Niewielki plac Shirahaty - Page 3
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 8 Kwi - 17:17
First topic message reminder :

Niewielki plac Shirahaty


Shirahata był niegroźnym, milczącym mężczyzną u kresu fizycznych sił - pewną ikoną Fukkatsu w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Od rychłych poranków po najmroczniejsze wieczorne godziny przebywał na całodobowo przydeptywanym przez tłumy placu, owinięty w koc bądź ochładzany trzymanym w dłoni podręcznym wachlarzem. Przysiadywał on w cieniu tutejszych drzew i malował zawsze ten sam punkt otoczenia - środek placu. Ubarwiał go każdorazowo o drobne elementy - dostrzeżoną kobietę ciągnącą we frustracji rozpłakane dziecko, postawnego mężczyznę stawiającego milowe kroki w eskorcie drepczącego, nie wyższego niż jego but pieska nieznanej rasy. Malował zimowe, bezlistne korony klonów przykryte ciężką pościelą ze śnieżnego puchu i ostre, złote promienie słońca przebijające soczystą zieleń liści, której przyglądanie się niemalże aktywowało w umyśle dźwięk przyjemnego szumu letniego wietrzyku.

Plac formalnie nie posiada nazwy, jednak stary pan Shirahata wżarł się w tę lokację jak trawiący organizm rak. Mężczyzna, w wieku siedemdziesięciu ośmiu lat, zginął podczas napadu bezimiennego oprycha, pobity na śmierć wśród gęsto rozlanych farb, a naprzeciwko utrzymanej w pionie sztalugi. Jego ostatni obraz przedstawiał identyczny co zawsze kadr - tym razem uchwycony późną nocą, oświetlony pojedynczą, słabą latarnią. Przytłumione odcienie, jakich użył, wielu interpretuje na swój własny sposób. Część uparcie utrzymuje, że szarości, brązy i matowe czernie, po które sięgnął Shirahata, tworzą tak makabrycznie ciemny kadr, ponieważ sam autor znajdował się w niemożliwie mrocznej scenerii - nie był zatem w stanie dostrzec tylu detali co podczas dnia, kontury w naturalny sposób stawały się rozmyte, brakowało również wzroku, jakim szczycić mogą się wyłącznie młode pokolenia. Są jednak i tacy, którzy uważają, że obraz Shirahaty przedstawia moment przygasania lampy w ostatnim mrugnięciu żarówki - to sekunda przed całkowitym pogrążeniem pleneru w czerni. Wersja ta powoduje nieprzyjemne dreszcze, gdy przypomnieć sobie, że mrugające światło to oznaka zbliżającej się śmierci.

Tragedia stała się tym dotkliwsza, że znaczny procent okolicznych mieszkańców uważał Shirahatę nie tyle za nieśmiertelnego, co nietykalnego. Każe to sądzić, że sprawcą była osoba spoza Fukkatsu. Przeobraziło się to w pewną formę załagodzenia wyrzutów sumienia oraz odepchnięcie od siebie niewygodnej wersji, która jak drzazga kuła ludzi mijających Shirahatę właściwie dzień w dzień. Bo choć mężczyzna uprzejmie witał przechodniów i zawsze chętnie wdawał się w rozmowy, nie posiadał żadnej bliższej duszy, jakby większość z góry uznała, że podstarzały, schorowany malarz nie potrzebuje nikogo na stałe u swego boku. Zmarł zatem sam, ściskając w palcach nie dłoń wiernego przyjaciela, a pędzle, które już po wsze czasy symbolizowały jego codzienność.

Obecnie plac przesiąknął historią o Shirahacie wystarczająco mocno, aby myśl, że ten niewielki, ulokowany w centrum miasta odcineczek, był dosłownie jego własnością. Mówiło się zresztą zawsze, że jeżeli człowiek nie wie, gdzie powinien się spotkać, niech spotka się z kimś na placu Shirahaty - ponieważ z tego punktu dotrzeć można wszędzie. Jeżeli zaś zgubiło się wśród nieznajomych przyjaciela bądź członka rodziny, należało udać się do Shirahaty. Jeszcze za życia określano go legendą, traktowano jako kogoś, kto czujnym okiem wyhaczał każdą personę z niesamowitą wręcz precyzją (w śmiechu twierdzili co poniektórzy, że posiadał wiele par oczu). Gdyby opisać mu zaginionego, z pewnością wiedziałby, w którą stronę udał się cel spanikowanych poszukiwaczy, jeżeli cel rzeczywiście przeciął plac.

Haraedo

Warui Shin'ya

Pon 21 Sie - 2:44
Najprościej go sobie wyimaginować jako miernego ucznia; roztargnionego, wciśniętego w tylną ławkę, bardziej zaintrygowanego światem po drugiej stronie okna niż zapisywanymi na tablicy tematami. W wyobraźni podręcznik leżałby nietknięty na rogu ławki, brakowałoby długopisów i pozostałych przyborów, bez których notowanie staje się niemożliwe. Nauczyciel w końcu by to zauważył. Uniósłby oczy znad czytanego z książki tekstu i przypadkiem dostrzegł bezgłośnie dudniące o blat palce. Obraz nudy. Kazałby mu wstać, a on, mimo niechęci, z piskiem krzesła podniósłby się do pionu. Wizje tego kalibru z pewnością mają ostre szczegóły - detale, które mózg sam podsuwa, bo najbardziej pasują, bo to pierwsze skojarzenie. Kiedy Enma zaciska palce na dłoni Shina, w pierwszym odruchu ciało chłopaka przeszywa dreszcz. Jest o krok od wyrwania ręki z uchwytu, ale z niewiadomych nawet sobie przyczyn zamiast to zrobić, zmusza nogi do pracy, przechodzi między stłoczonymi grupkami zebranych uczestników festiwalu i wreszcie siada na murku tak niskim, że bez problemu można ułożyć kawałek papieru na jego udzie, nie zaburzając przy tym swobody przyszłego procesu. Wie, że to, co ludzie pomyśleliby o nim w kontekście szkoły, byłoby prawdą. Że wbijane do głowy informacje mózg przesiewał przez zbyt duże oczka; mało co zdołało zakorzenić się, by wypuścić plony wiedzy, więc opcja, że miałby teraz łamać się nad tanzaku przyprawiała go o automatyczny opór. Wargi rozchyliły się, ale nie zdążyłby nic powiedzieć, nawet gdyby w ogóle wiedział co. Na ramieniu poczuł ciężar; niezbyt wielki, bardziej obecność niż faktyczną wagę i kiedy obrócił nieco głowę, twarz Seiwy była bardzo blisko. To jej się zaczął przyglądać, choć na grzbiecie dłoni doświadczał ciepła dotyku, będącego pierwszym sensorycznym doznaniem przed nauką. Złapał też podany marker, ale był to jedynie odruch; usłyszał polecenie i je wykonał w sposób kompletnie mechaniczny. Umysł zajęty był chłonięciem tego, czego w oddaleniu nie byłby w stanie zakodować.
Przypatrywał się więc rzęsom, na które na ogół nie zwracał uwagi, ale teraz wydawały się szczególnie czarne i gęste, rzucające długi cień na jasne policzki. Ustom, które stale się poruszały, wypowiadając wyrazy i łącząc je w wyjaśnienia, ale choć starał się skupić na ich znaczeniu, koniec końców i tak umykał mu ich sens. Wymruczał tylko w pewnym momencie leniwe, przeciągłe "mhmm...", aby potwierdzić swoją obecność, ale w rzeczywistości studiował dalej profil młodego dziedzica. Choć, gdyby ściągnąć z jego ramion założoną yukatę, dałoby się dostrzec zarys mięśni, kiedy siedział tuż obok wydawał mu się dziwnie kruchy. Może było to spowodowane piekącym słońcem, ludźmi, których tłumność wywoływała szum w skroni podobny do stanu upojenia, może chodziło o to, że Shin, na przestrzeni ostatnich miesięcy wyrobił mięśnie podczas fizycznych prac.
- Widzisz?
Przymrużył powieki, wreszcie zjeżdżając wzrokiem z profilu Enmy. Spoglądnął na krzywe znaki, gdzieś w tle kodując jeszcze echo zasłyszanych słów; tu... na górze... są oczy...
Zniknął dotyk z grzbietu ręki i pewien rodzaj naturalnej siły, jaka prowadziła go podczas pisania, co skomentował częściowo stłumionym zaskoczeniem. Wargi drgnęły w pierwszej fazie odzewu, ale zakleszczyły się, gdy dotychczas ulokowany tuż obok Seiwa poderwał się na równe nogi. Niezrozumienie rozbłysło w kącikach ślepi, zajarzyło się pytanie. Dopiero po chwili spróbował zrozumieć w czym rzecz na własną rękę - i prędko znalazł przyczynę.
Naprzeciwko, na brzegu szumiącej fontanny, siedziały dwie kolorowo ubrane dziewczyny. Jedna wciąż chichotała, zakrywając palcami pokraśniałe oblicze, druga co chwila uciekała wzrokiem, by zaraz powrócić nim do powodu zagorzałych z koleżanką dyskusji. Niezbyt kryły się zresztą z faktem, że rozmawiały akurat o nich, jakby sprawiało im radość, że zostały dostrzeżone i tylko dla zachowania pozorów sprawiały wrażenie nieśmiałych. Wycofywały się więc, by sekundę później znów rzucić aluzyjne spojrzenie. Ich nachalność była aż przytłaczające w ten najbardziej perfidny sposób.
O cokolwiek im chodziło, wywołały w Enmie reakcję, która Shinowi zdecydowanie się nie spodobała. Propozycja zjedzenia czegoś w normalnych okolicznościach byłaby mu na rękę, ale zamiast tego sięgnął po nadgarstek chłopaka i ściągnął go z powrotem na murek. Zrobił to stosunkowo delikatnie, ale stanowczo, lekkim szarpnięciem sadzając towarzysza w poprzednim miejscu, dla pewności przechylając się w jego kierunku, przesuwając o pół milimetra, by zetknęli się nogami.
- Można iść. - Zgoda padła tuż przy kości jarzmowej Seiwy; ciepły oddech pachniał herbatą grejpfrutową, zapewne wypitą niedługo przed wyjściem. Obecność yurei stała się na powrót intensywnie wyczuwalna; nie tylko w fizyczny sposób, ale i mentalny, psychiczny. Trudno byłoby mu zarzucić brak pełnej koncentracji na następcy klanu; nie po tym jak mu się przypatrywał. - Ale wpierw chcę coś jeszcze dopisać. - Pretekst, po którym wsunął wierzch dłoni pod opuszki Enmy, wsuwając między jego kciuk a palec wskazujący trzymany w ten sam sposób marker. - Jak mam patrzeć na ten drugi znak przy "心配しないで"?


@Seiwa-Genji Enma


WĄTEK ZAKOŃCZONY
Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Pią 8 Gru - 22:17
Niewielki plac był najzwyczajniej jednym z miejsc, które na swej drodze wielki chłopak mijał bez zastanowienia, patrząc z ogromną namiętnością w trzymany w dłoni telefon. Pasiaste czarno-szare rękawiczki z wyciętymi końcówkami palców wyraźnie dobrane były do czapki o identycznym wzorze z szyciem w kształcie kocich uszu, chowającej wystającą z niej rozpuszczoną niemal do ramion, zieloną czuprynę. Przemierzał ulicę energicznymi, choć niewielkimi krokami, jako że z łokci wisiały kolorowe torby z logami sklepów, w których chwilę temu zabawiał otoczenie swoim widokiem. Ogrzewana parka w karmelowym kolorze, którą miał na sobie, prawdopodobnie była stworzona na człowieka któremu sięgałaby do kostek, jednak jemu nie dosięgała dobrze nawet do kolan. Za to piuropusz sztucznego futra, nietypowy raczej dla mody z działu męskiego, przyczepiony do ogromnego zdawałoby się kaptura, bardzo przymilnie otulał jego ramiona.
Poprawiając szalik zorientował się, że zdążyl zlizać w zakupowych rozterkach już niemal całą pomadkę z zziębnietych ust, w efekcie czego zatrzymał się. Umiejętnie niczym akrobata z tobołami trzymanymi na rękach wyciągnął z kieszeni malowidło w brzoskwiniowym kolorze i malutkie lusterko, bez skrępowania na środku ulicy poprawiając wspomniany defekt.
Przywykł, by idąc gdziekolwiek w tlumie patrzeć jak najdalej przed siebie, omijając zszokowane miny wyrażające brak zrozumienia, które były tym głębsze, im bliżej znajdowali się go starzy ludzie. Miał tego pecha, że ze swojej wysokiej pozycji nomen omen musiał mieć na nich aż za dobry widok, choć w głębi ducha miał równie głęboką ochotę powiedzieć im, że dla niego ich pomarszczone czoła są równie nieatrakcyjnym widokiem straszącym dzieci, ale musi jakoś to znosić.
Kou jednak nie miał problemów ze słuchem, o czym nie zapomniał jeden z przechodniów z tą upiornie kwaśną, zgorszoną miną, szemrający specjalnie dla niego pod nosem - A czego te gówniarze dzisiaj nie wymyślą! Przez takich ten świat w końcu upadnie, mówię ci kochanie, przez te elgiebety pierdolone... -
Dłoń trzymająca lusterko niemal go nie roztrzaskała, z delikatnego uchwytu zmieniając się we wściekle zaciśniętą pięść. Rozdygotane lewe oko i usta przycisnęło uczucie intensynych prób panowania nad sobą, po tym jak kilka razy w życiu wdał się w gorącą jak jego rodmuchana furia dyskusję. Nigdy nie kończyło się to dobrze.
Westchnął tylko zamykając oczy i czyniąc kilka kroków przed siebie z wymalowaną na tonie tapety niesłychanie obrażoną miną. On się czuł wspaniale w swojej skórze w tym momencie, co za problem mieli ci wszyscy ludzie wyglądający jak każdy jeden npc? Na pewno zazdrościli odwagi, a może nawet nie mieli pojęcia, jak wiele musiał jej mieć, żeby dzień w dzień zdzierżać ich jamanie.
Idąc tak mało się nie pośliznął przejeżdzając butami po oblodzonej nawierzchni, ale ratowanie zawartości swoich toreb okazało się dość istotne, by jak najszybciej odzyskać zachwianą wcześniej stabilność. Był jednak już zmęczony, o czym dawały mu znać nieco nadwyrężone zakupoholizmem stawy i urażona godność. Westchnął zrezygnowanie zrzucając z siebie ciężar ego, aby rozejrzeć się chwilę po okolicy w poszukiwaniu miejsca do odpoczynku. Jedyna ławka, którą spostrzegł w zasięgu swojego wzroku, zdawała się być juz okupowana przez jakąś dziewczynę... z zeszytem? Nic to, nie był to fakt, który mógłby powstrzymać Kou przed zrobieniem tego przystanku. Ruszył w jej kierunku i im bliżej znajdował się ławki, tym bardziej dochodziła do niego myśl, że ta twarz wydaje mu się znajoma. Ekran ładowania trwał w umyśle zielonowłosego dość długo, nim wreszcie ładowanie zatrzymało się na 99%. Nie był pewien, ale w gorączce tysiąca myśli błysnął mu blondyn o specyficznych oczach, spętanych zagubieniem z winy leżącego przed nim asa kielichów w pozycji odwórconej.
- Yo! - Zawołał machając podniesioną ręką, a na jego twarz wypłynął przyjazny uśmiech. - Ty jesteś koleżanką Sanariego! Widziałem was razem w rezydencji Akiryuu na halloween! Mam rację? - Zarzucił dziewczynę potokiem słów nie czekając, aż pomyśli, że jest jakimś creepem albo innym złodziejem. Schylił się niemal do połowy, by być wzorkiem nieco bliżej poziomu, na którym znajdowała się jej głowa. W duchu jednak nieco zadrżał; z każdą sekundą patrzenia na dziewczynę, jej twarz zdawała się mu coraz bardziej obca i nie był w stanie ocenić, czy te odczucia są prawdziwe czy wyrwane jedynie spośród kart opisujących funkcjonowanie jego paranoi. O cholera... a co, co jeśli nie miał racji? To kim wtedy był? Zwykłym zaczepiaczem ulicznym, oh boy...

@Ejiri Carei


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Ejiri Carei

Pią 5 Sty - 22:34
Chłód przeszkadzał jej tylko częściowo. Ten szczypiący ją na zewnątrz, upstrzony opadającą bielą mrozu, zastygłego w zamyśleniu zimy, wyczekiwała z niejaką niecierpliwością. Skrzypienie wiązanych w czerni botków, sprawiało artystce przyjemność, zatrzymując od czasu do czasu ruch, by zerknąć przez ramię, na pozostawione obok głównej ścieżki ślady. Na zaróżowionych licach ćmiło się wtedy odbicie uśmiechu, chowanego pod wiązaną przy szyi chustą. Mieszanka czerwieni, pomarańcz i żółci, gradientem chowała się pod częściowo rzuconym na plecy kapturem półdługiego, głęboko granatowego płaszcza. Spleciony warkocz, niby czerniący się srebrem wąż, opadał luźno na ramię. Opuszki, które od czasu do czasu muskały splot, nie chroniła w rękawiczkach, pozostawiając pełznącą czerwień chłodu i bladości, aż we wnętrzu rąk. Brakowało w decyzji braku pomyślunku, bo Carei - już upatrywała swój cel, przy jednaj z ławek, niepomna, na warstwę puchu, która ją zdobiła, ani tym bardziej na ukradkowe spojrzenia przechodniów. Czuła opadające na jej profil, ciekawski wzrok, ale już dawno nauczyła się je ignorować, zapominając o zawstydzeniu, które w innych warunkach, kazałoby jej zrobić piruet i w tył zwrot, znikając z oczu zainteresowanych. Gdy wiązało ją natchnienie, traktowała cudzą uwagę niemal jak element tła, które być może dorysować mogła, gdy wariant szkicowanego portretu nabrałby kształtu.
Brzegiem płaszcza oczyściła wystarczająco miejsca, by odkryć fragment przemarzniętej ławki. Z torby wysunęła nagrzany od ogrzewaczy - szkicownik, a sama usiadła. Z zadowoleniem przytknęła dłonie do okładki, pozwalając, by ciepło wpełzło między palce, liznęło ochłodzoną skórę i dopiero wtedy wyciągnęła ogrzewacz, układając go dokładnie na kolanach. Na nim odłożyła plik zwartych, jeszcze czystych kartek, a zaraz potem, wnętrze dłoni zacisnęło się na brzegu rysika. Odetchnęła, wzbudzając kłąb bieli wokół ust, na których wciąż błyszczał kolor ochronnej pomadki. Przekręciła zwinnie ołówek między paliczkami, a gdy tylko uchyliła okładkę, a grafit uderzył o biel kartki, przymknęła powieki. I zatrzymała ruch.
Potrzebowała przypomnieć sobie linię profilu, który dziś, jeszcze w okolicy uczelni - dostrzegła. Zamazany przeźroczystością, zmęczony bladością widocznej na policzku krwi. I powtarzanej, zapewne od rana, czynności, która zapewne - znaczenie miała dla żywego, ale - nie mogła mieć dla yurei. Smutek, który tlił się w węgielkach źrenic, zdawał się ledwie dostrzegać cokolwiek, co znajdowało się poza sylwetką dziewczęcia - kobiety, którą zarejestrowała. Duch, jak wiele z nich, naniepokojony - bez wyraźnej potrzeby, miał znaleźć swoje odbicie na zapełnianej w skupieniu kreskami. Przerwę zrobiła raz, wsuwając pojedynczo najpierw jedną rękę, potem drugą, pod źródło przygotowanego ciepła.
Nie rozpraszał ją chrzęst kroków, ani odległe rozmowy na placu, które - jeśli dotyczyły samotnej sylwetki na ławce - szybko cichły. Niekarmione jej uwagą, zwyczajnie gasły. Dlatego, początkowo, nie zwróciła uwagi na kroki, które zamiast ją minąć, zbliżały się. Nie przejęłaby się też, gdyby na ławkę obok padł cień wystarczająco wysoki, by objąć całą jej długość. Ale, to głos uniósł wzrok wyżej, prostując i plecy, gdy zlokalizowała autora wołania i uniesionej przyjaźnie ręki. Obcej, należało dodać. A im bliżej postać była, tym wyżej unieść głowę potrzebowała, wpatrzona w kolorowość pstrzącą sylwetkę na wszelkie możliwe sposoby. Zupełnie tak, jakby stanęła przed nią żywa paleta barw, gotowa, by tknięta weną, musnęła ich słodycz i wylała na papier. Gdzieś odlegle, we wspomnieniu, we śnie ujął ją dokładnie taki obraz, barw, których dotyk przelać mogła na malowaną scenerię. Z zamyślenia, wyrwało ją za to imię, bardziej niż znajome, które na wargach nieznajomego zabrzmiało jakoś ciepło. Myśl, jak iskra zapłonęła wezwaniem, osiadając uśmiechem na czerwieni warg - ...musisz mieć wysoką wrażliwość artysty, skoro rozpoznałeś bez przebrania - odchyliła się mimowolnie, zapierając plecami o oparcie ławki, gdy twarz nieznajomego znalazła się wyjątkowo za blisko, wzbudzając w niej narastający dyskomfort wynikający - z głęboko wciąż uśpionych lęków - może... usiądziesz? - odezwała się powtórnie, przenosząc wzrok na siedzisko obok, z gracją nie do końca słuszną, wskazując zaśnieżone miejsce, które w pierwszej kolejności, wymagało oczyszczenia - i cześć...? - dodała bardziej niepewnie, nie do końca - jeszcze rozumiejąc z kim i czemu miała przyjemność mieć do czynienia. Wbrew jednak powszechnej nieufności i domniemaniu winy, Carei, ku myśli własnych wartości, dawała szansę - mogę ci jakoś pomóc? - zapytała, przymykając kartki szkicownika, zaznaczając malunek ołówkiem, i rozkruszonym pyłem grafitu, którego smugę, rozsypała przypadkiem na drobinie śniegu obok.

@Naiya Kō


Niewielki plac Shirahaty - Page 3 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Naiya Kō ubóstwia ten post.

Naiya Kō

Sro 6 Mar - 23:19
Odetchnął z niebywałą ulgą, jakby kamień z serca spadł mu z niebywałym impetem. Fakt, że to jednak naprawdę ta dziewczyna pozwolił mu się nieco rozluźnić.
Wrażliwość artysty? Chyba pierwszy raz go tak ktoś nazwał. Słysząc słowa dziewczyny odebrał je jako komplement, nie ważne czy taki był ich zamiar, czy też nie. Nigdy nie czuł się specjalnie artystą, bliżej mu chyba było do palety albo płótna. Wciąż nakładał na siebie milion warstw, czy to mentalnych czy złożonych z doboru materiałów kolorowych ubrań i makijażu. Chyba po prostu na tyle często słyszał ku sobie nieprzyjazne bądź obrzydliwie zbyt przyjazne komentarze, że choć gdzieś tam z tyłu głowy wiedział, że jego profesja ma z artyzmem wiele wspólnego, raczej nigdy nie myślał o sobie w ten sposób. Ejiri w swoim odczuciu miała jednak rację, więc wywołała zdziwienie które niekontrolowanie przemknęło przez wysoko osadzoną twarz pederasty. Kou był wrażliwy. Jakkokwiek nie robiłby z siebie pustej lalki, jego wyczulenie na wszelki możliwy detal było bardziej niezawodne, niż sam by się tego spodziewał. Po prostu zbyt często sobie nie wierzył, tak jak nikt nigdy wcześniej nie wierzył w niego.
- Hahah, of course kochana. Niejedno ta wiedźma potrafi. - Wskazał palcem na siebie, uśmiechając się niewinnie.  Po chwili jednak trochę się zreflektował. - Żartuję. Ładnych ludzi po prostu ciężko nie rozpoznać. - Wzruszył ramionami jakby udawał, że wcale nie przemycił żadnego komplementu, tylko mówił coś najbardziej oczywistego na świecie. Choć był wytrenowanym łgarzem, tym razem nie kłamał. Przyjrzał się ostrożnie dziewczynie, próbując nie dać tego po sobie poznać i nie mógł odmówić sobie myśli, że była niesamowice ładna. Nie znał jej, a mógł po tych zaledwie dwóch minutach jakiejkolwiek interakcji bardzo dobrze zrozumieć, co widział w niej Sanari.
- Cześć. Ależ pewnie. Dzięka bogom, myślałem że wykituję z tymi wszystkimi torbami, wiesz? I po co to wszystko, po co to sobie robię? Eh, kapitalizm. Torby ciężkie a portfel lekki jak piórko. Kiedy wreszcie dorobię się fortuny, jak tak dalej będzie? Bogowieee. - Westchnąl i machął ręką nieznacznie w powietrzu, a później przeczesał nią włosy na grzywce z wyraźnie zatroskanym i zrezygnowanym wyrazem twarzy, choć w rzeczywistości nie wydawał się naprawdę tak tym zmartwiony, jak po prostu przyszła mu potrzeba, żeby ponarzekać i zagadać na śmierć tą kotłujacą się niezręczność, którą miał ciche wrażenie, że stworzył zmuszając dziewczynę do pokaznia sugestywnym oparciem o ławkę, że narusza jej pole przestrzeni osobistej. - Ale jak nie kupować tylu pięknych rzeczy? No jak? Na tym świecie nie da się oszczędzać. - Znów się zaśmiał do pod nosem kiwając głową na boki jakby tylko sam potwierdzał własne słowa i spojrzał w stronę Carei. W czasie swojego wywodu strategicznie zaczął nieco agresywnie i zbyt szybko strzepywać śnieg z miejsca na ławce, odrzucając kolejne warstwy białego puchu jakby z lekką odrazą. Nie znosił śniegu, a lodowata wilgoć zostająca na rękawiczkach przyprawiała go o białą gorączkę. Chwilę później rozsiadł się umiejscawiając torby gdzieś z boku. Usiadł w miarę możliwości nie za blisko, szanując granicę przestrzeni osobistej, którą wcześniej wyznaczyła Carei. Trzeba przyznać, że nie zawsze był do takiego poszanowania zdolny. Do niektórych ludzi i sytuacji miał jednak większą potrzebę, aby się dostosować, niż zwykle. Był wyczulony na co i z kim może sobie pozwolić bądź jaki skutek może przynieść jego zachowanie... zazwyczaj. Przynajmniej na pewno wyczuwał dystans, który mógł świadczyć tylko o jednym - że może kogoś delikatniejszego od siebie przestraszyć, a tego w szczególności zrobić nie chciał. Przynajmniej nie celowo. Tym bardziej, że miał w tym mały interes - jego wścibski nos węszył tu okazję, by trochę wcisnąć się w tą sytuację, z której mógłby dowiedzieć się czegoś ciekawego na temat jego blond kolegi i sytuacji którą wyczytał mu z kart. Nie chciał oczywiście niczego tu psuć, a może nawet wręcz przeciwnie - w końcu naprawdę go polubił. Może przypadkiem znajdzie się okazja, by dopomóc trochę losowi?
- Tak w ogóle, jestem Naiya Kou. Kolega wampira Yakushimaru. Miło poznać. -
Nagłe zaciekawienie wymalowało się na wciąż lekko uśmiechniętych ustach. Zwrócił uwagę na trzymany w jej rękach przedmiot już wcześniej, ale z racji sytuacji postanowił zachować się, jakby dopiero teraz wyrósł mu tuż przed nosem.
- Ooooo, masz zeszyt? Co tam rysujesz, mogę zobaczyć? -  Nie czekając na odpowiedź od razu wyciągnął rękę w stronę szkicownika, jak dziecko sięgające po cukierka. Nie miał jednak zamiaru wyrywać go dziewczynie z rąk, cierpliwie czekał.

@Ejiri Carei


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Shogo Tomomi ubóstwia ten post.

Ejiri Carei

Sob 13 Kwi - 18:59
Tak oczywista bliskość, nietamowana zwyczajową dla Japończyków rezerwą, zdawała się zaskakiwać. Nie każdemu łatwo było pokonać nagromadzone wychowaniem nawyki, coś, co niemal wpisywało się w tradycję. Dla samej Carei, stanowiło to też wyzwanie. Niepewna zamiarów, jak czujny ptak, doszukiwała się w nieznajomym śladów, które w mimice emocji, potrafiły podpowiedzieć kierunek, w jakim ona sama mogła podążyć. Kruszony z taką prędkością dystans, potrafił już na wstępie pociągnąć za sobą kilka cech. Wbrew jednak naleciałościom stereotypów, nie odnajdowała w chłopaku lepkich śladów zagrożenia. Być może też, wymówione wcześniej imię, dało podstawę, by łagodniej potraktować własną nieufność.
- Wiedźma?... - powtórzyła, początkowo nie rozumiejąc porównania. Zmarszczyła brwi, zapominając o początkowej analizie - dlaczego tak o sobie mówisz? - pytanie spłynęło prędko, jeszcze zanim otrzymała dopowiedzenie, na które zareagowała pauzą. Ramiona uniosły się na krótko w tamowanym, bo mimowolnym spięciu. Spojrzenie powędrowało więc w bok, w płochliwej nucie, która wychyliła się spod rzęs, znacząc czerń źrenic jej nieuchwytną barwą. Niemal namacanie czuła jak zostaje poddana ocenie. Nie skomentowała, nie wiedziałaby nawet jak, niepewna, czy był to rzeczywisty komplement, czy przemycona kpina. I samej, wolała nie nadawać stwierdzeniu żadnego znaczenia. Było na to za wcześnie.
Szczęśliwie dla nich, chłopak nie próbował nawet kontynuować komentarza. A ten, rzucony jakoś od niechcenia, na temat zakupów, brzmiał jak coś, co miało co najmniej przełamać pierwsze lody znajomości. A to sprawiło, że Carei wróciła uwagą do nowego towarzysza, ulegając lekkości, z jaką kontynuował opowieść. Początkowy, pytajny dystans, przekuł na usta uśmiech, który drgnął, jak trąca struna skrzypiec. Wydawał się nie potrzebować odpowiedzi od niej, po kilku chwilach zagadkowej przerwy, w której - to ona pozwoliła sobie na obserwację - dokończył konkluzję. I zgodnie z dedykowaną jej opowieścią, zerknęła na stos pakunków, który bezpiecznie stały przy długich nogach właściciela.
- Nie wszystko trzeba kupować, żeby cieszyć się ich pięknem - odezwała się po dłuższej chwili, jakoś łagodniej dając sobie odpowiedzieć. Przygryzła kącik ust, w widocznym zastanowieniu, bo ślepia przesunęły się bardziej zaciekawione - z zakupowych toreb, znowu na chłopaka - A zbyt wiele rzeczy potrafi przytłoczyć - nie tylko tych materialnych. Niezależnie od płaszczyzny, tej umysłowej, materialnej czy duchowej - natłok nie pomagał w niczym - Nie dziwię ci się, że ciężko było to nieść. Nie udźwignęłabym połowy nawet - uśmiech przychodził jej naturalnie. Wtedy tylko, gdy napięcie nie gnało się ze wstydem. Ale mieszanka gwałtowności ruchów i jednoczesna lekkość, z jaką działał, zamiast odstraszyć, działała bardziej kojąco. W tym samym czasie przypominał jej trochę dziecko i kolorowego ptaka z dżungli, który krył się za barwnością, służącą do przyciągania uwagi i zapewnieniu bezpieczeństwa jednocześnie. refleksję jednak pozostawiła we własnych myślach, przyglądając się z ciekawością, jak pozbywa się resztek śniegu z ławki i w końcu zajmuje miejsce obok. Nie był nachalny. I była mu za to wdzięczna.
- Miło mi cię poznać - kiwnęła głową, wydychając powietrze w granicę szala, przy którym już zdążyło osiąść bielące się oszronienie - nie jestem pewna, czy powinnam się przedstawić, czy Twój kolega, zdążył mnie przedstawić? - starała się brzmieć neutralnie, ale coś niespokojnie zakwiliło między wyrazami - ale... Ejiri Carei - dodała finalnie, urywając, gdy dostrzegła sunącą ku niej dłoń. Drgnęła, mimowolnie splatając ręce na oprawie szkicownika, bardziej poruszona nagłą zmianą, niż samą chęcią zajrzenia między kartki zeszytu - Możesz - zdecydowała finalnie, rozluźniając uchwyt i zamiast tego, podsuwając plik kartek bezpośrednio w dłoń nowopoznanego - Nie wszystko może ci się spodobać - nawet jeśli nie miała pojęcia, co rzeczywiście znajdować się mogło w upodobaniach Kou. Zaznaczyła jednak, wiedząc, że wśród ludzkich portretów, na kartach często spoglądały dość drastyczne kreski, spoglądających bardziej ponuro - yurei. Przyzwyczaiła się jednak kryć fakt, że nosiła dar? przekleństwo? bycia senkeshą, na poczet - artystycznego widzimisię. W końcu, malować można było niemal wszystko. I większość niedowiarków, zrzucała jej pomysły na natchnieniową wizję, albo - sny.
Reakcja, nie do końca oczywista, mogła podpowiedzieć - z kim miała do czynienie. Czy potrafił zajrzeć za zasłonę śmierci?

@Naiya Kō


Niewielki plac Shirahaty - Page 3 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Naiya Kō ubóstwia ten post.

Haraedo

Nie 15 Wrz - 14:47
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji jednego z graczy wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Arturo Adelardi

Sro 9 Paź - 1:35
02.05.2038r.
 Zmęczony już był ucieczką. Nawarstwiającym się lękiem targającym sercem, które od jakiegoś czasu nie biło stałym rytmem – równym i spokojnym, czasem przyspieszającym w napływie ekscytacji. Był zagubiony. Nie miał pojęcia co właściwie się wydarzyło, dlaczego nie zwraca na niego uwagi nikt poza dziwnymi stworzeniami wychodzącymi najczęściej po zmroku albo ludźmi wyglądającymi jakby niekoniecznie powinni żyć z obrażeniami, których ślady znaczyły ich ciała. Trafił na jakiś japoński festiwal, który obchodzono tylko w Fukkatsu, podobny do Zachodniego Halloween? W zeszłym roku w sumie go nie było, ale może to jakieś święto ruchome, obchodzone co ileś lat. A może z chłopakami tak popili, że nadal ma jakieś poalkoholowe zwidy. O Boże! A może zapadł w śpiączkę?!
 Była jeszcze jedna grupa osób zwracających na niego uwagę. Im więcej mijało czasu, tym bardziej stabilizowało się rozedrgane, wybrakowane wspomnienie momentu, w którym umknął z mieszkania kumpla. Wiele szczegółów nadal było zamazanych, rozmowa dwójki nieznajomych zapisała mu się w pamięci szczątkowo – może ze względu na to, jak dziwną prowadzili konwersację. Najbardziej jednak utkwił mu widok lufy pistoletu wycelowany prosto w jego twarz. Od tego wspomnienia aż wzdrygnął się objęty zimnym, nieprzyjemnym dreszczem płynącym z wnętrza, prześlizgującym się po kręgosłupie. Był goniony przez krótką chwilę, ale uciekał tak długo, aż miał pewność, że nie dosięgnie go żaden wystrzelony nabój pochodzący z broni, która zdawała się mieć jakby wibrującą aurę. Jak to w ogóle durnie brzmiało. Przecież aury nie istniały.
 Nie wiedział gdzie iść. Główne ulice zdawały mu się być zbyt tłoczne, a jednocześnie puste, kiedy idący na wprost niego ludzie nawet nie próbowali unikać zderzenia z nim. Przenikali przez niego, jakby wcale go tam nie było. Śpiączka alkoholowa i out of body experience jak nic. Może w sumie powinien wrócić do mieszkania, żeby nie oddalać się od swojego ciała. Albo poszukać się po okolicznych szpitalach, jeśli już ich zgarnęła karetka po tym melanżu. Krążąc po dzielnicy w sumie nie miał pojęcia, gdzie miałby się udać. Jeśli nie wiesz gdzie iść, idź na plac Shirahaty. Tego nauczono go niedługo po przyjeździe do miasta. I faktycznie musiał przyznać, że był to niezgorszy punkt orientacyjny.
 Palce lewej ręki zacisnęły się lekko na prawym ramieniu, kiedy niepewnie zaczął się rozglądać, stając w centralnej części placu i powoli obracając wokół własnej osi. Rozdroże było świetnym punktem startowym, ale jeszcze trzeba było wiedzieć, w którym kierunku chciało się w ogóle iść. Nie mógł nawet zapytać o drogę, kiedy wszyscy ignorowali jego istnienie. Mógłby właściwie wrócić na uczelnię, do akademika, bo w tamtą stronę też go nieco ciągnęło. Zatrzymał wreszcie te kręcenie się w miejscu, a jego wzrok padł po prostu na drzewo. Westchnął ze zrezygnowaniem i nutą irytacji, opuszczając swobodnie obie ręce. Zaczął skubać rękawy beżowej bluzy. Lewa dłoń uniosła się, rękaw otarł z warg i nosa krew cieknącą leniwie od kilku tygodni, wypływającą wciąż i wciąż na nowo. Nie zwracał na nią zbytniej uwagi. Bardziej przejmował się brakiem płynnego działania protezy, jakby się czasem zawieszała i nie do końca docierały do niej wszystkie sygnały nakazujące działanie. Metalowy szmelc. Powinien nad tym przysiąść i złapać w dłoń zestaw narzędzi, choćby miał całość rozkręcić do ostatniej śrubki.

@Ejiri Carei
Ubiór, bose stopy
Arturo Adelardi

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Ejiri Carei

Pon 21 Paź - 19:03
Nie była pewna, co dokładnie sprawiło, że opuściła dziś ostatnie zajęcia. Coś wierciło jej się w piersi, coś nie chciało się uspokoić. Coś, ciągle wytrącało ją z równowagi i nie dawało oddechu. Winiłaby narastający ból głowy, ale przytknięta do boku chłodnej dłoni skroń, wydawała się opowiadać o czymś innym. Szeptała tez o kimś innym, znowu ścigając zmęczone myśli pod ścianę.
Naprawdę była zmęczona, kiełkując rozdrażnieniem, które kazało jej przymknąć powieki, gdy przysiadła na jednej z opuszczonych ławek na placu, do którego - mniej przytomnie dotarła. Tuz obok się odłożyła torbę, z której z mimowolnym namaszczeniem wyciągnęła szkicownik. Było w tym geście coś, co niosło spokój, niepisana ulgę. Nie miało znaczenia, że tylko otworzyła okładkę, wertując kolejne szkice, nie mogąc się skupić - ani na tym co znajdowało się na pergaminie, ani na celu, który mogłaby przelać pod rzucanymi spiesznie kreskami natchnienia. Między palce wsunęła rysik, już na początek znacząc grafitową smugą rozmazane cienie przy nadgarstku. I to na maźnięciu początkowo się skupiła, by oprzeć rękę o brzeg kartki, rozmazując jej dół.
Początek.
Tylko czyj?
Uniosła wzrok tylko odrobinę, ponad granicę szkicownikowego bloku. Akurat, by para źrenic utkwiła swój bieg na bosych stopach. Szczupłych, wyraźnie znaczących kościach palców. Męskich.
Z roztargnionym niezrozumieniem uniosła spojrzenie wyżej, kreśląc wzrokiem obleczone w spodnie nogi i zarys zarzuconej na ramiona bluzy. Potem jasność włosów i w końcu zmęczone oblicze. Nie umiała wskazać dokładnie, ale wydawało się jej - że gdzieś tę jasność półdługich pasm widziała. Skąd?
Artystka zamarła. Zajęły jej trzy uderzenia serca, by zrozumieć, że patrzyła na ducha. Zagubionego - jeśli mogłaby zgadywać - patrząc choćby na tak obcą fizjognomię. A może, zgarniając ku sobie targane szczupłą sylwetką emocje. Wszystko to, utkwiło scenerią, od której nie mogła się oderwać. Tym bardziej, że męcząca ją nieznośność umilkła, oddając fragment wyczekiwanego spokoju.
Wahała się kolejne trzy sekundy, by na przesuniętej, czystej kartce, odbić nieruchomą sylwetkę, skupiając szczegóły - jak zawsze na twarzy. Wciąż jednak był za daleko, by mogła uchwycić nietuzinkową urodę, której profil widziała najlepiej. Odnalazła za to punkt, na który spoglądał najdłużej. Wysunięte w głąb ścieżki drzewo, kwitnące już, chociaż wciąż pełne nierozwiniętych pąków.
Kogoś jej to przypominało.
Zerwała się z miejsca, przecinając plac na przełaj. Krok zwolniła dopiero, gdy znalazła się obok yurei. Plac, był niemal pusty, a więc i jej obecność - musiała zostać zarejestrowana. Splotła dłonie przed sobą, przechyliła głowę posyłając mu nieśmiały - w swej śmiałości - uśmiech.
- Gdybyś chciał, tam możemy porozmawiać spokojnie. I odwdzięczę się, jeśli pomożesz mi skończyć rysunek - uniosła wsunięte pod ramię kartki, na znak - że mówiła prawdę - będzie mi raźniej... i może znajdziemy ci buty. Gdzie je zgubiłeś? - zerknęła w dół, potem znowu szukając zamglonego spojrzenia ducha, utrzymując jednak dystans, który pozwoliłby nieznajomemu na prywatny, chociaż duszny komfort.
- Jestem... Ejiri - dodała ciszej, przypominając sobie coś nagle. Rozchylił wargi i zamknęła - zaczekam tam - zakończyła jakoś spłoszona i bardziej niezręcznie ruszyła w stronę pochylonego drzewa. To tam, pod samym pniem, ułożyła finalnie torbę. I siadła po turecku, układając na kolanach niedokończony rysunek.

@Arturo Adelardi

| Ubiór - spodnie zamiast spodenek i biała koszulka dłuższa, zakrywająca brzuch. Włosy splecione w warkocz, zarzucony na jedno ramię. Fioletowa wstążka.


Niewielki plac Shirahaty - Page 3 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei
Arturo Adelardi

Wto 22 Paź - 16:52
 Te drzewo było ważne. Jego gałęzie wskazywały odpowiedni kierunek – ale który dokładnie? Pamiętał, że któraś była bardziej charakterystyczna, ale teraz obsypana wiosennymi pąkami zlewała się z całą resztą i nie potrafił zidentyfikować, o którą chodziło. Nie potrafił sięgnąć do wspomnień wystarczająco głęboko, żeby teraz na podstawie otoczenia wyłuskać jakąkolwiek cząstkę informacji, czy udać się raczej na północ czy może jednak bardziej w kierunku zachodu. A może w ogóle to był południowy wschód? Umykało mu w ogóle jaki był miesiąc. Czy jeszcze kwiecień, już maj, a może w ogóle przeżywał marcową anomalię kwitnieniową. Czy te drzewo powinno już pokrywać się kwiatami?
 – Figlio di puttana! – podskoczył wyrwany gwałtownie z zamyślenia przez głos, który rozległ się tak blisko. I – zaskakująco – najwyraźniej kierowany do niego, a nie standardowo do kogoś dalej, jego traktując jak powietrze czy inny nieistniejący pyłek. Lekko zlęknione spojrzenie soczyście zielonych oczu skierowało się na kobiecą postać, patrzącą ewidentnie na niego, a nie swojego kolegę, który nagle przyszedł na spotkanie i zatrzymał się gdzieś w pobliżu stojącego w zamarciu (nawet nieświadomego jak dosłownie) Włocha.
 Nie wiedział czy ma się cieszyć, że wreszcie ktoś postanowił przerwać tę masową zmowę ignorowania go, czy raczej obawiać, że i ona zaraz się na niego rzuci z rękami. Popadanie w paranoję to jednak ostatnie, co w tej chwili powinien robić – zwłaszcza, że nieznajoma zwracała się do niego w uprzejmy sposób i nawet miło uśmiechała. Nie wyglądała na taką, która zaraz zacznie go dźgać ołówkiem przesyłając pozdrowienia od tych ziomeczków, przed którymi wiał z mieszkania. Rozluźnił się więc nieco, samemu też przybierając uprzejmy, nawet odrobinę radosny uśmieszek.
 – Pomóc skończyć? – Przechylił głowę w lekkim zdziwieniu. Nie znał się za bardzo na rysowaniu. No, przynajmniej innym niż rysunki techniczne i projekty, które zakładały anatomiczne odwzorowywanie rzeczywistości. Jeśli chodziło o twarze czy pejzaże, to zdecydowanie kulał w tym zakresie. Chyba, że miał robić za przypadkowego modela, bo nieznajoma szła w ślady słynnego malarza, który przesiadywał tu niegdyś całymi dniami. – Aaa buty… Chyba zostały u kumpla w mieszkaniu. – Pochylił głowę, spoglądając na bose stopy. Faktycznie, powinien był ogarnąć tę sprawę, bo może przez to ludzie woleli go ignorować. Na pewno myśleli, że jest jakimś pomyleńcem, który założył co miał pod ręką i uciekł z wariatkowa przez okno, skacząc z pierwszego piętra i pokonując płot w trakcie szaleńczego biegu byle dalej od ośrodka. – Ale tam wpadły jakieś podejrzane typy. I jeden do mnie celował z tego-tego. – Zabrakło mu słowa, więc ułożył palce prawej ręki na kształt pistoletu, co przy metalowej fakturze dłoni było nawet bardziej przekonujące. Wolał dać czym prędzej nogę, nawet w niepełnym ubiorze, zamiast narażać się na potencjalne zarobienie kulki w łeb. I za co to? Za niewinność! A był przecież za młody na dodatkowe otwory w głowie!
 – Mam nadzieję, że ten strano już stamtąd poszedł. Jakbym wiedział, że macie mafię w Fukkatsu, to wybrałbym Tokio, Kioto albo Osakę – mruknął wsuwając ręce do kieszeni jasnej bluzy. W ogóle wybierał Japonię przez pryzmat niskiej przestępczości, ale nie spodziewał się, że trafi akurat w miejsce, w którym ta gościła i jeszcze wchodziła mu z butami w prywatne życie. Był ledwie studenciną zafascynowaną nowoczesnymi technologiami, a i koledzy jak dotąd nie wydawali mu się mieć jakichś szemranych konotacji z podejrzanymi osobami.
 Zaciekawiła go ta cała Ejiri. Podchodząca znienacka i równie nagle zawracająca w miejsce poprzedniego przyczajenia się. Jakąś zmowę miały te Japończyki jak nic. Po krótkiej chwili wahania, ruszył za nią, na koniec przykucając obok i zerkając na kartki leżące na jej kolanach.
 – Jesteś w sumie pierwszą osobą od dłuższego czasu, która zwróciła na mnie uwagę. Wiem, że nie lubicie obcych, ale kurczę. To już było trochę dziwne. – Może nie tak dziwne jak wrażenie, że przechodnie są wręcz w stanie przez niego przeniknąć, ale to nadal tłumaczył sobie jakimiś poimprezowymi halucynacjami. Może jakaś substancja chemiczna weszła w reakcję z ogniem albo z woskiem w świecach i go oczadziło. Za parę dni powinno przejść.
 – Ach, moje maniery. Nazywam się Arturo – uśmiechnął się wesoło, wyciągając w jej stronę rękę. Nawijał jak potłuczony, a przecież nawet nie zdążył się jeszcze przedstawić, choć ona to zrobiła.

@Ejiri Carei
Arturo Adelardi

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Ejiri Carei

Pon 28 Paź - 22:11
Drgnęła, hamując odruch, by cofnąć ciało, gdy usłyszała nieznana jej formułę i podniesiony głos. Ciało, wystarczająco mocno wymęczone koszmarami, niewyspaniem i pulsującą zapowiedzią migreny, nadawały jej podatności na nadwrażliwość. Ale raz pokuszona natchnieniem, nie dawała się zbyć łatwo. Jeśli podążyła za weną, gnała ścieżką czasem mało pomna na racjonalne bodźce. Nawet jeśli w naturze nie miała zaczepiania nieznajomych, ci uwięzieni po stronie duchów - zbyt często stanowili profil jej rysunków. I tak często jak mieniło się to niewidzialnym kłopotami, tyle razy też zdobywała niecodzienne towarzystwo, które wyrywało ją z ciążącej na niej klątwie. I wciąż - nie pozbyła się wrażenia, że jasnowłosy zdążył gdzieś zając scenerię rzeczywistości. Czy już go rysowała? Obcy akcent i zdecydowanie nie-japońska uroda podnosiła rangę prawdopodobieństwa.
Był więc moment, w którym oboje przyglądali się sobie w jakimś dociekaniu i niedowierzeniu. Powody były różne, a jednocześnie - sprowadzały ich ku sobie - ...p-pu-puttana? - powtórzyła, zapewne nieco kalecząc i nadając słowu zmiękczonej oprawy głosu. Podobno miała talent do języków. Zdążyła całkiem biegle i komunikatywnie posługiwać się angielskim, zainteresować francuskim, ale zlepek liter zabrzmiał obco. Europa?
Z uniesionym półgeście kartek, z rozchylonymi wargami i spojrzeniem utkwionym w  parze jadeitów, sama musiała przypominać zamarłą w pozie, laleczkę z pozytywki. Dla pewności, wyrwała się z bezruchu, zerkając w obie strony, chwytając ulotnie mijające ją-ich sylwetki, ale finalnie wróciła do półprzeźroczystej twarzy chłopaka, jakby odnajdując tam zdecydowanie ciekawszy obiekt zainteresowania. Na pewno artystyczny, ale wynikła rozmowa - pociągała coś więcej. Może jakąś zapomnianą tęsknotę  w obecności, jaką utraciła i nigdy nie wytłumaczono, gdzie się podziała. A to - wciąż bolało. Strata bolała, jak wyrwany fragment serca. Nigdy niezagojony.
- Skończyć, tak - powtórzyła delikatniej, bardziej zagadkowo, z ulotnym uśmiechem znaczącym odległe rozbawienie. Mówiła zapewne zrozumiałym dla siebie kodem, bo model, niekoniecznie wierzył, że swoją obecnością mógł jej w tym rzeczywiście pomóc. Tym razem uderzyła opuszkami wolnej dłoni o wyciągnięty szkicownik - Pomóc ci tam wrócić?... - pytanie szybko otrzymało swoją kontynuację, ale to co usłyszała, złożyło cień na zmrużonych w zasłuchanym skupieniu powiekach - Strano...? Chcesz opowiedzieć, co tam się wydarzyło? - zmarszczyła brwi, próbując poskładać zlepek rzucanych informacji. Rozumiała powoli, że chłopak naparwdę nie wiedział, co się z nim wydarzyło. I musiało byc to wystarczająco niedawno... albo zagubił się równie w czasie. Wiele z yurei, które poznała, traciły poczucie czasu, gubiły też w pamięci wydarzenia ze swojej...
śmierci.
- Wszędzie zdarza się mafia, ale w centrum... o nich ciężko raczej - odezwała się ciszej. Poczuła jak chłód przemknął impulsem przez kręgosłup. Smutek wdarł się do oczu, osiadł i na błąkającym po wargach uśmiechu.
Szła we wskazanym kierunku w zamyśleniu. Impuls natchnienia, który ją zagnał w stronę nieznajomego, przerodził się w zaintrygowaną misję. Prędzej czy później, ktoś oprócz niej mógł się zainteresować błąkającym duchem. A miała świadomość, że istniało duże prawdopodobieństwo na bardzo nieprzyjemne zakończenia.
Zerknęła w górę, gdy znalazł się przy niej, ale nie podniosła z miejsca. Oparła plecy o pień drzewa, a ich obecność w jakiś sposób została osłonięta. Przynajmniej na trochę mieli nieco spokoju. Czy i co mogła mu powiedzieć? - Możliwe, że to dobrze, że pierwsza cię zobaczyłam - przechyliła głowę, kiedy kucnął obok, jednocześnie poruszyła ręką, obracając kartki szkicownika, zatrzymując na stronie, gdzie chłopak mógł dostrzec zarysowany już swój szkic - Mogę? - zapytała, unosząc grafit ołówka, który obróciła zwinnie między smukłymi palcami, powiększając smugę na nadgarstku. Zerknęła w dół, stawiając w końcu kilka kolejnych kresek, nie przerywając jednak mówienia. Nie przeszkadzało jej to w skupieniu malarskim -  ...to nie jest dziwne, gdy się cię nie widzi. A po prostu nie wszyscy mogą to robić - poruszyła ramieniem, w próbie rozluźnienia duszącego łopatki napięcia. Zatrzymała szkic, gdy się przedstawił - to imię, prawda? Miło mi cię poznać Arturo - lekko dygnęła pochyleniem głowy, na moment umykając od prowadzonego tłumaczenia o jego "niewidzialności" - mamy tradycję przedstawiać się nazwiskami... imieniem wymieniasz się z kimś bardzo bliskim - dokończyła miękko, z zakłopotanym wahaniem.
- Carei. Tak mam na imię - zakończyła cicho, wracając uwagą do jasnowłosego. Wiedza o swoich imionach naprawdę miała moc. Nie każdy miał pojęcie, jak wielką. Tsunami - na pewno wiedziało.

@Arturo Adelardi


Niewielki plac Shirahaty - Page 3 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Arturo Adelardi ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku