Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
Kolejne kroki nie były słyszalne na posadzce sali, którą wypełniały śmiechy i muzyka, gwar był czymś dla czego niemalże żył. Najmłodszy, mając najmniejsze szanse na pozyskanie tego wszystkiego, co posiadał ich ojciec - wcale nie przestawał się starać, niczym hiena licząc na kolejne potknięcie starszego rodzeństwa. Widzieli to w jego oczach, kiedy się zbliżał, choć grał na nosie każdego innego w dowolny sposób, to jego bracia mieli świadomość, że musieli czuć się na baczności.
Nie dlatego, że miał ich zaatakować. Nie fizycznie, jednak czuli na sobie jego spojrzenie. Podczas bankietów, podczas wystąpień publicznych. Żaden z synów Koide nie był tak wytresowany - nie przelewał tak naturalnie wszystkich kłamstw w rzeczywiste obrazy i nie kusił innych do uwierzenia w jego słowa.
Posłał w tłumie spojrzenie jednemu z dwóch braci. Musieli prezentować się podobnie, mając dopasowane stroje do siebie, wyróżniające się drobnymi elementami. Ciemny granat, wpadający w błękity był kolorem, który narzucił im dzisiaj ojciec. Wszyscy musieli ubrać się podobnie. Chociaż on sam nienawidził tych odcieni, tych kolorów, na tle których jego zielone oczy wybijały się jeszcze bardziej. Często zazdrościł braciom brązowych i piwnych, tych które dawały im tak mocniejsze spojrzenie, kiedy on sam musiał odziedziczyć oczy po matce...
Krótkie rozmowy, śmiechy i toasty - a raczej skuteczne ich unikanie, prostym określeniem, że był znów na lekach. W końcu taki był dla opinii publicznej - chorowity, ale o dobrym sercu, najmłodszy a tak zaangażowany publicznie. Młody student ekonomii z pasją i sercem na dłoni, co prawda nie wiedział do czego dokładnie posiadał tę pasję według prasy, ani też czyje dokładnie serce miał mieć na dłoniach, ale tak długo jak ojciec był zadowolony, mógł grać dla prasy tak jak zawsze,
Spryskał się przed bankietem perfumami, które mu polecono, jakby on miał być zainteresowany. Spoglądał na niego, wymienił z nim czasem kilka słów, ale nic ponadto. Nie angażował się, nie dopóki nie był o to poproszony bezpośrednio. A dzisiaj, tutaj w tym miejscu miał do tego doskonały moment. Specjalnie go odwiedziono od tłumu? Nie zdziwiłby się, gdyby nawet miejsce ich rozmowy zostało pieczołowicie wybrane.
- Munehira Aoi, mam nadzieję, że nie stoisz tak na uboczu ze względu na niedostatek dobrej zabawy - powiedział, zachowując odstęp od mężczyzny. Wspomnienie o lewej stronie, zawsze się do niej zwracał - zapamiętał to już z wcześniejszych rozmów, kiedy to właśnie tam się znalazł. - Choć mam przeczucie, że nie zawsze jest przyjemnie być w tłumach... Ale nie mogę pozwolić, abyś źle się bawił na bankiecie rodziny Koide, jakimi by to nas czyniło gospodarzami? - lekkie, przyjazny śmiech wydobył się na końcu z jego warg.
Jakby w zegarku, jakby wszystko było dokładnie zaplanowane, przeszedł przy nich kelner, zatrzymując się tylko na moment - pozwalając Michitoyo przejąć dwie lampki wypełnione czerwonym winem. Mężczyzna po tym ostrożnie wyciągnął dłoń w stronę Munehiry.
- Słyszeliśmy dość sporo pochwał odnośnie bukietu smakowego i walorów zapachowych tego wina, choć z pewnością w imporcie jesteśmy wciąż świeżynkami. Trudno znaleźć coś... interesującego. Mam nadzieję, że podzielisz się swoją opinią?- zasugerował, znów przyjaźnie i niewinnie, nawiązując z nim rozmowę. Nie obserwował go już tak uważnie - nie, jak kiedy robił to kiedy pierwszy raz dostrzegł go między tłumem. Nawet on, urodzony kłamca z darem do zachowania kamiennej twarzy, nie potrafił skrzywić się na widok takiego wynaturzenia. Jasność, biel, jakby coś go pokarało - wyglądał okropnie, pamiętał jak dzisiaj to odtrącenie, które z czasem rosło w przyzwyczajenie, a może i delikatną fascynację? Nie musiał wbijać w niego spojrzenia, wiedząc doskonale czego mógł się spodziewać po jego aparycji i zachowaniu. Widział go w końcu wielokrotnie, zawsze przy nodze rodziców jak uwiązany kundel - on z drugiej strony zawsze mógł swobodnie lawirować między innymi, zajmując się brudną robotą i kontaktami, zachowaniem twarzy przez rodzinę. Najmłodszy, najbardziej niewinny o łagodnych rysach twarzy, wstawiający się tak żywo za tym, co powinno już dawno zdechnąć w Nanashi - ale przecież nawet karaluchy podobno miały swój cel. Gdyby nie ta cicha obietnica dla rządu, że Koide zajmie się śmieciami tak, aby nie były widoczne, niektóre interesy nie szłyby tak gładko...
A tam, gdzie nikt nie chce zaglądać, najłatwiej kryło się wszystko, co nie było piękne i do końca legalne.
@Munehira Aoi
Forbidden fruit that you can bite
Follow temptation like the tide
Why walk when you could fly?
Drink forbidden wine...
Follow temptation like the tide
Why walk when you could fly?
Drink forbidden wine...
Kolejne kroki nie były słyszalne na posadzce sali, którą wypełniały śmiechy i muzyka, gwar był czymś dla czego niemalże żył. Najmłodszy, mając najmniejsze szanse na pozyskanie tego wszystkiego, co posiadał ich ojciec - wcale nie przestawał się starać, niczym hiena licząc na kolejne potknięcie starszego rodzeństwa. Widzieli to w jego oczach, kiedy się zbliżał, choć grał na nosie każdego innego w dowolny sposób, to jego bracia mieli świadomość, że musieli czuć się na baczności.
Nie dlatego, że miał ich zaatakować. Nie fizycznie, jednak czuli na sobie jego spojrzenie. Podczas bankietów, podczas wystąpień publicznych. Żaden z synów Koide nie był tak wytresowany - nie przelewał tak naturalnie wszystkich kłamstw w rzeczywiste obrazy i nie kusił innych do uwierzenia w jego słowa.
Posłał w tłumie spojrzenie jednemu z dwóch braci. Musieli prezentować się podobnie, mając dopasowane stroje do siebie, wyróżniające się drobnymi elementami. Ciemny granat, wpadający w błękity był kolorem, który narzucił im dzisiaj ojciec. Wszyscy musieli ubrać się podobnie. Chociaż on sam nienawidził tych odcieni, tych kolorów, na tle których jego zielone oczy wybijały się jeszcze bardziej. Często zazdrościł braciom brązowych i piwnych, tych które dawały im tak mocniejsze spojrzenie, kiedy on sam musiał odziedziczyć oczy po matce...
Krótkie rozmowy, śmiechy i toasty - a raczej skuteczne ich unikanie, prostym określeniem, że był znów na lekach. W końcu taki był dla opinii publicznej - chorowity, ale o dobrym sercu, najmłodszy a tak zaangażowany publicznie. Młody student ekonomii z pasją i sercem na dłoni, co prawda nie wiedział do czego dokładnie posiadał tę pasję według prasy, ani też czyje dokładnie serce miał mieć na dłoniach, ale tak długo jak ojciec był zadowolony, mógł grać dla prasy tak jak zawsze,
Spryskał się przed bankietem perfumami, które mu polecono, jakby on miał być zainteresowany. Spoglądał na niego, wymienił z nim czasem kilka słów, ale nic ponadto. Nie angażował się, nie dopóki nie był o to poproszony bezpośrednio. A dzisiaj, tutaj w tym miejscu miał do tego doskonały moment. Specjalnie go odwiedziono od tłumu? Nie zdziwiłby się, gdyby nawet miejsce ich rozmowy zostało pieczołowicie wybrane.
- Munehira Aoi, mam nadzieję, że nie stoisz tak na uboczu ze względu na niedostatek dobrej zabawy - powiedział, zachowując odstęp od mężczyzny. Wspomnienie o lewej stronie, zawsze się do niej zwracał - zapamiętał to już z wcześniejszych rozmów, kiedy to właśnie tam się znalazł. - Choć mam przeczucie, że nie zawsze jest przyjemnie być w tłumach... Ale nie mogę pozwolić, abyś źle się bawił na bankiecie rodziny Koide, jakimi by to nas czyniło gospodarzami? - lekkie, przyjazny śmiech wydobył się na końcu z jego warg.
Jakby w zegarku, jakby wszystko było dokładnie zaplanowane, przeszedł przy nich kelner, zatrzymując się tylko na moment - pozwalając Michitoyo przejąć dwie lampki wypełnione czerwonym winem. Mężczyzna po tym ostrożnie wyciągnął dłoń w stronę Munehiry.
- Słyszeliśmy dość sporo pochwał odnośnie bukietu smakowego i walorów zapachowych tego wina, choć z pewnością w imporcie jesteśmy wciąż świeżynkami. Trudno znaleźć coś... interesującego. Mam nadzieję, że podzielisz się swoją opinią?- zasugerował, znów przyjaźnie i niewinnie, nawiązując z nim rozmowę. Nie obserwował go już tak uważnie - nie, jak kiedy robił to kiedy pierwszy raz dostrzegł go między tłumem. Nawet on, urodzony kłamca z darem do zachowania kamiennej twarzy, nie potrafił skrzywić się na widok takiego wynaturzenia. Jasność, biel, jakby coś go pokarało - wyglądał okropnie, pamiętał jak dzisiaj to odtrącenie, które z czasem rosło w przyzwyczajenie, a może i delikatną fascynację? Nie musiał wbijać w niego spojrzenia, wiedząc doskonale czego mógł się spodziewać po jego aparycji i zachowaniu. Widział go w końcu wielokrotnie, zawsze przy nodze rodziców jak uwiązany kundel - on z drugiej strony zawsze mógł swobodnie lawirować między innymi, zajmując się brudną robotą i kontaktami, zachowaniem twarzy przez rodzinę. Najmłodszy, najbardziej niewinny o łagodnych rysach twarzy, wstawiający się tak żywo za tym, co powinno już dawno zdechnąć w Nanashi - ale przecież nawet karaluchy podobno miały swój cel. Gdyby nie ta cicha obietnica dla rządu, że Koide zajmie się śmieciami tak, aby nie były widoczne, niektóre interesy nie szłyby tak gładko...
A tam, gdzie nikt nie chce zaglądać, najłatwiej kryło się wszystko, co nie było piękne i do końca legalne.
@Munehira Aoi
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
- Na windę więcej ludzi zwróci uwagę, kiedy do niej wchodzisz... na schody łatwiej się wymknąć - gładko skłamał, nie chcąc przyznać tak wprost, że była to część jego gry - żeby Aoi miał czas, zastanowił się nad tym, z kim szedł pod ramieniem; żeby było mu chłodniej, żeby nieco bardziej stracił orientacje w terenie dookoła. Od początku do końca, wszystko było zaplanowane, tak jak ich życia. Nawet jeśli zdarzały się przebłyski... czegoś innego, czegoś trudnego do wyjaśnienia, to wciąż nic nie wykraczało poza plan, który był im przydzielony; poza scenariusz spisywany na bieżąco przez ich rodziców.
Nie komentował jednak jego oddalenia - choć bardzo go kusiło. Nie, nie teraz i nie w tej chwili. Powinien dać mu przestrzeń, jeśli szedł po jego zaufanie - powinien pozwolić mu trwać w tej niepewności, przetrawić to co dokładnie miało miejsce, a co jeszcze nie uleciało do końca z jego pamięci. Niech się ustabilizuje, niech przesiąknie całkiem jego umysł.
Nie zaczepiał go w samochodzie, nie prowokował i nie odzywał do niego, bawiąc się telefonem. Trwał w ciszy, było zaskakujące, że rzeczywiście mógł tak zamilknąć - zupełnie jakby był spokojnym i nietowarzyskim człowiekiem, chociaż na jego wargach wciąż siedział uśmiech, sugerujący o zadowoleniu z własnych działań i dobrze wykonanej dzisiaj pracy. Mógł się odprężyć, mógł odpocząć... i po prostu trwać. Trwał obok, zerkając co rusz na widok za oknem, na kolorowe światła w centrum - którego przecież nigdy nie opuścili.
Obserwował ten widok - cóż, sam rozumiał doskonale tę zwierzęcą radość na widok wracającego właściciela. W końcu sam miał psy, sam się z nimi wręcz wychował... Nie było mowy o tym, żeby nie uwielbiał tych zwierząt. Może nawet miał do nich więcej cierpliwości niż do ludzi? Więcej tolerował, nie budziły w nim jakiejś złości.
Ale też nie pamiętał kiedykolwiek, żeby widział Munehirę tak zrelaksowanego jak przy jakichkolwiek innych bankietach. Tak radosnego... Widział dzisiaj jego kilka twarzy, które wyraźnie nie były dostępne do szerszej publiki. Uśmiechnął się znów pod nosem, skoro jego plan szedł tak dobrze i powoli. On w końcu nie pokazał mu siebie, nie tak do końca... tylko głównie tę twarz, którą zawsze pokazywał innym. Może poza kilkoma wyjątkami.
- Nie śmiem nawet odmówić, skoro w domu nie pracuje - stwierdził, a kiedy suczka skończyła witać się z właścicielem, sam przy niej kucnął, dając jej tyle uwagi, ile na ten moment chciała od niego. Miękkie futro, nieco inna sierść ale tak samo przyjemna jak jego dobermanów. Uśmiechnął się, drapiąc Jushi za uchem, po boku, a ta radośnie merdała ogonem, ciesząc się na kolejną osobę w domu. Może dlatego lubił psy? Bo cieszyły się na bycie w środku uwagi, podobnie do niego - jednocześnie nie odbierały mu świateł reflektorów w taki sposób jak niektórzy ludzie to robili. Takie podzielenie się uwagą mógł zaakceptować.
A nawet gdyby Aoi go nie poinformował o wszystkim, co i gdzie się znajdywało - sam by to znalazł, zaraz przejmując przestrzeń, w której się znajdywał. Bez pytania, bez czekania. Był tutaj w jednym miejscu i zaraz starał się zagarnąć wszystko co tylko mógł swoją osobą, wszystko co tylko znajdywało się w zasięgu wzroku stawało się jego. Bo dlaczego nie? Dlaczego miałby sobie na to nie pozwalać? Kto miałby mu przeszkodzić, kto miałby mu powiedzieć "nie"?
Widział ten moment zawahania, kiedy siedzieli na kanapie, przypatrując się mu. Chciał więcej? Uśmiechnął się, nawet jeśli Aoi nie mógł tego zobaczyć - mógł poczuć ten denerwujący na sobie wzrok. Mógł poczuć, że zagarniał znów wszystko, w tym i jego, co znajdywało się dookoła.
Razem z jego sypialnią, razem z jego łóżkiem, bo sen wcale nie przyszedł z trudem. Wręcz przeciwnie, chociaż czy z nim Koide kiedykolwiek miał problemy? Zazwyczaj zasypiał prędko, twardo i budził się wypoczęty. Nie przeszkadzało mu inne ciało, kiedy znalazło się obok niego - choć wciąż tak daleko na łóżku. Nie przygarnął go, nie szukał bliskości ani przez sen, ale też wcale się nie rzucał po materacu. Spał, odpoczywał... A rano otworzył oczy pierwszy, leniwie rozglądając się po sypialni, w której się znalazł.
Pamiętał bardzo dobrze, co zaszło wczorajszego wieczoru i dlaczego nie znajdywał się u siebie na mieszkaniu. Pamiętał doskonale, pod jakim adresem się znajdywał - i uśmiechnął się lekko na widok wciąż śpiącego Munehiry obok.
Nie miał zamiaru go budzić. Chociaż był szczerze i pozytywnie zaskoczony, że ten nie obudził go i nie wygonił z łózka. Nie pamiętał do końca nawet kiedy zasnął - ale czy tak nie byłoby łatwiej, gdyby go obudził i wyrzucił, gdyby nie chciał jego obecności obok siebie? W końcu nie widział, że spał - nie mógł o tym wiedzieć, nie tak do końca...
Choć było możliwe, że nawet się nie obudził jeśli próba budzenia nastąpiła.
Sięgnął po swój telefon, przeglądając jakieś wiadomości, które do niego wysłano przez noc - zerknął jak przebiegł bankiet i czy zgodnie z oczekiwaniami, później odpisał na kilka przyjaznych zaczepek, przejrzał zdjęcia które jego znajomi postowali. Nie robił nic interesującego, wyłącznie dbał o swój wizerunek wśród innych. Musiał dbać o niektóre sprawy.
Obrócił jednak lekko twarz w bok, kiedy usłyszał pomruk i poczuł lekki ruch. Dostrzegł jak jego dłoń powoli szuka jego włosów, a później go obejmuje - a później następuje szok na jego twarzy. Nie mógł tym razem powstrzymać cichego śmiechu rozbawienia na tę minę - jakby otworzone szerzej oczy w jakimś dziwnym odruchu miały pomóc mu zrozumieć, co właśnie działo się tutaj.
Obrócił się na bok do niego, przysuwając. Dlaczego miałby tego nie zrobić? Nie zagrać z nim nieco bardziej, nie rozdrażnić tak na dobry początek dnia. Jego dłoń wsunęła się pod kołdrę, a zaraz po tym pod koszulkę Munehiry, układając się łagodnie na jego torsie. Pogładził go po nim lekko i delikatnie w formie przywitania. Jego palce wydawały się dzisiaj mniej drapieżne.
Wychylił do niego lekko, zaraz cmokając go krótko w policzek, zanim odsunął.
- Dzień dobry śpiący królewiczu - szepnął miękko, odsuwając się jednak od niego zarówno z dłonią, która wypełzła spod jego koszulki, i kołdry, ale i ciałem. Podniósł się, zaraz przeciągając swobodnie, jak gdyby nigdy nic - jakby spędził tę noc w jego łóżku zupełnie za zaproszeniem, za zgodą. Cóż, wpuścił go do mieszkania i nigdy nie wyrzucił, prawda?
- Masz coś na śniadanie czy jesz zazwyczaj na mieście? - rzucił, łapiąc za swój telefon i zaraz schodząc z łóżka, czując że był głody. Nie czekał nawet za bardzo za odpowiedź, kiedy Aoi mógł usłyszeć zamykające się za Koide drzwi.
A Michitoyo w ogóle to nie przeszkadzało. Rozbawienie na widok takiego szoku, wciąż go bawiło. Zapomniał? Był pewny że wyszedł? Czy może był zażenowany samym odruchem, w którym chciał się znaleźć bliżej niego?
Skierował się do kuchni, zaczynając otwierać szafki i przeglądając ich... skąpą zawartość. Zmarszczył brwi, wszystkiemu się uważnie przyglądając. Kawa, choć nie posiadał ekspresu... Nie był zbytnio zadowolony z tego faktu, ale wstawił wodę w czajniku. Wyciągnął też dwa kubki, choć zajęło mu chwilę do zorientowania się, że musiał zmielić ziarna kawy zanim mógł ja zaparzyć. Co prawda zorientował się w momencie, w którym przechylił opakowanie z nimi do kubka, ale po prostu odsypał je z powrotem.
Zmielił tyle, ile mu się wydawało - bez odmierzania, bez zastanawiania się nad tym zbytnio, a po tym przesypał kawę do kubków, robiąc przy tym na blacie sporo bałaganu, ale to nie będzie przecież jego problemem.
Zalał wszystko wrzątkiem, pozwalając zbyt dużej ilości fusów spróbować się zaparzyć.
Wrócił do przeglądania zawartości szafek, do czytania etykiet, do poszukiwania zwykłego białego cukru, którego nawet nie mógł tutaj znaleźć. Kolejna szafka, otwarcie i zamknięcie. Kolejna, pudełko z muesli, którego po przeczytaniu składu, uznał że nie mógł zjeść - chociaż mógłby. Po prostu nie marzyła mu się wizyta na ostrym dyżurze z rana.
- Nie masz cukru nawet w tym domu? - rzucił niechętnie, spoglądając niepewnie na znaleziony erytrol. Nie ufał mu, zwyczajnie przez fakt niepewności czy ten słodzik mógł, czy nie mógł - i czy jego by mógł, uczulić. Zazwyczaj ufał zwykłemu białemu cukrowi, który jeszcze go nie zawiódł, do wszystkiego innego podchodząc z dozą ostrożności.
- Ani... czegokolwiek do jedzenia? Poza tymi płatkami? - dopytał znów, wysuwając po wysepce jeden z dwóch kubków, jakie przygotował. - Zrobiłem kawę, nie wiem czy pijesz z mlekiem - dodał, samemu po chwili kierując się w stronę lodówki, żeby wyciągnąć mleko dla siebie. Wcale nie przejął się tym, że jego wersja kawy wyglądała bardziej jak... błoto. Może o to chodziło w robieniu takiej z ziaren? W samodzielnym mieleniu tego wszystkiego? Szczerze nie był pewny i nie rozumiał, dlaczego ktoś by się chciał tak wysilać dla wypicia po prostu kubka kawy, kiedy można było zaopatrzeć się się w ekspres i mieć wszystko po jednym wduszeniu przycisku...
@Munehira Aoi
Nie komentował jednak jego oddalenia - choć bardzo go kusiło. Nie, nie teraz i nie w tej chwili. Powinien dać mu przestrzeń, jeśli szedł po jego zaufanie - powinien pozwolić mu trwać w tej niepewności, przetrawić to co dokładnie miało miejsce, a co jeszcze nie uleciało do końca z jego pamięci. Niech się ustabilizuje, niech przesiąknie całkiem jego umysł.
Nie zaczepiał go w samochodzie, nie prowokował i nie odzywał do niego, bawiąc się telefonem. Trwał w ciszy, było zaskakujące, że rzeczywiście mógł tak zamilknąć - zupełnie jakby był spokojnym i nietowarzyskim człowiekiem, chociaż na jego wargach wciąż siedział uśmiech, sugerujący o zadowoleniu z własnych działań i dobrze wykonanej dzisiaj pracy. Mógł się odprężyć, mógł odpocząć... i po prostu trwać. Trwał obok, zerkając co rusz na widok za oknem, na kolorowe światła w centrum - którego przecież nigdy nie opuścili.
Obserwował ten widok - cóż, sam rozumiał doskonale tę zwierzęcą radość na widok wracającego właściciela. W końcu sam miał psy, sam się z nimi wręcz wychował... Nie było mowy o tym, żeby nie uwielbiał tych zwierząt. Może nawet miał do nich więcej cierpliwości niż do ludzi? Więcej tolerował, nie budziły w nim jakiejś złości.
Ale też nie pamiętał kiedykolwiek, żeby widział Munehirę tak zrelaksowanego jak przy jakichkolwiek innych bankietach. Tak radosnego... Widział dzisiaj jego kilka twarzy, które wyraźnie nie były dostępne do szerszej publiki. Uśmiechnął się znów pod nosem, skoro jego plan szedł tak dobrze i powoli. On w końcu nie pokazał mu siebie, nie tak do końca... tylko głównie tę twarz, którą zawsze pokazywał innym. Może poza kilkoma wyjątkami.
- Nie śmiem nawet odmówić, skoro w domu nie pracuje - stwierdził, a kiedy suczka skończyła witać się z właścicielem, sam przy niej kucnął, dając jej tyle uwagi, ile na ten moment chciała od niego. Miękkie futro, nieco inna sierść ale tak samo przyjemna jak jego dobermanów. Uśmiechnął się, drapiąc Jushi za uchem, po boku, a ta radośnie merdała ogonem, ciesząc się na kolejną osobę w domu. Może dlatego lubił psy? Bo cieszyły się na bycie w środku uwagi, podobnie do niego - jednocześnie nie odbierały mu świateł reflektorów w taki sposób jak niektórzy ludzie to robili. Takie podzielenie się uwagą mógł zaakceptować.
A nawet gdyby Aoi go nie poinformował o wszystkim, co i gdzie się znajdywało - sam by to znalazł, zaraz przejmując przestrzeń, w której się znajdywał. Bez pytania, bez czekania. Był tutaj w jednym miejscu i zaraz starał się zagarnąć wszystko co tylko mógł swoją osobą, wszystko co tylko znajdywało się w zasięgu wzroku stawało się jego. Bo dlaczego nie? Dlaczego miałby sobie na to nie pozwalać? Kto miałby mu przeszkodzić, kto miałby mu powiedzieć "nie"?
Widział ten moment zawahania, kiedy siedzieli na kanapie, przypatrując się mu. Chciał więcej? Uśmiechnął się, nawet jeśli Aoi nie mógł tego zobaczyć - mógł poczuć ten denerwujący na sobie wzrok. Mógł poczuć, że zagarniał znów wszystko, w tym i jego, co znajdywało się dookoła.
Razem z jego sypialnią, razem z jego łóżkiem, bo sen wcale nie przyszedł z trudem. Wręcz przeciwnie, chociaż czy z nim Koide kiedykolwiek miał problemy? Zazwyczaj zasypiał prędko, twardo i budził się wypoczęty. Nie przeszkadzało mu inne ciało, kiedy znalazło się obok niego - choć wciąż tak daleko na łóżku. Nie przygarnął go, nie szukał bliskości ani przez sen, ale też wcale się nie rzucał po materacu. Spał, odpoczywał... A rano otworzył oczy pierwszy, leniwie rozglądając się po sypialni, w której się znalazł.
Pamiętał bardzo dobrze, co zaszło wczorajszego wieczoru i dlaczego nie znajdywał się u siebie na mieszkaniu. Pamiętał doskonale, pod jakim adresem się znajdywał - i uśmiechnął się lekko na widok wciąż śpiącego Munehiry obok.
Nie miał zamiaru go budzić. Chociaż był szczerze i pozytywnie zaskoczony, że ten nie obudził go i nie wygonił z łózka. Nie pamiętał do końca nawet kiedy zasnął - ale czy tak nie byłoby łatwiej, gdyby go obudził i wyrzucił, gdyby nie chciał jego obecności obok siebie? W końcu nie widział, że spał - nie mógł o tym wiedzieć, nie tak do końca...
Choć było możliwe, że nawet się nie obudził jeśli próba budzenia nastąpiła.
Sięgnął po swój telefon, przeglądając jakieś wiadomości, które do niego wysłano przez noc - zerknął jak przebiegł bankiet i czy zgodnie z oczekiwaniami, później odpisał na kilka przyjaznych zaczepek, przejrzał zdjęcia które jego znajomi postowali. Nie robił nic interesującego, wyłącznie dbał o swój wizerunek wśród innych. Musiał dbać o niektóre sprawy.
Obrócił jednak lekko twarz w bok, kiedy usłyszał pomruk i poczuł lekki ruch. Dostrzegł jak jego dłoń powoli szuka jego włosów, a później go obejmuje - a później następuje szok na jego twarzy. Nie mógł tym razem powstrzymać cichego śmiechu rozbawienia na tę minę - jakby otworzone szerzej oczy w jakimś dziwnym odruchu miały pomóc mu zrozumieć, co właśnie działo się tutaj.
Obrócił się na bok do niego, przysuwając. Dlaczego miałby tego nie zrobić? Nie zagrać z nim nieco bardziej, nie rozdrażnić tak na dobry początek dnia. Jego dłoń wsunęła się pod kołdrę, a zaraz po tym pod koszulkę Munehiry, układając się łagodnie na jego torsie. Pogładził go po nim lekko i delikatnie w formie przywitania. Jego palce wydawały się dzisiaj mniej drapieżne.
Wychylił do niego lekko, zaraz cmokając go krótko w policzek, zanim odsunął.
- Dzień dobry śpiący królewiczu - szepnął miękko, odsuwając się jednak od niego zarówno z dłonią, która wypełzła spod jego koszulki, i kołdry, ale i ciałem. Podniósł się, zaraz przeciągając swobodnie, jak gdyby nigdy nic - jakby spędził tę noc w jego łóżku zupełnie za zaproszeniem, za zgodą. Cóż, wpuścił go do mieszkania i nigdy nie wyrzucił, prawda?
- Masz coś na śniadanie czy jesz zazwyczaj na mieście? - rzucił, łapiąc za swój telefon i zaraz schodząc z łóżka, czując że był głody. Nie czekał nawet za bardzo za odpowiedź, kiedy Aoi mógł usłyszeć zamykające się za Koide drzwi.
A Michitoyo w ogóle to nie przeszkadzało. Rozbawienie na widok takiego szoku, wciąż go bawiło. Zapomniał? Był pewny że wyszedł? Czy może był zażenowany samym odruchem, w którym chciał się znaleźć bliżej niego?
Skierował się do kuchni, zaczynając otwierać szafki i przeglądając ich... skąpą zawartość. Zmarszczył brwi, wszystkiemu się uważnie przyglądając. Kawa, choć nie posiadał ekspresu... Nie był zbytnio zadowolony z tego faktu, ale wstawił wodę w czajniku. Wyciągnął też dwa kubki, choć zajęło mu chwilę do zorientowania się, że musiał zmielić ziarna kawy zanim mógł ja zaparzyć. Co prawda zorientował się w momencie, w którym przechylił opakowanie z nimi do kubka, ale po prostu odsypał je z powrotem.
Zmielił tyle, ile mu się wydawało - bez odmierzania, bez zastanawiania się nad tym zbytnio, a po tym przesypał kawę do kubków, robiąc przy tym na blacie sporo bałaganu, ale to nie będzie przecież jego problemem.
Zalał wszystko wrzątkiem, pozwalając zbyt dużej ilości fusów spróbować się zaparzyć.
Wrócił do przeglądania zawartości szafek, do czytania etykiet, do poszukiwania zwykłego białego cukru, którego nawet nie mógł tutaj znaleźć. Kolejna szafka, otwarcie i zamknięcie. Kolejna, pudełko z muesli, którego po przeczytaniu składu, uznał że nie mógł zjeść - chociaż mógłby. Po prostu nie marzyła mu się wizyta na ostrym dyżurze z rana.
- Nie masz cukru nawet w tym domu? - rzucił niechętnie, spoglądając niepewnie na znaleziony erytrol. Nie ufał mu, zwyczajnie przez fakt niepewności czy ten słodzik mógł, czy nie mógł - i czy jego by mógł, uczulić. Zazwyczaj ufał zwykłemu białemu cukrowi, który jeszcze go nie zawiódł, do wszystkiego innego podchodząc z dozą ostrożności.
- Ani... czegokolwiek do jedzenia? Poza tymi płatkami? - dopytał znów, wysuwając po wysepce jeden z dwóch kubków, jakie przygotował. - Zrobiłem kawę, nie wiem czy pijesz z mlekiem - dodał, samemu po chwili kierując się w stronę lodówki, żeby wyciągnąć mleko dla siebie. Wcale nie przejął się tym, że jego wersja kawy wyglądała bardziej jak... błoto. Może o to chodziło w robieniu takiej z ziaren? W samodzielnym mieleniu tego wszystkiego? Szczerze nie był pewny i nie rozumiał, dlaczego ktoś by się chciał tak wysilać dla wypicia po prostu kubka kawy, kiedy można było zaopatrzeć się się w ekspres i mieć wszystko po jednym wduszeniu przycisku...
@Munehira Aoi
Śmiech, chociaż cichy i łagodny, zalągł się w zszokowanym umyśle gwałtownie. Nie był przygotowany; zaatakowany z zaskoczenia, chociaż przecież powinien pamiętać, a jednak umysł jeszcze nie zdążył przetrawić wczorajszego wieczoru, teraz dodatkowo obciążony ciepłem przyjemnie ścielącym się na klatce piersiowej. Rozluźnił się, bardziej z przymusu, żeby nie zwariować, niż dobrowolnie. Przyjąć rzeczywistość taką, jaką była, przebrnąć przez nią, a później zapomnieć i się odciąć. Musiał to zrobić, zanim się przywiąże. Zanim wyimaginuje sobie poczucie komfortu i bezpieczeństwa.
„Dzień dobry śpiący królewiczu”
— Michitoyo — mruknął zaspany, kiedy wargi zetknęły się z policzkiem. Nie chciał tego. Jak cholernie tego potrzebuję... Czując, jak mężczyzna wstaje, Aoi zagarnął w swoje ramiona kołdrę, zawijając ją praktycznie w rulon, który przytulił do ciała, zapierając na nim rozgrzany snem policzek. Nie chciał jeszcze zwlekać się z łóżka, zaczynać dnia, tym bardziej, jeżeli Koide panoszył się po mieszkaniu. Powinien wyjść, zanim się obudził. Jeżeli już został na noc, powinien udawać, że to nie był dobry pomysł i zmyć się bez słowa. Zapomnieć. Dlaczego nie pozwalał mu zapomnieć?
— Nie jem raczej śnia... — nie zdążył nawet skończyć swojej mozolnej odpowiedzi, kiedy drzwi zamknęły się z cichym metalicznym brzdękiem odskakującej klamki. Twarz zatopiła się w pościeli, ściągnięta nagłym przypływem rozleniwionego gniewu. Irytacja ścieliła się już na karku, zaciskając na nim swoje długie palce. Powinien się uspokoić, nie mógł wybuchnąć... a może właśnie powinien? Może tylko w ten sposób uda mu się wrócić do tego, co było przed wczorajszym bankietem? Złudne nadzieje. Zawsze można spróbować. Działało przy innych, więc dlaczego nie miałoby odrzucić i zniechęcić Michiego? Przecierając dłońmi twarz, wsunął się do kuchni, od razu zaatakowany napierającym na kolana ciałem Jushi, do którego sięgnął potargany i jeszcze na wpół śpiący, przesuwając palcami przez jej grzbiet, mierzwiąc mięciutkie futro. — Hej kochanie — zignorował początkowo zamieszanie, dźwięk otwieranych i zamykanych praktycznie od razu szafek, przestawiania rzeczy, grzebania w każdym kącie. Wolałby wrócić jeszcze do łóżka, pozwolić sobie na wylegiwanie się, odpoczynek, którego tak cholernie potrzebował, a który przy Koide nie był możliwy. Zakłócał spokój celi, jaką zazwyczaj było jego mieszkanie. Zazwyczaj... cóż, zawsze.
— Z reguły nie jem śniadań, nie mam na to czasu rano. Jeżeli już to łapię coś na mieście albo w pracy. Nie, nie używam cukru. Erytrol jest zdrowszy. - Nie tuczy... Ukłucie w żołądku. Krótki grymas ni to skupienia, ni zniechęcenia, kiedy ciało przesunęło się bliżej Koide, żeby dotykając delikatnie opuszkami palców jego łopatek, wyminąć go. Z jednej z dolnych szafek Aoi wyciągnął puszkę z psią karmą, przygotowując posiłek dla Jushi wprawnymi ruchami, jak gdyby brak wzroku nie był żadnym problemem. Nie był — przywykł do poruszania się w mroku, doskonale odnajdując się w znajomej przestrzeni i kojącej monotonności. — Jeżeli chcesz... — rozpoczął, prostując się, zaskakując samego siebie w sposób skrajnie niedowierzający, że miał zamiar złożyć mu propozycję. Zdawało mu się, że to najlepszy pomysł, na pozbycie się go z mieszkania. Warto zaryzykować, nawet jeżeli ten odbierze jego słowa w inny sposób. — Na końcu ulicy jest kawiarnia, możemy do niej zejść coś zjeść, to nie problem.
Kawę? Nie słyszał, aby woda zagotowała się w kawiarce, nie słyszał szumu przelewającego się napoju, nie słyszał niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że zrobił ją w należyty sposób... — Dziękuję — owiane zgłoską niepewności, zdziwienia, ale też wdzięczności, bo... na swój sposób, ten mały gest sprawił, że Koide stał się nagle bardziej ludzki. Przystępny. Wsunąwszy dłonie na gorący kształt kubka, zaparł się przedramionami na blacie wyspy, pochylając się silniej do przodu, chcąc rozprostować umęczone plecy. Znowu to samo. Rwący ból; musiał spać całą noc w jednej pozycji, całkowicie odcięty przez tabletki. Wargi złożyły się nad brzegiem naczynia, wypuszczając na taflę kawy smugę chłodnego powietrza, kiedy to podmuchując w nią, chciał jak najszybciej wprowadzić do organizmu, chociaż mikro dozę kofeiny. Jaki to był kurwa błąd.
Łyk, nie był nawet łykiem. Ilość fusów, jaką wciągnął, fusów, które od razu przykleiły się do zębów, kwaśno ścieląc się na języku wrażeniem gruzu, odrzuciła go od razu. Czuł, że resztki kawy napęczniałej od gorącej wody, wysysają całą wilgoć w ustach. Wszystko zadziało się już od teraz dynamicznie — kubek wylądował w zlewie, a usta pod strumieniem chłodnej wody, która uciekała przez kącik warg, ścieląc się posuwistą strugą przez szyję. Nie obchodziło go to. Mógł być nawet cały mokry. Byleby wymyć posmak czystej profanacji. Wierzchem dłoni Aoi zebrał krople, odetchnąwszy ciężko — Doceniam starania, ale... Nigdy więcej tego nie rób, dobrze? — Jakim cudem mógł spartolić aż tak bardzo? Powieki zatrzepotały w szoku, kiedy głowa pokręciła się kilkukrotnie, nadymając delikatnie wargi, przez które wypuszczał powolutku powietrze. Jakim, do jasnej cholery, cudem. Pokonując pierwszą falę obrzydzenia, które nadal tuliło się do wnętrza policzków, Munehira wyciągnął z szafki kawiarkę, napełniając jej zbiornik wodą, pomagając sobie palcem, który delikatnie wsunięty za metalowy rant, kontrolował, jak wysoko znajdowała się woda. I wtedy zderzył się z syfem na blacie. Głęboki wdech, bardzo głęboki... Dłonie przesunęły się przez wszystkie powyciągane rzeczy, rozpoznając je po kształcie, zaraz to odkładając je na ich pierwotne miejsce. Szum elektrycznego młynka zadziałał niczym biały szum, pozwalając głowie na moment odchylić się do tyłu. Piekła... skóra w miejscach, które wczoraj pogryzł Michitoyo nadal piekła. Nie wiedział już, czy to tylko wrażenie wypchnięte przez jego umysł, dający znać, że popłynął wczoraj za bardzo, czy faktycznie ciało było jedynie ciałem, które reagowało naturalnie na coś, czego wcześniej nie znało.
Przyjemnie parujący wywar wypełnił wnętrze kawiarki z delikatnym pogwizdem pary uciekającej spod przykrywki. Aoi przelał ją do dwóch kubków, do każdego z nich wsuwając na moment niewielki płynomierz, który swoim popikiwaniem, w bezpieczny sposób dał znać niewidomemu, że wrzątek znajduje się na odpowiedniej wysokości. Lubił swoje palce, nie miał zamiaru się popatrzyć, wtykając je byle gdzie. — Proszę — Wiedział, że Koide nie będzie w stanie udawać, że monstrum, jakie stworzył, jest zdatne do spożycia. Chyba że lubił gryźć muł. Delikatnie przesunął wzdłuż blatu kubek, zaraz to opierając lędźwie o wypukłość brzegu kuchennego mebla, obiema dłońmi wchłaniając ciepło przebijające się przez naczynie, przesuwając górną wargą po jego brzegu, pozwalając zapachowi wsunąć się rozkosznie przez nos, w głąb rozedrganego niecodziennym porankiem umysłu.
@Koide Michitoyo
„Dzień dobry śpiący królewiczu”
— Michitoyo — mruknął zaspany, kiedy wargi zetknęły się z policzkiem. Nie chciał tego. Jak cholernie tego potrzebuję... Czując, jak mężczyzna wstaje, Aoi zagarnął w swoje ramiona kołdrę, zawijając ją praktycznie w rulon, który przytulił do ciała, zapierając na nim rozgrzany snem policzek. Nie chciał jeszcze zwlekać się z łóżka, zaczynać dnia, tym bardziej, jeżeli Koide panoszył się po mieszkaniu. Powinien wyjść, zanim się obudził. Jeżeli już został na noc, powinien udawać, że to nie był dobry pomysł i zmyć się bez słowa. Zapomnieć. Dlaczego nie pozwalał mu zapomnieć?
— Nie jem raczej śnia... — nie zdążył nawet skończyć swojej mozolnej odpowiedzi, kiedy drzwi zamknęły się z cichym metalicznym brzdękiem odskakującej klamki. Twarz zatopiła się w pościeli, ściągnięta nagłym przypływem rozleniwionego gniewu. Irytacja ścieliła się już na karku, zaciskając na nim swoje długie palce. Powinien się uspokoić, nie mógł wybuchnąć... a może właśnie powinien? Może tylko w ten sposób uda mu się wrócić do tego, co było przed wczorajszym bankietem? Złudne nadzieje. Zawsze można spróbować. Działało przy innych, więc dlaczego nie miałoby odrzucić i zniechęcić Michiego? Przecierając dłońmi twarz, wsunął się do kuchni, od razu zaatakowany napierającym na kolana ciałem Jushi, do którego sięgnął potargany i jeszcze na wpół śpiący, przesuwając palcami przez jej grzbiet, mierzwiąc mięciutkie futro. — Hej kochanie — zignorował początkowo zamieszanie, dźwięk otwieranych i zamykanych praktycznie od razu szafek, przestawiania rzeczy, grzebania w każdym kącie. Wolałby wrócić jeszcze do łóżka, pozwolić sobie na wylegiwanie się, odpoczynek, którego tak cholernie potrzebował, a który przy Koide nie był możliwy. Zakłócał spokój celi, jaką zazwyczaj było jego mieszkanie. Zazwyczaj... cóż, zawsze.
— Z reguły nie jem śniadań, nie mam na to czasu rano. Jeżeli już to łapię coś na mieście albo w pracy. Nie, nie używam cukru. Erytrol jest zdrowszy. - Nie tuczy... Ukłucie w żołądku. Krótki grymas ni to skupienia, ni zniechęcenia, kiedy ciało przesunęło się bliżej Koide, żeby dotykając delikatnie opuszkami palców jego łopatek, wyminąć go. Z jednej z dolnych szafek Aoi wyciągnął puszkę z psią karmą, przygotowując posiłek dla Jushi wprawnymi ruchami, jak gdyby brak wzroku nie był żadnym problemem. Nie był — przywykł do poruszania się w mroku, doskonale odnajdując się w znajomej przestrzeni i kojącej monotonności. — Jeżeli chcesz... — rozpoczął, prostując się, zaskakując samego siebie w sposób skrajnie niedowierzający, że miał zamiar złożyć mu propozycję. Zdawało mu się, że to najlepszy pomysł, na pozbycie się go z mieszkania. Warto zaryzykować, nawet jeżeli ten odbierze jego słowa w inny sposób. — Na końcu ulicy jest kawiarnia, możemy do niej zejść coś zjeść, to nie problem.
Kawę? Nie słyszał, aby woda zagotowała się w kawiarce, nie słyszał szumu przelewającego się napoju, nie słyszał niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że zrobił ją w należyty sposób... — Dziękuję — owiane zgłoską niepewności, zdziwienia, ale też wdzięczności, bo... na swój sposób, ten mały gest sprawił, że Koide stał się nagle bardziej ludzki. Przystępny. Wsunąwszy dłonie na gorący kształt kubka, zaparł się przedramionami na blacie wyspy, pochylając się silniej do przodu, chcąc rozprostować umęczone plecy. Znowu to samo. Rwący ból; musiał spać całą noc w jednej pozycji, całkowicie odcięty przez tabletki. Wargi złożyły się nad brzegiem naczynia, wypuszczając na taflę kawy smugę chłodnego powietrza, kiedy to podmuchując w nią, chciał jak najszybciej wprowadzić do organizmu, chociaż mikro dozę kofeiny. Jaki to był kurwa błąd.
Łyk, nie był nawet łykiem. Ilość fusów, jaką wciągnął, fusów, które od razu przykleiły się do zębów, kwaśno ścieląc się na języku wrażeniem gruzu, odrzuciła go od razu. Czuł, że resztki kawy napęczniałej od gorącej wody, wysysają całą wilgoć w ustach. Wszystko zadziało się już od teraz dynamicznie — kubek wylądował w zlewie, a usta pod strumieniem chłodnej wody, która uciekała przez kącik warg, ścieląc się posuwistą strugą przez szyję. Nie obchodziło go to. Mógł być nawet cały mokry. Byleby wymyć posmak czystej profanacji. Wierzchem dłoni Aoi zebrał krople, odetchnąwszy ciężko — Doceniam starania, ale... Nigdy więcej tego nie rób, dobrze? — Jakim cudem mógł spartolić aż tak bardzo? Powieki zatrzepotały w szoku, kiedy głowa pokręciła się kilkukrotnie, nadymając delikatnie wargi, przez które wypuszczał powolutku powietrze. Jakim, do jasnej cholery, cudem. Pokonując pierwszą falę obrzydzenia, które nadal tuliło się do wnętrza policzków, Munehira wyciągnął z szafki kawiarkę, napełniając jej zbiornik wodą, pomagając sobie palcem, który delikatnie wsunięty za metalowy rant, kontrolował, jak wysoko znajdowała się woda. I wtedy zderzył się z syfem na blacie. Głęboki wdech, bardzo głęboki... Dłonie przesunęły się przez wszystkie powyciągane rzeczy, rozpoznając je po kształcie, zaraz to odkładając je na ich pierwotne miejsce. Szum elektrycznego młynka zadziałał niczym biały szum, pozwalając głowie na moment odchylić się do tyłu. Piekła... skóra w miejscach, które wczoraj pogryzł Michitoyo nadal piekła. Nie wiedział już, czy to tylko wrażenie wypchnięte przez jego umysł, dający znać, że popłynął wczoraj za bardzo, czy faktycznie ciało było jedynie ciałem, które reagowało naturalnie na coś, czego wcześniej nie znało.
Przyjemnie parujący wywar wypełnił wnętrze kawiarki z delikatnym pogwizdem pary uciekającej spod przykrywki. Aoi przelał ją do dwóch kubków, do każdego z nich wsuwając na moment niewielki płynomierz, który swoim popikiwaniem, w bezpieczny sposób dał znać niewidomemu, że wrzątek znajduje się na odpowiedniej wysokości. Lubił swoje palce, nie miał zamiaru się popatrzyć, wtykając je byle gdzie. — Proszę — Wiedział, że Koide nie będzie w stanie udawać, że monstrum, jakie stworzył, jest zdatne do spożycia. Chyba że lubił gryźć muł. Delikatnie przesunął wzdłuż blatu kubek, zaraz to opierając lędźwie o wypukłość brzegu kuchennego mebla, obiema dłońmi wchłaniając ciepło przebijające się przez naczynie, przesuwając górną wargą po jego brzegu, pozwalając zapachowi wsunąć się rozkosznie przez nos, w głąb rozedrganego niecodziennym porankiem umysłu.
@Koide Michitoyo
- O jak ładnie mnie nazywasz, już kochanie? - Wiedział, że mówił do Jushi, wiedział że to nie było przywitanie do niego, ale tak jak zagarniał dla siebie całą jego przestrzeń mieszkania, tak również miał zamiar zagarniać wszystkie jego słowa i gesty. W końcu kto miałby mu zabronić? Sam Aoi? Nie zapowiadało się na to.
Zmarszczył brwi jednak na słowa o erytrolu. Odpowiedziałby od razu - kiedy poczuł ruch za swoimi plecami. Był już gotowy się obrócić, przygarnąć go do siebie, kiedy zauważył, że to wszystko było po to, aby uzupełnić psią miskę.
- Mhm, jasne .. Tylko czekaj, jak długo zajmuje zanim przyjedzie tutaj karetka? Ostatni raz jak tknąłem jakiś ksylitol czy inny słodzik, miałem reakcję alergiczną tak silną, że musiałem jechać na oddział. Jeśli nie marzy ci się wycieczka na ostry dyżur, to spasuję - stwierdził niechętnie. Wolał nie ryzykować, jeśli czegoś nie jadał regularnie - nawet jeśli mógł sprawdzić z łatwością czy coś mogło uczulać, czy nie, wolał nie podejmować ryzyka. W końcu nie zawsze było warto ufać temu, co znajdywało się w sieci.
Zaraz jednak przesunął na niego wzrok, słysząc że ten chciał mu złożyć propozycję. Cóż, jeśli sam z nią wychodził, oznaczało to, że wcale nie żałował tak bardzo poprzedniego wieczoru... a może w ten sposób szukał z nim więcej kontaktu? Niezależnie od powodu, uśmiechnął się zaraz, co było wyczuwalne nawet w jego głosie. - Ale do kawiarni chętnie. Mają jakieś menu w sieci? - brzmiał na... Zadowolonego. Propozycją? A może samą wizją zjedzenia czegoś.
Chociaż zupełnie nie zrozumiał nagłego zamieszania przy zlewie, płukania ust. Nie lubił kawy..? A jeśli nie lubił kawy to dlaczego miał taką w domu? Nie do końca rozumiał tego plucia do zlewu.
Zmarszczył jednak brwi, słysząc jego słowa.
- Przesadzasz, kawa to kawa... - stwierdził, chociaż swojej jeszcze nie tknął. Zrobił to dopiero po chwili, czując jak fusy osadzają się na jego zębach. Skrzywił się, nie tyle na jej smak, co na to wszystko co w niej napęczniało. Miał rację, że nigdy nie pijał takiej sypanej, to nie było niczym przyjemnym. Chociaż zazwyczaj jego zamówienia w kawiarni były przepełnione cukrem aż do bólu, więc tym bardziej taka kawa, stanowczo nie była w jego guście. Nie, żeby miał większy wybór w tym momencie...
Przesunął się za nim, do zlewu, korzystając z tego że sam zaczął wyciągać i trochę stukać. Nie przyzna się, że miał racje - przez te fusy, które osadzały się na zębach. Chociaż tutaj przynajmniej nie musiał aż tak udawać, kiedy nachylił się do zlewu, odkręcając wodę, żeby przepłukać usta. Nie widział go, jego reakcji... Było łatwiej tuszować ewentualne błędy, których nie popełniał.
Po tym, czując jak w jego nogi uderza kudłaty łeb, wyraźnie domagając się głaskania po śniadaniu, kucnął do Jushi. Zerkał jednak też z zainteresowaniem w stronę Munehiry, kiedy zdawał się nie potrzebować wzroku do mielenia, parzenia, wyciągania kubków. Było to dziwnym przestawieniem. Gdyby ktokolwiek inny to widział, kto nie wiedział o jego stanie, mógłby uznać że nic mu nie dolega. Chociaż sam Michi nie wiedział czego miał się spodziewać po niewidomym - w końcu z jednej strony wiedział, że mieszka on sam, ale z drugiej, nigdy nawet nie zastanawiał się nad jego stanem; nie poświęcał myśli temu, jak on sobie radził z nie widzeniem.
- A kto to taką dobrą psiną jest? Taką księżniczką wyspaną i najedzoną? - zaraz zapytał, kiedy jego dłonie skupiły się na Jushi, tarmosząc łagodnie jej futro, kiedy tylko przypomniała o swojej obecności. Nie odmawiał jej drapania za uszami, po karku, ani po brzuchu, kiedy ta się przewróciła na plecy, wskazując wyraźnie, gdzie chciała następną dawkę pieszczot.
Zetknął jeszcze na blat, skinąwszy lekko głową.
- Dzięki... - rzucił cicho, będąc nieco niżej na podłodze przy psie. Zaraz jednak uśmiechnął się znów, kiedy w jego głowie narodził się na nowo plan - jak wytrącić gospodarza z równowagi, jak na niego wpłynąć i zdenerwować, jak trochę się z niego ponaigrywać. W końcu chyba zaczynał czuć się zbyt komfortowo przy nim, że temat nigdy by nie powrócił...
- Taka śliczna i taka grzeczna, od razu widać, że suczka swojego pana. No tak tak... Taka słodka, twój pan też się tak zachowywał... Widać od kogo się uczysz - zaczął zupełnie jakby Aoi nie stał dziesięć, dwadzieścia a może trzydzieści centymetrów dalej. Jakby niczego nie słyszał, jakby to go nie dotyczyło. Jakby wcale nie przypominał i nie odnosił się do wieczoru, o którym on próbował zapomnieć - zepchnąć gdzieś w otchłań podświadomości, nie pozwolić aby te wspomnienia jakkolwiek do niego wróciły.
Ale nie po to przecież został na noc, żeby dać mu zapomnieć, prawda? Nie po to, żeby teraz nie napawać się widokiem śladów na jego szyi, które mu zostawił z premedytacją... Powinien mi powiedzieć, że są widoczne? Jak bardzo są widoczne? Że zanim wyjdą z domu, powinien je przykryć makijażem? A może nie powinien mu tego uświadamiać? Pozwolić tak wyjść, jakby nigdy nic się nie stało... Przypomnieć lub wytknąć je później. Rzucić jak gdyby nigdy nic nawiązanie do nich w kawiarni? Przy kasie, przy innych klientach.
Kusiła go ta myśl. A może chciał zobaczyć reakcję Aoiego w pełnym świetle, a nie tylko półmroku? Może liczył na kolejne zaskoczenie z jego strony?
Zaraz jednak, kończąc drapanie suczki, podniósł się z klęczek i oparł na blat, tuż przy Aoim, szturchając biodrem o jego biodro. Złapał w dwie dłonie kubek z kawą, jednak zamiast skupić się na jej wypiciu, nachylił się do jego ucha.
- Też potrzebujesz porannych pieszczot na dobre zaczęcie dnia? Jushi na pewno znikąd takiego poranku sobie nie upatrzyła... A może też dopiero po śniadaniu? - szepnął, dość prędko się jednak cofając i upijając kawę, która... Smakowała jak kawa. No, może niekoniecznie jak jego kawa - nie była tak słodka, tak kremowa, tak przepełniona cukrem. Ale smak miała jak każda inna. Wystarczyło się na nim nie skupiać i po prostu wypić, całkiem do dna. I było w porządku. Nie pierwszy raz pił czy jadł coś, co niekoniecznie było dla niego przyjemne. Stanowczo więcej rzeczy jadł nieprzyjemny w życiu, nie do końca potrafiąc cieszyć się smakami. Gdyby ktoś go zapytał o ulubione jedzenie czy napój, odpowiedziałby czymś... Typowym, niezbyt wyróżniającym się. Czymkolwiek.
@Munehira Aoi
Zmarszczył brwi jednak na słowa o erytrolu. Odpowiedziałby od razu - kiedy poczuł ruch za swoimi plecami. Był już gotowy się obrócić, przygarnąć go do siebie, kiedy zauważył, że to wszystko było po to, aby uzupełnić psią miskę.
- Mhm, jasne .. Tylko czekaj, jak długo zajmuje zanim przyjedzie tutaj karetka? Ostatni raz jak tknąłem jakiś ksylitol czy inny słodzik, miałem reakcję alergiczną tak silną, że musiałem jechać na oddział. Jeśli nie marzy ci się wycieczka na ostry dyżur, to spasuję - stwierdził niechętnie. Wolał nie ryzykować, jeśli czegoś nie jadał regularnie - nawet jeśli mógł sprawdzić z łatwością czy coś mogło uczulać, czy nie, wolał nie podejmować ryzyka. W końcu nie zawsze było warto ufać temu, co znajdywało się w sieci.
Zaraz jednak przesunął na niego wzrok, słysząc że ten chciał mu złożyć propozycję. Cóż, jeśli sam z nią wychodził, oznaczało to, że wcale nie żałował tak bardzo poprzedniego wieczoru... a może w ten sposób szukał z nim więcej kontaktu? Niezależnie od powodu, uśmiechnął się zaraz, co było wyczuwalne nawet w jego głosie. - Ale do kawiarni chętnie. Mają jakieś menu w sieci? - brzmiał na... Zadowolonego. Propozycją? A może samą wizją zjedzenia czegoś.
Chociaż zupełnie nie zrozumiał nagłego zamieszania przy zlewie, płukania ust. Nie lubił kawy..? A jeśli nie lubił kawy to dlaczego miał taką w domu? Nie do końca rozumiał tego plucia do zlewu.
Zmarszczył jednak brwi, słysząc jego słowa.
- Przesadzasz, kawa to kawa... - stwierdził, chociaż swojej jeszcze nie tknął. Zrobił to dopiero po chwili, czując jak fusy osadzają się na jego zębach. Skrzywił się, nie tyle na jej smak, co na to wszystko co w niej napęczniało. Miał rację, że nigdy nie pijał takiej sypanej, to nie było niczym przyjemnym. Chociaż zazwyczaj jego zamówienia w kawiarni były przepełnione cukrem aż do bólu, więc tym bardziej taka kawa, stanowczo nie była w jego guście. Nie, żeby miał większy wybór w tym momencie...
Przesunął się za nim, do zlewu, korzystając z tego że sam zaczął wyciągać i trochę stukać. Nie przyzna się, że miał racje - przez te fusy, które osadzały się na zębach. Chociaż tutaj przynajmniej nie musiał aż tak udawać, kiedy nachylił się do zlewu, odkręcając wodę, żeby przepłukać usta. Nie widział go, jego reakcji... Było łatwiej tuszować ewentualne błędy, których nie popełniał.
Po tym, czując jak w jego nogi uderza kudłaty łeb, wyraźnie domagając się głaskania po śniadaniu, kucnął do Jushi. Zerkał jednak też z zainteresowaniem w stronę Munehiry, kiedy zdawał się nie potrzebować wzroku do mielenia, parzenia, wyciągania kubków. Było to dziwnym przestawieniem. Gdyby ktokolwiek inny to widział, kto nie wiedział o jego stanie, mógłby uznać że nic mu nie dolega. Chociaż sam Michi nie wiedział czego miał się spodziewać po niewidomym - w końcu z jednej strony wiedział, że mieszka on sam, ale z drugiej, nigdy nawet nie zastanawiał się nad jego stanem; nie poświęcał myśli temu, jak on sobie radził z nie widzeniem.
- A kto to taką dobrą psiną jest? Taką księżniczką wyspaną i najedzoną? - zaraz zapytał, kiedy jego dłonie skupiły się na Jushi, tarmosząc łagodnie jej futro, kiedy tylko przypomniała o swojej obecności. Nie odmawiał jej drapania za uszami, po karku, ani po brzuchu, kiedy ta się przewróciła na plecy, wskazując wyraźnie, gdzie chciała następną dawkę pieszczot.
Zetknął jeszcze na blat, skinąwszy lekko głową.
- Dzięki... - rzucił cicho, będąc nieco niżej na podłodze przy psie. Zaraz jednak uśmiechnął się znów, kiedy w jego głowie narodził się na nowo plan - jak wytrącić gospodarza z równowagi, jak na niego wpłynąć i zdenerwować, jak trochę się z niego ponaigrywać. W końcu chyba zaczynał czuć się zbyt komfortowo przy nim, że temat nigdy by nie powrócił...
- Taka śliczna i taka grzeczna, od razu widać, że suczka swojego pana. No tak tak... Taka słodka, twój pan też się tak zachowywał... Widać od kogo się uczysz - zaczął zupełnie jakby Aoi nie stał dziesięć, dwadzieścia a może trzydzieści centymetrów dalej. Jakby niczego nie słyszał, jakby to go nie dotyczyło. Jakby wcale nie przypominał i nie odnosił się do wieczoru, o którym on próbował zapomnieć - zepchnąć gdzieś w otchłań podświadomości, nie pozwolić aby te wspomnienia jakkolwiek do niego wróciły.
Ale nie po to przecież został na noc, żeby dać mu zapomnieć, prawda? Nie po to, żeby teraz nie napawać się widokiem śladów na jego szyi, które mu zostawił z premedytacją... Powinien mi powiedzieć, że są widoczne? Jak bardzo są widoczne? Że zanim wyjdą z domu, powinien je przykryć makijażem? A może nie powinien mu tego uświadamiać? Pozwolić tak wyjść, jakby nigdy nic się nie stało... Przypomnieć lub wytknąć je później. Rzucić jak gdyby nigdy nic nawiązanie do nich w kawiarni? Przy kasie, przy innych klientach.
Kusiła go ta myśl. A może chciał zobaczyć reakcję Aoiego w pełnym świetle, a nie tylko półmroku? Może liczył na kolejne zaskoczenie z jego strony?
Zaraz jednak, kończąc drapanie suczki, podniósł się z klęczek i oparł na blat, tuż przy Aoim, szturchając biodrem o jego biodro. Złapał w dwie dłonie kubek z kawą, jednak zamiast skupić się na jej wypiciu, nachylił się do jego ucha.
- Też potrzebujesz porannych pieszczot na dobre zaczęcie dnia? Jushi na pewno znikąd takiego poranku sobie nie upatrzyła... A może też dopiero po śniadaniu? - szepnął, dość prędko się jednak cofając i upijając kawę, która... Smakowała jak kawa. No, może niekoniecznie jak jego kawa - nie była tak słodka, tak kremowa, tak przepełniona cukrem. Ale smak miała jak każda inna. Wystarczyło się na nim nie skupiać i po prostu wypić, całkiem do dna. I było w porządku. Nie pierwszy raz pił czy jadł coś, co niekoniecznie było dla niego przyjemne. Stanowczo więcej rzeczy jadł nieprzyjemny w życiu, nie do końca potrafiąc cieszyć się smakami. Gdyby ktoś go zapytał o ulubione jedzenie czy napój, odpowiedziałby czymś... Typowym, niezbyt wyróżniającym się. Czymkolwiek.
@Munehira Aoi
Kawa przepłynęła przez gardło z trudem, smagając zaciśniętą krtań, prawie dusząc oddech zbliżający się ku wargom. Czubek języka zebrał ciemną kroplę gorzkiej kawy, która uwiesiła się na miękkiej skórze w martwym zamyśleniu. Umysł całkowicie zignorował to, co padło przed głosem łączącym się z radosnym psim posapywaniem. Drgnięcie biodra, bliskość ciała, głos ścielący się na skórze. Paskudne słowa, których nie miał zamiaru akceptować. Długie palce zakleszczyły się na moment mocniej na obłym kształcie kubka, kiedy skroń zapulsowała delikatnie, przyciągając wspomnienia z wczorajszego incydentu. Nie chciał ich. Czuł się przez nie brudny. Tak paskudnie upieprzony czymś, czego pragnął, a co odrzucał niczym śmieć.
Aoi zajęło chwilę przeanalizowanie słów zawieszonych nadal łagodnie w przestrzeni. Musiał odnaleźć punkt, coś, czego wiotka myśl mogła się złapać, zamiast odpłynąć w wyobrażenia tego, co mogło się stać, gdyby pozwolił sobie na więcej. Bo przecież chciał; ale blokada stworzona była nie tylko z kamienia, ale i tony betonu uzbrojonego w metalowe pręty.
Karetka? A więc był uczulony... pytanie na jak wiele składników. Jak wiele z nich mógł połączyć z perfumami, podkładając mu je pod nos, zraszając jego skórę toksyczną mieszanką i kończąc w ten sposób to przemożne cierpienie w wiciu się między tym, co mógł ułożyć w ustach, a co prawdopodobnie mogło go wprowadzić we wstrząs anafilaktyczny. Uroczo. Może właśnie w tym istniało ujmujące rozwiązanie? Może powinien go skusić, zaproponować przemianę w truchło, zakończenie farsy, jaką było jego życie? Bo czy nie każda egzystencja była jedynie śmiesznymi podrygami na wpół martwego ciała? Gnili każdego dnia, zbliżając się do swojej ostateczności. Przeciągali to złudną przyjemnością, rozrywkami, nic niewartymi próbami czerpania z ulotności jak największej ilości emocji. Mógł mu pomóc. Jak innym...
— Możesz wyjść teraz albo razem ze mną, jest mi to bardziej niż obojętne, ale przez ten czas nie wchodź mi w drogę — dłoń łagodnie kieruje się z kubkiem na powierzchnię blatu za plecami. Przytłumiony brzdęk grubego denka odbija się na ciasnej fakturze kamienia, kiedy ciało Aoi odkleja się od jego rantu, pozwalając, aby twarz nabrała chłodnego, choć subtelnie uśmiechniętego wyrazu; znalazł się w tym miejscu swojego umysłu, który znał najlepiej. Był przygotowany. Zawsze. Jadowity, obślizgły wąż, który przez większość czasu snuł się w miękkich tkaninach, udając niegroźnego, wtapiając się kolorowymi łuskami w ciepłych, przyjaznych barwach. Żmija pozostawała jednak żmiją, nigdy przyjazną, a odległą w swojej gadziej naturze.
Opuścił gardę na zbyt długo, dał się omamić chwilą uciechy, która wcale nie powinna mu się należeć, ani nie była warta gniewu, jaki teraz narastał w centrum klatki piersiowej, promieniując żarem ku ramionom.
Nie, Koide nie był kimś, komu chciał zaufać. Nie był kimś, kogo chciał wpuścić do swojego życia. Nie miał prawa stać się nikim ponad przygodny, choć pierwszy pocałunek i palące pożądanie zawieszone na linii ust. Nie rób sobie tego... nie teraz.
Wolnym krokiem, bez najmniejszego problemu poruszając się przez przestrzeń kuchni, ku salonowi, zwrócił połowicznie twarz ku Michitoyo, rzucając mu zamglone spojrzenie przez ramię: — Wybierz sobie coś z garderoby. Garnitur odbierzesz z pralni przecznicę stąd, później wyślę Ci adres. Chociaż... równie dobrze możesz go sobie zapakować w reklamówkę, jak wolisz. — Chłód, muskany subtelnym rozbawieniem, kiedy dystansował się w sposób absolutny od wczorajszego wieczoru, od uczucia rozgrzanych dłoni na żebrach, zwinności palców... Dość.
— Mam nadzieję, że wszystko zrozumiałeś, bo nie lubię się powtarzać. — Zakończywszy krótkim westchnięciem, podnosząc etui z pchełkami, ułożył je w uszach, znikając za kotarą własnego świata. Odciąć się. Zignorować jego obecność. Nie musiał go słyszeć, żeby wiedzieć, gdzie się znajduje. Czuł ciepło i swój własny zapach rozciągnięty na jego ciele, opór powietrza na obcych ramionach. Komórka leżała tam, gdzie zawsze, niezmiennie na półce w przedpokoju. Palec poruszający się przez ekran wybudzał spokojny głos ogłaszający jaką ikonkę smuga właśnie opuszka, grzęznąć w uchu, drgając w jego głębi.
Palce zaznajomione z fakturami zawieszonymi na wieszakach, bardzo szybko dokonały selekcji; aksamitna bordowa koszula, chłodem lejąca się między paliczkami. Czarne materiałowe spodnie, nachodzące wysoko ponad linię talii. I apaszka. Też potrzebował najbardziej. Wiedział o tym. Nie był idiotą. Szerokie pasmo, czarnego, matowego, lejącego się materiału, który miał zakryć palące ukąszenia. Tęsknił za nimi, za ustami przylegającymi ciasno do aorty. Wiedział jednak, że to nie zęby Koidy powinny znaczyć na jego ciele bolesną ścieżkę. Nie on. Już nigdy.
Przewieszając ubrania przez przegub, przesunął się przez salon, od razu niknąc w łazience, którą dla bezpieczeństwa zamknął na klucz. Nie. Nie będzie ryzykował. Był zbyt zmęczony, żeby odpierać kolejny atak. Gdzieś na dnie zatrutego jadem żołądka, nadal pozostawał spolegliwym i godziło to nie tylko w dumę, ale samą duszę. Nie myśl...
Pojawiając się ponownie w salonie, swoje kroki pewnie skierował od razu do niewielkiej, wysmukłej szafki, błądząc w jej wnętrzu przez moment dłonią, w brzdęku szklanych ampułek i flakoników. Jego zapachy. Proste szkła naznaczone jedynie pasmem naklejki z wybitymi brajlowskimi guzkami. Ten, który należał tylko i wyłącznie do niego, umościł się między palcami zimnem przezroczystości, zraszając jedynie subtelnie delikatną skórę za uszami, w ruchu wręcz uświęconym ścieląc się na wewnętrznej stronie nadgarstków i zagłębieniu między obojczykami. Pierwsza fala wybrzmiała natychmiastowo, kiedy tylko opadła na delikatną skórę. Frezja przegryzająca się z grejpfrutem i marginalnym przebiciem morskiej soli. Wystarczy godzina, a do powietrza przedostanie się serce zapachu, utkanego z głogu i mleka, które, chociaż nie powinny ze sobą współgrać, w połączeniu z ciałem Munehiry, zdawały się idealną kompozycją. Gorzką, chociaż kremową i tajemnie słodką.
Igrał z samym sobą na brzegu świadomości, przymrużając przepastną stal tęczówek, wsłuchując się w płynącą melodię, nie chcąc rozdzielać swojego jestestwa od dźwięków, które zagłuszały wyrzuty sumienia. Dlaczego tak bardzo go pożądał, jeżeli wiedział, że nie może. Może właśnie ten zakazany, gniewny owoc miał smakować najlepiej, jak w każdej przypowieści i w każdej taniej historyjce. Jednak pomiędzy tymi wszystkimi rozedrganiami, nadal istniało przeświadczenie o swojej podrzędności, materialności, która sprowadzała go do roli narzędzia, które jedynie w dłoniach rodziców nabierało sensu, stając się śmiertelnie pięknym.
@Koide Michitoyo
Aoi zajęło chwilę przeanalizowanie słów zawieszonych nadal łagodnie w przestrzeni. Musiał odnaleźć punkt, coś, czego wiotka myśl mogła się złapać, zamiast odpłynąć w wyobrażenia tego, co mogło się stać, gdyby pozwolił sobie na więcej. Bo przecież chciał; ale blokada stworzona była nie tylko z kamienia, ale i tony betonu uzbrojonego w metalowe pręty.
Karetka? A więc był uczulony... pytanie na jak wiele składników. Jak wiele z nich mógł połączyć z perfumami, podkładając mu je pod nos, zraszając jego skórę toksyczną mieszanką i kończąc w ten sposób to przemożne cierpienie w wiciu się między tym, co mógł ułożyć w ustach, a co prawdopodobnie mogło go wprowadzić we wstrząs anafilaktyczny. Uroczo. Może właśnie w tym istniało ujmujące rozwiązanie? Może powinien go skusić, zaproponować przemianę w truchło, zakończenie farsy, jaką było jego życie? Bo czy nie każda egzystencja była jedynie śmiesznymi podrygami na wpół martwego ciała? Gnili każdego dnia, zbliżając się do swojej ostateczności. Przeciągali to złudną przyjemnością, rozrywkami, nic niewartymi próbami czerpania z ulotności jak największej ilości emocji. Mógł mu pomóc. Jak innym...
— Możesz wyjść teraz albo razem ze mną, jest mi to bardziej niż obojętne, ale przez ten czas nie wchodź mi w drogę — dłoń łagodnie kieruje się z kubkiem na powierzchnię blatu za plecami. Przytłumiony brzdęk grubego denka odbija się na ciasnej fakturze kamienia, kiedy ciało Aoi odkleja się od jego rantu, pozwalając, aby twarz nabrała chłodnego, choć subtelnie uśmiechniętego wyrazu; znalazł się w tym miejscu swojego umysłu, który znał najlepiej. Był przygotowany. Zawsze. Jadowity, obślizgły wąż, który przez większość czasu snuł się w miękkich tkaninach, udając niegroźnego, wtapiając się kolorowymi łuskami w ciepłych, przyjaznych barwach. Żmija pozostawała jednak żmiją, nigdy przyjazną, a odległą w swojej gadziej naturze.
Opuścił gardę na zbyt długo, dał się omamić chwilą uciechy, która wcale nie powinna mu się należeć, ani nie była warta gniewu, jaki teraz narastał w centrum klatki piersiowej, promieniując żarem ku ramionom.
Nie, Koide nie był kimś, komu chciał zaufać. Nie był kimś, kogo chciał wpuścić do swojego życia. Nie miał prawa stać się nikim ponad przygodny, choć pierwszy pocałunek i palące pożądanie zawieszone na linii ust. Nie rób sobie tego... nie teraz.
Wolnym krokiem, bez najmniejszego problemu poruszając się przez przestrzeń kuchni, ku salonowi, zwrócił połowicznie twarz ku Michitoyo, rzucając mu zamglone spojrzenie przez ramię: — Wybierz sobie coś z garderoby. Garnitur odbierzesz z pralni przecznicę stąd, później wyślę Ci adres. Chociaż... równie dobrze możesz go sobie zapakować w reklamówkę, jak wolisz. — Chłód, muskany subtelnym rozbawieniem, kiedy dystansował się w sposób absolutny od wczorajszego wieczoru, od uczucia rozgrzanych dłoni na żebrach, zwinności palców... Dość.
— Mam nadzieję, że wszystko zrozumiałeś, bo nie lubię się powtarzać. — Zakończywszy krótkim westchnięciem, podnosząc etui z pchełkami, ułożył je w uszach, znikając za kotarą własnego świata. Odciąć się. Zignorować jego obecność. Nie musiał go słyszeć, żeby wiedzieć, gdzie się znajduje. Czuł ciepło i swój własny zapach rozciągnięty na jego ciele, opór powietrza na obcych ramionach. Komórka leżała tam, gdzie zawsze, niezmiennie na półce w przedpokoju. Palec poruszający się przez ekran wybudzał spokojny głos ogłaszający jaką ikonkę smuga właśnie opuszka, grzęznąć w uchu, drgając w jego głębi.
Palce zaznajomione z fakturami zawieszonymi na wieszakach, bardzo szybko dokonały selekcji; aksamitna bordowa koszula, chłodem lejąca się między paliczkami. Czarne materiałowe spodnie, nachodzące wysoko ponad linię talii. I apaszka. Też potrzebował najbardziej. Wiedział o tym. Nie był idiotą. Szerokie pasmo, czarnego, matowego, lejącego się materiału, który miał zakryć palące ukąszenia. Tęsknił za nimi, za ustami przylegającymi ciasno do aorty. Wiedział jednak, że to nie zęby Koidy powinny znaczyć na jego ciele bolesną ścieżkę. Nie on. Już nigdy.
Przewieszając ubrania przez przegub, przesunął się przez salon, od razu niknąc w łazience, którą dla bezpieczeństwa zamknął na klucz. Nie. Nie będzie ryzykował. Był zbyt zmęczony, żeby odpierać kolejny atak. Gdzieś na dnie zatrutego jadem żołądka, nadal pozostawał spolegliwym i godziło to nie tylko w dumę, ale samą duszę. Nie myśl...
Pojawiając się ponownie w salonie, swoje kroki pewnie skierował od razu do niewielkiej, wysmukłej szafki, błądząc w jej wnętrzu przez moment dłonią, w brzdęku szklanych ampułek i flakoników. Jego zapachy. Proste szkła naznaczone jedynie pasmem naklejki z wybitymi brajlowskimi guzkami. Ten, który należał tylko i wyłącznie do niego, umościł się między palcami zimnem przezroczystości, zraszając jedynie subtelnie delikatną skórę za uszami, w ruchu wręcz uświęconym ścieląc się na wewnętrznej stronie nadgarstków i zagłębieniu między obojczykami. Pierwsza fala wybrzmiała natychmiastowo, kiedy tylko opadła na delikatną skórę. Frezja przegryzająca się z grejpfrutem i marginalnym przebiciem morskiej soli. Wystarczy godzina, a do powietrza przedostanie się serce zapachu, utkanego z głogu i mleka, które, chociaż nie powinny ze sobą współgrać, w połączeniu z ciałem Munehiry, zdawały się idealną kompozycją. Gorzką, chociaż kremową i tajemnie słodką.
Igrał z samym sobą na brzegu świadomości, przymrużając przepastną stal tęczówek, wsłuchując się w płynącą melodię, nie chcąc rozdzielać swojego jestestwa od dźwięków, które zagłuszały wyrzuty sumienia. Dlaczego tak bardzo go pożądał, jeżeli wiedział, że nie może. Może właśnie ten zakazany, gniewny owoc miał smakować najlepiej, jak w każdej przypowieści i w każdej taniej historyjce. Jednak pomiędzy tymi wszystkimi rozedrganiami, nadal istniało przeświadczenie o swojej podrzędności, materialności, która sprowadzała go do roli narzędzia, które jedynie w dłoniach rodziców nabierało sensu, stając się śmiertelnie pięknym.
@Koide Michitoyo
Obserwował go z uśmiechem, z zadowoleniem te minimalne reakcje jak się z nim drażnił - oczekiwał reakcji, odpowiedzi. Był nieco zawiedziony jej brakiem, ale wcale go to nie zrażało. Przesunął wzrok po jego sylwetce, kiedy odsunął się od niego.
- Milczenie uznaję za potwierdzenie - rzucił obojętnie, jakby od niechcenia, upijając znów nieco kawy. Był pewny, że go usłyszał. Był pewny, że słyszał poprzednie słowa, które wypowiadał...
Przesunął jednak na niego wzrok, kiedy znów się odezwał. Tym razem chłodno... Chciał go od siebie odsunąć? Odebrać dostęp, który już raz mu dał? Przejąć kontrolę? Uśmiechnął się, wiedząc doskonale, że nie pozwoli na to. Nie tu, nie teraz, nie nigdy... Nienawidził oddawać tego, co już raz dostał. Porzucać? Oczywiście, to żaden problem. Ale nie odda, nie póki jego zadanie się nie wypełni - póki nie usłyszy polecenia, że już nie musi. Chociaż może nawet po tym zatrzyma zabawkę dla siebie? Wystarczyło mieć tylko nieco więcej cierpliwości...
- Zaufam twojemu wyborowi pralni. Chociaż może powinieneś sam go odebrać z powrotem? Kto wie czy jakiś komplet ubrań u ciebie mi się nie przyda - powiedział spokojnie, może nieco nawet zbyt pewnie siebie; zbyt naturalnie i zbyt łagodnie. Zbyt... Zbyt jak on. Niekoniecznie sugestywnie, trudno było wyczytać z jego głosu zamiary. Był neutralny, jakby nie można było niczego się uczepić w jego słowach - a jednak były na tyle drażniące, że można było mu zarzucić cały wór złych chęci.
- Oczywiście, królewiczu. Poczekam na ciebie, skoro już obiecałeś zabrać mnie na śniadanie - odpowiedział znów łagodnie, tak jak rozmawiał z nim wczoraj podczas bankietu. Wydawał się wcale niezrażony jego tonem, jakby go nie zauważał - jakby nie dostrzegał tych cichych wskazówek, że nie był tutaj mile widziany, jednak nie było to możliwe, nie przy jego obyciu w kontaktach z ludźmi. Musiał dostrzegać tę niechęć, musiał dostrzegać wszystko co Aoi starał mu się pokazać. Ale wczoraj mu to nie przeszkodziło, wczoraj się przebił. Dzisiaj też powinien spróbować?
Kiedy zniknął w łazience, Koide odłożył kubek do zlewu, zaczynając rozglądać się po mieszkaniu za czymkolwiek, co mógłby wykorzystać przeciwko Munehirze w ich drobnej grze niechęci i chęci. Rozglądał się, otwierał szafki, w końcu kierując się również do sypialni. Powinien wybrać ubranie zanim gospodarz wyjdzie...
Jego wzrok spoczął na pozostawionym na stoliku nocnym telefonie. Zaraz uśmiechnął się, przejmując go we własne dłonie i rozsiadając się na łóżku. W pierwszym odruchu co zrobił - wyciszył wszystkie dźwięki systemowe, pozostawiając wyłącznie muzykę na tym samym poziomie głośności. Skoro jej słuchał, skoro już leciała... Przecież nie chciał go alarmować.
Pierwsze co zrobił to dodał swój własny numer do jego telefonu. Zawahał się przez chwilę, sięgając po tym po własny telefon. Wolał nie ryzykować, że jeśli zrobi to na komórce Aoiego, to że muzyka się zatrzyma...
A po tym zaczął nagrywać swój głos na własnym dyktafonie. Starał się szeptać, starał się brzmieć tak jak wczoraj, kiedy mówił wprost do jego ucha, rzeczy których nie chciał, a jednocześnie tak bardzo chciał słyszeć. Chciał się z nim podroczyć, delikatnie zgnębić...
Aoi... Tęskniłeś? Mam nadzieję, że tak, ale nie martw się... Jestem tutaj. Już nie musisz tęsknić...
Przesłał plik i ustawił na telefonie Aoiego jako dźwięk na przychodzące połączenie. Jeszcze go zaskoczy, a może zawstydzi?
Królewiczu, mam nadzieję, że śniłeś o mnie... Ale pora wstać... kolejny dźwięk skończył na domyślnym dźwięku budzików. Upewnił się, że na domyślnym dźwięku każdego nowego alarmu będzie jego głos. Jednak nie mógłby poprzestać tylko na tym - o nie, nie, to byłoby dla niego zbyt mało.
Aoi... cichy pomruk trafił do kalendarza jako wydarzenie, które miało się powtarzać co tydzień.
Mam nadzieję, że myślisz o mnie... Możesz do mnie zadzwonić... O każdej porze... alarm budzika gdzieś o drugiej nad ranem, tak aby na pewno go wybudził.
Pamiętaj, Aoi... Myśl o mnie. O nikim, o niczym innym... Tylko o moim dotyku... kolejne wydarzenie, powtarzające się w kalendarzu.
Kto ma tak piękny głos? Chcę go usłyszeć... kolejne przypadkowe wydarzenie, mające się powtarzać co kilka dni.
Jak twoja szyja? Jak twoje usta? Nie tęsknią za mną? i kolejne, tym razem ustawione na wieczory.
W końcu jednak szum wody ustał. Koide niechętnie usunął z historii przesłanych przez siebie wiadomości to, co wysłał, tak aby Aoi prędko ich nie znalazł. W końcu nie będzie sprawdzał plików na samym telefonie, po co by miał? Będzie miał niespodziankę...
Chociaż zaraz wpadł mu jeszcze jeden plan. Jeszcze ostatnia wiadomość...
- Jak twój prysznic? - szepnął do telefonu, nagrywając kolejną wiadomość głosową. - Myślisz o mnie? O moim dotyku... Mógłbym ci pomóc... Mam nadzieję, że tęsknisz za moimi dłońmi na twoim torsie, na twojej szyi... Mógłbym cię za nią złapać, za twoje włosy... Nie puściłbym cię... Nie dopóki nie byłbyś cały czysty, oczywiście. W końcu po to bierze się prysznic. Prawda? Aby poczuć się świeżo, aby zmyć z siebie ślady na ciele... Oh, te na szyi chyba tak łatwo nie zejdą, ale to lepiej... Bardzo ci pasują... Nie chciałbym cię widzieć bez nich...- nagrywając, wstał i skierował się do szafy, sięgając po pierwszą lepszą błękitną koszulę, szare spodnie i cokolwiek co było jeszcze pod ręką, zanim złapał zarówno swój telefon jak i ten należący do Aoiego. Wysłała wiadomość głosową, stopując w jego słuchawkach muzykę i pozwalając sobie odtworzyć wiadomość, którą przed chwilą mu nagrał.
Stanął przy drzwiach do łazienki, opierając się o ścianę. Z uśmiechem czekał, trzymając w dłoni jego telefon. Odtworzył wiadomość raz, kolejny... I miał zamiar odtwarzać ją aż do momentu, w którym Aoi nie wyjdzie z łazienki, wręczając mu jego telefon tylko wtedy.
- Dodałem ci mój numer, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko... - powiedział miło i z uśmiechem. - Wiesz, żebyś mógł mi wysłać adres tej pralni, kiedy oddasz tam moje rzeczy... Tak jak chciałeś... - dodał jak gdyby nigdy nic, miło i niewinnie. Co mógłby zrobić innego niż wysłać mu jedną wiadomość głosową? I to nie sugestywną... Wyłącznie zapytał się go jak sobie radził z prysznicem. A to się powinno cenić, prawda?
- Piętnaście minut i obiecuję, że możemy wychodzić - rzucił, mając na myśli czas, którego potrzebował w łazience, podając Munehirze jego telefon, jakby wiedząc, że ten będzie chciał swoją własność natychmiast z powrotem.
@Munehira Aoi
- Milczenie uznaję za potwierdzenie - rzucił obojętnie, jakby od niechcenia, upijając znów nieco kawy. Był pewny, że go usłyszał. Był pewny, że słyszał poprzednie słowa, które wypowiadał...
Przesunął jednak na niego wzrok, kiedy znów się odezwał. Tym razem chłodno... Chciał go od siebie odsunąć? Odebrać dostęp, który już raz mu dał? Przejąć kontrolę? Uśmiechnął się, wiedząc doskonale, że nie pozwoli na to. Nie tu, nie teraz, nie nigdy... Nienawidził oddawać tego, co już raz dostał. Porzucać? Oczywiście, to żaden problem. Ale nie odda, nie póki jego zadanie się nie wypełni - póki nie usłyszy polecenia, że już nie musi. Chociaż może nawet po tym zatrzyma zabawkę dla siebie? Wystarczyło mieć tylko nieco więcej cierpliwości...
- Zaufam twojemu wyborowi pralni. Chociaż może powinieneś sam go odebrać z powrotem? Kto wie czy jakiś komplet ubrań u ciebie mi się nie przyda - powiedział spokojnie, może nieco nawet zbyt pewnie siebie; zbyt naturalnie i zbyt łagodnie. Zbyt... Zbyt jak on. Niekoniecznie sugestywnie, trudno było wyczytać z jego głosu zamiary. Był neutralny, jakby nie można było niczego się uczepić w jego słowach - a jednak były na tyle drażniące, że można było mu zarzucić cały wór złych chęci.
- Oczywiście, królewiczu. Poczekam na ciebie, skoro już obiecałeś zabrać mnie na śniadanie - odpowiedział znów łagodnie, tak jak rozmawiał z nim wczoraj podczas bankietu. Wydawał się wcale niezrażony jego tonem, jakby go nie zauważał - jakby nie dostrzegał tych cichych wskazówek, że nie był tutaj mile widziany, jednak nie było to możliwe, nie przy jego obyciu w kontaktach z ludźmi. Musiał dostrzegać tę niechęć, musiał dostrzegać wszystko co Aoi starał mu się pokazać. Ale wczoraj mu to nie przeszkodziło, wczoraj się przebił. Dzisiaj też powinien spróbować?
Kiedy zniknął w łazience, Koide odłożył kubek do zlewu, zaczynając rozglądać się po mieszkaniu za czymkolwiek, co mógłby wykorzystać przeciwko Munehirze w ich drobnej grze niechęci i chęci. Rozglądał się, otwierał szafki, w końcu kierując się również do sypialni. Powinien wybrać ubranie zanim gospodarz wyjdzie...
Jego wzrok spoczął na pozostawionym na stoliku nocnym telefonie. Zaraz uśmiechnął się, przejmując go we własne dłonie i rozsiadając się na łóżku. W pierwszym odruchu co zrobił - wyciszył wszystkie dźwięki systemowe, pozostawiając wyłącznie muzykę na tym samym poziomie głośności. Skoro jej słuchał, skoro już leciała... Przecież nie chciał go alarmować.
Pierwsze co zrobił to dodał swój własny numer do jego telefonu. Zawahał się przez chwilę, sięgając po tym po własny telefon. Wolał nie ryzykować, że jeśli zrobi to na komórce Aoiego, to że muzyka się zatrzyma...
A po tym zaczął nagrywać swój głos na własnym dyktafonie. Starał się szeptać, starał się brzmieć tak jak wczoraj, kiedy mówił wprost do jego ucha, rzeczy których nie chciał, a jednocześnie tak bardzo chciał słyszeć. Chciał się z nim podroczyć, delikatnie zgnębić...
Aoi... Tęskniłeś? Mam nadzieję, że tak, ale nie martw się... Jestem tutaj. Już nie musisz tęsknić...
Przesłał plik i ustawił na telefonie Aoiego jako dźwięk na przychodzące połączenie. Jeszcze go zaskoczy, a może zawstydzi?
Królewiczu, mam nadzieję, że śniłeś o mnie... Ale pora wstać... kolejny dźwięk skończył na domyślnym dźwięku budzików. Upewnił się, że na domyślnym dźwięku każdego nowego alarmu będzie jego głos. Jednak nie mógłby poprzestać tylko na tym - o nie, nie, to byłoby dla niego zbyt mało.
Aoi... cichy pomruk trafił do kalendarza jako wydarzenie, które miało się powtarzać co tydzień.
Mam nadzieję, że myślisz o mnie... Możesz do mnie zadzwonić... O każdej porze... alarm budzika gdzieś o drugiej nad ranem, tak aby na pewno go wybudził.
Pamiętaj, Aoi... Myśl o mnie. O nikim, o niczym innym... Tylko o moim dotyku... kolejne wydarzenie, powtarzające się w kalendarzu.
Kto ma tak piękny głos? Chcę go usłyszeć... kolejne przypadkowe wydarzenie, mające się powtarzać co kilka dni.
Jak twoja szyja? Jak twoje usta? Nie tęsknią za mną? i kolejne, tym razem ustawione na wieczory.
W końcu jednak szum wody ustał. Koide niechętnie usunął z historii przesłanych przez siebie wiadomości to, co wysłał, tak aby Aoi prędko ich nie znalazł. W końcu nie będzie sprawdzał plików na samym telefonie, po co by miał? Będzie miał niespodziankę...
Chociaż zaraz wpadł mu jeszcze jeden plan. Jeszcze ostatnia wiadomość...
- Jak twój prysznic? - szepnął do telefonu, nagrywając kolejną wiadomość głosową. - Myślisz o mnie? O moim dotyku... Mógłbym ci pomóc... Mam nadzieję, że tęsknisz za moimi dłońmi na twoim torsie, na twojej szyi... Mógłbym cię za nią złapać, za twoje włosy... Nie puściłbym cię... Nie dopóki nie byłbyś cały czysty, oczywiście. W końcu po to bierze się prysznic. Prawda? Aby poczuć się świeżo, aby zmyć z siebie ślady na ciele... Oh, te na szyi chyba tak łatwo nie zejdą, ale to lepiej... Bardzo ci pasują... Nie chciałbym cię widzieć bez nich...- nagrywając, wstał i skierował się do szafy, sięgając po pierwszą lepszą błękitną koszulę, szare spodnie i cokolwiek co było jeszcze pod ręką, zanim złapał zarówno swój telefon jak i ten należący do Aoiego. Wysłała wiadomość głosową, stopując w jego słuchawkach muzykę i pozwalając sobie odtworzyć wiadomość, którą przed chwilą mu nagrał.
Stanął przy drzwiach do łazienki, opierając się o ścianę. Z uśmiechem czekał, trzymając w dłoni jego telefon. Odtworzył wiadomość raz, kolejny... I miał zamiar odtwarzać ją aż do momentu, w którym Aoi nie wyjdzie z łazienki, wręczając mu jego telefon tylko wtedy.
- Dodałem ci mój numer, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko... - powiedział miło i z uśmiechem. - Wiesz, żebyś mógł mi wysłać adres tej pralni, kiedy oddasz tam moje rzeczy... Tak jak chciałeś... - dodał jak gdyby nigdy nic, miło i niewinnie. Co mógłby zrobić innego niż wysłać mu jedną wiadomość głosową? I to nie sugestywną... Wyłącznie zapytał się go jak sobie radził z prysznicem. A to się powinno cenić, prawda?
- Piętnaście minut i obiecuję, że możemy wychodzić - rzucił, mając na myśli czas, którego potrzebował w łazience, podając Munehirze jego telefon, jakby wiedząc, że ten będzie chciał swoją własność natychmiast z powrotem.
@Munehira Aoi
Nieustępliwa monotonność w ciągłym dźganiu niedźwiedzia patykiem doprowadzała ów niedźwiedzia na granicę wytrzymałości. Z tym że w odróżnieniu od bezmyślnego zwierzęcia, Aoi doskonale zdawał sobie sprawę, że jeżeli da się wciągnąć między zdania Koide, już z nich nie wyjdzie. Wsiąknie. Rozpocznie niepotrzebną kłótnię, która szybko zacznie eskalować. Być ponadto, ponad Michitoyo i jego zagrywki. Nie dać się ponownie podejść w chwilowym zaćmieniu, uderzającej falą słabości, która potrafiła obmyć umysł gwałtownie, doprowadzając do tego, do czego doprowadziła wczoraj.
Chłodna konfrontacja; przejęcie kontroli nad sobą i swoimi emocjami, zaciskając je w chłodnych palcach. Odseparowanie emocji i tęsknot od słusznej racjonalności. Nie potrzebował go — Munehira nie potrzebował nikogo. Czy nie było to kłamstwem, w które zdążył uwierzyć i zaakceptować je jako prawdę? Czy zmęczony izolacją, nie zaparł się w sobie za mocno, dla bezpieczeństwa połykając gorzką ideę, że tak było dobrze i tak powinno pozostać; bo to w czym żył, w planie jaki został dla niego stworzony, odnajdywał ukojenie, uciekając przed wszystkim tym, co było nieznane. Nieznane i obezwładniająco przerażające.
Ponownie; cisza. Nie było w niej jednak ciepła, akceptacji, a jedynie twarda ściana odbijająca głos Koide, który nie spływał już w kierunku splotu słonecznego, osiadając w nim mamiącą bliskością. Był odległy, daleki tak jak na początku. Przynajmniej na moment, przez to, jak wiele niepotrzebnych zgłosek rozbrzmiało pod sufitem mieszkania; stabilność, jeszcze niepewna, ale jednak dająca nadzieję, osiadła w sylwetce wyprostowaniem.
— Odpuść sobie, Michitoyo — odpowiedź, którą mógł dopasować do każdego zdania, jakie wypowiedział w kierunku Aoiego. Wziąć sobie do serca łagodną radę, zapewnienie, że mężczyzna powrócił do swojego wyjałowienia i pragnie w nim pozostać. Odpuść sobie, jakie zabrzęczało cierpko, usadowiło się na języku, przywierając do podniebienia, wybudzając myśl o przesuniętym w czasie wybuchu, jaki zazwyczaj towarzyszył przeciążeniu, które już teraz subtelnie zerkało w jego kierunku, okalając skroń, impulsem przepuszczając w nerwach spięcia, zakradając się w kark, spinając go mocniej. Odchoruje to później, kiedy zostanie sam.
"(...) Bardzo ci pasują... Nie chciałbym cię widzieć bez nich...”
Skurwysyn...
Gdyby tylko mógł, gdyby tylko potrafił, nauczyć się w przeciągu kilku chwil, jak odgarnąć z umysłu kotarę odgradzającą go od tego, czego chciał, a czego nie potrafił brać.
Może gniew, który odczuwał przez te wszystkie lata, wcale nie był gniewem wobec innych; a wobec niego samego.
Szczęki zacisnęły się, zakleszczyły w spięciu mięśni.
Nigdy nie chodziło o chwilowe spełnienie; gdyby to było jego celem, gdyby to kiełkowało w nieregularnym kształcie serca, już dawno odpuściłby i poddał się instynktom. Jednak nie, to nie to. To nigdy nie było to. A uczucie związane z byciem dla kogoś, pielęgnowanym w roztkliwieniu i łagodności było słodkim pragnieniem tkającym delikatny ból na wargach, które, chociaż chciały się uśmiechnąć na dźwięk swojej żałosności — nie potrafiły. Stosował tanie zagrywki, on, nie Mitchitoyo. Ten był po prostu rozpieszczonym dzieciakiem, który nigdy nie dorósł i nie potrafił się pogodzić z odmową; kiedy przez całe życie wszystko mu się należało. Miał wszystko, chciał mieć wszystko, nie zdając sobie sprawy, że niektóre rzeczy do końca życia będą znajdowały się poza jego zasięgiem.
Słuchawki bardzo szybko wylądowały na pralce, chociaż szum, który z nich wypływał, ciągle przebijał się przez ciszę pomieszczenia. Nie słyszał poszczególnych słów, ale przecież doskonale wiedział, co mówił. Nie musiał odsłuchiwać go po raz wtóry, aby przypomnieć sobie każde poszczególne słowo. One już w nim żyły. Przesiąknęły do wnętrza, wlały się gorącą lawą w umysł.
Maska chłodu zaczynała opadać, a policzki zabarwiły się subtelnym karminem, nakładając go pod linią skrzących się ospałym błękitem oczu. To tylko ciepło wody...
Zgrabnymi, nieco pośpiesznymi ruchami, Aoi skrzętnie obwiązał szyję apaszką, upewniając się, że każde bolesne ukąszenie, które potrafił poczuć pod opuszkami, jest ukryte. Stwarzać pozory, że nic się nie stało, że nie mieli ze sobą nic wspólnego, że to wcale nie zęby Koide odcisnęły się na jego bladej skórze.
Klamka, która, chociaż zdążyła nagrzać się we wnętrzu zaparowanej łazienki, w kontakcie z ciałem, zdała się dziwnie zimna. Zdenerwowanie? Czy może to ciało zaczęło się niepotrzebnie rozgrzewać?
Munehira wysuwając się z łazienki, przystanął kilka centymetrów przed mężczyzną, ujmując między długie palce komórkę, zaciskając ją w ich uścisku. Oddychaj... Wzrok nieznacznie opadł w dół, kiedy myśli starały się wyrwać z rozedrgania, oswobodzić się ze wspomnień minionej nocy, dając wytchnienie narastającej presji i zmęczeniu. Numer w telefonie? Kolejna kpina.
— Piętnaście minut? — Delikatny uśmiech zawiesił się w kąciku ust, pozwalając wargom tkać kolejne słowa, w których bez najmniejszego problemu dało się wyłapać pewną zadziorność, jakby Aoi rzucił właśnie Michitoyo białą rękawiczkę pod stopy. — Myślę, że będziesz potrzebował więcej czasu, chyba że mówisz o prysznicu — koniuszki palców ułożyły się w rozczapierzeniu na środku torsu Koide, jakby cały czas chciał go trzymać zdala od siebie, na długość smukłej przeguby; nie mogąc się jednak powstrzymać przed ponownym poczuciem jego ciała.
@Koide Michitoyo
Chłodna konfrontacja; przejęcie kontroli nad sobą i swoimi emocjami, zaciskając je w chłodnych palcach. Odseparowanie emocji i tęsknot od słusznej racjonalności. Nie potrzebował go — Munehira nie potrzebował nikogo. Czy nie było to kłamstwem, w które zdążył uwierzyć i zaakceptować je jako prawdę? Czy zmęczony izolacją, nie zaparł się w sobie za mocno, dla bezpieczeństwa połykając gorzką ideę, że tak było dobrze i tak powinno pozostać; bo to w czym żył, w planie jaki został dla niego stworzony, odnajdywał ukojenie, uciekając przed wszystkim tym, co było nieznane. Nieznane i obezwładniająco przerażające.
Ponownie; cisza. Nie było w niej jednak ciepła, akceptacji, a jedynie twarda ściana odbijająca głos Koide, który nie spływał już w kierunku splotu słonecznego, osiadając w nim mamiącą bliskością. Był odległy, daleki tak jak na początku. Przynajmniej na moment, przez to, jak wiele niepotrzebnych zgłosek rozbrzmiało pod sufitem mieszkania; stabilność, jeszcze niepewna, ale jednak dająca nadzieję, osiadła w sylwetce wyprostowaniem.
— Odpuść sobie, Michitoyo — odpowiedź, którą mógł dopasować do każdego zdania, jakie wypowiedział w kierunku Aoiego. Wziąć sobie do serca łagodną radę, zapewnienie, że mężczyzna powrócił do swojego wyjałowienia i pragnie w nim pozostać. Odpuść sobie, jakie zabrzęczało cierpko, usadowiło się na języku, przywierając do podniebienia, wybudzając myśl o przesuniętym w czasie wybuchu, jaki zazwyczaj towarzyszył przeciążeniu, które już teraz subtelnie zerkało w jego kierunku, okalając skroń, impulsem przepuszczając w nerwach spięcia, zakradając się w kark, spinając go mocniej. Odchoruje to później, kiedy zostanie sam.
"(...) Bardzo ci pasują... Nie chciałbym cię widzieć bez nich...”
Skurwysyn...
Gdyby tylko mógł, gdyby tylko potrafił, nauczyć się w przeciągu kilku chwil, jak odgarnąć z umysłu kotarę odgradzającą go od tego, czego chciał, a czego nie potrafił brać.
Może gniew, który odczuwał przez te wszystkie lata, wcale nie był gniewem wobec innych; a wobec niego samego.
Szczęki zacisnęły się, zakleszczyły w spięciu mięśni.
Nigdy nie chodziło o chwilowe spełnienie; gdyby to było jego celem, gdyby to kiełkowało w nieregularnym kształcie serca, już dawno odpuściłby i poddał się instynktom. Jednak nie, to nie to. To nigdy nie było to. A uczucie związane z byciem dla kogoś, pielęgnowanym w roztkliwieniu i łagodności było słodkim pragnieniem tkającym delikatny ból na wargach, które, chociaż chciały się uśmiechnąć na dźwięk swojej żałosności — nie potrafiły. Stosował tanie zagrywki, on, nie Mitchitoyo. Ten był po prostu rozpieszczonym dzieciakiem, który nigdy nie dorósł i nie potrafił się pogodzić z odmową; kiedy przez całe życie wszystko mu się należało. Miał wszystko, chciał mieć wszystko, nie zdając sobie sprawy, że niektóre rzeczy do końca życia będą znajdowały się poza jego zasięgiem.
Słuchawki bardzo szybko wylądowały na pralce, chociaż szum, który z nich wypływał, ciągle przebijał się przez ciszę pomieszczenia. Nie słyszał poszczególnych słów, ale przecież doskonale wiedział, co mówił. Nie musiał odsłuchiwać go po raz wtóry, aby przypomnieć sobie każde poszczególne słowo. One już w nim żyły. Przesiąknęły do wnętrza, wlały się gorącą lawą w umysł.
Maska chłodu zaczynała opadać, a policzki zabarwiły się subtelnym karminem, nakładając go pod linią skrzących się ospałym błękitem oczu. To tylko ciepło wody...
Zgrabnymi, nieco pośpiesznymi ruchami, Aoi skrzętnie obwiązał szyję apaszką, upewniając się, że każde bolesne ukąszenie, które potrafił poczuć pod opuszkami, jest ukryte. Stwarzać pozory, że nic się nie stało, że nie mieli ze sobą nic wspólnego, że to wcale nie zęby Koide odcisnęły się na jego bladej skórze.
Klamka, która, chociaż zdążyła nagrzać się we wnętrzu zaparowanej łazienki, w kontakcie z ciałem, zdała się dziwnie zimna. Zdenerwowanie? Czy może to ciało zaczęło się niepotrzebnie rozgrzewać?
Munehira wysuwając się z łazienki, przystanął kilka centymetrów przed mężczyzną, ujmując między długie palce komórkę, zaciskając ją w ich uścisku. Oddychaj... Wzrok nieznacznie opadł w dół, kiedy myśli starały się wyrwać z rozedrgania, oswobodzić się ze wspomnień minionej nocy, dając wytchnienie narastającej presji i zmęczeniu. Numer w telefonie? Kolejna kpina.
— Piętnaście minut? — Delikatny uśmiech zawiesił się w kąciku ust, pozwalając wargom tkać kolejne słowa, w których bez najmniejszego problemu dało się wyłapać pewną zadziorność, jakby Aoi rzucił właśnie Michitoyo białą rękawiczkę pod stopy. — Myślę, że będziesz potrzebował więcej czasu, chyba że mówisz o prysznicu — koniuszki palców ułożyły się w rozczapierzeniu na środku torsu Koide, jakby cały czas chciał go trzymać zdala od siebie, na długość smukłej przeguby; nie mogąc się jednak powstrzymać przed ponownym poczuciem jego ciała.
@Koide Michitoyo
Obserwował go, kiedy ten odbierał od niego telefon. W ciszy obserwował jego rumieńce, napawając się nimi. Brał aż tak wrzący prysznic? Czy to było za sprawą jego wiadomość? Jak dużo z niej usłyszał, zanim odłożył telefon? Zanim wyciągnął słuchawki z uszu? Przesłuchał całą? Nie skomentował jej, nie wyrażał niezadowolenia.
Postąpił pół kroku do niego, zmuszając wręcz żeby ten się wycofał, kiedy poczuł dłoń na swoim torsie. Nawet jeśli nie dawał mu przestrzeni, nawet jeśli wyraźnie chciał się znaleźć w tej chwili bliżej niego. Nie miał zamiaru się wycofywać, nie po takich słowach, które wyraźnie padały dla niego niczym wyzwanie...
Trzymane w dłoniach ubrania odrzucił lekko na bok, na ziemię. W końcu ta była czysta, nie musiała się tutaj martwić podwójnymi zniszczeniami jak tam, na balu...
- Pytanie jak dużo czasu ty będziesz potrzebował, Aoi.. bo mogę ci go dać tyle, ile tylko pragniesz - odpowiedział mu gładko, znacznie ciszej niż jeszcze przed chwilą się do niego zwracał, postępując kolejny krok w jego kierunku. Napierał na niego, jakby specjalnie kierując go na ścianę, którą mógł poczuć za plecami. Kolejny krok, po czym dłonie Koidy znalazły się na jego elasnek koszulce, w której spał. I tak będzie musiał się jej prędzej czy później pozbyć, w końcu miał iść pod prysznic. I prawdopodobnie by poszedł, gdyby ktoś nie skupił na sobie jego uwagi. - Minuty... Godziny... Nawet dni czy lata... - szepnął, nachylając się do niego bardziej wciąż z uśmiechem. Na moment się zatrzymał, podwijając swoją koszulkę i zaraz się jej pozbywając. Zniknęła spod palców Aoiego, a chwilę później naparł jeszcze bardziej, wręcz zmuszając żeby Munehira oparł się plecami o ścianę za sobą. Chciał go przyprzeć, odebrać punkt ucieczki nawet jeśli znajdywali się teraz w jego własnym domu - to akurat nie miało znaczenia. Michitoyo rzadko miewał problemy z przejmowaniem przestrzeni, nakierowywaniem rozmów i relacji tam gdzie chciał. Wszystko, czego chciał, dostawał lub wiedział jak dostać. Nie przyjmował odmowy, nie przyjmował stwierdzenia że ktoś nie chciał. Jego obchodziło to najmniej... Tym bardziej widząc jak bardzo twarz Aoiego go zdradza.
Rumienił się, złagodniał - domagał się. Nie był tak oschły jak po przebudzeniu czy jak po znalezieniu się w jego mieszkaniu. Nie był pewny jeszcze czego to było winą, ale miał czas, żeby się przekonać i spróbować zrozumieć pochodzenie tych zmian.
Jego wargi znajdywały się blisko jego skóry, ale nie dotykały jej. Przesuwał się powoli otaczając ją swoim oddechem, na jego policzku czy żuchwie. Wytaczał na nowo ścieżkę, którą podążał w nocy.
- Szkoda, że je zakrywasz... - szepnął znów, ponownie napierając, tym razem z pełną premedytacją już dociskając go do ściany, kiedy przyległ do niego swoją klatką piersiową, która powoli się unosiła w zaburzonym oddechu. Może sam czuł się nieco podekscytowany, mając go tuż pod nosem, nie mogąc być pewnym czy zaraz znów nie spróbuje uciec.
Pozwolił koszulce opaść gdzieś na ziemię, a zwolnione ręce oparła o ścianę - tak aby dotykały jej przedramionami, tuż obok głowy mężczyzny. Teraz wystarczyło wykonać drobne poprawki, jeszcze silniej go osaczyć. Miał się skupić wyłącznie na nim, na jego głosie i na zwiastunie jego dotyku, który tak mu odbierał. Nie chciał dać go tu i teraz - nie tak łatwo, nie tak prosto. Chciał zobaczyć jak się doprasza o jego wargi, jak ich potrzebuje w roztrzęsieniu. Jak prosi, aby dać mu więcej - jak prosi, żeby nie dawać mu nawet chwili wytchnienia, przejąć zupełnie jego myśli zagarnąć wszystkim na czym był w stanie się skupić i zastąpić to sobą. - Chociaż sam nie wiem... Chcę, żeby inni je widzieli... Ale to taki piękny widok, że chcę go zachować tylko dla siebie... Tak jak twoje rumieńce... - znów szepnął, choć tym razem ledwo musnął wargami jego skórę. Policzek, od którego znów się odsunął. Kusiło, aby wbrew apaszki na nowo wyruszyć po jego szyi, tym razem też dalej i niżej po jego ciele - wciąż na pewno ciepłym i rozgrzanym po prysznicu, który przecież brał.
Wsunął kolano między jego nogi, nie mógł pozwolić mu na ucieczkę czy zbyt wiele komfortu - aby poczuł się, że ma gdzie uciec. Nie miał, jego jedynym skupieniem i zmartwieniem powinien być w tej chwili Koide. Głos, oddech, te drażniące wargi...
- Dam ci dwadzieścia minut... Pełnej uwagi, nieprzerwanej... Tylko i wyłącznie dla ciebie... Specjalne życzenia, Aoi? - szepnął znów, pozostawiając kolejny pocałunek na jego skórze.
Jedna z rąk powędrowała do jego kieszeni, wyciągając telefon. Zerknął na niego, ustawiając zaraz timer. Po tym Munehira mógł usłyszeć jak przedmiot upada na ziemię obok nich i dochodzi z niego drażniący dźwięk upływającego czasu. Mógł go wyciszyć, mógł pozwolić aby ten wziął Aoiego z zaskoczenia, ale nie chciał - chciał mu dać to tykanie, drażniącego i wprowadzające w niepokój, aby wiedział że teraz ma tylko limitowany czas, aby się nacieszyć tym wszystkim. Jego wargami, które zaczynały łagodnie muskać jego policzek, czy jego dłonią, która znalazła się po drugiej stronie głowy Aoiego. Łagodne ujął jego twarz, pozwolił swoim palcom ułożyć się na jego skórze, kciukiem muskając jego policzek, kiedy pozostałe palce wsuwały się bardziej za linię jego włosów.
- Spełnię każde twoje życzenie... Aoi... Myśl o mnie... Tak jak wczoraj... - szeptał wciąż, nie chcąc dać mu chwili wytchnienia, kiedy jego zęby delikatnie przesunęły po jego policzku. Nie zagryzły go, nie spróbowały nawet na moment zostawić po sobie śladu. Wręcz przeciwnie, wyłącznie dały mu o sobię znać, że były w gotowości; że były tak blisko i mogły dać mu znacznie więcej niż dawały teraz w tej chwili. Były tutaj tylko dla niego i jego przyjemności, nawet kiedy mógł poczuć posuwisty ruch między swoimi nogami. Koide nie chciał dać mu wytchnienia, nie. Chciał dać mu intensywne dwadzieścia minut, tak aby Aoi sam domagał się o więcej, kiedy wszystko nagle urwie. W końcu obiecał mu tylko tyle czasu, na razie.
- Co ci się wczoraj podobało najbardziej..? - szepnął mu znów, składając kolejny pocałunek przy jego uchu. Tylko na moment, na krótką chwilę dał mu odrobinę przestrzeni w tym jak silnie przyciskał go do ściany, aby zrobić to znów - choć w bardzie agresywnym tonie. Przycisnął go nieco gwałtowniej.
- Chcę to przebić... Chcę widzieć jak ci jest dobrze... Chcę to słyszeć... - kontynuował swoje zabawy chłopakiem, a jego wargi pomknęły na jego żuchwę. Musnęły ją, przechodząc niżej na skraj skóry, która nie była zakrywana przez apaszkę. - Tutaj - szepnął, nie odrywając warg od niego, pozwalając wibracjom własnego głosu rozłożyć się na jego rumianej skórze. Uwielbiał tak na niego działać, sama świadomość jak bardzo zmieniał się pod wpływem jego dotyku czy słów była dla niego wystarczająca. Mógłby pastwić się nad nim przez kilka następnych godzin, powoli dając mu za dużo bodźców, aby po tym go nich pozbawiać. Patrzeć jak się męczy, jak sam nie wie co zrobić i jak miałby sobie ulżyć we wszystkim tym, co się działo. Jak mógłby pięknie się wić pod nim...
Choć sam musiał przywołać się do porządku na podobne myśli. Miał zadanie. Nic więcej, niż mniej. Mógł mieć odrobinę zabawy przy tym wszystkim, ale nie mógł przesadzać. Głównym celem była manipulacja, nie własna uciecha. To był na drugim priorytecie. Nie mógł się przecież zagalopować.
@Munehira Aoi
Postąpił pół kroku do niego, zmuszając wręcz żeby ten się wycofał, kiedy poczuł dłoń na swoim torsie. Nawet jeśli nie dawał mu przestrzeni, nawet jeśli wyraźnie chciał się znaleźć w tej chwili bliżej niego. Nie miał zamiaru się wycofywać, nie po takich słowach, które wyraźnie padały dla niego niczym wyzwanie...
Trzymane w dłoniach ubrania odrzucił lekko na bok, na ziemię. W końcu ta była czysta, nie musiała się tutaj martwić podwójnymi zniszczeniami jak tam, na balu...
- Pytanie jak dużo czasu ty będziesz potrzebował, Aoi.. bo mogę ci go dać tyle, ile tylko pragniesz - odpowiedział mu gładko, znacznie ciszej niż jeszcze przed chwilą się do niego zwracał, postępując kolejny krok w jego kierunku. Napierał na niego, jakby specjalnie kierując go na ścianę, którą mógł poczuć za plecami. Kolejny krok, po czym dłonie Koidy znalazły się na jego elasnek koszulce, w której spał. I tak będzie musiał się jej prędzej czy później pozbyć, w końcu miał iść pod prysznic. I prawdopodobnie by poszedł, gdyby ktoś nie skupił na sobie jego uwagi. - Minuty... Godziny... Nawet dni czy lata... - szepnął, nachylając się do niego bardziej wciąż z uśmiechem. Na moment się zatrzymał, podwijając swoją koszulkę i zaraz się jej pozbywając. Zniknęła spod palców Aoiego, a chwilę później naparł jeszcze bardziej, wręcz zmuszając żeby Munehira oparł się plecami o ścianę za sobą. Chciał go przyprzeć, odebrać punkt ucieczki nawet jeśli znajdywali się teraz w jego własnym domu - to akurat nie miało znaczenia. Michitoyo rzadko miewał problemy z przejmowaniem przestrzeni, nakierowywaniem rozmów i relacji tam gdzie chciał. Wszystko, czego chciał, dostawał lub wiedział jak dostać. Nie przyjmował odmowy, nie przyjmował stwierdzenia że ktoś nie chciał. Jego obchodziło to najmniej... Tym bardziej widząc jak bardzo twarz Aoiego go zdradza.
Rumienił się, złagodniał - domagał się. Nie był tak oschły jak po przebudzeniu czy jak po znalezieniu się w jego mieszkaniu. Nie był pewny jeszcze czego to było winą, ale miał czas, żeby się przekonać i spróbować zrozumieć pochodzenie tych zmian.
Jego wargi znajdywały się blisko jego skóry, ale nie dotykały jej. Przesuwał się powoli otaczając ją swoim oddechem, na jego policzku czy żuchwie. Wytaczał na nowo ścieżkę, którą podążał w nocy.
- Szkoda, że je zakrywasz... - szepnął znów, ponownie napierając, tym razem z pełną premedytacją już dociskając go do ściany, kiedy przyległ do niego swoją klatką piersiową, która powoli się unosiła w zaburzonym oddechu. Może sam czuł się nieco podekscytowany, mając go tuż pod nosem, nie mogąc być pewnym czy zaraz znów nie spróbuje uciec.
Pozwolił koszulce opaść gdzieś na ziemię, a zwolnione ręce oparła o ścianę - tak aby dotykały jej przedramionami, tuż obok głowy mężczyzny. Teraz wystarczyło wykonać drobne poprawki, jeszcze silniej go osaczyć. Miał się skupić wyłącznie na nim, na jego głosie i na zwiastunie jego dotyku, który tak mu odbierał. Nie chciał dać go tu i teraz - nie tak łatwo, nie tak prosto. Chciał zobaczyć jak się doprasza o jego wargi, jak ich potrzebuje w roztrzęsieniu. Jak prosi, aby dać mu więcej - jak prosi, żeby nie dawać mu nawet chwili wytchnienia, przejąć zupełnie jego myśli zagarnąć wszystkim na czym był w stanie się skupić i zastąpić to sobą. - Chociaż sam nie wiem... Chcę, żeby inni je widzieli... Ale to taki piękny widok, że chcę go zachować tylko dla siebie... Tak jak twoje rumieńce... - znów szepnął, choć tym razem ledwo musnął wargami jego skórę. Policzek, od którego znów się odsunął. Kusiło, aby wbrew apaszki na nowo wyruszyć po jego szyi, tym razem też dalej i niżej po jego ciele - wciąż na pewno ciepłym i rozgrzanym po prysznicu, który przecież brał.
Wsunął kolano między jego nogi, nie mógł pozwolić mu na ucieczkę czy zbyt wiele komfortu - aby poczuł się, że ma gdzie uciec. Nie miał, jego jedynym skupieniem i zmartwieniem powinien być w tej chwili Koide. Głos, oddech, te drażniące wargi...
- Dam ci dwadzieścia minut... Pełnej uwagi, nieprzerwanej... Tylko i wyłącznie dla ciebie... Specjalne życzenia, Aoi? - szepnął znów, pozostawiając kolejny pocałunek na jego skórze.
Jedna z rąk powędrowała do jego kieszeni, wyciągając telefon. Zerknął na niego, ustawiając zaraz timer. Po tym Munehira mógł usłyszeć jak przedmiot upada na ziemię obok nich i dochodzi z niego drażniący dźwięk upływającego czasu. Mógł go wyciszyć, mógł pozwolić aby ten wziął Aoiego z zaskoczenia, ale nie chciał - chciał mu dać to tykanie, drażniącego i wprowadzające w niepokój, aby wiedział że teraz ma tylko limitowany czas, aby się nacieszyć tym wszystkim. Jego wargami, które zaczynały łagodnie muskać jego policzek, czy jego dłonią, która znalazła się po drugiej stronie głowy Aoiego. Łagodne ujął jego twarz, pozwolił swoim palcom ułożyć się na jego skórze, kciukiem muskając jego policzek, kiedy pozostałe palce wsuwały się bardziej za linię jego włosów.
- Spełnię każde twoje życzenie... Aoi... Myśl o mnie... Tak jak wczoraj... - szeptał wciąż, nie chcąc dać mu chwili wytchnienia, kiedy jego zęby delikatnie przesunęły po jego policzku. Nie zagryzły go, nie spróbowały nawet na moment zostawić po sobie śladu. Wręcz przeciwnie, wyłącznie dały mu o sobię znać, że były w gotowości; że były tak blisko i mogły dać mu znacznie więcej niż dawały teraz w tej chwili. Były tutaj tylko dla niego i jego przyjemności, nawet kiedy mógł poczuć posuwisty ruch między swoimi nogami. Koide nie chciał dać mu wytchnienia, nie. Chciał dać mu intensywne dwadzieścia minut, tak aby Aoi sam domagał się o więcej, kiedy wszystko nagle urwie. W końcu obiecał mu tylko tyle czasu, na razie.
- Co ci się wczoraj podobało najbardziej..? - szepnął mu znów, składając kolejny pocałunek przy jego uchu. Tylko na moment, na krótką chwilę dał mu odrobinę przestrzeni w tym jak silnie przyciskał go do ściany, aby zrobić to znów - choć w bardzie agresywnym tonie. Przycisnął go nieco gwałtowniej.
- Chcę to przebić... Chcę widzieć jak ci jest dobrze... Chcę to słyszeć... - kontynuował swoje zabawy chłopakiem, a jego wargi pomknęły na jego żuchwę. Musnęły ją, przechodząc niżej na skraj skóry, która nie była zakrywana przez apaszkę. - Tutaj - szepnął, nie odrywając warg od niego, pozwalając wibracjom własnego głosu rozłożyć się na jego rumianej skórze. Uwielbiał tak na niego działać, sama świadomość jak bardzo zmieniał się pod wpływem jego dotyku czy słów była dla niego wystarczająca. Mógłby pastwić się nad nim przez kilka następnych godzin, powoli dając mu za dużo bodźców, aby po tym go nich pozbawiać. Patrzeć jak się męczy, jak sam nie wie co zrobić i jak miałby sobie ulżyć we wszystkim tym, co się działo. Jak mógłby pięknie się wić pod nim...
Choć sam musiał przywołać się do porządku na podobne myśli. Miał zadanie. Nic więcej, niż mniej. Mógł mieć odrobinę zabawy przy tym wszystkim, ale nie mógł przesadzać. Głównym celem była manipulacja, nie własna uciecha. To był na drugim priorytecie. Nie mógł się przecież zagalopować.
@Munehira Aoi
Niepewność. To ona pojawiła się jako pierwsza, kiedy ciało mężczyzny poruszyło się, zmuszając dłoń do mocniejszego zaparcia się na torsie, do przylgnięcia do niego, odnalezienia równowagi w jego obecności. Niewygoda przyszła jako druga; nie niewygoda związana z położeniem fizycznym, a z psychiką, która nie była przygotowana na odbicie piłeczki w tak dynamiczny sposób. Szczekał, ujadał, ale koniec końców płoszył się, świadom, że dochodzi do momentu, w którym nie będzie wiedział, jak się zachować. Braki w obyciu z ludźmi, a przede wszystkim braki związane z życiem „romantycznym” w przypadku Munehiry były gigantyczne. Zapominał o tym na milisekundy, aby dostać zaraz to obuchem swoich słów i czynów, które wyrwały się spod masywnego kamienia, pod którym zalegały od wielu, wielu lat. Pewny siebie kundel, który za zamkniętą bramą czuł się dobermanem, ale kiedy tylko ta się rozchylała choćby o milimetr, klatka żeber zamiast rozrywana w potężnym zawodzeniu groźnej bestii, unosiła się w skomleniu trzęsącego się pinczera. I wkurwiało go to, o ile potrafił złapać się tej myśli w odpowiedniej chwili, że nie był zdolny do pokonania tej przeszkody w łatwiejszy sposób, bez forsowania się do zachowań, które przy okazji wyciągały z niego również tę wrażliwą stronę, której na swój sposób, dziwny i pokrętny, wstydził się najbardziej.
Krótki oddech, jakby niepewne westchnienie, umknęło przez delikatnie rozchylone wargi, kiedy to plecy ułożyły się na ścianie, przylegając do niej łopatkami. Żołądek zawiązał się na supeł, ba, nawet nie jeden a kilkaset supłów, uwierając w ciele i potęgując narastający dyskomfort. Uciekający spod palców materiał, świadomość jego zanikania, wgryzła się brutalnie w umysł do tego stopnia, że Aoi wewnętrznie pragnął zacisnąć na nim palce i ściągnąć w dół, zakryć rozgrzane ciało i miękką skórę. Palce jednak nie poruszyły się, nie drgnęły, nie zakleszczyły na delikatnej tkaninie. Spełzając z koszulki, opuszki przesunęły się przez mostek, zatrzymując się upuszczeniem całej dłoni tuż pod nim, kciuk samoistnie poruszył się w łagodnej pieszczocie, gładząc ciało, którego nie chciał, którego nie potrzebował, a którego tak cholernie teraz pragnął, dopisując mu wyimaginowane wartości, których Koide nigdy w sobie nie miał i mieć nigdy nie będzie. Bo teraz był w swój dziwny sposób czuły i oddany, obecny, ofiarujący coś, czego Aoi potrzebował, a o co poprosić nigdy nie potrafił, oszukując samego siebie, że jest przebrnąć przez życie w pojedynkę, w całkowitym odcięciu od prawdziwej rzeczywistości, poddając się słodkiej izolacji, niczym mnich.
Koide mówił, a jego głos ścielił się na płucach Munehiry, wgniatając się w ich pęcherzyki, wpełzając do krwioobiegu, pozostawiając na języku delikatny posmak rozgoryczenia połączonego z pożądaniem. Mówił, ale nie pozwalał odpowiedzieć. Zdania, chociaż niejednokrotnie brzmiały jak pytania, nie były nimi. Brzeg dolnej wargi utkwił w zakleszczeniu między linią białych zębów, kiedy to kolejne słowo rozścieliło się na policzku razem z ciepłym oddechem mężczyzny. Pozwalał mu na to, chociaż napinając się niczym struna, w ostatnich podrygach jeszcze wyczuwalnego zdenerwowania, które majaczyło w wyblakłym spojrzeniu razem z dziwnym cieniem niebezpiecznego pobudzenia, którego nie znał i którego sam się obawiał. Dłoń spoczywająca dotychczas biernie na torsie przesunęła się na linię żeber, zjeżdżając ku zagłębieniu talii, na której palce zakleszczyły się nieznacznie, porzucając dotychczasową rolę ostatniej bariery między ich ciałami.
— Hmm, czyżbyś nie przejmował się tym, że jeżeli ktoś zobaczy nas razem, bardzo szybko połączy te ślady z Tobą? Ludzie zaczną się zastanawiać... Mówić, opowiadać... — Smukłe palce przesuwały się w rytm płynących półszeptem słów, zakręcając ku lędźwiom, czubkami opuszek smagając skórę wzdłuż kręgosłupa, nieśpiesznie, jakby w umyśle wcale nie huczało od nerwowego rozedrgania. — O mnie inni, wiedząc praktycznie... nic, ale z Tobą jest inaczej, Mitchitoyo — palce wspinały się, tchnięte do życia przez krótkie westchnienie będące kropką na końcu zdania, rozlewając się tuż za imieniem mężczyzny, przywierając całą powierzchnią dłoni między jego łopatkami, wbijając się nieznacznie paznokciami w skórę, kiedy to obce kolano wylądowało między udami. Pułapka. Potrzask. Krótki dreszcz zakleszczył się na biodrach, wprawiając ciało w drganie, przywierając do Koide mocniej, jakby na sekundę chcąc oderwać się od ściany, która była przecież bezpieczniejsza, mniej drapieżna.
Tykanie. Monotonne tykanie. Uderzające o wątłą strukturę sekund, zmieniając się w minuty, naznaczając świadomość zbliżającym się końcem. Wszystko zaczynało rozlewać się i niknąć, kiedy ciepło utknęło w żołądku i zaczęło powoli spływać do podbrzusza, zmuszając oczy do przymrużenia się, potęgując łagodny róż ścielący się na policzkach, wypełniając wargi gorącą krwią. Nerwowość mrowiła na powierzchni skóry, przez co Aoi odnosił wrażenie, że znów staje się zbyt wrażliwy, że każdy bodziec uderza z siłą tysiąca słońc, pali, wyniszcza, powoli unicestwia stare przyzwyczajenia i lęk. Głębokie westchnienie wyrwało się z krtani, wibrując zmysłowo w powietrzu, kiedy kompozycja złożona z zębów biegnących przez linię policzka i posuwistego ruchu uda, na moment zepchnęła Aoiego w ramiona czystych, niezakłóconych rozsądkiem odruchów. Wolna dłoń, która dotychczas opierała się o ścianę, zakleszczyła się na biodrze Koide, jeszcze niepewna, czy chce w ten sposób skontrolować jego ruchy, czy może chce go zatrzymać tak blisko siebie. Bez miejsca na powietrze między ich ciałami, bez wolnej przestrzeni, w zwierzęcym splocie.
Krótki gardłowy śmiech wypłynął w eter, kiedy kolejne pytanie wkręciło się w głąb ucha. — Kiedy byłeś cicho, bo miałeś zajęte usta. — Prawda. Klarowna. Czysta. Niczym niezmącona prawda cięta znów tonem nawet nie zachęty a lekkiej kpiny, która zaczynała kwitnąć i dojrzewać pod wpływem naporu ciała, gwałtowniejszego, bardziej agresywnego, obdzierającego mężczyznę z tak świetnie znanej kurtuazji. Przeciągły pomruk wywołany falą przyjemności musnął wargi, przepływając przez chwilową ciszę, zmuszając dłoń spoczywającą na plecach Koide do przesunięcia się ponownie w dół, drąc paznokciami przez skórę, zostawiając za sobą ścieżki różowych pręg, dociskając swoje biodra ku ciału mężczyzny. Rozpalony... czuł, że robi się cholernie rozpalony. Oderwawszy tył czaszki od ściany, wychylił nieznacznie twarz ku zagłębieniu szyi mężczyzny, przesuwając językiem przez jej krzywiznę, zaciskając zęby na płatku ucha. — Mógłbyś się czasami po prostu zamknąć...
@Koide Michitoyo
Krótki oddech, jakby niepewne westchnienie, umknęło przez delikatnie rozchylone wargi, kiedy to plecy ułożyły się na ścianie, przylegając do niej łopatkami. Żołądek zawiązał się na supeł, ba, nawet nie jeden a kilkaset supłów, uwierając w ciele i potęgując narastający dyskomfort. Uciekający spod palców materiał, świadomość jego zanikania, wgryzła się brutalnie w umysł do tego stopnia, że Aoi wewnętrznie pragnął zacisnąć na nim palce i ściągnąć w dół, zakryć rozgrzane ciało i miękką skórę. Palce jednak nie poruszyły się, nie drgnęły, nie zakleszczyły na delikatnej tkaninie. Spełzając z koszulki, opuszki przesunęły się przez mostek, zatrzymując się upuszczeniem całej dłoni tuż pod nim, kciuk samoistnie poruszył się w łagodnej pieszczocie, gładząc ciało, którego nie chciał, którego nie potrzebował, a którego tak cholernie teraz pragnął, dopisując mu wyimaginowane wartości, których Koide nigdy w sobie nie miał i mieć nigdy nie będzie. Bo teraz był w swój dziwny sposób czuły i oddany, obecny, ofiarujący coś, czego Aoi potrzebował, a o co poprosić nigdy nie potrafił, oszukując samego siebie, że jest przebrnąć przez życie w pojedynkę, w całkowitym odcięciu od prawdziwej rzeczywistości, poddając się słodkiej izolacji, niczym mnich.
Koide mówił, a jego głos ścielił się na płucach Munehiry, wgniatając się w ich pęcherzyki, wpełzając do krwioobiegu, pozostawiając na języku delikatny posmak rozgoryczenia połączonego z pożądaniem. Mówił, ale nie pozwalał odpowiedzieć. Zdania, chociaż niejednokrotnie brzmiały jak pytania, nie były nimi. Brzeg dolnej wargi utkwił w zakleszczeniu między linią białych zębów, kiedy to kolejne słowo rozścieliło się na policzku razem z ciepłym oddechem mężczyzny. Pozwalał mu na to, chociaż napinając się niczym struna, w ostatnich podrygach jeszcze wyczuwalnego zdenerwowania, które majaczyło w wyblakłym spojrzeniu razem z dziwnym cieniem niebezpiecznego pobudzenia, którego nie znał i którego sam się obawiał. Dłoń spoczywająca dotychczas biernie na torsie przesunęła się na linię żeber, zjeżdżając ku zagłębieniu talii, na której palce zakleszczyły się nieznacznie, porzucając dotychczasową rolę ostatniej bariery między ich ciałami.
— Hmm, czyżbyś nie przejmował się tym, że jeżeli ktoś zobaczy nas razem, bardzo szybko połączy te ślady z Tobą? Ludzie zaczną się zastanawiać... Mówić, opowiadać... — Smukłe palce przesuwały się w rytm płynących półszeptem słów, zakręcając ku lędźwiom, czubkami opuszek smagając skórę wzdłuż kręgosłupa, nieśpiesznie, jakby w umyśle wcale nie huczało od nerwowego rozedrgania. — O mnie inni, wiedząc praktycznie... nic, ale z Tobą jest inaczej, Mitchitoyo — palce wspinały się, tchnięte do życia przez krótkie westchnienie będące kropką na końcu zdania, rozlewając się tuż za imieniem mężczyzny, przywierając całą powierzchnią dłoni między jego łopatkami, wbijając się nieznacznie paznokciami w skórę, kiedy to obce kolano wylądowało między udami. Pułapka. Potrzask. Krótki dreszcz zakleszczył się na biodrach, wprawiając ciało w drganie, przywierając do Koide mocniej, jakby na sekundę chcąc oderwać się od ściany, która była przecież bezpieczniejsza, mniej drapieżna.
Tykanie. Monotonne tykanie. Uderzające o wątłą strukturę sekund, zmieniając się w minuty, naznaczając świadomość zbliżającym się końcem. Wszystko zaczynało rozlewać się i niknąć, kiedy ciepło utknęło w żołądku i zaczęło powoli spływać do podbrzusza, zmuszając oczy do przymrużenia się, potęgując łagodny róż ścielący się na policzkach, wypełniając wargi gorącą krwią. Nerwowość mrowiła na powierzchni skóry, przez co Aoi odnosił wrażenie, że znów staje się zbyt wrażliwy, że każdy bodziec uderza z siłą tysiąca słońc, pali, wyniszcza, powoli unicestwia stare przyzwyczajenia i lęk. Głębokie westchnienie wyrwało się z krtani, wibrując zmysłowo w powietrzu, kiedy kompozycja złożona z zębów biegnących przez linię policzka i posuwistego ruchu uda, na moment zepchnęła Aoiego w ramiona czystych, niezakłóconych rozsądkiem odruchów. Wolna dłoń, która dotychczas opierała się o ścianę, zakleszczyła się na biodrze Koide, jeszcze niepewna, czy chce w ten sposób skontrolować jego ruchy, czy może chce go zatrzymać tak blisko siebie. Bez miejsca na powietrze między ich ciałami, bez wolnej przestrzeni, w zwierzęcym splocie.
Krótki gardłowy śmiech wypłynął w eter, kiedy kolejne pytanie wkręciło się w głąb ucha. — Kiedy byłeś cicho, bo miałeś zajęte usta. — Prawda. Klarowna. Czysta. Niczym niezmącona prawda cięta znów tonem nawet nie zachęty a lekkiej kpiny, która zaczynała kwitnąć i dojrzewać pod wpływem naporu ciała, gwałtowniejszego, bardziej agresywnego, obdzierającego mężczyznę z tak świetnie znanej kurtuazji. Przeciągły pomruk wywołany falą przyjemności musnął wargi, przepływając przez chwilową ciszę, zmuszając dłoń spoczywającą na plecach Koide do przesunięcia się ponownie w dół, drąc paznokciami przez skórę, zostawiając za sobą ścieżki różowych pręg, dociskając swoje biodra ku ciału mężczyzny. Rozpalony... czuł, że robi się cholernie rozpalony. Oderwawszy tył czaszki od ściany, wychylił nieznacznie twarz ku zagłębieniu szyi mężczyzny, przesuwając językiem przez jej krzywiznę, zaciskając zęby na płatku ucha. — Mógłbyś się czasami po prostu zamknąć...
@Koide Michitoyo
Bawiły go wszystkie kontrasty, to jak Aoi jeszcze chwilę wcześniej się stawiał i nie chciał wchodzić z nim w interakcje, a jak łatwo było to zmienić, sięgając po odpowiednie słowa, metody. Wystarczyło wyjść naprzeciw. Spodziewał się, że tak się zachowa? Czy nie był w stanie tego przewidzieć? Sam go przecież sprowokował do działania, sam go zachęcił do tego żeby teraz przyparł tak do niego... tym bardziej, że nie odmawiał. Wręcz przeciwnie - prosił się o więcej samą swoją postawą, swoimi odruchami, a Michi nie miał powodów do odmowy mu w tej chwili.
Nie odsuwał się, nie przerywał swoich ruchów, wręcz zachęcony do nich widząc jak bardzo Aoi się stresował; widząc jak bardzo Aoi mógł być jeszcze wrażliwszy na wszystko, co go otaczało, na każdy jego dotyk, w który wkładał wysiłek. Koide potrafił być łagodny i czuły, kiedy potrzebował i kiedy to miało się dla niego opłacić, kiedy innymi chwilami potrafił być brutalny.
- Dlaczego miałbym się ciebie wstydzić? - zapytał cichym szeptem, wręcz pomrukiem. Wiedział, że plotki mogły się roznieść przy ich dwójce, ale prawdziwym pytaniem było czy musiało im to przeszkadzać. Dla niego w końcu cała znajomość z niewidomym była już zaplanowana i przeanalizowana pod względem korzystności. Prezentowali się obok siebie dobrze, a Aoi wcale nie musiał zbyt wiele się odzywać - do tego wszystko by potwierdzało narrację, że przecież rodzina Koide dba o tych gorzej sytuowanych, którzy w życiu nie byli aż tak fortunni. Chociaż czy Munehirze brakowało środków? Był dobrze urodzony - szczególnie w oczach niektórych. Trawa w końcu zawsze wydawała się być zieleńsza po tej drugiej stronie...
Przyparł do niego, nie odsuwając się. Obserwował, cieszył się każdą uciekającą mu spod kontroli reakcją, którą jednocześnie próbował walczyć w odruchu poddania się. Zryw paniki, który zastępowała po chwili uległość - a może ciekawość zmieszana z niepewnością? Przecież widział jak ten bardzo chciał dotyku, więc dlaczego jednocześnie się przed nim bronił? W końcu powinien brać to, czego chciał - tak było łatwiej, tak wypadało im robić. Po to byli w złotych klatkach, aby móc korzystać garściami ze wszystkiego co było im podsuwane.
- Przecież nie brakuje ci niczego, żebym miał się wstydzić pokazywać przy tobie... Może nawet niektórzy będą zazdrośni o ciebie? - szepnął dalej się z nim drażniąc, choć prędko postanowił się zmienić narrację dla własnej zabawy. Chciał sprawdzić reakcje, chciał nauczyć się jakie tematy poruszane działały lepiej. - Chociaż może bardziej to ja powinienem być zadowolony, że będę mógł się przy tobie pokazać? - szepnął znów, wędrując po jego skórze ścieżką, którą wytyczał po raz kolejny - podobnej do tej z wieczoru. Łagodnie błądził po jego rumieńcach. - Przy kimś kto zawsze prezentuje się nienagannie, kto dba o to aby przyćmiewać innych, nawet jeśli z boku... Przyciągasz wzrok Aoi, chociażbyś nie chciał... I nie udawaj, że tego nie lubisz... Lubisz być w centrum uwagi, prawda? - zapytał znów, uśmiechając się na ruchy na swoim ciele. Czuł je dokładnie i wręcz był z siebie dumny, uznając że to pod jego prowokacją Aoi się odważył. Zaczynał czuć się pewniej? A może jeszcze bardziej zagubiony, niczym we mgle? Nie będąc pewnym, w którym kierunku powinien ruszyć?
- Mmmm... Masz całą moją uwagę... - szepnął mu z pomrukiem, czując jak ten wbił paznokcie w jego skórę. Nie musiał się tak martwić czy przejmować śladami, wiedząc przecież jak je zakryć gdyby były z zbyt widocznym miejscu. Mógł wodzić go za nos i korzystać z jego ruchów ile tylko chciał.
Czując jak silniej do niego przywarł, przycisnął go do ściany, nie odsuwając się nawet na krok. Nie musiał, nie powinien. W końcu chciał mu pokazać, że był na wyciągnięcie palców, jeśli nie bliżej. Był obok, nawet jeśli tylko ze względu na polecenia, którym musiał być posłuszny.
Ale przecież był posłuszny i Aoiemu. Drażnił się z nim i wodził za nos, jednocześnie będąc obok. Pół naprawdę, pół przez grę w którą grał, czerpiąc coraz to większą satysfakcję z tej relacji, czując że może pozwolić sobie na coraz to więcej.
Znowu nie myślał? A może myślał tylko o nim? Tu i teraz, w końcu nie liczyło się nic innego. Kto miałby im przeszkodzić albo zabronić? Kto miałby wypominać Aoiemu rumieniec, zatracenie się w tym wszystkim? Był niczym otwarta księga, nie potrafił niczego ukryć, ale przecież nie było w tym żadnej potrzeby. Michitoyo chętnie nie tylko czytał z tej księgi, ale i dopasowywał się, dopisując własną treść.
Ręka, opierająca się o ścianę, powoli się przesunęła. Palce wysunęły się między ścianę, a kark Munehiry, wsuwając się w jego linię włosów. Powolnym ruchem i dotykiem, układał dłoń bardziej na jego skórze - tak aby nie miał jak uciec.
Otarł się o niego znów, samemu w myślach przeklinając własny pomysł z cholernym zegarkiem. Nie chciał się od niego odsuwać, przerywać. Nawet jeśli mieli tylko tak niewiele czasu.. chociaż może powinien go od siebie bardziej uzależnić w ten sposób? Może jeszcze mu się opłaci własna cierpliwość?
Wywrócił oczami na jego słowa. Gdyby nie on, gdyby nie jego mówienie, nie byliby w tej sytuacji...
- Tak się stęskniłeś przez noc za moimi zajętymi tobą ustami? - odpowiedział, nie mając zamiaru przegrywać tej potyczki słownej. Nie miał zamiaru przegrywać żadnej, nie w swoim żywiole. W końcu od zawsze rozmawiał, wymyślał, kłamał, i robił wszystko, co tylko potrzebował, a do czego wystarczyły mu wyłącznie słowa.
- Też chcesz na mnie zostawić ślady? - szepnął z cichym pomrukiem, może delikatnym i zaledwie momentalnym rozbawieniem, które prędko się ulotniło, kiedy poczuł jak ten znów prowadzi paznokcie po jego skórze. - Śmiało. Zrób to - dodał pewniej, a jego dłoń całkiem wsunęła się w jego włosy i na kark, kiedy tak się wychylił do niego. Przymknął na moment oczy, zerkając na Aoiego z boku, odchylając nieco głowę, dając mu dostęp do własnej szyi.
- Zamknij mnie. Śmiało. A może się boisz, że nie będziesz mógł przestać? - zapytał z nieco drwiącym uśmiechem, wciąż szeptem, jakby i jemu samemu ciężej było zebrać myśli. Ale musiał to robić, musiał wciąż trzymać rękę na pulsie, prowadzić tę sytuację, aby Aoi znów się nie wymknął mu tak jak w nocy. Musiał utrzymywać skupienie, przypomnieć sobie gdzie wczoraj popełnił błąd..
Drugą ręka powoli wsunęła się na jego bok. Ciężko ułożył palce na nim, pozwalając materiałowi koszulki się zmarszczyć. Tak, aby czuł że był tutaj obok, i żeby nawet nie myślał, że miał gdzie uciec. Chociaż czy chciałby uciekać, skoro sam tak silnie go trzymał przy sobie?
@Munehira Aoi
Nie odsuwał się, nie przerywał swoich ruchów, wręcz zachęcony do nich widząc jak bardzo Aoi się stresował; widząc jak bardzo Aoi mógł być jeszcze wrażliwszy na wszystko, co go otaczało, na każdy jego dotyk, w który wkładał wysiłek. Koide potrafił być łagodny i czuły, kiedy potrzebował i kiedy to miało się dla niego opłacić, kiedy innymi chwilami potrafił być brutalny.
- Dlaczego miałbym się ciebie wstydzić? - zapytał cichym szeptem, wręcz pomrukiem. Wiedział, że plotki mogły się roznieść przy ich dwójce, ale prawdziwym pytaniem było czy musiało im to przeszkadzać. Dla niego w końcu cała znajomość z niewidomym była już zaplanowana i przeanalizowana pod względem korzystności. Prezentowali się obok siebie dobrze, a Aoi wcale nie musiał zbyt wiele się odzywać - do tego wszystko by potwierdzało narrację, że przecież rodzina Koide dba o tych gorzej sytuowanych, którzy w życiu nie byli aż tak fortunni. Chociaż czy Munehirze brakowało środków? Był dobrze urodzony - szczególnie w oczach niektórych. Trawa w końcu zawsze wydawała się być zieleńsza po tej drugiej stronie...
Przyparł do niego, nie odsuwając się. Obserwował, cieszył się każdą uciekającą mu spod kontroli reakcją, którą jednocześnie próbował walczyć w odruchu poddania się. Zryw paniki, który zastępowała po chwili uległość - a może ciekawość zmieszana z niepewnością? Przecież widział jak ten bardzo chciał dotyku, więc dlaczego jednocześnie się przed nim bronił? W końcu powinien brać to, czego chciał - tak było łatwiej, tak wypadało im robić. Po to byli w złotych klatkach, aby móc korzystać garściami ze wszystkiego co było im podsuwane.
- Przecież nie brakuje ci niczego, żebym miał się wstydzić pokazywać przy tobie... Może nawet niektórzy będą zazdrośni o ciebie? - szepnął dalej się z nim drażniąc, choć prędko postanowił się zmienić narrację dla własnej zabawy. Chciał sprawdzić reakcje, chciał nauczyć się jakie tematy poruszane działały lepiej. - Chociaż może bardziej to ja powinienem być zadowolony, że będę mógł się przy tobie pokazać? - szepnął znów, wędrując po jego skórze ścieżką, którą wytyczał po raz kolejny - podobnej do tej z wieczoru. Łagodnie błądził po jego rumieńcach. - Przy kimś kto zawsze prezentuje się nienagannie, kto dba o to aby przyćmiewać innych, nawet jeśli z boku... Przyciągasz wzrok Aoi, chociażbyś nie chciał... I nie udawaj, że tego nie lubisz... Lubisz być w centrum uwagi, prawda? - zapytał znów, uśmiechając się na ruchy na swoim ciele. Czuł je dokładnie i wręcz był z siebie dumny, uznając że to pod jego prowokacją Aoi się odważył. Zaczynał czuć się pewniej? A może jeszcze bardziej zagubiony, niczym we mgle? Nie będąc pewnym, w którym kierunku powinien ruszyć?
- Mmmm... Masz całą moją uwagę... - szepnął mu z pomrukiem, czując jak ten wbił paznokcie w jego skórę. Nie musiał się tak martwić czy przejmować śladami, wiedząc przecież jak je zakryć gdyby były z zbyt widocznym miejscu. Mógł wodzić go za nos i korzystać z jego ruchów ile tylko chciał.
Czując jak silniej do niego przywarł, przycisnął go do ściany, nie odsuwając się nawet na krok. Nie musiał, nie powinien. W końcu chciał mu pokazać, że był na wyciągnięcie palców, jeśli nie bliżej. Był obok, nawet jeśli tylko ze względu na polecenia, którym musiał być posłuszny.
Ale przecież był posłuszny i Aoiemu. Drażnił się z nim i wodził za nos, jednocześnie będąc obok. Pół naprawdę, pół przez grę w którą grał, czerpiąc coraz to większą satysfakcję z tej relacji, czując że może pozwolić sobie na coraz to więcej.
Znowu nie myślał? A może myślał tylko o nim? Tu i teraz, w końcu nie liczyło się nic innego. Kto miałby im przeszkodzić albo zabronić? Kto miałby wypominać Aoiemu rumieniec, zatracenie się w tym wszystkim? Był niczym otwarta księga, nie potrafił niczego ukryć, ale przecież nie było w tym żadnej potrzeby. Michitoyo chętnie nie tylko czytał z tej księgi, ale i dopasowywał się, dopisując własną treść.
Ręka, opierająca się o ścianę, powoli się przesunęła. Palce wysunęły się między ścianę, a kark Munehiry, wsuwając się w jego linię włosów. Powolnym ruchem i dotykiem, układał dłoń bardziej na jego skórze - tak aby nie miał jak uciec.
Otarł się o niego znów, samemu w myślach przeklinając własny pomysł z cholernym zegarkiem. Nie chciał się od niego odsuwać, przerywać. Nawet jeśli mieli tylko tak niewiele czasu.. chociaż może powinien go od siebie bardziej uzależnić w ten sposób? Może jeszcze mu się opłaci własna cierpliwość?
Wywrócił oczami na jego słowa. Gdyby nie on, gdyby nie jego mówienie, nie byliby w tej sytuacji...
- Tak się stęskniłeś przez noc za moimi zajętymi tobą ustami? - odpowiedział, nie mając zamiaru przegrywać tej potyczki słownej. Nie miał zamiaru przegrywać żadnej, nie w swoim żywiole. W końcu od zawsze rozmawiał, wymyślał, kłamał, i robił wszystko, co tylko potrzebował, a do czego wystarczyły mu wyłącznie słowa.
- Też chcesz na mnie zostawić ślady? - szepnął z cichym pomrukiem, może delikatnym i zaledwie momentalnym rozbawieniem, które prędko się ulotniło, kiedy poczuł jak ten znów prowadzi paznokcie po jego skórze. - Śmiało. Zrób to - dodał pewniej, a jego dłoń całkiem wsunęła się w jego włosy i na kark, kiedy tak się wychylił do niego. Przymknął na moment oczy, zerkając na Aoiego z boku, odchylając nieco głowę, dając mu dostęp do własnej szyi.
- Zamknij mnie. Śmiało. A może się boisz, że nie będziesz mógł przestać? - zapytał z nieco drwiącym uśmiechem, wciąż szeptem, jakby i jemu samemu ciężej było zebrać myśli. Ale musiał to robić, musiał wciąż trzymać rękę na pulsie, prowadzić tę sytuację, aby Aoi znów się nie wymknął mu tak jak w nocy. Musiał utrzymywać skupienie, przypomnieć sobie gdzie wczoraj popełnił błąd..
Drugą ręka powoli wsunęła się na jego bok. Ciężko ułożył palce na nim, pozwalając materiałowi koszulki się zmarszczyć. Tak, aby czuł że był tutaj obok, i żeby nawet nie myślał, że miał gdzie uciec. Chociaż czy chciałby uciekać, skoro sam tak silnie go trzymał przy sobie?
@Munehira Aoi
Nie był na to gotowy. Na zapewnienia, jakby to on miał być wyjątkowy. Jakby to jego obecność miała być dla kogoś uciechą. Nie prześmiewczą, a prawdziwą przyjemnością. Zęby na moment zagryzły się na dolnej wardze, zakazując słowom wypłynięcie, ucinając drogę ucieczki przeczeniom, które zabrzmiałyby co najmniej szczeniacko. Ciepło gromadziło się pod skórą, rozlewając karmin na brzegu uszu, spływając mrowieniem przez kark. Nie rozumiał. Nie potrafił i nie wiedział, czy chce zacząć rozumieć to, co się właśnie z nim działo, a co swoją natarczywością wybudzał Koide. Palce spoczywające na biodrze mężczyzny zakleszczyły się nieco mocniej, zagarniając materiał spodni w swój uścisk, próbując w ten sposób odnaleźć zapewnienie, że to wcale nie omamy. Żadna paranoiczna gorączka, kiedy on tak naprawdę leżał rozpalony przez chorobę, a nie pożądanie.
"(...) Lubisz być w centrum uwagi, prawda?" Nienawidził tego. Spojrzeń ciężko osiadających na twarzy, sunących ku mlecznym oczom. Obce źrenice wpatrujące się w niego z tymi niemożliwymi do odgadnięcia emocjami, acz paskudną pewnością, że jako niewidomy, nie zdaje sobie sprawy, że jest na celowniku. Jak łowne zwierze, zbyt zajęte sobą, na moment myślące, że jest bezpieczne, zbyt zatracone w złudnym spokoju, aby zwracać uwagę na czające się między drzewami drapieżniki. Sposób, w jaki egzystował, ten brak publicznego życia, wcale nie pomagał, kiedy raz za razem, wychodząc na moment ze swojego ukrycia, pojawiał się przy boku rodziców, aby później, z każdym kolejnym rokiem, odbębniając smutny obowiązek bycia i snucia się przez bankiety i sztywne imprezy charytatywne, lokował się gdzieś samotnie z daleka od epicentrum rozmów śmietanki towarzyskiej Fukkatsu. Ci starzy kojarzyli i wspominali, kiedy nowi woleli dopisywać do jego życia bardziej wybujałe historyjki, zastanawiając się, jakim cudem powoli zanika z pamięci nawet bliskich jemu samemu osób. A Aoi, nikomu nie pomagał i nikomu niczego nie utrudniał. Trwał. Statycznie. Dwa, trzy razy do roku spędzając godzinę lub dwie w tłumie wpakowanym w drogie garnitury, aby po upływie tego męczącego czasu, wrócić do swojego uroczego powołania. Jedyną odskocznią, rampą ku poczuciu większej swobody podczas gorączkowych zgromadzeń tych pięknych, bogatych, ale już nie zawsze młodych, był Nikko; choć początkowo irytujący swoją obecnością, z czasem stający się bliskim i jedynym zakotwiczeniem w spokoju, jakiego potrzebował Munehira. Jednak on również zniknął, a razem z nim, ochota nawet na te sztuczne uśmiechy rzucane wcześniej sporadycznie w mrówczy tłum tłoczący się w głębi wysokich sal. Nie, nie lubił być w centrum uwagi. Nie, nie ubierał się i nie prezentował tak, jak miał w zwyczaju to robić, skomląc w ten sposób o ludzką uwagę. Chciał być raczej dowodem na to, że pomimo braku wzroku i swojej widocznej ułomności, może być... lepszy od innych. Nie równy, nie gorszy — lepszy. Odciągnąć uwagę od oczu, które zawsze wybijały się i odcinały swoją innością. Uwagę ludzi skierować najpierw na ciało, ubiór, na włosy, na biżuterię, postawę ciała, ale nie w szarobłękitną, mętną, rozlaną taflę zalegającą na bieli ocznych gałek. Nie na laskę. Nie na psa, a na to, kim mógł być naprawdę.
— Nie. To nie tak... — Dlaczego złapanie oddechu, wyrównanie go, nagle stało się tak karkołomnie trudne. Szeptał, dopasowując głośność swojego głosu, do oktawy, która wpływała słodko w umysł, sącząc się niebezpiecznie i mamiąc. — Wolę odciągnąć w ten sposób uwagę od pewnej oczywistości. Po prostu. — Bo tak było łatwiej. Bo tak nie czuł palącego wstydu. Gorszy, przecież wiedział, że inni będą uważać go za gorszego.
Ruch ciała mężczyzny to jak do niego przylegał, stając się poza ścianą, jedynym oparciem, jakie posiadał Aoi, wirowało w głowie. Był w potrzasku. Zamknięty, odcięty, odseparowany od jakiejkolwiek wolności i swobody... Z tym że przestało mu to przeszkadzać. Nawet jeżeli ciało raz za razem drgało; nie stał za tym lęk. Niepewność — tak, rozkoszna, dziwna, nieznana, ale nie strach. Dłoń, która wcześniej przesuwała się przez plecy Mitchitoyo, ponownie wspięła się ku górze, łagodnie usadawiając się długimi palcami na karku, aby po chwili wpleść się we włosy, przeciągając opuszkami przez skalp, zatapiając się między gęstymi puklami. Oddech coraz cięższy, przecinany dłuższymi westchnieniami opierającymi się na zaczerwienionych wargach, kiedy powieki opadły do połowy rozlanych źrenic. Chciał więcej i nie chciał zarazem. Nie kontrolował tego, kiedy niczym łasy na pieszczotę kot, prawie że nadstawił się pod dłoń mężczyzny, pozwalając mu na przebrnięcie przez popielate kosmyki. Podporządkował się, chociaż przecież wcale początkowo nie chciał. Kurwa mać! Szum buzującej w żyłach krwi zdawał się zagłuszać tykający w tle minutnik, odkrawając go od świadomości Aoiego.
Zęby zakleszczone na brzegu ucha Koide odpuściły po chwili, aby w łagodności miękkich ust odcisnąć się na jego szyi, w krótkim pomruku przyjemności drgającej w gardle, pozostawiając po sobie soczystą malinkę tuż pod linią szczęki, wysoko; jak najwyżej. Jedna. Tylko i wyłącznie jedna. Myśli skurczyły się nagle, kiedy kolejne słowa przelały się mozolnie w czaszce, pozostawiając po sobie rozedrganą niepewność, czy powinien być z nim szczery.
"(...) A może się boisz, że nie będziesz mógł przestać?" To nie tak... Do jasnej cholery, to przecież nie tak, że się bał, że nie będzie mógł w odpowiednim momencie się oderwać i iść dalej, myśleć znów w sposób zorganizowany i uważać, że wszystko jest tak jak dawniej, stabilnie i nijak. A może właśnie... Wszystko było zbyt nowe i zbyt pierwsze, żeby podjąć decyzję, czy ów uczucie należało do lęku przed obnażeniem się i kolejno zostaniem zranionym, czy przed samą fizycznością i intymnością, która była tak obca i nieznana. — To wszystko jest dla mnie... zbyt nowe. — Nieśmiałe. Głos, chociaż nie załamał się, brzmiał krucho. Jeden niepewny ruch, a rozsypie się znowu. I gdyby nie dłoń, która przesunęła się na jego bok, zacząłby się ponownie wycofywać i bronić, szarpiąc się z samym sobą. Nie może się cofnąć. Nie, kiedy pierwsze zgłoski już leżały na skórze mężczyzny. — To pierwszy raz, kiedy komukolwiek pozwoliłem być tak blisko.
@Koide Michitoyo
"(...) Lubisz być w centrum uwagi, prawda?" Nienawidził tego. Spojrzeń ciężko osiadających na twarzy, sunących ku mlecznym oczom. Obce źrenice wpatrujące się w niego z tymi niemożliwymi do odgadnięcia emocjami, acz paskudną pewnością, że jako niewidomy, nie zdaje sobie sprawy, że jest na celowniku. Jak łowne zwierze, zbyt zajęte sobą, na moment myślące, że jest bezpieczne, zbyt zatracone w złudnym spokoju, aby zwracać uwagę na czające się między drzewami drapieżniki. Sposób, w jaki egzystował, ten brak publicznego życia, wcale nie pomagał, kiedy raz za razem, wychodząc na moment ze swojego ukrycia, pojawiał się przy boku rodziców, aby później, z każdym kolejnym rokiem, odbębniając smutny obowiązek bycia i snucia się przez bankiety i sztywne imprezy charytatywne, lokował się gdzieś samotnie z daleka od epicentrum rozmów śmietanki towarzyskiej Fukkatsu. Ci starzy kojarzyli i wspominali, kiedy nowi woleli dopisywać do jego życia bardziej wybujałe historyjki, zastanawiając się, jakim cudem powoli zanika z pamięci nawet bliskich jemu samemu osób. A Aoi, nikomu nie pomagał i nikomu niczego nie utrudniał. Trwał. Statycznie. Dwa, trzy razy do roku spędzając godzinę lub dwie w tłumie wpakowanym w drogie garnitury, aby po upływie tego męczącego czasu, wrócić do swojego uroczego powołania. Jedyną odskocznią, rampą ku poczuciu większej swobody podczas gorączkowych zgromadzeń tych pięknych, bogatych, ale już nie zawsze młodych, był Nikko; choć początkowo irytujący swoją obecnością, z czasem stający się bliskim i jedynym zakotwiczeniem w spokoju, jakiego potrzebował Munehira. Jednak on również zniknął, a razem z nim, ochota nawet na te sztuczne uśmiechy rzucane wcześniej sporadycznie w mrówczy tłum tłoczący się w głębi wysokich sal. Nie, nie lubił być w centrum uwagi. Nie, nie ubierał się i nie prezentował tak, jak miał w zwyczaju to robić, skomląc w ten sposób o ludzką uwagę. Chciał być raczej dowodem na to, że pomimo braku wzroku i swojej widocznej ułomności, może być... lepszy od innych. Nie równy, nie gorszy — lepszy. Odciągnąć uwagę od oczu, które zawsze wybijały się i odcinały swoją innością. Uwagę ludzi skierować najpierw na ciało, ubiór, na włosy, na biżuterię, postawę ciała, ale nie w szarobłękitną, mętną, rozlaną taflę zalegającą na bieli ocznych gałek. Nie na laskę. Nie na psa, a na to, kim mógł być naprawdę.
— Nie. To nie tak... — Dlaczego złapanie oddechu, wyrównanie go, nagle stało się tak karkołomnie trudne. Szeptał, dopasowując głośność swojego głosu, do oktawy, która wpływała słodko w umysł, sącząc się niebezpiecznie i mamiąc. — Wolę odciągnąć w ten sposób uwagę od pewnej oczywistości. Po prostu. — Bo tak było łatwiej. Bo tak nie czuł palącego wstydu. Gorszy, przecież wiedział, że inni będą uważać go za gorszego.
Ruch ciała mężczyzny to jak do niego przylegał, stając się poza ścianą, jedynym oparciem, jakie posiadał Aoi, wirowało w głowie. Był w potrzasku. Zamknięty, odcięty, odseparowany od jakiejkolwiek wolności i swobody... Z tym że przestało mu to przeszkadzać. Nawet jeżeli ciało raz za razem drgało; nie stał za tym lęk. Niepewność — tak, rozkoszna, dziwna, nieznana, ale nie strach. Dłoń, która wcześniej przesuwała się przez plecy Mitchitoyo, ponownie wspięła się ku górze, łagodnie usadawiając się długimi palcami na karku, aby po chwili wpleść się we włosy, przeciągając opuszkami przez skalp, zatapiając się między gęstymi puklami. Oddech coraz cięższy, przecinany dłuższymi westchnieniami opierającymi się na zaczerwienionych wargach, kiedy powieki opadły do połowy rozlanych źrenic. Chciał więcej i nie chciał zarazem. Nie kontrolował tego, kiedy niczym łasy na pieszczotę kot, prawie że nadstawił się pod dłoń mężczyzny, pozwalając mu na przebrnięcie przez popielate kosmyki. Podporządkował się, chociaż przecież wcale początkowo nie chciał. Kurwa mać! Szum buzującej w żyłach krwi zdawał się zagłuszać tykający w tle minutnik, odkrawając go od świadomości Aoiego.
Zęby zakleszczone na brzegu ucha Koide odpuściły po chwili, aby w łagodności miękkich ust odcisnąć się na jego szyi, w krótkim pomruku przyjemności drgającej w gardle, pozostawiając po sobie soczystą malinkę tuż pod linią szczęki, wysoko; jak najwyżej. Jedna. Tylko i wyłącznie jedna. Myśli skurczyły się nagle, kiedy kolejne słowa przelały się mozolnie w czaszce, pozostawiając po sobie rozedrganą niepewność, czy powinien być z nim szczery.
"(...) A może się boisz, że nie będziesz mógł przestać?" To nie tak... Do jasnej cholery, to przecież nie tak, że się bał, że nie będzie mógł w odpowiednim momencie się oderwać i iść dalej, myśleć znów w sposób zorganizowany i uważać, że wszystko jest tak jak dawniej, stabilnie i nijak. A może właśnie... Wszystko było zbyt nowe i zbyt pierwsze, żeby podjąć decyzję, czy ów uczucie należało do lęku przed obnażeniem się i kolejno zostaniem zranionym, czy przed samą fizycznością i intymnością, która była tak obca i nieznana. — To wszystko jest dla mnie... zbyt nowe. — Nieśmiałe. Głos, chociaż nie załamał się, brzmiał krucho. Jeden niepewny ruch, a rozsypie się znowu. I gdyby nie dłoń, która przesunęła się na jego bok, zacząłby się ponownie wycofywać i bronić, szarpiąc się z samym sobą. Nie może się cofnąć. Nie, kiedy pierwsze zgłoski już leżały na skórze mężczyzny. — To pierwszy raz, kiedy komukolwiek pozwoliłem być tak blisko.
@Koide Michitoyo
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
maj 2038 roku