Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
Kolejne kroki nie były słyszalne na posadzce sali, którą wypełniały śmiechy i muzyka, gwar był czymś dla czego niemalże żył. Najmłodszy, mając najmniejsze szanse na pozyskanie tego wszystkiego, co posiadał ich ojciec - wcale nie przestawał się starać, niczym hiena licząc na kolejne potknięcie starszego rodzeństwa. Widzieli to w jego oczach, kiedy się zbliżał, choć grał na nosie każdego innego w dowolny sposób, to jego bracia mieli świadomość, że musieli czuć się na baczności.
Nie dlatego, że miał ich zaatakować. Nie fizycznie, jednak czuli na sobie jego spojrzenie. Podczas bankietów, podczas wystąpień publicznych. Żaden z synów Koide nie był tak wytresowany - nie przelewał tak naturalnie wszystkich kłamstw w rzeczywiste obrazy i nie kusił innych do uwierzenia w jego słowa.
Posłał w tłumie spojrzenie jednemu z dwóch braci. Musieli prezentować się podobnie, mając dopasowane stroje do siebie, wyróżniające się drobnymi elementami. Ciemny granat, wpadający w błękity był kolorem, który narzucił im dzisiaj ojciec. Wszyscy musieli ubrać się podobnie. Chociaż on sam nienawidził tych odcieni, tych kolorów, na tle których jego zielone oczy wybijały się jeszcze bardziej. Często zazdrościł braciom brązowych i piwnych, tych które dawały im tak mocniejsze spojrzenie, kiedy on sam musiał odziedziczyć oczy po matce...
Krótkie rozmowy, śmiechy i toasty - a raczej skuteczne ich unikanie, prostym określeniem, że był znów na lekach. W końcu taki był dla opinii publicznej - chorowity, ale o dobrym sercu, najmłodszy a tak zaangażowany publicznie. Młody student ekonomii z pasją i sercem na dłoni, co prawda nie wiedział do czego dokładnie posiadał tę pasję według prasy, ani też czyje dokładnie serce miał mieć na dłoniach, ale tak długo jak ojciec był zadowolony, mógł grać dla prasy tak jak zawsze,
Spryskał się przed bankietem perfumami, które mu polecono, jakby on miał być zainteresowany. Spoglądał na niego, wymienił z nim czasem kilka słów, ale nic ponadto. Nie angażował się, nie dopóki nie był o to poproszony bezpośrednio. A dzisiaj, tutaj w tym miejscu miał do tego doskonały moment. Specjalnie go odwiedziono od tłumu? Nie zdziwiłby się, gdyby nawet miejsce ich rozmowy zostało pieczołowicie wybrane.
- Munehira Aoi, mam nadzieję, że nie stoisz tak na uboczu ze względu na niedostatek dobrej zabawy - powiedział, zachowując odstęp od mężczyzny. Wspomnienie o lewej stronie, zawsze się do niej zwracał - zapamiętał to już z wcześniejszych rozmów, kiedy to właśnie tam się znalazł. - Choć mam przeczucie, że nie zawsze jest przyjemnie być w tłumach... Ale nie mogę pozwolić, abyś źle się bawił na bankiecie rodziny Koide, jakimi by to nas czyniło gospodarzami? - lekkie, przyjazny śmiech wydobył się na końcu z jego warg.
Jakby w zegarku, jakby wszystko było dokładnie zaplanowane, przeszedł przy nich kelner, zatrzymując się tylko na moment - pozwalając Michitoyo przejąć dwie lampki wypełnione czerwonym winem. Mężczyzna po tym ostrożnie wyciągnął dłoń w stronę Munehiry.
- Słyszeliśmy dość sporo pochwał odnośnie bukietu smakowego i walorów zapachowych tego wina, choć z pewnością w imporcie jesteśmy wciąż świeżynkami. Trudno znaleźć coś... interesującego. Mam nadzieję, że podzielisz się swoją opinią?- zasugerował, znów przyjaźnie i niewinnie, nawiązując z nim rozmowę. Nie obserwował go już tak uważnie - nie, jak kiedy robił to kiedy pierwszy raz dostrzegł go między tłumem. Nawet on, urodzony kłamca z darem do zachowania kamiennej twarzy, nie potrafił skrzywić się na widok takiego wynaturzenia. Jasność, biel, jakby coś go pokarało - wyglądał okropnie, pamiętał jak dzisiaj to odtrącenie, które z czasem rosło w przyzwyczajenie, a może i delikatną fascynację? Nie musiał wbijać w niego spojrzenia, wiedząc doskonale czego mógł się spodziewać po jego aparycji i zachowaniu. Widział go w końcu wielokrotnie, zawsze przy nodze rodziców jak uwiązany kundel - on z drugiej strony zawsze mógł swobodnie lawirować między innymi, zajmując się brudną robotą i kontaktami, zachowaniem twarzy przez rodzinę. Najmłodszy, najbardziej niewinny o łagodnych rysach twarzy, wstawiający się tak żywo za tym, co powinno już dawno zdechnąć w Nanashi - ale przecież nawet karaluchy podobno miały swój cel. Gdyby nie ta cicha obietnica dla rządu, że Koide zajmie się śmieciami tak, aby nie były widoczne, niektóre interesy nie szłyby tak gładko...
A tam, gdzie nikt nie chce zaglądać, najłatwiej kryło się wszystko, co nie było piękne i do końca legalne.
@Munehira Aoi
Forbidden fruit that you can bite
Follow temptation like the tide
Why walk when you could fly?
Drink forbidden wine...
Follow temptation like the tide
Why walk when you could fly?
Drink forbidden wine...
Kolejne kroki nie były słyszalne na posadzce sali, którą wypełniały śmiechy i muzyka, gwar był czymś dla czego niemalże żył. Najmłodszy, mając najmniejsze szanse na pozyskanie tego wszystkiego, co posiadał ich ojciec - wcale nie przestawał się starać, niczym hiena licząc na kolejne potknięcie starszego rodzeństwa. Widzieli to w jego oczach, kiedy się zbliżał, choć grał na nosie każdego innego w dowolny sposób, to jego bracia mieli świadomość, że musieli czuć się na baczności.
Nie dlatego, że miał ich zaatakować. Nie fizycznie, jednak czuli na sobie jego spojrzenie. Podczas bankietów, podczas wystąpień publicznych. Żaden z synów Koide nie był tak wytresowany - nie przelewał tak naturalnie wszystkich kłamstw w rzeczywiste obrazy i nie kusił innych do uwierzenia w jego słowa.
Posłał w tłumie spojrzenie jednemu z dwóch braci. Musieli prezentować się podobnie, mając dopasowane stroje do siebie, wyróżniające się drobnymi elementami. Ciemny granat, wpadający w błękity był kolorem, który narzucił im dzisiaj ojciec. Wszyscy musieli ubrać się podobnie. Chociaż on sam nienawidził tych odcieni, tych kolorów, na tle których jego zielone oczy wybijały się jeszcze bardziej. Często zazdrościł braciom brązowych i piwnych, tych które dawały im tak mocniejsze spojrzenie, kiedy on sam musiał odziedziczyć oczy po matce...
Krótkie rozmowy, śmiechy i toasty - a raczej skuteczne ich unikanie, prostym określeniem, że był znów na lekach. W końcu taki był dla opinii publicznej - chorowity, ale o dobrym sercu, najmłodszy a tak zaangażowany publicznie. Młody student ekonomii z pasją i sercem na dłoni, co prawda nie wiedział do czego dokładnie posiadał tę pasję według prasy, ani też czyje dokładnie serce miał mieć na dłoniach, ale tak długo jak ojciec był zadowolony, mógł grać dla prasy tak jak zawsze,
Spryskał się przed bankietem perfumami, które mu polecono, jakby on miał być zainteresowany. Spoglądał na niego, wymienił z nim czasem kilka słów, ale nic ponadto. Nie angażował się, nie dopóki nie był o to poproszony bezpośrednio. A dzisiaj, tutaj w tym miejscu miał do tego doskonały moment. Specjalnie go odwiedziono od tłumu? Nie zdziwiłby się, gdyby nawet miejsce ich rozmowy zostało pieczołowicie wybrane.
- Munehira Aoi, mam nadzieję, że nie stoisz tak na uboczu ze względu na niedostatek dobrej zabawy - powiedział, zachowując odstęp od mężczyzny. Wspomnienie o lewej stronie, zawsze się do niej zwracał - zapamiętał to już z wcześniejszych rozmów, kiedy to właśnie tam się znalazł. - Choć mam przeczucie, że nie zawsze jest przyjemnie być w tłumach... Ale nie mogę pozwolić, abyś źle się bawił na bankiecie rodziny Koide, jakimi by to nas czyniło gospodarzami? - lekkie, przyjazny śmiech wydobył się na końcu z jego warg.
Jakby w zegarku, jakby wszystko było dokładnie zaplanowane, przeszedł przy nich kelner, zatrzymując się tylko na moment - pozwalając Michitoyo przejąć dwie lampki wypełnione czerwonym winem. Mężczyzna po tym ostrożnie wyciągnął dłoń w stronę Munehiry.
- Słyszeliśmy dość sporo pochwał odnośnie bukietu smakowego i walorów zapachowych tego wina, choć z pewnością w imporcie jesteśmy wciąż świeżynkami. Trudno znaleźć coś... interesującego. Mam nadzieję, że podzielisz się swoją opinią?- zasugerował, znów przyjaźnie i niewinnie, nawiązując z nim rozmowę. Nie obserwował go już tak uważnie - nie, jak kiedy robił to kiedy pierwszy raz dostrzegł go między tłumem. Nawet on, urodzony kłamca z darem do zachowania kamiennej twarzy, nie potrafił skrzywić się na widok takiego wynaturzenia. Jasność, biel, jakby coś go pokarało - wyglądał okropnie, pamiętał jak dzisiaj to odtrącenie, które z czasem rosło w przyzwyczajenie, a może i delikatną fascynację? Nie musiał wbijać w niego spojrzenia, wiedząc doskonale czego mógł się spodziewać po jego aparycji i zachowaniu. Widział go w końcu wielokrotnie, zawsze przy nodze rodziców jak uwiązany kundel - on z drugiej strony zawsze mógł swobodnie lawirować między innymi, zajmując się brudną robotą i kontaktami, zachowaniem twarzy przez rodzinę. Najmłodszy, najbardziej niewinny o łagodnych rysach twarzy, wstawiający się tak żywo za tym, co powinno już dawno zdechnąć w Nanashi - ale przecież nawet karaluchy podobno miały swój cel. Gdyby nie ta cicha obietnica dla rządu, że Koide zajmie się śmieciami tak, aby nie były widoczne, niektóre interesy nie szłyby tak gładko...
A tam, gdzie nikt nie chce zaglądać, najłatwiej kryło się wszystko, co nie było piękne i do końca legalne.
@Munehira Aoi
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
- Więc jak brzmi twoja? Kiedy nikt inny jej nie słyszy? - pytał o jego umiejętności? O to czego słuchał w wolnej chwili? A może o coś jeszcze innego? Nie miał zamiaru narzucać mu interpretacji, chcąc aby ten sam się otworzył - zdradził i opowiedział coś dalej. Może pozwolił się poznać?
W końcu jego zadaniem było się z nim zaprzyjaźnić. Zdobyć jego zaufanie, może pilnować? Może jeszcze cokolwiek innego?
Rodzina Koide nie mogła sobie pozwolić na przypadki i poślizgnięcia, a jeśli zadaniem było zapobiegać podobnym; jeśli kazano mu przypilnować aby takim nie stał się Munehira, nie miał żadnych powodów do sprzeciwiania się.
Uśmiechnął się, choć nie mógł tego zobaczyć. Nie musiał odpowiadać, dlaczego tak zależało mu na wyduszeniu tego z niego - a może wcale nie zależało? Może kierowała nim wyłącznie chwilowa ciekawość, słodka gra którą chciał ciągnąć dalej?
- Więc podobałbym ci się bardziej, gdybym pachniał gorczycą, żywicą i piżmem? - zapytał znów, jakby był zupełnie głuchy na resztę wypowiedzi. Nie uważał się, że jest jak każdy inny - uważał się za kogoś lepszego, kto jednak musiał się wpasować w bycie kimś zupełnie innym. Kimś na zawołanie, kimś kto miał się wtapiać tam, gdzie był potrzebny. Nie był jak każdy inny, jednocześnie musząc być jak każdy inny. - Chciałbyś, żebym wchodząc do pomieszczenia wybijał się ciężko? Żeby mój zapach cię od razu przytłaczał, kiedy tylko znajdę się w pobliżu? - a choć mówił bardzo lekko i łagodnie, zupełnie to nie pasowało - jakby oczekiwano, że jego przyjazna maska znów na moment opadnie, zwodząc tą inną stroną i utrzyma znów w niepewności.
Pozory były czymś, co ich łączyło. Mieli się w końcu dostosować, mieli nie być dla siebie, a dla celu; dla rodziny. Dla bogactwa? Dla komfortu, dla czegoś innego - czegoś, czego może nawet nie rozumieli jeszcze, jeśli przyszłoby im to zrozumieć kiedykolwiek. Mieli po prostu się prezentować - albo bardziej w cieniu, albo w świetle reflektorów. Nikt nie miał podejrzewać o to, co kryło się pod pozorami.
- Czy każdy dotyk nie jest dla ciebie przezroczysty? Czujesz go, ale nie widzisz... Każdy zapach czy smak, albo dźwięk. Choć przypuszczam, że dźwięki widzą zaledwie nieliczni - powiedział spokojnie, uważnie obserwując jego reakcje, jakby czegoś się uczył z jego mimiki. Analizował, co oznacza delikatne skinięcie czy zaciśnięcie żuchwy - uczył się, jakby miało mu się to przydać w dalszym osaczeniu go.
- Warto czekać? - zapytał, wcale nie czując dyskomfortu, kiedy spojrzenie mężczyzny po drugiej stronie tak go świdrowało. A może zachowywał pozory spokoju? Może w środku to zamglone, jakby nieobecne w tej chwili spojrzenie, drażniło go? Przerażało? Budziło obrzydzenie? A może to jego wyliczony i chłodny stoizm stał za spokojem, z jakim to przyjmował? Przyzwyczajenie do światła kamer?
Ale czy kiedykolwiek mu to przeszkadzało? Tak samo jak to, że ich dłonie były stworzone dla innych? Mieli mieć cel, mieli się spełniać w działaniu usłusznie niczym marionetki, które po wszystkim miały być dobrze wynagradzane i chwalone. Jak małe szczeniaki rasowe, które miały wygrywać dla swoich hodowców wszelkie nagrody na każdym pokazie, a jeśli nie sprawdzały się w tym, pozbywano się ich. Byli nie lepsi od psów, od kundli wystawowych. Mieli spełniać się w roli, jaką przypisywali im ich rodzice...
Oparł się luźno swoim ciężarem o górę płaskorzeźby. Gruby, stabilna konstrukcja nie chwiała się, kiedy oparł luźno swoje przedramiona na niej - tak aby znajdywały się po zewnętrznych stronach Aoiego, a jednak nie dotykały go.
- Są nasze, kiedy nikt nie widzi. Tylko, kiedy nikt nie widzi... - odpowiedział zupełnie spokojnie, choć bez grama pretensji czy zawiści o to w głosie. Nie żałował, nie czuł się oszukany przy narodzinach - miał wszystko, czego mógłby chcieć za drobną cenę, którą była gra tak jak mu się zawołało. To nie stanowiło dla niego problemu, granie według narzuconych mu zasad i dla korzyści rodziny Koide.
- Znam cię tak dobrze, jak pozwolisz mi się poznać, Aoi - szepnął, kiedy ten ułożył dłonie na jego twarzy. Nie cofnął się, nie odsunął. Pozwolił mu na ten ruch, nie przymykając jednak oczu. Uważnie go obserwował, jakie reakcje mógł odczytać z niego, kiedy ten poznawał jego twarz kawałek po kawałku - maskę, którą za każdym razem ubierał na podobne okazje, podobne bankiety. Musiał dbać o prezencję, o swoje zachowanie i wygląd, o wszystko co się wiązało z wyjściami i reprezentowaniem swojego nazwiska.
Nachylił się do niego, pozwolił mu tak trwać, jakby podobna bliskość nie sprawiała dla niego najmniejszego kłopotu. Jego prawa dłoń ostrożnie się uniosła, zaraz znów wsuwając się po jego policzku i przechodząc tym razem opuszkami palców po karku, delikatnie za uchem. Nie przejmował się chłodem czy ciężarem trącanych kolczyków - skupiał się na dotyku, który mógł być dla Munehiry inny i rzadszy, bardziej mamiący.
- Z reguły nie odmawiam przyjemnościom - szepnął z cichym pomrukiem, pozwalając by echo ledwo słyszalnych słów rozmyło się gdzieś w wypełnionym ciemnością i sztuką pomieszczeniu. Nie musieli mówić głośno, nie przy tym jak blisko siebie się znajdywali.
Choć jego ruch mógłby zdawać się, że skieruje się do jego ust, osiadł nieco niżej, bardziej na jego lewą stronę. Delikatnie musnął jego policzek bokiem warg, otarł o niego nosem.
- A ty, Aoi? - szepnął ponownie głosem, który wyrywał się spod narzuconej maski miłego syna bogatego rodu. Delikatnie wsunął palce za kołnierz niewidomego, muskając skórę na jego karku, przeciągając tę chwilę i dotyk. W końcu bal miał trwać do późnych godzin - a ci, którzy wiedzieli, nie powinni mieć nic przeciwko ich zniknięciu. W końcu wykonywał jedynie swoje zadanie. - Chcesz takiego dotyku? - szepnął wręcz do jego ucha, pozwalając mu na razie odczuć swoje usta, własny policzek czy nos na jego kości jarzmowej, tak nieopodal nosa i tak blisko warg, choć tak daleko wciąż. Jakby chciał, żeby się przyzwyczaił, a może raczej zechciał jeszcze bardziej dotyku, którego wyraźnie nie dostawał w podobny sposób od wielu osób.
Lewa dłoń powoli objęła go, opadając luźno na jego plecach. Nie przeszkadzał mu marmur pomiędzy nimi - może wręcz zarówno on, jak i chłód pomieszczenia było jedynym co mogło ich w jakiś sposób cucić.
W końcu jego zadaniem było się z nim zaprzyjaźnić. Zdobyć jego zaufanie, może pilnować? Może jeszcze cokolwiek innego?
Rodzina Koide nie mogła sobie pozwolić na przypadki i poślizgnięcia, a jeśli zadaniem było zapobiegać podobnym; jeśli kazano mu przypilnować aby takim nie stał się Munehira, nie miał żadnych powodów do sprzeciwiania się.
Uśmiechnął się, choć nie mógł tego zobaczyć. Nie musiał odpowiadać, dlaczego tak zależało mu na wyduszeniu tego z niego - a może wcale nie zależało? Może kierowała nim wyłącznie chwilowa ciekawość, słodka gra którą chciał ciągnąć dalej?
- Więc podobałbym ci się bardziej, gdybym pachniał gorczycą, żywicą i piżmem? - zapytał znów, jakby był zupełnie głuchy na resztę wypowiedzi. Nie uważał się, że jest jak każdy inny - uważał się za kogoś lepszego, kto jednak musiał się wpasować w bycie kimś zupełnie innym. Kimś na zawołanie, kimś kto miał się wtapiać tam, gdzie był potrzebny. Nie był jak każdy inny, jednocześnie musząc być jak każdy inny. - Chciałbyś, żebym wchodząc do pomieszczenia wybijał się ciężko? Żeby mój zapach cię od razu przytłaczał, kiedy tylko znajdę się w pobliżu? - a choć mówił bardzo lekko i łagodnie, zupełnie to nie pasowało - jakby oczekiwano, że jego przyjazna maska znów na moment opadnie, zwodząc tą inną stroną i utrzyma znów w niepewności.
Pozory były czymś, co ich łączyło. Mieli się w końcu dostosować, mieli nie być dla siebie, a dla celu; dla rodziny. Dla bogactwa? Dla komfortu, dla czegoś innego - czegoś, czego może nawet nie rozumieli jeszcze, jeśli przyszłoby im to zrozumieć kiedykolwiek. Mieli po prostu się prezentować - albo bardziej w cieniu, albo w świetle reflektorów. Nikt nie miał podejrzewać o to, co kryło się pod pozorami.
- Czy każdy dotyk nie jest dla ciebie przezroczysty? Czujesz go, ale nie widzisz... Każdy zapach czy smak, albo dźwięk. Choć przypuszczam, że dźwięki widzą zaledwie nieliczni - powiedział spokojnie, uważnie obserwując jego reakcje, jakby czegoś się uczył z jego mimiki. Analizował, co oznacza delikatne skinięcie czy zaciśnięcie żuchwy - uczył się, jakby miało mu się to przydać w dalszym osaczeniu go.
- Warto czekać? - zapytał, wcale nie czując dyskomfortu, kiedy spojrzenie mężczyzny po drugiej stronie tak go świdrowało. A może zachowywał pozory spokoju? Może w środku to zamglone, jakby nieobecne w tej chwili spojrzenie, drażniło go? Przerażało? Budziło obrzydzenie? A może to jego wyliczony i chłodny stoizm stał za spokojem, z jakim to przyjmował? Przyzwyczajenie do światła kamer?
Ale czy kiedykolwiek mu to przeszkadzało? Tak samo jak to, że ich dłonie były stworzone dla innych? Mieli mieć cel, mieli się spełniać w działaniu usłusznie niczym marionetki, które po wszystkim miały być dobrze wynagradzane i chwalone. Jak małe szczeniaki rasowe, które miały wygrywać dla swoich hodowców wszelkie nagrody na każdym pokazie, a jeśli nie sprawdzały się w tym, pozbywano się ich. Byli nie lepsi od psów, od kundli wystawowych. Mieli spełniać się w roli, jaką przypisywali im ich rodzice...
Oparł się luźno swoim ciężarem o górę płaskorzeźby. Gruby, stabilna konstrukcja nie chwiała się, kiedy oparł luźno swoje przedramiona na niej - tak aby znajdywały się po zewnętrznych stronach Aoiego, a jednak nie dotykały go.
- Są nasze, kiedy nikt nie widzi. Tylko, kiedy nikt nie widzi... - odpowiedział zupełnie spokojnie, choć bez grama pretensji czy zawiści o to w głosie. Nie żałował, nie czuł się oszukany przy narodzinach - miał wszystko, czego mógłby chcieć za drobną cenę, którą była gra tak jak mu się zawołało. To nie stanowiło dla niego problemu, granie według narzuconych mu zasad i dla korzyści rodziny Koide.
- Znam cię tak dobrze, jak pozwolisz mi się poznać, Aoi - szepnął, kiedy ten ułożył dłonie na jego twarzy. Nie cofnął się, nie odsunął. Pozwolił mu na ten ruch, nie przymykając jednak oczu. Uważnie go obserwował, jakie reakcje mógł odczytać z niego, kiedy ten poznawał jego twarz kawałek po kawałku - maskę, którą za każdym razem ubierał na podobne okazje, podobne bankiety. Musiał dbać o prezencję, o swoje zachowanie i wygląd, o wszystko co się wiązało z wyjściami i reprezentowaniem swojego nazwiska.
Nachylił się do niego, pozwolił mu tak trwać, jakby podobna bliskość nie sprawiała dla niego najmniejszego kłopotu. Jego prawa dłoń ostrożnie się uniosła, zaraz znów wsuwając się po jego policzku i przechodząc tym razem opuszkami palców po karku, delikatnie za uchem. Nie przejmował się chłodem czy ciężarem trącanych kolczyków - skupiał się na dotyku, który mógł być dla Munehiry inny i rzadszy, bardziej mamiący.
- Z reguły nie odmawiam przyjemnościom - szepnął z cichym pomrukiem, pozwalając by echo ledwo słyszalnych słów rozmyło się gdzieś w wypełnionym ciemnością i sztuką pomieszczeniu. Nie musieli mówić głośno, nie przy tym jak blisko siebie się znajdywali.
Choć jego ruch mógłby zdawać się, że skieruje się do jego ust, osiadł nieco niżej, bardziej na jego lewą stronę. Delikatnie musnął jego policzek bokiem warg, otarł o niego nosem.
- A ty, Aoi? - szepnął ponownie głosem, który wyrywał się spod narzuconej maski miłego syna bogatego rodu. Delikatnie wsunął palce za kołnierz niewidomego, muskając skórę na jego karku, przeciągając tę chwilę i dotyk. W końcu bal miał trwać do późnych godzin - a ci, którzy wiedzieli, nie powinni mieć nic przeciwko ich zniknięciu. W końcu wykonywał jedynie swoje zadanie. - Chcesz takiego dotyku? - szepnął wręcz do jego ucha, pozwalając mu na razie odczuć swoje usta, własny policzek czy nos na jego kości jarzmowej, tak nieopodal nosa i tak blisko warg, choć tak daleko wciąż. Jakby chciał, żeby się przyzwyczaił, a może raczej zechciał jeszcze bardziej dotyku, którego wyraźnie nie dostawał w podobny sposób od wielu osób.
Lewa dłoń powoli objęła go, opadając luźno na jego plecach. Nie przeszkadzał mu marmur pomiędzy nimi - może wręcz zarówno on, jak i chłód pomieszczenia było jedynym co mogło ich w jakiś sposób cucić.
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
Jego drążenie stawało się irytujące. Aoi potrzebował oddechu, przerwy, wydostania się z ognia pytań, kolejnego i kolejnego pytajnika wiszącego na końcu praktycznie każdego zdania, jakie wymawiał Koide. Mężczyzna nie był przyzwyczajony do tak długich rozmów, a co dopiero do opowiadania o samym sobie. Po co? Dlaczego? Jaki miało mieć to sens i co mogło to oznaczać dla Michitoyo; a może, do czego te wszystkie, zasadniczo małoistotne informacje, były mu potrzebne? Munehira nie rozumiał, tak wielu kwestii jeszcze nie potrafił pojąć, oddzielony od społeczeństwa, wychowywany w sterylnej, zamkniętej przestrzeni, do której wpuszczane były tylko te najbardziej zaufane i najbezpieczniejsze dla jego rodziców osoby, chcąc stworzyć pozór normalnego życia, zapewnić synowi, choć namiastkę normalności. Nie z dobroci serca, a ze zmyślnego i pokracznego sposobu myślenia, że w ten oto sposób będzie jeszcze bardziej uległy i przede wszystkim wdzięczny za każdy rzucony mu ochłap niby to szczęścia.
— Myślę, że pasuje do Twojego opisu mieczyków. Jest wyważona, przewidywalna, wyliczona z matematycznego wzoru. Wygodna, bo niezaskakująca. Zapewne dla wielu nudna. Chodzi mi o to, że muzyka staje się odbiciem Twoich uczuć i przeżyć. Im mniej jest ich w Tobie, tym mniej jest ich w dźwiękach — w głosie Aoi nie dało odnaleźć się ani żalu, ani rozgoryczenia, stan, w którym się znajdował, to, w jaki sposób funkcjonował i myślał, nie był dla niego ciążącym. Mogłoby się zdawać, że chłód, w jakim przyszło mu żyć, jest zbawienny. Od najmłodszych lat karmiony naukowym bełkotem, wbity w wykalkulowany do perfekcji schemat każdego dnia, wciśnięty między liczby i kształtne zarysy wzorów chemicznych. Zimno, ciemność i monotonny rytm. Postukiwanie w tle, niosące się przez pusty umysł. Wszystko sprowadzone do jednostajnie biegnącej linii, za którą mógł podążać bez strachu, że zabłądzi. Może też dlatego to, co teraz działo się między nim a Koide nęciło tak mocno. Jako coś nieznanego. Obcego. Niepewnego. Wybudzającego strach, którego nie było mu dane nigdy zaznać? Dziwna fascynacja niepewnością kolejnego gestu, kolejnego słowa, paląca pożądliwość, która rozciągała się na całej długości spragnionego dotyku grzbietu, a której nie potrafił jeszcze nazwać i określić. Rozpoznać — bo przecież nigdy wcześniej nie miał z nią do czynienia.
— Tak — krótkie, stanowcze, ociekające chłodem, chociaż podszyte jakąś dziwną nutą satysfakcji. Podobałby mu się bardziej, rozpościerając się intensywniej nad całą mdłą masą identycznych istnień. Wybitych w ten sam sposób, pachnących w ten sposób, mówiących w ten sam sposób. W ten sam sposób łgających, że ich życie jest wartościowe i ma znaczenie. — Podobałbyś mi się wtedy bardziej. I tak, możliwe, że właśnie tego chce — zwodnicza słodycz otarła się o język, pozostawiając na wargach posmak przyznania się do własnych pragnień, które jeszcze nigdy wcześniej nie zmaterializowały się w tak wyraźny i dojmujący sposób. Mocniejsze uderzenie serca o żebra, wcale nie oznaczało rodzącej się czułości, a raczej gwałtowności, której potrzebował mężczyzna. Czy właśnie o to chodziło przez ten cały czas? Wyrwać się z własnego marazmu i spod buta rodziców, aby znaleźć się pod podeszwą kogoś innego, oczekując, że tym razem jego obecność nie będzie już tak obojętna, jak dotychczas? Wymienić stary łańcuch na nowy.
Jedna z brwi subtelnie uniosła się ku górze w zastanowieniu, kiedy wyczulony słuch rejestrował słowa Koide. — Trochę tak jest. Jednak, żeby istniała przezroczystość, musi istnieć też światło, które się na niej opiera. Ja od zawsze żyję w permanentnej ciemności, która przykleja się do każdego dotyku, formując się na nim w namacalny sposób. Chociaż moje oczy nie widzą, mój umysł odbiera doznania fizyczne tysiąckrotnie silniej niż Twój — zastanawiał się przez lata, czy gdyby istniała możliwość, że zacząłby widzieć, czy wykorzystałby swoją szansę, poznając wszystko to, co ominęło go przez tyle lat. Czy strach przed nieznanym byłby silniejszy? Czy potrafiłby się odnaleźć po ponad 20 latach przywykania do pustki w całkowicie innej rzeczywistości? Kącik warg wygiął się nieznacznie ku górze, kiedy Aoi uświadomił sobie, że gdyby zyskał wzrok, utraciłby jedną z najważniejszych dla siebie rzeczy — mrok odbijający się w jego czynach. Tam był bezpieczny, między warstwami ciemności.
— Warto. Cierpliwość zazwyczaj popłaca, prawda? — szept, pełen oddechu i lekkości, ale nadal szept, który w jego głowie rozbijał się głośnym echem. Czekali całe swoje życia, na odpowiedni moment, na okazję, aby przypodobać się innym. Dla chwili uznania, komplementu, który dałby im znać, że to, co robią, jest prawidłowe i doprowadzi ich do celu, którego tak pragnęli. Chociaż cel Munehiry zaczynał się zacierać, powoli zanikać, wpuszczając w zakręty duszy przeświadczenie, że bycie narzędziem, nie jest już dla niego wystarczające; chciał czegoś więcej, a jak sięgnąć ku nowemu, jeżeli dłonie za każdym razem uderzają o stare, zbyt znajome ściany celi, karmiąc frustrację i gniew.
— W takim razie odzyskałeś swoje dłonie. Moje należą teraz do Ciebie — nie widział jego rąk, nie czuł ich, nie istniały dla niego. Ponownie stały się wyłączną własnością mężczyzny. W odróżnieniu od niego, dłonie Aoi nadal poruszały się pod źrenicami Koide, naznaczając je, wprawiając w ruch, chociaż przecież początkowo, nie chciały się znajdować nawet blisko niego.
Patrzył. Aoi był tego pewien. Każdy subtelny, mimowolny ruch gałek ocznych, kiedy delikatne opuszki przesuwały się nad powiekami, tuż pod linią brwi, potwierdzał go w tym przekonaniu. Zimno pomieszczenia zaczynało tracić na znaczeniu, zanikać w zderzeniu z nagrzewającą się skórą Munehiry. Przywykł do wrażenia ludzkich spojrzeń, jednak teraz, ten wzrok, który ofiarował mu mężczyzna, był inny. Ciężki i piętnujący.
Powieki zsunęły się do połowy mlecznych tęczówek, nadając im łagodności, odbierając upiorny chłód, którym naznaczyło je życie. — Więc nie poznasz mnie nigdy — i zanim zdążył zareagować, uchronić się przed kolejnym dotykiem, dłoń Koide ponownie zaczęła wędrować przez jego skórę, wchłaniając w siebie jej ciepło i miękkość, ciągnąc opuszkami palców elektryzujące wrażenie bliskości, kłębiące się intensywnie tuż za uchem. Mimowolnie nadstawił się jak kot proszący o silniejszą pieszczotę, bo ta, która właśnie trwała była zbyt subtelna, praktycznie niewyczuwalna. Potrzebował więcej, chociaż ciągle udawał, nawet przed samym sobą, że wcale tak nie jest. Tkał w sobie kłamstwo, że ta chwila nie ma znaczenia, że nie rozbudza pragnienia, pogłębiając głód targający ciałem.
Zagubiony, uczepiony resztkami świadomości szeptu Koide, Aoi przesunął swoje dłonie na jego ramiona, przesuwając wcześniej palcami powoli przez szyję, zahaczając opuszkami o ledwie wyczuwalną wypukłość aort, podążając po linii ścięgna ku miękkości drogiego materiału koszuli, wślizgując się czubkami palców pod poły marynarki, tam odnajdując dla siebie schronienie. Jak złudne, fałszywe schronienie, miał się dopiero przekonać.
Kiedy miękkość ust otarła się o policzek, palce Aoi drgnęły nieznacznie, przylegając mocniej do skrywającego się pod koszulą Michitoyo ciała. Nie rozumiał swoich reakcji, nie rozumiał oddechu, który nagle przyśpieszył delikatnie, stając się cięższym, w niespodziewaności wyraźnie słyszalnym. Każdy ruch, każde muśnięcie, każde słowo odbijało się o wnętrze Munehiry, trąc przez duszę, smagając ją gwałtownymi uderzeniami serca, niepewnego aktualnej sytuacji, nie wiedząc, czy ma przygotować ciało do nagłej ucieczki, czy zatrzymać je w skostnieniu, aby przeczekało przebodźcowanie, które pierwszy raz było... oszałamiająco przyjemne. Zbyt przyjemne. Niebezpieczne.
I trwał w ciszy, kiedy szept wygasł, a zastąpiła go dłoń wędrująca przez plecy, układająca się na nich, zamykając drogę ucieczki, która jeszcze przed momentem istniała i wydawała się możliwa. Znajdował się w potrzasku. Nie tylko pułapce Koide, ale również tej, którą sam zastawił na siebie, pozwalając sobie na uczestnictwo w tej zabawie, teatrzyku półsłówek, niedopowiedzeń, których nie udało mu się na samym początku rozpoznać. Był głupi, nie tylko ślepy, ale też dojmująco głupi myśląc, że ten wieczór skończy się po jego myśli, jak każdy inny, jak setka bankietów, w jakich brał udział.
Nie.
— Tak — wypuszczone spomiędzy zwilżonych powoli językiem warg, wijące się na granicy słyszalności; chociaż ulotne w swojej cichości, tak pewne i kontrastujące z trzeźwością umysłu, jaka jeszcze pokrzykiwała raz za razem. Bezsilnie, ponieważ ciało przejmowało kontrolę, osłabione zwodniczym, nęcącym głosem mężczyzny, który teraz zdawał się przeprowadzać go przez rozedrganie, gnieżdżące się pod skórą, plącząc się między żyłami, przesiąkając przez ścięgna, prosto do kości, zagryzając się na kręgosłupie. Aoi słabł, z każdym kolejnym oddechem, przy każdym kolejnym uderzeniu serca odpuszczając, przestając walczyć ze swoim stuporem i zawziętością utkaną w chłodzie, która zmuszała go do odtrącania od siebie każdego, kto tylko zbliżał się na długość ramienia.
Prawa dłoń Munehiry w posuwistym ruchu przesunęła się bliżej środkowi torsu Koide, uwieszając się wskazującym i środkowym palcem na linii kołnierzyka koszuli, pozwalając ich czubkom zajrzeć za jego materiał, opuszkami napotykając wewnętrzną stronę szwu na materiale i nici przytrzymujące niewielki guzik po drugiej stronie. Nie potrafił zrobić jednak nic ponadto, obawiając się, że jeżeli jego twarz zmieni położenie, utraci ten subtelny dotyk warg i ciepło omiatające płatek ucha.
@Koide Michitoyo
— Myślę, że pasuje do Twojego opisu mieczyków. Jest wyważona, przewidywalna, wyliczona z matematycznego wzoru. Wygodna, bo niezaskakująca. Zapewne dla wielu nudna. Chodzi mi o to, że muzyka staje się odbiciem Twoich uczuć i przeżyć. Im mniej jest ich w Tobie, tym mniej jest ich w dźwiękach — w głosie Aoi nie dało odnaleźć się ani żalu, ani rozgoryczenia, stan, w którym się znajdował, to, w jaki sposób funkcjonował i myślał, nie był dla niego ciążącym. Mogłoby się zdawać, że chłód, w jakim przyszło mu żyć, jest zbawienny. Od najmłodszych lat karmiony naukowym bełkotem, wbity w wykalkulowany do perfekcji schemat każdego dnia, wciśnięty między liczby i kształtne zarysy wzorów chemicznych. Zimno, ciemność i monotonny rytm. Postukiwanie w tle, niosące się przez pusty umysł. Wszystko sprowadzone do jednostajnie biegnącej linii, za którą mógł podążać bez strachu, że zabłądzi. Może też dlatego to, co teraz działo się między nim a Koide nęciło tak mocno. Jako coś nieznanego. Obcego. Niepewnego. Wybudzającego strach, którego nie było mu dane nigdy zaznać? Dziwna fascynacja niepewnością kolejnego gestu, kolejnego słowa, paląca pożądliwość, która rozciągała się na całej długości spragnionego dotyku grzbietu, a której nie potrafił jeszcze nazwać i określić. Rozpoznać — bo przecież nigdy wcześniej nie miał z nią do czynienia.
— Tak — krótkie, stanowcze, ociekające chłodem, chociaż podszyte jakąś dziwną nutą satysfakcji. Podobałby mu się bardziej, rozpościerając się intensywniej nad całą mdłą masą identycznych istnień. Wybitych w ten sam sposób, pachnących w ten sposób, mówiących w ten sam sposób. W ten sam sposób łgających, że ich życie jest wartościowe i ma znaczenie. — Podobałbyś mi się wtedy bardziej. I tak, możliwe, że właśnie tego chce — zwodnicza słodycz otarła się o język, pozostawiając na wargach posmak przyznania się do własnych pragnień, które jeszcze nigdy wcześniej nie zmaterializowały się w tak wyraźny i dojmujący sposób. Mocniejsze uderzenie serca o żebra, wcale nie oznaczało rodzącej się czułości, a raczej gwałtowności, której potrzebował mężczyzna. Czy właśnie o to chodziło przez ten cały czas? Wyrwać się z własnego marazmu i spod buta rodziców, aby znaleźć się pod podeszwą kogoś innego, oczekując, że tym razem jego obecność nie będzie już tak obojętna, jak dotychczas? Wymienić stary łańcuch na nowy.
Jedna z brwi subtelnie uniosła się ku górze w zastanowieniu, kiedy wyczulony słuch rejestrował słowa Koide. — Trochę tak jest. Jednak, żeby istniała przezroczystość, musi istnieć też światło, które się na niej opiera. Ja od zawsze żyję w permanentnej ciemności, która przykleja się do każdego dotyku, formując się na nim w namacalny sposób. Chociaż moje oczy nie widzą, mój umysł odbiera doznania fizyczne tysiąckrotnie silniej niż Twój — zastanawiał się przez lata, czy gdyby istniała możliwość, że zacząłby widzieć, czy wykorzystałby swoją szansę, poznając wszystko to, co ominęło go przez tyle lat. Czy strach przed nieznanym byłby silniejszy? Czy potrafiłby się odnaleźć po ponad 20 latach przywykania do pustki w całkowicie innej rzeczywistości? Kącik warg wygiął się nieznacznie ku górze, kiedy Aoi uświadomił sobie, że gdyby zyskał wzrok, utraciłby jedną z najważniejszych dla siebie rzeczy — mrok odbijający się w jego czynach. Tam był bezpieczny, między warstwami ciemności.
— Warto. Cierpliwość zazwyczaj popłaca, prawda? — szept, pełen oddechu i lekkości, ale nadal szept, który w jego głowie rozbijał się głośnym echem. Czekali całe swoje życia, na odpowiedni moment, na okazję, aby przypodobać się innym. Dla chwili uznania, komplementu, który dałby im znać, że to, co robią, jest prawidłowe i doprowadzi ich do celu, którego tak pragnęli. Chociaż cel Munehiry zaczynał się zacierać, powoli zanikać, wpuszczając w zakręty duszy przeświadczenie, że bycie narzędziem, nie jest już dla niego wystarczające; chciał czegoś więcej, a jak sięgnąć ku nowemu, jeżeli dłonie za każdym razem uderzają o stare, zbyt znajome ściany celi, karmiąc frustrację i gniew.
— W takim razie odzyskałeś swoje dłonie. Moje należą teraz do Ciebie — nie widział jego rąk, nie czuł ich, nie istniały dla niego. Ponownie stały się wyłączną własnością mężczyzny. W odróżnieniu od niego, dłonie Aoi nadal poruszały się pod źrenicami Koide, naznaczając je, wprawiając w ruch, chociaż przecież początkowo, nie chciały się znajdować nawet blisko niego.
Patrzył. Aoi był tego pewien. Każdy subtelny, mimowolny ruch gałek ocznych, kiedy delikatne opuszki przesuwały się nad powiekami, tuż pod linią brwi, potwierdzał go w tym przekonaniu. Zimno pomieszczenia zaczynało tracić na znaczeniu, zanikać w zderzeniu z nagrzewającą się skórą Munehiry. Przywykł do wrażenia ludzkich spojrzeń, jednak teraz, ten wzrok, który ofiarował mu mężczyzna, był inny. Ciężki i piętnujący.
Powieki zsunęły się do połowy mlecznych tęczówek, nadając im łagodności, odbierając upiorny chłód, którym naznaczyło je życie. — Więc nie poznasz mnie nigdy — i zanim zdążył zareagować, uchronić się przed kolejnym dotykiem, dłoń Koide ponownie zaczęła wędrować przez jego skórę, wchłaniając w siebie jej ciepło i miękkość, ciągnąc opuszkami palców elektryzujące wrażenie bliskości, kłębiące się intensywnie tuż za uchem. Mimowolnie nadstawił się jak kot proszący o silniejszą pieszczotę, bo ta, która właśnie trwała była zbyt subtelna, praktycznie niewyczuwalna. Potrzebował więcej, chociaż ciągle udawał, nawet przed samym sobą, że wcale tak nie jest. Tkał w sobie kłamstwo, że ta chwila nie ma znaczenia, że nie rozbudza pragnienia, pogłębiając głód targający ciałem.
Zagubiony, uczepiony resztkami świadomości szeptu Koide, Aoi przesunął swoje dłonie na jego ramiona, przesuwając wcześniej palcami powoli przez szyję, zahaczając opuszkami o ledwie wyczuwalną wypukłość aort, podążając po linii ścięgna ku miękkości drogiego materiału koszuli, wślizgując się czubkami palców pod poły marynarki, tam odnajdując dla siebie schronienie. Jak złudne, fałszywe schronienie, miał się dopiero przekonać.
Kiedy miękkość ust otarła się o policzek, palce Aoi drgnęły nieznacznie, przylegając mocniej do skrywającego się pod koszulą Michitoyo ciała. Nie rozumiał swoich reakcji, nie rozumiał oddechu, który nagle przyśpieszył delikatnie, stając się cięższym, w niespodziewaności wyraźnie słyszalnym. Każdy ruch, każde muśnięcie, każde słowo odbijało się o wnętrze Munehiry, trąc przez duszę, smagając ją gwałtownymi uderzeniami serca, niepewnego aktualnej sytuacji, nie wiedząc, czy ma przygotować ciało do nagłej ucieczki, czy zatrzymać je w skostnieniu, aby przeczekało przebodźcowanie, które pierwszy raz było... oszałamiająco przyjemne. Zbyt przyjemne. Niebezpieczne.
I trwał w ciszy, kiedy szept wygasł, a zastąpiła go dłoń wędrująca przez plecy, układająca się na nich, zamykając drogę ucieczki, która jeszcze przed momentem istniała i wydawała się możliwa. Znajdował się w potrzasku. Nie tylko pułapce Koide, ale również tej, którą sam zastawił na siebie, pozwalając sobie na uczestnictwo w tej zabawie, teatrzyku półsłówek, niedopowiedzeń, których nie udało mu się na samym początku rozpoznać. Był głupi, nie tylko ślepy, ale też dojmująco głupi myśląc, że ten wieczór skończy się po jego myśli, jak każdy inny, jak setka bankietów, w jakich brał udział.
Nie.
— Tak — wypuszczone spomiędzy zwilżonych powoli językiem warg, wijące się na granicy słyszalności; chociaż ulotne w swojej cichości, tak pewne i kontrastujące z trzeźwością umysłu, jaka jeszcze pokrzykiwała raz za razem. Bezsilnie, ponieważ ciało przejmowało kontrolę, osłabione zwodniczym, nęcącym głosem mężczyzny, który teraz zdawał się przeprowadzać go przez rozedrganie, gnieżdżące się pod skórą, plącząc się między żyłami, przesiąkając przez ścięgna, prosto do kości, zagryzając się na kręgosłupie. Aoi słabł, z każdym kolejnym oddechem, przy każdym kolejnym uderzeniu serca odpuszczając, przestając walczyć ze swoim stuporem i zawziętością utkaną w chłodzie, która zmuszała go do odtrącania od siebie każdego, kto tylko zbliżał się na długość ramienia.
Prawa dłoń Munehiry w posuwistym ruchu przesunęła się bliżej środkowi torsu Koide, uwieszając się wskazującym i środkowym palcem na linii kołnierzyka koszuli, pozwalając ich czubkom zajrzeć za jego materiał, opuszkami napotykając wewnętrzną stronę szwu na materiale i nici przytrzymujące niewielki guzik po drugiej stronie. Nie potrafił zrobić jednak nic ponadto, obawiając się, że jeżeli jego twarz zmieni położenie, utraci ten subtelny dotyk warg i ciepło omiatające płatek ucha.
@Koide Michitoyo
Może muzyka dlatego nigdy go nie ujmowała za serce? Może był tak obojętny czy na nią, czy na sztukę - był praktycznie obojętny na wszystko, co nie dawało mu natychmiastowej nagrody i przyjemności. Zastrzyk dopaminy za zastrzykiem, i kolejny, i kolejny... I tak z dnia na dzień powoli, chociaż wcale nie mógł powiedzieć, aby mu to przeszkadzało. Dostęp do wszystkiego, czego mógł sobie zażyczyć i zapragnąć - do każdej używki, każdej rozrywki. Ale nudził się tym wszystkim równie łatwo. Nagły i intensywny bodziec przyjemności wcale nie trwał długo. Brakowało mu... czegoś. Nie rozumiał nawet czego dokładnie, bo w końcu jego życie było pusto satysfakcjonujące.
Może właśnie to oznaczało, że był produktem? Że musiał nim być? Działać według wyliczonych wzorów, które jednak nigdy nie posiadały stałych liczb - nie był chemikiem, nie był geniuszem, studiując coś tak banalnego jak ekonomię. Nie był też artystyczną dusz. Był... kimś, kto zostawiony bez zadania, często nie przejawiał osobowości. Jakby był i istniał tylko, kiedy stawało przed nim zadanie udawania i mamienia innych, aby coś zyskać. Rzadziej się uśmiechał będąc sam na sam z rodziną - rzadziej rozmawiali o czymś zabawnym, a dużo częściej o samych interesach. Szczególnie, kiedy znajdywał się przy kimś, kto orientował się we wszystkich brudnych sztuczkach i działaniach. Przy innych musiał zachowywać pozory.- Więc brakuje ci przeżyć? - zapytał zupełnie spokojnie, choć może żaden z nich jeszcze nie wiedział, że dzisiaj Koide miał zamiar dostarczyć niewidomemu znacznie więcej przeżyć niż ten mógłby się początkowo spodziewać.
Kolejny pionek, kolejne słowa, kolejna rzucona karta jakby wszystko co między nimi się działo było grą, o której wiedzieli wszyscy zainteresowani oprócz Aoiego - chociaż czy nie mógł się domyślać, że ktoś taki jak Michitoyo mógłby być zaaprobowany przez jego rodziców? Że to mogła być kolejny raz pułapka ze strony ich, a może ze strony rodziny Koide? A może zwykła zachcianka tego, który wyprowadził go z dzisiejszego bankietu? Chociaż czy to ostatnie nie mogło być do przewidzenia? Zawsze działali i zachowywali się pod cudze dyktando i cudze zachcianki. Oboje musieli udawać, ładnie się prezentować i być jak małpki w cyrku, które zachowują się zgodnie z każdym życzeniem padającym ze strony innych ludzi. Tak, za każdym razem, oboje musieli być gotowi do posłuszeństwa za wszelką cenę.
Uśmiechnął się zaraz, słysząc jego zgodę - jego wyznanie, czego by chciał.
- Więc muszę znaleźć godny zapach na następny raz, skoro sobie tego życzysz - powiedział z lekkością, jakby jego słowa nie niosły za sobą tak ogromnego bagażu. Te kilka liter, kilka słów ułożonych w zdanie. Że miał nastąpić kolejny raz, że już planował, a może sam zadecydował, że znów się spotkają nie tylko przelotnie nie wymieniając ze sobą słowa czy spojrzenia - ale też i to, że to będzie zgodnie z jego życzeniem, na jego prośbę. Tak jakby jego chęci i pragnienia jednocześnie się liczyły, ale były i na drugim planie. Nie zapytał w końcu go o zdanie co do kolejnego spotkania - zadecydował za niego, dając mu w tym samym czasie pozory tego, że go słuchał i tego, czego chciał; że pragnienia i upodobania Aoiego nie były dla niego nieistotnymi życzeniami.
- Odbiera? - zapytał z uśmiechem, który gdyby tylko był wyraźny dla mężczyzny, mógłby być ostrzeżeniem - ale skąd mógł wiedzieć, że podobne słowa zostaną odebrane jako zaproszenie do zabawy, która miała się rozgrywać? W pokoju, w którym nikogo nie było i nikt ich nie widział - w pomieszczeniu, do którego nikt nie zaglądał i gdzie mogli się skupić wyłącznie na sobie, tak długo jak Michitoyo spełniał postawiony przed nim cel i zaprzyjaźniał się z Munehirą. W końcu o to chodziło, miał go mieć na oku, a jak zrobić to łatwiej niż uzależnić go od własnej obecności? Aby sam przyszedł z najmniejszą rzeczą i najmniejszą myślą, która się w nim rodziła.
Nie skomentował jego słów - jeszcze nie, skupiając się na tym jak ten lgnął do jego skóry i dotyku, jak ten wyraźnie potrzebował bliskości, której nie każdy mógł mu zaoferować. Nie troski, właściwego dotyku w miejscach, w których tak rzadko on następował. Nieprzyzwyczajona, a jednak wyczulona skóra, która domagała się każdego muśnięcia.
Jak na jego życzenie, oparł swoją dłoń na jego ciele - całym jej ciężarem, pozwalając mu się nacieszyć tym ciepłem i dotykiem, kciukiem łagodnie przemieszczając się po jego policzku i gładząc go, jakby chciał odgarnąć jego rumieńce. A może bardziej się z nimi zapoznać? Poczuć to ciepło, które wylewało się na jego twarzy. Mówił, że go nie pozna, ale czy ktokolwiek inny widział go w takim stanie? Jeśli pierw oponował, jeśli z taką łatwością i jednoczesną niepewnością reagował na każdy dotyk?
Przyparł go odrobinę mocniej nie tyle do siebie, co do marmuru. Obejmująca go dłoń silniej zakleszczyła się na nim, na jego talii, nie chcąc pozwolić mu się odsunąć. Nie miał drogi ucieczki, nie miał gdzie się schować przed nim. A on czerpał z tego satysfakcję, mając go tak zagubionego i zdanego na swoją łaskę. Nie wiedział, co się działo? Był zupełnie jak we mgle, zdany tylko na niego, nie mogąc nawet niczego dostrzec. Mógł tylko czuć, powąchać, usłyszeć, a on sam mógł działać na jego zmysłach. Powoli i skutecznie, dając mu wytyczoną przestrzeń do działania, która tworzyła pozór jego woli.
- Więc ktoś cię już poznał? Od tej strony, Aoi? - szepnął znów do jego ucha, powoli i łagodnie, nie śpiesząc się z rządną z wypowiadanych głosek. W końcu miał go tylko dla siebie, i mógł przeciągać dla niego te chwile tak długo jak tylko zechciał. Wciąż oddzielał ich marmur, choć zdawało się że ten w ogóle nie stanowił dla niego przeszkody. Nie był istotny, nie kiedy tak bardzo skupiali się na swoim oddechu, na słowach czy na dotyku warg, którego Munehira wyraźnie tak silnie chciał.
Pierwsze muśnięcie tuż przy płatku ucha, kolejne odrobinę dalej. Ciepłe i delikatne, przesuwające się nieśpiesznie. - Boisz się? - szepnął znów ze słyszalnym, łagodnym uśmiechem. Jakby go to bawiło - jakby miał doskonałą frajdę, która miała się zakończyć dopiero na jego sygnał. - Że mógłbym cię poznać? - dodał znów, powoli kolejnym łagodnym pocałunkiem ruszając bliżej w stronę warg chłopaka, choć znów zdawało się, że wyłącznie go wodził. - Śmiało, rozepnij... - szepnął znów, czując w końcu gdzie znajdywały się jego palce i gdzie się zakradały, jakby wciąż były niepewne czy mogły sobie na to pozwolić, w przeciwieństwie do samego Koide, który w śmielszych gestach brał każdy dotyk dla siebie, nawet jeśli druga osoba mogła być zupełnie zdezorientowana, tak jak teraz był Aoi.
W końcu jeśli mówił o czymś szczerze podczas ich rozmowy, to o tym, że niewiele mu przeszkadzało i że nigdy nie odmawiał przyjemności. A czy to nią nie było? Bliskość drugiej osoby, tak intymna, tak bliski dotyk, który wielu by peszył. Coś, co było tak inne i tak niepoprawne, coś co mogło mieć miejsce tylko z dala od oczu i uszu innych, coś co mogło być tylko ich w tym momencie.
Nie musieli się nawet martwić powrotem na bankiet, chociaż czy to by nie rozpoczęło plotek? O tym jak młodzi synowie Munehira i Koide wspólnie gdzieś uciekli? Nie poruszyłoby wyobraźni prasy, nie ze względu na samą postać Aoiego, ale i Michitoyo, który zawsze był ulubieńcem opinii publicznej. A jednak mogło to działać tylko na jego korzyść - niesamowita przyjaźń między dwójką młodych i dobrze wychowanych mężczyzn. Nawet jeśli mogło to być bardziej pokręcone, bardziej różne i bardziej skomplikowane od zwykłej przyjaźni, mogło być doskonałą kartą do znalezienia się na językach innych.
- Jestem tutaj... cały czas... - zapewniał go cichym szeptem, kiedy składał kolejne muśnięcie na jego żuchwie, nie śpiesząc się w najmniejszym stopniu. Chociaż Aoi mógł poczuć jak dłoń mocniej zacisnęła się na jego talii, ciągnąc w bok, aż do momentu w którym marmur już nie stał na ich przeszkodzie. Koide postąpił pół kroku w przód, prędko niwelując tę lukę między nimi. Jego dłoń, która go oplatała powoli wsunęła się pod marynarkę, a palce luźno zawisnęły na krawędzi jego spodni, na plecach, nie wykonując żadnego innego ruchu. Jedynie obciążały, jakby chcąc go wciąż przywoływać w drobnym stopniu do przytomności przy wszystkim co miało miejsce.
- I co wyczytujesz z mojego ciała? Czy to już tylko dla czystej przyjemności? - szepnął znów z uśmiechem, chociaż kiedy tylko dostrzegł ruch jego warg, układających się w słowa, które miały mu odpowiedzieć, przesunął się ponownie w ich kierunku, muskając łagodnie jego usta, jakby chciał je spetryfikować. - Możesz mi opowiedzieć później... - szepnął znów, dobrotliwie chcąc dać mu skrawek przestrzeni. Złudnej i kruchej, takiej którą mógł odebrać w każdej chwili, ale która miała go jedynie żywić przeświadczeniem, że przecież chciał dla niego dobrze.
@Munehira Aoi
Może właśnie to oznaczało, że był produktem? Że musiał nim być? Działać według wyliczonych wzorów, które jednak nigdy nie posiadały stałych liczb - nie był chemikiem, nie był geniuszem, studiując coś tak banalnego jak ekonomię. Nie był też artystyczną dusz. Był... kimś, kto zostawiony bez zadania, często nie przejawiał osobowości. Jakby był i istniał tylko, kiedy stawało przed nim zadanie udawania i mamienia innych, aby coś zyskać. Rzadziej się uśmiechał będąc sam na sam z rodziną - rzadziej rozmawiali o czymś zabawnym, a dużo częściej o samych interesach. Szczególnie, kiedy znajdywał się przy kimś, kto orientował się we wszystkich brudnych sztuczkach i działaniach. Przy innych musiał zachowywać pozory.- Więc brakuje ci przeżyć? - zapytał zupełnie spokojnie, choć może żaden z nich jeszcze nie wiedział, że dzisiaj Koide miał zamiar dostarczyć niewidomemu znacznie więcej przeżyć niż ten mógłby się początkowo spodziewać.
Kolejny pionek, kolejne słowa, kolejna rzucona karta jakby wszystko co między nimi się działo było grą, o której wiedzieli wszyscy zainteresowani oprócz Aoiego - chociaż czy nie mógł się domyślać, że ktoś taki jak Michitoyo mógłby być zaaprobowany przez jego rodziców? Że to mogła być kolejny raz pułapka ze strony ich, a może ze strony rodziny Koide? A może zwykła zachcianka tego, który wyprowadził go z dzisiejszego bankietu? Chociaż czy to ostatnie nie mogło być do przewidzenia? Zawsze działali i zachowywali się pod cudze dyktando i cudze zachcianki. Oboje musieli udawać, ładnie się prezentować i być jak małpki w cyrku, które zachowują się zgodnie z każdym życzeniem padającym ze strony innych ludzi. Tak, za każdym razem, oboje musieli być gotowi do posłuszeństwa za wszelką cenę.
Uśmiechnął się zaraz, słysząc jego zgodę - jego wyznanie, czego by chciał.
- Więc muszę znaleźć godny zapach na następny raz, skoro sobie tego życzysz - powiedział z lekkością, jakby jego słowa nie niosły za sobą tak ogromnego bagażu. Te kilka liter, kilka słów ułożonych w zdanie. Że miał nastąpić kolejny raz, że już planował, a może sam zadecydował, że znów się spotkają nie tylko przelotnie nie wymieniając ze sobą słowa czy spojrzenia - ale też i to, że to będzie zgodnie z jego życzeniem, na jego prośbę. Tak jakby jego chęci i pragnienia jednocześnie się liczyły, ale były i na drugim planie. Nie zapytał w końcu go o zdanie co do kolejnego spotkania - zadecydował za niego, dając mu w tym samym czasie pozory tego, że go słuchał i tego, czego chciał; że pragnienia i upodobania Aoiego nie były dla niego nieistotnymi życzeniami.
- Odbiera? - zapytał z uśmiechem, który gdyby tylko był wyraźny dla mężczyzny, mógłby być ostrzeżeniem - ale skąd mógł wiedzieć, że podobne słowa zostaną odebrane jako zaproszenie do zabawy, która miała się rozgrywać? W pokoju, w którym nikogo nie było i nikt ich nie widział - w pomieszczeniu, do którego nikt nie zaglądał i gdzie mogli się skupić wyłącznie na sobie, tak długo jak Michitoyo spełniał postawiony przed nim cel i zaprzyjaźniał się z Munehirą. W końcu o to chodziło, miał go mieć na oku, a jak zrobić to łatwiej niż uzależnić go od własnej obecności? Aby sam przyszedł z najmniejszą rzeczą i najmniejszą myślą, która się w nim rodziła.
Nie skomentował jego słów - jeszcze nie, skupiając się na tym jak ten lgnął do jego skóry i dotyku, jak ten wyraźnie potrzebował bliskości, której nie każdy mógł mu zaoferować. Nie troski, właściwego dotyku w miejscach, w których tak rzadko on następował. Nieprzyzwyczajona, a jednak wyczulona skóra, która domagała się każdego muśnięcia.
Jak na jego życzenie, oparł swoją dłoń na jego ciele - całym jej ciężarem, pozwalając mu się nacieszyć tym ciepłem i dotykiem, kciukiem łagodnie przemieszczając się po jego policzku i gładząc go, jakby chciał odgarnąć jego rumieńce. A może bardziej się z nimi zapoznać? Poczuć to ciepło, które wylewało się na jego twarzy. Mówił, że go nie pozna, ale czy ktokolwiek inny widział go w takim stanie? Jeśli pierw oponował, jeśli z taką łatwością i jednoczesną niepewnością reagował na każdy dotyk?
Przyparł go odrobinę mocniej nie tyle do siebie, co do marmuru. Obejmująca go dłoń silniej zakleszczyła się na nim, na jego talii, nie chcąc pozwolić mu się odsunąć. Nie miał drogi ucieczki, nie miał gdzie się schować przed nim. A on czerpał z tego satysfakcję, mając go tak zagubionego i zdanego na swoją łaskę. Nie wiedział, co się działo? Był zupełnie jak we mgle, zdany tylko na niego, nie mogąc nawet niczego dostrzec. Mógł tylko czuć, powąchać, usłyszeć, a on sam mógł działać na jego zmysłach. Powoli i skutecznie, dając mu wytyczoną przestrzeń do działania, która tworzyła pozór jego woli.
- Więc ktoś cię już poznał? Od tej strony, Aoi? - szepnął znów do jego ucha, powoli i łagodnie, nie śpiesząc się z rządną z wypowiadanych głosek. W końcu miał go tylko dla siebie, i mógł przeciągać dla niego te chwile tak długo jak tylko zechciał. Wciąż oddzielał ich marmur, choć zdawało się że ten w ogóle nie stanowił dla niego przeszkody. Nie był istotny, nie kiedy tak bardzo skupiali się na swoim oddechu, na słowach czy na dotyku warg, którego Munehira wyraźnie tak silnie chciał.
Pierwsze muśnięcie tuż przy płatku ucha, kolejne odrobinę dalej. Ciepłe i delikatne, przesuwające się nieśpiesznie. - Boisz się? - szepnął znów ze słyszalnym, łagodnym uśmiechem. Jakby go to bawiło - jakby miał doskonałą frajdę, która miała się zakończyć dopiero na jego sygnał. - Że mógłbym cię poznać? - dodał znów, powoli kolejnym łagodnym pocałunkiem ruszając bliżej w stronę warg chłopaka, choć znów zdawało się, że wyłącznie go wodził. - Śmiało, rozepnij... - szepnął znów, czując w końcu gdzie znajdywały się jego palce i gdzie się zakradały, jakby wciąż były niepewne czy mogły sobie na to pozwolić, w przeciwieństwie do samego Koide, który w śmielszych gestach brał każdy dotyk dla siebie, nawet jeśli druga osoba mogła być zupełnie zdezorientowana, tak jak teraz był Aoi.
W końcu jeśli mówił o czymś szczerze podczas ich rozmowy, to o tym, że niewiele mu przeszkadzało i że nigdy nie odmawiał przyjemności. A czy to nią nie było? Bliskość drugiej osoby, tak intymna, tak bliski dotyk, który wielu by peszył. Coś, co było tak inne i tak niepoprawne, coś co mogło mieć miejsce tylko z dala od oczu i uszu innych, coś co mogło być tylko ich w tym momencie.
Nie musieli się nawet martwić powrotem na bankiet, chociaż czy to by nie rozpoczęło plotek? O tym jak młodzi synowie Munehira i Koide wspólnie gdzieś uciekli? Nie poruszyłoby wyobraźni prasy, nie ze względu na samą postać Aoiego, ale i Michitoyo, który zawsze był ulubieńcem opinii publicznej. A jednak mogło to działać tylko na jego korzyść - niesamowita przyjaźń między dwójką młodych i dobrze wychowanych mężczyzn. Nawet jeśli mogło to być bardziej pokręcone, bardziej różne i bardziej skomplikowane od zwykłej przyjaźni, mogło być doskonałą kartą do znalezienia się na językach innych.
- Jestem tutaj... cały czas... - zapewniał go cichym szeptem, kiedy składał kolejne muśnięcie na jego żuchwie, nie śpiesząc się w najmniejszym stopniu. Chociaż Aoi mógł poczuć jak dłoń mocniej zacisnęła się na jego talii, ciągnąc w bok, aż do momentu w którym marmur już nie stał na ich przeszkodzie. Koide postąpił pół kroku w przód, prędko niwelując tę lukę między nimi. Jego dłoń, która go oplatała powoli wsunęła się pod marynarkę, a palce luźno zawisnęły na krawędzi jego spodni, na plecach, nie wykonując żadnego innego ruchu. Jedynie obciążały, jakby chcąc go wciąż przywoływać w drobnym stopniu do przytomności przy wszystkim co miało miejsce.
- I co wyczytujesz z mojego ciała? Czy to już tylko dla czystej przyjemności? - szepnął znów z uśmiechem, chociaż kiedy tylko dostrzegł ruch jego warg, układających się w słowa, które miały mu odpowiedzieć, przesunął się ponownie w ich kierunku, muskając łagodnie jego usta, jakby chciał je spetryfikować. - Możesz mi opowiedzieć później... - szepnął znów, dobrotliwie chcąc dać mu skrawek przestrzeni. Złudnej i kruchej, takiej którą mógł odebrać w każdej chwili, ale która miała go jedynie żywić przeświadczeniem, że przecież chciał dla niego dobrze.
@Munehira Aoi
Umysł zaczynał tracić rozeznanie czy jeszcze powinien próbować odpowiadać, czy całkowicie odłączyć świadomość i zabronić ustom poruszania się. Czy nie lepiej byłoby tkwić w ciszy? Zamknąć się raz na zawsze i nie pogarszać sytuacji. Którą przecież chciał pogorszyć. Z jednej strony, nie rozumiejąc sytuacji, w której się znajdował, z drugiej doskonale zdając sobie sprawę, jak bardzo wyraźnie Michitoyo maluje przed nim każde kolejne przeżycie. Przecież nie robił niczego wbrew niemu; ulegał, poddawał się, układając się między jego dłońmi, ścieląc się na jego skórze ciepłem, łaknąc bliskości, która była obca i dziwna, bo przez większość życia zbyt daleka, aby mógł ją poznać. Był ślepy, nie tylko w sposób fizyczny, ale również emocjonalnie. Jakby ciemność nie wiła się tylko przed spojrzeniem, ale również nasunęła się łagodnie na duszę. Czy naprawdę to On miał rozgrzać wieczną zmarzlinę, jaką w sobie nosił? Czy to właśnie jemu chciał na to pozwolić? Czy "pozwolić" nie zdawało się słowem naciąganym, bo przecież jedynie trwał, akceptując płynięcie sytuacji? Jak zdechła ryba ciągnięta prądem rzeki. Odpowiadał, ale nie w sposób, który powinien. Bez racjonalności. Bez poczucia, że ma nadal władzę nad własnym ciałem.
Aoi usilnie próbował wytężyć słuch, aby usłyszeć coś więcej niż tylko szum krwi i łomot własnego serca w piersi. Wspomnienie bankietu, śmiech gdzieś w oddali, poniżej schodów, za drzwiami, które wcześniej minęli, wijąc się przez zimny korytarz. Zaczynał wątpić w samego siebie i w to, czy był stworzony po to, aby cieszyć się z jakiejkolwiek formy intymności. Odmieniec, wybrakowany, paskudny odmieniec, który próbował udawać, że wcale nim nie jest.
— Przeżyć? — Powtórzył za mężczyzną, pozwalając wargom wygiąć się w nieznaczny uśmiech, odnajdując w splotach myśli te przeżycia, które były mu bliskie i które zdawały się cenne. Poczucie satysfakcji z wypełnionego zadania, łagodne słowa matki, że po raz kolejny niósł w swoich czynach ukojenie, słodkie zbawienie. Był potrzebny. Momentami. Krótkimi chwilami posiadał cel. Przeżycia warte zapamiętania, chociaż nie będące fizycznym doznaniem. — Możliwe.
Kolejne sekundy rozpędziły się w zastraszającym tempie i chociaż Munehira wyłapywał słowa Koide, nie odpowiadał na nie. Nie czuł takiej potrzeby. Nie potrafiłby. Nie wiedział, jak ma się do nich odnieść. Przytaknąć? Podziękować? Ale w sumie, za co podziękować? Zgłoski grzęzły w gardle, akceptując swoje położenie, przyklejając się do suchej gardzieli w rozdygotaniu. Nie wiedział, tak wiele nie wiedział; a teraz ten brak jakiegokolwiek doświadczenia w relacjach z innymi, na domiar złego tak bliskimi, rozbijał się bolesnym echem. Każde pytanie jawiło się jak pułapka, a on w swojej bezmyślności, kiedy tylko pętla zaciskała się wokół kolejnej kończyny, starał się ją wyszarpnąć, zacieśniając splot. Idiotyczne zachowanie spłoszonej zdobyczy. Ofiary. Łatwowiernego idioty.
" Odbiera?"
Cichy pomruk zadowolenia musnął wargi, kiedy palec mężczyzny powodził po rozgrzanym policzku. Niekontrolowana, instynktowna reakcja, potwierdzająca jedynie, jak szybko udało się Michitoyo sprowadzić go do pozycji uległego pieska, który podtykał główkę pod dłoń, nie zdając sobie sprawy, że ów dłoń, potrafiła też boleśnie karcić. Jednak w samej każe, była słodka gorycz, którą Aoi znał doskonale. Może lgnął do jej widma bardziej, niźli do chwil roznamiętnionej tkliwości, na które nie zasługiwał. Powieka na moment okaliła błędne spojrzenie, jakby dodatkowa warstwa ciemności miała spotęgować odczucia płynące z każdego kolejnego dotyku. I dopiero kiedy biodra zaparły się na marmurze, błękit ponownie wystrzelił spod rzęs, zapierając się przed sobą, ale nie starając się odszukać twarzy Koide, jak jeszcze kilkanaście minut temu starał się to robić. Mięknął. Topił się w swojej bezsilności, która zaczynał akceptować.
Nikko. Pierwsza nieśmiała myśl. "Ktoś Cię już poznał?" A nawet jeżeli poznał, to czy wytrwał i był dotąd? Czy obiecał, że zawsze pokieruje dłonią, otuli ciało i zapewni spokojny sen między maratonami obrzydliwej bezsenności? Gniew na krótką chwilę zacisnął szczękę, kiedy szkliwo zębów zaparło się na sobie mocniej. Złudne nadzieje, okruchy obecności, które z każdym kolejnym dniem rozdmuchiwano coraz silniej, do momentu, w którym nie pozostawało po nich nic, poza niewygodnym wrażeniem uwierania pod plecami. Zraniony i porzucony, a więc i podatniejszy teraz na mamiące słowa i gesty, które w kłamstwie mogły dać schronienie.
Chciał już odpowiedzieć, rozchylając rozedrgane usta, ale kiedy tylko pocałunek złożony na szyi przebił się impulsem przez układ nerwowy, westchnął krótko, zagryzając dolną wargę. Pośpiesznie odnalazł stabilność w chłodzie marmuru, który w dziwny sposób koił rozgrzaną miednicę, jeszcze utrzymując w ukryciu, rodzącą się z tyłu głowy gwałtowność i żarłoczność, do której był zdolny.
— Nie... — bardziej przypominające uciekające z płuc powietrze, niźli pełnoprawne słowo i sprzeciw. — To nie strach — dodał pośpiesznie, tuż przed kolejnym pocałunkiem, który zamajaczył zbyt blisko ust, w krótkim przejawie niepewności i faktycznego lęku, odsuwając głowę od twarzy Koide. Nie powinien... nie powinien tego robić. Przestrzeń wirowała w głowie zbyt szybko. Zatracał się w nim, w idei utraconego ukochanego, którym Mitchitoyo nie miał prawa nigdy się stać.
Słowa umknęły. Spłoszony odważnym zapewnieniem mężczyzny, że może, że mu pozwala, że jeżeli ten jeden guzik odskoczyłby od materiału, nie stałoby się nic złego. Jednak nie potrafił. Ponownie. Zapędzony w ciasną klatkę, którą, chociaż ktoś teraz otworzył na oścież, przez lata uwięzione w jej wnętrzu zwierze, nie miało już siły walczyć i żyć nadzieją, że po przekroczeniu jej progu, uzyska prawdziwą wolność. Pojęcie abstrakcyjne. Wolność. Blada dłoń Munehiry przesunęła się płasko na tors Koide, przylegając do niego, pozostawiając w spokoju jego kołnierzyk, kuszącą linię szwu, który po rozpracowaniu otworzyłaby przed nim połacie skóry, która pod muśnięciem opuszek może zadrżałaby tak jak i ta, która należała do niego. Bo nie czuł, aby to, co się działo, rozbijało się podobną do jego własnej emocji w istnieniu Koide, które trwało nieporuszone. Niezmącone. Łagodne chociaż drapieżne.
Gdyby nie siła z jaką go przytrzymywał, te niepewne dwa kroki w bok, trąc biodrem o kwiaty wyrastające z twardości marmuru; mogłyby skończyć się tragicznie dla Munehiry. Jednak ramię oplatające talię, ciągnąc ku sobie napięte, chociaż zarazem wiotkie ciało, jeszcze niepewne, walczące, a zarazem poddające się w tym samym momencie, zakotwiczyło mężczyznę w oszałamiającej bliskości. Chciał jej więcej. Jakby nagle serce gwałtownym uderzeniem wyzwoliło całe pokłady adrenaliny, która jasnym promieniem przebiła się przez zamglone spojrzenie, nadając mu pierwszy raz w życiu jasności. Wędrujące palce pod poły marynarki, choć niewinne, wybiły ostatni rytm wybrzmiewającej rozsądnie samokontroli. I obce usta, które składały się w słowa, ale dalekie i docierające do umysłu z opóźnieniem, jakby z dna basenu, nie potrafiąc przebić się swoim dźwiękiem przez napierającą na nie wodę.
Wolna dłoń dotychczas przylegająca do własnego ciała przesunęła się pewniej przez linię obojczyka Koide, zakręcając palcami przez kark, pnąc się łagodnie ku górze, ku linii włosów, miękkiej kicie. Chciał poczuć rozrywający klatkę piersiową bezdech mocniej. Zahaczając więc o gumkę przytrzymującą włosy w ładzie, zsunął ją z nich, nie przejmując się tym, że opadła gdzieś w ciemność. Paliczki niczym w transie zatopiły się w gęstych puklach, przylegając do skóry głowy koniuszkami, przyjemnie przesuwając się przez nią, zatapiając się całkowicie w poczuciu ujmującej miękkości. Pierwszy raz w życiu pragnął tak wyraźnie, aby wykonać samodzielny ruch. Wyjść naprzeciw instynktom. Poddać się w sposób absolutny, ale nie tylko mężczyźnie, ale również samemu sobie i temu, że przecież nadal był człowiekiem składającym się na niewygórowane pragnienia i przyziemne przyjemności.
— Później... — Zdążył jedynie wyszeptać, zanim miękkość swoich ust zaparł na wargach Koide, dłoń z torsu przesuwając wyżej, przytrzymując jego brodę na brzegu palców, jakby jeszcze się obawiał, że ten, akurat teraz, w tak ważnym momencie postanowi się wycofać, zamiast naprzeć na niego mocniej i całkowicie nim zawładnąć. Odebrać swoją część słodkiej gry, swoją nagrodę za wytrwałość. W ustach ukrywała się jednak łagodna pożądliwość, która krótkim ukąszeniem zaczepiła się na dolnej wardze Michitoyo, zaczepnie zapraszając do pogłębienia pocałunku, kiedy smukłe ciało zaparło się na nim, odszukując swoim biodrem, zarys jego kości, linii mięśni, wyobrażenia rozpędzonej w żyłach krwi. I zapewne przeczekałby jeszcze moment, krótką chwilę, pozwalając mężczyźnie zareagować; gdyby nie myśl, że jeżeli nie teraz, to już nigdy. Więc bez wcześniejszej niepewności, która zdawała się nierozłączną częścią jego istnienia, uśmiechnął się niepozornie, zapierając ów uśmiech na jego ustach, kiedy czubek języka już wyznaczył subtelną, wilgotną ścieżkę przez wypukłość górnej wargi.
@Koide Michitoyo
Aoi usilnie próbował wytężyć słuch, aby usłyszeć coś więcej niż tylko szum krwi i łomot własnego serca w piersi. Wspomnienie bankietu, śmiech gdzieś w oddali, poniżej schodów, za drzwiami, które wcześniej minęli, wijąc się przez zimny korytarz. Zaczynał wątpić w samego siebie i w to, czy był stworzony po to, aby cieszyć się z jakiejkolwiek formy intymności. Odmieniec, wybrakowany, paskudny odmieniec, który próbował udawać, że wcale nim nie jest.
— Przeżyć? — Powtórzył za mężczyzną, pozwalając wargom wygiąć się w nieznaczny uśmiech, odnajdując w splotach myśli te przeżycia, które były mu bliskie i które zdawały się cenne. Poczucie satysfakcji z wypełnionego zadania, łagodne słowa matki, że po raz kolejny niósł w swoich czynach ukojenie, słodkie zbawienie. Był potrzebny. Momentami. Krótkimi chwilami posiadał cel. Przeżycia warte zapamiętania, chociaż nie będące fizycznym doznaniem. — Możliwe.
Kolejne sekundy rozpędziły się w zastraszającym tempie i chociaż Munehira wyłapywał słowa Koide, nie odpowiadał na nie. Nie czuł takiej potrzeby. Nie potrafiłby. Nie wiedział, jak ma się do nich odnieść. Przytaknąć? Podziękować? Ale w sumie, za co podziękować? Zgłoski grzęzły w gardle, akceptując swoje położenie, przyklejając się do suchej gardzieli w rozdygotaniu. Nie wiedział, tak wiele nie wiedział; a teraz ten brak jakiegokolwiek doświadczenia w relacjach z innymi, na domiar złego tak bliskimi, rozbijał się bolesnym echem. Każde pytanie jawiło się jak pułapka, a on w swojej bezmyślności, kiedy tylko pętla zaciskała się wokół kolejnej kończyny, starał się ją wyszarpnąć, zacieśniając splot. Idiotyczne zachowanie spłoszonej zdobyczy. Ofiary. Łatwowiernego idioty.
" Odbiera?"
Cichy pomruk zadowolenia musnął wargi, kiedy palec mężczyzny powodził po rozgrzanym policzku. Niekontrolowana, instynktowna reakcja, potwierdzająca jedynie, jak szybko udało się Michitoyo sprowadzić go do pozycji uległego pieska, który podtykał główkę pod dłoń, nie zdając sobie sprawy, że ów dłoń, potrafiła też boleśnie karcić. Jednak w samej każe, była słodka gorycz, którą Aoi znał doskonale. Może lgnął do jej widma bardziej, niźli do chwil roznamiętnionej tkliwości, na które nie zasługiwał. Powieka na moment okaliła błędne spojrzenie, jakby dodatkowa warstwa ciemności miała spotęgować odczucia płynące z każdego kolejnego dotyku. I dopiero kiedy biodra zaparły się na marmurze, błękit ponownie wystrzelił spod rzęs, zapierając się przed sobą, ale nie starając się odszukać twarzy Koide, jak jeszcze kilkanaście minut temu starał się to robić. Mięknął. Topił się w swojej bezsilności, która zaczynał akceptować.
Nikko. Pierwsza nieśmiała myśl. "Ktoś Cię już poznał?" A nawet jeżeli poznał, to czy wytrwał i był dotąd? Czy obiecał, że zawsze pokieruje dłonią, otuli ciało i zapewni spokojny sen między maratonami obrzydliwej bezsenności? Gniew na krótką chwilę zacisnął szczękę, kiedy szkliwo zębów zaparło się na sobie mocniej. Złudne nadzieje, okruchy obecności, które z każdym kolejnym dniem rozdmuchiwano coraz silniej, do momentu, w którym nie pozostawało po nich nic, poza niewygodnym wrażeniem uwierania pod plecami. Zraniony i porzucony, a więc i podatniejszy teraz na mamiące słowa i gesty, które w kłamstwie mogły dać schronienie.
Chciał już odpowiedzieć, rozchylając rozedrgane usta, ale kiedy tylko pocałunek złożony na szyi przebił się impulsem przez układ nerwowy, westchnął krótko, zagryzając dolną wargę. Pośpiesznie odnalazł stabilność w chłodzie marmuru, który w dziwny sposób koił rozgrzaną miednicę, jeszcze utrzymując w ukryciu, rodzącą się z tyłu głowy gwałtowność i żarłoczność, do której był zdolny.
— Nie... — bardziej przypominające uciekające z płuc powietrze, niźli pełnoprawne słowo i sprzeciw. — To nie strach — dodał pośpiesznie, tuż przed kolejnym pocałunkiem, który zamajaczył zbyt blisko ust, w krótkim przejawie niepewności i faktycznego lęku, odsuwając głowę od twarzy Koide. Nie powinien... nie powinien tego robić. Przestrzeń wirowała w głowie zbyt szybko. Zatracał się w nim, w idei utraconego ukochanego, którym Mitchitoyo nie miał prawa nigdy się stać.
Słowa umknęły. Spłoszony odważnym zapewnieniem mężczyzny, że może, że mu pozwala, że jeżeli ten jeden guzik odskoczyłby od materiału, nie stałoby się nic złego. Jednak nie potrafił. Ponownie. Zapędzony w ciasną klatkę, którą, chociaż ktoś teraz otworzył na oścież, przez lata uwięzione w jej wnętrzu zwierze, nie miało już siły walczyć i żyć nadzieją, że po przekroczeniu jej progu, uzyska prawdziwą wolność. Pojęcie abstrakcyjne. Wolność. Blada dłoń Munehiry przesunęła się płasko na tors Koide, przylegając do niego, pozostawiając w spokoju jego kołnierzyk, kuszącą linię szwu, który po rozpracowaniu otworzyłaby przed nim połacie skóry, która pod muśnięciem opuszek może zadrżałaby tak jak i ta, która należała do niego. Bo nie czuł, aby to, co się działo, rozbijało się podobną do jego własnej emocji w istnieniu Koide, które trwało nieporuszone. Niezmącone. Łagodne chociaż drapieżne.
Gdyby nie siła z jaką go przytrzymywał, te niepewne dwa kroki w bok, trąc biodrem o kwiaty wyrastające z twardości marmuru; mogłyby skończyć się tragicznie dla Munehiry. Jednak ramię oplatające talię, ciągnąc ku sobie napięte, chociaż zarazem wiotkie ciało, jeszcze niepewne, walczące, a zarazem poddające się w tym samym momencie, zakotwiczyło mężczyznę w oszałamiającej bliskości. Chciał jej więcej. Jakby nagle serce gwałtownym uderzeniem wyzwoliło całe pokłady adrenaliny, która jasnym promieniem przebiła się przez zamglone spojrzenie, nadając mu pierwszy raz w życiu jasności. Wędrujące palce pod poły marynarki, choć niewinne, wybiły ostatni rytm wybrzmiewającej rozsądnie samokontroli. I obce usta, które składały się w słowa, ale dalekie i docierające do umysłu z opóźnieniem, jakby z dna basenu, nie potrafiąc przebić się swoim dźwiękiem przez napierającą na nie wodę.
Wolna dłoń dotychczas przylegająca do własnego ciała przesunęła się pewniej przez linię obojczyka Koide, zakręcając palcami przez kark, pnąc się łagodnie ku górze, ku linii włosów, miękkiej kicie. Chciał poczuć rozrywający klatkę piersiową bezdech mocniej. Zahaczając więc o gumkę przytrzymującą włosy w ładzie, zsunął ją z nich, nie przejmując się tym, że opadła gdzieś w ciemność. Paliczki niczym w transie zatopiły się w gęstych puklach, przylegając do skóry głowy koniuszkami, przyjemnie przesuwając się przez nią, zatapiając się całkowicie w poczuciu ujmującej miękkości. Pierwszy raz w życiu pragnął tak wyraźnie, aby wykonać samodzielny ruch. Wyjść naprzeciw instynktom. Poddać się w sposób absolutny, ale nie tylko mężczyźnie, ale również samemu sobie i temu, że przecież nadal był człowiekiem składającym się na niewygórowane pragnienia i przyziemne przyjemności.
— Później... — Zdążył jedynie wyszeptać, zanim miękkość swoich ust zaparł na wargach Koide, dłoń z torsu przesuwając wyżej, przytrzymując jego brodę na brzegu palców, jakby jeszcze się obawiał, że ten, akurat teraz, w tak ważnym momencie postanowi się wycofać, zamiast naprzeć na niego mocniej i całkowicie nim zawładnąć. Odebrać swoją część słodkiej gry, swoją nagrodę za wytrwałość. W ustach ukrywała się jednak łagodna pożądliwość, która krótkim ukąszeniem zaczepiła się na dolnej wardze Michitoyo, zaczepnie zapraszając do pogłębienia pocałunku, kiedy smukłe ciało zaparło się na nim, odszukując swoim biodrem, zarys jego kości, linii mięśni, wyobrażenia rozpędzonej w żyłach krwi. I zapewne przeczekałby jeszcze moment, krótką chwilę, pozwalając mężczyźnie zareagować; gdyby nie myśl, że jeżeli nie teraz, to już nigdy. Więc bez wcześniejszej niepewności, która zdawała się nierozłączną częścią jego istnienia, uśmiechnął się niepozornie, zapierając ów uśmiech na jego ustach, kiedy czubek języka już wyznaczył subtelną, wilgotną ścieżkę przez wypukłość górnej wargi.
@Koide Michitoyo
Cisza czy słowa, mógł wszystko obrócić przeciwko niemu. Znał się na tym zbyt dobrze, zbyt długo grał w ciche gry denerwowania innych w ten sposób, kiedy tylko miał szansę bycia z kimś sam na sam - gry pozorów, półsłówek i niedopowiedzeń były jego ulubionymi. Może tak naprawdę było to jedyne, co tak szczerze go zabawiało? Jedyne, w czym się prawdziwie dobrze, a nie jak pogrążony w nudzie pies na posłaniach rodziców. Nie, żeby mu to przeszkadzało. Czasem po prostu... był zmęczony, kiedy nie czuł już kompletnie niczego.
Ale nie miał czasu na myślenie o tym i pozwalanie, żeby to wszystko zawracało jego myśli. Miał ważniejsze sprawy, ważniejsze zadania na głowie. A dzisiaj do tych zadań należał Aoi, na którym powinien skupić pełnię swojej uwagi. Nawet jeśli nie odpowiadał, nawet jeśli tak pięknie zaczynał mu ulegać i domagać się więcej i więcej. Mógł mu to dać, po to dzisiaj był obok niego, aby dawać mu to czego potrzebował i czego chciał, aby zdobyć nieco jego zaufania. Przynajmniej zacząć.
Dawać mu i uwagę, i dotyk, i uzależnić od każdego drobnego gestu, żeby sam się o niego dopraszał. Każde muśnięcie warg, każdy dotyk na jego skórze był niczym wykalkulowany, a jednocześnie miękki i łagodny, jakby wychodził naturalnie. Był dobrym aktorem, za takiego się uważał, a jeszcze lepszym kłamcom. Potrafił działać tak, jak inni chcieli aby działał; jak inni oczekiwali od niego, aby działał. Dopasowywał się, wyłapywał te drobne zmiany w nim i te ruchy, które naprowadzały go na to, czego Munehira potrzebował, a do czego nie był w stanie przyznać się na głos. Chciał aż tak dużo? Wymagał zbyt dużo? Aby mu powiedział; aby mu pokazał? Może sam nie wiedział, będąc tak rozdygotanym ze wszystkich emocji, które nim targały? Jak wiele relacji zawiązywał? Przyjaźni, miłości? Mógł tylko zgadywać, szczególnie po tym jak wyciszony i niechętny był na bankiecie. A może ten chłód był tylko i wyłącznie skierowany do niego? Wiedział o nim wiele, mógł wiedzieć też jak wiele sztuczności w nim było. Ten zapach, który zauważył... może tak go odbierał po samych słowach? Że był ciężki, charakterystyczny, ale nie tak łagodny jaki się prezentował w mediach? W wywiadach, na bankietach. Rzeczywiście w tych wszystkich zapachach było coś... wyjątkowego? Można było rozpoznawać ludzi po nich? A może to było szczęście ślepca w podjętym strzale?
- Tak ładnie... Nie musisz niczego udawać ani trzymać... Zrelaksuj się... - szepnął powoli, słysząc jego pomruk. Niech się odpręży, niech nie myśli zbyt dużo i po prostu się odda, a da Koide wyłącznie kolejną kartę przetargową. W końcu jak mógł odmówić, że było mu teraz dobrze? Że chciał być tutaj przy nim, że chciał jego uwagi i jego dotyku? Że chciał mu się pokazać? A może po prostu pokazywał bez zastanowienia? Przebił się z taką łatwością przez jego protesty i niechęć, czy naprawdę Munehira Aoi był aż tak samotny? Aż tak nie znał relacji i bliskości z innymi?
Odczuł jego spięcie, poczuł pod palcami jak jego szczęka się zaciska mocniej. Pogładził go znów, łagodnie. Popełnił gdzieś błąd? Powinien być delikatniejszy? Spowolnić nieco?
- Shhh... jestem przy tobie... wszystko w porządku... - szepnął znów, jakby to w jakikolwiek sposób miało mu pomóc - zapewnić, uświadomić, że było w porządku. Nie wiedział i nie był pewny czy to pomoże, nie mając najmniejszego pojęcia, co działo się teraz w głowie niewidomego. O czym myślał? Bał się? Nie powinien się spinać, nie teraz. Nie mógł pozwolić mu się wymknąć z własnej pułapki, którą dla niego przygotował. Nie teraz, kiedy sidła powoli się zaciskały i go oplatały. Był jego, nie mógł go wypuścić - jego cel powoli był osiągnięty, ruch za ruchem i sekunda po sekundzie, czuł jak jego ciało się zupełnie poddaje, zdając na każdy jego ruch, który dla niego przygotował.
Kolejne zawahanie. Nie próbował znów się zbliżyć do jego twarzy. Odpuszczał? Chciał się odsunąć? Zmarszczył na moment brwi, delikatnie zjeżdżając na jego kark z dłonią, którą wciąż trzymał przy jego policzku. Łagodnie, powoli i nieśpiesznie, wciąż dając mu ten dotyk, do którego jeszcze kilka chwil temu ten tan lgnął. Coś się stało, tylko co... Jego słowa? Za dużo na raz? Przesadził, przedobrzył? Próbował namierzyć swój błąd, który popełnił w tak delikatnych kalkulacjach, które nie miały prowadzić do podobnego wyniku. Nie, miał zupełnie się w tym wszystkim zatracać, a nie odzyskiwać resztki niechęci i trzeźwości. Może jego błędem było nie pozwolenie mu wypić tak wiele przed przyprowadzeniem go tutaj? Może błędem było jeszcze coś innego? Zbytnio pośpieszył się z pocałunkiem? O to chodziło? O pocałunek?
Pochylił się znów do niego, tak aby ich twarze znów dzieliły zaledwie milimetry. Aoi mógł poczuć dokładnie jego ciepły oddech, jego zapach.
- Nie zrobię ci niczego, czego nie chcesz... - zapytał cicho znów, a jego słowa i tak rozeszły się po zimnym pomieszczeniu, w którym temperatura zdawała się zupełnie już nie grać roli. Była drugorzędna, była czymś na co nie było warto zwracać uwagi. A może sami ją przestawali czuć? Może sami nie powinni tak silnie się nią przejmować? - Aoi, wystarczy tylko słowo... - szepnął znów, choć jego głos starał się zupełnie go osaczyć. Mieszać troskę w głosie z zachętą, jakby obietnicą, że przecież nie będzie żałował, jeśli w pełni się odda i zapomni o rozumie. Nawet jeśli będą musieli zejść z powrotem na bal - zaopiekuje się nim, aby nikt niczego nie podejrzewał. A jeśli będzie musiał go wyprowadzić? Wyprowadzi, a nikt nie będzie zadawał pytań. Nawet jeśli rodzice zaczną go szukać, będzie wystarczyło słowo od jednego z Koide, którzy wciąż znajdywali się na bankiecie. W końcu jego bracia go widzieli - widzieli ich. Wiedzieli, że przystąpił do realizacji zadania, czuł ich wzrok na sobie kiedy opuszczali przyjęcie. Tyle mu wystarczyło, aby wiedzieć, że miał tak wiele czasu, ile potrzebował.
Przytrzymywał go, nie dając mu odsunąć się od swojego ciała. Musiałby poprosić, powiedzieć wprost że nie chciał - dopiero wtedy zacząłby go przekonywać do podjęcia innej decyzji i do zaufania mu. Dać mu złudną szansę na wolność, na wysłuchanie - złudne poczucie, że był tutaj bezpieczny, nawet jeśli w pełni wylądował w zastawionej na siebie pułapce. Uzależnić go, mieć go całkowicie w garści. W końcu miał zadbać o wszystkie interesy rodziny Koide, które zostawały mu zdane na dłonie - a Aoi był jednym z tych interesów, bezpośrednio połączony z tym, co finansowali. A skoro to oni łożyli pieniądze, czy on po części nie był ich własnością? Tak jak jego rodzice? Uzależnieni od pieniędzy, które pompowali, oczekiwali efektów i chcieli sami ich przypilnować...
Ułożył głowę delikatnie bokiem, ku dłoni Munehiry, która sama ruszyła do jego włosów. Zaczynał zyskiwać nieco śmiałości? Chciał sam go eksplorować? Nie miał zamiaru mu przeszkadzać w tym, wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się, gotowy mamić go kolejnym słowem - kolejną sugestią i planem następnego spotkania, kiedy ten znów wykonał kolejny ruch. Mógł poczuć moment zawahania, zaskoczenia, ale zaraz po tym też i to jak usta Michitoyo rozszerzają się w uśmiechu. Dał mu chwilę triumfu, pozwalając na moment wziąć to chciał, to o co prosił... chociaż czy potrafił prosić? A może to była jego niemoc w tej chwili, która tak go bawiła? Jakby chciał więcej, jakby próbował po to sięgnąć, ale nie wiedział jeszcze jak?
Naparł na niego silniej, zaczynając kierować pocałunkiem i nie dając mu zbyt wiele czasu na wytchnienie w nim. Skoro sam poprosił, skoro sam tak bardzo zechciał się do niego zbliżyć, dlaczego miał mu odmawiać? Słodkich ust, które jeszcze nie wiedziały jak się zachować, jednocześnie tak silnie chcąc się odnaleźć.
Zsunął dłoń z jego karku na jego bok, powoli pod jego marynarkę, zaczepiając materiał jego koszuli. Nie musiał wiedzieć wiele, wiedział że drobne i delikatne ruchy będą bardziej niż wystarczające; bardziej kuszące i intrygujące dla niego. Aoi mógł poczuć zaciskające się na koszuli palce, jakby próbowały sięgnąć i do jego skóry. Krótkie szarpnięcie, aby materiał wypadł zza paska i zza spodni, a już po chwili na skórze boku to palce Michiego odnalazły swoją drogę. Wsunęły się, ułożyły wygodnie, łagodnie muskając go. Nie ruszały się nigdzie głębiej, ale i nie zdawało się, aby miały gdziekolwiek uciekać. Trwały, łagodnie badając ten niewielki skrawek jego skóry.
Drugą ręką trzymał go blisko siebie, ciągnąc w dół - czując jak ciało Munehiry już samo nie jest pewne czy jest, czy jednak nie jest w stanie ustać bez dodatkowej pomocy. Przerwał pocałunek tylko na chwilę, póki nie poczuł jak siada na chłodnych kaflach podłogi, a Aoi nie znalazł się na nim w okraku, mogąc odciążyć bardziej swoje ciało od przymusu stania.
- Tutaj jestem... - szepnął z uśmiechem, wychylając się znów do jego warg, skubiąc je delikatnie i ciągnąc go dalej, tak aby sam mógł się wygodniej położyć na ziemi.
Dłoń, którą go dotychczas obejmował, przeniósł powoli na jego włosy. Zatopił w nich palce, delikatnie z początku ugniatając jego cebulki włosów, zaraz jednak dociskając go do swoich warg, jakby chciał go pogonić do wznowienia pocałunku, w którym on sam chętnie tracił dech, nie odrywając się od warg Aoiego nowego na moment. Jego jasna dłoń mogła poczuć jak spokój powoli zastępuje przyśpieszone tempo, jak Michi nie jest aż taki niewzruszony wszystkim co miało miejsce.
@Munehira Aoi
Ale nie miał czasu na myślenie o tym i pozwalanie, żeby to wszystko zawracało jego myśli. Miał ważniejsze sprawy, ważniejsze zadania na głowie. A dzisiaj do tych zadań należał Aoi, na którym powinien skupić pełnię swojej uwagi. Nawet jeśli nie odpowiadał, nawet jeśli tak pięknie zaczynał mu ulegać i domagać się więcej i więcej. Mógł mu to dać, po to dzisiaj był obok niego, aby dawać mu to czego potrzebował i czego chciał, aby zdobyć nieco jego zaufania. Przynajmniej zacząć.
Dawać mu i uwagę, i dotyk, i uzależnić od każdego drobnego gestu, żeby sam się o niego dopraszał. Każde muśnięcie warg, każdy dotyk na jego skórze był niczym wykalkulowany, a jednocześnie miękki i łagodny, jakby wychodził naturalnie. Był dobrym aktorem, za takiego się uważał, a jeszcze lepszym kłamcom. Potrafił działać tak, jak inni chcieli aby działał; jak inni oczekiwali od niego, aby działał. Dopasowywał się, wyłapywał te drobne zmiany w nim i te ruchy, które naprowadzały go na to, czego Munehira potrzebował, a do czego nie był w stanie przyznać się na głos. Chciał aż tak dużo? Wymagał zbyt dużo? Aby mu powiedział; aby mu pokazał? Może sam nie wiedział, będąc tak rozdygotanym ze wszystkich emocji, które nim targały? Jak wiele relacji zawiązywał? Przyjaźni, miłości? Mógł tylko zgadywać, szczególnie po tym jak wyciszony i niechętny był na bankiecie. A może ten chłód był tylko i wyłącznie skierowany do niego? Wiedział o nim wiele, mógł wiedzieć też jak wiele sztuczności w nim było. Ten zapach, który zauważył... może tak go odbierał po samych słowach? Że był ciężki, charakterystyczny, ale nie tak łagodny jaki się prezentował w mediach? W wywiadach, na bankietach. Rzeczywiście w tych wszystkich zapachach było coś... wyjątkowego? Można było rozpoznawać ludzi po nich? A może to było szczęście ślepca w podjętym strzale?
- Tak ładnie... Nie musisz niczego udawać ani trzymać... Zrelaksuj się... - szepnął powoli, słysząc jego pomruk. Niech się odpręży, niech nie myśli zbyt dużo i po prostu się odda, a da Koide wyłącznie kolejną kartę przetargową. W końcu jak mógł odmówić, że było mu teraz dobrze? Że chciał być tutaj przy nim, że chciał jego uwagi i jego dotyku? Że chciał mu się pokazać? A może po prostu pokazywał bez zastanowienia? Przebił się z taką łatwością przez jego protesty i niechęć, czy naprawdę Munehira Aoi był aż tak samotny? Aż tak nie znał relacji i bliskości z innymi?
Odczuł jego spięcie, poczuł pod palcami jak jego szczęka się zaciska mocniej. Pogładził go znów, łagodnie. Popełnił gdzieś błąd? Powinien być delikatniejszy? Spowolnić nieco?
- Shhh... jestem przy tobie... wszystko w porządku... - szepnął znów, jakby to w jakikolwiek sposób miało mu pomóc - zapewnić, uświadomić, że było w porządku. Nie wiedział i nie był pewny czy to pomoże, nie mając najmniejszego pojęcia, co działo się teraz w głowie niewidomego. O czym myślał? Bał się? Nie powinien się spinać, nie teraz. Nie mógł pozwolić mu się wymknąć z własnej pułapki, którą dla niego przygotował. Nie teraz, kiedy sidła powoli się zaciskały i go oplatały. Był jego, nie mógł go wypuścić - jego cel powoli był osiągnięty, ruch za ruchem i sekunda po sekundzie, czuł jak jego ciało się zupełnie poddaje, zdając na każdy jego ruch, który dla niego przygotował.
Kolejne zawahanie. Nie próbował znów się zbliżyć do jego twarzy. Odpuszczał? Chciał się odsunąć? Zmarszczył na moment brwi, delikatnie zjeżdżając na jego kark z dłonią, którą wciąż trzymał przy jego policzku. Łagodnie, powoli i nieśpiesznie, wciąż dając mu ten dotyk, do którego jeszcze kilka chwil temu ten tan lgnął. Coś się stało, tylko co... Jego słowa? Za dużo na raz? Przesadził, przedobrzył? Próbował namierzyć swój błąd, który popełnił w tak delikatnych kalkulacjach, które nie miały prowadzić do podobnego wyniku. Nie, miał zupełnie się w tym wszystkim zatracać, a nie odzyskiwać resztki niechęci i trzeźwości. Może jego błędem było nie pozwolenie mu wypić tak wiele przed przyprowadzeniem go tutaj? Może błędem było jeszcze coś innego? Zbytnio pośpieszył się z pocałunkiem? O to chodziło? O pocałunek?
Pochylił się znów do niego, tak aby ich twarze znów dzieliły zaledwie milimetry. Aoi mógł poczuć dokładnie jego ciepły oddech, jego zapach.
- Nie zrobię ci niczego, czego nie chcesz... - zapytał cicho znów, a jego słowa i tak rozeszły się po zimnym pomieszczeniu, w którym temperatura zdawała się zupełnie już nie grać roli. Była drugorzędna, była czymś na co nie było warto zwracać uwagi. A może sami ją przestawali czuć? Może sami nie powinni tak silnie się nią przejmować? - Aoi, wystarczy tylko słowo... - szepnął znów, choć jego głos starał się zupełnie go osaczyć. Mieszać troskę w głosie z zachętą, jakby obietnicą, że przecież nie będzie żałował, jeśli w pełni się odda i zapomni o rozumie. Nawet jeśli będą musieli zejść z powrotem na bal - zaopiekuje się nim, aby nikt niczego nie podejrzewał. A jeśli będzie musiał go wyprowadzić? Wyprowadzi, a nikt nie będzie zadawał pytań. Nawet jeśli rodzice zaczną go szukać, będzie wystarczyło słowo od jednego z Koide, którzy wciąż znajdywali się na bankiecie. W końcu jego bracia go widzieli - widzieli ich. Wiedzieli, że przystąpił do realizacji zadania, czuł ich wzrok na sobie kiedy opuszczali przyjęcie. Tyle mu wystarczyło, aby wiedzieć, że miał tak wiele czasu, ile potrzebował.
Przytrzymywał go, nie dając mu odsunąć się od swojego ciała. Musiałby poprosić, powiedzieć wprost że nie chciał - dopiero wtedy zacząłby go przekonywać do podjęcia innej decyzji i do zaufania mu. Dać mu złudną szansę na wolność, na wysłuchanie - złudne poczucie, że był tutaj bezpieczny, nawet jeśli w pełni wylądował w zastawionej na siebie pułapce. Uzależnić go, mieć go całkowicie w garści. W końcu miał zadbać o wszystkie interesy rodziny Koide, które zostawały mu zdane na dłonie - a Aoi był jednym z tych interesów, bezpośrednio połączony z tym, co finansowali. A skoro to oni łożyli pieniądze, czy on po części nie był ich własnością? Tak jak jego rodzice? Uzależnieni od pieniędzy, które pompowali, oczekiwali efektów i chcieli sami ich przypilnować...
Ułożył głowę delikatnie bokiem, ku dłoni Munehiry, która sama ruszyła do jego włosów. Zaczynał zyskiwać nieco śmiałości? Chciał sam go eksplorować? Nie miał zamiaru mu przeszkadzać w tym, wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się, gotowy mamić go kolejnym słowem - kolejną sugestią i planem następnego spotkania, kiedy ten znów wykonał kolejny ruch. Mógł poczuć moment zawahania, zaskoczenia, ale zaraz po tym też i to jak usta Michitoyo rozszerzają się w uśmiechu. Dał mu chwilę triumfu, pozwalając na moment wziąć to chciał, to o co prosił... chociaż czy potrafił prosić? A może to była jego niemoc w tej chwili, która tak go bawiła? Jakby chciał więcej, jakby próbował po to sięgnąć, ale nie wiedział jeszcze jak?
Naparł na niego silniej, zaczynając kierować pocałunkiem i nie dając mu zbyt wiele czasu na wytchnienie w nim. Skoro sam poprosił, skoro sam tak bardzo zechciał się do niego zbliżyć, dlaczego miał mu odmawiać? Słodkich ust, które jeszcze nie wiedziały jak się zachować, jednocześnie tak silnie chcąc się odnaleźć.
Zsunął dłoń z jego karku na jego bok, powoli pod jego marynarkę, zaczepiając materiał jego koszuli. Nie musiał wiedzieć wiele, wiedział że drobne i delikatne ruchy będą bardziej niż wystarczające; bardziej kuszące i intrygujące dla niego. Aoi mógł poczuć zaciskające się na koszuli palce, jakby próbowały sięgnąć i do jego skóry. Krótkie szarpnięcie, aby materiał wypadł zza paska i zza spodni, a już po chwili na skórze boku to palce Michiego odnalazły swoją drogę. Wsunęły się, ułożyły wygodnie, łagodnie muskając go. Nie ruszały się nigdzie głębiej, ale i nie zdawało się, aby miały gdziekolwiek uciekać. Trwały, łagodnie badając ten niewielki skrawek jego skóry.
Drugą ręką trzymał go blisko siebie, ciągnąc w dół - czując jak ciało Munehiry już samo nie jest pewne czy jest, czy jednak nie jest w stanie ustać bez dodatkowej pomocy. Przerwał pocałunek tylko na chwilę, póki nie poczuł jak siada na chłodnych kaflach podłogi, a Aoi nie znalazł się na nim w okraku, mogąc odciążyć bardziej swoje ciało od przymusu stania.
- Tutaj jestem... - szepnął z uśmiechem, wychylając się znów do jego warg, skubiąc je delikatnie i ciągnąc go dalej, tak aby sam mógł się wygodniej położyć na ziemi.
Dłoń, którą go dotychczas obejmował, przeniósł powoli na jego włosy. Zatopił w nich palce, delikatnie z początku ugniatając jego cebulki włosów, zaraz jednak dociskając go do swoich warg, jakby chciał go pogonić do wznowienia pocałunku, w którym on sam chętnie tracił dech, nie odrywając się od warg Aoiego nowego na moment. Jego jasna dłoń mogła poczuć jak spokój powoli zastępuje przyśpieszone tempo, jak Michi nie jest aż taki niewzruszony wszystkim co miało miejsce.
@Munehira Aoi
Myśli nie potrafiły przepływać swobodnie, kiedy na języku osadzał się praktycznie namacalnie zapach perfum mężczyzny, nie będąc już tylko wrażeniem węchowym, a też żywym ciałem pod tęsknymi dłońmi. Wijąca się w tyle czaszki świadomość, która z początku niechętna, kolejno kształtowana łagodnie w zupełnie nową formę — teraz przeradzała się, nabierając kształtu, jakiego Aoi nie był w stanie rozpoznać. Nie znał go. Nie znał już dłużej samego siebie. Nie rozpoznawał chłodnego powietrza, którym oddychał. Przestrzeni, w której byli zamknięci, szczelnie odgrodzeni od rzeczywistości, jaka zdawała się wyjątkowo śmiesznym żartem. Wszystko smakowało obco, choć kusiło swoją tajemniczością.
Nie interesował go — nigdy. Jego obecność była nijaka, mdła, momentami wręcz drażniąca. Irytował w ten sam sposób, w jaki irytuje poparzenie na skórze smaganej włoskowatymi liśćmi pokrzywy. Wychowywali się razem, a jednak obok siebie; podlegli scenariuszowi, jaki został im rozmyślnie przygotowany, podsunięty pod nos i powoli wypełniany z każdym kolejnym dniem ich życia. Koide, który wysuwał się w ramiona publiki, brylujący na bankietach i spotkaniach, tkający historie w sposób słodki, mamiący każdego słuchacza, już od najmłodszych lat. Munehira, zepchnięty w cień, trzymany na krótkim łańcuchu, z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej zdziczały, z palcami wtłaczającymi się w rąbek materiału sukni matki; później zaciskając te same pobladłe palce na kolejnej tkaninie, w której fakturze miał odnaleźć zapewnienie bezpieczeństwa, namiastki normalności, której potrzeba rzęziła z zaciśniętego w szarpnięciach za łańcuch gardła. Zależny od innych. Potrzebował go. Potrzebował wspomnienia nastoletnich lat, w których potrafił odnaleźć zdawkowe ukojenie, spolegliwie lgnąc między dłońmi widma dawnej, innej przyjaźni, która jak każda, straciła na wyraźności, zanikając pewnego dnia całkowicie, jakby nigdy nie miała prawa istnieć. I może potrafiłby teraz na powrót kontrolować swoje instynkty, gdyby nie rozżalenie i gorycz, których starał się do siebie nie dopuszczać przez ostatnie miesiące. Może gdyby potrafił mówić o tym, co czuje, może gdyby rozumiał to, co czuje, może gdyby wcześniej dano mu szansę wyartykułować każde mizerne pragnienie... może wtedy nie pomyślałby, że ten, którego omijał przez wszystkie te lata, może być tym, który za kawałek jego ciała ofiaruje mu swoje ciepło. Swoje oddanie. Chociaż przez moment. Przez krótki moment, w którym będzie mógł utonąć dobrowolnie, chociaż forsowany niczym nieśmiałe szczenie. Czuł się jak pies, tym bardziej teraz, kiedy instynkty wyostrzały się, a zmysły pod każdym uderzeniem serca stawały się wrażliwsze, cięte, gwałtowne i tak cholernie wygłodniałe.
"Tak ładnie..."; wgryzło się z dziwną intensywnością w rozszarpaną duszę, spływając przez ciało falą oszołamiającego gorąca. Dlaczego chciał, aby go chwalił? Aby pochylał się nad nim i z uwagą badał fakturę skóry, komplementując to, co jawiło się przed uważnymi oczami, a było ukryte przed jego własnym wzrokowym poznaniem... Dlaczego serce w rytm zagubionej myśli szamoczącej się w głowie, zaparło się gwałtownie na żebrach, puchnąc wręcz od rozpędzonej krwi. ” Nie musisz niczego udawać..."; nie udawał, nie potrafił udawać, nie wiedząc kim, tak naprawdę jest. Jedynie przez młodego Koidę, przez jego palce i przez jego słowa mógł zrozumieć czym był. Czymś, zdecydowanie nie kimś. Nigdy nieuwikłany w kłamstwo, nie znając jego znaczenia ani smaku na wargach; Munehira subtelnie przyparł policzek do rozgrzanego wnętrza dłoni, zagryzając pod kłem czubek języka, zduszając w sobie kolejne westchnięcie, jakby chociaż chciał mu pozwolić na wyzwolenie się, grzęznął jeszcze po kolana między restrykcyjnym bajorem, w którym brodził od urodzenia.
Był przy nim. Był. Fizycznie. Tuż obok. Rysując się pieszczotą na wyczulonej skórze, której nigdy nikt nie dotykał, jak robił to właśnie on teraz, w zawieszeniu między życiem a bliskością śmierci dawnego istnienia. Głos, rozedrgany w głębokim oddechu, przeciętym słodkim jęknięciem, jakie uwięzione przez zbyt długie minuty, stało się już nierozerwalną częścią jego śliny, wybił się zaraz po zapewnieniu Mitchitoyo: — Dziękuję — nienawidził tego słowa. Nie używał go. Chciał o nim zapomnieć. Wymazać z pamięci, wyrwać i zdeptać. Nie istniało jednak żadne inne, które oddałoby to, jak teraz się czuł. Wdzięczny. Zaszczuty, ale w błogiej podzięce lgnąc po więcej.
— Może powinieneś... Może powinieneś mnie złamać — przyznanie się do własnego niezdecydowania, własnej niewiedzy, własnego niedoświadczenia, utknęło w kącikach ust, boleśnie wgryzając się w tkankę wrażeniem różanego kolca, obnażając biel zębów, kiedy kły niebezpiecznie błysnęły spomiędzy rozchylonych warg. Niczym iskry, ulotnie i krótkotrwale, przez zachowanie Munehiry przebijały się reakcje, bardziej zwierzęce, bardziej naturalistyczne, kiedy umysł odłączał się, aby już po momencie powrócić do swojego poprzedniego stanu; chłodnego wycofania i próby negacji. Walczył. Ciągle walczył z nieśmiałością, a rozkosznym zatraceniem godności.
Długie paliczki zakleszczyły się na kosmykach włosów, kiedy ów zaskoczenie przebiło się przez zachowanie Koide. Nie spodziewał się tego, doprawdy? Czy pierwszy raz zrobił coś, czym wytrącił go z rytmu, któremu sam się poddawał, jakby w starym przyzwyczajeniu odklepując scenę po scenie w znajomy sposób? Aoi nie zdążył o nic zapytać, chociaż nie jedno, a wiele pytań urodziło się nagle w jego wnętrzu, wypalając sobą nowe ścieżki, przez które chciał się przedrzeć szaleńczym zrywem. Odbierał mu oddech, wysysając powietrze, pozostawiając po sobie słodki smak czułości, która dynamicznie drgała na linii języków. Mocniej. Intensywniej. Właśnie tak. Zaparł się na ciele mężczyzny, wtłaczając w jego usta westchnienie, całkowicie oddając mu nad sobą kontrolę, zaciskając w napiętych mięśniach pleców potrzebę uderzenia go w brutalnej sile i zwierzęcej panice, odepchnięcia i tchórzowskiej ucieczki.
— Nie pozwól mi myśleć, bo się wycofam, Michitoyo... a nie chcę — nie obchodziło go już, kim tak naprawdę był, czy jedynie paskudną idealizacją, a może zbawczym omenem, który mógł przynieść całkowite rozprężenie. Mógł być kimkolwiek. I właśnie tego od niego chciał. Niech będzie kimś. Imaginacją kogoś innego, prawdziwym sobą, jeżeli tego zapragnie tak, jak i zapragnął dalszego poznawania jego ciała. I poczuł Munehira, że rzeczywistość nagle się zakrzywia i załamuje; implozja, prawie słyszalny huk rozerwanego przyzwyczajenia do dotyku, który jedynie miał pomagać w przebijaniu się przez znoje codzienności. A może właśnie i ten dotyk również miał być pomocnym? Wyczuwając, jak palce wsuwają się pod delikatny materiał koszuli, smagając rozpaloną skórę, Aoi naparł mocniej miednicą na biodro mężczyzny, drgając subtelnie w ujmującej niewiedzy kolejnego ruchu. Zagarniał go, przywłaszczał sobie, a Munehirze przestawało to przeszkadzać, kiedy przez ciało przebiło się elektryzujące spięcie, zmuszając zęby do zagryzienia się w impulsie na dolnej wardze Koide, w gwałtowności odnajdując spokój.
Nie wiedział już, czego ma się spodziewać; przez moment odniósł oszukańcze wrażenie, że rozumie, że zaczyna pojmować i podążać za myślami i planami Koide. Nadąża za nim. Zwiotczała stabilność, rozpieprzyła się całkowicie w momencie, w którym siadając na nim okrakiem, kolana zaparły się na posadzce pokoju, torsem napierając na klatkę piersiową mężczyzny, obie swoje dłonie zaciskając na jego ramionach. Nie chciał wypuszczać go ze swojego objęcia. Nie chciał, aby cokolwiek rozdzieliło ich teraz od siebie, rozrywając uniesienie odbijające się w posuwistym ruchu bioder, kiedy Munehira spróbował odnaleźć akceptację dla swojego zachowania. Kolejne zapewnienie, kolejne zachęcenie, kolejny komplement, którego mógłby się uczepić niczym paskudna pijawka.
Czy naprawdę wylądowali na ziemi? Czy naprawdę właśnie oni kołtunili się na podłodze jak wygłodniałe zwierzęta? Kontrast, na widok którego zdrowy rozsądek odwracał spojrzenie.
Ciało Aoi rozciągnęło się na Koidzie, jakoby górując nad nim, dając złudne wrażenie kontroli, zanim to delikatnie spłynęło na jego bok, swoje udo układając między udami mężczyzny, delikatnie wędrując kolanem nieco wyżej, dociskając obłość kości do ciała Michiego.
Gorąc odbierał oddech na równi z pocałunkami, z surrealizmem, na który wystawił się w pełni obnażony i coraz bardziej bezbronny w swojej emocjonalnej nagości. Zaćmiony, wyzwolił brzeg koszuli Koide spod zaciśniętej paskiem krawędzi spodni; nie myśląc ani sekundy dłużej, pnąc się przez delikatną skórę brzucha, opuszkami przywierając do niej silniej, poznawał go dokładniej w uświęconym skupieniu nad namiętnością. Nie chciał trwać jedynie biernie w pieszczotach; chciał dawać dużo więcej niż tylko swoją fizyczność. Chciał być częścią prywatnego, rozgorączkowanego spektaklu, jakiego byli aktorami zespolonymi ze sobą w szaleńczym pocałunku.
Ta dłoń, która dociskała go do siebie... Palce we włosach, smugą rozemocjonowania okalając skroń, przynosząc przeświadczenie, że gdyby tylko teraz szarpnął za nie mocniej i wgryzł się w szyję, to odczucie pustki na kolejne kilka dni zastąpiłaby rozbudzona, zwierzęca ciekawość, wkręcająca się żywym ogniem w podbrzusze.
— Garnitur... — wyszeptane na linii warg, muskając je prozaicznym słowem, kiedy usta Aoi oderwały się z rozpędzenia, poszukując powietrza, odłamków tlenu jakby ten był fizyczny i możliwy do pożarcia. Chwili przerwy, by choć na ułamek sekundy jasność umysłu mogła na nowo roztlić się w ociężałej od przeciążenia bodźcami głowie. — Zniszczysz sobie garnitur. — Skrajnie przyziemne, choć wychrypiałe rozkosznie i odbijające się w spieczonych rumieńcami, policzkach; wypiekach sięgających samych oczu. Słowa oddające nieco kontroli nad rozszalałą myślą, że mógłby całkowicie się zatracić; że właśnie to się powoli działo, na podłodze, z mężczyzną, którego, chociaż znał od lat, tak naprawdę traktował, jak obcego. I niczym w świście utraconej rozkoszy, dłoń spoczywająca pod koszulą Koide, wbiła zadbane paznokcie w płótno jego skóry, naznaczając ją łagodnymi półksiężycami, pozwalając wargom i językowi przesunąć się lepkością śliny do samego ucha, w które wyszeptał na wpółprzytomnie — Nie pozwól mi myśleć...
@Koide Michitoyo
Nie interesował go — nigdy. Jego obecność była nijaka, mdła, momentami wręcz drażniąca. Irytował w ten sam sposób, w jaki irytuje poparzenie na skórze smaganej włoskowatymi liśćmi pokrzywy. Wychowywali się razem, a jednak obok siebie; podlegli scenariuszowi, jaki został im rozmyślnie przygotowany, podsunięty pod nos i powoli wypełniany z każdym kolejnym dniem ich życia. Koide, który wysuwał się w ramiona publiki, brylujący na bankietach i spotkaniach, tkający historie w sposób słodki, mamiący każdego słuchacza, już od najmłodszych lat. Munehira, zepchnięty w cień, trzymany na krótkim łańcuchu, z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej zdziczały, z palcami wtłaczającymi się w rąbek materiału sukni matki; później zaciskając te same pobladłe palce na kolejnej tkaninie, w której fakturze miał odnaleźć zapewnienie bezpieczeństwa, namiastki normalności, której potrzeba rzęziła z zaciśniętego w szarpnięciach za łańcuch gardła. Zależny od innych. Potrzebował go. Potrzebował wspomnienia nastoletnich lat, w których potrafił odnaleźć zdawkowe ukojenie, spolegliwie lgnąc między dłońmi widma dawnej, innej przyjaźni, która jak każda, straciła na wyraźności, zanikając pewnego dnia całkowicie, jakby nigdy nie miała prawa istnieć. I może potrafiłby teraz na powrót kontrolować swoje instynkty, gdyby nie rozżalenie i gorycz, których starał się do siebie nie dopuszczać przez ostatnie miesiące. Może gdyby potrafił mówić o tym, co czuje, może gdyby rozumiał to, co czuje, może gdyby wcześniej dano mu szansę wyartykułować każde mizerne pragnienie... może wtedy nie pomyślałby, że ten, którego omijał przez wszystkie te lata, może być tym, który za kawałek jego ciała ofiaruje mu swoje ciepło. Swoje oddanie. Chociaż przez moment. Przez krótki moment, w którym będzie mógł utonąć dobrowolnie, chociaż forsowany niczym nieśmiałe szczenie. Czuł się jak pies, tym bardziej teraz, kiedy instynkty wyostrzały się, a zmysły pod każdym uderzeniem serca stawały się wrażliwsze, cięte, gwałtowne i tak cholernie wygłodniałe.
"Tak ładnie..."; wgryzło się z dziwną intensywnością w rozszarpaną duszę, spływając przez ciało falą oszołamiającego gorąca. Dlaczego chciał, aby go chwalił? Aby pochylał się nad nim i z uwagą badał fakturę skóry, komplementując to, co jawiło się przed uważnymi oczami, a było ukryte przed jego własnym wzrokowym poznaniem... Dlaczego serce w rytm zagubionej myśli szamoczącej się w głowie, zaparło się gwałtownie na żebrach, puchnąc wręcz od rozpędzonej krwi. ” Nie musisz niczego udawać..."; nie udawał, nie potrafił udawać, nie wiedząc kim, tak naprawdę jest. Jedynie przez młodego Koidę, przez jego palce i przez jego słowa mógł zrozumieć czym był. Czymś, zdecydowanie nie kimś. Nigdy nieuwikłany w kłamstwo, nie znając jego znaczenia ani smaku na wargach; Munehira subtelnie przyparł policzek do rozgrzanego wnętrza dłoni, zagryzając pod kłem czubek języka, zduszając w sobie kolejne westchnięcie, jakby chociaż chciał mu pozwolić na wyzwolenie się, grzęznął jeszcze po kolana między restrykcyjnym bajorem, w którym brodził od urodzenia.
Był przy nim. Był. Fizycznie. Tuż obok. Rysując się pieszczotą na wyczulonej skórze, której nigdy nikt nie dotykał, jak robił to właśnie on teraz, w zawieszeniu między życiem a bliskością śmierci dawnego istnienia. Głos, rozedrgany w głębokim oddechu, przeciętym słodkim jęknięciem, jakie uwięzione przez zbyt długie minuty, stało się już nierozerwalną częścią jego śliny, wybił się zaraz po zapewnieniu Mitchitoyo: — Dziękuję — nienawidził tego słowa. Nie używał go. Chciał o nim zapomnieć. Wymazać z pamięci, wyrwać i zdeptać. Nie istniało jednak żadne inne, które oddałoby to, jak teraz się czuł. Wdzięczny. Zaszczuty, ale w błogiej podzięce lgnąc po więcej.
— Może powinieneś... Może powinieneś mnie złamać — przyznanie się do własnego niezdecydowania, własnej niewiedzy, własnego niedoświadczenia, utknęło w kącikach ust, boleśnie wgryzając się w tkankę wrażeniem różanego kolca, obnażając biel zębów, kiedy kły niebezpiecznie błysnęły spomiędzy rozchylonych warg. Niczym iskry, ulotnie i krótkotrwale, przez zachowanie Munehiry przebijały się reakcje, bardziej zwierzęce, bardziej naturalistyczne, kiedy umysł odłączał się, aby już po momencie powrócić do swojego poprzedniego stanu; chłodnego wycofania i próby negacji. Walczył. Ciągle walczył z nieśmiałością, a rozkosznym zatraceniem godności.
Długie paliczki zakleszczyły się na kosmykach włosów, kiedy ów zaskoczenie przebiło się przez zachowanie Koide. Nie spodziewał się tego, doprawdy? Czy pierwszy raz zrobił coś, czym wytrącił go z rytmu, któremu sam się poddawał, jakby w starym przyzwyczajeniu odklepując scenę po scenie w znajomy sposób? Aoi nie zdążył o nic zapytać, chociaż nie jedno, a wiele pytań urodziło się nagle w jego wnętrzu, wypalając sobą nowe ścieżki, przez które chciał się przedrzeć szaleńczym zrywem. Odbierał mu oddech, wysysając powietrze, pozostawiając po sobie słodki smak czułości, która dynamicznie drgała na linii języków. Mocniej. Intensywniej. Właśnie tak. Zaparł się na ciele mężczyzny, wtłaczając w jego usta westchnienie, całkowicie oddając mu nad sobą kontrolę, zaciskając w napiętych mięśniach pleców potrzebę uderzenia go w brutalnej sile i zwierzęcej panice, odepchnięcia i tchórzowskiej ucieczki.
— Nie pozwól mi myśleć, bo się wycofam, Michitoyo... a nie chcę — nie obchodziło go już, kim tak naprawdę był, czy jedynie paskudną idealizacją, a może zbawczym omenem, który mógł przynieść całkowite rozprężenie. Mógł być kimkolwiek. I właśnie tego od niego chciał. Niech będzie kimś. Imaginacją kogoś innego, prawdziwym sobą, jeżeli tego zapragnie tak, jak i zapragnął dalszego poznawania jego ciała. I poczuł Munehira, że rzeczywistość nagle się zakrzywia i załamuje; implozja, prawie słyszalny huk rozerwanego przyzwyczajenia do dotyku, który jedynie miał pomagać w przebijaniu się przez znoje codzienności. A może właśnie i ten dotyk również miał być pomocnym? Wyczuwając, jak palce wsuwają się pod delikatny materiał koszuli, smagając rozpaloną skórę, Aoi naparł mocniej miednicą na biodro mężczyzny, drgając subtelnie w ujmującej niewiedzy kolejnego ruchu. Zagarniał go, przywłaszczał sobie, a Munehirze przestawało to przeszkadzać, kiedy przez ciało przebiło się elektryzujące spięcie, zmuszając zęby do zagryzienia się w impulsie na dolnej wardze Koide, w gwałtowności odnajdując spokój.
Nie wiedział już, czego ma się spodziewać; przez moment odniósł oszukańcze wrażenie, że rozumie, że zaczyna pojmować i podążać za myślami i planami Koide. Nadąża za nim. Zwiotczała stabilność, rozpieprzyła się całkowicie w momencie, w którym siadając na nim okrakiem, kolana zaparły się na posadzce pokoju, torsem napierając na klatkę piersiową mężczyzny, obie swoje dłonie zaciskając na jego ramionach. Nie chciał wypuszczać go ze swojego objęcia. Nie chciał, aby cokolwiek rozdzieliło ich teraz od siebie, rozrywając uniesienie odbijające się w posuwistym ruchu bioder, kiedy Munehira spróbował odnaleźć akceptację dla swojego zachowania. Kolejne zapewnienie, kolejne zachęcenie, kolejny komplement, którego mógłby się uczepić niczym paskudna pijawka.
Czy naprawdę wylądowali na ziemi? Czy naprawdę właśnie oni kołtunili się na podłodze jak wygłodniałe zwierzęta? Kontrast, na widok którego zdrowy rozsądek odwracał spojrzenie.
Ciało Aoi rozciągnęło się na Koidzie, jakoby górując nad nim, dając złudne wrażenie kontroli, zanim to delikatnie spłynęło na jego bok, swoje udo układając między udami mężczyzny, delikatnie wędrując kolanem nieco wyżej, dociskając obłość kości do ciała Michiego.
Gorąc odbierał oddech na równi z pocałunkami, z surrealizmem, na który wystawił się w pełni obnażony i coraz bardziej bezbronny w swojej emocjonalnej nagości. Zaćmiony, wyzwolił brzeg koszuli Koide spod zaciśniętej paskiem krawędzi spodni; nie myśląc ani sekundy dłużej, pnąc się przez delikatną skórę brzucha, opuszkami przywierając do niej silniej, poznawał go dokładniej w uświęconym skupieniu nad namiętnością. Nie chciał trwać jedynie biernie w pieszczotach; chciał dawać dużo więcej niż tylko swoją fizyczność. Chciał być częścią prywatnego, rozgorączkowanego spektaklu, jakiego byli aktorami zespolonymi ze sobą w szaleńczym pocałunku.
Ta dłoń, która dociskała go do siebie... Palce we włosach, smugą rozemocjonowania okalając skroń, przynosząc przeświadczenie, że gdyby tylko teraz szarpnął za nie mocniej i wgryzł się w szyję, to odczucie pustki na kolejne kilka dni zastąpiłaby rozbudzona, zwierzęca ciekawość, wkręcająca się żywym ogniem w podbrzusze.
— Garnitur... — wyszeptane na linii warg, muskając je prozaicznym słowem, kiedy usta Aoi oderwały się z rozpędzenia, poszukując powietrza, odłamków tlenu jakby ten był fizyczny i możliwy do pożarcia. Chwili przerwy, by choć na ułamek sekundy jasność umysłu mogła na nowo roztlić się w ociężałej od przeciążenia bodźcami głowie. — Zniszczysz sobie garnitur. — Skrajnie przyziemne, choć wychrypiałe rozkosznie i odbijające się w spieczonych rumieńcami, policzkach; wypiekach sięgających samych oczu. Słowa oddające nieco kontroli nad rozszalałą myślą, że mógłby całkowicie się zatracić; że właśnie to się powoli działo, na podłodze, z mężczyzną, którego, chociaż znał od lat, tak naprawdę traktował, jak obcego. I niczym w świście utraconej rozkoszy, dłoń spoczywająca pod koszulą Koide, wbiła zadbane paznokcie w płótno jego skóry, naznaczając ją łagodnymi półksiężycami, pozwalając wargom i językowi przesunąć się lepkością śliny do samego ucha, w które wyszeptał na wpółprzytomnie — Nie pozwól mi myśleć...
@Koide Michitoyo
Musiał ładnie się uśmiechać, kiedy mu kazano - rozmawiać z tymi, których mu podsuwano, zaprzyjaźniać się i pokazywać z odpowiednimi osobami, które pochodziły z kręgu dokładnie i pieczołowicie wybranego jak nie przez ojca, jak nie przez ciotki to przez braci. Musiał się dostosować, za każdym razem jednocześnie wygrywać serca innych, których miał na liście. Odhaczać, dopasowywać się do tego co lubili - czego potrzebowali. Wnioskować o tym wszystkim z rozmowy, zabawiać i interesować, żeby później zwyczajnie w świecie zniknąć, kiedy cel został zmieniony. Czym różniło się od trzymania na uboczu - oboje w klatkach, oboje tylko po to, aby spełniać zadanie, choć zupełnie od siebie różne.
Może dlatego zaczął czerpać z podobnych interakcji tyle, ile tylko mógł - tyle, na ile mu pozwolono, tyle na ile chciano mu zezwolić. Z lekkością napierał na innych, zadawał pytania i udawał, że w końcu ich rozumie. A może bardziej zaszczepiał w ich głowie myśli, do których ci nie chcieli się przyznać? A może które nigdy wcześniej nie istniały? Chciał osaczać, bawiło go to widząc jak ktoś się miesza i poddaje, żeby zaraz z łagodnym uśmiechem i w przyjaznym tonie, jak gdyby nie to miał na myśli - jakby ktoś przypisywał mu bardziej złowrogie zamiary niż były w rzeczywistości. Uwielbiał mącić w cudzych głowach w ten sposób, pokazując tylko przez nanosekundę, micro moment to, co zazwyczaj ukrywał. Jakby chciał się zabawić, rzucić poszlakę, a może bardziej wybić kogoś z jego pewnej postawy? Zaskoczyć, wytrącić z równowagi - całkiem ogarnąć dla siebie.
Uśmiechnął się znów, słysząc podziękowanie, nie komentując go na razie. Cóż, czy powinien spodziewać się czegokolwiek innego po potulnym chłopcu, zawsze trzymanym gdzieś z tyłu na bankietach, któremu nie pozwalano się wychylać? Zawsze wycofany, nigdy w centrum uwagi, ale to dobrze. Nie chciał w końcu musieć walczyć z kimś o coś, co naturalnie jemu się zależało - a tło również było istotne, aby on mógł na nim błyszczeć jaśniej i jaśniej.
- Skoro tak ładnie prosisz... - szepnął z uśmiechem, rozbawiony i zadowolony z zachowania Munehiry. Może się nie spodziewał, może patrzył teraz na obraz, którego nigdy wcześniej nie myślał, że zobaczy. Chociaż miał wrażenie, że wszystko szło zbyt prosto - zbyt gładko, bez zaskoczeń, dokładnie zgodnie z planem. Czasem było to męczące, czasem nużące, choć wyraźnie chętnie brał te drobne słowa i reakcje, które tak odbiegały od jego oczekiwań. Jakby na nowo się ożywiła, jakby widział w tym wszystkim drobniejsze wyzwanie - nowe, które go wzywało i chciało zostać pokonane. Chciało - w końcu sam to mówił, tak otwarcie przyznając się do tego, wciąż jakby drżąc na świadomość własnych słów. Docierały do niego, a może traciły się gdzieś we wszystkich emocjach i odczuciach? Może rano poczuje się zażenowany, będzie chciał wszystko wyrzucić z pamięci czując się obnażony? Może rano wszystko go uderzy, może przygniecie i nie będzie w stanie się wygrzebać spod tego ciężaru?
Na co by miał to zrzucić? Na jedną lampkę wina? Na zapach? Nie mógł, nie było winnych - nie było świadków, nie było osób trzecich w to zaangażowanych. Byli tylko oni i ich dotyk, a jedynymi świadkami była ciemność i chłód pokoju, i marmur który przestał być częścią ich gry pozorów, że nic się nie działo.
Chciał być rano. Chciał zobaczyć jego zażenowanie, moment w którym się zorientuje do czego doszło - kiedy wszystkie wspomnienia zaczną do niego wracać. Chciał widzieć to wszystko, co przejdzie przez jego umysł. Chciał się tym napawać i pastwić, każdą ekspresją, każdym niewypowiedzianym słowem i każdą jego myślą, której nie będzie w stanie wyartykułować.
Zacisnął mocniej palce na jego nagiej skórze, czując jak ten silniej do niego przylega. Kolejny niezbadany dla niego dotyk? Kolejny bodziec, którego mu dostarczył.
- Czuj... nie myśl... Aoi... - szepnął znów, tylko na momencie, znów wbijając mocniej palce w jego skórę, jakby chcąc aby skupił się na tym. - A jeśli masz myśleć... myśl o tym... gdzie jest moja dłoń? Jakie to uczucie? Gdzie może pójść... - szepnął znów, wsuwając się delikatnie za jego pasek jednym palcem, aby po tym znów zmylić drogę i ruszyć głębiej na jego lędźwi, drocząc się z nim. Chciał go utrzymać w tej niewiedzy, w tej niewiadomej, w której się znajdywał - i której coraz bardziej się oddawał.
Napawał się jego ruchami, jak próbował choć sam nie do końca wiedział co się działo - jak poruszał się w mroku, do którego przecież powinien być tak przyzwyczajony i tak zaznajomiony, a jednak z nim walczył. Pozwalał mu na każdy jego ruch, nie walcząc z nim, a wręcz się dopasowując - pozwalając na wszystko, zapraszając go do wszystkiego, działając kiedy tylko poczuł najmniejszy ruch z jego strony i dopasowując się do niego. Wciągnął powietrze na moment, czując jak jego palce zakradają się pod jego koszulę - jak na moment chłodne powietrze bardziej uderza w jego skórę, tworząc przyjemny kontrast, zaraz zanikający pod jego dotykiem. Rozsunął nogi, czując jak ten się ośmiela, samemu wykonując posuwisty ruch, chcąc go zachęcić. Skoro podejmował się działania, nie chciał go zniechęcać.
Wiedział, że nie było mowy o tym, aby wrócili już na bankiet. Może dlatego z jego gardła wydarł się lekki śmiech, słysząc jak Aoi zaczął przejmować się garniturem. Jego garniturem, nie nawet swoim...
- Tak cię martwi garnitur? - szepnął zaraz łagodniej, uważnie przypatrując się jego twarz, która nawet nie próbowała udawać - czy on w ogóle potrafił to robić? Kłamać w swoich ruchach, w mimice której nigdy nie widział? Chociaż nie dał mu się długo napawać taką bliskością, szeptaniem do własnego ucha. Zacisnął mocniej palce na jego włosach, zaraz szarpiąc za nie mocniej i odciągając go od siebie, tylko po to, aby samemu nakierować go bliżej własnych warg. Znów znalazł się przy jego policzku, choć tym razem Munehira mógł nie tylko poczuć miękkość warg Koide, ale i delikatne drapnięcie po jego zębach.
- Oh... Nie mogę ci odmówić, kiedy tak ładnie prosisz... Tak ładnie widać po tobie... że chcesz... - szepnął sunąć zaraz w dół, przygryzając znów delikatnie jego linię żuchwy, a po tym kierując się na jego szyję. Znów zacisnął mocniej dłonie na jego jasnych włosach, zakleszczając w chwycie tak, aby nie mógł się nigdzie wysunąć, kiedy jego wargi zaraz zaczęły sunąć po jego szyi. - Zniszcz go... Aoi... to tylko garnitur... - szepnął, a on mógł odczuć wibracje jego głosu na swojej skórze, a po tym znów drapnięcie jego zębów. Uśmiechnął się znów na myśl o tym, że w końcu Munehira nigdy nie będzie świadomy - jeśli zostawi na nim teraz ślad, lub kilka. Zaraz znów przygryzł jego szyję, dopełniając dotyk swoim językiem, jakby na zmianę chcąc dawać mu silniejsze i łagodniejsze bodźce; chciał mu mieszać i mącić w głowie, dawać i zabierać, zaraz dawać substytut aby mógł zatęsknić za silniejszym dotykiem; żeby to było jedyne o czym mógł myśleć, że chciał więcej i więcej.
Mógł poczuć jak w końcu dłoń z jego włosów zniknęła, a sam Michitoyo oparł się na przedramieniu, podnosząc bardziej do siadu. Jakby jako ostrzeżenie, znów podgryzł szyję Aoiego - tak, aby się nie odsuwał. Przyszczypnął mocniej jego skórę, zaraz kierując się dalej w swojej wędrówce.
- Zdejmij go ze mnie - rzucił między jednym, a kolejnym pocałunkiem na jego napiętej i rozgrzanej skórze, która tak łatwo się czerwieniła. Był ciekaw, chciał zobaczyć go rano w świetle dziennym. Chciałby zobaczyć go w świetle dziennym teraz, przyjrzeć się dokładniej jego wszystkim rumieńcom...
Drugą dłoń zabrał z jego skóry, choć tylko na moment, aby uwolnić rękę z jednego rękawa. Wyprostował się bardziej, ostrzegawczo zaraz znów zagryzając się na szyi Munehiry, tak aby nigdzie się od niego nie odsuwał. Nie musiał w końcu go przytrzymywać, prawda?
- Taki grzeczny... - mruknął niewyraźnie, nie odrywając się od jego skóry. Korzystając z wygodniejszej, siedzącej pozycji, całkiem pozbył się już swojej marynarki. Nie musiał się nią przejmować, niech leży i służy im za koc - lub cokolwiek innego.
Skierował dłoń na jego koszulę, wyszarpując ją już w pełni z jego spodni, a po tym kierując na jego pasek, rozpinając go. Druga ręką za to znalazła się już w pełni pod jego koszulą, wodząc palcami po jego skórze, którą nie miał jeszcze okazji się nacieszyć. Wodził palcami łagodnie po boku, schodząc na plecy, tylko po to, aby znów opleść go nagle i w gwałtownym ruchu do siebie przyciągnąć. Otarł się o niego znów, nie pozwalając mu nawet na moment zmienić pozycji czy odsunąć się, choć kiedy jego wargi dotarły w końcu do kołnierza jego koszuli, wrócił nimi do jego ucha.
- Myśl o mnie, Aoi... O niczym innym... - szepnął znów, przygryzając jego ucho. - Tu i teraz, ja i ty... na resztę przyjdzie czas.
@Munehira Aoi
Może dlatego zaczął czerpać z podobnych interakcji tyle, ile tylko mógł - tyle, na ile mu pozwolono, tyle na ile chciano mu zezwolić. Z lekkością napierał na innych, zadawał pytania i udawał, że w końcu ich rozumie. A może bardziej zaszczepiał w ich głowie myśli, do których ci nie chcieli się przyznać? A może które nigdy wcześniej nie istniały? Chciał osaczać, bawiło go to widząc jak ktoś się miesza i poddaje, żeby zaraz z łagodnym uśmiechem i w przyjaznym tonie, jak gdyby nie to miał na myśli - jakby ktoś przypisywał mu bardziej złowrogie zamiary niż były w rzeczywistości. Uwielbiał mącić w cudzych głowach w ten sposób, pokazując tylko przez nanosekundę, micro moment to, co zazwyczaj ukrywał. Jakby chciał się zabawić, rzucić poszlakę, a może bardziej wybić kogoś z jego pewnej postawy? Zaskoczyć, wytrącić z równowagi - całkiem ogarnąć dla siebie.
Uśmiechnął się znów, słysząc podziękowanie, nie komentując go na razie. Cóż, czy powinien spodziewać się czegokolwiek innego po potulnym chłopcu, zawsze trzymanym gdzieś z tyłu na bankietach, któremu nie pozwalano się wychylać? Zawsze wycofany, nigdy w centrum uwagi, ale to dobrze. Nie chciał w końcu musieć walczyć z kimś o coś, co naturalnie jemu się zależało - a tło również było istotne, aby on mógł na nim błyszczeć jaśniej i jaśniej.
- Skoro tak ładnie prosisz... - szepnął z uśmiechem, rozbawiony i zadowolony z zachowania Munehiry. Może się nie spodziewał, może patrzył teraz na obraz, którego nigdy wcześniej nie myślał, że zobaczy. Chociaż miał wrażenie, że wszystko szło zbyt prosto - zbyt gładko, bez zaskoczeń, dokładnie zgodnie z planem. Czasem było to męczące, czasem nużące, choć wyraźnie chętnie brał te drobne słowa i reakcje, które tak odbiegały od jego oczekiwań. Jakby na nowo się ożywiła, jakby widział w tym wszystkim drobniejsze wyzwanie - nowe, które go wzywało i chciało zostać pokonane. Chciało - w końcu sam to mówił, tak otwarcie przyznając się do tego, wciąż jakby drżąc na świadomość własnych słów. Docierały do niego, a może traciły się gdzieś we wszystkich emocjach i odczuciach? Może rano poczuje się zażenowany, będzie chciał wszystko wyrzucić z pamięci czując się obnażony? Może rano wszystko go uderzy, może przygniecie i nie będzie w stanie się wygrzebać spod tego ciężaru?
Na co by miał to zrzucić? Na jedną lampkę wina? Na zapach? Nie mógł, nie było winnych - nie było świadków, nie było osób trzecich w to zaangażowanych. Byli tylko oni i ich dotyk, a jedynymi świadkami była ciemność i chłód pokoju, i marmur który przestał być częścią ich gry pozorów, że nic się nie działo.
Chciał być rano. Chciał zobaczyć jego zażenowanie, moment w którym się zorientuje do czego doszło - kiedy wszystkie wspomnienia zaczną do niego wracać. Chciał widzieć to wszystko, co przejdzie przez jego umysł. Chciał się tym napawać i pastwić, każdą ekspresją, każdym niewypowiedzianym słowem i każdą jego myślą, której nie będzie w stanie wyartykułować.
Zacisnął mocniej palce na jego nagiej skórze, czując jak ten silniej do niego przylega. Kolejny niezbadany dla niego dotyk? Kolejny bodziec, którego mu dostarczył.
- Czuj... nie myśl... Aoi... - szepnął znów, tylko na momencie, znów wbijając mocniej palce w jego skórę, jakby chcąc aby skupił się na tym. - A jeśli masz myśleć... myśl o tym... gdzie jest moja dłoń? Jakie to uczucie? Gdzie może pójść... - szepnął znów, wsuwając się delikatnie za jego pasek jednym palcem, aby po tym znów zmylić drogę i ruszyć głębiej na jego lędźwi, drocząc się z nim. Chciał go utrzymać w tej niewiedzy, w tej niewiadomej, w której się znajdywał - i której coraz bardziej się oddawał.
Napawał się jego ruchami, jak próbował choć sam nie do końca wiedział co się działo - jak poruszał się w mroku, do którego przecież powinien być tak przyzwyczajony i tak zaznajomiony, a jednak z nim walczył. Pozwalał mu na każdy jego ruch, nie walcząc z nim, a wręcz się dopasowując - pozwalając na wszystko, zapraszając go do wszystkiego, działając kiedy tylko poczuł najmniejszy ruch z jego strony i dopasowując się do niego. Wciągnął powietrze na moment, czując jak jego palce zakradają się pod jego koszulę - jak na moment chłodne powietrze bardziej uderza w jego skórę, tworząc przyjemny kontrast, zaraz zanikający pod jego dotykiem. Rozsunął nogi, czując jak ten się ośmiela, samemu wykonując posuwisty ruch, chcąc go zachęcić. Skoro podejmował się działania, nie chciał go zniechęcać.
Wiedział, że nie było mowy o tym, aby wrócili już na bankiet. Może dlatego z jego gardła wydarł się lekki śmiech, słysząc jak Aoi zaczął przejmować się garniturem. Jego garniturem, nie nawet swoim...
- Tak cię martwi garnitur? - szepnął zaraz łagodniej, uważnie przypatrując się jego twarz, która nawet nie próbowała udawać - czy on w ogóle potrafił to robić? Kłamać w swoich ruchach, w mimice której nigdy nie widział? Chociaż nie dał mu się długo napawać taką bliskością, szeptaniem do własnego ucha. Zacisnął mocniej palce na jego włosach, zaraz szarpiąc za nie mocniej i odciągając go od siebie, tylko po to, aby samemu nakierować go bliżej własnych warg. Znów znalazł się przy jego policzku, choć tym razem Munehira mógł nie tylko poczuć miękkość warg Koide, ale i delikatne drapnięcie po jego zębach.
- Oh... Nie mogę ci odmówić, kiedy tak ładnie prosisz... Tak ładnie widać po tobie... że chcesz... - szepnął sunąć zaraz w dół, przygryzając znów delikatnie jego linię żuchwy, a po tym kierując się na jego szyję. Znów zacisnął mocniej dłonie na jego jasnych włosach, zakleszczając w chwycie tak, aby nie mógł się nigdzie wysunąć, kiedy jego wargi zaraz zaczęły sunąć po jego szyi. - Zniszcz go... Aoi... to tylko garnitur... - szepnął, a on mógł odczuć wibracje jego głosu na swojej skórze, a po tym znów drapnięcie jego zębów. Uśmiechnął się znów na myśl o tym, że w końcu Munehira nigdy nie będzie świadomy - jeśli zostawi na nim teraz ślad, lub kilka. Zaraz znów przygryzł jego szyję, dopełniając dotyk swoim językiem, jakby na zmianę chcąc dawać mu silniejsze i łagodniejsze bodźce; chciał mu mieszać i mącić w głowie, dawać i zabierać, zaraz dawać substytut aby mógł zatęsknić za silniejszym dotykiem; żeby to było jedyne o czym mógł myśleć, że chciał więcej i więcej.
Mógł poczuć jak w końcu dłoń z jego włosów zniknęła, a sam Michitoyo oparł się na przedramieniu, podnosząc bardziej do siadu. Jakby jako ostrzeżenie, znów podgryzł szyję Aoiego - tak, aby się nie odsuwał. Przyszczypnął mocniej jego skórę, zaraz kierując się dalej w swojej wędrówce.
- Zdejmij go ze mnie - rzucił między jednym, a kolejnym pocałunkiem na jego napiętej i rozgrzanej skórze, która tak łatwo się czerwieniła. Był ciekaw, chciał zobaczyć go rano w świetle dziennym. Chciałby zobaczyć go w świetle dziennym teraz, przyjrzeć się dokładniej jego wszystkim rumieńcom...
Drugą dłoń zabrał z jego skóry, choć tylko na moment, aby uwolnić rękę z jednego rękawa. Wyprostował się bardziej, ostrzegawczo zaraz znów zagryzając się na szyi Munehiry, tak aby nigdzie się od niego nie odsuwał. Nie musiał w końcu go przytrzymywać, prawda?
- Taki grzeczny... - mruknął niewyraźnie, nie odrywając się od jego skóry. Korzystając z wygodniejszej, siedzącej pozycji, całkiem pozbył się już swojej marynarki. Nie musiał się nią przejmować, niech leży i służy im za koc - lub cokolwiek innego.
Skierował dłoń na jego koszulę, wyszarpując ją już w pełni z jego spodni, a po tym kierując na jego pasek, rozpinając go. Druga ręką za to znalazła się już w pełni pod jego koszulą, wodząc palcami po jego skórze, którą nie miał jeszcze okazji się nacieszyć. Wodził palcami łagodnie po boku, schodząc na plecy, tylko po to, aby znów opleść go nagle i w gwałtownym ruchu do siebie przyciągnąć. Otarł się o niego znów, nie pozwalając mu nawet na moment zmienić pozycji czy odsunąć się, choć kiedy jego wargi dotarły w końcu do kołnierza jego koszuli, wrócił nimi do jego ucha.
- Myśl o mnie, Aoi... O niczym innym... - szepnął znów, przygryzając jego ucho. - Tu i teraz, ja i ty... na resztę przyjdzie czas.
@Munehira Aoi
Uczył się; bardzo szybko. Chłonął w siebie zapachy i odczucia, niczym wygłodniałe zwierzę, przerabiając je pośpiesznie w głowie, wodząc przez nie myślami, odnajdując szkielet zachowania Michitoyo, chcąc przylgnąć do niego mocniej i wgryźć się w jego egzystencję silniej. Na wskroś. Każda mijająca sekunda, chociaż przynosiła nowe i dotychczas nieznane, miała w sobie pewną powtarzalność. Powtarzalność, przez która był w stanie znowu gromadzić w sobie spokój. Doprowadzony do granicy, zagoniony w kąt, pozwalał, żeby te przebłyski stawały się dłuższymi i bardziej odczuwalnymi. Wahał się, bo był przeciążony. Wahał się, bo dostawał to, o co prosił, chociaż niemo i jedynie przez impulsywność własnego ciała. To w nim leżał problem. To w nim leżał przestrach. Gigantyczny krok do przodu, szaleńczy pęd, po którym nie potrafił ustabilizować oddechu. Za dużo... A jednak za mało.
Dotyk. Intensywny i żarłoczny. Taki, jaki powinien być, prawda? Czy to pod łagodnością powinien się usłużnie łasić, a nie pod dłońmi, które wyciągały się ku niemu z mroków, sprawiając, że nie czuł się już swój, a czyjś.
Rozkoszny ból ścielił się na skórze, wypychając z płuc westchnienia, które łaskocząc podniebienie, tonęły w chłodnym powietrzu. Nie był w stanie spowolnić bijącego szaleńczo serca, nie był w stanie powściągnąć swojego zachowania, drgającego na strunach głosowych zadowolenia i niepewnej satysfakcji, pomieszanej z zawstydzeniem, które zaczynało tracić się i wyparowywać pod naciskiem zębów mężczyzny. Dlaczego ból, którego wystrzegał się przez całe swoje życie, nabierał z wolna innego znaczenia i stał się przyjemnym, chociaż nie miał praw, aby takim być. Dlaczego rozpalone biodra traktowały go jako coś, czego właśnie potrzebował, co utwierdzało go w rozchwianym i jeszcze nieśmiałym przekonaniu, że właśnie tak powinna wyglądać przyjemność.
Każdy odruch, każda reakcja Koide, niczym benzyna dolewana do ognia, potęgowała wrażenie zakleszczającego się ucisku na płucach smaganych wysokim pożarem sięgającym samego szczytu głowy. Nie odpychał go, nie miał przecież powodu; jeżeli przez cały ten czas zapewniał go tak usilnie, że wszystko, co robił jest poprawne, chciane i... potrzebne. Pożądane. Chciał, aby tak było. Zapraszał go ku sobie, okalając opieką każdy skrawek rozdygotanego wnętrza. Niepotrzebnie mamił, niepotrzebnie snuł się z pocałunkami, naznaczając nimi ścieżkę namiętności na szyi, zahaczając zębami o skrawki rozsądku, rozszarpując je. Nie powinien. Nie powinni.
Ów szarpnięcie, zagarnięcie jasnych włosów między palce, zamknięcie ich w garści, zaparło się świstem gwałtownie wessanego w przełyk powietrza, napinając kark Munehiry. Przez pobladłe spojrzenie przesunęła się ponownie ta tajemnicza iskra, błędnie liżąc mleczne tęczówki, które zdawały się zlewać z białkiem gałek ocznych, rozpościerając spojrzenie podobne czystemu niebu. Teraz ciemniejącemu, nabierającego wyrazu, który nigdy do nich nie zaglądał, nie wdzierał się nigdy wcześniej tak głęboko. Ustami odnalazł brzeg własnej dłoni, zagryzając się na niej, powstrzymując jęknięcie opierające się czubkiem języka na linii zębów. Każde ukąszenie, każdy ruch języka Michitoyo, znikało w bladej skórze, zduszone, wtłaczane przez szkliwo w jej miękkość. Dźwięki były zbyt intensywne, zbyt dobrze słyszalne, rozbijając się w obcym pomieszczeniu. Co, jeżeli jednak ktoś mógł ich tutaj znaleźć? Co, jeżeli ktoś mógł usłyszeć ich głosy, szelest materiałów, ruch ciał... Co, jeżeli już teraz ktoś stał na progu i przyglądał im się, a Aoi nie zdążył tego wyłapać zatracony między swoimi westchnieniami zagłuszającymi szum bankietu. Jednak każde otarcie się bioder i torsu, ruch nagiej skóry Koide pod dłonią błądzącą za jego koszulą... Każde słowo, które trafiało tak idealnie w otwierający się umysł Munehiry — nawet jeżeli ktoś ich nakryje, nawet jeżeli będzie to ktoś, kto rozniesie plotki i wzbije w eter rumor o tej dwójce wśród towarzystwa... nie będzie w stanie tego żałować. I tak nie istniał. I tak był już na wpół martwy, tocząc swoją egzystencję w izolacji.
„Zdejmij go ze mnie.” Huczało echem w głowie, kiedy dłonie bezwiednie przesunęły się przez ramiona, trafiając na nie już w trakcie zsuwania się tkaniny, która swoją miękkością szurała przez fakturę koszuli. Pomógł; unosząc się razem z nim, podążając za ruchem jego korpusu. Tak, był grzeczny. Chciał takim pozostać. Jeżeli wiązało się to z trwaniem tej chwili, jeżeli to przytrzymywało Koidę przy nim... będzie dla niego grzecznym. Jeszcze przez kilka krótkich chwil, kilka momentów, zanim wszystko go przytłoczy i opadnie na grzbiet uderzeniem własnych przewinień.
Przyciągał go do siebie z taką łatwością, układając w ramionach jak lalkę. Czuł się słaby, kiedy palce poznawały fakturę jego skóry, dotykając jej z drapieżną przeciągłością. Niski pomruk otarł się ciepłem w gardle, kiedy w głowie wybudziła się myśl, że pomimo dziwności całej sytuacji; nie przeszkadza mu to, że Michitoyo posiada nad nim tak dużą władzę, że kontroluje wszystko, dba, aby każdy kolejny pocałunek wyglądał tak, jak on tego chce; choć zarazem spełniając niewypowiedziane życzenia Aoiego, zapewne nie zdając sobie sprawy, że ów czułości są jego pierwszymi.
Dźwięk sprzączki zadziałał niczym pstryknięcie palcami hipnotyzera, wybudzającego omamioną postać, nad którą przez cały czas się pastwił, poza jej świadomością. Błąd. Koide popełnił gigantyczny błąd. Potknięcie się.
— Nie — krótkie, zdyszane, tnące surowo. W znajomej sobie gwałtowności zaparł dłoń na ramieniu Koide, odsuwając się od niego na długość przeguby, wpuszczając między ich ciała zimno, które znów stało się wyraźne, ocierając się przez rozgorączkowane czoło leniwie, osadzając się chłodem na wrażliwych od pocałunków wargach. — Koniec. — Słowa przybrały tej samej barwy, z którą Michitoyo miał do czynienia na początku bankietu. Niechętną i z pozoru zobojętniałą. Chociaż lepkość wyrazów nadal ukrywała pod sobą czułość, za którą Aoi zatęskni, szybciej niż mogło mu się to zdawać możliwym. Zmiany w nastroju zachodziły w nim zawsze dynamicznie. Chociaż Michiemu udało się przez długi czas je zgrabnie wymijać, obchodzić, oszukiwać umysł Aoiego, że może się rozluźnić — krach musiał nadejść.
Mężczyzna zaparł obie dłonie na zimnie posadzki za swoimi plecami, odchylając głowę do tyłu, ślepe spojrzenie wbijając w sufit. Klatka piersiowa Munehiry unosiła się miarowo w głębokich oddechach, kiedy na szyi lśniła jeszcze ślina Koide, podbijając wrażenie mrozu wżerającego się w głąb żył. Przetwarzał całą sytuację, zastanawiając się, w którym momencie pękł i oderwał się od świadomości, dopuszczając do siebie Michiego. Gdzie popełnił błąd. Który ruch dłoni, które słowo stłamsiło jego ostrożność i rozpieprzyło ją w drobny mak. Czuł, że wygląda żałośnie. Potargane włosy, zaczerwieniona szyja, koszula niedbale wyszarpana zza spodni, rozpięty pasek... Piekące punkty na skórze, świadczące o drobnych pamiątkach, które będzie musiał ukrywać, a z których jakby jeszcze nie zdawał sobie w pełni sprawy, chociaż przecież je czuł. Czuł... wszystko było za mgłą. Owinięte nią ciasno, badane upośledzonymi zmysłami. — Będzie lepiej, jeżeli wrócę do siebie... — niech Koide zostanie na bankiecie. Sam wykręci się złym samopoczuciem, nikt i tak nie będzie tęsknił za jego obecnością wśród gości. Wymknie się, ukryje przed spojrzeniami innych — jak zawsze. Prostując się, przeczesał włosy palcami, po krótkiej chwili ocierając kciukiem dolną wargę, zbierając na palec resztki śliny ścielącej się w kącikach. Z pełną łagodnością rozpościerającą się na zarumienionej twarzy, poprawił najpierw pierścienie na paliczkach, sięgając opuszkami ku kolczykom, naprostowując je. Proste czynności, które miały zapewnić mu pozory stabilności; ledwo co, mozolnie odzyskiwanej świadomości ciała i przestrzeni. Był sobą. Był tylko dla siebie. Do nikogo nie należał. Nie należał do Koide. Nigdy nie posunie się dalej, nie pozwoli mu na to. Cóż za tkliwe kłamstwa układał sobie w głowie, podnosząc się powoli z ziemi, rozgrzanymi dłońmi prostując materiał koszuli, zabierając się za układanie jej za linią spodni.
@Koide Michitoyo
Dotyk. Intensywny i żarłoczny. Taki, jaki powinien być, prawda? Czy to pod łagodnością powinien się usłużnie łasić, a nie pod dłońmi, które wyciągały się ku niemu z mroków, sprawiając, że nie czuł się już swój, a czyjś.
Rozkoszny ból ścielił się na skórze, wypychając z płuc westchnienia, które łaskocząc podniebienie, tonęły w chłodnym powietrzu. Nie był w stanie spowolnić bijącego szaleńczo serca, nie był w stanie powściągnąć swojego zachowania, drgającego na strunach głosowych zadowolenia i niepewnej satysfakcji, pomieszanej z zawstydzeniem, które zaczynało tracić się i wyparowywać pod naciskiem zębów mężczyzny. Dlaczego ból, którego wystrzegał się przez całe swoje życie, nabierał z wolna innego znaczenia i stał się przyjemnym, chociaż nie miał praw, aby takim być. Dlaczego rozpalone biodra traktowały go jako coś, czego właśnie potrzebował, co utwierdzało go w rozchwianym i jeszcze nieśmiałym przekonaniu, że właśnie tak powinna wyglądać przyjemność.
Każdy odruch, każda reakcja Koide, niczym benzyna dolewana do ognia, potęgowała wrażenie zakleszczającego się ucisku na płucach smaganych wysokim pożarem sięgającym samego szczytu głowy. Nie odpychał go, nie miał przecież powodu; jeżeli przez cały ten czas zapewniał go tak usilnie, że wszystko, co robił jest poprawne, chciane i... potrzebne. Pożądane. Chciał, aby tak było. Zapraszał go ku sobie, okalając opieką każdy skrawek rozdygotanego wnętrza. Niepotrzebnie mamił, niepotrzebnie snuł się z pocałunkami, naznaczając nimi ścieżkę namiętności na szyi, zahaczając zębami o skrawki rozsądku, rozszarpując je. Nie powinien. Nie powinni.
Ów szarpnięcie, zagarnięcie jasnych włosów między palce, zamknięcie ich w garści, zaparło się świstem gwałtownie wessanego w przełyk powietrza, napinając kark Munehiry. Przez pobladłe spojrzenie przesunęła się ponownie ta tajemnicza iskra, błędnie liżąc mleczne tęczówki, które zdawały się zlewać z białkiem gałek ocznych, rozpościerając spojrzenie podobne czystemu niebu. Teraz ciemniejącemu, nabierającego wyrazu, który nigdy do nich nie zaglądał, nie wdzierał się nigdy wcześniej tak głęboko. Ustami odnalazł brzeg własnej dłoni, zagryzając się na niej, powstrzymując jęknięcie opierające się czubkiem języka na linii zębów. Każde ukąszenie, każdy ruch języka Michitoyo, znikało w bladej skórze, zduszone, wtłaczane przez szkliwo w jej miękkość. Dźwięki były zbyt intensywne, zbyt dobrze słyszalne, rozbijając się w obcym pomieszczeniu. Co, jeżeli jednak ktoś mógł ich tutaj znaleźć? Co, jeżeli ktoś mógł usłyszeć ich głosy, szelest materiałów, ruch ciał... Co, jeżeli już teraz ktoś stał na progu i przyglądał im się, a Aoi nie zdążył tego wyłapać zatracony między swoimi westchnieniami zagłuszającymi szum bankietu. Jednak każde otarcie się bioder i torsu, ruch nagiej skóry Koide pod dłonią błądzącą za jego koszulą... Każde słowo, które trafiało tak idealnie w otwierający się umysł Munehiry — nawet jeżeli ktoś ich nakryje, nawet jeżeli będzie to ktoś, kto rozniesie plotki i wzbije w eter rumor o tej dwójce wśród towarzystwa... nie będzie w stanie tego żałować. I tak nie istniał. I tak był już na wpół martwy, tocząc swoją egzystencję w izolacji.
„Zdejmij go ze mnie.” Huczało echem w głowie, kiedy dłonie bezwiednie przesunęły się przez ramiona, trafiając na nie już w trakcie zsuwania się tkaniny, która swoją miękkością szurała przez fakturę koszuli. Pomógł; unosząc się razem z nim, podążając za ruchem jego korpusu. Tak, był grzeczny. Chciał takim pozostać. Jeżeli wiązało się to z trwaniem tej chwili, jeżeli to przytrzymywało Koidę przy nim... będzie dla niego grzecznym. Jeszcze przez kilka krótkich chwil, kilka momentów, zanim wszystko go przytłoczy i opadnie na grzbiet uderzeniem własnych przewinień.
Przyciągał go do siebie z taką łatwością, układając w ramionach jak lalkę. Czuł się słaby, kiedy palce poznawały fakturę jego skóry, dotykając jej z drapieżną przeciągłością. Niski pomruk otarł się ciepłem w gardle, kiedy w głowie wybudziła się myśl, że pomimo dziwności całej sytuacji; nie przeszkadza mu to, że Michitoyo posiada nad nim tak dużą władzę, że kontroluje wszystko, dba, aby każdy kolejny pocałunek wyglądał tak, jak on tego chce; choć zarazem spełniając niewypowiedziane życzenia Aoiego, zapewne nie zdając sobie sprawy, że ów czułości są jego pierwszymi.
Dźwięk sprzączki zadziałał niczym pstryknięcie palcami hipnotyzera, wybudzającego omamioną postać, nad którą przez cały czas się pastwił, poza jej świadomością. Błąd. Koide popełnił gigantyczny błąd. Potknięcie się.
— Nie — krótkie, zdyszane, tnące surowo. W znajomej sobie gwałtowności zaparł dłoń na ramieniu Koide, odsuwając się od niego na długość przeguby, wpuszczając między ich ciała zimno, które znów stało się wyraźne, ocierając się przez rozgorączkowane czoło leniwie, osadzając się chłodem na wrażliwych od pocałunków wargach. — Koniec. — Słowa przybrały tej samej barwy, z którą Michitoyo miał do czynienia na początku bankietu. Niechętną i z pozoru zobojętniałą. Chociaż lepkość wyrazów nadal ukrywała pod sobą czułość, za którą Aoi zatęskni, szybciej niż mogło mu się to zdawać możliwym. Zmiany w nastroju zachodziły w nim zawsze dynamicznie. Chociaż Michiemu udało się przez długi czas je zgrabnie wymijać, obchodzić, oszukiwać umysł Aoiego, że może się rozluźnić — krach musiał nadejść.
Mężczyzna zaparł obie dłonie na zimnie posadzki za swoimi plecami, odchylając głowę do tyłu, ślepe spojrzenie wbijając w sufit. Klatka piersiowa Munehiry unosiła się miarowo w głębokich oddechach, kiedy na szyi lśniła jeszcze ślina Koide, podbijając wrażenie mrozu wżerającego się w głąb żył. Przetwarzał całą sytuację, zastanawiając się, w którym momencie pękł i oderwał się od świadomości, dopuszczając do siebie Michiego. Gdzie popełnił błąd. Który ruch dłoni, które słowo stłamsiło jego ostrożność i rozpieprzyło ją w drobny mak. Czuł, że wygląda żałośnie. Potargane włosy, zaczerwieniona szyja, koszula niedbale wyszarpana zza spodni, rozpięty pasek... Piekące punkty na skórze, świadczące o drobnych pamiątkach, które będzie musiał ukrywać, a z których jakby jeszcze nie zdawał sobie w pełni sprawy, chociaż przecież je czuł. Czuł... wszystko było za mgłą. Owinięte nią ciasno, badane upośledzonymi zmysłami. — Będzie lepiej, jeżeli wrócę do siebie... — niech Koide zostanie na bankiecie. Sam wykręci się złym samopoczuciem, nikt i tak nie będzie tęsknił za jego obecnością wśród gości. Wymknie się, ukryje przed spojrzeniami innych — jak zawsze. Prostując się, przeczesał włosy palcami, po krótkiej chwili ocierając kciukiem dolną wargę, zbierając na palec resztki śliny ścielącej się w kącikach. Z pełną łagodnością rozpościerającą się na zarumienionej twarzy, poprawił najpierw pierścienie na paliczkach, sięgając opuszkami ku kolczykom, naprostowując je. Proste czynności, które miały zapewnić mu pozory stabilności; ledwo co, mozolnie odzyskiwanej świadomości ciała i przestrzeni. Był sobą. Był tylko dla siebie. Do nikogo nie należał. Nie należał do Koide. Nigdy nie posunie się dalej, nie pozwoli mu na to. Cóż za tkliwe kłamstwa układał sobie w głowie, podnosząc się powoli z ziemi, rozgrzanymi dłońmi prostując materiał koszuli, zabierając się za układanie jej za linią spodni.
@Koide Michitoyo
Uzyskiwanie reakcji, obserwowanie tych reakcji, na działania które przeprowadzał z taką dokładnością - które były niczym wymierzone, żeby wbić się precyzyjnie w świadomość drugiej osoby, zupełnie wybić ją z jej prywatnego zachowania i rytmu, narzucając nowy i własny. Pastwił się nad nim, słuchając wszystkich reakcji które mu dawał - i na które mu pozwalał. Wiedział, że mieli mnóstwo czasu, tyle i tylko potrzebowali. Wiedział, że jego bracia o to by zadbali na wypadek nieprzyjemnych pytań - wyminęli je, zaśmiali się z gracją lub dali do zrozumienia, że ktoś powinien przestać drążyć temat.
Wiedział, że mieli komfort czasu i miejsca, że miał wszystkie drobne szczegóły pod kontrolą. Miejsce, przestrzeń a nawet niekomfortowe pytania na balu. O wszystko już zadbano, jeszcze przed samą chwilą zanim Aoi przekroczył próg przyjęcia - jeszcze zanim wiedział o zaproszeniu własnej osoby na spędzenie dzisiejszego wieczoru wspólnie.
Był pewny, że miał go w garści - mógł z nim zrobić co tylko chciał, jeszcze wmówić mu, że to wszystko było jego własnym życzeniem. Chociaż jak wiele poczynań rzeczywiście nim było? Jak wiele rzeczy podsunął mu, o którym Aoi nawet nie śmiał myśleć, a który tak silnie mu się podobał? Rzeczywiście odczuwał wszystko jeszcze silniej... A może odczuwał wszystko pierwszy raz? To jak drżał na wszystko, to jak chciał jedynie więcej i więcej, ale niemalże nie potrafił zapanować na tyle nad swoim głosem, aby poprosić o cokolwiek - jego ciało samo niemo prosiło, samo się podsuwało. A on wyłącznie dawał mu więcej, wszystkiego o co nawet nie dawał rady prosić, obserwując z przyjemnością jak ten się przed nim wręcz rozpływa i traci zupełnie zdrowy rozsądek.
Nie był pewny, który jego ruch był świadomy, a który zupełnie bezwiedny - wszystkie zdawały się takie być, zupełnie już niekontrolowane. Niech się zatraci zupełnie, on tutaj w końcu po to był, aby mu w tym pomóc - żeby nie myślał, żeby się oddał wszystkiemu, co się działo tu i teraz. Chociaż już teraz Munehira wyglądał jak po przebiegnięciu maratonu, tak rozdygotany i nawet jeśli nie gotowy, to z pewnością chętny na dużo więcej.
Początkowo nie zanotował zupełnie jego zmiany, kolejny raz wytrącony ze scenariusza - kolejny raz, kiedy wszystko nie szło jedną z kilku ścieżek, a choć odsunięty, jego wargi w ogóle tego nie rozumiały, zaraz szukając aby to jego przedramieniu się ulokować.
Zmarszczył brwi dopiero przy "koniec". Co miał na myśli? Zmarszczył brwi, wcale nie puszczając go jednak tak łatwo. Jedna dłoń wylądowała na udzie Munehiry, a druga wciąż luźno na materiale jego spodni, którego było przecież tak łatwo się teraz pozbyć. Wystarczył jeden ruch, rozpięcie ich - chociaż powstrzymywał się, obserwując jak chłopak się odchyla, próbując wyrównać oddech.
Zmrużył wzrok, obserwując jak drga i trzęsie się, jak próbuje przywołać do porządku... Nie musiał. Mógłby go silniej przyprzeć, w końcu sam o to prosił - nawet jeśli jego ton teraz się zmienił, nawet jeśli jego zachowanie uległo tak drastycznemu przejściu...
Uśmiechnął się lisio, słysząc o jego chęci wrócenia do domu.
- Jeśli tak to ja też się zabieram... Średnio wracać w takim stanie na bankiet już - rzucił spokojnie, jak gdyby nigdy nic - neutralnie wręcz. Mógł zostać, mógł jechać z nim, mógł zabrać go gdzieś indziej...
A jednak niezadowolenie, że to na akord Munehiry wszystko się skończyło, wylało się w nim gorzko i kwaśno. Nie był zadowolony, czego nie mógł nawet pokazywać, nie w tym momencie.
Zamiast tego położył się na nowo, pozwalając żeby Aoi na nim siedział, kiedy starał się doprowadzić do porządku sam. A Koide sięgnął po telefon ze swojej kieszeni, parszywie robiąc mu przy tym jeszcze kilka zdjęć. To nie tak, że mógłby je kiedykolwiek zobaczyć...
Jedno z nich wysłał do braci z krótkim podpisem, że znika z bankietu.
Będą wiedzieli jak sobie poradzić, jak odbijać niewygodne pytania, gdyby jednak państwo Munehira przypomniało sobie o własnej pocieszy i zaczęło jej szukać.
Po tym jego palce zaraz zawędrowały do aplikacji, wstukując adres przyjęcia...
- Przypomnij mi jeszcze raz swój adres? - rzucił jak gdyby nigdy nic, jakby jego pytanie było czymś zupełnie normalnym - jakby jego zachowanie było czymś zupełnie normalnym. To, z jaką łatwością dał mu przestrzeń i moment do odetchnięcia, ten dystans którego nagle zażądał. Zupełnie, jakby niczego jeszcze chwilę temu między nimi nie było...
- Zamawiam samochód, chyba nie mam cię puścić samego do domu? Ja cię wyciągnąłem z bankietu to teraz moja odpowiedzialność zadbać, żebyś bezpiecznie wrócił, prawda? Tak jak jestem odpowiedzialny za stan, w którym nie możesz na niego wrócić... - rzucił niby to lekko, koniec zdania mówiąc z znacznie ciszej, bardziej sugestywnie.
Po tym jednak wygodnie się ułożył, czekając aż Aoi skończy się poprawiać i z niego zejdzie. A na razie cieszył się tym drobnym przestawieniem, kiedy mężczyzna próbował doprowadzić się do porządku. Tylko co zrobi ze swoim rumieńcem? Co zrobi z tym szybszym oddechem, ze śladami na swojej szyi? Z rozedrganymi wargami, z klatką piersiową która wciąż zdawała się uczyć jak łapać powietrze spokojniej.
Chociaż kończył, powoli wracał do formy, w jakiej go przyprowadził. Nudnej, oschłej w jego stronę. Może dlatego chciał jeszcze ostatni raz się zabawić? Kiedy lisi uśmiech pojawił się na jego wargach, a on podwinął kolano, niby to przypadkiem się o niego ocierając - chcąc sprawdzić czy wytrąci go to z równowagi, czy spotka się z oporem i stanowczym protestem.
Chociaż ruch był zamaskowany jego podniesieniem się z powrotem do siadu. Zerknął znów na telefon.
- Samochód zaraz będzie - rzucił spokojnie, informacyjnie, kiedy Aoi chował z powrotem koszulę za materiał spodni. Następnym razem nie będzie mógł tego zrobić, następnym razem musiał być ostrożniejszy, musiał...
Podniósł się w końcu z ziemi, sprawnie poprawiając swoją koszulę, chowając ją z powrotem w spodniach. Nie martwiła się szukaniem gumki do spięcia swoich włosów, ani nakładaniem z powrotem marynarki, która była już teraz cała ubrudzona.
Schylił się po nią, przerzucając ją sobie przez przegub - a po tym znajdując się zaraz obok Munehiry.
- Weźmiemy windę, będzie szybciej - rzucił spokojnie, czekając żeby Aoi znów się o niego oparł tak jak w momencie, w którym dopiero zaoferował mu wyjście z bankietu.
Wszystko jednak przebiegło dalej bez większych ekscesów. Droga windą, samochód, a później i droga bardziej znajomym Aoiemu korytarzem. A jednak Koide wciąż znajdywał się przy nim uparcie - choć co mogło zwrócić uwagę, nie kazał kierowcy na niego czekać. Zupełnie jakby on sam również znalazł się na destynacji końcowej, w której miał się znaleźć...
Nawet wszedł pierwszy do mieszkania choć nikt go nie zaprosił, zdejmując buty i rozglądając się. Jego wzrok padł na Jushi, do której jednak nie rzucił się z rękami na powitanie - nie, te siedziały w kieszeni jego spodni. Chociaż nie zrobił tego nie dlatego, że szanował własność Aoiego, albo nienawidził zwierząt - sam miał dwie suczki, wciąż szczenięta, ale jednak. Po prostu zdawał sobie sprawę, że pies należący do niewidomego był psem pracującym, nie pupilem dla ozdoby, którego w każdej chwili mogło się tarmosić. Jednocześnie pozwolił suczce zapoznać się ze swoim zapachem.
- Przeurocza jest - powiedział, dalej wchodząc wgłąb mieszkania, rozglądając się uważnie po wszystkim.
Sam czuł zmęczenie - chociaż na ile spowodowane niedokończonymi sprawami? Na ile rzeczywiście był już zmęczony...
Dla niego było jasnym, że nigdzie się nie miał zamiaru się ulatniać. Nie, dlaczego i po co by miał?
- Masz ręczniki dla gości w łazience? Pożyczę sobie coś na zmianę, bo jestem cały w kurzu z tej podłogi wciąż.. - rzucił jak gdyby nigdy nic - jak gdyby nawet nie przyjmował opcji sprzeciwu w jego stronę. I tak już się w pewnym sensie rozgościł, prędko znajdując drzwi które prowadziły do sypialni Aoiego, a później i do jego ubrań.
Koszulka i spodnie, tyle mu wystarczyło, coś wygodnego w czym mógł spędzić noc. O resztę będzie się martwił później...
Za to w łazience zeszło mu wyraźnie dłużej niż można by się było spodziewać po kimś, kto przecież miał być tylko na jeden moment w tym miejscu - kto zaraz miał wyjść, wrócić do siebie, a między nimi znów wszystko miało wrócić do normy. Tak, jakby to co między nimi zaszło, nigdy nie miało miejsca, jakby Aoi nigdy nie wił się pod jego dotykiem, niemo prosząc o więcej i więcej...
- Łazienka wolna - rzucił w końcu, wychodząc wciąż z mokrym ręcznikiem na głowie, susząc dopiero co umyte włosy. Z łatwością przychodziła mu akomodacja w zupełnie innym miejscu. O nic nie pytał, nie tak prawdziwie jakby obawiał się naruszenia prywatnej sfery mężczyzny - po prostu wchodził, brał co chciał i zostawał, tak jak teraz kiedy rozsiadł się na kanapie, dosuszając swoje włosy, po tym jak wyszedł z parnej łazienki, w której nie tylko zostawił na boku komplet swoich ubrań z bankietu, ale również w której korzystał ze wszystkiego, co tylko potrzebowała. Szampony, żele czy kremy - rozgościł się w nich swoją obecnością.
Tak samo jak w łóżku Aoiego, w którym wygodnie się ułożył bez zgody czy wiedzy właściciela, kiedy ten sam musiał doprowadzić się do porządku w łazience, dość prędko i twardo zasypiając w obcej mu pościeli.
@Munehira Aoi
Wiedział, że mieli komfort czasu i miejsca, że miał wszystkie drobne szczegóły pod kontrolą. Miejsce, przestrzeń a nawet niekomfortowe pytania na balu. O wszystko już zadbano, jeszcze przed samą chwilą zanim Aoi przekroczył próg przyjęcia - jeszcze zanim wiedział o zaproszeniu własnej osoby na spędzenie dzisiejszego wieczoru wspólnie.
Był pewny, że miał go w garści - mógł z nim zrobić co tylko chciał, jeszcze wmówić mu, że to wszystko było jego własnym życzeniem. Chociaż jak wiele poczynań rzeczywiście nim było? Jak wiele rzeczy podsunął mu, o którym Aoi nawet nie śmiał myśleć, a który tak silnie mu się podobał? Rzeczywiście odczuwał wszystko jeszcze silniej... A może odczuwał wszystko pierwszy raz? To jak drżał na wszystko, to jak chciał jedynie więcej i więcej, ale niemalże nie potrafił zapanować na tyle nad swoim głosem, aby poprosić o cokolwiek - jego ciało samo niemo prosiło, samo się podsuwało. A on wyłącznie dawał mu więcej, wszystkiego o co nawet nie dawał rady prosić, obserwując z przyjemnością jak ten się przed nim wręcz rozpływa i traci zupełnie zdrowy rozsądek.
Nie był pewny, który jego ruch był świadomy, a który zupełnie bezwiedny - wszystkie zdawały się takie być, zupełnie już niekontrolowane. Niech się zatraci zupełnie, on tutaj w końcu po to był, aby mu w tym pomóc - żeby nie myślał, żeby się oddał wszystkiemu, co się działo tu i teraz. Chociaż już teraz Munehira wyglądał jak po przebiegnięciu maratonu, tak rozdygotany i nawet jeśli nie gotowy, to z pewnością chętny na dużo więcej.
Początkowo nie zanotował zupełnie jego zmiany, kolejny raz wytrącony ze scenariusza - kolejny raz, kiedy wszystko nie szło jedną z kilku ścieżek, a choć odsunięty, jego wargi w ogóle tego nie rozumiały, zaraz szukając aby to jego przedramieniu się ulokować.
Zmarszczył brwi dopiero przy "koniec". Co miał na myśli? Zmarszczył brwi, wcale nie puszczając go jednak tak łatwo. Jedna dłoń wylądowała na udzie Munehiry, a druga wciąż luźno na materiale jego spodni, którego było przecież tak łatwo się teraz pozbyć. Wystarczył jeden ruch, rozpięcie ich - chociaż powstrzymywał się, obserwując jak chłopak się odchyla, próbując wyrównać oddech.
Zmrużył wzrok, obserwując jak drga i trzęsie się, jak próbuje przywołać do porządku... Nie musiał. Mógłby go silniej przyprzeć, w końcu sam o to prosił - nawet jeśli jego ton teraz się zmienił, nawet jeśli jego zachowanie uległo tak drastycznemu przejściu...
Uśmiechnął się lisio, słysząc o jego chęci wrócenia do domu.
- Jeśli tak to ja też się zabieram... Średnio wracać w takim stanie na bankiet już - rzucił spokojnie, jak gdyby nigdy nic - neutralnie wręcz. Mógł zostać, mógł jechać z nim, mógł zabrać go gdzieś indziej...
A jednak niezadowolenie, że to na akord Munehiry wszystko się skończyło, wylało się w nim gorzko i kwaśno. Nie był zadowolony, czego nie mógł nawet pokazywać, nie w tym momencie.
Zamiast tego położył się na nowo, pozwalając żeby Aoi na nim siedział, kiedy starał się doprowadzić do porządku sam. A Koide sięgnął po telefon ze swojej kieszeni, parszywie robiąc mu przy tym jeszcze kilka zdjęć. To nie tak, że mógłby je kiedykolwiek zobaczyć...
Jedno z nich wysłał do braci z krótkim podpisem, że znika z bankietu.
Będą wiedzieli jak sobie poradzić, jak odbijać niewygodne pytania, gdyby jednak państwo Munehira przypomniało sobie o własnej pocieszy i zaczęło jej szukać.
Po tym jego palce zaraz zawędrowały do aplikacji, wstukując adres przyjęcia...
- Przypomnij mi jeszcze raz swój adres? - rzucił jak gdyby nigdy nic, jakby jego pytanie było czymś zupełnie normalnym - jakby jego zachowanie było czymś zupełnie normalnym. To, z jaką łatwością dał mu przestrzeń i moment do odetchnięcia, ten dystans którego nagle zażądał. Zupełnie, jakby niczego jeszcze chwilę temu między nimi nie było...
- Zamawiam samochód, chyba nie mam cię puścić samego do domu? Ja cię wyciągnąłem z bankietu to teraz moja odpowiedzialność zadbać, żebyś bezpiecznie wrócił, prawda? Tak jak jestem odpowiedzialny za stan, w którym nie możesz na niego wrócić... - rzucił niby to lekko, koniec zdania mówiąc z znacznie ciszej, bardziej sugestywnie.
Po tym jednak wygodnie się ułożył, czekając aż Aoi skończy się poprawiać i z niego zejdzie. A na razie cieszył się tym drobnym przestawieniem, kiedy mężczyzna próbował doprowadzić się do porządku. Tylko co zrobi ze swoim rumieńcem? Co zrobi z tym szybszym oddechem, ze śladami na swojej szyi? Z rozedrganymi wargami, z klatką piersiową która wciąż zdawała się uczyć jak łapać powietrze spokojniej.
Chociaż kończył, powoli wracał do formy, w jakiej go przyprowadził. Nudnej, oschłej w jego stronę. Może dlatego chciał jeszcze ostatni raz się zabawić? Kiedy lisi uśmiech pojawił się na jego wargach, a on podwinął kolano, niby to przypadkiem się o niego ocierając - chcąc sprawdzić czy wytrąci go to z równowagi, czy spotka się z oporem i stanowczym protestem.
Chociaż ruch był zamaskowany jego podniesieniem się z powrotem do siadu. Zerknął znów na telefon.
- Samochód zaraz będzie - rzucił spokojnie, informacyjnie, kiedy Aoi chował z powrotem koszulę za materiał spodni. Następnym razem nie będzie mógł tego zrobić, następnym razem musiał być ostrożniejszy, musiał...
Podniósł się w końcu z ziemi, sprawnie poprawiając swoją koszulę, chowając ją z powrotem w spodniach. Nie martwiła się szukaniem gumki do spięcia swoich włosów, ani nakładaniem z powrotem marynarki, która była już teraz cała ubrudzona.
Schylił się po nią, przerzucając ją sobie przez przegub - a po tym znajdując się zaraz obok Munehiry.
- Weźmiemy windę, będzie szybciej - rzucił spokojnie, czekając żeby Aoi znów się o niego oparł tak jak w momencie, w którym dopiero zaoferował mu wyjście z bankietu.
Wszystko jednak przebiegło dalej bez większych ekscesów. Droga windą, samochód, a później i droga bardziej znajomym Aoiemu korytarzem. A jednak Koide wciąż znajdywał się przy nim uparcie - choć co mogło zwrócić uwagę, nie kazał kierowcy na niego czekać. Zupełnie jakby on sam również znalazł się na destynacji końcowej, w której miał się znaleźć...
Nawet wszedł pierwszy do mieszkania choć nikt go nie zaprosił, zdejmując buty i rozglądając się. Jego wzrok padł na Jushi, do której jednak nie rzucił się z rękami na powitanie - nie, te siedziały w kieszeni jego spodni. Chociaż nie zrobił tego nie dlatego, że szanował własność Aoiego, albo nienawidził zwierząt - sam miał dwie suczki, wciąż szczenięta, ale jednak. Po prostu zdawał sobie sprawę, że pies należący do niewidomego był psem pracującym, nie pupilem dla ozdoby, którego w każdej chwili mogło się tarmosić. Jednocześnie pozwolił suczce zapoznać się ze swoim zapachem.
- Przeurocza jest - powiedział, dalej wchodząc wgłąb mieszkania, rozglądając się uważnie po wszystkim.
Sam czuł zmęczenie - chociaż na ile spowodowane niedokończonymi sprawami? Na ile rzeczywiście był już zmęczony...
Dla niego było jasnym, że nigdzie się nie miał zamiaru się ulatniać. Nie, dlaczego i po co by miał?
- Masz ręczniki dla gości w łazience? Pożyczę sobie coś na zmianę, bo jestem cały w kurzu z tej podłogi wciąż.. - rzucił jak gdyby nigdy nic - jak gdyby nawet nie przyjmował opcji sprzeciwu w jego stronę. I tak już się w pewnym sensie rozgościł, prędko znajdując drzwi które prowadziły do sypialni Aoiego, a później i do jego ubrań.
Koszulka i spodnie, tyle mu wystarczyło, coś wygodnego w czym mógł spędzić noc. O resztę będzie się martwił później...
Za to w łazience zeszło mu wyraźnie dłużej niż można by się było spodziewać po kimś, kto przecież miał być tylko na jeden moment w tym miejscu - kto zaraz miał wyjść, wrócić do siebie, a między nimi znów wszystko miało wrócić do normy. Tak, jakby to co między nimi zaszło, nigdy nie miało miejsca, jakby Aoi nigdy nie wił się pod jego dotykiem, niemo prosząc o więcej i więcej...
- Łazienka wolna - rzucił w końcu, wychodząc wciąż z mokrym ręcznikiem na głowie, susząc dopiero co umyte włosy. Z łatwością przychodziła mu akomodacja w zupełnie innym miejscu. O nic nie pytał, nie tak prawdziwie jakby obawiał się naruszenia prywatnej sfery mężczyzny - po prostu wchodził, brał co chciał i zostawał, tak jak teraz kiedy rozsiadł się na kanapie, dosuszając swoje włosy, po tym jak wyszedł z parnej łazienki, w której nie tylko zostawił na boku komplet swoich ubrań z bankietu, ale również w której korzystał ze wszystkiego, co tylko potrzebowała. Szampony, żele czy kremy - rozgościł się w nich swoją obecnością.
Tak samo jak w łóżku Aoiego, w którym wygodnie się ułożył bez zgody czy wiedzy właściciela, kiedy ten sam musiał doprowadzić się do porządku w łazience, dość prędko i twardo zasypiając w obcej mu pościeli.
@Munehira Aoi
— Kinkaicho 9... — wypalił bez zastanowienia monotonnym głosem, w czystym przyzwyczajeniu; słowa, po których nastała gromka, hałaśliwa przerwa, kompletna cisza, która, chociaż stworzona była z klarownej nicości, zdawała się wrzeszczeć — Co? Nie. Nie musisz się fatygować. Poradzę sobie Mitchitoyo — ślina zaczynała gęstnieć w ustach, stając się cięższą do przełknięcia. Czy miał siłę teraz z nim walczyć i stawiać się? Wykłócać się o tak nieistotną rzecz, która na domiar złego była cholernie drażniąca, bo nie mógł po prostu odejść i zostać sam? Nie, nie potrafił. Dlatego przeciągając zrezygnowane westchnienie, poderwał się do góry, ale na krótki moment zagryzł dolną wargę... Nadal był cholernie wrażliwy, a kolano, o które zahaczył, otarł się niby to przypadkiem, chociaż odniósł intensywne wrażenie, że wcale nie przypadkiem — wybiło go nieznacznie z rytmu, którego nabierał i którego chciał się ciasno uczepić. Uśmiechnął się w stronę mężczyzny, kręcąc subtelnie głową, przeciągając dłońmi przez nogawki spodni, otrzepując je z kurzu i paprochów ścielących się na podłodze, a teraz i wgryzających się w splotach drogiej tkaniny. Igrał z nim. Dalej. Nie odpuszczał. Jak podjudzany pierwotnymi instynktami łowca. Jednak Aoi wcale nie miał zamiaru być ofiarą, łowną zwierzyną, na którą Koide mógł się zaczaić. Nie pozwoli mu na to, nawet jeżeli ten zacząłby zdzierać z niego skórę własnym językiem.
— Windę? Czyli prowadziłeś mnie przez schody, chociaż doskonale wiedziałeś, że jest winda? Dlaczego? — Głos wynurzył się bez wyrzutu czy zdenerwowania, chociaż pytanie mogło się zdawać, złożonym na usta w wyjątkowo ostry sposób. Przesunął delikatnie dłoń przez przegub Koide, łapiąc go ponownie pod ramię; obco i beznamiętnie, nie zbliżając się zanadto, jedynie na tyle, jak dalece potrzebował, aby bez problemu móc podążać za mężczyzną. Musiał jeszcze na nim polegać, ale jeszcze tylko przez chwilę, zanim dotrze do domu, w którym wszystko było znane i pewne. Monotonność, na którą psioczył, teraz jawiła się cudowną ostoją.
W samochodzie nastąpiło pierwsze poważne zderzenie z dokonanymi czynami i ich wagą. Pierwsze wspomnienie tego, jak się czuł i tego, jak nie potrafił sobie z tym poradzić, nie wiedząc, w jaki sposób zaszufladkować i zinterpretować zaistniałą sytuację. Nie zwracał uwagi na dźwięki, na muzykę w pojeździe, jednostajne buczenie opon sunących po jezdni. Delikatne drgania na progach, czy szum powietrza, który syczał cichutko, wpadając przez mikro szczelinę w oknie od strony kierowcy. Chciał odpocząć, przestać myśleć. Pozwolić Koide znowu odebrać sobie oddech, jeżeli faktycznie był to jedyny sposób na odcięcie ośrodka myślenia od całego spiętego ciała...
Aoi zdążył jedynie wysunąć klucz z zamka, kiedy Michitoyo wtargnął we wnętrze mieszkania. Spokojnie... Może chciał tylko chwilę odpocząć, doprowadzić się do lepszego stanu, zanim sam wróci do swojej rodziny. Może chciał jeszcze chwilę z nim pobyć, porozmawiać normalnie, wytłumaczyć siebie, lub pozwolić się wytłumaczyć mu, bo przecież, chyba powinien... Nie wyobrażał sobie zostawić tego wieczora bez uzyskania jasności, że już nigdy więcej tego nie zrobią. I Aoi mógłby dalej zalewać się kolejnymi falami niepewności, narastającej i kotłującej się pod kopułą czaszki, ale głos Koide wyrwał go ze stuporu, rozluźniając ściągnięte brwi i spięcie osadzające się na długości całego kręgosłupa.
— Tak, Jushi jest cudowna — odparł łagodnie, pozwalając wargom zadrgać subtelnie, kiedy pod dłoń wsunęła się ucieszona mordka, dygocząca w rytm całego ciała, które napędzał wariujący na jego końcu ogon. Mężczyzna przykucnął na moment, pozwalając suczce zaprzeć pysk na swoim ramieniu, drobiąc łapkami w miejscu, jakby nie wiedziała, czy chce się przytulić, czy może jednak harcować dookoła ciała Munehiry, bo ten w końcu wrócił, już jest, już nie musi za nim tęsknić. Krótki, perlisty śmiech wyrwał się nagle, kiedy kudłate ciałko rzuciło się na podłogę, odsłaniając brzuch, przygotowując się na codzienną dawkę tarmoszenia. Nie mógł jej nie ulec, tylko skończony kretyn przeszedłby obojętnie, widząc wijący się kłębek czystej radości. Dlatego też obie dłonie zapadły się w miękkim futrze, oczyszczając całkowicie głowę, pozostawiając ją na pewien czas lekką. — W domu nie pracuje, więc polecam ją pogłaskać, jeżeli będzie się do Ciebie łasiła. Potrafi się stać bardzo męcząca, jeżeli nie dostanie wystarczającej atencji — podnosząc się do góry, promienny uśmiech nadal gościł na ustach, łącząc się z pobladłą już cerą, sięgając jednak ku oczom, rozjaśniając je delikatnie. Był w domu, był przy Jushi, dotrwał, a co ważniejsze — przetrwał. Mógł odetchnąć z nieznaczną ulgą, nie mając jeszcze świadomości, że wieczór wypełniony nowym i nieznanym, jeszcze nie miał dobiec końca i oswobodzić go ze swojej pułapki. Przechodząc przez kuchnię, ściągnął z siebie marynarkę, przewieszając ją przez oparcie kanapy. I utknął przy drzwiach na balkon, otwierając je na oścież, aby wpuścić do mieszkania tchnienie świeżego powietrza. Dłoń na klamce zacisnęła się nieco mocniej, a ślina znów stanęła w połowie krtani. — Ręczniki są w szafce obok umywalki. Garderoba jest w sypialni, możesz wziąć, co chcesz... — Nie podobała mu się swoboda, z jaką Koide poruszał się po jego mieszkaniu, jak zawłaszczał sobą przestrzeń, jak dyrygował nadal ich spotkaniem, chociaż teraz odbywało się w miejscu, które należało w pełni do Munehiry. Szczęka zacisnęła się mocniej, spinając ścięgna biegnące aż do samej skroni, którą przeciął krótki, rwący ból, spotęgowany przez przemęczone ciało. Odpuść...
Poklepując się w udo, zaprosił za sobą Jushi do sypialni, pozwalając jej wskoczyć na łóżko i rozciągnąć się na nim wygodnie. Rozumiał Koidę, że potrzebował prysznica po tym, co się stało. Zmyć z siebie resztki syfu z podłogi, ale też obmyć godność, jeżeli to w ogóle było możliwe. Ale czy nie mógł poczekać i zrobić tego u siebie? Z tego, co kojarzył, też mieszkał gdzieś w centrum, więc powrót do domu zająłby mu maksymalnie 15 minut. Palce błądziły nerwowo między metkami zawieszonych na wieszakach koszulek, starając się odnaleźć tą konkretną. Jasny fiolet.
Znaleziona.
Zamglony, jakby owiała go chmura ciągłego zamyślenia, przytępiając wszystkie zmysły, Aoi przysiadł na kanapie, zapierając tył głowy na jej oparciu, kierując twarz z zamkniętymi oczami w sufit. Każdy mógł pomyśleć, że zasnął; jednak palce obracały jeden z pierścieni na środkowym palcu prawej dłoni, zakotwiczając go w rzeczywistości, od której nie chciał się odbijać, od której nie chciał uciekać, nie chcąc być nagle porzuconym przez racjonalność, która znowu wiła się i pierzchła raz za razem.
„Łazienka wolna”.
Siedzisko sofy zapadło się nieznacznie pod ciężarem drugiego ciała. Zapach, który roztaczał wokół siebie... należał do Niego. Zapach proszku i płynu do płukania, wgryziony w materiał ciuchów. Woń Jego kosmetyków, podbijana rozgrzaną po gorącym prysznicu skórą. Poczuł się dziwnie. Wymruczał jedynie krótkie „mhm”, zwracając w jego kierunku twarz, ocierając się policzkiem o oparcie kanapy, trwając tak przez chwilę... Czuł się dziwnie, ale dobrze. Przerażające. Paskudne. Nie. Dosyć. Zagarnąwszy ułożone w kostkę ubrania, podniósł się, wycofując się bez słowa do łazienki. Nie chciał się z nim nawet żegnać, wolałby, żeby wyszedł bez słowa. Niech zniknie. Przepadnie. Proszę...
Tak jak się spodziewał, większość rzeczy nie znajdowała się na właściwym miejscu, przez co za nim udało mu się wejść pod prysznic, najpierw musiał przeszukać całe pomieszczenie, klnąc pod nosem. Wiedział, że nie widzi, wiedział, że nie będzie mu łatwo odnaleźć się między poprzestawianymi rzeczami. Do kurwy nędzy, przecież nie był kretynem, ale najwidoczniej ignorantem już tak. Gorący strumień rozluźnił mięśnie, ale wcale nie zmył osadu na duszy, jaki pozostał po dłoniach Koide. Podczas wciągania na siebie koszulki i szarych spodni dresowych, starał się nie dotykać swojego ciała. Miał go dosyć. Oszukało go, zwiodło nawet umysł, wyciszając go na zbyt długi czas.
Nie czuł jego obecności w salonie. Cisza. Wyszedł. Zapewne jutro zgłosi się po ubrania. Dla pewności odstawi je do pralni z samego rana, żeby nie musiał się z nim konfrontować. Odbierze je sobie bezpośrednio stamtąd. Ukrócić kontakt, zmniejszyć go do absolutnego minimum, czyli powrócić do poprzedniego porządku bankietowo-rodzinnego-bo-towarzystwo-tego-wymagało. Upewniwszy się, że drzwi wyjściowe są zamknięte na klucz, wsunął się leniwie do sypialni. Przysiadł w żałosnym przygarbieniu na brzegu materaca, wyciągając z szafki nocnej opakowanie z tabletkami nasennymi. Dwie. Dzisiaj wyjątkowo dwie. Otępiały. Zamroczony gorącem prysznica, tumanami pary, przeżyć całego dnia, zagrzebał się pod kołdrą, ignorując miarowy oddech tuż obok, żyjąc w jakimś chorym, iluzorycznym przeświadczeniu, że to pewnie Jushi. Tak, to na pewno Jushi.
Miękkie ciało owładnięte jeszcze snem obróciło się mozolnie z cichym pomrukiem na bok, poszukując dłonią miękkiego futra ułożonego tuż obok. Jak zawsze. Łagodne poranki, kiedy umysł dochodził do siebie, ociężały tabletkami nasennymi. Nie miewał snów, więc przestrzeń między nocą a dniem rozciągała się w całkowitym braku świadomości. Był tylko on i lekka, kojąca pustka. Kilka godzin, podczas których nie czuł nic. Wrażliwość zanikała. Ulatniał się też gniew i rozgoryczenie. Resztki senności, które mamiły, odpuszczały, dopiero kiedy psie ciało ścieliło się między ramionami, wciskając zimny nos w zagłębienie szyi, zmuszając do podniesienia się. Potrzebował jej. Nie tylko, żeby widzieć, ale przede wszystkim, aby czuć się jeszcze człowiekiem, żeby mieć po co się budzić dzień za dniem, do znudzenia. Więc zgarniał na dłoń te mikro okruchy szczęścia niczym zarodki złota, nie oczekując niczego ponadto.
Palce nie trafiły w gęstość psiego futra, a najpierw zabłądziły na ciepłej poduszce, odnajdując na niej rozsypane na materiale kosmyki włosów. Aoi był zbyt zamroczony, aby w pierwszym momencie zorientować się, że ów włosy, nie są wcale zwierzęcymi włosami. Nie zdążył zareagować, kiedy przeciągnął swoje ciało nieco bliżej ciężarowi spoczywającemu pod kołdrą obok niego, wyciągając ku niemu przedramię. I w momencie, w którym przegub opadł na czyjś korpus, otworzył gwałtownie oczy w głupim odruchu, który nijak mógł mu pomóc w zobaczeniu, co się właśnie zdarzyło. Dlaczego...
Zamarł. Nie czuł obcego zapachu, który mógłby naprowadzić go na jakąkolwiek poszlakę. Urywki pamięci wracały z wolna, uderzając wrażeniem zaciskających się palców na ciele i ust przylegających ciasno do jego warg. Oddech utknął w płucach, zlękniony, że jeżeli uleci w eter, będzie już tym ostatnim.
@Koide Michitoyo
— Windę? Czyli prowadziłeś mnie przez schody, chociaż doskonale wiedziałeś, że jest winda? Dlaczego? — Głos wynurzył się bez wyrzutu czy zdenerwowania, chociaż pytanie mogło się zdawać, złożonym na usta w wyjątkowo ostry sposób. Przesunął delikatnie dłoń przez przegub Koide, łapiąc go ponownie pod ramię; obco i beznamiętnie, nie zbliżając się zanadto, jedynie na tyle, jak dalece potrzebował, aby bez problemu móc podążać za mężczyzną. Musiał jeszcze na nim polegać, ale jeszcze tylko przez chwilę, zanim dotrze do domu, w którym wszystko było znane i pewne. Monotonność, na którą psioczył, teraz jawiła się cudowną ostoją.
W samochodzie nastąpiło pierwsze poważne zderzenie z dokonanymi czynami i ich wagą. Pierwsze wspomnienie tego, jak się czuł i tego, jak nie potrafił sobie z tym poradzić, nie wiedząc, w jaki sposób zaszufladkować i zinterpretować zaistniałą sytuację. Nie zwracał uwagi na dźwięki, na muzykę w pojeździe, jednostajne buczenie opon sunących po jezdni. Delikatne drgania na progach, czy szum powietrza, który syczał cichutko, wpadając przez mikro szczelinę w oknie od strony kierowcy. Chciał odpocząć, przestać myśleć. Pozwolić Koide znowu odebrać sobie oddech, jeżeli faktycznie był to jedyny sposób na odcięcie ośrodka myślenia od całego spiętego ciała...
Aoi zdążył jedynie wysunąć klucz z zamka, kiedy Michitoyo wtargnął we wnętrze mieszkania. Spokojnie... Może chciał tylko chwilę odpocząć, doprowadzić się do lepszego stanu, zanim sam wróci do swojej rodziny. Może chciał jeszcze chwilę z nim pobyć, porozmawiać normalnie, wytłumaczyć siebie, lub pozwolić się wytłumaczyć mu, bo przecież, chyba powinien... Nie wyobrażał sobie zostawić tego wieczora bez uzyskania jasności, że już nigdy więcej tego nie zrobią. I Aoi mógłby dalej zalewać się kolejnymi falami niepewności, narastającej i kotłującej się pod kopułą czaszki, ale głos Koide wyrwał go ze stuporu, rozluźniając ściągnięte brwi i spięcie osadzające się na długości całego kręgosłupa.
— Tak, Jushi jest cudowna — odparł łagodnie, pozwalając wargom zadrgać subtelnie, kiedy pod dłoń wsunęła się ucieszona mordka, dygocząca w rytm całego ciała, które napędzał wariujący na jego końcu ogon. Mężczyzna przykucnął na moment, pozwalając suczce zaprzeć pysk na swoim ramieniu, drobiąc łapkami w miejscu, jakby nie wiedziała, czy chce się przytulić, czy może jednak harcować dookoła ciała Munehiry, bo ten w końcu wrócił, już jest, już nie musi za nim tęsknić. Krótki, perlisty śmiech wyrwał się nagle, kiedy kudłate ciałko rzuciło się na podłogę, odsłaniając brzuch, przygotowując się na codzienną dawkę tarmoszenia. Nie mógł jej nie ulec, tylko skończony kretyn przeszedłby obojętnie, widząc wijący się kłębek czystej radości. Dlatego też obie dłonie zapadły się w miękkim futrze, oczyszczając całkowicie głowę, pozostawiając ją na pewien czas lekką. — W domu nie pracuje, więc polecam ją pogłaskać, jeżeli będzie się do Ciebie łasiła. Potrafi się stać bardzo męcząca, jeżeli nie dostanie wystarczającej atencji — podnosząc się do góry, promienny uśmiech nadal gościł na ustach, łącząc się z pobladłą już cerą, sięgając jednak ku oczom, rozjaśniając je delikatnie. Był w domu, był przy Jushi, dotrwał, a co ważniejsze — przetrwał. Mógł odetchnąć z nieznaczną ulgą, nie mając jeszcze świadomości, że wieczór wypełniony nowym i nieznanym, jeszcze nie miał dobiec końca i oswobodzić go ze swojej pułapki. Przechodząc przez kuchnię, ściągnął z siebie marynarkę, przewieszając ją przez oparcie kanapy. I utknął przy drzwiach na balkon, otwierając je na oścież, aby wpuścić do mieszkania tchnienie świeżego powietrza. Dłoń na klamce zacisnęła się nieco mocniej, a ślina znów stanęła w połowie krtani. — Ręczniki są w szafce obok umywalki. Garderoba jest w sypialni, możesz wziąć, co chcesz... — Nie podobała mu się swoboda, z jaką Koide poruszał się po jego mieszkaniu, jak zawłaszczał sobą przestrzeń, jak dyrygował nadal ich spotkaniem, chociaż teraz odbywało się w miejscu, które należało w pełni do Munehiry. Szczęka zacisnęła się mocniej, spinając ścięgna biegnące aż do samej skroni, którą przeciął krótki, rwący ból, spotęgowany przez przemęczone ciało. Odpuść...
Poklepując się w udo, zaprosił za sobą Jushi do sypialni, pozwalając jej wskoczyć na łóżko i rozciągnąć się na nim wygodnie. Rozumiał Koidę, że potrzebował prysznica po tym, co się stało. Zmyć z siebie resztki syfu z podłogi, ale też obmyć godność, jeżeli to w ogóle było możliwe. Ale czy nie mógł poczekać i zrobić tego u siebie? Z tego, co kojarzył, też mieszkał gdzieś w centrum, więc powrót do domu zająłby mu maksymalnie 15 minut. Palce błądziły nerwowo między metkami zawieszonych na wieszakach koszulek, starając się odnaleźć tą konkretną. Jasny fiolet.
Znaleziona.
Zamglony, jakby owiała go chmura ciągłego zamyślenia, przytępiając wszystkie zmysły, Aoi przysiadł na kanapie, zapierając tył głowy na jej oparciu, kierując twarz z zamkniętymi oczami w sufit. Każdy mógł pomyśleć, że zasnął; jednak palce obracały jeden z pierścieni na środkowym palcu prawej dłoni, zakotwiczając go w rzeczywistości, od której nie chciał się odbijać, od której nie chciał uciekać, nie chcąc być nagle porzuconym przez racjonalność, która znowu wiła się i pierzchła raz za razem.
„Łazienka wolna”.
Siedzisko sofy zapadło się nieznacznie pod ciężarem drugiego ciała. Zapach, który roztaczał wokół siebie... należał do Niego. Zapach proszku i płynu do płukania, wgryziony w materiał ciuchów. Woń Jego kosmetyków, podbijana rozgrzaną po gorącym prysznicu skórą. Poczuł się dziwnie. Wymruczał jedynie krótkie „mhm”, zwracając w jego kierunku twarz, ocierając się policzkiem o oparcie kanapy, trwając tak przez chwilę... Czuł się dziwnie, ale dobrze. Przerażające. Paskudne. Nie. Dosyć. Zagarnąwszy ułożone w kostkę ubrania, podniósł się, wycofując się bez słowa do łazienki. Nie chciał się z nim nawet żegnać, wolałby, żeby wyszedł bez słowa. Niech zniknie. Przepadnie. Proszę...
Tak jak się spodziewał, większość rzeczy nie znajdowała się na właściwym miejscu, przez co za nim udało mu się wejść pod prysznic, najpierw musiał przeszukać całe pomieszczenie, klnąc pod nosem. Wiedział, że nie widzi, wiedział, że nie będzie mu łatwo odnaleźć się między poprzestawianymi rzeczami. Do kurwy nędzy, przecież nie był kretynem, ale najwidoczniej ignorantem już tak. Gorący strumień rozluźnił mięśnie, ale wcale nie zmył osadu na duszy, jaki pozostał po dłoniach Koide. Podczas wciągania na siebie koszulki i szarych spodni dresowych, starał się nie dotykać swojego ciała. Miał go dosyć. Oszukało go, zwiodło nawet umysł, wyciszając go na zbyt długi czas.
Nie czuł jego obecności w salonie. Cisza. Wyszedł. Zapewne jutro zgłosi się po ubrania. Dla pewności odstawi je do pralni z samego rana, żeby nie musiał się z nim konfrontować. Odbierze je sobie bezpośrednio stamtąd. Ukrócić kontakt, zmniejszyć go do absolutnego minimum, czyli powrócić do poprzedniego porządku bankietowo-rodzinnego-bo-towarzystwo-tego-wymagało. Upewniwszy się, że drzwi wyjściowe są zamknięte na klucz, wsunął się leniwie do sypialni. Przysiadł w żałosnym przygarbieniu na brzegu materaca, wyciągając z szafki nocnej opakowanie z tabletkami nasennymi. Dwie. Dzisiaj wyjątkowo dwie. Otępiały. Zamroczony gorącem prysznica, tumanami pary, przeżyć całego dnia, zagrzebał się pod kołdrą, ignorując miarowy oddech tuż obok, żyjąc w jakimś chorym, iluzorycznym przeświadczeniu, że to pewnie Jushi. Tak, to na pewno Jushi.
Miękkie ciało owładnięte jeszcze snem obróciło się mozolnie z cichym pomrukiem na bok, poszukując dłonią miękkiego futra ułożonego tuż obok. Jak zawsze. Łagodne poranki, kiedy umysł dochodził do siebie, ociężały tabletkami nasennymi. Nie miewał snów, więc przestrzeń między nocą a dniem rozciągała się w całkowitym braku świadomości. Był tylko on i lekka, kojąca pustka. Kilka godzin, podczas których nie czuł nic. Wrażliwość zanikała. Ulatniał się też gniew i rozgoryczenie. Resztki senności, które mamiły, odpuszczały, dopiero kiedy psie ciało ścieliło się między ramionami, wciskając zimny nos w zagłębienie szyi, zmuszając do podniesienia się. Potrzebował jej. Nie tylko, żeby widzieć, ale przede wszystkim, aby czuć się jeszcze człowiekiem, żeby mieć po co się budzić dzień za dniem, do znudzenia. Więc zgarniał na dłoń te mikro okruchy szczęścia niczym zarodki złota, nie oczekując niczego ponadto.
Palce nie trafiły w gęstość psiego futra, a najpierw zabłądziły na ciepłej poduszce, odnajdując na niej rozsypane na materiale kosmyki włosów. Aoi był zbyt zamroczony, aby w pierwszym momencie zorientować się, że ów włosy, nie są wcale zwierzęcymi włosami. Nie zdążył zareagować, kiedy przeciągnął swoje ciało nieco bliżej ciężarowi spoczywającemu pod kołdrą obok niego, wyciągając ku niemu przedramię. I w momencie, w którym przegub opadł na czyjś korpus, otworzył gwałtownie oczy w głupim odruchu, który nijak mógł mu pomóc w zobaczeniu, co się właśnie zdarzyło. Dlaczego...
Zamarł. Nie czuł obcego zapachu, który mógłby naprowadzić go na jakąkolwiek poszlakę. Urywki pamięci wracały z wolna, uderzając wrażeniem zaciskających się palców na ciele i ust przylegających ciasno do jego warg. Oddech utknął w płucach, zlękniony, że jeżeli uleci w eter, będzie już tym ostatnim.
@Koide Michitoyo
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
maj 2038 roku