Tamura Shoten
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Nie 12 Mar - 15:03
Tamura Shoten


Tamura Shoten (田村商店) dawniej był malutkim sklepem rodzinnym specjalizującym się w sprzedaży ryżu — dziś jest to niewielka sieciówka małych sklepów spożywczych rozrzuconych po całym Fukkatsu, oferujących produkty w bardzo przystępnych cenach. Jedni narzekają, że jest ich zbyt dużo, a inni dziękują Bogom, że powstały i są otwarte 24/7. Znaleźć w nim można wszystko; od prasówki po mikrofalówki czekające na podgrzanie instant ramenu, pierożków z wieprzowiną czy pachnącego curry z wielkim kawałem mięcha na stercie ryżu, które czekają w jednej z wielu alejek. Chociaż sklep zdaje się malutki, po wejściu do jego wnętrza, człowiek odnosi wrażenie, że znalazł się w bardzo przestronnym markecie, w którym każda z półek wita innym, bardziej kuszącym produktem. Budynek wciśnięty jest w wąską uliczkę, pobłyskując w nocy rozświetlonym frontem, nęcąc i zapraszając w ciepłe wnętrze choćby na herbatę w tekturowym kubku. Dodatkowym plusem sklepu jest fakt, że w środku znajduje się bankomat; oraz, co zapewne dla wielu nocnych maruderów i imprezowiczów najważniejsze, rozbudowanym asortymentem alkoholi.

Haraedo
Isayama Shūsei

Czw 16 Mar - 5:14
04/03/2037
godzina 22:17

     Lewa dłoń sięgnęła w kierunku okrągłego kociego łebka, który wystawił się ku zapartemu o poręcz ciału Hinote, jakby futrzak go znał, jakby Isayama przesiadywał tutaj codziennie. A po prawdzie; Shusei nie pamiętał, kiedy ostatni raz wyrwał się od pracy, od Shingetsu, a już w szczególności od tych popieprzonych koszmarów, które zżerały każdą noc w pocie i wymiotach. Był zmęczony, więc obecność kota nie irytowała, a zdawała się nieco łagodzić napięte rysy twarzy.
      Między paliczkami palców w prawej ręce tlił się żar papierosa, smugą wijąc się w eterze, które jaśniało od neonowych świateł sklepu. Wiedział, że będzie czekał, bo jak kretyn zawsze wychodził wcześniej, wiedząc przecież, że na niektórych zawsze, ale to zawsze musiał czekać. Cóż, na Jirō mógł czekać. Głupota trochę, ale przyjaźń zawsze rządziła się swoimi prawami. Dlatego, kiedy opuszki siąknęły w miękkie futerko, czas się zatracał. Dlatego przylgnął do tych, którzy jeszcze w jakiś sposób powiązani byli z Shigeo. Dlatego czuł, że nieco słabnie. Odrobinę za bardzo. Kolejna głupota. Jak drzazga trwające wspomnienia, na które już nasunął się nowy naskórek.
     Dźwięk dzwoneczka nad drzwiami sklepowymi pobrzękiwał raz po raz, ale nie odwracał uwagi mężczyzny od burego korpusu, który mruczał i łasił się w potrzebie bliskości. Mógłby się zastanowić, ile robactwa ściągnie na siebie, głaszcząc bezpańskie zwierze, ale zanim to nastąpiło, ciepło filtra przypomniało mu, że powinien już zgasić papieros, w którym tytoniu nie było już nawet na milimetr i bliższy był posmakowania filtra, jeżeli zaciągnie się choćby jeszcze raz. 
      — Ja pierdolę, zacznę po Ciebie karocę wysyłać. — Żachnięcie się w śmiechu opada razem z niedopałkiem na ziemię, bo kiedy Shusei odwraca się od metalowej balustrady, dostrzega znajomą sylwetkę. Piwne tęczówki zapierają się jednak nieco dłużej na twarzy, kiedy podeszwa dogniata niedopałek do ziemi. — Co Ty masz taką minę? Stało się coś? — Ale sylwetka Isayamy już pnie się przez schody, do frontu sklepu, łapiąc za klamkę i wpuszczając przed sobą przyjaciela. — Zmarł ktoś? — Nawet nie wiedział, jak bardzo pożałuje tych słów, które tkał w spokoju, może nawet rozbawieniu, marząc już tylko o otworzeniu puszki piwa i zapomnieniu o całym syfie, który targał go, od kiedy Mirai stanęło w płomieniach... Błąd. Od kiedy puścił Mirai z płomieniami i kłębami smolistego dymu.

[ubiór + rozpuszczone włosy.]



Tamura Shoten OhNAW5L
Isayama Shūsei
Hasegawa Jirō

Wto 11 Kwi - 21:45
  – Wystarczyła chwila spóźnienia i już znalazłeś sobie nową przybłędę? – rzucił na przywitanie, gdy w końcu dowlókł się pod sklep.
  Dziwne uczucie, coś jakby wyrzuty sumienia, oplatało się dookoła jego ciała. W pewnym momencie miał nawet wrażenie, że nie da rady postawić kolejnego kroku naprzód. Wcale nie chodziło o spóźnienie. Nie miał nawet pojęcia czy faktycznie się spóźnił czy może to Isayama był za wcześnie.
  Szukanie innej, znajomej twarzy w tej, którą widział teraz przed sobą, było niewłaściwe.
  I zbyt delikatnie określone.
  Poczuł się jeszcze gorzej, gdy padło kolejne pytanie. Shūsei nawet noszonej przez Jiro maski zauważył, że coś jest nie tak. Może po prostu zgadł, jak podpowiadało mu marne tłumaczenie. Bardziej prawdopodobne, że poznał po przygaszonym wzroku. Hasegawa od razu odwrócił spojrzenie, niby nagle zainteresowany podświetloną nazwą sklepu. Nie mógł udawać, że nie zna tego miejsca, bo znali je wszyscy. Mógł za to zmienić temat, całkiem nieświadomy, że próbując się ratować zatopi kły w otwartej ranie.
  – Spłonęło Mirai – wypalił w końcu, przełykając nagromadzoną w pysku ślinę – Taki bar w Nanashi.
  Przepuszczony w drzwiach od razu zlustrował wnętrze sklepu, dopadając do najbliższego regału, jak spuszczony ze smyczy purchlak w fabryce zabawek. Jednak nawet to nie sprawiło, że urwał temat, uczepiając się go jak koła ratunkowego.
  – Podobno kilka osób się spaliło. Nie wiem kto, tak trochę wolałem nie wiedzieć. Wiem tylko, że Bob przeżył. To właściciel – mówił dalej, całkowicie niewzruszony obecnością innych osób w sklepie, próbując wyłowić z głębi półki jakiś batonik – Czyli jest jakaś nadzieja, że je odbudują.

@Isayama Shūsei




Hasegawa Jirō

Munehira Aoi ubóstwia ten post.

Isayama Shūsei

Czw 13 Kwi - 2:45
       — Zazdrosny? Kupić Ci kwiatka w ramach zadośćuczynienia? — Głos zaparł się jeszcze w niewymuszonej, swobodnej nucie na wargach. Piwne źrenice potrzebowały tylko kilku sekund, aby przetoczyć się przez znajomą sylwetkę, taksując ją od stóp do samego czubka siwej czupryny.
       Gdyby ktoś wertował kiedyś kolorowe czasopisma towarzyskie, a sam Shū byłby wystarczająco zdesperowany, żeby wysyłać do nich listy, na głównej stronie — wielkimi, wytłuszczonymi, spasłymi wręcz literami widniałyby następujące zdania; „Isayama Shūsei, pseudonim Hinote, lat 33, kawaler, były wojskowy, bezdzietny oraz rasowy kretyn. Bezmyślny jak trzon łopaty i tępy jak majzel. Dyskretny, schludny, dobrze zarabiający, ale momentami emocjonalnie przypominający oposa, wytarganego ze śmietnika."  Bo w mętnym spojrzeniu Jiro myślał, że dojrzał jakiś mało znaczący problem, a nie coś, co wedrze się pod skórę zimnym dreszczem, który zdusił w sztywnej ramie pleców. Czy wszystko ostatnio musiało gęstnieć tak szybko? Jeden oddech, jeden wydech i nagle atmosfera zmieniała się w gęstą breję, jakby ktoś wepchnął mu łeb w świńskie koryto. Skroń nieznacznie skłoniła się ku obłości barku, który uniósł się w geście zrezygnowania i sztucznej obojętności niknąc w szeleście kurtki. Tak bardzo sztucznej, tkaninie, jak i apatii, że sam starał się w niej zakotwiczyć, jakby to nie w nim leżała wina za chrzęst rozłupywanego szkła z drewnianych ram okien Mirai, który niczym drobny kurz wplatał się w pył ulicy. Ten ogień. Żar, który smagał świadomość. Bliskość Keity. Moment, w którym jakiekolwiek ludzkie odruchy ginęły przytłoczone chorą fiksacją, ale też odgórnym zleceniem, rozkazem, głupim — ale dla kogoś znaczącym. Nie jemu to oceniać. Nie jemu się sprzeciwiać. Nie, kiedy teraz opada z sił, a pod linią wodną oczu układa się siniec niedospania, koszmarów, które nawiedzają go każdej nocy, torsji, które osłabiają organizm. Blady jest jak suche gówno w lato; ale też wie, że Hasegawa rozumie dlaczego. Rozumie... nie główny problem, a sens zbliżającej się daty. Jej ciężar, który, chociaż z każdym kolejnym rokiem powinien stawać się lżejszym, dusi tak samo. — Znam Mirai. Ale Bob? Serio?  — Dłoń sięga po sklepowy, niewielki koszyk, zaraz to podstawiając go bliżej Jiro, chociaż paliczki owijające się wokół plastikowej rączki bieleją znacząco. Zbyt znacząco. Na chuj wkładać tyle siły w trzymanie pustego koszyka? — Nie miał jakichś długów? — Nanashi. Praktycznie wszyscy mieli długi. Prawa dłoń sięga bezmyślnie na linię półek, zapierając się na niej, razem ze wzrokiem, który błądzi między ciastkami i żelkami.
      Pierwszy nerwowy chrzęst, kilka alejek dalej, jakby przewracające się plastikowe butelki, lądujące w przytłumionym huku na wykafelkowaną posadzkę, mkną czysto przez ciszę sklepu. Ten specyficzny dźwięk, obijającego się plastiku wypełnionego gęstą cieczą. Olej? Ktoś się wrąbał w ścianę z olejami? Śmiech dziecka, zmęczony, ale nadal śmiech, unosi się nad regałami łagodnie, kiedy kilka z białych długich żarówek nerwowo błyska. Jak alfabet Morse’a. Jakby ćmy obijały się o zaokrąglone jarzeniówki, zakłócając ich pracę.



Tamura Shoten OhNAW5L
Isayama Shūsei
Hasegawa Jirō

Pon 1 Maj - 23:45
  Podsunięty koszyk był jak znak, na który czekał. Jak nieme przyzwolenie, które próbowałby wymusić prędzej czy później. Na dnie od razu wylądowało kilka wyłuskanych z półki batonów, wszystkie identyczne do znudzenia, jak psia karma. To właśnie wtedy Jiro zauważył ten morderczy chwyt na rączce koszyka.
  – Wyluzuj aż tyle tam nie nawrzucam.
  Wystarczyłoby się zamknąć, udawać, że nic nie zobaczył i dalej grać w ich wesołą grę pełną ignorowania oczywistości, co było o wiele łatwiejsze niż stawienie czoła pewnym, nadchodzącym nieubłaganie rzeczom. Może podświadomie specjalnie próbował pociągnąć tygrysa za wąsy, by go sprowokować do ataku. Strach przed konfrontacją mógł być o wiele boleśniejszy niż sama konfrontacja.
  – Raczej wszyscy mieli długi u niego. Typ miał pod ladą chyba najdłuższy zeszyt świata, by zapisywać nam coś na krechę. Nie tylko alkohol. Głównie żarcie.
  Żarcie. Nie był nawet pewny czy na sam dźwięk tego słowa żołądek nie postanowił dopomnieć się o cokolwiek pełnym oburzenia burczeniem. Przestał na to zwracać uwagę już wieki temu. W końcu wiecznie był głodny, a skręcony z głodu żołądek był najnormalniejszym stanem jaki znał.
  – Kochałem to miejsce. Tam poznałem Shigeo – urwał gwałtownie, choć nie na tyle szybko, by powstrzymać słowa, które nie powinny paść
  Jiro nawet zastygł na sekundę w całkowitym bezruchu, zdając sobie z faktu co zrobił.
  – Jeżeli nie chcesz tego słuchać, możesz zapchać mi pysk ramenem – podpowiedział od razu, całkiem rad, że na końcu języka miał durnotę na każdą okazję; zbyt długie trwanie w ciszy byłoby gorsze – Łagodny z kurczakiem i cebulką.
  Śmiech dziecka, o tej porze, w takim miejscu ani trochę go nie zaskoczył. Życie w Nanashi rządziło się trochę innymi prawami, a hodowla nanashiańskich purchląt na wolnym wybiegu nie była niczym dziwnym. Nie musiał nawet widzieć chowającej się za regałami mordki, by wiedzieć z kim miał do czynienia.
  – Kojarzę ten rechot. Kimishi pewnie znowu coś kradnie.
  Niemal mimowolnie odszukał na półce ze słodyczami niewielkie opakowanie czekoladek czy innych ciastek, całe przyozdobione w rysunkowe psiątka w strojach policji i strażaków. Pudełko wylądowało w koszyku.
  – Dostanie na pocieszenie jak mu właściciel spierze dupę za to, co rozpierdala.
  Lampy zamigotały ponownie, a Hasegawa szybkim ruchem upewnił się, że w jego kapturze nie znajduje się żadne z kociąt. Specjalnie poodklejał je z siebie starannie niczym rzepy z psiego ogona, by na spotkaniu z Shū zachować resztki dawnej, pozornej normalności. Jednak mimo to wiedział z czym każdemu yurei powinny kojarzyć się ostrzegawcze zakłócenia w urządzeniach elektronicznych.

@Isayama Shūsei




Hasegawa Jirō

Isayama Shūsei ubóstwia ten post.

Haraedo

Czw 1 Cze - 22:22
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Sullivan Black

Wto 19 Wrz - 17:53
19.09, 2037 roku;
noc, okolice 2 godziny


  Kap.
  Los był przewrotny. Na tyle paskudny w swej arogancji, że nie miało znaczenia, na czyjej drodze stawał – młodych, starców, tych w kwiecie wieków, biednych, bogatych, zdrowych, chorych, nie było żadnej różnicy, każdy miał jednakowo przejebane, gdy przychodziło do wspomnianej przewrotności.
 &emspKap.
  Późna godzina nie przeszkadzała idącej ciemną uliczką postaci; jedynymi towarzyszącymi jej dźwiękami był odgłos ciężko stawianych kroków oraz miarowe kapanie, które wobec wszechogarniającej ciszy brzmiało jak cegła wypadająca z ostatniego piętra cegła – impakt, z jakim uderzała w ziemię, był równy hukowi strzelającej armaty. Czasem przez noc przebił się pisk jakiegoś szczura lub dłoń przesuwana po szorstkiej ścianie, lecz poza tym zabrakło czegokolwiek innego, panowała martwa cisza typowa dla śpiącego miasta.
  Kap.
  Sunący przed siebie chłopak odetchnął głębiej, dość ociężale jak na młody wiek, zbyt poirytowanie jak na powrót z pełnego muzyki i alkoholu klubu. Jednostajność kroków ustała; ich odgłos zastąpiło lekkie uderzenie, gdy plecy dla asekuracji podparły ścianę, tę samą, po której jeszcze przed momentem szurały długie palce. Komiksowe "thud" było ostatnim głośniejszym echem, które wypełniło pustość uliczki z mocą morskiej fali. Lepkie od ciemniej cieczy paliczki wyłuskały zippo bliźniacze do tego, które przed laty podarował niższej, czarnowłosej dziewczynce. Przez dłuższy moment lód lśniących neonowym światłem oczu wypatrywał w odbijającej jasny księżyc stali odpowiedzi, nie było ich tam, ani teraz, ani wczoraj, ani tydzień temu. Krótkie westchnienie poprzedziło wpierw pstryknięcie zębatki o krzemień, później syk buchającego płomienia. Lądujący między wargami filtr rozjaśnił bijący z zapalniczki blask; pół sekundy wystarczyło, by zawinięty w papier tytoń zatliły czerwienie, żółcie i pomarańcze, a szary kłąb wykontrasotwał naprzeciw czerni uliczki.
  Wolna ręka – dotychczas trzymając uścisk niemal żelazny gdzieś w okolicach brzucha – poderwała się na moment do góry, krótka, niemal ulotna sekunda, w której przetarł blady pysk, pozostawiając na policzku wściekle czerwoną smugę idealnie współgrająca z ciemnymi sińcami w połowie przesłoniętymi kołnierzem szarej koszulki. Przymrużone w połowie ślepia skanowały otoczenia, nieskalany niepotrzebną myślą łeb zastanawiał się zaś, czy było to miejsce, w którym przyjdzie mu zamilknąć na wieki.
  Potrząsnął nagle głową na boki w wyraźnym rozbawieniu.
  Nie, to by było zbyt łatwe. Uzyskane wcześniej rany nie mogły być na tyle poważne, by pozbawić Blacka ostatniego tchu. Był zresztą pewien, że Fiona jakimś cudem dowiedziałaby się okoliczności, w jakich umarł i pośmiertnie go wyklęła, urządzając prawdziwe piekło z reszty istnienia poza światem ludzi. Wraz z kolejnym kłębem nikotyny płuca opuściły również jakiekolwiek uformowane na moment zmartwienia. Musiał to tylko wyklepać, nic trudnego. Wystarczyło jakoś dotrzeć do mieszkania bez tracenia przytomności po drodze. Wówczas rzeczywiście mógłby się wykrwawić, pozostawiając dla właścicielki sklepu, przy którym akurat stał niemałą niespodziankę tuż przed otwarciem. Mógł sobie jedynie wyobrażać konsternację i lub przerażenie zdobiące jej twarz, gdy chcąc wytrzepać wycieraczkę przed drzwiami wejściowymi, trafia na zimne truchło.
  Po chwili zastanowienia... kusiło. Dla samej idei zrujnowania dnia komuś innemu, żeby to chociaż raz on nie łamał nóg na rzuconych przez życie kłodach. Kolejne zaciągnięcie papierosem wybiło mu z głowy podobne myśli. Zamiast tego odbił się niemal bez skrzywienia od ściany, kontynuując toporną wędrówkę; dzieląca go od domu odległość nie zmaleje od pełnych knowań myśli. Im dalej szedł, tym bardziej był przekonany, że krew która zdążyła już umknąć przez szerokie rozcięcie oraz usta osłaniane podczas kaszlu naznaczonego czerwienią było już na tyle mało, że przed oczami wirowały majaki. Mógłby przysiąc, że zarys idącej w oddali sylwetki wyglądał znajomo, bardziej znajomo niż chciał to przyznać – delikatnie rozkołysane podczas stawiania kroków biodra, wirujące przy każdym z nich pasma czerni (wciąż miała tak długie włosy? nie mógł dojrzeć), pewny siebie chód kogoś, kto ciągnął za sobą spojrzenia zarówno mężczyzn jak i kobiet. Nie tylko ze względu na niecodzienną, odstająca od japońskich norm urodę ale i aurę mroku oraz tajemnicy, które towarzyszyły jej nieprzerwanie. Nagle więc, wcale nie taki tym zdziwiony, poczuł uderzenie adrenaliny, całkiem jak wpuszczonego w krwioobieg narkotyku dającego chwilowe poczucie nadludzkiej siły. Nie wiedział jak ani kiedy, lecz wysforował naprzód z mocą zerwanego z łańcucha psa – nogi, nawet jeśli pozbawione zwyczajowej energii i nieco chwiejne poniosły go naprzód tuż do dziewczyny, którą ujrzał między migoczącymi cieniami. Zakrwawione ręce oplotły jej sylwetkę – chwyciły za materiał ubrań, otuliły palce wokół ramienia i wąskiej talii jakby jutra miało nie być, jakby w każdej chwili miała się rozpłynąć tuż przed jego oczami, tak samo, jak tytoniowe chmury ulatujące w nocne niebo jeszcze przed kilkoma minutami. Pysk nieznajomego, nie wiadomo kiedy, znalazł się w zgięciu między barkiem a szyją, wtulony w miękkość zaplątanych między nimi włosów.
  Nawet nie drgnął, wypowiadając naznaczone angielszczyzną słowa, jeszcze nim ona sama zdołała cokolwiek z siebie wykrztusić.
  – W końcu cię znalazłem...

ubiór; czarne trapery; większość ubrań zabrudzona krwią;  @Raikatsuji Shiimaura  
Sullivan Black
Raikatsuji Shiimaura

Czw 5 Paź - 18:32
Chciała zapomnieć każdy dźwięk; rytm śmiechu, wpierw cichego, tłumionego, jak coś nieznośnie wstydliwego, przemieniającego się w nagły wybuch, gdy chichot rozbił się jak balon, dając miejsce wyżynom radości. Szalonej. Maura, nie dałem rady. Nie, nie, nie, jeszcze raz. Wcisnęła palcem klawisz na ekranie komórki; nawet jej nie wyciągając z kieszeni spodni. Robiła to setki tysięcy razy, na okrągło. Przez kilka wyuczonych sekund w bezprzewodowej słuchawce dominowała cisza. Potem rozległo się nagłe westchnienie. Strzyk odpalanej zapalniczki. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku, Maurie. Nie było w porządku. Za każdym razem, gdy słuchała tego głosu, coś w piersi ściskało się jak gnieciona pod imadłem plastikowa zabawka. Stawało się coraz okropniejsze wraz z nagraniem. Może nie powinienem cię zostawiać? Nie powinien, chciała mu to powiedzieć, ale jej własne wargi pozostały nieme, podczas gdy z urządzenia rozbrzmiało znużone westchnienie; wyobrażała sobie, że powietrze barwi się na siwy kolor papierosowego dymu. Eh, nie. Chyba jednak powinienem. Będziesz bezpieczniejsza. Każdy tak mówił; zawsze ten sam stek bzdur, po którym pozostawała dławiąca gardło pustka. Wiedzieli lepiej od niej, mieli szersze pojęcie co jest lepsze, piękniejsze, mniej zagrażające życiu, choć kogo obchodziło, że nie zależało jej na protekcji?
A dzisiaj wypuścili mnie z aresztu, wiesz?
Uniosła wzrok ku górze. Porażona nagłym światłem odwróciła jednak spojrzenie z powrotem na chodnik, mrużąc mocniej przemęczone powieki. Dobrze, że choć Jego wypuścili, że na krótki moment poczuł się wolny. Nie znalazłaby liczby na to, ile razy starała się przeanalizować postać zamkniętą w kilkunastu mniej i bardziej szczegółowych zapętleniach; ile razy, gdy rozlegał się huk wystrzału, w głuchej ciszy obserwowała nocne cienie płomienną falą drgające na ścianie akademickiego pokoju. Z zakrwawionymi od zagryzania wargami spluwała sobie w twarz, ściskając w palcach akrylowe brzegi umywalki i wpatrując się we własne oczy, jakby mogła przebić się przez ich szarą, nijaką barwę, rozbić jak tanie szkło i sięgnąć tego, co chroniły; złapać we mgle barwne wspomnienia. Wmawiała sobie najróżniejsze scenariusze - przeważał jeden, najsensowniejszy. Bo przecież, gdyby był dla niej tak ważny, jak twierdził, nigdy nie dałaby rady go zapomnieć. Tymczasem nie kojarzyła imienia; znała jego wydźwięk, wychwyciła wplątane w monologi głoski, ale wydawały się obce i kanciaste. Szeptała je jednak wystarczającą ilość razy, aby osiadły na języku miękkim, melodycznym atłasem. Byłaby w stanie wymawiać je z czułością, której nie znało serce; aktorska gra wyszlifowana do perfekcji. A jednak, choć naciskała na absurd całej sytuacji, stale kręciła się po uliczkach Karafuruny; nawet po tym, co się wydarzyło, jakby kompletnie nie dostrzegała w odbiciu małej, bladej smugi tuż pod okiem. Yakushimaru miał rację, ilekroć powtarzał, jak głupio się zachowywała. Wiedziała o tym. Znała wagę swoich irracjonalności, a mimo tego stale je powielała. Bo nie przejrzała jeszcze wszystkich zaułków. Bo nie przepytała każdej osoby. Bo nie zajrzała za kurtynę wszystkich mrocznych zasłon. Niebezpieczeństwo wspinało się na jej ramiona dreszczem niepokoju, ale czy byłaby w stanie zrezygnować?
Pewnie mnie zapomnisz.
Sznur na gardle ścieśnił się, nogi przyspieszyły kroku.
Wiedz, że cię...
Huk, od którego uniosła dłoń. Palce musnęły słuchawkę wsuniętą do ucha, ale nie było sensu jej wyciągać; na nagraniu nie było nic więcej. Tylko ostre, chropowate szuranie, tylko upadek. Za każdym razem miała wrażenie, że gdy ciało po drugiej stronie zwalało się na glebę w łoskocie martwych mięśni, jej własne wspomnienia równie ciężko opadały na dno świadomości. I tam, jak pozostawiona gdzieś (gdzie? na litość boską GDZIE?) sylwetka mężczyzny z nagrania, gniły także wszystkie sytuacje, jakie z nim spędziła. Każdy jeden raz, gdy przychodziła do niego pod więzienie z tą samą twarz znaczoną powściągliwą reprymendą; gdy łapała go za ręce, ilekroć sięgał po nieswoją rzecz. Gdy kładła się z głowa na jego kolanach, pozwalając gładzić własne włosy, nos zanurzając w zapachu perfum.
Tęsknię.
Chciała powiedzieć, że też tęskniła; był jej częścią, fantomowym przyjacielem, urojeniem, od którego wariowała, narażała się, podkładała kark pod gilotynę, rżąc śmiechem szaleńca.
Cholerne, niezmienne przeznaczenie...
Nie wierzyła w przewrotności losu. W fatum. W przykrości powodowane przez z góry ustalone schematy. Nie wierzyła w krnąbrnych bogów, którzy z wysokich niebios przypatrywali się słabym, ludzkim pionkom, na firmamencie nieba tkając przyszłość. Nie wierzyła, a mimo tego, gdy nieoczekiwanie dostrzegła ruch, gdy ledwie uniosła głowę, wytrącona z zamyślenia, i poczuła cudzy zapach z mocnym dodatkiem nikotyny, gdy silna dłoń objęła ją w talii, przyciągając do siebie i przyciskając nagi brzuch do mokrej, gorącej powierzchni (huk wystrzału; tłuste krople krwi wsiąkające w piach); gdy szorstkie usta oparły się o zagłębienie w szyi, odsłoniętej przy nieoczekiwanym ruchu, podczas którego jeden z rękawów bluzy zsunął się z barku aż do łokcia, oddając pod dotyk smukłość obojczyków; wreszcie - gdy stanęła w kamiennym zaskoczeniu, przestała wierzyć nawet w swoją niewiarę.
Dała upust wyobraźni; pozwoliła, aby słowa - przecież obce, Jego głos znała na pamięć, różnił się od aktualnego, ale może jej się wydawało, może został zniekształcony przez jej własną skórę, o którą ocierały się ciepłe wargi? - nabrały magicznej barwy. Stały się symbolem tego, na co czekała; wstępem do prymitywnego, ckliwego: W końcu cię znalazłem, Maurie. Zmieniłem przyszłość.
Odetchnęła bezdźwięcznie, poruszając jedynie czernią kosmyków, łaskoczących w policzek. Zgrabiałe palce, po całej wieczności, odnalazły swoje miejsce na koszuli... kogo? Ryūjiego?
Chwyt w piersi nie puszczał; żebrowa klatka wydawała się pusta, podobnie jak umysł, z którego wywiało wszystkie opadłe liście huraganem wydarzeń.
To nie ten głos.
Obce nuty.
Angielski.
W plecaku trzymała paralizator; był ciężki jak obietnica złożona Yakushimaru, ale jednocześnie, gdzieś głęboko w skrzyni prawdziwych cech, leżały szczątki naiwności. Pojawiły się nieoczekiwanie, wtargnęły do żył, ciśnieniem docierając do mózgu, wprawiając ciało w ruch. Nie wyrwała się - jeżeli ten
(obcy...)
mężczyzna chciał jej zrobić krzywdę, jedynie zaostrzyłaby apetyt jego agresywności.
- Puść mnie - głos, stalowy jak barwa lśniącej rogówki, miał w sobie spokój rozkazu. - Proszę. To pomyłka.
Chciała usłyszeć, że nie.

ubiór;

+ Kursywą zapisane zostają zdania wypowiadane w języku angielskim.


She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Sullivan Black ubóstwia ten post.

Raikatsuji Yuzuha

Wto 17 Paź - 22:23
Wilgotny koniec języka starł czerwień krwi, która barwiła swym kolorem pęknięty od uderzenia kącik ust. Szum w głowie wywołany nadmiarem adrenaliny powoli uspokajał się, a cisza, jaka panowała dookoła od paru chwil stawała się wręcz namacalna. Wypełniała sobą każdą komórkę. Działała jak kojący balsam naniesiony wprost na świeże i otwarte rany.
Jasnowłosy uniósł dłoń, którą pokrywała zakrzepła krew od startego naskórka i przesunął jej wierzchem po policzku, ścierając z niego nieproszoną, brunatną plamę. Beznamiętny wzrok pozbawiony blasku, tak bardzo charakterystycznego dla żywych osób, utkwiony był w wykręcone ciało nieznajomego mężczyzny. Chłopaka? Może nastolatka. Ciężko było oszacować ile miał lat, ale dopiero wkraczał w dorosłość. Tego Yuzuha był pewien. Chyba. Może. Kto wie.
Był jednak wyższy. I cięższy. Do tego silniejszy. Dlatego też Yuzuha nie odczuwał jakiegokolwiek wstydu względem szczeniaka.
Zresztą, jakby kiedykolwiek odczuwał podobne emocje i uczucia.
Walka była krótka, zdecydowanie za szybka. Chociaż ostatecznie walką nazwać tego nie mógł. Nie potrafił się bić. Nie w bezpośrednim starciu. Jego ruchy były gwałtowne, chaotyczne, nastawione tylko i wyłącznie na jeden cel: wygrana. Ewentualnie zabicie. Bez większego zastanowienia chwycił za kamień i zdzielił nim napastnika. Prosto w czoło. Ot co, cała historia.
Uniósł obie dłonie ku górze, aby przeciągnąć się i wydać przy tym cichy jęk zadowolenia, który po chwili przekształcić się w sapnięcie pełne niezadowolenia. Zdał sobie sprawę, ze obity bok będzie dawał o sobie znać przez najbliższe dni, może i tygodnie. Nieznajomy miał mocną pięść. To musiał mu przyznać.
Podszedł bliżej i kucnął przed nim, wpatrując się przez dłuższą chwilę w nieprzytomną twarz. Żył. Jaka szkoda.
Sięgnął do kieszeni po telefon, przesunął kciukiem po ekranie, nakierował i zrobił zdjęcie. Ach, słodki turpizm. Najwyższy szczyt wszelakiej sztuki. Może powinien zrobić kolaż Maurze i jej wysłać?

* * *

Chłodne i brudne, zarówno od ziemi jak i krwi, palce opadły na kobiece ramie. Uścisk nie był mocny, ale na tyle stanowczy, że wyczuwalne było niedopuszczenie sprzeciwu, gdy szarpnął jej ciałem w swoją stronę, wciskając drobniejsze plecy ciemnowłosej wprost w swoją klatkę piersiową. Ostry zapach ziemi, zmieszany z krwią i czymś dziwnie słodkim opadł na jej ciało, gdy przycisnął policzek do jej głowy.
- Nie dotykaj jej. - ciche, gardłowe i ostrzegawcze warknięcie wyrwało się z gardła, przypominające bardziej dźwięk dzikiego zwierzęcia, niż człowieka. Wpatrywał się w nieznajomego, a mięśnie napięły się ostrzegawczo. Palce zsunęły się z ramienia, obejmując dziewczynę tuż przy obojczykach w geście obronnym, stawiając wyraźną barierę między nieznajomym.
- Naprzykrza ci się? Mogę się go pozbyć. - wyszeptał, tym razem o wiele łagodniej, kierując słowa bezpośrednio do niej. Bo oto przybył i on, wyłaniając się z nocnej ciemności. Cerber, stający na straży swojej pani, gotowy do ataku. Wystarczyło jej jedno słowo. Gest. Skinienie głową. Cokolwiek, by zaatakował. To ona trzymała smycz i zapięcie kagańca. I to ona decydowała, kiedy spuścić z łańcucha dziką bestię.


@Raikatsuji Shiimaura  @Sullivan Black
Raikatsuji Yuzuha

Raikatsuji Shiimaura and Sullivan Black szaleją za tym postem.

Sullivan Black

Czw 2 Lis - 22:02
  Im dłużej stali w bezruchu, tym ciężej mu było określić, czy wyczuwane pod wytatuowanymi dłońmi ciepło pochodziło od jej ciała, czy od lepkiej krwi z ran, które wcześniej przyciskał opuszkami. Blackowie nigdy nie brzydzili się krwią, wątpił więc, by siostra miała mu za złe wybrudzenie ubrań. Problem w tym... no właśnie. Wspomniany bezruch dawał mu coraz więcej do myślenia, przestawiał kolejne elementy pracującego pod czaszką mechanizmu, który z brutalnym zgrzytem metalowych części przepychał naprzód nieubłaganą myśl, tę samą, której za nic w świecie nie chciał do siebie dopuścić, ale przecież nie było innego wyjścia.
  Dłonie zadrżały od nagłego napięcia mięśni; palce stuliły się w pięści, a nerwowy oddech wymknął spomiędzy delikatnie rozchylonych ust, łaskocząc ciepłem odsłonięty skrawek dziewczęcego barku. To nie była ona, to nie miała prawa być ona. Z początku wymęczony utratą nadmiaru sił i energii umysł przeplótł jawę z wyobraźnią, stawiając przed błękitem oczu znajomą sylwetkę, tak dobrze pamiętane sploty miękkich włosów, lśniące niczym dwa neony, zadziorne oczy i uśmiech, którego żaden inny człowiek na świecie nie był w stanie odtworzyć. Kształt sylwetki również się nie zgadzał, dotarło to do niego w momencie, w którym obce dłonie wyszarpały dziewczę z uścisku jego własnych rąk.
  Wtedy też dokładniej jej się przyjrzał i dotychczas ożywione ślepia zmatowiały, gdy ostateczny argument trafił na swoje miejsce, uświadamiając go o popełnionym błędzie. To nie była ona, to nie miała prawa być ona i nie zmieni tego zamajaczony utratą krwi umysł. Oddałby wszystko, żeby to była ona, ale świat nie miał tak cudownej mocy sprawczej, los był zaś zbyt przewrotny i kąśliwy, by pójść komukolwiek na rękę.
  Miękkość zniknęła ze zmęczonych oczu obcojęzycznego chłopaka; zastąpiła ją ciężka do określenia pustka, jakby sam nie był do końca pewien jaką maskę powinien akurat założyć.
  — To rzeczywiście pomyłka, najmocniej przepraszam — zaśmiał się krótko, dość luźno jak na skalę nieporozumienia, którą tą pomyłką wywołał. Dłoń, która jeszcze przed chwilą trzymała talię dziewczyny w miejscu powędrowała na tył głowy, mierzwiąc czarne kosmyki w niezręcznym geście. — Moja wina, jest ciemno i z kimś cię pomyliłem.
  Zawiódł się, nie ukrywał tego; nawet w pozornie rozbawionym głosie dało się wyczuć przebijające na wierzch rozżalenie. Może to i lepiej, pomyślał po chwili. Bo i co by zrobił, gdyby to rzeczywiście była jego siostra? Jaką miał pewność, że pod napływem nagłej wściekłości nie wepchnie go pod najbliższy samochód? Nie zrobiłaby tego, wiedział to przecież, niemniej jednak bardziej niż aranżowanego wypadku obawiał się jej reakcji. Byłaby zła? Rozdrażniona? Zawiedziona tak mocno jak on tym, że z kimś ją pomylił? A może neonowe ślepia wypełniłyby łzy radości? Może rzuciłaby mu się w ramiona, tak jak zawsze to robiła gdy wracał po pozalekcyjnych zajęciach?
  Dotychczas tkwiąca w ciemnych kosmykach dłoń wylądowała na twarzy, przemykając po napiętej skórze zmęczonym gestem — ubrudzone gęstą masą opuszki pozostawiły na licu ciemne smugi rozsmarowanej przypadkiem juchy. No tak, zapomniał o tym elemencie, wzdychając zaraz z rezygnacją. Drażnił go siedzący na ramieniu pech. Nie miał zamiaru zamiaru użerać się z wyglądającym na gotowego do potyczki chłopakiem, w ogóle nie zamierzał wchodzić nikomu w drogę, a patrząc na to, że z rany na brzuchu wciąż płynęła czerwień, to nawet nie powinien tego robić. Potrzebował jedynie odrobiny świętego spokoju, czy naprawdę wymagał zbyt wiele? Najwyraźniej.
  — Głupia sprawa ale... — zaczął niespodziewanie, choć na nich nie patrzył. Wzrok utkwił w wyłuskanej z kieszeni paczce papierosów; wyjęcie papierosa i odpalenie go metalowym zippo zajęło ledwie kilka marnych sekund. — Nie wiecie w którą stronę do najbliższego szpitala?

@Raikatsuji Shiimaura @Raikatsuji Yuzuha
Sullivan Black

Raikatsuji Shiimaura and Raikatsuji Yuzuha szaleją za tym postem.

Raikatsuji Shiimaura

Nie 26 Lis - 15:54
Ostre szarpnięcie za ramię i uderzenie pleców prosto w napiętą od wrogości pierś wywołały w niej pierwszy odruch buntu. Wyrwana spomiędzy cudzych ramion zdążyła tylko dostrzec ciemne tatuaże, przywołując przed oczyma obraz Yakushimaru; i poczuć zapach krwi, zbyt podobnej w barwie do nasączonych wewnętrznym cierpieniem rogówek Nakajimy. Później zadziało się za dużo rzeczy, zbyt wiele absurdalnych bodźców dotarło do umysłu serią karabinu maszynowego. Wewnątrz czaszki wciąż szalało mnóstwo wątpliwości, wszystkie podbite głupią nadzieją, że Go znalazła. Naiwność od wielu lat nie miała prawa bytu w jej charakterze, gniotła ją w zalążku jak gniecie się niedopałek papierosa pod twardą podeszwą buta. Gardziła lekkodusznością, narażaniem się bez żadnego planu dla samego smaku ryzyka i adrenaliny. Ilekroć pozwalała sobie na wskrzeszenie płomyka bezpodstawnej ufności, podreperowanej chęcią do natychmiastowego działania, zdmuchiwała go gwałtownym westchnieniem. Jakby sama sobie dawała reprymendę i po zmęczonym odgłosie wydychanego tlenu miała zaraz dodać: czy ty siebie słyszysz? Teraz słyszała tylko nieznajomy akcent, przeplatający się z tonem, który kojarzyła aż za dobrze. I to przywołało ją do porządku.
Bardzo powoli, mimo protekcyjnej otoczki jaką nałożył na nią Yuzuha przeniosła ciężar ciała na własne nogi. Odsunęła się od jasnowłosego w naturalny dla siebie sposób - delikatny i niewyrywny, ale stanowczy. Umieściła dłoń na chłopięcym nadgarstku; skóra okazała się lodowata jak mechaniczne palce robota, ale nic w tym zaskakującego, bo zawsze była zimna, skoro jej krew płynęła w żyłach zbyt wolno, aby roztaczać odpowiednią temperaturę. Objęła przegub i niespiesznie odsunęła od własnego barku, wypuszczając się tym samym z klatki szczupłych ramion przyszywanego brata. - Nie trzeba, wszystko w porządku. - W zapewnieniu nie dało się wychwycić nawet przypadkowo zaplątanej nuty niepewności. Nie spuszczała mimo tego spojrzenia z nieznajomego, cały czas próbując utrzymać z nim łączność wzrokową. Pragnęła przebić się przez maskę widocznie wymuszonego rozbawienia, dotrzeć meandrami splątanych myśli do tej jednej, konkretnej; do wyjaśnienia dlaczego przed momentem gorące od adrenaliny palce przyciskały ją do jego sylwetki, czemu oddychał z taką tęsknotą i ile miał w sobie jeszcze rozczarowania, którego nawet nie próbował stłumić.
Wszystkie te paradoksalne odczucia nałożyły się również na nią, jakby wraz z obcą krwią, która nadal pstrzyła odsłonięty fragment jej brzucha, wsiąkała w materiał bluzy i brudziła opuszki palców wżerając się w linie papilarne, przejęła częściowo jego nerwowe emocje. Nie rozumiała ich, nie potrafiła połączyć rozsypanych puzzli w sensowny obrazek. Jedyny przytomny fakt, który zaprzątał jej umysł, krążył wokół stygnącego ciepła tuż nad własnymi spodniami. To sama gęsta ciecz coraz większą plamą rozrastała się na koszulce nieznajomego.
To pobudziło do racjonalnego działania.
- Najbliższy szpital jest w centrum, ale powinniśmy zatamować krwawienie jeszcze przed przyjazdem karetki. Źle to wygląda. Wpakowałeś się w cholerne kłopoty. - Płynnie manewrowała językami, bo kiedy przekrzywiła głowę w kierunku Yuzuhy, mówiła już po japońsku. - Pomożesz mi z nim. - Głos utkany z włókien prośby i postanowienia, choć zdawała sobie sprawę, że chłopak mógł jej zwyczajnie odmówić; z samej przekory. Z jego niewytłumaczalnego nieposzanowania do innych, nawet jeżeli potrzebowali wsparcia. Może zwłaszcza wtedy. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać i zanim zdążyła założyć zaprzeczenie w skrystalizowanym planie nawet go nie ujęła. - Musimy wezwać pogotowie i... - Dopiero teraz dostrzegła; kącik ust jasnowłosego perlił się od rubinowych kropelek, na jego policzku również pojawiła się smuga juchy. Zaciśnięty żołądek uświadomił ją o nerwach; nie była tylko w stanie zdecydować się czy to z niepokoju, czy gniewu. - Tobie też przydadzą się oględziny. Nieznajomy? - Znów obrót, znów twarz frontem do błękitnych, wilczych ślepi obwarowanych sinymi kręgami wymęczonych powiek. - Przecznicę dalej jest miejsce, w którym pracuję. Z apteczką. Postaram się opatrzyć ranę. Tam poczekamy na karetkę. - Wahała się tylko przez moment, nim nie uniosła dłoni i nie wskazała na swój bark. Dalej nosił ślady po jego oddechu, po muśnięciu warg ułożonych w tkliwej uldze, że wreszcie odnalazł. Być może to przemożne rozczarowanie widoczne w jego spojrzeniu trzymało go przytomności aż do teraz. - Jeżeli potrzebujesz oparcia, pomogę. - Jednocześnie już sięgała do kieszeni dresów, by wyłuskać telefon. Nie przejmowała się, że zostawia na ekranie urządzenia cienką taśmę czerwieni; że blada skóra brzucha wystającego spod kurtyny sportowej kurtki została zbrudzona posoką. W mechanicznych odruchach mieściła się jedynie praktyczność; wykręciła numer, skupiając na jednej słuchawce wciąż wetkniętej w ucho. Nim jednak odebrała połączenie, wzrok utkwiła w Raikatsujim, wolną dłoń wyciągając w jego stronę. - Pójdź przodem, proszę, i otwórz tylne drzwi warsztatu. - Zadzwonił pęk kluczy.

@Sullivan Black, @Raikatsuji Yuzuha
psychologia (31) - porażka;


She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Raikatsuji Yuzuha and Sullivan Black szaleją za tym postem.

Raikatsuji Yuzuha

Sob 9 Gru - 22:30
Niezadowolenie zachichotało złośliwie, gdy dziewczyna wyślizgnęła się z jego ramion. I chociaż początkowo Yuzuha zamierzał stawiać temu opór, wystarczyły krótkie komendy jego siostry, aby zabrał dłonie, wsuwając je głęboko w kieszenie bluzy, którą miał na sobie. Wzrok jednak nie drgnął, nawet o milimetr, uparcie wpatrując się w nieznajomego, jakby ten, pomimo odniesionych ran, wciąż stanowił realne zagrożenie dla Maury.
Nie miał najmniejszego pojęcia o czym rozmawiają, choć domyślał się, że jest to zagraniczny język. Angielski? Możliwe. Na francuski nie brzmiał. To też zresztą mu nie odpowiadało, bo nie lubił być wyłączony z konwersacji. Zwłaszcza w sytuacjach jak te, choć ta niewątpliwie należała do niecodziennych.
"Pomożesz mi z nim"
Wreszcie zerwał starcie na spojrzenia z ciemnowłosym, by przemknąć wzrokiem po naturalnie porcelanowym obliczu dziewczyny. Przyglądał jej się przez dłuższą chwile, jakby chciał odczytać jakieś ukryte zamiary i plany, nie do końca wierząc, że naprawdę zamierzała pomóc nieznajomemu. Nie odczytawszy jednak niczego, wargi drgnęły, unosząc się w grymasie jakby zdegustowania, ale też dezaprobaty dla tak irracjonalnego pomysłu.
Nie chcę, chciał odpowiedzieć z wręcz wyuczoną manierą i wrodzoną przekorą, dla samego droczenia.
- Będziesz wisiała mi przysługę. - skomentował krótko, choć oboje wiedzieli, że bez względu na to, o co poprosiłaby go siostra, to Yuzuha bez mrugnięcia okiem wykonałby jej prośbę. Bo to on był jej dłużnikiem. I to od wielu lat. Nosił na barkach niespłacalny dług, choć Shiimaura mogła być tego nieświadoma.
Na dźwięk, że i jemu przydadzą się oględziny, twarz momentalnie złagodniała, przypominając szczeniaka, któremu obiecano upragniony spacer, przy jednoczesnym obdarzeniu okruszkami atencji. Machinalnie wysunął dłoń z kieszeni i kciukiem starł zaschniętą krew z lewego kącika ust, gdy uwaga siostry na powrót powędrowała do nieznajomego. Może pomoc obcokrajowcowi nie będzie taka zła, jak początkowo zakładał? Skoro oznaczało to możliwość spędzenia czasu z Maurą?
Dziewczyna prawie cały czas była zajęta unika cię, Yuzuha, czy to przez zajęcia, czy spotkania ze znajomymi, czy inne rzeczy, o których nie miał pojęcia. Nie potrafił przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz wstydzi się ciebie spędzili czas tylko we dwójkę. Poszli gdzieś. Zrobili coś razem. Zdawało się, że minęły długie tygodnie zostaw ją w spokoju od ich ostatniego spotkania, które i tak trwało zaledwie kilkanaście minut, bo Maura musiała znów gdzieś biec.
Z myśli wyrwał go metaliczny dźwięk obijających się o siebie kluczy.
- Ach... - wydał z siebie krótki odgłos, gdy wrócił do rzeczywistości. Nie odebrał jednak pęku od dziewczyny, a zamiast tego zrobił trzy kroki do przodu, wymijając ją i łapiąc za łokieć nieznajomego. Przerzucił sobie przez szyję jego ramię, jednocześnie obejmując go w pasie drugą ręką, by ten swobodnie mógł oprzeć swój ciężar na nim.
- Ty prowadź. Ja mu pomogę. Tuż za tobą, Maura-nee. - uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób. Pusto, bez emocji, bez blasku w oczach, bez którego się narodził. Ruszył pierwszy, choć wiedział, że ciemnowłosa po chwili wysunie się na prowadzenie.
Droga do celu nie była daleka, chociaż musiał przyznać, że ciemnowłosy zdecydowanie był za gruby i zaczynał mu ciążyć. Mimo tego nie narzekał. Wystarczy, że dociągnie go do wskazanego miejsca, a tam już zrzuci go na stół. Krzesło. Ziemię. Zależy od jego nastroju.

@Raikatsuji Shiimaura  @Sullivan Black



„Strach. Nie ma nic wspanialszego. Uwielbiam na niego patrzeć, uwielbiam wdychać jego zapach.
A już najbardziej lubię go słuchać. Lubię też jego smak.”


Tamura Shoten 2Ml7
Raikatsuji Yuzuha

Raikatsuji Shiimaura and Sullivan Black szaleją za tym postem.

Sullivan Black

Sro 13 Gru - 17:50
  Każda kolejna chwila spędzona w zaułku sprawiała, że w skroniach kwitł coraz to większy impuls bólu. Zdając sobie sprawę z problemu w postaci ran i nadchodzącej migreny chciał jak najszybciej znaleźć ten cholerny szpital, odbębnić swoje i wrócić do tego, co rzeczywiście było ważne. Ani przez moment nie planował wdawać się w pogaduszki w szemranym zaułku oświetlanym jedynie mdłym blaskiem przebijającego się przez chmury blasku księżyca; do tego zapomnianego przez boga miejsca nie sięgało nawet światło ulicznych latarni, nic więc dziwnego, że brudnymi ścieżkami pełnymi szczurów oraz upstrzonymi kupkami śmieci łaził jedynie pech. Czuł, ze marnował tu czas. Mógł już wstukać ten cholerny adres w GPS'a i mieć nadzieję, że w ośrodku zdrowia ktokolwiek manewrował angielskim, bo jego własny łamany japoński mógłby jedynie zrodzić wiele niewygodnych pytań, a nie przynieść żadnych rezultatów. Wzrok mimowolnie odbił na moment gdzieś na bok, w kolejny ciemny jak noc zakręt, w którym z pewnością nikt by go nie zauważył. Przez chwilę nawet rozważał, czy podczas gdy pozostała dwójka zajęta była rozmową nie powinien umknąć w mrok, jakby nigdy go tu nie było. Nie miał przecież czasu na pogawędki, przybył do tego felernego kraju z jednym tylko celem i każda rzecz odwodząca od jego realizacji była jedynie przeszkodą, którą należało ominąć lub usunąć.
  Podeszwa szurnęła ledwo słyszalnie po ziemi — niby to poprawiał ułożenie, by nie męczyć mięśni, w rzeczywistości sprawdzając możliwości nadszarpniętego urazami ciała. I gdy już wydawało się, że chytry plan wypali, kolejny impuls kłującego bólu skutecznie zatrzymał chłopaka w miejscu, wieńcząc zakończoną fiaskiem próbę niezadowolonym cmoknięciem. Dopiero angielski zwrot kierowany właśnie do niego zwrócił skupioną na czymś zupełnie innym uwagę. Wargi wykrzywił wówczas cwany wyraz, dodatkowo podkreślony z lekka przymrużonymi powiekami.
  — Takie małe hobby, to rodzinny nawyk — Drobny błysk odnalazł miejsce w lodowych tęczówkach — pojawił się tam ledwie na ulotny moment, na czas marnego mrugnięcia, lecz był tam niezaprzeczalnie. Przynajmniej z nią mógł się dogadać w jakikolwiek sposób, byłoby kiepsko, gdyby żadne z nich nie rozumiało ani słowa w obcym języku. Z drugiej strony sam był sobie winny, opuszczanie lekcji japońskiego teraz zbierało swoje żniwa.
  — Nieznajomy?
  — Sullivan — poprawił, postanawiając ostatecznie zdradzić własne imię. To i tak niczego nie zmieniało, prawda? Podejrzewał, że po całym zajściu każdy i tak odejdzie w tylko sobie znanym kierunku, a prawdopodobieństwo ponownego spotkania, a już tym bardziej wywiązania dłuższej niż wymagała tego kultura rozmowy były raczej drobne, o ile nie zerowe. Poruszył więc tylko barkami w bezwiednym geście, uznając, że łatwiej było dyskutować o zebranych podczas dzisiejszej nocy ranach znając imię osoby z naprzeciwka. Zaraz jednak ślepia osiadły na jasnowłosym chłopaku, obserwując z uwagę mowę jego ciała, przyglądając się spojrzeniu, sposobowi w jaki się zachowywał. Dostrzegł wtedy drobną nić porozumienia, bo sam wykazywał się bardzo podobną naturą, gdy w grę wchodziła ona — świat dookoła przestawał istnieć i nie liczyło się absolutnie nic innego. Nawet jeśli ciskał w stronę Blacka piorunami, to brunet w jakimś pokrętnym stopniu zaczynał go szanować.
  — No nie wiem, skąd pewność, że nie wepchniecie mi noża między żebra? W tych czasach nikomu nie można ufać, a kolega tutaj — twój chłopak? — wygląda, jakby wymyślił już z tuzin pomysłów jak mnie wykończyć — zaśmiał się z niepasująca do sytuacji lekkością. Brew powędrowała natomiast ku górze w pół minuty później, gdy wspomniany jasnowłosy wyszedł przed szereg, cały czas z tą samą wrogością i niezadowoleniem co na samym początku oferując ramię. Blackowi nie uśmiechało się iść ramię w ramię z tym wściekłym krasnalem ale z drugiej strony odmówienie pomocy byłoby równoznaczne z dalszą tułaczką podczas której każdy krok aż za dobrze przypominał, że kłopoty w które tak kochał się ładować czasami go przerastały. Czy mimo tego żałował?
  Absolutnie nie.
  Idąc — nie bez trudności — naprzód w końcu oderwał dłoń od brzucha, spoglądając z przekąsem na ciemniejącą stale plamę. Westchnienie umknęło spomiędzy delikatnie rozchylonych ust, zaś ubrudzona czerwienią dłoń zanurkowała w kieszeni czarnej kurtki, wyłuskując z niej opakowanie papierosów z którego wpierw złapał jednego między zęby. Kolejnego zaoferował z niemym pytaniem obcemu chłopakowi.
  — Nieznajoma — zarzucił do idącej z przodu dziewczyny, stosując dokładnie ten sam co ona zabieg. — Palisz?
  Metalowe zippo pstryknęło, na moment rozświetlając lico bruneta.

@Raikatsuji Yuzuha @Raikatsuji Shiimaura
Sullivan Black

Raikatsuji Shiimaura and Chishiya Yue szaleją za tym postem.

Raikatsuji Shiimaura

Nie 31 Gru - 14:44
Sullivan.
- To imię - oczywistość wyślizgnęła się spomiędzy pełnych warg, gdy wykręciwszy numer usłyszała pierwsze piknięcie sygnału połączenia. - Nie będę się tak do ciebie zwracać. Jakie masz nazwisko? Dzień dobry, dzwonię w sprawie rannego mężczyzny - przeszła ponownie na japoński, gdy po drugiej stronie odezwał się mechaniczny, zakrawający o nudę, głos operatora. Podała wyłącznie najpotrzebniejsze, okrojone dane: obrażenia w okolicy brzucha, stosunkowo mocno krwawiące, ranny zabierany jest właśnie w bezpieczne miejsce, którego adres jest taki i siaki, tak, ranny jest przytomny, na oko dwadzieścia kilka lat, obcokrajowiec. Rozłączyła się prędko, opuszką muskając bezprzewodową słuchawkę. To tylko odhaczenie jednej sprawy.
Potrafiła jednak działać na dwa fronty w rozmowie; mogła się więc odnieść do tego skąd pewność, że nie wepchną mu noża między żebra.
- Nie masz już miejsca na nowe ciosy między żebrami. Ktoś i tak najwidoczniej nas ubiegł. - Skwitowała, przyglądając się jak Raikatsuji postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Nie podobało jej się to. Nie lubiła, kiedy ludzie z jej otoczenia, zwłaszcza przeciwnej płci, zachowywali się, jakby musieli ją we wszystkim wyręczać, szczególnie, gdy dotyczyło to typowo męskich zawodów i czynności. Nie była porcelaną, nie była kwiatem. Potrafiła sobie poradzić podobnie jak oni potrafili. Przejęcie zadania, którego sama planowała się podjąć, wywołało w niej naturalny ścisk żołądka; nie skomentowała tego jednak. Zabrzęczały klucze łapane ponownie w pięść, a ona sama ruszyła w wyznaczonym kierunku bez słowa. Nie było czasu, aby przesadnie walczyć o sensowne stanowisko w sprawie zniesienia patriarchatu, nie było czasu nawet na to, aby skorygować to, co łączyło ją z Yuzuhą. Powinna oczywiście zaprzeczyć i podkreślić, że łączy ich wyłącznie to samo nazwisko, ale zamiast tego przeznaczyła ton na krótkie: palę sporadycznie, więc może następnym razem. I zaznaczam, że w warsztacie jest zakaz.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura
Rimura Sean

Sob 13 Kwi - 17:26
27/03/2038

W ustach czuł nieprzyjemnie kwaśny posmak, którego nie udało mu się pozbyć nawet ostatnim splunięciem na ziemię. Było wiele określeń, którymi mógłby opisać swój obecny stan. Bał się, czuł się żałośnie, źle, beznadziejnie. Sam też czuł się beznadziejny, gdy ledwo stał na nogach w jakimś mało urokliwym zaułku z telefonem przyciśniętym do ucha. Oddech miał ciężki, od czasu do czasu szczękał zębami – bardziej ze strachu niż z zimna, choć były momenty, gdy miał wrażenie, że to zimno przenika go aż do kości. Zaraz jednak czuł przypływ nieznośnego gorąca, od którego łapał się za kołnierz koszulki, by pociągnąć go niżej, pod linię obojczyków. Dawało mu to złudne poczucie tego, że lepiej mu się oddychało, choć luźny materiał wcale nie ściskał mu klatki piersiowej. Po drugiej stronie słuchawki słyszał dźwięk szybkich kroków, który uświadamiał mu, że niepotrzebnie pisał. Chciał znów powiedzieć, by tu nie przychodził, ale poczuł, jak niewidzialne imadło miażdży mu gardło pod wpływem jakiejś przykrej realizacji, która jak trucizna rozpełzła się po umyśle Rimury. Czuł się idiotycznie, gdy zdał sobie sprawę, że zwrócił się o pomoc do jedynej osoby, która mogła mu pomóc, ale jednocześnie wcale nie musiała. Warui nie miał wobec niego żadnego długu ani zobowiązania – nie mógłby mieć mu za złe, gdyby w środku nocy rzucił słuchawką i stwierdził, że ma się pierdolić. Wyobrażał sobie to, nawet jeśli dowodem tego, że próbował go szukać, był dźwięk tych cholernych kroków. Ale umysł widział swoje – widział Shin’yę, który właśnie przewracał się na drugi bok, podczas gdy on siedział w tym cuchnącym zaułku. Shin’yę, który stwierdził, że pewnie się najebał i właśnie robi sobie z niego żarty, nawet jeśli jego poczucie humoru było raczej marne.
  Pociągnął nosem. Tylko zęby zaciskające się od wewnątrz na dolnej wardze sprawiły, że nie wydał z siebie żadnego innego dźwięku. Obraz przed jego oczami znów zamienił się w feerię kolorowych plam – tym razem bardziej błyszczących niż mgliście rozmytych. Wierzchem ręki raptownie otarł najpierw jedno oko, później drugie, pozostawiając na jej skórze wilgotne ślady. Wypełnił płuca głębszym, słyszalnie przerywanym wdechem.
    Na końcu języka miał już kolejne przeprosiny, ale zanim zdążył je z siebie wyrzucić wzdrygnął się na dźwięk zbliżających się kroków. Palce ręki ujmującej telefon drgnęły i właściwie tyle wystarczyło, by urządzenie wyślizgnęło mu się z i tak niepewnego chwytu i upadło na ziemię. Trzask mógł być alarmujący i dla Waruiego i dla osoby, która właśnie się szła ulicą. Zaaferowany Sean, nawet nie zwrócił uwagi na to, że już nie trzyma w ręce komórki – stał się tylko elementem tła trwającego połączenia, gdy przylgnął mocniej do muru i osunął się niżej, jakby skulona pozycja miała pomóc mu ukryć się przed resztą świata. Ciało chłopaka drżało mocniej niż wcześniej, a on przycisnął rękę do ust, jak małe dziecko, które uczestniczyło w zabawie w chowanego. Rzecz w tym, że wcale się świetnie nie bawił, a gdyby okazało się, że nie udało mu się uciec wystarczająco daleko, nie wiedział, czy zdołałby wydać z siebie jakikolwiek okrzyk. Miał szczęście, gdy pierwszy zastrzyk adrenaliny pozwolił mu zerwać się do biegu, ale teraz narkotyk krążył po jego ciele, które wydawało mu się obce, gdy nie w pełni słuchało jego poleceń. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek tracił władzę nad nogami – chyba że w tych okropnie wyraźnych snach, gdy usiłował przed czymś uciekać i stale się potykał. Gdy to działo się na jawie – choć może śnił, bo nie był już pewien niczego – dotykało tysiąckroć mocniej i chciał, by ten koszmar już się skończył. Nie wiedział przecież nawet tego, jak długo jeszcze potrwa. Nigdy nie był naćpany i przez myśl nie przeszło mu, że ktokolwiek byłby w stanie czymś go naszprycować. Zdarzały się momenty, gdy desperacko twierdził, że na trzeźwo już nie da sobie rady, ale nigdy nie traktował tych myśli poważnie, a teraz nie dawał rady i nietrzeźwy.
  Pospiesz się.
  Zacisnął powieki, gdy błagalna myśl przemknęła mu przez głowę. Wiedział, że przeczył samemu sobie, ale wiedział też, że nie napisał go niego bez powodu. Sean mógł nie rozumieć, dlaczego ze wszystkich osób padło akurat na Shina, ale miał to nieodparte przeczucie, że przyjdzie, bo ktoś, kto nie zerwałby się nocą, by wyciągnąć cię z bagna, z pewnością nie upiekłby dla ciebie ciasta. I nie wyciągałby cię na to banalne, ale całkiem miłe oglądanie kwiatków. Nie wypisywałby do ciebie z pierdołami i nie przedstawiałby ci przypadkowego dzieciaka, nawet jeśli oboje nie wiedzieliście, co z nim zrobić. Czuł się głupio z tym, że po tym wszystkim był w stanie tylko prosić go o pomoc, bo do tej pory – mimo że obiecał – nie był w stanie w żaden sposób się za to wszystko odwdzięczyć. Mógł tylko przepraszać jak ostatni kretyn, że jeszcze sprawiał mu kłopoty. Ale nie wiedział, co ma zrobić. Wiedział za to, że chciał już, żeby go stąd zabrał.
  I żeby zbliżające się kroki należały właśnie do rudowłosego.

Rimura Sean

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku