Największe pomieszczenie, które łączy ze sobą jasną, otwartą kuchnię z najpotrzebniejszym wyposażeniem, często korzystanym, chociaż zadbanym. Miejsce zawiera także mini salon z kanapą oraz miejscem wypoczynkowym dla potencjalnych gości. Całość zachowana w stylu japońskim, jedną ze ścian zdobi szkicowany, odręczny malunek, autorstwa samej właścicielki mieszkania.
Te, jakie iskrą przeskakiwały między wyrazami wymienionych wiadomości z Alaeshą, stanowiły kształtujący się obraz, cieniem wędrujący od samego wejścia, stojąc u progu równo, przy nodze, naśladując kocie rozdrażnienie. I oczekiwanie. Rozegnane na moment łaskotaniem zetkniętych rąk, ślizgając po skórze nieumiejętne przypomnienia, rozpraszane znowu ciepłem zajmującej przestrzeń obecności. Dawna mentorka, w przedziwny sposób pociągała za sobą wspomnienie wiatru. Świeżego, psotnego jednocześnie, lekkiego w usposobieniu i z łatwością oddzielającego chmurną aurę nagromadzonego pyłu, który z łatwością mógłby osiąść na włosach, zlepić wargi, zatkać krtań, dając ujść żadnym słowom. Mierzyła przeszłość miarą, której sztywne ramy rzucone na teraźniejszość, nie były w stanie utrzymać. Być może dlatego - że znała ją, zanim rzeczywistość runęła w posadach. I taką musiała zapamiętać.
- Dziś masz go do woli - klejnot zamknięty pod powieką, błyszczał barwą kawy, gasząc jednocześnie wiercący na dnie - niepokój - Jeśli nie będzie ci przeszkadzać, że czasem musiałabyś dzielić się nim z moimi gośćmi, to nie widzę przeciwwskazać - skwitowała całkiem poważnie, bo i jej mieszkanie, chociaż zamieszkiwane prawnie tylko przez nią i towarzyszącego jej kocura, wydawało się przeciągać proszonych i niekoniecznie - lokatorów. Winę nosiła zapewne w sobie - natarczywym natchnieniem, życiem senkeshy, niekonwencjonalnym upodobaniem - ale nie dostrzegała w tym większej skazy. Konsekwencje przyjmowała z naiwną pokorą. To, co spotykała, było przecież jej jakoś pisane. Zrządzeniem losu, bóstw, czy własną karą. Albo dar.
Wolała dawać. Nieprzygotowana na otrzymywanie, prężyła zakłopotanie na języku. Głodny atencji wstyd, wypełzał gęściej, gdy ciężar podarków obejmowała drobnymi palcami, a opuszka wodziła bo gładkiej powierzchni wstążek. Dziękować mogłaby prościej, gdyby nie słuszne tło, jaki sprezentowała jej druga artystka, tak prędko wyskubując trzymane na wodzy fragmenty, jakie ujawnić była w stanie później. Albo wcale, najlepiej. Ale to podpowiadał strach, który wyrósł na wzniesionej tarczy emocji - Powinnaś - odetchnęła w końcu głębiej, uwalniając rwący oddech, który -
- Podobno mi się zdarza - wargi gięły się łagodnie ku górze, kiedy przelewała kolor wina we wnętrzu kieliszka, wciąż ledwie smakując jego woń. Z ciepłą uwagą obserwowała nici więzi, które kleiły się wokół kota i jej przyjaciółki - Nie byłam pewna, czy się dogadacie - przyznała dostrzegając jak rudzielec chwyta ząbkami palec Alaeshy, ale bez gniewnej iskry wierzgającego emocją ogona. Zaczepiał. Kusił. Dopominał o uwagę - Potrafi być... łobuzem - podkreśliła, mrużąc oczy - nie daj mu tylko się zdominować... - zaczęła, ale widząc wywołaną reakcję i tlący się cień kiełkującego wzruszenia? objęła pełnią uwagi swoją towarzyszkę. Potrzebowała chwili, by przełknąć pierwsze znaczenia i wrażenia. Na języku mieszała się gorycz. Ta sama, którą dostrzegała u dawnej mentorki. Ile razy usłyszeć mogła, że było dokładnie inaczej?
- Zastanawiałaś się, czy duchy też mogą tak myśleć? Te co zostały przywiązane niedokończoną sprawą? - odsunęła się i wyprostowała plecy, jednocześnie, kuląc nogi pod siebie. Kieliszek postawił na kolanie, przytrzymując jedną dłonią cienką, szklana nóżkę. Częsciowo, dla wygody. Częściowo w zawoalowany sposób chcąc postawić przed sobą nikłą zasłonę - które z nich rzeczywiście cieszą się z powrotu, nie tylko gnane - westchnęła lekko, w końcu chcąc odnaleźć spojrzenie czarnowłosej - albo yokai - zakończyła, nawet nie starając się udawać, że mówi o czymś symbolicznie. W głosie zbrakło zawahania -...jak Kitsune z naszego koszmaru.
@Itou Alaesha
Raikatsuji Shiimaura and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
I've felt the hate rise up in me
Kneel down and clear the stone of leaves
I wander out where you can't see
Inside my shell I wait and bleed
---
— Perfekcyjnie, więcej mi nie trzeba! — Odparła radośnie, ciesząc się, że umawiane od dawna spotkanie w końcu doszło do skutku. — Jeśli znajdzie się dla mnie pełna miseczka, to nie będę mieć z tym problemów. — Wygięła usta w uśmiechu zarówno do dziewczyny, jak i na wyobrażenie walki o smakowite curry pomiędzy nią a nieznanymi gośćmi. Zachowała jednak tę nietypową, wątpliwie zabawną wizję tylko dla siebie. Dopóki nikt nie będzie wyjadał pałeczkami z jej porcji, to nawet z miłą chęcią zje posiłek w większym gronie. Przemknęło Itou przez głowę pytanie, jacy mogli być znajomi Ejiri — podobni do niej, czy może wręcz przeciwnie — zupełnie inny, dopełniający na różne sposoby jej charakter.
— Powinnaś. — Alaesha kiwnęła jedynie głową w zamyśleniu. Czy wierzyła w ogóle w tego typu talizmany? Niespecjalnie. Niemniej miała przeczucie, że wierzenie w coś przynosi porównywalne korzyści — nawet jeżeli to coś nie miało faktycznej mocy. Być może omamori stanowi skuteczne placebo w zakresie świata pozamaterialnego, któremu istnieniu artystka w końcu nie mogła zaprzeczyć. Po chwili jednak przekręciła głowę do boku, analizując następne słowa wypowiedziane przez Carei.
— Nie dotyczy? — Wpierw poddała się zdziwieniu, przyglądając się dłużej jasnej dziewczęcej skórze, upstrzonej teraz ładnym rumieńcem. Potem jednak pomyślała, że powodów takiej odpowiedzi mogło być mnóstwo. Może ktoś złamał jej serce. Może wolała dziewczęta. Może była demi- lub aseksualna. Może nie wierzyła w to, że ktoś ją pokocha (ale czego by tu można było nie kochać w tym stworzeniu?). Może skupiała się na nauce, odkładając romantyczne uniesienia na dalszy plan. Albo ktoś ją skrzywdził do żywego, że odsuwała od siebie możliwość przyjęcia kogoś bliżej serca. Możliwości było zbyt wiele, a zadanie tylu pytań na raz, byłoby co najmniej niesmaczne. W to, co jednak Alaesha niezłomnie wierzyła to, że ludzie bez miłości żyć nie mogą.
— Oczywiście, że dotyczy. Nie musi być przecież romantyczna. Na przykład ja Ciebie kocham. — Powiedziała ot tak, lekko, to co jej pierwsze spłynęło na język. Bo i prawdziwe, więc nie musiała się nad tym długo zastanawiać. Mówiąc to, nie myślała, czy wywoła w dziewczęciu większe zakłopotanie, czy może uśmiech; taka już była — zbyt szczera jak na japońskie podniebienia. Tym samym dla starszej artystki stanowiło pewnego rodzaju zagwostkę, dlaczego Ejiri — wpisująca się przecież w kanon dziewczęcego ułożenia i grzeczności — lubiła z nią przebywać. Przecież to nie pierwszy raz, gdy bezpośrednio i celnie dotykała czułego miejsca, o których inni ludzie być może nawet nie zdawali sobie sprawy. — Myślę, że bez miłości nie bylibyśmy w tym miejscu, gdzie jesteśmy. Wiesz, jako cywilizacja. Dla mnie jest ona budulcem ludzkości. — Malarka dała ponieść się myślom i luźnym skojarzeniom, odpływając nieco od omawianych półsłówkami relacji długowłosej. Zupełnie odmiennie od swojej towarzyszki, Alaesha lubiła rozmowy o związkach, o uczuciach, o ważnych dla niej ludziach. Lubiła też zgłębiać sam psychologiczny koncept relacji międzyludzkich — może dlatego, że zakamarki człowieczych reakcji często były dla niej zagadką, a ona sama zbyt wiele razy została zraniona nieoczekiwaną odpowiedzią lub niezrozumiałym milczeniem. Poza samą fascynacją tematem być może miała nadzieję, że zrozumienie będzie tarczą w przypadku innych, nowych, a następnie boleśnie zrywanych więzów.
Cieszyła ją kocia, ciekawska obecność. Sama nie miała zwierzaka, choć marzyła od dawna o psie. Jednak czy powinna jakiegoś przygarnąć? Co rusz gdzieś ją gnało, a nie mogłaby znieść myśli, że psisko czeka samotnie i tęskni. Cóż by też robiła z nim przez cały dzień? Przecież nie mogłaby trzymać go w galerii. Sierść i obrazy na sprzedaż niebyt do siebie pasowały.
— Lubię łobuzów, może dlatego się dogadujemy. — Zaśmiała się cichutko pod nosem. Podźwignęła rękę na brzuch, a kot niezrażony przeszkodą, chcąc dosięgnąć palców pachnących smakołykami, wszedł krokiem zdobywcy na nowy ląd — miękki sweter, w który była ubrana. Nie uniosła głowy, ale zerknęła w stronę rudzielca i mówiąc do niego pieszczotliwym tonem, jednocześnie odpowiedziała na słowa Carei. — Jak będziesz przesadzał, to po prostu przestanę z Tobą gadać! Smaczki same się przecież nie rzucą. Lepiej ze mną nie zadzierać. — Spróbowała po raz pierwszy podrapać koci podbródek, na co kot łaskawie wyraził zgodę. Chyba właśnie zawarli jakąś niepisaną umowę.
Kolejne słowa przyjaciółki, rzucone w eter między winem, kocią rozmową, a dźwiękami rozlegającej się muzyki sprawiły, że zastygła. Mogłoby się zdawać, że Alaesha przyjęła słowa Ejiri ze spokojem, niemniej w rzeczywistości otworzyła szeroko oczy i nie wiedząc, co ze sobą zrobić wpiła spojrzenie w biel sufitu. Może się przesłyszała?
— Zastanawiałaś się, czy duchy też mogą tak myśleć? Te, co zostały przywiązane niedokończoną sprawą?
Może dziewczyna mówiła o swoich wierzeniach, o legendach, które w ich kraju były doskonale znane nawet małym dzieciom. Kultywowane w zbiorowej pamięci w ramach rozlicznych kolorowych festiwali.
— Albo yōkai... jak Kitsune z naszego koszmaru.
Krótkowłosa drgnęła niespokojnie, po czym uniosła głowę wciąż bez możliwości wyduszenia z siebie głosu. Tym razem wbiła przestraszone i zdziwione oczy w Carei. Poczuła jak dłonie zaczyna okrywać niespokojna wilgoć, a szkło ślizga się między skostniałymi palcami.
— Co? Ale... jak? D-dlaczego? — Nie była w stanie sformułować zdania, a co dopiero zebrać myśli. Powiedziała to wprost. Nazwała rzeczy po imieniu. Więc jednak jakimś niebywałym splotem okoliczności one dwie zostały powiązane mocą, której Alaesha nie rozumiała. Itou poczuła nagły uścisk w głowie, ciśnienie, które zdawałoby się, mogłoby ją rozerwać od środka. Drobna dziewczyna, choć skulona na kanapie, o samym temacie mówiła lekko, zwyczajnie, jakby to był element jej codzienności... od dawna? Nie bała się tak jak ona? Cóż to miało znaczyć? Czemu nie dziwił jej ten świadomy i rzeczywisty sen, z najwyraźniej jak najprawdziwszą zjawą? Oraz jeszcze bardziej prawdziwymi, splecionymi przez lisicę konsekwencjami na jawie?
— Dlaczego mówisz o tym tak swobodnie? — Było jedynym zdaniem, które mogła z siebie wydobyć, a czerwone wino zadrgało nerwowo w nagłym ruchu nadgarstka. Cieszyła się, że siedzi na podłodze, inaczej chyba spadłaby z kanapy. Nie była gotowa na tak bezpośrednie ujęcie tematu, który od wielu tygodni spędzał jej sen z powiek, pozostawiając w coraz gorszym stanie. Koci ciężar i ciepło pomagało zachować strzępy spokoju. Zwierzę uziemiało ją i przytrzymywało tu i teraz, przypominając o realności i fizyczności świata dookoła. Świata, który jednak w wyniku uplecionego snu został podważony w posadach.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
You've got the world on your shoulders
Innocence left you too soon.
...deep down behind that disguise that you wear now
I see a lost little girl
Tęsknota, jak upuszczona kropla atramentu na wilgotny papier, rozlała się szerzej, obmywając granatem wspomnień sylwetki, o jakich pomyślała, chociaż nie wymieniła głośno. Coś na kształt rozczulenia łaskotało serce na myśl, że wszyscy oni mogli się spotkać kiedyś u niej. Może powinni? Entuzjazm Alaeshy potęgował wrażenie, które osiadło pyłem z tyłu głowy, jakby w nadziei, że przypadkiem nie zdmuchnie go zbyt szybko i pozwoli na werbalizację. Kąciki ust kołysały się więc, wtórując, choć przez krótką, pozbawioną późniejszego ciężaru chwilę, odpowiednikom u przyjaciółki.
Język palił ją, wymuszając niemal zaciśnięcie ust mocniej, jakby płomień, który rozlał się w gardle przenikając i policzki, mógł spopielić całe wnętrze. Zupełnie niepodobnie opadającego na serce chłodu i wilgoci roszonej nagle przy wnętrzu dłoni. Nie miała sił, by utrzymać wzrok na tym jaśniejszym. Nie miała i odwagi, w obawie, że kobieta zdoła przejrzeć postawioną wysoko, porcelaną maskę, albo zajrzy zbyt głęboko przez tarcze źrenic.
- Nie - odezwała się cicho, bardziej głucho, nie do końca poznając nawet swój głos. A dziwnie uwrażliwione zmysły, uchwyciły takt znajomej melodii i słowa piosenki, które tym razem wydawały się chcieć powiedzieć coś za nią. Zbladła przy tym, mniej skupiona słuchając dalszych słów. I chociaż tak szczere wyznanie, zgrało ciepłem zupełnie innym od tego, które gorączką zajmowało coraz więcej przestrzeni ciała, to usta ledwie rozchyliły się, wydając z siebie tylko ciche westchnienie. Zbyt wiele emocji splotło się w jedno, za wielka fala przysłoniła osąd, brudząc znaczenia, które chciała, albo mogła jeszcze powiedzieć, bez napiętnowanego echem przeszłości wyznania. Cokolwiek jeszcze mieliło się na rozgrzanym języku, zdawało się mdłe i niewarte wyplucia. Cieszyła się, że zwilgotniałe od wrażeń oczy, nie wypełniły się łzami, nagle, opustoszała w sercu, jakby coś w niej pękło i cała zmieszana fala, wydarła się gdzieś poza nią. Na szczęście?
- Skoro tak twierdzisz - głos wciąż miała stłumiony, ale odezwała się po raz pierwszy, pozbawiona naleciałości pierwotnych uczuć - Nie sądzisz, że to jak z bogami? Można w nich wierzyć, albo nie. Też słyszałam, że są budulcem świata, a mimo to - nie każdy się z tym zgodzi, bo ich nie doświadcza. Albo wręcz czegoś odwrotnego - pociągnęła temat, już intuicyjnie schodząc z relacyjności męsko damskiej, a przeskakując, na poziom meta tematu - A mimo to - wierzę w jedno i drugie - ale nie wszystko musi mnie dotyczyć - zakończyła w myśli, w końcu jednak pozwalając sobie unieść twarz wyżej, by - jeśli tylko druga artystka chciała, mogły skrzyżować spojrzenia. O wiele łagodniej, spokojniej. I dalej od tego, co ogniło się boleśnie gdzieś w tle.
Rozgrywka między Alaeshą a jej kotem, o tyle zajmowała uwagę, że dawała też szansę - im obu - na refleksję. I na moment spokoju, który tu, dziś, falował i rozchlapywał się, jak uniesiona uderzeniem woda w membranie. Po obu stronach, chociaż w zupełnie innych płaszczyznach rozmowy. I znowu, chcąc uszczknąć rozluźnienia, którym emanował kocur, Carei wysunęła rękę, pochylając się przy tym nad przyjaciółką, by palce musnęły uszkami miękkie futro atencjusza - jest uparty, jak już upatrzy sobie cel - podsumowała, widząc iskrzące ślepka, które mimo ostrzeżenia, zdawały się całkiem ignorować możliwość, że ktokolwiek mógłby celowo się od niego odsunąć.
Oddała zagarnięta przestrzeń w swoistym zamyśleniu, bo i nici wizji i kierunku dalszych słów, nie dała sobie zatrzymać. Sięgała do czegoś, co przychodziło jej płynniej. A po pierwszych słowach, potrafiła w niemal lustrzanym odbiciu oczu przyjaciółki, odnaleźć ten sam niepokój, jakie wierzgnął u niej chwilę wcześniej. W zupełnie innym zestawieniu źródeł rozmowy. Obróciła w palcach kieliszek, po raz pierwszy znacząc brzegi odbiciem i w końcu upijając słodycz. Czerwień zalała język i miała wrażenie, że alkohol zgasił jarzący się wcześniej strach, przekierowując na rozeznanie.
Zaczekała, aż pierwsza nieskładność rozpłynie się, nie pozostawiając jednak chwili, by odwrócić wzrok. Czy tak spłoszona sama była, gdy po raz pierwszy zaczęła rozumieć, z czym miała się mierzyć? Nie pamiętała dokładnie, przytłoczona tragedią zupełnie innego kalibru i całość w końcu przekierowując w fanatyczną wręcz wersję artystycznego natchnienia. I mimo wszystko - miała łatwiej. Babcia od dziecka opowiadała jej o żyjących kami i yokai. A to, co kiedyś mieściło się w ramach wierzeń i tradycji, przekuło się w zupełnie materialna formę. Większy niepokój czuła - właśnie kilka chwil wcześniej, gdy w zamierzeniu czuły dotyk słów, sięgnął zaognionej i wciąż niezagojonej rany.
- Zakładam, że z tych samych powodów, dla których tak swobodnie mówiłaś o... uczuciach? - w gardle poczuła suchość, ale głęboki wdech przepłukał głos, pozwalając nawet, by posłała blady uśmiech artystce - To rzeczywistość duchów, bóstw yokai - istniejąca obok nas, przenika i współegzystuje, a skoro... jeśli się nie mylę, jesteś medium, senkeshą - widzisz je. Tak, jak one ciebie - opuściła kieliszek z winem, stawiając go tuż obok bosej stopy. Dłonie zaplotła na kolanach, przysuwając się odrobinę bliżej na podłodze - właściwie, czuję ulgę, że nie muszę przed Tobą udawać... ale, odpowiem na wszystko, jeśli chcesz coś wiedzieć. Może nie jestem specjalistką, ale... mam spore doświadczenie - przymknęła powieki, wracając wspomnieniem akurat do treningów z Enmą i całej, potężnej wiedzy, jaką jej wpoił, graniczącej z maleńkim pierwiastkiem tego, czego dowiedziała się i doświadczyła przez ostatnie 8 lat sama.
@Itou Alaesha
Itou Alaesha ubóstwia ten post.
— Naszych uczuć i relacji między ludźmi przynajmniej możemy doświadczać, bogów raczej nie. — Nie miała ochoty rozwijać tego tematu, bo i na cóż miała mówić o swojej niewierze. Nie jej rzeczą było też przekonywać kogokolwiek do swoich poglądów, nawet niespecjalnie chciała je tłumaczyć. Pomimo, a może wręcz dlatego, co obecnie się z nią działo, tym bardziej nie wierzyła w żadne bóstwa. Przynajmniej nie w ogólnie rozumiany sposób. Nie jako opiekuńcze duchy, nie jako stworzycieli. Swoją wiarę utraciła dawno, a w zasadzie zdała sobie sprawę, że nigdy jej nie było, bo i rzeczonych bóstw nigdy nie było. Wierzyła natomiast w to, co było realne. Niekoniecznie jednak musiało być to widoczne i namacalne, czym cechowała się większość standardowych niedowiarków. Natomiast z pewnością należały do nich targające ludźmi uczucia. Dojmująca chemia wytwarzana przez mózg i inne organy i działające tym napędem neurony, kierujące rękoma jednostek losami cywilizacji. Zabawa z kotem zdawała się mieć więcej sensu, aniżeli doszukiwania się bóstw w materialnym świecie. Az pewnością była o wiele bardziej przyjemna i kojąca zmysły. Chyba tylko z tego powodu pozwoliła uciec Ejiri od tematu związków. Było to jednak jedynie chwilowe zawieszenie broni, a do wątku miała zamiar jeszcze wrócić.
— Dlaczego w ogóle porównujesz ludzkie emocje do... do tego świata? Przecież to element bycia człowiekiem, a to — dopiero od niedawna jest częścią mojego życia. Twojego chyba również? Zdaje się, że nie można się z tym urodzić... — Ponownie czuła się zaskoczona bezpośredniością Carei i swobodnym poruszaniu się po przedmiocie nadprzyrodzonego współistnienia. Niemniej, skoro wyłożyła kawę na ławę, to i Alaesha nie miała powodu ukrywać tego, co się z nią działo i tego, kim się stała.
— Nie wiem jednak o tym świecie zbyt wiele. — „Zbyt wiele” w słowniku malarki oznaczało, że jedynie przewertowała każdą znalezioną książkę w bibliotece dotyczącą japońskiego folkloru i wypatrzyła każdy pixel swojego monitora przeglądając sieć. Niemniej większość informacji zdawało się wyssanymi z palca bajkami, w niewielkim stopniu odpowiadając na to, co zdarzało się jej widzieć. Czuć. Przeżywać. Bać się. Płakać w poduszkę.
— Mnie również jest lżej, że mogę Ci o tym powiedzieć. Ale ciężej mi z tym, że Ciebie też to spotkało. Skoro ja sobie z tym nie radzę, to jak Ty sobie dajesz radę? To znaczy z początku przyjęłam to o dziwo ze spokojem, ale po tym śnie... Dlaczego sen zmieszał się z rzeczywistością? Dlaczego odnalazłam przetrzymywaną dziewczynę w miejscu, które zostało na mnie zesłane w śnie? Co by się stało, gdybym nie uciekła z tej przeklętej piwnicy? Zginęłabym? Ona też? Nic nie rozumiem... — Zaczęła mówić szybko, nieskładnie, gubiąc się we własnych rozmyślaniach, jedynie naprędce ubieranych w słowa. Starając się nie ruszać gwałtownie, aby nie zrzucić kociaka ułożonego na jej podołku, jedynie przycisnęła kciuk i palec wskazujący w kącikach oczu, próbując pohamować nieznośne szczypanie. Nie chciała się rozklejać. Jakoś nie przy niej. To Itou zawsze chciała być oparciem dla Carei, wskazywać drogę, pokazywać rozwiązania — czy to prezentując nowe techniki na płótnie, czy w życiu. Choć były ze sobą blisko, to nie brała pod uwagę tego, że może być przy niej... słaba. Bezsilna mogła być w samotności, w swoim towarzystwie. Bardzo rzadko i w wyjątkowych przypadkach przy kimś, ale że właśnie teraz gorące łzy musiały cisnąć się na siłę do oczu? Napięcie wielu minionych tygodni chyba właśnie znajdowało swoje ujście. To miał być przecież miły wieczór, taki, na jaki zasłużyły. A ona właśnie odgrywała jakąś scenę, rozklejała się, choć nie powinna, co przypieczętowała pojedyncza łza wpadająca do burgundowego w odcieniu wina. Tymczasem z laptopa poleciała kolejna piosenka, która pomimo wzbudzającego refleksję tekstu, kojarzyła się z nadzieją. Z czuciem się żywym pomimo śmierci, którą obie napotkały na swoich ścieżkach.
Może jednak nie było tak źle?
@Ejiri Carei
Ejiri Carei and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
- Wszystko zależy od okoliczności. I własnych chęci. I całej gamy innych rzeczy, na które wpływu nie mamy. Nie mi oceniać innych - ucichła, czując ciężkość kolejno padających wyrazów. Nie dziwiła się nawet, patrząc na tendencję współczesną do ucinania tego co wykraczało poza rzeczy widzialne, dające się objąć rozumem. I tylko osobiste doświadczenie podpowiadać mogła jej prawdę. Tej, narzucać nikomu nie miała zamiaru, ale i nie dawała sposobności do tego innym. Nawet, gdy z własną tendencją wrażliwości bywała w tym nieśmiała. Otwierała się wraz darzonym zaufaniem. Równie łatwo potem otwarta na zranienia. Czy nie tak to działało? Myśl zadarła się smutkiem, ale gdy wzrok opadł na kocura, który z zainteresowaniem śledził każdy ruch kobiecego nadgarstka. Widok smukłej dłoni, w której pojawiał się smakołyk, reakcja Jiro - niemal natychmiastowo rozwiewały chmurne wątpliwości. Z troskliwym westchnieniem, powitała więc pytanie dawnej mentorki.
- To też część naszego życia. Niekoniecznie widzialnego dla wszystkich... - zaczęła ostrożnie, pozostawiając wzrok wciąż utkwiony w falującym, kocim ogonie - i... można się z tym urodzić. Zależy... od okoliczności śmierci - miała wrażenie, że serce zafałszowało rytm, dodając dodatkowe kołatania. Przełknęła ślinę, zamykając wargi na cienkim szkle. Szum w skroni sprawił, ze odsunęła kieliszek - ja... od kilku lat. Dlatego... - zniknęłam - wyjechałam z Fukkatsu. Wróciłam, jakiś rok temu, na studia - starał się mówić wolno, nie będąc w stanie nadać tonowi wcześniejszej pewności, ani głośności. Mrugała prędko, nie chcąc wspomnieniem wezwać i przełknąć łez. Nie były dziś im potrzebne. Nie. Lakoniczność miała za zadanie - nie naciskać i w drugą stronę. Zaskoczenie i niepewność przyjaciółki tak wyraźnie wżynały się nawet w jej własny rys i niezrozumienie, gdy sama po raz pierwszy stykała się tak namacalnie ze światem duchów. Nie miała wtedy nikogo, kto wytłumaczyłby jej zasady świata zza zasłony. Jes.li istniał cień szansy, że mogła pomóc przyjaciółce - chciała to zrobić.
- Też nie wiedziałam wiele na początku. I nie rozumiałam. Odpowiedzi przychodziły z czasem - odetchnęła, w końcu odkładając alkohol i zerkając na kobietę wprost - Duchy... yokai, kami - ingerują w w "nasz" ludzki świat, często z pomocą snów. Nie wszystko co jest w nich wykreowane jest prawdziwe, ale ...to dla nich rodzaj mostu, z pomocą którego się do nas dostają. Jesli tylko mają szansę i cel w tym - podsunęła się, nieśmiało pochylając się i odnajdując dłoń artystki. Paliczki musnęły najpierw wierzch ręki, potem zaplotła lekko, w obawie, że mogłaby zostać odtrącona. Przygryzła wargi, dostrzegając szklący się zielenią błysk w w tych drugich źrenicach. Na krtani osiadła pętla, której nie mogła jeszcze przełknąć - Pamiętasz... kiedy tłumaczyłaś mi zawiłości malarskie, które wykraczały poza zwykłe natchnienie? pewnych kwestii trzeba się po prostu nauczyć... potem zaglądasz do nich jak ...do kogoś obcego, by poznać w nim coś... nowego. Czasem pięknego. Czasem strasznego. - urwała biorąc haust odwagi i westchnienia - Mówię nieskładnie wiem, ale to jest jak z ludźmi. Nie wszystkich polubisz. Nie wszyscy będą dobrymi. Z-z tym będzie podobnie - mówiła coraz ciszej, ciepło, ale nie zmniejszając dystansu, dając Alaeshy swobodę w wyborze, czy chciała to zrobić - to jest równie żywotny świat... co nasz. Tylko działa na zupełnie innych zasadach. Nie znam odpowiedzi na wszystko, ale opowiem wszystko co wiem. Pytaj i... naprawdę możesz płakać - przechyliła głowę, chcąc ze zmienionej perspektywy zajrzeć do oczu czarnowłosej. I jeśli tylko wciąż pozwoliła, potarła opuszkiem chłodne dłonie, starając się dodać gestem chociaż odrobinę otuchy - Mam nadzieję, że to nie takie straszne przy mnie płakać - uśmiechnęła się lekko, nawet jeśli sama bliska była puszczenia luzem wstrzymywanych łez - jeśli tylko chcesz - dodała ciszej, łagodnie, niemal równo z przełączoną melodią.
Nie chciała, by któraś z nich zmieniła się w królewnę z popiołem zamiast królestwa.
I papierową koroną.
@Itou Alaesha
Itou Alaesha ubóstwia ten post.
— Okoliczności śmierci? Sugerujesz, że dziecko w łonie matki lub przy porodzie musiałoby przejść śmierć kliniczną? — Alaesha na chwilę zamilkła. — Czy każdy kto przeżyje taką śmierć, zostaje senkenshą? — To wszystko zdawało się tak dziwne i niebywałe, natomiast takich historii na skalę światową czy nawet kraju działo się całkiem dużo. Tym samym wiele osób musiało być senkenshami. Czemu nie jest to ogólnie znana wiedza? Sama wiedziała też o Kisarze, teraz dowiadywała się o Ejiri. Musiało być ich więcej. Zdecydowanie więcej. Tym samym ktoś musiał nad tym panować, nie umożliwiać ludziom bezpośredniego mówienia o tym temacie w mediach lub z drugiej strony — w jakiś sposób kontrolować duchową część ich świata, aby yurei i yokai nadto nie mieszały w życiach niczego nieświadomych śmiertelników.
— Czyli... jakieś 7-8 lat temu? — Na prędce przeliczyła w głowie, kiedy mniej więcej otrzymała lakoniczną informację od jej rodziców, że wyjeżdża i już niestety nie będzie uczęszczać na zajęcia. Zauważyła teraz zmieszanie dziewczyny, szybkie mrugnięcia, zwiastujące nabiegające do oczu łzy. Czyli wcale nie było jej tak lekko z tym żyć, tylko po prostu minęło dostatecznie dużo czasu, aby zdążyła oswoić się z nową rzeczywistością.
— Ja niecały rok temu. Dostałam udaru. — Odpowiedziała zdawkowo, na razie nie przyznając się do tego, że sama sobie zapracowała na ten udar takim, a nie innym trybem życia. Zajeżdżając się niemożliwymi do osiągnięcia celami i rzucanymi sobie, jak kłody pod nogi, wymaganiami. Brakiem równowagi, przepracowaniem, zarwanymi nocami i choć może nie chorobliwą, to i tak zbyt dużą ilością używek.
— Skąd brałaś wiedzę? Zdobywałaś ją sama czy ktoś Ci w tym pomagał? — Przekręciła się w jej kierunku, wiedząc że kociak prawdopodobnie zaraz ucieknie w wyniku nagłego ruchu, ale to przecież nic. Chwyciła dłoń Carei. Z pewnością nie chciała odrzucać jej wyciągniętej ręki, a też czuła, że potrzebuje tego dotyku, drobnego wsparcia. Była wdzięczna za to, co mówiła. Za to, że ze spokojem próbowała jej tłumaczyć zawiłości tego świata, których chyba nie dało wyłożyć się w taki całkiem prosty sposób. W sztuce również nie wszystko wydaje się mieć sens. Dlaczego kilka barwnych plam układa się w coś, co dla ludzkich oczu staje się już jasnym przekazem? Dlaczego nie wystarczyło nakreślić ołówkiem cienia danego przedmiotu, aby był on już realistyczny, a zawsze należało pamiętać o kącie padania tegoż światła oraz płaszczyzny pod jaką dana powierzchnia się uginała? Tak po prostu było. Najwyraźniej świat duchów też po prostu „był".
— Wiesz, nie boję się samego istnienia tego świata. Boję się tego, że nie rozumiem, dlaczego te byty czegoś ode mnie chcą. Czemu akurat ja? Od czasu przejścia miałam zdecydowanie więcej tych złych doświadczeń duchowych, aniżeli dobrych i chwilami brak mi już sił. Czy yurei, yokai i kami zawsze na mnie oddziaływały, ale wtedy tego nie wiedziałam? Być może dopiero teraz jestem dla nich odpowiednim medium do przekazywania komunikatów? Jesteś w stanie mi to wytłumaczyć? — Przytrzymała mocniej szczupłe i chłodne palce, które rzeczywiście dodawały jej w tym momencie otuchy. Może nie zawsze musiała zgrywać twardzielkę? Pędzące myśli nieco się uspokoiły, więc i zaczęła mówić już bardziej składnie i zrozumiale, wyrażając jaśniej swoje przemyślenia.
— Wiele myślałam nad tym snem zesłanym przez Kitsune. Może chciała, abym uratowała tę dziewczynę? Bo wiesz o tym? W mieście było głośno o tej sprawie. To ja ją odnalazłam, ale ze względu na moje bezpieczeństwo nie podano tej informacji do mediów. Również mogłabym paść ofiarą tego kogoś, kto ją tam zamknął... Czy ten koszmar mógł być czymś dobrym, a nie próbą zwiedzenia mnie w pułapkę? Czy tobie lisica również pozostawiła jakieś przesłanie... albo rzecz? — Zapytała niepewnie. Nie wiedziała, jakie było jej doświadczenie w tym śnie. Co wydarzyło się, zanim spotkały się na krótko przed finałem koszmaru? Jej trwał bardzo długo, gdy w ciemności, boso i ociekając krwią uciekała przed morderczym onim. Itou zdawało się jednak po tonie smsów, że Ejiri nie przeżyła swojego snu tak mocno. Raczej coś innego siedziało w jej sercu jak ostry cierń, który odbierał jej siły. Również odłożyła kieliszek i usiadła obok niej na kanapie, cały czas nie puszczając jej dłoni.
— Mam nadzieję, że Ty też nie boisz się przy mnie płakać. — Gdy Carei już sama wspomniała o płaczu, to Itou nie wytrzymała. Puściła emocje i pozwoliła sobie na to, żeby ciężkie grochy zaczęły opadać na jej policzki i sweter. Sięgnęła ręką na siedzenie kanapy, wyciągając ją otwartą ku młodszej artystce.
— Kochana, co się stało? — Jej wyjazd był nagły i niespodziewany. Na zajęciach szło jej doskonale, miała już plany na swoją dalszą edukację w Fukkatsu. Jednocześnie nic nie wskazywało na nagłą chorobę czy wypadek w postaci choćby potrącenia — o tym pewnie by się dowiedziała w taki, czy inny sposób. Skoro ta rozmowa i pobyt u niej i tak już przestały być tak beztroskie, jak obie mogłyby sobie tego życzyć, to może chociaż będą miały okazję, żeby zrzucić z siebie trochę ciężaru. Podzielić troskami, wesprzeć i zrozumieć. Mimo wszystko, co się wydarzyło, chciała mieć ją blisko w swoim życiu. Liczyła na to, że po tym ponownym, przypadkowym spotkaniu na punkcie widokowym, Ejiri wróci na stale codzienności Itou.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
na wyliczenie, zareagowała wolnym kiwnięciem, starając się zachować spokojność, którą mącił strach. Co chwilę szarpiąc za najbardziej wrażliwą nić. Zupełnie odsłoniętą na zranienie. Nawet to nieświadome.
Czuła, jak chłód wspina się przez pierś, gna wyżej, równo z wpełzającą na skronie bladością. Potrafiła unikać dotknięcia, wycofując się z rozmowy, umykając i przed fizyczna bliskością. Ale bezbronność odsłonięta przez dawną mentorkę, zatrzymywała w miejscu. Igrając z wagą zaufania, jakie sobie przecież ofiarowały. Czy to jednak wystarczało? Strach, wydawał się większy, bardziej mdlący, dławiący oddech, bo przypadkowo naciśnięta duchowo rana pluła zaognioną, nagromadzoną ropą. Miała wrażenie, że każdy wtedy widział jej skazę.
Bała się lękiem wręcz irracjonalnym. Groteskowym. Bała się oceny, odrzucenia. Obrzydzenia, które mogłaby dostrzec w cudzym spojrzeniu. I bała się, że kiedyś ktoś nawet bliski, mógł wykorzystać te rany, ogromną słabość przeciw niej.
Wydawało się, ze nabrała powietrza i wstrzymała, by wypuścić je przez nos dopiero, gdy kobieta - nawet jeśli lakonicznie - powiedziała o swoim przejściu. Jakiejś jej części ulżyło - że znowu - nie było to wynikiem cudzej winy, okrucieństwa. Zbyt wiele o nich słuchała wokół w historiach, które gięły kark i łamały serce. To - musiała przyznać - sprawiało, że łatwiej było jej spojrzeć na świat duchów przychylniej, niż na ten ludzki, śmiertelny. Ale, w skróconym zdaniu drugiej artystki, wciąż było zbyt wiele nie tak.
- Byłaś wtedy... sama? - nie była pewna, czemu zapytała akurat o to. Poruszyła nieśmiało palcami, chcąc - przy uchwyceniu tej drugiej, móc zatoczyć niewyraźny znak swojej obecności - nie musisz opowiadać, jeśli nie chcesz. - westchnęła - w tak krótkim czasie... niełatwo zrozumieć, co się dzieje i dlaczego. Tym bardziej jeśli nie miało się nawet styczności. Przykro mi... że musiałaś się z tym mierzyć tyle czasu - sama - chciałaby dodać, ale wargi tylko poruszyły się miękkim niedopowiedzeniem.
- Jedno i drugie. Najpierw sama... - drgnęła nerwowo. Bo pamiętała zbyt dobrze, że wszystkie widziadła brała na początku za własne halucynację, za demony własnego umysłu. Z czasem z pewnym fanatyzmem zaczęła rysować dostrzegane cienie, by przekonać się, ze jak na zwykłe "widziadła" potrafiły być bardzo żywotne. I aktywnie w rozmowach i próbach porozumienia - potem.. spotkałam przewodników - odetchnęła chyląc głowę w bok - wśród nich, był też duch, z którym zawarłam kontrakt... - dodała z wahaniem - nie wiem, czy o tym już słyszałaś, ale każdy nich ma jakiś cel, który trzyma go tu na ziemi, nie pozwalając przejść dalej. By go spełnić potrzebują... kontraktu - poruszyła głową, nachylając się lekko ku czarnowłosej - ...ale może o tym opowiem kiedyś indziej. I tak, wydaje mi się, bombarduję cię ilością wiedzy, którą ja zdobywałam przez lata. Nie chcę cię przytłoczyć - uniosła ramiona w spięciu, ale palce mocniej splotła z tymi Alaeshy, w niemym zapewnieniu, że nie miała zamiaru zniknąć, gdyby jednak chciała słuchać dalej.
- Właśnie dlatego, o czym powiedziałam. Potrzebują... kogoś, kto odzyska dla nich ciało, odzyska możliwość działania w świecie śmiertelnym. I są ...w tym jak ludzie. Jedne spróbują to wymusić, inne będą nawet błagać. Wystarczy, ze zauważą - że je widzisz, zwracasz na nie uwagę. To, jeśli chodzi o yurei- podsunęła się jeszcze bliżej, nie dzieliło ich już wiele. Gdyby chciała, mogłaby oprzeć skroń o bok Itou - a bóstwa i yokai... to osobny temat. Wszystko zależy od ich... natury. Ale każde z nich lubi działać przez sny. - bliskość kazała też ściszać głos i skupiać się na padających nie tak wyraźnie wyrazach. Widziała i czuła poruszenie. Nie wszystko uchwycić mogła właściwie, ale balansowały na obrzeżach tematu, który dla Carei - był bardziej znany, poruszała się w nim pewniej. Nawet jeśli wciąż tak wiele ziało tajemnicą.
- To nie jest pierwszy taki mój... zbiorowy sen - patrzyła niżej za zetknięte ze sobą dłonie - ale różniły się mocno, więc zakładam obecność różnych yokai, raz... spotkałam nawet bóstwo - każde z wydarzeń obfitowało w szeroko idące konsekwencje, ale nie miała zamiaru roztrząsać teraz ich znaczeń - Możliwe, że gdzieś słyszałam, ale... sporo takich wieści pojawia się w mediach. Czasem, na podstawie ...właściwej wiedzy, można nawet odróżnić, które dotyczą tego nadnaturalnego świata.... och. Tak. Dostałam... szkicownik - wargi, które w kącikach jeszcze chwile temu mocniej drżały, pojawił się blady, nieokreślony w źródle uśmiech, który rozmył się pod zadanym pytaniem. Uniosła spłoszone spojrzenie, jakby została przyłapana na kłamstwie, ale to smutek zalał załzawione oczy, gdy obejmowała najpierw kobiecą dłoń, potem opadła głową na przedramię, zadrżała pozwalając by włosy zsunęły się na bark, przysłaniając policzek. Próbowała niezdarnie pokręcić głową, nie będąc już pewną czemu zaprzecza, czy może daje sygnał i przejmuje się płaczem Alaeshy.
- Nie umiem ...o tym mówić - wydusiła gdzieś pomiędzy zaciśniętymi wargami, w końcu wsuwając się niemal pod ramię artystki i obejmując ją rękoma. Nie chciała, by widziała jej twarz. To ten brudny wstyd wstąpił do głosu, osiadając na skórze, młócąc obijanym o klatkę żeber sercem - przepraszam.
@Itou Alaesha
Itou Alaesha ubóstwia ten post.
— Mierzysz się z tym od tak dawna, a ja płaczę, choć nie minął dla mnie nawet cały rok bycia senkenshą. Chciałabym być silniejsza, chciałabym być dla Ciebie kimś lepszym niż tylko osobą, która pokazała Ci ołówki i farby. To nie Ty powinnaś mnie pocieszać. — Mimo wszystko Itou nie była w stanie powstrzymać łez, który ciekły już dużymi, krągłymi grochami po policzkach. Pękło w niej coś, czego już w tym momencie nie umiała zatrzymać. Może nie potrafiła zwierzyć się z Ejiri z wszystkiego, otworzyć tak zupełnie i w pełni, to jednak pozwoliła sobie na pokazanie dużej dozy słabości, wrażliwości i delikatnego środka, który zazwyczaj obwarowywała wysokimi murami.
— Kto Cię wsparł swoją wiedzą? Znasz innego senkenshę? — Dla Itou wcale nie było to oczywiste. Nie natknęła się jeszcze na zbyt wiele osób, które jakkolwiek mogły poszerzyć jej wiedzę lub perspektywę.
— Czy byłam sama podczas umierania? Tak. Wcześniej i później również. To że otaczali mnie ludzie, nie znaczyło, że nie byłam samotna. Że umiałam dopuścić do siebie kogokolwiek... Dalej mam z tym trochę problemów. Choć teraz, przy Tobie... jakoś mi łatwiej. A Ty? Byłaś wtedy sama? — Pytanie było na tyle nietypowe, że postanowiła odbić je również w stronę Carei. Być może tym sposobem ona sama pytała o coś, co było dla niej w tym momencie trudne lub ważne?
Wprawdzie w szpitalu był taki jeden lekarz, który zdawał się rozumieć ją lepiej niż inni. Dodał jej wtedy nieco otuchy, który przez pewien moment i epizodycznie gościł w jej życiu, ale ten kontakt szybko się porwał, pozostawiając Itou na powrót samą z tym wszystkim, co ją otaczało. Odwzajemniła uchwyt dziewczyny, również błądząc kciukiem gdzieś po wierzchu jej delikatnej i jasnej niczym alabaster skórze dłoni.
— To mnie jest przykro, że od tak dawna się z tym mierzysz i że nawet nie byłam w stanie Cię jakkolwiek wesprzeć... Wprawdzie nim sama tego nie przeżyłam, to nie byłabym pewnie w stanie Cię dobrze zrozumieć, jednak zawsze mogłabyś mieć we mnie wsparcie. — Alaesha jako była mentorka miała wobec Ejiri odczucia nie tylko przyjacielskie, ale też nieco matczyne — chciałaby ją chronić, pocieszać, być dla niej bardziej, niż ona dla niej. Doskonale dogadywały się od samego początku, stąd relacja skręciła na drogi przyjaźni, ale poczucie obowiązkowości i troski nigdy nie opuściło Itou. Patrzyła tym samym Carei w oczy, pomimo łez w sposób mocny i stanowczy.
— Czytałam o tych kontraktach, ale nie spodziewałam się, że akurat ta informacja należy do tych prawdziwych. Wiesz, w sieci jest napisanych więcej bzdur niż konkretów. Wyciągnęłam stamtąd i z licznych książek tylko te rzeczy, które zdawały się mieć większy sens i jakoś powielać. Jednak, że w magiczny sposób można odzyskać ciało... Niesamowite. I chyba trochę upiorne... — Informacja o tym, że Carei miała za sobą już kontrakt wstrząsnęła nią. Nie zdawała sobie sprawy, że dziewczyna w tak wielu sprawach ją przewyższa i do tego tak swobodnie porusza się po tej nowej, duchowej materii. W jakiś sposób mogła być z niej dumna, że tak sobie z tym wszystkim poradziła.
— Masz kontrakt... Ale... Nikt Cię do tego nie zmusił, prawda? — Jeśli jednak przeczytane informacje o kontraktach były prawdziwe, to również wiązał się z nimi szereg niebezpieczeństw. Istota mogła w pewien sposób zapanować nad kontraktorem i jej siłami. Rany, jak to abstrakcyjnie i dziwnie brzmiało.
— Nie pierwszy zbiorowy sen? Widzę, że już jesteś niemal weteranką tego świata. Aczkolwiek to pewnie znaczy, że mnie również kolejne tego typu atrakcje raczej nie będą omijać. — Wpierw na twarz starszej malarki wykwitło zdziwienie. Następnie spróbowała się blado uśmiechnąć, by później kąciki jej ust opadły w melancholijnym wyrazie. Ten rok był naprawdę trudny, jeśli chodziło o regularność i jakość jej snu. Dręczyło ją to niemiłosiernie, ale najwyraźniej yokai i kami miały to absolutnie gdzieś, że ona potem chodziła nieprzytomna w ciągu dnia.
— Szkicownik? Korzystałaś z niego? Ja otrzymałam grzebień, ale boję się go użyć. — Itou miała wrażenie, że rzeczywiście nie była w stanie wyłapać wszystkiego co mówiła do niej Ejiri. Słuchała tak mocno jak była w stanie, ale łzy panoszące się na rzęsach i policzkach przeszkadzały w odbiorze różnorakich niuansów, które w normalnej sytuacji z pewnością by wychwyciła. Reakcje ciała również nie były pomocne, zalewając ją jak wzburzona woda z zerwanej tamy. Gwałtowne drgnięcia od łykanego szlochu zaczęły tym bardziej rozchodzić się po ciele, gdy ta drobna istotka zaczęła się do niej przytulać, o dziwo chyba nie brzydząc się jej wylewną słabością. Ramiona skwapliwie szukające bliskości doprowadziły do tego, że ostatnie resztki zdrowego rozsądku zmuszające ją do zachowania pozorów spokoju runęły. Nie musiały wyspowiadać sobie wszystkich swoich bólów i pewnie nawet nie byłyby w stanie, jednak ta chwila z pewnością zapadnie im na długo w pamięć, odzyskując utraconą na tyle lat bliskość, a być może nawet ją pogłębiając. Itou już wcześniej siedziała bokiem do Ejiri, więc teraz wcisnęła jedno kolano mocniej w oparcie kanapy, a drugie wciągnęła na siedzisko, tworząc niewielki azyl dla nich obu. Również objęła ją ramionami, zaplatając dłonie na szczupłych łopatkach. Słowa Ejiri zapiekły kolejnymi łzami pod powiekami. Cóż jej kruszynie się przytrafiło? Ścisnęła ją jeszcze mocniej, przykładając policzek do tafli ciemnych włosów.
— Skarbie mój... tak się martwiłam. Zniknęłaś nagle i zupełnie zamilkłaś. Ale cieszę się, że do mnie wróciłaś. Nie zostawiajmy się więcej, dobrze?
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
- Nie wiedziałam, że są jakieś progi do osiągniecia takiej siły - spróbowała zażartować, z głosem nierówno melodyjnym, jakby ktoś próbował zagrać znajoma piosenkę, ale nie trafiał we właściwe dźwięki. Wnętrze powiek piekło od na wpół powstrzymywanych łez. Musiała intensywnie mrugać, by pozbyć się puchnącej do oczu tendencji, która wkrótce i tak miała puścić się ścieżką przez policzki - nigdy nie rozumiałam, dlaczego tyle mówi się o tej sile, kiedy ...w takich chwilach po prostu potrzebujemy poczuć się bezpiecznie - zacisnęła jakoś nierówno wargi, by zaraz rozluźnić, bo słowa popłynęły dalej same - to ma takie znaczenie? Kto kogo pociesza? Czemu nie możemy pozwolić sobie na bycie słabym Czy świat wtedy runie?? - pytała już nie tylko Alaeshy, ale gdzieś wyrzucała to samej sobie.
- Mój przyjaciel... ale znam jeszcze kilku innych - o tym, ze znała także yurei, już nie dodawała. Być może, nie była to wiedza na dziś. Zbyt wiele i tak rzucała artystce do przyswojenia. I miała wrażenie, ze zamiast ulżyć, powiększała ciężar, który znosić miała od tej pory. Właśnie, przez fakt większego rozumienia. Pamiętała skądś powiedzenie, że jeśli patrzyło się zbyt długo w ciemność, ta - zaczynała dostrzegać ciebie wyraźniej. I jakkolwiek mogła się w pewnych kwestiach z Enmą nie zgadzać, to wiedziała, że finalnie świadomość niebezpieczeństwa, była niezaprzeczalną bronią w spotkaniach z siłami, które potrafiły podstępem zaatakować. A dawny przyjaciel - nauczył ją, jak tej broni używać.
Coś znowu zabolało, gdy czarnowłosa wspomniała o samotności - tej pośród ludzi. Ta, podczas umierania musiała ranić mocniej. Wiedziała to, bo - gdy wtedy, pochłania ją w końcu ciemność, nie znalazło się nagłe światło ocalenia. Nie, kiedy go potrzebowała. Znaleziona za późno.
I niepotrzebnie.
Bardzo długo w to wierzyła. I wciąż, to pytanie wracało do niej, jak odbijane w studni echo wołania.
To sprawiało, że nagle wciągnęła i wypuściła powietrze z płuc, by finalnie pokręcić głową. Nie była sama. Ale tak bardzo chciała, żeby było inaczej. Zapytała - ale sama nie wiedziała jak miała właściwie odpowiedzieć. Drętwiał jej język, coś blokowało się w krtani, gdy próbowała jakoś zwerbalizować, co miała na myśli i jak bardzo chciała powiedzieć coś mądrego dawnej mentorce, coś, co mogłoby ulżyć w cierpieniu.
- Wiem o tym, tak mi się wydaje, ale wiesz... to chyba dobrze, że rozmawiamy o tym dopiero teraz. Wtedy chyba i tak ciężko byłoby się nam porozumieć - przymknęła powieki. Czuła jak broda jej drży, rośnie blokująca oddech gula w gardle. Uchyliła jednak oczy, by spotkać się z poblaskiem zielonych, kobiecych źrenic. Oszklone wilgocią tarcze, wydawały się jarzyć i mienić. Trochę, jakby ktoś przeganiał z tęczówek zagnane tam chmury, odsłaniając nowe odbicie nieba i znajdującej się pod nim morską głębią.
- To nie jest wiedza, którą... udostępnia się wszędzie. I niestety bardzo wiele tam kłamstw i wplatanych bajek - odetchnęła, chcąc pozbyć się dreszczy i narastającego dziwnie chłodu. Aż bolały ją czubki palców - poza tym... większość i tak w to nie uwierzy. Łatwiej zepchnąć to między straszne historie - potarła wnętrze dłoni i miękki fragment kanapy. Wzrok powędrował za umykającym gdzieś za jej plecami, kocim ogonem. Jiro wydawał się stracić zainteresowanie kobietami. Albo, zdecydował się dać im przestrzeń do ujęcia emocji, których dzierżyć nie potrzebował. Nie, gdy nie była z nim sama - ...raz w roku, duchy dostają ciało. Halloween. Mogą wtedy się z nami komunikować, nawet bez kontraktu - przypomniała sobie. To podczas takiego wieczoru, poznała swego pierwszego kontraktora. Wspomnienie równie - pokrętnie - tkliwe, co bolesne.
- Już nie mam - opuściła głowę i pokręciła w zaprzeczeniu na boki, strząsając z ramienia wysunięte czernią pasma - nie, nikt nie zmusił. Chciałam... mu pomóc - dodała ciszej, niemal przepraszająco. Zrobiłabym to samo jeszcze raz. - mówiła jej zgarbiona sylwetka i wstrzymany oddech, gdy podniosła uwagę do kobiety.
- To trochę, jakbyś... miała w sobie otwarte drzwi. I nie wiesz kto do nich zajrzy. Albo wejdzie. Przynajmniej, dopóki nie wiesz jak postawić w wejściu strażnika - miało znowu zabrzmieć żartem, ale to co działo się w ich rozmowie, odbiegało daleko od rozbawienia. głosy zapadały się smutkiem, ściszały, wydawały się niewyraźne, zdawkowe, nawet urwane. Być może dlatego, gdy już pochylała się, gdy wsuwała w ramiona drugiej artystki, coś szumiało w jej uszach. Na pytanie o szkicownik, tylko pokręciła głową, gubiąc znaczenie odpowiedzi, jaka mogłaby dodać.
Wszystko zamgliło się płaczem. Tym własnym i drugim, wtórującym. I w nieokreślonej refleksji zapamiętała - że to dobrze, że nie czuła się w tym tak przeraźliwie samotna i krucha, że ciepłe dłonie przygarniały ją, że słyszała nierówny, przyspieszony szum serca tuż obok. Niewiele obchodziła ją dziwnie skulona pozycja, w jakiej się znalazły.
- Nie zostawiajmy - naprawdę chciała to powiedzieć, ale nim wysunęła zamazaną od słonej wilgoci twarz, odpowiedź rozmywała się, dając jej tylko szansę by zakołysać ciałem, by drobne paliczki zacisnąć mocniej w potwierdzeniu. W niejasnym utuleniu, które tego wieczoru miało im dać nowy powód do bycia blisko.
Śpij dziś ze mną, proszę
Nie chcę być dziś sama. Nie chcę, byś Ty była sama.
@Itou Alaesha
Itou Alaesha ubóstwia ten post.
Doceniła żart, którym w tym momencie przyjaciółka starała się ją pocieszyć. W głowie Alaeshy rzeczywiście istniały różnego rodzaju progi, które według własnego mniemania powinna wręcz być w stanie osiągać. Stawać się niezłomną i nie do wzruszenia, ostoją spokoju i opoką dla bliskich, co jednak nigdy nie udawało się tylko w tę jedną stronę, której by sobie życzyła. Sama niejednokrotnie potrzebowała pomocy, choć często nie umiała o nią prosić. Odpłaciła równie bladym uśmiechem, acz prawdziwym, bo uniosły się w nim również kąciki oczu starszej malarki. Naprawdę miło było schować się w tych dziewczęcych ramionach i pozwolić sobie na chwilę słabości, szczególnie gdy ona sama chciała podzielić się z nią własną siłą. W zasadzie w sile Ejiri było coś niezwykłego. Była osobą niezwykle łagodną, dobroduszną i uprzejmą, zdawałoby się, że do takiego człowieka wcale nie przystaje moc, tymczasem Carei jej nie brakowało. Siła leżała gdzieś w bielutkiej niczym śnieg aurze, łagodności, uporczywym spokoju, ale też wierze w swoje przekonania. Alaesha uważała te cechy za naprawdę piękne w jej byłej podopiecznej.
Itou żyła na skraju irracjonalnej pewności, że jej świat runie, gdy pozwoli sobie na słabość. To o dziwo wcale się nie wydarzyło w wyniku łez płynących po policzkach przed dawną i obecną przyjaciółką. Salon stał tak samo jak wcześniej, świat za oknem nie uległ zmianie, a kot, czmychnąwszy do swojego kącika, odpoczywał jak gdyby nigdy nic. Pokręciła więc przecząco głową, co jednocześnie miało mówić o tym, że zgadza się ze słowami Carei - nie, rzeczywiście, świat od tego nie runie — zdawała się mówić mina malarki.
— Kilku... To niesamowite... Natomiast naprawdę czuję ulgę, że miałaś przyjaciela, w którym znalazłaś oparcie. — Zdziwiło ją, że Ejiri znała aż kilka osób będących senkenshami. Kilka to naprawdę dużo jak na napotkane realia. Ciekawe czy wśród wymienionych na początku rozmowy przyjaciołach, których mogła zaprosić na curry, również byli tacy, przed którymi świat duchów stał otworem? Nie pytała jednak. Nie każdy mógłby sobie życzyć, aby taka wiedza na jego temat krążyła bezwiednie po świecie, zresztą znając lojalność dziewczyny, to nawet nie wymieniłaby niczyjego imienia i nazwiska.
Tym razem jednak to Ejiri poczęstowała ją pokręceniem głowy, która to obracając się, wzburzyła falę czarnych włosów, które popłynęły po ramionach. Nie była sama w trakcie przejścia, jednak czy to był dobry omen, czy zły? Nie dało się tego bezpośrednio wyczytać z miny kobiety, która najwyraźniej nie potrafiła odpowiedzieć słowami. Co jednak się nie wydarzyło, musiało być tragiczne — śmierć zawsze była czymś dojmującym — i z niczego Alaesha nie mogłaby się bardziej cieszyć, że Ejiri jednak wróciła do żywych. Była potrzebna temu światu, a z pewnością była potrzebna jej.
— Masz rację, nie zrozumiałabym. Chyba... ale zawsze byłabym dla Ciebie, przecież wiesz. — Słuchała z zaciekawieniem kolejnych słów, zgarniała z dziewczęcych ust informacje, których tak łaknęła. Tak więc część z rzeczy, o których czytała była prawdą. Z pewnością przy kolejnych rozmowach będzie w stanie zweryfikować więcej danych na temat świata duchów. Dowiedzieć się jaką wiedzę będzie mogła włożyć między bajki, a którą wziąć sobie do serca i przyjąć jako prawdę o świecie. Czy w takim razie w trakcie minionego Halloween, zupełnie o tym nie wiedząc, minęła się w strasznej rezydencji z jakimś duchem? Może, któż to wie.
Dwa spojrzenia spotkały się i splotły w jakimś zrozumieniu. Brązowe, lekko jaśniejsze, jak i te ciemniejsze, odbijające w sobie głęboką barwę ciemnej czekolady. Oczy w których błyszczał prawdziwy smutek, gdy wspominała o utraconym kontrakcie. Chętnie Itou dowiedziałaby się o tym więcej, jednak temat najwyraźniej był w jakiś sposób bolesny. Zapyta o niego innym razem, okazji z pewnością będzie jeszcze wiele.
— Postawić strażnika? Wytłumaczysz mi to kiedyś, proszę? Choć może już nie dzisiaj. Mam naprawdę wiele do przetrawienia. Jednak ogromnie Ci dziękuję za wszystkie Twoje słowa. Jesteś dla mnie nieocenionym wsparciem... — W wyniku emocjonalnej rozmowy zupełnie straciła rachubę czasu. Nie umiałaby odpowiedzieć czy spędziły ze sobą dwie godziny, czy może jeszcze kilka więcej. Niemniej poczuła się niesamowicie zmęczona, wyczerpana wręcz choć... w taki dobry sposób. Spotkanie, wyznania, prawda, bliskość ważnej osoby i oczyszczające łzy przyniosły ukojenie, jakiego Alaeshy nie udało się osiągnąć od dawna. Zrozumienie spłynęło na nią wraz z ciepłem, jakie jej ofiarowała młodsza kobieta w łapczywym z obu stron uścisku. Zupełnie nie miała ochoty puszczać Carei ze swoich objęć. Myśl o przyszykowaniu się do spania, przebraniu w piżamę, ogarnianiu naczyń i częśniowo opróżnionych kieliszków wydawała się rozrywająca, niepasująca do tego, co tutaj właśnie zaszło. Itou nie miała ochoty tego przerywać, woląc przytulać przyjaciółkę. Co z tego że miała rozmazany makijaż, że rano pewnie obudzą się nieco obolałe — choć prawdopodobnie bardziej wyspane, niż gdyby każda z nich miała spać w swojej pościeli. Gładziła więc delikatnie Ejiri po aksamitnych włosach, dając buziaka w czubek głowy i wtulając następnie twarz w szczuplutkie ramię, zupełnie nie wiedząc kiedy odpłynęła w objęcia Morfeusza. Przy Carei poczuła się w końcu bezpiecznie.
@Ejiri Carei
2 x zt
Ejiri Carei and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.