毛羽毛現
5 stycznia 2037
5 stycznia 2037
Światło księżyca jak słodko wygrywana piosenka drga na ścianach twojej sypialni. Mieni się najpiękniejszymi kolorami. Są w nich skromne ślady oceanicznego błękitu, ale i śnieżnej bieli, która przebija w najmniej oczekiwanych momentach. Twoje palce automatycznie drgają jakby wiedzione trzymanym grafitem. Najprzyjemniej oddaje się barwy, wiesz to. Nawet jeśli zamknięte w szarościach ołówków, to wciąż drgające tuż pod. Oddawane przez nasycenie czerni, przez kontrast pomiędzy nią a bielą, ale i też — faktura. Oczy twoje jak posypane piaskiem. Zmęczona, ale dziwnie radosna upuszczasz powieki a pod nimi kolejny świat. Światło zionącego na niebie księżyca przeistoczyło się w feerie barw. Już nie tylko czystość błękitu, ale i szarżują żółcie pochwycone z nieopodal zostawionego notesu; czerwienie sugerujące jabłko, którego fakturę badałaś dzisiaj rano. Zasypiasz. Ale na moment przed snem świat rzeczywisty jeszcze istnieje. Jeszcze czujesz jego obecność jak zawieszona pomiędzy życiem a nieżyciem. Nie śmiercią, bo śmierć — jak wiesz — jest dużo poważniejsza w skutkach. Dużo bardziej odczuwalna, przerażająca, smakująca jak krew rozlewana pod językiem. Teraz, tutaj, tracąc poczucie ciała, jedyne co sięga ku wnętrzom ciebie, twojej duszy, jest spokój. Spokój i migające pod powiekami barwy. Delikatny uśmiech ciągnie kąciki ust, ale jest to jedynie uczucie, bo ciało już dawno zapomniało, jak to jest żyć. Odłożone, gdzie dusza drga na granicy snu, legło zmęczeniem całego dnia.
To właśnie w tym momencie, tuż nad całkowitym zatraceniem siebie w sobie, słyszysz coś. Coś, co chrobocze pod łóżkiem i piszczy tuż za szafą. Podnosisz ciało — ale, czy to jest aby na pewno ciało? — i wciąż zmęczone powieki ciągniesz do góry. Czarne tęczówki zlewają się z ciemnością nocy a do nozdrzy dociera silny, przerażająco obezwładniający zapach wiśni. Mówili ci niejednokrotnie, że pachniesz jak upuszczane przez drzewa różowe płatki kwiatów; jak budząca się wiosna i życie, które przez naturalny cykl świata wzrasta. Głęboki oddech. Jesteś u siebie w pokoju, ale pokój ten podzielony jak za sprawą maźnięcia jednego pędzla — na płomienny kolor prażącego latem słońca i zimno jaśniejącego w pełni księżyca. Obserwujesz jak światła te porozumiewają się między sobą, jak granica pomiędzy nimi drga i raz skacze bardziej ku jednemu, raz ku drugiemu.
Chrobotanie nie ustaje. Kładziesz stopy na ziemi i palce wciskasz w miękki materac. Spoglądasz na bose nogi a pod nimi sierść. Sierść jak psia, ale dłuższa, brązowa choć przeszywana siwizną. Dreszcz pędzi po ciele. Próbujesz unieść stopy, ale nie potrafisz. Wpojone one w ten nagle powstały dywanik a pod nim jęk. Jęk ginącej istoty. I wtem znikąd w sierści tej otwiera się oko. Duże, żółte oko malowane cienką kreską. Mruga ku tobie w zdziwieniu i ponownie jęczy jakoby z prośbą o życie. I choć wiesz, że niemożliwym jest rozumienie zwierząt, to postać ta szepcze ku tobie językiem rysunku. Grafitu rozkładanego na pergaminie, farby rozlewanej po płótnie. Mówi karmazynem.
Pomóż. Zejdź.
— Rainer ●
Rzuć kością na Dedukcję. Jeśli chcesz wykonać akcję kierowaną własnymi pobudkami, również możesz rzucić dodatkową kością, np. na perswazję, jeśli zależy ci na przekonaniu istoty do konkretnej rzeczy. Sukces: 65-100.
Jeśli nie chcesz podejmować interakcji i wybudzić się ze snu, rzuć kością na Siłę Woli. Sukces: 65-100.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Śnienie w kolorach było ulubionym odpocznieniem. Tym jaskrawym, barwnie rozrzuconym, jak pościel senna. Jak i te skrajne, graniczne, bielą i czernią ulubioną snute. Te, jak poranna mgła otulały opieką, gdy wychodziła świtaniem unoszących się świateł. Nie zawsze otwarte spojrzeniem atramentu, gdy malowała ścieżki obrazów i scen, które zmysły uchwyciły i ukierunkowały. Nie zawsze też jasne, zrozumiałe, gdy kreśliła historię utkaną pod powiekami, mieszaną wizją grafitowej linii. Nie miało znaczenia, że realia zamykały się, by otworzyć na przestrzeń równie znajomą, wypełnioną obecnością, szepczącymi cieniami, ostrymi ciągnieniami wiązanych na rzęsach nitek.
To jednak nie dziś, nie teraz, nie wcale. Tym wcale urzeczonym gdy dwie siły barw splatają dwie przestrzenie - ciepła gorejącego, jak pióra legendarnych feniksów i chłód granatu, co księżyc malował, na połowie twarzy. Obie strony podrywają kąciki warg, gdy senna poświata szkli źrenice, otwiera na czucia wymiarów wnętrza, na przetkanie zasłony śmierci, co kiedyś tak głęboko zajrzała w jej oczy, zostawiając uchylone na zawsze przejście. I wsuwała się weń śmiało, bez tlącej tak często gesty, nieśmiałości dziennej. I słuchała, bo szmery kształtują dźwięki w chrobotanie, którego zignorować nie potrafiła - nie wiedząc nawet dlaczego.
Ciężar powiek wymusza ciemność, ale ta nie przeszkadza, gdy uchyla obrazy i uniosła ciało, chcąc odnaleźć źródło. Woń znajoma, słodka, o kształcie różowych płatków, co porywane wiatrem osiadają pod wiśnią. Ubierała ją spokojem, niosła wyżej, popychając biel dłoni zetknięciom wciąż rozmazanym.
Migotanie w głowie, ale rozpoznawała pokój, nie rozpoznała tylko tańczących barw, co dzieliły pokój na pół. Bose stopy dotknęły miękkości sierści, zupełnie różnej, od kociej, znajomej. Serce napina się rytmem, poganiane emocją, zupełnie jak barwne ognie - czerwieni i błękitu, co przeskakują z sobie wyznaczonych granic. Spojrzenie w dół, chociaż wołające niepokojem, wylądowało na dole, na kołtunie sierści i w końcu na oku, co tkało zwierzęcą żółcią. Tym razem, dla niej kocią, odległą, ale nie obcą. I chociaż czuć kolorów nie powinna, szkarłat unosi się wonią, dotykiem - Gdzie jest rana, gdzie szkarłatna plama - szepcze w końcu, zdziwionym pytaniem celując w szept chrobotliwy, ku kresce źrenicy, co mierzy się z jej własną. Naiwnością czy mądrością - nie pytała gościa o tożsamość, choć, ta próbuje ulokować w pamięci, w wiedzy, w doświadczeniu spotkań, co zaglądały do jej snów, gdzie ona zaglądała czasem i przelewała na płótna.
Nie chciała zostawić prośby samotnej, obojętnie odwracając głowę. Tak, jak dawno temu nie chciała, by ją zostawiono na pastwę przerażenia. Nawet, jeśli tak właśnie się stało. I mierząc się z drganiem serca, z szumem niepokoju, szeleszczącym, jak obijane o lampę skrzydła ciem, pochyliła się bardziej, dłońmi muśniętymi linią grafitu, szukając miękkich nitek futra. Dłońmi przecież malowała - Pomogę - szepce jeszcze łagodnie, miękko, czując jak, uwolnione z uwięzi pościeli włosy, rozsypują się na ramiona, opadają za dłońmi, lądując czernią na gęstej sierści istoty - ale mnie poprowadź - dodaje prośbę już bardziej jasną. Czy przytomną? I czym kierowaną? Brakowało jej ołówka.
| Oba rzuty tutaj - dedukcja nie wyszła, perswazja tak
To jednak nie dziś, nie teraz, nie wcale. Tym wcale urzeczonym gdy dwie siły barw splatają dwie przestrzenie - ciepła gorejącego, jak pióra legendarnych feniksów i chłód granatu, co księżyc malował, na połowie twarzy. Obie strony podrywają kąciki warg, gdy senna poświata szkli źrenice, otwiera na czucia wymiarów wnętrza, na przetkanie zasłony śmierci, co kiedyś tak głęboko zajrzała w jej oczy, zostawiając uchylone na zawsze przejście. I wsuwała się weń śmiało, bez tlącej tak często gesty, nieśmiałości dziennej. I słuchała, bo szmery kształtują dźwięki w chrobotanie, którego zignorować nie potrafiła - nie wiedząc nawet dlaczego.
Ciężar powiek wymusza ciemność, ale ta nie przeszkadza, gdy uchyla obrazy i uniosła ciało, chcąc odnaleźć źródło. Woń znajoma, słodka, o kształcie różowych płatków, co porywane wiatrem osiadają pod wiśnią. Ubierała ją spokojem, niosła wyżej, popychając biel dłoni zetknięciom wciąż rozmazanym.
Migotanie w głowie, ale rozpoznawała pokój, nie rozpoznała tylko tańczących barw, co dzieliły pokój na pół. Bose stopy dotknęły miękkości sierści, zupełnie różnej, od kociej, znajomej. Serce napina się rytmem, poganiane emocją, zupełnie jak barwne ognie - czerwieni i błękitu, co przeskakują z sobie wyznaczonych granic. Spojrzenie w dół, chociaż wołające niepokojem, wylądowało na dole, na kołtunie sierści i w końcu na oku, co tkało zwierzęcą żółcią. Tym razem, dla niej kocią, odległą, ale nie obcą. I chociaż czuć kolorów nie powinna, szkarłat unosi się wonią, dotykiem - Gdzie jest rana, gdzie szkarłatna plama - szepcze w końcu, zdziwionym pytaniem celując w szept chrobotliwy, ku kresce źrenicy, co mierzy się z jej własną. Naiwnością czy mądrością - nie pytała gościa o tożsamość, choć, ta próbuje ulokować w pamięci, w wiedzy, w doświadczeniu spotkań, co zaglądały do jej snów, gdzie ona zaglądała czasem i przelewała na płótna.
Nie chciała zostawić prośby samotnej, obojętnie odwracając głowę. Tak, jak dawno temu nie chciała, by ją zostawiono na pastwę przerażenia. Nawet, jeśli tak właśnie się stało. I mierząc się z drganiem serca, z szumem niepokoju, szeleszczącym, jak obijane o lampę skrzydła ciem, pochyliła się bardziej, dłońmi muśniętymi linią grafitu, szukając miękkich nitek futra. Dłońmi przecież malowała - Pomogę - szepce jeszcze łagodnie, miękko, czując jak, uwolnione z uwięzi pościeli włosy, rozsypują się na ramiona, opadają za dłońmi, lądując czernią na gęstej sierści istoty - ale mnie poprowadź - dodaje prośbę już bardziej jasną. Czy przytomną? I czym kierowaną? Brakowało jej ołówka.
| Oba rzuty tutaj - dedukcja nie wyszła, perswazja tak
Istota mości się pod gołymi stopami a sierść jej niemal jak włosy ludzkie – miękka i gładka; taka, w którą ochotę masz wsunąć dłonie i niczym kota swojego pomiziać za uchem. Lecz zanim to zrobisz postać miarowo rusza się pod stopami. Do tych wraca czucie. Delikatnie, jak dziecko bojące się zranić szczeniaka, usuwasz palce znad obcego ciałka. I wtem znikąd drugie ślepie otwiera się w śpiącym geście. I ryjek widzisz. Pysk podobny psowatym, ale w dziwnym, przerażającym elemencie i ludzki. Mimo to oczy wciąż zwierzęce, bo posiadające trzy powieki, ale i nosek mokry, w blasku księżyca świecący jasnością, w ciepłocie dnia zdający się być skroploną na liściach rosą.
Pokój wciąż przedzielony na dwoje. Odchylasz się, by raz tylko zerknąć na okno, ale zamiast okna dostrzegasz siebie. Swoje ciało wolno oddychające. Zabawne, nigdy nie podejrzewałaś, że sen nadaje ci tak delikatnego uroku. Delikatniejszego, niż to odbijane w lustrze. Dostrzegasz, że za uchem pozostałości kremu, który zapomniany wsiąknie przez długość nocy. Pod sercem mości się dziwne, matczyne uczucie. Do siebie samej, do tej istoty w kłębek zwiniętej. Zdajesz sobie sprawę, że to ciało, to ciało, które tak wyczekiwało odpoczynku, regeneruje się na kolejny dzień. Ta sama wdzięczność, co wtedy, gdy odzyskałaś przytomność, gdy życie raz jeszcze zapukało do zdawałoby się, że martwego serca, na nowo kołysze się pod czaszką. Twoje ciało kaszle w śnie, ale forma, w której aktualnie się znajdujesz, odczuwa jedynie ból gardła.
Pomóż. Krótkie słowo upuszczane w formie szelestu ołówka po papierze a być może rozlewającego się po palcach tuszu, odwraca twoją uwagę. No tak, zapomniałaś, że w snach – bo śnisz, prawda? – szybko traci się uwagę.
Nie wiesz, co się dzieje. Istota przed tobą niby to mara z koszmaru, ale dziwnie przyjazna, ale wszystkie psowate z natury przyjazne. Tak myślisz. Nie wiedzieć kiedy a wsupłała się spod twoich stóp i zerka to na ciebie, to na szafę. A za meblem chrobotanie gorsze niźli długie paznokcie po tablicy. Za szafą jęki, pisk kilkorga istot, ale jakby mniejszych, dużo mniejszych. Pomóż. I znowu to słowo tak istotne, ale tak niespójne. Kontury rzeczy rozmywają się. Czyżbyś się budziła?
Istota przed tobą zaczyna warczeć. Ale nie jest to upuszczana groźba a paniczna próba zatrzymania ciebie tutaj. Nie idź. Pisk stworzenia współgra z zataczanymi przezeń kółkami. Ratuj. Daj schronienie. I widzisz, że istota w tobie upatrzyła wybawczynię, najbardziej potrzebnego teraz człowieka. Jęk zranionego stworzenia przeszywa czaszkę. Twoje ciało kaszle kaszlem nieprzerwanym. Ból w gardle nasila się a świat marzeń sennych traci kontury. Pomóż. I przekonana jesteś, w ostatnim dechu próbując utrzymać się we śnie, że z oka jednego łza wielkości grochu leci po sierści. Byleby tutaj zostać, byleby pomóc, byleby szafę odsunąć i zamiast jęków zobaczyć wesołe merdanie ogona. Ale… czy one mają ogon?
Rzuć kością na Siłę Woli, jeśli chcesz pozostać w śnie i pomóc nawiedzającym cię istotom. Sukces: 51-100.
Pokój wciąż przedzielony na dwoje. Odchylasz się, by raz tylko zerknąć na okno, ale zamiast okna dostrzegasz siebie. Swoje ciało wolno oddychające. Zabawne, nigdy nie podejrzewałaś, że sen nadaje ci tak delikatnego uroku. Delikatniejszego, niż to odbijane w lustrze. Dostrzegasz, że za uchem pozostałości kremu, który zapomniany wsiąknie przez długość nocy. Pod sercem mości się dziwne, matczyne uczucie. Do siebie samej, do tej istoty w kłębek zwiniętej. Zdajesz sobie sprawę, że to ciało, to ciało, które tak wyczekiwało odpoczynku, regeneruje się na kolejny dzień. Ta sama wdzięczność, co wtedy, gdy odzyskałaś przytomność, gdy życie raz jeszcze zapukało do zdawałoby się, że martwego serca, na nowo kołysze się pod czaszką. Twoje ciało kaszle w śnie, ale forma, w której aktualnie się znajdujesz, odczuwa jedynie ból gardła.
Pomóż. Krótkie słowo upuszczane w formie szelestu ołówka po papierze a być może rozlewającego się po palcach tuszu, odwraca twoją uwagę. No tak, zapomniałaś, że w snach – bo śnisz, prawda? – szybko traci się uwagę.
Dedukcja: 3. Rezultat:
Nie wiesz, co się dzieje. Istota przed tobą niby to mara z koszmaru, ale dziwnie przyjazna, ale wszystkie psowate z natury przyjazne. Tak myślisz. Nie wiedzieć kiedy a wsupłała się spod twoich stóp i zerka to na ciebie, to na szafę. A za meblem chrobotanie gorsze niźli długie paznokcie po tablicy. Za szafą jęki, pisk kilkorga istot, ale jakby mniejszych, dużo mniejszych. Pomóż. I znowu to słowo tak istotne, ale tak niespójne. Kontury rzeczy rozmywają się. Czyżbyś się budziła?
Perswazja: 90. Rezultat:
Istota przed tobą zaczyna warczeć. Ale nie jest to upuszczana groźba a paniczna próba zatrzymania ciebie tutaj. Nie idź. Pisk stworzenia współgra z zataczanymi przezeń kółkami. Ratuj. Daj schronienie. I widzisz, że istota w tobie upatrzyła wybawczynię, najbardziej potrzebnego teraz człowieka. Jęk zranionego stworzenia przeszywa czaszkę. Twoje ciało kaszle kaszlem nieprzerwanym. Ból w gardle nasila się a świat marzeń sennych traci kontury. Pomóż. I przekonana jesteś, w ostatnim dechu próbując utrzymać się we śnie, że z oka jednego łza wielkości grochu leci po sierści. Byleby tutaj zostać, byleby pomóc, byleby szafę odsunąć i zamiast jęków zobaczyć wesołe merdanie ogona. Ale… czy one mają ogon?
— Rainer ●
Rzuć kością na Siłę Woli, jeśli chcesz pozostać w śnie i pomóc nawiedzającym cię istotom. Sukces: 51-100.
Czucie wracało z napięciem, z łaskotaniem dreszczy, które owijało wokół palców, przez koniuszki aż do pięt, które uniosła wyżej, chociaż ciepło istotowej sierści kusiło o sekundę wytchnienia. Ale to tylko senne ciało, kształt bardziej jego, który tęsknił za miękkością kojącą i czasem, z kocią opowieścią, pomagała jej zasypiać. I znowu, to tylko wrażenia, oparte na znanym. To nie to pociąga jej uwagę, to nie to celem lokuje się w jej myśli. Chciała pomóc, niezależnie od przypisywanej jej naiwności. Sny, och sny, pozwalały jej czasem na ich prawdziwą naturę. Tę, wypłukaną z ludzkiego koszmaru, bez zdrady, bez kłamstwa. Czy trafiła na ich znamiona teraz - nie miała pojęcia. A nawet pojęć, które mieniły się kolorami, nie dając właściwej podpowiedzi.
To nic. Wiedziała, czego chciała. A chciała - pomóc.
Stworzenie - niepodobne tym, które realia podpowiadały za prawdziwością. Piesowate i jednocześnie niekoniecznie, przygląda się jej drugim okiem, jakby odpowiadało wołaniu tego pierwszego, szykując na niewidocznym języku nową prośbę, malowaną kolorem, które zawsze oznaczało ostrzeżenie. Lub pełnię uczuć. Każdego rodzaju. Wystarczyła jedna linia cięcia. I pochylona, z dłońmi osadzonymi tak nisko, że palce muskać mogłyby wilgotny nos istoty, albo oddechem unieść kilka włosków, co osiadły na pyszczku.
Westchnienie, które unosi ramiona, cicho omiata jej własne myśli, gdy odwraca spojrzenie i sięga okna. Czy jej własne ciało, rozumie, że znajdowało się po drugiej stronie? I czemu ten zwinięty, jak jej koci towarzysz, kłębek, chciałaby objąć? Coś drga niespokojnie pod sercem, wyrywa z wołaniem, które potrzebowała zatrzymać. Z wołaniem, które zaciska gardło bólem. Kaszel nie ma dźwięku, ale rysy zaśniętej - jej - łamią delikatność rysów i łza zakręciła się w kąciku, gotowa do upuszczenia.
Istota, co ją ujęła obecnością,. Umknęło spod stóp, chociaż wciąż blisko, krążyło, odcinając od drapania, co wykrzywiło wargi i zwarło je na chwilę. Niepokój kołysał się pomiędzy połówkami pokoju i przeskoczył jak płomień świecy - na jej serce. A to kołacze mocniej, gdy w głowie liczyła ilość chrobotań. Nie podobały jej się. Prośbę, uchwyciła więc w palce woli mocniej, przygarniając jak pieczęć do serca - Nie chcę iść, zostanę z Tobą. Pomogę - zaparła się na słowach, ale gardło drapie mocniej, łaskocze i boli jednocześnie, wyrywa, drga, jakby świat miał zatrząść się trzęsieniem, które czasem dawało jej znak, że sen się kończy - Chodź do mnie - wołała cicho i wyciągając dłonie przed siebie, opiekuńczo, jakby chciała objąć stworzenie i tym samym, by sen uchwycił się źródła, które zatrzymać chciała. Któremu chciała pomóc. I to bolało. Bolało jękiem, które rysą rozcina myśli, jak nierówność grafitowej kreski, co pękła pod zbyt dużym naciskiem.
- Nie płacz - już nie szeptała, woła i do stworzenia i do siebie, do ciała co kaszle i wybudza - Zostań - tym razem tylko do siebie szeptała, by wolę ująć, przygarnąć i zatrzymać w miejscu, które uznała za słuszne jej obecności. I pomocy.
| Rzut na siłę woli, no prawie się udało...
To nic. Wiedziała, czego chciała. A chciała - pomóc.
Stworzenie - niepodobne tym, które realia podpowiadały za prawdziwością. Piesowate i jednocześnie niekoniecznie, przygląda się jej drugim okiem, jakby odpowiadało wołaniu tego pierwszego, szykując na niewidocznym języku nową prośbę, malowaną kolorem, które zawsze oznaczało ostrzeżenie. Lub pełnię uczuć. Każdego rodzaju. Wystarczyła jedna linia cięcia. I pochylona, z dłońmi osadzonymi tak nisko, że palce muskać mogłyby wilgotny nos istoty, albo oddechem unieść kilka włosków, co osiadły na pyszczku.
Westchnienie, które unosi ramiona, cicho omiata jej własne myśli, gdy odwraca spojrzenie i sięga okna. Czy jej własne ciało, rozumie, że znajdowało się po drugiej stronie? I czemu ten zwinięty, jak jej koci towarzysz, kłębek, chciałaby objąć? Coś drga niespokojnie pod sercem, wyrywa z wołaniem, które potrzebowała zatrzymać. Z wołaniem, które zaciska gardło bólem. Kaszel nie ma dźwięku, ale rysy zaśniętej - jej - łamią delikatność rysów i łza zakręciła się w kąciku, gotowa do upuszczenia.
Istota, co ją ujęła obecnością,. Umknęło spod stóp, chociaż wciąż blisko, krążyło, odcinając od drapania, co wykrzywiło wargi i zwarło je na chwilę. Niepokój kołysał się pomiędzy połówkami pokoju i przeskoczył jak płomień świecy - na jej serce. A to kołacze mocniej, gdy w głowie liczyła ilość chrobotań. Nie podobały jej się. Prośbę, uchwyciła więc w palce woli mocniej, przygarniając jak pieczęć do serca - Nie chcę iść, zostanę z Tobą. Pomogę - zaparła się na słowach, ale gardło drapie mocniej, łaskocze i boli jednocześnie, wyrywa, drga, jakby świat miał zatrząść się trzęsieniem, które czasem dawało jej znak, że sen się kończy - Chodź do mnie - wołała cicho i wyciągając dłonie przed siebie, opiekuńczo, jakby chciała objąć stworzenie i tym samym, by sen uchwycił się źródła, które zatrzymać chciała. Któremu chciała pomóc. I to bolało. Bolało jękiem, które rysą rozcina myśli, jak nierówność grafitowej kreski, co pękła pod zbyt dużym naciskiem.
- Nie płacz - już nie szeptała, woła i do stworzenia i do siebie, do ciała co kaszle i wybudza - Zostań - tym razem tylko do siebie szeptała, by wolę ująć, przygarnąć i zatrzymać w miejscu, które uznała za słuszne jej obecności. I pomocy.
| Rzut na siłę woli, no prawie się udało...
Blood beneath the snow
Jak to w snach bywa, krzyk twój niesie się nie tylko po pomieszczeniu, ale zdaje wypadać z nagle rozchylonego okna. Nie wiedzieć kiedy, nie wiedzieć kto wpuścił do twojego pokoju – ale i pod kopułę świadomości, ku odgrywającym się majakom – świeży powiew styczniowej nocy. Wraz z rozwarciem się framug okiennych, do wnętrza nieproszenie wkrada się więcej światła – tego dziennego, prażącego wspomnieniem zeszłego lata, jak i nocnego, znaczonego chłodem zimy. Twoje ciało zdaje się rozdwajać na pół i w sprzeczności tej istnieć chwil więcej, niż pozwala na to krztuszące się ciało. Stoisz na rozdrożu. Twoja dusza uwieszona na cienkiej granicy pomiędzy żywymi a martwymi, kuli się nad psowatą istotą, ale i ku ciału zagląda pospiesznie. Rozdarta w decyzji, czy siebie ratować, czy w dłonie ująć szamoczące się Coś, nieruchomiejesz. Do myśli powracają wszystkie inne chwile, w których bezbronność i niemoc przejmowały kontrolę nad twoim ciałem. Nagła złość kiełkuje pod sercem. Na siebie samą, na innych, że pojmują cię tylko w jednej kategorii – miałkiej infantylności. Rozbiegane, zapominające się w przemyśleniach oczy lądują na palcach a te znikąd pokryte tuszem, który w dwóch odcieniach światła mieni się, co dziwne, tym samym odcieniem niesprawiedliwości. Wiesz, że nagłe emocje są groźne dla snów tak, jak dla drobnych ciał upadki z wysoka.
Budzisz się nagle z sercem drgającym niczym u pisklęcia, które dopiero uczy się latać. Wbrew oczekiwanym rezultatom nie pełznie po sylwetce przerażenie, czy złość, która gdzieś tam wiła się pod czaszką. W twojej głowie senne migawki, ale nic konkretnego. Wiesz jedynie, że musisz usnąć. Ponownie. Wrócić. Bo ktoś, coś na ciebie czeka. Zabawne, z jaką łatwością życie wyzbywa nas sennych potrzeb. Zamykasz oczy i oddychasz powoli, spokojnie. Czy naprawdę ktoś otworzył okno? Zimne powietrze owiewa twoje policzki.
Wracasz. Wracasz do snu będąc w pełni świadomą ostatnich wydarzeń. Twoje ciało wciąż na miejscu, zwinięte w kłębek, nieświadome. Przez myśli jak strzała leci obawa, że zapomnisz. Po przebudzeniu odetniesz się od tego świata, od tych wydarzeń w majakach i ponownie lekceważąco będziesz stąpać po człowieczej ziemi.
Ale jeszcze nie teraz. Bo twój pokój na nowo podzielony przez dwa światła, ale kontrast między nimi dużo mniejszy. Jakby te na moment pogodziły się, próbowały rozmawiać i wespół dojść do konsensusu. Dlaczego tutaj jesteś? Coś świta, ale wspomnienie snu dziwnie zamazane. Patrzysz pod stopy, ale te bose i gładko ułożone na zimnych panelach. Szybkie uniesienie wzroku, by oczyma czujnymi jak u polującego ptaka zerknąć ku szafie. Ale tam zamiast niej wyrwa w ścianie wielkości mebla. Ziejąca dziwnym, nieprzychylnym zimnem, ku któremu każde dziecko z chęcią by zajrzało. Wzdrygasz się a z dreszczem przerażenia pojawia się inne uczucie – ciekawość.
ze względu na połowiczny sukces w rzucie kością na nowo pojawiasz się we śnie, ale coś się zmieniło. Rzuć proszę na Cichość, by ukryć swoją obecność w po raz kolejnym nawiedzonym miejscu. Od tego momentu sukces w rzucie to zawsze przedział 51-100.
Siła woli: 47. Rezultat:
Budzisz się nagle z sercem drgającym niczym u pisklęcia, które dopiero uczy się latać. Wbrew oczekiwanym rezultatom nie pełznie po sylwetce przerażenie, czy złość, która gdzieś tam wiła się pod czaszką. W twojej głowie senne migawki, ale nic konkretnego. Wiesz jedynie, że musisz usnąć. Ponownie. Wrócić. Bo ktoś, coś na ciebie czeka. Zabawne, z jaką łatwością życie wyzbywa nas sennych potrzeb. Zamykasz oczy i oddychasz powoli, spokojnie. Czy naprawdę ktoś otworzył okno? Zimne powietrze owiewa twoje policzki.
Wracasz. Wracasz do snu będąc w pełni świadomą ostatnich wydarzeń. Twoje ciało wciąż na miejscu, zwinięte w kłębek, nieświadome. Przez myśli jak strzała leci obawa, że zapomnisz. Po przebudzeniu odetniesz się od tego świata, od tych wydarzeń w majakach i ponownie lekceważąco będziesz stąpać po człowieczej ziemi.
Ale jeszcze nie teraz. Bo twój pokój na nowo podzielony przez dwa światła, ale kontrast między nimi dużo mniejszy. Jakby te na moment pogodziły się, próbowały rozmawiać i wespół dojść do konsensusu. Dlaczego tutaj jesteś? Coś świta, ale wspomnienie snu dziwnie zamazane. Patrzysz pod stopy, ale te bose i gładko ułożone na zimnych panelach. Szybkie uniesienie wzroku, by oczyma czujnymi jak u polującego ptaka zerknąć ku szafie. Ale tam zamiast niej wyrwa w ścianie wielkości mebla. Ziejąca dziwnym, nieprzychylnym zimnem, ku któremu każde dziecko z chęcią by zajrzało. Wzdrygasz się a z dreszczem przerażenia pojawia się inne uczucie – ciekawość.
— Rainer ●
ze względu na połowiczny sukces w rzucie kością na nowo pojawiasz się we śnie, ale coś się zmieniło. Rzuć proszę na Cichość, by ukryć swoją obecność w po raz kolejnym nawiedzonym miejscu. Od tego momentu sukces w rzucie to zawsze przedział 51-100.
Echo drży, plącze się w myśli i rozchodzi w przestrzeni zmieszanej. Tej sennej, podzielonej, chociaż głos niesie się na obie strony. I wnika pod powieki, szarpiąc rzęsami, zrywając do biegu, w którym nie chciała biec wcale. Nie tam, gdzie niósł się kaszel i ból drapiący gardło. Chciała zostać. Im większa siła naciskała, by wróciła, tym większy stawiała, by zostać. Jednym okiem, jak w pułapce, zatrzymuje się na chłodnej nici nocy. Drugim, niby w zezie, przymknęła, gdy światło odbiło się w tęczówce. Rozdwojenie też bolało, chociaż echo jej prośby, wcale nie należało do skargi o własne życie. Nie teraz. Nie, uwieszona w sprzeczności i splatającej pod sercem, supeł niesprawiedliwości.
Palce zaciskała mocno, wbijając paznokcie w skórę, zgniatając niewidzialne więzy, szyderstwo infantylności, co ciekło tuszem. Tylko po to, by zerwać się z oddech, gdy wypływa się na powierzchnie głębokiej wody. Rozmyły się lęki, spierzchły, jak wargi pod suchym wiatrem. Tylko serce, trzepotało, goniąc za celem, równie rozmywającym się jak oddech zimowy. I tego chwyta się, czepiając się niewyraźności, co wpisane w imię wołanie i prośbę. Rzęsy falowały coraz wolniej, gdy chłód z okna, uniósł zasłonę, przetykaną wiśniowym różem.
Wracała.
Ciało znowu było swoje, chociaż podzielone przez dwa światła. Kolana, podciągnęła niemal pod brodę, ale to tylko ciało obejmujące przestrzeń wykradzioną. Ona, już patrzyła przed siebie, w wskroś podzielenia, które dziwnie rozmazane zgodą ulotną. I stopy, oparte o chłód podłogi, zupełnie rożny od rozgrzanej skory ciała na zewnątrz.
Pierś unosi się miarowo, a spojrzenie, szukało odpowiedzi, którą wiedziała, gdzieś tu zgubiła. Ta, pozostawia po sobie okruszki, jak w baśni, co kiedyś słuchała. Tyle, że okruszek jest okruchem, wielką wyrwą w ścianie, co dreszcz niósł niepokoju. Chłód osiada na skórze, na rozchylonych wargach, na mrużonych rzęsach. Wystarczył jednak impuls, drgnienie, by uniosła się z łóżka, opierając ciężar na bosych stopach. Ciekawość. Tchnienie, które prowadziło ją zbyt wiele razy, do natchnień. I chciałaby, po dziecięcemu, na paluszkach pokonać dzielącą ją od wyrwy odległość. Tylko, nie patrzyła w dół. Para ciemnych źrenic skupiona, z uwagą śledziła nie ścieżkę pokonywaną, a plamę mroku, pozostałą po rozwartej jak paszcza wielka - wyrwie. Tam, wejść. Tam - zajrzeć. Tam, podążyć nicią startego z powiek wspomnienia.
| Test na cichość nieudany
Palce zaciskała mocno, wbijając paznokcie w skórę, zgniatając niewidzialne więzy, szyderstwo infantylności, co ciekło tuszem. Tylko po to, by zerwać się z oddech, gdy wypływa się na powierzchnie głębokiej wody. Rozmyły się lęki, spierzchły, jak wargi pod suchym wiatrem. Tylko serce, trzepotało, goniąc za celem, równie rozmywającym się jak oddech zimowy. I tego chwyta się, czepiając się niewyraźności, co wpisane w imię wołanie i prośbę. Rzęsy falowały coraz wolniej, gdy chłód z okna, uniósł zasłonę, przetykaną wiśniowym różem.
Wracała.
Ciało znowu było swoje, chociaż podzielone przez dwa światła. Kolana, podciągnęła niemal pod brodę, ale to tylko ciało obejmujące przestrzeń wykradzioną. Ona, już patrzyła przed siebie, w wskroś podzielenia, które dziwnie rozmazane zgodą ulotną. I stopy, oparte o chłód podłogi, zupełnie rożny od rozgrzanej skory ciała na zewnątrz.
Pierś unosi się miarowo, a spojrzenie, szukało odpowiedzi, którą wiedziała, gdzieś tu zgubiła. Ta, pozostawia po sobie okruszki, jak w baśni, co kiedyś słuchała. Tyle, że okruszek jest okruchem, wielką wyrwą w ścianie, co dreszcz niósł niepokoju. Chłód osiada na skórze, na rozchylonych wargach, na mrużonych rzęsach. Wystarczył jednak impuls, drgnienie, by uniosła się z łóżka, opierając ciężar na bosych stopach. Ciekawość. Tchnienie, które prowadziło ją zbyt wiele razy, do natchnień. I chciałaby, po dziecięcemu, na paluszkach pokonać dzielącą ją od wyrwy odległość. Tylko, nie patrzyła w dół. Para ciemnych źrenic skupiona, z uwagą śledziła nie ścieżkę pokonywaną, a plamę mroku, pozostałą po rozwartej jak paszcza wielka - wyrwie. Tam, wejść. Tam - zajrzeć. Tam, podążyć nicią startego z powiek wspomnienia.
| Test na cichość nieudany
Blood beneath the snow
Ejiri. Ten sen jest inny. Imienny i bardzo literacki. Jest jak opowieść, którą ktoś bezpośrednio tobie podaje do ucha. Jak legenda opowiadana przy rodzinnym stole, gdzie deszcz bije o okna a ciemność nocy nadaje historii zupełnie rzadką, tajemniczą atmosferę. Aż w końcu jak baśń, którą zdaje się, że obserwujesz z boku. Słyszysz mój głos. Jest niski i przyjemny, ale bardzo cichy. Słyszysz każde ze słów aktualnie czytanych a i wszystkie znaki interpunkcyjne rozrysowują się przed oczyma jakby nakreślone tuszem. Zabawne. Nigdy nie czułaś, abyś to ty stanowiła główną postać jakiejś historii. Ale mimo wszystko, tak dzieje się teraz. W momencie, w którym czwarta ścianą burzy się ty zdajesz się być kimś rozpisanym, zaplanowanym. Tak, jak twoje rysunki oddające rzeczywistość, tak ciebie ktoś uformował w głowie i przelał na papier. Dysocjacja trwa chwilę, nie martw się, jeszcze parę minut głębokiego, niepokojącego snu i wszystko wróci do normy. Bo potrzebujesz czasu.
Potrzebujesz czasu, by swoje ciało zlęknione dziwną, nieopisywalną obawą podnieść do pionu. Trawią nim dreszcze i zdaje się, że pod sercem wykluwa się choroba. Wiesz, że obudziwszy się gardło przejmie ból przychodzącej anginy, czoło pokryje warstewka gorąca. W niepojęty sposób źródło zbliżającego się przeziębienia odnajdujesz w stworzeniu, które jeszcze niespełna pół snu temu pałętało się pod twoimi stopami. Rozglądasz się, ale psowatego brak. Jedynie pustka, ta ziejąca w dziurze w ścianie, ale i w sercu, jakby tego nagle zabrakło a zań miejsce zajęła przerażająca samotność.
Twoje ciało zdaje się ciężkim i powolnym. Choć wciąż charakteryzuje cię sylwetka filigranowa, to oddech dużo głośniejszy, każdy ruch szeleszczący jakby nie ciało a poruszały się same kości. Bolą cię stawy, twoje białka wnet stają się przesuszonymi a na podniebieniu krzątają się oschłe dreszcze. Kaszlesz. Twój kaszel jak małe igiełki porusza całą sylwetką. Raz jeszcze spojrzenie upadnie na pozostawione w tle fizyczne ciało, na tańczące ze sobą dwa światła słońca i księżyca. Robisz krok. A jeden krok jak tysiące twoich poprzednich. Ciężki i trudny. Upadasz na kolana z gruchotem w udzie a z płuc wydobywa się boleściwy jęk. Oczy zachodzą łzami. I gdy tak wydaje ci się, że duszę trawi choroba, która dotyka tylko serca, ciało pozostawiając zdrowym, orientujesz się, że upadłaś tuż naprzeciwko dziury. Ta jak portal do innego świata. Podnosisz wzrok znad rozcapierzonych na ziemi palców a przed tobą ciemność. W ciemności tej coś skomlącego. Jak pies, któremu z wolna odbiera się życie. Raz, dwa, trzy. Dziura po sercu bije fantomowym pulsem a ty wytrzeszczasz oczy wgłąb innego świata i słyszysz:
— Przepraszam, wystraszyłam się trochę.
Głos dziwnie znajomy. Fraza też już zasłyszana. No tak. To twój głos, ale uzupełniony o coś, czego na ten moment nie posiadasz. O emocje, które wraz z sercem, zniknęły.
Budzisz się.
Potrzebujesz czasu, by swoje ciało zlęknione dziwną, nieopisywalną obawą podnieść do pionu. Trawią nim dreszcze i zdaje się, że pod sercem wykluwa się choroba. Wiesz, że obudziwszy się gardło przejmie ból przychodzącej anginy, czoło pokryje warstewka gorąca. W niepojęty sposób źródło zbliżającego się przeziębienia odnajdujesz w stworzeniu, które jeszcze niespełna pół snu temu pałętało się pod twoimi stopami. Rozglądasz się, ale psowatego brak. Jedynie pustka, ta ziejąca w dziurze w ścianie, ale i w sercu, jakby tego nagle zabrakło a zań miejsce zajęła przerażająca samotność.
Cichość: 20. Rezultat:
Twoje ciało zdaje się ciężkim i powolnym. Choć wciąż charakteryzuje cię sylwetka filigranowa, to oddech dużo głośniejszy, każdy ruch szeleszczący jakby nie ciało a poruszały się same kości. Bolą cię stawy, twoje białka wnet stają się przesuszonymi a na podniebieniu krzątają się oschłe dreszcze. Kaszlesz. Twój kaszel jak małe igiełki porusza całą sylwetką. Raz jeszcze spojrzenie upadnie na pozostawione w tle fizyczne ciało, na tańczące ze sobą dwa światła słońca i księżyca. Robisz krok. A jeden krok jak tysiące twoich poprzednich. Ciężki i trudny. Upadasz na kolana z gruchotem w udzie a z płuc wydobywa się boleściwy jęk. Oczy zachodzą łzami. I gdy tak wydaje ci się, że duszę trawi choroba, która dotyka tylko serca, ciało pozostawiając zdrowym, orientujesz się, że upadłaś tuż naprzeciwko dziury. Ta jak portal do innego świata. Podnosisz wzrok znad rozcapierzonych na ziemi palców a przed tobą ciemność. W ciemności tej coś skomlącego. Jak pies, któremu z wolna odbiera się życie. Raz, dwa, trzy. Dziura po sercu bije fantomowym pulsem a ty wytrzeszczasz oczy wgłąb innego świata i słyszysz:
— Przepraszam, wystraszyłam się trochę.
Głos dziwnie znajomy. Fraza też już zasłyszana. No tak. To twój głos, ale uzupełniony o coś, czego na ten moment nie posiadasz. O emocje, które wraz z sercem, zniknęły.
Budzisz się.
— Rainer ●
@Ejiri Carei,
na dwa tygodnie po zakończeniu snu, czyli w terminie 5-19 stycznia jesteś ciężko chora. Miewasz wysokie gorączki, bolą cię mięśnie a kości zdają się rozpływać przy najmniejszym ruchu. Jeśli zdecydujesz się odkryć, czym było napotkane stworzenie to możesz to rozegrać fabularnie w biblioteka uniwersytetu. Napisz tam post, rzuć na Egzorcymy i, proszę, napisz PW do mnie - @Seiwa-Genji Rainer a dostaniesz odpowiedź w formie posta fabularnego. Jeśli uda ci się rozegrać fabułę z innym użytkownikiem, z miejsca uznam, że jest to sukces w rzucie i udaje wam się znaleźć informacje na temat napotkanego yōkai.
Za sprawne odegranie wątku otrzymujesz 50PF.
na dwa tygodnie po zakończeniu snu, czyli w terminie 5-19 stycznia jesteś ciężko chora. Miewasz wysokie gorączki, bolą cię mięśnie a kości zdają się rozpływać przy najmniejszym ruchu. Jeśli zdecydujesz się odkryć, czym było napotkane stworzenie to możesz to rozegrać fabularnie w biblioteka uniwersytetu. Napisz tam post, rzuć na Egzorcymy i, proszę, napisz PW do mnie - @Seiwa-Genji Rainer a dostaniesz odpowiedź w formie posta fabularnego. Jeśli uda ci się rozegrać fabułę z innym użytkownikiem, z miejsca uznam, że jest to sukces w rzucie i udaje wam się znaleźć informacje na temat napotkanego yōkai.
Za sprawne odegranie wątku otrzymujesz 50PF.
Koniec wątku
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
maj 2038 roku