Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
– Yuu, chyba dalej nas gonią – gdzieś z boku doszedł do niego przyciszony, pełny strachu kobiecy głos. Hyeon oparł się ciężko o ścianę budynku i zerknął krótko w stronę źródła tego głosu. Nie miał serca znowu jej przypominać – choć właściwie w tej sytuacji byłoby to pocieszeniem – że jej już nikt nie goni, że dla niej to już nie ma znaczenia, bo duchom nie może stać się żadna krzywda. Nie umrze przecież po raz drugi. Skinął tylko głową w odpowiedzi na znak, że przyjął tę informację do wiadomości. Przez chwilę miał problem z unormowaniem oddechu, ale to dlatego, że przez ponad godzinę szaleńczo gnał przez miasto, próbując uniknąć złapania przez grupkę wyjątkowo zdeterminowanych mężczyzn. Nie spodziewał się, że będą aż tak uparci, ale po rozbitym łuku brwiowym, po płytkim bo płytkim, ale jednak obecnym cięciu po nożu na boku, po otarciu na ramieniu i mnóstwu małych zadrapań po przedzieraniu się przez krzaki musiał zrewidować swoje poglądy i poważnie zastanowić się nad kolejnym krokiem, skoro zwyczajna ucieczka nie wystarczała.
Ugh, to by było na tyle ze zbierania dowodów po cichu. Jedynym plusem sytuacji było to, że przynajmniej teraz wiedział, czego szukać i gdzie to się znajdowało, a dzięki temu, że był to komputer, być może jego następne podejście obędzie się bez kontaktu bezpośredniego – to zdecydowanie wyglądało na robotę dla Voida.
– Poczekaj na mnie za kontenerem, rozejrzę się za drogą ucieczki – rozległo się tuż koło niego, zanim kątem oka zdążył zarejestrować jakikolwiek ruch. Z całych sił powstrzymywał się przed odruchem cofnięcia się albo przynajmniej wzdrygnięcia, bo każdorazowo spojrzenie na Keiko powodowało, że nieprzyjemne ciarki przechodziły mu po plecach. Krótko po nich zawsze jednak nadchodził gniew. Widząc zmiażdżone wargi, brak większości zębów, połamaną w dwóch miejscach i dziwnie przemieszczoną szczękę zastanawiał się, jak w ogóle był w stanie zrozumieć cokolwiek z tego, co mówiła. Może to jakaś właściwość szczególnie umęczonych duchów lub objaw jej mocy jako yurei, ponieważ słyszał ją doskonale, kiedy stała koło niego na połamanych nogach, wskazując ręką ze zmiażdżonym stawem łokciowym na miejsce, o które jej chodziło. Yuu wiedział, że widok przed jego oczami to zasługa partnera kobiety, co w równym stopniu motywowało go do znalezienia jasnego dowodu przeciwko niemu, jak i potrojenia wysiłków, by facet go nie dogonił, bo rezultat tego spotkania mógłby być… opłakany.
– Pamiętaj, że nie mogą cię zobaczyć – Hyeon postarał się, żeby jego słowa zabrzmiały możliwie jak najbardziej miękko, po czym zgodnie z zaleceniem, zajął miejsce za wielkim kontenerem, otoczony przez wielkie czarne worki na śmieci. Nieszczególnie było to komfortowe miejsce do spędzania czasu, zarówno ze względu na zapach, jak i fakt, że przecież przebywał tutaj z otwartymi ranami i dotknięcie czegoś mogło się skończyć mało przyjemnym zakażeniem. I akurat, kiedy przygotowywał się na dłuższy pobyt wśród odpadów, poczuł, jak telefon w kieszeni jego bluzy nieznacznie zawibrował. Przekonany, że to pewnie Rei dopytuje gdzie jest i czy w ogóle dzisiaj się zjawi w mieszkaniu, brwi automatycznie podskoczyły do góry, kiedy zobaczył kto to naprawdę był i w jaki sposób zaczynał rozmowę. Wszystko wskazywało na to, że oczekiwanie na powrót Keiko będzie niezwykle interesujące. Miał już też z tyłu głowy kiełkujący pomysł, gdzie szukać pomocy i w jaki sposób na dobre zgubić pościg, gdyby wszystko inne zawiodło.
Powrót Keiko nie udało mu się zarejestrować wzrokiem, bo kobieta dosłownie zmaterializowała się przed nim, powodując, że z zaskoczenia podskoczył i upuścił telefon, zapewniając mu kolejne pęknięcie na już zniszczonym ekranie.
– Yuu! Najlepiej będzie wzdłuż parku. Ale musisz się pospieszyć, bo idą w tę stronę. Słuchaj… – I Yuu słuchał, już w biegu zbierając telefon z ziemi i wpychając go w kieszeń bluzy.
(...)
Stojąc pod oknem jednego, bardzo konkretnego pokoju w akademiku, dziękował wszystkim bogom, o jakich kiedykolwiek słyszał, że Seiya właśnie dzisiaj postanowił zostawić otwarte okno. Nie będzie musiał wchodzić głównym wejściem, narażając się na nieprzychylne spojrzenia portierki i jej niewygodne pytania, bo sądząc po tym, jak żałośnie wyglądał, na pewno mógłby się jakichś spodziewać.
Ukrycie się w fontannie prawdopodobnie uratowało mu skórę, ale za to teraz był przemoczony do suchej nitki. Miał tylko nadzieję, że nie pływały tam żadne świństwa, przez które mógłby zakazić wszechobecne uszkodzenia skóry.
Nie marnując więcej czasu, ale też nie uprzedzając lokatora pokoju o swoim nadejściu, dość zgrabnie wdrapał się na okno, ale już mniej zgrabnie znalazł się w środku. Prawdę mówiąc, runął na ziemię jak wór ziemniaków. Zebrał się jednak stosunkowo szybko, żeby to okno za sobą zamknąć i zasłonić.
– Seiya – wydyszał w końcu, odwracając się w stronę wnętrza pomieszczenia. – Musisz mi pomóc – kontynuował, dopadając do niego w dwóch krokach. Niestety biedak potknął się podczas drugiego w efekcie czego nie tylko złapał Yakushimaru za ramiona, jak pierwotnie planował, ale również wylądował u niego na kolanach. – Goni mnie naprawdę powalony typ, jestem mokry, jest mi zimno, trochę oberwałem i muszę przeczekać chwilę w jakimś bezpiecznym miejscu. Nikt mnie nie będzie szukał w akademiku. Masz jakieś rzeczy na rany? – wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu, jednocześnie próbując złapać oddech po ostrym i stosunkowo długim sprincie, jaki wykonał po wyskoczeniu z fontanny. – Byłbym też bardzo wdzięczny za jakieś ciuchy na zmianę – dodał po chwili, w dalszym ciągu ciężko oddychajac. Żeby unormować ten oddech, pochylił się nieco i oparł czołem o ramię Seiyi. – Pojebana akcja, mówię Ci – wymamrotał ciszej, po kilku kolejnych sekundach walki o tlen w płucach.
@Yakushimaru Seiya
8 maja 2037 r., 00:17
– Yuu, chyba dalej nas gonią – gdzieś z boku doszedł do niego przyciszony, pełny strachu kobiecy głos. Hyeon oparł się ciężko o ścianę budynku i zerknął krótko w stronę źródła tego głosu. Nie miał serca znowu jej przypominać – choć właściwie w tej sytuacji byłoby to pocieszeniem – że jej już nikt nie goni, że dla niej to już nie ma znaczenia, bo duchom nie może stać się żadna krzywda. Nie umrze przecież po raz drugi. Skinął tylko głową w odpowiedzi na znak, że przyjął tę informację do wiadomości. Przez chwilę miał problem z unormowaniem oddechu, ale to dlatego, że przez ponad godzinę szaleńczo gnał przez miasto, próbując uniknąć złapania przez grupkę wyjątkowo zdeterminowanych mężczyzn. Nie spodziewał się, że będą aż tak uparci, ale po rozbitym łuku brwiowym, po płytkim bo płytkim, ale jednak obecnym cięciu po nożu na boku, po otarciu na ramieniu i mnóstwu małych zadrapań po przedzieraniu się przez krzaki musiał zrewidować swoje poglądy i poważnie zastanowić się nad kolejnym krokiem, skoro zwyczajna ucieczka nie wystarczała.
Ugh, to by było na tyle ze zbierania dowodów po cichu. Jedynym plusem sytuacji było to, że przynajmniej teraz wiedział, czego szukać i gdzie to się znajdowało, a dzięki temu, że był to komputer, być może jego następne podejście obędzie się bez kontaktu bezpośredniego – to zdecydowanie wyglądało na robotę dla Voida.
– Poczekaj na mnie za kontenerem, rozejrzę się za drogą ucieczki – rozległo się tuż koło niego, zanim kątem oka zdążył zarejestrować jakikolwiek ruch. Z całych sił powstrzymywał się przed odruchem cofnięcia się albo przynajmniej wzdrygnięcia, bo każdorazowo spojrzenie na Keiko powodowało, że nieprzyjemne ciarki przechodziły mu po plecach. Krótko po nich zawsze jednak nadchodził gniew. Widząc zmiażdżone wargi, brak większości zębów, połamaną w dwóch miejscach i dziwnie przemieszczoną szczękę zastanawiał się, jak w ogóle był w stanie zrozumieć cokolwiek z tego, co mówiła. Może to jakaś właściwość szczególnie umęczonych duchów lub objaw jej mocy jako yurei, ponieważ słyszał ją doskonale, kiedy stała koło niego na połamanych nogach, wskazując ręką ze zmiażdżonym stawem łokciowym na miejsce, o które jej chodziło. Yuu wiedział, że widok przed jego oczami to zasługa partnera kobiety, co w równym stopniu motywowało go do znalezienia jasnego dowodu przeciwko niemu, jak i potrojenia wysiłków, by facet go nie dogonił, bo rezultat tego spotkania mógłby być… opłakany.
– Pamiętaj, że nie mogą cię zobaczyć – Hyeon postarał się, żeby jego słowa zabrzmiały możliwie jak najbardziej miękko, po czym zgodnie z zaleceniem, zajął miejsce za wielkim kontenerem, otoczony przez wielkie czarne worki na śmieci. Nieszczególnie było to komfortowe miejsce do spędzania czasu, zarówno ze względu na zapach, jak i fakt, że przecież przebywał tutaj z otwartymi ranami i dotknięcie czegoś mogło się skończyć mało przyjemnym zakażeniem. I akurat, kiedy przygotowywał się na dłuższy pobyt wśród odpadów, poczuł, jak telefon w kieszeni jego bluzy nieznacznie zawibrował. Przekonany, że to pewnie Rei dopytuje gdzie jest i czy w ogóle dzisiaj się zjawi w mieszkaniu, brwi automatycznie podskoczyły do góry, kiedy zobaczył kto to naprawdę był i w jaki sposób zaczynał rozmowę. Wszystko wskazywało na to, że oczekiwanie na powrót Keiko będzie niezwykle interesujące. Miał już też z tyłu głowy kiełkujący pomysł, gdzie szukać pomocy i w jaki sposób na dobre zgubić pościg, gdyby wszystko inne zawiodło.
Powrót Keiko nie udało mu się zarejestrować wzrokiem, bo kobieta dosłownie zmaterializowała się przed nim, powodując, że z zaskoczenia podskoczył i upuścił telefon, zapewniając mu kolejne pęknięcie na już zniszczonym ekranie.
– Yuu! Najlepiej będzie wzdłuż parku. Ale musisz się pospieszyć, bo idą w tę stronę. Słuchaj… – I Yuu słuchał, już w biegu zbierając telefon z ziemi i wpychając go w kieszeń bluzy.
(...)
Stojąc pod oknem jednego, bardzo konkretnego pokoju w akademiku, dziękował wszystkim bogom, o jakich kiedykolwiek słyszał, że Seiya właśnie dzisiaj postanowił zostawić otwarte okno. Nie będzie musiał wchodzić głównym wejściem, narażając się na nieprzychylne spojrzenia portierki i jej niewygodne pytania, bo sądząc po tym, jak żałośnie wyglądał, na pewno mógłby się jakichś spodziewać.
Ukrycie się w fontannie prawdopodobnie uratowało mu skórę, ale za to teraz był przemoczony do suchej nitki. Miał tylko nadzieję, że nie pływały tam żadne świństwa, przez które mógłby zakazić wszechobecne uszkodzenia skóry.
Nie marnując więcej czasu, ale też nie uprzedzając lokatora pokoju o swoim nadejściu, dość zgrabnie wdrapał się na okno, ale już mniej zgrabnie znalazł się w środku. Prawdę mówiąc, runął na ziemię jak wór ziemniaków. Zebrał się jednak stosunkowo szybko, żeby to okno za sobą zamknąć i zasłonić.
– Seiya – wydyszał w końcu, odwracając się w stronę wnętrza pomieszczenia. – Musisz mi pomóc – kontynuował, dopadając do niego w dwóch krokach. Niestety biedak potknął się podczas drugiego w efekcie czego nie tylko złapał Yakushimaru za ramiona, jak pierwotnie planował, ale również wylądował u niego na kolanach. – Goni mnie naprawdę powalony typ, jestem mokry, jest mi zimno, trochę oberwałem i muszę przeczekać chwilę w jakimś bezpiecznym miejscu. Nikt mnie nie będzie szukał w akademiku. Masz jakieś rzeczy na rany? – wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu, jednocześnie próbując złapać oddech po ostrym i stosunkowo długim sprincie, jaki wykonał po wyskoczeniu z fontanny. – Byłbym też bardzo wdzięczny za jakieś ciuchy na zmianę – dodał po chwili, w dalszym ciągu ciężko oddychajac. Żeby unormować ten oddech, pochylił się nieco i oparł czołem o ramię Seiyi. – Pojebana akcja, mówię Ci – wymamrotał ciszej, po kilku kolejnych sekundach walki o tlen w płucach.
@Yakushimaru Seiya
Vance Whitelaw, Yakushimaru Seiya and Yōzei-Genji Naksu szaleją za tym postem.
“Nikogo nie zabiłeś, jesteś na to za słaby.”
Yuu zaśmiał się cicho, a wesołość dotarła aż do kącików jego oczu. Seiya co prawda ordynarnie wszystko uprościł, ale właściwie tak, do tego przecież sprowadzał się cały wywód Hyeona. Nie przeszkadzało mu, że tak o nim myślał albo przynajmniej pokazywał, że tak o nim myślał, szczególnie, że Yakushimaru wydawał się być raczej bardziej zainteresowany zakończeniem tematu niż jego ciągnięciem. Więc Yuu też nie ciągnął, nie upierał się, nie tłumaczył dalej, tylko zupełnie zostawił temat, postanawiając nie pchać chłopaka w stronę żadnych wniosków. Nie na tym mu zależało.
Wolał skupić się na drażnieniu się z Seiyą.
– Nie, Seiya – pokręcił głową, przyglądając mu się niemal pobłażliwie – Bo wiem, że trudno wygrać z Tobą bójkę, bo wiem, że jesteś inteligentny i nie dasz sobie wcisnąć kitu… i także bo wiem z własnego doświadczenia, że masz tę drugą stronę, bardziej przystępną, której brak furii w oczach i która się uśmiecha. I to właśnie do tego Seiyi się odnoszę – wyznał, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Brak było w nim kpiny, brak złośliwości, celowo też nie odnosił się bezpośrednio do okoliczności, w jakich miał okazję poznać tego innego Yakushimaru, bo chciał po prostu podkreślić fakt, że zdawał sobie sprawę, że ten groźny, nieprzystępny i wiecznie podkurwiony Sei nie jest jego jedyną wersją, że istnieje też inna. Nie chciał jednak nadmiernie wyciągać go ze swojej skorupki, dlatego nie powiedział już nic więcej w temacie; uważał, że już i tak powiedział dużo, a dodanie czegoś jeszcze mogło być tym o jednym słowem za dużo. Seiya z pewnością najeży się jeszcze dzisiaj wystarczająco, a ten temat wcale nie musiał być do tego kolejnym powodem.
“Nie pierdol.”
– Dzisiaj niestety nic na to nie wskazuje – stwierdził, szczerząc zęby w głupim uśmiechu. – A kto powiedział, że to musi mnie dotyczyć? Chociaż może, niczego nie wykluczam – pokiwał głową, a już chwilę później rozciągający jego wargi uśmiech nieco zmalał i nabrał lisich cech. – Zobaczymy – skwitował jedynie seiowe “nie będzie żadnych następnych razów”, bo miał spore przeczucie… nie, przeświadczenie, że w razie gdyby coś się zjebało i Yuu potrzebował wsparcia, to będzie mógł liczyć na pomoc Yakushimaru. Po prostu to wiedział i rękę dałby sobie za to odciąć, ale kontynuując swoją politykę ograniczania wkurwiania Seiyi, kiedy to miało znaczenie, nie odezwał się więcej słowem. Nie mniej jego mina pewnie mówiła sama za siebie.
Hyeon naprawdę nie wiedział, co jeszcze musiałby zrobić Sei, żeby mógł go uznać za tak nieprzystępnego, że lepiej darować sobie dalsze próby podejścia go. Nieważne, jak bardzo niechętny wydawał się być Yakushimaru, Yuu właśnie zawsze był chętny, żeby mu poprzeszkadzać, zaznaczyć swoją obecność, dźgnąć patykiem, aż wreszcie: żeby wleźć mu na głowę. Wyśmienicie się bawił wchodząc z nim w konfrontację, pomimo tego, że niektórzy pewnie by powiedzieli, że bawił się tykającą bombą. Być może. Ale zabawa była pyszna. W dodatku wcale nie wierzył, że Sei był takim potworem, na jakiego malowali go co poniektórzy. Po prostu wymagał… innego podejścia. Z pomocą buldożera i młotu pneumatycznego, a także okazjonalnego użycia materiałów wybuchowych.
– W porządku – powiedział tylko, wysłuchawszy wywodu Yakushimaru – byłeś kiedyś na budowie, Seiya? Widziałeś w jaki sposób przycinają niektóre pręty zbrojeniowe? Jak ich końcówki potrafią być niczym dobrze naostrzone ostrze? Jak te pręty nie tylko wystają z ziemi, ale również ze ścian? I ćwiczę parkour, od bardzo dawna. Naprawdę wiem jak spadać – wytłumaczył mu, zbijając tym samym – a przynajmniej miał taką nadzieję – podejrzliwość Yakushimaru. Bo chociaż miał on oczywiście rację, Yuu wiedział, że jego argumenty też są mocne, bo po prostu bardzo prawdopodobne. – Chciałem zobaczyć Twoje zdolności dedukcji w akcji – przyznał z rosnącym z każdą chwilą, radosnym uśmiechem, który co prawda nie zdradzał, co o nich sądził, ale najwyraźniej bardzo go cieszyły. Albo po prostu cała sytuacja bardzo go cieszyła. Albo w ogóle znalazł sobie jeszcze inny powód do uśmiechu, którym teraz hojnie obdarzał Yakushimaru, bo z nim nigdy nic nie było pewne, myśli Yuu płynęły raczej swobodnie niż podążały określonym torem, przeskakując z tematu na temat kiedy tylko chwycił za odpowiedni haczyk.
Wyrażenie chęci przez Seiyę skwitował tylko śmiechem – już głośnym, otwartym, będącym przedłużeniem goszczącego na jego ustach uśmiechu, a więc też wesołym. Takim, od którego marszczy się nos i mruży oczy, a ciało lekko odchyla do tyłu. Zupełnie jakby Sei opowiedział mu jakiś wyborny dowcip.
– Oh, Seiya, jesteś cudowny – skwitował tonem pozbawionym kpiny, dokładnie to mając na myśli, najwyraźniej wyłapując w zachowaniu chłopaka coś, co skłoniło go do takich wniosków. Chwycił się jeszcze za brzuch, choć już bardziej dlatego, że od śmiechu poczuł szarpnięcie w ranie i nagle mu przyszło do głowy, że może zaraz zacznie cieknąć z niego krew. Grymas bólu nie wykrzywił jednak jego twarzy, ta wciąż pozostawała niezmiennie wesoła i właśnie tak pożegnał wychodzącego z łazienki Yakushimaru.
I właściwie podobnie go przywitał.
Z tą różnicą, że każdy ciężki krok, który zwiastował nadejście chłopaka, to głuche dudnienie, które z pewnością rozchodziło się po ścianach z taką intensywnością, że w pokojach wyżej zatrzęsły się meble – każdy jeden taki odgłos powodował zakrzywienie w wesołości Yuu, skażał go czymś podstępnym (choć to tylko i wyłącznie czyny Seia spowodowały, że ręcznik leżał na ziemi), czymś na wskroś chochliczym, co wyraźnie wskazywało, że Hyeon nabrał ochoty na zabawę na nerwach chłopaka. Choć może wcale nie powinien.
A co powinien to najpewniej poczuć w końcu strach, wziąć na poważnie rosnące wkurwienie Seiyi i własną wiedzę na temat tego, że nie słynął on z panowania nad własną agresją. Był wyższy, zdecydowanie bardziej umięśniony i z pewnością miał potężniejsze ciosy. Gdyby tylko chciał, niechybnie wgniótłby go w dowolnie wybraną powierzchnię pomieszczenia, jeszcze szczególnie, że Hyeon po całym dzisiejszym wieczorze nie dość, że był ranny, to dodatkowo zmęczony i nie miałby siły stawiać mu opór. Zdecydowanie powinien to wziąć pod uwagę.
– A co, robisz specjalizację? – W oczach Yuu jednak ani przez chwilę nie pojawił się strach. Nie było jednak też wyzwania. Pojawiło się za to oczekiwanie. Na co? Sam jeszcze w tej chwili nie wiedział, to wciąż pozostawało nieuchwytne. Czując, jak Seiya przyparł go do ściany, jak wiele siły w to włożył, ale też ile właśnie tej siły nie włożył, spojrzenie Yuu pociemniało, a usta lekko się rozchyliły.
– Gdybyś zrobił użytek ze swoich dłoni, to myślę, że zrobiłoby to na mnie większe wrażenie – powiedział mu bezczelnie, ewidentnie niezrażony sytuacją, w jakiej się znalazł. – Uważam, że stworzyłyby efektowny naszyjnik – obniżył ton do mrukliwego szeptu i oblizał wargi. Pił do zdjęcia, jakie jakiś czas temu wysłał mu Yakushimaru, najwyraźniej uznając, że to odpowiedni moment, aby do tego nawiązać. Nie spuszczał wzroku z twarzy chłopaka, chcąc wyłowić każdy cień emocji, jakie przez nią przemkną i każdą myśl, która odbije się w jego oczach. I może trochę, żeby jednak wiedzieć, kiedy szykować się na cios, choć w dalszym ciągu trwał jednak w przeświadczeniu, że nic z jego strony mu nie grozi.
– Dzięki – wymruczał, przechylając głowę na bok i pozwalając, by uśmieszek, jaki zagościł na jego ustach, nabrał łobuzerskiego charakteru. Chwycił podany ręcznik i już bez zbędnego ociągania się osuszył ciało, z wielką ostrożnością traktując obszar wokół rany. Nieco wolniej włożył na siebie podsunięte przez Yakushimaru ubrania, ale wystarczająco szybko, żeby zaskoczyć chłopaka chuchnięciem gorącym oddechem w ramię, zanim ten się odwrócił.
Znieruchomiał podczas opatrywania, starając się, bezskutecznie, zachować neutralny wyraz twarzy, ale jednak ten cwaniacki uśmiech krył się w kącikach, ani myśląc stamtąd znikać. Przycisnął gazę do swojego boku, nie omieszkając przy tym musnąć dłoni Seiyi, ale bez dalszych komentarzy.
– Seiya – odezwał się jednak po chwili, głosem wskazującym na to, że przez chwilę trwał w głębokim zamyśleniu. – W jaką specjalizację celujesz? Bo chyba o to jeszcze nie pytałem. – Przekrzywił lekko głowę, patrząc na niego w zastanowieniu, ale zaraz zmarszczył czoło, wciągając kilkukrotnie powietrze do nosa, jakby próbował coś wywąchać. – Wiesz co, Seiya? Chyba śmierdzisz – stwierdził bez żadnego skrępowania, pochylając się jeszcze w jego stronę, żeby potwierdzić swoją teorię. Czubkiem nosa musnął okolice mostka na jego klatce piersiowej, ale to najwyraźniej było za mało, bo obrócił nieznacznie głowę w bok, wciąż nie tracąc kontaktu ze skórą Yakushimaru, dopóki nie dotarł w pobliże sutka. Tam wypuścił gorący oddech ustami i wyprostował się, żeby spojrzeć chłopakowi w oczy. – Zdecydowanie śmierdzisz, ta fontanna waliła bardziej niż myślałem. Wybacz – rzucił lekko, bez ani grama poczucia winy w głosie. Za to oczy błyszczały mu łobuzersko.
@Yakushimaru Seiya
Yuu zaśmiał się cicho, a wesołość dotarła aż do kącików jego oczu. Seiya co prawda ordynarnie wszystko uprościł, ale właściwie tak, do tego przecież sprowadzał się cały wywód Hyeona. Nie przeszkadzało mu, że tak o nim myślał albo przynajmniej pokazywał, że tak o nim myślał, szczególnie, że Yakushimaru wydawał się być raczej bardziej zainteresowany zakończeniem tematu niż jego ciągnięciem. Więc Yuu też nie ciągnął, nie upierał się, nie tłumaczył dalej, tylko zupełnie zostawił temat, postanawiając nie pchać chłopaka w stronę żadnych wniosków. Nie na tym mu zależało.
Wolał skupić się na drażnieniu się z Seiyą.
– Nie, Seiya – pokręcił głową, przyglądając mu się niemal pobłażliwie – Bo wiem, że trudno wygrać z Tobą bójkę, bo wiem, że jesteś inteligentny i nie dasz sobie wcisnąć kitu… i także bo wiem z własnego doświadczenia, że masz tę drugą stronę, bardziej przystępną, której brak furii w oczach i która się uśmiecha. I to właśnie do tego Seiyi się odnoszę – wyznał, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Brak było w nim kpiny, brak złośliwości, celowo też nie odnosił się bezpośrednio do okoliczności, w jakich miał okazję poznać tego innego Yakushimaru, bo chciał po prostu podkreślić fakt, że zdawał sobie sprawę, że ten groźny, nieprzystępny i wiecznie podkurwiony Sei nie jest jego jedyną wersją, że istnieje też inna. Nie chciał jednak nadmiernie wyciągać go ze swojej skorupki, dlatego nie powiedział już nic więcej w temacie; uważał, że już i tak powiedział dużo, a dodanie czegoś jeszcze mogło być tym o jednym słowem za dużo. Seiya z pewnością najeży się jeszcze dzisiaj wystarczająco, a ten temat wcale nie musiał być do tego kolejnym powodem.
“Nie pierdol.”
– Dzisiaj niestety nic na to nie wskazuje – stwierdził, szczerząc zęby w głupim uśmiechu. – A kto powiedział, że to musi mnie dotyczyć? Chociaż może, niczego nie wykluczam – pokiwał głową, a już chwilę później rozciągający jego wargi uśmiech nieco zmalał i nabrał lisich cech. – Zobaczymy – skwitował jedynie seiowe “nie będzie żadnych następnych razów”, bo miał spore przeczucie… nie, przeświadczenie, że w razie gdyby coś się zjebało i Yuu potrzebował wsparcia, to będzie mógł liczyć na pomoc Yakushimaru. Po prostu to wiedział i rękę dałby sobie za to odciąć, ale kontynuując swoją politykę ograniczania wkurwiania Seiyi, kiedy to miało znaczenie, nie odezwał się więcej słowem. Nie mniej jego mina pewnie mówiła sama za siebie.
Hyeon naprawdę nie wiedział, co jeszcze musiałby zrobić Sei, żeby mógł go uznać za tak nieprzystępnego, że lepiej darować sobie dalsze próby podejścia go. Nieważne, jak bardzo niechętny wydawał się być Yakushimaru, Yuu właśnie zawsze był chętny, żeby mu poprzeszkadzać, zaznaczyć swoją obecność, dźgnąć patykiem, aż wreszcie: żeby wleźć mu na głowę. Wyśmienicie się bawił wchodząc z nim w konfrontację, pomimo tego, że niektórzy pewnie by powiedzieli, że bawił się tykającą bombą. Być może. Ale zabawa była pyszna. W dodatku wcale nie wierzył, że Sei był takim potworem, na jakiego malowali go co poniektórzy. Po prostu wymagał… innego podejścia. Z pomocą buldożera i młotu pneumatycznego, a także okazjonalnego użycia materiałów wybuchowych.
– W porządku – powiedział tylko, wysłuchawszy wywodu Yakushimaru – byłeś kiedyś na budowie, Seiya? Widziałeś w jaki sposób przycinają niektóre pręty zbrojeniowe? Jak ich końcówki potrafią być niczym dobrze naostrzone ostrze? Jak te pręty nie tylko wystają z ziemi, ale również ze ścian? I ćwiczę parkour, od bardzo dawna. Naprawdę wiem jak spadać – wytłumaczył mu, zbijając tym samym – a przynajmniej miał taką nadzieję – podejrzliwość Yakushimaru. Bo chociaż miał on oczywiście rację, Yuu wiedział, że jego argumenty też są mocne, bo po prostu bardzo prawdopodobne. – Chciałem zobaczyć Twoje zdolności dedukcji w akcji – przyznał z rosnącym z każdą chwilą, radosnym uśmiechem, który co prawda nie zdradzał, co o nich sądził, ale najwyraźniej bardzo go cieszyły. Albo po prostu cała sytuacja bardzo go cieszyła. Albo w ogóle znalazł sobie jeszcze inny powód do uśmiechu, którym teraz hojnie obdarzał Yakushimaru, bo z nim nigdy nic nie było pewne, myśli Yuu płynęły raczej swobodnie niż podążały określonym torem, przeskakując z tematu na temat kiedy tylko chwycił za odpowiedni haczyk.
Wyrażenie chęci przez Seiyę skwitował tylko śmiechem – już głośnym, otwartym, będącym przedłużeniem goszczącego na jego ustach uśmiechu, a więc też wesołym. Takim, od którego marszczy się nos i mruży oczy, a ciało lekko odchyla do tyłu. Zupełnie jakby Sei opowiedział mu jakiś wyborny dowcip.
– Oh, Seiya, jesteś cudowny – skwitował tonem pozbawionym kpiny, dokładnie to mając na myśli, najwyraźniej wyłapując w zachowaniu chłopaka coś, co skłoniło go do takich wniosków. Chwycił się jeszcze za brzuch, choć już bardziej dlatego, że od śmiechu poczuł szarpnięcie w ranie i nagle mu przyszło do głowy, że może zaraz zacznie cieknąć z niego krew. Grymas bólu nie wykrzywił jednak jego twarzy, ta wciąż pozostawała niezmiennie wesoła i właśnie tak pożegnał wychodzącego z łazienki Yakushimaru.
I właściwie podobnie go przywitał.
Z tą różnicą, że każdy ciężki krok, który zwiastował nadejście chłopaka, to głuche dudnienie, które z pewnością rozchodziło się po ścianach z taką intensywnością, że w pokojach wyżej zatrzęsły się meble – każdy jeden taki odgłos powodował zakrzywienie w wesołości Yuu, skażał go czymś podstępnym (choć to tylko i wyłącznie czyny Seia spowodowały, że ręcznik leżał na ziemi), czymś na wskroś chochliczym, co wyraźnie wskazywało, że Hyeon nabrał ochoty na zabawę na nerwach chłopaka. Choć może wcale nie powinien.
A co powinien to najpewniej poczuć w końcu strach, wziąć na poważnie rosnące wkurwienie Seiyi i własną wiedzę na temat tego, że nie słynął on z panowania nad własną agresją. Był wyższy, zdecydowanie bardziej umięśniony i z pewnością miał potężniejsze ciosy. Gdyby tylko chciał, niechybnie wgniótłby go w dowolnie wybraną powierzchnię pomieszczenia, jeszcze szczególnie, że Hyeon po całym dzisiejszym wieczorze nie dość, że był ranny, to dodatkowo zmęczony i nie miałby siły stawiać mu opór. Zdecydowanie powinien to wziąć pod uwagę.
– A co, robisz specjalizację? – W oczach Yuu jednak ani przez chwilę nie pojawił się strach. Nie było jednak też wyzwania. Pojawiło się za to oczekiwanie. Na co? Sam jeszcze w tej chwili nie wiedział, to wciąż pozostawało nieuchwytne. Czując, jak Seiya przyparł go do ściany, jak wiele siły w to włożył, ale też ile właśnie tej siły nie włożył, spojrzenie Yuu pociemniało, a usta lekko się rozchyliły.
– Gdybyś zrobił użytek ze swoich dłoni, to myślę, że zrobiłoby to na mnie większe wrażenie – powiedział mu bezczelnie, ewidentnie niezrażony sytuacją, w jakiej się znalazł. – Uważam, że stworzyłyby efektowny naszyjnik – obniżył ton do mrukliwego szeptu i oblizał wargi. Pił do zdjęcia, jakie jakiś czas temu wysłał mu Yakushimaru, najwyraźniej uznając, że to odpowiedni moment, aby do tego nawiązać. Nie spuszczał wzroku z twarzy chłopaka, chcąc wyłowić każdy cień emocji, jakie przez nią przemkną i każdą myśl, która odbije się w jego oczach. I może trochę, żeby jednak wiedzieć, kiedy szykować się na cios, choć w dalszym ciągu trwał jednak w przeświadczeniu, że nic z jego strony mu nie grozi.
– Dzięki – wymruczał, przechylając głowę na bok i pozwalając, by uśmieszek, jaki zagościł na jego ustach, nabrał łobuzerskiego charakteru. Chwycił podany ręcznik i już bez zbędnego ociągania się osuszył ciało, z wielką ostrożnością traktując obszar wokół rany. Nieco wolniej włożył na siebie podsunięte przez Yakushimaru ubrania, ale wystarczająco szybko, żeby zaskoczyć chłopaka chuchnięciem gorącym oddechem w ramię, zanim ten się odwrócił.
Znieruchomiał podczas opatrywania, starając się, bezskutecznie, zachować neutralny wyraz twarzy, ale jednak ten cwaniacki uśmiech krył się w kącikach, ani myśląc stamtąd znikać. Przycisnął gazę do swojego boku, nie omieszkając przy tym musnąć dłoni Seiyi, ale bez dalszych komentarzy.
– Seiya – odezwał się jednak po chwili, głosem wskazującym na to, że przez chwilę trwał w głębokim zamyśleniu. – W jaką specjalizację celujesz? Bo chyba o to jeszcze nie pytałem. – Przekrzywił lekko głowę, patrząc na niego w zastanowieniu, ale zaraz zmarszczył czoło, wciągając kilkukrotnie powietrze do nosa, jakby próbował coś wywąchać. – Wiesz co, Seiya? Chyba śmierdzisz – stwierdził bez żadnego skrępowania, pochylając się jeszcze w jego stronę, żeby potwierdzić swoją teorię. Czubkiem nosa musnął okolice mostka na jego klatce piersiowej, ale to najwyraźniej było za mało, bo obrócił nieznacznie głowę w bok, wciąż nie tracąc kontaktu ze skórą Yakushimaru, dopóki nie dotarł w pobliże sutka. Tam wypuścił gorący oddech ustami i wyprostował się, żeby spojrzeć chłopakowi w oczy. – Zdecydowanie śmierdzisz, ta fontanna waliła bardziej niż myślałem. Wybacz – rzucił lekko, bez ani grama poczucia winy w głosie. Za to oczy błyszczały mu łobuzersko.
@Yakushimaru Seiya
Hattori Heizō, Warui Shin'ya, Vance Whitelaw, Shogo Tomomi and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Wypuszczane z ust powietrze przecisnęło się przez zęby z kpiącym syknięciem. Oczy przyglądały się chłopakowi ze słabym błyskiem niedowierzania, jakby to nie o nim mówiono; jakby druga strona nigdy nie istniała. Dla niego nie było żadnego Seiyi, który nie nosił w sobie choćby namiastki gniewu. Mógł na chwilę znikać pod maską rozbawionych uśmiechów, ale tkwił w nim przez cały czas, jakby był jedną z rzeczy, z których był ulepiony. Kiedyś rozlał się po nim całym, formując się w wierzchnią skorupę, w której czuł się na tyle komfortowo, że teraz, gdy postanowiono uświadomić mu, że jest inaczej, krzyżował ręce na klatce piersiowej, potęgując dystans, który i tak już wcześniej wydawał się niemożliwą do przeskoczenia przepaścią. Ale to przecież nie sama próba przedostania się na drugą stronę wzbudzała w Yakushimaru rozdrażnienie, a raczej fakt, że Yuushin miał okazję zobaczyć go w innym wydaniu przez jakieś durne niedopatrzenie, które teraz musiał odkręcać.
— Tak kurwa wygląda mylne pierwsze wrażenie. Czas na zderzenie z rzeczywistością. Nie ma tu kurwa za dużo do analizowania, a wkurwia mnie, gdy ktoś próbuje to robić gówno o mnie wiedząc — słowa cięły, jak ostrza, gdy wyrzucał je z siebie bez zastanowienia, bo nie było niczego, nad czym musiałby się zastanawiać. Przecież miał rację. To była jedna noc i kilka nieprzyjemnych wiadomości, które ze sobą wymienili. Później wymuszone spotkanie i ta pierdolona pizza, której nawet nie chciał. I po tym wszystkim, gdy wiedział o nim więcej złego niż dobrego, uśmiechał się idiotycznie, jakby byli dobrymi kumplami. Seiya nie pomylił się co do jego zdolności czytania ludzi, bo był w tym chujowy, skoro jeszcze nie rozumiał, że nie powinno go tu być. Miał filtr na niechęć? Bo zarówno ton, jak i samo iskrzące się z wściekłości spojrzenie, zdawały się w ogóle do niego nie przemawiać.
„Zobaczymy.”
Ściągnął brwi, wydając z siebie głośne parsknięcie. Szczęka chłopaka drgnęła w jawnym poirytowaniu, gdy kiwał głową, jakby potwierdzał jego słowa. Zobaczymy. Jakby była to obietnica jakiegoś przyszłego pojedynku, bo był całkowicie pewien, że jedyne, co pokaże Hyeonowi to to, jak bardzo się pomylił. Co do niego i co do szansy na to, że po tym wszystkim Yakushimaru jeszcze będzie miał ochotę mu pomóc. Już teraz jej nie miał, więc nie rozumiał, skąd wzięło się to urojone przeświadczenie, że przyjmie go tu jeszcze raz, by na każdym kroku naruszał jego granice i szarpał za słabe struny cierpliwości.
Niewdzięczny skurwiel.
Przez cały wywód na temat prętów przyglądał mu się zaskakująco uważnie. Sama twarz chłopaka nie zdradzała wówczas żadnych konkretnych myśli, ale ani razu nie przytaknął ani też nie zaprzeczył w odpowiedzi na luźno zadawane pytania. Nie wydawał się też być pod wrażeniem wspomnianych umiejętności, choć w tamtej chwili przechylił nieznacznie głowę na bok, jakby paradoksalnie zachęcał, żeby mówił mu więcej, nie bacząc na to, że w innych warunkach intensywność nieruchomego spojrzenia mogłaby okazać się przytłaczająca.
— Ćwicz. Może kurwa nauczysz się nie spadać — skomentował wreszcie, wywracając oczami na widok rozweselonego wyrazu twarzy. Nie był to jednak poddańczy gest, bo nuta sceptycyzmu, która wkradła się w ton jego głosu, krzyczała, że w ogóle tego nie kupował. — Chociaż to nie jedyna rzecz nad którą musisz popracować. Nie wiem po chuj zadajesz sobie tyle trudu, żeby mnie do tego przekonać? Skończyłem temat. Ale skoro minąłem się kurwa z powołaniem, to chyba gorzej dla ciebie, że tu jesteś — zauważył, subtelnie przypominając, że za moment miał zająć się jego raną. Jasne, nie była szczególnie groźna, ale przy odrobinie nieuwagi każdą sprawę dało się pogorszyć.
A Yuu prosił się o to pogorszenie na każdym kroku, bo kiedy wydawało się, że na chwilę znormalniał czy zwyczajnie uspokoił się ze swoimi denerwującymi tekstami i głupkowatymi reakcjami, po chwili znów robił coś, co gotowało krew żyłach. Niosący się po łazience śmiech dźwięczał dziesiątkami małych, złotych dzwonków, od których mieniły się jasne kafelki. Gdy nie oglądał się za siebie, oddalając się od roześmianego Hyeona, dużo łatwiej było mu wyobrazić sobie, że nawet ten szczery dźwięk był podszyty złośliwością i kłamstwem; chęcią robienia mu na przekór. Bo poza szukaniem pomocy był tu przecież jedynie po to. I męczył go w sposób, którego nie potrafił opisać, bo nagle – przynajmniej na chwilę – uleciały z niego siły, które wcześniej napinały mięśnie. Spokój odczuwał za rzadko, by porównać te odczucia właśnie z nim i przyszedł zbyt szybko, by zorientować się, że rozgościł się wewnątrz.
Trwał też za krótko, by ciemnowłosy – o ile było to możliwe – jakkolwiek zyskał w jego oczach. Bo kolejna fala złości była gwałtowna, ale nie, jak tsunami, które pustoszy miasta. Jeszcze. Kropla po kropli chłopak dolewał oliwy do ognia. Kolejne komentarze, język sunący po wargach, jakby to wciąż była jakaś pieprzona zabawa. Zabawa, podczas której tylko Yuushin bawił się świetnie, bo w oczach Seiyi i na napiętej od zaciskania zębów twarzy, nie było niczego poza furią, o której już wcześniej wspominał. Jedyna rozsądna emocja tkwiła głęboko w czarnych źrenicach i prawdopodobnie tylko ona powstrzymywała go przed zmiażdżeniem mu gardła, nawet jeśli na krótki moment faktycznie przydusił go mocniej, żeby przynajmniej przez chwilę nie mówił już nic więcej.
— Przemyślę to, gdy zrobisz użytek ze swojej mordy i wreszcie ją zamkniesz — wycedził na granicy prawie ostrzegawczego warkotu. Jak niczego innego potrzebował teraz ciszy, choć zdawało się, że oczekiwał niemożliwego, bo ciemnowłosemu nie wbudowano żadnego wyłącznika. Nic dziwnego, że czarnowłosy dość instynktownie stał się zdawkowy, choć miał ochotę roznieść całą łazienkę i wypluwać z siebie najgorszy jad, jaki ślina przyniosłaby mu na język. Ale przełykał go i za każdym razem kąciki ust ściągały się w rozgoryczeniu, bo zaczynał rozumieć, że była to oczekiwana reakcja, a skoro chciał więcej – Sei musiał dać mu mniej.
Tak, jakby wcale go tu nie było.
Zignorował ciepłe powietrze owiewające jego ramię, choć brwi ściągnęły się lekko w niezadowoleniu. Niechciane wspomnienie, jak irytujący chochlik prześlizgnęło się przez umysł, ożywając w nim na nowo, jakby nie upłynął prawie miesiąc, a zaledwie jeden dzień. Wszystko w jego własnej świadomości zaczynało go uwierać, bo kontrola nie była jego najmocniejszą stroną. Właściwie była czymś, z czym radził sobie nagorzej, a teraz musiał mieć kontrolę nad wszystkim – nad oddechem, nad chęcią cofnięcia ręki zbyt gwałtownie, nad spojrzeniem, które skupiał już tylko na bandażu, choć nie było łatwo, gdy ciążyło nad nim przeczucie, że Yuushin nadal się uśmiechał.
„Seiya.”
Przycisnął skrawek białego materiału do brzucha chłopaka. Przytrzymując go palcami, drugą ręką poprowadził bandaż za jego plecy, a kiedy tylko zahaczył nim o gazę, wymownym i niebolesnym stuknięciem o chłopięcą dłoń, dał mu do zrozumienia, że może już puścić. Bandaż po raz drugi okrążył jego tors, gdy padło pytanie o specjalizację. Ściągnął usta w wąską linię, bo jedyne, o czym marzył w tym momencie, to koniec tej jebanej katorgi. Już przymierzał się do kolejnego owinięcia, gdy nagły komentarz uderzył go na tyle, że zastygł w miejscu. I czyja to kurwa wina? – przemknęło mu przez myśl i sądził, że wypowiedział to na głos, ale milczał, choć szczęka poruszyła się na boki, gdy tarł zębami o siebie, bo był przekonany, że za moment mu przyjebie. I myślał, że najgorsze miał już za sobą, ale krok po kroku przekonywał się, że przy Hyeonie był zmuszony zawyżać skalę tego, co mogło być najgorsze. Wyczuwalnie odetchnął głębiej, bo klatka piersiowa poruszyła się pod naporem rozciągających się płuc. W miejscu trzymał go chyba jedynie bandaż, z którym jeszcze nie skończył, ale odruchowo szarpnął za niego mocniej w chwili, wymownie zaciskając go mocniej na jego ciele. Za chwilę mogło być jeszcze gorzej, choć już teraz powinien rzucić to w cholerę. Gdy rozgrzany oddech osiadł na jego klatce piersiowej — Zaraz go zajebię — kolejna struna została przerwana. Ciałem targnął dreszcz, który zapoczątkował kolejny zryw. Zryw, który tuszował wcześniejszą reakcję, jakby był czymś automatycznym; zaprogramowaną barierą ochroną. Dłonią, w której trzymał jeszcze nie do końca rozwinięty bandaż trzasnął o wieko pralki z hukiem. Dla osób, które znajdowały się za ścianami pokoju, nie zapowiadało się na spokojną noc. Wystarczył moment, w którym spojrzenie dwubarwnych tęczówek zderzyło się ze złotymi punkcikami migoczącymi tą samą łobuzerskością, by palce gwałtownie zacisnęły się na piegowatych policzkach i naparły na żuchwę, gdy zadarł głowę chłopaka wyżej, bo może tak wreszcie był w stanie słuchać go uważnie.
— Myślisz, że jesteś kurwa taki zabawny? Mam ci wyczytać z encyklopedii, co znaczy „nie wkurwiaj mnie”? Jebię przez ciebie i wierz mi, że będzie zajebiście, jeśli nie będziesz utrudniał mi pracy, bo już od kilkunastu minut mam ochotę zmyć z siebie ten syf, a zamiast tego ślęczę nad kurwa twoim problemem, skoro jeszcze to do ciebie nie dotarło. — Opuszki wbiły się mocniej w chłopięcą twarz, gdy mimowolnie nachylił się niżej. Może z odległości niecałych pięciu centymetrów łatwiej było mu przetwarzać informacje; łatwiej było też dostrzec wszystkie gniewne kurwiki, które całymi konstelacjami kładły się na nakrapianych błękitem tęczówkach. Chociaż nie był tylko zły. Był skołowany, zmęczony i zniecierpliwiony. — Zawsze tak chujowo współpracujesz? Przyszedłeś tu po jebany opatrunek czy po to, żebym cię przeleciał? Bo jeśli mam ci pomóc, to siedź kurwa na dupie i przestań mnie prowokować.
Na ułamek sekundy wzmocnił chwyt tylko po to, by dać upust gotującym się w nim emocjom. Zaraz jednak dłoń rozluźniła się, ale wciąż przytrzymywała głowę Hyeona w tej samej pozycji, bo jeszcze czekał. Na jakiś przebłysk zrozumienia, którego wcześniej nie uświadczył. Na ostateczne potwierdzenie tego, że wreszcie się ogarnie. Ale ze spojrzenia Seiyi z każdą chwilą ulatywała jakaś część skupienia, gdy w uszach obijało się nieprzyjemne echo własnych słów. Jakby w ogóle był zdolny tak go sprowokować.
— Tak kurwa wygląda mylne pierwsze wrażenie. Czas na zderzenie z rzeczywistością. Nie ma tu kurwa za dużo do analizowania, a wkurwia mnie, gdy ktoś próbuje to robić gówno o mnie wiedząc — słowa cięły, jak ostrza, gdy wyrzucał je z siebie bez zastanowienia, bo nie było niczego, nad czym musiałby się zastanawiać. Przecież miał rację. To była jedna noc i kilka nieprzyjemnych wiadomości, które ze sobą wymienili. Później wymuszone spotkanie i ta pierdolona pizza, której nawet nie chciał. I po tym wszystkim, gdy wiedział o nim więcej złego niż dobrego, uśmiechał się idiotycznie, jakby byli dobrymi kumplami. Seiya nie pomylił się co do jego zdolności czytania ludzi, bo był w tym chujowy, skoro jeszcze nie rozumiał, że nie powinno go tu być. Miał filtr na niechęć? Bo zarówno ton, jak i samo iskrzące się z wściekłości spojrzenie, zdawały się w ogóle do niego nie przemawiać.
„Zobaczymy.”
Ściągnął brwi, wydając z siebie głośne parsknięcie. Szczęka chłopaka drgnęła w jawnym poirytowaniu, gdy kiwał głową, jakby potwierdzał jego słowa. Zobaczymy. Jakby była to obietnica jakiegoś przyszłego pojedynku, bo był całkowicie pewien, że jedyne, co pokaże Hyeonowi to to, jak bardzo się pomylił. Co do niego i co do szansy na to, że po tym wszystkim Yakushimaru jeszcze będzie miał ochotę mu pomóc. Już teraz jej nie miał, więc nie rozumiał, skąd wzięło się to urojone przeświadczenie, że przyjmie go tu jeszcze raz, by na każdym kroku naruszał jego granice i szarpał za słabe struny cierpliwości.
Niewdzięczny skurwiel.
Przez cały wywód na temat prętów przyglądał mu się zaskakująco uważnie. Sama twarz chłopaka nie zdradzała wówczas żadnych konkretnych myśli, ale ani razu nie przytaknął ani też nie zaprzeczył w odpowiedzi na luźno zadawane pytania. Nie wydawał się też być pod wrażeniem wspomnianych umiejętności, choć w tamtej chwili przechylił nieznacznie głowę na bok, jakby paradoksalnie zachęcał, żeby mówił mu więcej, nie bacząc na to, że w innych warunkach intensywność nieruchomego spojrzenia mogłaby okazać się przytłaczająca.
— Ćwicz. Może kurwa nauczysz się nie spadać — skomentował wreszcie, wywracając oczami na widok rozweselonego wyrazu twarzy. Nie był to jednak poddańczy gest, bo nuta sceptycyzmu, która wkradła się w ton jego głosu, krzyczała, że w ogóle tego nie kupował. — Chociaż to nie jedyna rzecz nad którą musisz popracować. Nie wiem po chuj zadajesz sobie tyle trudu, żeby mnie do tego przekonać? Skończyłem temat. Ale skoro minąłem się kurwa z powołaniem, to chyba gorzej dla ciebie, że tu jesteś — zauważył, subtelnie przypominając, że za moment miał zająć się jego raną. Jasne, nie była szczególnie groźna, ale przy odrobinie nieuwagi każdą sprawę dało się pogorszyć.
A Yuu prosił się o to pogorszenie na każdym kroku, bo kiedy wydawało się, że na chwilę znormalniał czy zwyczajnie uspokoił się ze swoimi denerwującymi tekstami i głupkowatymi reakcjami, po chwili znów robił coś, co gotowało krew żyłach. Niosący się po łazience śmiech dźwięczał dziesiątkami małych, złotych dzwonków, od których mieniły się jasne kafelki. Gdy nie oglądał się za siebie, oddalając się od roześmianego Hyeona, dużo łatwiej było mu wyobrazić sobie, że nawet ten szczery dźwięk był podszyty złośliwością i kłamstwem; chęcią robienia mu na przekór. Bo poza szukaniem pomocy był tu przecież jedynie po to. I męczył go w sposób, którego nie potrafił opisać, bo nagle – przynajmniej na chwilę – uleciały z niego siły, które wcześniej napinały mięśnie. Spokój odczuwał za rzadko, by porównać te odczucia właśnie z nim i przyszedł zbyt szybko, by zorientować się, że rozgościł się wewnątrz.
Trwał też za krótko, by ciemnowłosy – o ile było to możliwe – jakkolwiek zyskał w jego oczach. Bo kolejna fala złości była gwałtowna, ale nie, jak tsunami, które pustoszy miasta. Jeszcze. Kropla po kropli chłopak dolewał oliwy do ognia. Kolejne komentarze, język sunący po wargach, jakby to wciąż była jakaś pieprzona zabawa. Zabawa, podczas której tylko Yuushin bawił się świetnie, bo w oczach Seiyi i na napiętej od zaciskania zębów twarzy, nie było niczego poza furią, o której już wcześniej wspominał. Jedyna rozsądna emocja tkwiła głęboko w czarnych źrenicach i prawdopodobnie tylko ona powstrzymywała go przed zmiażdżeniem mu gardła, nawet jeśli na krótki moment faktycznie przydusił go mocniej, żeby przynajmniej przez chwilę nie mówił już nic więcej.
— Przemyślę to, gdy zrobisz użytek ze swojej mordy i wreszcie ją zamkniesz — wycedził na granicy prawie ostrzegawczego warkotu. Jak niczego innego potrzebował teraz ciszy, choć zdawało się, że oczekiwał niemożliwego, bo ciemnowłosemu nie wbudowano żadnego wyłącznika. Nic dziwnego, że czarnowłosy dość instynktownie stał się zdawkowy, choć miał ochotę roznieść całą łazienkę i wypluwać z siebie najgorszy jad, jaki ślina przyniosłaby mu na język. Ale przełykał go i za każdym razem kąciki ust ściągały się w rozgoryczeniu, bo zaczynał rozumieć, że była to oczekiwana reakcja, a skoro chciał więcej – Sei musiał dać mu mniej.
Tak, jakby wcale go tu nie było.
Zignorował ciepłe powietrze owiewające jego ramię, choć brwi ściągnęły się lekko w niezadowoleniu. Niechciane wspomnienie, jak irytujący chochlik prześlizgnęło się przez umysł, ożywając w nim na nowo, jakby nie upłynął prawie miesiąc, a zaledwie jeden dzień. Wszystko w jego własnej świadomości zaczynało go uwierać, bo kontrola nie była jego najmocniejszą stroną. Właściwie była czymś, z czym radził sobie nagorzej, a teraz musiał mieć kontrolę nad wszystkim – nad oddechem, nad chęcią cofnięcia ręki zbyt gwałtownie, nad spojrzeniem, które skupiał już tylko na bandażu, choć nie było łatwo, gdy ciążyło nad nim przeczucie, że Yuushin nadal się uśmiechał.
„Seiya.”
Przycisnął skrawek białego materiału do brzucha chłopaka. Przytrzymując go palcami, drugą ręką poprowadził bandaż za jego plecy, a kiedy tylko zahaczył nim o gazę, wymownym i niebolesnym stuknięciem o chłopięcą dłoń, dał mu do zrozumienia, że może już puścić. Bandaż po raz drugi okrążył jego tors, gdy padło pytanie o specjalizację. Ściągnął usta w wąską linię, bo jedyne, o czym marzył w tym momencie, to koniec tej jebanej katorgi. Już przymierzał się do kolejnego owinięcia, gdy nagły komentarz uderzył go na tyle, że zastygł w miejscu. I czyja to kurwa wina? – przemknęło mu przez myśl i sądził, że wypowiedział to na głos, ale milczał, choć szczęka poruszyła się na boki, gdy tarł zębami o siebie, bo był przekonany, że za moment mu przyjebie. I myślał, że najgorsze miał już za sobą, ale krok po kroku przekonywał się, że przy Hyeonie był zmuszony zawyżać skalę tego, co mogło być najgorsze. Wyczuwalnie odetchnął głębiej, bo klatka piersiowa poruszyła się pod naporem rozciągających się płuc. W miejscu trzymał go chyba jedynie bandaż, z którym jeszcze nie skończył, ale odruchowo szarpnął za niego mocniej w chwili, wymownie zaciskając go mocniej na jego ciele. Za chwilę mogło być jeszcze gorzej, choć już teraz powinien rzucić to w cholerę. Gdy rozgrzany oddech osiadł na jego klatce piersiowej — Zaraz go zajebię — kolejna struna została przerwana. Ciałem targnął dreszcz, który zapoczątkował kolejny zryw. Zryw, który tuszował wcześniejszą reakcję, jakby był czymś automatycznym; zaprogramowaną barierą ochroną. Dłonią, w której trzymał jeszcze nie do końca rozwinięty bandaż trzasnął o wieko pralki z hukiem. Dla osób, które znajdowały się za ścianami pokoju, nie zapowiadało się na spokojną noc. Wystarczył moment, w którym spojrzenie dwubarwnych tęczówek zderzyło się ze złotymi punkcikami migoczącymi tą samą łobuzerskością, by palce gwałtownie zacisnęły się na piegowatych policzkach i naparły na żuchwę, gdy zadarł głowę chłopaka wyżej, bo może tak wreszcie był w stanie słuchać go uważnie.
— Myślisz, że jesteś kurwa taki zabawny? Mam ci wyczytać z encyklopedii, co znaczy „nie wkurwiaj mnie”? Jebię przez ciebie i wierz mi, że będzie zajebiście, jeśli nie będziesz utrudniał mi pracy, bo już od kilkunastu minut mam ochotę zmyć z siebie ten syf, a zamiast tego ślęczę nad kurwa twoim problemem, skoro jeszcze to do ciebie nie dotarło. — Opuszki wbiły się mocniej w chłopięcą twarz, gdy mimowolnie nachylił się niżej. Może z odległości niecałych pięciu centymetrów łatwiej było mu przetwarzać informacje; łatwiej było też dostrzec wszystkie gniewne kurwiki, które całymi konstelacjami kładły się na nakrapianych błękitem tęczówkach. Chociaż nie był tylko zły. Był skołowany, zmęczony i zniecierpliwiony. — Zawsze tak chujowo współpracujesz? Przyszedłeś tu po jebany opatrunek czy po to, żebym cię przeleciał? Bo jeśli mam ci pomóc, to siedź kurwa na dupie i przestań mnie prowokować.
Na ułamek sekundy wzmocnił chwyt tylko po to, by dać upust gotującym się w nim emocjom. Zaraz jednak dłoń rozluźniła się, ale wciąż przytrzymywała głowę Hyeona w tej samej pozycji, bo jeszcze czekał. Na jakiś przebłysk zrozumienia, którego wcześniej nie uświadczył. Na ostateczne potwierdzenie tego, że wreszcie się ogarnie. Ale ze spojrzenia Seiyi z każdą chwilą ulatywała jakaś część skupienia, gdy w uszach obijało się nieprzyjemne echo własnych słów. Jakby w ogóle był zdolny tak go sprowokować.
Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.
Yuu kiwał głową i się uśmiechał. Tylko. Co było dość wymowne, choć jednocześnie mogło znaczyć tak wiele. Robił krok w tył, żeby nie stracić dzisiaj zębów, choć jednocześnie wiedział swoje? Traktował z jawną pobłażliwością każde słowo, które wypowiedział Seiya? Lekceważył jego wypowiedzi, bo sądził, że tylko on ma rację? Yakushimaru swoim zachowaniem coś potwierdził, więc Yuu nie widział już sensu dalej się produkować? Cóż, w przypadku Hyeona każda opcja była możliwa, bo wszystkie były bardzo prawdopodobne i o każdą można go było z łatwością posądzić.
Nie mniej naprawdę chciał wyjść z łazienki z kompletem zębów, nie wpadł też do Seia po to, żeby zebrać od niego wpierdol, tylko żeby go właśnie poskładał z już zebranego wpierdolu, dlatego uznał, że przynajmniej na jakiś czas i w granicach rozsądku może trzymać język za zębami w ramach dziwacznego sposobu okazania wdzięczności. Nic, że już zdążył go wkurwić, przecież zawsze mógł go popchnąć jeszcze bardziej, prawda? A tego nie zrobił. Przynajmniej nie na razie. Dzisiejsza noc była tak nieprzewidywalna, że mogło się wydarzyć dosłownie wszystko, dlatego uznał, że lepiej niczego nie zakładać z góry i nie mówić żadnych obietnic na głos. Zresztą, Seiya i tak by mu nie uwierzył.
Szczególnie, że właśnie chwycił go jedną ręką za szczękę i zmusił do patrzenia na siebie, najwyraźniej chcąc mieć w tym momencie władzę nad uwagą i skupieniem Yuu. I miał, właściwie miał już odkąd tylko Hyeon przelazł do niego przez okno, ale skoro naległ na taki kontakt fizyczny, to kim on był, żeby mu tego zabronić…
A im dłużej Seiya mówił i im bardziej czuł na twarzy jego gorący oddech, tym szerszy robił się uśmiech Yuu, który najpierw niepostrzeżenie wkradł się do kącików ust, by po niedługiej chwili objąć we władanie całe usta, pojawiając się z łobuzerską iskrą nawet w oku.
– Seiya, jeśli chcesz, żebym był dobrym chłopcem wystarczy tylko powiedzieć – wymruczał, oblizując usta. – I wiesz, Twoje oczy z tej odległości robią jeszcze większe wrażenie, trochę jak takie… skupiska gwiazd – stwierdził po krótkim zastanowieniu, spojrzeniem skacząc od jednej do drugiej tęczówki chłopaka. Na jego następne słowa parsknął śmiechem. – Oooh, Seiya, co sprawiło, że pomyślałeś, że chciałbym, żebyś mnie przeleciał? Co Cię skłoniło do takich myśli? – diabelskie ogniki w oczach Yuu zapłonęły jeszcze mocniejszym ogniem, bo nie mógł, po prostu nie mógł odpuścić sobie nawiązania do tej części wypowiedzi, skoro Yakushimaru sam zdecydował się wyciągnąć to na stół. Najwyraźniej udało mu się skierować jego myśli w tym kierunku, a więc sukces. Mógł sobie przecież pozwolić na chwilę triumfu. – Obawiam się, że mój stan obecnie wyklucza mnie z podobnych zabaw – westchnął, jakby szczerze tego żałował. – A jeśli chcesz mnie pocałować, to nie musisz tak długo trzymać za twarz, tylko po prostu to zrób – poradził mu jeszcze, wsuwając swoje palce pod te, które Seiya zaciskał na jego szczęce i naparł na nie, sugerując, że już może go puścić.
Cierpliwie poczekał, aż Seiya skończy wiązanie bandaża, po czym bez słowa skierował się w stronę wyjścia, uprzednio zapraszającym gestem wskazując mu prysznic. Puścił mu jeszcze oczko i wyszedł z łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Ah, co by tu ze sobą zrobić, kiedy Sei bierze prysznic? Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że miał teraz cały jego pokój dla siebie, mógł zrobić dosłownie wszystko. Znajdował się chyba w najlepszym miejscu do dowiedzenia się czegoś więcej na temat chłopaka, czegoś, co być może ukrywa przed innymi… mógł trochę pomyszkować, ale mógł też okazać wdzięczność i zająć się po prostu gapieniem w sufit, zamiast grzebać mu przy biurku. I chociaż przejrzenie zawartości biurka niezwykle mocno go kusiło, chciał przecież spędzić tutaj noc i gdyby został przyłapany przy jakiejś otwartej szufladzie, niechybnie wyleciałby za drzwi w ciągu następnych pięciu sekund.
Powstrzymując świerzbiące paluszki, powędrował w stronę regału z książkami, bo to zawsze był najlepszy sposób na zabicie czasu. Nie zdążył jednak pogrążyć w żadnym atlasie anatomicznym, czy co tam jeszcze student medycyny mógł mieć na półce, bowiem jego wzrok przykuła pojedyncza kartka leżąca tuż pod regałem. Podniósł ją, spodziewając się notatek, z których nie zrozumie ani słowa, dlatego kiedy zobaczył, że jest to rysunek, uniósł brwi ze zdziwienia. Na kartce widniało ciało, rozkrojone albo rozszarpane do tego stopnia, że mogło w istocie stanowić ilustrację z atlasu anatomicznego. Ktoś to Seiyi narysował? Już chciał odłożyć zgubę na półkę, kiedy zauważył, że na tej konkretnej półce wśród książek jest kilka takich, które nie mają zadrukowanego grzbietu, właściwie w ogóle nie przypominają książek, tylko… grube zeszyty? Z zajęć? Z ciekawości sięgnął po pierwszy lepszy i kiedy go otworzył i przekartkował, brwi Yuu znajdowały się już w połowie jego czoła. To szkicownik. Ze zdecydowaną przewagą makabrycznych obrazów, bardzo pododbnych do tego, który znalazł na podłodze, więc wniosek był jeden: musiały wyjść spod ręki jednej osoby. A skoro ten pokój należy do Seiyi, wszystko wskazywało na to, że przez przypadek chyba odkrył coś, czym Yakushimaru nie chwalił się przed innymi. Cóż, patrząc na tematykę tej szczególnej sztuki to chyba nic dziwnego. Nagromadzenie tego typu obrazów siłą rzeczy powodowało, że przez umysł Hyeona przebiegła myśl, czy Seiya nie jest jakimś ukrytym psychopatą (zdecydowanie za dużo nasłuchał się historii kryminalnych). Jednak im więcej rysunków oglądał, tym więcej dostrzegł znajomych twarzy. Wszystkie należały do osób już zmarłych, które błąkały się nieszczęśliwie po tym świecie; niektórym do tej pory zdążył już pomóc. Na jednej stronie znalazł nawet Keiko, z którą rozstał się przecież nie tak dawno.
I to właśnie nad rysunkiem Keiko do jego uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi – najwyraźniej Yakushimaru zdążył już uporać się z prysznicem. Nie zaczął jednak gorączkowo zamykać szkicownika i w pośpiechu wciskać go na półkę, tylko z nim w ręce odwrócił się w stronę Seia.
– Po pierwsze, nie miałem pojęcia, że rysujesz! Muszę przyznać, że są trochę… makabryczne, ale kurwa, są naprawdę zajebiste. Świetna kreska – pokiwał głową z uznaniem, szczerze będąc pod wrażeniem nowoodkrytego talentu chłopaka. – A po drugie… Seiya, czy Ty widzisz duchy?
@Yakushimaru Seiya
Nie mniej naprawdę chciał wyjść z łazienki z kompletem zębów, nie wpadł też do Seia po to, żeby zebrać od niego wpierdol, tylko żeby go właśnie poskładał z już zebranego wpierdolu, dlatego uznał, że przynajmniej na jakiś czas i w granicach rozsądku może trzymać język za zębami w ramach dziwacznego sposobu okazania wdzięczności. Nic, że już zdążył go wkurwić, przecież zawsze mógł go popchnąć jeszcze bardziej, prawda? A tego nie zrobił. Przynajmniej nie na razie. Dzisiejsza noc była tak nieprzewidywalna, że mogło się wydarzyć dosłownie wszystko, dlatego uznał, że lepiej niczego nie zakładać z góry i nie mówić żadnych obietnic na głos. Zresztą, Seiya i tak by mu nie uwierzył.
Szczególnie, że właśnie chwycił go jedną ręką za szczękę i zmusił do patrzenia na siebie, najwyraźniej chcąc mieć w tym momencie władzę nad uwagą i skupieniem Yuu. I miał, właściwie miał już odkąd tylko Hyeon przelazł do niego przez okno, ale skoro naległ na taki kontakt fizyczny, to kim on był, żeby mu tego zabronić…
A im dłużej Seiya mówił i im bardziej czuł na twarzy jego gorący oddech, tym szerszy robił się uśmiech Yuu, który najpierw niepostrzeżenie wkradł się do kącików ust, by po niedługiej chwili objąć we władanie całe usta, pojawiając się z łobuzerską iskrą nawet w oku.
– Seiya, jeśli chcesz, żebym był dobrym chłopcem wystarczy tylko powiedzieć – wymruczał, oblizując usta. – I wiesz, Twoje oczy z tej odległości robią jeszcze większe wrażenie, trochę jak takie… skupiska gwiazd – stwierdził po krótkim zastanowieniu, spojrzeniem skacząc od jednej do drugiej tęczówki chłopaka. Na jego następne słowa parsknął śmiechem. – Oooh, Seiya, co sprawiło, że pomyślałeś, że chciałbym, żebyś mnie przeleciał? Co Cię skłoniło do takich myśli? – diabelskie ogniki w oczach Yuu zapłonęły jeszcze mocniejszym ogniem, bo nie mógł, po prostu nie mógł odpuścić sobie nawiązania do tej części wypowiedzi, skoro Yakushimaru sam zdecydował się wyciągnąć to na stół. Najwyraźniej udało mu się skierować jego myśli w tym kierunku, a więc sukces. Mógł sobie przecież pozwolić na chwilę triumfu. – Obawiam się, że mój stan obecnie wyklucza mnie z podobnych zabaw – westchnął, jakby szczerze tego żałował. – A jeśli chcesz mnie pocałować, to nie musisz tak długo trzymać za twarz, tylko po prostu to zrób – poradził mu jeszcze, wsuwając swoje palce pod te, które Seiya zaciskał na jego szczęce i naparł na nie, sugerując, że już może go puścić.
Cierpliwie poczekał, aż Seiya skończy wiązanie bandaża, po czym bez słowa skierował się w stronę wyjścia, uprzednio zapraszającym gestem wskazując mu prysznic. Puścił mu jeszcze oczko i wyszedł z łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Ah, co by tu ze sobą zrobić, kiedy Sei bierze prysznic? Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że miał teraz cały jego pokój dla siebie, mógł zrobić dosłownie wszystko. Znajdował się chyba w najlepszym miejscu do dowiedzenia się czegoś więcej na temat chłopaka, czegoś, co być może ukrywa przed innymi… mógł trochę pomyszkować, ale mógł też okazać wdzięczność i zająć się po prostu gapieniem w sufit, zamiast grzebać mu przy biurku. I chociaż przejrzenie zawartości biurka niezwykle mocno go kusiło, chciał przecież spędzić tutaj noc i gdyby został przyłapany przy jakiejś otwartej szufladzie, niechybnie wyleciałby za drzwi w ciągu następnych pięciu sekund.
Powstrzymując świerzbiące paluszki, powędrował w stronę regału z książkami, bo to zawsze był najlepszy sposób na zabicie czasu. Nie zdążył jednak pogrążyć w żadnym atlasie anatomicznym, czy co tam jeszcze student medycyny mógł mieć na półce, bowiem jego wzrok przykuła pojedyncza kartka leżąca tuż pod regałem. Podniósł ją, spodziewając się notatek, z których nie zrozumie ani słowa, dlatego kiedy zobaczył, że jest to rysunek, uniósł brwi ze zdziwienia. Na kartce widniało ciało, rozkrojone albo rozszarpane do tego stopnia, że mogło w istocie stanowić ilustrację z atlasu anatomicznego. Ktoś to Seiyi narysował? Już chciał odłożyć zgubę na półkę, kiedy zauważył, że na tej konkretnej półce wśród książek jest kilka takich, które nie mają zadrukowanego grzbietu, właściwie w ogóle nie przypominają książek, tylko… grube zeszyty? Z zajęć? Z ciekawości sięgnął po pierwszy lepszy i kiedy go otworzył i przekartkował, brwi Yuu znajdowały się już w połowie jego czoła. To szkicownik. Ze zdecydowaną przewagą makabrycznych obrazów, bardzo pododbnych do tego, który znalazł na podłodze, więc wniosek był jeden: musiały wyjść spod ręki jednej osoby. A skoro ten pokój należy do Seiyi, wszystko wskazywało na to, że przez przypadek chyba odkrył coś, czym Yakushimaru nie chwalił się przed innymi. Cóż, patrząc na tematykę tej szczególnej sztuki to chyba nic dziwnego. Nagromadzenie tego typu obrazów siłą rzeczy powodowało, że przez umysł Hyeona przebiegła myśl, czy Seiya nie jest jakimś ukrytym psychopatą (zdecydowanie za dużo nasłuchał się historii kryminalnych). Jednak im więcej rysunków oglądał, tym więcej dostrzegł znajomych twarzy. Wszystkie należały do osób już zmarłych, które błąkały się nieszczęśliwie po tym świecie; niektórym do tej pory zdążył już pomóc. Na jednej stronie znalazł nawet Keiko, z którą rozstał się przecież nie tak dawno.
I to właśnie nad rysunkiem Keiko do jego uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi – najwyraźniej Yakushimaru zdążył już uporać się z prysznicem. Nie zaczął jednak gorączkowo zamykać szkicownika i w pośpiechu wciskać go na półkę, tylko z nim w ręce odwrócił się w stronę Seia.
– Po pierwsze, nie miałem pojęcia, że rysujesz! Muszę przyznać, że są trochę… makabryczne, ale kurwa, są naprawdę zajebiste. Świetna kreska – pokiwał głową z uznaniem, szczerze będąc pod wrażeniem nowoodkrytego talentu chłopaka. – A po drugie… Seiya, czy Ty widzisz duchy?
@Yakushimaru Seiya
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
Już dawno powinien stracić nadzieję na to, że do Yuushina cokolwiek dotrze. Nieważne, co mówił, robił i jak się zachowywał, ciemnowłosy nadal wydawał się być w szampańskim nastroju. Nawet, gdy palce z siłą imadła napierały na jego żuchwę, uśmiechał się jak ktoś, kto drwił sobie z cen usług dentystycznych, bo niewiele brakowało, by Yakushimaru odwinął się z impetem. Jego wkurwienie rosło wprost proporcjonalnie do zadowolenia chłopaka i do wewnętrznego oporu, który powstrzymywał go przed faktycznym zrobieniem mu krzywdy, choć w praktyce jego ciało nie było niczym skrępowane. W każdej chwili mógł zaatakować bez zastanowienia – tak, jak robił to zazwyczaj, gdy ktoś zaszedł mu za skórę. Yuu robił to przecież cały czas, odkąd tylko zawitał u niego niechciany, a jednak nie zrobił nic, choć gniewne spojrzenie niczym nie różniło się od innych gniewnych spojrzeń; choć wszystko w nim krzyczało, że zaraz go rozjebie. Za każde słowo, każde oblizanie wargi, każdy grymas i każde roziskrzone spojrzenie.
— Chcę, żebyś się kurwa zamknął — zakomunikował, jakby było to coś oczywistego, ale nie dla Hyeona, który bynajmniej się nie poddawał. Wierzył, że na ścianie jego pokoju już wisiał medal za pierwsze miejsce w byciu irytującym gnojem. W dodatku bardzo drobiazgowym gnojem, bo wystarczyło odpowiednio zadane pytanie, by brwi czarnowłosego ściągnęły się bardziej, sprawiając, że przez złość przebił się lekki przebłysk zdezorientowania. Czuł, że tym krótkim wybuchem dał upust niepotrzebnym komentarzom i sam wykopał pod sobą dołek. Widział to w spojrzeniu Yuushina, ale nie byłby sobą, gdyby od tak dał za wygraną. — Przez cały kurwa czas się do mnie przypierdalasz. Gdybym miał okazję zawiązać ci ten jebany bandaż na odległość, zrobiłbym to bez zastanowienia. Nie musisz zgrywać debila, udając, że nic nie robisz, bo nie jestem ślepy, żeby kurwa nie zauważyć, że robisz to specjalnie — wyrzucił zniżonym tonem, już wcześniej wyprostowawszy się gwałtownie i cofnąwszy rękę, jakby swoją postawą momentalnie chciał zaprzeczyć chęci całowania go. Zdegustowany wyraz twarzy dopełnił całą jego opinię na ten temat, a przynajmniej chciał, żeby tak było. — Śnij kurwa dalej.
On też wolałby, żeby to wszystko było tylko koszmarem. Nie chodziło tu wyłącznie o dzisiejszy wieczór, ale też o tamtą noc, która zapoczątkowała tę katastrofę. Niczym innym nie potrafił tego nazwać. Spojrzenie dwubarwnych tęczówek zsunęło się ku jednemu z policzków, na którym stopniowo zaczynały blednąć czerwone ślady po jego własnych palcach, przez co odniósł wrażenie, że nawet jego chwyt nie był na tyle mocny, jak sobie go wyobrażał. Znów się powstrzymał?
Powstrzymał się też przed ostatnim mocniejszym szarpnięciem bandaża, gdy kończył zakładanie opatrunku. Dało się zauważyć, że pod koniec starał się przyspieszyć ten proces, by jak najszybciej – Co skłoniło cię do takich myśli? – pozbyć się stąd ciemnowłosego, który nawet na koniec musiał dorzucić swoje trzy grosze. Na widok zapraszającego gestu, Yakushimaru wywrócił oczami, a kiedy chłopak zamknął za sobą drzwi, przekręcił zamek, chcąc mieć pewność, że przez kilka najbliższych minut nikt nie będzie mu przeszkadzał. Zaklął pod nosem, rozmasowując czoło palcami, jakby wszystkie zgromadzone dotychczas nerwy skumulowały się tam, bombardując jego głowę tysiącami igieł. Zrzucił z siebie przesiąknięte wilgocią spodnie i od razu wrzucił je do pralki.
Nie spieszył się. Nawet nie brał pod uwagę tego, że kiedy on wreszcie starał się cieszyć chwilą spokoju pod prysznicem, Hyeon bezkarnie panoszył mu się po pokoju. Żył w przekonaniu, że wyraził się wystarczająco jasno, choć wszystko w Yuushinie krzyczało, że nie można mu ufać w żadnej kwestii – szczególnie w tej, że spokojnie usiedzi na dupie. Jak na kogoś, kto niedawno oberwał, był zaskakująco nadpobudliwy. Seiyi byłoby dużo łatwiej, gdyby chłopak był w gorszym stanie. Po pierwsze – dlatego, że prawdopodobnie by tu nie dotarł; a po drugie – nawet jeśli by mu się to udało, nie miałby tyle sił na kłapanie gębą i na te wszystkie głupie uśmieszki. Wszystko, co usłyszał było na tyle świeże, że próba wyrzucenia z głowy idiotycznych wypowiedzi ciemnowłosego przypominała raczej słuchanie zaciętej płyty, która zapętlała się na jednym fragmencie i za nic nie mogła ruszyć dalej. Bombardowany wizjami sprzed chwili, dopiero teraz znajdował skuteczniejsze rozwiązania, które przecież mógł wcielić w życie jeszcze kilka minut temu, ale tego nie zrobił, bo przecież zawsze jest się mądrzejszym dopiero po fakcie, a najlepsze riposty pojawiają się wtedy, gdy temat został już skończony.
Syknął pod nosem, zaciskając w pięść wspartą o kafelki dłoń. Zupełnie odruchowo wsunął głowę pod strumień bieżącej wody, choć czarne kosmyki ledwo co doschły po wcześniejszym prysznicu. Szum wody zagłuszył wszystkie dźwięki dookoła, powoli docierając też do rozbudzonego emocjami umysłu. Musiał przygotować się na kolejną dawkę wkurwienia, nawet jeśli wmawiał sobie, że tej nocy nie da się już wytrącić z równowagi, jakby nie znał siebie samego na tyle, by zdawać sobie sprawę, że wystarczyła byle iskra, by znów wzniecić ogień. Na tę chwilę było mu jednak lepiej – był sam, czyli tak, jak planował dzisiejszego wieczoru. Celowo odwlekał moment wyjścia z łazienki, nie zdając sobie sprawy, że od któregoś momentu każda sekunda zwłoki równała się kolejnej przerzuconej w szkicowniku kartce. Nowej tajemnicy odkrywanej przy akompaniamencie szelestu papieru.
Mógł je spalić. Pierwszy raz był przekonany, że powinien był to zrobić, gdy z przepasanym na biodrach ręcznikiem zatrzymał się w progu pokoju. Na moment zapomniał o planie wyciągnięcia świeżych dresów z szafy, gdy jego wzrok zatrzymał się na otwartym szkicowniku. Yuu znowu był wszędzie i było go zdecydowanie za dużo, mimo że jedna osoba nie powinna zajmować aż tyle miejsca. Yakushimaru nie miałby tego przytłaczającego wrażenia, gdyby nie to – Po pierwsze, nie miałem pojęcia, że rysujesz! – ile uwagi ściągał na siebie Hyeon samą swoją obecnością, choć teraz był przekonany, że wystarczyłby mu sam dźwięk jego oddechu, by cały nagromadzony przez niego spokój ulotnił się w ułamku sekundy.
— Jedyne, co teraz widzę, to jebany natręt, który grzebie w moich rzeczach — odpowiedział bez zastanowienia, ignorując komplement i kontrując niewygodne pytanie. Impulsywność czasem popłacała, choć trudno było od tak przymknąć oko na tę drugą kwestię. Jasne, że zastanawiał się nad tym, czy ciemnowłosy też widzi duchy, gdy kilkoma szybkimi krokami pokonał odległość pomiędzy nimi i wyszarpywał mu z rąk swoją własność, zatrzaskując ją z niezbyt głośnym hukiem. Bez uprzedzenia wcisnął szkicownik z powrotem pomiędzy książki na regale, wyciągając rękę ponad chłopięcym ramieniem. Musiał być już wypompowany, bo choć spiorunował chłopaka nieprzyjemnym spojrzeniem, jego ruchy przestały być aż tak gwałtowne. Nie mógł się jednak w pełni rozluźnić, nie mogąc przewidzieć kolejnych ruchów Yuushina. Trudno było wyzbyć się z głowy wizji tego, że zachowywał się, jak niesforne szczenię. Niby niepozorne, niby niegroźne, ale wystarczyła chwila nieuwagi, by puściło ci z dymem mieszkanie. — Możemy się kurwa przekonać, czy widzę duchy, gdy ukręcę ci łeb, jeśli nie nauczysz się trzymać rąk przy sobie. Co ty na to? — Przechyliwszy głowę na bok, zmrużył powieki. Nie czekał jednak na dobicie tego absurdalnego targu – choć coraz bardziej zaczynał sądzić, że to dobry pomysł – i pokręciwszy głową z widocznym poirytowaniem, odwrócił się w stronę szafy, ściągając usta w wąską linię.
— Niby skąd ten pomysł? Niektórzy lubią rysować kurwa kwiatki, mi odpowiadają drastyczne wizualizacje. Jak się domyślasz, to kurwa najgłupsze pytanie, jakie słyszałem — skłamał, bo wbrew pozorom wcale nie było głupie. Bardziej nie do wiary, biorąc pod uwagę, że żył w przekonaniu, że były to rzeczy, w które zwyczajnie się nie wierzyło. I co? Teraz tak po prostu ktoś, kto zupełnym przypadkiem natknął się na kilka głupich rysunków, poruszał ten temat, jakby było to coś normalnego? Na samą myśl parsknął sucho pod nosem, wreszcie unosząc koc wyżej, gdy dość wymownie przygotował się do rzutu i tym razem dał mu chwilę, by przygotować się na chwyt. Miał dość schylania się, usługiwania i spełniania życzeń.
— Chcę, żebyś się kurwa zamknął — zakomunikował, jakby było to coś oczywistego, ale nie dla Hyeona, który bynajmniej się nie poddawał. Wierzył, że na ścianie jego pokoju już wisiał medal za pierwsze miejsce w byciu irytującym gnojem. W dodatku bardzo drobiazgowym gnojem, bo wystarczyło odpowiednio zadane pytanie, by brwi czarnowłosego ściągnęły się bardziej, sprawiając, że przez złość przebił się lekki przebłysk zdezorientowania. Czuł, że tym krótkim wybuchem dał upust niepotrzebnym komentarzom i sam wykopał pod sobą dołek. Widział to w spojrzeniu Yuushina, ale nie byłby sobą, gdyby od tak dał za wygraną. — Przez cały kurwa czas się do mnie przypierdalasz. Gdybym miał okazję zawiązać ci ten jebany bandaż na odległość, zrobiłbym to bez zastanowienia. Nie musisz zgrywać debila, udając, że nic nie robisz, bo nie jestem ślepy, żeby kurwa nie zauważyć, że robisz to specjalnie — wyrzucił zniżonym tonem, już wcześniej wyprostowawszy się gwałtownie i cofnąwszy rękę, jakby swoją postawą momentalnie chciał zaprzeczyć chęci całowania go. Zdegustowany wyraz twarzy dopełnił całą jego opinię na ten temat, a przynajmniej chciał, żeby tak było. — Śnij kurwa dalej.
On też wolałby, żeby to wszystko było tylko koszmarem. Nie chodziło tu wyłącznie o dzisiejszy wieczór, ale też o tamtą noc, która zapoczątkowała tę katastrofę. Niczym innym nie potrafił tego nazwać. Spojrzenie dwubarwnych tęczówek zsunęło się ku jednemu z policzków, na którym stopniowo zaczynały blednąć czerwone ślady po jego własnych palcach, przez co odniósł wrażenie, że nawet jego chwyt nie był na tyle mocny, jak sobie go wyobrażał. Znów się powstrzymał?
Powstrzymał się też przed ostatnim mocniejszym szarpnięciem bandaża, gdy kończył zakładanie opatrunku. Dało się zauważyć, że pod koniec starał się przyspieszyć ten proces, by jak najszybciej – Co skłoniło cię do takich myśli? – pozbyć się stąd ciemnowłosego, który nawet na koniec musiał dorzucić swoje trzy grosze. Na widok zapraszającego gestu, Yakushimaru wywrócił oczami, a kiedy chłopak zamknął za sobą drzwi, przekręcił zamek, chcąc mieć pewność, że przez kilka najbliższych minut nikt nie będzie mu przeszkadzał. Zaklął pod nosem, rozmasowując czoło palcami, jakby wszystkie zgromadzone dotychczas nerwy skumulowały się tam, bombardując jego głowę tysiącami igieł. Zrzucił z siebie przesiąknięte wilgocią spodnie i od razu wrzucił je do pralki.
Nie spieszył się. Nawet nie brał pod uwagę tego, że kiedy on wreszcie starał się cieszyć chwilą spokoju pod prysznicem, Hyeon bezkarnie panoszył mu się po pokoju. Żył w przekonaniu, że wyraził się wystarczająco jasno, choć wszystko w Yuushinie krzyczało, że nie można mu ufać w żadnej kwestii – szczególnie w tej, że spokojnie usiedzi na dupie. Jak na kogoś, kto niedawno oberwał, był zaskakująco nadpobudliwy. Seiyi byłoby dużo łatwiej, gdyby chłopak był w gorszym stanie. Po pierwsze – dlatego, że prawdopodobnie by tu nie dotarł; a po drugie – nawet jeśli by mu się to udało, nie miałby tyle sił na kłapanie gębą i na te wszystkie głupie uśmieszki. Wszystko, co usłyszał było na tyle świeże, że próba wyrzucenia z głowy idiotycznych wypowiedzi ciemnowłosego przypominała raczej słuchanie zaciętej płyty, która zapętlała się na jednym fragmencie i za nic nie mogła ruszyć dalej. Bombardowany wizjami sprzed chwili, dopiero teraz znajdował skuteczniejsze rozwiązania, które przecież mógł wcielić w życie jeszcze kilka minut temu, ale tego nie zrobił, bo przecież zawsze jest się mądrzejszym dopiero po fakcie, a najlepsze riposty pojawiają się wtedy, gdy temat został już skończony.
Syknął pod nosem, zaciskając w pięść wspartą o kafelki dłoń. Zupełnie odruchowo wsunął głowę pod strumień bieżącej wody, choć czarne kosmyki ledwo co doschły po wcześniejszym prysznicu. Szum wody zagłuszył wszystkie dźwięki dookoła, powoli docierając też do rozbudzonego emocjami umysłu. Musiał przygotować się na kolejną dawkę wkurwienia, nawet jeśli wmawiał sobie, że tej nocy nie da się już wytrącić z równowagi, jakby nie znał siebie samego na tyle, by zdawać sobie sprawę, że wystarczyła byle iskra, by znów wzniecić ogień. Na tę chwilę było mu jednak lepiej – był sam, czyli tak, jak planował dzisiejszego wieczoru. Celowo odwlekał moment wyjścia z łazienki, nie zdając sobie sprawy, że od któregoś momentu każda sekunda zwłoki równała się kolejnej przerzuconej w szkicowniku kartce. Nowej tajemnicy odkrywanej przy akompaniamencie szelestu papieru.
Mógł je spalić. Pierwszy raz był przekonany, że powinien był to zrobić, gdy z przepasanym na biodrach ręcznikiem zatrzymał się w progu pokoju. Na moment zapomniał o planie wyciągnięcia świeżych dresów z szafy, gdy jego wzrok zatrzymał się na otwartym szkicowniku. Yuu znowu był wszędzie i było go zdecydowanie za dużo, mimo że jedna osoba nie powinna zajmować aż tyle miejsca. Yakushimaru nie miałby tego przytłaczającego wrażenia, gdyby nie to – Po pierwsze, nie miałem pojęcia, że rysujesz! – ile uwagi ściągał na siebie Hyeon samą swoją obecnością, choć teraz był przekonany, że wystarczyłby mu sam dźwięk jego oddechu, by cały nagromadzony przez niego spokój ulotnił się w ułamku sekundy.
— Jedyne, co teraz widzę, to jebany natręt, który grzebie w moich rzeczach — odpowiedział bez zastanowienia, ignorując komplement i kontrując niewygodne pytanie. Impulsywność czasem popłacała, choć trudno było od tak przymknąć oko na tę drugą kwestię. Jasne, że zastanawiał się nad tym, czy ciemnowłosy też widzi duchy, gdy kilkoma szybkimi krokami pokonał odległość pomiędzy nimi i wyszarpywał mu z rąk swoją własność, zatrzaskując ją z niezbyt głośnym hukiem. Bez uprzedzenia wcisnął szkicownik z powrotem pomiędzy książki na regale, wyciągając rękę ponad chłopięcym ramieniem. Musiał być już wypompowany, bo choć spiorunował chłopaka nieprzyjemnym spojrzeniem, jego ruchy przestały być aż tak gwałtowne. Nie mógł się jednak w pełni rozluźnić, nie mogąc przewidzieć kolejnych ruchów Yuushina. Trudno było wyzbyć się z głowy wizji tego, że zachowywał się, jak niesforne szczenię. Niby niepozorne, niby niegroźne, ale wystarczyła chwila nieuwagi, by puściło ci z dymem mieszkanie. — Możemy się kurwa przekonać, czy widzę duchy, gdy ukręcę ci łeb, jeśli nie nauczysz się trzymać rąk przy sobie. Co ty na to? — Przechyliwszy głowę na bok, zmrużył powieki. Nie czekał jednak na dobicie tego absurdalnego targu – choć coraz bardziej zaczynał sądzić, że to dobry pomysł – i pokręciwszy głową z widocznym poirytowaniem, odwrócił się w stronę szafy, ściągając usta w wąską linię.
… czy ty widzisz duchy?
Nie musiał się przecież z niczego spowiadać, nawet jeśli milczenie w tej kwestii już samo w sobie wydawało się podejrzane. Pociągnął za drzwi szafy, w milczeniu wyciągając z niej nie tylko spodnie, ale szukając czegoś jeszcze wyżej. Co on w ogóle o tym wiedział? Palce natrafiły na miękki materiał, który gładko zsunął się z półki. Koc. Odwracając się ku Hyeonowi z zamiarem rzucenia mu okrycia, Seiya był przekonany, że skończył ten temat, ale już sam widok dziwnie wiedzącej twarzy sprawiał, że sam zaczynał rozumieć, że zaprzeczenie temu wszystkiemu teraz było cholernie trudne, jeśli nie niemożliwe.— Niby skąd ten pomysł? Niektórzy lubią rysować kurwa kwiatki, mi odpowiadają drastyczne wizualizacje. Jak się domyślasz, to kurwa najgłupsze pytanie, jakie słyszałem — skłamał, bo wbrew pozorom wcale nie było głupie. Bardziej nie do wiary, biorąc pod uwagę, że żył w przekonaniu, że były to rzeczy, w które zwyczajnie się nie wierzyło. I co? Teraz tak po prostu ktoś, kto zupełnym przypadkiem natknął się na kilka głupich rysunków, poruszał ten temat, jakby było to coś normalnego? Na samą myśl parsknął sucho pod nosem, wreszcie unosząc koc wyżej, gdy dość wymownie przygotował się do rzutu i tym razem dał mu chwilę, by przygotować się na chwyt. Miał dość schylania się, usługiwania i spełniania życzeń.
Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.
— A ja chcę gwiazdkę z nieba, ale obaj wiemy, że to niemożliwe — parsknął śmiechem i pewnie pokręciłby też głową, gdyby Seiya nie trzymał go za żuchwę. Prawdopodobnie byłby w stanie spełnić niektóre z życzeń chłopaka, ale po pierwsze, musiałyby być realne, a po drugie, to też kwestia usłyszenia magicznych słów, których teraz zabrakło. Może kiedyś Sei wpadnie na odpowiedni klucz i zrobi z niego użytek. Może znajdzie własny sposób. Kiedyś, ale na pewno nie dziś.
Zauważył ten krótki przebłysk zdezorientowania. Oczywiście, że zauważył, skoro miał jego twarz tuż przed swoją i był w stanie wyłapać najdrobniejsze niuanse, szczególnie, że był mocno skupiony na tym, żeby je wyłapywać. Bo na tym polegało czytanie Seiya: na zignorowaniu targającego nim gniewu jako takiego i szukanie jego racjonalnej przyczyny lub wyłapywaniu wszystkiego, co zdołało się przebić przez jego taflę. Dokładnie tak ja teraz.
Ten mały dowód był wszystkim, czego Yuu potrzebował, żeby wiedzieć. Wyczuł krew, złapał woń, Yakushimaru nie był już w stanie wyprowadzić go z błędu i w żaden sposób przekonać do zmiany zdania. Poszerzający się z każdą sekundą uśmiech Hyeona wyraźnie na to wskazywał. Pewny siebie, cwany, wszechwiedzący rozgościł się na jego ustach na dobre i Yuu czuł, że nawet gdyby Seiya dałby mu teraz po zębach, to nie mógłby go zetrzeć.
— Opowiedz mi o tym, Seiya — wymruczał, przechylając głowę w bok na tyle, na ile pozwalała mu obecna sytuacja. — Co takiego dokładnie robię specjalnie, co sprawia, że myślisz o tym, że chciałbym, żebyś mnie przycisnął do dowolnej powierzchni płaskiej albo rzucił na łóżko i przeleciał? — zapytał tak niewinnie, jak tylko mógł, choć jego uśmiech z pewnością psuł ten efekt. Niczego mu nie zarzuca, celowo nie używa też formy “chciałbyś”, rozmywa odpowiedzialność, choć ta i tak skupia się tylko wokół Seia. Ah, drażnienie się z nim jest cudowne, szczególnie, że własny gniew zaślepia go na tyle, że sam podsuwa Yuu pomysły na pułapki, sam dostarcza mu pożywki i okazji do zastawiania sideł. I sam w nie wpada.
“Śnij kurwa dalej.”
Hyeon nie mógł się powstrzymać od otwartego śmiechu, takiego, od którego trzęsą się ramiona i drży całe ciało, szczególnie, że Seiya już się od niego odsunął i przestał ściskać jego twarz. Co prawda już za chwilę Yuu się skrzywił, bo napinanie mięśni brzucha nie sprzyjało komfortowi w okolicach rany, ale wesołość wcale mu nie minęła.
— Chciałbyś — rzucił tylko mgliście, nie tłumacząc, co miał na myśli.
Pośpiech w ruchach Seiya był zauważalny, kiedy próbował on dokończyć obwiązywać go bandażem. To również bardzo bawiło Yuu, ale powstrzymał się już od dalszych komentarzy, bo jego zdanie na ten temat zdaje się wybrzmiało już kilka razy/ Zresztą, wolał zostawić chłopaka ze swoimi myślami i to w momencie, w którym był on zmuszony przebywać blisko niego, szczególnie po jego ostatnich słowach i obrazach, jakie mogły przywołać w głowie Yakushimaru.
Niemal żałował, że musiał wyjść z łazienki, ale Seiyi należał się ten prysznic i chwila dla siebie, by mógł nieco ochłonąć i wrócić z nowymi siłami tylko po to, żeby znosić wszystko, co Hyeon na niego zrzuci.
Yuu jednak jeszcze nie wpadł na żadne nowe sposoby uprzykrzenia umilenia mu nocy, bo przeglądanie szkicownika pochłonęło go zupełnie. Z zafascynowaniem podziwiał nie tylko kunszt, z jakim rysunki zostały wykonane, ale również mnogość postaci, które zostały w nim uwiecznione. Szczególnie, że tyle twarzy było mu znajomych, z wieloma rozmawiał, kilku pomógł, historię niektórych opublikował w swoim podcaście. Odkrycie, że Seiya również widzi duchy było nieoczekiwane, ale nie niemożliwe. Po prostu nigdy nie pomyślał, że Yakushimaru mógł przeżyć swoją śmierć, ale to tylko sprawiało, że chciał się dowiedzieć więcej na jego temat.
Zanim zdołał wytłumaczyć grzebanie w rzeczach, na chwilę stracił wątek, bowiem Seiya wyszedł z łazienki tylko z ręcznikiem na biodrach. Co prawda jego nagą klatkę piersiową mógł podziwiać odkąd tylko zawitał u niego w pokoju, ale ten nisko osadzony na biodrach ręcznik, kropelki wody wciąż obecne na skórze i mokre włosy uderzały jakoś inaczej. Otrząsnął się dopiero wtedy, kiedy Yakushimaru znalazł się przed nim i wyrwał mu szkicownik z rąk.
— Zauważyłem luźną kartkę pod regałem, szukałem, skąd się wzięła, nie mogłem oprzeć się, żeby nie zerknąć do środka… i muszę przyznać, że nie żałuję, bo serio, łał — powiedział w końcu z rozbrajającą szczerością. Nie było sensu wymyślać żadnej historyjki, szczególnie kiedy zostało się przyłapanym na gorącym uczynku. — Seiya, jaki Ty masz talent! Serio, szacunek. Publikujesz gdzieś swoje prace? Jeśli nie, to zdecydowanie powinieneś, na pewno znalazłbyś swoich odbiorców — trajkotał z głębokim przekonaniem i brakiem jakiejkolwiek skruchy wynikającym z grzebania w nieswoich rzeczach. — I proszę Cię, nie byłbyś w stanie zabić drugiej osoby, masz na to za dobre serduszko — machnął lekceważąco ręką, jednocześnie mówiąc z niezachwianą pewnością siebie, nawet jeśli przez krótką chwilę po zobaczeniu rysunków zaczął się zastanawiać, co się kryje w umyśle Seiyi.
Odnośnie drugiego pytania Yakushimaru milczał na tyle długo, że nawet gdyby Yuu miał jakieś wątpliwości co do tej kwestii, to pewnie teraz by je stracił na rzecz podejrzenia, że chłopak na pewno coś ukrywa.
— Seiya, nie pierdol, część z tych osób widziałem na własne oczy, więc mam nawet ogląd na to, jak bardzo szczegółowo ich uchwyciłeś — zbył lekką ręką jego zaprzeczenie, przyglądając mu się z głową lekko przechyloną na bok. — Typ z oderwaną połową twarzy rezyduje w Asakuyamie, topielica z Nanashi z mostu nad kanałem to Ikue, facet z wyrwą w klatce piersiową i oderwanymi w kolanach nogami błąka się po magazynach portowych — zaczął wyliczać część z zapamiętanych rysunków — Nie musisz kłamać, bo ja też je widzę — Otwarcie przyznawał, że tak, on widział duchy, bo nie widział powodu do ukrywania tego, skoro Yakushimaru najwyraźniej również posiadał tę zdolność.
— Tylko nie rzucaj za mocno — ostrzegł, widząc, że Seiya szykował się do rzucenia koca. Nie mógł za bardzo wyciągać rąk do góry, więc liczył również na to, że chłopak weźmie to pod uwagę. Jednocześnie szeroko się uśmiechnął, bo skoro rzucał mu koc, to znaczyło, że nie zamierzał go wyrzucać na korytarz.
Kochany.
Podszedł do łóżka i usiadł na jego skraju, rozkładając miękki koc na kolanach.
— Od dawna je widzisz? — zapytał jeszcze, zerkając znów w jego kierunku.
@Yakushimaru Seiya
Zauważył ten krótki przebłysk zdezorientowania. Oczywiście, że zauważył, skoro miał jego twarz tuż przed swoją i był w stanie wyłapać najdrobniejsze niuanse, szczególnie, że był mocno skupiony na tym, żeby je wyłapywać. Bo na tym polegało czytanie Seiya: na zignorowaniu targającego nim gniewu jako takiego i szukanie jego racjonalnej przyczyny lub wyłapywaniu wszystkiego, co zdołało się przebić przez jego taflę. Dokładnie tak ja teraz.
Ten mały dowód był wszystkim, czego Yuu potrzebował, żeby wiedzieć. Wyczuł krew, złapał woń, Yakushimaru nie był już w stanie wyprowadzić go z błędu i w żaden sposób przekonać do zmiany zdania. Poszerzający się z każdą sekundą uśmiech Hyeona wyraźnie na to wskazywał. Pewny siebie, cwany, wszechwiedzący rozgościł się na jego ustach na dobre i Yuu czuł, że nawet gdyby Seiya dałby mu teraz po zębach, to nie mógłby go zetrzeć.
— Opowiedz mi o tym, Seiya — wymruczał, przechylając głowę w bok na tyle, na ile pozwalała mu obecna sytuacja. — Co takiego dokładnie robię specjalnie, co sprawia, że myślisz o tym, że chciałbym, żebyś mnie przycisnął do dowolnej powierzchni płaskiej albo rzucił na łóżko i przeleciał? — zapytał tak niewinnie, jak tylko mógł, choć jego uśmiech z pewnością psuł ten efekt. Niczego mu nie zarzuca, celowo nie używa też formy “chciałbyś”, rozmywa odpowiedzialność, choć ta i tak skupia się tylko wokół Seia. Ah, drażnienie się z nim jest cudowne, szczególnie, że własny gniew zaślepia go na tyle, że sam podsuwa Yuu pomysły na pułapki, sam dostarcza mu pożywki i okazji do zastawiania sideł. I sam w nie wpada.
“Śnij kurwa dalej.”
Hyeon nie mógł się powstrzymać od otwartego śmiechu, takiego, od którego trzęsą się ramiona i drży całe ciało, szczególnie, że Seiya już się od niego odsunął i przestał ściskać jego twarz. Co prawda już za chwilę Yuu się skrzywił, bo napinanie mięśni brzucha nie sprzyjało komfortowi w okolicach rany, ale wesołość wcale mu nie minęła.
— Chciałbyś — rzucił tylko mgliście, nie tłumacząc, co miał na myśli.
Pośpiech w ruchach Seiya był zauważalny, kiedy próbował on dokończyć obwiązywać go bandażem. To również bardzo bawiło Yuu, ale powstrzymał się już od dalszych komentarzy, bo jego zdanie na ten temat zdaje się wybrzmiało już kilka razy/ Zresztą, wolał zostawić chłopaka ze swoimi myślami i to w momencie, w którym był on zmuszony przebywać blisko niego, szczególnie po jego ostatnich słowach i obrazach, jakie mogły przywołać w głowie Yakushimaru.
Niemal żałował, że musiał wyjść z łazienki, ale Seiyi należał się ten prysznic i chwila dla siebie, by mógł nieco ochłonąć i wrócić z nowymi siłami tylko po to, żeby znosić wszystko, co Hyeon na niego zrzuci.
Yuu jednak jeszcze nie wpadł na żadne nowe sposoby uprzykrzenia umilenia mu nocy, bo przeglądanie szkicownika pochłonęło go zupełnie. Z zafascynowaniem podziwiał nie tylko kunszt, z jakim rysunki zostały wykonane, ale również mnogość postaci, które zostały w nim uwiecznione. Szczególnie, że tyle twarzy było mu znajomych, z wieloma rozmawiał, kilku pomógł, historię niektórych opublikował w swoim podcaście. Odkrycie, że Seiya również widzi duchy było nieoczekiwane, ale nie niemożliwe. Po prostu nigdy nie pomyślał, że Yakushimaru mógł przeżyć swoją śmierć, ale to tylko sprawiało, że chciał się dowiedzieć więcej na jego temat.
Zanim zdołał wytłumaczyć grzebanie w rzeczach, na chwilę stracił wątek, bowiem Seiya wyszedł z łazienki tylko z ręcznikiem na biodrach. Co prawda jego nagą klatkę piersiową mógł podziwiać odkąd tylko zawitał u niego w pokoju, ale ten nisko osadzony na biodrach ręcznik, kropelki wody wciąż obecne na skórze i mokre włosy uderzały jakoś inaczej. Otrząsnął się dopiero wtedy, kiedy Yakushimaru znalazł się przed nim i wyrwał mu szkicownik z rąk.
— Zauważyłem luźną kartkę pod regałem, szukałem, skąd się wzięła, nie mogłem oprzeć się, żeby nie zerknąć do środka… i muszę przyznać, że nie żałuję, bo serio, łał — powiedział w końcu z rozbrajającą szczerością. Nie było sensu wymyślać żadnej historyjki, szczególnie kiedy zostało się przyłapanym na gorącym uczynku. — Seiya, jaki Ty masz talent! Serio, szacunek. Publikujesz gdzieś swoje prace? Jeśli nie, to zdecydowanie powinieneś, na pewno znalazłbyś swoich odbiorców — trajkotał z głębokim przekonaniem i brakiem jakiejkolwiek skruchy wynikającym z grzebania w nieswoich rzeczach. — I proszę Cię, nie byłbyś w stanie zabić drugiej osoby, masz na to za dobre serduszko — machnął lekceważąco ręką, jednocześnie mówiąc z niezachwianą pewnością siebie, nawet jeśli przez krótką chwilę po zobaczeniu rysunków zaczął się zastanawiać, co się kryje w umyśle Seiyi.
Odnośnie drugiego pytania Yakushimaru milczał na tyle długo, że nawet gdyby Yuu miał jakieś wątpliwości co do tej kwestii, to pewnie teraz by je stracił na rzecz podejrzenia, że chłopak na pewno coś ukrywa.
— Seiya, nie pierdol, część z tych osób widziałem na własne oczy, więc mam nawet ogląd na to, jak bardzo szczegółowo ich uchwyciłeś — zbył lekką ręką jego zaprzeczenie, przyglądając mu się z głową lekko przechyloną na bok. — Typ z oderwaną połową twarzy rezyduje w Asakuyamie, topielica z Nanashi z mostu nad kanałem to Ikue, facet z wyrwą w klatce piersiową i oderwanymi w kolanach nogami błąka się po magazynach portowych — zaczął wyliczać część z zapamiętanych rysunków — Nie musisz kłamać, bo ja też je widzę — Otwarcie przyznawał, że tak, on widział duchy, bo nie widział powodu do ukrywania tego, skoro Yakushimaru najwyraźniej również posiadał tę zdolność.
— Tylko nie rzucaj za mocno — ostrzegł, widząc, że Seiya szykował się do rzucenia koca. Nie mógł za bardzo wyciągać rąk do góry, więc liczył również na to, że chłopak weźmie to pod uwagę. Jednocześnie szeroko się uśmiechnął, bo skoro rzucał mu koc, to znaczyło, że nie zamierzał go wyrzucać na korytarz.
Kochany.
Podszedł do łóżka i usiadł na jego skraju, rozkładając miękki koc na kolanach.
— Od dawna je widzisz? — zapytał jeszcze, zerkając znów w jego kierunku.
@Yakushimaru Seiya
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
Słysząc życzenie chłopaka, prychnął pod nosem. To samo w sobie całkiem dosadnie powinno dać mu do zrozumienia, że gwiazdka z nieba była raczej kiepskim porównaniem dla znacznie bardziej osiągalnego zamknięcia mordy. Gdyby jednak sam wydany przez Seiyę odgłos nie przemówił do Hyeona w żaden sposób, spojrzenie czarnowłosego, który czuł się, jakby właśnie miał do czynienia z idiotą, dopełniało całości. Do teraz nie potrafił uwierzyć, że ze wszystkich osób na świecie, musiał użerać się akurat z kimś takim. Nie wiedział nawet, skąd brało się poczucie tego przymusu. W całym swoim życiu brunet nie miewał też skłonności masochistycznych i nie odczuwał, by przebywanie w uciążliwym towarzystwie sprawiało mu jakąkolwiek przyjemność. Z chwili na chwilę było tylko gorzej, bo Yuushin co rusz znajdował sobie nowe pole do manewru, którego – jak oczywiście twierdził – wcale mu nie dawał. To, że nikt inny na miejscu ciemnowłosego za nic w świecie nie wysunąłby podobnych wniosków, było więcej niż pewne. Ale nie. On musiał iść w zaparte – przekonany o swojej zajebistości; pewny tego, że jego metody przynosiły jakieś skutki. Zdaniem Yakushimaru musiał mieć poważne urojenia, skoro wydawało mu się, że był w stanie zatruć mu głowę tymi wszystkimi zagrywkami i dwuznacznymi odzywkami.
„Opowiedz mi o tym, Seiya.”
Twarz czarnowłosego raz jeszcze spięła się, gdy zacisnął zęby. Nie tylko w złości, ale i w próbie powstrzymania kolejnego natłoku słów, który rozpychał się w jego gardle i chciał wydostać się na zewnątrz nienapiętnowany żadnymi głębszymi przemyśleniami. Czysta, bezmyślna furia, która mogła przynieść jedynie chwilową ulgę miażdżonej tym słownym motłochem krtani, który rozrastał się coraz bardziej, gdy kolejne – wyjątkowo precyzyjne – pytania bombardowały jego uszy. Przełknął ślinę, ale nie z zażenowania. Chciał po prostu pozbyć się tej pęczniejącej niewygody, ale niesmak goryczy i tak pozostał na jego języku, w który powinien gryźć się tak często, jak było to możliwe. Gdyby spojrzenie mogło zabijać albo wgniatać w ziemię, wyglądałoby dokładnie tak, jak spojrzenie Yakushimaru w momencie tego kilkunastosekundowego milczenia. Trwało zdecydowanie zbyt długo, by nie zauważyć, jak bardzo walczył ze sobą, by nie przedstawić mu całej listy dostrzeżonych prowokacji. Ten jeden raz postanowił posłuchać tego słabego głosu rozsądku, który ledwo przebijał się przez natłok bluzgów w jego głowie. Podskórnie czuł, że poinformowanie Yuu o tym, co szczególnie raziło go w oczy, było jawnym zaproszeniem go do dalszej zabawy.
Szkoda tylko, że jedynie Hyeonowi było do śmiechu.
— Ja pierdolę. Już kurwa powiedziałem. Nie. Zgrywaj. Debila. — wyrzucił z siebie najbardziej zdawkowo, jak tylko potrafił. Słowa niechętnie przeciskały się przez jego zęby, bo nie były słowami, które chciał wypowiedzieć. Poza jednym zdaniem, którym obdarzył go na sam koniec, jakby miało zniweczyć cały trud, jaki chłopak sobie zadawał przy tych nędznych próbach prowokacji: — Zresztą po chuj to robisz, skoro i tak nie działa.
Nędznych? W praktyce niewiele potrzebował, by jego wyobraźnia skierowała się na sugerowane tory. W przypadku ciemnowłosego umysł Seiyi i tak nie musiał szczególnie się wytężać, by wyczarować barwne obrazy. Gdyby jednorazowy wyskok po alkoholu był tylko urwanym filmem, byłoby znacznie prościej wypierać to, co miało miejsce, bo teraz musiał robić to na siłę, skupiając się wyłącznie na zadaniu i na ogólnej samokontroli.
„Chciałbyś.”
Zmrużywszy oczy w ostatnim niemym ostrzeżeniu, nie odezwał się już ani słowem. Mógłby milczeć przez resztę wieczoru i była to jedyna rzecz, którą faktycznie chciałby zrobić, ale było to niewykonalne, jak zdobycie tej pierdolonej gwiazdki z nieba. Czuł, że po tej nocy odetnie mu dostęp do siebie już na stałe. Żadnych wiadomości. Żadnego wpuszczania do pokoju. Żadnej pomocy, byleby tylko znowu nie usłyszeć, że „ma za dobre serduszko”, co tylko skwitował ściągnięciem brwi w niezadowoleniu. Nie chciał słuchać, jaki był od kogoś, kto ledwo go znał i z każdą chwilą coraz bardziej igrał z ogniem. Jasne, może nie chciał nikogo zabić, ale czuł, że im dłużej będzie z nim przebywał, tym szybciej będzie o krok od obudzenia w sobie morderczych skłonności.
Celowo milczał na temat jego zachwytu rysunkami. Nie dał mu nawet znać, że jego prace już zajmowały miejsce w Internecie – może też dlatego nie potrzebował dodatkowego uznania. Ale przede wszystkim nie chciał, by Hyeon miał w garści kolejną informację, choć w perspektywie całej reszty posiadanej przez niego wiedzy to, czym się zajmował, nie było aż tak wielką tajemnicą.
— Zaraz sam się zajebię, żeby mieć kurwa święty spokój — wymruczał niewyraźnie pod nosem. Trudno było wychwycić poszczególne słowa, gdy kierował je w głąb szafy. Jeszcze przed momentem Yuushin zwijał się z bólu, a teraz odpalił się jak dzieciak po wpierdoleniu połowy tabliczki czekolady. Szkoda, że od gadania nie rozbolała go gęba.
Seiya zastygł jednak w widocznym bezruchu, gdy wśród całej tej paplaniny znalazło się miejsce na wykład o duchach. Błękit tęczówek chwytający ciepłe światło lampki biurkowej, wyraźnie przygasł, gdy brunet – choć cały czas go słuchał – wydawał się teraz bardziej odległy niż wcześniej. Dziwnie było słuchać o tych wszystkich zmarłych, którzy nagle zyskiwali własną tożsamość. Niektórzy mieli swoje imiona, inni swoje stałe miejsce i nie byli wyłącznie obrazem defektów, które wskazywały na to, w jaki sposób odeszli z tego świata. Drażniła go lekkość, z jaką wypowiadał się o widmach, bo dobrze wiedział, że mało kto wierzył w te historie; że spowiadanie się niewłaściwej osobie mogło skończyć się szybką wysyłką do szpitala dla pierdolniętych.
Nie są moje – wybrzmiało w jego głowie, jak ostatnia deska ratunku, ale przecież było już za późno na tego rodzaju kontrę. Gdyby zrobił to od razu, sprawy miałyby się inaczej, ale teraz, mimo że nie musiał kłamać, trudno było wpoić sobie do głowy nowy tok myślenia.
— Jesteś kurewsko nachalny — odezwał się wreszcie, jakby była to najdoskonalsza odpowiedź na wszystko, co do tej pory usłyszał. Rzucił koc w jego stronę, o dziwo nie ciskając nim tak, jak to zrobił wcześniej z ręcznikiem. — Zajebiście. Teraz muszę żyć na świecie z myślą, że nawet kurwa śmierć nas nie rozłączy. Tak w chuj romantyczne, że aż wcale — stwierdził, już nawet nie próbując zaprzeczać. Przy tak obszernym arsenale argumentów, ciężko było iść w zaparte, choć odpowiedź była co najmniej wymijająca.
Uniósł brwi w niedowierzaniu, które przeciął ponury cień niezadowolenia, gdy powiódł wzrokiem za Hyeonem, który ze wszystkich miejsc w jego pokoju wybrał akurat łóżko. Zacisnął palce mocniej na trzymanych w ręce spodniach i tylko fakt, że nie rozjebał się na całości materaca, powstrzymał Yakushimaru od gwałtowniejszej reakcji.
— Przypominam, że śpisz kurwa na podłodze. Możesz wziąć narzutę i mniejszą poduszkę. Na tym kurwa kończy się moja gościnność — poinstruował, dopełniając wypowiedź wymownym gestem podbródka, którym wskazał mu odpowiednie miejsce do przygotowania sobie posłania na noc. Było oddalone od jego łóżka na względnie bezpieczną odległość.
„Od dawna je widzisz?”
Gdy usłyszał kolejne pytanie, kierował już kroki do łazienki, by zrzucić z siebie ręcznik i naciągnąć na siebie suche i czyste spodnie. Mógł udawać, że nie dosłyszał pytania, ale słyszał je bardzo wyraźnie, zwłaszcza że drzwi pozostały uchylone, gdy na moment zniknął Hyeonowi z oczu tylko dlatego, że po jego wcześniejszym zawahaniu, które trudno było przeoczyć, Seiya wolał przebrać się w osobnym pomieszczeniu.
Co miało znaczyć od dawna?
— Od dawna — przyznał, gdy po niecałej minucie wrócił do głównego pokoju, zaczesując palcami mokre włosy, które jeszcze przed chwilą dodatkowo osuszył ręcznikiem. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, z wymownym wyczekiwaniem przyglądając się ciemnowłosemu. Chciał, żeby jego miejsce do spania wreszcie się zwolniło. Właściwie nic nie zmuszało go do tego, żeby rozwinąć swoją wypowiedź, ale gdy zrobił już pierwszy krok, kolejny przyszedł zupełnie bezwolnie: — Jeśli to kurwa takie istotne, to właściwie od zawsze. Długo myślałem, że to chujostwo jest dziedziczne.
„Opowiedz mi o tym, Seiya.”
Twarz czarnowłosego raz jeszcze spięła się, gdy zacisnął zęby. Nie tylko w złości, ale i w próbie powstrzymania kolejnego natłoku słów, który rozpychał się w jego gardle i chciał wydostać się na zewnątrz nienapiętnowany żadnymi głębszymi przemyśleniami. Czysta, bezmyślna furia, która mogła przynieść jedynie chwilową ulgę miażdżonej tym słownym motłochem krtani, który rozrastał się coraz bardziej, gdy kolejne – wyjątkowo precyzyjne – pytania bombardowały jego uszy. Przełknął ślinę, ale nie z zażenowania. Chciał po prostu pozbyć się tej pęczniejącej niewygody, ale niesmak goryczy i tak pozostał na jego języku, w który powinien gryźć się tak często, jak było to możliwe. Gdyby spojrzenie mogło zabijać albo wgniatać w ziemię, wyglądałoby dokładnie tak, jak spojrzenie Yakushimaru w momencie tego kilkunastosekundowego milczenia. Trwało zdecydowanie zbyt długo, by nie zauważyć, jak bardzo walczył ze sobą, by nie przedstawić mu całej listy dostrzeżonych prowokacji. Ten jeden raz postanowił posłuchać tego słabego głosu rozsądku, który ledwo przebijał się przez natłok bluzgów w jego głowie. Podskórnie czuł, że poinformowanie Yuu o tym, co szczególnie raziło go w oczy, było jawnym zaproszeniem go do dalszej zabawy.
Szkoda tylko, że jedynie Hyeonowi było do śmiechu.
— Ja pierdolę. Już kurwa powiedziałem. Nie. Zgrywaj. Debila. — wyrzucił z siebie najbardziej zdawkowo, jak tylko potrafił. Słowa niechętnie przeciskały się przez jego zęby, bo nie były słowami, które chciał wypowiedzieć. Poza jednym zdaniem, którym obdarzył go na sam koniec, jakby miało zniweczyć cały trud, jaki chłopak sobie zadawał przy tych nędznych próbach prowokacji: — Zresztą po chuj to robisz, skoro i tak nie działa.
Nędznych? W praktyce niewiele potrzebował, by jego wyobraźnia skierowała się na sugerowane tory. W przypadku ciemnowłosego umysł Seiyi i tak nie musiał szczególnie się wytężać, by wyczarować barwne obrazy. Gdyby jednorazowy wyskok po alkoholu był tylko urwanym filmem, byłoby znacznie prościej wypierać to, co miało miejsce, bo teraz musiał robić to na siłę, skupiając się wyłącznie na zadaniu i na ogólnej samokontroli.
„Chciałbyś.”
Zmrużywszy oczy w ostatnim niemym ostrzeżeniu, nie odezwał się już ani słowem. Mógłby milczeć przez resztę wieczoru i była to jedyna rzecz, którą faktycznie chciałby zrobić, ale było to niewykonalne, jak zdobycie tej pierdolonej gwiazdki z nieba. Czuł, że po tej nocy odetnie mu dostęp do siebie już na stałe. Żadnych wiadomości. Żadnego wpuszczania do pokoju. Żadnej pomocy, byleby tylko znowu nie usłyszeć, że „ma za dobre serduszko”, co tylko skwitował ściągnięciem brwi w niezadowoleniu. Nie chciał słuchać, jaki był od kogoś, kto ledwo go znał i z każdą chwilą coraz bardziej igrał z ogniem. Jasne, może nie chciał nikogo zabić, ale czuł, że im dłużej będzie z nim przebywał, tym szybciej będzie o krok od obudzenia w sobie morderczych skłonności.
Celowo milczał na temat jego zachwytu rysunkami. Nie dał mu nawet znać, że jego prace już zajmowały miejsce w Internecie – może też dlatego nie potrzebował dodatkowego uznania. Ale przede wszystkim nie chciał, by Hyeon miał w garści kolejną informację, choć w perspektywie całej reszty posiadanej przez niego wiedzy to, czym się zajmował, nie było aż tak wielką tajemnicą.
— Zaraz sam się zajebię, żeby mieć kurwa święty spokój — wymruczał niewyraźnie pod nosem. Trudno było wychwycić poszczególne słowa, gdy kierował je w głąb szafy. Jeszcze przed momentem Yuushin zwijał się z bólu, a teraz odpalił się jak dzieciak po wpierdoleniu połowy tabliczki czekolady. Szkoda, że od gadania nie rozbolała go gęba.
Seiya zastygł jednak w widocznym bezruchu, gdy wśród całej tej paplaniny znalazło się miejsce na wykład o duchach. Błękit tęczówek chwytający ciepłe światło lampki biurkowej, wyraźnie przygasł, gdy brunet – choć cały czas go słuchał – wydawał się teraz bardziej odległy niż wcześniej. Dziwnie było słuchać o tych wszystkich zmarłych, którzy nagle zyskiwali własną tożsamość. Niektórzy mieli swoje imiona, inni swoje stałe miejsce i nie byli wyłącznie obrazem defektów, które wskazywały na to, w jaki sposób odeszli z tego świata. Drażniła go lekkość, z jaką wypowiadał się o widmach, bo dobrze wiedział, że mało kto wierzył w te historie; że spowiadanie się niewłaściwej osobie mogło skończyć się szybką wysyłką do szpitala dla pierdolniętych.
Nie są moje – wybrzmiało w jego głowie, jak ostatnia deska ratunku, ale przecież było już za późno na tego rodzaju kontrę. Gdyby zrobił to od razu, sprawy miałyby się inaczej, ale teraz, mimo że nie musiał kłamać, trudno było wpoić sobie do głowy nowy tok myślenia.
— Jesteś kurewsko nachalny — odezwał się wreszcie, jakby była to najdoskonalsza odpowiedź na wszystko, co do tej pory usłyszał. Rzucił koc w jego stronę, o dziwo nie ciskając nim tak, jak to zrobił wcześniej z ręcznikiem. — Zajebiście. Teraz muszę żyć na świecie z myślą, że nawet kurwa śmierć nas nie rozłączy. Tak w chuj romantyczne, że aż wcale — stwierdził, już nawet nie próbując zaprzeczać. Przy tak obszernym arsenale argumentów, ciężko było iść w zaparte, choć odpowiedź była co najmniej wymijająca.
Uniósł brwi w niedowierzaniu, które przeciął ponury cień niezadowolenia, gdy powiódł wzrokiem za Hyeonem, który ze wszystkich miejsc w jego pokoju wybrał akurat łóżko. Zacisnął palce mocniej na trzymanych w ręce spodniach i tylko fakt, że nie rozjebał się na całości materaca, powstrzymał Yakushimaru od gwałtowniejszej reakcji.
— Przypominam, że śpisz kurwa na podłodze. Możesz wziąć narzutę i mniejszą poduszkę. Na tym kurwa kończy się moja gościnność — poinstruował, dopełniając wypowiedź wymownym gestem podbródka, którym wskazał mu odpowiednie miejsce do przygotowania sobie posłania na noc. Było oddalone od jego łóżka na względnie bezpieczną odległość.
„Od dawna je widzisz?”
Gdy usłyszał kolejne pytanie, kierował już kroki do łazienki, by zrzucić z siebie ręcznik i naciągnąć na siebie suche i czyste spodnie. Mógł udawać, że nie dosłyszał pytania, ale słyszał je bardzo wyraźnie, zwłaszcza że drzwi pozostały uchylone, gdy na moment zniknął Hyeonowi z oczu tylko dlatego, że po jego wcześniejszym zawahaniu, które trudno było przeoczyć, Seiya wolał przebrać się w osobnym pomieszczeniu.
Co miało znaczyć od dawna?
— Od dawna — przyznał, gdy po niecałej minucie wrócił do głównego pokoju, zaczesując palcami mokre włosy, które jeszcze przed chwilą dodatkowo osuszył ręcznikiem. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, z wymownym wyczekiwaniem przyglądając się ciemnowłosemu. Chciał, żeby jego miejsce do spania wreszcie się zwolniło. Właściwie nic nie zmuszało go do tego, żeby rozwinąć swoją wypowiedź, ale gdy zrobił już pierwszy krok, kolejny przyszedł zupełnie bezwolnie: — Jeśli to kurwa takie istotne, to właściwie od zawsze. Długo myślałem, że to chujostwo jest dziedziczne.
Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.
Uderzanie w różne akordy wściekłości, frustracji i zmęczenia Seiyi dawało Yuu pyszną zabawę. Obserwowanie mimiki jego twarzy przynosiło mu więcej zabawy niż prawdopodobnie powinno, więcej niż wypadało i więcej niż to było bezpieczne. Hyeon wiedział, że stąpa po cienkim lodzie, ale jednocześnie wiedział też, że Yakushimaru prał innych po mordach za znacznie mniej. Ktoś inny na jego miejscu już dawno zwijałby się z bólu na podłodze, ewentualnie byłby w drodze do szpitala. A to znaczyło, że się kontrolował. Że wkładał szczególnie dużo wysiłku w to, żeby nie wprasować go w ścianę. Że z jakiegoś powodu sam nałożył sobie kaganiec, byleby nie wybuchnąć. Dodając do tego fakt, że Seiya w ogóle zdecydował się mu pomóc, zamiast wyrzucić go za szmaty na zewnątrz, świadczyło o tym, że Yuu miał specjalne przywileje.
Bardzo go ciekawiło, co sprawiło, że je otrzymał. Doszedł jednak do wniosku, że i tak się dowie, więc może w spokoju nagabywać go swoją obecnością i zobaczyć, dokąd go to zaprowadzi. Seiya bał się, że jeśli go pobije, to on się chlapie ze swoimi informacjami na jego temat? Może zaczynał się już oswajać z jego obecnością? A może istniał jeszcze inny powód? Hyeon nie miał pewności, ale na razie nie odczuwał też palącej potrzeby upewnienia się; wolał popłynąć z prądem i zwyczajnie po swojemu grać na humorach Seia, obserwować, dźgnięcie patykiem w którym miejscu wywoła najlepszą reakcję. Wywołać reakcję, zostawić po sobie wrażenie, podsunąć określone obrazy do umysłu, zasiać ziarno i obserwować jak powoli rośnie. A był święcie przekonany, że coś z niego wyrośnie.
Nie zdołał wyłapać, co Seiya mamrotał pod nosem, bo za bardzo rozproszył go widok jego nagiej i mokrej klatki piersiowej i zebranie się w sobie zajęło mu chwilę.
Zauważył, jak Yakushimaru nieruchomieje pod szafą po usłyszeniu jego słów i wiedział, że trafił ze słowami wystarczająco mocno, nie zostawiając mu miejsca na żadne wykręty. Najwyraźniej dosadnie było jedynym skutecznym sposobem na Seia.
“Jesteś kurewsko nachalny”.
Yuu parsknął śmiechem, szczerząc się szeroko.
— Tylko jeśli próbujesz wykręcać się od czegoś, co ewidentnie jest prawdą — odpowiedział mu gładko, niewinnie, ale mając na myśli znacznie więcej niż tylko tę sytuację. Bez problemu chwycił rzucony koc w powietrzu, kiwając mu głową w ramach podziękowania. — Wiesz, tylko jeśli któryś z nas zostawiłby jakieś niedokończone sprawy. Chociaż patrząc na moje zobowiązania i Twoje problemy z agresją to pewnie nie odeszlibyśmy tak łatwo. Seiya jako mściwe yurei - totalnie to widzę — stwierdził, śmiejąc się pod nosem.
Westchnął bardzo głęboko i bardzo cierpiętniczo, kiedy okazało się, że Yakushimaru jednak pamiętał o tym, co mu powiedział o miejscu do spania i kazał wynosić mu się na podłogę. Zimną, twardą i nieprzyjemną podłogę. Wygiął usta w podkówkę, ale szanując (przynajmniej na razie) życzenie gospodarza, chwycił narzutę i mniejszą poduszkę, by za chwilę rozłożyć się w miejscu wskazanym przez Seiyię. Po ułożeniu narzuty na podłodze i zajęciu na niej miejsca, stwierdził, że jeśli nie wymyśli jak ulepszyć swoje posłanie, to to będzie go czekała bardzo długa noc. Teoretycznie powinien być w ogóle wdzięczny, że Sei pozwolił mu zostać na noc, ale Yuu miał standardy.
Obserwował, jak chłopak znika w łazience i przykrywając nogi kocem w międzyczasie, czekał na odpowiedź na swoje pytanie. Ku jego zadowoleniu, tym razem Yakushimaru nie zdecydował się na żadne wykręty, ale odpowiedział szczerze i zaskakująco otwarcie. Jednak jego wypowiedź sprawiła, że czoło Hyeona przecięła zmarszczka zmartwienia.
— Od zawsze? Czyli już jako małe dziecko widziałeś wszystkie zmasakrowane duchy? Kurwa — podsumował, brzmiąc, jakby był pod wrażeniem, ale było mu bardzo smutno z tego powodu. — Miałeś w rodzinie kogoś, kto Ci wytłumaczył, co widziałeś? — zapytał po chwili, bo jeżeli nie, to… pokręcił głową z niedowierzaniem i współczuciem. Nie wyobrażał sobie, jakby to było już za dzieciaka widzieć yurei i nie móc z nikim o tym porozmawiać, bo każdy brałby cię za jakiegoś czubka. — Ja miałem siedemnaście lat, kiedy prawie się utopiłem. — Właściwie o tym momencie jego życia zrobiło się całkiem głośno w lokalnych gazetach, bo w końcu uratował innego dzieciaka, ale było to tak dawno temu, że pewnie nikt tego nie pamięta i nie warto było o tym wspominać.
— Zgaszę światło — stwierdził po dłuższej chwili, dość niezgrabnie i z grymasem na twarzy wygrzebując się spod koca i podnosząc się z podłogi — Słodkich snów — dodał jeszcze, zanim pstryknął włącznik i pokój pogrążył się w ciemności.
Zgodnie z własnymi przewidywaniami, na podłodze było mu wyjątkowo niewygodne. Nagle odczuwał każdą kość boleśnie wgniatającą się w podłogę, nagle ogarnęło go bijące od niej zimno i nagle, kiedy znieruchomiał i nic innego nie zajmowało jego uwagi, rana na boku zaczęła nieprzyjemnie pulsować bólem, sprawiając, że co rusz dotykał opatrunku, żeby się przekonać, czy na pewno nie przecieka. Po kilkunastu, może więcej, minutach miał już tego dosyć. Stwierdził, że jeśli czegoś nie zrobi, ta noc zmieni się w koszmar z zupełnie innego powodu. Potrzebował miękkiego i ciepłego łóżka i to od razu. Powstrzymując się od głośnego westchnięcia, najciszej, jak tylko mógł, ponownie wygrzebał się spod koca, i chwytając jeden jego koniec jedną ręką i poduszkę drugą, zakradł się do łóżka, na którym leżał Seiya. Zawisł nad nim na moment, szukając najlepszego miejsca, na które mógłby się wcisnąć, ale też wypatrując oznak świadczących o tym, że Yakushimaru jeszcze nie spał. Trwał tak nieruchomo, że chyba spał, więc Hyeon najostrożniej, jak tylko mógł, położył się na łóżku, blisko jego krawędzi i plecami do Seiyi.
W końcu miękko. W końcu dobrze. Ukontentowany, wypuścił powoli powietrze nosem.
@Yakushimaru Seiya
Bardzo go ciekawiło, co sprawiło, że je otrzymał. Doszedł jednak do wniosku, że i tak się dowie, więc może w spokoju nagabywać go swoją obecnością i zobaczyć, dokąd go to zaprowadzi. Seiya bał się, że jeśli go pobije, to on się chlapie ze swoimi informacjami na jego temat? Może zaczynał się już oswajać z jego obecnością? A może istniał jeszcze inny powód? Hyeon nie miał pewności, ale na razie nie odczuwał też palącej potrzeby upewnienia się; wolał popłynąć z prądem i zwyczajnie po swojemu grać na humorach Seia, obserwować, dźgnięcie patykiem w którym miejscu wywoła najlepszą reakcję. Wywołać reakcję, zostawić po sobie wrażenie, podsunąć określone obrazy do umysłu, zasiać ziarno i obserwować jak powoli rośnie. A był święcie przekonany, że coś z niego wyrośnie.
Nie zdołał wyłapać, co Seiya mamrotał pod nosem, bo za bardzo rozproszył go widok jego nagiej i mokrej klatki piersiowej i zebranie się w sobie zajęło mu chwilę.
Zauważył, jak Yakushimaru nieruchomieje pod szafą po usłyszeniu jego słów i wiedział, że trafił ze słowami wystarczająco mocno, nie zostawiając mu miejsca na żadne wykręty. Najwyraźniej dosadnie było jedynym skutecznym sposobem na Seia.
“Jesteś kurewsko nachalny”.
Yuu parsknął śmiechem, szczerząc się szeroko.
— Tylko jeśli próbujesz wykręcać się od czegoś, co ewidentnie jest prawdą — odpowiedział mu gładko, niewinnie, ale mając na myśli znacznie więcej niż tylko tę sytuację. Bez problemu chwycił rzucony koc w powietrzu, kiwając mu głową w ramach podziękowania. — Wiesz, tylko jeśli któryś z nas zostawiłby jakieś niedokończone sprawy. Chociaż patrząc na moje zobowiązania i Twoje problemy z agresją to pewnie nie odeszlibyśmy tak łatwo. Seiya jako mściwe yurei - totalnie to widzę — stwierdził, śmiejąc się pod nosem.
Westchnął bardzo głęboko i bardzo cierpiętniczo, kiedy okazało się, że Yakushimaru jednak pamiętał o tym, co mu powiedział o miejscu do spania i kazał wynosić mu się na podłogę. Zimną, twardą i nieprzyjemną podłogę. Wygiął usta w podkówkę, ale szanując (przynajmniej na razie) życzenie gospodarza, chwycił narzutę i mniejszą poduszkę, by za chwilę rozłożyć się w miejscu wskazanym przez Seiyię. Po ułożeniu narzuty na podłodze i zajęciu na niej miejsca, stwierdził, że jeśli nie wymyśli jak ulepszyć swoje posłanie, to to będzie go czekała bardzo długa noc. Teoretycznie powinien być w ogóle wdzięczny, że Sei pozwolił mu zostać na noc, ale Yuu miał standardy.
Obserwował, jak chłopak znika w łazience i przykrywając nogi kocem w międzyczasie, czekał na odpowiedź na swoje pytanie. Ku jego zadowoleniu, tym razem Yakushimaru nie zdecydował się na żadne wykręty, ale odpowiedział szczerze i zaskakująco otwarcie. Jednak jego wypowiedź sprawiła, że czoło Hyeona przecięła zmarszczka zmartwienia.
— Od zawsze? Czyli już jako małe dziecko widziałeś wszystkie zmasakrowane duchy? Kurwa — podsumował, brzmiąc, jakby był pod wrażeniem, ale było mu bardzo smutno z tego powodu. — Miałeś w rodzinie kogoś, kto Ci wytłumaczył, co widziałeś? — zapytał po chwili, bo jeżeli nie, to… pokręcił głową z niedowierzaniem i współczuciem. Nie wyobrażał sobie, jakby to było już za dzieciaka widzieć yurei i nie móc z nikim o tym porozmawiać, bo każdy brałby cię za jakiegoś czubka. — Ja miałem siedemnaście lat, kiedy prawie się utopiłem. — Właściwie o tym momencie jego życia zrobiło się całkiem głośno w lokalnych gazetach, bo w końcu uratował innego dzieciaka, ale było to tak dawno temu, że pewnie nikt tego nie pamięta i nie warto było o tym wspominać.
— Zgaszę światło — stwierdził po dłuższej chwili, dość niezgrabnie i z grymasem na twarzy wygrzebując się spod koca i podnosząc się z podłogi — Słodkich snów — dodał jeszcze, zanim pstryknął włącznik i pokój pogrążył się w ciemności.
Zgodnie z własnymi przewidywaniami, na podłodze było mu wyjątkowo niewygodne. Nagle odczuwał każdą kość boleśnie wgniatającą się w podłogę, nagle ogarnęło go bijące od niej zimno i nagle, kiedy znieruchomiał i nic innego nie zajmowało jego uwagi, rana na boku zaczęła nieprzyjemnie pulsować bólem, sprawiając, że co rusz dotykał opatrunku, żeby się przekonać, czy na pewno nie przecieka. Po kilkunastu, może więcej, minutach miał już tego dosyć. Stwierdził, że jeśli czegoś nie zrobi, ta noc zmieni się w koszmar z zupełnie innego powodu. Potrzebował miękkiego i ciepłego łóżka i to od razu. Powstrzymując się od głośnego westchnięcia, najciszej, jak tylko mógł, ponownie wygrzebał się spod koca, i chwytając jeden jego koniec jedną ręką i poduszkę drugą, zakradł się do łóżka, na którym leżał Seiya. Zawisł nad nim na moment, szukając najlepszego miejsca, na które mógłby się wcisnąć, ale też wypatrując oznak świadczących o tym, że Yakushimaru jeszcze nie spał. Trwał tak nieruchomo, że chyba spał, więc Hyeon najostrożniej, jak tylko mógł, położył się na łóżku, blisko jego krawędzi i plecami do Seiyi.
W końcu miękko. W końcu dobrze. Ukontentowany, wypuścił powoli powietrze nosem.
@Yakushimaru Seiya
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
Możesz przestać? – miał na końcu języka, w który w porę się ugryzł, bo każda próba wytłumaczenia, o co dokładnie mu chodziło, wydawała się absurdalna nawet samemu Yakushimaru. Miał dość jego głosu, śmiechu i złotych drobinek, które zdawały się unosić w powietrzu, choć wiedział, że wcale nie istniały naprawdę. Miał dość pozornej szczerości, na którą nie było miejsca, gdy nic w tej relacji szczere nie było. Był zmęczony tym, że kiedy traktował go z niechęcią, nic sobie z tego nie robił i tracił czas, by marnować swój oddech na bezcelową rozmowę. Gdy Hyeon zachowywał się tak, jakby byli kumplami, Seiya traktował jego obecność jak zło konieczne tego wieczoru, co też było głupie, bo nie było żadnej konieczności w trzymaniu go tutaj. Mógł wyszarpać go za drzwi albo wyjebać przez okno, przez które wszedł, a tymczasem jedyną formą defensywy stały się skrzyżowane na klatce piersiowej ręce, które stawiały pomiędzy nimi szczelny mur, przez który nie chciał dać się przebić, bo jego stosunku nie zmieniał ani śmiech, ani lekki ton, ani zadowolone spojrzenia. Nic do nie zmieniało.
Tak. Właśnie.
— Może po prostu nikt cię kurwa nie nauczył, że skoro ktoś próbuje się wykręcać, może wcale nie chce, żebyś znał prawdę? Z różnych powodów. Na przykład dlatego, że chuj cię to obchodzi — rzucił z dość dosadnie wybrzmiewającym w tonie sarkazmem. Jednocześnie uniósł brwi i przechylił głowę na bok, jakby właśnie podsuwał mu sensowny argument do rozważenia, zwłaszcza że czarnowłosy nie miał ani jednego powodu, by darzyć chłopaka choćby minimalnym zaufaniem. Ciężko było mu wykrzesać je z siebie wobec osób, które lubił, a co dopiero wobec kogoś, kto ku własnej uciesze wytrącał go z równowago, choć – jak sam zauważył – Yakushimaru miał problemy z agresją. — Ta, uprzykrzanie innym życia i pakowanie się innym pod nóż musi być kurwa poważnym zobowiązaniem. Poza tym nie jestem mściwy — zaznaczył i chociaż w jego słowach nie było zawahania, zaraz po nich zatrzymał się na chwilę z lekko rozchylonymi ustami, jakby w zastanowieniu jeszcze nie dokończył zdania. — Przeważnie — dodał po chwili. I trudno było powiedzieć, czy była to bezpośrednia groźba wobec Yuushina, który stale wystawiał jego cierpliwość na próbę, czy jakaś niedopowiedziana prawda.
Męczeńska postawa nie robiła na nim żadnego wrażenia. Gdy ciemnowłosy popisywał się swoimi cierpiętniczymi zdolnościami aktorskimi, Sei wywrócił oczami, zanim czujnie odprowadził go wzrokiem. Chciał mieć pewność, że Hyeon zajmie wskazane mu miejsce, bo przynajmniej ta jedna rzecz dawała mu jakieś poczucie kontroli i tego, że miał jeszcze cokolwiek do powiedzenia. Bo czemu miałby nie mieć? Był u siebie. Od samego początku powinien o wszystkim decydować. Trwał w tym uważnym napięciu do momentu aż narzuta wylądowała na podłodze. Wtedy bezgłośnie wypuścił powietrze ustami, bo przynajmniej jeden problem został rozwiązany, choć wyrzucenie stąd chłopaka rozwiązałoby ich znacznie więcej.
Na przykład uniknąłby niewygodnego drążenia tematu.
Nie musiałby też słuchać zasmuconego tonu i patrzeć na odmalowujące się na twarzy współczucie, które zamiast przynieść ulgę, drażniło jeszcze bardziej. Zastanawiało go, jak za sprawą tej idiotycznej pomocy, której nawet nie chciał mu udzielić, znaleźli się w punkcie, w którym Yuu wiedział na jego temat coś, o czym z nikim nie rozmawiał. Nie robił tego, odkąd nie było nikogo, kto uważałby to za normalne. Teraz zaczynał żałować, że powiedział o kilka słów za dużo, bo – Miałeś w rodzinie kogoś, kto ci wytłumaczył, co widziałeś? – aż za dobrze przypominał sobie, jak wyglądały jego pierwsze doświadczenia z duchami. Kiedyś było mu z tego powodu źle, dzisiaj czuł jedynie niesmak, który nieprzyjemnie rozpychał się w gardle i który starał się zepchnąć tam, gdzie było jego miejsce – gdzieś w głąb podświadomości, gdzie składował wszystkie przeszłe sprawy. Takie, których nie powinno wydobywać się na światło dzienne.
— Miałem — odpowiedział mechanicznie, ale też bez wcześniejszego zastanowienia. Chciał zetrzeć z jego twarzy to bezsensowne zmartwienie, choć wcale nie patrzył, czy faktycznie znika, gdy już zwrócony plecami do chłopaka, chwytał za róg kołdry i podniósł ją, kładąc się na łóżku. — Możesz kurwa odpuścić sobie to przejęcie. Zresztą to tylko ludzie. — Zastanowił się chwilę, gdy z policzkiem wspartym o wsunięte pod głowę przedramię wpatrywał się w ścianę. — Ex-ludzie — poprawił się po chwili. Gdyby spojrzeć na świat z jego perspektywy, po prostu od zawsze był bardziej zatłoczony. Widok zmasakrowanych duchów stał się czymś na porządku dziennym, przez co drastyczne widoki nie robiły na nim wrażenia – to wyjaśniało, dlaczego tak wiernie oddawał je na kartkach papieru.
„Ja miałem siedemnaście lat, kiedy prawie się utopiłem.”
Nie pytałem. Przemknęło mu przez myśl wraz z lekkim ukłuciem irytacji, bo nie odpowiadało mu urządzanie sobie kącika zwierzeń. Leżąc na brzuchu, odetchnął głębiej, jakby zbierał w sobie resztki cierpliwości, gdy powoli zaczynało do niego docierać, że w gruncie rzeczy była to forma handlu wymiennego informacjami, nawet jeśli były kompletnie zbędne. Bo co miał z nimi zrobić? Seiya nie potrzebował na niego żadnego haka. Potrzebował jedynie świętego spokoju, bo – jak już wcześniej zaznaczył – nie był mściwy i prawdopodobnie był w stanie wyrzucić go z pamięci tak szybko, jak tylko zniknąłby mu z oczu.
— Mhm. Prawie? Wchodzi na to, że nie mam żadnej gwarancji, że nie jesteś kurwa jednym z nich. Nagle wszystko nabiera sensu — wyrzucił już bardziej mrukliwym tonem, jakby ciepło pościeli już starało się odciągnąć jego świadomość od rozmowy i niechcianej obecności Hyeona w pokoju. Na szczęście Yakushimaru nie brzmiał na szczególnie przywiązanego do nowej teorii. Właściwie wątpił, by ciemnowłosy został ściągnięty z powrotem na świat inną metodą niż starą, dobrą resuscytacją. — Poza tym dopiero kurwa musiałeś być zdziwiony — stwierdził, ale w odróżnieniu od Yuu nie silił się na współczucie, jakby sam dopowiedział sobie, że nie było to dla niego traumatyczne przeżycie. A nawet jeśli – po tych kilku latach najwidoczniej nie targał już ze sobą balastu wcześniejszych emocji. Albo dobrze go ukrywał, a Seiya nie zadawał sobie trudu i nie dociekał.
Dopiero teraz zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo potrzebował snu. Ciało rozluźniało się zmęczone wcześniejszym napięciem; prawie zatapiało się w miękkim materacu łóżka. Pożegnanie słyszał już tylko, jak zza ściany, a brak odpowiedzi z jego strony tylko utwierdzał w przekonaniu, że być może już odpłynął. Nie pozwalał stwierdzić tego na pewno, gdy wcześniej celowo zwrócił twarz ku ścianie, bo perspektywa ewentualnego bycia obserwowanym podczas snu wydawała się dziwnie niewygodna i musiała wystarczająco silnie działać na jego psychikę, bo sen miał lekki. Czuł, że co jakiś czas mimowolnie się przebudzał, a później znów zatapiał się w błogiej nieświadomości. I może w końcu udałoby mu się pozostać tam na dobre, gdyby nie nagły ruch na materacu, który zdecydowanie nie miał nic wspólnego z jego wierceniem. Czarnowłosy otworzył oczy, a napięcie pięło się po jego plecach, nieprzyjemnie ściągając wszystkie mięśnie w nagłej gotowości. Ciężar snu momentalnie zniknął z jego powiek, gdy znów napędzała go wzbierająca fala złości.
— No chyba sobie kurwa żartujesz — warknął, podpierając się na przedramionach, gdy zwrócił twarz ku Yuushinowi. Jeden z łokci wylądował zresztą tuż obok jego sylwetki i kiedy tylko materac ugiął się pod nim, nie sposób było uchronić się przed napierającym na jego ramię ciężarem chłopięcych pleców i przed znajomym ciepłem, które przenikało przez materiał koszulki. Gdyby nie panująca w pokoju ciemność, wściekłość w dwubarwnych tęczówkach mieniłaby się złowrogo, gromiąc chłopaka niemalże elektryzującymi błyskami. Zresztą wściekał się całkiem słusznie. Nie tak się umawiali. — Ja pierdolę. Daj mi chociaż jeden jebany powód, żeby nie zjebać cię na podłogę. Poza tym, że kurwa jesteś ranny, bo jebie mnie to.
Nie wiedział, po jaką cholerę marnował oddech, skoro równie dobrze mógł zepchnąć go z łóżka już teraz. Gdy tak leżał na brzegu, Yakushimaru nie potrzebował wielkiego wkładu siły, by przypomnieć mu, że tej nocy jego miejsce było na tej jebanej podłodze. Powinien zresztą zepchnąć go od razu. Tymczasem w myślach odliczał sekundy, które dawał Yuu na zastanowienie się, czy chciał zostać wypierdolony siłą czy wypierdolić się sam. Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy – nie było żadnego dobrego powodu, dla którego miałby zostać obok.
Tak. Właśnie.
— Może po prostu nikt cię kurwa nie nauczył, że skoro ktoś próbuje się wykręcać, może wcale nie chce, żebyś znał prawdę? Z różnych powodów. Na przykład dlatego, że chuj cię to obchodzi — rzucił z dość dosadnie wybrzmiewającym w tonie sarkazmem. Jednocześnie uniósł brwi i przechylił głowę na bok, jakby właśnie podsuwał mu sensowny argument do rozważenia, zwłaszcza że czarnowłosy nie miał ani jednego powodu, by darzyć chłopaka choćby minimalnym zaufaniem. Ciężko było mu wykrzesać je z siebie wobec osób, które lubił, a co dopiero wobec kogoś, kto ku własnej uciesze wytrącał go z równowago, choć – jak sam zauważył – Yakushimaru miał problemy z agresją. — Ta, uprzykrzanie innym życia i pakowanie się innym pod nóż musi być kurwa poważnym zobowiązaniem. Poza tym nie jestem mściwy — zaznaczył i chociaż w jego słowach nie było zawahania, zaraz po nich zatrzymał się na chwilę z lekko rozchylonymi ustami, jakby w zastanowieniu jeszcze nie dokończył zdania. — Przeważnie — dodał po chwili. I trudno było powiedzieć, czy była to bezpośrednia groźba wobec Yuushina, który stale wystawiał jego cierpliwość na próbę, czy jakaś niedopowiedziana prawda.
Męczeńska postawa nie robiła na nim żadnego wrażenia. Gdy ciemnowłosy popisywał się swoimi cierpiętniczymi zdolnościami aktorskimi, Sei wywrócił oczami, zanim czujnie odprowadził go wzrokiem. Chciał mieć pewność, że Hyeon zajmie wskazane mu miejsce, bo przynajmniej ta jedna rzecz dawała mu jakieś poczucie kontroli i tego, że miał jeszcze cokolwiek do powiedzenia. Bo czemu miałby nie mieć? Był u siebie. Od samego początku powinien o wszystkim decydować. Trwał w tym uważnym napięciu do momentu aż narzuta wylądowała na podłodze. Wtedy bezgłośnie wypuścił powietrze ustami, bo przynajmniej jeden problem został rozwiązany, choć wyrzucenie stąd chłopaka rozwiązałoby ich znacznie więcej.
Na przykład uniknąłby niewygodnego drążenia tematu.
Nie musiałby też słuchać zasmuconego tonu i patrzeć na odmalowujące się na twarzy współczucie, które zamiast przynieść ulgę, drażniło jeszcze bardziej. Zastanawiało go, jak za sprawą tej idiotycznej pomocy, której nawet nie chciał mu udzielić, znaleźli się w punkcie, w którym Yuu wiedział na jego temat coś, o czym z nikim nie rozmawiał. Nie robił tego, odkąd nie było nikogo, kto uważałby to za normalne. Teraz zaczynał żałować, że powiedział o kilka słów za dużo, bo – Miałeś w rodzinie kogoś, kto ci wytłumaczył, co widziałeś? – aż za dobrze przypominał sobie, jak wyglądały jego pierwsze doświadczenia z duchami. Kiedyś było mu z tego powodu źle, dzisiaj czuł jedynie niesmak, który nieprzyjemnie rozpychał się w gardle i który starał się zepchnąć tam, gdzie było jego miejsce – gdzieś w głąb podświadomości, gdzie składował wszystkie przeszłe sprawy. Takie, których nie powinno wydobywać się na światło dzienne.
— Miałem — odpowiedział mechanicznie, ale też bez wcześniejszego zastanowienia. Chciał zetrzeć z jego twarzy to bezsensowne zmartwienie, choć wcale nie patrzył, czy faktycznie znika, gdy już zwrócony plecami do chłopaka, chwytał za róg kołdry i podniósł ją, kładąc się na łóżku. — Możesz kurwa odpuścić sobie to przejęcie. Zresztą to tylko ludzie. — Zastanowił się chwilę, gdy z policzkiem wspartym o wsunięte pod głowę przedramię wpatrywał się w ścianę. — Ex-ludzie — poprawił się po chwili. Gdyby spojrzeć na świat z jego perspektywy, po prostu od zawsze był bardziej zatłoczony. Widok zmasakrowanych duchów stał się czymś na porządku dziennym, przez co drastyczne widoki nie robiły na nim wrażenia – to wyjaśniało, dlaczego tak wiernie oddawał je na kartkach papieru.
„Ja miałem siedemnaście lat, kiedy prawie się utopiłem.”
Nie pytałem. Przemknęło mu przez myśl wraz z lekkim ukłuciem irytacji, bo nie odpowiadało mu urządzanie sobie kącika zwierzeń. Leżąc na brzuchu, odetchnął głębiej, jakby zbierał w sobie resztki cierpliwości, gdy powoli zaczynało do niego docierać, że w gruncie rzeczy była to forma handlu wymiennego informacjami, nawet jeśli były kompletnie zbędne. Bo co miał z nimi zrobić? Seiya nie potrzebował na niego żadnego haka. Potrzebował jedynie świętego spokoju, bo – jak już wcześniej zaznaczył – nie był mściwy i prawdopodobnie był w stanie wyrzucić go z pamięci tak szybko, jak tylko zniknąłby mu z oczu.
— Mhm. Prawie? Wchodzi na to, że nie mam żadnej gwarancji, że nie jesteś kurwa jednym z nich. Nagle wszystko nabiera sensu — wyrzucił już bardziej mrukliwym tonem, jakby ciepło pościeli już starało się odciągnąć jego świadomość od rozmowy i niechcianej obecności Hyeona w pokoju. Na szczęście Yakushimaru nie brzmiał na szczególnie przywiązanego do nowej teorii. Właściwie wątpił, by ciemnowłosy został ściągnięty z powrotem na świat inną metodą niż starą, dobrą resuscytacją. — Poza tym dopiero kurwa musiałeś być zdziwiony — stwierdził, ale w odróżnieniu od Yuu nie silił się na współczucie, jakby sam dopowiedział sobie, że nie było to dla niego traumatyczne przeżycie. A nawet jeśli – po tych kilku latach najwidoczniej nie targał już ze sobą balastu wcześniejszych emocji. Albo dobrze go ukrywał, a Seiya nie zadawał sobie trudu i nie dociekał.
Dopiero teraz zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo potrzebował snu. Ciało rozluźniało się zmęczone wcześniejszym napięciem; prawie zatapiało się w miękkim materacu łóżka. Pożegnanie słyszał już tylko, jak zza ściany, a brak odpowiedzi z jego strony tylko utwierdzał w przekonaniu, że być może już odpłynął. Nie pozwalał stwierdzić tego na pewno, gdy wcześniej celowo zwrócił twarz ku ścianie, bo perspektywa ewentualnego bycia obserwowanym podczas snu wydawała się dziwnie niewygodna i musiała wystarczająco silnie działać na jego psychikę, bo sen miał lekki. Czuł, że co jakiś czas mimowolnie się przebudzał, a później znów zatapiał się w błogiej nieświadomości. I może w końcu udałoby mu się pozostać tam na dobre, gdyby nie nagły ruch na materacu, który zdecydowanie nie miał nic wspólnego z jego wierceniem. Czarnowłosy otworzył oczy, a napięcie pięło się po jego plecach, nieprzyjemnie ściągając wszystkie mięśnie w nagłej gotowości. Ciężar snu momentalnie zniknął z jego powiek, gdy znów napędzała go wzbierająca fala złości.
— No chyba sobie kurwa żartujesz — warknął, podpierając się na przedramionach, gdy zwrócił twarz ku Yuushinowi. Jeden z łokci wylądował zresztą tuż obok jego sylwetki i kiedy tylko materac ugiął się pod nim, nie sposób było uchronić się przed napierającym na jego ramię ciężarem chłopięcych pleców i przed znajomym ciepłem, które przenikało przez materiał koszulki. Gdyby nie panująca w pokoju ciemność, wściekłość w dwubarwnych tęczówkach mieniłaby się złowrogo, gromiąc chłopaka niemalże elektryzującymi błyskami. Zresztą wściekał się całkiem słusznie. Nie tak się umawiali. — Ja pierdolę. Daj mi chociaż jeden jebany powód, żeby nie zjebać cię na podłogę. Poza tym, że kurwa jesteś ranny, bo jebie mnie to.
Nie wiedział, po jaką cholerę marnował oddech, skoro równie dobrze mógł zepchnąć go z łóżka już teraz. Gdy tak leżał na brzegu, Yakushimaru nie potrzebował wielkiego wkładu siły, by przypomnieć mu, że tej nocy jego miejsce było na tej jebanej podłodze. Powinien zresztą zepchnąć go od razu. Tymczasem w myślach odliczał sekundy, które dawał Yuu na zastanowienie się, czy chciał zostać wypierdolony siłą czy wypierdolić się sam. Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy – nie było żadnego dobrego powodu, dla którego miałby zostać obok.
Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.
— Ale wiesz, pewne rzeczy są tak oczywiste, że udawanie, że się ich nie widzi, jest po prostu głupie — odparł lekkim tonem, najwyraźniej niczym niezrażony. — Do tego stopnia, że po prostu uwłacza inteligencji. A poza tym ja zwyczajnie lubię wiedzieć rzeczy, więc zdarza mi się nieco podrążyć temat. Szczególnie, kiedy się o to prosi. Bo, Seiya, z całym szacunkiem, ale nie wyglądasz na kogoś, kto miałby cokolwiek wspólnego ze sztuką, a już na pewno nie na to, że sam ją tworzysz — rozłożył ręce, unosząc kąciki ust nieco do góry. Cóż, chyba zupełnie nikt nie podejrzewał Yakushimaru o podobne talenty, bo dawał wrażenie kogoś, kto bardziej hołubił siłę fizyczną. Z drugiej strony, nie podejrzewałby go też o studiowanie medycyny. — Jesteś pełen niespodzianek! Jednak trzeba się sporo namęczyć, żeby do nich dotrzeć, bo jesteś też naprawdę dobry w maskowaniu ich — stwierdził, kiwając głową na potwierdzenie własnych słów. Nagle zawiesił się na moment, jakby nad czymś się zastanawiał, ale już po chwili jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. — Hahaha, Seiya, jesteś jak małż! Popierdalasz sobie w spokoju w mule, powywijasz jedną, hehe, nogą to tu, to tam, a jak akurat trafisz na jakiegoś obcego, to szybciutko się zamykasz w sobie. A perły, jakie kryjesz w środku…! — dodał, z początku dusząc śmiech w sobie, ale po chwili zupełnie przestał się hamować i po prostu wybuchnął głośnym śmiechem. Porównanie wyjątkowo głupie, ale wyobrażenie sobie tego było naprawdę zabawne, przynajmniej w opinii Yuu: Seiya-małż zamykający się w skorupce. — O kurwa, boli — wydyszał pomiędzy kolejnymi falami śmiechu, łapiąc się za bok, ale jednocześnie nie potrafiąc powstrzymać się od chichotu. Uspokoił się dopiero po dłuższej, naprawdę dłuższej chwili, krzywiąc się i zerkając na opatrunek, czy przypadkiem nie przeciekł. Całe szczęście na razie nie zauważył żadnych czerwonych plam.
— Nie twierdzę, że jesteś mściwy — zaczął, kiedy był już w stanie spokojnie się odezwać. — Ale myślę, że gdyby ktoś Cię odwalił, to tak byś się wkurwił, że wróciłbyś jako yurei — dodał, wyraźnie nieporuszony dalszą wypowiedzią chłopaka, która brzmiała trochę tak, jakby znowu mu groził. Cóż, to już nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. Linia tolerancji Yakushimaru na Hyeona zdawała się przesuwać z każdym ich spotkaniem, właściwie przesuwała się bardzo zauważalnie i Yuu na razie czuł się bezpieczny, pozwalając sobie na coraz więcej. Groźby Seia zwyczajnie straciły na wartości.
Nie był nawet w najmniejszym stopniu zadowolony z tego, że wylądował na podłodze, ale na razie postanowił strategicznie o tym nie wspominać, a wspaniałomyślnie uszanować wolę swojego gospodarza. Może później wpadnie na jakiś pomysł, jak obejść ten zakaz. Na razie skupił się na rozmowie, bo niespodziewanie Seiya odsłonił małą część faktów na swój temat. Właściwie jeden fakt i w dodatku bardzo enigmatyczny, ale Yuu miał jakieś pojęcie na temat jak bardzo niezwykła ta sytuacja była. Rzecz tak niespotykana, że momentalnie spoważniał, nie szczerzył się już w żaden sposób, tylko widocznie zaangażował w rozmowę. Dobrze byłoby usłyszeć więcej, wykorzystać ten moment, kiedy Seiya zdecydował się na szczerość, dopóki znowu nie schowa się w swojej skorupce. Choć, sądząc po długości jego wypowiedzi i tonie, w jaki się wypowiadał, ten moment już następował.
Ahh, szkoda. Ale nic, będzie czekał na następną okazję.
— Seiya, dzieciaki mają traumę, bo poszły na pogrzeb. Nie bez powodu dzieciom zakazuje się oglądania filmów pełnych przemocy i krwawych scen. Co dopiero od małego spotykać gadające, zmasakrowane zwłoki, które czegoś do ciebie chcą. — Głos Yuu był słyszalnie ostrożny; nie chciał naciskać na dalsze zwierzenia, ale zwyczajnie nie odpowiadało mu lekceważące podejście do opowiadanej historii. To tym bardziej świadczyło o tym, że Seiya nie chce o tym rozmawiać. Powinien pewnie uciąć już ten temat, szczególnie przy tak jasnych sygnałach. Jak się tak jeszcze raz zastanowić, jego wypowiedź w sumie można było odebrać jak naciskanie. — Ale jeśli miałeś kogoś, kto Ci pomagał przez to przejść, to dobrze — wymamrotał ciszej po chwili, odwracając wzrok od pleców Seia i kręcąc głową - tym przypadku sam do siebie. Dobra, koniec tematu.
— Mmmm, mówisz? — zapytał na jego następne słowa. W oku Hyeona na powrót pojawiła się łobuzerska iskra. — A może jestem? Może mam moce, które ułatwiają mi uwodzenie niewinnych studentów? Może umarłem nie zaznawszy nigdy miłości, więc teraz odbijam to sobie w inny sposób? Albo umarłem dziewicą i nadrabiam temat? — zastanawiał się na głos, najwyraźniej nagle bardzo zaangażowany w tę historię, choć jednocześnie słyszalnie bardzo rozbawiony. — I zdziwiony byłem tylko przez krótki czas na początku, potem to wszystko zaczęło być niezwykle interesujące. Właściwie na początku myślałem, że zyskałem jakieś super moce i jestem taki wyjątkowy — wyznał, krótko się śmiejąc. Całkiem szybko przekonał się, że wcale nie jest wyjątkowy, ale otarcie się o śmierć otworzyło mu furtkę do zupełnie nowego, fascynującego, ale i przerażającego świata. Nie traktował rozmowy o byciu senkenshą jako handlu wymiennego informacjami, bardziej jako nowy wspólny punkt, wiedzę dostępną dla niewielu, ale między sobą mogli czuć się bezpiecznie w rozmawianiu na jej temat. Siedzieli w tym razem, nieczęsto spotykało się takie osoby, więc czemu by od czasu do czasu nie podzielić się doświadczeniem?
Westchnął cicho.
W sumie powinien już szykować się do spania i śladem Yakushimaru zacząć układać się do snu, szczególnie, że on już brzmiał, jakby mógł w każdej chwili zasnąć. Doszedł jednak do wniosku, że rozmowa z półprzytomnym Seiyą raczej na niewiele mu się zda, więc postanowił spróbować pójść spać. Zmęczenie po tym bogatym w wydarzenia wieczorze niespecjalnie chciało nadejść.
Naprawdę średnio mu wychodziło zasypianie, bo nagle dosłownie wszystko zaczęło mu przeszkadzać. Zimno od podłogi, ból od rany, bo jego uwaga nie była już niczym rozproszona i siedząc w ciemnościach coraz wyraźniej i wyraźniej czuł pulsujące okolice rozcięcia. Nie wspominając już o tym, jak nieprzyjemnie leżało mu się na twardej podłodze, bo narzuta z pewnością wcale godnie nie zastępowała materacu.
Eh, materac… Gdyby tylko mógł się na jednym położyć. Chociażby ukradkiem. Sei na pewno tak się dzisiaj nawkurwiał, że będzie spał jak dziecko, prawda?
…
Otóż nieprawda. Seiya nie potrzebował dużo czasu, żeby zorientować się, że ktoś mu wbił do łóżka, nawet jeśli zrobił to tak delikatnie, jak tylko mógł. Mimowolnie oparł się o ramię chłopaka, z zadowoleniem chociaż przez chwilę chłonąc jego ciepło.
— Seiiiya, na podłodze jest zimno, wiesz jak ciągnie od podłogi? I wieje Ci od drzwi — poskarżył się, wyginając usta w podkówkę, chociaż Yakushimaru nie mógł go zobaczyć. — I mnie boli, dopiero na tej podłodze się przekonałem, jak naprawdę boli mnie ta rana. I jest mi źle. Jestem obolały i nie mogę zasnąć. I obiecuję, że będę się trzymał krawędzi łóżka i możesz nawet postawić mur z poduszki pomiędzy nami, ale Seiya, ślicznie proszę, nie każ mi wracać na podłogę, okaż serce kumplowi, co? Wiem, że już go dzisiaj sporo okazałeś i jestem Ci super wdzięczny, ale ten ostatni raz, błagam! — wypalił prawie na jednym wdechu, mając szczerą nadzieję, że Seiya wczuje się chociaż trochę w jego sytuację i pozwoli mu zdrzemnąć na łóżku. Jeśli nie… cóż, może w pewnym momencie w końcu zaśnie na tej okropnie zimnej podłodze, ale tylko sobie wyobrażał, jak bardzo skostniały i obolały się obudzi. Same okropności.
@Yakushimaru Seiya
— Nie twierdzę, że jesteś mściwy — zaczął, kiedy był już w stanie spokojnie się odezwać. — Ale myślę, że gdyby ktoś Cię odwalił, to tak byś się wkurwił, że wróciłbyś jako yurei — dodał, wyraźnie nieporuszony dalszą wypowiedzią chłopaka, która brzmiała trochę tak, jakby znowu mu groził. Cóż, to już nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. Linia tolerancji Yakushimaru na Hyeona zdawała się przesuwać z każdym ich spotkaniem, właściwie przesuwała się bardzo zauważalnie i Yuu na razie czuł się bezpieczny, pozwalając sobie na coraz więcej. Groźby Seia zwyczajnie straciły na wartości.
Nie był nawet w najmniejszym stopniu zadowolony z tego, że wylądował na podłodze, ale na razie postanowił strategicznie o tym nie wspominać, a wspaniałomyślnie uszanować wolę swojego gospodarza. Może później wpadnie na jakiś pomysł, jak obejść ten zakaz. Na razie skupił się na rozmowie, bo niespodziewanie Seiya odsłonił małą część faktów na swój temat. Właściwie jeden fakt i w dodatku bardzo enigmatyczny, ale Yuu miał jakieś pojęcie na temat jak bardzo niezwykła ta sytuacja była. Rzecz tak niespotykana, że momentalnie spoważniał, nie szczerzył się już w żaden sposób, tylko widocznie zaangażował w rozmowę. Dobrze byłoby usłyszeć więcej, wykorzystać ten moment, kiedy Seiya zdecydował się na szczerość, dopóki znowu nie schowa się w swojej skorupce. Choć, sądząc po długości jego wypowiedzi i tonie, w jaki się wypowiadał, ten moment już następował.
Ahh, szkoda. Ale nic, będzie czekał na następną okazję.
— Seiya, dzieciaki mają traumę, bo poszły na pogrzeb. Nie bez powodu dzieciom zakazuje się oglądania filmów pełnych przemocy i krwawych scen. Co dopiero od małego spotykać gadające, zmasakrowane zwłoki, które czegoś do ciebie chcą. — Głos Yuu był słyszalnie ostrożny; nie chciał naciskać na dalsze zwierzenia, ale zwyczajnie nie odpowiadało mu lekceważące podejście do opowiadanej historii. To tym bardziej świadczyło o tym, że Seiya nie chce o tym rozmawiać. Powinien pewnie uciąć już ten temat, szczególnie przy tak jasnych sygnałach. Jak się tak jeszcze raz zastanowić, jego wypowiedź w sumie można było odebrać jak naciskanie. — Ale jeśli miałeś kogoś, kto Ci pomagał przez to przejść, to dobrze — wymamrotał ciszej po chwili, odwracając wzrok od pleców Seia i kręcąc głową - tym przypadku sam do siebie. Dobra, koniec tematu.
— Mmmm, mówisz? — zapytał na jego następne słowa. W oku Hyeona na powrót pojawiła się łobuzerska iskra. — A może jestem? Może mam moce, które ułatwiają mi uwodzenie niewinnych studentów? Może umarłem nie zaznawszy nigdy miłości, więc teraz odbijam to sobie w inny sposób? Albo umarłem dziewicą i nadrabiam temat? — zastanawiał się na głos, najwyraźniej nagle bardzo zaangażowany w tę historię, choć jednocześnie słyszalnie bardzo rozbawiony. — I zdziwiony byłem tylko przez krótki czas na początku, potem to wszystko zaczęło być niezwykle interesujące. Właściwie na początku myślałem, że zyskałem jakieś super moce i jestem taki wyjątkowy — wyznał, krótko się śmiejąc. Całkiem szybko przekonał się, że wcale nie jest wyjątkowy, ale otarcie się o śmierć otworzyło mu furtkę do zupełnie nowego, fascynującego, ale i przerażającego świata. Nie traktował rozmowy o byciu senkenshą jako handlu wymiennego informacjami, bardziej jako nowy wspólny punkt, wiedzę dostępną dla niewielu, ale między sobą mogli czuć się bezpiecznie w rozmawianiu na jej temat. Siedzieli w tym razem, nieczęsto spotykało się takie osoby, więc czemu by od czasu do czasu nie podzielić się doświadczeniem?
Westchnął cicho.
W sumie powinien już szykować się do spania i śladem Yakushimaru zacząć układać się do snu, szczególnie, że on już brzmiał, jakby mógł w każdej chwili zasnąć. Doszedł jednak do wniosku, że rozmowa z półprzytomnym Seiyą raczej na niewiele mu się zda, więc postanowił spróbować pójść spać. Zmęczenie po tym bogatym w wydarzenia wieczorze niespecjalnie chciało nadejść.
Naprawdę średnio mu wychodziło zasypianie, bo nagle dosłownie wszystko zaczęło mu przeszkadzać. Zimno od podłogi, ból od rany, bo jego uwaga nie była już niczym rozproszona i siedząc w ciemnościach coraz wyraźniej i wyraźniej czuł pulsujące okolice rozcięcia. Nie wspominając już o tym, jak nieprzyjemnie leżało mu się na twardej podłodze, bo narzuta z pewnością wcale godnie nie zastępowała materacu.
Eh, materac… Gdyby tylko mógł się na jednym położyć. Chociażby ukradkiem. Sei na pewno tak się dzisiaj nawkurwiał, że będzie spał jak dziecko, prawda?
…
Otóż nieprawda. Seiya nie potrzebował dużo czasu, żeby zorientować się, że ktoś mu wbił do łóżka, nawet jeśli zrobił to tak delikatnie, jak tylko mógł. Mimowolnie oparł się o ramię chłopaka, z zadowoleniem chociaż przez chwilę chłonąc jego ciepło.
— Seiiiya, na podłodze jest zimno, wiesz jak ciągnie od podłogi? I wieje Ci od drzwi — poskarżył się, wyginając usta w podkówkę, chociaż Yakushimaru nie mógł go zobaczyć. — I mnie boli, dopiero na tej podłodze się przekonałem, jak naprawdę boli mnie ta rana. I jest mi źle. Jestem obolały i nie mogę zasnąć. I obiecuję, że będę się trzymał krawędzi łóżka i możesz nawet postawić mur z poduszki pomiędzy nami, ale Seiya, ślicznie proszę, nie każ mi wracać na podłogę, okaż serce kumplowi, co? Wiem, że już go dzisiaj sporo okazałeś i jestem Ci super wdzięczny, ale ten ostatni raz, błagam! — wypalił prawie na jednym wdechu, mając szczerą nadzieję, że Seiya wczuje się chociaż trochę w jego sytuację i pozwoli mu zdrzemnąć na łóżku. Jeśli nie… cóż, może w pewnym momencie w końcu zaśnie na tej okropnie zimnej podłodze, ale tylko sobie wyobrażał, jak bardzo skostniały i obolały się obudzi. Same okropności.
@Yakushimaru Seiya
Vance Whitelaw and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Czarnowłosy uniósł brwi, jakby słowa „z całym szacunkiem” miały specjalną moc, która uruchomiła w Yakushimaru nową emocję – zwątpienie. Pozwolił, by ten wyraz na jego twarzy przemówił za niego, bo do tej pory nie uświadczył żadnego przejawu szacunku z jego strony. Nie szanował jego czasu ani tego, co miał do powiedzenia. Nie szanował jego własności, bo bez zastanowienia decydował się po nią sięgać. Nie szanował też jego przestrzeni osobistej – zarówno tej fizycznej, jak i psychicznej, bo właśnie ku własnej uciesze zapędzał się w rejony, w których on i jego irytująca ciekawość byli niemile widziani. Może z konkretnego powodu, może bez żadnej przyczyny – Seiya nie czuł się zobowiązany do tego, by dosadniej tłumaczyć mu, czemu chciał, żeby sobie odpuścił. „Nie” wydawało mu się wystarczająco mocnym argumentem. „Nie rób tego”, „nie drąż”, „nie dotykaj” – nie istniała żadna prostsza forma przekazu.
— A ja lubię mieć cholerny święty spokój i zdarza mi się mieć wyjebane na to, że ktoś próbuje drążyć temat — odgryzł się, dając Hyeonowi do zrozumienia, że mógł drążyć w nieskończoność, bo kolejny spust właśnie zatrzaskiwał się przed jego nosem. W praktyce dążyło to tylko do bezsensownej przepychanki, bo tam, gdzie jeden robił pierwszy krok naprzód, drugi cofał się o dwa kroki, a narzucony dystans wcale nie malał. Sam nie czuł też, by skrywał przed światem jakiekolwiek niespodzianki, a przynajmniej nie robił tego, by w ostatecznym rozrachunku zaskakiwać tych bardziej wytrwałych. Yuushin za to miał najwidoczniej inne zdanie na ten temat, choć nagłe porównanie go do małża na kilka sekund zbiło go z tropu, choć dużo bardziej było to nieproporcjonalne do tego kiepskiego żartu rozbawienie. Czarnowłosemu trudno było wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, a głośny śmiech, który falami płynnego złota rozbijał się na ścianach, i tak zagłuszyłby wszystko, co miał do powiedzenia. Z perspektywy osoby trzeciej cała scena musiała wyglądać równie zabawnie, gdy Yuu nie mógł się opanować, a Sei przyglądał mu się z rażącym po oczach niezrozumieniem, zanim w zrezygnowaniu rozmasował palcami czoło, głośno wypuszczając powietrze nosem. Jeszcze przed momentem zaciskające się na ramieniu dłoń świadczyła o tym, że zastanawiał się, czy nie powinien mu przywalić, ale najwidoczniej sam doskonale radził sobie z wyrządzaniem sobie krzywdy.
— Skończyłeś? To najwidoczniej kara za kurwa debilizm — podsumował, nie podzielając jego entuzjazmu. Ze wszystkich określeń, jakie mógł usłyszeć na swój temat, to było jednym z gorszych, ale może drażniło, bo na granicy podświadomości zdawał sobie sprawę z tego, że w jakimś stopniu – na pewno nie całkowicie – było dość trafne. Pomijając perły i to, że praktykował to tylko w stosunku do obcych.
No jasne. Nie robił żadnych wyjątków.
Kolejnym wzruszeniem ramion zbył perspektywę przyszłego powrotu z zaświatów. Dziwne było w szczególności to, że mając o nim takie zdanie, Hyeon wciąż próbował nadepnąć mu na odcisk, jakby prosił się o to, by po śmierci stać się jego głównym celem. Ale czy Seiya w ogóle zakładał taką możliwość? Nawet jeśli Yuushin za każdym razem znajdował sposób, by doprowadzić go do szału i dbał o wysoki poziom irytacji w jego krwi, robił zbyt mało, by wywołać w czarnowłosym faktyczną chęć mordu. Za to na pewno był coraz bliżej wcielenia się w rolę worka treningowego.
„Seiya, dzieciaki mają traumę, bo poszły na pogrzeb.”
— Hyeon, to nie jest kurwa twoje zmartwienie — uciął szorstko, jakby ostrożność chłopaka w doborze słów niewiele zmieniała. Już samo posłużenie się nazwiskiem było jak lodowy szpikulec, wbijający się głęboko w czaszkę – na tyle, by przypomnieć mu, że jego miejsce nadal było za ścianą i byłoby zajebiście, gdyby przestał się zza niej dobijać. Nawet jeśli chciał dobrze. Zwłaszcza, jeśli chciał dobrze – to tylko irytowało Yakushimaru jeszcze bardziej. Do tego stopnia, że na kolejne słowa mimowolnie wywrócił oczami, zanim przymknął powieki.
Zmiana tematu powinna przynieść ulgę, ale mógł przewidzieć, że ciemnowłosy zinterpretuje jego teorię po swojemu. Seiya praktycznie od razu wydał z siebie prychnięcie, bo teraz nawet jemu ta perspektywa wydawała się absurdalna, zwłaszcza że nie został uwiedziony. Ściągnąwszy brwi, przechylił twarz tak, by odsunąć usta od pościeli, przez którą mógłby brzmieć niewyraźnie.
— Ta? I co, twoim celem jest bycie jebaną księżniczką Disneya i oczekiwanie na pocałunek prawdziwej miłości czy przeruchanie całego akademika? — spytał sarkastycznie, raczej nie licząc na to, że usłyszy odpowiedź, zwłaszcza że szybko postanowił sprostować dużo ważniejszą kwestię: — Nie schlebiaj sobie. To kurwa co najwyżej moc ułatwiająca deprawowanie najebanych studentów. — Pościel zaszeleściła, gdy znów ułożył głowę wygodniej, już na wpół świadomie przysłuchując się kolejnym słowom Yuushina. — Na pewno jesteś wyjątkowo wkurwiający. Świat nie zniósłby więcej niepowtarzalności — wymruczał we własne ramię. Wykorzystanie innego przymiotnika, na pewno stanowiłoby jakieś pocieszenie, ale w tym przypadku było jedynie kolejnym nieprzyjemnym komentarzem, mimo że trudno było nie zwrócić uwagi na to, że wybrzmiewający śmiech – nawet jeśli znacznie krótszy – przyjemnie utulał do snu.
Wkurwiające.
Całe szczęście, że ciemnowłosy szybko dał mu powód do jeszcze większego wkurwienia. Ale i nieszczęście z powodu tego, że wyrwał go ze spokojnego snu, którego nieczęsto miał okazję doświadczać. Pod oczami wciąż czuł senny ciężar i choć czuł się, jakby odpłynął na znacznie dłużej, szybko odniósł wrażenie, że wystarczyło, że odcięło go na kilkanaście minut, a Hyeon szybko wykorzystał okazję.
— To tobie kurwa wieje przez ten pusty łeb — warknął, sztyletując spojrzeniem tył głowy chłopaka. Nie dało się nie wyczuć, że Yakushimaru mocniej naparł przedramieniem na jego plecy, jakby szykował się do zrzucenia go na podłogę. Pierwsze marudne argumenty zdawały się w ogóle do niego nie przemawiać. Jasne, domyślał się, że leżenie na podłodze było niewygodne, ale Yuu od samego początku miał świadomość, że trafił pod zły adres. — Nie jestem twoim kumplem i może trochę niewygody nauczy cię, żeby nie wpierdalać się w takie akcje — rzucił ostro i chociaż wystarczyło jedno mocniejsze popchnięcie, by ciemnowłosy zaliczył nieprzyjemne spotkanie z podłogą, ku swojemu zdziwieniu, Sei nie posunął się do tego rozwiązania. Marudzenie niemalże dudniło w jego głowie, obijając się wewnątrz niej nieznośnym echem. Wybrzmiewało, jak zapowiedź tego, że przez resztę nocy będzie musiał znosić to biadolenie, mimo że wyznaczył Hyeonowi nieprzekraczalną granicę, którą i tak przekroczył.
Z.całym.szacunkiem.
Teraz wydawało mu się to jeszcze bardziej śmieszne. Nieprzyjemnie, kurwa, śmieszne. Tak samo, jak wcześniejsze rozwodzenie się na temat mocy, na myśl o których zacisnął zęby, jakby jednak zaczynał zakładać, że coś naruszającego jego wolną wolę wisiało w powietrzu. Bo nagle, po tym krótkim namyśle, granica, którą postawił, wcale nie wydawała się aż tak nieprzekraczalna. Bo teraz to on miał ochotę wypierdolić na podłogę, byleby Yuushin w końcu się zamknął i dał mu spać w spokoju. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że łóżko, na którym leżeli, było jego własnością, więc idiotycznie było rozważać ewakuację dla dobra kogoś, kto świadomie dolewał oliwy do ognia i przy tym wewnętrznym rozbuchaniu czuł, że zaczyna tracić rozum.
I wcale mu się to nie podobało.
— Zawsze jesteś kurwa taki marudny? — spytał całkowicie retorycznie, bo oczywiście domyślał się, że nie była to cecha, którą nabył dopiero teraz. Nie pierwszy raz tej nocy narzekał na zimno. Był jak dziecko, u którego jedynym wyłącznikiem było po prostu danie mu tego, czego akurat oczekiwało; na przekór idei, że zgarnięcie całej ręki rozpoczynało się od jednego palca.
Materac obok pleców Hyeona wrócił do swojej poprzedniej formy, a Seiya odsunięcie się tłumaczył sobie zmęczeniem. Chciał spać i nie chciał już dłużej go słuchać. Mimo wszystko obecność Yuu w pobliżu wywoływała dyskomfort, przez który zaśnięcie wydawało się czymś niemożliwym, ale ucieczka oznaczała absolutną przegraną.
— Ruszysz się o jebany milimetr, to nie tylko wylądujesz na podłodze. Wytargam cię kurwa za drzwi. Rano od razu stąd wypierdalasz. Nie będę robił ci ani herbaty, ani śniadania, ani kurwa niczego — rzucił tonem kogoś, kto był już na granicy swojej wytrzymałości. Nie liczył nawet na potwierdzenie tego, czy przekaz w ogóle do niego dotarł, wyraźnie stawiając kropkę na końcu zdania. Bo ostanie zdanie musiało należeć już do niego. Po ruchach materaca można było wyczuć, jak czarnowłosy zmienia pozycję, obracając się przy tym przodem do ściany. Jeszcze przez długi czas rozmigotanym z irytacji spojrzeniem wpatrywał się w ciemną ścianę aż nazbyt świadomy obecności Yuushina za jego plecami i zajęty bluzganiem w myślach, bo tylko ono było w stanie zagłuszyć głos, który upominał go, że za łatwo się poddał. W końcu jednak nawet jego ciało rozluźniło się, poddając się sennej atmosferze nocy.
— A ja lubię mieć cholerny święty spokój i zdarza mi się mieć wyjebane na to, że ktoś próbuje drążyć temat — odgryzł się, dając Hyeonowi do zrozumienia, że mógł drążyć w nieskończoność, bo kolejny spust właśnie zatrzaskiwał się przed jego nosem. W praktyce dążyło to tylko do bezsensownej przepychanki, bo tam, gdzie jeden robił pierwszy krok naprzód, drugi cofał się o dwa kroki, a narzucony dystans wcale nie malał. Sam nie czuł też, by skrywał przed światem jakiekolwiek niespodzianki, a przynajmniej nie robił tego, by w ostatecznym rozrachunku zaskakiwać tych bardziej wytrwałych. Yuushin za to miał najwidoczniej inne zdanie na ten temat, choć nagłe porównanie go do małża na kilka sekund zbiło go z tropu, choć dużo bardziej było to nieproporcjonalne do tego kiepskiego żartu rozbawienie. Czarnowłosemu trudno było wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, a głośny śmiech, który falami płynnego złota rozbijał się na ścianach, i tak zagłuszyłby wszystko, co miał do powiedzenia. Z perspektywy osoby trzeciej cała scena musiała wyglądać równie zabawnie, gdy Yuu nie mógł się opanować, a Sei przyglądał mu się z rażącym po oczach niezrozumieniem, zanim w zrezygnowaniu rozmasował palcami czoło, głośno wypuszczając powietrze nosem. Jeszcze przed momentem zaciskające się na ramieniu dłoń świadczyła o tym, że zastanawiał się, czy nie powinien mu przywalić, ale najwidoczniej sam doskonale radził sobie z wyrządzaniem sobie krzywdy.
— Skończyłeś? To najwidoczniej kara za kurwa debilizm — podsumował, nie podzielając jego entuzjazmu. Ze wszystkich określeń, jakie mógł usłyszeć na swój temat, to było jednym z gorszych, ale może drażniło, bo na granicy podświadomości zdawał sobie sprawę z tego, że w jakimś stopniu – na pewno nie całkowicie – było dość trafne. Pomijając perły i to, że praktykował to tylko w stosunku do obcych.
No jasne. Nie robił żadnych wyjątków.
Kolejnym wzruszeniem ramion zbył perspektywę przyszłego powrotu z zaświatów. Dziwne było w szczególności to, że mając o nim takie zdanie, Hyeon wciąż próbował nadepnąć mu na odcisk, jakby prosił się o to, by po śmierci stać się jego głównym celem. Ale czy Seiya w ogóle zakładał taką możliwość? Nawet jeśli Yuushin za każdym razem znajdował sposób, by doprowadzić go do szału i dbał o wysoki poziom irytacji w jego krwi, robił zbyt mało, by wywołać w czarnowłosym faktyczną chęć mordu. Za to na pewno był coraz bliżej wcielenia się w rolę worka treningowego.
„Seiya, dzieciaki mają traumę, bo poszły na pogrzeb.”
— Hyeon, to nie jest kurwa twoje zmartwienie — uciął szorstko, jakby ostrożność chłopaka w doborze słów niewiele zmieniała. Już samo posłużenie się nazwiskiem było jak lodowy szpikulec, wbijający się głęboko w czaszkę – na tyle, by przypomnieć mu, że jego miejsce nadal było za ścianą i byłoby zajebiście, gdyby przestał się zza niej dobijać. Nawet jeśli chciał dobrze. Zwłaszcza, jeśli chciał dobrze – to tylko irytowało Yakushimaru jeszcze bardziej. Do tego stopnia, że na kolejne słowa mimowolnie wywrócił oczami, zanim przymknął powieki.
Zmiana tematu powinna przynieść ulgę, ale mógł przewidzieć, że ciemnowłosy zinterpretuje jego teorię po swojemu. Seiya praktycznie od razu wydał z siebie prychnięcie, bo teraz nawet jemu ta perspektywa wydawała się absurdalna, zwłaszcza że nie został uwiedziony. Ściągnąwszy brwi, przechylił twarz tak, by odsunąć usta od pościeli, przez którą mógłby brzmieć niewyraźnie.
— Ta? I co, twoim celem jest bycie jebaną księżniczką Disneya i oczekiwanie na pocałunek prawdziwej miłości czy przeruchanie całego akademika? — spytał sarkastycznie, raczej nie licząc na to, że usłyszy odpowiedź, zwłaszcza że szybko postanowił sprostować dużo ważniejszą kwestię: — Nie schlebiaj sobie. To kurwa co najwyżej moc ułatwiająca deprawowanie najebanych studentów. — Pościel zaszeleściła, gdy znów ułożył głowę wygodniej, już na wpół świadomie przysłuchując się kolejnym słowom Yuushina. — Na pewno jesteś wyjątkowo wkurwiający. Świat nie zniósłby więcej niepowtarzalności — wymruczał we własne ramię. Wykorzystanie innego przymiotnika, na pewno stanowiłoby jakieś pocieszenie, ale w tym przypadku było jedynie kolejnym nieprzyjemnym komentarzem, mimo że trudno było nie zwrócić uwagi na to, że wybrzmiewający śmiech – nawet jeśli znacznie krótszy – przyjemnie utulał do snu.
Wkurwiające.
Całe szczęście, że ciemnowłosy szybko dał mu powód do jeszcze większego wkurwienia. Ale i nieszczęście z powodu tego, że wyrwał go ze spokojnego snu, którego nieczęsto miał okazję doświadczać. Pod oczami wciąż czuł senny ciężar i choć czuł się, jakby odpłynął na znacznie dłużej, szybko odniósł wrażenie, że wystarczyło, że odcięło go na kilkanaście minut, a Hyeon szybko wykorzystał okazję.
— To tobie kurwa wieje przez ten pusty łeb — warknął, sztyletując spojrzeniem tył głowy chłopaka. Nie dało się nie wyczuć, że Yakushimaru mocniej naparł przedramieniem na jego plecy, jakby szykował się do zrzucenia go na podłogę. Pierwsze marudne argumenty zdawały się w ogóle do niego nie przemawiać. Jasne, domyślał się, że leżenie na podłodze było niewygodne, ale Yuu od samego początku miał świadomość, że trafił pod zły adres. — Nie jestem twoim kumplem i może trochę niewygody nauczy cię, żeby nie wpierdalać się w takie akcje — rzucił ostro i chociaż wystarczyło jedno mocniejsze popchnięcie, by ciemnowłosy zaliczył nieprzyjemne spotkanie z podłogą, ku swojemu zdziwieniu, Sei nie posunął się do tego rozwiązania. Marudzenie niemalże dudniło w jego głowie, obijając się wewnątrz niej nieznośnym echem. Wybrzmiewało, jak zapowiedź tego, że przez resztę nocy będzie musiał znosić to biadolenie, mimo że wyznaczył Hyeonowi nieprzekraczalną granicę, którą i tak przekroczył.
Z.całym.szacunkiem.
Teraz wydawało mu się to jeszcze bardziej śmieszne. Nieprzyjemnie, kurwa, śmieszne. Tak samo, jak wcześniejsze rozwodzenie się na temat mocy, na myśl o których zacisnął zęby, jakby jednak zaczynał zakładać, że coś naruszającego jego wolną wolę wisiało w powietrzu. Bo nagle, po tym krótkim namyśle, granica, którą postawił, wcale nie wydawała się aż tak nieprzekraczalna. Bo teraz to on miał ochotę wypierdolić na podłogę, byleby Yuushin w końcu się zamknął i dał mu spać w spokoju. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że łóżko, na którym leżeli, było jego własnością, więc idiotycznie było rozważać ewakuację dla dobra kogoś, kto świadomie dolewał oliwy do ognia i przy tym wewnętrznym rozbuchaniu czuł, że zaczyna tracić rozum.
I wcale mu się to nie podobało.
— Zawsze jesteś kurwa taki marudny? — spytał całkowicie retorycznie, bo oczywiście domyślał się, że nie była to cecha, którą nabył dopiero teraz. Nie pierwszy raz tej nocy narzekał na zimno. Był jak dziecko, u którego jedynym wyłącznikiem było po prostu danie mu tego, czego akurat oczekiwało; na przekór idei, że zgarnięcie całej ręki rozpoczynało się od jednego palca.
Materac obok pleców Hyeona wrócił do swojej poprzedniej formy, a Seiya odsunięcie się tłumaczył sobie zmęczeniem. Chciał spać i nie chciał już dłużej go słuchać. Mimo wszystko obecność Yuu w pobliżu wywoływała dyskomfort, przez który zaśnięcie wydawało się czymś niemożliwym, ale ucieczka oznaczała absolutną przegraną.
— Ruszysz się o jebany milimetr, to nie tylko wylądujesz na podłodze. Wytargam cię kurwa za drzwi. Rano od razu stąd wypierdalasz. Nie będę robił ci ani herbaty, ani śniadania, ani kurwa niczego — rzucił tonem kogoś, kto był już na granicy swojej wytrzymałości. Nie liczył nawet na potwierdzenie tego, czy przekaz w ogóle do niego dotarł, wyraźnie stawiając kropkę na końcu zdania. Bo ostanie zdanie musiało należeć już do niego. Po ruchach materaca można było wyczuć, jak czarnowłosy zmienia pozycję, obracając się przy tym przodem do ściany. Jeszcze przez długi czas rozmigotanym z irytacji spojrzeniem wpatrywał się w ciemną ścianę aż nazbyt świadomy obecności Yuushina za jego plecami i zajęty bluzganiem w myślach, bo tylko ono było w stanie zagłuszyć głos, który upominał go, że za łatwo się poddał. W końcu jednak nawet jego ciało rozluźniło się, poddając się sennej atmosferze nocy.
Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
maj 2038 roku