Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
First topic message reminder :
Negai no furuki
Nie ma nic gorszego od marzeń, którym nie udało się stabilnie zapuścić korzeni. Podobnie myśli się o niewielkim, zeschłym drzewku niewiadomego gatunku, wciąż sterczącym jak wykrzywiony w reumatycznym bólu starzec bądź niczym czarne ramię z dłonią pełną długich, gałęziowych palców pragnących w ostatniej chwili sięgnąć nieba. Jego rachityczna sylwetka napawa mimowolnym przygnębieniem, zwłaszcza w zestawieniu z przetartymi tanzaku zawieszonymi na cieniutkich, kruchych patykach. Być może były to prośby zapisane przez ówczesnych mieszkańców, choć obecnie okoliczne budynki stoją puste, grożąc w każdej chwili rychłym zawaleniem. Niektórzy wciąż wzdychają na myśl o trzepocie spłowiałych kartek, wspominając ze smutkiem, że tak szeleścić powinny soczyste liście, nie zasupłane linki z dowiązanymi doń niespełnionymi życzeniami.
Nie ma co udawać - mało kto polega na cudownej mocy drzewka, jednak wciąż znajdą się ludzie dający wiarę w jego ponowną boskość. Twierdzą oni, że istnieje sekretna legenda związana z korzeniami Negai no furuki. W opowieści, sięgają one aż do Yomi no kuni, krainy zmarłych, chłonąc tamtejszą grzeszną materię, a spijając ją, uśmiercają serce rośliny. Gdyby jednak odprawić rytuał oczyszczający w godzinie wołu i proces ten powtarzać przez siedem nocy z rzędu, drzewko ożyje i choć nie spełni żadnych życzeń żyjących, stanie się opoką dla umęczonych w Yomi dusz, gdyż czubki jego splątanych korzeni zaczną się mienić ciepłym blaskiem, rozganiając mrok.
Nie ma co udawać - mało kto polega na cudownej mocy drzewka, jednak wciąż znajdą się ludzie dający wiarę w jego ponowną boskość. Twierdzą oni, że istnieje sekretna legenda związana z korzeniami Negai no furuki. W opowieści, sięgają one aż do Yomi no kuni, krainy zmarłych, chłonąc tamtejszą grzeszną materię, a spijając ją, uśmiercają serce rośliny. Gdyby jednak odprawić rytuał oczyszczający w godzinie wołu i proces ten powtarzać przez siedem nocy z rzędu, drzewko ożyje i choć nie spełni żadnych życzeń żyjących, stanie się opoką dla umęczonych w Yomi dusz, gdyż czubki jego splątanych korzeni zaczną się mienić ciepłym blaskiem, rozganiając mrok.
W Nanashi cały czas z nieba lała się woda. Piwnice były zalane po sufity, część budynków zawaliła się za sprawą rozmiękczonego gruntu i niestabilnych ścian. Miejsca, w których powinny rosnąć kwiaty oraz krzewy były puste – nic nie było w stanie utrzymać się w błocie i przy takim poziomie wilgotności. Zbyt duża ilość deszczu nie odpowiadałaby nawet ryżowi, który nie był tak wybredny, jeśli chodzi o środowisko swojego życia. Przepływ siąpiącej z góry cieczy wypłukiwał nasiona z gleby. W biednej dzielnicy nawet drzewa nie chciały już rosnąć. Zaczynały gnić żywcem jak mieszkańcy tego miejsca, ich korzenie odsłaniały się za sprawą pogodowej klęski, wystając upiornie ponad poziom ziemi.
Pierwotnie dzieciaki miały z tego ubaw. Wskakiwały w ogromne kałuże i chlapały na przechodniów, a im bardziej ulice zmieniały się w wartkie potoki, tym bardziej ewoluowały ich zabawy. Wreszcie nawet im znudziły się spływy prowizorycznymi tratwami, zwłaszcza, kiedy anomalia utrzymywała się przez tak długi czas. Nanashi zmieniło się w bardzo biedną wersję Wenecji. Ale takiej z ponurej przyszłości, kiedy połowa lodowców już się roztopi. Na ulicach – czy też kanałach – trudno było kogoś spotkać. Woda miejscami potrafiła sięgnąć pasa, ale nawet tam, gdzie zalegała po kolana, mało komu chciało się spacerować, snuć czy pełzać. Ci sprawniejsi i tak wybierali przemykanie dachami, choć te nie były wiele bezpieczniejsze od brodzenia w deszczówce oraz lawinach błota. Bo budynki z podmytymi fundamentami przypominały bardziej domki z kart.
Pomiędzy spadającymi kroplami deszczu przedarł się gwałtowny rumor i głośny krzyk. Huk, zakończony licznymi pluśnięciami, nie zwiastował niczego dobrego, a na pierwszy rzut ucha miał źródło nie tak daleko od miejsca, w którym znajdował się Shin’ya. Wystarczyło pokonać może dwie ulice, gdzie woda sięgała nieco ponad kostki. Czy warto było się moczyć, przejmować tym, co rozgrywało się te kilkadziesiąt metrów dalej? Może to po prostu znudzone dzieciaki znowu urządzały dzikie harce, wymyślając kolejny sposób na zabicie czasu.
Krzyk powtórzył się. I chyba było to nawoływanie o pomoc.
Pierwotnie dzieciaki miały z tego ubaw. Wskakiwały w ogromne kałuże i chlapały na przechodniów, a im bardziej ulice zmieniały się w wartkie potoki, tym bardziej ewoluowały ich zabawy. Wreszcie nawet im znudziły się spływy prowizorycznymi tratwami, zwłaszcza, kiedy anomalia utrzymywała się przez tak długi czas. Nanashi zmieniło się w bardzo biedną wersję Wenecji. Ale takiej z ponurej przyszłości, kiedy połowa lodowców już się roztopi. Na ulicach – czy też kanałach – trudno było kogoś spotkać. Woda miejscami potrafiła sięgnąć pasa, ale nawet tam, gdzie zalegała po kolana, mało komu chciało się spacerować, snuć czy pełzać. Ci sprawniejsi i tak wybierali przemykanie dachami, choć te nie były wiele bezpieczniejsze od brodzenia w deszczówce oraz lawinach błota. Bo budynki z podmytymi fundamentami przypominały bardziej domki z kart.
Pomiędzy spadającymi kroplami deszczu przedarł się gwałtowny rumor i głośny krzyk. Huk, zakończony licznymi pluśnięciami, nie zwiastował niczego dobrego, a na pierwszy rzut ucha miał źródło nie tak daleko od miejsca, w którym znajdował się Shin’ya. Wystarczyło pokonać może dwie ulice, gdzie woda sięgała nieco ponad kostki. Czy warto było się moczyć, przejmować tym, co rozgrywało się te kilkadziesiąt metrów dalej? Może to po prostu znudzone dzieciaki znowu urządzały dzikie harce, wymyślając kolejny sposób na zabicie czasu.
Krzyk powtórzył się. I chyba było to nawoływanie o pomoc.
Warui Shin'ya, Ye Lian, Ejiri Carei, Chishiya Yue and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.
Znów to zrobił.
Cholera.
Wyleczył się już, był tego pewien. Panował nad sytuacją. Budził się, szedł do pracy, odhaczał powinności, nadzorował "proces". Nie uciekały mu dni, ani nawet godziny. Nie było opcji, że się zamyślał i nagle wybudzał z letargu, oszołomiony widokiem otoczenia i dźwiękiem nieskalibrowanym z poprzednim zakodowanym w pamięci muzycznym podkładem.
Po czym dziś znów to się stało.
Usłyszał gwałtowne chlupnięcie i ten odgłos zadziałał naprawdę jak wylanie mu kubła arktycznego wodospadu na łeb. Od razu się zatrzymał, roztaczając wokół nóg pęczniejące fałdki bagnistej wody. Poczuł się prawie jakby spoglądał na stopklatki; masa postępujących po sobie kadrów, chronologicznie poprawnych, ale pomiędzy którymi brakowało jednak mnóstwa płynnych przejść. Zamrugał oszołomiony, podrywając nadgarstek ku górze, palce zwijając w pięść i knykciem przecierając powieki. Dopiero dzięki temu zdał sobie sprawę jak zmęczony był; nawet oczy go bolały. Znów niewiele spał, ten sen był szczególnie zresztą nieprzyjemny. Pełen strzyknięć trawionego ogniem drewna i gulgotu duszonego pod wodą gardła. Drętwiały mu kostki i to nie przez nieprzyjemny poziom temperatury i tej mało apetycznej wilgoci wsiąkającej w nogawki sportowych spodni, wlewającej się do butów i moczącej materiał skarpet. Chodziło wyłącznie o ponad dziesięciogodzinną harówkę na budowie; znów pół doby wypełniało mu postukiwanie maszyn i szuranie ciężkich podeszew po nieubitej glebie.
Może dlatego w pewnym momencie się wyłączył? Powinien skręcić na poprzednim skrzyżowaniu, a zamiast tego polazł prosto, przyciągany do Nanashi magnetyczną siłą. Jak wiele razy wcześniej po prostu tutaj odzyskiwał świadomość, jakby jego umysł próbował go uchronić przed tym, co i tak zrobiłoby ciało.
A ono lgnęło do tych śmieci topionych pod siekającą w twarz i ramiona ulewą, do szarości budynków i rozpadających się starych drzew. Shin'ya skrzywił się pod maseczką. Nawet jej tkanina wydawała się o wiele cięższa przez deszcz. Włosy przylegały mu już do skroni, podkręcały się na krańcach. Odetchnął ciul wie z jakiego powodu - czy przez zepsutą fryzurę, z powodu paskudnej pogody, czy jednak z faktu, że ocknął się gdzieś w slumsach.
Jakby przeszłość go wiecznie doganiała. Jakby nie mógł jej zostawić za sobą, spalić mostów, odwrócić wzroku. Próbował wielokrotnie; nawet teraz. Obracał się już, przeciągał butem po rozmiękłym gruncie, rozbił taflę wody... i znów zamarł, bo dotarł do niego ten przecinający szum otoczenia krzyk. Przez sekundę się jeszcze wahał. Po pierwsze - to nie jego sprawa. Po drugie - nie miał na to czasu. Był zmęczony - to po trzecie. Ponowny wrzask opuścił jednak jego ramiona tak gwałtownie, jak u kogoś, kto przyjął na barki przepotężny ciężar.
Nie był typem bohatera, empatycznej jednostki pędzącej w gardło lwa tylko po to, aby uchronić jakieś biedne jagnię. Domyślał się, że może stracić masę energii tylko po to, aby dostrzec bawiące się ze sobą sieroty albo parę starszaków dręczących jakiegoś zasmarkanego małolata. Miał też świadomość, że może przybiec i być świadkiem znacznie gorszych obrazów, ściągając na siebie gniew ludzi, którym nie byłby w stanie podołać w pojedynkę.
Nadal pamiętał jak w jednej z ciemnych uliczek grupka gówniarzy dźgnęła go nożem. Ślad po tym nosił do dzisiaj; szkaradną bliznę zakrywała akurat bluza, ale wystarczyłoby podciągnięcie materiału, by zademonstrować krzywo zrośniętą szramę. Symbol jego umowy z medykiem, w którego wzroku dostrzegał coś groźnego.
Ciekawe czy ten wzrok będzie groźniejszy niż to, co zastanie na miejscu, bo - wbrew sobie, dalej próbując przekonać swoje nagle wybudzone z letargu, wielce empatyczne Alter ego - ruszył w stronę, z której dobiegało to żałosne skomlenie. Każdy wykonany krok wydawał się dwukrotnie trudniejszy, bo przemoczone obuwie nabrało kilogramów. To też byłby dobry powód, aby odpuścić, nie?
Shin zagryzł wargę od wewnętrznej strony, marszcząc brwi i przyspieszając; przecież niepowiedziane, że w ogóle będzie interweniował. Może jedynie się rozejrzy i wybada teren.
Cholera.
Wyleczył się już, był tego pewien. Panował nad sytuacją. Budził się, szedł do pracy, odhaczał powinności, nadzorował "proces". Nie uciekały mu dni, ani nawet godziny. Nie było opcji, że się zamyślał i nagle wybudzał z letargu, oszołomiony widokiem otoczenia i dźwiękiem nieskalibrowanym z poprzednim zakodowanym w pamięci muzycznym podkładem.
Po czym dziś znów to się stało.
Usłyszał gwałtowne chlupnięcie i ten odgłos zadziałał naprawdę jak wylanie mu kubła arktycznego wodospadu na łeb. Od razu się zatrzymał, roztaczając wokół nóg pęczniejące fałdki bagnistej wody. Poczuł się prawie jakby spoglądał na stopklatki; masa postępujących po sobie kadrów, chronologicznie poprawnych, ale pomiędzy którymi brakowało jednak mnóstwa płynnych przejść. Zamrugał oszołomiony, podrywając nadgarstek ku górze, palce zwijając w pięść i knykciem przecierając powieki. Dopiero dzięki temu zdał sobie sprawę jak zmęczony był; nawet oczy go bolały. Znów niewiele spał, ten sen był szczególnie zresztą nieprzyjemny. Pełen strzyknięć trawionego ogniem drewna i gulgotu duszonego pod wodą gardła. Drętwiały mu kostki i to nie przez nieprzyjemny poziom temperatury i tej mało apetycznej wilgoci wsiąkającej w nogawki sportowych spodni, wlewającej się do butów i moczącej materiał skarpet. Chodziło wyłącznie o ponad dziesięciogodzinną harówkę na budowie; znów pół doby wypełniało mu postukiwanie maszyn i szuranie ciężkich podeszew po nieubitej glebie.
Może dlatego w pewnym momencie się wyłączył? Powinien skręcić na poprzednim skrzyżowaniu, a zamiast tego polazł prosto, przyciągany do Nanashi magnetyczną siłą. Jak wiele razy wcześniej po prostu tutaj odzyskiwał świadomość, jakby jego umysł próbował go uchronić przed tym, co i tak zrobiłoby ciało.
A ono lgnęło do tych śmieci topionych pod siekającą w twarz i ramiona ulewą, do szarości budynków i rozpadających się starych drzew. Shin'ya skrzywił się pod maseczką. Nawet jej tkanina wydawała się o wiele cięższa przez deszcz. Włosy przylegały mu już do skroni, podkręcały się na krańcach. Odetchnął ciul wie z jakiego powodu - czy przez zepsutą fryzurę, z powodu paskudnej pogody, czy jednak z faktu, że ocknął się gdzieś w slumsach.
Jakby przeszłość go wiecznie doganiała. Jakby nie mógł jej zostawić za sobą, spalić mostów, odwrócić wzroku. Próbował wielokrotnie; nawet teraz. Obracał się już, przeciągał butem po rozmiękłym gruncie, rozbił taflę wody... i znów zamarł, bo dotarł do niego ten przecinający szum otoczenia krzyk. Przez sekundę się jeszcze wahał. Po pierwsze - to nie jego sprawa. Po drugie - nie miał na to czasu. Był zmęczony - to po trzecie. Ponowny wrzask opuścił jednak jego ramiona tak gwałtownie, jak u kogoś, kto przyjął na barki przepotężny ciężar.
Nie był typem bohatera, empatycznej jednostki pędzącej w gardło lwa tylko po to, aby uchronić jakieś biedne jagnię. Domyślał się, że może stracić masę energii tylko po to, aby dostrzec bawiące się ze sobą sieroty albo parę starszaków dręczących jakiegoś zasmarkanego małolata. Miał też świadomość, że może przybiec i być świadkiem znacznie gorszych obrazów, ściągając na siebie gniew ludzi, którym nie byłby w stanie podołać w pojedynkę.
Nadal pamiętał jak w jednej z ciemnych uliczek grupka gówniarzy dźgnęła go nożem. Ślad po tym nosił do dzisiaj; szkaradną bliznę zakrywała akurat bluza, ale wystarczyłoby podciągnięcie materiału, by zademonstrować krzywo zrośniętą szramę. Symbol jego umowy z medykiem, w którego wzroku dostrzegał coś groźnego.
Ciekawe czy ten wzrok będzie groźniejszy niż to, co zastanie na miejscu, bo - wbrew sobie, dalej próbując przekonać swoje nagle wybudzone z letargu, wielce empatyczne Alter ego - ruszył w stronę, z której dobiegało to żałosne skomlenie. Każdy wykonany krok wydawał się dwukrotnie trudniejszy, bo przemoczone obuwie nabrało kilogramów. To też byłby dobry powód, aby odpuścić, nie?
Shin zagryzł wargę od wewnętrznej strony, marszcząc brwi i przyspieszając; przecież niepowiedziane, że w ogóle będzie interweniował. Może jedynie się rozejrzy i wybada teren.
@Nakashima Yosuke
ekwipunek: sportowy plecak (w środku robocze ciuchy, telefon komórkowy, klucze, scyzoryk; śrubokręt, klucz nastawny, zapakowany zestaw gwoździ;)
ubiór; sportowe obuwie;
maseczka na twarzy; na lewej dłoni bandaż;
maseczka na twarzy; na lewej dłoni bandaż;
ekwipunek: sportowy plecak (w środku robocze ciuchy, telefon komórkowy, klucze, scyzoryk; śrubokręt, klucz nastawny, zapakowany zestaw gwoździ;)
Seiwa-Genji Enma, Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Ciężkie krople opadające z góry nie przejmowały się niczyim losem tam na dole. Przeklęty – w każdym znaczeniu tego słowa – deszcz nie miał litości dla tych, którzy i tak życie mieli ciężkie, pozbawione wygód czy godności. Gdzieś obok rudowłosego przepłynęła pusta puszka, której kurczowo uczepił się popiskujący, mały szczur. Część gryzoni dała nogę z Nanashi do sąsiadujących dzielnic, uciekając jak z tonącego okrętu. Ten z jakiegoś powodu został, jak i mieszkańcy, którzy próbowali jakoś zaadaptować się do okoliczności.
Woda chlupnęła parę razy, opływając stopy Shina. Dotarło do niego kilka większych fal spowodowanych wzburzeniem brudnej tafli kilkanaście metrów dalej. Kiedy yurei wyłonił się zza zakrętu, jego oczom ukazał się widok, który wcale nie powinien zaskakiwać – kawałek starego domu poległ w starciu z żywiołem. Cały bok dwupiętrowego budynku osunął się, odsłaniając wnętrze, na szczęście wyglądające na opuszczone. Zniszczenie muru jednocześnie zdestabilizowało dach, na którym płasko leżał dzieciak w żółtej bluzie, która choć brudna i czasy świetności mająca za sobą, tworzyła trochę kontrastu z szarością domostwa. Jedną ręką trzymał się krawędzi, drugą, z trudem, utrzymywał kolejną postać, wiszącą nad dziurą w podłodze.
– Trzymaj się! – zawołał rozpaczliwie do drobnej dziewczynki, która tak samo przemoczona jak on, wyślizgiwała się powoli z uścisku. Próbował ją wciągnąć, jednak nie miał na to wystarczająco siły. Każdy gwałtowny ruch mógł też spowodować kolejne uszkodzenia konstrukcji i spadłby razem z nią. Wysokość nie groziła może od razu śmiercią, ale złamaniami już jak najbardziej.
– Hej! Hej ty! – Chłopak z dachu spojrzał w stronę ulicy, a dokładniej zbliżającej się powoli postaci w maseczce. To było pewne, że musi przełknąć dumę i szukać pomocy, jeśli chciał wyjść cało z opresji i nie dopuścić do uszkodzenia swojej towarzyszki. – Pomóż! – Choć proszę byłoby na pewno mile widzianym dodatkiem, nie wybrzmiało. W tej chwili bardziej niż wymienianie uprzejmości liczył się czas.
Woda chlupnęła parę razy, opływając stopy Shina. Dotarło do niego kilka większych fal spowodowanych wzburzeniem brudnej tafli kilkanaście metrów dalej. Kiedy yurei wyłonił się zza zakrętu, jego oczom ukazał się widok, który wcale nie powinien zaskakiwać – kawałek starego domu poległ w starciu z żywiołem. Cały bok dwupiętrowego budynku osunął się, odsłaniając wnętrze, na szczęście wyglądające na opuszczone. Zniszczenie muru jednocześnie zdestabilizowało dach, na którym płasko leżał dzieciak w żółtej bluzie, która choć brudna i czasy świetności mająca za sobą, tworzyła trochę kontrastu z szarością domostwa. Jedną ręką trzymał się krawędzi, drugą, z trudem, utrzymywał kolejną postać, wiszącą nad dziurą w podłodze.
– Trzymaj się! – zawołał rozpaczliwie do drobnej dziewczynki, która tak samo przemoczona jak on, wyślizgiwała się powoli z uścisku. Próbował ją wciągnąć, jednak nie miał na to wystarczająco siły. Każdy gwałtowny ruch mógł też spowodować kolejne uszkodzenia konstrukcji i spadłby razem z nią. Wysokość nie groziła może od razu śmiercią, ale złamaniami już jak najbardziej.
– Hej! Hej ty! – Chłopak z dachu spojrzał w stronę ulicy, a dokładniej zbliżającej się powoli postaci w maseczce. To było pewne, że musi przełknąć dumę i szukać pomocy, jeśli chciał wyjść cało z opresji i nie dopuścić do uszkodzenia swojej towarzyszki. – Pomóż! – Choć proszę byłoby na pewno mile widzianym dodatkiem, nie wybrzmiało. W tej chwili bardziej niż wymienianie uprzejmości liczył się czas.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Miał wrażenie, że musi walczyć z własnymi stopami. Nie kleiły się do podłoża w dosłownym słowa znaczeniu, ale ich nasączona wodą waga sprawiała, że ciężej odrywały się od ziemi, jakby cały czas wpadał w grzęznące bagnisko albo jakby co pół metra następował na wyjątkowo uciążliwą gumę do żucia, pewnie wyplutą przez jakąś rozkapryszoną nastolatkę. Zdążył przekląć już absolutnie wszystko - od pogody, która wyzerowała jego suchość, przez całe to cholerne miejsce, do którego przecież nie chciał wracać, a mimo tego właśnie tu był, na każdym przywołanym z pamięci kami kończąc. Utyskiwał akurat na Susanoo. bo to jasne, że musiał mieć coś wspólnego z podłą ulewą, a poza tym kto normalny jest miły dla gościa, który powstał z nosa innego typa?
- Stary miał cię w nosie - warczał, wyciągając nogę z chlupoczącej tafli - i dalej będzie miał, bez względu na to jak gówniarską burzę mu zrobisz! Sądzisz, że komukolwiek imponujesz?
Popiskujący, pociągnięty nurtem szczur na moment go uciszył. Choć Shin'ya dalej brnął przed siebie, kątem oka przyjrzał się zwierzęciu. Odruchowo chciał po nie sięgnąć, jakby bardziej zależało mu na ratunku tego niewielkiego, dzikiego stworzenia, niż ewentualnych ludzkich ofiar, ale ostatecznie dał sobie siana. Raz - te małe gnojki były wyjątkowo uparte, potrafiły pływać i unosić się na wodzie jak boje. Dwa - niemal był pewien, ze gdyby tylko sięgnął po gryzonia, ten zacząłby się rzucać i koniec końców przerobiłby jego dłoń na rozszarpaną papkę mięsa.
Nagła fala zresztą poniosła go dalej, więc już pal licho. Warui zwrócił spojrzenie przed siebie i przyspieszył na tyle, na ile było to możliwe. Gdzieś w połowie odklejania mokrych włosów z czoła wyłonił się zza rogu...
... i przystanął raptownie, centralizując całą uwagę na rozgrywanej scenie. Nie domyśliłby się, że wcześniejsze wzburzenie warstwy potopu było efektem zawalenia się budynku; oczywiście rozległ się charakterystyczny dźwięk upadających w toń kamieni (a przynajmniej czegoś ciężkiego), ale był zbyt zaaferowany naprzemiennym obserwowaniem walki szczura i wyzywaniem następnego boga, którego imię sobie przypomniał.
Raijin wyparował mu jednak z głowy, zastąpiony obrazem żółtej bluzy. Kiedyś oglądał z Black film, w którym jeden z chłopców miał całkiem podobne okrycie, ale ten chłopiec zginął wciągnięty przez studzienkę kanalizacyjną i Shin'ya nagle zdał sobie sprawę, że realny przedstawiciel mógł skończyć bardzo podobnie.
- Hej ty!
Obracał się już na pięcie, kiedy usłyszał wołanie. Planował zawrócić i nigdy więcej tutaj nie wracać. Zdał sobie jednak sprawę z dwóch rzeczy naraz. Pierwsza - że zachowywał się właśnie jak dzieciak, który zakłada, że to, czego nie widzi, nie istnieje. Druga - że zignorował pierwotny odruch odseparowania się od cudzych problemów i przedzierał się już przez lodowatą deszczówkę, zmierzając w kierunku nieznajomych.
Ramiona mu drętwiały od plecaka i jego nagle dwukrotnego ciężaru. Przypatrywał się przy okazji mało stabilnej konstrukcji budynku, ale na dobrą sprawę jakie było wyjście inne niż podjęcie najprostszego ryzyka?
Jeżeli budynek miał się zawalić, zrobi to tak czy inaczej.
Nie było potrzeby udawania, że może wykalkulować jego stabilność w obecnej sytuacji. Tutaj działał zastrzyk adrenaliny, to on popchnął go na wysokości pleców, zmuszając do biegu. Plan? W głowie odbił się od czaszki pusty śmiech. Jaki plan? Jego jedynym wariantem było to, aby znaleźć się pod dyndającymi nad przepaścią nogami dziewczynki, wystawiając ręce i komenderując krótkie: ZŁAPIĘ WAS, jednocześnie przepraszając wszystkich wcześniej wybluzganych bogów, aby zwiększyć szanse na to, by zamiast dzieciaków nie musieć chwytać także tonowych gruzów. Z młodziakami jeszcze powinien sobie poradzić, ale z całym sufitem i zapewne dodatkową częścią ściany niekoniecznie.
- Stary miał cię w nosie - warczał, wyciągając nogę z chlupoczącej tafli - i dalej będzie miał, bez względu na to jak gówniarską burzę mu zrobisz! Sądzisz, że komukolwiek imponujesz?
Popiskujący, pociągnięty nurtem szczur na moment go uciszył. Choć Shin'ya dalej brnął przed siebie, kątem oka przyjrzał się zwierzęciu. Odruchowo chciał po nie sięgnąć, jakby bardziej zależało mu na ratunku tego niewielkiego, dzikiego stworzenia, niż ewentualnych ludzkich ofiar, ale ostatecznie dał sobie siana. Raz - te małe gnojki były wyjątkowo uparte, potrafiły pływać i unosić się na wodzie jak boje. Dwa - niemal był pewien, ze gdyby tylko sięgnął po gryzonia, ten zacząłby się rzucać i koniec końców przerobiłby jego dłoń na rozszarpaną papkę mięsa.
Nagła fala zresztą poniosła go dalej, więc już pal licho. Warui zwrócił spojrzenie przed siebie i przyspieszył na tyle, na ile było to możliwe. Gdzieś w połowie odklejania mokrych włosów z czoła wyłonił się zza rogu...
... i przystanął raptownie, centralizując całą uwagę na rozgrywanej scenie. Nie domyśliłby się, że wcześniejsze wzburzenie warstwy potopu było efektem zawalenia się budynku; oczywiście rozległ się charakterystyczny dźwięk upadających w toń kamieni (a przynajmniej czegoś ciężkiego), ale był zbyt zaaferowany naprzemiennym obserwowaniem walki szczura i wyzywaniem następnego boga, którego imię sobie przypomniał.
Raijin wyparował mu jednak z głowy, zastąpiony obrazem żółtej bluzy. Kiedyś oglądał z Black film, w którym jeden z chłopców miał całkiem podobne okrycie, ale ten chłopiec zginął wciągnięty przez studzienkę kanalizacyjną i Shin'ya nagle zdał sobie sprawę, że realny przedstawiciel mógł skończyć bardzo podobnie.
- Hej ty!
Obracał się już na pięcie, kiedy usłyszał wołanie. Planował zawrócić i nigdy więcej tutaj nie wracać. Zdał sobie jednak sprawę z dwóch rzeczy naraz. Pierwsza - że zachowywał się właśnie jak dzieciak, który zakłada, że to, czego nie widzi, nie istnieje. Druga - że zignorował pierwotny odruch odseparowania się od cudzych problemów i przedzierał się już przez lodowatą deszczówkę, zmierzając w kierunku nieznajomych.
Ramiona mu drętwiały od plecaka i jego nagle dwukrotnego ciężaru. Przypatrywał się przy okazji mało stabilnej konstrukcji budynku, ale na dobrą sprawę jakie było wyjście inne niż podjęcie najprostszego ryzyka?
Jeżeli budynek miał się zawalić, zrobi to tak czy inaczej.
Nie było potrzeby udawania, że może wykalkulować jego stabilność w obecnej sytuacji. Tutaj działał zastrzyk adrenaliny, to on popchnął go na wysokości pleców, zmuszając do biegu. Plan? W głowie odbił się od czaszki pusty śmiech. Jaki plan? Jego jedynym wariantem było to, aby znaleźć się pod dyndającymi nad przepaścią nogami dziewczynki, wystawiając ręce i komenderując krótkie: ZŁAPIĘ WAS, jednocześnie przepraszając wszystkich wcześniej wybluzganych bogów, aby zwiększyć szanse na to, by zamiast dzieciaków nie musieć chwytać także tonowych gruzów. Z młodziakami jeszcze powinien sobie poradzić, ale z całym sufitem i zapewne dodatkową częścią ściany niekoniecznie.
Seiwa-Genji Enma, Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Bogowie rzadko kiedy słuchali, co mogło niewątpliwie w pozytywny sposób rozwiązać sprawę wyklinania ich na wszelkie dostępne sposoby. Gdyby było inaczej, Nanashi najpewniej zrównałoby się z ziemią już lata temu, przeciążone ilością ludzkich utyskiwań. Mieszkańcy dzielnicy raczej nie mieli wielu okazji do wychwalania potężnych istot ignorujących ich paskudny los. Rzadko który człowiek egzystując w takich warunkach pozostawałby pełen wiary, chwaląc kami czy składając im ofiary, dzieląc tym, co jeszcze mieli.
Z innej strony – co, jeśli właśnie przez te narzekania los odwracał się zadnią częścią do nieszczęśników, którzy tu mieszkali? Nawarstwiające się przekleństwa mogły wreszcie przelać jakąś boską czarę goryczy i aktualna ulewa miała za zadanie wyczyścić dzielnicę. Prawdopodobnie z tych, którzy klęli bogów najwięcej, bo raczej nie chodziło o wyszorowanie chodników, obdrapanych fasad budynków i dusz śmiertelników jakąś boską myjką ciśnieniową. Albo to po prostu błąd w Matrixie. Ewentualnie cały świat był po prostu jakimś szkolnym projektem osobliwego kosmity i kulka, którą nazwał Ziemią, leżała u niego na biurku pod przeciekającą rurą, z której woda lała się akurat na ten jeden konkretny punkt.
Tak czy inaczej, rozpłaszczony na dachu dzieciak wlepiając spojrzenie w nieznajomego bez wątpienia poczuł ulgę, że ten nie postanowił jednak odejść, ignorując ich oboje. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie wciągnie sam towarzyszki na górę, a jeśli będzie tak wisieć, to w końcu i on spadnie. Czy to przez postępujące zawalanie się budynku, czy z braku siły do utrzymywania koleżanki i wczepiania się jednocześnie w krawędź dachu. A nie zamierzał ratować się poprzez narażenie dziewczynki na jakiekolwiek uszkodzenia.
– Łap ją! Ja dam radę! – odezwał się chłopak, przenosząc po chwili spojrzenie na trzymającą się kurczowo jego ręki towarzyszkę. Kiwnął lekko głową, na co obejrzała się w dół z lekką paniką w oczach. Kiedy Shin był odpowiednio blisko, puściła się, mimowolnie wydając z siebie pisk, gdy znów zaczęła spadać. Chłopak natomiast wycofał się z dachu, szukając w miarę bezpiecznej drogi na dół.
Z innej strony – co, jeśli właśnie przez te narzekania los odwracał się zadnią częścią do nieszczęśników, którzy tu mieszkali? Nawarstwiające się przekleństwa mogły wreszcie przelać jakąś boską czarę goryczy i aktualna ulewa miała za zadanie wyczyścić dzielnicę. Prawdopodobnie z tych, którzy klęli bogów najwięcej, bo raczej nie chodziło o wyszorowanie chodników, obdrapanych fasad budynków i dusz śmiertelników jakąś boską myjką ciśnieniową. Albo to po prostu błąd w Matrixie. Ewentualnie cały świat był po prostu jakimś szkolnym projektem osobliwego kosmity i kulka, którą nazwał Ziemią, leżała u niego na biurku pod przeciekającą rurą, z której woda lała się akurat na ten jeden konkretny punkt.
Tak czy inaczej, rozpłaszczony na dachu dzieciak wlepiając spojrzenie w nieznajomego bez wątpienia poczuł ulgę, że ten nie postanowił jednak odejść, ignorując ich oboje. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie wciągnie sam towarzyszki na górę, a jeśli będzie tak wisieć, to w końcu i on spadnie. Czy to przez postępujące zawalanie się budynku, czy z braku siły do utrzymywania koleżanki i wczepiania się jednocześnie w krawędź dachu. A nie zamierzał ratować się poprzez narażenie dziewczynki na jakiekolwiek uszkodzenia.
– Łap ją! Ja dam radę! – odezwał się chłopak, przenosząc po chwili spojrzenie na trzymającą się kurczowo jego ręki towarzyszkę. Kiwnął lekko głową, na co obejrzała się w dół z lekką paniką w oczach. Kiedy Shin był odpowiednio blisko, puściła się, mimowolnie wydając z siebie pisk, gdy znów zaczęła spadać. Chłopak natomiast wycofał się z dachu, szukając w miarę bezpiecznej drogi na dół.
Warui Shin'ya, Ye Lian and Mamoritai Akari szaleją za tym postem.
Kilkumetrowy odcinek wydłużał mu się niemiłosiernie, jakby budynek cały czas przesuwał się po planszy, przestawiany niewidzialnym palcem zawistnego bóstwa. Nie mógłby nawet się na to wkurzać, a przynajmniej nie po to tym, jak każdego kami wyzwał stukrotnie w obrębie głowy - sam na ich miejscu zastosowałby taki rewanż, pławiąc się w złośliwej chwale cudzych utrapień. Może istniała jednak również ich lepsza, bardziej miękka strona, bo w pewnym momencie budynek nareszcie zaczął rosnąć i czas nagle wystrzelił do przodu. Shin również nabrał tempa; brodząc po kostki w wodzie, plaskał nią na prawo i lewo, zmniejszając dystans i docierając do dzieciaków.
- Łap ją!
Na krańcu języka miał odszczeknięcie, aby nie wydawał mu rozkazów, ale zagryzł zęby, wystawiając jedynie ręce. Wydawało mu się, że kątem oka dostrzega jak z dłoni chłopca przytrzymującej dziewczęcy odpowiednik wyślizgują się już drobne palce. Nigdy nie był mistrzem wparowywania w idealnej chwili; wiecznie zawalał własny akt w spektaklu, przybywał za wcześnie albo o wiele za późno - beznadziejna, niepunktualna gwiazda wieczoru, na którą trzeba zwrócić uwagę przez chaotyczne pojawienie się na samym środku imprezy. Tym jednak razem, w akompaniamencie tragicznego szumu ulewy, scenariusz odegrał co do sekundy.
- Ja dam radę!
- Dobra.
Wystawił ramiona, aby pochwycić tą małą, przemoczoną do ostatniej nitki laleczkę. Nie mogła wiele ważyć; nie tylko ze względu na wyrobione na budowie mięśnie, dla których ciężar dziewczynki nie powinien stanowić problemu. Chodziło o jej pochodzenie; o warunki jakie reprezentowało Nanashi.
Pamiętał, gdy sam tutaj mieszkał.
Gdy wielokrotnie, jak te nieznajome szczeniaki, znajdował się na krawędzi. Tylko jedna decyzja dzieliła go wtedy przed runięciem w otchłań; i być może również jedynie by się potłukł. Może tylko coś złamał i to złamanie by się zrosło. Ale może usłyszałby głuche łupnięcie i zmysły zalałaby czerń. Podobna ewentualność teraz go krzywiła; niemal napawała upartą irytacją, ale wtedy był słabszy.
Kruchy i łatwy do potłuczenia.
- Mam cię. - Przejął małą, przygarniając do piersi i postępując pół chwiejnego kroku w lodowatym potopie. Wzrok od razu uniósł się, aby wyłowić chłopca i sprawdzić jak sobie radzi. Nieznajomy nieoczekiwanie stał się dla niego synonimem własnej, przeszłościowej walki, stoczonej w rzeczywistości, w której zasady dyktowała niesprawiedliwość slumsów.
Tu wszystkim walił się grunt pod nogami.
Wiedząc o tym był gotów, aby odstawić dziewczynkę i złapać jej towarzysza, gdyby konstrukcja nagle straciła jakąkolwiek wolę walki przeciwko grawitacji.
- Łap ją!
Na krańcu języka miał odszczeknięcie, aby nie wydawał mu rozkazów, ale zagryzł zęby, wystawiając jedynie ręce. Wydawało mu się, że kątem oka dostrzega jak z dłoni chłopca przytrzymującej dziewczęcy odpowiednik wyślizgują się już drobne palce. Nigdy nie był mistrzem wparowywania w idealnej chwili; wiecznie zawalał własny akt w spektaklu, przybywał za wcześnie albo o wiele za późno - beznadziejna, niepunktualna gwiazda wieczoru, na którą trzeba zwrócić uwagę przez chaotyczne pojawienie się na samym środku imprezy. Tym jednak razem, w akompaniamencie tragicznego szumu ulewy, scenariusz odegrał co do sekundy.
- Ja dam radę!
- Dobra.
Wystawił ramiona, aby pochwycić tą małą, przemoczoną do ostatniej nitki laleczkę. Nie mogła wiele ważyć; nie tylko ze względu na wyrobione na budowie mięśnie, dla których ciężar dziewczynki nie powinien stanowić problemu. Chodziło o jej pochodzenie; o warunki jakie reprezentowało Nanashi.
Pamiętał, gdy sam tutaj mieszkał.
Gdy wielokrotnie, jak te nieznajome szczeniaki, znajdował się na krawędzi. Tylko jedna decyzja dzieliła go wtedy przed runięciem w otchłań; i być może również jedynie by się potłukł. Może tylko coś złamał i to złamanie by się zrosło. Ale może usłyszałby głuche łupnięcie i zmysły zalałaby czerń. Podobna ewentualność teraz go krzywiła; niemal napawała upartą irytacją, ale wtedy był słabszy.
Kruchy i łatwy do potłuczenia.
- Mam cię. - Przejął małą, przygarniając do piersi i postępując pół chwiejnego kroku w lodowatym potopie. Wzrok od razu uniósł się, aby wyłowić chłopca i sprawdzić jak sobie radzi. Nieznajomy nieoczekiwanie stał się dla niego synonimem własnej, przeszłościowej walki, stoczonej w rzeczywistości, w której zasady dyktowała niesprawiedliwość slumsów.
Tu wszystkim walił się grunt pod nogami.
Wiedząc o tym był gotów, aby odstawić dziewczynkę i złapać jej towarzysza, gdyby konstrukcja nagle straciła jakąkolwiek wolę walki przeciwko grawitacji.
Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.
Drobna dziewczynka wylądowała dość miękko w objęciach swojego rycerza, który na całe szczęście tym razem dotarł na odpowiednie miejsce o równie odpowiednim czasie. Była na tyle chuda, że dało się odnieść wrażenie, jakby większość jej ciężaru stanowiły przemoczone ubrania, w tym gruba kurtka – zdecydowanie na nią za duża, spod której wystawała spódniczka wyglądająca jakby została zszyta z losowych kawałków przeróżnych materiałów. Gdyby nie ogólna szarość tego miejsca oraz brud pokrywający jej odzienie, wielobarwne skrawki mogłyby nadawać trochę radosnego koloru okolicy.
– Dziękuję – odezwała się cicho, niemal zagłuszana przez chlupot wody i szum deszczu. Przytuliła się lekko do wybawcy, jakby przy okazji chciała też złapać choć odrobinę ciepła. Drżała nieznacznie z zimna, ale wreszcie odsunęła twarz od klatki piersiowej Shina, nie zamierzając nadwyrężać gościnności jego ramion. Była w stanie stać samodzielnie. Zerkała tylko z lękiem na wodę zalegającą na ziemi. Być może to jedynie wciąż trzymające się jej emocje związane z nagłym zawiśnięciem kilka metrów nad równym podłożem. Podłogę oprócz „morza nanashiańskiego” wyściełały również nierówne kamienie, wystające tu i ówdzie pręty zbrojeniowe oraz połamane deski. Upadek na pewno nie należałby do przyjemnych, zwłaszcza w przypadku trafienia w miejsce, w którym kawałek żelastwa tylko czekał na wbicie się w ciało.
Chłopak na początku wydawał się sobie radzić. Stanął na równiejszej powierzchni, ostrożnie przeszedł kawałek, odbił się z zamiarem przeskoczenia na wyglądający dość stabilnie mur… ale w tym samym momencie mokre dachówki poluzowały się bardziej, pośliznął się i niespodziewanie rącze przeskakiwanie zmieniło się na swobodny lot tyłkiem w dół. Dziewczynka krzyknęła w reakcji na zaistniałą sytuację, wyrywając się w próbie złapania lub raczej zamortyzowania upadku towarzysza. Ten z kolei również wydał z siebie werbalny komentarz, aczkolwiek dość niecenzuralny. Jego godność właśnie gnała w dół razem z nim.
– Dziękuję – odezwała się cicho, niemal zagłuszana przez chlupot wody i szum deszczu. Przytuliła się lekko do wybawcy, jakby przy okazji chciała też złapać choć odrobinę ciepła. Drżała nieznacznie z zimna, ale wreszcie odsunęła twarz od klatki piersiowej Shina, nie zamierzając nadwyrężać gościnności jego ramion. Była w stanie stać samodzielnie. Zerkała tylko z lękiem na wodę zalegającą na ziemi. Być może to jedynie wciąż trzymające się jej emocje związane z nagłym zawiśnięciem kilka metrów nad równym podłożem. Podłogę oprócz „morza nanashiańskiego” wyściełały również nierówne kamienie, wystające tu i ówdzie pręty zbrojeniowe oraz połamane deski. Upadek na pewno nie należałby do przyjemnych, zwłaszcza w przypadku trafienia w miejsce, w którym kawałek żelastwa tylko czekał na wbicie się w ciało.
Chłopak na początku wydawał się sobie radzić. Stanął na równiejszej powierzchni, ostrożnie przeszedł kawałek, odbił się z zamiarem przeskoczenia na wyglądający dość stabilnie mur… ale w tym samym momencie mokre dachówki poluzowały się bardziej, pośliznął się i niespodziewanie rącze przeskakiwanie zmieniło się na swobodny lot tyłkiem w dół. Dziewczynka krzyknęła w reakcji na zaistniałą sytuację, wyrywając się w próbie złapania lub raczej zamortyzowania upadku towarzysza. Ten z kolei również wydał z siebie werbalny komentarz, aczkolwiek dość niecenzuralny. Jego godność właśnie gnała w dół razem z nim.
@Warui Shin'ya
Termin: 26.04
Kolejka: 4
Spóźnienia:
— MG - 0
— Uczestnik - 0
Rzut na parkour chłopaka: 11
Jeśli chcesz go łapać, rzuć na zręczność. Za pomoc dziewczynki możesz sobie doliczyć +10.
Termin: 26.04
Kolejka: 4
Spóźnienia:
— MG - 0
— Uczestnik - 0
Rzut na parkour chłopaka: 11
Jeśli chcesz go łapać, rzuć na zręczność. Za pomoc dziewczynki możesz sobie doliczyć +10.
● Yosu
Warui Shin'ya, Ye Lian and Chishiya Yue szaleją za tym postem.
Przy byle jakim przesunięciu ręki czuł pod palcami każdą kostkę; podobne wrażenie miał podczas podnoszenia młodych kociąt, kiedy przekładał zwierzątka w jakiejś kryjówce pod molo w Haiiro Chiku. Składały się tylko z bardzo kruchego szkieletu i wyjątkowo cienkiej skóry. Przy dziewczynce wydawało się, że jest identycznie, kiedy łapiąc ją, przede wszystkim doświadczył kanciastości sylwetki. Ramiona od razu napięły się, gotowe przyjąć bardziej wymagającą wagę, ale najwidoczniej na próżno - pochwycił stos starych szmat i coś tylko odrobinę od nich cięższego, zaplątanego w materiały.
- Dziękuję.
- Do usług, księżniczko.
Nawet się nie zająknął, jakby brakowało mu czasu, aby podjąć się prób wyplenienia haseł tego kalibru. Budynek mógł zawalić się w każdej chwili, podmyty jakąś felerną falą, której uderzenie poluzowałoby akurat ten jeden konkretny fragment. Jak domek z kart wszystko zwaliłoby się na glebę, a to mało zachęcająca perspektywa. Shin'ya wycofał się więc kilka kroków, operując niezgrabnie w chlupoczącej tafli. Chciał odstawić akurat dziewczynkę na jeden z wyżej postawionych punktów, kiedy rozległ się ten jeden dziwny dźwięk, który jak pięść uderzył w przycisk alarmu, zalewając czaszkę migotliwym, czerwonym światłem.
Jak do tego, do licha, doszło? Jeszcze przed sekundą nawet nie chciał się wtrącać w losy dzieciaków, gotowy obrócić się na pięcie i pomknąć drogą, którą tu przybiegł, w myśl założenia, że czego oczy nie widzą...
A tymczasem wyrywała mu się z rąk mała, skoczna istotka, pewnie ledwo sięgająca biodra przy postawieniu na tej samej linii; i on sam jakby kompletnie zapomniał, że sprawa nic go przecież nie obchodziła. Bo widząc jak but chłopca ślizga się po obluzowanej dachówce, jak równowagę trafia szlag, jak dziewczynka wypruwa naprzód, aby najwyraźniej pomóc przyjacielowi, głośno wciągnął powietrze i na jej podobieństwo wyrwał się do pechowca.
Tyle, że tym razem nie zdążył zrobić nic poza paroma ruchami i wyrzuceniem z siebie przekleństwa. "Kurwa" dzwoniła jeszcze u dna ucha, kiedy wyciągał palce do nieznajomego. Nie miał nawet co pytać czy wszystko w porządku, bo z góry wiadomo było, że niezbyt i jedyne co pewnie zostało to rozeznanie się w wielkości tych szkód.
Musieli się zresztą przede wszystkim stąd wynosić - taki był też zamiar, choćby miał dzieciaki stąd wynieść.
- Dziękuję.
- Do usług, księżniczko.
Nawet się nie zająknął, jakby brakowało mu czasu, aby podjąć się prób wyplenienia haseł tego kalibru. Budynek mógł zawalić się w każdej chwili, podmyty jakąś felerną falą, której uderzenie poluzowałoby akurat ten jeden konkretny fragment. Jak domek z kart wszystko zwaliłoby się na glebę, a to mało zachęcająca perspektywa. Shin'ya wycofał się więc kilka kroków, operując niezgrabnie w chlupoczącej tafli. Chciał odstawić akurat dziewczynkę na jeden z wyżej postawionych punktów, kiedy rozległ się ten jeden dziwny dźwięk, który jak pięść uderzył w przycisk alarmu, zalewając czaszkę migotliwym, czerwonym światłem.
Jak do tego, do licha, doszło? Jeszcze przed sekundą nawet nie chciał się wtrącać w losy dzieciaków, gotowy obrócić się na pięcie i pomknąć drogą, którą tu przybiegł, w myśl założenia, że czego oczy nie widzą...
A tymczasem wyrywała mu się z rąk mała, skoczna istotka, pewnie ledwo sięgająca biodra przy postawieniu na tej samej linii; i on sam jakby kompletnie zapomniał, że sprawa nic go przecież nie obchodziła. Bo widząc jak but chłopca ślizga się po obluzowanej dachówce, jak równowagę trafia szlag, jak dziewczynka wypruwa naprzód, aby najwyraźniej pomóc przyjacielowi, głośno wciągnął powietrze i na jej podobieństwo wyrwał się do pechowca.
Tyle, że tym razem nie zdążył zrobić nic poza paroma ruchami i wyrzuceniem z siebie przekleństwa. "Kurwa" dzwoniła jeszcze u dna ucha, kiedy wyciągał palce do nieznajomego. Nie miał nawet co pytać czy wszystko w porządku, bo z góry wiadomo było, że niezbyt i jedyne co pewnie zostało to rozeznanie się w wielkości tych szkód.
Musieli się zresztą przede wszystkim stąd wynosić - taki był też zamiar, choćby miał dzieciaki stąd wynieść.
Ye Lian and Chishiya Yue szaleją za tym postem.
Ciemne ślepka dziewczynki zalśniły lekko jak od chwilowego zachwytu, że ktoś nazwał ją księżniczką. Zupełnie jakby spełniło się jej marzenie, w którego realizację nie wierzyła. I być może to zaważyło na jej spostrzegawczości, gdy o sekundę za długo wpatrywała się w twarz swojego wybawcy, nie dostrzegając w porę pośliźnięcia się swojego kolegi.
– Kenji! – krzyknęła, wyrywając się do przodu, łudząc się, że jej próba złapania go cokolwiek da. Nawet, jakby zdążyła dobiec do ściany, była zbyt drobna żeby móc go utrzymać. Co najwyżej zamortyzowałaby upadek, samej narażając się na połamanie. Ostatecznie i tak potknęła się o coś ukrytego pod wodą, lecąc do przodu i lądując na kolanie, tym samym kończąc znacznie lepiej niż jej towarzysz.
Chlupnęło i chrupnęło, kiedy chłopak runął na podłoże. Deszczówka rozbryznęła się tworząc małą falę, która szybko dotarła do podnoszącej się dziewczynki. Kenji wydał z siebie jedno krótkie i wyjątkowo nieprzyjemne przekleństwo, wysyczane z wyraźnym bólem. Księżniczka niczym sarenka przedzierająca się przez bagnisko, dotarła do niego, wyraźnie zaniepokojona.
– Musimy stąd iść. Musimy. To znowu tu przyjdzie. Kenji, proszę. Możesz wstać? – Wyciągnęła do niego rękę, chcąc pomóc w podniesieniu się, ale dopiero w tym momencie zobaczyła, że jego dłoń przebił pręt zbrojeniowy, a nogę miał nienaturalnie wykrzywioną. Wyglądało to na dość bolesne obrażenia, ale nastolatek zaciskając zęby nie wydawał z siebie żadnych odgłosów, które by na to wskazywały.
– Zostaw mnie – rzucił słabo, próbując się nie ruszać. – Leć do sierocińca, Jona po mnie wróci. – Bardziej przejmował się tym, żeby jego towarzyszka znalazła się we względnie bezpiecznym miejscu niż swoim stanem czy owym czymś, o czym mówiła. Zamiast jednak wypełnić jego prośbę, uczepiła się go i kręciła głową. Nie mogła zostawić własnej rodziny, nawet takiej, z którą nie łączyły ją żadne więzy krwi.
– Kenji! – krzyknęła, wyrywając się do przodu, łudząc się, że jej próba złapania go cokolwiek da. Nawet, jakby zdążyła dobiec do ściany, była zbyt drobna żeby móc go utrzymać. Co najwyżej zamortyzowałaby upadek, samej narażając się na połamanie. Ostatecznie i tak potknęła się o coś ukrytego pod wodą, lecąc do przodu i lądując na kolanie, tym samym kończąc znacznie lepiej niż jej towarzysz.
Chlupnęło i chrupnęło, kiedy chłopak runął na podłoże. Deszczówka rozbryznęła się tworząc małą falę, która szybko dotarła do podnoszącej się dziewczynki. Kenji wydał z siebie jedno krótkie i wyjątkowo nieprzyjemne przekleństwo, wysyczane z wyraźnym bólem. Księżniczka niczym sarenka przedzierająca się przez bagnisko, dotarła do niego, wyraźnie zaniepokojona.
– Musimy stąd iść. Musimy. To znowu tu przyjdzie. Kenji, proszę. Możesz wstać? – Wyciągnęła do niego rękę, chcąc pomóc w podniesieniu się, ale dopiero w tym momencie zobaczyła, że jego dłoń przebił pręt zbrojeniowy, a nogę miał nienaturalnie wykrzywioną. Wyglądało to na dość bolesne obrażenia, ale nastolatek zaciskając zęby nie wydawał z siebie żadnych odgłosów, które by na to wskazywały.
– Zostaw mnie – rzucił słabo, próbując się nie ruszać. – Leć do sierocińca, Jona po mnie wróci. – Bardziej przejmował się tym, żeby jego towarzyszka znalazła się we względnie bezpiecznym miejscu niż swoim stanem czy owym czymś, o czym mówiła. Zamiast jednak wypełnić jego prośbę, uczepiła się go i kręciła głową. Nie mogła zostawić własnej rodziny, nawet takiej, z którą nie łączyły ją żadne więzy krwi.
@Warui Shin'ya
Termin: 04.05
Kolejka: 5
Spóźnienia:
— MG - 0
— Uczestnik - 0
Rzut na powagę obrażeń chłopaka: 91
Termin: 04.05
Kolejka: 5
Spóźnienia:
— MG - 0
— Uczestnik - 0
Rzut na powagę obrażeń chłopaka: 91
● Yosu
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.
Czymkolwiek miałoby się okazać wspomniane "to" wywołało u Shina oczywiste skrzywienie ust. Nie potrzeba było nawet komentarza; zmarszczenie brwi, przymrużenie oczu i zagryzienie warg od wewnątrz stanowiło idealną odpowiedź na to, jak zapatrywał się na tajemniczy byt bądź zjawisko. Tutaj zresztą jego rola powinna się skończyć. Zrobił co mógł po tym jak poproszono go o pomoc i choć efekt był w najlepszym razie mierny to przecież sami zainteresowani nawet nie zwracali na niego uwagi. Dałby radę w równie spektakularny sposób się stąd ulotnić; wiedział o tym. Świadomość nie miała jednak najwidoczniej nic do rzeczy, bo stał dalej w miejscu, przyglądając się paskudnym obrażeniom Kenjiego, jakby cokolwiek był w stanie wywnioskować po oględzinach. Jedynym pewnikiem, który osiadał na krańcu języka, było stwierdzenie, że jego stan wygląda tragicznie i nie chodziło nawet o samą ranę. Przebicie na wylot rzecz jasna zaliczało się do argumentów wobec tego, że jest raczej słabo niż dobrze, ale na cały wyrok wpływało też mnóstwo innych czynników. Jak ta przeklęta, brudna woda. Jak fakt, że znajdowali się w Nanashi - pozbawieni profesjonalnej opieki medycznej. Wszędzie szumiało aż do szaleństwa i Shin'ya wątpił, że wykręcając numer
(kiedy w ogóle wyciągnął telefon z kieszeni?)
usłyszy wyraźnie wytyczne.
O ile połączenie w ogóle zostanie nawiązane.
I o ile wypłaci się z kolejnej złożonej obietnicy.
- Zostanę z nim. - Po co? Nic im nie był winien. Nie powinien przykładać urządzenia do ucha, czekając w napięciu na reakcje ze strony kogoś, kto dawniej, w tych samych zaszczanych, zapomnianych przez dobrodziejstwo uliczkach, uratował go przed śmiercią (tu z kolei było odwrotnie: ten samarytański lekarz nie był winny nic jemu, więc równie dobrze mógł nie odebrać i nikt nigdy nie miałby prawa mu tego wytknąć). Być może zresztą dzieciaki, które dwa lata temu zostawiły Shinowi rozległą pamiątkę na brzuchu, były najlepszymi przyjaciółmi dwójki, której się teraz przyglądał. Świat mógł być tak ironiczny?
- Biegnij po pomoc, spróbuję coś tu wykombinować. - Odetchnął rozdrażniony. - Przecież was nie zostawię w takiej sytuacji.
(kiedy w ogóle wyciągnął telefon z kieszeni?)
usłyszy wyraźnie wytyczne.
O ile połączenie w ogóle zostanie nawiązane.
I o ile wypłaci się z kolejnej złożonej obietnicy.
- Zostanę z nim. - Po co? Nic im nie był winien. Nie powinien przykładać urządzenia do ucha, czekając w napięciu na reakcje ze strony kogoś, kto dawniej, w tych samych zaszczanych, zapomnianych przez dobrodziejstwo uliczkach, uratował go przed śmiercią (tu z kolei było odwrotnie: ten samarytański lekarz nie był winny nic jemu, więc równie dobrze mógł nie odebrać i nikt nigdy nie miałby prawa mu tego wytknąć). Być może zresztą dzieciaki, które dwa lata temu zostawiły Shinowi rozległą pamiątkę na brzuchu, były najlepszymi przyjaciółmi dwójki, której się teraz przyglądał. Świat mógł być tak ironiczny?
- Biegnij po pomoc, spróbuję coś tu wykombinować. - Odetchnął rozdrażniony. - Przecież was nie zostawię w takiej sytuacji.
Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
maj 2038 roku