Kanał rzeki biegnący po obrzeżach dzielnicy. Zimna woda rzeki wydaje się na pierwszy rzut oka spokojna, jednak gdzieniegdzie można się spotkać z mocniejszymi prądami i głębokim dnem. Po obu stronach rzeki znajduje się równy chodnik pokryty betonowymi płytami tworzący deptak, przeznaczony do spacerów i dla rowerzystów. Co jakiś czas koryto rzeki przecinają proste mosty bez zbędnych ozdób przeznaczone dla samochodów i pieszych. Miejsce często odwiedzane za dnia, nocą pozostaje jednak opustoszałe. Latarnie wzdłuż chodnika zostały postawione w zbyt dalekich odległościach od siebie sprawiając, że brzeg rzeki uchodzi raczej za niebezpieczny po zachodzie słońca. Podobno kręci się tutaj też nieciekawe towarzystwo. Kilku świadków skarżyło się na odgłosy strzałów w okolicy.
Świadome osoby istnienia bytów zamieszkujących świat dookoła nich były niczym istny magnes. Przyciągały to, czego nie powinny. Zbłąkane yurei odnajdywały w nich nikły cień szansy na powrót do życia. Przywierały do takich osób jak pijawki, wysysając życiodajną energię. Inne uczepiały się niczym pasożyty, niosąc ze sobą choroby w postaci klątw, które ostatecznie doprowadzały żyjące istoty do szaleństwa, a w najlepszym przypadku - do śmierci. Bo śmierć w takich chwilach była błogosławieństwem. Zbawieniem od tortur,
Dlatego czasami zazdrościł ludziom. Takim zwykłym, nieświadomym. Kiedy mijał ich sylwetki na mieście, a oni nawet nie zwracali uwagi na yokai i yurei, czuł w żołądku ukłucie. Bolesne i chłodne, wywołujące mdłości. Bywały dni, w których pragnął zapomnieć. Wydłubać sobie oczy. Przebić bębenki. Odciąć od tego drugiego świata.
Ale ten luksus nie był dla niego. Już nie.
Gdy nieznajoma, choć już nie AŻ tak nieznajoma, poruszyła się - on nawet nie drgnął. Uznał, że dziewczyna postanowiła oddalić się od plaży w kierunku tylko jej znanym. Usłyszawszy jednak jej słowa, które wręcz ocierały się o rozkaz, bardzo szybko porzucił ów nadzieję.
"Odwieziesz mnie"
Takie proste. Powinien to zrobić. Każdy dobrze wychowany gentleman z pewnością nie odrzuciłby prośby młodej damy.
Problem był jednak taki, że on wcale nie był gentlemanem.
A ona nie była damą.
- Nie. - odparł krótko i szybko. Za szybko. Pozostawiając jedno słowo w eterze, samotne, bez wyjaśnień. Westchnął, choć dziewczyna nie mogła tego ani zauważyć, ani tym bardziej dosłyszeć. Wreszcie poruszył się robiąc kilka kroków do przodu, zatrzymując się tuż przed nią. Niemal tak blisko, że ich ciała się stykały, choć wciąż brakowało paru milimetrów.
- Nie uważasz, że to nieco.... lekkomyślne? I głupie? - wyciągnął dłoń i ujął jej podbródek, zmuszając ją, by lekko uniosła głowę.
- Jesteś dziewczyną, a ja facetem. Do tego znamy się... ile? Piętnaście minut? I już chcesz pakować się do mojego auta? Schlebiasz mi, Shey. Doprawdy. - na jego ustach pojawił się uśmiech, choć na próżno mogła doszukiwać się w nich równie pozytywnej emocji.
- A co jeżeli jestem psychopatą? Gwałcicielem? Mordercą? Tacy jak my mamy swoje sposoby na takie jak ty. I nawet twoje pięści nie pomogą. - jak na potwierdzenie swoich słów odszukał palcami jej dłoni i ujął ją, przesuwając opuszką kciuka po szorstkiej nawierzchni knykci.
Zauważył.
Oczywiście że zauważył.
Wpatrywał się w jej oczy, chłonąc niczym gąbka każdą emocję wymalowaną na dziewczęcym licu. Nie bał się przełamać jej granicy. Nie w momencie, w którym czuł, że ma kontrolę. Bo przecież kontrola była tym, co dawało poczucie bezpieczeństwa. Dopiero jej brak mógł zachwiać podwaliny stoicyzmu i chłodnej kalkulacji.
Odsunął się tak nagle, jak się zbliżył, na powrót utrzymując dystans fizyczny pomiędzy nimi, a jego twarz na powrót przybrała wyraz neutralnego znużenia. Odwrócił głowę, spoglądając w bok, gdzieś na horyzont, gdzie majaczyły się w oddali zarysy wysokich wieżowców miasta.
- Zamówię ci taksówkę.
@Amakasu Shey
Warui Shin'ya, Amakasu Shey and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
- Myślisz, że mnie kurwa przestraszysz? - Weszła mu w słowo patrząc na niego jak na totalnego idiotę. Wiedziała na czym polegał świat. Wiedziała jak wyglądało zagrożenie i nawet jeśli nieznajomy nim był, perfidnie i świadomie decydowała się to ignorować, bo właśnie te cholerne niebezpieczeństwo; wielka niewiadoma wciągało takie osoby jak ona. Lgnęła do mroku niczym ćma do światła. - Wyglądasz na dobrego nauczyciela jazdy autem.
Uniosła lekko brwi ku górze, kiedy jego dłoń dotknęła zmarzniętej faktury jej odsłoniętej skóry. Jeszcze przed chwilą sobie grozili, a teraz pewnie z daleka wyglądali niczym jakaś nienormalna para miziająca się przy romantycznym wschodzie słońca. Życie bywało okropnie przewrotne. Westchnęła ponownie blokując z nim spojrzenie, tłumacząc mu patetycznie:
- Może zwyczajnie lubię udowadniać takim jak ty na ile stać moje pięści - odparła wytrzymując jego nieprzeniknione spojrzenie. I jeśli chciał wzbudzić w niej jakiekolwiek reakcje miał cholernego pecha, bo trafił swój na swojego. Powinien był się wcześniej odsunąć. Dopiął w końcu swego. Dzielące ich milimetry zmalały niebezpiecznie, kiedy postanowiła nie być bierna. Uśmiechnęła się odrobinę szalenie wspinając na palce, niwelując dzielącą ich wysokość. Jej nos prawie zahaczył o jego własny, kiedy przekrzywiła lekko głowę na bok, bo granice istniały przecież po to, żeby je łamać. Jego ciepły oddech omiótł jej skórę, gdy zatrzymała się dosłownie w ostatniej chwili. Byli tak blisko, a jednak tak daleko kiedy ciepły dotyk jego palców załaskotał wierzch jej dłoni. Nie potrafiła się go bać. Może i była tak głupia za jaką ją uważał. Kryminaliści stanowili nie rzadko towarzystwo, w którym przyszło jej się obracać, nie żeby tego chciała, nie żeby była lepsza. Shingetsu rzeczywiście zeszło na psy, jak ująłby to Ryoma. Każdy jej gest niósł ze sobą wyzwanie, bo pakowanie się w kłopoty wychodziło jej naturalnie. Patrzenie jak daleko mogła się posunąć sprawiało jej chorą satysfakcję. Nie była zawiedziona, kiedy się odsunął. Byli do siebie całkiem podobni. Pewni własnych umiejętności. Wiecznie szukający przeciwników. Nie zabrała mu kontroli, którą dzierżył niczym broń, jednak zdecydowanie nagięła cienką dzielącą ich granicę.
Zamówię ci taksówkę.
Bycie gentelmenem wychodziło mu uszami nawet, jeśli się nie starał. Pomimo tej całej obojętności otulone znudzeniem, chyba nie potrafił być skurwysynem. A może nie chciał nim być? Nie, żeby go oceniała. Pokręciłam jedynie przecząco głową i ruszyła w przeciwnym do niego kierunku. Wolnymi krokami.
- Seiwa-Genji, Minamoto - zawołała go, nie spoglądając więcej w jego stronę. Idąc w stronę zaparkowanego drogiego samochodu. W ostatnim momencie wyciągnęła klucze do domu zaciskając na metalu szczupłe palce. Ich znajomy chłód dodał jej zaledwie entuzjazmu, kiedy z wyrachowaniem oparła się jedną dłonią na masce samochodu. Metal bez problemu wytrzymał jej niewielki ciężar, kiedy wygięła w łuk zgrabne plecy nachylając się. Ze skupieniem prawdziwej artystki - które pewnie podpatrzyła od samej Carei - zabrała się do dzieła. Skrzeczący dźwięk rysowanego lakieru rozdarł piękną poranną ciszę, kiedy przejechała kluczem perfidnie po masce samochodu. Jednym płynnym ruchem zdzierając wierzchnią warstwę. Symbol, znak, pojedyńczą literę. S jak Shey? S jak - Pozdrowienia z Shingetsu.
@Seiwa-Genji Enma
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Kiedy dziewczyna rysowała jego samochód, Enma stał niemal w bezruchu, przypominając jeden z wielu posągów w muzeum, uważnie obserwując każdy jej ruch. Dwubarwne tęczówki podążały jej krokiem, jakby w obawie, że jakikolwiek szczegół mu umknie.
Niczym drapieżnik, czekający na odpowiedni moment.
Wreszcie skończyła posyłając w jego stronę jakże zadowolony wyraz malujący się na jej twarzy. Enma uniósł obie dłonie i powolnie, wręcz teatralnie zaklaskał. Jakby był właśnie świadkiem naprawdę interesującego spektaklu.
- Wow. To mi teraz pokazałaś. Jakże dojrzałe zachowanie. Jakże zbuntowane. Jakże edgy. No wow. - powiedział bezbarwnym głosem, zupełnie nie przypominając osoby sprzed paru chwil. Bo o ile wcześniej brzmiał bardziej na znudzonego, tak teraz ton obrósł lodem.
Obnażenie przez nią grupy, do której należała zmieniło właściwie wszystko. Bo Enma był w stanie tolerować członków Shingetsu, ale ich zachowania - właśnie takiego jak te - już niekoniecznie.
Zrobił krok w jej stronę, a kąciki ust uniosły się swobodnie ku górze, choć nie dotarły do oczu, zmazując jakąkolwiek nadzieję na rozbawienie.
Do śmiechu mu nie było.
I jej też nie będzie.
- Jeżeli chciałaś mi zaimponować, to niestety poległaś. Jeżeli zrobiłaś to z jakiś idiotycznych pobudek, no cóż, to też mnie nie ruszyło. - zrobił kolejny krok do przodu.
Samochód był w tym momencie mało ważny. Prawdę powiedziawszy stać było go na dziesięć takich, jak nie więcej. A druga sprawa, dziewczyna z pewnością otrzyma odpowiednią fakturę na pokrycie kosztów lakierowania. Enma już o to zadba. A raczej prawnicy jego klanu.
To, co go w tym momencie interesowało, to fakt, że była z Shingetsu.
I wiedziała, że Enma jest z Minamoto. W sumie to wyjaśniało jej wiedzę na temat jego nazwiska.
- Jako osoba z Shingetsu, mająca pełną świadomość z faktu, że jestem z klanu Minamoto, powinnaś znać konsekwencje swojego czynu. Nasze relacje są na cienkiej granicy. Czy twój debilny akt wandalizmu na mojej własności mam traktować jako wypowiedzenie wojny Minamoto przez Shingetsu? Bo jeżeli tak... - zatrzymał się przed nią, uśmiechając się szeroko. Bezbarwnie. Przerażająco.
-... to chętnie zaakceptuje.
Prawdę powiedziawszy wojna między ich grupami wisiała na włosku.
Prędzej czy później miało do niej dojść.
Pytanie tylko, czy dziewczyna była gotowa ponieść konsekwencje swojego aktu. Wszystko zależało od niej na dobrą sprawę.
- A teraz spierdalaj. Bo cię rozjadę albo poderżnę gardło. Twój immunitet na kobiecą nietykalność właśnie stracił datę ważności.
@Amakasu Shey
Amakasu Shey gardzi postem aż przykro.
- Mówisz tak kurewsko dużo - rzuciła z pogardą marszcząc brwi jak by rozbolała ją głowa. Nie wyglądała na przejętą jego groźbami. Z tak bliska cienie pod jej oczami idealnie się odznaczały. Wyglądała na zmęczoną. - Rozczaruję cię, ale nie we wszystkim chodzi o ciebie - dodała patetycznie nie potrafiąc zahamować przewrócenia oczami. Od dawna ktoś tak bardzo nie działał je na nerwy. Jawnie sobie z niego drwiła. Fakt, że trafiła akurat na niego nie mógł być przypadkiem. Powinna była die domyślić, że złość miała być pierwszym uczuciem wypływającym na powierzchnie oceanu obojętności, w którym topiła się od dawna. Życie było ironią. A denerwowała się dziecinnie łatwo.
Oczywiście nie chodziło w tym o samochód. Tylko o reakcję. Obydwoje jednak zdawali się zimni. Czy on także miał wrażenie, że był po prostu martwy? Potarła dłonią skroń zdając sobie sprawę, że nie zamierzał się zamykać. Im dłużej musiała słuchać jego wywodu tym bardziej coś ją bolało.
- Nie bądź śmieszny. Naprawdę myślisz, że ktoś tak nieistotny jak ja może decydować o czymkolwiek? - Odparowała patrząc na niego jak na idiotę. Namiastka kpiącego uśmieszku wygięła jej pełne wargi, chociaż spojrzenie pozostało wrogie. Nie była niezwyciężona. Nie była nikim ważnym i nigdy się za takiego nie podawała. Znała swoje miejsce, dzielnie odgrywając swoją rolę zwykłego pionka. Tego, którego wysyłało się na pierwszy ogień. Była jednym z wielu przynależnych do grupy, która sama w sobie nie szanowała własnych członków. Walcząc zyskiwała momentami specjalne traktowanie. Tylko wtedy, kiedy wygrywała. Stawała się opłacalna, przynosząca zyski. Wtedy o nią dbano. Rodziny jednak się nie wybierało, a nie pozostał jej już nikt inny. Ryoma porównując ją do bezpańskiego psa wcale specjalnie się nie pomylił.
Teraz to ona podeszła do niego o krok bliżej. Mniejsza odległość nie stępiła jednak jej hardego spojrzenia. Wojna między grupami w ogóle ją nie obchodziła. Obecna władza Shingetsu pozostawiała wiele do życzenia, jednak zamartwianie się czymś na co nie miało się wpływu pozostawiła Bakinowi. Prychnęła sucho kręcąc lekko w rozczarowaniu głową. Naprawdę spodziewał się czegoś więcej niż zwykłej zaczepki? Śmieszył ją.
Shingetsu. Minamoto. Minamoto. Shingetsu.
Wszyscy razem mogli się pierdolić.
- Może po prostu skłamałam. Wierzysz we wszystko co mówią ci nieznajomi? - Zadrwiła. Nie miała przy sobie niczego co świadczyłoby o jej przynależności. Oprócz chorego temperamentu oczywiście. Równie dobrze mogła nie mieć z grupami nic wspólnego. Młoda dziewczyna opatulona przydużą dresową bluzą biegającą z rana o nieludzko wczesnej porze. Byli dwójką zwykłych młodych ludzi. Tylko oni i szpetne słowa, którymi się obdarowywali. Nie było tutaj nic więcej. Nic mniej.
Ruszyła w jego stronę. Wymijając go w ostatniej chwili zatrzymała się z nim ramię w ramię. Stali blisko, a jednak tak bardzo daleko. Stalowe tęczówki wbiły się ponownie w falującą taflę rzeki. Bezproblemowo mógłby zrobić jej krzywdę. Była waleczna, ale nie niezwyciężona. Znała swoje możliwości. Jego groźby nie miały jednak pokrycia, bo oczekiwała od niego dokładnie to co oferował. Nie umiała jednak prosić.
- Właśnie po to przecież od początku cię kurwa prowokuję - wyznała beznamiętnie z tą ledwie słyszalną nutą rezygnacji. I były to pierwsze szczere, ciche słowa, które dzisiaj od niej usłyszał. Zabrakło mniejsca na sarkazm czy kpinę. Była samobójczynią, a Seiwa mógł być jej katem. Nie miała nic do stracenia. Nie obchodziło ją kim był, czym się zajmował i co sobie myślał. Zagadnęła go samolubnie, próbując go wykorzystać. Ten bijący od niego chłód, ta obojętność osoby, która przeżyła wiele; która była do wszystkiego zdolna. Czy to właśnie dlatego wydawało jej się, że był w stanie zakończyć to czego ona nie potrafiła?
Idąc przed siebie czuła pustkę. Założyła słuchawki na uszy odcinając się od rzeczywistości. Ponownie zalana obojętnością wiedząc, że tym razem nie było jej dane dołączyć do Amakasu Hayato. Chłopaka, który został zamordowany. Nie odwróciła się ani razu chociaż jeśli nieznajomy spojrzał w jej kierunku mógł zobaczyć lekko uniesioną dłoń machającą mu na odchodne. Dla niej nie było to negatywne spotkanie. Za to dziwnie interesujące. Uśmiechnęła się sama do siebie:
- Pierdol się!
Zt 2x
@Seiwa-Genji Enma
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Ostatnie dni zdawały się już zlewać w jedno. Czuł się podle, nie mógł patrzeć na siebie w lustrze, ale zamknięcie w czterech ścianach dawało mu wrażenie duszności, choć dom miał nad wyraz przestronny. Nie potrafił usiedzieć w miejscu, skupić się na twórczości, która i tak lądować musiała w szufladzie. Taniec nie dawał radości, kiedy wykonywany był w samotności, w małej, pustej salce, gdzie jedynym obserwatorem był on sam. Senzaki milczał, a Saga nie wiedział za co była to kara. Z tego co ostatnio widział, on również nie czuł się najlepiej, ale udawał, że jest całkowicie na odwrót. Albinos się o niego martwił, z całego serca, choć na swój primadonnowy sposób. Teraz nie dostawał odpowiedzi, zerkał co chwila na wyświetlacz telefonu, pozbawiony nowych powiadomień. Wystarczyłby jakiś znak. Krótkie „spierdalaj”, sugestywne „jeb się”, głosówka z pogardliwym prychnięciem. Tetsu doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Hayate karmił się atencją i odcięcie go od źródła zmusi do przemyślenia zachowania. Problem jedynie był w tym, że nie zaznaczył co musiał przemyśleć i nad czym popracować.
Wyszedł z domu rano nie mając większego celu. Ciepło wiosennego słońca nie potrafiło go jednak rozgrzać, zdawało się nie docierać do bladej skóry. Czuł się jakby jedną nogą stał przez cały czas w Kakuriyo, choć upewnił się kilka razy, że nadal jest w ciele i nie przenika przez obiekty jak typowy, niematerialny duch. Wszystko było w porządku, pomijając osłabienie i te dziwne coś dziejące się z miejscem spisania kontraktu. Szyję musiał przez to zakrywać chustą. Zachciało im się po pijaku robić podpisy w tak niestrategicznych miejscach. Chociaż Senazki miał w tym wypadku gorzej – być może to przyczyniało się do jego odcięcia się od swojego yurei.
Nie wiedzieć kiedy i czemu znalazł się w Haiiro. Nigdy nie ciągnęło go do północnej dzielnicy, była zbyt szara, surowa, przepełniona smogiem. Nie było tu nic interesującego – kompleksy fabryczne, śmierdzące targi rybne, hałas przeładunku dobiegający ze strony portu. Ironicznie to właśnie hałaśliwy port stanowił jedyny znośny element w całej tej burej scenerii, starając się zachęcić turystów do zwiedzania miasta.
Żeby uniknąć tych najgorszych rejonów, skręcił w stronę rzeki. Z głębokim westchnięciem zgarnął część włosów, związując ją wyciągniętą z kieszeni gumką. Rano nie upiął ją w jedną z tych swoich fantazyjnych fryzur, nie ubrał się też tak, by wyglądać jak milion jenów. Zwracał na siebie mniej uwagi, choć tu, wzdłuż kanału niespecjalnie miał kto się mu przyglądać. Mijał jedynie pojedynczych przechodniów lub rowerzystów. Wyciągnął drugą gumkę i rozpuszczoną, niższą warstwę włosów rozdzielił na dwoje, dołączając je do już związanej kitki, przykrywając ją i splątując razem – dzięki temu fryzura wydawała się być obfitsza, nie smutnie oklapnięta. Mimo tego, koniec końskiego ogona sięgał mu niemalże bioder. Na pierwszy rzut oka można go było pomylić z bardzo płaską dziewczyną, zwłaszcza, że charakterystyczne, wskazujące na jego faktyczną płeć jabłko Adama zasłaniała szara chusta.
Z dłońmi wsuniętymi w kieszenie zaczął coś nucić, ostatecznie przechodząc do pełnoprawnego śpiewu. Nie potrzebował podkładu muzycznego żeby dobrze brzmieć, chociaż słowa wypowiadane po angielsku miały wyraźny japoński akcent. Cztery lata nie używał tego języka, a teksty w nim zwykle po prostu wykuwał na pamięć, nie zastanawiając się zbytnio nad sensem. Przypominały mu się dawne czasy, kiedy zagraniczne wywiady odbywały się w towarzystwie tłumacza, podobnie zresztą jak krótkie chwile, w których mógł zwiedzić kilka atrakcji kraju, w którym akurat znajdował się podczas trasy. Brakowało mu wyjazdów, spontanicznych występów…
Nie wiedział, w którym momencie przeszedł w taniec. Tak po prostu, zatrzymując się na środku deptaka, zatracając się w rytmicznych ruchach, w obrotach. Nie potrzebował sceny – cały świat nią był. Nie potrzebował muzyki, bo ta grała w jego sercu, duszy i głowie. Śpiewane słowa nadawały całego rytmu – każdemu przesunięciu stopy, machnięciu rękami, gestowi, odchyleniu głowy. Nie trwało to jednak długo, bo w końcu po jednym obrocie otworzył przymknięte powieki napotykając fiołkowym spojrzeniem kobietę o włosach w barwie purpury. Albinos nie wydawał się być w żadnym stopniu zmieszany niespodziewanym obserwatorem całego zajścia. Wręcz przeciwnie, uśmiechnął się ciepło do nieznajomej. Teraz to na pewno pomyśli, że jest jakiś niespełna rozumu.
@Luiza Kamińska
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
A, nie, powód jest inny... Zacznijmy od podstaw, gdzie wszystko się zaczęło. Luiza miała akurat dzień wolny, chciała więc wykorzystać możliwość i dotknąć trawy, zanim znowu zamknie się na jakiś czas w celach bycia małym szkodnikiem w internecie. Niech lokalni czasem odpoczną od jej pomysłów.
Taki przynajmniej był plan, jednakże został on misternie rozwalony, gdy nogi Polki zaciągnęły ją w okolice tego cholernego smrodu. Już miała się odwrócić na pięcie i uciec, gdy jej wzrok skupił się na nieznanej postaci, na tyle blisko żeby mogła ujrzeć twarz. Ciężko było stwierdzić, czy był to mężczyzna czy kobieta, jednak wygląd tej osoby z jakiegoś powodu kogoś jej przypominał - i tutaj pojawiał się problem, bo po głowie chodził jej pewien aktor.
A wspomniany aktor tak trochę kopnął tragicznie w kalendarz parę lat temu.
Może był to ktoś z rodziny, a może po prostu ta osoba była nieskazitelnie podobna? Niezależnie od prawdy, umysł Luizy ruszył niebezpiecznie w kierunku o wiele mniej logicznej odpowiedzi, przynajmniej dla większości ludzi: on żyje! Albo jest duchem i kręci się wokół z jakiegoś powodu! Co więc zrobi? Będzie go śledzić. Serducho Luizy próbowało ją zatrzymać, waląc nieprzyjemnie szybko, mózg dopiero po dłuższej chwili zdołał nadgonić i rzucić prostą myślą, że to zwyczajnie głupie, nieodpowiednie, i najzwyczajniej w życiu złe. Dlaczego jej głupia wizja chciała, aby zawracać komuś głowę, jeszcze przy tym bawiąc się w stalkera?
Świat jednak sam zaoferował jej wygodną wymówkę, bo niedługo po ruszeniu za nieznajomym, do jej uszu powoli zaczął docierać dźwięk. Najpierw trudny do wyłapania, po jakimś czasie zmienił się w śpiew, a serce uderzyło mocniej po raz kolejny. Znała ten głos, słyszała go wiele razy. Czuła się jak zaczarowana, nie wydusiła z siebie nawet słowa, w trakcie gdy próbowała zrozumieć, co się dzieje. Czy naprawdę ktoś mógł być tak podobny do osoby zmarłej?
Występ mężczyzny zaprowadził ich w okolice brzegu rzeki, oferując już całkowitą przyjemność dla oczu i uszu. Albo był on idealnym odpowiednikiem zmarłego, albo sam Hayate jakimś cudem wrócił do świata żywych i zaszczycił Luizę małym pokazem dla niej samej, bo nikt inny z pojedynczych przechodniów nie zainteresował się jego osobą.
W końcu jednak dostrzegł Luizę, na co ta wzdrygnęła się, tak jakby ktoś wybudził ją z transu. Po chwili zaczęła klaskać, uśmiechając się szeroko.
- Niesamowite - Powiedziała szczerze, wykonując jeden krok do przodu. - Nie, serio nie wiem co powiedzieć. Mówili Ci może kiedyś, że brzmisz i prezentujesz się jak zawodowy aktor lub coś w ten deseń?
Może była czasem głupia, ale nie ta tyle, żeby ni z gruchy, ni z pietruchy wylecieć z pytaniem, czy przypadkiem mu się nie umarło parę lat temu!
Pragnął czerpać z życia garściami i w pełni, przeżyć wszystko, co powinien przeżyć przed śmiercią. Odegrać dramaty, tragedie, smutki i radości. Część z tych punktów już udało mu się zrealizować, a niektóre odgrywały się właśnie w tym momencie. Zakochał się i związał z kimś, teraz cierpiąc przez głupotę swojego wyboru. Kłócili się, nie odzywali do siebie, odgrywał sceny zazdrości, raz nawet rzucił wazonem czy talerzem podczas epizodu szału, gdy Senzaki przyszedł do niego ewidentnie pachnąc jakąś kobietą. Nigdy oficjalnie nie rozpoczęli tego związku, ale dla Hayate to było zbyt prawdziwe, zbyt bliskie, traktował go jak swojego.
Oddawał się więc życiu. Ulotnym chwilom, impulsom, nagłym zachciankom. I jeśli miał pragnienie odtańczyć jakąś starą choreografię na środku chodnika, to właśnie to zamierzał robić. Nie liczył się z dziwnymi spojrzeniami przechodniów, z tym, że ominą go łukiem bojąc się, czy ktoś tego nie nagrywa i nie wrzuci do sieci, czy właśnie sami nie nakręcą tego „dziwnego napadu psychozy”, rozsyłając po znajomych. Miał wszystko gdzieś. Niech patrzą, niech podziwiają, niech zaczną się plotki. Nie będzie dłużej słuchać jakiegoś starca będącego po prostu głową rodu, który na niego się wypinał.
– Niektórzy mówią, że to najrealistyczniejszy cosplay, jaki widzieli – odparł wykonując drobny ukłon przed nieznajomą. Wyglądała na nietutejszą. Turystka, która zboczyła z trasy i zamiast podziwiać centrum, kolorową dzielnicę rozrywki lub wypełnioną tradycjami Asakurę wylądowała gdzieś nad rzeką z dala od portu?
Słyszał na swój temat wiele. Ludzie mówili mu plotki o nim samym, myśląc, że jest tylko sobowtórem, kimś z rodziny, fanem wiernie odtwarzającym wygląd gwiazdy. Udawał zdziwienie i szok albo dorzucał do pieca informacją, której nigdy nie podano publicznie – ciekawostkami, które mogły zasiać ziarno wątpliwości albo przeobrazić się w świeżą pogłoskę, która w choć niewielkim stopniu ożywi dyskusje o nim.
– Lecz czy zgasłe gwiazdy winny wciąż przyciągać wzrok? Czy tego co już martwe nie powinien spowić mrok? – Ton znów uderzył w śpiewne nuty, wypowiedź zdawała się mieć swoją melodię. Jego słowa były piosenką, której nigdy nie wydał. W świat wypłynęła kiedyś tylko wersja demo, którą jedni pokochali, a inni stwierdzili, że utwór uderza w zbyt mroczne klimaty jak na jego radosny wizerunek. Jakby w ogóle kiedykolwiek przejmował się klimatem czy stylem muzycznym. Jeden album wpadał w rocka, a kolejny bywał radosnym popem. Zależało, jaki ogarniał go na daną chwilę nastrój i jaką rolę przyjmował w swoich aktorskich popisach. Choć w muzyce najwięcej akurat wpływu miały uczucia. Piosenka, której nie wydał, spisana była w kolejną rocznicę wypadku, w którym zginął jego brat. Temat, którego nie poruszał, który unikany był w wywiadach, który też odcisnął się sporym piętnem na jego życiu. Nic dziwnego, że depresyjne smęty mogły nie przypadać fanom do gustu.
Obrócił się rozkładając ręce, zawirował przez chwilę i przystanął, zauważając rozplątującą się sznurówkę. No, tego brakowało. Żeby jeszcze się zębów wszystkich pozbyć. Chyba nie chciał się przekonywać na własnym przykładzie czy po krótkim pobycie w Kakuriyo zregenerowałyby mu się do stanu początkowego, czyli sprzed pierwszej śmierci. Może musiałby umrzeć jeszcze raz albo pozbyć się kontraktu, żeby to zadziałało. Lepiej było zapobiegać. Przykucnął więc i pochylił się nad nieszczęsnym, próbującym przeprowadzić zamach na jego życie sznurowadłem, zajmując się jego kwestia. Poczuł liźnięcie powiewu wiatru na plecach, gdy podciągnięta przez wysunięte w stronę buta ręce koszulka odsłoniła większy fragment kręgosłupa. Nerki załatwi jak nic i tyle będzie z dzikiego tańczenia po odludziach. Podnosząc się z przyklęknięcia poprawił ubranie, maskując odkryty przez chwilę fragment charakterystycznego tatuażu ze smokiem zajmujący dużą połać skóry. Gdyby od niego to zależało, w ogóle nie kalałby swojej cielesnej świątyni bolesnym wstukiwaniem tuszu, gdziekolwiek, nawet na małej powierzchni. Klan wymagał jednak tych oznaczeń, toteż jego musiało być wręcz nieziemskie.
@Luiza Kamińska
No i czar pryska. Luiza najzwyczajniej w świecie zapomina mózgu i etykiety w jakże upartym kraju kwitnącej wiśni. Przynajmniej ten jeden raz może powiedzieć, że sama osoba przed nią najzwyczajniej w świecie się o to prosiła - szczególnie że sytuacja Saga-Genji Hayate jest równie zaskakująca. Może nie sama śmierć, ale plotki krążące po niektórych grupach i mediach społeczniościowych, jakoby dowiadywali się nowych, acz niepasujących faktów na jego temat, albo że widzieli wręcz zbyt idealnego sobowtóra. W jego przypadku, Luiza starała się okazać nieco szacunku, bez wciskania całego swojego jesterstwa jak ostatni cham, bo najzwyczajniej w świecie lubiła jego twórczość. Nie była zagorzałym fanem, który padłby przed nim na kolana i wychwalał w niebiosa, ale na pewno ciężko byłoby prosić o autograf.
Niewiedza ratuje ludzi.
- Mają ku temu powody - Zaczęła delikatnie, dalej wpatrując się na mężczyznę tak, jakby zaraz miały mu wyrosnąć rogi. - Naprawdę wyglądasz tak, jakby prawdziwy człowiek stał przede mną, co z logicznego punktu jest niemożliwe. No bo nie jesteś duchem, nie?
No i wyszło, zaraz będzie kolejna tyrada, że nieładnie obrażać ludzi o ich możliwie martwy stan życia. - Znaczy! Nie mam na celu obrażenia! Po prostu stwierdzam fakty, jesteś okropnie podobny do Saga-Genji, a ostatnim razem jak sprawdzałam, biedak dalej śpi wiecznie!
Luiza nie była w stanie ukryć lekkiego uśmiechu, widząc jego małą wojnę ze sznurówkami, przez co prawie umknął jej szczegół w postaci czegoś na plecach. Co to było dokładnie, nie miała czasu się przyjrzeć, ale na raz przyszła myśl pokroju 'no chyba nie gadam z yakuzą'. To byłoby jeszcze ciekawsze, aniżeli martwy-ale-jakby-nie-do-końca-aktor.
- A, gdzie moje maniery - nazywam się Luiza. - Pierwszym ruchem było wyciągnięcie ręki, ale szybko opuściła ją i zamiast to wykonała delikatny ukłon. - Mogę poznać Twoje imię? Oraz, jeżeli pozwolisz... Niezależnie od wszystkiego, oglądanie Ciebie to przyjemność. Zaszczycisz mnie może jeszcze jakimś występem?
@Saga-Genji Hayate
– Ciężko przeżyć postrzał w serce, nie? – Wsunął lekko kciuki w kieszenie spodni, skupiając wzrok na nieznajomej. Po jego wargach błądził łagodny, ciepły uśmiech, choć gdzieś na dnie klatki piersiowej rozlał się nieprzyjemny chłód. Myślenie o śmierci było na swój sposób przerażające, nawet w chwili, w której już się przez nią przebrnęło. – I pogrzeb był taki piękny. Morze białych lilii, tylu ludzi. – Chyba za bardzo zaczął iść w te wspominki, podczas gdy miał udawać, że to wcale nie on, kryć zadki… właściwie to komu? Jego bliskim, którzy mogliby wyjść na jakichś kłamców i hipokrytów? Byli politykami, to się mówiło samo przez siebie. Swojego nie miał co chronić. Przecież żaden yokai nie stwierdzi nagle, że teraz to już musi go pożreć, bo gwiazdy smakują bardziej fancy. I nie przyjdą do niego egzorcyści z widłami, żeby go wygonić, zadarliby z Minamoto. Ludzie przecież go za bardzo kochali, żeby chcieć egzorcyzmować!
– A może faktycznie jestem duchem! – Zaczerpnął powietrza w wyrazie szoku, przyłożył dłoń do ust. Powieki rozszerzyły się mocniej w terrorze, jaki towarzyszył tej niespodziewanej myśli. Powoli odjął palce od warg, choć zaciśniętą pięść wciąż przytrzymał przy szczęce. – Przywołały mnie zza grobu miliony przelanych łez, kolektywna siła wszystkich, którzy zaczęli zaprzeczać śmierci. I potem z tej energii żalu i miłości zyskałem na nowo ciało, teraz chodząc znowu między tymi, którzy ocalili mnie przed strasznym losem stanięcia nad brzegiem Sanzu-no-Kawa. – Nie no. Nie było szans, że uwierzy w taki kit. Albo właśnie chodziło w tym o to, żeby bajka brzmiała tak kiczowato, że aż nieprawdopodobnie. Siła przyjaźni i miłości, jasne. A jemu po ogródku biega kirin.
Często witał się z fanami w sposób, który kompletnie nie przystawał osobie, w której żyłach płynęła cząstka cesarskiej krwi, ani nawet nie był zgodny z japońską kulturą. Przybijanie żółwików, piątek, nawet przytulanie. Brakowało mu tego, zwłaszcza, że niektórym naprawdę odbijało i wydawali się marzyć o tym, żeby dostać takiego tulka. Nie miał takiego kija w czterech literach jak niektórzy jego znajomi z planów filmowych, którzy czasem wręcz starali się unikać uchwycenia w obiektyw aparatu, a co dopiero patrzenia na jakieś szalejące tłumy. Teraz jednak białowłosy przybrał pozę, której uczył się od wczesnego dzieciństwa. Palce wzdłuż ud, skłonienie pod idealnym wręcz kątem, co do stopnia, jakby miała od tego zależeć jego egzystencja. Nie za krótko, by nie okazać braku szacunku, ale też nie za długo, żeby nie wywołać kilkuminutowego maratonu wzajemnego odkłaniania się czy żeby nie wydawało się to być jakimś sarkazmem.
– Jestem Hayakietymasz skomplikowane imię. – Liczył na to, że tak szybkie przejście z jednego słowa w potok kolejnych zamaskuje, że właściwie to podał za wiele informacji mogących go zidentyfikować. Odruch. Albo po prostu ta chęć olania zakazów rodziny jednak przedarła się na zewnątrz nim zdążył ją powstrzymać. – Ru...iża? Skąd jesteś? – Taktyczne pytania dla odwrócenia uwagi. Choć mógł ten efekt uzyskać jeszcze w inny sposób.
– Jasne, coś tu jeszcze mogę wykręcić. Tylko może znajdę jakąś muzykę, żeby nie zawinęli mnie do wariatkowa. Być może szukają właśnie uciekiniera. – Ostatnie zdanie wypowiedział bardzo konspiracyjnym szeptem, puszczając jej oczko. A co tam. Nagadał jej takich farmazonów, że już równie dobrze może robić za hiperfana, który nie pogodził się ze śmiercią idola, więc zaczął go udawać i rodzina wysłała go do zakładu zamkniętego. Sięgnął po telefon, przewijając przez chwilę listę utworów, aż w końcu wybrał coś i tak na chybił trafił, odkładając urządzenie na chodniku. Może w sumie mógł lepiej dobrać piosenkę, bo takiego wicia się po ziemi nie wypadało robić publicznie, ale… kto gwieździe zabroni?
Rzut: kłamstwo - porażka (37)
@Luiza Kamińska
- Wiesz co? - Luiza pokręciła głową i wywróciła oczami, krzyżując ręce. - Mówią, że to ja odjeżdzam swoimi duchownymi teoriami gdzieś tam w zupełnie inne odmęty, ale właśnie mnie pokonałeś. Ten cyrk jest tak urozmaicony, że ja ni cholery wiem, jaki wysoki jest współczynnik ściemy w Twojej historii... Ale na pewno przyznaję, że jest dramatyczny i pełen akcji! Jakiś film po drodze miał mieć taką fabułę, czy to już zboczenie zawodowe?
Jak na kogoś, kto wierzył w duchy i miał okropną zagwozdkę, na ile prawdziwy jest Hayate przed nią, Luiza wyglądała na w miarę wyluzowaną - po części dlatego, że odpowiedź 'to duch!' była zbyt prosta, aby uwierzyć w nią od razu, a i sam aktor też nie należał do tych, co miał kija w dupsku. Wygrana dla każdego, nieważne gdzie pójdzie ta cała historia, nie? Inna sprawa, że Luiza najzwyczajniej w świecie nie była takim typem fana, bo debilizm przeznaczyła w pełni na świat duchowy i jakiekolwiek historie z nim związane - nudziły ją ciągłe nowinki na temat gwiazd, które chamsko wpierdzielały się w ich życia prywatne, chociaż niektóre były na tyle głupie i zabawne, że się skusiła. Tak czy siak, Hayate nie żyje, więc albo ma ducha i zostanie debilnym fanem tylko i wyłącznie przez te dwa fakty połączone na raz, albo znajdzie ziomka, któremu odbiło mocniej, aniżeli jej.
A to będzie wyczyn, bo dawno nie miała okazji czegoś takiego stwierdzić.
- To rzeczywiście długie imię - Odparła Luiza, teraz ewidentnie już na skraju albo załamania, albo śmiechu. - Spoko, znam lepsze łamacze językowe- Lu! Lu. Lu lu lu lu. Ty to wypowiedziałeś prawie tak, jakbyś mnie chciał nazwać ruiną, albo różą, a ostatnie czego potrzebuję, to facet nazywający mnie jak kwiat. A tacy zawsze udają niby takich cwaniaków, a potem na boku przytulają się z równie ciepłymi jak oni.
Dobra robota, nazywasz aktora gejem. Nie, żeby jego taniec ociekał heteroseksualizmem, no ale...
- Eh, będziesz się o to martwił później. Jak pominiemy te wszystkie detale i domysły, to przyznam szczerze, że w działaniu jesteś po prostu mistrzowski, a oglądanie tego to sama przyjemność - Na udowodnienie swojej szczerości, Luiza przysiadła na ziemi, wbijając swoje spojrzenie wprost na Hayate z uśmiechem pozbawionym jakiejkolwiek złośliwości. - Zaskocz mnie czymś.
@Saga-Genji Hayate