Mieszkanie znajduje się na ostatnim, piętnastym piętrze. Numer wydaje się przypadkowy przez wzgląd na to, że po prawej znajduje się mieszkanie 411, a po lewej 145. Nie wiadomo co znaczy "B".
Samo wnętrze jest ciasne. Najbardziej niezawodnym elementem wystroju jest kuchenka gazowa, która działa niezależnie od cięć w dostawach prądu oraz pogody. Z kranu leci tylko zimna woda. Klimatyzacja działa na losowym programie przy każdym włączeniu. Łóżko jest wygodne, lecz dość krótkie. Z okna rozciąga się wspaniały, okratowany widok na centralne Nanashi. Podłoga jest zazwyczaj wysprzątana w przeciwieństwie do kuchennego blatu. Ściany są dość cienkie. Rano ze snu wyrywa budzik sąsiada z lewej, a nocą ciężko zasnąć przy kłótniach sponsorowanych przez parę z prawej.
Amakasu Shey ubóstwia ten post.
Znalezienie tego adresu przyszło jej zdecydowanie zbyt łatwo. Takie rzeczy były dla niektórych członków Shingetsu chlebem powszednim. Zwłaszcza, że Shey sama pochodziła przecież z Nagashi. Nim się obejrzała szła na jebane piętnaste piętro, bo winda oczywiście miała awarię. Wkurwiona w trzy dupy zatrzymała się między 411 a 145 totalnie zdezorientowana. W końcu jednak nie przyszła tutaj, żeby stać na zewnątrz. Podeszła do odpowiednich drzwi i zapukała dwa razy. Potem jeszcze raz i w końcu z czystym nieistniejącym sumieniem stwierdziła, że nikogo nie było w środku. Bardzo krótką chwilę rozważała rozjebanie drzwi, w końcu trzymała w prawej dłoni kij bejsbolowy. Wiedziała, że nie byłoby to wyzwaniem, bo przecież budynek znajdował się w Nanashi, a ściany były tutaj wykonane z papieru. Mimo wszystko nie chciała alarmować sąsiadów. Pewnie i tak by się nie przejęli. Stanęła na palcach przejeżdżając po framudze drzwi od góry, w końcu metr sześćdziesiąt pięć nie pomagał w manewrach na wysokości. Potem odgarnęła wycieraczkę i dopiero pod koniec podeszła do niewielkiej doniczki z wyschniętym na wiór kwiatkiem. Nim się obejrzała wyjęła z niego niepozorny klucz. Uniosła brwi ku górze, chociaż nie była przesadnie zdziwiona. Podeszła do drzwi i najzwyczajniej w świecie je otworzyła wchodząc do środka.
Panował tam spory zaduch, jak gdyby nikt nie zaglądał tutaj już dobre kilka dni. Może rzeczywiście tak było. Weszła głębiej do niewielkiej, jednopokojowej klitki. Zdecydowanie bardziej luksusowej niż ta, w której sama się wychowała. Odstawiła kij przy niewielkim stoliczku i najzwyczajniej w świecie zaczęła szperać. Szukała swoich rzeczy. Tych, których jej ukradł przy ich pierwszym i zarazem ostatnim spotkaniu. Idiota. Nie zdawał sobie sprawy na kogo trafił. Nie miała mu tego za złe, w końcu była zalana, a on jedynie wykorzystał sytuację, żeby się wzbogacić. Ale nie mogła mu tego puścić płazem.
Zaczęła otwierać po kolei każdą szafkę, każdą szufladę. Sprawdzała po kolei każdy kąt mieszkania. Niestety jedyne co znalazła to jeden ze swoich pierścionków, który od razu z powrotem założyła na palec serdeczny. Po wszystkim poczuła się zmęczona. To był naprawdę pracowity wieczór. Nie pozostało jej nic więcej jak poczekać na właściciela, żeby ładnie go powitać. Pewnie on byłby w stanie lepiej rozjaśnić jej całą sytuację.
Ściągnęła z siebie po kolei kolejne warstwy ubrań, które miała na sobie rzucając je niedbale na ziemię. Weszła pod prysznic kląc na wszystkie możliwe sposoby, bo woda okazała się lodowata. Umyła się płynem, który stał obok prysznica i skorzystała z ręcznika obok. Wytarła się niedbale, założyła swoją bieliznę i podeszła do niewielkiej szafki z ubraniami. Wyciągnęła z niej za dużą męską koszulkę, która po ubraniu sięgała jej połowy uda. Mokre włosy przykleiły się do jej pleców kiedy otwierała lodówkę. Nie szukała jedzenia, w końcu i tak nic by nie przełknęła. Znalazła jednak napoczętą butelkę jakiegoś alkoholu. Nie zastanawiając się pociągnęła solidnego łyka z butelki. Ohydne ciepło rozlało się po jej przełyku docierając do żołądka. Jedno zerknięcie na ujebany blat wystarczyło, żeby zwilżyła szmatkę i go przetarła, bo cholernie ją to zirytowało. Usiadła na krześle przy stoliku. Schowała kij bejsbolowy za nogą od stolika - nie chciała, żeby właściciel wystraszył się już na wstępie. Nie miała przecież ochoty gonić go przez jebanych piętnaście pięter. Położyła szczupłe, długie nogi, pokryte pajęczyną bladych blizn po ugryzieniach, na stoliku, bose stopy opierając na blacie. Czekała upijając jeszcze jeden łyk.
Asami Kai ubóstwia ten post.
We względnie dobrym nastroju wspiął się na ostatni stopień. Poprawił torbę sportową opierającą się na ramieniu w która miał wepchnięte kilka ciuchów, laptop oraz rzuconych książek mających go magicznie wyratować z egzaminacyjnego bagna. Pogwizdując pod nosem przyczłapał w stronę mało oryginalnej skrytki na kluczyk, lecz o dziwo była pusta. Przestał wygwizdywać wymyślaną melodię. Przetarł dłonią puste miejsce upewniając się, że wzrok go nie myli. Uniósł wyżej jedną z brwi odstawiając ostatecznie doniczkę na swoje miejsce. Nie był zaniepokojony ani zdenerwowany sytuacją. Przejrzał kieszenie, lecz gdy nie znalazł w nich tego czego poszukiwał - dalej się nie martwił. To nie pierwszy raz kiedy je gubił. Trudno. Najwyżej będzie musiał się włamać do własnego mieszkania. Ponownie wznowił beztroskie pogwizdywanie sięgając po zestaw wytrychów. Prześliznął się po nich palcami wybierając intuicyjnie te, które będą potrzebne. I już miał zabierać się do pracy kiedy oprawszy się o klamkę sprawił, że drzwi się otworzyły... Przez uchylone skrzydło dostrzegł przesiadującą przy stoliku kobietę. W pierwszej chwili w ogóle jej nie rozpoznał. Pomyślał tylko o tym, że dość niefortunnie się prezentuje z pękiem wytrychów nad czyimś progiem.
- Oh, pardon. Proszę sobie nie przeszkadzać i pilnować by drzwi były zamknięte - dużo w tej okolicy złodziei - przestrzegł z głębi serca i zgrabnie się wycofał zamykając drzwi. Stał na korytarzu kisząc się w pewnym, narastającym zdezorientowaniu. Najbardziej zaskakujące w tym wszystkim było jednak to, że względnie dobrze przyjął do wiadomości myśl, że chyba stał się bezdomnym. Ale przecież nie, nie, nie... to przecież nie mogło tak być. Pomylił mieszkania...? To znaczy, to nie tak, że i to mu się nie zdarzało (bo zdarzało) ale dawno nie miał takiego epizodu. Z roztargnieniem zerknął na drzwi sąsiadujących mieszkań. 411 i 145. Obejrzał się na klatkę schodową upewniając się, że magicznie nie pominął jeszcze jednej kondygnacji. Potem wrócił do numeru widniejącego na drzwiach przed nim. 352 B. Wszystko się zgadzało - to były drzwi jego własnego mieszkania. Świadomość tego sprawiła, że zamiast rozumieć więcej wydawał się pojmować w tym momencie zdecydowanie mniej. Chrząknął pod nosem i ponownie nacisnął klamkę.
- Em, przez chwile miałem wrażenie, że niepokoję, lecz wygląda na to, że jest całkiem odwrotnie. Dość miłe zaskoczenie. Dawno nie miałem takich... - nieco wbrew sobie przesunął spojrzeniem po długich wyeksponowanych na stoliku nogach nim w końcu dotarł do twarzy - ...właściwie jakichkolwiek gości - subtelnie domknął za sobą drzwi mieszkania - Przygotowałbym się gdybym wiedział. Czy jest coś w czym mógłbym pomóc...? - dopytał przyjaźnie z nutą niepewności, kiedy w swoim mózgu zastanawiał się intensywnie skąd kojarzy dziewczynę. Uniósł wyżej brwi w pewnym objawieniu, a potem zmyśleniu. Zrobił głupią minę do głupiej myśli kłębiącej się w głowie - Jesteś ze mną w ciąży czy coś...?
Amakasu Shey ubóstwia ten post.
Na szczęście po jakimś czasie ktoś nacisnął klamkę. Od razu uniosła głowę fiksując spojrzenie dwukolorowych tęczówek na młodym chłopaku stojącym w progu. Mogła zacząć wrzeszczeć, mogła się na niego rzucić. Zamiast tego z pasją oglądała jego zmieszanie i zagubienie. Szeroki uśmiech ozdobił jej ładną buzię. Ledwo udawało jej się powstrzymać nadchodzący wybuch śmiechu. Wtedy wyszedł. Prychnęła odkładając butelkę na stolik. Nie chciała, żeby alko cokolwiek się stało. Zamierzała jeszcze dzisiaj wypić ją do końca. W miłym towarzystwie Kaia - przytomnego lub też nie.
Kiedy ponownie wszedł przez drzwi nie uraczyła go już spojrzeniem, stukając coś pomalowanym na czaro paznokciem w telefonie. Nie wyglądała na zainteresowaną. W końcu westchnęła przeciągle odkładając telefon obok butelki. Ziewnęła przeciągając się niczym zmęczone kocie. Nie odpowiedziała na jego tysiąc pytań, chociaż musiała przyznać, że były całkiem zabawne. Pewnie właśnie takimi gadkami udawało mu się uciekać od jakichkolwiek kłopotów czy konsekwencji. Tym razem miał jednak przesrane, bo Shey nie zamierzała mu odpuścić. Wstała w końcu na niego spoglądając.
- Asami Kai, 22 lata, 181 cm wzrostu i 78 kg wagi, Shizukana 10 mieszkanie 352 B - wyrecytowała chwytając prawą ręką kij bejsbolowy. Miał takie cholerne szczęście, że wzięła dzisiaj ze sobą ten drewniany. Stała tak przez chwilę lustrując go wzrokiem. Wyglądała jak drapieżnik szykujący się do ataku. Była gotowa ruszyć w jego stronę, gdyby zdecydował się zrobić jakikolwiek ruch w stronę wyjścia. Zaczęła iść powoli w jego stronę, ciągnąc kij po niewielkim stoliku. Charakterystyczny dźwięk ocieranego materiały nieprzyjemnie drażnił uszy. Bose stopy i jego przyduża koszulka tak bardzo nie pasowały do obecnej sytuacji.
- Masz przejebane - dodała ruszając w jego stronę z pełną szybkością. Jeśli próbował ewakuować się przez drzwi zamierzała chwycić go za ubrania od tyłu i z całej siły szarpnąć nim na podłogę. Jeśli nie, cóż - przyszpiliła go do drzwi z całej siły wciskając kij bejsbolowy między jego żebra.
@Asami Kai
- Nie miałem jeszcze stalkerki. Gdybyś poprosiła zapewniam, że to i więcej osobiście bym ci wyszeptał do uszka - mruknął zawadiacko, lecz jego ciało wyraźnie się spieło czując, że coś jest nie tak. Uśmiech nie był już taki frywolny i lekki, a nerwowy i sztuczny. Jak owca czująca na sobie spojrzenie wilka. To było to podświadome przeczucie. Nie pierwszy raz ładował się w problemy. Miał doświadczenie, potrafił reagować. A widział... Wszystko co mówił wydawało się po niej spływać. Niczym nie sprowokowana skupiona na celu artykułowała szczegóły. Przekręcił głową widząc jak sięga po kij. Chwila w której uderzył o podłogę był jak sygnał. Popis siły, a może chęć zastraszenia.. Moment który wykorzystał by spróbować przechylić szalę na swoją korzyść. Momentalnie się poruszył Trzymana za plecami ręka zacisnęła się na klamce. Instynkt i ta iskra refleksu sprawiła, że wywinął się z pułapki w którą chciała go zapędzić. Kilka szybkich kroków w tył. Prawie stracił równowagę, lecz udało mu się zgrabnie obrócić i ruszyć w długą w stronę schodów. Oczywiście kierował się w dół. Sportowa torba nieco mu ciążyła, lecz dziewczyna była boso. To nie tak, że nie miał szans.
- Nie ma co się denerwować! Wychowamy jak swoje! - rzucił przeskakując przez poręcz na niższą kondygnację schodów.
|rzut na ucieczkę
Amakasu Shey ubóstwia ten post.
Mocniej zacisnęła dłoń na kiju bejsbolowym aż pobielały jej knykcie. Nim się obejrzała ruszyła za nim biegnąc boso przez klatkę schodową. Nie goniła kogoś po raz pierwszy. Dosyć często zdarzało jej się, że ludzie się jej bali. Chociaż wyglądała niepozornie zazwyczaj wystarczyło jedno spojrzenie na jej puste, martwe tęczówki, żeby ktoś zastanowił się dwa razy. Jej reputacja także często ją wyprzedzała. Odkąd zaczęła brać udział w walkach, stawała się coraz bardziej charakterystyczna - przynajmniej dla zainteresowanych osób. Kij bejsbolowy oczywiście był przydatną bronią, ale to nie tak, że miała przy sobie pistolet. Jej zdaniem Asami dramatyzował. W końcu jeszcze nic mu się nie stało.
- Nie wstyd Ci, Kai?! Uciekasz przed typiarą! - Ryknęła za nim a jej głos odbił się echem po kolejnych piętrach budynku. Nie czuła zimna, chociaż miała na sobie tylko jego koszulkę. Wręcz przeciwnie. Była w swoim żywiole. Adrenalina dodawała jej pewności siebie. Fakt, że zaczął uciekać jedynie ją nakręcił. Biegła w dół przeskakując po dwa stopnie. W którymś momencie nadepnęła na coś ostrego, ale w ogóle nie poczuła bólu. Wyczekała tylko moment, w którym miała na niego widok w linii prostej. Zamachnęła się i z całej siły rzuciła w niego kijem. Celowała przede wszystkim w nogi. Chciała, żeby się wyjebał.
Nie czekała czy jej się udało czy nie. Biegła dalej w jego stronę próbując na niego naskoczyć i go przewrócić.
- Spalę to mieszkanie w proch, jeśli się kurwa nie uspokoisz!
Kto tu był jednak bardziej spokojny? Na pewno nie Shey.
@Asami Kai
Nie miał dumy i wstydu więc kiedy pojawiały się kłopoty - używał nóg równie zgrabnie co języka. Często słyszał, że nie ma chyba w nim za krzty instynktu samozachowawczego przez to, że pakował się w tyle kłopotów ale tak naprawdę miał go w odpowiedniej ilości w nadmiarze by pomimo tego zgrabnie unikać konsekwencji swoich działań. Nie potrzebował strugać odważnego ani kołysać się na własnych nerwach, kiedy ktoś próbował brać go pod włos, zastraszać. Stawianie czoła problemom? Konfrontacja? Po co to wszystko! Nie miał w sobie za grosz umiejętności ani chęci do zadzierania z kimkolwiek. Jeżeli biegła na niego kobieta z pewnością siebie jaką prezentowała Shey - nie zamierzał sprawdzać, czy faktycznie wie jak używać kija.
- Hahah... Uciekam przed wszystkimi! Nie schlebiaj sobie! - rzucił wesoło miedzy kolejnymi wdechami będąc z siebie całkiem zadowolony. Nawet jeżeli to co teraz robił miało jedynie wydłużyć szansę na ponowne spotkanie z dziewczyną to czemu by z tego nie skorzystać? Problemy dnia jutrzejszego są problemami... dnia jutrzejszego! Jak rącza gazela czmychnął nad poręczą lądując fartem na stopniach. Adrenalina przyjemnie łaskotała żołądek, popychała do przodu. On sam więc kolejnym krokiem śmignął nad kilkoma stopniamy sustem. To wtedy zobaczył śmigający w jego kierunku kij! Serce na moment podeszło mu go gardła, a potem zaśmiał się zwycięsko kiedy ten miną go o cal.
- Ha sku...- cha...? pomyślał bo powiedzieć już nie zdążył. Drewniany kij co prawda go minął, lecz z łoskotem po chwili zrykoszetował od ściany i śmignął w kierunku jego głowy. Pusty dźwięk drewna uderzanego o czaszkę poniósł się tępym echem. Zaraz po nim nastąpił łoskot - to Kai zwalił się na schody i z nich sturlał na półpiętro między dwunastym, a trzynastym poziomem. Torba została gdzieś na schodach, a on sam zatrzymał się na ścianie z jękiem trzymając się za głowę.
Amakasu Shey ubóstwia ten post.
W następnej sekundzie do niego doskoczyła. Nie czekając szarpnęła go za ubranie usadzając na zimnej i brudnej podłodze. Oparła jego plecy o ścianę i perfidnie wpakowała mu się na kolana, okrakiem siadając na jego udach. Jedną dłoń ułożyła na jego żuchwie. Brutalnie zacisnęła na niej paznokcie i doszczętnie ją unieruchomiła. Drugą rękę zgięła w pół i wbiła łokieć w splot nerwów usytuowany między jego ramieniem a obojczykiem. Tak. Zdecydowanie chciała, żeby go zabolało. Oparła się o niego ciężarem swojego ciała pogłębiając nacisk na jego bark.
- Sku-cha? - Zaczęła nachylając się nad nim lekko. Pachniała ładnie, jego płynem do kąpieli. Długie, mokre włosy spływały po jej ramionach mocząc koszulkę. Gdyby któryś z sąsiadów przypadkiem na nich wpadł pewnie wziąłby ich za jakąś niewyżytą parę. Nie byłby to pewnie pierwszy raz, gdyby ktoś miział się na klatce schodowej przy Shizukana 10.
- Nie wiem czy mnie pamiętasz, ale mamy sobie kilka rzeczy do wyjaśnienia, Kai - zakomunikowała mocniej zaciskając palce na jego skórze, odrobinę ją raniąc. Była ciekawa czy on pamiętał. Ona nie za bardzo, zaledwie przebłyski. Była zalana, kiedy ogarniał ją z klubu. Pewnie na jego miejscu nie zachowałaby się inaczej. Kai miał zwyczajnie pecha, że trafił akurat na Shey. Inna może by mu odpuściła. Policzyła swoje straty, pokurwowała i poszła dalej. Shey była pamiętliwa i nie zamierzała od tak mu odpuszczać. - Gdzie mój hajs i pierścionki, złodzieju?
@Asami Kai
- Okej, okej, rozumiem, przestań... wiesz co robić by bolało, rozumiem - możemy sobie więc darować te manifestacje..? Stawiasz mnie przez to w nieco niekomfortowej pozycji. Jestem pacyfistą - zarzekał się spoglądając na nią z pod przymrużonych powiek i zaciśniętych z bólu zebach. Za dzieciaka miał ksywę księżniczka i to nie wzięło się znikąd! Był delikatny i wystrzegał się bólu. Nie była to najodpowiedniejsza cecha dla krętacza ale co zrobić - nikt nie był idealny.
- Fantastycznie się składa. Akurat znalazłem w swoim grafiku chwilę specjalnie dla ciebie. Tak więc, skoro już wywalczyłaś moją uwagę, co mógłbym wyjaśnić mojej ulubionej stalkerce...? - zamrugał niewinnie. Usta ułożył natomiast w dobroduszny uśmieszek. Jak celebryta, który po całodniowych namowach swojej fanki postanowił ulec i wysłuchać jej małej prośby. To w końcu nie tak, że w zasadzie był obecnie pod jej butem... prawda? - Och, od razu złodzieju... Wolę określenie kochanek. Drogi, ceniony kochanek - tak jest bardziej poprawnie - bezwstydnie ją poprawił rzucając jej kokieteryjne spojrzenie. Lepko przesuwało się po jej ustach, grzbiecie nosa lądując na oczach - Jeżeli przyszłaś po więcej to ja powinienem pytać, gdzie mój hajs i pierścionki, skarbie - wycenił i gdyby mógł zadarłby wyniośle podbródek. Jakby nie było nie kłamał
- Jak ty kurewsko dużo gadasz. To naprawdę pomaga? Moim zdaniem tylko Ci szkodzi - skomentowała w końcu puszczając jego żuchwę i ramię. Odsunęła się nieznacznie. Nie wstała jednak. Przyglądała mu się przez chwilę w ciszy. Mówił wiele zbyt wiele. Zdecydowanie ją irytował. Chyba rzeczywiście brakowało mu instynktu samozachowawczego. Z każdym słowem jeszcze bardziej pogarszał swoją sytuację. Może robił to specjalnie? Miała dziwne wrażenie, że miał spore doświadczenie w byciu ofiarą. Nawet się nie bronił. Nie, żeby jej to przeszkadzało. Znacznie ułatwiał jej dzisiejszą pracę. Nie zamierzała mu o tym mówić, ale szczerze spodziewała się jakiegoś oporu. Był od niej wyższy i większy. Pewnie sprawiłby jej sporo kłopotów. Może i miała zadatki na narwanego skrzata, wiedziała też co robiła, ale dzieliły ich spore proporcje. Teraz jednak to ona górowała nad sytuacją. Tak przynajmniej uważała.
- Gotowy, skarbie? - Zapytała jedną dłonią chwytając go za materiał ubrania. Starała się go unieruchomić. Uniosła zamkniętą pięść ku górze szykując się do uderzenia.
- Powtórzę, żeby Ci było łatwiej zrozumieć. Gdzie mój hajs i moje rzeczy - warknęła i jeśli nie wyrwał jej się w jakiś sposób - chociaż starała się trzymać go całkiem mocno - zamachnęła się od góry pod odpowiednim kątem celując prosto w jego szczękę prawym sierpowym. Nie czekała na jego odpowiedź. Było jej chyba obojętne jakimi kolejnymi tekstami zamierzał jej rzucać. Uderzenie było mocne i precyzyjne. Bez problemu można było stwierdzić, że nie robiła tego po raz pierwszy. Ani drugi ani trzeci. Nie włożyła w nie całej swojej siły. Nie chciała go permanentnie uszkodzić. Jej szczupłe dłonie i wystające knujcie na pewno nie były przyjemne. Przynajmniej na ten moment. Zaraz po tym zamachnęła się jeszcze raz celując w to samo miejsce. Gdyby w jakiś sposób próbował jej przeszkodzić starała się dostosować do sytuacji.
- Więc? - Ponagliła odsuwając się od niego. Wciąż jednak wygodnie siedziała na jego nogach i widocznie nie zamierzała schodzić.