Strona 1 z 2 • 1, 2
Muzyka, która rozbrzmiewała tego dnia w zatłoczonym barze, echem odbijała się wewnątrz jej klatki piersiowej, prawie jak drugie, dużo potężniejsze serce. Drgania fali dźwiękowej rozprzestrzeniały się także po jej kończynach, kończąc swoją rytmiczną wędrówkę w pulsujących teraz opuszkach palców. Na wargach wciąż czuła cytrusowo-gorzki smak swojego drinka — klasycznej kombinacji ginu z tonikiem, wzbogaconym jednak dodatkowym shotem soku z cytryny. Samego alkoholu było w nim także na tyle mało, że był ledwo wyczuwalny, prawdopodobnie bardziej w samym zapachu aniżeli smaku, o co zresztą jej przecież chodziło. „Abominacja” — tak nazwany został jej trunek przez zaprzyjaźnionego przez nią barmana, Haruto, który zresztą właśnie żonglował swoją uwagą pomiędzy nią a innymi osobami dopiero co przybyłymi do baru i oczekującymi na swoje zamówienie.
Chociaż był tutaj stałym bywalcem, od pewnego czasu pojawiał się w barze raczej sporadycznie, czy może lepiej można by było użyć określenia, że niewiele ostatnio w ogóle wychodził gdziekolwiek, gdzie sytuacja wymagała od niego większych kontaktów międzyludzkich. Chociaż od śmierci Haneula minęło już kilka długich, dłużących się miesięcy, zadra, którą mężczyzna wywołał na jego sercu — nie tylko swoim gwałtownym zniknięciem, w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale także wydarzeniami sprzed niego — skutecznie powstrzymywała go przed wytworzeniem z kimkolwiek głębszego połączenia. Jego pobyt tutaj dzisiaj był próbą jedną z wielu: by zrelaksować się tak, jak kiedyś umiał; zatracić się w zabawie, która przecież nadal sprawiała mu przyjemność; odpuścić sobie trochę cierpienia, którego nadal kurczowo się trzymał. Ich związek nie trwał nawet tak długo, ale, bogowie, jaki był intensywny.
— Wyglądasz na smutną, Kisara — powiedział Haruto, przyglądając się jej. Wzdrygnęła się lekko, bo nawet nie zauważyła, kiedy zdążył do niej wrócić, najwidoczniej obsłużywszy już swoich klientów. Skoro zwrócić się do niej akurat w taki sposób, z troską ukrytą pod żartobliwym tonem zdania, musiała zatem nieświadomie opuścić maskę z bardziej pozytywnych uczuć, których w rzeczywistości nie do końca odczuwała. A w każdym razie nie w pełni.
Cóż, nie widziała sensu w tym, by ponownie ją przywdziewać, skoro jej mały pokaz szalbierstwa został prędko ukrócony. Skrzyżowała z nim spojrzenie, uśmiechając się lekko, choć istotnie raczej smutno. Jej jasne oczy, których kolor podbijały dodatkowo jaskrawe turkusowe neony ozdabiające barowy blat, świeciły w charakterystycznej poświacie tutejszego oświetlenia.
— Trochę jestem — odparł ostatecznie, wzdychając. Był dzisiaj piątek, a ten dzień tygodnia oznaczał, że przybytek, w jakim się znalazł, praktycznie pękał w szwach, szczególnie od młodych studentów. Choć ludzie sami w sobie nie przeszkadzali mu za bardzo — przyszedł też w końcu po to, by z jakimś nawiązać jakiś kontakt — z takim skomplikowanym humorem ciężko było mu znosić męczący go na ogół huk muzyki, gwar rozmów pijanych ludzi i, oczywiście, zapach alkoholu i… cóż, ciał. Jak to w tłocznych miejscach. — Ale nie martw się. Pokręcę się tu jeszcze chwilę i najwyżej wrócę do domu trochę wcześniej.
— Znowu? — spytał chłopak. Choć bezpośredniość tego pozornie ostrego pytania mogła wydawać się skrajnie nieuprzejma, Kisara doskonale wiedział, że zamiary mężczyzny były dalekie od sprawienia mu przykrości. Od razu zatem dostrzegł w nim prawowite znaczenie: Martwię się, że znowu będziesz czuć się samotny. Było to… ujmujące i zdecydowanie doceniał jego zainteresowanie, lecz wiedział, że nie wystarczały one, by przywrócić mu dawniejszy entuzjazm imprezowania. Ciekawiło go to w sumie: jak Haruto go teraz postrzegał, gdy kiedyś Kisara zdawał się bawić bez cienia zmartwienia w oczach, a jak w pewnych momentach, tak jak ten, jedyne, co było w nich widać, to zmęczenie i smutek.
— Mhmmm — mruknął jedynie, kładąc głowę na przedramieniu spoczywającym na blacie. Ciemne włosy, gdzieniegdzie poprzeplatane pasemkami w różnych kolorach tęczy, opadły mu na oczy wraz z tą czynnością. Momentalnie odgarnął je z czoła, zakładając niesforny kosmyk za ucho. Sukienka, którą miał na sobie, wydała łagodny brzęk przy podnoszeniu ręki, kiedy poruszone zostały przyszyte na niej metalowe elementy.
— O, patrz — rzekł nagle Haruto, podejrzanie cicho, prawie szeptem, który ledwo przebił się przez kakofonię dźwięków. Złapał także Kisarę za nadgarstek i nawet pochylił się konspiracyjnie. — Świeżaczek.
Podniósł się z zainteresowaniem na to słowo. Od lat grali z mężczyzną w pewnego rodzaju grę, w której to bezczelnie obserwowali ludzi — starając się (i było to słowo kluczowe) pozostać niezauważonym — i oceniali ich na różnych płaszczyznach; również na tej, jak często, według nich, ktoś uczęszczał do klubów, jak często z kimś sypiał i czy robił to przygodowo, czy wręcz przeciwnie. Blondyn, który właśnie pojawił się w promieniu jego spojrzenia, zdecydowanie pasował do określenia, jakie użył na nim barman. Świeżak, a jak. Pasował tutaj jak oliwa do wody. Ale jaki był ładny!
I w dodatku usiadł całkiem blisko. Kisara wyprostowała się nieco, podczas gdy Haruto podszedł trochę do młodego mężczyzny.
— Co dla ciebie? — spytał. Kisara natomiast obserwowała z nowym zaciekawieniem.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Warui Shin'ya, Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
— Masz fajkę?
Pod jaskrawym neonowym szyldem oczy Ye Liana przypominały wielobarwny brokat zaklęty w lodzie surowego spojrzenia. Wzrok w pełnej krasie stoicyzmu — niewiele mającym wspólnego z gwarem wylewającym się na ulice — ocenił krótko ściętą kobietę, której koturny dodawały co najmniej jedenaście centymetrów wysokości więcej; obcesowo wyrzuciła spomiędzy palców przeżutą gumę.
— Nie palę.
— Dziwna przypadłość. Mam nadzieje, że chociaż pijesz.
Kiedy drzwi baru zamknęły się za mężczyzną, wzruszyła ramionami. Wyciągnęła z kieszeni paczkę fajek i wsunęła jedną między wargi. Pstryknęła w zapaliczkę.
— Bo kawy tam nie dostaniesz.
Mijał niebotyczną ilość ludzi, sprawiając wrażenie zbłąkanego, a o tym wrażeniu nie świadczyła jedynie niepewna mowa ciała, jakby opięta w za ciasne ubrania. Srebrny wzrok przeczesywał zebranych — gdyby ktoś zdecydował się obserwować go z oddali, zacząłby podejrzewać, że kogoś szuka; że być może ktoś narozrabiał do tego stopnia, iż musiał zainterweniować i odebrać delikwenta osobiście. Jednak powodem, dla którego się tu znalazł nie był tak naprawdę nikt. Nie miał bowiem kogo w swoim życiu odbierać.
— Przepraszam! — Delikatny kobiecy dotyk naparł na przednie poły płaszcza. Skonfundowana popędziła swoją drogą, tym razem trzymając kupionego drinka przy piersi, obwiniając swoją nieuwagę i radując szczęściem, że nie wylała go na ubranie przypadkowego mężczyzny, który w pierwszym odruchu sprawdził, czy oby na pewno nie znalazła się na nim niesforna kropla.
Kiedy zasiadł na zwalniającym się hokerze, jego uwagę przykuł blat. Nieruchome spojrzenie z nieukrywanym skrzywieniem oceniło błyskającą w świetle lamp rozlaną nieestetyczną ciecz i okrągłe odbicia po ustawionych tu szklankach. Ta krótka chwila refleksji, w której skręciła się wrodzona pedantyczność, uświadomiła mu, dlaczego unikał takich miejsc. W sposób powolny — jak gdyby rozważał jakie kroki powinien podjąć — rozwiązał owinięty wokół szyi szalik, a następnie rozpiął płaszcz. Wiedział, że powinien choć raz zrezygnować ze swoich stabilnych reguł, bo przecież już je naruszył. Pojawił się tutaj. Pojawił się z nadzieją na wyleczenie rozgrzebanych ran, na opuszczenie strefy komfortu, na niezobowiązującą noc, mającą uwolnić go z łańcuchów przeżywanych mentalnych tortur. Podejrzewał, że wszystkie romanse mające swoje preludium w barach tego pokroju nie były jedynie umowami między równorzędnymi partnerami a czymś znacznie więcej. Może powinien tak o tym myśleć? Jak o wybuchu niespełnionych marzeń i pragnień, które nie miały możliwości ujścia w codziennym życiu?
Wydał z siebie krótkie westchnięcie. Ostatecznie podparł łokieć prawej ręki o czystą część blatu i przytknął zadbaną dłoń o skroni — palce rozsunęły się jeden po drugim w wachlarzu schematycznej dystynkcji. Przymknął oczy. Dudniąca w uszach muzyka prosiła go o chirurgiczną operację mózgu.
Do diaska, o czym on właściwie myślał?
— Co podać?
Powieki Ye Liana rozsunęły się kotarą czarnych rzęs, tak bardzo kontrastujących z opadającymi na oblicze jasnymi kosmykami włosów. Wyrachowane spojrzenie spoczęło na Haruto i nie wiedzieć czemu instynktownie przesunęło się w bok, jakby w tym całym marazmie dokładnie prześwieciło wszystkie miejsca, koło których postanowił ostatecznie usiąść. Wzrok nie należał do najcieplejszych. Pełen był niezgłębionych tajemnic i dystansu, kierującego całym jego życiem, a jednak zdawało się, że któraś z tych części posiadała osobliwy magnetyzm, a może to była sprawka odbijającego się turkusowego światła od szklanych tarcz tęczówek?
— Proszę obsłużyć najpierw tą panią. Była przede mną.
Choć słowa kierował do barmana, uwagę poświęcał Kisarze. Trudno było odwrócić wzrok od długich pasem wijących się na ramionach i od tych odważnie przypatrujących się oczu, jakby sam fakt, że się na niego spojrzała, wydawał się na tyle niezwykły, że w dobrej kulturze należało poświęcić jej odrobinę chwili.
Pod jaskrawym neonowym szyldem oczy Ye Liana przypominały wielobarwny brokat zaklęty w lodzie surowego spojrzenia. Wzrok w pełnej krasie stoicyzmu — niewiele mającym wspólnego z gwarem wylewającym się na ulice — ocenił krótko ściętą kobietę, której koturny dodawały co najmniej jedenaście centymetrów wysokości więcej; obcesowo wyrzuciła spomiędzy palców przeżutą gumę.
— Nie palę.
— Dziwna przypadłość. Mam nadzieje, że chociaż pijesz.
Kiedy drzwi baru zamknęły się za mężczyzną, wzruszyła ramionami. Wyciągnęła z kieszeni paczkę fajek i wsunęła jedną między wargi. Pstryknęła w zapaliczkę.
— Bo kawy tam nie dostaniesz.
Mijał niebotyczną ilość ludzi, sprawiając wrażenie zbłąkanego, a o tym wrażeniu nie świadczyła jedynie niepewna mowa ciała, jakby opięta w za ciasne ubrania. Srebrny wzrok przeczesywał zebranych — gdyby ktoś zdecydował się obserwować go z oddali, zacząłby podejrzewać, że kogoś szuka; że być może ktoś narozrabiał do tego stopnia, iż musiał zainterweniować i odebrać delikwenta osobiście. Jednak powodem, dla którego się tu znalazł nie był tak naprawdę nikt. Nie miał bowiem kogo w swoim życiu odbierać.
— Przepraszam! — Delikatny kobiecy dotyk naparł na przednie poły płaszcza. Skonfundowana popędziła swoją drogą, tym razem trzymając kupionego drinka przy piersi, obwiniając swoją nieuwagę i radując szczęściem, że nie wylała go na ubranie przypadkowego mężczyzny, który w pierwszym odruchu sprawdził, czy oby na pewno nie znalazła się na nim niesforna kropla.
Kiedy zasiadł na zwalniającym się hokerze, jego uwagę przykuł blat. Nieruchome spojrzenie z nieukrywanym skrzywieniem oceniło błyskającą w świetle lamp rozlaną nieestetyczną ciecz i okrągłe odbicia po ustawionych tu szklankach. Ta krótka chwila refleksji, w której skręciła się wrodzona pedantyczność, uświadomiła mu, dlaczego unikał takich miejsc. W sposób powolny — jak gdyby rozważał jakie kroki powinien podjąć — rozwiązał owinięty wokół szyi szalik, a następnie rozpiął płaszcz. Wiedział, że powinien choć raz zrezygnować ze swoich stabilnych reguł, bo przecież już je naruszył. Pojawił się tutaj. Pojawił się z nadzieją na wyleczenie rozgrzebanych ran, na opuszczenie strefy komfortu, na niezobowiązującą noc, mającą uwolnić go z łańcuchów przeżywanych mentalnych tortur. Podejrzewał, że wszystkie romanse mające swoje preludium w barach tego pokroju nie były jedynie umowami między równorzędnymi partnerami a czymś znacznie więcej. Może powinien tak o tym myśleć? Jak o wybuchu niespełnionych marzeń i pragnień, które nie miały możliwości ujścia w codziennym życiu?
Wydał z siebie krótkie westchnięcie. Ostatecznie podparł łokieć prawej ręki o czystą część blatu i przytknął zadbaną dłoń o skroni — palce rozsunęły się jeden po drugim w wachlarzu schematycznej dystynkcji. Przymknął oczy. Dudniąca w uszach muzyka prosiła go o chirurgiczną operację mózgu.
Do diaska, o czym on właściwie myślał?
— Co podać?
Powieki Ye Liana rozsunęły się kotarą czarnych rzęs, tak bardzo kontrastujących z opadającymi na oblicze jasnymi kosmykami włosów. Wyrachowane spojrzenie spoczęło na Haruto i nie wiedzieć czemu instynktownie przesunęło się w bok, jakby w tym całym marazmie dokładnie prześwieciło wszystkie miejsca, koło których postanowił ostatecznie usiąść. Wzrok nie należał do najcieplejszych. Pełen był niezgłębionych tajemnic i dystansu, kierującego całym jego życiem, a jednak zdawało się, że któraś z tych części posiadała osobliwy magnetyzm, a może to była sprawka odbijającego się turkusowego światła od szklanych tarcz tęczówek?
— Proszę obsłużyć najpierw tą panią. Była przede mną.
Choć słowa kierował do barmana, uwagę poświęcał Kisarze. Trudno było odwrócić wzrok od długich pasem wijących się na ramionach i od tych odważnie przypatrujących się oczu, jakby sam fakt, że się na niego spojrzała, wydawał się na tyle niezwykły, że w dobrej kulturze należało poświęcić jej odrobinę chwili.
Warui Shin'ya, Ejiri Carei and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Tak głęboko empatycznej osobie jak Kisara trudno było powstrzymać się od emocjonalnej analizy mężczyzny: jego aura zdawała się przecież krzyczeć, że nie chciał tu być, został zmuszony do przyjścia tutaj lub sam się do tego zmusił. Bary w istocie nie były dla wszystkich, a w szczególności takie, jak ten, w którym obecnie się znajdowali. Lizzy’s był niesamowicie głośny i dodatkowo swoim zachodnim stylem — objawiającym się zarówno w jego wystroju, jak i niepisanym kodeksie zachowań jego bywalców — przyciągał każdego, kto chciał odpocząć od japońskich konwenansów, pozbyć się barier, które na ogół tworzyły się poprzez przytłaczający, duszący wręcz nacisk całkiem konserwatywnego społeczeństwa. Choć Kisara na tym życiowym etapie był już zupełnie pogodzony i, przede wszystkim, szczęśliwy ze swoim skomplikowanym postrzeganiem własnej płci, nadal były miejsca, w których wolał nie ryzykować, że ktoś skonfrontuje go na ten temat czy zakpi sobie z niego. Bar ten był zatem całkiem przyjaznym dla Kisary miejscem, pomimo swoich oczywistych wad. Jeśli blondyn szukał podobnego ukojenia i był w stanie zignorować pewne negatywne aspekty, istniała iskra nadziei, że też się tutaj odnajdzie.
Albo i nie. Znał również osobę, której żaden przybytek w tym stylu nigdy nie przypadł do gustu, nieważne jaka kultura w nim panowała. Chyba tylko szczera chęć spędzenia czasu ze swoimi przyjaciółmi trzymała ją w takich miejscach dłużej niż pięć minut, aczkolwiek mogło to być także poczucie obowiązku. Kto wie?
Cóż, miał nadzieję, że jasnowłosy mężczyzna pozostanie tu z nim również dłużej niż pięć minut — skoro już wpadł Kisarze w oko...
Wstała ze swojego krzesła, aby podejść bliżej. Zdawało się jej, że nieznajomy będzie wdzięczny, jeśli nie będzie musiał słuchać, jak krzyczy, i sam nie będzie musiał podnosić głosu, aby mogli się wzajemnie usłyszeć. To jest, jeśli w ogóle będzie chciał nawiązać z nią interakcję. Kisara była dość śmiałą osobą, ale gdy jej rozmówca objawiał jakiekolwiek symptomy znudzenia lub niechęci do jej prezencji, od razu to wyczuwała i w zależności od osobnika albo się płoszyła z gorzkim posmakiem na języku, albo, pogodzona z faktem, że czasami zwyczajnie ludziom nie klei się rozmowa, dawała mu spokój. Nie było przecież potrzeby się męczyć niechcianym towarzystwem, nieprawdaż?
Uśmiechnął się, słysząc jego słowa; dobre maniery w imprezowych lokacjach często były towarem luksusowym. Nie zasiadł jeszcze na hokerze obok Chińczyka, opierając się jedynie ramieniem o blat. Kisarze natura nie poskąpiła wzrostu, jednak barowe krzesło dało blondynowi w tym momencie przewagę wysokości.
Z iskrą rozbawienia w oczach spojrzała na barmana.
— Słyszysz, Haruto? Najpierw tej pani — powiedział, wskazując na siebie. Wcale się nie dziwił takiej reakcji — w końcu ubiór taki, a nie inny mocno sugerował, że dziś przejawiała się jego kobieca strona. Kryształki uczepione na łańcuszkach odbijały wdzięcznie neonową poświatę, powodując optyczny efekt podobny do rozszczepienia światła w pryzmacie i tym samym pięknie komponując się z jej tęczowymi kosmykami włosów.
Haruto zaśmiał się głośno.
— Lepiej dobrze się przyjrzyj — powiedział zagadkowo, kierując te słowa do Ye Liana. Nie rzekł jednak nic więcej, póki co, ciekaw jego reakcji w równym stopniu, co zainteresowana była tym aspektem Kisara. Równocześnie zaczął przygotowywać dla Jin kolejną Abominację, nawet nie pytając już go o zdanie. Doświadczenie.
— Ciiiiicho — syknęła, choć nadal, naturalnie, w pozytywnym wydźwięku. Przedrzeźnianie w ich wykonaniu było normalne i bardzo miło widziane, nawet na tej płaszczyźnie. — Nie zdradzaj od razu moich sekretów.
Wyczuwając wzrok jasnowłosego na sobie, skrzyżowała z nim wejrzenia. Na dystans i pewnego rodzaju chłód, jaki wychwyciła w srebrzystych oczach, uniosła wysoko brwi.
— Cóż za spojrzenie — zamruczał. W mężczyźnie było coś, co powodowało u Kisary odruch… dokuczenia mu, trochę na podobiznę chłopców, którzy aby poderwać wybrankę swojego młodzieńczego serca kradną jej długopis — w celu zwrócenia na siebie uwagi, wywołania jakiejś reakcji, nieważne czy pozytywnej, czy negatywnej. Jin był, oczywiście, dorosłym mężczyzną, lecz jego duch był wolny, nieokrzesany, co przecież często utożsamiano właśnie z młodością, dziecinnością wręcz. Dał się ponieść tej zachciance, ryzykując, że Ye Lian mu ucieknie: uniósł szczupłe palce ku twarzy chłopaka — powoli, by dać mu jakąś szansę na wycofanie się — i odgarnął mu opadające na czoło kosmyki, jakby mówiąc: daj mi lepiej przyjrzeć się tym oczom. Kącik jego ust uniósł się ponownie w figlarnym uśmiechu na własną zuchwałość.
Gdy wycofał dłoń, jak gdyby nigdy nic sięgnął za bar po kilka serwetek i pieczołowicie przetarł nimi blat przed Ye Lianem, zauważając jego poprzednią… ostrożność, jeśli nie powiedzieć zniesmaczenie. Kisara mógł jednak z łatwością zrozumieć tę niechęć do zetknięcia się z substancjami nieznanego pochodzenia — jego zmysły wręcz tego nienawidziły.
— Może teraz będzie ci trochę bardziej komfortowo — dodał, bezceremonialnie wręczając zużyte chusteczki Haruto, który jedynie pokręcił głową z rozbawieniem. Powrócił pełnią swojej uwagi na blondyna, siadając wreszcie na hokerze sąsiadującym z jego siedziskiem. — Więc: jak ci na imię? Co cię tu sprowadza?
Albo i nie. Znał również osobę, której żaden przybytek w tym stylu nigdy nie przypadł do gustu, nieważne jaka kultura w nim panowała. Chyba tylko szczera chęć spędzenia czasu ze swoimi przyjaciółmi trzymała ją w takich miejscach dłużej niż pięć minut, aczkolwiek mogło to być także poczucie obowiązku. Kto wie?
Cóż, miał nadzieję, że jasnowłosy mężczyzna pozostanie tu z nim również dłużej niż pięć minut — skoro już wpadł Kisarze w oko...
Wstała ze swojego krzesła, aby podejść bliżej. Zdawało się jej, że nieznajomy będzie wdzięczny, jeśli nie będzie musiał słuchać, jak krzyczy, i sam nie będzie musiał podnosić głosu, aby mogli się wzajemnie usłyszeć. To jest, jeśli w ogóle będzie chciał nawiązać z nią interakcję. Kisara była dość śmiałą osobą, ale gdy jej rozmówca objawiał jakiekolwiek symptomy znudzenia lub niechęci do jej prezencji, od razu to wyczuwała i w zależności od osobnika albo się płoszyła z gorzkim posmakiem na języku, albo, pogodzona z faktem, że czasami zwyczajnie ludziom nie klei się rozmowa, dawała mu spokój. Nie było przecież potrzeby się męczyć niechcianym towarzystwem, nieprawdaż?
Uśmiechnął się, słysząc jego słowa; dobre maniery w imprezowych lokacjach często były towarem luksusowym. Nie zasiadł jeszcze na hokerze obok Chińczyka, opierając się jedynie ramieniem o blat. Kisarze natura nie poskąpiła wzrostu, jednak barowe krzesło dało blondynowi w tym momencie przewagę wysokości.
Z iskrą rozbawienia w oczach spojrzała na barmana.
— Słyszysz, Haruto? Najpierw tej pani — powiedział, wskazując na siebie. Wcale się nie dziwił takiej reakcji — w końcu ubiór taki, a nie inny mocno sugerował, że dziś przejawiała się jego kobieca strona. Kryształki uczepione na łańcuszkach odbijały wdzięcznie neonową poświatę, powodując optyczny efekt podobny do rozszczepienia światła w pryzmacie i tym samym pięknie komponując się z jej tęczowymi kosmykami włosów.
Haruto zaśmiał się głośno.
— Lepiej dobrze się przyjrzyj — powiedział zagadkowo, kierując te słowa do Ye Liana. Nie rzekł jednak nic więcej, póki co, ciekaw jego reakcji w równym stopniu, co zainteresowana była tym aspektem Kisara. Równocześnie zaczął przygotowywać dla Jin kolejną Abominację, nawet nie pytając już go o zdanie. Doświadczenie.
— Ciiiiicho — syknęła, choć nadal, naturalnie, w pozytywnym wydźwięku. Przedrzeźnianie w ich wykonaniu było normalne i bardzo miło widziane, nawet na tej płaszczyźnie. — Nie zdradzaj od razu moich sekretów.
Wyczuwając wzrok jasnowłosego na sobie, skrzyżowała z nim wejrzenia. Na dystans i pewnego rodzaju chłód, jaki wychwyciła w srebrzystych oczach, uniosła wysoko brwi.
— Cóż za spojrzenie — zamruczał. W mężczyźnie było coś, co powodowało u Kisary odruch… dokuczenia mu, trochę na podobiznę chłopców, którzy aby poderwać wybrankę swojego młodzieńczego serca kradną jej długopis — w celu zwrócenia na siebie uwagi, wywołania jakiejś reakcji, nieważne czy pozytywnej, czy negatywnej. Jin był, oczywiście, dorosłym mężczyzną, lecz jego duch był wolny, nieokrzesany, co przecież często utożsamiano właśnie z młodością, dziecinnością wręcz. Dał się ponieść tej zachciance, ryzykując, że Ye Lian mu ucieknie: uniósł szczupłe palce ku twarzy chłopaka — powoli, by dać mu jakąś szansę na wycofanie się — i odgarnął mu opadające na czoło kosmyki, jakby mówiąc: daj mi lepiej przyjrzeć się tym oczom. Kącik jego ust uniósł się ponownie w figlarnym uśmiechu na własną zuchwałość.
Gdy wycofał dłoń, jak gdyby nigdy nic sięgnął za bar po kilka serwetek i pieczołowicie przetarł nimi blat przed Ye Lianem, zauważając jego poprzednią… ostrożność, jeśli nie powiedzieć zniesmaczenie. Kisara mógł jednak z łatwością zrozumieć tę niechęć do zetknięcia się z substancjami nieznanego pochodzenia — jego zmysły wręcz tego nienawidziły.
— Może teraz będzie ci trochę bardziej komfortowo — dodał, bezceremonialnie wręczając zużyte chusteczki Haruto, który jedynie pokręcił głową z rozbawieniem. Powrócił pełnią swojej uwagi na blondyna, siadając wreszcie na hokerze sąsiadującym z jego siedziskiem. — Więc: jak ci na imię? Co cię tu sprowadza?
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Warui Shin'ya, Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Zaskoczenie — impresja naturalna, zaprogramowana, a jednak Ye Lian posiadał w swoim kodzie źródłowym pewien brzydki bug; wyróżniał się zesztywnieniem w skąpych ciemnościach lamp. Przechodzący w czerwień błysk rozświetlał czarną posturę. Soczystość tej barwy połowicznie kolorowała ciało, uplastyczniała enigmatycznie malujące się na ubraniu zagięcia. Cały poblask sprawiał wrażenie, że jawiący się przy barze facet był jedynie zarysem, może ułudą dostrzeżoną, gdy zaczepione u sufitu światła ukazały Kisarze rozjaśniony ułamek beznamiętnej, pełnej reguł twarzy.
Sprawiał wrażenie przygotowanego, jakby bez przerwy myślał do przodu. Ruch Kisary nie wyzwolił wymykającego słowa, a zainicjował uważną obserwację. Trwał w swoim niezrozumiałym zawieszeniu. Na ramionach nieznajomego wciąż spoczywał rozpięty płaszcz — nawet w półmroku wyróżniał się nieskazitelną jasnością. Materiał szalika obejmowały zaczepione paliczki. Jasnowłosy był niezaprzeczalnym dowodem, iż chłód goszczący w jego spojrzeniu nie był tylko osobliwą cechą, a że gdzieś tam — za grubymi ścianami — sypał śnieg, że kartka w kalendarzu wskazywała jedenasty grudnia, że na wierzch odzienia wciąż był wilgotny od roztapiających się płatków.
— Słyszysz, Haruto? Najpierw tej pani.
— Lepiej dobrze się przyjrzyj.
— Nie zdradzaj od razu moich sekretów.
Ye Lian powolnym wzorkiem przepłynął ze szczerego, rozciągniętego uśmiechu barmana do brzegu jasnych, wpatrujących się w niego niebieskich oczu — patrzał w nie jednak z dużą dozą dystansu, jakby kryształ spalił się na wiór, gdyby choć tylko ośmielił się wejrzeć w błękit naprawdę. Nie był do końca pewny kontekstu toczonej rozmowy. Krótkie przekomarzania, zamiast do czegokolwiek naprowadzić, wyzwoliły zażenowanie i niepokój; uczucie, które już ciągnęło go w kierunku drzwi wyjściowych. Zamierzał ich zignorować. Pomyślał, że zamówi drinka i zwyczajnie odejdzie, ale słowa, które dotarły do uszu, które miały na tyle siły, aby pokonać drżenia wibrującej w powietrzu muzyki, umiejętnie zmieniły jego plany.
— Cóż za spojrzenie.
W całym jego życiu znalazła się tylko jedna osoba, która się go nie bała i pomimo tego odrzucającego lodowatego osądu napierała, zamiast wycofać się jak reszta świata. Nagłe uzmysłowienie sobie tego faktu, przywołało wspomnienia, sparaliżowało mięśnie przed obroną, mechanicznym odruchem; wtedy też — kiedy się pochyliła — mogła dostrzec w czystych oczach gruby kruszący się mur. Cała ta obserwacja przypominała zabawę zoomem. Na kilka sekund Kisara była bardzo daleko, ale zoom natychmiast ją przybliżył, w tęczówkach Ye Liana odnalazła potęgujące zaskoczenie pełne sprzeciwu. W momencie, gdy palce zebrały w czułe objęcie kosmyki ułożonej grzywki, kącik opanowanych ust drgnął w cieniu rzucanych świateł. Przeklinał swoje osłupienie, że było go stać w całym szoku, jedynie na odgniecie głowy; na nic nieznaczące wypuszczenie szalika, które nie równało się ze spojrzeniem zaglądającym bezwstydnie w duszę. A przecież gdzieś tam za lustrzaną stoicką powłoką skrywany był przyziemny, prawdziwy strach przed bliskością.
— Jak każde inne — odparł. Choć brzmiał naturalnie jakaś nuta podupadła w wątpliwym dźwięku wypuszczanego powietrza. Chciał urwać temat. Podejrzewał, że beznamiętny ton ją odstraszy, ale jak się okazało nie tak, jaki zakładał. W milczącym skupieniu patrzył jak ściera blat. Plamy rozmazywały się i znikały, sprawiając, iż rozciągająca się przed nim przestrzeń stawała się odrobinę bardziej przystępna.
— Może teraz będzie ci trochę bardziej komfortowo.
Już dawno zdążył zabrać wzrok, ale to jedno zdanie go zaciekawiło.
— Zwracasz uwagę na komfort zaraz po naruszeniu cudzych przestrzeni?
Usta poruszały się giętko, eksponując gnieżdżące się pod wargą ciemne znamię. Wypowiadane przez mężczyznę słowa były przykryte nieosiągalną cierpliwością — nie posiadały w sobie grama urazy. Na hokerze siedział prosto, zdawało się, że aż za bardzo — jakby siedlisko posiadało oparcie i korygowało postawę, albo ktoś zaraz miał go skarcić za garbienie się przy stole. Powolnym ruchem zsunął z karku szalik, układając go na kolanach. Płaszcz pozostał na ramionach, jakby bił się jeszcze z myślami, czy oby to na pewno dobre miejsce i czas. Zanim się odezwał, minęła chwila zapełniona ogłuszającą, dudniąca muzyką:
— Moje imię nie ma dzisiaj znaczenia. Wolę pozostać anonimowy — przyznał zgodnie z prawdą. Spokojny ton zdawał się prawie niesłyszalny, ale w bliskości, jaką między sobą wytworzyli, bez problemu docierał do zainteresowanych uszu. — Nigdy nie uważałem, aby takie lokale powstały w celu zawierania długotrwałych znajomości. Nie ma tu nic oprócz wrzaskliwej muzyki i taniego alkoholu. Idealne miejsce, żeby zapaść się pod ziemię, zniknąć z codzienności, stać się kimś innym. Tutaj nikogo nic nie obchodzi, nikt o nic nie pyta. I co większość osób zdaje się cenić najbardziej — nie musisz mieć imienia, aby zwracano na ciebie uwagę.
Nie musiał tłumaczyć, że dążył do meritum skrytego w ciemnych kątach, albo w wyludnionych brudnych łazienkach. Z ust mężczyzny tak eleganckiego i zadbanego musiałoby to brzmieć co najmniej pokracznie. W klubach nie widywało się takich gości — wyróżniających się nieumiejętnością dopasowania. Całe ciało Ye Liana walczyło ze wstydem, ale warstwa ochronna bezustannie chroniła przed ukazaniem upadlającej prawdy — jakby miał stracić przez nią na godności.
— Ty też to wykorzystujesz. — Podkreślona niebieskim neonem tęczówka po długiej chwili oceniła delikatną twarz. — Czerpiesz z manipulacji, jaką dysponują jaskrawe refleksy światła.
Sprawiał wrażenie przygotowanego, jakby bez przerwy myślał do przodu. Ruch Kisary nie wyzwolił wymykającego słowa, a zainicjował uważną obserwację. Trwał w swoim niezrozumiałym zawieszeniu. Na ramionach nieznajomego wciąż spoczywał rozpięty płaszcz — nawet w półmroku wyróżniał się nieskazitelną jasnością. Materiał szalika obejmowały zaczepione paliczki. Jasnowłosy był niezaprzeczalnym dowodem, iż chłód goszczący w jego spojrzeniu nie był tylko osobliwą cechą, a że gdzieś tam — za grubymi ścianami — sypał śnieg, że kartka w kalendarzu wskazywała jedenasty grudnia, że na wierzch odzienia wciąż był wilgotny od roztapiających się płatków.
— Słyszysz, Haruto? Najpierw tej pani.
— Lepiej dobrze się przyjrzyj.
— Nie zdradzaj od razu moich sekretów.
Ye Lian powolnym wzorkiem przepłynął ze szczerego, rozciągniętego uśmiechu barmana do brzegu jasnych, wpatrujących się w niego niebieskich oczu — patrzał w nie jednak z dużą dozą dystansu, jakby kryształ spalił się na wiór, gdyby choć tylko ośmielił się wejrzeć w błękit naprawdę. Nie był do końca pewny kontekstu toczonej rozmowy. Krótkie przekomarzania, zamiast do czegokolwiek naprowadzić, wyzwoliły zażenowanie i niepokój; uczucie, które już ciągnęło go w kierunku drzwi wyjściowych. Zamierzał ich zignorować. Pomyślał, że zamówi drinka i zwyczajnie odejdzie, ale słowa, które dotarły do uszu, które miały na tyle siły, aby pokonać drżenia wibrującej w powietrzu muzyki, umiejętnie zmieniły jego plany.
— Cóż za spojrzenie.
W całym jego życiu znalazła się tylko jedna osoba, która się go nie bała i pomimo tego odrzucającego lodowatego osądu napierała, zamiast wycofać się jak reszta świata. Nagłe uzmysłowienie sobie tego faktu, przywołało wspomnienia, sparaliżowało mięśnie przed obroną, mechanicznym odruchem; wtedy też — kiedy się pochyliła — mogła dostrzec w czystych oczach gruby kruszący się mur. Cała ta obserwacja przypominała zabawę zoomem. Na kilka sekund Kisara była bardzo daleko, ale zoom natychmiast ją przybliżył, w tęczówkach Ye Liana odnalazła potęgujące zaskoczenie pełne sprzeciwu. W momencie, gdy palce zebrały w czułe objęcie kosmyki ułożonej grzywki, kącik opanowanych ust drgnął w cieniu rzucanych świateł. Przeklinał swoje osłupienie, że było go stać w całym szoku, jedynie na odgniecie głowy; na nic nieznaczące wypuszczenie szalika, które nie równało się ze spojrzeniem zaglądającym bezwstydnie w duszę. A przecież gdzieś tam za lustrzaną stoicką powłoką skrywany był przyziemny, prawdziwy strach przed bliskością.
— Jak każde inne — odparł. Choć brzmiał naturalnie jakaś nuta podupadła w wątpliwym dźwięku wypuszczanego powietrza. Chciał urwać temat. Podejrzewał, że beznamiętny ton ją odstraszy, ale jak się okazało nie tak, jaki zakładał. W milczącym skupieniu patrzył jak ściera blat. Plamy rozmazywały się i znikały, sprawiając, iż rozciągająca się przed nim przestrzeń stawała się odrobinę bardziej przystępna.
— Może teraz będzie ci trochę bardziej komfortowo.
Już dawno zdążył zabrać wzrok, ale to jedno zdanie go zaciekawiło.
— Zwracasz uwagę na komfort zaraz po naruszeniu cudzych przestrzeni?
Usta poruszały się giętko, eksponując gnieżdżące się pod wargą ciemne znamię. Wypowiadane przez mężczyznę słowa były przykryte nieosiągalną cierpliwością — nie posiadały w sobie grama urazy. Na hokerze siedział prosto, zdawało się, że aż za bardzo — jakby siedlisko posiadało oparcie i korygowało postawę, albo ktoś zaraz miał go skarcić za garbienie się przy stole. Powolnym ruchem zsunął z karku szalik, układając go na kolanach. Płaszcz pozostał na ramionach, jakby bił się jeszcze z myślami, czy oby to na pewno dobre miejsce i czas. Zanim się odezwał, minęła chwila zapełniona ogłuszającą, dudniąca muzyką:
— Moje imię nie ma dzisiaj znaczenia. Wolę pozostać anonimowy — przyznał zgodnie z prawdą. Spokojny ton zdawał się prawie niesłyszalny, ale w bliskości, jaką między sobą wytworzyli, bez problemu docierał do zainteresowanych uszu. — Nigdy nie uważałem, aby takie lokale powstały w celu zawierania długotrwałych znajomości. Nie ma tu nic oprócz wrzaskliwej muzyki i taniego alkoholu. Idealne miejsce, żeby zapaść się pod ziemię, zniknąć z codzienności, stać się kimś innym. Tutaj nikogo nic nie obchodzi, nikt o nic nie pyta. I co większość osób zdaje się cenić najbardziej — nie musisz mieć imienia, aby zwracano na ciebie uwagę.
Nie musiał tłumaczyć, że dążył do meritum skrytego w ciemnych kątach, albo w wyludnionych brudnych łazienkach. Z ust mężczyzny tak eleganckiego i zadbanego musiałoby to brzmieć co najmniej pokracznie. W klubach nie widywało się takich gości — wyróżniających się nieumiejętnością dopasowania. Całe ciało Ye Liana walczyło ze wstydem, ale warstwa ochronna bezustannie chroniła przed ukazaniem upadlającej prawdy — jakby miał stracić przez nią na godności.
— Ty też to wykorzystujesz. — Podkreślona niebieskim neonem tęczówka po długiej chwili oceniła delikatną twarz. — Czerpiesz z manipulacji, jaką dysponują jaskrawe refleksy światła.
Warui Shin'ya, Ejiri Carei and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Niewiele później przed Kisarą pojawił się drink przygotowany przez barmana z typową dla niego starannością. Mężczyzna był ekspertem w swojej profesji i prawdopodobnie… trochę marnował się tutaj, w barze tego typu. Z pewnością inne przybytki, które charakteryzowały się większą gracją — a przede wszystkim lepszymi gośćmi, którzy byli w ogóle w stanie docenić jego kunszt, zamiast zwyczajnie starać się upić — potrzebowały bardziej tak wyszkolonego pracownika. On jednak, z niewiadomych dla Jin przyczyn, zawsze decydował się pozostać tutaj — być może kierował nim sentyment, poczucie obowiązku albo dług względem właścicielki; nie byli jednak w tak zażyłej znajomości, by Kisara miał prawo dociekać prawdy, czy nawet chciał to robić.
I tak to nie Haruto był teraz na przodzie jej myśli. Prawdę mówiąc, ledwo zauważyła stawianą przed nią szklankę, tak zaabsorbowana była Ye Lianem. Zignorowała nawet jego ciche prychnięcie, które podejrzanie brzmiało jak „tak mi pokazujesz wdzięczność, co?”, choć pokusiła się o uniesienie kącika ust; tego, którego barman mógł dostrzec, nawet gdy znajdowała się do niego bokiem. Podziękować może mu później, zarówno za przygotowanie przepysznych drinków, jak i wskazanie jej osoby, której właśnie radośnie zawracała głowę.
Po swoim małym występku trzymał dłonie przy sobie, póki co. Jeśli faktycznie nie chciał całkowicie odstraszyć od siebie blondyna, przypuszczał, że musiał dać mu chociaż odrobinę czasu na dojście do siebie. Był też na tyle samoświadomy, że zdawał sobie sprawę, jak dużo chaosu wnosił swoją osobą, a nie każdy przecież był na taki bałagan... gotowy.
„Jak każde inne.”
Prychnęła lekko, na szczęście dopiero po wzięciu łyka swojego alkoholowego napoju. Bardziej nie zgodzić się nie mogła, co, rzecz jasna, postanowiła od razu mu zakomunikować.
— Gdyby było jak każde inne — zaczęła, bawiąc się metalową rurką; powodowała tym lekki brzdęk, aczkolwiek był na tyle cichy, że nie miał szans z wysokością decybeli rozbrzmiewającej muzyki — to by mnie nie zainteresował. — Tak, to było aż takie proste.
By całkiem osuszyć powierzchnię, musiał sięgnąć po jeszcze jedną chusteczkę. Dobrze wiedział, gdzie znajduje się kosz po drugiej stronie blatu, więc po wszystkim pewną ręką rzucił zużytą serwetką zwiniętą w kulkę dokładnie tam, gdzie powinna się znaleźć. Parę centymetrów w lewo i już by nie trafił — ale czy to było istotne? Wcale. Wkrótce powrócił więc turkusowym wzrokiem do przystojnej twarzy mężczyzny i zaśmiał się łagodnie na jego słowa.
— Wybacz, nie mogłem się powstrzymać, gdy spojrzałeś na mnie tak, gdybym uprowadził ci kota z zamiarem zrobienia z niego rękawiczek — powiedział z rozbawieniem. Wziął kolejnego łyka drinka, chwytając poprzecinaną jaśniejszymi plamkami skóry dłonią za zroszoną kroplami wody szklankę. — Poooza tym, komfort ma różne oblicza. Czyjś dotyk równie dobrze może go właśnie zapewnić, a niekoniecznie odebrać. — Położył policzek na chłodnej teraz ręce. — Przykładowo, wydaje mi się, że częściej komuś przeszkadza wdepnięcie na coś mokrego stopą ubraną tylko w skarpetkę, niż jak ktoś położy mu dłoń na ramieniu. Chociaż w twoim przypadku, naturalnie, może być inaczej.
Chłonął spojrzeniem jego sylwetkę; gdy był tak blisko, mógł przyjrzeć się mu z dociekliwością, jaką pożądał. Urodę miał promienną, jasną — nie był stąd? Mówił po japońsku bardzo dobrze, choć to przecież mogło nie mieć żadnego znaczenia. Szarość jego szalika pochłaniała chciwie każdy kolor neonu, który na niego padał, gdy mężczyzna zwrócił na niego uwagę Kisary podczas ściągania tej części odzienia. Jednakże to właśnie to, co odkrył tym gestem, przykuło zainteresowanie Jin na dłużej, to jest... szyja. A tak to już było z osobami, które ubierały się skromnie i schludnie, że każdy odsłonięty fragment skóry kusił. W tym przypadku nie mogło być inaczej.
Nie chciała jednak gapić się na niego jak jakaś niewyżyta nastolatka. Grzecznie powróciła oczyma wyżej, ku jego popielatym oczom, emanując całe połacie niewinności, na jakie było ją stać (niewielkie zatem). Całe szczęście mężczyzna nadal tu był. Choć pozornie jego chłód mógł odstraszyć także ją, brak jawnej niechęci zatrzymał Kisarę przy nim na dłużej. Ton jego głosu był przecież miękki, a gesty tak spokojne, że ostatecznie nerwowość Jin także powoli się wyciszała, zmieniając stopniowo w rozluźnienie. Na własnym przykładzie wiedziała, że nie powinno się zbyt pochopnie oceniać ludzi, więc starała się także żyć według tego pryncypium.
Uniósł brwi na następne wypowiedziane przez niego zdanie. Wysłuchał go cierpliwie do końca, lekko przekrzywiając głowę na bok.
— No dobrze… Ale skoro nie podasz mi swojego imienia, to wymyślę ci je sama — zakomunikowała mu, szczerząc zęby w uśmiechu. — Nie mogę ciągle w swojej głowie nazywać cię tym ładnym blondynem, bo to trochę długie określenie i przez to trochę męczące. — Zaśmiała się. Przytknęła palce do swoich ust w zadumie. — Zaraz pożałujesz, że po prostu mi nie powiedziałeś… Kawai? Wystarczająco absurdalne? — Powinno, będąc tak blisko słowa kawaii, że nawet obcokrajowcy byli w stanie je zapamiętać, oczywiście mylnie.
„Nigdy nie uważałem, aby takie lokale powstały w celu zawierania długotrwałych znajomości.”
— Tak uważasz? Ja sądzę, że to wszystko kwestia wyboru — odparł. Choć istotnie nie spodziewał się takiej wnikliwej rozmowy po piątkowym wypadzie do baru, to też nie było tak, że nigdy mu się taka nie zdarzyła. Zresztą… no właśnie. Spojrzał po nich wymownie, dodając niemo: jak widać. — Gdy szukasz dokładnie tego, o czym właśnie powiedziałeś— to jest, oderwania się od rzeczywistości, to owszem, znajdziesz to. Ale równie dobrze może się zdarzyć, że znajdziesz w taki sposób dobrego przyjaciela, jak nie partnera. Lub partnerki, oczywiście — dopowiedział, uśmiechając się kątem ust. — Mogę też, rzecz jasna, mówić głupoty. Może właśnie spotkałem klubowego eksperta i tylko się kompromituję.
Miał nadzieję, że ta delikatna szpileczka nie zaboli go za bardzo. W końcu tylko się z nim przedrzeźniał, czyż nie?
„Czerpiesz z manipulacji…”
Zagryzł lekko dolną wargę.
— Sądzisz, że to manipulacja? — Zaśmiał się. To kompletnie była wina Kisary. Jeśli odwoływał się do jego wyglądu, jeśli coś już podejrzewał, nakierowany słowną grą jego i Haruto… Cóż, prawdopodobnie wyciągał nie do końca poprawne wnioski. Kisara jednak nie miał nic przeciwko temu, by przez jakiś czas mężczyzna tkwił w swojej słodkiej konsternacji. — W porządku, załóżmy, że tak jest. Co więc, twoim zdaniem, chcę nią osiągnąć?
I tak to nie Haruto był teraz na przodzie jej myśli. Prawdę mówiąc, ledwo zauważyła stawianą przed nią szklankę, tak zaabsorbowana była Ye Lianem. Zignorowała nawet jego ciche prychnięcie, które podejrzanie brzmiało jak „tak mi pokazujesz wdzięczność, co?”, choć pokusiła się o uniesienie kącika ust; tego, którego barman mógł dostrzec, nawet gdy znajdowała się do niego bokiem. Podziękować może mu później, zarówno za przygotowanie przepysznych drinków, jak i wskazanie jej osoby, której właśnie radośnie zawracała głowę.
Po swoim małym występku trzymał dłonie przy sobie, póki co. Jeśli faktycznie nie chciał całkowicie odstraszyć od siebie blondyna, przypuszczał, że musiał dać mu chociaż odrobinę czasu na dojście do siebie. Był też na tyle samoświadomy, że zdawał sobie sprawę, jak dużo chaosu wnosił swoją osobą, a nie każdy przecież był na taki bałagan... gotowy.
„Jak każde inne.”
Prychnęła lekko, na szczęście dopiero po wzięciu łyka swojego alkoholowego napoju. Bardziej nie zgodzić się nie mogła, co, rzecz jasna, postanowiła od razu mu zakomunikować.
— Gdyby było jak każde inne — zaczęła, bawiąc się metalową rurką; powodowała tym lekki brzdęk, aczkolwiek był na tyle cichy, że nie miał szans z wysokością decybeli rozbrzmiewającej muzyki — to by mnie nie zainteresował. — Tak, to było aż takie proste.
By całkiem osuszyć powierzchnię, musiał sięgnąć po jeszcze jedną chusteczkę. Dobrze wiedział, gdzie znajduje się kosz po drugiej stronie blatu, więc po wszystkim pewną ręką rzucił zużytą serwetką zwiniętą w kulkę dokładnie tam, gdzie powinna się znaleźć. Parę centymetrów w lewo i już by nie trafił — ale czy to było istotne? Wcale. Wkrótce powrócił więc turkusowym wzrokiem do przystojnej twarzy mężczyzny i zaśmiał się łagodnie na jego słowa.
— Wybacz, nie mogłem się powstrzymać, gdy spojrzałeś na mnie tak, gdybym uprowadził ci kota z zamiarem zrobienia z niego rękawiczek — powiedział z rozbawieniem. Wziął kolejnego łyka drinka, chwytając poprzecinaną jaśniejszymi plamkami skóry dłonią za zroszoną kroplami wody szklankę. — Poooza tym, komfort ma różne oblicza. Czyjś dotyk równie dobrze może go właśnie zapewnić, a niekoniecznie odebrać. — Położył policzek na chłodnej teraz ręce. — Przykładowo, wydaje mi się, że częściej komuś przeszkadza wdepnięcie na coś mokrego stopą ubraną tylko w skarpetkę, niż jak ktoś położy mu dłoń na ramieniu. Chociaż w twoim przypadku, naturalnie, może być inaczej.
Chłonął spojrzeniem jego sylwetkę; gdy był tak blisko, mógł przyjrzeć się mu z dociekliwością, jaką pożądał. Urodę miał promienną, jasną — nie był stąd? Mówił po japońsku bardzo dobrze, choć to przecież mogło nie mieć żadnego znaczenia. Szarość jego szalika pochłaniała chciwie każdy kolor neonu, który na niego padał, gdy mężczyzna zwrócił na niego uwagę Kisary podczas ściągania tej części odzienia. Jednakże to właśnie to, co odkrył tym gestem, przykuło zainteresowanie Jin na dłużej, to jest... szyja. A tak to już było z osobami, które ubierały się skromnie i schludnie, że każdy odsłonięty fragment skóry kusił. W tym przypadku nie mogło być inaczej.
Nie chciała jednak gapić się na niego jak jakaś niewyżyta nastolatka. Grzecznie powróciła oczyma wyżej, ku jego popielatym oczom, emanując całe połacie niewinności, na jakie było ją stać (niewielkie zatem). Całe szczęście mężczyzna nadal tu był. Choć pozornie jego chłód mógł odstraszyć także ją, brak jawnej niechęci zatrzymał Kisarę przy nim na dłużej. Ton jego głosu był przecież miękki, a gesty tak spokojne, że ostatecznie nerwowość Jin także powoli się wyciszała, zmieniając stopniowo w rozluźnienie. Na własnym przykładzie wiedziała, że nie powinno się zbyt pochopnie oceniać ludzi, więc starała się także żyć według tego pryncypium.
Uniósł brwi na następne wypowiedziane przez niego zdanie. Wysłuchał go cierpliwie do końca, lekko przekrzywiając głowę na bok.
— No dobrze… Ale skoro nie podasz mi swojego imienia, to wymyślę ci je sama — zakomunikowała mu, szczerząc zęby w uśmiechu. — Nie mogę ciągle w swojej głowie nazywać cię tym ładnym blondynem, bo to trochę długie określenie i przez to trochę męczące. — Zaśmiała się. Przytknęła palce do swoich ust w zadumie. — Zaraz pożałujesz, że po prostu mi nie powiedziałeś… Kawai? Wystarczająco absurdalne? — Powinno, będąc tak blisko słowa kawaii, że nawet obcokrajowcy byli w stanie je zapamiętać, oczywiście mylnie.
„Nigdy nie uważałem, aby takie lokale powstały w celu zawierania długotrwałych znajomości.”
— Tak uważasz? Ja sądzę, że to wszystko kwestia wyboru — odparł. Choć istotnie nie spodziewał się takiej wnikliwej rozmowy po piątkowym wypadzie do baru, to też nie było tak, że nigdy mu się taka nie zdarzyła. Zresztą… no właśnie. Spojrzał po nich wymownie, dodając niemo: jak widać. — Gdy szukasz dokładnie tego, o czym właśnie powiedziałeś— to jest, oderwania się od rzeczywistości, to owszem, znajdziesz to. Ale równie dobrze może się zdarzyć, że znajdziesz w taki sposób dobrego przyjaciela, jak nie partnera. Lub partnerki, oczywiście — dopowiedział, uśmiechając się kątem ust. — Mogę też, rzecz jasna, mówić głupoty. Może właśnie spotkałem klubowego eksperta i tylko się kompromituję.
Miał nadzieję, że ta delikatna szpileczka nie zaboli go za bardzo. W końcu tylko się z nim przedrzeźniał, czyż nie?
„Czerpiesz z manipulacji…”
Zagryzł lekko dolną wargę.
— Sądzisz, że to manipulacja? — Zaśmiał się. To kompletnie była wina Kisary. Jeśli odwoływał się do jego wyglądu, jeśli coś już podejrzewał, nakierowany słowną grą jego i Haruto… Cóż, prawdopodobnie wyciągał nie do końca poprawne wnioski. Kisara jednak nie miał nic przeciwko temu, by przez jakiś czas mężczyzna tkwił w swojej słodkiej konsternacji. — W porządku, załóżmy, że tak jest. Co więc, twoim zdaniem, chcę nią osiągnąć?
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Warui Shin'ya, Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Po usłyszeniu wyjaśnień zerwał kontakt wzrokowy — ulokował spojrzenie na półkach pnących się po sam sufit, mając nadzieję, że szkło zebranego tam alkoholu zdoła pochłonąć uwydatniającą się wstydliwą i wstrzemięźliwą naturę. Palce skubnęły niepostrzeżenie wełnianego szala. Trudno było wywnioskować czy mężczyzna przyjął komentarz do siebie, czy może zignorował, spychając brutalnie kopniakiem w najgłębsze odnogi umysłu. Otwartość Kisary przytaczała. Była dwa razy bardziej niebezpieczna od podchodzących do baru podpitych ludzi, których śmiech męczył poranione basem uszy. Na taką bezpośredniość powinien być przygotowany — i podręcznikowo oczywiście był. Jednakże nigdy dotąd nie musiał obcować w centrum takiego bałaganu; nie musiał doświadczać tych wszystkich sytuacji. W głowie wszystko zdawało się prostsze. Przede wszystkim było pod jego kontrolą.
Spojrzenie Jin grzało skórę. Ciemne — skrywające kruchą, szklaną taflę — rzęsy zadrżały, a źrenica tych osobliwych oczu zsunęła się z metalowych półek na długie, ciągnące wzdłuż blatu lustro. Zwierciadło odbijało ich sylwetki: jedno nonszalancko skłaniające ku drugiemu, bardziej wyprostowanemu, zdystansowanemu — kompletnie wyobcowanemu. I choć twarz nie ukazywała nawet namiastki poruszenia, przymknął oczy i nabrał cicho powietrza w usta.
— Nie utrzymuję kontaktu fizycznego z obcymi — zatrzymał głos, zdając sobie sprawę z dzisiejszych zamiarów. — Na co dzień.
Wrzawa niemal całkowicie zagłuszała wydobywający się spomiędzy cienkich warg półszept — to naturalnie przyczyniło się do powolnego kruszenia murów. Jeśli Kisara chciał usłyszeć, co ma do powiedzenia, musiał się do niego zbliżyć, a on musiał mu na to pozwolić, nawet jeśli rzucał na delikatną twarz kontrolne spojrzenia. Prawdę mówiąc, nie wiedział, co powinien mu odpowiedzieć. Nie miał pojęcia czy woli wdepnąć stopą w mokrą plamę, czy poczuć na sobie czyjś dotyk. Dotąd miał styczność jedynie z tym przypadkowym — lub obowiązkowym. Od lat spychał te wszystkie pierwotne ludzkie odruchy do kulturowego podziemia — tam, gdzie rządziło przekonanie, że są bezużyteczne dla intelektu i ducha; tam, gdzie wielokrotnie szeptano: „jeden dotyk, może popsuć wszystko".
Odkrył, że oczy mężczyzny skończyły badać odsłonięty przez szal skrawek bladej szyi. Uczepił się tych fantazyjnych tęczówek w dziwnym zawieszeniu.
— [...] Kawai?
Jakaś ostra iskra odbiła się od srebrzystej tarczy — trudno było jednak jednoznacznie stwierdzić czy był to jedynie ślad po mknącym przez pomieszczenie neonowym świetle, czy moment, w którym brakujący kawałek układanki wepchnął się w kompletny obraz. Powietrze świsnęło przez zaciśnięte zęby. Powrócił do statycznej pozycji — ukrywając przed nim swoje spojrzenie. Wydawał się zgorszony.
— Nie bądź śmieszny.
To on był śmieszny — w obliczu tak śmiałych słów i komplementów, całkowicie nie wiedział jak się zachować; tracił przy tym całą elokwencję, potrafiąc jedynie odpierać wszystko, co do niego mówiono. Poczekał, aż Haruto znajdzie się w zasięgu wzroku i kulturalnie skinął w jego stronę ręką.
— Nie neguję twojej wiedzy i nie zamierzam odbierać ci tytułu klubowego eksperta. Zwyczajnie nie szukam nikogo z wymienionych przez ciebie osób. Nie każdy jest stworzony do relacji międzyludzkich.
Kiedy przebił się przez gwar i złożył zamówienie, przyjrzał się, jak mężczyzna nalewa trunek i stawia go przed nim w niewielkim przeźroczystym naczyniu. Napój przywodził na myśl wysoko procentową wódkę. Ye Lian objął szczupłymi palcami szklankę, a spojrzenie osiadło szronem na jasnej oświetlonej kolorem prowokującej twarzy, znajdującej się tak blisko, że w normalnych warunkach dawno wytworzyłby między nimi dystans — teraz gdy już posadził tyłek na hokerze, musiał trwać w dyskomforcie, przynajmniej do momentu aż alkohol nie znieczuli postrzegania przerażającego świata.
— Jesteś mężczyzną — stwierdził ozięble. Wzrok nawet nie drgnął, gdy zaglądał w zdecydowane, jasne oczy. — Twoja budowa ciała, lekkie rysy twarzy, zadbane włosy, to iluzja. Dzięki temu jesteś w stanie skryć się za kobiecym ubiorem. — Uwaga mężczyzny skoncentrowana na turkusie, spełzła kilka centymetrów niżej; zatrzymała się na odważnej przewieszonej przez szyję biżuterii. — Dajesz rozmówcy wybór. Pozwalasz mu podjąć decyzję — jaką wersję ciebie chce. I nawet jeśli robisz to, bo sam nie jesteś siebie pewny, to czerpiesz z tego korzyści. Takim sposobem możesz przypochlebiać się każdemu, bo każdy będzie widział w tobie, tego kogo w danej chwili potrzebuje. A w tłumie, w rumorze ogłuszającej muzyki, po kilku kieliszkach alkoholu, nikt nie będzie tego analizować. Weźmie to, co chce, a ty będziesz się świetnie bawić.
Oderwał szkło od blatu. Przez krótką chwilę wpatrywał się w spokojną ciecz — jakby chciał zapamiętać ten harmonijny obraz tuż przed zapomnieniem. Wypił trunek na jeden łyk, a wraz z przyjemnie rozlewającym się w przełyku ciepłem odstawił naczynie na stół.
Spojrzenie Jin grzało skórę. Ciemne — skrywające kruchą, szklaną taflę — rzęsy zadrżały, a źrenica tych osobliwych oczu zsunęła się z metalowych półek na długie, ciągnące wzdłuż blatu lustro. Zwierciadło odbijało ich sylwetki: jedno nonszalancko skłaniające ku drugiemu, bardziej wyprostowanemu, zdystansowanemu — kompletnie wyobcowanemu. I choć twarz nie ukazywała nawet namiastki poruszenia, przymknął oczy i nabrał cicho powietrza w usta.
— Nie utrzymuję kontaktu fizycznego z obcymi — zatrzymał głos, zdając sobie sprawę z dzisiejszych zamiarów. — Na co dzień.
Wrzawa niemal całkowicie zagłuszała wydobywający się spomiędzy cienkich warg półszept — to naturalnie przyczyniło się do powolnego kruszenia murów. Jeśli Kisara chciał usłyszeć, co ma do powiedzenia, musiał się do niego zbliżyć, a on musiał mu na to pozwolić, nawet jeśli rzucał na delikatną twarz kontrolne spojrzenia. Prawdę mówiąc, nie wiedział, co powinien mu odpowiedzieć. Nie miał pojęcia czy woli wdepnąć stopą w mokrą plamę, czy poczuć na sobie czyjś dotyk. Dotąd miał styczność jedynie z tym przypadkowym — lub obowiązkowym. Od lat spychał te wszystkie pierwotne ludzkie odruchy do kulturowego podziemia — tam, gdzie rządziło przekonanie, że są bezużyteczne dla intelektu i ducha; tam, gdzie wielokrotnie szeptano: „jeden dotyk, może popsuć wszystko".
Odkrył, że oczy mężczyzny skończyły badać odsłonięty przez szal skrawek bladej szyi. Uczepił się tych fantazyjnych tęczówek w dziwnym zawieszeniu.
— [...] Kawai?
Jakaś ostra iskra odbiła się od srebrzystej tarczy — trudno było jednak jednoznacznie stwierdzić czy był to jedynie ślad po mknącym przez pomieszczenie neonowym świetle, czy moment, w którym brakujący kawałek układanki wepchnął się w kompletny obraz. Powietrze świsnęło przez zaciśnięte zęby. Powrócił do statycznej pozycji — ukrywając przed nim swoje spojrzenie. Wydawał się zgorszony.
— Nie bądź śmieszny.
To on był śmieszny — w obliczu tak śmiałych słów i komplementów, całkowicie nie wiedział jak się zachować; tracił przy tym całą elokwencję, potrafiąc jedynie odpierać wszystko, co do niego mówiono. Poczekał, aż Haruto znajdzie się w zasięgu wzroku i kulturalnie skinął w jego stronę ręką.
— Nie neguję twojej wiedzy i nie zamierzam odbierać ci tytułu klubowego eksperta. Zwyczajnie nie szukam nikogo z wymienionych przez ciebie osób. Nie każdy jest stworzony do relacji międzyludzkich.
Kiedy przebił się przez gwar i złożył zamówienie, przyjrzał się, jak mężczyzna nalewa trunek i stawia go przed nim w niewielkim przeźroczystym naczyniu. Napój przywodził na myśl wysoko procentową wódkę. Ye Lian objął szczupłymi palcami szklankę, a spojrzenie osiadło szronem na jasnej oświetlonej kolorem prowokującej twarzy, znajdującej się tak blisko, że w normalnych warunkach dawno wytworzyłby między nimi dystans — teraz gdy już posadził tyłek na hokerze, musiał trwać w dyskomforcie, przynajmniej do momentu aż alkohol nie znieczuli postrzegania przerażającego świata.
— Jesteś mężczyzną — stwierdził ozięble. Wzrok nawet nie drgnął, gdy zaglądał w zdecydowane, jasne oczy. — Twoja budowa ciała, lekkie rysy twarzy, zadbane włosy, to iluzja. Dzięki temu jesteś w stanie skryć się za kobiecym ubiorem. — Uwaga mężczyzny skoncentrowana na turkusie, spełzła kilka centymetrów niżej; zatrzymała się na odważnej przewieszonej przez szyję biżuterii. — Dajesz rozmówcy wybór. Pozwalasz mu podjąć decyzję — jaką wersję ciebie chce. I nawet jeśli robisz to, bo sam nie jesteś siebie pewny, to czerpiesz z tego korzyści. Takim sposobem możesz przypochlebiać się każdemu, bo każdy będzie widział w tobie, tego kogo w danej chwili potrzebuje. A w tłumie, w rumorze ogłuszającej muzyki, po kilku kieliszkach alkoholu, nikt nie będzie tego analizować. Weźmie to, co chce, a ty będziesz się świetnie bawić.
Oderwał szkło od blatu. Przez krótką chwilę wpatrywał się w spokojną ciecz — jakby chciał zapamiętać ten harmonijny obraz tuż przed zapomnieniem. Wypił trunek na jeden łyk, a wraz z przyjemnie rozlewającym się w przełyku ciepłem odstawił naczynie na stół.
Warui Shin'ya and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Kisara musiał poświęcić mu kompletną, stałą uwagę, jeżeli nie chciał przeoczyć ani minimalnej mimiki, ani cichych, wyważonych słów swojego rozmówcy. Było to dla niego względnie ciężkie zadanie — skupienie się na jednym aspekcie w tak gęsto usianym bodźcami miejscu sprawiało mu trudność, a z pewnością fakt, że wraz z kosztowaniem alkoholu pojawiały się powoli jego objawy, wcale nie ułatwiał sprawy. Zaczął lekko kołysać nogą z wysokiego krzesła, by zrekompensować sobie taki wysiłek, ledwo zauważalnie, gdyż panował półmrok, zasłaniał go blat i nie siedział na ławce czy sofie z innymi, by mogli to wyczuć. Całe szczęście.
„Nie utrzymuję kontaktu fizycznego z obcymi.”
Chciał rzucić komentarz na ten temat, a jakże, lecz w ostatnim momencie schował język za zębami. Choć następne słowa również mógł przekształcić w coś złośliwego, nie posunął się do tego. Było coś smutnego w tym stwierdzeniu, oczywiście w mniemaniu Kisary, którego drugi język, bez jakiego nie wyobrażał sobie często bliższej relacji — nie tylko romantycznej — stanowił właśnie dotyk. Nie mógł zatem nie żałować tego w imieniu blondyna, nawet jeżeli on miał zupełnie odmienne zdanie na ten temat. Jin odwrócił na krótki moment wzrok, wbiwszy go w bliżej niezidentyfikowany punkt przed sobą, i tak widząc przed sobą tylko rozmazaną plamę.
Gdy już myślała, że nic nie będzie w stanie wzruszyć mężczyznę, a jej słowa mają zerowy impakt, wreszcie to zobaczyła: zgorszenie, zniesmaczenie. Zaśmiała się w swoją pięść — akurat jej absurdalne paplanie o imionach spowodowało taką reakcję? Oczywiście na taką właśnie liczyła od samego zalążka tego pomysłu, lecz spodziewała się raczej fiaska; a jednak. Hmmm.
— Śmieszny? Kawai, przecież to bardzo ładne imię. Pewnie nie tak stosowane jak twoje prawdziwe, ale prosiłam i ostrzegałam, a ty uparcie tkwisz w swoim przekonaniu — rzekła, wzruszając ramionami: to nie moja wina. — Teraz jedyną słuszną opcją będzie, jak przedstawię się sama, prawda? — Wygięła kącik ust ku górze. — Mam na imię Kisara. — Pochyliła ku niemu głowę lekko, a wraz z ruchem w świetle zamigotały kryształki na jej szykownej sukience.
„Nie każdy jest stworzony do relacji międzyludzkich.”
Cóż, jeśli miałby się nie zgodzić, to jedynie z przekory. To była prawda, do której nie wiedział, co jeszcze dodać; pozwolił zatem słowom mężczyzny wybrzmieć bez żadnych przerywników ze strony Kisary. Sam zresztą nie był stworzeniem pod tym względem idealnym, szczególnie podczas chwil, gdy jego gardło splątywało się w tak ciasny sposób, że trudno było mu cokolwiek z siebie wykrztusić.
Jego spojrzenie powędrowało na trunek przygotowany dla Ye Liana i on właśnie przypomniał mu o jego własnym. Wziął łyka z wysokiej szklanki, rozkoszując się kwaśnością cytryny, gorzkim posmakiem toniku i cudownie maleńkiej ilości jeszcze bardziej gorzkiego ginu. Gdy turkusy wróciły wyżej, stalowe tęczówki już celowały w niego nieprzejednanymi pociskami.
Twarde „jesteś mężczyzna” pozostawiło po sobie smugę; Ye Lian mógł prawdopodobnie dostrzec w oczach Kisary skierkę urazy, jeżeli przyglądał mu się tak samo natarczywie, jak Kisara jemu. Zranienie nie zostało w niej na długo. Takie słowa nie były niczym nowym, a często używana broń tępi się z czasem, nie zadając już tak dotkliwych obrażeń. Słuchała go do samego końca, choć chciała mu przerwać już po drugim zdaniu. Widać było także wyraźnie, że Kisara spoważniała: wyprostowała plecy, nabierając tym samym tak chcianego przez Ye Liana dystansu, wypuściła z objęcia palców szklankę, po czym rozpostarła je na blacie jak rozgwiazda. Innymi słowy przybrała pozycję, teraz wciąż neutralną, otwartą, ale także w gotowości na potencjalną potyczkę.
Wziął wdech i powoli wypuścił powietrze w płuc.
— To nie tak — zaczął, ale zatrzymał się. Cholera, może jednak zabolało bardziej niż zwykle? Dawno nikt nie powiedział mu tak tego dobitnie; jedyną różnicą między Ye Lianem a innymi, i która jednocześnie była jedynym powodem, dla którego po prostu nie odpuścił, była jego obojętność, nie wrogość. Nie wrogość. Musiał powtórzyć to sobie parę razy. — Jestem mężczyzną, zgadza się. Jestem też kobietą. Jestem siebie pewny. Mówienie w taki sposób, ubieranie… mają na celu sprawić, że będę lepiej czuć się we własnej skórze. Bardziej w zgodzie ze sobą. — Przełknął ślinę. Nie spuszczał wzroku z srebra jego spojrzenia. — Oczywiście, że każdy ma prawo do własnej percepcji i odbierze mnie tak, jakie będzie jego pierwsze skojarzenie, ale to ostatecznie nie ma dla mnie znaczenia. Nie mam zamiaru nikogo ani manipulować, ani oszukiwać, ani wykorzystywać jego upojenia alkoholowego. — Skrzywił się, jakby ugryzł całą cytrynę wraz ze skórką. — Nie będę robić tajemnicy z tego, co mam w spodniach tudzież sukience, jeśli mam się do kogoś zbliżyć. Każdy, komu przeszkadza, co tam znajdzie, może spadać.
Gdy skończył, potarł skroń, która zapulsowała raz od nagłego nagromadzenia stresu. Westchnął ciężko, odwrócił wzrok i pokręcił głową.
— Cholera, to było naprawdę nieuprzejme z twojej strony. Popatrz, jaka zrobiłam się defensywna.
„Nie utrzymuję kontaktu fizycznego z obcymi.”
Chciał rzucić komentarz na ten temat, a jakże, lecz w ostatnim momencie schował język za zębami. Choć następne słowa również mógł przekształcić w coś złośliwego, nie posunął się do tego. Było coś smutnego w tym stwierdzeniu, oczywiście w mniemaniu Kisary, którego drugi język, bez jakiego nie wyobrażał sobie często bliższej relacji — nie tylko romantycznej — stanowił właśnie dotyk. Nie mógł zatem nie żałować tego w imieniu blondyna, nawet jeżeli on miał zupełnie odmienne zdanie na ten temat. Jin odwrócił na krótki moment wzrok, wbiwszy go w bliżej niezidentyfikowany punkt przed sobą, i tak widząc przed sobą tylko rozmazaną plamę.
Gdy już myślała, że nic nie będzie w stanie wzruszyć mężczyznę, a jej słowa mają zerowy impakt, wreszcie to zobaczyła: zgorszenie, zniesmaczenie. Zaśmiała się w swoją pięść — akurat jej absurdalne paplanie o imionach spowodowało taką reakcję? Oczywiście na taką właśnie liczyła od samego zalążka tego pomysłu, lecz spodziewała się raczej fiaska; a jednak. Hmmm.
— Śmieszny? Kawai, przecież to bardzo ładne imię. Pewnie nie tak stosowane jak twoje prawdziwe, ale prosiłam i ostrzegałam, a ty uparcie tkwisz w swoim przekonaniu — rzekła, wzruszając ramionami: to nie moja wina. — Teraz jedyną słuszną opcją będzie, jak przedstawię się sama, prawda? — Wygięła kącik ust ku górze. — Mam na imię Kisara. — Pochyliła ku niemu głowę lekko, a wraz z ruchem w świetle zamigotały kryształki na jej szykownej sukience.
„Nie każdy jest stworzony do relacji międzyludzkich.”
Cóż, jeśli miałby się nie zgodzić, to jedynie z przekory. To była prawda, do której nie wiedział, co jeszcze dodać; pozwolił zatem słowom mężczyzny wybrzmieć bez żadnych przerywników ze strony Kisary. Sam zresztą nie był stworzeniem pod tym względem idealnym, szczególnie podczas chwil, gdy jego gardło splątywało się w tak ciasny sposób, że trudno było mu cokolwiek z siebie wykrztusić.
Jego spojrzenie powędrowało na trunek przygotowany dla Ye Liana i on właśnie przypomniał mu o jego własnym. Wziął łyka z wysokiej szklanki, rozkoszując się kwaśnością cytryny, gorzkim posmakiem toniku i cudownie maleńkiej ilości jeszcze bardziej gorzkiego ginu. Gdy turkusy wróciły wyżej, stalowe tęczówki już celowały w niego nieprzejednanymi pociskami.
Twarde „jesteś mężczyzna” pozostawiło po sobie smugę; Ye Lian mógł prawdopodobnie dostrzec w oczach Kisary skierkę urazy, jeżeli przyglądał mu się tak samo natarczywie, jak Kisara jemu. Zranienie nie zostało w niej na długo. Takie słowa nie były niczym nowym, a często używana broń tępi się z czasem, nie zadając już tak dotkliwych obrażeń. Słuchała go do samego końca, choć chciała mu przerwać już po drugim zdaniu. Widać było także wyraźnie, że Kisara spoważniała: wyprostowała plecy, nabierając tym samym tak chcianego przez Ye Liana dystansu, wypuściła z objęcia palców szklankę, po czym rozpostarła je na blacie jak rozgwiazda. Innymi słowy przybrała pozycję, teraz wciąż neutralną, otwartą, ale także w gotowości na potencjalną potyczkę.
Wziął wdech i powoli wypuścił powietrze w płuc.
— To nie tak — zaczął, ale zatrzymał się. Cholera, może jednak zabolało bardziej niż zwykle? Dawno nikt nie powiedział mu tak tego dobitnie; jedyną różnicą między Ye Lianem a innymi, i która jednocześnie była jedynym powodem, dla którego po prostu nie odpuścił, była jego obojętność, nie wrogość. Nie wrogość. Musiał powtórzyć to sobie parę razy. — Jestem mężczyzną, zgadza się. Jestem też kobietą. Jestem siebie pewny. Mówienie w taki sposób, ubieranie… mają na celu sprawić, że będę lepiej czuć się we własnej skórze. Bardziej w zgodzie ze sobą. — Przełknął ślinę. Nie spuszczał wzroku z srebra jego spojrzenia. — Oczywiście, że każdy ma prawo do własnej percepcji i odbierze mnie tak, jakie będzie jego pierwsze skojarzenie, ale to ostatecznie nie ma dla mnie znaczenia. Nie mam zamiaru nikogo ani manipulować, ani oszukiwać, ani wykorzystywać jego upojenia alkoholowego. — Skrzywił się, jakby ugryzł całą cytrynę wraz ze skórką. — Nie będę robić tajemnicy z tego, co mam w spodniach tudzież sukience, jeśli mam się do kogoś zbliżyć. Każdy, komu przeszkadza, co tam znajdzie, może spadać.
Gdy skończył, potarł skroń, która zapulsowała raz od nagłego nagromadzenia stresu. Westchnął ciężko, odwrócił wzrok i pokręcił głową.
— Cholera, to było naprawdę nieuprzejme z twojej strony. Popatrz, jaka zrobiłam się defensywna.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Ye Lian and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.
Cienkie palce badały szkło. Przyjęta przez mężczyznę formalna sztywność postawy spotęgowała dostarczany organizmowi gorąc – zapiekł traktowany alkoholem przełyk, docierając do dna pustego żołądka. Tylko godność i wpojona etyka zachowała w odruchach odpowiednie maniery, nie pozwalając choćby skrzywić się kącikom ekstrawaganckich ust. Zdał sobie sprawę, że paliczki w końcu spełzły ulegle ze ścianki naczynia i zaczepiły się o blat; zagryzał niesmak, chwilowe oszołomienie, nigdy nie reflektował bowiem mocnych trunków. Zdrowy rozsądek sugerował, aby zaprzestał już w tym momencie, aby podniósł z kolan złożony od linijki szalik i opuścił to miejsce, najszybciej jak potrafił – bo inna decyzja przyniesie kłopoty, których nie tak łatwo będzie przecież się pozbyć. Z jakiegoś powodu nie posłuchał głosu racjonalizmu. Wełniany szal wciąż ocieplał jego uda, płaszcz przyozdabiał szczupłe ramiona, nadając jej miano peleryny królewskiej, aniżeli zwykłego materiału chroniącego przed panującym na zewnątrz ziąbem.
Bliska obecność mężczyzny pozwalała mu zrozumieć kontekst wypowiedzi. Jedynie. Hałas w żadnym wypadku nie ułatwiał rozmowy, w którą beznadziejnie wpadli; trudno było mu zrozumieć wszystkie kierowane do niego słowa, większości zdawał się jedynie domyślać i jak okazało się później — niemalże bezbłędnie. Nigdy nie był dobrym towarzystwem. Zresztą, wcale nie planował nikogo zagadywać, nie chciał nikogo poznawać, dowiadywać się tych wszystkich niepotrzebnych dla niego informacji: domysłów co do jego intencji, dla których posadził tyłek na hokerze, nie potrzebował uświadamiać się, że kolejny raz uraził kogoś swoją oziębłą analizą. A tym bardziej nie chciał poznawać żadnych imion. Dlatego, kiedy w tym niebotycznym huku uderzających o siebie basów dosłyszał przemykające przez wygięte w figlarnym uśmiechu usta krótkie, acz dźwięczne miano, poczuł się niekomfortowo — jakby co najmniej poznał czyiś niemoralny sekret. Kisara mógł dostrzec, jak niezbadana krystaliczność tęczówek kieruje się na jasną twarz, jak wzrok wplątuje się na ułamek chwili w te rozpuszczone krucze włosy, które w pomieszczeniu co chwila przyjmowały najróżniejsze kolory, w tym najbardziej pasujące do tych niewiarygodnie śmiałych oczu – błękitu sięgającego aż po kres turkusu.
Co więc powinien mu odpowiedzieć?
Kontrast tych spojrzeń zdawał się zamrozić czas — jak gdyby ktoś postanowił wcisnąć w pilocie guzik odpowiadający za opóźnienie całego rozgrywanego za ich plecami teatrzyku; wygłuszając gwar i wyprowadzając chaosu za żelazne drzwi. Zdawał się dostrzegać w tej ciemności każdy detal przyjętej pozycji, był świadkiem, jak materiał sukienki marszczy się jedwabiście na udach (wraz z wyprostowaniem pleców), jak błyszczące drobinki odbijają docierające do ich skąpanych w tajemniczym półmroku twarzy światło. Domyślał się, że mężczyzna poczuł się urażony. Gdyby tylko miał zdolności odbijania obcych emocji, to z pewnością i na jego licu pojawiłaby się ta sama cząstka zauważonego niesmaku. Nie mógł jednak kopiować reakcji, kiedy sam nie potrafił wyrażać się wystarczająco ekspresywnie — jego nieruchomość i kamienność surowych oczu wydawała się bezwzględna — wręcz arogancka. Trudno było mu się z tego wytłumaczyć, choć pokrótce zastanawiał się, czy w ogóle powinien. Nie byli dla siebie nikim bliskim. Był jedynie dziwnym facetem z klubu, który najwidoczniej pomylił lokale i przy okazji wszedł stopą na leżące na ziemi grabie. Nigdy nie obrażał nikogo w sposób celowy, to pozostali robili to notorycznie. Nauczony przeszłości stawiał przed sobą mur. Aby uniknąć zawodu. Zachowanie niebywale egoistyczne. Ale potrzebne. Czy teraz?
Smutne, rozczarowane spojrzenie kierowane w blat. Nie potrafił zareagować. Brakowało mu pewności, umiejętności, a z pewnością brakowało mu jeszcze wachlarza czułych gestów, które w jego mniemaniu zostałyby odebrane za wymuszone i zobowiązujące. Patrzał, jak długie pasmo wyplątuje się zza ucha, jak cień zachmurzonego uśmiechu zdobi zmęczone usta. Uświadomił sobie, że nie jest w stanie dłużej na niego patrzeć. Odwrócił w milczeniu wzrok. Chciał coś powiedzieć, ale przypuszczał, że żadne z jego cichych i spokojnych tonów nie zdoła przebić się przez narastający gwar; ponad śmiechy i wiwatujący tłum, przekrzykujący się o kolejne decybele. Od jego podnoszenia starło się już gardło.
Przed wyciągnięciem telefonu komórkowego z kieszeni płaszcza, dał znak Haruto — zamówił dokładnie to samo. Dwa razy. Zimną wysokoprocentową wódkę. Kąciki ust po wypiciu zadrgały niczym rażone prądem. W tym niewinnym stanie niebędącym ani upojeniem, ani trzeźwości, ujął urządzenie w obie dłonie. Towarzystwo Ye Liana wywoływało niezręczność, a aktualne zachowanie nie poprawiało tych odgórnie przypisanych odczuć. Szelest zsuwających się z hokera ubrań był niesłyszalny. Najpierw pojawił się zapach — sięgał łagodnych, acz głębokich nut drzewa sandałowego. Zapach niosący ze sobą wyobrażenie gabinetu na najwyższym piętrze biurowca, niekojarzący się z zabawą, bardziej ze sztywnym kręgosłupem moralnym, który poddawała wątpliwościom nuta ostrego wydychanego trunku. Zaraz za wonią pojawił się rozbłysk prostokątnego dużego wyświetlacza drogiej komórki — ręka przytrzymująca urządzenie przyozdobiona była srebrnym zegarkiem o okrągłej skomplikowanej tarczy. Ekran ułożył pod kątem, niedaleko szczupłych podpartych o blat obcych dłoni.
Kiedy tylko spojrzenie Kisary osiadło na wypisanej wiadomości, kiedy choćby sięgnęło wyżej i dostrzegło tajemniczą twarz, pisarz wycofał się w tłum roztańczonych ludzi, starając się omijać ich w sposób przypominający odrazę.
Prosto w kierunku wyjścia.
Jedynego powietrza.
Chłód zadziałał orzeźwiająco. Kilka kieliszków wystarczyło, aby nabyć trudność do pokonania kilku płaskich stopni. Dźwięk zamykanych drzwi odciął dopływ muzyki. Pozostało jedynie jej zduszone echo i skrzypienie zalegającego na chodniku śniegu, gdy mężczyzna kroczył przed siebie, zostawiając ślady eleganckich markowych butów. Poły płaszcza podwiewał wiatr; niósł klejące się do włosów drobinki śnieżynek. Zatrzymał się pod murkiem dokładnie w miejscu, w którym niedawno mijał grupkę młodych roznegliżowanych dziewczyn. Wtedy też pytały go o papierosa. Obrócił się pod delikatnie zawiewający wiatr, starając się owinąć wokół szyi, dotychczas odstresowujący element ubioru, popielaty szalik. Nasłuchiwał, nie będąc jednocześnie pewien własnych intencji. Co tak naprawdę zamierzał, kiedy ten postanowi za nim wyjść?
Czy Kisara w ogóle chciał?
Bliska obecność mężczyzny pozwalała mu zrozumieć kontekst wypowiedzi. Jedynie. Hałas w żadnym wypadku nie ułatwiał rozmowy, w którą beznadziejnie wpadli; trudno było mu zrozumieć wszystkie kierowane do niego słowa, większości zdawał się jedynie domyślać i jak okazało się później — niemalże bezbłędnie. Nigdy nie był dobrym towarzystwem. Zresztą, wcale nie planował nikogo zagadywać, nie chciał nikogo poznawać, dowiadywać się tych wszystkich niepotrzebnych dla niego informacji: domysłów co do jego intencji, dla których posadził tyłek na hokerze, nie potrzebował uświadamiać się, że kolejny raz uraził kogoś swoją oziębłą analizą. A tym bardziej nie chciał poznawać żadnych imion. Dlatego, kiedy w tym niebotycznym huku uderzających o siebie basów dosłyszał przemykające przez wygięte w figlarnym uśmiechu usta krótkie, acz dźwięczne miano, poczuł się niekomfortowo — jakby co najmniej poznał czyiś niemoralny sekret. Kisara mógł dostrzec, jak niezbadana krystaliczność tęczówek kieruje się na jasną twarz, jak wzrok wplątuje się na ułamek chwili w te rozpuszczone krucze włosy, które w pomieszczeniu co chwila przyjmowały najróżniejsze kolory, w tym najbardziej pasujące do tych niewiarygodnie śmiałych oczu – błękitu sięgającego aż po kres turkusu.
Co więc powinien mu odpowiedzieć?
Kontrast tych spojrzeń zdawał się zamrozić czas — jak gdyby ktoś postanowił wcisnąć w pilocie guzik odpowiadający za opóźnienie całego rozgrywanego za ich plecami teatrzyku; wygłuszając gwar i wyprowadzając chaosu za żelazne drzwi. Zdawał się dostrzegać w tej ciemności każdy detal przyjętej pozycji, był świadkiem, jak materiał sukienki marszczy się jedwabiście na udach (wraz z wyprostowaniem pleców), jak błyszczące drobinki odbijają docierające do ich skąpanych w tajemniczym półmroku twarzy światło. Domyślał się, że mężczyzna poczuł się urażony. Gdyby tylko miał zdolności odbijania obcych emocji, to z pewnością i na jego licu pojawiłaby się ta sama cząstka zauważonego niesmaku. Nie mógł jednak kopiować reakcji, kiedy sam nie potrafił wyrażać się wystarczająco ekspresywnie — jego nieruchomość i kamienność surowych oczu wydawała się bezwzględna — wręcz arogancka. Trudno było mu się z tego wytłumaczyć, choć pokrótce zastanawiał się, czy w ogóle powinien. Nie byli dla siebie nikim bliskim. Był jedynie dziwnym facetem z klubu, który najwidoczniej pomylił lokale i przy okazji wszedł stopą na leżące na ziemi grabie. Nigdy nie obrażał nikogo w sposób celowy, to pozostali robili to notorycznie. Nauczony przeszłości stawiał przed sobą mur. Aby uniknąć zawodu. Zachowanie niebywale egoistyczne. Ale potrzebne. Czy teraz?
Smutne, rozczarowane spojrzenie kierowane w blat. Nie potrafił zareagować. Brakowało mu pewności, umiejętności, a z pewnością brakowało mu jeszcze wachlarza czułych gestów, które w jego mniemaniu zostałyby odebrane za wymuszone i zobowiązujące. Patrzał, jak długie pasmo wyplątuje się zza ucha, jak cień zachmurzonego uśmiechu zdobi zmęczone usta. Uświadomił sobie, że nie jest w stanie dłużej na niego patrzeć. Odwrócił w milczeniu wzrok. Chciał coś powiedzieć, ale przypuszczał, że żadne z jego cichych i spokojnych tonów nie zdoła przebić się przez narastający gwar; ponad śmiechy i wiwatujący tłum, przekrzykujący się o kolejne decybele. Od jego podnoszenia starło się już gardło.
Przed wyciągnięciem telefonu komórkowego z kieszeni płaszcza, dał znak Haruto — zamówił dokładnie to samo. Dwa razy. Zimną wysokoprocentową wódkę. Kąciki ust po wypiciu zadrgały niczym rażone prądem. W tym niewinnym stanie niebędącym ani upojeniem, ani trzeźwości, ujął urządzenie w obie dłonie. Towarzystwo Ye Liana wywoływało niezręczność, a aktualne zachowanie nie poprawiało tych odgórnie przypisanych odczuć. Szelest zsuwających się z hokera ubrań był niesłyszalny. Najpierw pojawił się zapach — sięgał łagodnych, acz głębokich nut drzewa sandałowego. Zapach niosący ze sobą wyobrażenie gabinetu na najwyższym piętrze biurowca, niekojarzący się z zabawą, bardziej ze sztywnym kręgosłupem moralnym, który poddawała wątpliwościom nuta ostrego wydychanego trunku. Zaraz za wonią pojawił się rozbłysk prostokątnego dużego wyświetlacza drogiej komórki — ręka przytrzymująca urządzenie przyozdobiona była srebrnym zegarkiem o okrągłej skomplikowanej tarczy. Ekran ułożył pod kątem, niedaleko szczupłych podpartych o blat obcych dłoni.
To nie jest dobre miejsce na rozmowy. Palisz?
Kiedy tylko spojrzenie Kisary osiadło na wypisanej wiadomości, kiedy choćby sięgnęło wyżej i dostrzegło tajemniczą twarz, pisarz wycofał się w tłum roztańczonych ludzi, starając się omijać ich w sposób przypominający odrazę.
Prosto w kierunku wyjścia.
Jedynego powietrza.
Chłód zadziałał orzeźwiająco. Kilka kieliszków wystarczyło, aby nabyć trudność do pokonania kilku płaskich stopni. Dźwięk zamykanych drzwi odciął dopływ muzyki. Pozostało jedynie jej zduszone echo i skrzypienie zalegającego na chodniku śniegu, gdy mężczyzna kroczył przed siebie, zostawiając ślady eleganckich markowych butów. Poły płaszcza podwiewał wiatr; niósł klejące się do włosów drobinki śnieżynek. Zatrzymał się pod murkiem dokładnie w miejscu, w którym niedawno mijał grupkę młodych roznegliżowanych dziewczyn. Wtedy też pytały go o papierosa. Obrócił się pod delikatnie zawiewający wiatr, starając się owinąć wokół szyi, dotychczas odstresowujący element ubioru, popielaty szalik. Nasłuchiwał, nie będąc jednocześnie pewien własnych intencji. Co tak naprawdę zamierzał, kiedy ten postanowi za nim wyjść?
Czy Kisara w ogóle chciał?
Warui Shin'ya, Ejiri Carei, Satō Kisara and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Przeciągająca się cisza po ostatnim wypowiedzianym przez nią słowie - względna, bo jedynie między nimi; w tych warunkach trudno było o bardziej głośne środowisko - utwierdzała ją w fakcie, że… niepotrzebnie wylała w kierunku mężczyzny tyle emocji. Poczuł na rozgrzanym karku pieczenie nadchodzącej z wolna fali wstydu. Zdawałoby się, że Kisara dawno zapomniała, co to jest, a jednak im więcej czasu mijało, a nieznajomy nie odpowiadał, coraz bardziej się w niej zatapiał. Wkrótce i ona odwróciła wzrok, wbijając go uporczywie w stojącą przed nią szklankę z trunkiem. Niemal umiała wyobrazić sobie trzask zębatek w jej mózgu, które niespiesznie, ale skutecznie początkowały uruchomienie się mechanizmu odgradzającego ją od tych nieprzyjemnych wrażeń. Hałaśliwy pokój stawał się coraz bardziej odległy mentalnie, tak samo jak i siedzący obok blondyn. Alkohol w jej krwiobiegu ułatwiał ten destrukcyjny proces; odrealnienie z jego pomocniczym, otępiającym działaniem następowało jeszcze płynniej. Ile czasu minie, by jej niechętny rozmówca ostatecznie wstał i wyszedł bez słowa pożegnania? Nie wiedziała, ale miała nadzieję, że dla niej, będącej lekko poza swoim ciałem, będzie to może jedynie sekundka.
Przerabiał już ten… typ osobowości, powiedzmy. Nie identyczny, rzecz jasna; Kaname ostatecznie, odpowiednio sprowokowany, faktycznie wybuchał całym swoim ogniem. Wcześniejszy spokój wypadał wtedy jak zwykła cisza przed sztormem, nic więcej. Kisara już prędzej odnajdywał się w chaosie emocji niż w takim stoicyzmie, który właściwie zahaczał po prostu o ignorancję. Przyjęcie takiej bierności, jaką poczęstował ją blondyn, było więc znajome tylko częściowo. Jej intensywność była nowelą; przyzwyczajony do wywoływania silnych odczuć w innych, został wyprowadzony z równowagi przez brak tego - jak się wydawało, nieodłącznego - czynnika.
Czuł, że jego usta chcą mówić dalej, ale wiedział również, że miałby zero kontroli nad słowami, które by się wydostały z jego gardła. Powinien być już cicho. Odpuścić. Najlepiej samemu stąd iść. Nie musiał czekać, aż to jego opuszczą, prawda? Tylko że jednocześnie miał wrażenie, że przykleił się wręcz do stołka, a jego kończyny są jak z marmuru - ciężkie, sztywne, pozbawione ruchu. By upewnić się chociaż, że pozostanie milczący, przystawił zimną szklankę do ust. Efekt był dwójniaki: faktycznie zajął się piciem, a tym samym chłód resztek lodu przywrócił mu trochę przytomności. Dłonie na nowo poczuły wilgoć szklanki, plecy zaprotestowały lekko od długiego siedzenia na krześle bez oparcia. Ciało stało się na powrót trochę bardziej jego.
Błyszczący przed nim ekran telefonu był jak wyrwany z innej, równoległej rzeczywistości. Zamrugał kilkakrotnie i zbliżył twarz, by odczytać wyświetlający się… tekst. Jednocześnie, rozpraszając jego uwagę, dotarł do niego drzewny, specyficzny zapach i wtem zauważył czemu. Było to zdecydowanie najbliżej, jak znaleźli się obok siebie. Trochę aż zaparło mu dech w piersi. Spodziewał się jego odejścia, a nie… tego.
„To nie jest dobre miejsce na rozmowy. Palisz?” Ledwo musnął spojrzeniem słowa na nowo, a ekran zabrano mu sprzed oczu. Wtedy też faktycznie blondyn wycofał się i wyszedł, zostawiając Kisarę kompletnie zdumioną.
Sekundę później prychnęła i zaklęła siarczyście z uczuciem. Nie ruszyła się z miejsca.
- Na co czekasz? - rozległo się pytanie, gdy Haruto podszedł bliżej. - Nie wychodzisz za nim?
Kisara roześmiał się niemiło, lecz urwał ostatecznie, widząc, że barman jednak nie żartował. - Mówisz serio? Przecież musiałeś widzieć, jak to wyglądało. Zawsze wszystko widzisz za barem - dodał, jakby przyjaciel miał się wywinąć. - Zachowywał się jak jakiś zadufany w sobie dupek!
- No? I co? Bardziej zestresowanego klubem człowieka jeszcze nie widziałem. To dość logiczne, że chciał wyjść, nie uważasz? - zapytał, spoglądając na Kisarę znad wycieranego akurat kieliszka. Miał zupełnie poważną minę, co tylko podminowało dziewczynę jeszcze bardziej.
- No okej. A ja tam po chuj? Żeby mógł mnie ignorować, ale na zewnątrz, żeby jeszcze było mi dodatkowo zimno w tyłek?! - wybuchł wreszcie, unosząc dłonie do góry w zdenerwowaniu. Nawet nie był pewien gdzie jest jego cholerna kurtka.
- Nie dowiesz się, dopóki nie pójdziesz. - Zauważył niesamowicie błyskotliwie. Uśmiechnął się zadziornie. - Znam cię. Jesteś ciekawy. Więc idź już lepiej, żeby się dowiedzieć, bo faktycznie ci ucieknie.
Kisara najpierw zmrużył oczy podejrzliwie, ale im dłużej mierzyli się spojrzeniami, tym szybciej dochodził do wniosku, że mężczyzna ma rację. Kurwa. Podjął się ostatniej deski ratunku… - Nie wiem gdzie są moje rzeczy.
…która była bezskuteczna, bo Haruto, jak z magicznej sakwy, wyciągnął w jego kierunku czarny płaszcz, w którym Kisara tu przyszedł. Jin warknął cicho pod nosem, kierując wzrok ku górze, jakby pytał niebios dlaczego taka kara go spotyka akurat w dzień, w który chciałby się trochę zrelaksować. Sekundy później zebrał się w sobie, ześlizgnął niezgrabnie z hokera i pognał na zewnątrz tą samą ścieżką, co wcześniej mężczyzna (choć może bez tylu niezręcznych wyminięć).
Płaszcz założył dopiero przed samym wyjściem, ale nadal bardzo niedbale. Nawet się nie zapiął, a jedynie nałożył na siebie klapy materiału - nie mówiąc już o czapce czy szaliku. Ku jego nieszczęściu było całkiem mroźnie, więc nie mógł powstrzymać się początkowo od lekkiego dygotania. Był już pewien, że się spóźnił, gdy wypatrzył wreszcie samotną sylwetkę w beżowym odzieniu. Podszedł do niego nie bez ostrożności.
- Nie lubię papierosów - oznajmił stosunkowo chłodno jak na Kisarę. Wystarczyło, że nie użył domyślnie przyjaznego tonu, jakim zwykle traktował ludzi. Pomimo swoich słów wyciągnął jedną fajkę z pudełka mężczyzny, nawet zanim ten mu je zaproponował. Bezceremonialnie nadstawił się, by pomógł mu go odpalić.
Przerabiał już ten… typ osobowości, powiedzmy. Nie identyczny, rzecz jasna; Kaname ostatecznie, odpowiednio sprowokowany, faktycznie wybuchał całym swoim ogniem. Wcześniejszy spokój wypadał wtedy jak zwykła cisza przed sztormem, nic więcej. Kisara już prędzej odnajdywał się w chaosie emocji niż w takim stoicyzmie, który właściwie zahaczał po prostu o ignorancję. Przyjęcie takiej bierności, jaką poczęstował ją blondyn, było więc znajome tylko częściowo. Jej intensywność była nowelą; przyzwyczajony do wywoływania silnych odczuć w innych, został wyprowadzony z równowagi przez brak tego - jak się wydawało, nieodłącznego - czynnika.
Czuł, że jego usta chcą mówić dalej, ale wiedział również, że miałby zero kontroli nad słowami, które by się wydostały z jego gardła. Powinien być już cicho. Odpuścić. Najlepiej samemu stąd iść. Nie musiał czekać, aż to jego opuszczą, prawda? Tylko że jednocześnie miał wrażenie, że przykleił się wręcz do stołka, a jego kończyny są jak z marmuru - ciężkie, sztywne, pozbawione ruchu. By upewnić się chociaż, że pozostanie milczący, przystawił zimną szklankę do ust. Efekt był dwójniaki: faktycznie zajął się piciem, a tym samym chłód resztek lodu przywrócił mu trochę przytomności. Dłonie na nowo poczuły wilgoć szklanki, plecy zaprotestowały lekko od długiego siedzenia na krześle bez oparcia. Ciało stało się na powrót trochę bardziej jego.
Błyszczący przed nim ekran telefonu był jak wyrwany z innej, równoległej rzeczywistości. Zamrugał kilkakrotnie i zbliżył twarz, by odczytać wyświetlający się… tekst. Jednocześnie, rozpraszając jego uwagę, dotarł do niego drzewny, specyficzny zapach i wtem zauważył czemu. Było to zdecydowanie najbliżej, jak znaleźli się obok siebie. Trochę aż zaparło mu dech w piersi. Spodziewał się jego odejścia, a nie… tego.
„To nie jest dobre miejsce na rozmowy. Palisz?” Ledwo musnął spojrzeniem słowa na nowo, a ekran zabrano mu sprzed oczu. Wtedy też faktycznie blondyn wycofał się i wyszedł, zostawiając Kisarę kompletnie zdumioną.
Sekundę później prychnęła i zaklęła siarczyście z uczuciem. Nie ruszyła się z miejsca.
- Na co czekasz? - rozległo się pytanie, gdy Haruto podszedł bliżej. - Nie wychodzisz za nim?
Kisara roześmiał się niemiło, lecz urwał ostatecznie, widząc, że barman jednak nie żartował. - Mówisz serio? Przecież musiałeś widzieć, jak to wyglądało. Zawsze wszystko widzisz za barem - dodał, jakby przyjaciel miał się wywinąć. - Zachowywał się jak jakiś zadufany w sobie dupek!
- No? I co? Bardziej zestresowanego klubem człowieka jeszcze nie widziałem. To dość logiczne, że chciał wyjść, nie uważasz? - zapytał, spoglądając na Kisarę znad wycieranego akurat kieliszka. Miał zupełnie poważną minę, co tylko podminowało dziewczynę jeszcze bardziej.
- No okej. A ja tam po chuj? Żeby mógł mnie ignorować, ale na zewnątrz, żeby jeszcze było mi dodatkowo zimno w tyłek?! - wybuchł wreszcie, unosząc dłonie do góry w zdenerwowaniu. Nawet nie był pewien gdzie jest jego cholerna kurtka.
- Nie dowiesz się, dopóki nie pójdziesz. - Zauważył niesamowicie błyskotliwie. Uśmiechnął się zadziornie. - Znam cię. Jesteś ciekawy. Więc idź już lepiej, żeby się dowiedzieć, bo faktycznie ci ucieknie.
Kisara najpierw zmrużył oczy podejrzliwie, ale im dłużej mierzyli się spojrzeniami, tym szybciej dochodził do wniosku, że mężczyzna ma rację. Kurwa. Podjął się ostatniej deski ratunku… - Nie wiem gdzie są moje rzeczy.
…która była bezskuteczna, bo Haruto, jak z magicznej sakwy, wyciągnął w jego kierunku czarny płaszcz, w którym Kisara tu przyszedł. Jin warknął cicho pod nosem, kierując wzrok ku górze, jakby pytał niebios dlaczego taka kara go spotyka akurat w dzień, w który chciałby się trochę zrelaksować. Sekundy później zebrał się w sobie, ześlizgnął niezgrabnie z hokera i pognał na zewnątrz tą samą ścieżką, co wcześniej mężczyzna (choć może bez tylu niezręcznych wyminięć).
Płaszcz założył dopiero przed samym wyjściem, ale nadal bardzo niedbale. Nawet się nie zapiął, a jedynie nałożył na siebie klapy materiału - nie mówiąc już o czapce czy szaliku. Ku jego nieszczęściu było całkiem mroźnie, więc nie mógł powstrzymać się początkowo od lekkiego dygotania. Był już pewien, że się spóźnił, gdy wypatrzył wreszcie samotną sylwetkę w beżowym odzieniu. Podszedł do niego nie bez ostrożności.
- Nie lubię papierosów - oznajmił stosunkowo chłodno jak na Kisarę. Wystarczyło, że nie użył domyślnie przyjaznego tonu, jakim zwykle traktował ludzi. Pomimo swoich słów wyciągnął jedną fajkę z pudełka mężczyzny, nawet zanim ten mu je zaproponował. Bezceremonialnie nadstawił się, by pomógł mu go odpalić.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.
Chłód przenikał do mięśni, a stamtąd już prostą drogą do włóknistych ścięgien, po marmurowe kości. Mróz był bezgłośny. W milczeniu wkradał się w powiewy wiatru, w zapach ciążących w powietrzu miejskich spalin i smród stojących za rogiem przepełnionych kontenerów. Ye Lian okrył usta materiałem ciepłego szalika. Przymknął oczy, czując jak rozgrzane alkoholem tęczówki przykrywa okład składający się z zimnych powiek. Czuł nieokreślone rozdarcie. Szarpało nim w kierunku miasta, ale myślami znajdował się na stopniach, na których prawie połamał nogi. Wydobył z kieszeni paczkę papierosów. Białe opakowanie o złotym rancie. „Palenie zabija” — krzyczał napis w dużym, białym prostokącie, ale Ye Lian wcale się nim nie przejął. Opuszki naparły na karton z większą siłą; pogniótł opakowanie. Na laminowanej powierzchni pojawiły się pierwsze zakrzywione pęknięcia. Wtedy też rozległ się trzask. Ramiona nabiegły skurczem. Zastygł w bezruchu Stał tyłem do klubu — blisko ściany budynku, jakby całą drogę zamierzał pokonać, trzymając się ściany, jak podczas górskiej śnieżycy, krocząc nad niezbadaną przepaścią. Stopy wrosły w betonową kostkę, jakby zamiast drogiego obuwia, miał na stopach cementowe podeszwy — zwiększające swój ciężar z każda mijającą sekundą. Nie miał pewności, ale przytłumiona podświadomość zdawała sobie sprawę, że to on. Jakby w dźwięku rozwartych na krótką chwilę drzwi, w tym gwarze przekrzykujących się ludzi, w akompaniamencie ogłuszającej muzyki był w stanie wyróżnić niesłyszalne dotąd kroki. Objęty przytłumioną, zimną przestrzenią, wsłuchiwał się w skrzypiący pogłos. Gniotły puch świeżego śniegu. Na chodniku było widać jedynie niepewne ślady ciągnące się wzdłuż obiektu. Teraz malowały się nowe.
Ramiona obniżyły się, a dłonie zawisły w końcu wzdłuż ciała. Nie potrafił zatrzymać wolno osuwającego się przed oczami obrazu. Zawiewający wiatr nieustanie dmuchał w ich twarze. Wplątywał się w leciutko drgające włosy, oprószając je śnieżnym wzorem topiących się geometrycznych kształtów. Na napływający zza pleców głos ścierpły mu policzki. Tym razem był czystszy, miał w sobie charakterystyczną figlarną nutę, która, choć w aktualnym momencie zdawała się okryta niezadowoleniem, pobrzmiewała dźwięcznie w sylabach. A on? Ye Lian
mógł jedynie szczycić się opanowaniem, którego wcale nie czuł. Obrócił się w jego stronę. Srebrne okowy tęczówek wysforowały się w kierunku poznanej twarzy, teraz tak dziwnie wyraźnej. W tym lekko zamglonym pryzmacie zwrócił uwagę na to, że przedstawiający się mu mężczyzna jest naprawdę wysoki, z pewnością wyższy o parę centymetrów. Nie zakładał tego. Kiedy siedzieli zgarbieni nad poplamionym blatem, umysł odgórnie przyjął, że to on jest od niego wyższy. Miał długie włosy, które porywane teraz przez frywolny wiatr, przyklejały się do policzków i gołej szyi. Lepiły się też do warg, które trzeba było odgarniać palcami. Nigdy nie wydawał się dostrzegać tylu szczegółów jak tej nocy. Zastanawiał się, czy barman oby na pewno nalał do jego kieliszków wysokoprocentowy alkohol, a nie lek na koncentracje, lek nadający kolorów czarno-białemu życiu. Przerażająco jaskrawych.
Wzrok Ye Liana zawisł na czarnych źrenicach, gdy palce mężczyzny pochwyciły drugą część opakowania. I choć uprzednio zaproponował palenie, nie wydawał się skory do dzielenia się z nim swoją paczką używek. Może dlatego, że również, jak i on — nie przepadał za papierosami, ale z jakiegoś dziwnego powodu postanowił zakupić je kilka minut przed przyjściem do baru. Być może miały ukoić jego nerwowe myśli, kiedy będzie już po wszystkim. Po raz pierwszy mógł nazywać się naiwniakiem, skoro zawierzał w lecznicze właściwości skręconego, szkodliwego tytoniu. Opakowanie nie było otwarte. Zaszeleściła rozrywana folia. Odgięta tekturka ukazała rząd równo schowanych brązowych filtrów.
— Ja też — przyznał, przyglądając się beznamiętnie, jak szczupłe palce Kisary zaciskają się na używce, jak nadstawia ją chwilę później nad płomień zapalniczki. — Mówią, że dostarczają przyjemności. Z pozoru tak, ale tak naprawdę zaciągając się dymem papierosowym, wciągasz siedem tysięcy substancji chemicznych. Tak zwana przyjemność okupiona ryzykiem. — Odsunął zapalniczkę. — Nie lubię również takich miejsc.
Mógł podejrzewać, że mężczyzna już dawno to załapał — dokładnie w momencie, kiedy zasiadł na hokerze. Wydawał się przecież jak wycięty ze zdjęcia, z obrazu wykwintnej restauracji, w której serwują kawior z Bieługi, aniżeli tanią wódkę spod blatu. Nawet teraz jawił się niesamowicie elegancko i wymuskanie, nawet jeśli szarość oczu, wydawała się nieco przyćmiona, ruchy o kilka niezgrabnych gestów zbyt wątpliwe, a usta nabiegły smakiem wypitego alkoholu.
— I rozmów — dopowiedział po namyśle, wciskając zapalniczkę do kieszeni. Spojrzał wtedy na paczkę papierosów, rozważając, czy powinien mu towarzyszyć. — Moje myśli nieczęsto podobają się innym. Trudno je selekcjonować. A raczej ton, w jakim postanawiam je wyrażać. Możliwe, że to wszystko jego sprawka. Mojego głosu. Możliwe, że także mimiki. Tego, że nie obsypuje cukrem epitetów. Nikogo nie próbuję oszukać. — Chmura jego oddechu zawisła przed ustami, a twarz skrzywiła się w lekkim (ledwo dostrzegalnym na skamieniałej twarzy) grymasie. — Prawda nie podoba się ludziom. Ale zatrzymywana w sobie, tworzy nawarstwiający bałagan. Jakie jest więc wyjście z sytuacji?
Odetchnął i obrócił się do niego bokiem. Przytknął zaciśnięta paczkę papierosów do nasady nosa. Czuł, że traci kontrole nad językiem, nad swoimi myślami, nad reakcjami. Najbardziej ze wszystkiego obawiał się otępienia zmysłów. A powoli zaczęły naginać granicę trzeźwych możliwości. Czy naprawdę zamierzał przyznać się przed nieznajomym do swoich prawdziwych powodów przybycia? Od kiedy był w tym taki śmiały? Zawsze wolał przemilczeć prawdę, aniżeli ją potwierdzać. Czuł, jak obleczony długi płaszcz porywa wiatr, jak umysł trąca zirytowanie, które podbite trunkiem zdawało mu się w tym momencie nie do zniesienia. Nie znosił siebie. Swojej bierności, niezdecydowania, bo choć obierał cele, rezygnował z nich w chwili konfrontacji. Miał mnóstwo wymówek. Przypomniał sobie o wszystkich postanowieniach, które niósł w stronę tego klubu. Tłumaczył przed sobą, że chce w końcu coś zmienić. Nazywał to zapomnieniem. Ale tak naprawdę chodziło o bezduszne zastąpienie gniotącego bólu.
Zdał sobie sprawę, że wykonał ruch niemalże samotnie, bo nigdy nie ośmieliłby się na tak ostentacyjne nadłamanie obcej strefy prywatności. Zesztywniałe palce zacisnęły się na zmarszczonych połach zarzuconego na wątłe ramiona płaszcza. Opakowanie papierosów leżało już w kupce śniegu, tuż przy ich stopach. Plecy Kisary przywarły do ściany budynku, wtedy też rozległ się ostatni krok, przesuwający się i oprószający ich obuwie drobną warstwą śniegu. Kiedy zdał sobie sprawę z tego, co zamierzał zrobić, twarz mężczyzny zatrzymała się na ledwie paru minimetrach od unoszącej się słodkiej pary obcego oddechu. Powieki Ye Liana były na wpół przymknięte, przyglądały się bladym ustom; ciemna kotara rzęs zebrała grubą warstwę śnieżnych drobinek, które przyczepiły się na każdym dostrzeganym z bliskości minimetrze kamienistego spojrzenia. Wargi najpierw zaciśnięte, rozchyliły się; ale zadrgały. Chyba ten odruch stał się powodem do ponownego zamknięcia. Wahał się i cały się napinał. Do momentu aż nie nabrał szeleszczącego wdechu; jakby dźwigał na ramionach niebotyczny ciężar. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się tak skrępowany, jak tego wieczoru. Co on właściwie robił? Nie sądził, że kiedykolwiek pozwoli złapać się w sidła desperacji. Nieważne, ile miał oleju w głowie, nieważne, że wszystko to absurd: za iskierkę nadziei byłby w stanie ruszyć w dym. Dzisiaj wystarczyło tylko tyle. Zaczepione w płaszcz palce poluźniły uchwyt. Kisara mógł przypuszczać, że dzieliło go kilka chwil od automatycznej ewakuacji tego drugiego.
Ramiona obniżyły się, a dłonie zawisły w końcu wzdłuż ciała. Nie potrafił zatrzymać wolno osuwającego się przed oczami obrazu. Zawiewający wiatr nieustanie dmuchał w ich twarze. Wplątywał się w leciutko drgające włosy, oprószając je śnieżnym wzorem topiących się geometrycznych kształtów. Na napływający zza pleców głos ścierpły mu policzki. Tym razem był czystszy, miał w sobie charakterystyczną figlarną nutę, która, choć w aktualnym momencie zdawała się okryta niezadowoleniem, pobrzmiewała dźwięcznie w sylabach. A on? Ye Lian
mógł jedynie szczycić się opanowaniem, którego wcale nie czuł. Obrócił się w jego stronę. Srebrne okowy tęczówek wysforowały się w kierunku poznanej twarzy, teraz tak dziwnie wyraźnej. W tym lekko zamglonym pryzmacie zwrócił uwagę na to, że przedstawiający się mu mężczyzna jest naprawdę wysoki, z pewnością wyższy o parę centymetrów. Nie zakładał tego. Kiedy siedzieli zgarbieni nad poplamionym blatem, umysł odgórnie przyjął, że to on jest od niego wyższy. Miał długie włosy, które porywane teraz przez frywolny wiatr, przyklejały się do policzków i gołej szyi. Lepiły się też do warg, które trzeba było odgarniać palcami. Nigdy nie wydawał się dostrzegać tylu szczegółów jak tej nocy. Zastanawiał się, czy barman oby na pewno nalał do jego kieliszków wysokoprocentowy alkohol, a nie lek na koncentracje, lek nadający kolorów czarno-białemu życiu. Przerażająco jaskrawych.
Wzrok Ye Liana zawisł na czarnych źrenicach, gdy palce mężczyzny pochwyciły drugą część opakowania. I choć uprzednio zaproponował palenie, nie wydawał się skory do dzielenia się z nim swoją paczką używek. Może dlatego, że również, jak i on — nie przepadał za papierosami, ale z jakiegoś dziwnego powodu postanowił zakupić je kilka minut przed przyjściem do baru. Być może miały ukoić jego nerwowe myśli, kiedy będzie już po wszystkim. Po raz pierwszy mógł nazywać się naiwniakiem, skoro zawierzał w lecznicze właściwości skręconego, szkodliwego tytoniu. Opakowanie nie było otwarte. Zaszeleściła rozrywana folia. Odgięta tekturka ukazała rząd równo schowanych brązowych filtrów.
— Ja też — przyznał, przyglądając się beznamiętnie, jak szczupłe palce Kisary zaciskają się na używce, jak nadstawia ją chwilę później nad płomień zapalniczki. — Mówią, że dostarczają przyjemności. Z pozoru tak, ale tak naprawdę zaciągając się dymem papierosowym, wciągasz siedem tysięcy substancji chemicznych. Tak zwana przyjemność okupiona ryzykiem. — Odsunął zapalniczkę. — Nie lubię również takich miejsc.
Mógł podejrzewać, że mężczyzna już dawno to załapał — dokładnie w momencie, kiedy zasiadł na hokerze. Wydawał się przecież jak wycięty ze zdjęcia, z obrazu wykwintnej restauracji, w której serwują kawior z Bieługi, aniżeli tanią wódkę spod blatu. Nawet teraz jawił się niesamowicie elegancko i wymuskanie, nawet jeśli szarość oczu, wydawała się nieco przyćmiona, ruchy o kilka niezgrabnych gestów zbyt wątpliwe, a usta nabiegły smakiem wypitego alkoholu.
— I rozmów — dopowiedział po namyśle, wciskając zapalniczkę do kieszeni. Spojrzał wtedy na paczkę papierosów, rozważając, czy powinien mu towarzyszyć. — Moje myśli nieczęsto podobają się innym. Trudno je selekcjonować. A raczej ton, w jakim postanawiam je wyrażać. Możliwe, że to wszystko jego sprawka. Mojego głosu. Możliwe, że także mimiki. Tego, że nie obsypuje cukrem epitetów. Nikogo nie próbuję oszukać. — Chmura jego oddechu zawisła przed ustami, a twarz skrzywiła się w lekkim (ledwo dostrzegalnym na skamieniałej twarzy) grymasie. — Prawda nie podoba się ludziom. Ale zatrzymywana w sobie, tworzy nawarstwiający bałagan. Jakie jest więc wyjście z sytuacji?
Odetchnął i obrócił się do niego bokiem. Przytknął zaciśnięta paczkę papierosów do nasady nosa. Czuł, że traci kontrole nad językiem, nad swoimi myślami, nad reakcjami. Najbardziej ze wszystkiego obawiał się otępienia zmysłów. A powoli zaczęły naginać granicę trzeźwych możliwości. Czy naprawdę zamierzał przyznać się przed nieznajomym do swoich prawdziwych powodów przybycia? Od kiedy był w tym taki śmiały? Zawsze wolał przemilczeć prawdę, aniżeli ją potwierdzać. Czuł, jak obleczony długi płaszcz porywa wiatr, jak umysł trąca zirytowanie, które podbite trunkiem zdawało mu się w tym momencie nie do zniesienia. Nie znosił siebie. Swojej bierności, niezdecydowania, bo choć obierał cele, rezygnował z nich w chwili konfrontacji. Miał mnóstwo wymówek. Przypomniał sobie o wszystkich postanowieniach, które niósł w stronę tego klubu. Tłumaczył przed sobą, że chce w końcu coś zmienić. Nazywał to zapomnieniem. Ale tak naprawdę chodziło o bezduszne zastąpienie gniotącego bólu.
Zdał sobie sprawę, że wykonał ruch niemalże samotnie, bo nigdy nie ośmieliłby się na tak ostentacyjne nadłamanie obcej strefy prywatności. Zesztywniałe palce zacisnęły się na zmarszczonych połach zarzuconego na wątłe ramiona płaszcza. Opakowanie papierosów leżało już w kupce śniegu, tuż przy ich stopach. Plecy Kisary przywarły do ściany budynku, wtedy też rozległ się ostatni krok, przesuwający się i oprószający ich obuwie drobną warstwą śniegu. Kiedy zdał sobie sprawę z tego, co zamierzał zrobić, twarz mężczyzny zatrzymała się na ledwie paru minimetrach od unoszącej się słodkiej pary obcego oddechu. Powieki Ye Liana były na wpół przymknięte, przyglądały się bladym ustom; ciemna kotara rzęs zebrała grubą warstwę śnieżnych drobinek, które przyczepiły się na każdym dostrzeganym z bliskości minimetrze kamienistego spojrzenia. Wargi najpierw zaciśnięte, rozchyliły się; ale zadrgały. Chyba ten odruch stał się powodem do ponownego zamknięcia. Wahał się i cały się napinał. Do momentu aż nie nabrał szeleszczącego wdechu; jakby dźwigał na ramionach niebotyczny ciężar. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się tak skrępowany, jak tego wieczoru. Co on właściwie robił? Nie sądził, że kiedykolwiek pozwoli złapać się w sidła desperacji. Nieważne, ile miał oleju w głowie, nieważne, że wszystko to absurd: za iskierkę nadziei byłby w stanie ruszyć w dym. Dzisiaj wystarczyło tylko tyle. Zaczepione w płaszcz palce poluźniły uchwyt. Kisara mógł przypuszczać, że dzieliło go kilka chwil od automatycznej ewakuacji tego drugiego.
Ejiri Carei, Satō Kisara and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Strona 1 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku