprzedzić o swoim geście. Po czym chwyciła między palce osiadłe tam, różowe drobiny płatków. Odsłoniła zdobycz, otwierając bladą rękę i podsuwając niemal pod drobny, kobiecy nos - ...w różowym wyglądałaby pani pogodniej. Bo tak to łatwo zniknąć w tłumie. Chociaż... nigdy nie widziałam takiego przebrania - przechyliła się i wyprostowała, uderzając lekko piętami o siedzisko obok nietuzinkowej nieznajomej.
Wcześniej pokazane fragmenty kwiatów, uniosła do góry, po czym w jakimś rozczuleniu, zdmuchnęła z dłoni, patrząc jeszcze, jak różowe drobiny falują w powietrzu i w końcu upadają pod stopy.
@Alessia Gellespie
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
maj 2038 roku