Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Salon z kuchnią
Największe pomieszczenie, które łączy ze sobą jasną, otwartą kuchnię z najpotrzebniejszym wyposażeniem, często korzystanym, chociaż zadbanym. Miejsce zawiera także mini salon z kanapą oraz miejscem wypoczynkowym dla potencjalnych gości. Całość zachowana w stylu japońskim, jedną ze ścian zdobi szkicowany, odręczny malunek, autorstwa samej właścicielki mieszkania.
01|03|2037
późny wieczór, ok. godziny 22
późny wieczór, ok. godziny 22
Cudem - tylko tak przeszedł pod nosem strażnikom. Może pierwsze skrzypce zagrał fart, gdy obchód wyruszył w przeciwnym do niego kierunku; może ochroniarzowi przeglądającemu ekrany monitoringu niebezpiecznie przymknęło się oko. A może nikt nie zwrócił na niego uwagi, bo jeszcze szedł prosto, jeszcze stawiał kroki w sposób, który od biedy można nazwać normalnym. Jeszcze spod warstw ubrań nie widać było plamiącej wszystko, gęstej jak melasa krwi. Zdołał tak przemierzyć parter; normując oddech. Ale ledwo.
Bo gonili go dalej.
Umysł pracował na najwyższych obrotach, ale to, co przewijało się przez taśmę, nie miało sensu; zbiór bełkotu, miliarda rozkazów i nakazów. Skręć w prawo. Spójrz w lewo. Nie potknij się. Podnieś brodę. Wejdź do windy. Oprzyj się o ścianę. Idź dalej, idź, póki nie zemdlałeś. Drugie piętro. Może jednak czwarte? Idź na czwarte i zdechnij wreszcie.
Głosy szeptały, nakładając się na siebie jak dziesiątki włączonych jednocześnie nagrań. Nie potrafił ich ignorować, nie umiał jednak wyłowić z nich niczego wartego uwagi. Koncentracja wciąż uciekała do momentu, w którym go dopadli. Te szuje, cholerne slumskie szumowiny. Wcześniej nie zapuszczali się dalej niż do granicy Nanashi, ale już incydent z Ye Lianem powinien podnieść czujność do maksimum - skoro wtedy dorwali go w centrum, czemu nie mieliby zrobić tego kolejny raz? Byli coraz zuchwalsi, a może stopniowo przestało im zależeć. Ile tak naprawdę im zostało do stracenia? W Bezimiennej dzielnicy zapasy jedzenia, prądu, wody i ubrań kurczyły się w oczach, brakowało więc moralności - i to wyzwalało w ludziach najgorsze instynkty.
Warui utwierdził się w tym przekonaniu z całą siłą; zwłaszcza, gdy w ferworze walki doświadczył, jak tępe ostrze przesuwa się wzdłuż gardła. Wtedy to jeszcze do niego nie docierało. Nie dosadnie. Adrenalina przyćmiewała ból, napędzała mięśnie, pozwalając mu w ostatnim odruchu odtrącić od siebie napastnika i wypaść na ulicę, wymykając się z ciasnego zaułka. Teraz nie mógł odepchnąć od siebie wrażenia, że z każdą sekundą z rany wycieka coraz więcej krwi; że zamiast stopniowo tracić ciśnienie, nabiera ono mocy. Wcześniej nie musiał przyciskać ręki do szyi, ale obecnie czuł, jak potworne, mokre gorąco - ta nieszczęsna czerwień z żył - ścieka mu pod koszulkę, wzdłuż splotu, przez przeoraną tym samym nożem pierś, brzuch, aż do linii spodni, gdzie wsiąkało w materiał, chlapiąc nawet pasek. Dotknął pewniej rany, krzywiąc usta pod maseczką. Powinien ją zdjąć, bo i tak trudno mu się oddychało, ale słabły mu ramiona i podniesienie dłoni wyżej niż miał ją obecnie nie wchodziło w grę.
Zaczął się zresztą chwiać; pocieszał się tym, że ten pijacki krok nie włączył mu się na dole; pod ostrzałem poubieranych w kombinezon dozorcy mężczyzn, ale nawet ten fakt prędko przyćmiła rzeczywistość: w tym tempie zaraz straci przytomność. Już ledwo widział na oczy. Otoczenie rozmazywało się jak na początkach jego fotograficznych zmagań, gdy nie potrafił wyostrzyć obrazu w obiektywnie aparatu. Cholera. Cholera. Cholera. Nie teraz. I nie tutaj. Szurał podeszwami po miękkim dywanie, szukając wyjścia z sytuacji. Na ścianie została ciemna smuga tam, gdzie przypadkiem otarł się wolną ręką. Walczył, by nie oprzeć się o powierzchnię, nie przylgnąć rozgrzaną skronią do chropowatej płaszczyzny, dając sobie moment na odpoczynek. Znał jednak efekty takich pokus. Organizm poczułby się zbyt dobrze, przestałby pracować, a on upadłby na podłogę z łoskotem, prędzej czy później odnaleziony przez któregoś z mieszkańców albo - gorzej - przez jednego z agresorów.
Ciekawe, czy nadal go gonili, czy zniechęcił ich pomysł wchodzenia do strzeżonych budynków. Zostaliby z pewnością przyłapani, wezwano by policję... Shin odetchnął ciężej, marszcząc brwi. W skroniach mu dudniło i gdzieś w tle wyłapywał szum. Winda?
Do gardła podeszła żółć, gdy zmusił się, by obrócić korpus, zerknąć ku końcówce holu. Pokonał raptem paręnaście metrów, a teraz ktoś lada chwila mógł wysiąść na tym samym piętrze, zobaczyć go.
Wzrok wychwycił liczby. Jedynka zmieniła się na dwójkę. Po prowadnicach ku górze sunęła właśnie kabina z... kim? Z nimi?
Zmusił się, aby odwrócić głowę z powrotem przed siebie. Wykonał jeszcze jeden krok, ale potknął się albo może po prostu nie miał już energii. Dłoń uderzyła we framugę czyjegoś wejścia, druga z impetem huknęła o gładką powierzchnię drzwi. Rozległ się dźwięk jak wystrzał z pistoletu; głuchy, po którym nastąpił następny.
Kątem oka wychwycił jak dwójka znika, a na jej miejsce pojawia się kolejna cyfra.
Próbował naprędce wymyślić plan B; przekopać jakoś przysypane otępieniem myśli; wydobyć z nich nowy koncept. Ale powieki mrużyły się do granic możliwości; spomiędzy nich wyzierały już tylko wąskie szczeliny ze złotym, mętnym spojrzeniem. Warui nie był do końca przekonany, czy zarejestrował fakt, w którym winda pojechała wyżej. Nie był nawet pewien, czy słyszał kroki dochodzące z wnętrza mieszkania, ani czy dał radę choć na sekundę utrzymać się w pionie, gdy ręka, którą przylegał do aluminium, straciła stabilne oparcie.
Może jeszcze moment stał, ze wzrokiem, który mimowolnie prześlizgnął się po ścianie i opadł na dziewczęcą twarzyczkę. Może nawet skojarzył, z kim ma do czynienia. Jeżeli rzeczywiście tak było, zareagować już nie zdążył. Pokryta szkarłatem dłoń zsunęła się z ramy, sylwetka zakołysała - wpierw nieco w tył, później na lewo, a potem nieoczekiwanie naprzód. Ciężar jego ciała musiał być dla niej zaskoczeniem, choć przesunął nogę, przekraczając próg i tylko dzięki temu nie przeniósł na nią całej wagi.
Mogła jedynie poczuć jak na jej ramię opada wpierw cudza dłoń, a zaraz potem głowa; chwilę później nawet przez maskę dało się poczuć wysoką temperaturę chłopaka i ciepły oddech, grzejący bark czarnowłosej, gdy w ostatnim desperackim akcie rzucił:
- Nie wyrzucaj mnie.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Uchyliła powieki, raz jeszcze przyglądając się rozlanym plamom czerni, szarości i czerwieni tworzonego obrazu. Promienie z lampki stojącej z lewej strony, zakrzywiał jakość kolorów i wyłaniająca się twarz z bielącego malarskie wapno - płótna. Jedna z tych, która nawiedzała ją w sennej scenerii kreowanych - nie przez nią, historii. Jeden z duchów o długich i czarnych jak wronie skrzydła włosach, co to uważny artysta umoczył w atramencie. Równie mocno naznaczone ciemnością ślepia, w których - niby dziki, polujący kot - czaiła się wzgarda z gotowością błyskawicznego ataku. Już raz, niemal rozszarpał jej senne wnętrze, ale uparcie polował dalej. I równie uparcie, odwdzięczała się, kreśląc z pasją, równą dzikości, z jaką pamiętała szarpiącą się w myśli ciemność dusznej postaci. Drobne dłonie zaciskała na pędzlu mocniej niż zazwyczaj, bieląc knykcie i wciąż czując pod skórą dreszcze, napinające komórki, niemal elektryzując, jakby wołając o zbliżającą się burzę.
Palce, już dawno znaczyły smugi farby, przypominające przez intensywność szkarłatu, krwawe zacieki. Nie przejmowała się tym w najmniejszym stopniu, kilkukrotnie, przecierając tylko opuszki o zwilżoną chusteczkę. Kolejne pociągniecie i oderwała pędzel od pogrubionej faktury malarskich warstw, wpatrując się w niedokończony obraz. Niedokończony, bo brakowało w nim ulotnego pierwiastka, który umykał jej za każdym dziś razem. Zmarszczyła brwi, zawieszając dłoń w powietrzu, jakby to w przestrzeni przez płótnem, chciała coś dorysować, albo uchwycić ubrudzoną końcówką pędzla. Z cichym westchnieniem, odłożyła jednak narzędzie, podrywając się jednocześnie z kolan. Stanęła bosymi stopami na miękkiej materii złożonego koca, który służył jej za podparcie. Już ostrożniej, podciągnęła wyżej podwinięte i tak, rękawy za długiej koszuli. Wierzchem dłoni przetarła skroń, czując wilgoć zmęczenia. Było późno, wystarczająco, by chciała znaleźć się w łóżku ze szkicownikiem. A jednak, pulsujące wciąż pod skórą napięcie, nadawało jej sercu niecodzienny rytm, z echem, który szumiał w uszach nieznośnie. Czuła zalążki zbliżającej się migreny, napierającej na kołaczące serce, wciskając się na napięcie drgające wokół głowy, opadając na przymknięte powieki, ciężarem klejącym rzęsy.
Jeszcze nie.
Uchyliła spojrzenie, wracając ku scenerii malowanej, męskiego oblicza. Rozluźniła poruszające drgnieniami ręce, by w następnej chwili opleść nimi ramiona. Przygryzła wargę, nieco zbyt mocno, chcąc zmusić ciało do skupienia - na zupełnie innym wrażeniu. Przerwała, rozchylając wargi, gdy poczuła na języku metaliczny posmak. Nie.
Obróciła się na pięcie, rozluźniając ramiona. Bose, miękko stawiane kroki, skierowała do kuchni. Kocię mruczące na fotelu w pracowni, nawet nie uchyliło zielonego oka, by podążyć za znikającą drzwiach Carei. Znał jej pomysły. I nawyki, które kazały jej ubogacić krew o pochodną kodeiny i mieszankę leków, które miały - podane wystarczająco wcześnie - zatrzymać przeraźliwy ból głowy.
W momencie, gdy unosiła szklankę z wodą, popijając gorzkie pastylki, rozbrzmiał huk. Jeden i drugi, po którym proporcjonalnie, Eji podskoczyła, wypuszczając z ręki szklane naczynie, które zgrało się melodią soprano tłuczonych odłamków z jej zduszonym krzykiem. Serce załomotało, dudniąc tak mocno, że niewiele brakowało to przedarcia przez unoszącą się nerwowo pierś. W kolejnym impulsie, nachyliła się nad szkłem, by zaraz potem zerwała się do drzwi. Po co, dlaczego, czemu serce wołało w panice? To nie logika, prowadziła drżące dłonie, gdy odblokowywała zamek i uchylała drzwi, którymi szarpnęło pod naporem cudzego ciężaru, potem, pod tym samym ciężarem, opadło na nią ciało z mdlącą wonią i gęstością krwi. Zamarła w półkroku, z krzykiem zamarłym w krtani i piekącą - niewiadoma skąd - łzawą linią, napierającą na kąciki oczu. Wstrzymała oddech, sparaliżowana, nie będąc w stanie, w pierwszych sekundach ani poruszyć ciałem, ani wyrwać słowa gorejącego na języku. Nie.
Nie.
Dopiero potem, jakby po czasie, zrozumiała, że obce, rozgorączkowane spojrzenie, wcale obcym nie było. Znała je. A wspomnienie, i jej ciału nadało gorąca, płynącego z gniewem. I ta jednak emocja zamarła. gdy z wysiłkiem, postąpiła krok w tył, unosząc w końcu jedną dłoń wyżej, by wciąż drżąc, przytrzymać opierające się na niej ciało, rozpalone tak, że ciepło oplatało jej własne, niby parząca, lepka pajęczyna. Woń krwi, wywoła gwałtowany skurcz w żołądku, ale zmusiła ciało do posłuszeństwa.
Obróciła się tak, by oprzeć plecami o ścianę, pociągając za sobą chłopaka. Drugą dłonią pchnęła drzwi, domykając wejście. Działała jak w amoku, na szczyt wysuwając karykaturalnie pulsującą - troskę - Zrobię to później - wyszeptała, z suchością na języku i drżeniem, równym tym, z jakim dreszcze szarpały jej ciałem. Przełknęła z trudem ślinę, odganiając napływające szaleńczo pytanie. Co się stało i dlaczego znalazł się - akurat tutaj. Te - ustąpiły miejsca palącej w mieszance ambiwalencji gniewnych zmagań i potrzebie udzielenia pomocy - Nie dam rady sama. Musisz mi pomóc - oparte o jej bark, rozpalone gorączką czoło ciążyło, więc musiał ją słyszeć, gdy kolejne głoski, szeptała niema do ucha. Nie mogła puścić go, zostawiając na podłodze. Wtedy, była pewna, że nie poradzi sobie z przeniesieniem. A za plecami, w rogu - stała salonowa sofa. Szarpnęły ją mdłości, ale kolejny raz zmusiła się, by skupić na ciężko, cofanych krokach. Jeśli tylko - zechciał jej w tym pomóc.
Drań.
@Warui Shin'ya
| ubiór koszulka zakrywa brzuch; sięgająca kolan, rozpięta koszula z długimi, ale podwiniętymi rękawami
Palce, już dawno znaczyły smugi farby, przypominające przez intensywność szkarłatu, krwawe zacieki. Nie przejmowała się tym w najmniejszym stopniu, kilkukrotnie, przecierając tylko opuszki o zwilżoną chusteczkę. Kolejne pociągniecie i oderwała pędzel od pogrubionej faktury malarskich warstw, wpatrując się w niedokończony obraz. Niedokończony, bo brakowało w nim ulotnego pierwiastka, który umykał jej za każdym dziś razem. Zmarszczyła brwi, zawieszając dłoń w powietrzu, jakby to w przestrzeni przez płótnem, chciała coś dorysować, albo uchwycić ubrudzoną końcówką pędzla. Z cichym westchnieniem, odłożyła jednak narzędzie, podrywając się jednocześnie z kolan. Stanęła bosymi stopami na miękkiej materii złożonego koca, który służył jej za podparcie. Już ostrożniej, podciągnęła wyżej podwinięte i tak, rękawy za długiej koszuli. Wierzchem dłoni przetarła skroń, czując wilgoć zmęczenia. Było późno, wystarczająco, by chciała znaleźć się w łóżku ze szkicownikiem. A jednak, pulsujące wciąż pod skórą napięcie, nadawało jej sercu niecodzienny rytm, z echem, który szumiał w uszach nieznośnie. Czuła zalążki zbliżającej się migreny, napierającej na kołaczące serce, wciskając się na napięcie drgające wokół głowy, opadając na przymknięte powieki, ciężarem klejącym rzęsy.
Jeszcze nie.
Uchyliła spojrzenie, wracając ku scenerii malowanej, męskiego oblicza. Rozluźniła poruszające drgnieniami ręce, by w następnej chwili opleść nimi ramiona. Przygryzła wargę, nieco zbyt mocno, chcąc zmusić ciało do skupienia - na zupełnie innym wrażeniu. Przerwała, rozchylając wargi, gdy poczuła na języku metaliczny posmak. Nie.
Obróciła się na pięcie, rozluźniając ramiona. Bose, miękko stawiane kroki, skierowała do kuchni. Kocię mruczące na fotelu w pracowni, nawet nie uchyliło zielonego oka, by podążyć za znikającą drzwiach Carei. Znał jej pomysły. I nawyki, które kazały jej ubogacić krew o pochodną kodeiny i mieszankę leków, które miały - podane wystarczająco wcześnie - zatrzymać przeraźliwy ból głowy.
W momencie, gdy unosiła szklankę z wodą, popijając gorzkie pastylki, rozbrzmiał huk. Jeden i drugi, po którym proporcjonalnie, Eji podskoczyła, wypuszczając z ręki szklane naczynie, które zgrało się melodią soprano tłuczonych odłamków z jej zduszonym krzykiem. Serce załomotało, dudniąc tak mocno, że niewiele brakowało to przedarcia przez unoszącą się nerwowo pierś. W kolejnym impulsie, nachyliła się nad szkłem, by zaraz potem zerwała się do drzwi. Po co, dlaczego, czemu serce wołało w panice? To nie logika, prowadziła drżące dłonie, gdy odblokowywała zamek i uchylała drzwi, którymi szarpnęło pod naporem cudzego ciężaru, potem, pod tym samym ciężarem, opadło na nią ciało z mdlącą wonią i gęstością krwi. Zamarła w półkroku, z krzykiem zamarłym w krtani i piekącą - niewiadoma skąd - łzawą linią, napierającą na kąciki oczu. Wstrzymała oddech, sparaliżowana, nie będąc w stanie, w pierwszych sekundach ani poruszyć ciałem, ani wyrwać słowa gorejącego na języku. Nie.
Nie.
Dopiero potem, jakby po czasie, zrozumiała, że obce, rozgorączkowane spojrzenie, wcale obcym nie było. Znała je. A wspomnienie, i jej ciału nadało gorąca, płynącego z gniewem. I ta jednak emocja zamarła. gdy z wysiłkiem, postąpiła krok w tył, unosząc w końcu jedną dłoń wyżej, by wciąż drżąc, przytrzymać opierające się na niej ciało, rozpalone tak, że ciepło oplatało jej własne, niby parząca, lepka pajęczyna. Woń krwi, wywoła gwałtowany skurcz w żołądku, ale zmusiła ciało do posłuszeństwa.
Obróciła się tak, by oprzeć plecami o ścianę, pociągając za sobą chłopaka. Drugą dłonią pchnęła drzwi, domykając wejście. Działała jak w amoku, na szczyt wysuwając karykaturalnie pulsującą - troskę - Zrobię to później - wyszeptała, z suchością na języku i drżeniem, równym tym, z jakim dreszcze szarpały jej ciałem. Przełknęła z trudem ślinę, odganiając napływające szaleńczo pytanie. Co się stało i dlaczego znalazł się - akurat tutaj. Te - ustąpiły miejsca palącej w mieszance ambiwalencji gniewnych zmagań i potrzebie udzielenia pomocy - Nie dam rady sama. Musisz mi pomóc - oparte o jej bark, rozpalone gorączką czoło ciążyło, więc musiał ją słyszeć, gdy kolejne głoski, szeptała niema do ucha. Nie mogła puścić go, zostawiając na podłodze. Wtedy, była pewna, że nie poradzi sobie z przeniesieniem. A za plecami, w rogu - stała salonowa sofa. Szarpnęły ją mdłości, ale kolejny raz zmusiła się, by skupić na ciężko, cofanych krokach. Jeśli tylko - zechciał jej w tym pomóc.
Drań.
@Warui Shin'ya
| ubiór koszulka zakrywa brzuch; sięgająca kolan, rozpięta koszula z długimi, ale podwiniętymi rękawami
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Coraz częściej mu się to zdarzało - te cholerne zbiegi okoliczności, w których los z kpiarskim uśmiechem rzucał mu kłody pod nogi, doprowadzając do sytuacji tak skrajnie nieprawdopodobnych, że zakrawających o chamski sarkazm. Chciał się nawet zaśmiać; czuł już jak parsknięcie przeciska się przez gardło, rozpycha się aż na podniebienie. Ale usta się nie rozchyliły. Może za mocno zaciskał zęby. Miał przy tym pełną świadomość, że ciężar ciała, jaki przełożył na dziewczynę, był dla niej zbyt duży. Jednocześnie zapach jej skóry - mieszanina bzu i wiśni - przesiąkający nawet przez cienki materiał maski, miękkie włosy łaskoczące skroń i drobność napawały go mimowolną otuchą. Była ciepła. Dobra. Nawet wspomnienia ich ostatniej konfrontacji nie przytłumiły tego wrażenia, bo kiedy umysł podsunął obraz wykopany z dna pamięci, filigranowa dłoń akurat oparła się o jego przedramię, ściągając całą uwagę, nie dając już szansy na to, aby przypomnieć sobie, że to właśnie za jej pomocą - tej drobnej, splamionej farbą dłoni - ostatnim razem go uderzyła.
W obecnym stanie trudno było zresztą o jakąkolwiek logikę z jego strony; działał jak w transie, dostosowując się do jej ruchów. Postąpił krok naprzód, gdy tylko się cofnęła - jak ktoś, kto nie wyobraża sobie, aby dystans między nimi mógł zostać zwiększony. Zmusił się przy tym do uniesienia głowy, odsunięcia rozgrzanego czoła od kruchego barku. Jednocześnie gdy pociągnęła go za sobą, instynktownie wyciągnął wolną rękę, odrywając palce od przeoranej krtani. Dłoń wylądowała na ścianie tuż obok policzka studentki, zamykając ją w ciasnej klatce między powierzchnią a piersią intruza. Utrzymał się dzięki temu w pionie, choć bliskość jaka ich teraz obowiązywała, zdecydowanie przekraczała pewną miarę dżentelmeńskich standardów. Bez wątpienia jednak tylko dzięki temu zdołał wychwycić ten graniczący z milczeniem szept. Potrzebował dodatkowych sekund, aby przyswoić informacje, jakie niósł jej głos, ale wreszcie powolnie przytaknął, ocierając się nieświadomie szczęką o krucze pasma; delikatnie, na samej granicy dotyku, choć z całą pewnością mogła to wyczuć.
- Jasne. - Schrypł od suchości w gardle; brzmiał jak warczące zwierzę, jak złapany w potrzask łowca, któremu krew nabiegła do ust od ostrzegawczego charkotu. Raz jeszcze włożył wysiłek w napięcie mięśni, w wyprostowanie łokcia, aby odsunąć się wreszcie od wybawicielki, wpuścić między nich coś więcej niż fuzję zapachu jej kwiatowych aromatów i jego perfum - męskich, słabych, przeplecionych z wonią wiatru.
Trasy do sofy już nie pamiętał. Może trwała wieki, a może poszło im całkiem sprawnie; zakodował dopiero moment, gdy kolana zgięły się, a on opadł na salonowy mebel; wreszcie wolny od grawitacji siadł ciężko. Gdzieś ponad ramieniem czarnowłosej widział ścianę, pod którą niedawno stali - dostrzegał smugę czerwieni, jaka została po jego opuszkach, pięć dość długich pręg, przez które zmarszczył brwi i obrócił głowę. Nie chciał się temu przyglądać; nawet myśleć o tym, że rana dalej krwawiła.
Wewnątrz przeklinał; byłoby tak prosto się poddać. Ciążyło mu wszystko. Powieki, skronie, nawet gdy podnosił ramię, miał wrażenie, że nadgarstek wypełnia mu beton. Przegub miał drastycznie wielką wagę i był nieludzko drętwy, ale udało mu się raz jeszcze dotknąć grdyki. Lepka, gęsta ciecz przesiąkła przez ubranie do ostatniej nitki. Zamek ślizgał mu się w palcach, ale wreszcie chwycił za metal zawleczki i pociągnął w dół. Ciszę pomieszczenia przeciął gwizd rozsuwanego suwaka; jego ząbki odsłoniły wpierw podłużą krechę na gardle, potem drugą - na piersi. T-shirt w tym miejscu był rozerwany, bez problemu dało się dostrzec głęboką warstwę obrażeń zadanych nożem.
- Wda się zakażenie. Muszę to oczyścić - bardziej wymamrotał niż powiedział, przywierając ręką do znacznie poważniejszego cięcia na szyi. Przełamał się i wyprostował nieco na kanapie; starał się nie poddać błogiej pokusie, aby przymknąć oczy i usnąć. Odpocząć. Jeżeli straci teraz przytomność, jakie miał szanse na przetrwanie?
Zresztą czy w ogóle je miał w obecnych okolicznościach?
Zogniskował wreszcie wzrok na właścicielce mieszkania; jego spojrzenie płonęło od gorączki, gdy przeciągał wzrok wzdłuż obnażonych nóg, przemknął przez krótkie spodenki, koszulkę, odsłonięte obojczyki - z plamą... farby? krwi? - wreszcie docierając do twarzy, której obraz już mu się rozmazywał.
Chciał coś jeszcze powiedzieć; rozchylił nawet spierzchnięte wargi, ale głos uwiązł mu w połowie drogi. Na krańcu języka, jak kwaśny posmak, osiadło pytanie o apteczkę. Albo wodę i szmaty. Albo cokolwiek, czym mógłby zatamować ubytek. Ale równocześnie dobijało się do niego, że dziewczyna stała tu przytłoczona, zaskoczona i kompletnie otumaniona. W brązowych oczach czaiła się słuszna ciekawość, żądanie wyjaśnień. Może to też rola wyobraźni, że gdy mrużyła powieki, w źrenicach wyłapywał błysk szczerej nienawiści. Był to tylko jeden z powodów, dla których zamiast prośby o pomoc, wykrztusił jedynie cierpkie:
- Wpuściłaś mnie. - I choć nie dodał reszty na głos, między nimi padło nieme: Dlaczego?
W obecnym stanie trudno było zresztą o jakąkolwiek logikę z jego strony; działał jak w transie, dostosowując się do jej ruchów. Postąpił krok naprzód, gdy tylko się cofnęła - jak ktoś, kto nie wyobraża sobie, aby dystans między nimi mógł zostać zwiększony. Zmusił się przy tym do uniesienia głowy, odsunięcia rozgrzanego czoła od kruchego barku. Jednocześnie gdy pociągnęła go za sobą, instynktownie wyciągnął wolną rękę, odrywając palce od przeoranej krtani. Dłoń wylądowała na ścianie tuż obok policzka studentki, zamykając ją w ciasnej klatce między powierzchnią a piersią intruza. Utrzymał się dzięki temu w pionie, choć bliskość jaka ich teraz obowiązywała, zdecydowanie przekraczała pewną miarę dżentelmeńskich standardów. Bez wątpienia jednak tylko dzięki temu zdołał wychwycić ten graniczący z milczeniem szept. Potrzebował dodatkowych sekund, aby przyswoić informacje, jakie niósł jej głos, ale wreszcie powolnie przytaknął, ocierając się nieświadomie szczęką o krucze pasma; delikatnie, na samej granicy dotyku, choć z całą pewnością mogła to wyczuć.
- Jasne. - Schrypł od suchości w gardle; brzmiał jak warczące zwierzę, jak złapany w potrzask łowca, któremu krew nabiegła do ust od ostrzegawczego charkotu. Raz jeszcze włożył wysiłek w napięcie mięśni, w wyprostowanie łokcia, aby odsunąć się wreszcie od wybawicielki, wpuścić między nich coś więcej niż fuzję zapachu jej kwiatowych aromatów i jego perfum - męskich, słabych, przeplecionych z wonią wiatru.
Trasy do sofy już nie pamiętał. Może trwała wieki, a może poszło im całkiem sprawnie; zakodował dopiero moment, gdy kolana zgięły się, a on opadł na salonowy mebel; wreszcie wolny od grawitacji siadł ciężko. Gdzieś ponad ramieniem czarnowłosej widział ścianę, pod którą niedawno stali - dostrzegał smugę czerwieni, jaka została po jego opuszkach, pięć dość długich pręg, przez które zmarszczył brwi i obrócił głowę. Nie chciał się temu przyglądać; nawet myśleć o tym, że rana dalej krwawiła.
Wewnątrz przeklinał; byłoby tak prosto się poddać. Ciążyło mu wszystko. Powieki, skronie, nawet gdy podnosił ramię, miał wrażenie, że nadgarstek wypełnia mu beton. Przegub miał drastycznie wielką wagę i był nieludzko drętwy, ale udało mu się raz jeszcze dotknąć grdyki. Lepka, gęsta ciecz przesiąkła przez ubranie do ostatniej nitki. Zamek ślizgał mu się w palcach, ale wreszcie chwycił za metal zawleczki i pociągnął w dół. Ciszę pomieszczenia przeciął gwizd rozsuwanego suwaka; jego ząbki odsłoniły wpierw podłużą krechę na gardle, potem drugą - na piersi. T-shirt w tym miejscu był rozerwany, bez problemu dało się dostrzec głęboką warstwę obrażeń zadanych nożem.
- Wda się zakażenie. Muszę to oczyścić - bardziej wymamrotał niż powiedział, przywierając ręką do znacznie poważniejszego cięcia na szyi. Przełamał się i wyprostował nieco na kanapie; starał się nie poddać błogiej pokusie, aby przymknąć oczy i usnąć. Odpocząć. Jeżeli straci teraz przytomność, jakie miał szanse na przetrwanie?
Zresztą czy w ogóle je miał w obecnych okolicznościach?
Zogniskował wreszcie wzrok na właścicielce mieszkania; jego spojrzenie płonęło od gorączki, gdy przeciągał wzrok wzdłuż obnażonych nóg, przemknął przez krótkie spodenki, koszulkę, odsłonięte obojczyki - z plamą... farby? krwi? - wreszcie docierając do twarzy, której obraz już mu się rozmazywał.
Chciał coś jeszcze powiedzieć; rozchylił nawet spierzchnięte wargi, ale głos uwiązł mu w połowie drogi. Na krańcu języka, jak kwaśny posmak, osiadło pytanie o apteczkę. Albo wodę i szmaty. Albo cokolwiek, czym mógłby zatamować ubytek. Ale równocześnie dobijało się do niego, że dziewczyna stała tu przytłoczona, zaskoczona i kompletnie otumaniona. W brązowych oczach czaiła się słuszna ciekawość, żądanie wyjaśnień. Może to też rola wyobraźni, że gdy mrużyła powieki, w źrenicach wyłapywał błysk szczerej nienawiści. Był to tylko jeden z powodów, dla których zamiast prośby o pomoc, wykrztusił jedynie cierpkie:
- Wpuściłaś mnie. - I choć nie dodał reszty na głos, między nimi padło nieme: Dlaczego?
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Wiedziała przerażająco doskonale, ze strachem przenikającym każdą komórkę ciała, jak otrzymaną siłę, potrafili wykorzystać mężczyźni. Żołądek skurczył się jeszcze bardziej, sprawiając, że zbladła, gdy wpuszczony na własne życzenie intruz, uwięził ją przy ścianie. Znowu - na jej własne życzenie, w próbie niezdarnej pomocy i utrzymania cudzego ciężaru. Żółć wspięła się po gardle, gdy zimne szpony obezwładniającego niepokoju zakleszczyły ją w uścisku, jak jadowity wąż. Straciła na moment oddech, czując, jak paraliż dźwiga się z jej wolą o królowanie. Szalę przechylała na swoją korzyść. Nie do końca przeskakując w kierunku, który kontrolowała.
Był wysoki. Pamiętała, że nawet wtedy, gdy drobiny gniewu napędzały płuca i plątały myśli, musiała wspiąć się na palce stóp, by sięgnąć rozgorzałą od emocji dłonią jego twarzy i wymierzyć siarczysty - na jej możliwości - policzek. Z tą samą siłą, którą prezentował, przyszło jej się mierzyć teraz, nawet, jeśli kontekst, okoliczności i miejsce, do podobnych na żadnej płaszczyźnie nie należały. Ale było coś jeszcze. Ledwie mgnienie, ulotna świadomość, że ktoś taki jak on - potrafiłby ją ochronić. I to ta myśl, jak uderzenie pioruna, przegnało pierwotną chęć żałosnej ucieczki. Przegoniło i przerażenie zbliżającej się krzywdy, która nie nastąpiła. Wręcz odwrotnie. Przekonanie, że siła, jaką dysponował, prędzej jej krzywdę mogła rozszarpać.
Był niebezpieczny. Ale nie dla niej. Prawdopodobnie.
W ułamku sekundy, jej uwaga przeskoczyła jak płomień świecy, na zupełnie nowym źródle. Skupiła się na czymś zupełnie innym, czymś, co intuicyjnie wypierała, nie biorąc pod uwagę, żadnych innych opcji. Została zalana falą chaotycznych, ambiwalentnych w całej okazałości emocji. Coś nieprzewidywalnego. Przełknęła ślinę, bo gdzieś na granicy pojmowania, mieszanka woni - męskiej skóry, perfum, nieuchwytnych nut wiatru - naparła wraz z ciałem. Tak, jak bliskość, do której nie była przyzwyczajona, unikając jak ognia, szczególnie gdy to przerażenie grało pierwsze skrzypce. Ale gdy to zniknęło - wywołała zupełnie obce, uśpione, czy też zduszone, nieoczekiwane wrażenie. Nieznośnie, zdradzieckie, ale przyjemne. Do czego nie miała śmiałości się przyznać nawet przed sobą. Uwięziona w ogniu zawieszonej nad niej siły, samej zrobiło się gorąco, jakby z tą energią chciała się zetknąć. Zespolić. Czuła, jak czerwień wkrada się na jasne policzki, ale falą, która nie miała prawa zaistnieć. Nieznana burza przysłoniła ciemne jak noc źrenice.
Nie. Nie. Nie.
Miękkość uczepiła się kolan i dziękowała w duchu opiekującym się nią bóstwom, że za plecami wciąż czuła chłód ściany, do której została przyparta. Trzy, kolejne, dudniące uderzenia serca przywrócił jej ciału właściwą ścieżkę działania. Miała inny cel. Inny plan. Nie podobała jej się ta reakcja. A to sprawiało, że duszony od nowa żal, smutek, gniew i trujące poczucie winy zakwilił głośniej. Na siebie samą. Na świat. Na niego. Za wszystko co się stało. Za wszystko - co miejsca nie miało. I to, bolało jeszcze bardziej przenikliwie. Żałośnie. Była przecież brudna. Nieczysta. Skalana.
Dla odmiany, to chłód rozlał się impulsem przez całe ciało, dusząc nieznane - już na kiełkującej iskrze, chociaż dreszcz, ulotny jak sam dotyk, owionął twarz, gdy chłopak musnął jej włosów w ochrypłej odpowiedzi, samej, ledwie oddechem przyjmując słowa.
Finalnie, z trudem, ale z pomocą drania - powtarzała sobie określenie w głowie, niemal jak modlitwę do zapamiętania - przeniosła się w pobliże mebla, na który - w końcu opadło rozgorączkował ciało Waruia.
Ledwie kątem oka dostrzegła, dopiero z daleka, że szkarłatny ślad dłoni, niby mistyczne zaznaczenie, brudziło ścianę, gdy zatrzymał palce - gdzieś na wysokości jej policzka. Wróciła uwagą do yurei akurat w momencie, gdy on sam spojrzał na nią, w końcu, konfrontując się - w pełni z jej własnym. Jak w sennym zawieszeniu, śledziła i lepką linię palców, gdy opierała się na suwaku i w końcu odsłonił źródło sączącej krwi. Wbrew pozorom, nie skrzywiła się. A rany, tak brzydko cięte, nie przerażały. Jej lęk krył się w innym miejscu. Przyczajony, gotowy do ataku drapieżnik - Zostaw - zmarszczyła brwi, skracając dystans, który początkowo, w intuicyjnej reakcji - nadała. Pochyliła się, zgarniając pospiesznie włosy, które zsunęły się z ramienia, opadając na męską pierś - Podrażnisz bardziej. Mam apteczkę - wzrok przesunął się ze szczęki, na poruszającą się przy ciężkim przełknięciu grdyki, na ścieżkę lepkiej poskoki niżej. Na pierś. Wciągnęła powietrze ze świstem. A jednak, było jej słabo. Zagubienie, skubało ją w ramię, rozświetlało źrenice. Tak, jak przeskakujące emocje - Bo to moja sprawa - wycedziła, chociaż zamiast gniewnej, butnej wręcz tyrady, w głosie pojawiła się łagodność, obca do błyskającej w oku złości. Ta ustępowała - znowu, czemuś zupełnie innemu. I celowo, czy nie - odbijała słowa, które rzucił w jej stronę, tam, w sali pełnej luster. Mogła gniewać się na to co robił, ale nie miała prawa być obojętna na cudzą krzywdę. Nie, kiedy dawno temu, pozbawiono ja tego prawa. Cofnęła się, prostując i kolejny dziś raz czując, ja łzy warkoczą pod cienkimi powiekami, jak osiadają na rzęsach, które w pospiechu przetarła wierzchem wciąż drżącej dłoni.
- Nie zasypiaj - rzuciła miękko, dostrzegając i kocura, który wskoczył na brzeg sofy, przy nogach, węsząc czujnie. Odwróciła się na pięcie. Tuż obok, w kuchni - była przygotowana. Znała podstawy pierwszej pomocy. Musiała. Z dziwną precyzją, minęła rozbite szkło na podłodze. Sięgnęła i po wodę, zgarniając po drodze ręcznik, a całość ułożyła na stoliku, tuż przy leżącym chłopaku - Zaczniemy od szyi, ale tu...musisz... muszę... - głos jej zadrżał, kaszlnęła niespokojnie - musimy to zdjąć, albo podsunąć - palcem, wskazała na koszulkę, uwieszając jednak tuż nad ciałem, ale nie muskając nawet opuszkiem poszarpanej linii, przypominającej nieprecyzyjne maźnięcie pędzlem. Niezależnie od sytuacji, nie chciała być nachalna, i zwyczajnie, odrywając od okoliczności, czuła pulsujące zawstydzenie i niepokój - albo rozciąć - kontynuowała, wpatrując się w głębokie cięcia i w bezradny sposób, prawdopodobnie pytając o pozwolenie. Nachyliła się ponownie, uciekając wzrokiem od bladej twarzy - ....albo po kogoś zadzwonić.
@Warui Shin'ya
Był wysoki. Pamiętała, że nawet wtedy, gdy drobiny gniewu napędzały płuca i plątały myśli, musiała wspiąć się na palce stóp, by sięgnąć rozgorzałą od emocji dłonią jego twarzy i wymierzyć siarczysty - na jej możliwości - policzek. Z tą samą siłą, którą prezentował, przyszło jej się mierzyć teraz, nawet, jeśli kontekst, okoliczności i miejsce, do podobnych na żadnej płaszczyźnie nie należały. Ale było coś jeszcze. Ledwie mgnienie, ulotna świadomość, że ktoś taki jak on - potrafiłby ją ochronić. I to ta myśl, jak uderzenie pioruna, przegnało pierwotną chęć żałosnej ucieczki. Przegoniło i przerażenie zbliżającej się krzywdy, która nie nastąpiła. Wręcz odwrotnie. Przekonanie, że siła, jaką dysponował, prędzej jej krzywdę mogła rozszarpać.
Był niebezpieczny. Ale nie dla niej. Prawdopodobnie.
W ułamku sekundy, jej uwaga przeskoczyła jak płomień świecy, na zupełnie nowym źródle. Skupiła się na czymś zupełnie innym, czymś, co intuicyjnie wypierała, nie biorąc pod uwagę, żadnych innych opcji. Została zalana falą chaotycznych, ambiwalentnych w całej okazałości emocji. Coś nieprzewidywalnego. Przełknęła ślinę, bo gdzieś na granicy pojmowania, mieszanka woni - męskiej skóry, perfum, nieuchwytnych nut wiatru - naparła wraz z ciałem. Tak, jak bliskość, do której nie była przyzwyczajona, unikając jak ognia, szczególnie gdy to przerażenie grało pierwsze skrzypce. Ale gdy to zniknęło - wywołała zupełnie obce, uśpione, czy też zduszone, nieoczekiwane wrażenie. Nieznośnie, zdradzieckie, ale przyjemne. Do czego nie miała śmiałości się przyznać nawet przed sobą. Uwięziona w ogniu zawieszonej nad niej siły, samej zrobiło się gorąco, jakby z tą energią chciała się zetknąć. Zespolić. Czuła, jak czerwień wkrada się na jasne policzki, ale falą, która nie miała prawa zaistnieć. Nieznana burza przysłoniła ciemne jak noc źrenice.
Nie. Nie. Nie.
Miękkość uczepiła się kolan i dziękowała w duchu opiekującym się nią bóstwom, że za plecami wciąż czuła chłód ściany, do której została przyparta. Trzy, kolejne, dudniące uderzenia serca przywrócił jej ciału właściwą ścieżkę działania. Miała inny cel. Inny plan. Nie podobała jej się ta reakcja. A to sprawiało, że duszony od nowa żal, smutek, gniew i trujące poczucie winy zakwilił głośniej. Na siebie samą. Na świat. Na niego. Za wszystko co się stało. Za wszystko - co miejsca nie miało. I to, bolało jeszcze bardziej przenikliwie. Żałośnie. Była przecież brudna. Nieczysta. Skalana.
Dla odmiany, to chłód rozlał się impulsem przez całe ciało, dusząc nieznane - już na kiełkującej iskrze, chociaż dreszcz, ulotny jak sam dotyk, owionął twarz, gdy chłopak musnął jej włosów w ochrypłej odpowiedzi, samej, ledwie oddechem przyjmując słowa.
Finalnie, z trudem, ale z pomocą drania - powtarzała sobie określenie w głowie, niemal jak modlitwę do zapamiętania - przeniosła się w pobliże mebla, na który - w końcu opadło rozgorączkował ciało Waruia.
Ledwie kątem oka dostrzegła, dopiero z daleka, że szkarłatny ślad dłoni, niby mistyczne zaznaczenie, brudziło ścianę, gdy zatrzymał palce - gdzieś na wysokości jej policzka. Wróciła uwagą do yurei akurat w momencie, gdy on sam spojrzał na nią, w końcu, konfrontując się - w pełni z jej własnym. Jak w sennym zawieszeniu, śledziła i lepką linię palców, gdy opierała się na suwaku i w końcu odsłonił źródło sączącej krwi. Wbrew pozorom, nie skrzywiła się. A rany, tak brzydko cięte, nie przerażały. Jej lęk krył się w innym miejscu. Przyczajony, gotowy do ataku drapieżnik - Zostaw - zmarszczyła brwi, skracając dystans, który początkowo, w intuicyjnej reakcji - nadała. Pochyliła się, zgarniając pospiesznie włosy, które zsunęły się z ramienia, opadając na męską pierś - Podrażnisz bardziej. Mam apteczkę - wzrok przesunął się ze szczęki, na poruszającą się przy ciężkim przełknięciu grdyki, na ścieżkę lepkiej poskoki niżej. Na pierś. Wciągnęła powietrze ze świstem. A jednak, było jej słabo. Zagubienie, skubało ją w ramię, rozświetlało źrenice. Tak, jak przeskakujące emocje - Bo to moja sprawa - wycedziła, chociaż zamiast gniewnej, butnej wręcz tyrady, w głosie pojawiła się łagodność, obca do błyskającej w oku złości. Ta ustępowała - znowu, czemuś zupełnie innemu. I celowo, czy nie - odbijała słowa, które rzucił w jej stronę, tam, w sali pełnej luster. Mogła gniewać się na to co robił, ale nie miała prawa być obojętna na cudzą krzywdę. Nie, kiedy dawno temu, pozbawiono ja tego prawa. Cofnęła się, prostując i kolejny dziś raz czując, ja łzy warkoczą pod cienkimi powiekami, jak osiadają na rzęsach, które w pospiechu przetarła wierzchem wciąż drżącej dłoni.
- Nie zasypiaj - rzuciła miękko, dostrzegając i kocura, który wskoczył na brzeg sofy, przy nogach, węsząc czujnie. Odwróciła się na pięcie. Tuż obok, w kuchni - była przygotowana. Znała podstawy pierwszej pomocy. Musiała. Z dziwną precyzją, minęła rozbite szkło na podłodze. Sięgnęła i po wodę, zgarniając po drodze ręcznik, a całość ułożyła na stoliku, tuż przy leżącym chłopaku - Zaczniemy od szyi, ale tu...musisz... muszę... - głos jej zadrżał, kaszlnęła niespokojnie - musimy to zdjąć, albo podsunąć - palcem, wskazała na koszulkę, uwieszając jednak tuż nad ciałem, ale nie muskając nawet opuszkiem poszarpanej linii, przypominającej nieprecyzyjne maźnięcie pędzlem. Niezależnie od sytuacji, nie chciała być nachalna, i zwyczajnie, odrywając od okoliczności, czuła pulsujące zawstydzenie i niepokój - albo rozciąć - kontynuowała, wpatrując się w głębokie cięcia i w bezradny sposób, prawdopodobnie pytając o pozwolenie. Nachyliła się ponownie, uciekając wzrokiem od bladej twarzy - ....albo po kogoś zadzwonić.
@Warui Shin'ya
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Szlag jasny wie, dlaczego tak intensywnie wychwytywał akurat kolor jej policzków - barwione odcieniem azorubiny wywoływały w nim mimowolne rozbawienie, którego nie mógł pokazać, jeżeli nie chciał jej bardziej rozgniewać. Już i tak wydawała się walczyć ze sobą przez jego niepokorność. Rozszczepiona na dwa przeciwległe uczucia, reprezentowała cechy kłócące się ze sobą jak wściekłe koty. Nienawidziła go - widział to w jej oczach; w błyskach, które przemykały po źrenicy, gdy lekko przechylała głowę, dostrzegał w momencie, gdy zaciskała usta, gdy jej ciało wpadało w niekontrolowane drżenie, atakowane podświadomymi impulsami. Ale jednocześnie słuszną niechęć tępiło... co? Charakter? Jej naturalna potrzeba opieki nad wszystkim, co o to poprosi? Co tego wymaga? Tego się chwycił, wiedziony instynktem, zmuszającym, by siedzieć cicho, zamknąć pysk, potulnie spuścić oczy. Nie protestował więc, gdy nakazała mu odsunąć dłoń od obrażenia.
Zostaw.
Zostawił. Rana wciąż krwawiła - tłuste krople przeciskały się między poszczerbioną skórą, ściekając na gardło dziesiątkami załamanych linii. Niemal w genach miał zakrywanie słabych punktów; przyzwyczajony do tego, aby chronić pulsujące bólem sfery, zawsze odwracał je poza zasięg wrogów. Tym razem, gdy dziewczyna postanowiła do niego podejść, nawet się nie poruszył. I chociaż na zewnątrz zastygł, w środku coś się w nim szarpnęło, jakby w niepewności czy dotknąć pasm czarnych włosów opadających mu na pierś, czy zrezygnować z czegoś tak aroganckiego. Po chwili jasne spojrzenie wilczych ślepi osiadło niżej; na niemo zaciśniętych wargach wybawicielki. Co za ironia, że zawahał się, bo mu nie pozwoliła, bo komenda nie padła, a on był teraz potulnym psem.
I z równą kundlom cierpliwością czekał aż filigranowa postać, która obróciła się fertycznie jak w tanecznym ruchu i pognała gdzieś w głąb mieszkania, wróci do niego na nowo; wsłuchiwał się wtedy w tupnięcia bosych stóp, zapoznawał z dźwiękiem płynnego chodu. Brzmiała lekko i zwiewnie, jakby nic nie ważyła - i dokładnie takie sprawiała wrażenie, gdy wreszcie pojawiła się tuż przed nim, trzymając w dłoniach apteczkę.
W tym czasie zdążył się tylko trochę wyprostować; siedział na kanapie, z plecami wciśniętymi w szarą poduszkę. Czuł jak ręka, na której się wspierał, brudzi tapicerkę, jak jucha wchłania się w tkaninę coraz głębiej, do samego szkieletu mebla. Skrzywienie przymrużyło mu powieki, gdzieś obok dostrzegł ruch, ale tylko kątem oka, nie zauważył zwierzęcia, zbyt skupiony na tym, aby - jak powiedziała - nie zasnąć. Cała wieczność minęła, gdy przechylał się nieco do przodu, by zrzucić z ramion kurtkę. Irracjonalnie poczuł ulgę, gdy tylko pozbył się wcale nie tak ciężkiego ubrania. Może teraz wszystko wydawało mu się trudniejsze; w końcu nawet głupie (idiotyczne, kretyńskie, beznadziejnie proste) utrzymanie przytomności stanowiło wyzwanie. Dużo go to kosztowało; tak wiele, że nie zauważył, kiedy zaczął przeszklonym gorączką wzrokiem sondować kraciastą koszulę; i kiedy dotarł do linii obojczyków zarysowanych mocniej, gdy nieznajoma stawiała na stoliku naczynie z wodą i ręcznik. Jej słowa ledwo do niego docierały, ale gdy wreszcie przetworzył ich znaczenie, nie zdobył się na to, żeby chociaż udawać, że zna zasady dobrego wychowania. Jąkała się sposobem kogoś, kogo zagoniono w kozi róg, a przecież z ich dwójki to ona miała przewagę. Parsknął, kręcąc głową, czując jak dudnienie w skroniach tylko nabiera brutalności młota.
Ale ile trwała jego wesołość?
Dwie sekundy?
Mniej.
Kolejne słowa od razu przywołały go do porządku; spoważniał, jakby ktoś wcisnął klawisz na pilocie, zmieniając kanał. Nawet nie zauważył kiedy chwycił ją za nadgarstek. Palce oplotły wąski przegub i przyciągnęły dziewczynę do siebie, kładąc plamione farbami opuszki na fałdach własnej koszulki, tuż nad linią paska do spodni. Jej ręka wydawała się o wiele zimniejsza, kruchsza, niemal porcelanowo licha, w porównaniu z jego dotykiem - gorącym, szorstkim, spękanym od bezsensownych bijatyk.
Zwarł mocniej uchwyt, łowiąc żarliwie jej spojrzenie. W głowie wciąż dźwięczało echo; albo po kogoś zadzwonić...
Nie. Nie i nie.
- Nie. - powtórzył. Gardło wyschło na wiór; niski warkot przetoczył się przez osłabioną krtań, łamiąc ciszę na granicy mowy i szeptu. Jeżeli to zrobi, złapią go. Pogotowie? Shin zmarszczył brwi, ściągając je nad czujnie przymrużonymi ślepiami. - Nie przyjmą mnie w szpitalu. - Zajebią mnie. Kciuk wsunął we wnętrze jej dłoni; rozprostował szczupłe stawy artystyki; nie musieli się znać, aby od razu pojął, jakim zawodem się parała. Nie podejrzewał przez to, że znała się odpowiednio dobrze na medycynie; nie łudził się więc, że potrafiła z pełną świadomością podjąć się wyleczenia jego ran.
Ale na razie starczy tylko ich przemycie. Owinięcie czymś, by zatamować krwawienie. Starczy mu chwila odpoczynku, żeby dać sobie czas na wymyślenie nowego planu - z tą myślą wsunął jej palce pod materiał zawilgoconej czerwienią koszulki. Mięśnie brzucha i klatki piersiowej natychmiast się spięły w odpowiedzi na chłodne muśnięcie, ale wzrok pozostał uważny - na tyle, na ile pozwalała na to pożerająca logikę temperatura.
- Pomóż mi to zdjąć.
Wtedy dopiero, po przeciągnięciu chwili o wymowny ułamek sekundy, puścił rozmówczynię, samemu sięgając za siebie, z zamiarem złapania t-shirtu na karku, by przeciągnąć go przez głowę.
Nic bardziej banalnego.
Zostaw.
Zostawił. Rana wciąż krwawiła - tłuste krople przeciskały się między poszczerbioną skórą, ściekając na gardło dziesiątkami załamanych linii. Niemal w genach miał zakrywanie słabych punktów; przyzwyczajony do tego, aby chronić pulsujące bólem sfery, zawsze odwracał je poza zasięg wrogów. Tym razem, gdy dziewczyna postanowiła do niego podejść, nawet się nie poruszył. I chociaż na zewnątrz zastygł, w środku coś się w nim szarpnęło, jakby w niepewności czy dotknąć pasm czarnych włosów opadających mu na pierś, czy zrezygnować z czegoś tak aroganckiego. Po chwili jasne spojrzenie wilczych ślepi osiadło niżej; na niemo zaciśniętych wargach wybawicielki. Co za ironia, że zawahał się, bo mu nie pozwoliła, bo komenda nie padła, a on był teraz potulnym psem.
I z równą kundlom cierpliwością czekał aż filigranowa postać, która obróciła się fertycznie jak w tanecznym ruchu i pognała gdzieś w głąb mieszkania, wróci do niego na nowo; wsłuchiwał się wtedy w tupnięcia bosych stóp, zapoznawał z dźwiękiem płynnego chodu. Brzmiała lekko i zwiewnie, jakby nic nie ważyła - i dokładnie takie sprawiała wrażenie, gdy wreszcie pojawiła się tuż przed nim, trzymając w dłoniach apteczkę.
W tym czasie zdążył się tylko trochę wyprostować; siedział na kanapie, z plecami wciśniętymi w szarą poduszkę. Czuł jak ręka, na której się wspierał, brudzi tapicerkę, jak jucha wchłania się w tkaninę coraz głębiej, do samego szkieletu mebla. Skrzywienie przymrużyło mu powieki, gdzieś obok dostrzegł ruch, ale tylko kątem oka, nie zauważył zwierzęcia, zbyt skupiony na tym, aby - jak powiedziała - nie zasnąć. Cała wieczność minęła, gdy przechylał się nieco do przodu, by zrzucić z ramion kurtkę. Irracjonalnie poczuł ulgę, gdy tylko pozbył się wcale nie tak ciężkiego ubrania. Może teraz wszystko wydawało mu się trudniejsze; w końcu nawet głupie (idiotyczne, kretyńskie, beznadziejnie proste) utrzymanie przytomności stanowiło wyzwanie. Dużo go to kosztowało; tak wiele, że nie zauważył, kiedy zaczął przeszklonym gorączką wzrokiem sondować kraciastą koszulę; i kiedy dotarł do linii obojczyków zarysowanych mocniej, gdy nieznajoma stawiała na stoliku naczynie z wodą i ręcznik. Jej słowa ledwo do niego docierały, ale gdy wreszcie przetworzył ich znaczenie, nie zdobył się na to, żeby chociaż udawać, że zna zasady dobrego wychowania. Jąkała się sposobem kogoś, kogo zagoniono w kozi róg, a przecież z ich dwójki to ona miała przewagę. Parsknął, kręcąc głową, czując jak dudnienie w skroniach tylko nabiera brutalności młota.
Ale ile trwała jego wesołość?
Dwie sekundy?
Mniej.
Kolejne słowa od razu przywołały go do porządku; spoważniał, jakby ktoś wcisnął klawisz na pilocie, zmieniając kanał. Nawet nie zauważył kiedy chwycił ją za nadgarstek. Palce oplotły wąski przegub i przyciągnęły dziewczynę do siebie, kładąc plamione farbami opuszki na fałdach własnej koszulki, tuż nad linią paska do spodni. Jej ręka wydawała się o wiele zimniejsza, kruchsza, niemal porcelanowo licha, w porównaniu z jego dotykiem - gorącym, szorstkim, spękanym od bezsensownych bijatyk.
Zwarł mocniej uchwyt, łowiąc żarliwie jej spojrzenie. W głowie wciąż dźwięczało echo; albo po kogoś zadzwonić...
Nie. Nie i nie.
- Nie. - powtórzył. Gardło wyschło na wiór; niski warkot przetoczył się przez osłabioną krtań, łamiąc ciszę na granicy mowy i szeptu. Jeżeli to zrobi, złapią go. Pogotowie? Shin zmarszczył brwi, ściągając je nad czujnie przymrużonymi ślepiami. - Nie przyjmą mnie w szpitalu. - Zajebią mnie. Kciuk wsunął we wnętrze jej dłoni; rozprostował szczupłe stawy artystyki; nie musieli się znać, aby od razu pojął, jakim zawodem się parała. Nie podejrzewał przez to, że znała się odpowiednio dobrze na medycynie; nie łudził się więc, że potrafiła z pełną świadomością podjąć się wyleczenia jego ran.
Ale na razie starczy tylko ich przemycie. Owinięcie czymś, by zatamować krwawienie. Starczy mu chwila odpoczynku, żeby dać sobie czas na wymyślenie nowego planu - z tą myślą wsunął jej palce pod materiał zawilgoconej czerwienią koszulki. Mięśnie brzucha i klatki piersiowej natychmiast się spięły w odpowiedzi na chłodne muśnięcie, ale wzrok pozostał uważny - na tyle, na ile pozwalała na to pożerająca logikę temperatura.
- Pomóż mi to zdjąć.
Wtedy dopiero, po przeciągnięciu chwili o wymowny ułamek sekundy, puścił rozmówczynię, samemu sięgając za siebie, z zamiarem złapania t-shirtu na karku, by przeciągnąć go przez głowę.
Nic bardziej banalnego.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Czuła, widziała, czy tylko dopowiadała - nie miała pojęcia. Organizm za to, w mimowolny sposób reagował na odbierane bodźce, zalewana tak potężną dawką doświadczeń, że ledwie była w stanie hamować ich werbalizację. Zdradzało ją ciało, nieprzyzwyczajone do wrażeń w intensywności i postaci, jaką zapewniał jej intruz. Niepokojącym było, jak łatwo przychodziło jej tasować emocje. Gniew - z nim miała problem, jego ujawnieniem. Nauczyła się dusić pierwsze symptomy, unikając sytuacji, które mogły wodzić ja na podobne pokuszenie. Łatała relacje łagodnością, koiła na sobie tylko zrozumiały sposób. Nie rozumiała więc, co sprawiało, że akurat on tak łatwo wyprowadzał ją z równowagi, odsłaniając duszony cień. Znała pierwotną przyczynę, ale ta - powinna zblednąć. Rozwiać się, przypieczętowana wymierzonym policzkiem. A mimo to mierzyła się z pulsującą pod skórą złością, podsycaną sama obecnością i niekontrolowanymi reakcjom, jakim poddawało się ciało. Kolejny powód do gniewu, bo spijała niemal z rozgorączkowanych ślepi tamowane rozbawienie, podsycając ogień, który zalewał lica. I chociaż to chłopak był ranny, narażony na jej decyzje, w nieuchwytny jeszcze sposób, to ona czuła się wobec niego bezbronna. I napawało ją to równie niekontrolowaną paniką. Niepokoił swoją nieprzewidywalnością, niebezpieczeństwem, które podjudzało nieznane.
Odsłonięta rana, bez tamowanej strony ręki, puściła czerwień gęstą jak nierozrobiona farba. Metaliczny posmak czuła nawet na języku, a krwawa woń wdzierała się głębiej, osiadając na wargach, na włosach. Całe pomieszczenie przesiąkało obecnością, z niemą bezczelnością gorączki, co szkliła wodzonym za nią spojrzeniem. Czuła go nawet nie unosząc twarzy, by skonfrontować płynące wrażenia. Śledził linię kroków jak polujący wilk, co oceniał wartość dostrzeżonej ofiary. Zadrżała, oddychając przez nos, przygryzające kącik ust, gdy dreszcze, łaskoczącym impulsem ścignęły przez całą długość kręgosłupa. Miała ochotę syknąć jak rozjuszona kotka. Wywoływał w niej tak mieszane uczucia ze skrajnością, którą trudno było jej wrzucić w jedne, sensowne ramy. Wymykało się jej to, jak on sam. Nie rozumiała nic. Być może po prostu z niej kpił, jak robił to na samym początku, zamykając w ramach naiwnej ignorancji. Drwina, która zapaliła się iskrą w jasnych ślepiach, judziły ją bardziej, angażując ponownie emocje, które budziły się dziś częściej, niż przewidywała.
Karciła się jednak zaraz potem, przywołując w kolejnej próbie- do porządku. Potrzebował pomocy. Niezależnie od jej - czy jego reakcji - nie mogła odmówić. Nie chciała. Tylko, ze jednym były postanowienia, drugim, następujące po sobie zdarzenia. A razem ze szklącą tarczę źrenic nieprzytomnością, przyszła i nieprzewidywalna werbalizacja odpowiedzi, z którą tak głupio się wahała. Nim zdążyła zareagować zrozumieniem, zmusiło ją do tego stanowcze szarpnięcie. Zakleszczony na nadgarstku uścisk, nie zwolnił nawet gdy mimowolnie, zaparła się, w próbie odchylenia do tyłu i rozpaczliwie starając się nie opaść siłą impetu na chłopaka. Wzmocniony nacisk bez mniejszego problemu pociągnął jej dłoń ku materii opinającej tors. Wciągnęła powietrze ze świstem, gdy drobne palce zawisły nad brzegiem koszulki. Ona sama ciało spięło się z uwieszonym w oczach i na końcu języka - protestem. Tym samym, który rozświetlił tęczówki rozjaśnione kaskadą emocjonalną w zwarciu tych należących do Shina. Wargi rozchyliły się i zwarły kilkukrotnie, nie mając pojęcia, co powinna była ująć. Odpowiedź była jasna, a chociaż sposób przekazu daleko wykraczał poza granice uprzejmości, zrozumiała. Przyjęła.
Gwałtowne syczenie z boku, nakazało jej na moment podążyć warczącym sygnałem, aż do nastroszonego kota - Nie trzeba, Jiro. Wszystko dob... - głos kołysał, ale wlała finałową dawkę czułości. Atakujący kocur, był teraz ostatnim, czego potrzebowali. Urwała końcówkę zdania, bo ucisk na nadgarstku zmienił kierunek i z równą nieprzewidywalnością, powitała zetkniecie ze skórą - N-n...nie - urwała, bo chłód jej własnej skóry zdradziecko chłonął ciepło z którym się starło. Tak jak nie kontrolowała dreszczy, łaskoczące zakończenia nerwowe na rozwartej dłoni. Niemal syknęła przez zęby. Za wiele. Nieznośne za wiele kazał jej znosić - Drań- powiedziała na wydechu już na głos, w tym jednym określeniu, nie hamując kumulowanej złości.
Każdy artysta musiał znać anatomię ludzkiego ciała w najdrobniejszych szczegółach, by rozumieć jego funkcjonowanie i potrafić odbić jego całość na papierze. Musiała myśleć, jak artysta, traktować rysującą się pod palcami linię mięśni i gładką fakturę wilgotnej od gorączki powierzchni - jak odzwierciedlenie treści, którą miała wyłonić z obrazu. Linie i kreski, układające się w kształt ciała, cienie i gęstość drobnych wypukłości, co wyznaczały lepką ścieżkę krwi. Przymknęła i otworzyła powieki, zmuszając spojrzenie do otwartości, tej rzeczowej, co chłonęła drgające impulsy na rozognionej skórze bez wstydu. Widziała przecież nagich modeli, których pozy kreśliła bez niepotrzebnego poruszenia. Tylko nikt do tej pory nie dał jej szansy, by przez dotyk odkryła niebezpieczeństwo męskiego ciała. Zupełnie innego niż doświadczyła.
- Pomogę. Ale proszę...Nie rób tak więcej - nie precyzując czym to "więcej" miało być. Język zaplątał się, bo czuła jak kłamstwo i chłodna ostrość pieklą się w krtani; jak rozdwojenie jaźni kpi z niej szyderczo, wskazując na jawną hipokryzję. Umęczenie prowadzoną walką, coraz bardziej dawało we znaki, a miała przed sobą wyzwanie, które - znowu - przekraczało poczytalność poukładanych dotychczasowo reakcji. Bała się. Gniewała. Odsłaniała słabość czystego niedoświadczenia. Szarpała z własną tożsamością decyzji, ale w olśnieniu wiedziała, że tak czy inaczej - poradzić sobie musiała. A potem odchorować.
Najtrudniejszy był pierwszy ruch. Początkowo angażując tylko jedną dłoń, szybko podsuwając i drugą. Niewiele brakowało, a zamknęłaby oczy, nie orientując, gdzie prowadzą ją pace, ale lepka wilgoć, która rozmazała się wierzchem, kazała skupić na zadaniu pewniej. Uniosła materiał wyżej, naciągając jego szwy, gdy dotarła do wysokości ran. Ta sama prośba, którą rzuciła ku chłopakowi - nie chciała podrażnić i tak wciąż sączącej krwawo granicy, poszarpanej cięciem skóry. Koszula poszła wyżej, ale docierając do wysokości unoszonej ciężko piersi, z namysłem przysunęła własne ciała, minimalizując odległość, by ułatwić sobie zabieg. Najpierw też opierając - tylko jedno kolano na pustą przestrzeń przy chłopięcym udzie. Uniosła dłonie i ramiona wyżej, wciąż zahaczając rozciągniętymi palcami o zwinięty już brzeg koszulki, pilnując by nie tak często przejechać paznokciami przez skórę, w linii wędrówki ku górze. Starała się możliwie zgranie, współpracować z rannym, ale wykonany przez niego gest zdawał się napierać i na rany, bo posoka potoczyła się gęściej - Poczekaj, poradzę, tylko przełożyć musimy przez głowę - nie unosiła więcej głosu, wspięła się za to na kanapę już całkowicie, dodatkowo, niemal obejmując ramionami chłopaka w miejscu, gdzie pociągnęła wilgotny materiał i finalnie, z wysiłkiem, zsunąć go całkowicie. Wymuszona bliskość sprawiała, że jeszcze wyraźniej czuła, jak rozpalone było ciało, ale nie broniła się tak, jak wcześniej, skupiona na teraźniejszość, w której - po prostu obawiała się, że chłopak straci przytomność. Miała cel, a perspektywa, ujmująca sylwetkę w proporcjach modela, dawała jej myślom oddech i napędzała do faktycznego działania. Ignorowała wszystko inne, co mogło je utrudnić. Ciepło, bliskość, dotyk, zapach i drżenie, którego się nie pozbyła.
Westchnęła cicho, z pewną satysfakcją, której nie poświęciła więcej, jak kilka sekund. Przez moment nieruchomo patrzyła dokładnie na twarz chłopaka, lokując się na zwężonych źrenicach. Znajdował się tak blisko, że niemal odbijała się oddechem o... maskę. Zmarszczyła brwi - To też zdejmę - zakomunikowała, tym razem bardziej stwierdzając, niż pytając o pozwolenie. Wolną dłonią sięgnęła ku cienkiej maseczce - wolałabym, żebyś się ani nie wykrwawił, ani nie udusił. Łatwiej ci będzie oddychać - mówiła cicho, czy przerwała jakieś tabu?
Zamrugała, w końcu mając szansę zmierzyć się z tarczą blizn idącą od kącika warg, kończąc się gdzieś wyżej. Z uwieszoną na małym palcu maseczką, przysunęła kciuk dokładnie do szczęki. Zanim opuszek odkrył nierówność - cofnęła się gwałtownie. Popełniała błąd. Ale zapamiętała paskudną potrzebę - że chciała go dotknąć. A potem namalować - Przepraszam - zsunęła ciało niżej, stawiając bose stopy na podłodze i odsuwając w pośpiechu, by sięgnąć po bawełniany ręcznik, umoczony w wodzie. Teraz, trudniejsza część. W innym znaczeniu.
Spuściła wzrok, lokując uwagę na ranach. Krew płynęła. Ile jej już stracił? Nie wiedzieć czemu, niemal jak w zwolnieniu, z fascynacją którą szczycili się artyści, a której ulegała ona sama, obserwowała rubinową ścieżkę, która sunęła przez szyję, przez wyraźny rys adamowego wzgórka, mościło się w zagłębieniu obojczyków, by nabrzmiała, puściła się w dół, przez pierś, na moment błądząc krwawym maźnięciem na kratce brzucha, finalnie znikając gdzieś na pasku. Było w tym coś przerażająco pięknego. Zwarła usta, kreśląc nimi linię, przygryzając odruchowo ich brzeg. W tym samym momencie gorąc wrócił, a ona - dla odmiany - w zimnej panice odwróciła wzrok, zrywając i wizję. Czuła się, jakby dokonała zbrodni. To było nieodpowiednie. Nie na miejscu. Wydęła gniewnie wargi, nachylając z namysłem by odłożyć dwa, zmięte fragmenty ubrań.Potem zaczęła ścierać pierwsze, najpierw te najmniej narażone na podrażanie partie skóry, za każdym razem wypłukując materiał.
@Warui Shin'ya
Odsłonięta rana, bez tamowanej strony ręki, puściła czerwień gęstą jak nierozrobiona farba. Metaliczny posmak czuła nawet na języku, a krwawa woń wdzierała się głębiej, osiadając na wargach, na włosach. Całe pomieszczenie przesiąkało obecnością, z niemą bezczelnością gorączki, co szkliła wodzonym za nią spojrzeniem. Czuła go nawet nie unosząc twarzy, by skonfrontować płynące wrażenia. Śledził linię kroków jak polujący wilk, co oceniał wartość dostrzeżonej ofiary. Zadrżała, oddychając przez nos, przygryzające kącik ust, gdy dreszcze, łaskoczącym impulsem ścignęły przez całą długość kręgosłupa. Miała ochotę syknąć jak rozjuszona kotka. Wywoływał w niej tak mieszane uczucia ze skrajnością, którą trudno było jej wrzucić w jedne, sensowne ramy. Wymykało się jej to, jak on sam. Nie rozumiała nic. Być może po prostu z niej kpił, jak robił to na samym początku, zamykając w ramach naiwnej ignorancji. Drwina, która zapaliła się iskrą w jasnych ślepiach, judziły ją bardziej, angażując ponownie emocje, które budziły się dziś częściej, niż przewidywała.
Karciła się jednak zaraz potem, przywołując w kolejnej próbie- do porządku. Potrzebował pomocy. Niezależnie od jej - czy jego reakcji - nie mogła odmówić. Nie chciała. Tylko, ze jednym były postanowienia, drugim, następujące po sobie zdarzenia. A razem ze szklącą tarczę źrenic nieprzytomnością, przyszła i nieprzewidywalna werbalizacja odpowiedzi, z którą tak głupio się wahała. Nim zdążyła zareagować zrozumieniem, zmusiło ją do tego stanowcze szarpnięcie. Zakleszczony na nadgarstku uścisk, nie zwolnił nawet gdy mimowolnie, zaparła się, w próbie odchylenia do tyłu i rozpaczliwie starając się nie opaść siłą impetu na chłopaka. Wzmocniony nacisk bez mniejszego problemu pociągnął jej dłoń ku materii opinającej tors. Wciągnęła powietrze ze świstem, gdy drobne palce zawisły nad brzegiem koszulki. Ona sama ciało spięło się z uwieszonym w oczach i na końcu języka - protestem. Tym samym, który rozświetlił tęczówki rozjaśnione kaskadą emocjonalną w zwarciu tych należących do Shina. Wargi rozchyliły się i zwarły kilkukrotnie, nie mając pojęcia, co powinna była ująć. Odpowiedź była jasna, a chociaż sposób przekazu daleko wykraczał poza granice uprzejmości, zrozumiała. Przyjęła.
Gwałtowne syczenie z boku, nakazało jej na moment podążyć warczącym sygnałem, aż do nastroszonego kota - Nie trzeba, Jiro. Wszystko dob... - głos kołysał, ale wlała finałową dawkę czułości. Atakujący kocur, był teraz ostatnim, czego potrzebowali. Urwała końcówkę zdania, bo ucisk na nadgarstku zmienił kierunek i z równą nieprzewidywalnością, powitała zetkniecie ze skórą - N-n...nie - urwała, bo chłód jej własnej skóry zdradziecko chłonął ciepło z którym się starło. Tak jak nie kontrolowała dreszczy, łaskoczące zakończenia nerwowe na rozwartej dłoni. Niemal syknęła przez zęby. Za wiele. Nieznośne za wiele kazał jej znosić - Drań- powiedziała na wydechu już na głos, w tym jednym określeniu, nie hamując kumulowanej złości.
Każdy artysta musiał znać anatomię ludzkiego ciała w najdrobniejszych szczegółach, by rozumieć jego funkcjonowanie i potrafić odbić jego całość na papierze. Musiała myśleć, jak artysta, traktować rysującą się pod palcami linię mięśni i gładką fakturę wilgotnej od gorączki powierzchni - jak odzwierciedlenie treści, którą miała wyłonić z obrazu. Linie i kreski, układające się w kształt ciała, cienie i gęstość drobnych wypukłości, co wyznaczały lepką ścieżkę krwi. Przymknęła i otworzyła powieki, zmuszając spojrzenie do otwartości, tej rzeczowej, co chłonęła drgające impulsy na rozognionej skórze bez wstydu. Widziała przecież nagich modeli, których pozy kreśliła bez niepotrzebnego poruszenia. Tylko nikt do tej pory nie dał jej szansy, by przez dotyk odkryła niebezpieczeństwo męskiego ciała. Zupełnie innego niż doświadczyła.
- Pomogę. Ale proszę...Nie rób tak więcej - nie precyzując czym to "więcej" miało być. Język zaplątał się, bo czuła jak kłamstwo i chłodna ostrość pieklą się w krtani; jak rozdwojenie jaźni kpi z niej szyderczo, wskazując na jawną hipokryzję. Umęczenie prowadzoną walką, coraz bardziej dawało we znaki, a miała przed sobą wyzwanie, które - znowu - przekraczało poczytalność poukładanych dotychczasowo reakcji. Bała się. Gniewała. Odsłaniała słabość czystego niedoświadczenia. Szarpała z własną tożsamością decyzji, ale w olśnieniu wiedziała, że tak czy inaczej - poradzić sobie musiała. A potem odchorować.
Najtrudniejszy był pierwszy ruch. Początkowo angażując tylko jedną dłoń, szybko podsuwając i drugą. Niewiele brakowało, a zamknęłaby oczy, nie orientując, gdzie prowadzą ją pace, ale lepka wilgoć, która rozmazała się wierzchem, kazała skupić na zadaniu pewniej. Uniosła materiał wyżej, naciągając jego szwy, gdy dotarła do wysokości ran. Ta sama prośba, którą rzuciła ku chłopakowi - nie chciała podrażnić i tak wciąż sączącej krwawo granicy, poszarpanej cięciem skóry. Koszula poszła wyżej, ale docierając do wysokości unoszonej ciężko piersi, z namysłem przysunęła własne ciała, minimalizując odległość, by ułatwić sobie zabieg. Najpierw też opierając - tylko jedno kolano na pustą przestrzeń przy chłopięcym udzie. Uniosła dłonie i ramiona wyżej, wciąż zahaczając rozciągniętymi palcami o zwinięty już brzeg koszulki, pilnując by nie tak często przejechać paznokciami przez skórę, w linii wędrówki ku górze. Starała się możliwie zgranie, współpracować z rannym, ale wykonany przez niego gest zdawał się napierać i na rany, bo posoka potoczyła się gęściej - Poczekaj, poradzę, tylko przełożyć musimy przez głowę - nie unosiła więcej głosu, wspięła się za to na kanapę już całkowicie, dodatkowo, niemal obejmując ramionami chłopaka w miejscu, gdzie pociągnęła wilgotny materiał i finalnie, z wysiłkiem, zsunąć go całkowicie. Wymuszona bliskość sprawiała, że jeszcze wyraźniej czuła, jak rozpalone było ciało, ale nie broniła się tak, jak wcześniej, skupiona na teraźniejszość, w której - po prostu obawiała się, że chłopak straci przytomność. Miała cel, a perspektywa, ujmująca sylwetkę w proporcjach modela, dawała jej myślom oddech i napędzała do faktycznego działania. Ignorowała wszystko inne, co mogło je utrudnić. Ciepło, bliskość, dotyk, zapach i drżenie, którego się nie pozbyła.
Westchnęła cicho, z pewną satysfakcją, której nie poświęciła więcej, jak kilka sekund. Przez moment nieruchomo patrzyła dokładnie na twarz chłopaka, lokując się na zwężonych źrenicach. Znajdował się tak blisko, że niemal odbijała się oddechem o... maskę. Zmarszczyła brwi - To też zdejmę - zakomunikowała, tym razem bardziej stwierdzając, niż pytając o pozwolenie. Wolną dłonią sięgnęła ku cienkiej maseczce - wolałabym, żebyś się ani nie wykrwawił, ani nie udusił. Łatwiej ci będzie oddychać - mówiła cicho, czy przerwała jakieś tabu?
Zamrugała, w końcu mając szansę zmierzyć się z tarczą blizn idącą od kącika warg, kończąc się gdzieś wyżej. Z uwieszoną na małym palcu maseczką, przysunęła kciuk dokładnie do szczęki. Zanim opuszek odkrył nierówność - cofnęła się gwałtownie. Popełniała błąd. Ale zapamiętała paskudną potrzebę - że chciała go dotknąć. A potem namalować - Przepraszam - zsunęła ciało niżej, stawiając bose stopy na podłodze i odsuwając w pośpiechu, by sięgnąć po bawełniany ręcznik, umoczony w wodzie. Teraz, trudniejsza część. W innym znaczeniu.
Spuściła wzrok, lokując uwagę na ranach. Krew płynęła. Ile jej już stracił? Nie wiedzieć czemu, niemal jak w zwolnieniu, z fascynacją którą szczycili się artyści, a której ulegała ona sama, obserwowała rubinową ścieżkę, która sunęła przez szyję, przez wyraźny rys adamowego wzgórka, mościło się w zagłębieniu obojczyków, by nabrzmiała, puściła się w dół, przez pierś, na moment błądząc krwawym maźnięciem na kratce brzucha, finalnie znikając gdzieś na pasku. Było w tym coś przerażająco pięknego. Zwarła usta, kreśląc nimi linię, przygryzając odruchowo ich brzeg. W tym samym momencie gorąc wrócił, a ona - dla odmiany - w zimnej panice odwróciła wzrok, zrywając i wizję. Czuła się, jakby dokonała zbrodni. To było nieodpowiednie. Nie na miejscu. Wydęła gniewnie wargi, nachylając z namysłem by odłożyć dwa, zmięte fragmenty ubrań.Potem zaczęła ścierać pierwsze, najpierw te najmniej narażone na podrażanie partie skóry, za każdym razem wypłukując materiał.
@Warui Shin'ya
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Emocje dusiły jak gęste drobinki aerozolu; czuć je było w powietrzu i przy każdym coraz płytszym wdechu wdzierały się inwazyjnie do gardła, ściskały krtań miażdżoną pięścią niezrozumienia. Bo dziewczyna reagowała tak, jak się tego nie spodziewał - w sposób, który nie nakładał się kalką na pamięć. W odmętach wspomnień kojarzył wyłącznie głuche echo, jakie pozostawiła po sobie jednym zaledwie gestem. Uderzając go, przypieczętowała tę wątłą relację w sposób, który nie pozostawił miejsca na jego reakcję. Nadała więc burzliwy, nie do końca określony wydźwięk, kojarzący się z trzaskiem zatrzaśniętych po kłótni drzwi. Cisza odbijała się serią słabnących razów jako coś fizycznego, niemal boleśnie odczuwalnego - a on, mimo serii pytań, która skotłowała się w epicentrum umysłu, gdy stał tam, z palcami opartymi o czerwieniejący policzek, ze wzrokiem wyzierającym spomiędzy węziej przymrużonych ślepi i brwiami ściągniętymi ku sobie w jednym niewypowiedzianym dlaczego?, nie potrafił tej ciszy przerwać. Bo może rzeczywiście mu się należało. Bo może, w pewien pokrętny sposób, widok gniewnego, dziewczęcego oblicza wytrącił go z równowagi do stopnia, w którym nie potrafił
albo nie chciał
przeciwstawić się jej woli. Nie miało wtedy znaczenia, czy nieznajoma chowała w kieszeni stosowne argumenty. Nie liczyło się nawet to, czy w ogóle dzierżyła w sobie jakikolwiek powód, dla którego postanowiła podejść i bez ćwierć wyjaśnienia przeszyć otoczenie dźwiękiem poniżenia - odgłosem, który ściągnął zainteresowanie obcych, łaknących sensacji oczu. Trwał jak w zamieszeniu, jedynie zaciskając szczęki, zwierając zęby do bolesnego drżenia mięśni i stojąc tam jak ostatni kretyn, aż nie zniknęła z rejestru, pozostawiając po sobie pamiątkę filigranowej dłoni, której kruchość nie pasowała do ataku, a jednak przełamała tę granicę, wyłamując się z ran z sobie znanych motywów.
I podobnie jak wtedy, teraz również zamilkł; cwaniactwo kryjące się w jego spojrzeniu nie złagodniało, ale gdy szarpnęła ciałem w pierwszej próbie ucieczki, jego chwyt spotęgował się, by zaraz potem od razu zelżeć. Nie wystarczająco, by mu się wymknęła - chłód dziewczęcej skóry niewytłumaczalnie sprawiał, że trzymał się rzeczywistości; potrafił skoncentrować się na nim, na tym drżącym zimnie, i wchłaniać go, doliczając do zegara parę upragnionych chwil - ale na tyle przynajmniej, żeby nie zranić cienkiej cery nadgarstka. Nie chciał zostawić jej sińców. Nie chciał, by za kilka godzin pamiętała, że tu był, nawet jeżeli na kanapie ujrzy plamy ściemniałej krwi, a w użyte ręczniki wsiąknie zapach brudu, jaki ze sobą przyniósł, zmieszany z wonią mało intensywnych perfum.
Pokłady arogancji kazały mu sądzić, że starczy tyle, by znalazła się jak najbliżej - i ulegnie pod naporem rozwartej szczeliny na gardle, jak krzywy grymas przecinającej grdykę. Spojrzy mimowolnie w czerwień tonacji karminu, wylewającą się przy każdym przełknięciu śliny i to będzie powód, dla którego w jednej chwili wymaże z rubryki wszystko to, dlaczego go tak nienawidziła. Bo zdawał sobie sprawę zbyt dobrze, że takie obrazy, dostrzegane z niewielkiej odległości, zmiękczały charakter. Chociaż na chwilę odtrącały złość i pretensje, ugłaskiwały zamęt spowodowany irytacją. Naprowadzając jej dłoń na własną skórę, na ciepłą, wilgotną płaszczyznę reagujących pod jej chłodem mięśni, dał wyraźnie znak, że w gruncie rzeczy zdaje się teraz na nią.
Mogła sądzić, że był silniejszy, niebezpieczniejszy, że stanowił dla niej zagrożenie, gdzie jedyną słuszną reakcją jest nieufność i ostrożność - ale wbrew paranoicznej niepewności, zdobyła nad nim przewagę. Podstawiony pod mur, pozwolił przekroczyć najistotniejszą z barier, podobnie jak ranne zwierzę, które przestaje szczerzyć kły ku wyciągniętej przyjaźnie dłoni.
Drań.
Niemal się uśmiechnął; mrużyły się już jego powieki, w kącikach tworzyła sieć rozbawionych zmarszczek. Powstrzymał się jednak. Może przez nagłe syknięcie kocura, uspokojonego dopiero co przez właścicielkę. A może przez wyraz jej oczu. Palona kawa. Ciepłe głębiny topiące pod taflą tony gorzkich wyrazów, których usta nie były w stanie wypowiedzieć. Dopiero wtedy, gdy ich spojrzenia przypadkiem się spotkały, rozwarł palce - zbyt gwałtownie, jakby rozżarzyła się do niebotycznie wysokich temperatur, parząc wrażliwe na gorąc opuszki. Drgnął, przekładając to jednak w następny gest, gdy sięgnął za siebie, chwycił za tkaninę przepoconej krwią koszulki.
Z jej pomocą udało się pozbyć nieszczęsnego t-shirtu, choć długości walki nie był w stanie przemilczeć. Starczyło tyle, że materiał wreszcie przemknął po jego skroniach, opuszczając zmierzwione w ferworze nierównej bitwy włosy z powrotem na czoło, aby z płuc wyrwało się podjudzone westchnięcie.
Mrugając starał się wyostrzyć wzrok. Wbrew wszystkiemu ogniskował uwagę na dziewczynie, ale nawet to nie wystarczyło, by ją powstrzymać. Poruszał się jak w smole, w kleistej substancji, która spowalniała proces myślowy do ułomności i intelektualnego kalectwa. Niemal jak w przyciętej płycie - w jednym kadrze przypatrywał się jej, oceniał według narzuconych naprędce kryteriów jak ciemne wydawały się te rzęsy, z bliska wyszczególnione o każdy detal pojedynczego włoska, a w następnym palce wsuwały się pod ściągacz maseczki, podważając go, zwiastując rychłą katastrofę.
A jednak jej nie powstrzymał, jedynie przechylając nieco głowę ku palcom, jakby w bezmyślnym geście psa sygnalizującego potrzebę dotyku. Zabliźniony policzek otarł się o same ledwie czubki opuszek, gestem motylich skrzydeł, nim słabe tknięcie kompletnie nie umknęło, w swoje miejsce wrzucając skruszone przepraszam.
- Za co? Nie powinnaś.
Szorstkość tonu nie pasowała do zaciśniętych zaraz warg o fakturze jak drobinki chropowatej ściany. Nie pasowała też do jego oczu, krążących w ślad za każdą czynnością ciemnowłosej, rejestrujących przegub, na którym nie tak dawno zamknął chwyt i drobne kostki, których złamanie, nawet w obecnym stanie, zdawało się błahostką.
Cholera, co ona z nim robiła.
Poprawił pozycję - powoli, prawie leniwie, pomagając sobie opartą o brzeg kanapy ręką. Wolna dłoń spoczęła na udzie, ale świerzbiło go niesamowicie, aby dotknąć czoła dziewczyny, bo zabłąkał się tam jakiś niesforny kosmyk, gdy pochyliła głowę nad różowiejącą wodą i to byłby dobry pretekst, nawet jeżeli od początku tworzony w świadomości, że nie mógł go wykorzystać. Skupił się więc na oddychaniu.
Pierś unosiła się i opadała w nieregularnych, zbyt wolnych sekwencjach; wykonywał tę prymitywną, automatyczną czynność prawie że ostrożnie, cały czas wpatrzony w proces. Poddawał się jej z cierpliwością, o jaką trudno go posądzić. Żywy obraz destrukcji nagle spotulniał, wyciszył się, wyalienował jak pozbawiony źródła energii warczący na autostradzie pojazd.
Przepraszam - jej głos, raz jeszcze, szeptem spiął kark, zamknął luźną dłoń w pięść.
Przepraszała go za głupią sprawę.
A przecież nie tak dawno tę samą twarz potraktowała z niepodważalną stanowczością - wierząc wtedy, że nie zasłużył na najmniejszy immunitet.
- Możesz zrobić, co chcesz - pobielałe od zacisku knykcie; mętne, rozognione źrenice; reagujące na nią tkanki; męskie ciało na wyciągnięcie ramienia, które niemalże podstawiał jej pod zmysły, nie tyle zachęcając, co pozwalając albo przypominając, że - Zdecydowałaś się na coś, za co jestem ci winien każdą przysługę.
Mokry ręcznik tarł brzuch, tors, linię obojczyków - zmywał piach i skrzepłą juchę, odsłaniał mniej i bardziej rozległe plamy żółknących siniaków, otarcia, zadrapania, nowe i stare blizny, ślady przeszłości normalnie ukryte przed światem, teraz demonstrowane jak latami duszone w sobie sekrety.
W lisich oczach dalej tliły się płomienie rozbawienia; jakby sporadyczna niepewność, dominująca dziewczę, to doskonały bodziec, by się zaśmiać. Miał w sobie najwyraźniej przynajmniej tyle ogłady, aby do tego nie doprowadzić, choć organizm przeszywały impulsy za każdym razem, gdy z czułością bawełna stykała się z sylwetką podatną na najlżejszej wykonany nacisk.
Proszę, nie rób tak więcej.
Nawet nie zdawała sobie sprawy z walki, którą prowadził - kompletnie poza ciałem, poza umysłem, bo ta szarpanina tyczyła się instynktu, niesprecyzowanych przez wyrazy i ciasne ramy określeń pragnienia, by jednak sięgnąć do jasności jej szyi, zetrzeć stamtąd jedną z malarskich smug, podobnie jak ona pozbywała się niepasujących mu barw czerwieni i wiśni. Opór stawiał długo, cała wieczność w swoim mniemaniu, ostatecznie i tak przegrywając, bo sięgnął ku niej ręką akurat, gdy wyżymała ręcznik, gdy krople hałasem wpadały w głąb naczynia, mącąc wcześniej nieruchomą taflę. Tknął ją lekko, krańcem dotyku, nieporadnie wręcz, bo zakrzywione w stawach palce prześlizgnęły się po policzku; od jasności jej żuchwy, przez prawie niedostrzegalną kroplę farby, aż po kość, tuż pod okiem. I tym jednym ruchem zgarnął czarny jak turmalin pukiel, wsunął go za jej ucho, robiąc sobie dostęp - do jej profilu, do gładkiej linii biegnącej od podbródka po zgięcie szyi. Raz jeszcze przechylił głowę, zmieniając kąt dla lepszej perspektywy; bardziej, w jego mniemaniu, pozwalającej przyjrzeć się fotograficznym molekułom ułożonym w obraz jej ślicznej twarzy.
- Gdyby cofnąć czas, nie uchyliłbym się. - Odsunął się, bo tyle wystarczyło; na więcej nie mógł sobie pozwolić. Zaczerpnął jednak tchu, przez chwilę się jeszcze wahając; uległ jednak ponownie, zaskakująco poważny. - Cokolwiek wtedy zrobiłem, najwidoczniej mi się należało.
albo nie chciał
przeciwstawić się jej woli. Nie miało wtedy znaczenia, czy nieznajoma chowała w kieszeni stosowne argumenty. Nie liczyło się nawet to, czy w ogóle dzierżyła w sobie jakikolwiek powód, dla którego postanowiła podejść i bez ćwierć wyjaśnienia przeszyć otoczenie dźwiękiem poniżenia - odgłosem, który ściągnął zainteresowanie obcych, łaknących sensacji oczu. Trwał jak w zamieszeniu, jedynie zaciskając szczęki, zwierając zęby do bolesnego drżenia mięśni i stojąc tam jak ostatni kretyn, aż nie zniknęła z rejestru, pozostawiając po sobie pamiątkę filigranowej dłoni, której kruchość nie pasowała do ataku, a jednak przełamała tę granicę, wyłamując się z ran z sobie znanych motywów.
I podobnie jak wtedy, teraz również zamilkł; cwaniactwo kryjące się w jego spojrzeniu nie złagodniało, ale gdy szarpnęła ciałem w pierwszej próbie ucieczki, jego chwyt spotęgował się, by zaraz potem od razu zelżeć. Nie wystarczająco, by mu się wymknęła - chłód dziewczęcej skóry niewytłumaczalnie sprawiał, że trzymał się rzeczywistości; potrafił skoncentrować się na nim, na tym drżącym zimnie, i wchłaniać go, doliczając do zegara parę upragnionych chwil - ale na tyle przynajmniej, żeby nie zranić cienkiej cery nadgarstka. Nie chciał zostawić jej sińców. Nie chciał, by za kilka godzin pamiętała, że tu był, nawet jeżeli na kanapie ujrzy plamy ściemniałej krwi, a w użyte ręczniki wsiąknie zapach brudu, jaki ze sobą przyniósł, zmieszany z wonią mało intensywnych perfum.
Pokłady arogancji kazały mu sądzić, że starczy tyle, by znalazła się jak najbliżej - i ulegnie pod naporem rozwartej szczeliny na gardle, jak krzywy grymas przecinającej grdykę. Spojrzy mimowolnie w czerwień tonacji karminu, wylewającą się przy każdym przełknięciu śliny i to będzie powód, dla którego w jednej chwili wymaże z rubryki wszystko to, dlaczego go tak nienawidziła. Bo zdawał sobie sprawę zbyt dobrze, że takie obrazy, dostrzegane z niewielkiej odległości, zmiękczały charakter. Chociaż na chwilę odtrącały złość i pretensje, ugłaskiwały zamęt spowodowany irytacją. Naprowadzając jej dłoń na własną skórę, na ciepłą, wilgotną płaszczyznę reagujących pod jej chłodem mięśni, dał wyraźnie znak, że w gruncie rzeczy zdaje się teraz na nią.
Mogła sądzić, że był silniejszy, niebezpieczniejszy, że stanowił dla niej zagrożenie, gdzie jedyną słuszną reakcją jest nieufność i ostrożność - ale wbrew paranoicznej niepewności, zdobyła nad nim przewagę. Podstawiony pod mur, pozwolił przekroczyć najistotniejszą z barier, podobnie jak ranne zwierzę, które przestaje szczerzyć kły ku wyciągniętej przyjaźnie dłoni.
Drań.
Niemal się uśmiechnął; mrużyły się już jego powieki, w kącikach tworzyła sieć rozbawionych zmarszczek. Powstrzymał się jednak. Może przez nagłe syknięcie kocura, uspokojonego dopiero co przez właścicielkę. A może przez wyraz jej oczu. Palona kawa. Ciepłe głębiny topiące pod taflą tony gorzkich wyrazów, których usta nie były w stanie wypowiedzieć. Dopiero wtedy, gdy ich spojrzenia przypadkiem się spotkały, rozwarł palce - zbyt gwałtownie, jakby rozżarzyła się do niebotycznie wysokich temperatur, parząc wrażliwe na gorąc opuszki. Drgnął, przekładając to jednak w następny gest, gdy sięgnął za siebie, chwycił za tkaninę przepoconej krwią koszulki.
Z jej pomocą udało się pozbyć nieszczęsnego t-shirtu, choć długości walki nie był w stanie przemilczeć. Starczyło tyle, że materiał wreszcie przemknął po jego skroniach, opuszczając zmierzwione w ferworze nierównej bitwy włosy z powrotem na czoło, aby z płuc wyrwało się podjudzone westchnięcie.
Mrugając starał się wyostrzyć wzrok. Wbrew wszystkiemu ogniskował uwagę na dziewczynie, ale nawet to nie wystarczyło, by ją powstrzymać. Poruszał się jak w smole, w kleistej substancji, która spowalniała proces myślowy do ułomności i intelektualnego kalectwa. Niemal jak w przyciętej płycie - w jednym kadrze przypatrywał się jej, oceniał według narzuconych naprędce kryteriów jak ciemne wydawały się te rzęsy, z bliska wyszczególnione o każdy detal pojedynczego włoska, a w następnym palce wsuwały się pod ściągacz maseczki, podważając go, zwiastując rychłą katastrofę.
A jednak jej nie powstrzymał, jedynie przechylając nieco głowę ku palcom, jakby w bezmyślnym geście psa sygnalizującego potrzebę dotyku. Zabliźniony policzek otarł się o same ledwie czubki opuszek, gestem motylich skrzydeł, nim słabe tknięcie kompletnie nie umknęło, w swoje miejsce wrzucając skruszone przepraszam.
- Za co? Nie powinnaś.
Szorstkość tonu nie pasowała do zaciśniętych zaraz warg o fakturze jak drobinki chropowatej ściany. Nie pasowała też do jego oczu, krążących w ślad za każdą czynnością ciemnowłosej, rejestrujących przegub, na którym nie tak dawno zamknął chwyt i drobne kostki, których złamanie, nawet w obecnym stanie, zdawało się błahostką.
Cholera, co ona z nim robiła.
Poprawił pozycję - powoli, prawie leniwie, pomagając sobie opartą o brzeg kanapy ręką. Wolna dłoń spoczęła na udzie, ale świerzbiło go niesamowicie, aby dotknąć czoła dziewczyny, bo zabłąkał się tam jakiś niesforny kosmyk, gdy pochyliła głowę nad różowiejącą wodą i to byłby dobry pretekst, nawet jeżeli od początku tworzony w świadomości, że nie mógł go wykorzystać. Skupił się więc na oddychaniu.
Pierś unosiła się i opadała w nieregularnych, zbyt wolnych sekwencjach; wykonywał tę prymitywną, automatyczną czynność prawie że ostrożnie, cały czas wpatrzony w proces. Poddawał się jej z cierpliwością, o jaką trudno go posądzić. Żywy obraz destrukcji nagle spotulniał, wyciszył się, wyalienował jak pozbawiony źródła energii warczący na autostradzie pojazd.
Przepraszam - jej głos, raz jeszcze, szeptem spiął kark, zamknął luźną dłoń w pięść.
Przepraszała go za głupią sprawę.
A przecież nie tak dawno tę samą twarz potraktowała z niepodważalną stanowczością - wierząc wtedy, że nie zasłużył na najmniejszy immunitet.
- Możesz zrobić, co chcesz - pobielałe od zacisku knykcie; mętne, rozognione źrenice; reagujące na nią tkanki; męskie ciało na wyciągnięcie ramienia, które niemalże podstawiał jej pod zmysły, nie tyle zachęcając, co pozwalając albo przypominając, że - Zdecydowałaś się na coś, za co jestem ci winien każdą przysługę.
Mokry ręcznik tarł brzuch, tors, linię obojczyków - zmywał piach i skrzepłą juchę, odsłaniał mniej i bardziej rozległe plamy żółknących siniaków, otarcia, zadrapania, nowe i stare blizny, ślady przeszłości normalnie ukryte przed światem, teraz demonstrowane jak latami duszone w sobie sekrety.
W lisich oczach dalej tliły się płomienie rozbawienia; jakby sporadyczna niepewność, dominująca dziewczę, to doskonały bodziec, by się zaśmiać. Miał w sobie najwyraźniej przynajmniej tyle ogłady, aby do tego nie doprowadzić, choć organizm przeszywały impulsy za każdym razem, gdy z czułością bawełna stykała się z sylwetką podatną na najlżejszej wykonany nacisk.
Proszę, nie rób tak więcej.
Nawet nie zdawała sobie sprawy z walki, którą prowadził - kompletnie poza ciałem, poza umysłem, bo ta szarpanina tyczyła się instynktu, niesprecyzowanych przez wyrazy i ciasne ramy określeń pragnienia, by jednak sięgnąć do jasności jej szyi, zetrzeć stamtąd jedną z malarskich smug, podobnie jak ona pozbywała się niepasujących mu barw czerwieni i wiśni. Opór stawiał długo, cała wieczność w swoim mniemaniu, ostatecznie i tak przegrywając, bo sięgnął ku niej ręką akurat, gdy wyżymała ręcznik, gdy krople hałasem wpadały w głąb naczynia, mącąc wcześniej nieruchomą taflę. Tknął ją lekko, krańcem dotyku, nieporadnie wręcz, bo zakrzywione w stawach palce prześlizgnęły się po policzku; od jasności jej żuchwy, przez prawie niedostrzegalną kroplę farby, aż po kość, tuż pod okiem. I tym jednym ruchem zgarnął czarny jak turmalin pukiel, wsunął go za jej ucho, robiąc sobie dostęp - do jej profilu, do gładkiej linii biegnącej od podbródka po zgięcie szyi. Raz jeszcze przechylił głowę, zmieniając kąt dla lepszej perspektywy; bardziej, w jego mniemaniu, pozwalającej przyjrzeć się fotograficznym molekułom ułożonym w obraz jej ślicznej twarzy.
- Gdyby cofnąć czas, nie uchyliłbym się. - Odsunął się, bo tyle wystarczyło; na więcej nie mógł sobie pozwolić. Zaczerpnął jednak tchu, przez chwilę się jeszcze wahając; uległ jednak ponownie, zaskakująco poważny. - Cokolwiek wtedy zrobiłem, najwidoczniej mi się należało.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Niemożliwym było, jak bardzo wyczulona zrobiła się na wszelkie wrażenia, jakie odbierały nienaturalnie uwrażliwione zmysły. Mieszały ze sobą wonie, kreśląc historię, która rozgrywała się za jej udziałem. Oplatał głos męski, oklejony chrypą i zmęczeniem przesiąknięty, graniczącym z chwytaną przytomnością. Docierały ku niej najmniejsze westchnienia i szept wysiłkiem okupiony. I w końcu dotyk palący żarem, tym pożerającym ranne ciało i czymś innym. Nieznanym. W tajemnicę wciśniętym samych zmysłów. Umysł działał na wzmożonych obrotach, w próbie dramatycznego ratunku przed wzbierającą falą. I mimo to nie umiała trafnie określić, dlaczego obecność chłopaka tak bardzo wytrącała ją z równowagi, ze znajomego spokoju, który udzielał się w towarzystwie znajomych, posiłkowany okolicznościowym dystansem, gdy ktoś zdecydował się przełamać narzucone granice. Śmiałość, dedykowała zrywom natchnienia. Wenie, która pociągała uwagę ku liniom ciągniętym wzdłuż dostrzeżonego lica oraz skupiska pragnień - opalizujących cieniem i światłem - oczu. Rozumiała za to źródło, w którym początkowo upatrywała drgającej niespokojnie mocji. Pieklący się gniew, rozdmuchiwany za każdym razem, gdy przypominała sobie, co zrobił i co zrobiła potem ona. Czystość intencji nie mogła być bardziej oczywista. A jednak, im dłużej trwała na orbicie wodzonego za nią spojrzenia, tym więcej (odcieni złotych refleksów odnajdowała) nowych impulsów budziło się do życia, zdawałoby się - z dawno temu rzuconego zaklęcia uśpienia. Krzyżowało to pierwotne utwierdzenie w pielęgnacji uczuć, które wtedy - tam w opuszczonym magazynie - ogniły się boleśnie. Urastały do ram zdrady i czuła właściwie, jakby chłopak dokonywał na niej swoistego wymierzenia kary za otrzymane uderzenie. A im więcej szczegółów rozlewanego szkarłatu i otwartości ran, szczerzącymi cięciami bliźniąc skórę, tym serce uderzało bardziej miękko, trzepocąc w zupełnie innym rytmie, równie czystej - troski.
Rozmazujące się ślady, jak wojenne makijaże, nadawały mu aury wojownika. Mogłaby się nawet uśmiechnąć do tych myśli, pamiętając, z jakim zachwytem słuchała legend o walczących samurajach, których potem, po swojemu, odzwierciedlała na papierze. I tam pamiętała jednego, o oczach złotych, co patrzyły na nią spod rozsianego ognia, karząc uśmiechem, który kołysał kącikami warg już nie tam, na obrazie, a przed nią z ostrością szczegółów, gdy drań werbalizował się na języku, a napinające skórę impulsy, domagały się uwolnienia. Co zobaczył w jej źrenicach, że odpuścił, nie miała pojęcia. Pozwoliło to ruszyć z wyzwaniem ściągnięcia przesiąkniętej krwią koszulki, wspinając się nie tylko na wyżyny siły woli, ale dopingującej ją wrażliwości, minimalizując przypadkowy nacisk bólu. Ale pamiętała, że była sekunda, w której mimowolnie nachyliła się, oddechem zahaczając o wilgotne pasma ognia, rozsypującego się na męskie czoło, gdy materiał w końcu pokonał granicę ciała. Zamiast podążyć za impulsem i wpleść palce pod rozlaną kurtynę, oczy odnalazły się w innym punkcie, pociągając i uwagę, i gest zachłannie nieprzemyślany, ledwie tamując konsekwencje tłoczoną winą.
Za co? Nie powinnaś. - wzrok uciekł, ścigając zaległy na krótko cień, gdy usta zadrgały we wzbierającej, nowej emocji, bardziej bolesnej, wstydliwe chowanej - Nie chciałabym, by ktoś obcy dotykał moich blizn - dłoń, niby potwierdzeniu, powędrowała ledwie muśnięciem nad linię zakrytego brzucha, by dwa uderzenia serca potem, wrócić do początkowej pozycji. Jej ciało kryło tylko jedną, brzydką tajemnicę, chowając nawet przed własnym wzrokiem tak mocno, jak było to możliwe. W perspektywie sieci przecinających się historii starszych ran, zdobiących jak niebezpieczne trofeum, skórę chłopaka - jej własna, rodziła w niej tylko bolesne obrzydzenie.
Wdech płytki poprowadził rozbieganość myśli ku zadaniu, ciągnąc dłonie w płytkiej wodzie i chłodnej perspektywie zabiegu. Skupienie, jak podczas gruntowania płótna pod nowy obraz. Oczyszczała plamy niepotrzebnie brudzące to, co należało do bytności kuszenia. Palce z czułością niezręczną, opierały się skórze, wydobywając rzeczywisty kolor i kształt, chociaż tym samym odsłaniając nowe odcienie znowu, żółcią pęczniejących zadrapań i siniaków. I była wdzięczna za cierpliwość. Pochylała się czasem blisko bardzo, odchylając tylko, by zgarnąć sypiącą się gdzieś po ramieniu czerń włosów z niemą, choć uparcie ignorującą pewnością, że śledzi ją rozgorączkowany blask złota. Słowa, które przełamały ciszę, stopiły się z jej gestami i opadającymi kroplami wody. Kazały unieść wzrok i dać się uwięzić temu, należącemu do chłopaka. Tylko na chwilę.
- Może zdecyduj po prostu. Wcześniej "nie powinnaś", a teraz "możesz robić co chcesz" - nieco za szybko pochyliła się znowu nad raną, tę niżej ulokowaną, zrywając więź, którą w niej zakotwiczył słowami - Której wersji mam się trzymać? - zatrzymała początkowy gest, odrywając miękkość materiału od rozdarcia. Oblizała nerwowo wargi, nie wahając się jednak nad odpowiedzią - Nie jesteś mi nic winien. Zdecydowałam się na coś, bo tak chciałam. - nawet jeśli ujął ja sposób przekazu, czuła na języku krople wracającej złości - Cudze życie to nie targ korzyści - dodała już łagodniej, unosząc wzrok tylko na tyle, by uchwycił cień mrugających rzęs. Usłyszał.
Coś w tym nie dawało jej spokoju. Wstyd zapewne, wpisał się już w toczone malarsko gesty na gorącej fakturze ciała. Wiedziała, że o tym wiedział. Widział. Napięcie niezwerbalizowane, mimo osłabienia, poruszało się z każdą rozbawioną zmarszczką przy oku, z kołysaniem warg, powstrzymywanych czym? Czego właściwie oczekiwał? Czego chciał? Czemu, nawet tak bardzo odsłonięty na atak, poddany woli pomocy, prowokował drżenia, jak uparty artysta, rysując wyraźnym różem pierwotną bladość policzków.
Ruch, zarejestrowany granicą spojrzenia, jak w zwolnieniu, uznała za nieznaczną prośbę, być może niemą reakcję na impuls bólu. Być może, wskazując jej kierunek potrzeby, którą zająć się miała, gdy tylko odsączy czerwieniejącą wilgoć bawełny. W zatrzymamy więc kadrze, siatkówka oka odbijała się obrazem unoszonej ku niej dłoni, rozumiejąc cel dopiero, gdy płomień dotyku, linią niezdarną poprowadził przez skórę dreszczem. Zamarła z palcami zwiniętymi nad odbiciem zmąconych kropel, nieruchomo pozostając nawet wtedy, gdy ciepło urwało się, pozostawiając ścieżkę, jak maźnięcie pędzla. Wszystko co do tej pory robił, naznaczał gwałtownością, intensywnością, na którą intuicyjnie reagowała ucieczką. Po fali doświadczanej do tej pory, przyjęła z zaskoczeniem, urwanym oddechem, mogący niechcący odwołać gest, który dla odmiany, witała sparaliżowaną tęsknotą. Trącały strun melodii, jakiej nie słyszała zbyt dawno. Zrozumienie za to przywitała z wydechem, prostując przy tym sylwetkę i hamując chęć, by przejechać kciukiem miejsce, które nadal żywo łaskotało pozostawioną czułością.
Dała sobie czas. Potrzebowała go, bo gdy rzeczywistość ruszyła pośpiesznym tempem, krew wzburzyła się, wtłaczając niechybną katastrofę. Miękkość trąciła kolana, chociaż bose stopy nie postawiły ani kroku. Nie rozumiała. Nie rozumiała co nim kierowało i dlaczego, raz za razem, sięgał do granic, których nie spodziewała się nigdy więcej odkrywać. Prowokował? Kpił? Spojrzenie, którym ją obdarzył, czuła niemal fizycznie, jak dotyk, gdy kreślił kształt jej lica. Zacisk w piersi wzmógł się, nie dając szansy, by rozchylone zaskoczeniem wargi, zwerbalizowały choć cień tego, co jawiło się w głowie. Powietrze przecięły nowe słowa, a ona w końcu zetknęła na nowo z linią jasnego spojrzenia. Na krótko, bo zamiast odpowiedzieć, wyrwała się z paraliżu, sięgając ku chłopakowi. Nagłość, mogła zapowiadać wszystko, jak zryw wiatru, który zdecydował się zmienić kierunek podmuchu. Upuściła bawełnę, która na nowo pochłonęła się w zimnie zróżowionej toni. Ona sama, pokonała krótki dystans, jaki ich dzielił, opierając kolano o brzeg kanapy, tymczasem dłonią chłodną sięgnęła chłopięcego czoła. Był rozpalony. I tam szukała rozwiązania nagłej zmiany. Ale dotyk nie zatrzymał się długo w miejscu, bo palce w kolejnym impulsie zerwanego z uwięzi pragnienia, wplotła wyżej, chwytając między opuszki miękkość rudych pasm, by zaraz, delikatnie zaczesać je do tyłu, zgarniając falę, która przysłaniała nieznacznie utkwione w niej źrenice, kleiły się do skroni. Dłoń bladą zatrzymała gdzieś na linii na karku - Czyli nawet nie wiesz, dlaczego - odezwała się w końcu cicho, miękko, zaglądając w zaszkloną gorączką toń, próbując zwolnić gonitwę obijającą się o żebra i szum nagły w uszach.
Odsuwając się, zahaczyła paliczkami o skroń, potem bark i w równej początkowi nagłości, oddać skradzioną przestrzeń. Odwróciła się bez słowa, nie dając szansy na zastanowienie, ani zrozumienie, co i czy coś - zadziało się w tych kilku chwilach. Minęła stolik, docierając do jednej z szafek. Podsunęła niewielki stołek, na który wspięła się, a w jednej z zamkniętych półek, wyciągnąć nieduży koszyczek. Zeskoczyła lekko, obejmując niewielkie opakowanie czegoś, czego zawartość, jakoś mechanicznie, sztywno, rozerwała, wsypując zawartość do szklanki, w której znalazła się woda. I wszystko to, uparcie, nie zerkając nawet na pozostawionego na kanapie chłopaka. Za długo.
- Wypij. Działa przeciwbólowo i przeciwzapalnie - zatrzymała się w stosownej dla uspokojenia zmysłów odległości, oplatając przeźroczyste naczynie, jak tarczę przed sobą, cierpliwie czekając... na zgodę. Jego lub jej.
- Jeśli czegoś ode mnie jeszcze potrzebujesz - wahnie zakwiliło w tonie - po prostu powiedz.
@Warui Shin'ya
Rozmazujące się ślady, jak wojenne makijaże, nadawały mu aury wojownika. Mogłaby się nawet uśmiechnąć do tych myśli, pamiętając, z jakim zachwytem słuchała legend o walczących samurajach, których potem, po swojemu, odzwierciedlała na papierze. I tam pamiętała jednego, o oczach złotych, co patrzyły na nią spod rozsianego ognia, karząc uśmiechem, który kołysał kącikami warg już nie tam, na obrazie, a przed nią z ostrością szczegółów, gdy drań werbalizował się na języku, a napinające skórę impulsy, domagały się uwolnienia. Co zobaczył w jej źrenicach, że odpuścił, nie miała pojęcia. Pozwoliło to ruszyć z wyzwaniem ściągnięcia przesiąkniętej krwią koszulki, wspinając się nie tylko na wyżyny siły woli, ale dopingującej ją wrażliwości, minimalizując przypadkowy nacisk bólu. Ale pamiętała, że była sekunda, w której mimowolnie nachyliła się, oddechem zahaczając o wilgotne pasma ognia, rozsypującego się na męskie czoło, gdy materiał w końcu pokonał granicę ciała. Zamiast podążyć za impulsem i wpleść palce pod rozlaną kurtynę, oczy odnalazły się w innym punkcie, pociągając i uwagę, i gest zachłannie nieprzemyślany, ledwie tamując konsekwencje tłoczoną winą.
Za co? Nie powinnaś. - wzrok uciekł, ścigając zaległy na krótko cień, gdy usta zadrgały we wzbierającej, nowej emocji, bardziej bolesnej, wstydliwe chowanej - Nie chciałabym, by ktoś obcy dotykał moich blizn - dłoń, niby potwierdzeniu, powędrowała ledwie muśnięciem nad linię zakrytego brzucha, by dwa uderzenia serca potem, wrócić do początkowej pozycji. Jej ciało kryło tylko jedną, brzydką tajemnicę, chowając nawet przed własnym wzrokiem tak mocno, jak było to możliwe. W perspektywie sieci przecinających się historii starszych ran, zdobiących jak niebezpieczne trofeum, skórę chłopaka - jej własna, rodziła w niej tylko bolesne obrzydzenie.
Wdech płytki poprowadził rozbieganość myśli ku zadaniu, ciągnąc dłonie w płytkiej wodzie i chłodnej perspektywie zabiegu. Skupienie, jak podczas gruntowania płótna pod nowy obraz. Oczyszczała plamy niepotrzebnie brudzące to, co należało do bytności kuszenia. Palce z czułością niezręczną, opierały się skórze, wydobywając rzeczywisty kolor i kształt, chociaż tym samym odsłaniając nowe odcienie znowu, żółcią pęczniejących zadrapań i siniaków. I była wdzięczna za cierpliwość. Pochylała się czasem blisko bardzo, odchylając tylko, by zgarnąć sypiącą się gdzieś po ramieniu czerń włosów z niemą, choć uparcie ignorującą pewnością, że śledzi ją rozgorączkowany blask złota. Słowa, które przełamały ciszę, stopiły się z jej gestami i opadającymi kroplami wody. Kazały unieść wzrok i dać się uwięzić temu, należącemu do chłopaka. Tylko na chwilę.
- Może zdecyduj po prostu. Wcześniej "nie powinnaś", a teraz "możesz robić co chcesz" - nieco za szybko pochyliła się znowu nad raną, tę niżej ulokowaną, zrywając więź, którą w niej zakotwiczył słowami - Której wersji mam się trzymać? - zatrzymała początkowy gest, odrywając miękkość materiału od rozdarcia. Oblizała nerwowo wargi, nie wahając się jednak nad odpowiedzią - Nie jesteś mi nic winien. Zdecydowałam się na coś, bo tak chciałam. - nawet jeśli ujął ja sposób przekazu, czuła na języku krople wracającej złości - Cudze życie to nie targ korzyści - dodała już łagodniej, unosząc wzrok tylko na tyle, by uchwycił cień mrugających rzęs. Usłyszał.
Coś w tym nie dawało jej spokoju. Wstyd zapewne, wpisał się już w toczone malarsko gesty na gorącej fakturze ciała. Wiedziała, że o tym wiedział. Widział. Napięcie niezwerbalizowane, mimo osłabienia, poruszało się z każdą rozbawioną zmarszczką przy oku, z kołysaniem warg, powstrzymywanych czym? Czego właściwie oczekiwał? Czego chciał? Czemu, nawet tak bardzo odsłonięty na atak, poddany woli pomocy, prowokował drżenia, jak uparty artysta, rysując wyraźnym różem pierwotną bladość policzków.
Ruch, zarejestrowany granicą spojrzenia, jak w zwolnieniu, uznała za nieznaczną prośbę, być może niemą reakcję na impuls bólu. Być może, wskazując jej kierunek potrzeby, którą zająć się miała, gdy tylko odsączy czerwieniejącą wilgoć bawełny. W zatrzymamy więc kadrze, siatkówka oka odbijała się obrazem unoszonej ku niej dłoni, rozumiejąc cel dopiero, gdy płomień dotyku, linią niezdarną poprowadził przez skórę dreszczem. Zamarła z palcami zwiniętymi nad odbiciem zmąconych kropel, nieruchomo pozostając nawet wtedy, gdy ciepło urwało się, pozostawiając ścieżkę, jak maźnięcie pędzla. Wszystko co do tej pory robił, naznaczał gwałtownością, intensywnością, na którą intuicyjnie reagowała ucieczką. Po fali doświadczanej do tej pory, przyjęła z zaskoczeniem, urwanym oddechem, mogący niechcący odwołać gest, który dla odmiany, witała sparaliżowaną tęsknotą. Trącały strun melodii, jakiej nie słyszała zbyt dawno. Zrozumienie za to przywitała z wydechem, prostując przy tym sylwetkę i hamując chęć, by przejechać kciukiem miejsce, które nadal żywo łaskotało pozostawioną czułością.
Dała sobie czas. Potrzebowała go, bo gdy rzeczywistość ruszyła pośpiesznym tempem, krew wzburzyła się, wtłaczając niechybną katastrofę. Miękkość trąciła kolana, chociaż bose stopy nie postawiły ani kroku. Nie rozumiała. Nie rozumiała co nim kierowało i dlaczego, raz za razem, sięgał do granic, których nie spodziewała się nigdy więcej odkrywać. Prowokował? Kpił? Spojrzenie, którym ją obdarzył, czuła niemal fizycznie, jak dotyk, gdy kreślił kształt jej lica. Zacisk w piersi wzmógł się, nie dając szansy, by rozchylone zaskoczeniem wargi, zwerbalizowały choć cień tego, co jawiło się w głowie. Powietrze przecięły nowe słowa, a ona w końcu zetknęła na nowo z linią jasnego spojrzenia. Na krótko, bo zamiast odpowiedzieć, wyrwała się z paraliżu, sięgając ku chłopakowi. Nagłość, mogła zapowiadać wszystko, jak zryw wiatru, który zdecydował się zmienić kierunek podmuchu. Upuściła bawełnę, która na nowo pochłonęła się w zimnie zróżowionej toni. Ona sama, pokonała krótki dystans, jaki ich dzielił, opierając kolano o brzeg kanapy, tymczasem dłonią chłodną sięgnęła chłopięcego czoła. Był rozpalony. I tam szukała rozwiązania nagłej zmiany. Ale dotyk nie zatrzymał się długo w miejscu, bo palce w kolejnym impulsie zerwanego z uwięzi pragnienia, wplotła wyżej, chwytając między opuszki miękkość rudych pasm, by zaraz, delikatnie zaczesać je do tyłu, zgarniając falę, która przysłaniała nieznacznie utkwione w niej źrenice, kleiły się do skroni. Dłoń bladą zatrzymała gdzieś na linii na karku - Czyli nawet nie wiesz, dlaczego - odezwała się w końcu cicho, miękko, zaglądając w zaszkloną gorączką toń, próbując zwolnić gonitwę obijającą się o żebra i szum nagły w uszach.
Odsuwając się, zahaczyła paliczkami o skroń, potem bark i w równej początkowi nagłości, oddać skradzioną przestrzeń. Odwróciła się bez słowa, nie dając szansy na zastanowienie, ani zrozumienie, co i czy coś - zadziało się w tych kilku chwilach. Minęła stolik, docierając do jednej z szafek. Podsunęła niewielki stołek, na który wspięła się, a w jednej z zamkniętych półek, wyciągnąć nieduży koszyczek. Zeskoczyła lekko, obejmując niewielkie opakowanie czegoś, czego zawartość, jakoś mechanicznie, sztywno, rozerwała, wsypując zawartość do szklanki, w której znalazła się woda. I wszystko to, uparcie, nie zerkając nawet na pozostawionego na kanapie chłopaka. Za długo.
- Wypij. Działa przeciwbólowo i przeciwzapalnie - zatrzymała się w stosownej dla uspokojenia zmysłów odległości, oplatając przeźroczyste naczynie, jak tarczę przed sobą, cierpliwie czekając... na zgodę. Jego lub jej.
- Jeśli czegoś ode mnie jeszcze potrzebujesz - wahnie zakwiliło w tonie - po prostu powiedz.
@Warui Shin'ya
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Poddawał się jej inercyjnie - zesztywniałe bólem ciało lgnęło do dotyku, rozluźniało się tam, gdzie wilgotny ręcznik zdążył zetrzeć krew, czyszcząc nowe rany i dając im moment orzeźwiającej ulgi. Mięśnie raz mocno zarysowane, z każdym zamoczeniem tkaniny w wodzie, traciły na rysach, gdy przez nos przedzierał się powolny wydech; nie miał żadnej kontroli nad tym co robił, nie wiedział też, na ile rzeczywiście może sobie pozwolić. W obcym pomieszczeniu, przy dziewczynie, z którą wiązał go jedynie pulsujący impuls upokorzenia, rozlewający się ognistym ciepłem po policzku - teraz już w formie blaknącego wspomnienia, ale to wspomnienie, było wystającym gwoździem, stale gdzieś go obcierało - niewygoda ściskała przełyk.
W normalnych okolicznościach z pewnością nie przejmowałby się zbytnią swawolą - obejrzałby już każdy zakątek mieszkania, oparł ostatecznie o miękkie poduszki kanapy, zatapiając w nich mimo brudnej czerwieni. Co go powstrzymywało tym razem, że jedyne, na co był gotów, to usłużnie czekać na mruknięcie przyzwolenia, jakiego z pewnością nie będzie mu dane usłyszeć? Zamknięty w żelaznej klatce robił wszystko, aby się nie wiercić, nie dotykać jej, nie naruszać dalej stref, przez które odwracała głowę i marszczyła brwi. Płoszone kocięta reagowały podobnie - nie wszystkie przepadały za pieszczotami, szczególnie na samym początku, gdy instynkt wołał o zachowanie odpowiedniego dystansu, nawet jeżeli nieznajomy zachęca do siebie szelestem potrząsanych smakołyków. Szacunek do ludzi był ostatnią rzeczą, o jaką można posądzać Shina - ale w opiekuńczej aurze dziewczyny działał na zupełnie innych zasadach. Normy, których nie trzymał się przez wzgląd na arogancką buńczuczność, teraz zakuwały go w ciężkie okowy, nakazujące, aby nie przeszkadzać. Mógł - co najwyżej - obserwować bacznie jej poczynania, delikatne kostki uwypuklające się, gdy zamykała materiał w perłowych dłoniach, by zaraz naprzemiennym ruchem nadgarstków zżymnąć nadmiar wilgoci; oddychał przy tym metodycznie, uwieszając czujność na małych rękach o smukłych palcach prawdziwej artystki. Sam przeguby miał sine, fioletowe, żółtawe i niebieskawe od rozlewających się nań siniaków; śródręcze zdobiły drobne nacięcia zwierzęcych pazurów po zabawach ze znajdami, z którymi spędzał późne wieczory; przy niej zaś miał bardziej łapska. Równie szorstkie, sczerniałe tam, gdzie strupy zdążyły przybrać twardą warstwę i różowe w miejscach, w których tkanka była świeżo naruszona. Co za idiotyzm, by w ogóle przejmował się swoim wyglądem; a jednak gdy usłyszał jej głos, zaskarbiła sobie pełnię uwagi.
Skrzywił się tylko lekko; odruchowo. Bardziej na fakt, że musnęła opuszkami okolice zakrytego brzucha - i to zakodował, wbił kolejnym gwoździem w żywą tablicę informacji, jakie wyławiał i przypinał pinezkami albo szlifował, układając finalnie na biurku. Może nie miało to żadnego znaczenia; może chwyciła się tam z przypadku.
A może było w tym więcej nacechowanych przeszłością elementów niż mógłby przypuszczać.
- Blizny mi nie przeszkadzają. - Z każdym słowem szramy szkaradnie znaczące policzek zaczynały się poruszać; grube, nieregularne linie, przypominające zalęgłe, znieruchomiałe robactwo skryte pod jaśniejszym skrawkiem cery, ożywały wraz z wyrazami, pełgając pod skórą w makabrycznych drgnięciach. Ustawały jedynie, gdy milknął - jak teraz, rozbity między kamienną pozycją a zbadaniem skazy za pomocą startych opuszek, jakby chciał się upewnić, że dalej tam jest, że mówi dziewczynie o czymś, na czym doskonale się zna.
- Możesz dotykać. - W wypowiedź zaplątało się rozbawienie starszego nastolatka oferującego młodszemu rodzeństwu zagranie na nowej konsoli. Zaryzykował tylko na tyle, aby pochylić się nieco ku rozmówczyni; łokcie wspierając niespiesznie na rozstawionych szeroko udach, sięgając zmysłami do zapachu wiśni. - Nie zakrywam twarzy, bo wstydzę się tego jak wyglądam. Zakrywam ją, bo inni czują dyskomfort, gdy na nią patrzą. Maseczka rodzi inne skojarzenia. Dzięki niej nie ma pytań i opuszczania wzroku na buty, jakby w obawie, że przez lata nie byłem świadom oszpecenia i trzeba to dalej trzymać w tajemnicy, by nie zrobiło mi się przykro.
Z krtani wymknęło się krótkie parsknięcie; śmiech zamarł w przełyku, zablokowany nagłym ściskiem, gdy pod wpływem zbytniej gwałtowności zabolały świeże rany. Spod zmarszczonych brwi wyzierały jednak dalej pełne figlarności ślepia. Topazy nieugięcie szukały kontaktu w ciemnych odpowiednikach odcienia umbry; krzyżując się z nimi uśmiechnął się szerzej, ukazując rząd zębów o ostrych kłach.
- Nie powinnaś przepraszać. - Uściślanie tego też wydawało mu się zabawne. Niezrozumiały dowcip, który rozumiał tylko on sam, a który sprawiał, że kąciki spierzchniętych warg dalej utrzymywały się w górze - przynajmniej jeden, lewy, z sinusoidą krzywej blizny jak przedłużenie grymasu. - Robić ze mną możesz co chcesz.
Nawet jeżeli cudze życie to nie targ korzyści - nieważne. Nie miało znaczenia jak samarytańsko pragnęła to rozegrać, gnieżdżące się pod żołądkiem potrzeby wyrównania rachunków nie pozwoliłyby, aby zostawić temat przemilczany. Mógł tego nie drążyć, odpuścić temat, ale sposób związany z zapomnieniem i uznaniem wszystkiego za domknięte nie wchodził w grę. Sytuacja - ratunek, nie powinien uciekać od tego określenia, bo przecież dosłownie go właśnie ratowała - nie była rozdziałem w książce, po którym następuje przeskok o kilka miesięcy wprzód. Nie dało się w niedoprecyzowaną lukę wcisnąć dowolnych scenariuszy - takich, jakie pasowały danemu czytelnikowi.
Nie wątpił jednak, że pomogła mu, bo tego chciała - że w innym wypadku podjęłaby walkę, zadzwoniła na policję albo zwyczajnie wydała go pościgowi. Zaczepliwe: dlaczego? dalej cierpło na ustach, ale nie rozkopywał tego; między nimi było za dużo niewiadomych.
Zaczął się do tego prawie przyzwyczajać.
Ale gdy zdawało mu się, że oswoił już myśl, że prawdopodobnie nigdy nie dotrze do najgłębszych otchłani jej umysłu, a już na pewno, nawet jeżeli sama mu to przedstawi, nie pojmie ich za cholerę, raz jeszcze zrobiła coś, co wytrąciło go z równowagi.
Gdy dostrzegł bosą stopę przesuwającą się po posadzce, machinalnie wyprostował plecy. W głowie rzeczywiście mu się kręciło - jak po imprezie, ostrym rauszu. Dziwna pustka wypełniała czaszkę, podnosząc ją i nadając lekkości, podczas gdy ciało pozostało ciężkie i zwaliste. Panował nad nim jednak dostatecznie, by - gdy tylko się przybliżyła - ściągnąć łopatki, unieść ku niej twarz.
Wnętrze dłoni dziewczyny wypełniał przyjemny chłód - w zetknięciu z gorącym czołem stanowił szablonowy kontrast między arktyczną krą a pożarem. W neutralności jej dotyku doszukał się egoistycznej pieszczoty. Przekrzywił skroń ku sunącej wzdłuż rudych pasm ręce, przymykając zmęczone powieki. Sen wżerał się w niego jak toksyna, dominował obszary mózgu, które nieprzerwanie walczyły o przytomność - byle kupić jeszcze parę sekund rozmowy, wyciągnąć w skrzynię pamięci niewielki detal.
Czyli nawet nie wiesz dlaczego.
Nie za bardzo.
Miał to na końcu języka, ale zdążyła się już odsunąć - tak nagle, że skrzywił się, otwierając na powrót oczy, tym razem z pomrukiem rozczarowania. Mogła zostać moment dłużej; wciąż głaskać płonący od wewnątrz kark zimnem opuszek.
Zorientował się - gdy poszła, przetrząsając półki w szafce - że zdążył unieść dłonie, ale na miejscu, o które chciał je oprzeć, nie było już szczupłości jej bioder, nie sięgnąłby w zagięcia zbierającej się nad paskiem bluzki. Odłożył więc ręce z powrotem na uda, pocierając je spokojnie, znajdując pierwsze lepsze zajęcie, póki domowniczka nie wróciła; nie rozerwała bezdźwięcznie saszetki, nie wsypała popiołu zawartości do przeźroczystej szklanki.
To coś działało przeciwbólowo i przeciwzapalnie.
Odebrał od niej kubek, obracając go w palcach, jak ktoś, kto musi się wpierw przyzwyczaić do jego kształtu, bo pierwotnie chodziło o zupełnie inny.
- Nie przywykłem, by pić w towarzystwie. - Skwaszenie uwypuklił zmarszczeniem brwi; i lekkim zaciśnięciem warg, bo rzeczywiście nigdy nie pozwalał sobie na to, aby ściągać maskę, a z nią w stałym załączeniu nie mógł ani jeść, ani sięgać po napoje. Bezsensowność dziesiątek tysięcy akcji, w których odmawiał wyjścia do baru, restauracji albo zwykłego, ludzkiego spotkania w liczniejszym gronie, nagle wzrosła dwukrotnie.
Niczego od niej nie potrzebował, ale zamiast pokręcić głową w zaprzeczeniu, ściągnął jedną z dłoni z naczynia i oparł ją na kanapie tuż obok siebie. Zapraszająco.
Byle była bliżej.
- Napij się ze mną. - Spód kubka oparł nad kolanem; czuł przebijające się przez dresy ciepło rozwodnionego lekarstwa, ale nie wziął nawet łyka; wyczekiwał jej obecności, jej chwytu zamkniętego na podobnej, kruchej szklance. Weźmie herbatę? Chłodny napój? - Mów jak najwięcej. Na szyi masz jeszcze ślad. Malowałaś?
W normalnych okolicznościach z pewnością nie przejmowałby się zbytnią swawolą - obejrzałby już każdy zakątek mieszkania, oparł ostatecznie o miękkie poduszki kanapy, zatapiając w nich mimo brudnej czerwieni. Co go powstrzymywało tym razem, że jedyne, na co był gotów, to usłużnie czekać na mruknięcie przyzwolenia, jakiego z pewnością nie będzie mu dane usłyszeć? Zamknięty w żelaznej klatce robił wszystko, aby się nie wiercić, nie dotykać jej, nie naruszać dalej stref, przez które odwracała głowę i marszczyła brwi. Płoszone kocięta reagowały podobnie - nie wszystkie przepadały za pieszczotami, szczególnie na samym początku, gdy instynkt wołał o zachowanie odpowiedniego dystansu, nawet jeżeli nieznajomy zachęca do siebie szelestem potrząsanych smakołyków. Szacunek do ludzi był ostatnią rzeczą, o jaką można posądzać Shina - ale w opiekuńczej aurze dziewczyny działał na zupełnie innych zasadach. Normy, których nie trzymał się przez wzgląd na arogancką buńczuczność, teraz zakuwały go w ciężkie okowy, nakazujące, aby nie przeszkadzać. Mógł - co najwyżej - obserwować bacznie jej poczynania, delikatne kostki uwypuklające się, gdy zamykała materiał w perłowych dłoniach, by zaraz naprzemiennym ruchem nadgarstków zżymnąć nadmiar wilgoci; oddychał przy tym metodycznie, uwieszając czujność na małych rękach o smukłych palcach prawdziwej artystki. Sam przeguby miał sine, fioletowe, żółtawe i niebieskawe od rozlewających się nań siniaków; śródręcze zdobiły drobne nacięcia zwierzęcych pazurów po zabawach ze znajdami, z którymi spędzał późne wieczory; przy niej zaś miał bardziej łapska. Równie szorstkie, sczerniałe tam, gdzie strupy zdążyły przybrać twardą warstwę i różowe w miejscach, w których tkanka była świeżo naruszona. Co za idiotyzm, by w ogóle przejmował się swoim wyglądem; a jednak gdy usłyszał jej głos, zaskarbiła sobie pełnię uwagi.
Skrzywił się tylko lekko; odruchowo. Bardziej na fakt, że musnęła opuszkami okolice zakrytego brzucha - i to zakodował, wbił kolejnym gwoździem w żywą tablicę informacji, jakie wyławiał i przypinał pinezkami albo szlifował, układając finalnie na biurku. Może nie miało to żadnego znaczenia; może chwyciła się tam z przypadku.
A może było w tym więcej nacechowanych przeszłością elementów niż mógłby przypuszczać.
- Blizny mi nie przeszkadzają. - Z każdym słowem szramy szkaradnie znaczące policzek zaczynały się poruszać; grube, nieregularne linie, przypominające zalęgłe, znieruchomiałe robactwo skryte pod jaśniejszym skrawkiem cery, ożywały wraz z wyrazami, pełgając pod skórą w makabrycznych drgnięciach. Ustawały jedynie, gdy milknął - jak teraz, rozbity między kamienną pozycją a zbadaniem skazy za pomocą startych opuszek, jakby chciał się upewnić, że dalej tam jest, że mówi dziewczynie o czymś, na czym doskonale się zna.
- Możesz dotykać. - W wypowiedź zaplątało się rozbawienie starszego nastolatka oferującego młodszemu rodzeństwu zagranie na nowej konsoli. Zaryzykował tylko na tyle, aby pochylić się nieco ku rozmówczyni; łokcie wspierając niespiesznie na rozstawionych szeroko udach, sięgając zmysłami do zapachu wiśni. - Nie zakrywam twarzy, bo wstydzę się tego jak wyglądam. Zakrywam ją, bo inni czują dyskomfort, gdy na nią patrzą. Maseczka rodzi inne skojarzenia. Dzięki niej nie ma pytań i opuszczania wzroku na buty, jakby w obawie, że przez lata nie byłem świadom oszpecenia i trzeba to dalej trzymać w tajemnicy, by nie zrobiło mi się przykro.
Z krtani wymknęło się krótkie parsknięcie; śmiech zamarł w przełyku, zablokowany nagłym ściskiem, gdy pod wpływem zbytniej gwałtowności zabolały świeże rany. Spod zmarszczonych brwi wyzierały jednak dalej pełne figlarności ślepia. Topazy nieugięcie szukały kontaktu w ciemnych odpowiednikach odcienia umbry; krzyżując się z nimi uśmiechnął się szerzej, ukazując rząd zębów o ostrych kłach.
- Nie powinnaś przepraszać. - Uściślanie tego też wydawało mu się zabawne. Niezrozumiały dowcip, który rozumiał tylko on sam, a który sprawiał, że kąciki spierzchniętych warg dalej utrzymywały się w górze - przynajmniej jeden, lewy, z sinusoidą krzywej blizny jak przedłużenie grymasu. - Robić ze mną możesz co chcesz.
Nawet jeżeli cudze życie to nie targ korzyści - nieważne. Nie miało znaczenia jak samarytańsko pragnęła to rozegrać, gnieżdżące się pod żołądkiem potrzeby wyrównania rachunków nie pozwoliłyby, aby zostawić temat przemilczany. Mógł tego nie drążyć, odpuścić temat, ale sposób związany z zapomnieniem i uznaniem wszystkiego za domknięte nie wchodził w grę. Sytuacja - ratunek, nie powinien uciekać od tego określenia, bo przecież dosłownie go właśnie ratowała - nie była rozdziałem w książce, po którym następuje przeskok o kilka miesięcy wprzód. Nie dało się w niedoprecyzowaną lukę wcisnąć dowolnych scenariuszy - takich, jakie pasowały danemu czytelnikowi.
Nie wątpił jednak, że pomogła mu, bo tego chciała - że w innym wypadku podjęłaby walkę, zadzwoniła na policję albo zwyczajnie wydała go pościgowi. Zaczepliwe: dlaczego? dalej cierpło na ustach, ale nie rozkopywał tego; między nimi było za dużo niewiadomych.
Zaczął się do tego prawie przyzwyczajać.
Ale gdy zdawało mu się, że oswoił już myśl, że prawdopodobnie nigdy nie dotrze do najgłębszych otchłani jej umysłu, a już na pewno, nawet jeżeli sama mu to przedstawi, nie pojmie ich za cholerę, raz jeszcze zrobiła coś, co wytrąciło go z równowagi.
Gdy dostrzegł bosą stopę przesuwającą się po posadzce, machinalnie wyprostował plecy. W głowie rzeczywiście mu się kręciło - jak po imprezie, ostrym rauszu. Dziwna pustka wypełniała czaszkę, podnosząc ją i nadając lekkości, podczas gdy ciało pozostało ciężkie i zwaliste. Panował nad nim jednak dostatecznie, by - gdy tylko się przybliżyła - ściągnąć łopatki, unieść ku niej twarz.
Wnętrze dłoni dziewczyny wypełniał przyjemny chłód - w zetknięciu z gorącym czołem stanowił szablonowy kontrast między arktyczną krą a pożarem. W neutralności jej dotyku doszukał się egoistycznej pieszczoty. Przekrzywił skroń ku sunącej wzdłuż rudych pasm ręce, przymykając zmęczone powieki. Sen wżerał się w niego jak toksyna, dominował obszary mózgu, które nieprzerwanie walczyły o przytomność - byle kupić jeszcze parę sekund rozmowy, wyciągnąć w skrzynię pamięci niewielki detal.
Czyli nawet nie wiesz dlaczego.
Nie za bardzo.
Miał to na końcu języka, ale zdążyła się już odsunąć - tak nagle, że skrzywił się, otwierając na powrót oczy, tym razem z pomrukiem rozczarowania. Mogła zostać moment dłużej; wciąż głaskać płonący od wewnątrz kark zimnem opuszek.
Zorientował się - gdy poszła, przetrząsając półki w szafce - że zdążył unieść dłonie, ale na miejscu, o które chciał je oprzeć, nie było już szczupłości jej bioder, nie sięgnąłby w zagięcia zbierającej się nad paskiem bluzki. Odłożył więc ręce z powrotem na uda, pocierając je spokojnie, znajdując pierwsze lepsze zajęcie, póki domowniczka nie wróciła; nie rozerwała bezdźwięcznie saszetki, nie wsypała popiołu zawartości do przeźroczystej szklanki.
To coś działało przeciwbólowo i przeciwzapalnie.
Odebrał od niej kubek, obracając go w palcach, jak ktoś, kto musi się wpierw przyzwyczaić do jego kształtu, bo pierwotnie chodziło o zupełnie inny.
- Nie przywykłem, by pić w towarzystwie. - Skwaszenie uwypuklił zmarszczeniem brwi; i lekkim zaciśnięciem warg, bo rzeczywiście nigdy nie pozwalał sobie na to, aby ściągać maskę, a z nią w stałym załączeniu nie mógł ani jeść, ani sięgać po napoje. Bezsensowność dziesiątek tysięcy akcji, w których odmawiał wyjścia do baru, restauracji albo zwykłego, ludzkiego spotkania w liczniejszym gronie, nagle wzrosła dwukrotnie.
Niczego od niej nie potrzebował, ale zamiast pokręcić głową w zaprzeczeniu, ściągnął jedną z dłoni z naczynia i oparł ją na kanapie tuż obok siebie. Zapraszająco.
Byle była bliżej.
- Napij się ze mną. - Spód kubka oparł nad kolanem; czuł przebijające się przez dresy ciepło rozwodnionego lekarstwa, ale nie wziął nawet łyka; wyczekiwał jej obecności, jej chwytu zamkniętego na podobnej, kruchej szklance. Weźmie herbatę? Chłodny napój? - Mów jak najwięcej. Na szyi masz jeszcze ślad. Malowałaś?
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
maj 2038 roku