Niewielki plac Shirahaty - Page 3
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 8 Kwi - 17:17
First topic message reminder :

Niewielki plac Shirahaty


Shirahata był niegroźnym, milczącym mężczyzną u kresu fizycznych sił - pewną ikoną Fukkatsu w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Od rychłych poranków po najmroczniejsze wieczorne godziny przebywał na całodobowo przydeptywanym przez tłumy placu, owinięty w koc bądź ochładzany trzymanym w dłoni podręcznym wachlarzem. Przysiadywał on w cieniu tutejszych drzew i malował zawsze ten sam punkt otoczenia - środek placu. Ubarwiał go każdorazowo o drobne elementy - dostrzeżoną kobietę ciągnącą we frustracji rozpłakane dziecko, postawnego mężczyznę stawiającego milowe kroki w eskorcie drepczącego, nie wyższego niż jego but pieska nieznanej rasy. Malował zimowe, bezlistne korony klonów przykryte ciężką pościelą ze śnieżnego puchu i ostre, złote promienie słońca przebijające soczystą zieleń liści, której przyglądanie się niemalże aktywowało w umyśle dźwięk przyjemnego szumu letniego wietrzyku.

Plac formalnie nie posiada nazwy, jednak stary pan Shirahata wżarł się w tę lokację jak trawiący organizm rak. Mężczyzna, w wieku siedemdziesięciu ośmiu lat, zginął podczas napadu bezimiennego oprycha, pobity na śmierć wśród gęsto rozlanych farb, a naprzeciwko utrzymanej w pionie sztalugi. Jego ostatni obraz przedstawiał identyczny co zawsze kadr - tym razem uchwycony późną nocą, oświetlony pojedynczą, słabą latarnią. Przytłumione odcienie, jakich użył, wielu interpretuje na swój własny sposób. Część uparcie utrzymuje, że szarości, brązy i matowe czernie, po które sięgnął Shirahata, tworzą tak makabrycznie ciemny kadr, ponieważ sam autor znajdował się w niemożliwie mrocznej scenerii - nie był zatem w stanie dostrzec tylu detali co podczas dnia, kontury w naturalny sposób stawały się rozmyte, brakowało również wzroku, jakim szczycić mogą się wyłącznie młode pokolenia. Są jednak i tacy, którzy uważają, że obraz Shirahaty przedstawia moment przygasania lampy w ostatnim mrugnięciu żarówki - to sekunda przed całkowitym pogrążeniem pleneru w czerni. Wersja ta powoduje nieprzyjemne dreszcze, gdy przypomnieć sobie, że mrugające światło to oznaka zbliżającej się śmierci.

Tragedia stała się tym dotkliwsza, że znaczny procent okolicznych mieszkańców uważał Shirahatę nie tyle za nieśmiertelnego, co nietykalnego. Każe to sądzić, że sprawcą była osoba spoza Fukkatsu. Przeobraziło się to w pewną formę załagodzenia wyrzutów sumienia oraz odepchnięcie od siebie niewygodnej wersji, która jak drzazga kuła ludzi mijających Shirahatę właściwie dzień w dzień. Bo choć mężczyzna uprzejmie witał przechodniów i zawsze chętnie wdawał się w rozmowy, nie posiadał żadnej bliższej duszy, jakby większość z góry uznała, że podstarzały, schorowany malarz nie potrzebuje nikogo na stałe u swego boku. Zmarł zatem sam, ściskając w palcach nie dłoń wiernego przyjaciela, a pędzle, które już po wsze czasy symbolizowały jego codzienność.

Obecnie plac przesiąknął historią o Shirahacie wystarczająco mocno, aby myśl, że ten niewielki, ulokowany w centrum miasta odcineczek, był dosłownie jego własnością. Mówiło się zresztą zawsze, że jeżeli człowiek nie wie, gdzie powinien się spotkać, niech spotka się z kimś na placu Shirahaty - ponieważ z tego punktu dotrzeć można wszędzie. Jeżeli zaś zgubiło się wśród nieznajomych przyjaciela bądź członka rodziny, należało udać się do Shirahaty. Jeszcze za życia określano go legendą, traktowano jako kogoś, kto czujnym okiem wyhaczał każdą personę z niesamowitą wręcz precyzją (w śmiechu twierdzili co poniektórzy, że posiadał wiele par oczu). Gdyby opisać mu zaginionego, z pewnością wiedziałby, w którą stronę udał się cel spanikowanych poszukiwaczy, jeżeli cel rzeczywiście przeciął plac.

Haraedo

Haraedo

Nie 15 Wrz - 14:47
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji jednego z graczy wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Arturo Adelardi

Sro 9 Paź - 1:35
02.05.2038r.
 Zmęczony już był ucieczką. Nawarstwiającym się lękiem targającym sercem, które od jakiegoś czasu nie biło stałym rytmem – równym i spokojnym, czasem przyspieszającym w napływie ekscytacji. Był zagubiony. Nie miał pojęcia co właściwie się wydarzyło, dlaczego nie zwraca na niego uwagi nikt poza dziwnymi stworzeniami wychodzącymi najczęściej po zmroku albo ludźmi wyglądającymi jakby niekoniecznie powinni żyć z obrażeniami, których ślady znaczyły ich ciała. Trafił na jakiś japoński festiwal, który obchodzono tylko w Fukkatsu, podobny do Zachodniego Halloween? W zeszłym roku w sumie go nie było, ale może to jakieś święto ruchome, obchodzone co ileś lat. A może z chłopakami tak popili, że nadal ma jakieś poalkoholowe zwidy. O Boże! A może zapadł w śpiączkę?!
 Była jeszcze jedna grupa osób zwracających na niego uwagę. Im więcej mijało czasu, tym bardziej stabilizowało się rozedrgane, wybrakowane wspomnienie momentu, w którym umknął z mieszkania kumpla. Wiele szczegółów nadal było zamazanych, rozmowa dwójki nieznajomych zapisała mu się w pamięci szczątkowo – może ze względu na to, jak dziwną prowadzili konwersację. Najbardziej jednak utkwił mu widok lufy pistoletu wycelowany prosto w jego twarz. Od tego wspomnienia aż wzdrygnął się objęty zimnym, nieprzyjemnym dreszczem płynącym z wnętrza, prześlizgującym się po kręgosłupie. Był goniony przez krótką chwilę, ale uciekał tak długo, aż miał pewność, że nie dosięgnie go żaden wystrzelony nabój pochodzący z broni, która zdawała się mieć jakby wibrującą aurę. Jak to w ogóle durnie brzmiało. Przecież aury nie istniały.
 Nie wiedział gdzie iść. Główne ulice zdawały mu się być zbyt tłoczne, a jednocześnie puste, kiedy idący na wprost niego ludzie nawet nie próbowali unikać zderzenia z nim. Przenikali przez niego, jakby wcale go tam nie było. Śpiączka alkoholowa i out of body experience jak nic. Może w sumie powinien wrócić do mieszkania, żeby nie oddalać się od swojego ciała. Albo poszukać się po okolicznych szpitalach, jeśli już ich zgarnęła karetka po tym melanżu. Krążąc po dzielnicy w sumie nie miał pojęcia, gdzie miałby się udać. Jeśli nie wiesz gdzie iść, idź na plac Shirahaty. Tego nauczono go niedługo po przyjeździe do miasta. I faktycznie musiał przyznać, że był to niezgorszy punkt orientacyjny.
 Palce lewej ręki zacisnęły się lekko na prawym ramieniu, kiedy niepewnie zaczął się rozglądać, stając w centralnej części placu i powoli obracając wokół własnej osi. Rozdroże było świetnym punktem startowym, ale jeszcze trzeba było wiedzieć, w którym kierunku chciało się w ogóle iść. Nie mógł nawet zapytać o drogę, kiedy wszyscy ignorowali jego istnienie. Mógłby właściwie wrócić na uczelnię, do akademika, bo w tamtą stronę też go nieco ciągnęło. Zatrzymał wreszcie te kręcenie się w miejscu, a jego wzrok padł po prostu na drzewo. Westchnął ze zrezygnowaniem i nutą irytacji, opuszczając swobodnie obie ręce. Zaczął skubać rękawy beżowej bluzy. Lewa dłoń uniosła się, rękaw otarł z warg i nosa krew cieknącą leniwie od kilku tygodni, wypływającą wciąż i wciąż na nowo. Nie zwracał na nią zbytniej uwagi. Bardziej przejmował się brakiem płynnego działania protezy, jakby się czasem zawieszała i nie do końca docierały do niej wszystkie sygnały nakazujące działanie. Metalowy szmelc. Powinien nad tym przysiąść i złapać w dłoń zestaw narzędzi, choćby miał całość rozkręcić do ostatniej śrubki.

@Ejiri Carei
Ubiór, bose stopy
Arturo Adelardi

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Ejiri Carei

Pon 21 Paź - 19:03
Nie była pewna, co dokładnie sprawiło, że opuściła dziś ostatnie zajęcia. Coś wierciło jej się w piersi, coś nie chciało się uspokoić. Coś, ciągle wytrącało ją z równowagi i nie dawało oddechu. Winiłaby narastający ból głowy, ale przytknięta do boku chłodnej dłoni skroń, wydawała się opowiadać o czymś innym. Szeptała tez o kimś innym, znowu ścigając zmęczone myśli pod ścianę.
Naprawdę była zmęczona, kiełkując rozdrażnieniem, które kazało jej przymknąć powieki, gdy przysiadła na jednej z opuszczonych ławek na placu, do którego - mniej przytomnie dotarła. Tuz obok się odłożyła torbę, z której z mimowolnym namaszczeniem wyciągnęła szkicownik. Było w tym geście coś, co niosło spokój, niepisana ulgę. Nie miało znaczenia, że tylko otworzyła okładkę, wertując kolejne szkice, nie mogąc się skupić - ani na tym co znajdowało się na pergaminie, ani na celu, który mogłaby przelać pod rzucanymi spiesznie kreskami natchnienia. Między palce wsunęła rysik, już na początek znacząc grafitową smugą rozmazane cienie przy nadgarstku. I to na maźnięciu początkowo się skupiła, by oprzeć rękę o brzeg kartki, rozmazując jej dół.
Początek.
Tylko czyj?
Uniosła wzrok tylko odrobinę, ponad granicę szkicownikowego bloku. Akurat, by para źrenic utkwiła swój bieg na bosych stopach. Szczupłych, wyraźnie znaczących kościach palców. Męskich.
Z roztargnionym niezrozumieniem uniosła spojrzenie wyżej, kreśląc wzrokiem obleczone w spodnie nogi i zarys zarzuconej na ramiona bluzy. Potem jasność włosów i w końcu zmęczone oblicze. Nie umiała wskazać dokładnie, ale wydawało się jej - że gdzieś tę jasność półdługich pasm widziała. Skąd?
Artystka zamarła. Zajęły jej trzy uderzenia serca, by zrozumieć, że patrzyła na ducha. Zagubionego - jeśli mogłaby zgadywać - patrząc choćby na tak obcą fizjognomię. A może, zgarniając ku sobie targane szczupłą sylwetką emocje. Wszystko to, utkwiło scenerią, od której nie mogła się oderwać. Tym bardziej, że męcząca ją nieznośność umilkła, oddając fragment wyczekiwanego spokoju.
Wahała się kolejne trzy sekundy, by na przesuniętej, czystej kartce, odbić nieruchomą sylwetkę, skupiając szczegóły - jak zawsze na twarzy. Wciąż jednak był za daleko, by mogła uchwycić nietuzinkową urodę, której profil widziała najlepiej. Odnalazła za to punkt, na który spoglądał najdłużej. Wysunięte w głąb ścieżki drzewo, kwitnące już, chociaż wciąż pełne nierozwiniętych pąków.
Kogoś jej to przypominało.
Zerwała się z miejsca, przecinając plac na przełaj. Krok zwolniła dopiero, gdy znalazła się obok yurei. Plac, był niemal pusty, a więc i jej obecność - musiała zostać zarejestrowana. Splotła dłonie przed sobą, przechyliła głowę posyłając mu nieśmiały - w swej śmiałości - uśmiech.
- Gdybyś chciał, tam możemy porozmawiać spokojnie. I odwdzięczę się, jeśli pomożesz mi skończyć rysunek - uniosła wsunięte pod ramię kartki, na znak - że mówiła prawdę - będzie mi raźniej... i może znajdziemy ci buty. Gdzie je zgubiłeś? - zerknęła w dół, potem znowu szukając zamglonego spojrzenia ducha, utrzymując jednak dystans, który pozwoliłby nieznajomemu na prywatny, chociaż duszny komfort.
- Jestem... Ejiri - dodała ciszej, przypominając sobie coś nagle. Rozchylił wargi i zamknęła - zaczekam tam - zakończyła jakoś spłoszona i bardziej niezręcznie ruszyła w stronę pochylonego drzewa. To tam, pod samym pniem, ułożyła finalnie torbę. I siadła po turecku, układając na kolanach niedokończony rysunek.

@Arturo Adelardi

| Ubiór - spodnie zamiast spodenek i biała koszulka dłuższa, zakrywająca brzuch. Włosy splecione w warkocz, zarzucony na jedno ramię. Fioletowa wstążka.


Niewielki plac Shirahaty - Page 3 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei
Arturo Adelardi

Wto 22 Paź - 16:52
 Te drzewo było ważne. Jego gałęzie wskazywały odpowiedni kierunek – ale który dokładnie? Pamiętał, że któraś była bardziej charakterystyczna, ale teraz obsypana wiosennymi pąkami zlewała się z całą resztą i nie potrafił zidentyfikować, o którą chodziło. Nie potrafił sięgnąć do wspomnień wystarczająco głęboko, żeby teraz na podstawie otoczenia wyłuskać jakąkolwiek cząstkę informacji, czy udać się raczej na północ czy może jednak bardziej w kierunku zachodu. A może w ogóle to był południowy wschód? Umykało mu w ogóle jaki był miesiąc. Czy jeszcze kwiecień, już maj, a może w ogóle przeżywał marcową anomalię kwitnieniową. Czy te drzewo powinno już pokrywać się kwiatami?
 – Figlio di puttana! – podskoczył wyrwany gwałtownie z zamyślenia przez głos, który rozległ się tak blisko. I – zaskakująco – najwyraźniej kierowany do niego, a nie standardowo do kogoś dalej, jego traktując jak powietrze czy inny nieistniejący pyłek. Lekko zlęknione spojrzenie soczyście zielonych oczu skierowało się na kobiecą postać, patrzącą ewidentnie na niego, a nie swojego kolegę, który nagle przyszedł na spotkanie i zatrzymał się gdzieś w pobliżu stojącego w zamarciu (nawet nieświadomego jak dosłownie) Włocha.
 Nie wiedział czy ma się cieszyć, że wreszcie ktoś postanowił przerwać tę masową zmowę ignorowania go, czy raczej obawiać, że i ona zaraz się na niego rzuci z rękami. Popadanie w paranoję to jednak ostatnie, co w tej chwili powinien robić – zwłaszcza, że nieznajoma zwracała się do niego w uprzejmy sposób i nawet miło uśmiechała. Nie wyglądała na taką, która zaraz zacznie go dźgać ołówkiem przesyłając pozdrowienia od tych ziomeczków, przed którymi wiał z mieszkania. Rozluźnił się więc nieco, samemu też przybierając uprzejmy, nawet odrobinę radosny uśmieszek.
 – Pomóc skończyć? – Przechylił głowę w lekkim zdziwieniu. Nie znał się za bardzo na rysowaniu. No, przynajmniej innym niż rysunki techniczne i projekty, które zakładały anatomiczne odwzorowywanie rzeczywistości. Jeśli chodziło o twarze czy pejzaże, to zdecydowanie kulał w tym zakresie. Chyba, że miał robić za przypadkowego modela, bo nieznajoma szła w ślady słynnego malarza, który przesiadywał tu niegdyś całymi dniami. – Aaa buty… Chyba zostały u kumpla w mieszkaniu. – Pochylił głowę, spoglądając na bose stopy. Faktycznie, powinien był ogarnąć tę sprawę, bo może przez to ludzie woleli go ignorować. Na pewno myśleli, że jest jakimś pomyleńcem, który założył co miał pod ręką i uciekł z wariatkowa przez okno, skacząc z pierwszego piętra i pokonując płot w trakcie szaleńczego biegu byle dalej od ośrodka. – Ale tam wpadły jakieś podejrzane typy. I jeden do mnie celował z tego-tego. – Zabrakło mu słowa, więc ułożył palce prawej ręki na kształt pistoletu, co przy metalowej fakturze dłoni było nawet bardziej przekonujące. Wolał dać czym prędzej nogę, nawet w niepełnym ubiorze, zamiast narażać się na potencjalne zarobienie kulki w łeb. I za co to? Za niewinność! A był przecież za młody na dodatkowe otwory w głowie!
 – Mam nadzieję, że ten strano już stamtąd poszedł. Jakbym wiedział, że macie mafię w Fukkatsu, to wybrałbym Tokio, Kioto albo Osakę – mruknął wsuwając ręce do kieszeni jasnej bluzy. W ogóle wybierał Japonię przez pryzmat niskiej przestępczości, ale nie spodziewał się, że trafi akurat w miejsce, w którym ta gościła i jeszcze wchodziła mu z butami w prywatne życie. Był ledwie studenciną zafascynowaną nowoczesnymi technologiami, a i koledzy jak dotąd nie wydawali mu się mieć jakichś szemranych konotacji z podejrzanymi osobami.
 Zaciekawiła go ta cała Ejiri. Podchodząca znienacka i równie nagle zawracająca w miejsce poprzedniego przyczajenia się. Jakąś zmowę miały te Japończyki jak nic. Po krótkiej chwili wahania, ruszył za nią, na koniec przykucając obok i zerkając na kartki leżące na jej kolanach.
 – Jesteś w sumie pierwszą osobą od dłuższego czasu, która zwróciła na mnie uwagę. Wiem, że nie lubicie obcych, ale kurczę. To już było trochę dziwne. – Może nie tak dziwne jak wrażenie, że przechodnie są wręcz w stanie przez niego przeniknąć, ale to nadal tłumaczył sobie jakimiś poimprezowymi halucynacjami. Może jakaś substancja chemiczna weszła w reakcję z ogniem albo z woskiem w świecach i go oczadziło. Za parę dni powinno przejść.
 – Ach, moje maniery. Nazywam się Arturo – uśmiechnął się wesoło, wyciągając w jej stronę rękę. Nawijał jak potłuczony, a przecież nawet nie zdążył się jeszcze przedstawić, choć ona to zrobiła.

@Ejiri Carei
Arturo Adelardi

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Ejiri Carei

Pon 28 Paź - 22:11
Drgnęła, hamując odruch, by cofnąć ciało, gdy usłyszała nieznana jej formułę i podniesiony głos. Ciało, wystarczająco mocno wymęczone koszmarami, niewyspaniem i pulsującą zapowiedzią migreny, nadawały jej podatności na nadwrażliwość. Ale raz pokuszona natchnieniem, nie dawała się zbyć łatwo. Jeśli podążyła za weną, gnała ścieżką czasem mało pomna na racjonalne bodźce. Nawet jeśli w naturze nie miała zaczepiania nieznajomych, ci uwięzieni po stronie duchów - zbyt często stanowili profil jej rysunków. I tak często jak mieniło się to niewidzialnym kłopotami, tyle razy też zdobywała niecodzienne towarzystwo, które wyrywało ją z ciążącej na niej klątwie. I wciąż - nie pozbyła się wrażenia, że jasnowłosy zdążył gdzieś zając scenerię rzeczywistości. Czy już go rysowała? Obcy akcent i zdecydowanie nie-japońska uroda podnosiła rangę prawdopodobieństwa.
Był więc moment, w którym oboje przyglądali się sobie w jakimś dociekaniu i niedowierzeniu. Powody były różne, a jednocześnie - sprowadzały ich ku sobie - ...p-pu-puttana? - powtórzyła, zapewne nieco kalecząc i nadając słowu zmiękczonej oprawy głosu. Podobno miała talent do języków. Zdążyła całkiem biegle i komunikatywnie posługiwać się angielskim, zainteresować francuskim, ale zlepek liter zabrzmiał obco. Europa?
Z uniesionym półgeście kartek, z rozchylonymi wargami i spojrzeniem utkwionym w  parze jadeitów, sama musiała przypominać zamarłą w pozie, laleczkę z pozytywki. Dla pewności, wyrwała się z bezruchu, zerkając w obie strony, chwytając ulotnie mijające ją-ich sylwetki, ale finalnie wróciła do półprzeźroczystej twarzy chłopaka, jakby odnajdując tam zdecydowanie ciekawszy obiekt zainteresowania. Na pewno artystyczny, ale wynikła rozmowa - pociągała coś więcej. Może jakąś zapomnianą tęsknotę  w obecności, jaką utraciła i nigdy nie wytłumaczono, gdzie się podziała. A to - wciąż bolało. Strata bolała, jak wyrwany fragment serca. Nigdy niezagojony.
- Skończyć, tak - powtórzyła delikatniej, bardziej zagadkowo, z ulotnym uśmiechem znaczącym odległe rozbawienie. Mówiła zapewne zrozumiałym dla siebie kodem, bo model, niekoniecznie wierzył, że swoją obecnością mógł jej w tym rzeczywiście pomóc. Tym razem uderzyła opuszkami wolnej dłoni o wyciągnięty szkicownik - Pomóc ci tam wrócić?... - pytanie szybko otrzymało swoją kontynuację, ale to co usłyszała, złożyło cień na zmrużonych w zasłuchanym skupieniu powiekach - Strano...? Chcesz opowiedzieć, co tam się wydarzyło? - zmarszczyła brwi, próbując poskładać zlepek rzucanych informacji. Rozumiała powoli, że chłopak naparwdę nie wiedział, co się z nim wydarzyło. I musiało byc to wystarczająco niedawno... albo zagubił się równie w czasie. Wiele z yurei, które poznała, traciły poczucie czasu, gubiły też w pamięci wydarzenia ze swojej...
śmierci.
- Wszędzie zdarza się mafia, ale w centrum... o nich ciężko raczej - odezwała się ciszej. Poczuła jak chłód przemknął impulsem przez kręgosłup. Smutek wdarł się do oczu, osiadł i na błąkającym po wargach uśmiechu.
Szła we wskazanym kierunku w zamyśleniu. Impuls natchnienia, który ją zagnał w stronę nieznajomego, przerodził się w zaintrygowaną misję. Prędzej czy później, ktoś oprócz niej mógł się zainteresować błąkającym duchem. A miała świadomość, że istniało duże prawdopodobieństwo na bardzo nieprzyjemne zakończenia.
Zerknęła w górę, gdy znalazł się przy niej, ale nie podniosła z miejsca. Oparła plecy o pień drzewa, a ich obecność w jakiś sposób została osłonięta. Przynajmniej na trochę mieli nieco spokoju. Czy i co mogła mu powiedzieć? - Możliwe, że to dobrze, że pierwsza cię zobaczyłam - przechyliła głowę, kiedy kucnął obok, jednocześnie poruszyła ręką, obracając kartki szkicownika, zatrzymując na stronie, gdzie chłopak mógł dostrzec zarysowany już swój szkic - Mogę? - zapytała, unosząc grafit ołówka, który obróciła zwinnie między smukłymi palcami, powiększając smugę na nadgarstku. Zerknęła w dół, stawiając w końcu kilka kolejnych kresek, nie przerywając jednak mówienia. Nie przeszkadzało jej to w skupieniu malarskim -  ...to nie jest dziwne, gdy się cię nie widzi. A po prostu nie wszyscy mogą to robić - poruszyła ramieniem, w próbie rozluźnienia duszącego łopatki napięcia. Zatrzymała szkic, gdy się przedstawił - to imię, prawda? Miło mi cię poznać Arturo - lekko dygnęła pochyleniem głowy, na moment umykając od prowadzonego tłumaczenia o jego "niewidzialności" - mamy tradycję przedstawiać się nazwiskami... imieniem wymieniasz się z kimś bardzo bliskim - dokończyła miękko, z zakłopotanym wahaniem.
- Carei. Tak mam na imię - zakończyła cicho, wracając uwagą do jasnowłosego. Wiedza o swoich imionach naprawdę miała moc. Nie każdy miał pojęcie, jak wielką. Tsunami - na pewno wiedziało.

@Arturo Adelardi


Niewielki plac Shirahaty - Page 3 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Arturo Adelardi ubóstwia ten post.

Arturo Adelardi

Wto 29 Paź - 19:55
 Strach i zaskoczenie pokierowały jego odruchem, być może zbyt nieadekwatnym do zaistniałej sytuacji. W końcu nic mu ta nieznajoma kobieta nie zrobiła, jedynie odezwała się stając bliżej. Może zasłonił jej widok na drzewo, albo przykrył sylwetką ciepłe, wiosenne promienie słoneczne. W końcu niespecjalnie zwracał uwagę na to, co działo się wokół, skupiając własną uwagę na potencjalnych drogowskazach. Nie wiedział czemu nie może przypomnieć sobie drogi do opuszczonego przecież wcale nie tak dawno mieszkania. Ilekroć próbował nakłonić myśli do zdradzenia mu adresu, pod którym kilkukrotnie przebywał, trafiał na mur. W dodatku taki, przed którym rozlegała się fosa ziejąca pustą czernią zamiast dnem. Ale wierzył, że w końcu to do niego wróci. Najważniejsze to nie tracić optymizmu.
 Zmieszał się nieco, kiedy powtórzyła po nim słowo – właściwie najgorsze z całego wyrażenia. Z innej strony z jej ust zabrzmiało jakoś tak… uroczo. Nadal jednak było czymś, czego nie przystało mówić damie – i jemu w sumie w towarzystwie takowej również nie. Niestety często zdarzało się, że coś z siebie wyrzucił bez wcześniejszego przemyślenia, co prowadziło do różnych reakcji rozmówców. Nierzadko dość negatywnej. O ile w ojczyźnie mogło to przejść bokiem bez większego echa, tak na obcych ziemiach i w obcej kulturze niekoniecznie potrafił się momentami odnaleźć.
 – Jeśli byś potrafiła… – Rzadko odmawiał pomocy. Przez lata przyzwyczaił się, że nie wszystko jest w stanie zrobić sam, a może osoba miejscowa umiałaby określić cel jego poszukiwań na podstawie strzępków informacji, które posiadał. Może nawet kojarzyła któregoś z tych śmieszków, którzy go doprowadzili do tego stanu, a potem nastraszyli. Tamta dwójka podejrzanych typów mogła być po prostu jakimś elementem przedstawienia, żartu, bo każda okazja do dokuczania gaijinowi była świetna. – Dziwak. – Od razu przetłumaczył kolejne z powtórzonych słów. Tym razem o wiele bardziej cenzuralne od poprzednich, więc bez wahania mógł zdradzić jego znaczenie. – Sam właściwie nie jestem pewien co się tam zadziało. To był dziwny wieczór i chyba jeszcze dziwniejszy poranek.
 Nie miał pewności czy warto jest o tym opowiadać. Nieznajoma może była po prostu uprzejma i wcale nie chciała o tym słuchać. Spotykał już ludzi, którzy zagadywali, ale pod pytaniem maskował się przekaz „proszę, nie rozwijaj tematu, grzecznie odmów”. Nie wiedział jaki sens jest w poruszaniu danej kwestii, jeśli nie chciało się uzyskać odpowiedzi, ale nigdy nie był za dobry w interakcje międzyludzkie. Chyba jedyne, co wychodziło mu w miarę poprawnie to siedzenie nad książkami i wbijanie wiedzy do tego głupiego łba. Gdyby nie obrał tak bardzo techniczno-medycznego kierunku swojego życia, najpewniej byłby typową blondynką.
 Musiał mieć wyjątkowego pecha, skoro potencjalna mafia trafiła się właśnie w centrum Fukkatsu, gdzie rzekomo było o nią ciężko. W końcu biednemu zawsze wiatr w oczy i… wiadomo co w co. Istniała nadal ta iskierka optymistycznego złudzenia, wręcz naiwnej myśli, że nie było to iście teatralne przedstawienie, a nawet wycelowana w niego broń była ledwo fałszywką. Może po naciśnięciu spustu dostałby po twarzy strumieniem wody, wyskoczyłaby zabawna chorągiewka albo to była zwykła zapalniczka, od której pan groźny z rozbawieniem odpaliłby fajka.
 Wzrok ześliznął się ponownie z postaci dziewczyny na kartki. Przechylił głowę, w odpowiedzi na jej pytanie tylko kiwnął nią w bezgłośnym przyzwoleniu. Rysowanie mogło trochę zająć, więc zrezygnował z kucania na rzecz uklęknięcia i przysiadnięcia na bosych piętach. To było dziwne, że nie odczuwał chłodu podłoża, ale winą obarczał klimat. Strefa podzwrotnikowa przypominała mu momentami dobrze znaną z Włoch śródziemnomorską, ciepłą pogodę. Różnica była głównie taka, że tutaj latem potrafiło całkiem sporo padać.
 – Jak to nie wszyscy? Jeszcze nie tak dawno było wszystko w porządku. Myślałem, że macie jakiś festiwal ignorowania obcych czy coś. – W jego głowie zakodowana była informacja, że Japonia była wręcz krajem festiwali. Nigdy jednak nie podjął trudu zapoznania się z całym kalendarium – to wymagałoby nauczenia się działania kalendarza księżycowego, od którego zależało wiele dat, a na to po prostu nie miał miejsca na swoim mózgowym twardym dysku. Zbyt wiele miał nauki na studiach, żeby jeszcze dokładać sobie wiedzy z kategorii raczej trzeciorzędnej.
 – O-och… – mruknął wyraźnie zmieszany. Uciekł wzrokiem na bok, podczas gdy dłoń wylądowała na karku, lekko pocierając go palcami w zakłopotaniu. Na bladych, półprzezroczystych policzkach wykwitł delikatny, trudny do dostrzeżenia rumieniec. – W-wybacz. Niby jestem tu dwa lata, a dalej nie orientuję się w waszych zwyczajach. Pewnie wychodzę na totalnie pozbawionego kultury osobistej. – Tłumaczenia na pewno były zbędne, mógł się po prostu bardziej przykładać do nauki tych „nieprzydatnych” rzeczy, jak określał wszelkie zagadnienia niezwiązane z jego przyszłą pracą. Powinien też pewnie wykonać uprzejmy ukłon podczas przedstawiania się, ale nawet nie wiedział na ile to tylko stereotyp, a na ile faktycznie stosowana rzecz – na dodatek pewnie gdyby się skłonił, to też by zrobił coś nie tak. Nie chciał urazić pierwszej osoby, która podjęła z nim rozmowę. – U nas z tymi imionami to trochę jest podobnie jak ktoś ma drugie. Rzadko się je podaje. Chociaż są tacy, co się przedstawiają pełną godnością i używają tego na co dzień.
 Oparł dłonie na udach i wrócił spojrzeniem do Carei. Posłał jej wesoły uśmiech z nadzieją, że wybaczy mu wszelkie błędy, jakie popełniał przez swoje paplanie i brak dostatecznego obycia z kulturą kraju, do którego przyjechał.
 – Masz bardzo ładne imię. – Pchał się w gips. Bezpośredniość też nie przystawała w Kraju Kwitnącej Wiśni. Ciężko było jednak przestawić się na inne myślenie, kiedy przez dwie dekady żyło się w innej codzienności.

@Ejiri Carei
Arturo Adelardi

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku