Opuszczony parking podziemny - Page 3
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Nie 12 Lut - 21:35
First topic message reminder :

Opuszczony parking podziemny


Ogromny, opuszczony parking, wjazd do którego dawno temu został zamurowany. Wejść do niego da się jednymi, bocznymi drzwiami, do których to przedostać się można za pomocą jednej z brudnych, wąskich uliczek, jakich to i milion w Karafurunie. Co jakiś czas, nieregularnie, organizowane są tam nielegalne spotkania, na których to do walki stanąć można z każdym, a i każdy ruch jest dozwolony. Istnieje pojedyncza zasada - jedyną bronią, której można użyć, są własne pięści. Wydarzenia te są utajnione, wiedzą o nich zaledwie Ci, którzy wiedzą, gdzie szukać; w wybranych miejscach, barach, klubach Karafuruny odnaleźć można niewielkie wlepy z kodem QR, po zeskanowaniu którego pokazywana jest lokalizacja.
Samo to miejsce, jak nazwa wskazuje, nagryzione jest zębem czasu, pomazane artystycznymi wymysłami stałych bywalców; stare ściany pokryte są wielobarwnymi graffiti, w kątach zniesione, bezpańskie meble. Przy wejściu odnaleźć można zawsze jednego ochroniarza, niezbyt wysokiego, podobnego umięśnionemu Rottweilerowi mężczyznę o takim samym przezwisku.

Haraedo

Gotō Keita

Pon 1 Maj - 18:47
Panuje w podziemiach swoisty dla osiadłych w gruncie budynków chłód. Ten sam, który obrasta ściany i jego domu. Ciężko powiedzieć “mieszkania”, gdzie pokój współdzielony z kuchnią i mała, zrośnięta w jedno z szeroką rurą wodociągową łazienka, tworzą przestrzeń do życia. Mimo wszystko bywa tam. Bywa tam częściej niż w warsztacie, choć rzadziej niż na powietrzu. Bywa, bo w domach bywa się nieczęsto, ale intensywnie. Dlatego może tutejsza przestrzeń, którą skutecznie rozgraniczono z żyjącym światem zewnętrznym, wydaje się przyjazną, znajomą. Nawet te twarze, zgromadzone w skupiska ślepia o przekrwionych białkach, niosą na barkach nie groźbę a obietnicę. Coś, co zapewni jemu i jej — górnolotnie określane, ale w rzeczywistości błahe i codzienne — wyzwolenie. Po ludziach gromadzących się w przestrzeni, a szczególnie ich barkach opadłych o te dwa centymetry za nisko, widać, że są tu dla celu. Już na wejściu miotają piąstkami jak te dzieci, których życie porywa do niedobrego. A tutaj niedobre miesza się z potrzebnym acz mało kontrolowanym.
  Powietrze przecinane jest uderzeniami, głębszymi westchnięciami a przede wszystkim tupotem ukrytym w wielu uniesionych ku górze głosach. Niby to wiwatują, ale nie do końca. Niby to obierają strony, ale też nie. Pomiędzy zgromadzonymi zawiązuje się pakt a nim potrzeba zwyczajnego odpuszczenia. Keita spogląda w te oczy umiejscowione na równi jego spojrzenia i kładzie na płucach głębokie, ciężkie westchnięcie. Wystarczył jeden błysk, jedno zajrzenie w jego wzrok i wiedział, że ta dziewczyna o wypowiedziach ograniczonych do krótkich, niby to urwanych w połowie zdań, potrzebuje podobnego. Podobnych jemu doświadczeń. Najlepiej tych graniczących ze zdrowym rozsądkiem.
  Pozwala więc jej jak matce ująć pociachane czasem, zmęczeniem, zwykłym zapomnieniem dłonie i przygotować je do walki. Uśmiecha się ku tej myśli, bo zaplanowane potyczki nijak się mają do tych ulicznych, prawdziwych. Jasne, łamią kości i szarpią mięśnie, ale za obopólną zgodą przegranych. Bo, jeśli by na sytuację spojrzeć szerzej, każdy tutaj znajduje się w swym życiowym dole. Nie chcą się w podziemiach bić przedstawiciele wyższych klanów. Nie spotka się w mdłym, przesiąkniętym wilgocią szkielecie parkingu członków Minamoto, bogatszych mieszkańców Asakury. A jeśli już to ich twarze, członków tejże rodziny, to poobijane niechęcią, smutkiem, wkurwieniem. Spojrzenie mężczyzny spływa na kobiecy kark. Raz jeszcze gładzi ramię Rajki łagodnym wzrokiem, raz jeszcze chwyta płynne zaokrąglenia obcego tatuażu. Parska. Cicho, z wyrzutem, by wyrzucić z siebie chwilową, nagle wezbraną w gardle niechęć. Nic z nią nie zrobi. Z przeszłością. Może jej tylko wpierdolić.
  Przestępuje z nogi na nogę, uciska palce do wnętrza dłoni i przytakuje jej nie wiedzieć, czy do prośby, czy propozycji zarezerwowania kolejki. Dla pewności dodaje po chwili:
  — Możemy. — I z tym możemy już całkiem gubi poszerzające się jej źrenice, na które nic a zareagować może jedynie niechcianą troską. Chwilę później emocja zmieni w coś gorszego. Gorszego? Jednak nie. Z pewnością brutalniejszego.
  Stają naprzeciwko siebie z pewnością charakterystyczną wszystkim tutejszym. Tą, która z przyjaciół tworzy automatycznych wrogów, rywali. Gnąc plecy acz napinając mięśnie, spogląda ku kobiecie, ku twarzy nie tylko złamanej w nosie, ale w spojrzeniu teraz zbyt pobudzonym. Uśmiecha się. Jest to uśmiech porywczy, dziecięcy, głupio nastoletni. Taki, który w żyły pompuje nagłą adrenalinę.
  — No to hop.



Opuszczony parking podziemny - Page 3 AjTOsbT
Gotō Keita
Haraedo

Czw 1 Cze - 22:23
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Fenrys Umbra

Sob 29 Cze - 16:56
30/04/2038, wieczór

Zawieszony u sufitu worek zadrgał od uderzenia; łańcuch zaszeleścił, sprawiając, że wypchnięty siłą wypluł z siebie chmurę zalegającego kurzu.

Ciemność. Zawsze była to ciemność. Tchnienie nocy stało się prześcieradłem, osłoną kładącą się w łóżku każdej nocy. To ona jako jedyna pieściła knykcie i skronie, odgarniała włosy; sprawiała, że budził się o poranku, podnosił powieki i spoglądał w śnieżnobiały sufit. To ona utrzymywała go przy życiu. To przez nią nie czuł się komfortowo w świetle; oduczył się życia w promieniach dnia. Ostatnie smugi znikały właśnie pod kotarą aksamitnego kobaltu, rozcierały pastelowe barwy, budziły nowe koszmary. Wielokrotnie zastanawiał się, ile grozy mógł tak naprawdę znieść ludzki umysł, aby zachować niezłomną, nieugiętą łączność z rzeczywistością? Może tylko jemu wydawało się, że wciąż ją posiada?

Po silnym kopniaku rozległ się kolejny ciężki pogłos ciosu, a po nim kolejny, spawając, że ogromną, pustą przestrzeń wypełnił świt wyprowadzanych naprzemiennie agresywnych ataków; dźwięk pękających pod gołymi stropami drobinek żwiru, świstu wyrywającego się spomiędzy warg. Mężczyzna znajdował się blisko centrum — gdzie szara wylewka już dawno przesiąkała szkarłatną krwią. Plamy, choć przykryte brudem, nadal tworzyły ścieżkę pociągłych smug, dróg, którymi niejednokrotnie ciągnięto znokautowane ciała. Niezliczona ilość wylanych wiader wody nie była w stanie wymyć ring z zalegającej przemocy i śmierci; pamięci o wiwatach na cześć gości prężących zwiniętą, okaleczoną dłoń aż po sufit.

Tutaj od zawsze miała lać się krew, miały pękać kości.

Musiał ktoś umierać.

Srebrne więzy zaszeleściły ostatni raz, kolebiąc się żałośnie pozbawione werwy. Fenrys podszedł do przewieszonej przez barierkę koszulki. Materiałem przetarł mokrą twarz. Już dawno pozbył się tkaniny, ujawniając swoje szerokie barki i stwardniałe mięśnie pleców; każdy fragment podkreślała wilgoć; kropla tocząca się w napiętych żłobieniach. Pomiędzy łopatkami widoczna była pieczęć kontraktu — godność Shirai Asami. Kiedy odrzucał ubranie, wyjrzał przez ramię — w kierunku kilkunastu ustawionych w rzędzie filarów. Na ściągnięte brwi opadały stronki posklejanych włosów; skroń obsiadał świeży pot. W otaczającej go zimnej przestrzeni konstrukcje sprawiały wrażenie weneckich luster — były niczym miejsca, zza których mógł kryć się każdy. Ale czy naprawdę przeszkadzało mu to ryzyko? Nowe życie nauczyło go, że jest w stanie zniknąć w każdej chwili. Mógł zarzucić na siebie płachtę utkaną z cieni i pozornie rozpuścić się przed każdym możliwym wzorkiem. Nie prosił o tę moc, tak jak o życie, które przyjdzie mu spłacać do momentu, aż przesypujący się w klepsydrze piasek nie wskaże jego czas. Jakiekolwiek zdanie mężczyzny już dawno zostało mu odebrane. Zepchnięty na samo dno hierarchii, mógł jedynie tańczyć, jak mu zagrają. Nie mieli na muszce jedynie jego. Narażając się, narażał również Tsubame, a do tego nie mógł dopuścić.

Dojrzał przesuwającą się w półmroku wysoką sylwetkę. Błysk pojedynczych nonowych świateł walał się tajemniczo po nierównej warstwie betonu, podstępnie wydłużając ich cienie. Fenrys skupił na chłopaku całą swoją uwagę. Milczał, czując ciężar wetkniętego za pas pistoletu oraz wciśniętego noża chłodzącego mu biodro. W ciszy sięgnął do twardej rękojeści i zaciskając wokół niej dłoń, wysunął ją ostentacyjnie, hacząc paliczkiem kciuka po ostrej końcówce; bez wyczucia, bo w niepowstrzymanej fascynacji, pozwolił, aby spełzła po ostrzu szkarłatna kropla krwi.

Zastanawiał się, czy poprzez te brązowe oczy — jak przez szyby w oknie — chłopak miał wgląd w tę ukrytą w nim ciemność. Czy dostrzegał prawdziwego potwora, który się tam czaił?



UBIÓR:
Czarne, dresowe spodnie; bez koszulki; boso. Lewy nadgarstek zdobi pleciona, skórzana bransoletka. Prawe ramię pokryte bezbarwnym tatuażem sięgającym od ramienia aż do knykci. Pistolet wetknięty za pas - po prawej stronie kości krzyżowej.


@TODA KOHAKU

Fenrys Umbra

Toda Kohaku ubóstwia ten post.

Toda Kohaku

Dzisiaj o 5:57
  Zmęczenie powoli wlewało się pod skórę strużką rezygnacji oraz nieprzespanych nocy będących coraz bardziej natrętnym komponentem upływających mozolnie dni, które wiodły od jednego rozkazu do kolejnego w poszarzałej rzeczywistości obrysowanej niejako przewidywalnością, bowiem — nawet jeśli treści kolejnych rozkazów rozrysowywały nowe adresy czy obce nazwiska — wszystko sprowadzało się do jednego.
  Do przemocy.
  Do wymierzanych ciosów.
  Do dewastowania ludzkich myśli (czasem też mienia).
  Do posłusznego nurkowania w głębiny największego okrucieństwa.
  Przyjmował każde polecenie z radością, trochę jak dorastający szczeniak opanowujący kolejne komendy i wyjątkowo spektakularne sztuczki, i wielokrotnie przyłapywał samego siebie na nazywaniu kundlem, wiernym oraz spragnionym upodlającej atencji od kogoś, kto dostrzegał w nim jedynie narzędzie; element niezbędny do zapolowania na zwierzynę. Paradoksalnie odnajdywał się we wspomnianej służalczości, wyzbyty jakiegokolwiek poczucia własnej godności i nienauczony prawdziwej decyzyjności, której został pozbawiony niezauważalnie jeszcze we wczesnym dzieciństwie, kiedy przesypiał mozolnie wlokące do przodu dnie wymalowane makabrą, krzykami katowanej matki, szlochem starszej siostry, tłuczonym szkłem kolejnych butelek rozpryskujących się o ściany. Za to później była już tylko czerń rozsmarowana smolistym smarem przez codzienność.
  Ciemność wychowała chłopca o srebrnych włosach i złotych ślepiach drapieżnika — takiego, co zawsze walczył jedynie po to, aby przeżyć, jakby przetrwanie było dlań odrębnym powodem istnienia odizolowanym od pozostałych nasiąkniętych absurdalnością wyjętą ze zgrubiałych powtarzalnością motywów książek albo prowadzących donikąd filmów nieróżniących się od siebie, pomimo odrębnych tytułów i scenariuszy. Ciężkie kroki zakłóciły niedawny spokój brutalnym wkroczeniem w przestrzeń należącą do człowieka, którego wzrok pochwycił silnym kleszczem własnego spojrzenia i trzymał tak z bezczelnością, nie zamierzając odpuścić; nie przepadał za bycie tym
  s ł a b s z y m,
  nawet jeśli w pojedynku z Fenrysem rzeczywiście był drugim.
  Niemalże parsknął na widok ciała napinającego się machinalnie w czymś pomiędzy obronnym gestem a łykowatym ostrzeżeniem ciśniętym w przeciwnika inherencją groźby i przestrogi, z których żadna nie była Kohaku obca. Niezliczone wizyty w betonowej klatce podziemnego parkingu wciąż wybrzmiewały natrętnym echem ciosów wyprowadzonych niecierpliwością chłopięcych pięści, połamanych kilkukrotnie palców zrastających się tygodniami, zasinień barwiących podskórnie przerażająco ciemnym fioletem spęczniałej krwi, zwinnych uskoków drażniących przeciwników pozbawionych młodości, za to zwilgotniałych z nadmiernego wysiłku, za jakim podstarzałe mięśnie nie nadążały; w każdym razie te ludzkie. Nie ignorował go — nie mógłby. Mężczyzna uosabiał agresję zaległą w skostnieniu narkomana przed przyjęciem kolejnej dawki ambrozyjskiego remedium ćpuna i najwyraźniej to uzależnienie od zdegenerowanych używek oscylujących dookoła bestialstwa nurzającego rozsądek we krwi, brodzącego w brutalizmie po łokcie, podtapiającego wyjałowione wygłodzeniem człowieczeństwo, splatało grubym węzłem zrozumienia niepojmowanego dla kogokolwiek, kto egzystował w świetle.
  — Staruszku, nie przemęczaj się… — drwina, jakżeby inaczej, wypluta z rozkoszą. Odczłowieczeni wymazaniem imion zastąpionymi pseudonimami, jednak wciąż umiejętnie wgryzający złośliwościami we wszystkie wyszczerbienia kości czy nerwowe sploty drgające nieznośnie przy przesadnym nacisku. Okuri-inu przesuwał się powoli wzdłuż sztywnych filarów, naznaczał obecnością betonową powierzchnię nielegalnego wybiegu chłonącego tak krew, co śmierć. Obnażał zęby, podgryzał, prowokował. — Nawet nie jesteś w moim typie. — Parsknął chłodno śmiechem pozbawionym namacalnego rozbawienia.
  Przystanął w odległości trzech metrów od niego, ze ściągniętymi łopatkami i lekko przekrzywioną głową, wymalowując szczerość zniecierpliwienia w podejrzliwie subtelnym uniesieniu kącika ust, i z wyuczeniem wkomponowanym w mięśniową pamięć pozbył się kruczoczarnej bluzy ciśniętej za plecy. Przedramiona pokryte zabliźnionymi wyżłobieniami ciągnącymi przez skórę komponowały się w szkaradną mozaikę, jednak zachowały drażniącą Kohaku delikatność w kontraście dla umięśnionej sylwetki przeklętego mężczyzny, którego twarz najchętniej rozkruszyłby własnymi dłońmi.
  — Z a c z y n a m y ?
  Pytanie najeżone rozdrażnieniem wystrzeliło naprzód, zderzając się z milczeniem brązowych oczu pochłoniętych bezdenną ciemnością łudząco podobną do tej, jaką dziewiętnastoletni kundel każdego poranka dostrzegał we własnym spojrzeniu.


@Fenrys Umbra (oto jestem <3)


...
Toda Kohaku

Fenrys Umbra ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku