Największe pomieszczenie, które łączy ze sobą jasną, otwartą kuchnię z najpotrzebniejszym wyposażeniem, często korzystanym, chociaż zadbanym. Miejsce zawiera także mini salon z kanapą oraz miejscem wypoczynkowym dla potencjalnych gości. Całość zachowana w stylu japońskim, jedną ze ścian zdobi szkicowany, odręczny malunek, autorstwa samej właścicielki mieszkania.
Przyzwyczaiła się do cudzej obecności w progach swojego mieszkania. Mniej lub bardziej zapowiedziane, witała zaufaniem, wierząc - ze niosły prośbę lokowaną w rękach zerkających na nią bóstw. Być może dlatego, pierwszym impulsem, nawet, gdy to gniew pierwszy przekroczył próg, tlił się iskrą, było przyjęcie tego co niosło ze sobą rozpalone spojrzenie. Nie była tylko przegotowana na niebezpieczną mieszankę wrażeń, które chwiały kodowanymi - dawno temu - poruszeniami rozdartego serca. Zanurzyła się w nich, jak w burzowej fali, pierwszymi odruchami, reagując po prostu ucieczką, w najbardziej instynktownych odcieniach. Nikt, kto po raz pierwszy doświadczał nie był w stanie zrozumieć od razu, ani radzić sobie z konsekwencjami reakcji. Czy była w swoim niedoświadczeniu niezręczna - nie miała pojęcia. Na pewno za to pęczniejący - nie tylko malunkami różu na policzkach - wstyd rządził na pierwszej linii "obrony", przepuszczając co jakiś czas inne emocje, jak wartką wodę między palcami. Nikt jednak nie naraził jej do tej pory na tak bezpośredni kontakt...z męska naturą. W tej nieprzewidywalnie rozpraszającej płaszczyźnie. Obleczonej skrajnościami, które w zestawieniu, wprawiały ciało w niekontrolowane drżenia. To nie tak miało być przecież. Nawet, jeśli absolutnie, nie wiedziała - jak właściwie być miało.
Oparła się na prośbie. Na wyklutej trosce i jakiejś rozpaczliwie potrzebie pomocy. I chociaż ktoś obserwujący ja z boku, mógłby przypisać jej decyzji górnolotnej wartości, rzeczywistość wyglądała o wiele prościej, żałośniej. To strach darł się pazurami po sumieniu, jak po szkle, wywołując mdłości na sama myśl, że mogłaby zostawić kogoś na pastwę losu, jak z trucizną, nie umiała pogodzić się z obojętnością na krzywdę. Ta przerażała, ją, wyrywała wstydliwy jęk błagania, gdy koszmary kpiły z jej lęku. Ale to nie naiwność kleiła się do jej działań, bo przecież wiedziała i widziała, jak wyglądał świat. Tylko - jak mogłaby wytłumaczyć plączącą się w zachowaniu zawiłość akurat jemu? Zapewne równie łatwo, jak on - jej - własne naleciałości.
Nie umiała oprzeć się pragnieniu, które spijało z sylwetki kolejne szczegóły, które świadczyły - o nim. Nie tylko sieć starych blizn, mniej lub bardziej świeżych ran, kreślonych jakoś czule nawet - zadrapań, opowiadały. Łapała się na tym, że chociaż palce z oddaniem traktowały oczyszczane z krwawych zacieków rany, to ciemnookie pojrzenie, zapamiętale kreśliło granice wokół ciała, zamykając je we własnej pamięci, jak odbicie. Rysowało widoczne linie mięśni, obejmowała kształt zwiniętych palców, wodziła za kroplami potu i niewidocznej już tak krwi, obejmując całość w ramach odzwierciedlanego - chociaż wciąż tylko w głowie - rysunku. Nie przyznając się zbyt szybko, pamiętała i znaczony wyraźnością, kształt warg i początek szarpanej linii historii, której...
Możesz dotykać - chciała dotknąć.
Odsunęła się, gdy chłopak pochylił się w jej stronę. Dłoń zanurzona w naczyniu, plątała opuszkami toń, jakby chciała zebrać z nich osiadły chłód. Nie uciekła tylko spojrzeniem, dając się znowu uwięzić złotym oprawom źrenic. Urwany śmiech, kończący odsłonę powitała nagłym mrużeniem rzęs. Z jednej strony, rozumiała. Byłaby nawet wdzięczna, że nie kłamał żywo, rzucając jej w twarz tanią wymówką. Żałowała tylko, że szczerość tak ciasno okrasił drwiną. Ranił. I w nieuchwytny sposób wiedziała - że robił to kryjąc tłumiony... ból. Oczywiście, ze mogła się mylić. Nie znała go. Nie miała nawet prawa do oceny, a jednak - zapamiętała mały szczegół - Mi też nie przeszkadzają blizny- chyba, że własna - pomyślała, czując, jak mdłość krótko sięga zmysłów. Niby przypomnienie, rozproszone męskim uśmiechem. Wybijał z rytmu raz płynących wrażeń, to znowu kierując jej uwagą w inna stronę, jak wirująca chorągiewkę. Drażnił, naciągając i jej wargi w cichym, niezadowolonym cmoknięciu - Łatwo ci przychodzi, oddawanie siebie? Nie powinieneś rzucać pochopnie deklaracjami jak ta. To niebezpieczne... - pokręciła głową, wierzchem dłoni, strącając kosmyk, który zsunął się na policzek, zahaczając o kącik ust - chociaż, chyba doskonale o tym wiesz - prowokował. Czy sprawdzał jak daleko mógł się jeszcze posunąć? Jak wiele była w stanie przyjąć, albo zrobić? Odzywał się w niej nawet cichy, chociaż silnie w takim momencie wibrujący głos, że jeszcze się zdziwi. Ale myśli pozostawała zamknięta szczelnie, śledząc szkliste spojrzenie spod półprzymkniętych powiek. Dopiero ruch, gest jego, potem jej, wydawał się potwierdzać nieujawnioną obietnicę. Ledwie niewinnym maźnięciem przypominając, że naprawdę mogła zrobić co chciała. Zgodnie z i niezgodnie z prośbą. Nie tylko palce tęskniły do dotyku, gdy między opuszkami sunęła miękkość włosów, gdy spijała gorąc skóry. A ta artystyczna forma wyrazu, którą tłumaczyła niekiedy natchnienie, wyłaniała się w końcu z głębokiego uśpienia. Nawet jeśli na oślep i bez przyznania do winy. I prowadzone - zupełnie inną potrzebą. Czystszą, gaszącą ciągnący się z nią, jak język ognia - cień.
Zyskana, jakoś niewdzięcznie przestrzeń, chociaż budziła opanowanie, wysupływała coraz gęstszą przestrzeń nieprzytomności. Ta oplatała ciało chłopaka, jego gesty, słowa sprawiając, że przypominał kogoś głęboko zanurzonego w toni morskiej. Odpływał, ale - teraz, mogła na to pozwolić. I jemu i sobie - Bo tego nie pije się w towarzystwie - po raz pierwszy, to jej wargi uniosły się lekko, pociągając na krótko rozbawienie, które zgasło zaraz potem. Pewniej jednak, skróciła dystans, wsuwając szklankę z zawartością między długie palce - te większe, bardziej szorstkie, na tyle szerokie, że mógłby zamknąć w nich jej dłoń. Przechyliła głowę, a ramiona zaplotła przed sobą, gdy wolno wskazał miejsce obok siebie. Zanim cokolwiek zdecydowała, dokładnie tam, gdzie przed momentem była jego ręka - pojawił się kocur, zmiatając ogonem nerwowo, jakby - chciał przypomnieć o swojej obecności. I swojej - własności. Carei przygryzła wargę, dusząc mimowolny uśmiech - Kiedyś się napiję - obiecała kiwnięciem głowy - nie dziś. Ty wypij - rozplotła ramiona, by dłonią wskazać na kubek. I odetchnęła dopiero, gdy zawartość zniknęła. Opuściła dłonie najpierw wzdłuż ciała, potem, na wspomnienie smugi sięgając do szyi, gdzie wciąż czuła linię pozostawionego dotyku - Malowałam - potwierdziła lekko, finalnie decydując się jednak zbliżyć - zazwyczaj maluję - dodała, łagodnie - I mogę mówić. Mogę nawet opowiedzieć bajkę na dobranoc. Znam kilka. Ale czuję, że żadnej nie zapamiętasz - usiadła ostrożnie, pozostawiając między nimi siedzącego czujnie kota. Tak czujnego, jak ona sama, gdy z bliska obserwowała, jak sen, w końcu popycha ciało yurei w ciemność. Szklące złoto tęczówek przysłoniły rzęsy, a wsparte na oparciu ciało, oddało całość napięcia. Kociak wyrwał z miejsca, gdy nieprzytomny przesunął się w jej stronę. Ręka popłynęła za bark chłopaka, zatrzymując jego upadek w miejscu. Ciężar głowy opadł na nieco odsłonięty bark, wilgotne pasma załaskotały, rozsypując się ognistą falą przy obojczykach, a Carei zamarła w ostrożności. Ciepło rozlało oddechem, gdy pochyliła się lekko, a palcami drugiej ręki, najdelikatniej jak potrafiła, ujęła męski policzek. Wstrzymała oddech, manewrując tak, by wysunąć się z objęcia, a Waruia ułożyć na wezgłowiu kanapy. Opadła na kolana, nie odrywając nawet na moment dłoni, wspartej na wyraźnie zarysowanej linii męskiej szczęki. Wypadało odsunąć się. Przykryć miękkością koca, zadbać jeszcze o opatrunki, ale zamiast tego zadziało się coś innego.
Opuszek palca, niby pamiętliwą linią, przytrzymał początek widocznej blizny, skrytej wcześniej pod materiałem maseczki. Kciuk, prześledził ciepłem każdą nierówność, zatrzymując się na kolejnej granicy. Tylko na moment, bo jak zamroczona, z rzuconym być może na nią zaklęciem, z równą pieczołowitością, obrysowała dotykiem miękkość dolnej wargi. Cofnęła się jak oparzona dopiero na myśl, by zrobić to samo z górą. Rozgrzane wnętrze dłoni przytknęła najpierw do własnych ust, potem, w panice, ze wstydem, oparła na szkarłatnym już policzku. Chyba naprawdę postradała zmysły. Artystycznie, czy nie - nie powinna. Nawet jeśli mogła z nim robić co chciała. Odsunęła się mocniej, opierając plecami o stolik i oddychając głęboko, tylko kątem oka dostrzegając nierówne poruszenie. Nie zbudził się. A jej brzydkie zachowanie - jak u brojącego dziecka - nie zostało odkryte. Nie dziś. Tyle tylko, że nieszczęśliwie nic co czuła, do dziecięcych nie kwalifikowało.
@Warui Shin'ya
| zt x2
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Rudy, pręgowany kocur, wciąż ocierał się o nagie łydki właścicielki, KTÓRA wyjątkowo, dzisiejszego wieczora pozbawiała go należnej mi ilości atencji. Plątał się więc przy nodze, kilkukrotnie zostając tez strąconym z kuchennego blatu, na którym - czuł doskonale - chowały się niedostępne mu smakołyki. Zwierzak wyczuwał, że nastąpiła zmiana. Powietrze wokół czarnowłosej zdawało się drgać, jakby pobudzone nuconą pod nosem melodią, równą tej lecącej z głośnika laptopa. Brakowało tam niespokojności, która rozgryzał nocami, gdy drobna dziewczyna przewracała się zmęczeniem strachu w wilgotnej pościeli. Jego mruczenie, idealnie równało rytm szaleńczo bijącego serca, koiło ruchliwość zaciskanych boleśnie dłoni. To było coś innego. Ciepłego, kuszącego szumiącą we krwi ciekawością, która osiadała różem na rozchylonych w zamyśleniu wargach dziewczyny. I wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby artystka dozowała uwagę, wystarczająco oddając pieszczoty na niewygłaskanym futrze.
Ostentacyjnie oparł nadąsany pyszczek o odsłoniętą kostkę bosej stopy, podczas gdy ogon zwinął się dość nośnie wokół drugiej nogi - Wiem, Jiro, wiem, ale będziemy mieli gościa - głoski osiadły na końcach wibrysów, oddając piedestał kociej obecności. Dłoń opadła niżej, gdy Carei kucnęła przy upominającym ją kocie. Palce wsunęły się na kark, delikatnością sobie tylko znajomą, tarmosząc mierzwioną miękkość rudego futra. To wystarczyło, by stworzenie, które tak łatwo chwytało linie przenikania dwóch rzeczywistości, rozwarło szczęki, ziewając w zadowoleniu. Wydobywający się z gardła warkot, jak towarzysząca melodia, rozgoniło drobne cienie panoszące się po kątach. W końcu, taka była jego rola.
Czarnowłosa podniosła się równo z wdzięcznym pukaniem do drzwi, które równie szybko wyznaczyło ścieżkę kociego biegu. Jeszcze zanim Carei dotarła do wejścia, kocur już ocierał się o framugę, jakby zawczasu zaznaczając dla rzeczonego gościa - że musiał się liczyć z jego obecnością. Dziewczyna, z mimowolnym uśmiechem, jeszcze zanim otworzyła drzwi, poprawiła warkocz, przerzucając splot na lewą stronę. Końcówkę zdobiła wstążka w odcieniu niebieskim dużo ciemniejszym, niż podwinięta w rękawach koszula, wsunięta bezpośrednio za pasek czarnych jeansów. Na uniesionym nadgarstku, który nacisnął klamkę, zawirowała drobna ozdoba, bransoletka, którą nosiła od lat. Cieniutki łańcuszek z czerniącym się wisiorkiem w postaci kota. Prezent, z którym nie rozstawała się właściwie wcale.
- Jesteś! - zawołała, odsuwając się od wejścia i pozwalając, by przyjaciółka i dawna mentorka, weszła do środka, pozwalając - po raz pierwszy - rozejrzeć się po jej mieszkaniu - Jeśli masz jakieś rzeczy na noc, zaniosę od razu do sypialni, ale - zostaniemy tutaj - kontynuowała, i dopiero gdy za plecami Itou kliknęły zamykane drzwi, pozwoliła sobie chwycić najpierw kobiecy nadgarstek, pociągając bliżej kuchnio-salonu, który - wciąż jakoś niósł za sobą kilka, zmieszanych wspomnień, których bohaterem był zupełnie inny, gość. Tchnienie przeszłości rozmywało się jednak w uśmiechu drugiej artystki, zatrzymując się na niciach teraźniejszości - ...zrobiłam nam kilka przekąsek, ale gdybyś była bardziej głodna, mam też curry! I cały zestaw herbat... chociaż, pamiętam, ze wspominałaś coś o winie? - przechyliła głowę, zatrzymując czujność źrenic na tych jaśniejszych, należących do Alaeshy.
Przeciągłe miauknięcie i miękkość oplatająca łydkę, pociągnęła uwagę w dół - ah! Nie przedstawiłam ci jeszcze mego przyjaciela, to jest Jiro - wypuściła rękę kobiety, by pochylić się nad wygiętym dumnie, kocim grzbietem. I chociaż kocur, jak zawsze, pozostawał nieufny wobec - jeszcze - mu obcej sylwetki, wodził za nią zielonością ślepi, jakby cedził dostrzeżone wokół postaci, migotliwe aury.
- Na co masz ochotę?
@Itou Alaesha
Warui Shin'ya, Ye Lian and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Wiedziała, że prędzej czy później porozmawiają. Teraz jednak chciała cieszyć spotkaniem, na które czekała. Zasługiwały na chwilę spokoju i pogodne spędzenie czasu. Również z tego powodu sporządziła mały podarunek. Przygotowała kartonik w granatowe i żółte kwiatki, do którego włożyła saszetkę doskonałej zielonej herbaty z herbaciarni Yōkina ha i słoiczek domowego umeboshi z morelowego drzewka z jej własnego ogródka. Do wszystkiego dołożyła dwa omamori, po które zaszła specjalnie do pobliskiej świątyni. Całość owinęła folią, którą oplotła cienką wstążką, kończąc węzełek kokardką. Miała nadzieję, że sprawi jej tym przyjemność.
Drzwi do bloku były otwarte, tym samym odpuściła dzwonienie domofonem i skierowała się prosto na schody. Stojąc pod drzwiami, wpierw przygładziła włosy, po czym z lekkością zapukała do mieszkania numer 7.
— Jestem! Cześć kochana! — Wszelkie wątpliwości wyparowały, gdy zobaczyła uśmiechniętą buzię Carei, mogąc również odwdzięczyć się pełnym uśmiechem. Itou szybko weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi, ponieważ widziała krążącą wokół nich kocią kulkę. Lepiej, żeby im nie uciekł!
Zdążyła jedynie ściągnąć buty w przedsionku, gdy Ejiri chwyciła ją za nadgarstek, zaprowadzając do pokoju. Zdziwiło to nieco Alaeshę, jednak był to tak uroczy gest, że aż zrobiło jej się ciepło na sercu. Najwyraźniej dziewczyna również cieszyła się z jej wizyty.
— Nie, mam tylko tę torbę. Zostawię ją przy sobie. — W rzeczywistości nie była specjalnie przywiązana do tej torby. Nawet do telefonu, którego nie miała zamiaru sprawdzać tego wieczoru, aby móc poświęcić całość swojej uwagi gospodyni. Chciała jednak zatrzymać ją przy sobie, aż do przekazania prezenciku.
— Och, przygotowałaś przekąski i curry! Jesteś taka kochana! Teraz to sama nie wiem, czy jednak nie jestem głodna — skoro mówisz o takich pysznościach! — Alesha jadła obiad jakiś czas temu i w tym momencie nie odczuwała specjalnego głodu, niemniej słowa Ejiri narobiły jej ochoty na przekąszenie czegoś.
— Taaaak, wspominałam o winie. — Odpowiedziała powoli, sięgając od razu do torebki. — Dlatego też przyniosłam butelkę ze sobą! — Przekazała butelkę Ejiri, ponownie zaglądając do torby. — To natomiast upominek ode mnie. — Bez możliwości odmowy włożyła kartonik owinięty folią w drugą wolną dłoń przyjaciółki.
— W środku są dwa talizmany! Pamiętaj, żeby ich nigdy nie otwierać! — Powiedziała zupełną oczywistość, niemniej była pewna, że Ejiri nie obrazi się na taki żart. — Ten granatowy to Yakuyoke, do ochrony przed negatywną energią... — Zatrzymała się na chwilę, ponieważ dopiero w trakcie mówienie zdała sobie sprawę, że kupiła akurat ten amulet, aby spróbować choć trochę ochronić przyjaciółkę przed nocnymi marami pokroju Kitsune. Zaraz jednak się zreflektowała, bo do omówienia czekał drugi talizman. — Natomiast ten żółty, to Enmusubi, amulet przyciągający miłość. Ponoć działa powoli, ale dzięki temu pozwala znaleźć właściwą osobę. — Przechyliła filuternie głowę do boku, składając przed Ejiri szeroki uśmiech. — Bo podejrzewam, że chłopcy, którym musiałaś spuścić łomot, chyba się do tej kategorii nie zaliczają? — Roześmiała się. — Koniecznie musisz mi o tym opowiedzieć!
Alaesha poczuła delikatne muśnięcie koło kostki, które na powrót przypomniało jej o kociej osobistości. Spokojnie kucnęła i wystawiła otwartą dłoń, aby kot mógł się zapoznać z jej zapachem. Nie wyglądał na do końca przekonanego, niemniej wydawał się zainteresowany jej obecnością. Powolnym ruchem sięgnęła drugą ręką do torebki, już po raz trzeci w ciągu tego krótkiego czasu, wyjmując paczuszkę smakołyków.
— Czy mogę go poczęstować? — Pokazała opakowanie w stronę Carei, żeby mogła ocenić, czy będą to odpowiednie smaczki dla Jirō.
— Na pewno mam ochotę na to wino! — Zaśmiała się dźwięcznie. — A o reszcie zadecyduj za mnie. — Puściła do dziewczyny oczko, przenosząc potem swoje zainteresowanie na kociaka.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
I want to reconcile the violence in your heart
I want to recognise your beauty's not just a mask
I want to exorcise the demons from your past...
Melodia falowała, gdy dźwięczny, chociaż szeptliwy w nuceniu głos wtórował temu męskiemu, powtarzającemu zwrotkę piosenki lecącej z włączonego laptopa. Krążące w pomieszczeniu tony, przypominały zapętloną w tańcu aktorkę, obracając myślami artystki. Pozwalały na jednoczesną modlitwę, wciśniętą między ukryte pragnienia kojąco spokojnego dziś serca. Upatrując jego przyczyn w nadejściu i obecności gościa, który powitał ją w wejściu bijącym z aury ciepłem. Być może, Carei dostrzegała w przyjaciółce coś więcej. Ukrytą miedzy słowami niespokojność, umykający nazwaniu chłód, który chował się cieniem w zwykle jasnych - jasnością energii - iskrach źrenic.
Nie czepiała jednak dostrzeżonych znamion na piedestale. Nie chciała trącać strun, które - jak przeczuwała - i tak wypłynąć miały dzisiejszego wieczoru. Poruszane jeszcze w wymienianych wiadomościach informacje, krążyły w myślach, hacząc o wspomnienia i układając się w pewność, że obie kobiety, miały na sumieniu niewypowiedziane sprawy. I chociaż część mogła opierać rozbawienie za pewnik, to zaciskająca na gardle pętelka lęku, supłała spokój, któremu dedykowała dzisiejszy wieczór.
Z naturalną dla siebie lekkością, z cichością kroków, pokonała dzielący ją od dawnej mentorki dystans. Możliwe nawet, że było w tym więcej symboli, niż samej werbalizacji materii. Widok kobiety, napawał nadzieją. Pewnością, że wciąż miała wokół siebie bliskich, którzy chcieli ją przy sobie. Tylko od czasu do czasu, brzydka w natarczywości myśl plątała prawdę.
Co usłyszałaby, gdyby dostrzegli po rozgarnięciu zalegającego na przeszłości popiele, spojony z jej ciałem brud? Przełykała jednak gorycz szyderczego chichotu z tyłu głowy. Dopóki nikt nie wiedział, dopóty była bezpieczna. Prawda?...
- Jeśli potrzebowałabyś czegokolwiek, czuj się, jak u siebie! - wskazała właściwie na całość mieszkania, roztaczając gestem wolnej dłoni, przestrzeń wokół nich. Uśmiech poszerzał się z każdym słowem towarzyszki, ciepło goniło kolor źrenicznych kaw, pozostawiając w nich zaproszenie. Dopiero z jakimś urwanym zaskoczeniem wypuściła smukły nadgarstek czarnowłosej, ni to w przeproszeniu, ni zawstydzeniu. Ale łamanie dystansu, łatwiej przychodziło jej, gdy ufała. Albo, natchnienie ucinało sobie z nią nagłą dyskusję, której poddawała się bez namysłu - Jeśli będziesz u mnie częściej, to przekonasz się, że curry, to najczęściej podawany tu posiłek - zakryła usta, układające uśmiech - w tłumiony w r0ozbawieniu chichot. Ten, szybko zgasł.
Odsunęła się o krok, dając drugiej artystce możliwość wysunięcia z trzymanej torby, najpierw butelki. Palce oplotła wokół szyjki szkła, przyglądając się z zaciekawieniem odbijającej w świetle barwie alkoholu, prawdopodobnie, aktualnie bardziej zainteresowana tym, niż jego smakiem. Zapewne aromatycznym - och - podsumowała lekko, podsuwając do piersi butelkę, by przypadkiem nie wysunęło się na podłogę, dając okazję kocurowi, kręcącemu się przy ich nogach, do niekonwencjonalnej zabawy. - och - powtórzyła, gdy w drugiej dłoni zaciążył uroczo zapakowane zawiniątko. Przekręciła głowę w bok, nadając zaciekawionej sylwetce skojarzenia z dzikim, ale zainteresowanym dostrzeżonym świecidełkiem - ptakiem.
Początkowo kiwnęła głową, jakby nie rozpoznając żartu, przyjmując kolejne relacje z jakąś przejętą skromnością. Na wzmiankę o negatywnej energii, na jasnym czole pojawiła się zmarszczka - ...czy masz taki też dla siebie? - zapytała cicho, poruszona podarunkiem, o którym, niewielu by mogło pomyśleć.
Natomiast ten żółty, to Enmusubi...
Wystarczyła wypowiedziana nazwa, by Carei wstrzymała oddech. Czuła jak powietrze pulsuje w płucach, a ciepło wspina się wolno przez bladość skóry od szyi aż po policzki. Spojrzenie, które do tej pory muskało uwagą twarz drugiej artystki, teraz opadło gdzieś w bok, wyjątkowo zainteresowana kocią sylwetką, która dla odmiany, grzecznie zamiatała ogonem podłogę przy nodze Alaeshy - N-niekoniecznie go potrzebuję - zrobiło jej się zimniej, czując, jak pakunek w swej niepozornej lekkości, parzy wnętrze ręki, na której był ułożony - To nie tak - dodała w końcu ze skrępowaniem, nie bardzo wiedząc, czy odłożyć podarki - piękne w intencji, a jednak, wywołujące w Carei natychmiastowy wstyd. łączący się ze spłoszoną nieśmiałością - Dziękuję... Ty też taki masz? Działa? - powtórzyła zdanie na temat pierwszego talizmanu. Nawet, jeśli w zupełnie innym kontekście, chcąc odbić się od własnego zawstydzenia i pękającego w strukturach spokoju. Nie miała pojęcia, że przyjaciółka tak szybko trafi w czuły punkt ich spotkania, który - miała nadzieję co najmniej odwlekać.
Wargi poruszyły się niemo, z westchnieniem ulgi, gdy uwaga została nagle przeniesiona na Jiro - Na pewno się ucieszy - poruszyła ramionami, wyrywając ciało z tlącego się zawieszenia. Delikatnie odstawiła podarki. Jeden obok drugiego, starając się nie patrzeć długo na zawiniątko obok butelki. Było jej dziwnie niespokojnie. Rozkojarzona. Skrobiąca skórę, rozczulona ekscytacja i kujące w piersi ostrzeżenie. Bo jeśli jakaś miłość miała ku niej przyjść - przeraźliwie się jej bała. I jednocześnie, skrajnie - pragnęła.
- Otworzę wino - zgodziła się, zrywając z bębniącą rytmem myśl, uspokajając się, gdy znowu chwyciła w świadomość brzmiące tony granej melodii - I wezmę przekąski, będą pasować... - dodała luźniej, mrużąc ciemne ślepia, bardziej przypominając teraz kota - do wszystkiego. - zakończyła, by zgodnie z zapowiedzią, podsunąć na szklanym stoliku kilka wypełnionych smakołykami miseczek oraz podsuwając pod rękę Itou kieliszek z winem - Cieszę się, że jesteś. - odezwała się po chwili, odrobinę niezręcznie lawirując spojrzeniem między kobietą, kotem, a wsuniętym między opuszka - szkłem.
@Itou Alaesha
Itou Alaesha ubóstwia ten post.
No holding back
Lay your armor down
No need for that
If you just relax
You can tell me anything
[...]
You built your walls high, let me knock them down
I can feel you better when they're not around
Chwycenie za rękę było jak ciepłe objęcie, w którym część wątpliwości Itou uległa rozproszeniu. Ten prosty gest na przywitanie był niczym przyjemne, pierwsze promienie słoneczne, które zaczynały rozwiewać wciąż unosząca się nocną mgłę. Ejiri była promienna i radosna, tym samym Alaesha zwątpiła, czy ich wymiana zdań przez smsy przypadkiem jej się nie przyśniła. Powstrzymała się jednak przed chęcią wyciągnięcia telefonu i sprawdzeniem, czy z pewnością ze sobą pisały. Przecież rozmawiały, w tej sposób umówiły się również na to spotkanie. Może jednak wcale nie miały tego samego na myśli i dziwnym zrządzeniem losu lub zbiegiem słownych okoliczności, Carei jednak nie mówiła o tym samym co Alaesha? Itou nie chciała psuć tego wesołego przywitania swoim humorem. A w zasadzie to po prostu sobą samą — tą w głębi siebie, wciąż rozedrganą bez wyraźnego powodu.
— Dziękuję. Póki co potrzebuję tylko twojego towarzystwa. — Ala uśmiechnęła się ciepło, przyglądając się odrobinę przyjaciółce. Jej aura, którą tak wyraźnie zobaczyła podczas niespodziewanego spotkania na punkcie widokowym, jaśniała i krążyła za dziewczęciem z każdym jej lekkim krokiem stawianym po mieszkaniu. Aura była biała i lekka jak śnieg, jak wirujące w powietrzu kształtne płatki, opadające z cichością na ziemię. Krystalicznie czysta. Otaczająca ją biel przypominała Alaeshy śnieżny puch, który opadł w nocy, by nad ranem jaśnieć w słońcu, niezmącony jeszcze ani jednym ludzkim krokiem.
Itou była pewna, że odczucie to nie było przypadkowe. Zauważyła już, że odczytywane przez nią synestezyjne wrażenia najczęściej bazowały na innych zebranych w ciągu życia wrażeniach zmysłowych, wiedzy i osobistych przeżyć. Działała trochę na zasadzie symboli, które odczytać mogła tylko ona sama. Nie bez powodu biel i skojarzenie ze śniegiem było dla jej umysłu idealnym określeniem Carei. W śniegu była też siła. Miliony drobnych i delikatnych płatków potrafiły przygnieść w ciszy wędrowca podczas burzy śnieżnej. Dziś Alaesha wyjątkowo i z nieznanego jej do końca powodu bała się tego żywiołu. Nie wiedziała, czy ewentualną rozmową roztopi Carei jak płatek śniegu na ciepłym wnętrzu dłoni, czy może to ona zaskoczy ją mocą opadającej lawiny. Dlaczego tak spokojnie przyjęła informacje z smsów?
— Jeśli zasmakuje mi twoje curry, to wtedy się mnie nie pozbędziesz. Więc dwa razy się zastanów, czy chcesz mnie nim poczęstować. — Roześmiała się perliście, wiedząc jednak, że w tym zdaniu tkwiło ziarno prawdy. Pomimo szczupłej sylwetki lubiła jeść i łatwo można ją było zwabić na spotkanie, składając ofertę wspólnego posiłku.
Lubiła przygotowywać najbliższym prezenty. Nie zawsze udawało jej się osiągnąć „efekt wow”, jednak miała nadzieję, że każdy prezent, nawet ten najmniejszy, pozostawia w obdarowanej osobie rodzaj miłego poruszenia. Wrażenia, że przygotowując podarek, Alaesha o niej myślała. W końcu jak inaczej nauczyć się robienia prezentów dla danej osoby bez obdarowywania jej i obserwowania reakcji? Spodziewała się tego, że Ejiri może zdziwić się przyniesionym podarunkiem, jednak właśnie o to jej chodziło.
— Nie mam. Przynajmniej na razie! — Zaskoczyło ją pytanie o talizman chroniący przed złą energią. Potrwało to jednak tylko chwilę, gdyż uroczy rumieniec, który wzniósł się wysoko na dziewczęce poliki, przywołał na twarz Alaeshy szeroki uśmiech.
— To nie tak? — Powtórzyła jej słowa. — Czyli jak? — Dodała zaczepnym tonem, trochę się z nią bawiąc, jak najedzony kot zasłaniający uciekającej myszce drogę. — Każdy potrzebuje w życiu miłości, a przecież może przybierać ona różne barwy i odcienie. — Zakończyła po chwili, aby uratować czarnowłosą przed jej własnym rozkwitającym zawstydzeniem.
— W zasadzie myślałam tylko o tobie podczas kupowania tych omamori. A chyba przydałyby mi się takie same. — Uśmiechnęła się blado, samej nie wiedząc, który z talizmanów przyniósłby jej więcej pożytku. Obecność kocura okazała się równie wygodna dla samej Alaeshy, mogąc przenieść uwagę na szczerze zainteresowanego nią „mężczyznę". Niemniej dobrze wiedziała, że jego atencję wzbudziła raczej szeleszcząca paczuszka aniżeli jej osoba.
W momencie, gdy przyjaciółka nalewała wino, kobieta otworzyła saszetkę i zachęciła Jiro do małej zabawy — rzucała mu smakołyki w różnych kierunkach, gwarantując nie tylko rozrywkę, ale też minipolowanie na aromatyczne drażetki. W chwilę później stolik był już zastawiony miseczkami — tymi dla ludzi — a w dłoni Itou niemal magicznie pojawił się kieliszek. Przysiadła na podłodze, nie mając jeszcze chęci wspinać się na kanapę.
— Dziękuję, jesteś cudna. — Upiła łyk wina, którego słodycz rozpłynęła się na języku, powodując jednocześnie to delikatne uczucie odrętwienia spowodowane cierpkością samego alkoholu. — Chyba tego właśnie potrzebowałam. — Oparła głowę o kanapę i poczuła, jak kot zaczął ocierać się o jej dłoń, w tym momencie pustą. — Chyba mnie trochę polubił. — Uśmiechnęła się szeroko, patrząc z rozluźnieniem w sufit.
Na kolejne słowa dziewczyny, oczy Itou delikatnie się zaszkliły. Niewiele jej dzisiaj brakowało, aby wylać naglące w jej wnętrzu uczucia. Wzięła głębszy oddech — Ja również cieszę się, że jesteś. Że jesteśmy. — Powiedziała krótkie zdanie, które otwierało się na wiele znaczeń.
W tym samym momencie z głośnika poleciała kolejna piosenka. Itou znała ją, a nawet bardzo lubiła delikatną, acz silną melodię oraz intrygujący głos wokalistki. Przede wszystkim jednak podobał jej się tekst, przywodzący na myśl prawdziwe i szczere uczucia. W pewien sposób piosenka pasowała kontekstem do tej wcześniejszej, której brzmienie jednocześnie łagodziło zmysły, jak i sprawiało, że łzy wzruszenia cisnęły się do oczu.
@Ejiri Carei
Warui Shin'ya, Ejiri Carei and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Te, jakie iskrą przeskakiwały między wyrazami wymienionych wiadomości z Alaeshą, stanowiły kształtujący się obraz, cieniem wędrujący od samego wejścia, stojąc u progu równo, przy nodze, naśladując kocie rozdrażnienie. I oczekiwanie. Rozegnane na moment łaskotaniem zetkniętych rąk, ślizgając po skórze nieumiejętne przypomnienia, rozpraszane znowu ciepłem zajmującej przestrzeń obecności. Dawna mentorka, w przedziwny sposób pociągała za sobą wspomnienie wiatru. Świeżego, psotnego jednocześnie, lekkiego w usposobieniu i z łatwością oddzielającego chmurną aurę nagromadzonego pyłu, który z łatwością mógłby osiąść na włosach, zlepić wargi, zatkać krtań, dając ujść żadnym słowom. Mierzyła przeszłość miarą, której sztywne ramy rzucone na teraźniejszość, nie były w stanie utrzymać. Być może dlatego - że znała ją, zanim rzeczywistość runęła w posadach. I taką musiała zapamiętać.
- Dziś masz go do woli - klejnot zamknięty pod powieką, błyszczał barwą kawy, gasząc jednocześnie wiercący na dnie - niepokój - Jeśli nie będzie ci przeszkadzać, że czasem musiałabyś dzielić się nim z moimi gośćmi, to nie widzę przeciwwskazać - skwitowała całkiem poważnie, bo i jej mieszkanie, chociaż zamieszkiwane prawnie tylko przez nią i towarzyszącego jej kocura, wydawało się przeciągać proszonych i niekoniecznie - lokatorów. Winę nosiła zapewne w sobie - natarczywym natchnieniem, życiem senkeshy, niekonwencjonalnym upodobaniem - ale nie dostrzegała w tym większej skazy. Konsekwencje przyjmowała z naiwną pokorą. To, co spotykała, było przecież jej jakoś pisane. Zrządzeniem losu, bóstw, czy własną karą. Albo dar.
Wolała dawać. Nieprzygotowana na otrzymywanie, prężyła zakłopotanie na języku. Głodny atencji wstyd, wypełzał gęściej, gdy ciężar podarków obejmowała drobnymi palcami, a opuszka wodziła bo gładkiej powierzchni wstążek. Dziękować mogłaby prościej, gdyby nie słuszne tło, jaki sprezentowała jej druga artystka, tak prędko wyskubując trzymane na wodzy fragmenty, jakie ujawnić była w stanie później. Albo wcale, najlepiej. Ale to podpowiadał strach, który wyrósł na wzniesionej tarczy emocji - Powinnaś - odetchnęła w końcu głębiej, uwalniając rwący oddech, który -
- Podobno mi się zdarza - wargi gięły się łagodnie ku górze, kiedy przelewała kolor wina we wnętrzu kieliszka, wciąż ledwie smakując jego woń. Z ciepłą uwagą obserwowała nici więzi, które kleiły się wokół kota i jej przyjaciółki - Nie byłam pewna, czy się dogadacie - przyznała dostrzegając jak rudzielec chwyta ząbkami palec Alaeshy, ale bez gniewnej iskry wierzgającego emocją ogona. Zaczepiał. Kusił. Dopominał o uwagę - Potrafi być... łobuzem - podkreśliła, mrużąc oczy - nie daj mu tylko się zdominować... - zaczęła, ale widząc wywołaną reakcję i tlący się cień kiełkującego wzruszenia? objęła pełnią uwagi swoją towarzyszkę. Potrzebowała chwili, by przełknąć pierwsze znaczenia i wrażenia. Na języku mieszała się gorycz. Ta sama, którą dostrzegała u dawnej mentorki. Ile razy usłyszeć mogła, że było dokładnie inaczej?
- Zastanawiałaś się, czy duchy też mogą tak myśleć? Te co zostały przywiązane niedokończoną sprawą? - odsunęła się i wyprostowała plecy, jednocześnie, kuląc nogi pod siebie. Kieliszek postawił na kolanie, przytrzymując jedną dłonią cienką, szklana nóżkę. Częsciowo, dla wygody. Częściowo w zawoalowany sposób chcąc postawić przed sobą nikłą zasłonę - które z nich rzeczywiście cieszą się z powrotu, nie tylko gnane - westchnęła lekko, w końcu chcąc odnaleźć spojrzenie czarnowłosej - albo yokai - zakończyła, nawet nie starając się udawać, że mówi o czymś symbolicznie. W głosie zbrakło zawahania -...jak Kitsune z naszego koszmaru.
@Itou Alaesha
Raikatsuji Shiimaura and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
I've felt the hate rise up in me
Kneel down and clear the stone of leaves
I wander out where you can't see
Inside my shell I wait and bleed
---
— Perfekcyjnie, więcej mi nie trzeba! — Odparła radośnie, ciesząc się, że umawiane od dawna spotkanie w końcu doszło do skutku. — Jeśli znajdzie się dla mnie pełna miseczka, to nie będę mieć z tym problemów. — Wygięła usta w uśmiechu zarówno do dziewczyny, jak i na wyobrażenie walki o smakowite curry pomiędzy nią a nieznanymi gośćmi. Zachowała jednak tę nietypową, wątpliwie zabawną wizję tylko dla siebie. Dopóki nikt nie będzie wyjadał pałeczkami z jej porcji, to nawet z miłą chęcią zje posiłek w większym gronie. Przemknęło Itou przez głowę pytanie, jacy mogli być znajomi Ejiri — podobni do niej, czy może wręcz przeciwnie — zupełnie inny, dopełniający na różne sposoby jej charakter.
— Powinnaś. — Alaesha kiwnęła jedynie głową w zamyśleniu. Czy wierzyła w ogóle w tego typu talizmany? Niespecjalnie. Niemniej miała przeczucie, że wierzenie w coś przynosi porównywalne korzyści — nawet jeżeli to coś nie miało faktycznej mocy. Być może omamori stanowi skuteczne placebo w zakresie świata pozamaterialnego, któremu istnieniu artystka w końcu nie mogła zaprzeczyć. Po chwili jednak przekręciła głowę do boku, analizując następne słowa wypowiedziane przez Carei.
— Nie dotyczy? — Wpierw poddała się zdziwieniu, przyglądając się dłużej jasnej dziewczęcej skórze, upstrzonej teraz ładnym rumieńcem. Potem jednak pomyślała, że powodów takiej odpowiedzi mogło być mnóstwo. Może ktoś złamał jej serce. Może wolała dziewczęta. Może była demi- lub aseksualna. Może nie wierzyła w to, że ktoś ją pokocha (ale czego by tu można było nie kochać w tym stworzeniu?). Może skupiała się na nauce, odkładając romantyczne uniesienia na dalszy plan. Albo ktoś ją skrzywdził do żywego, że odsuwała od siebie możliwość przyjęcia kogoś bliżej serca. Możliwości było zbyt wiele, a zadanie tylu pytań na raz, byłoby co najmniej niesmaczne. W to, co jednak Alaesha niezłomnie wierzyła to, że ludzie bez miłości żyć nie mogą.
— Oczywiście, że dotyczy. Nie musi być przecież romantyczna. Na przykład ja Ciebie kocham. — Powiedziała ot tak, lekko, to co jej pierwsze spłynęło na język. Bo i prawdziwe, więc nie musiała się nad tym długo zastanawiać. Mówiąc to, nie myślała, czy wywoła w dziewczęciu większe zakłopotanie, czy może uśmiech; taka już była — zbyt szczera jak na japońskie podniebienia. Tym samym dla starszej artystki stanowiło pewnego rodzaju zagwostkę, dlaczego Ejiri — wpisująca się przecież w kanon dziewczęcego ułożenia i grzeczności — lubiła z nią przebywać. Przecież to nie pierwszy raz, gdy bezpośrednio i celnie dotykała czułego miejsca, o których inni ludzie być może nawet nie zdawali sobie sprawy. — Myślę, że bez miłości nie bylibyśmy w tym miejscu, gdzie jesteśmy. Wiesz, jako cywilizacja. Dla mnie jest ona budulcem ludzkości. — Malarka dała ponieść się myślom i luźnym skojarzeniom, odpływając nieco od omawianych półsłówkami relacji długowłosej. Zupełnie odmiennie od swojej towarzyszki, Alaesha lubiła rozmowy o związkach, o uczuciach, o ważnych dla niej ludziach. Lubiła też zgłębiać sam psychologiczny koncept relacji międzyludzkich — może dlatego, że zakamarki człowieczych reakcji często były dla niej zagadką, a ona sama zbyt wiele razy została zraniona nieoczekiwaną odpowiedzią lub niezrozumiałym milczeniem. Poza samą fascynacją tematem być może miała nadzieję, że zrozumienie będzie tarczą w przypadku innych, nowych, a następnie boleśnie zrywanych więzów.
Cieszyła ją kocia, ciekawska obecność. Sama nie miała zwierzaka, choć marzyła od dawna o psie. Jednak czy powinna jakiegoś przygarnąć? Co rusz gdzieś ją gnało, a nie mogłaby znieść myśli, że psisko czeka samotnie i tęskni. Cóż by też robiła z nim przez cały dzień? Przecież nie mogłaby trzymać go w galerii. Sierść i obrazy na sprzedaż niebyt do siebie pasowały.
— Lubię łobuzów, może dlatego się dogadujemy. — Zaśmiała się cichutko pod nosem. Podźwignęła rękę na brzuch, a kot niezrażony przeszkodą, chcąc dosięgnąć palców pachnących smakołykami, wszedł krokiem zdobywcy na nowy ląd — miękki sweter, w który była ubrana. Nie uniosła głowy, ale zerknęła w stronę rudzielca i mówiąc do niego pieszczotliwym tonem, jednocześnie odpowiedziała na słowa Carei. — Jak będziesz przesadzał, to po prostu przestanę z Tobą gadać! Smaczki same się przecież nie rzucą. Lepiej ze mną nie zadzierać. — Spróbowała po raz pierwszy podrapać koci podbródek, na co kot łaskawie wyraził zgodę. Chyba właśnie zawarli jakąś niepisaną umowę.
Kolejne słowa przyjaciółki, rzucone w eter między winem, kocią rozmową, a dźwiękami rozlegającej się muzyki sprawiły, że zastygła. Mogłoby się zdawać, że Alaesha przyjęła słowa Ejiri ze spokojem, niemniej w rzeczywistości otworzyła szeroko oczy i nie wiedząc, co ze sobą zrobić wpiła spojrzenie w biel sufitu. Może się przesłyszała?
— Zastanawiałaś się, czy duchy też mogą tak myśleć? Te, co zostały przywiązane niedokończoną sprawą?
Może dziewczyna mówiła o swoich wierzeniach, o legendach, które w ich kraju były doskonale znane nawet małym dzieciom. Kultywowane w zbiorowej pamięci w ramach rozlicznych kolorowych festiwali.
— Albo yōkai... jak Kitsune z naszego koszmaru.
Krótkowłosa drgnęła niespokojnie, po czym uniosła głowę wciąż bez możliwości wyduszenia z siebie głosu. Tym razem wbiła przestraszone i zdziwione oczy w Carei. Poczuła jak dłonie zaczyna okrywać niespokojna wilgoć, a szkło ślizga się między skostniałymi palcami.
— Co? Ale... jak? D-dlaczego? — Nie była w stanie sformułować zdania, a co dopiero zebrać myśli. Powiedziała to wprost. Nazwała rzeczy po imieniu. Więc jednak jakimś niebywałym splotem okoliczności one dwie zostały powiązane mocą, której Alaesha nie rozumiała. Itou poczuła nagły uścisk w głowie, ciśnienie, które zdawałoby się, mogłoby ją rozerwać od środka. Drobna dziewczyna, choć skulona na kanapie, o samym temacie mówiła lekko, zwyczajnie, jakby to był element jej codzienności... od dawna? Nie bała się tak jak ona? Cóż to miało znaczyć? Czemu nie dziwił jej ten świadomy i rzeczywisty sen, z najwyraźniej jak najprawdziwszą zjawą? Oraz jeszcze bardziej prawdziwymi, splecionymi przez lisicę konsekwencjami na jawie?
— Dlaczego mówisz o tym tak swobodnie? — Było jedynym zdaniem, które mogła z siebie wydobyć, a czerwone wino zadrgało nerwowo w nagłym ruchu nadgarstka. Cieszyła się, że siedzi na podłodze, inaczej chyba spadłaby z kanapy. Nie była gotowa na tak bezpośrednie ujęcie tematu, który od wielu tygodni spędzał jej sen z powiek, pozostawiając w coraz gorszym stanie. Koci ciężar i ciepło pomagało zachować strzępy spokoju. Zwierzę uziemiało ją i przytrzymywało tu i teraz, przypominając o realności i fizyczności świata dookoła. Świata, który jednak w wyniku uplecionego snu został podważony w posadach.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
You've got the world on your shoulders
Innocence left you too soon.
...deep down behind that disguise that you wear now
I see a lost little girl
Tęsknota, jak upuszczona kropla atramentu na wilgotny papier, rozlała się szerzej, obmywając granatem wspomnień sylwetki, o jakich pomyślała, chociaż nie wymieniła głośno. Coś na kształt rozczulenia łaskotało serce na myśl, że wszyscy oni mogli się spotkać kiedyś u niej. Może powinni? Entuzjazm Alaeshy potęgował wrażenie, które osiadło pyłem z tyłu głowy, jakby w nadziei, że przypadkiem nie zdmuchnie go zbyt szybko i pozwoli na werbalizację. Kąciki ust kołysały się więc, wtórując, choć przez krótką, pozbawioną późniejszego ciężaru chwilę, odpowiednikom u przyjaciółki.
Język palił ją, wymuszając niemal zaciśnięcie ust mocniej, jakby płomień, który rozlał się w gardle przenikając i policzki, mógł spopielić całe wnętrze. Zupełnie niepodobnie opadającego na serce chłodu i wilgoci roszonej nagle przy wnętrzu dłoni. Nie miała sił, by utrzymać wzrok na tym jaśniejszym. Nie miała i odwagi, w obawie, że kobieta zdoła przejrzeć postawioną wysoko, porcelaną maskę, albo zajrzy zbyt głęboko przez tarcze źrenic.
- Nie - odezwała się cicho, bardziej głucho, nie do końca poznając nawet swój głos. A dziwnie uwrażliwione zmysły, uchwyciły takt znajomej melodii i słowa piosenki, które tym razem wydawały się chcieć powiedzieć coś za nią. Zbladła przy tym, mniej skupiona słuchając dalszych słów. I chociaż tak szczere wyznanie, zgrało ciepłem zupełnie innym od tego, które gorączką zajmowało coraz więcej przestrzeni ciała, to usta ledwie rozchyliły się, wydając z siebie tylko ciche westchnienie. Zbyt wiele emocji splotło się w jedno, za wielka fala przysłoniła osąd, brudząc znaczenia, które chciała, albo mogła jeszcze powiedzieć, bez napiętnowanego echem przeszłości wyznania. Cokolwiek jeszcze mieliło się na rozgrzanym języku, zdawało się mdłe i niewarte wyplucia. Cieszyła się, że zwilgotniałe od wrażeń oczy, nie wypełniły się łzami, nagle, opustoszała w sercu, jakby coś w niej pękło i cała zmieszana fala, wydarła się gdzieś poza nią. Na szczęście?
- Skoro tak twierdzisz - głos wciąż miała stłumiony, ale odezwała się po raz pierwszy, pozbawiona naleciałości pierwotnych uczuć - Nie sądzisz, że to jak z bogami? Można w nich wierzyć, albo nie. Też słyszałam, że są budulcem świata, a mimo to - nie każdy się z tym zgodzi, bo ich nie doświadcza. Albo wręcz czegoś odwrotnego - pociągnęła temat, już intuicyjnie schodząc z relacyjności męsko damskiej, a przeskakując, na poziom meta tematu - A mimo to - wierzę w jedno i drugie - ale nie wszystko musi mnie dotyczyć - zakończyła w myśli, w końcu jednak pozwalając sobie unieść twarz wyżej, by - jeśli tylko druga artystka chciała, mogły skrzyżować spojrzenia. O wiele łagodniej, spokojniej. I dalej od tego, co ogniło się boleśnie gdzieś w tle.
Rozgrywka między Alaeshą a jej kotem, o tyle zajmowała uwagę, że dawała też szansę - im obu - na refleksję. I na moment spokoju, który tu, dziś, falował i rozchlapywał się, jak uniesiona uderzeniem woda w membranie. Po obu stronach, chociaż w zupełnie innych płaszczyznach rozmowy. I znowu, chcąc uszczknąć rozluźnienia, którym emanował kocur, Carei wysunęła rękę, pochylając się przy tym nad przyjaciółką, by palce musnęły uszkami miękkie futro atencjusza - jest uparty, jak już upatrzy sobie cel - podsumowała, widząc iskrzące ślepka, które mimo ostrzeżenia, zdawały się całkiem ignorować możliwość, że ktokolwiek mógłby celowo się od niego odsunąć.
Oddała zagarnięta przestrzeń w swoistym zamyśleniu, bo i nici wizji i kierunku dalszych słów, nie dała sobie zatrzymać. Sięgała do czegoś, co przychodziło jej płynniej. A po pierwszych słowach, potrafiła w niemal lustrzanym odbiciu oczu przyjaciółki, odnaleźć ten sam niepokój, jakie wierzgnął u niej chwilę wcześniej. W zupełnie innym zestawieniu źródeł rozmowy. Obróciła w palcach kieliszek, po raz pierwszy znacząc brzegi odbiciem i w końcu upijając słodycz. Czerwień zalała język i miała wrażenie, że alkohol zgasił jarzący się wcześniej strach, przekierowując na rozeznanie.
Zaczekała, aż pierwsza nieskładność rozpłynie się, nie pozostawiając jednak chwili, by odwrócić wzrok. Czy tak spłoszona sama była, gdy po raz pierwszy zaczęła rozumieć, z czym miała się mierzyć? Nie pamiętała dokładnie, przytłoczona tragedią zupełnie innego kalibru i całość w końcu przekierowując w fanatyczną wręcz wersję artystycznego natchnienia. I mimo wszystko - miała łatwiej. Babcia od dziecka opowiadała jej o żyjących kami i yokai. A to, co kiedyś mieściło się w ramach wierzeń i tradycji, przekuło się w zupełnie materialna formę. Większy niepokój czuła - właśnie kilka chwil wcześniej, gdy w zamierzeniu czuły dotyk słów, sięgnął zaognionej i wciąż niezagojonej rany.
- Zakładam, że z tych samych powodów, dla których tak swobodnie mówiłaś o... uczuciach? - w gardle poczuła suchość, ale głęboki wdech przepłukał głos, pozwalając nawet, by posłała blady uśmiech artystce - To rzeczywistość duchów, bóstw yokai - istniejąca obok nas, przenika i współegzystuje, a skoro... jeśli się nie mylę, jesteś medium, senkeshą - widzisz je. Tak, jak one ciebie - opuściła kieliszek z winem, stawiając go tuż obok bosej stopy. Dłonie zaplotła na kolanach, przysuwając się odrobinę bliżej na podłodze - właściwie, czuję ulgę, że nie muszę przed Tobą udawać... ale, odpowiem na wszystko, jeśli chcesz coś wiedzieć. Może nie jestem specjalistką, ale... mam spore doświadczenie - przymknęła powieki, wracając wspomnieniem akurat do treningów z Enmą i całej, potężnej wiedzy, jaką jej wpoił, graniczącej z maleńkim pierwiastkiem tego, czego dowiedziała się i doświadczyła przez ostatnie 8 lat sama.
@Itou Alaesha
Itou Alaesha ubóstwia ten post.
— Naszych uczuć i relacji między ludźmi przynajmniej możemy doświadczać, bogów raczej nie. — Nie miała ochoty rozwijać tego tematu, bo i na cóż miała mówić o swojej niewierze. Nie jej rzeczą było też przekonywać kogokolwiek do swoich poglądów, nawet niespecjalnie chciała je tłumaczyć. Pomimo, a może wręcz dlatego, co obecnie się z nią działo, tym bardziej nie wierzyła w żadne bóstwa. Przynajmniej nie w ogólnie rozumiany sposób. Nie jako opiekuńcze duchy, nie jako stworzycieli. Swoją wiarę utraciła dawno, a w zasadzie zdała sobie sprawę, że nigdy jej nie było, bo i rzeczonych bóstw nigdy nie było. Wierzyła natomiast w to, co było realne. Niekoniecznie jednak musiało być to widoczne i namacalne, czym cechowała się większość standardowych niedowiarków. Natomiast z pewnością należały do nich targające ludźmi uczucia. Dojmująca chemia wytwarzana przez mózg i inne organy i działające tym napędem neurony, kierujące rękoma jednostek losami cywilizacji. Zabawa z kotem zdawała się mieć więcej sensu, aniżeli doszukiwania się bóstw w materialnym świecie. Az pewnością była o wiele bardziej przyjemna i kojąca zmysły. Chyba tylko z tego powodu pozwoliła uciec Ejiri od tematu związków. Było to jednak jedynie chwilowe zawieszenie broni, a do wątku miała zamiar jeszcze wrócić.
— Dlaczego w ogóle porównujesz ludzkie emocje do... do tego świata? Przecież to element bycia człowiekiem, a to — dopiero od niedawna jest częścią mojego życia. Twojego chyba również? Zdaje się, że nie można się z tym urodzić... — Ponownie czuła się zaskoczona bezpośredniością Carei i swobodnym poruszaniu się po przedmiocie nadprzyrodzonego współistnienia. Niemniej, skoro wyłożyła kawę na ławę, to i Alaesha nie miała powodu ukrywać tego, co się z nią działo i tego, kim się stała.
— Nie wiem jednak o tym świecie zbyt wiele. — „Zbyt wiele” w słowniku malarki oznaczało, że jedynie przewertowała każdą znalezioną książkę w bibliotece dotyczącą japońskiego folkloru i wypatrzyła każdy pixel swojego monitora przeglądając sieć. Niemniej większość informacji zdawało się wyssanymi z palca bajkami, w niewielkim stopniu odpowiadając na to, co zdarzało się jej widzieć. Czuć. Przeżywać. Bać się. Płakać w poduszkę.
— Mnie również jest lżej, że mogę Ci o tym powiedzieć. Ale ciężej mi z tym, że Ciebie też to spotkało. Skoro ja sobie z tym nie radzę, to jak Ty sobie dajesz radę? To znaczy z początku przyjęłam to o dziwo ze spokojem, ale po tym śnie... Dlaczego sen zmieszał się z rzeczywistością? Dlaczego odnalazłam przetrzymywaną dziewczynę w miejscu, które zostało na mnie zesłane w śnie? Co by się stało, gdybym nie uciekła z tej przeklętej piwnicy? Zginęłabym? Ona też? Nic nie rozumiem... — Zaczęła mówić szybko, nieskładnie, gubiąc się we własnych rozmyślaniach, jedynie naprędce ubieranych w słowa. Starając się nie ruszać gwałtownie, aby nie zrzucić kociaka ułożonego na jej podołku, jedynie przycisnęła kciuk i palec wskazujący w kącikach oczu, próbując pohamować nieznośne szczypanie. Nie chciała się rozklejać. Jakoś nie przy niej. To Itou zawsze chciała być oparciem dla Carei, wskazywać drogę, pokazywać rozwiązania — czy to prezentując nowe techniki na płótnie, czy w życiu. Choć były ze sobą blisko, to nie brała pod uwagę tego, że może być przy niej... słaba. Bezsilna mogła być w samotności, w swoim towarzystwie. Bardzo rzadko i w wyjątkowych przypadkach przy kimś, ale że właśnie teraz gorące łzy musiały cisnąć się na siłę do oczu? Napięcie wielu minionych tygodni chyba właśnie znajdowało swoje ujście. To miał być przecież miły wieczór, taki, na jaki zasłużyły. A ona właśnie odgrywała jakąś scenę, rozklejała się, choć nie powinna, co przypieczętowała pojedyncza łza wpadająca do burgundowego w odcieniu wina. Tymczasem z laptopa poleciała kolejna piosenka, która pomimo wzbudzającego refleksję tekstu, kojarzyła się z nadzieją. Z czuciem się żywym pomimo śmierci, którą obie napotkały na swoich ścieżkach.
Może jednak nie było tak źle?
@Ejiri Carei
Ejiri Carei and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
- Wszystko zależy od okoliczności. I własnych chęci. I całej gamy innych rzeczy, na które wpływu nie mamy. Nie mi oceniać innych - ucichła, czując ciężkość kolejno padających wyrazów. Nie dziwiła się nawet, patrząc na tendencję współczesną do ucinania tego co wykraczało poza rzeczy widzialne, dające się objąć rozumem. I tylko osobiste doświadczenie podpowiadać mogła jej prawdę. Tej, narzucać nikomu nie miała zamiaru, ale i nie dawała sposobności do tego innym. Nawet, gdy z własną tendencją wrażliwości bywała w tym nieśmiała. Otwierała się wraz darzonym zaufaniem. Równie łatwo potem otwarta na zranienia. Czy nie tak to działało? Myśl zadarła się smutkiem, ale gdy wzrok opadł na kocura, który z zainteresowaniem śledził każdy ruch kobiecego nadgarstka. Widok smukłej dłoni, w której pojawiał się smakołyk, reakcja Jiro - niemal natychmiastowo rozwiewały chmurne wątpliwości. Z troskliwym westchnieniem, powitała więc pytanie dawnej mentorki.
- To też część naszego życia. Niekoniecznie widzialnego dla wszystkich... - zaczęła ostrożnie, pozostawiając wzrok wciąż utkwiony w falującym, kocim ogonie - i... można się z tym urodzić. Zależy... od okoliczności śmierci - miała wrażenie, że serce zafałszowało rytm, dodając dodatkowe kołatania. Przełknęła ślinę, zamykając wargi na cienkim szkle. Szum w skroni sprawił, ze odsunęła kieliszek - ja... od kilku lat. Dlatego... - zniknęłam - wyjechałam z Fukkatsu. Wróciłam, jakiś rok temu, na studia - starał się mówić wolno, nie będąc w stanie nadać tonowi wcześniejszej pewności, ani głośności. Mrugała prędko, nie chcąc wspomnieniem wezwać i przełknąć łez. Nie były dziś im potrzebne. Nie. Lakoniczność miała za zadanie - nie naciskać i w drugą stronę. Zaskoczenie i niepewność przyjaciółki tak wyraźnie wżynały się nawet w jej własny rys i niezrozumienie, gdy sama po raz pierwszy stykała się tak namacalnie ze światem duchów. Nie miała wtedy nikogo, kto wytłumaczyłby jej zasady świata zza zasłony. Jes.li istniał cień szansy, że mogła pomóc przyjaciółce - chciała to zrobić.
- Też nie wiedziałam wiele na początku. I nie rozumiałam. Odpowiedzi przychodziły z czasem - odetchnęła, w końcu odkładając alkohol i zerkając na kobietę wprost - Duchy... yokai, kami - ingerują w w "nasz" ludzki świat, często z pomocą snów. Nie wszystko co jest w nich wykreowane jest prawdziwe, ale ...to dla nich rodzaj mostu, z pomocą którego się do nas dostają. Jesli tylko mają szansę i cel w tym - podsunęła się, nieśmiało pochylając się i odnajdując dłoń artystki. Paliczki musnęły najpierw wierzch ręki, potem zaplotła lekko, w obawie, że mogłaby zostać odtrącona. Przygryzła wargi, dostrzegając szklący się zielenią błysk w w tych drugich źrenicach. Na krtani osiadła pętla, której nie mogła jeszcze przełknąć - Pamiętasz... kiedy tłumaczyłaś mi zawiłości malarskie, które wykraczały poza zwykłe natchnienie? pewnych kwestii trzeba się po prostu nauczyć... potem zaglądasz do nich jak ...do kogoś obcego, by poznać w nim coś... nowego. Czasem pięknego. Czasem strasznego. - urwała biorąc haust odwagi i westchnienia - Mówię nieskładnie wiem, ale to jest jak z ludźmi. Nie wszystkich polubisz. Nie wszyscy będą dobrymi. Z-z tym będzie podobnie - mówiła coraz ciszej, ciepło, ale nie zmniejszając dystansu, dając Alaeshy swobodę w wyborze, czy chciała to zrobić - to jest równie żywotny świat... co nasz. Tylko działa na zupełnie innych zasadach. Nie znam odpowiedzi na wszystko, ale opowiem wszystko co wiem. Pytaj i... naprawdę możesz płakać - przechyliła głowę, chcąc ze zmienionej perspektywy zajrzeć do oczu czarnowłosej. I jeśli tylko wciąż pozwoliła, potarła opuszkiem chłodne dłonie, starając się dodać gestem chociaż odrobinę otuchy - Mam nadzieję, że to nie takie straszne przy mnie płakać - uśmiechnęła się lekko, nawet jeśli sama bliska była puszczenia luzem wstrzymywanych łez - jeśli tylko chcesz - dodała ciszej, łagodnie, niemal równo z przełączoną melodią.
Nie chciała, by któraś z nich zmieniła się w królewnę z popiołem zamiast królestwa.
I papierową koroną.
@Itou Alaesha
Itou Alaesha ubóstwia ten post.