Shirahata był niegroźnym, milczącym mężczyzną u kresu fizycznych sił - pewną ikoną Fukkatsu w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Od rychłych poranków po najmroczniejsze wieczorne godziny przebywał na całodobowo przydeptywanym przez tłumy placu, owinięty w koc bądź ochładzany trzymanym w dłoni podręcznym wachlarzem. Przysiadywał on w cieniu tutejszych drzew i malował zawsze ten sam punkt otoczenia - środek placu. Ubarwiał go każdorazowo o drobne elementy - dostrzeżoną kobietę ciągnącą we frustracji rozpłakane dziecko, postawnego mężczyznę stawiającego milowe kroki w eskorcie drepczącego, nie wyższego niż jego but pieska nieznanej rasy. Malował zimowe, bezlistne korony klonów przykryte ciężką pościelą ze śnieżnego puchu i ostre, złote promienie słońca przebijające soczystą zieleń liści, której przyglądanie się niemalże aktywowało w umyśle dźwięk przyjemnego szumu letniego wietrzyku.
Plac formalnie nie posiada nazwy, jednak stary pan Shirahata wżarł się w tę lokację jak trawiący organizm rak. Mężczyzna, w wieku siedemdziesięciu ośmiu lat, zginął podczas napadu bezimiennego oprycha, pobity na śmierć wśród gęsto rozlanych farb, a naprzeciwko utrzymanej w pionie sztalugi. Jego ostatni obraz przedstawiał identyczny co zawsze kadr - tym razem uchwycony późną nocą, oświetlony pojedynczą, słabą latarnią. Przytłumione odcienie, jakich użył, wielu interpretuje na swój własny sposób. Część uparcie utrzymuje, że szarości, brązy i matowe czernie, po które sięgnął Shirahata, tworzą tak makabrycznie ciemny kadr, ponieważ sam autor znajdował się w niemożliwie mrocznej scenerii - nie był zatem w stanie dostrzec tylu detali co podczas dnia, kontury w naturalny sposób stawały się rozmyte, brakowało również wzroku, jakim szczycić mogą się wyłącznie młode pokolenia. Są jednak i tacy, którzy uważają, że obraz Shirahaty przedstawia moment przygasania lampy w ostatnim mrugnięciu żarówki - to sekunda przed całkowitym pogrążeniem pleneru w czerni. Wersja ta powoduje nieprzyjemne dreszcze, gdy przypomnieć sobie, że mrugające światło to oznaka zbliżającej się śmierci.
Tragedia stała się tym dotkliwsza, że znaczny procent okolicznych mieszkańców uważał Shirahatę nie tyle za nieśmiertelnego, co nietykalnego. Każe to sądzić, że sprawcą była osoba spoza Fukkatsu. Przeobraziło się to w pewną formę załagodzenia wyrzutów sumienia oraz odepchnięcie od siebie niewygodnej wersji, która jak drzazga kuła ludzi mijających Shirahatę właściwie dzień w dzień. Bo choć mężczyzna uprzejmie witał przechodniów i zawsze chętnie wdawał się w rozmowy, nie posiadał żadnej bliższej duszy, jakby większość z góry uznała, że podstarzały, schorowany malarz nie potrzebuje nikogo na stałe u swego boku. Zmarł zatem sam, ściskając w palcach nie dłoń wiernego przyjaciela, a pędzle, które już po wsze czasy symbolizowały jego codzienność.
Obecnie plac przesiąknął historią o Shirahacie wystarczająco mocno, aby myśl, że ten niewielki, ulokowany w centrum miasta odcineczek, był dosłownie jego własnością. Mówiło się zresztą zawsze, że jeżeli człowiek nie wie, gdzie powinien się spotkać, niech spotka się z kimś na placu Shirahaty - ponieważ z tego punktu dotrzeć można wszędzie. Jeżeli zaś zgubiło się wśród nieznajomych przyjaciela bądź członka rodziny, należało udać się do Shirahaty. Jeszcze za życia określano go legendą, traktowano jako kogoś, kto czujnym okiem wyhaczał każdą personę z niesamowitą wręcz precyzją (w śmiechu twierdzili co poniektórzy, że posiadał wiele par oczu). Gdyby opisać mu zaginionego, z pewnością wiedziałby, w którą stronę udał się cel spanikowanych poszukiwaczy, jeżeli cel rzeczywiście przeciął plac.
Tak wiele cisnęło się na jego usta, jednocześnie, jakże abstrakcyjnie, nie był w stanie niczego sensownego wydusić z siebie. Wiedział, że rozmowa między nimi jest nieunikniona. Prędzej czy później będą musieli spojrzeć na siebie i porozmawiać.
Nie wiedział jednak jak zacząć. Przede wszystkim od czego.
Miał wrażenie, że od czasu tamtej styczniowej rozmowy zaszły nieodwracalne zmiany między nimi. Kiedy Enma wpuścił Shin'a do siebie, ten paradoksalnie odwrócił się od niego, samemu budując między nimi dystans. Dlaczego? Co poszło nie tak?
Co zrobił nie tak?
Nie wiedział. A niewiedza bywała bolesna.
Wydarzenia z tunelu były jak za mgłą, ale wciąż świeże jak dopiero pomalowana ławka. Wystarczyło wyciągnięcie dłoni, by pozostawiła po sobie mokry i lepki ślad na skórze.
Kiedy to wszystko zaczęło gnić od środka? Po tunelach? W tunelach? A może wcześniej? Nie potrafił tego określić. Ale ciężar w jego żołądku narastał za każdym razem, kiedy słyszał szelest materiału czerwonej yukaty. Jednak spojrzenie wściekłego złota wciąż się nie pojawiło.
Uniósł niepewne spojrzenie, zahaczając o jego sylwetkę. Szedł pół kroku za nim, dzięki czemu mógł pozwolić sobie na ukradkowe spojrzenia w jego stronę. Tradycyjny strój zaskakująco pasował do niego, choć przecież nie miał typowej, japońskiej urody. A mimo to wydawało się, że urodził się o kilka epok za późno i jedynie brakowało katany u jego boku. Sam Enma ubrany był w tradycyjną yukatę o kilku warstwach, choć zdecydowanie cieńszą aniżeli normalne kimono. Zapewne w przeciwieństwie do yurei, Enma był o wiele bardziej przyzwyczajony do tradycyjności. Każde większe rodzinne spotkanie - kimono. Ważne spotkanie biznesowe - kimono. Taniec oczyszczenia - nie uwierzycie, ale... kimono.
Zawsze. Wszędzie. Do porzygu.
Coraz więcej ludzi zaczęło ich mijać, co oznaczało, że zbliżali się do samego serca festynu. A w takich skupiskach przeróżnych osobistości, najgorsze co człowiek może zrobić, to dać się ponieść myślom. Dlatego też w chwili, kiedy grupa młodych chłopaków dosłownie przecięła drogę Enmie, odcinając go od jego towarzysza, ciemnowłosy instynktownie wyciągnął dłoń w stronę oddalających się pleców Shin'a. Palce jednak nawet nie musnęły materiału jego yukaty, co jedynie wywołało narastające uczucie irytacji. Dłoń Seiwy zacisnęła się na ramieniu nieznajomego przed nim i pchnęła go lekko w bok, tym samym torując sobie drogę. Przyspieszył, tak jak jego serce.
"Kiedyś odejdę.""Zniknę.""A kiedy będę gotowy, chcę-"
Słowa huczały w głowie, tak jak krew buzowała w żyłach. Zatrzymał się w ostatniej chwili, niemal nie wpadając na plecy rudowłosego.
"Shateki"
- Co? - jedno słowo siłą wyrwało się z jego gardła, zdławione, stłamszone, wręcz nienaturalne. Powędrował wzrokiem tam, gdzie patrzył drugi chłopak i dopiero wtedy zrozumiał.
- Aaa. - a więc to jest to całe... Shateki? Nie miał pojęcia. Zresztą, nie wiedział o wielu rzeczach, jakie można było spotkać na festynie. W końcu...
- Dobra. - podszedł bliżej, unosząc dwa palce w stronę mężczyzny po drugiej stronie, tym samym dając do zrozumienia, że chce kupić dwie kolejki. Dla niego i dla yurei.
- Nie dąsam się. - odparł spokojnie, biorąc plastikową broń w swoje dłonie. Bo nie dąsał się. Przecież nie miał o co.
A więc o co chodzi, Enma?
- Ale dobra. Niech będzie. W zamian jak ja coś wygram, to ty wreszcie spojrzysz mi w oczy. I przestaniesz mnie ignorować. - dodał po chwili, celując i strzelając.
Niestety, pomimo wielu prób, wielu kolejek, frustracji, złości i niezadowolenia, w końcu odpuścił. Ostatecznie niczego nie wygrał. Niczego konkretnego, oprócz papierowej gównoróży i jakiegoś przeklętego, kolorowego boa.
Spojrzał na swoje zdobycze w pełni pokonany i zrezygnowany. I co on ma niby z tym zrobić?
Przynajmniej Waru szło lepiej.
Chyba. Prawda?
- Swoją drogą, ta kobieta nazywa się Shirahoshi Maria. Lubi kolor niebieski. I króliki. Ucieszy się z każdego drobnego podarunku.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Choć może tylko jemu samemu wydawało się to błahe? Poznał już przecież przedsmak życia jako następca klanu. Żmudne treningi, wczesne nauki, zachowanie norm, których złamanie oznaczało surową karę. Częściowo wyjaśniało to, dlaczego idący krok za nim chłopak tak dobrze prezentował się w yukacie. We własnym, wysłużonym, egzemplarzu Shin czuł się przy nim jak obdartus; zdawał sobie oczywiście sprawę, że Enma nie próbuje wychwalić korzeni za pomocą noszonych ubrań, jednak naturalność z jaką poruszał się mimo przywdzianych warstw i za długich rękawów, ozdobność wzorów wymyślnie ubarwiających ciemną tkaninę, wreszcie sama jego postawa kazały większości przechodniów złazić im z drogi. Rozstępowali się jak fale pod dziobem statku, kompletnie automatycznie. Świat od zawsze rządził się swoimi prawami.
Minamoto również.
Pod ich naporem tłamszono najzagorzalsze bunty. Mógł się więc dziwić, że Seiwa nie rozumiał tego, co się wokół dzieje? Że coś, co dla niego samego stanowiło ogromną wartość, inni komentowali machnięciem ręki, co zresztą działało i na odwrót, bo rzeczy dla pozostałych, dla Shina również, zaszufladkowane jako zwykłe i szare, dla nieznającego podstaw normalności Enmy okazywało się absurdalne. I nowe.
- Co?
Już samo to pytanie zastopowało yurei. Dźwięk podeszwy ocierającej się o podłoże, gdy hamował, był przez ułamek sekundy jedynym, który wychwyciły zmysły. Dopiero po tym buchnęły dźwięki strzelania z plastikowych pukawek, odgłos smażenia przekąsek, rozmów bez konkretnych słów, bo dyskusje na festynach to zawsze kłęby mamrotów i świstów. Złote spojrzenie przeciągnęło po obcych twarzach, by ostatecznie zatrzymać się na towarzyszu, krążąc po bladym, nieskazitelnym obliczu, nim to nie przemknęło tuż obok; zawsze o pół chwili za szybko, by mógł zareagować.
Ruszył więc za Seiwą, depcząc mu po piętach i wyciągając kolejne dwa palce, jakby podbijał stawkę - stojący za ladą mężczyzna z długą, szpiczastą, diablą kozią bródką pokiwał głową. Sam właśnie ustrzelił dobry łup.
- Nie dąsam się.
- Nie?
Pytanie rozległo się tuż nad uchem Enmy; zaraz obok skroni wyciągnęło się ramię otoczone fałdami czerwonego stroju. Gradientem przechodząca w złoto tkanina otarła się o stół oddzielający organizatora od uczestników, gdy chłopak odbierał własną broń. Zważył ją w palcach.
W ogólnym gwarze ledwo dało się wychwycić ciche:
- Przecież cały czas szukam twojego spojrzenia.
Huk wystrzeliwanych korków wypełnił mu umysł zaraz po tym. W pewien idiotyczny sposób było to nawet przyjemne; mógł na kilka kolejek niefortunnych prób przestać zadręczać się powodem, dla którego w ogóle tutaj byli.
Nauczysz mnie? - echo przeszłości, szept rozbity trzaskiem wyprutego z lufy fałszywego pocisku.
Tych trywialnych rzeczy. Brzdęk jak po trafieniu w szkło.
Znasz odpowiedź na to pytanie.
- Może następnym razem bardziej się poszczęści?
- Może - wyrwany z otępienia sięgnął po papierową różę, której owiniętą serpentyną zielonej bibuły łodyżkę wetknął Enmie za ucho.
- Więcej nie wygrałem.
Informacja na ten temat była zbędna, patrząc po beznadziejnej celności, jaką się poszczycił. Wyglądało jednak na to, że poza kiepskim okiem był przede wszystkim rozkojarzony. Wzrok co rusz, po byle pociągnięciu za spust, kierował w stronę pochylonego tuż obok Seiwy. Kilkakrotnie po prostu spudłował, zdjęty jakimś chorym przeczuciem; marszczył wtedy nieco brwi i mrużył powieki, przypatrując się profilowi czarnowłosego, ale pozornie wszystko było w porządku. Może chodziło o wyrazy frustracji i złości, gdy kolejny i następny, i jeszcze jeden raz prowizoryczny nabój nie trafił punktu?
- Jeżeli będziesz mieć ochotę, wrócimy tu później. - Propozycję przypieczętował dłonią na barku dziedzica, lekko obracając go od shateki, a nakierowując na gęstą masę stłoczonych ludzi. - O. - Ponad głowami płynnej, falującej zupy uczestników dostrzegł coś, co rozchyliło wargi w zaskoczeniu. Jeszcze nim zdążył się zastanowić, wsunął palce głębiej pod ramię Enmy i pociągnął go wprost w tabun nieznajomych.
- Kingyo-sukui - zawyrokował, gdy wypadli spomiędzy rozchichotanych nastolatków. W stosunkowo płytkim, szerokim naczyniu pod taflą przeźroczystej wody śmigały ryby. - Masz trzy szanse. - Nie potrzebował widocznie aprobaty, aby podjąć następną grę. Dokonany wybór zwyczajnie zapadł i kiedy Shin kucnął, w dłoni trzymał już papierowy łapacz. - Musisz nabrać rybkę na wachlarz, uważając przy tym, żeby się nie rozerwał. Jeżeli wygrasz, rybka jest twoja. - Nagły uśmiech na jego ustach miał w sobie coś figlarnego, gdy przekrzywił głowę i wznosił spojrzenie na górującego chwilowo kompana. - Jeżeli nie - ucieknie. Trochę jak z nami, nie?
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Każdy człowiek chciał się wykazać. Bez znaczenia czy przed samym sobą czy innymi. Chciał wygrać, nawet w tak idiotycznych rzeczach jak gry i zabawy dla dzieci. Czy pycha Enmy była w tym momencie przodująca? Być może. Być może właśnie teraz wyciągała swoje lepkie paluchy po jego umysł, kiedy czuł gorzki posmak przegranej a irytacja lizała jego skórę. Stłamsił w sobie chęć rzucenia tym, co miał w dłoniach w mężczyznę odpowiedzialnego za grę, w geście jakże dojrzałego buntu. Ostatecznie nic nie zrobił, choć nie potrafił ukryć rozczarowania.
Gorzkie myśli zostały rozproszone niczym dmuchawiec, który uległ pod naporem wiatru, kiedy dotyk rudowłosego ledwie musnął jego skórę wsuwając papierowy kwiat za płatek ucha. Pierwsze sekundy minęły zbyt szybko, aby zarejestrował co właściwie się stało, ale już w kolejnym momencie opuszki palca dotykały papieru, by ostatecznie pochwycić za sztuczną łodygę w celu wyciągnięcia go.
- Nie jestem babą. - mruknął pod nosem, lecz choć słowa były szorstkie, to ton jakim je wypowiedział, z pewnością taki nie był. Wręcz przeciwnie. A dłoń zamarła w zastanowieniu, jakby do końca nie potrafił podjąć decyzji. Wreszcie ręka opadła wzdłuż ciała, ale bez kwiatka. "Podarunek" pozostał za uchem, tam, gdzie Warui pierwotnie go wsunął. Spojrzał na to, co trzymał w dłoni, i już uniósł swoje małe trofeum, aby oddać je rudowłosemu, lecz nim zdołał cokolwiek zrobić, jego ciało już wędrowało przez tłum w inną stronę, ciągnięte przez wyższego towarzysza. Instynktownie chciał się opierać i uparcie protestować, jak to miał w zwyczaju, ale jakaś niewytłumaczona siła sprawiła, że posłusznie podążał za nim.
- Co- Czek- nie ciągnij mnie - wymamrotał pod nosem, jednakże jego słowa utonęły w krzykach i śmiechach ludzi, którzy ich otaczali.
A jego spojrzenie i tak było utkwione w rudych kosmykach, które teraz wyglądały jakby płonęły najprawdziwszym ogniem.
- Kingyo-sukui? - powtórzył za nim niemal bezwiednie, przenosząc z ociągnięciem wzrok z włosów chłopaka na płytkie miski z wodą. Nie zastanawiając się zbyt długo, przykucnął, wyłapując wzrokiem kilka złotych rybek. Ach, więc tak to się nazywało? Słyszał o tym. O łapaniu rybek. Czasami, kiedy siedział z rodziną, widział uradowane dzieciaki biegające z plastikowym woreczkiem wypełnionym wodą i małym zwierzęciem w środku. Sięgnął po wachlarz i spróbował swoich sił.
"Musisz nabrać rybkę na wachlarz"
Pierwsza próba się nie udała, bo wachlarz zbyt szybko namókł, przez co powstała w środku ogromna dziura. Wyciągnął dłoń po kolejny. Drugie podejście.
" Jeżeli wygrasz, rybka jest twoja"
I za drugim razem się nie udało, bo zwierzę jakimś cudem wyślizgnęło się w ostatniej chwili. Ostatnia próba.
"Trochę jak z nami, nie?"
Rybka skakała na wachlarzu, kiedy udało mu się ją złapać, ale jego uwagę pochłonęło zupełnie coś innego. Na ostatnie słowa, jak na zawołanie bądź gwizdek, uniósł głowę i wreszcie spojrzał w oczy Shin'a. Wpatrywał się w chłodne złoto dłuższą chwilę, zdając sobie sprawę, że minęły miesiące, od kiedy po raz ostatni je widział. Tak naprawdę, a nie ulotnie. Słowa odbijały się echem w jego głowie. Nie do końca rozumiał ich sens, potrzebował kilka dni na ich przetrawienie. Wiele pozornych rzeczy wydawała mu się inna, niezrozumiała. Rzeczy, słowa nawet gesty. Często je potem analizował, starał się rozłożyć w głowie na czynniki pierwsze i drugie. A przecież wystarczyło zapytać: Dlaczego?
Może czas najwyższy to zrobić? Zapytać, zamiast kisić w sobie, analizować a potem karmić się błędnymi odpowiedziami jak trucizną?
Dlaczego?
Jedn, proste słowo. Słowo, które już prawie padło, gdy rozległo się ciche plum. Enma spojrzał w dół, na pusty wachlarz.
- Uciekła. - stwierdził, ale tym razem, sam nie wiedział czemu, ale nie czuł irytacji przegraną. Tym razem pycha została stłamszona.
Podniósł się z kucek i gdy jego towarzyszy zrobił to samo, ruszyli przed siebie, bez celu. Lecz tym razem Enma szedł obok niego, jakby w obawie, że w którymś momencie zniknie wśród gawiedzi.
- To mój pierwszy raz. Na festynie. No, przynajmniej w takim znaczeniu, że mogę swobodnie chodzić między ludźmi. - odezwał się nagle, wpatrując przed siebie. - Jako dziecko, mam mgliste wspomnienia z tego okresu, ale wiem, że zazwyczaj byłem zamknięty w rezydencji. Słyszałem śpiewy, krzyki, śmiechy. Czułem zapachy, jakie docierały zza muru. Widziałem ukradkiem fajerwerki. Myślę, że dziadek chciał mnie chronić w ten sposób. Z jednej strony nie dziwię mu się, przecież stracił dwóch następców, ale z drugiej strony do tej pory nie jestem w stanie mu tego wybaczyć. Że tak mnie odciął od wszystkiego. Potem, jak byłem starszy, oglądałem festiwal z desek sceny, gdzie wykonywałem taniec oczyszczenia. Nie wiem czy się orientujesz, ale Minamoto każdego roku organizuje wielkie oczyszczanie od złych duchów. Na całe szczęście nie muszę już tego robić od jakiś trzech lat. Może czterech. Kiedy wyszarpałem swoją wolność... nie brałem udziału w festiwalach. Straciłem zainteresowanie. - zamilkł niespodziewanie, kiedy dostrzegł w oddali majestatyczne drzewo przyozdobione kolorowymi kartkami.
- Tam. - wyciągnął dłoń w jego stronę i dotknął palcami jego nadgarstka. Delikatnie ujął go, choć palce zsunęły się niżej, w zagłębienie wnętrza szorstkiej dłoni Shin'a, po czym pociągnął go za sobą. Starał się wymijać ludzi, jednocześnie nie szarpiąc zbyt mocno chłopaka za sobą.
Wypuścił jego dłoń z uchwytu dopiero w chwili, kiedy znaleźli się u celu. Zrobił dwa kroki do przodu i sięgnął po dwie kartki i dwa ołówki. Jeden zestaw podał Waru, mając nadzieję, że i on zawiesi życzenia na drzewie.
- Słyszałem, że można tu zawiesić życzenia, które gwiazda spełni. Akurat o legendzie słyszałem. - odparł, kładąc kartkę na prawej dłoni po czym lewą zaczął spisywać życzenia. Zbyt długo nie musiał się zastanawiać. Nie wiedział czemu, ale... w chwili, gdy ujrzał drzewo od razu wiedział, czego sobie chciał życzyć. Kiedy skończył, odłożył ołówek na miejscu i zgiął kartkę na dwie części, a następnie zawiesił na jednej z niższych gałęzi.
Gdy i jego towarzysz skończył, Enma odsunął się na kilka kroków i spojrzał jeszcze raz na drzewo, które mieniło się przeróżnymi kolorami, jakby tysiące świetlików o różnych barwach pokryło gałęzie. Musiał przyznać, że widok był niezwykły.
- W klanie krąży inna wersja legendy. Bardziej mroczna i okrutna. Hiyoki wcale nie był dobrym człowiekiem. Nigdy nie wypuścił gwiazdy na wolność. Zamknął ją w ciemnej piwnicy, gdzie zmuszał ją, aby spełniała jego życzenia. Pozwalał jej raz do roku ujrzeć nocne niebo. Wtedy też przywiązywał ją do drzewa i zostawiał na całą noc, by mogła obserwować swoje siostry z dołu. Mówi się, że co roku odgrażała się i rzucała klątwy na niego i wszystkich jego potomków. Jako mieszkańcy Fukkatsu jest naszym przodkiem, dlatego też taniec oczyszczenia jest tak naprawdę tańcem, który ma za zadanie rzucić chroniące zaklęcia na mieszkańców miasta przed gniewem gwiazdy. Ta lepsza wersja legendy jest po to, aby mieszkańcy tego dnia wykazywali w większości pozytywne emocje, bo przecież negatywność przyciąga złe duchy. Jest pożywką dla klątw. Gdyby jednak druga wersja ujrzała światło dzienne, to nikt nie chciałby tego celebrować, prawda? - uśmiechnął się lekko, powoli odwracając przodem do Shin'a.
- Ciekawe, która wersja jest prawdziwa. Może żadna? Albo obie? - pytanie, które padło, miało raczej pozostać bez odpowiedzi. Rzucone w cichy eter. Enma przeniósł wzrok na różę, którą wygrał w strzelance. Przyglądał jej się przez krótszy moment, po czym wyciągnął wolną dłoń do paska, który oplatał biodra rudowłosego i wsunął łodygę kwiatu za niego.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. - uniósł głowę, by spojrzeć mu w oczy i uśmiechnął się.
Nie padło pytanie: Dlaczego? Choć czuł, że jest tak wiele spraw do obgadania, że chce poznać tak wiele odpowiedzi na to jedno słowo. Ale nie teraz. Nie dziś. Nie tego wieczoru.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Przez twarz Shina przemknął cień - skrzywił lekko kącik odsłoniętych ust, zakręcił i dotarł w źrenice ślepi. Całą swoją postawą, dłonią jeszcze knykciami dotykającą miejsca tuż pod okiem dziedzica, wyprostowanymi ramionami i lekko pochyloną w uwadze głową przeczył świadomości na ten temat. Jakby zapomniał z kim ma do czynienia. Stracił gardę i potraktował go tak, jak potraktowałby zabraną na festiwal dziewczynę - wygrał jej nagrodę, obojętnie czy pierwszą z tabeli, czy kompletnie podrzędną, ciągnął od stoiska do stoiska z pewnością kogoś, kto ma cały dzień zaplanowany od przekroczenia progu po nocny wybuch fajerwerków, ubrał się w sposób sugerujący zaangażowanie niepodobne do zaangażowania przyjmowanego tak po prostu, dla kumpelskiego wypadu.
Może powinno to zapalić czerwoną lampkę, dać do myślenia wystarczająco, aby w porę poddać plan korekcie. Nie byłby wtedy jednak zbyt sztywniacki? Hamując naturalne odruchy przez rozkładanie wszystkiego na czynniki pierwsze, analizowaniu ich i przesiewaniu, przemieniłby normalność w to, co Seiwie jest zbyt znane - kompletny nadzór, wytyczoną spisanym na samym początku scenariuszem ścieżkę. Miał trasę do przejścia. Miał obowiązki do spełnienia. Warui w pierwszym odruchu się zawahał - drgnęły mu palce z chęci naprawienia swojego błędu i wysunięcia tekturowej łodyżki zza ucha. Chciał przez krótki ułamek pozbyć się rozkwitniętego pęku sztucznej róży o płatkach koloru spranej czerwieni - ale ostatecznie odsunął rękę nie robiąc nic. Przytrzymał się myśli, że przecież nie przybyli tu po to, aby uważać na każdy odruch. Nawyki wżarte w mięśnie wciąż były nawykami, które nadawały gestom niepodrobionych kształtów - a tu, jak raz, mieli być niepodrobieni. Sięgnął więc jego nadgarstka, dziwnie szczupłego, choć zdawał sobie sprawę, ile siły potrafiły kryć teraz nienapędzane energią mięśnie, i pociągnął za sobą.
Festyn, jak wszystkie ogromne imprezy, rządził się własnymi prawami. Stawał się szumem wody wpływającej do umysłu, pluszczącej i zagłuszającej natłok myśli. Jak po zbyt wielu łykach pociągniętych z butelki wypełnionej alkoholem - człowiek dawał się ponieść fali nadciągających zewsząd dźwięków, tropił interesujące zapachy pełne niezdrowego oleju i masowości. Zdawało się nawet, że na krótki moment przestawał panować nad samym sobą, pozwalając, by euforia kierowała żyłkami uczepionymi kończyn. Warui tak się prawie czuł, kiedy wsparty łokciem o kolano, przytrzymywał żuchwę dłonią, oczami przyglądając się próbom Seiwy. Wachlarz trzykrotnie się rozpruł - w ostatnim z razów tuż przed celem. Rybka o śliskich, lśniących znad wody łuskach rozbiła taflę, marszcząc ją galaretowatym ruchem i zaburzając tym samym obraz pozostałych, nagle spłoszonych zwierzątek.
- Uciekła.
- Będą inne szanse.
Kiedy szli między tłumem, Shin co jakiś czas, na zaś, spoglądał w bok. Enma nie należał do najniższych przedstawicieli japońskiej krwi, znajdował się raczej na równi z większością przebiegających i stukających drewnianym obuwiem uczestników, jednak do pewnych rzeczy nie dało się przyzwyczaić z dnia na dzień. Może w ogóle nie było na to szansy. Warui przywykł do tego, że często wystaje nieco ponad głowami i ciemnymi pasmami rodowitych mieszkańców Kakure; zdaje się wtedy nieco zbyt wysoki, nawet jeżeli standardy jego wzrostu pozostawiały wiele do życzenia w innych zakątkach świata. Nie był olbrzymi, nie wyróżniałby się w Ameryce albo na afrykańskich równinach, jednak tutaj, gdzie średnia wynosiła metr siedemdziesiąt, stale lekko giął kark, by patrzeć rozmówcom w oczy.
Wzrok raz jeszcze przemknął znad ciemnych chmur kosmyków i osiadł na profilu Seiwy - akurat, gdy ten się odezwał. Słuchał go, prawą dłonią co jakiś czas dotykając pasa opinającego biodra; dla samego dotyku, tylko po to, by nadać sobie rytm, pozwolić tym samym wsłuchać się w opowieść z dzieciństwa. Odkrywane przez chłopaka skrawki przeszłości za każdym niemal razem dotyczyły tego samego.
Wspólnym mianownikiem był klan Minamoto; był dziadek, którego Warui nigdy nie poznał osobiście, ale który zdążył wykreować się w jego pamięci. Nabrał formy surowej i bezwzględnej, zimnej jak nocny marmur w najchłodniejszą noc. Stał się synonimem dyscypliny, ale despotycznej, zbyt marginalnej, aby uznać ją za zdrową. Choć domyślał się, że Enma darzy przywódcę rodu należytym szacunkiem, sam nie czuł się do tego zobowiązany. Mógł, przynajmniej w milczeniu, gardzić postępowaniem Seiwy Masashiego; mógł skrzywieniem warg komentować wybory, z którymi się nie zgadzał. Ten obcy mężczyzna był łańcuchem i silną dłonią ściągającą złączone żelazne ogniwa. Tresura nałożona na Enmę ważyła tonę i choć lata temu pozbył się okowy ściskającej gardło, na szyi wciąż nosił sińce i blizny - efekt za małej obroży. Ku nim stale sięgała uwaga Shina, to tam ciągle krążył, niemo pytając, jak się z tym czuje. Gdzie chce dotrzeć teraz, gdy nie ogranicza go długość puszczonej smyczy.
- Tam.
Głos wdarł się w czaszkę cienkim szpikulcem, naparł na nerwy, spinając kark Shina. Rudowłosy obrócił głowę, chcąc zlokalizować rzeczone "tam", jakby naprawdę wierzył, że to cel towarzysza - nie chwilowy, podlegający po prostu zabawie, ale ogólny, życiowy; taki metaforyczny.
Zanim jednak zdążył wychwycić to, o co mogło chodzić, nieśmiały dotyk zamknął się na jego nadgarstku, ciągnąc przez zbitą papkę ludzkich ciał. Ruszył za senkenshą w automatycznym odruchu. Ignorował napór ze strony obcych, choć stale ocierał się ramieniem o czyjeś ramię, lekko prześlizgiwał wśród rozchichotanych nastolatek, przylgniętych do siebie jak para zakochanych, ale odstępujących, gdy dwójka zaaferowanych chłopaków wtargnęła między nie. Nie pytał dokąd zmierzają, nie próbował się też wyrwać ani zwolnić. Podbiegł tylko jeden krok, aby zrównać się bardziej z czarnowłosym, dać luzu ich złączonym rękom, których splot rzucał na ziemię cień grubej nici, wcześniej przerwanej czymś ostrym, teraz na powrót związanej supłem.
Z nimi było tak samo.
Nagły szum gałęzi wypchnął z czaszki natłok innych dźwięków. Był jak ostry podmuch wyrzucający zaschłe liście i odsłaniający skrytą pod nimi, zdobioną podłogę. Shin odebrał od Enmy wąski pasek kolorowego papieru i pisak, przez chwilę nie do końca wiedząc co z nim zrobić.
- Dorīmutsurī - przytaknął, przypatrując się wzorom u brzegu ściętej karteczki. Esy-floresy w barwach fioletu i ciemnej pomarańczy wiły się w rogach, na środku pozostawiając jednak przestrzeń dla życzenia.
Czego mógł tak naprawdę chcieć?
Spotkania oko w oko z mordercą, którego nieprzerwanie od tylu lat śledził? Czy głupi skrawek tektury i trzy znaki na krzyż byłyby w stanie doprowadzić do czegoś tak spektakularnego? Kusiło, aby przychylić się do tej wersji. Była prosta. Stanowiła podstawę jego obecnego życia. Była powodem istnienia jego własnych wędzideł, werżniętych w szczęki, zmuszających, by kierował się tam, gdzie musi, nie tam, gdzie ma ochotę. Pocierał szorstki w dotyku materiał trzymanego tanzaku zastanawiając się.
Jeżeli by to spisał i - jakimś cudem, zrządzeniem losu, w który wątpił, ale który mógł okazać się po prostu złośliwy - spełniłoby się zawieszone na cedrze życzenie, musiałby odejść.
Obiecuję.
Kiedy będziesz gotowy.
Shin odchylił nieco ramię, odsłonił swoje biodro i brzuch, aby szczupłe palce dały radę wsunąć za pas kijek obwiązany zieloną krepą.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś.
Odwzajemnił uśmiech.
- Dzięki, że nie rozwaliłeś stoiska z shateki.
Nagrody nie miały tak naprawdę znaczenia - wciąż były wyłącznie symbolem. Shin wskazał trzymanym pisakiem na wetkniętą za ucho różę - miała barwę czerwieni, pasowała więc do stroju założonego przez niego samego, zaś tworzywo, z którego zrobiono odpowiednik wygrany przez Seiwę, zgrywał się z odcieniem zdobiącym rękawy medium. W jakiś pokrętny sposób wymienili się nawzajem elementami siebie.
- W Nanashi nie mieliśmy takich festiwali. Raczej oglądaliśmy wszystko ze swoich perspektyw, nadrabialiśmy ubytki jak się dało lichą prowizorką. Matka wchodziła ze mną po żelaznych drabinach ewakuacyjnych aż na dach opuszczonego hotelu. Bo był cholernie wysoki. - Wiesz którego. - Raczej rzadko używaliśmy tanzaku. Kojarzę, że niektórzy wieszali życzenia na najniższych gałęziach Na mo naki ki, tego ogromnego drzewa rosnącego w samym centrum slumsów. Jest dziwne, w sensie, drzewo. Trwa tam, jakby w ogóle go nie obchodziło, że nie pasuje. Ale w chwilach takich jak święta, dobrze, że było. Nagle robiło się całkiem kolorowo, ludzie wynajdowali nie wiadomo skąd miliardy pstrokatych pocztówek, wyrywali strony z książek, zapisywali zdjęcia, chociaż pewnie nie stawało się barwnie w tak bogaty sposób jak tutaj. - Opuścił wzrok na trzymany papier, obrócił go, zaglądając na zdobiony całościowo tył. - Nie lubiła tłumów. - W ogóle mało co lubiła. - Festyn spędzaliśmy sami, na szczycie zapomnianego budynku, ona z nogami zwieszonymi z krańca dachu, ja tuż obok, bez końca cofany jej asekuracyjnym ramieniem, drący wzięte z domu kartki w skupieniu typowym dla dzieciaków. Zwykle wcześniej maściłem je różnymi... - wzruszenie ramion - wiesz. Nacierałem ziemią, żeby były brązowe albo tarłem o sok jakichś wybitnie upartych owoców, które rosły nawet na obrzeżach Nanashi. Z szarawych arkuszy robiły się blado-czerwone i trochę fioletowawe, żółte i tak dalej. Potem to się rozrywało i wreszcie w nocy rzucało w niebo. Nie było efektów prawdziwych fajerwerków, ale wasze były za daleko, a nasze to wszystko, co mogliśmy mieć. Fajne to było. Wtedy.
Oderwał wzrok od linii biegnących po tanzaku i spojrzał na Enmę.
- Nie składaliśmy życzeń żadnej gwieździe, nieważne czy dobrej czy więzionej, bo matka niezbyt potrafiła pisać znaki. Sam sporo się nauczyłem po wyrwaniu z tego chorego getta, ale wiesz jak jest. - Podał mu świstek, na którym, może gdzieś w trakcie opowieści Seiwy, zdążył zapisać jedynie początek prośby - 閻魔の. - Nie pamiętam do końca znaków na "egao". Drugi jest strasznie zryty. - Skrzyżował ramiona na piersi, barkiem opierając się o belkę ustawionego obok stoiska. Zaglądał wyczekująco w dłonie Enmy, z błąkającym się na wargach grymasem rozbawienia. - Zapiszesz mi? - Przekrzywiona głowa przyparła skronią do drewna konstrukcji, gdy unosił wzrok, łowiąc jego spojrzenie. - I spełnisz?
Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.
Tym razem nie uciekał wzrokiem, a zamiast tego uparcie wpatrywał się w niego, chłonąc każde wypowiadane zdanie, jakby w obawie, że gdy chociaż na moment odwróci spojrzenie, to słowa okażą się tylko iluzją rozmytą na wietrze, a on nie będzie w stanie ich uchwycić w desperackim chwycie.
Shin'ya wciąż był nieosiągalną zagadką o której Enma tak mało wiedział. Pełen tajemnic, sekretów i niewiadomych. Od stycznia minęło pół roku, a on wciąż miał wrażenie, że błądzi we mgle, próbując odnaleźć i zebrać poukrywane fragmenty puzzli.
Czy był zachłanny? Możliwe. Możliwe, że tak było.
Oczami wyobraźni widział małego, rudowłosego chłopaka, na dachu obskurnego budynku, kiedy kolejne fragmenty historii wypełniały jego głowę. Enma nigdy nie uważał siebie za ofiarę klanu, choć niewątpliwie czuł, że jest przeklęty. Ale nie szukał współczucia u innych. Nigdy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że są tysiące osób w podobnej do jego sytuacji. Albo w o wiele gorszej. Z ogromnymi i mrocznymi bagażami, które są zmuszeni nieść przez całe swoje życie.
Ale świadomość to jedno, a wiedza i namacalne dowody w postaci historii to drugie. Zwłaszcza, kiedy płynęły od osoby, którą się znało. Która stała przed tobą. Której można było dotknąć.
Pochodzili z dwóch, różnych światów. Tak cholernie innych. A jednak, o ironio, poniekąd byli podobni. Podobne doświadczenia izolacji. Wręcz klaustrofobiczne.
To trochę tak, jakby właśnie przeżywali wspólnie pierwszy wypad na festiwal. Taki prawdziwy festiwal, jak z historii i książek. Filmów. Seriali. Dlatego czuł, że to wspomnienie będzie szczególnie wyjątkowe, które skryje głęboko w pamięci i do którego będzie chciał wracać.
- Wiesz, że nie powinieneś pokazywać mi swojego ży- - zamilkł, kiedy jego spojrzenie przemknęło po znakach na kartce papieru. To była sekunda, może nawet i mniej, kiedy jego twarz momentalnie zrobiła się czerwona i bynajmniej nie ze złości. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale momentalnie je zamknął. I ponownie je otworzył, robiąc tym razem krok do tyłu, niemal wpadając na przechodzącą za nim kobietę. Ale ona nie była ważna w tym momencie. Właściwie nic nie było. Tylko zaskoczenie tak dziwną, a zarazem niespodziewaną prośbą.
Nie rozumiał. Dlaczego Shin'ya prosił o coś tak idiotycznego. Głupiego. Prostego. Przecież się uśmiechał. Często-
A może nie? A może wcale tego nie robił. Może nieświadomie w jego obecności zamykał szczelnie wargi w kąśliwym grymasie, nie pozwalając pozytywnym emocjom na ujrzenie światła dziennego. Aż tak było to widać?
Kolejne uderzenia serca mijały, a jego twarz wcale a wcale nie wracała do pierwotnych kolorytów. Warui czekał na jego odpowiedź, wiedział to. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ale jeszcze nie potrafił na niego spojrzeć ani tym bardziej odezwać się, aby nie brzmieć jak piskliwa dziewica, która nie potrafiła poradzić sobie z komplementem.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Spojrzał na niego, choć nadal nie odwrócił głowy.
Wydech.
Żartował sobie. Na pewno.
- Nie napiszę ci tego. - w końcu odezwał się, czując, jak krew pobudzona zaskoczeniem przestaje buzować w jego organizmie.
- Chodź. Sam napiszesz. - złapał go za dłoń, tym razem o dziwo bardziej swobodniej, wręcz naturalniej. Być może pewności siebie dodało mu nagłe olśnienie na pewien pomysł, który zamierzał jak najszybciej zrealizować. Pociągnął chłopaka za sobą zaledwie parę metrów dalej, do jednego z niższych murków, odnajdując fragment zbawiennej, wolnej przestrzeni. Wskazał miejsce rudowłosemu, aby usiadł. Sam zrobił to samo, po jego prawej stronie, przywierając bardzo blisko swoją klatką piersiową do jego ramienia, kiedy ułożył na jego kolanie fragment papierowej wstążki, drugą dłonią opierając się za nim o chłodną strukturę betonu.
- Weź ten długopis. Wiesz, wbrew pozorom nigdy nie byłem dobry z języka japońskiego. Nie wspominając o tym, że znaki naprawdę ciężko wchodziły mi do głowy. Nawet nie wiesz ile nerwów przysporzyłem nauczycielce. - powiedział cicho, miękko, niemal szeptem. Ułożył swoją dłoń na jego i zacisnął opuszki na palcach Shin'a, powoli nią kierując, choć bardziej starał się go nakierować.
- Metoda ta... może wydać ci się dziecinna, wręcz infantylna, ale nauczyła jej mnie właśnie Shirahoshi. I powiem ci, mimo wszystko, działa. A przynajmniej mnie pomogła. Otóż, jeżeli są znaki, z którymi mam problem, to staram się je z czymś kojarzyć. Układam w głowie historyjki do nich. I chcąc czy też nie, zostają mi w głowie. Popatrz na to. Znak "egao" piszemy tak. Widzisz? - powoli, kierując dłonią Shin'a, na papierze zaczął powstawać odpowiedni znak - 笑顏.
- Pierwszy znak wygląda jak rozkraczony człowiek. Tu na górze są oczy, niżej ręce i nogi. Drugi przypomina trochę klatkę żebrową. Znak oznacza uśmiech, więc... nasz człowiek jest radosny i uśmiechnięty, bo złamał komuś klatkę żebrową i wygrał walkę. Widzisz? - kiedy nanieśli ostatnią kreskę, Enma wreszcie wypuścił dłoń Shin'a ze swojego uścisku, ale nie odsunął się. Jeszcze nie. Zrobił to dopiero w chwili, gdy dostrzegł dwie dziewczyny w oddali, które były wyraźnie nimi zaintrygowane i dwuznaczną pozycją w jakiej się znaleźli. A przecież nie robili nic złego.
Jednak skąd mogły wiedzieć?
Enma odkaszlnął i podniósł się z murku, przez moment wpatrując się w drzewo obwiązane kolorowymi, papierowymi wstążkami. Powinien coś powiedzieć. Prawda? Może coś pompatycznego? Wyniosłego? Albo zabawnego. Cokolwiek.
- C-chcesz coś zjeść?
Zapytał cicho, bo przecież to było jedyne, co przyszło mu do głowy.
...
... się wstydził?
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya, Ejiri Carei and Arihyoshi Hotaru szaleją za tym postem.
Przypatrywał się więc rzęsom, na które na ogół nie zwracał uwagi, ale teraz wydawały się szczególnie czarne i gęste, rzucające długi cień na jasne policzki. Ustom, które stale się poruszały, wypowiadając wyrazy i łącząc je w wyjaśnienia, ale choć starał się skupić na ich znaczeniu, koniec końców i tak umykał mu ich sens. Wymruczał tylko w pewnym momencie leniwe, przeciągłe "mhmm...", aby potwierdzić swoją obecność, ale w rzeczywistości studiował dalej profil młodego dziedzica. Choć, gdyby ściągnąć z jego ramion założoną yukatę, dałoby się dostrzec zarys mięśni, kiedy siedział tuż obok wydawał mu się dziwnie kruchy. Może było to spowodowane piekącym słońcem, ludźmi, których tłumność wywoływała szum w skroni podobny do stanu upojenia, może chodziło o to, że Shin, na przestrzeni ostatnich miesięcy wyrobił mięśnie podczas fizycznych prac.
- Widzisz?
Przymrużył powieki, wreszcie zjeżdżając wzrokiem z profilu Enmy. Spoglądnął na krzywe znaki, gdzieś w tle kodując jeszcze echo zasłyszanych słów; tu... na górze... są oczy...
Zniknął dotyk z grzbietu ręki i pewien rodzaj naturalnej siły, jaka prowadziła go podczas pisania, co skomentował częściowo stłumionym zaskoczeniem. Wargi drgnęły w pierwszej fazie odzewu, ale zakleszczyły się, gdy dotychczas ulokowany tuż obok Seiwa poderwał się na równe nogi. Niezrozumienie rozbłysło w kącikach ślepi, zajarzyło się pytanie. Dopiero po chwili spróbował zrozumieć w czym rzecz na własną rękę - i prędko znalazł przyczynę.
Naprzeciwko, na brzegu szumiącej fontanny, siedziały dwie kolorowo ubrane dziewczyny. Jedna wciąż chichotała, zakrywając palcami pokraśniałe oblicze, druga co chwila uciekała wzrokiem, by zaraz powrócić nim do powodu zagorzałych z koleżanką dyskusji. Niezbyt kryły się zresztą z faktem, że rozmawiały akurat o nich, jakby sprawiało im radość, że zostały dostrzeżone i tylko dla zachowania pozorów sprawiały wrażenie nieśmiałych. Wycofywały się więc, by sekundę później znów rzucić aluzyjne spojrzenie. Ich nachalność była aż przytłaczające w ten najbardziej perfidny sposób.
O cokolwiek im chodziło, wywołały w Enmie reakcję, która Shinowi zdecydowanie się nie spodobała. Propozycja zjedzenia czegoś w normalnych okolicznościach byłaby mu na rękę, ale zamiast tego sięgnął po nadgarstek chłopaka i ściągnął go z powrotem na murek. Zrobił to stosunkowo delikatnie, ale stanowczo, lekkim szarpnięciem sadzając towarzysza w poprzednim miejscu, dla pewności przechylając się w jego kierunku, przesuwając o pół milimetra, by zetknęli się nogami.
- Można iść. - Zgoda padła tuż przy kości jarzmowej Seiwy; ciepły oddech pachniał herbatą grejpfrutową, zapewne wypitą niedługo przed wyjściem. Obecność yurei stała się na powrót intensywnie wyczuwalna; nie tylko w fizyczny sposób, ale i mentalny, psychiczny. Trudno byłoby mu zarzucić brak pełnej koncentracji na następcy klanu; nie po tym jak mu się przypatrywał. - Ale wpierw chcę coś jeszcze dopisać. - Pretekst, po którym wsunął wierzch dłoni pod opuszki Enmy, wsuwając między jego kciuk a palec wskazujący trzymany w ten sam sposób marker. - Jak mam patrzeć na ten drugi znak przy "心配しないで"?
Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Poprawiając szalik zorientował się, że zdążyl zlizać w zakupowych rozterkach już niemal całą pomadkę z zziębnietych ust, w efekcie czego zatrzymał się. Umiejętnie niczym akrobata z tobołami trzymanymi na rękach wyciągnął z kieszeni malowidło w brzoskwiniowym kolorze i malutkie lusterko, bez skrępowania na środku ulicy poprawiając wspomniany defekt.
Przywykł, by idąc gdziekolwiek w tlumie patrzeć jak najdalej przed siebie, omijając zszokowane miny wyrażające brak zrozumienia, które były tym głębsze, im bliżej znajdowali się go starzy ludzie. Miał tego pecha, że ze swojej wysokiej pozycji nomen omen musiał mieć na nich aż za dobry widok, choć w głębi ducha miał równie głęboką ochotę powiedzieć im, że dla niego ich pomarszczone czoła są równie nieatrakcyjnym widokiem straszącym dzieci, ale musi jakoś to znosić.
Kou jednak nie miał problemów ze słuchem, o czym nie zapomniał jeden z przechodniów z tą upiornie kwaśną, zgorszoną miną, szemrający specjalnie dla niego pod nosem - A czego te gówniarze dzisiaj nie wymyślą! Przez takich ten świat w końcu upadnie, mówię ci kochanie, przez te elgiebety pierdolone... -
Dłoń trzymająca lusterko niemal go nie roztrzaskała, z delikatnego uchwytu zmieniając się we wściekle zaciśniętą pięść. Rozdygotane lewe oko i usta przycisnęło uczucie intensynych prób panowania nad sobą, po tym jak kilka razy w życiu wdał się w gorącą jak jego rodmuchana furia dyskusję. Nigdy nie kończyło się to dobrze.
Westchnął tylko zamykając oczy i czyniąc kilka kroków przed siebie z wymalowaną na tonie tapety niesłychanie obrażoną miną. On się czuł wspaniale w swojej skórze w tym momencie, co za problem mieli ci wszyscy ludzie wyglądający jak każdy jeden npc? Na pewno zazdrościli odwagi, a może nawet nie mieli pojęcia, jak wiele musiał jej mieć, żeby dzień w dzień zdzierżać ich jamanie.
Idąc tak mało się nie pośliznął przejeżdzając butami po oblodzonej nawierzchni, ale ratowanie zawartości swoich toreb okazało się dość istotne, by jak najszybciej odzyskać zachwianą wcześniej stabilność. Był jednak już zmęczony, o czym dawały mu znać nieco nadwyrężone zakupoholizmem stawy i urażona godność. Westchnął zrezygnowanie zrzucając z siebie ciężar ego, aby rozejrzeć się chwilę po okolicy w poszukiwaniu miejsca do odpoczynku. Jedyna ławka, którą spostrzegł w zasięgu swojego wzroku, zdawała się być juz okupowana przez jakąś dziewczynę... z zeszytem? Nic to, nie był to fakt, który mógłby powstrzymać Kou przed zrobieniem tego przystanku. Ruszył w jej kierunku i im bliżej znajdował się ławki, tym bardziej dochodziła do niego myśl, że ta twarz wydaje mu się znajoma. Ekran ładowania trwał w umyśle zielonowłosego dość długo, nim wreszcie ładowanie zatrzymało się na 99%. Nie był pewien, ale w gorączce tysiąca myśli błysnął mu blondyn o specyficznych oczach, spętanych zagubieniem z winy leżącego przed nim asa kielichów w pozycji odwórconej.
- Yo! - Zawołał machając podniesioną ręką, a na jego twarz wypłynął przyjazny uśmiech. - Ty jesteś koleżanką Sanariego! Widziałem was razem w rezydencji Akiryuu na halloween! Mam rację? - Zarzucił dziewczynę potokiem słów nie czekając, aż pomyśli, że jest jakimś creepem albo innym złodziejem. Schylił się niemal do połowy, by być wzorkiem nieco bliżej poziomu, na którym znajdowała się jej głowa. W duchu jednak nieco zadrżał; z każdą sekundą patrzenia na dziewczynę, jej twarz zdawała się mu coraz bardziej obca i nie był w stanie ocenić, czy te odczucia są prawdziwe czy wyrwane jedynie spośród kart opisujących funkcjonowanie jego paranoi. O cholera... a co, co jeśli nie miał racji? To kim wtedy był? Zwykłym zaczepiaczem ulicznym, oh boy...
@Ejiri Carei
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Brzegiem płaszcza oczyściła wystarczająco miejsca, by odkryć fragment przemarzniętej ławki. Z torby wysunęła nagrzany od ogrzewaczy - szkicownik, a sama usiadła. Z zadowoleniem przytknęła dłonie do okładki, pozwalając, by ciepło wpełzło między palce, liznęło ochłodzoną skórę i dopiero wtedy wyciągnęła ogrzewacz, układając go dokładnie na kolanach. Na nim odłożyła plik zwartych, jeszcze czystych kartek, a zaraz potem, wnętrze dłoni zacisnęło się na brzegu rysika. Odetchnęła, wzbudzając kłąb bieli wokół ust, na których wciąż błyszczał kolor ochronnej pomadki. Przekręciła zwinnie ołówek między paliczkami, a gdy tylko uchyliła okładkę, a grafit uderzył o biel kartki, przymknęła powieki. I zatrzymała ruch.
Potrzebowała przypomnieć sobie linię profilu, który dziś, jeszcze w okolicy uczelni - dostrzegła. Zamazany przeźroczystością, zmęczony bladością widocznej na policzku krwi. I powtarzanej, zapewne od rana, czynności, która zapewne - znaczenie miała dla żywego, ale - nie mogła mieć dla yurei. Smutek, który tlił się w węgielkach źrenic, zdawał się ledwie dostrzegać cokolwiek, co znajdowało się poza sylwetką dziewczęcia - kobiety, którą zarejestrowała. Duch, jak wiele z nich, naniepokojony - bez wyraźnej potrzeby, miał znaleźć swoje odbicie na zapełnianej w skupieniu kreskami. Przerwę zrobiła raz, wsuwając pojedynczo najpierw jedną rękę, potem drugą, pod źródło przygotowanego ciepła.
Nie rozpraszał ją chrzęst kroków, ani odległe rozmowy na placu, które - jeśli dotyczyły samotnej sylwetki na ławce - szybko cichły. Niekarmione jej uwagą, zwyczajnie gasły. Dlatego, początkowo, nie zwróciła uwagi na kroki, które zamiast ją minąć, zbliżały się. Nie przejęłaby się też, gdyby na ławkę obok padł cień wystarczająco wysoki, by objąć całą jej długość. Ale, to głos uniósł wzrok wyżej, prostując i plecy, gdy zlokalizowała autora wołania i uniesionej przyjaźnie ręki. Obcej, należało dodać. A im bliżej postać była, tym wyżej unieść głowę potrzebowała, wpatrzona w kolorowość pstrzącą sylwetkę na wszelkie możliwe sposoby. Zupełnie tak, jakby stanęła przed nią żywa paleta barw, gotowa, by tknięta weną, musnęła ich słodycz i wylała na papier. Gdzieś odlegle, we wspomnieniu, we śnie ujął ją dokładnie taki obraz, barw, których dotyk przelać mogła na malowaną scenerię. Z zamyślenia, wyrwało ją za to imię, bardziej niż znajome, które na wargach nieznajomego zabrzmiało jakoś ciepło. Myśl, jak iskra zapłonęła wezwaniem, osiadając uśmiechem na czerwieni warg - ...musisz mieć wysoką wrażliwość artysty, skoro rozpoznałeś bez przebrania - odchyliła się mimowolnie, zapierając plecami o oparcie ławki, gdy twarz nieznajomego znalazła się wyjątkowo za blisko, wzbudzając w niej narastający dyskomfort wynikający - z głęboko wciąż uśpionych lęków - może... usiądziesz? - odezwała się powtórnie, przenosząc wzrok na siedzisko obok, z gracją nie do końca słuszną, wskazując zaśnieżone miejsce, które w pierwszej kolejności, wymagało oczyszczenia - i cześć...? - dodała bardziej niepewnie, nie do końca - jeszcze rozumiejąc z kim i czemu miała przyjemność mieć do czynienia. Wbrew jednak powszechnej nieufności i domniemaniu winy, Carei, ku myśli własnych wartości, dawała szansę - mogę ci jakoś pomóc? - zapytała, przymykając kartki szkicownika, zaznaczając malunek ołówkiem, i rozkruszonym pyłem grafitu, którego smugę, rozsypała przypadkiem na drobinie śniegu obok.
@Naiya Kō
Naiya Kō ubóstwia ten post.
Wrażliwość artysty? Chyba pierwszy raz go tak ktoś nazwał. Słysząc słowa dziewczyny odebrał je jako komplement, nie ważne czy taki był ich zamiar, czy też nie. Nigdy nie czuł się specjalnie artystą, bliżej mu chyba było do palety albo płótna. Wciąż nakładał na siebie milion warstw, czy to mentalnych czy złożonych z doboru materiałów kolorowych ubrań i makijażu. Chyba po prostu na tyle często słyszał ku sobie nieprzyjazne bądź obrzydliwie zbyt przyjazne komentarze, że choć gdzieś tam z tyłu głowy wiedział, że jego profesja ma z artyzmem wiele wspólnego, raczej nigdy nie myślał o sobie w ten sposób. Ejiri w swoim odczuciu miała jednak rację, więc wywołała zdziwienie które niekontrolowanie przemknęło przez wysoko osadzoną twarz pederasty. Kou był wrażliwy. Jakkokwiek nie robiłby z siebie pustej lalki, jego wyczulenie na wszelki możliwy detal było bardziej niezawodne, niż sam by się tego spodziewał. Po prostu zbyt często sobie nie wierzył, tak jak nikt nigdy wcześniej nie wierzył w niego.
- Hahah, of course kochana. Niejedno ta wiedźma potrafi. - Wskazał palcem na siebie, uśmiechając się niewinnie. Po chwili jednak trochę się zreflektował. - Żartuję. Ładnych ludzi po prostu ciężko nie rozpoznać. - Wzruszył ramionami jakby udawał, że wcale nie przemycił żadnego komplementu, tylko mówił coś najbardziej oczywistego na świecie. Choć był wytrenowanym łgarzem, tym razem nie kłamał. Przyjrzał się ostrożnie dziewczynie, próbując nie dać tego po sobie poznać i nie mógł odmówić sobie myśli, że była niesamowice ładna. Nie znał jej, a mógł po tych zaledwie dwóch minutach jakiejkolwiek interakcji bardzo dobrze zrozumieć, co widział w niej Sanari.
- Cześć. Ależ pewnie. Dzięka bogom, myślałem że wykituję z tymi wszystkimi torbami, wiesz? I po co to wszystko, po co to sobie robię? Eh, kapitalizm. Torby ciężkie a portfel lekki jak piórko. Kiedy wreszcie dorobię się fortuny, jak tak dalej będzie? Bogowieee. - Westchnąl i machął ręką nieznacznie w powietrzu, a później przeczesał nią włosy na grzywce z wyraźnie zatroskanym i zrezygnowanym wyrazem twarzy, choć w rzeczywistości nie wydawał się naprawdę tak tym zmartwiony, jak po prostu przyszła mu potrzeba, żeby ponarzekać i zagadać na śmierć tą kotłujacą się niezręczność, którą miał ciche wrażenie, że stworzył zmuszając dziewczynę do pokaznia sugestywnym oparciem o ławkę, że narusza jej pole przestrzeni osobistej. - Ale jak nie kupować tylu pięknych rzeczy? No jak? Na tym świecie nie da się oszczędzać. - Znów się zaśmiał do pod nosem kiwając głową na boki jakby tylko sam potwierdzał własne słowa i spojrzał w stronę Carei. W czasie swojego wywodu strategicznie zaczął nieco agresywnie i zbyt szybko strzepywać śnieg z miejsca na ławce, odrzucając kolejne warstwy białego puchu jakby z lekką odrazą. Nie znosił śniegu, a lodowata wilgoć zostająca na rękawiczkach przyprawiała go o białą gorączkę. Chwilę później rozsiadł się umiejscawiając torby gdzieś z boku. Usiadł w miarę możliwości nie za blisko, szanując granicę przestrzeni osobistej, którą wcześniej wyznaczyła Carei. Trzeba przyznać, że nie zawsze był do takiego poszanowania zdolny. Do niektórych ludzi i sytuacji miał jednak większą potrzebę, aby się dostosować, niż zwykle. Był wyczulony na co i z kim może sobie pozwolić bądź jaki skutek może przynieść jego zachowanie... zazwyczaj. Przynajmniej na pewno wyczuwał dystans, który mógł świadczyć tylko o jednym - że może kogoś delikatniejszego od siebie przestraszyć, a tego w szczególności zrobić nie chciał. Przynajmniej nie celowo. Tym bardziej, że miał w tym mały interes - jego wścibski nos węszył tu okazję, by trochę wcisnąć się w tą sytuację, z której mógłby dowiedzieć się czegoś ciekawego na temat jego blond kolegi i sytuacji którą wyczytał mu z kart. Nie chciał oczywiście niczego tu psuć, a może nawet wręcz przeciwnie - w końcu naprawdę go polubił. Może przypadkiem znajdzie się okazja, by dopomóc trochę losowi?
- Tak w ogóle, jestem Naiya Kou. Kolega wampira Yakushimaru. Miło poznać. -
Nagłe zaciekawienie wymalowało się na wciąż lekko uśmiechniętych ustach. Zwrócił uwagę na trzymany w jej rękach przedmiot już wcześniej, ale z racji sytuacji postanowił zachować się, jakby dopiero teraz wyrósł mu tuż przed nosem.
- Ooooo, masz zeszyt? Co tam rysujesz, mogę zobaczyć? - Nie czekając na odpowiedź od razu wyciągnął rękę w stronę szkicownika, jak dziecko sięgające po cukierka. Nie miał jednak zamiaru wyrywać go dziewczynie z rąk, cierpliwie czekał.
@Ejiri Carei
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Shogo Tomomi ubóstwia ten post.
- Wiedźma?... - powtórzyła, początkowo nie rozumiejąc porównania. Zmarszczyła brwi, zapominając o początkowej analizie - dlaczego tak o sobie mówisz? - pytanie spłynęło prędko, jeszcze zanim otrzymała dopowiedzenie, na które zareagowała pauzą. Ramiona uniosły się na krótko w tamowanym, bo mimowolnym spięciu. Spojrzenie powędrowało więc w bok, w płochliwej nucie, która wychyliła się spod rzęs, znacząc czerń źrenic jej nieuchwytną barwą. Niemal namacanie czuła jak zostaje poddana ocenie. Nie skomentowała, nie wiedziałaby nawet jak, niepewna, czy był to rzeczywisty komplement, czy przemycona kpina. I samej, wolała nie nadawać stwierdzeniu żadnego znaczenia. Było na to za wcześnie.
Szczęśliwie dla nich, chłopak nie próbował nawet kontynuować komentarza. A ten, rzucony jakoś od niechcenia, na temat zakupów, brzmiał jak coś, co miało co najmniej przełamać pierwsze lody znajomości. A to sprawiło, że Carei wróciła uwagą do nowego towarzysza, ulegając lekkości, z jaką kontynuował opowieść. Początkowy, pytajny dystans, przekuł na usta uśmiech, który drgnął, jak trąca struna skrzypiec. Wydawał się nie potrzebować odpowiedzi od niej, po kilku chwilach zagadkowej przerwy, w której - to ona pozwoliła sobie na obserwację - dokończył konkluzję. I zgodnie z dedykowaną jej opowieścią, zerknęła na stos pakunków, który bezpiecznie stały przy długich nogach właściciela.
- Nie wszystko trzeba kupować, żeby cieszyć się ich pięknem - odezwała się po dłuższej chwili, jakoś łagodniej dając sobie odpowiedzieć. Przygryzła kącik ust, w widocznym zastanowieniu, bo ślepia przesunęły się bardziej zaciekawione - z zakupowych toreb, znowu na chłopaka - A zbyt wiele rzeczy potrafi przytłoczyć - nie tylko tych materialnych. Niezależnie od płaszczyzny, tej umysłowej, materialnej czy duchowej - natłok nie pomagał w niczym - Nie dziwię ci się, że ciężko było to nieść. Nie udźwignęłabym połowy nawet - uśmiech przychodził jej naturalnie. Wtedy tylko, gdy napięcie nie gnało się ze wstydem. Ale mieszanka gwałtowności ruchów i jednoczesna lekkość, z jaką działał, zamiast odstraszyć, działała bardziej kojąco. W tym samym czasie przypominał jej trochę dziecko i kolorowego ptaka z dżungli, który krył się za barwnością, służącą do przyciągania uwagi i zapewnieniu bezpieczeństwa jednocześnie. refleksję jednak pozostawiła we własnych myślach, przyglądając się z ciekawością, jak pozbywa się resztek śniegu z ławki i w końcu zajmuje miejsce obok. Nie był nachalny. I była mu za to wdzięczna.
- Miło mi cię poznać - kiwnęła głową, wydychając powietrze w granicę szala, przy którym już zdążyło osiąść bielące się oszronienie - nie jestem pewna, czy powinnam się przedstawić, czy Twój kolega, zdążył mnie przedstawić? - starała się brzmieć neutralnie, ale coś niespokojnie zakwiliło między wyrazami - ale... Ejiri Carei - dodała finalnie, urywając, gdy dostrzegła sunącą ku niej dłoń. Drgnęła, mimowolnie splatając ręce na oprawie szkicownika, bardziej poruszona nagłą zmianą, niż samą chęcią zajrzenia między kartki zeszytu - Możesz - zdecydowała finalnie, rozluźniając uchwyt i zamiast tego, podsuwając plik kartek bezpośrednio w dłoń nowopoznanego - Nie wszystko może ci się spodobać - nawet jeśli nie miała pojęcia, co rzeczywiście znajdować się mogło w upodobaniach Kou. Zaznaczyła jednak, wiedząc, że wśród ludzkich portretów, na kartach często spoglądały dość drastyczne kreski, spoglądających bardziej ponuro - yurei. Przyzwyczaiła się jednak kryć fakt, że nosiła dar? przekleństwo? bycia senkeshą, na poczet - artystycznego widzimisię. W końcu, malować można było niemal wszystko. I większość niedowiarków, zrzucała jej pomysły na natchnieniową wizję, albo - sny.
Reakcja, nie do końca oczywista, mogła podpowiedzieć - z kim miała do czynienie. Czy potrafił zajrzeć za zasłonę śmierci?
@Naiya Kō
Naiya Kō ubóstwia ten post.