Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
First topic message reminder :
Negai no furuki
Nie ma nic gorszego od marzeń, którym nie udało się stabilnie zapuścić korzeni. Podobnie myśli się o niewielkim, zeschłym drzewku niewiadomego gatunku, wciąż sterczącym jak wykrzywiony w reumatycznym bólu starzec bądź niczym czarne ramię z dłonią pełną długich, gałęziowych palców pragnących w ostatniej chwili sięgnąć nieba. Jego rachityczna sylwetka napawa mimowolnym przygnębieniem, zwłaszcza w zestawieniu z przetartymi tanzaku zawieszonymi na cieniutkich, kruchych patykach. Być może były to prośby zapisane przez ówczesnych mieszkańców, choć obecnie okoliczne budynki stoją puste, grożąc w każdej chwili rychłym zawaleniem. Niektórzy wciąż wzdychają na myśl o trzepocie spłowiałych kartek, wspominając ze smutkiem, że tak szeleścić powinny soczyste liście, nie zasupłane linki z dowiązanymi doń niespełnionymi życzeniami.
Nie ma co udawać - mało kto polega na cudownej mocy drzewka, jednak wciąż znajdą się ludzie dający wiarę w jego ponowną boskość. Twierdzą oni, że istnieje sekretna legenda związana z korzeniami Negai no furuki. W opowieści, sięgają one aż do Yomi no kuni, krainy zmarłych, chłonąc tamtejszą grzeszną materię, a spijając ją, uśmiercają serce rośliny. Gdyby jednak odprawić rytuał oczyszczający w godzinie wołu i proces ten powtarzać przez siedem nocy z rzędu, drzewko ożyje i choć nie spełni żadnych życzeń żyjących, stanie się opoką dla umęczonych w Yomi dusz, gdyż czubki jego splątanych korzeni zaczną się mienić ciepłym blaskiem, rozganiając mrok.
Nie ma co udawać - mało kto polega na cudownej mocy drzewka, jednak wciąż znajdą się ludzie dający wiarę w jego ponowną boskość. Twierdzą oni, że istnieje sekretna legenda związana z korzeniami Negai no furuki. W opowieści, sięgają one aż do Yomi no kuni, krainy zmarłych, chłonąc tamtejszą grzeszną materię, a spijając ją, uśmiercają serce rośliny. Gdyby jednak odprawić rytuał oczyszczający w godzinie wołu i proces ten powtarzać przez siedem nocy z rzędu, drzewko ożyje i choć nie spełni żadnych życzeń żyjących, stanie się opoką dla umęczonych w Yomi dusz, gdyż czubki jego splątanych korzeni zaczną się mienić ciepłym blaskiem, rozganiając mrok.
Dzieciak parsknął krótko. Nie czuł się póki co jak ktoś umierający, ale z drugiej strony sytuacja wciąż jeszcze mogła się rozwinąć mocno na jego niekorzyść. Budynek mógł się zawalić i pogrzebać go pod gruzami, mógł się utopić, gdyby woda wezbrała wystarczająco wysoko, mógł się zachłysnąć deszczówką. Wyszarpnięcie pręta z rany i brak opatrunku to prosta droga do wykrwawienia się, a jakby nawet udało się zatamować krwotok, wciąż mogło wdać się paskudne zakażenie. Czyhało na niego zapalenie płuc albo grzybicza infekcja dróg oddechowych, mógł go zabić inny mieszkaniec Nanashi tylko po to, żeby ograbić go z nieznacznego dobytku, choćby w postaci pary butów, bluzy czy plecaka. Pewnie zdawał sobie sprawę z tego, że nawet jeśli nie umrze dzisiaj, równie dobrze mogło go to czekać następnego dnia.
– Pewnie jest w sierocińcu. Tam mieszkamy – odparł Kenji, już nawet nie próbując zerkać w kierunku rozmówcy. Oszczędzał siły, tak na wszelki wypadek, chociaż odsiecz prawdopodobnie i tak nie pozwoli mu kuśtykać, a raczej będzie wolała zawlec go do kryjówki na plecach, rękach czy prowizorycznych noszach. – A, ty raczej nie stąd – dodał po chwili, chcąc sprostować i doprecyzować odległość. – To może z dziesięć minut drogi, ale wszystko pozalewane, Chi ma krótkie nóżki i zanim, że tak powiem, dopłynie do brzegu ze swoim przekazem, to zdążę się tu zestarzeć.
Yokai przestąpiło z łapy na łapę, wyrażając zniecierpliwienie i próbując znowu obejść przeszkodę, tym razem w drugą stronę, jakby liczył, że jakimś cudem prześliźnie się przez linię defensywy i dopadnie swoją zdobycz. Znowu machnął ogonem, wzburzając wodę. Przeniósł wzrok z yurei na leżącego nastolatka, po chwili wyłupiaste ślepia powróciły do Shina. Rybojaszczur nagle przestał się tak jeżyć i znowu przysiadł przechylając łeb.
– On nie żarcie. On MA żarcie. – Stwór był uparty i wyraźnie nie chciał odpuszczać. Zmieniło się tylko to, że przestał krążyć to w jedną, to w drugą stronę, na siłę szukając przejścia, które Warui blokował swoim ciałem. Z jakiegoś powodu nie atakował, choć gdyby zaszarżował, mógłby cielskiem spokojnie przygnieść rudowłosego i utorować sobie drogę.
Nagle coś głośno chlupnęło parę metrów od istoty. Świsnęło i kolejny kształt zatopił się w wodzie, chybiając właściwego celu. Rybowaty podniósł się i zjeżył grzbiet, odsłaniając zębiska i rozglądając się w poszukiwaniu źródła wystrzeliwanych pocisków. Wycofał się nieco niezgrabnie, gdy następny kamień plusnął odrobinę bliżej.
– Gdzie ta niemota? – Pytanie padło ze strony dość wysokiej postaci przemierzającej żwawo zalaną uliczkę. Ciężko było stwierdzić czy to męsko wyglądająca kobieta, czy raczej facet o delikatniejszych rysach. Krótkie włosy ociekały wodą, ubrania maskowały dokładne cechy, a głos był neutralny i nieco zachrypnięty.
– Uważaj Jona! – wystraszony pisk w tle należał do Chiyo, która właśnie ładowała kolejny pocisk do procy. Kawaleria nic sobie nie robiła ze słów dziewczynki, a tym bardziej z obecności yokai, obok którego przeszła w pełnej nieświadomości. Istota, zjeżona gniewnie i pochylona na masywnych łapach, zaczęła syczeć i bulgotać, wpatrując się w drobną postać utrzymującą dystans.
– Ej, pomożesz? – Wzrok Jony spoczął na Shin’yi. Teraz z bliższego dystansu z łatwością dało się dostrzec oparte o ramię nożyce do metalu. – Trzeba będzie przytrzymać ten pręt, żeby się nie wyśliznął, kiedy go przetnę.
– Pewnie jest w sierocińcu. Tam mieszkamy – odparł Kenji, już nawet nie próbując zerkać w kierunku rozmówcy. Oszczędzał siły, tak na wszelki wypadek, chociaż odsiecz prawdopodobnie i tak nie pozwoli mu kuśtykać, a raczej będzie wolała zawlec go do kryjówki na plecach, rękach czy prowizorycznych noszach. – A, ty raczej nie stąd – dodał po chwili, chcąc sprostować i doprecyzować odległość. – To może z dziesięć minut drogi, ale wszystko pozalewane, Chi ma krótkie nóżki i zanim, że tak powiem, dopłynie do brzegu ze swoim przekazem, to zdążę się tu zestarzeć.
Yokai przestąpiło z łapy na łapę, wyrażając zniecierpliwienie i próbując znowu obejść przeszkodę, tym razem w drugą stronę, jakby liczył, że jakimś cudem prześliźnie się przez linię defensywy i dopadnie swoją zdobycz. Znowu machnął ogonem, wzburzając wodę. Przeniósł wzrok z yurei na leżącego nastolatka, po chwili wyłupiaste ślepia powróciły do Shina. Rybojaszczur nagle przestał się tak jeżyć i znowu przysiadł przechylając łeb.
– On nie żarcie. On MA żarcie. – Stwór był uparty i wyraźnie nie chciał odpuszczać. Zmieniło się tylko to, że przestał krążyć to w jedną, to w drugą stronę, na siłę szukając przejścia, które Warui blokował swoim ciałem. Z jakiegoś powodu nie atakował, choć gdyby zaszarżował, mógłby cielskiem spokojnie przygnieść rudowłosego i utorować sobie drogę.
Nagle coś głośno chlupnęło parę metrów od istoty. Świsnęło i kolejny kształt zatopił się w wodzie, chybiając właściwego celu. Rybowaty podniósł się i zjeżył grzbiet, odsłaniając zębiska i rozglądając się w poszukiwaniu źródła wystrzeliwanych pocisków. Wycofał się nieco niezgrabnie, gdy następny kamień plusnął odrobinę bliżej.
– Gdzie ta niemota? – Pytanie padło ze strony dość wysokiej postaci przemierzającej żwawo zalaną uliczkę. Ciężko było stwierdzić czy to męsko wyglądająca kobieta, czy raczej facet o delikatniejszych rysach. Krótkie włosy ociekały wodą, ubrania maskowały dokładne cechy, a głos był neutralny i nieco zachrypnięty.
– Uważaj Jona! – wystraszony pisk w tle należał do Chiyo, która właśnie ładowała kolejny pocisk do procy. Kawaleria nic sobie nie robiła ze słów dziewczynki, a tym bardziej z obecności yokai, obok którego przeszła w pełnej nieświadomości. Istota, zjeżona gniewnie i pochylona na masywnych łapach, zaczęła syczeć i bulgotać, wpatrując się w drobną postać utrzymującą dystans.
– Ej, pomożesz? – Wzrok Jony spoczął na Shin’yi. Teraz z bliższego dystansu z łatwością dało się dostrzec oparte o ramię nożyce do metalu. – Trzeba będzie przytrzymać ten pręt, żeby się nie wyśliznął, kiedy go przetnę.
@Warui Shin'ya
Termin: 08.06
Kolejka: 11
Spóźnienia:
— MG - 0
— Uczestnik - 0
Rzut Chiyo: broń miotająca (35 – porażka)
Termin: 08.06
Kolejka: 11
Spóźnienia:
— MG - 0
— Uczestnik - 0
Rzut Chiyo: broń miotająca (35 – porażka)
● Yosu
Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.
Prawie zachłysnął się powietrzem; to było takie głupie, że starał się za wszelką cenę odgrodzić olbrzymie stworzenie od walczącego z zachowaniem przytomności dzieciaka. Być może zbyt mocno identyfikował się z ludźmi, aby nie założyć, że to yokai było w tym przypadku neutralne. O tym dowiedział się dopiero wtedy, gdy obok zwierzopodobnej istoty chlusnął kamień. Noga Shina mimowolnie przesunęła się w tył, jakby to jego ostrzeliwano; w naturalnym dla siebie odruchu zamierzał zwinąć się przed oklaskami i zaciągnięciem kurtyny, ale w porę powstrzymał się od nawyków.
Wydawało mu się, że woda do reszty wypłukała wszystkie sensowne myśli i we łbie nie zostało nic poza dwugodzinnym tańcem to w lewo, to w prawo. Tymczasem zatliła się tam minimalna opcja, tak wątła, że obecna ulewa bez problemu powinna ją zdusić. Pozostała jednak, poruszając jego ciałem. Obrócił się minimalnie w bok, aby kątem oka wciąż móc przyglądać się spłoszonemu yokai. Jednocześnie przerzucił koncentrację na nadbiegającą Chi i to do niej rzucił: przestań!
I tak nie trafiasz.
Komuś zrobisz krzywdę.
- Nic tu ci nie grozi - nie był tego pewien; słowa wypowiedział jednak sensownie, ze stanowczością, o którą by się nie podejrzewał. Dodał już proste dwa do dwóch. Dziewczynka musiała być senkenshą; być może niekoniecznie zdając sobie z tego sprawę. Kenji niestety nie podzielał jej daru, do ostatniej chwili nie mając świadomości, że niedaleko czyha potencjalne zagrożenie.
Do szumu deszczu doszły kolejne chlapnięcia, kiedy Warui znów zaczął się obracać w swojej niezgrabnej choreografii. Tym razem wycelował w Jonę. - Tak, pomogę. Ale potrzebuję wpierw plecaka Kenjiego. - Czy uznają go za wariata, skoro w dwóch susach znalazł się ponownie przy rannym, sięgając już jego ekwipunku? Pod nosem mamrotał prędkie, bełkotliwe: coś tu pływa... potrzebuję jedzenia... - zaraz jakieś: oddam... wszystko-
Miał zamiar rzeczywiście zagłębić rękę w asortymencie chłopaka i wyszarpawszy to, co tylko napotka, a co wyda się jedzeniem, rzucić prowiant w kierunku yokai. Nie uważał, aby stworzenie samo w sobie było złe. Ale dobre też nie. Wciąż pozostawało nieprzewidywalne i żadna rozmowa w tym temacie nie miała zmienić stanu rzeczy. Bądź co bądź obydwoje sobie nie ufali i Shin również wziął pod uwagę, że może robi z siebie teraz kretyna. Że nawet to coś, cokolwiek znajduje się w torbie Kenjiego, może nie powstrzymać potencjalnego przeciwnika. Był to jednak jedyny wariant, który zdawał się na ten moment sensowny. O ile Chiyo nie rozsierdzi go do końca.
O ile Jona nie uzna go za szaleńca i nie zacznie się z nim szarpać o własność rannego.
I o ile sam Kenji nie zrobi sobie większej krzywdy, zaalarmowany tą pseudokradzieżą.
Wydawało mu się, że woda do reszty wypłukała wszystkie sensowne myśli i we łbie nie zostało nic poza dwugodzinnym tańcem to w lewo, to w prawo. Tymczasem zatliła się tam minimalna opcja, tak wątła, że obecna ulewa bez problemu powinna ją zdusić. Pozostała jednak, poruszając jego ciałem. Obrócił się minimalnie w bok, aby kątem oka wciąż móc przyglądać się spłoszonemu yokai. Jednocześnie przerzucił koncentrację na nadbiegającą Chi i to do niej rzucił: przestań!
I tak nie trafiasz.
Komuś zrobisz krzywdę.
- Nic tu ci nie grozi - nie był tego pewien; słowa wypowiedział jednak sensownie, ze stanowczością, o którą by się nie podejrzewał. Dodał już proste dwa do dwóch. Dziewczynka musiała być senkenshą; być może niekoniecznie zdając sobie z tego sprawę. Kenji niestety nie podzielał jej daru, do ostatniej chwili nie mając świadomości, że niedaleko czyha potencjalne zagrożenie.
Do szumu deszczu doszły kolejne chlapnięcia, kiedy Warui znów zaczął się obracać w swojej niezgrabnej choreografii. Tym razem wycelował w Jonę. - Tak, pomogę. Ale potrzebuję wpierw plecaka Kenjiego. - Czy uznają go za wariata, skoro w dwóch susach znalazł się ponownie przy rannym, sięgając już jego ekwipunku? Pod nosem mamrotał prędkie, bełkotliwe: coś tu pływa... potrzebuję jedzenia... - zaraz jakieś: oddam... wszystko-
Miał zamiar rzeczywiście zagłębić rękę w asortymencie chłopaka i wyszarpawszy to, co tylko napotka, a co wyda się jedzeniem, rzucić prowiant w kierunku yokai. Nie uważał, aby stworzenie samo w sobie było złe. Ale dobre też nie. Wciąż pozostawało nieprzewidywalne i żadna rozmowa w tym temacie nie miała zmienić stanu rzeczy. Bądź co bądź obydwoje sobie nie ufali i Shin również wziął pod uwagę, że może robi z siebie teraz kretyna. Że nawet to coś, cokolwiek znajduje się w torbie Kenjiego, może nie powstrzymać potencjalnego przeciwnika. Był to jednak jedyny wariant, który zdawał się na ten moment sensowny. O ile Chiyo nie rozsierdzi go do końca.
O ile Jona nie uzna go za szaleńca i nie zacznie się z nim szarpać o własność rannego.
I o ile sam Kenji nie zrobi sobie większej krzywdy, zaalarmowany tą pseudokradzieżą.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Stworzeniu nie podobało się ani to, że było ostrzeliwane przez odległy, niewielki obiekt, ani fakt pojawienia się liczniejszej grupy. Nawet, jeśli uwagę zwracały na niego tylko dwie osoby, zaczął się groźnie stroszyć, starając wyglądać na jeszcze większego. Dziewczynka natomiast zatrzymała się w pół kroku, już mając naciągnięty na procy kolejny kamień. Nieco zdezorientowana spojrzała w kierunku Shina. Czy on też to widział? Nie wymyśliła sobie tego, istota nie była wytworem jej wyobraźni, jak wszyscy twierdzili?
– Hej! – spróbował zaprotestować Kenji, którego przed próbą podniesienia się do siadu powstrzymały szybko wyciągnięte dłonie Jony. Nie miał może przy sobie dużo wartościowych rzeczy, ale nadal były to jego rzeczy porwane przez nieznajomego. Z drugiej strony, chłopak nadal ściskał w dłoni telefon należący do rudowłosego, a urządzenie w ostatecznym rozrachunku warte było pewnie więcej dobytek nanashiańskiej sieroty. W plecaku było trochę drobnego, metalowego złomu, złożony koc o poszarpanych brzegach, scyzoryk wyglądający na ręcznie zrobiony, początkowo przypominający kolejny z fragmentów kolekcji złomu, owinięta reklamówką książka, parę baterii, mała latarka i zamknięte, lekko uszkodzone plastikowe pudełko o przezroczystych ściankach. W środku znajdowało się kilka onigiri z uroczymi buźkami wykonanymi z wyciętych kawałków nori.
– Mówiłam! Mówiłam, że to tu przyjdzie! – piszczała Chiyo, bojąc się podejść bliżej, żeby schować za pozostałą trójką. Choć posłuchała i nie wypuściła kolejnego pocisku w stronę rybowatego, swoją broń dalej miała w pogotowiu. Stwór obserwował ją pilnie, zjeżony i przycupnięty w takiej postawie, jakby zaraz miał ruszyć w jej kierunku. Jeśli okazałoby się, że mimo wszystko gustuje też w ludziach, dziecko byłoby dla niego na jakieś dwa kłapnięcia paszczą.
– Pewnie szczury. Zostaw te futrzane darmozjady, jeszcze cię oblezą przez te dokarmianie. – Próba Jony w zachowaniu neutralności, żeby ani nie przyznawać racji Chi, ani nie rzucać fałszywych oskarżeń na temat stanu zdrowia psychicznego nieznajomego wydawała się dość udana. Ciężko było okraść kogoś, kto i tak niczego nie posiadał, a wywalenie paru ryżowych trójkątów w kałużę nie sprawi, że zbiednieją jeszcze bardziej i umrą z głodu. Nie było z nimi aż tak źle, choć faktycznie jedzenia było trochę szkoda, żeby dzielić się nim ze szczurami. Zawsze jednak tak zwabione szczury dało się złapać i przerobić na zupę ze szczurzych ogonków.
Yokai pierwsze dwa kawałki pochwyciło jeszcze w locie, wyskakując w górę i kłapiąc szybko paszczą. Było cholernie zwinne, a gdyby nie skupianie uwagi na dziewczynce, być może pochłonąłby wszystkie onigiri nim dotknęłyby tafli wody. Na szczęście był rozproszony wystarczająco, żeby część jedzenia plusnęła w kałużę, co zmusiło go do zanurkowania pyskiem i poszukiwania pożywienia. Jednocześnie przestał się tak stroszyć.
– Chodź no tu. Złap najlepiej od góry i od dołu, żeby się nie przesunęło. – Trzymane przez Jonę nożyce były już gotowe do cięcia, uwolnienia pechowca więzionego przez pręt. Chiyo zaczęła szukać momentu do przemknięcia się, drepcząc trochę w miejscu.
– Trzymaj telefon. Kolację mi wisisz – mruknął Kenji, oddając pozbawione zasięgu urządzenie, które chłopak próbował przez cały czas choć trochę chronić przed wszechobecną wodą. Wyraźnie jednak ratowanie życia to było dla niego za mało.
– Hej! – spróbował zaprotestować Kenji, którego przed próbą podniesienia się do siadu powstrzymały szybko wyciągnięte dłonie Jony. Nie miał może przy sobie dużo wartościowych rzeczy, ale nadal były to jego rzeczy porwane przez nieznajomego. Z drugiej strony, chłopak nadal ściskał w dłoni telefon należący do rudowłosego, a urządzenie w ostatecznym rozrachunku warte było pewnie więcej dobytek nanashiańskiej sieroty. W plecaku było trochę drobnego, metalowego złomu, złożony koc o poszarpanych brzegach, scyzoryk wyglądający na ręcznie zrobiony, początkowo przypominający kolejny z fragmentów kolekcji złomu, owinięta reklamówką książka, parę baterii, mała latarka i zamknięte, lekko uszkodzone plastikowe pudełko o przezroczystych ściankach. W środku znajdowało się kilka onigiri z uroczymi buźkami wykonanymi z wyciętych kawałków nori.
– Mówiłam! Mówiłam, że to tu przyjdzie! – piszczała Chiyo, bojąc się podejść bliżej, żeby schować za pozostałą trójką. Choć posłuchała i nie wypuściła kolejnego pocisku w stronę rybowatego, swoją broń dalej miała w pogotowiu. Stwór obserwował ją pilnie, zjeżony i przycupnięty w takiej postawie, jakby zaraz miał ruszyć w jej kierunku. Jeśli okazałoby się, że mimo wszystko gustuje też w ludziach, dziecko byłoby dla niego na jakieś dwa kłapnięcia paszczą.
– Pewnie szczury. Zostaw te futrzane darmozjady, jeszcze cię oblezą przez te dokarmianie. – Próba Jony w zachowaniu neutralności, żeby ani nie przyznawać racji Chi, ani nie rzucać fałszywych oskarżeń na temat stanu zdrowia psychicznego nieznajomego wydawała się dość udana. Ciężko było okraść kogoś, kto i tak niczego nie posiadał, a wywalenie paru ryżowych trójkątów w kałużę nie sprawi, że zbiednieją jeszcze bardziej i umrą z głodu. Nie było z nimi aż tak źle, choć faktycznie jedzenia było trochę szkoda, żeby dzielić się nim ze szczurami. Zawsze jednak tak zwabione szczury dało się złapać i przerobić na zupę ze szczurzych ogonków.
Yokai pierwsze dwa kawałki pochwyciło jeszcze w locie, wyskakując w górę i kłapiąc szybko paszczą. Było cholernie zwinne, a gdyby nie skupianie uwagi na dziewczynce, być może pochłonąłby wszystkie onigiri nim dotknęłyby tafli wody. Na szczęście był rozproszony wystarczająco, żeby część jedzenia plusnęła w kałużę, co zmusiło go do zanurkowania pyskiem i poszukiwania pożywienia. Jednocześnie przestał się tak stroszyć.
– Chodź no tu. Złap najlepiej od góry i od dołu, żeby się nie przesunęło. – Trzymane przez Jonę nożyce były już gotowe do cięcia, uwolnienia pechowca więzionego przez pręt. Chiyo zaczęła szukać momentu do przemknięcia się, drepcząc trochę w miejscu.
– Trzymaj telefon. Kolację mi wisisz – mruknął Kenji, oddając pozbawione zasięgu urządzenie, które chłopak próbował przez cały czas choć trochę chronić przed wszechobecną wodą. Wyraźnie jednak ratowanie życia to było dla niego za mało.
Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.
- Potrzymaj dobytek brata - wraz z tymi słowami plecak Kenjiego zawisnął tuż przy Chiyo; Shin nie spodziewał się, aby dziewczynka zrobiła yokai większą krzywdę, kiedy to zajęło się pochłanianiem kolacji rannego, ale trzymana przez nią w gotowości broń nie napawała optymizmem. Działo się za dużo równoległych rzeczy, aby przemęczony umysł był w stanie panować nad przebiegiem każdej z nich. Wciąż starał się zerkać w stronę, w której nie tak dawno dostrzegał nadnaturalne stworzenie; czy w konkretnym miejscu marszczyła się woda? Czy te kilka ciśniętych w powietrze onigiri dało radę przekupić opozycję i zmusić ją do wycofania się z zasięgu ostrzału? Wreszcie spojrzał ku Chiyo, mając nadzieję, że odbierze od niego ekwipunek chłopaka, tym samym zajmując swoje ręce i przestając na jakiś czas stanowić problem do nadzoru.
Sam w tym czasie odebrał telefon, wrzucając go do tylnej kieszeni spodni. Spodziewał się, że urządzenie może być już do niczego po takiej ulewie; jego model wciąż nie plasował na najwyższych pozycjach technologicznych rankingów i Shin szczerze powątpiewał, że był wodoodporny. Przywiązywał jednak do tego zdecydowanie mniejszą wagę niż do polecenia Jony albo nawet do uwagi Kenjiego, że wisi mu kolację. Na obydwa warianty krótko przytaknął, finalnie koncentrując się na przyczynie całego zamieszania.
- Dobra - potwierdził, wyciągając ręce i zamykając palce na lodowatym metalu. Dostosował się przy okazji do poleceń kobiety; złapał pręt od góry i od dołu aż do pobielenia knykci. Przed przystąpieniem do zabiegu chciał jeszcze otrzeć o coś dłonie, ale ubrania miał przemoczone do ostatniej nitki, a wokół nie było ani jednego fragmentu, który by się do tego nadawał. Pozostała jedynie nadzieja, że bandaż owinięty wokół skóry częściowo zmniejszy ewentualny poślizg, a przy reszcie sprawdzi się siła. Zresztą...
- Pomogę przenieść Kenijego - oferta prześlizgnęła się przez zęby; być może zacisnął je z nerwów przed widokiem takiej ilości krwi i odsłoniętych, tkliwych tkanek. - Trochę się już zżyliśmy. Obydwaj mamy psi los.
Sam w tym czasie odebrał telefon, wrzucając go do tylnej kieszeni spodni. Spodziewał się, że urządzenie może być już do niczego po takiej ulewie; jego model wciąż nie plasował na najwyższych pozycjach technologicznych rankingów i Shin szczerze powątpiewał, że był wodoodporny. Przywiązywał jednak do tego zdecydowanie mniejszą wagę niż do polecenia Jony albo nawet do uwagi Kenjiego, że wisi mu kolację. Na obydwa warianty krótko przytaknął, finalnie koncentrując się na przyczynie całego zamieszania.
- Dobra - potwierdził, wyciągając ręce i zamykając palce na lodowatym metalu. Dostosował się przy okazji do poleceń kobiety; złapał pręt od góry i od dołu aż do pobielenia knykci. Przed przystąpieniem do zabiegu chciał jeszcze otrzeć o coś dłonie, ale ubrania miał przemoczone do ostatniej nitki, a wokół nie było ani jednego fragmentu, który by się do tego nadawał. Pozostała jedynie nadzieja, że bandaż owinięty wokół skóry częściowo zmniejszy ewentualny poślizg, a przy reszcie sprawdzi się siła. Zresztą...
- Pomogę przenieść Kenijego - oferta prześlizgnęła się przez zęby; być może zacisnął je z nerwów przed widokiem takiej ilości krwi i odsłoniętych, tkliwych tkanek. - Trochę się już zżyliśmy. Obydwaj mamy psi los.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Złapała plecak, przyciągając go do siebie i obejmując obiema rękami, jakby była to wyjątkowo cenna zdobycz. Wycofała się nieco pod kawałek jeszcze stabilnej ściany, obserwując yokai z czujnością polującego drapieżnika. W każdej chwili gotowa była zarzucić tobołek na ramię i znów zacząć miotać drobnymi kamykami w kierunku groźnej maszkary. Chwilowo mogła jednak dokonać zawieszenia broni, skoro przeciwnik zajęty był wyszukiwaniem ziarenek ryżu w głębokim potoku, w jaki zmieniła się zalana nieprzerwaną ulewą ulica. Rybowaty stwór zaczął się zresztą oddalać, pochłonięty do reszty uzyskanym jedzeniem, uspokajając się i z zachowania przypominając teraz niegroźnego manata skubiącego podmorską trawę w ciepłych wodach tropików.
Jona upewniła się, że nieznajomy trzyma metal w odpowiedni sposób nim przyłożyła nożyce do pręta niżej, pod linią nieprzerwanie poruszającej się wody. Naprężyła się, ściskając mocno uchwyty. Coś szczęknęło i pękło, uwalniając unieruchomioną rękę leżącego, pogruchotanego chłopaka. Kobieta szybko zaczęła szczelnie owijać dłoń Kenjiego zwojami bandaża, który czasy świetności dawno miał za sobą, wspomagając się też własną czarną chustą, żeby jak najlepiej unieruchomić kawał żelastwa sterczący z ciała kolegi. Wszystko odbywało się w akompaniamencie odgłosów cierpienia i niezadowolenia ciemnowłosego, który był o krok od rzucenia wiązanką ciężkich przekleństw. Powstrzymywał go jedynie zasięg słuchu Chiyo, przebierającej nogami w zniecierpliwieniu. Wyraźnie chciała się stąd wydostać.
– To może chcesz do nas dołączyć? – parsknął słabym głosem, chwytając się rzeczywistości ostatnimi siłami. Mimo swojego stanu, nadal próbował zadzierać nosa i korzystać z żartobliwego tonu, choć być może wyłącznie w reakcji na stresową sytuację ratował się czym mógł przed ponurymi myślami o możliwej śmierci.
– Hej, nie odpływaj mi tu! – Dłoń Jony lekko poklepała policzek chłopaka, który z trudem utrzymywał rozchylone powieki, powoli tracąc przytomność. Stracił sporo krwi, a bycie przemokniętym, wyziębionym, zmęczonym i zbolałym na spółkę z opadającym poziomem adrenaliny na pewno nie miało pozytywnego przełożenia na jego ogólny stan.
– Ha. Dobre. Odpływaj – rzucił zmagając się z niezamykaniem oczu. – Parostatkiem… w piękny rejs… – wymruczał jeszcze nim ostatecznie przegrał walkę i zamilkł.
– Świetnie. Teraz będzie się go niosło jak worek ziemniaków – westchnęła cierpiętniczo, oceniając, jak podnieść rannego, żeby nie uszkodzić mu nogi i ręki. – Cholera, żeby tylko nie miał przetrąconego kręgosłupa. Przydałaby się jakaś długa deska. Blat stołu, biurka, drzwi. – Zaczęła się rozglądać, brodząc w wodzie, szturchając nogą gruzy, odgarniając kamienie, które dało się odgarnąć. Do poszukiwań dołączyła Chi, choć zamiast krążyć, przeczesywała tylko wzrokiem pobojowisko.
Jona upewniła się, że nieznajomy trzyma metal w odpowiedni sposób nim przyłożyła nożyce do pręta niżej, pod linią nieprzerwanie poruszającej się wody. Naprężyła się, ściskając mocno uchwyty. Coś szczęknęło i pękło, uwalniając unieruchomioną rękę leżącego, pogruchotanego chłopaka. Kobieta szybko zaczęła szczelnie owijać dłoń Kenjiego zwojami bandaża, który czasy świetności dawno miał za sobą, wspomagając się też własną czarną chustą, żeby jak najlepiej unieruchomić kawał żelastwa sterczący z ciała kolegi. Wszystko odbywało się w akompaniamencie odgłosów cierpienia i niezadowolenia ciemnowłosego, który był o krok od rzucenia wiązanką ciężkich przekleństw. Powstrzymywał go jedynie zasięg słuchu Chiyo, przebierającej nogami w zniecierpliwieniu. Wyraźnie chciała się stąd wydostać.
– To może chcesz do nas dołączyć? – parsknął słabym głosem, chwytając się rzeczywistości ostatnimi siłami. Mimo swojego stanu, nadal próbował zadzierać nosa i korzystać z żartobliwego tonu, choć być może wyłącznie w reakcji na stresową sytuację ratował się czym mógł przed ponurymi myślami o możliwej śmierci.
– Hej, nie odpływaj mi tu! – Dłoń Jony lekko poklepała policzek chłopaka, który z trudem utrzymywał rozchylone powieki, powoli tracąc przytomność. Stracił sporo krwi, a bycie przemokniętym, wyziębionym, zmęczonym i zbolałym na spółkę z opadającym poziomem adrenaliny na pewno nie miało pozytywnego przełożenia na jego ogólny stan.
– Ha. Dobre. Odpływaj – rzucił zmagając się z niezamykaniem oczu. – Parostatkiem… w piękny rejs… – wymruczał jeszcze nim ostatecznie przegrał walkę i zamilkł.
– Świetnie. Teraz będzie się go niosło jak worek ziemniaków – westchnęła cierpiętniczo, oceniając, jak podnieść rannego, żeby nie uszkodzić mu nogi i ręki. – Cholera, żeby tylko nie miał przetrąconego kręgosłupa. Przydałaby się jakaś długa deska. Blat stołu, biurka, drzwi. – Zaczęła się rozglądać, brodząc w wodzie, szturchając nogą gruzy, odgarniając kamienie, które dało się odgarnąć. Do poszukiwań dołączyła Chi, choć zamiast krążyć, przeczesywała tylko wzrokiem pobojowisko.
@Warui Shin'ya
Termin: 29.06
Kolejka: 13
Spóźnienia:
— MG - 0
— Uczestnik - 0
Możesz sobie rzucić na percepcję - wzrok, jeśli dołączysz do poszukiwań.
Termin: 29.06
Kolejka: 13
Spóźnienia:
— MG - 0
— Uczestnik - 0
Możesz sobie rzucić na percepcję - wzrok, jeśli dołączysz do poszukiwań.
● Yosu
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Czy chciał się dołączyć?
- Sądzisz, że przejdę rekrutację? - Kącik ust nieco drgnął; nie mógł powstrzymać się przed cynizmem, kiedy dostrzegał ledwo przytomnego nastolatka, jego najwidoczniej spanikowaną młodszą siostrę i kogoś, kto zdawał się jedyną trzeźwo myślącą osobą, na której ostatecznie zawiesił wzrok. - Wydajecie się tacy... - hermetyczni - powiedziałby, gdyby tylko znał to określenie. Zamiast tego zniecierpliwiony kliknął językiem, nie odnajdując lepszego określenia niż: rodzinni.
Jeden epitet, a jednak aktywował dawno uśpione wspomnienia. Shinowi zdawało się, że wyczuwa zapach piątkowego obiadu; słyszy szczęk przekładanych talerzy, podeszwy stóp uderzające o (z pewnością) wypastowane podłogi. Był niemal pewien, że gdyby odwrócił spojrzenie od Jony i obejrzał się przez ramię, dostrzegłby ciepłe barwy kuchennego aneksu; za linią ścianki oddzielającej strefę jadalnianą od tej, w której jedzenie się przyrządza, widniałaby pulchna, pocieszna postać ciotki.
Być może wiedząc jak realna byłaby to wizja postanowił jednak nie łamać sobie karku. Skoncentrował się zamiast tego na wykonywanym zadaniu, popychany do działania nagłym brakiem łączności z Kenjim.
- Byłbym raczej tym gorszym kuzynem.
Szum ulewy pewnie zagłuszył nieco cierpkie słowa. Po co w ogóle je wypowiadał, skoro temat zdawał się zamknięty? Szczypiący posmak mrowił w wargi, nagle wykrzywione w lekkim grymasie rozdrażnienia. Takie to oczywiste, że wymsknęło mu się, bo naraz zdał sobie sprawę, że w najbardziej prymitywny, ludzki sposób im zwyczajnie zazdrościł. Tego, że tragedia wyzwalała ambicje, a nie szare zrezygnowanie. Że działali jak organizm - gdy jeden z nich się psuł, reszta natychmiast starała się naprawić szkody, byle znów działać poprzednim rytmem. Kiedy sondował teren w poszukiwaniu
długiej deski
blatu stołu, biurka
przeszło mu przez myśl, czy gdyby Kenji jednak odpłynął na dobre, byłby w stanie zastąpić go jako nowa część mechanizmu.
A jeżeli tak to po co dalej szukał? Po co wlazł do zrujnowanego domu, podszedł do pobojowiska, brodził w brudnej wodzie po kolana?
- Mam coś! - Tym razem nie szczędził głosu; byle przedrzeć się przez niepogodę. Musiał zagłuszyć i ją, i irytujące myśli, żeby obwieścić, że znalazł: drzwi od szafy!
Schylił się po umoczone drewno, dostrzegając wyłamane zawiasy i najeżony drzazgami kant tam, gdzie część wyposażenia huknęła wcześniej o ziemię. Szczęście w nieszczęściu, że mebel opadł na bok - tak prościej było oderwać i tak mocno nagiętą metalową część, wciąż trzymającą się reszty. Jedno mocniejsze szarpnięcie rozwiązało ten problem, pozostawiając w rękach Shin'yi spory kawał czegoś, co w najgorszych okolicznościach mogło zostać uznane za nosze.
A to były całkiem najgorsze okoliczności.
Przestępując ostrożnie nad rozwalonym kawałkiem ściany zerknął jeszcze w stronę yokai; asekuracyjnie sprawdzając czy trzyma się na odpowiednią odległość i czy Chiyo nie postanowiła jednak zgrywać bohaterki.
- Nada się?
Wiedział, że tak. Pytanie padło dla zasady; usłużnego zaznaczenia, że to Jona gra tutaj pierwsze skrzypce. Jemu przyszło w udziale słuchać wytycznych w nadziei, że realizując jej polecenia, bardziej nie zaszkodzi rannemu.
Był do pełnej dyspozycji i ta deklaracja widoczna była w jasnych ślepiach, które uniósł na kobietę, gdy tylko oparł mahoniowe drzwi obok nieprzytomnego Kenjiego.
- Sądzisz, że przejdę rekrutację? - Kącik ust nieco drgnął; nie mógł powstrzymać się przed cynizmem, kiedy dostrzegał ledwo przytomnego nastolatka, jego najwidoczniej spanikowaną młodszą siostrę i kogoś, kto zdawał się jedyną trzeźwo myślącą osobą, na której ostatecznie zawiesił wzrok. - Wydajecie się tacy... - hermetyczni - powiedziałby, gdyby tylko znał to określenie. Zamiast tego zniecierpliwiony kliknął językiem, nie odnajdując lepszego określenia niż: rodzinni.
Jeden epitet, a jednak aktywował dawno uśpione wspomnienia. Shinowi zdawało się, że wyczuwa zapach piątkowego obiadu; słyszy szczęk przekładanych talerzy, podeszwy stóp uderzające o (z pewnością) wypastowane podłogi. Był niemal pewien, że gdyby odwrócił spojrzenie od Jony i obejrzał się przez ramię, dostrzegłby ciepłe barwy kuchennego aneksu; za linią ścianki oddzielającej strefę jadalnianą od tej, w której jedzenie się przyrządza, widniałaby pulchna, pocieszna postać ciotki.
Być może wiedząc jak realna byłaby to wizja postanowił jednak nie łamać sobie karku. Skoncentrował się zamiast tego na wykonywanym zadaniu, popychany do działania nagłym brakiem łączności z Kenjim.
- Byłbym raczej tym gorszym kuzynem.
Szum ulewy pewnie zagłuszył nieco cierpkie słowa. Po co w ogóle je wypowiadał, skoro temat zdawał się zamknięty? Szczypiący posmak mrowił w wargi, nagle wykrzywione w lekkim grymasie rozdrażnienia. Takie to oczywiste, że wymsknęło mu się, bo naraz zdał sobie sprawę, że w najbardziej prymitywny, ludzki sposób im zwyczajnie zazdrościł. Tego, że tragedia wyzwalała ambicje, a nie szare zrezygnowanie. Że działali jak organizm - gdy jeden z nich się psuł, reszta natychmiast starała się naprawić szkody, byle znów działać poprzednim rytmem. Kiedy sondował teren w poszukiwaniu
długiej deski
blatu stołu, biurka
przeszło mu przez myśl, czy gdyby Kenji jednak odpłynął na dobre, byłby w stanie zastąpić go jako nowa część mechanizmu.
A jeżeli tak to po co dalej szukał? Po co wlazł do zrujnowanego domu, podszedł do pobojowiska, brodził w brudnej wodzie po kolana?
- Mam coś! - Tym razem nie szczędził głosu; byle przedrzeć się przez niepogodę. Musiał zagłuszyć i ją, i irytujące myśli, żeby obwieścić, że znalazł: drzwi od szafy!
Schylił się po umoczone drewno, dostrzegając wyłamane zawiasy i najeżony drzazgami kant tam, gdzie część wyposażenia huknęła wcześniej o ziemię. Szczęście w nieszczęściu, że mebel opadł na bok - tak prościej było oderwać i tak mocno nagiętą metalową część, wciąż trzymającą się reszty. Jedno mocniejsze szarpnięcie rozwiązało ten problem, pozostawiając w rękach Shin'yi spory kawał czegoś, co w najgorszych okolicznościach mogło zostać uznane za nosze.
A to były całkiem najgorsze okoliczności.
Przestępując ostrożnie nad rozwalonym kawałkiem ściany zerknął jeszcze w stronę yokai; asekuracyjnie sprawdzając czy trzyma się na odpowiednią odległość i czy Chiyo nie postanowiła jednak zgrywać bohaterki.
- Nada się?
Wiedział, że tak. Pytanie padło dla zasady; usłużnego zaznaczenia, że to Jona gra tutaj pierwsze skrzypce. Jemu przyszło w udziale słuchać wytycznych w nadziei, że realizując jej polecenia, bardziej nie zaszkodzi rannemu.
Był do pełnej dyspozycji i ta deklaracja widoczna była w jasnych ślepiach, które uniósł na kobietę, gdy tylko oparł mahoniowe drzwi obok nieprzytomnego Kenjiego.
percepcja - wzrok (62) - sukces;
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Jona powstrzymała Kenjiego przed odpowiedzią, żeby nie tracił cennej energii. Na niewiele się to zdało – dość szybko opadł z sił do reszty, odmeldowując się z przytomności i pozostawiając kobietę samą z tym zawieszonym w powietrzu stwierdzeniem. Obróciła twarz w kierunku Shin’yi, przypatrując mu się chwilę w milczeniu. Nie było łatwo się przyjrzeć, maseczka zasłaniająca połowę twarzy utrudniała identyfikację, a jedynym charakterystycznym punktem mogły być rude włosy. Dość niecodzienna barwa jak na te strony. Chyba, że pod postacią nałożonej na głowę farby, choć to by implikowało, że osobnika stać, by wywalać kasę na nagłe zachcianki.
– Nie mamy swoich rodzin, więc ją założyliśmy – wzruszyła ostatecznie ramionami. – W Kyoken nie porzucamy nikogo, każdy jest tak samo ważny i cenny. – Nawet, jeśli większa rodzina oznaczała więcej gęb do wykarmienia i konieczność zdobycia większej ilości zasobów do przeżycia, liczebność odblokowywała większe możliwości. Wachlarz zdolności, którym dysponowali członkowie, był dość szeroki, choć nadal na tyle mały, by nie wieść życia w dostatku. Ulewa przyczyniła się też do przetrzebienia ich szeregów. Kilka osób zginęło na skutek osuwisk i lawin błotnych, parę dorwały choroby, których nie byli w stanie wyleczyć. Nawet teraz ryzykowali utratę kolejnych osób, byle tylko ocalić jednego ze swoich.
– Zwykle nie przyjmujemy obcych, ludzi spoza Nanashi. Nie wiedzą jak to jest walczyć o przetrwanie, nie rozumieją naszych motywów, gardzą nami. – Z lekkim chlupotem duży kawałek gruzu został przepchnięty na bok, kiedy postawna postać torowała sobie drogę przez te pobojowisko. Chiyo w tym czasie przykucnęła przy nieprzytomnym chłopaku ze zmartwioną miną, ciągle przyciskając jego plecak do swojego wychudzonego ciałka. Yokai buszujące w wodzie zdążyło się już oddalić, prawdopodobnie szukając kolejnych łatwych do zdobycia kąsków. – Pomogłeś nam, chociaż mogłeś pójść w swoją stronę. To duży plus. Kolejnym byłoby, gdybyśmy się w trójkę wstawili za twoją kandydaturą. Decydujący głos i tak miałby nasz lider. Może poddałby cię jakiejś próbie lojalności.
Zagrzechotało połamane krzesło, które zostało niezbyt delikatnie odłożone na bok. Kobieta nie znalazła nic, co przydałoby się do przetransportowania kolegi, ale tu znów niczym wybawiciel wyskoczył Warui ze swoim znaleziskiem. Kiwnęła głową w odpowiedzi.
– Pomóż go na nich ułożyć. Tylko ostrożnie. – Ustawiła się przy głowie Kenjiego, rzucając do Chiyo, żeby spróbowała ją przytrzymać, ale dość sztywno. Na trzy-cztery zakomenderowała uniesienie nastolatka – nie tak ciężkiego, jak się okazało. Większość wagi pewnie stanowiła gruba, przemoczona bluza, ale tego można było się spodziewać po sierocie ze slumsów.
– Dobra, teraz jest szansa, że nie uszkodzimy paczki w transporcie. Wygodne to nie będzie, ale we dwójkę damy radę. Gotów do drogi?
– Nie mamy swoich rodzin, więc ją założyliśmy – wzruszyła ostatecznie ramionami. – W Kyoken nie porzucamy nikogo, każdy jest tak samo ważny i cenny. – Nawet, jeśli większa rodzina oznaczała więcej gęb do wykarmienia i konieczność zdobycia większej ilości zasobów do przeżycia, liczebność odblokowywała większe możliwości. Wachlarz zdolności, którym dysponowali członkowie, był dość szeroki, choć nadal na tyle mały, by nie wieść życia w dostatku. Ulewa przyczyniła się też do przetrzebienia ich szeregów. Kilka osób zginęło na skutek osuwisk i lawin błotnych, parę dorwały choroby, których nie byli w stanie wyleczyć. Nawet teraz ryzykowali utratę kolejnych osób, byle tylko ocalić jednego ze swoich.
– Zwykle nie przyjmujemy obcych, ludzi spoza Nanashi. Nie wiedzą jak to jest walczyć o przetrwanie, nie rozumieją naszych motywów, gardzą nami. – Z lekkim chlupotem duży kawałek gruzu został przepchnięty na bok, kiedy postawna postać torowała sobie drogę przez te pobojowisko. Chiyo w tym czasie przykucnęła przy nieprzytomnym chłopaku ze zmartwioną miną, ciągle przyciskając jego plecak do swojego wychudzonego ciałka. Yokai buszujące w wodzie zdążyło się już oddalić, prawdopodobnie szukając kolejnych łatwych do zdobycia kąsków. – Pomogłeś nam, chociaż mogłeś pójść w swoją stronę. To duży plus. Kolejnym byłoby, gdybyśmy się w trójkę wstawili za twoją kandydaturą. Decydujący głos i tak miałby nasz lider. Może poddałby cię jakiejś próbie lojalności.
Zagrzechotało połamane krzesło, które zostało niezbyt delikatnie odłożone na bok. Kobieta nie znalazła nic, co przydałoby się do przetransportowania kolegi, ale tu znów niczym wybawiciel wyskoczył Warui ze swoim znaleziskiem. Kiwnęła głową w odpowiedzi.
– Pomóż go na nich ułożyć. Tylko ostrożnie. – Ustawiła się przy głowie Kenjiego, rzucając do Chiyo, żeby spróbowała ją przytrzymać, ale dość sztywno. Na trzy-cztery zakomenderowała uniesienie nastolatka – nie tak ciężkiego, jak się okazało. Większość wagi pewnie stanowiła gruba, przemoczona bluza, ale tego można było się spodziewać po sierocie ze slumsów.
– Dobra, teraz jest szansa, że nie uszkodzimy paczki w transporcie. Wygodne to nie będzie, ale we dwójkę damy radę. Gotów do drogi?
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Też nie posiadam swojej rodziny - miał na końcu języka, ale choć wokół ulewa szumiała do utraty zmysłów, w gardle nagle mu zaschło. Nie chciał przypominać sobie tych paru zakonserwowanych kadrów jakie wciąż posiadał w najniższych, najbardziej oddalonych półkach pamięci. Starał się tego nie dotykać, żeby pewnego dnia nie zauważyć przeterminowania; nie sięgnąć nic ze świadomością, że w środku nie zastanie tego, czym tak szalenie chciał się nasycić. Wolał trwać w naiwnym przekonaniu, że w każdej chwili może po prostu przypomnieć sobie jej okrągłą, niemal dziecięcą twarz, jej styl ubioru i wartki rytm kroków i wolał wmawiać sobie, że nie musi ani sobie, ani nikomu więcej udowadniać przejrzystości tych wspomnień. Teraz, widząc abstrakcyjną próbę uratowania ochłapu cudzego istnienia, coś ścisnęło go w krtani. Żył ze stanowczością, że matka oddała za niego najlepsze lata; że w jego ochronie padła ofiarą mordercy, traktując to jako rodzicielski obowiązek. Zapewne niczego nie żałowała; nie wahała się nawet przed podjęciem ryzykownych decyzji, bo do ostatniej krwinki i do ostatniego impulsu była zaprogramowana tak, aby ustrzec potomstwo przed wszelkim cierpieniem; płacąc za to każde koszty. Tymczasem starania nic nie dawały i dopiero jej gwałtowne odejście wyrwało go z murów getta. Poznał świeży zapach pościeli i suche, miękkie tkaniny koszulek. Zaznał dostatku, od którego z chuderlawej karykatury przemienił się w opasłą, flegmatyczną mieszankę tłuszczu i niezdarności. Zatracał się w normalnym życiu, czasami naprawdę zapominając, że pod każdą szkatułką z drogocennymi klejnotami zbiera się kurz i brud. Mógł wyrzucić z szafy połatane łachmany i wypełnić ją nowymi zestawami ubrań; mógł też nauczyć się gotować ze składników, na których ceny nawet nie patrzył - bo przestał mieć taką potrzebę. Mógł wiele w sobie zmienić, ale gdzieś podskórnie dalej buzowała w nim krew znająca pęd przetrwania, więc zanim zdążył ugryźć się w język, wtrącił nadgorliwe: jestem z Nanashi - jakby zarzucał jej obrazę; jakby fakt, że uwaga, że nie pasował do tych szaroburych dróg i nagich kamiennych budynków była dla niego sprzedanym policzkiem.
- Udało mi się znaleźć pracę, ale wciąż mieszkam na samych obrzeżach Karafuruny. Jedna ulica dzieli mnie od przekroczenia slumsów. - Z niewiadomych powodów chciał jej powiedzieć więcej. Wyznać, że wyrwał się z tej dzielnicy, ale stale wracał, jakby niewidzialna nić przyszyta do jego jestestwa zwijała się na szpulę z drugiego końca, przyciągając go w samo centrum tego syfu ilekroć tylko tracił czujność. Szukał tu poszlak i dowodów. Odwiedzał rodzinny dom; niezamieszkany od lat, zapuszczony, splądrowany, nienadający się nawet jako prowizoryczne lokum dla pozbawionych swojego kąta. Chciał udowodnić, że wie co znaczy pić nieprzefiltrowaną wodę; liczyć każdy dzień i bać się nocy. Jakby to było coś, czym w ogóle warto się chwalić.
- Mam tu kilka niezałatwionych spraw - ciągnął dalej, gdzieś między poleceniami Jony, do których zaskakująco potulnie się odnosił. Na trzy-czte-ry uniósł Kenjiego, wcześniej łapiąc go pod biodra, jedną z rąk asekurując uszkodzoną nogę. Nie znał się na medycynie, ale założył, że lepiej wpierw obrócić go stosunkowo pokracznie górną partią, a resztę władować już ostrożniej, po prostu przekręcając korpus wraz z przemieszczeniem uda. - Pomoc większej grupy by mi się przydała - dodał, wsuwając palce pod szorstki fragment prowizorycznych noszy. Czuł pracę mięśni, których spięcie usztywniło plecy, gdy tylko dźwignął wcale nie tak wielki ciężar chłopaka. Rzeczywiście znaczna część jego wagi to pewnie przemoczony ubiór; pod fałdami zmechaconej bluzy musiał być chuderlawy.
- Gotów, jasne - przytaknął, poprawiając chwyt lewej, obandażowanej ręki. - Na rozmowę z liderem też. Cholera, czemu nie? Dorywczo i tak robię jako kurier. - Choć niekoniecznie dostarczając półprzytomnych, rannych do nieprzytomności, osieroconych dzieciaków.
- Udało mi się znaleźć pracę, ale wciąż mieszkam na samych obrzeżach Karafuruny. Jedna ulica dzieli mnie od przekroczenia slumsów. - Z niewiadomych powodów chciał jej powiedzieć więcej. Wyznać, że wyrwał się z tej dzielnicy, ale stale wracał, jakby niewidzialna nić przyszyta do jego jestestwa zwijała się na szpulę z drugiego końca, przyciągając go w samo centrum tego syfu ilekroć tylko tracił czujność. Szukał tu poszlak i dowodów. Odwiedzał rodzinny dom; niezamieszkany od lat, zapuszczony, splądrowany, nienadający się nawet jako prowizoryczne lokum dla pozbawionych swojego kąta. Chciał udowodnić, że wie co znaczy pić nieprzefiltrowaną wodę; liczyć każdy dzień i bać się nocy. Jakby to było coś, czym w ogóle warto się chwalić.
- Mam tu kilka niezałatwionych spraw - ciągnął dalej, gdzieś między poleceniami Jony, do których zaskakująco potulnie się odnosił. Na trzy-czte-ry uniósł Kenjiego, wcześniej łapiąc go pod biodra, jedną z rąk asekurując uszkodzoną nogę. Nie znał się na medycynie, ale założył, że lepiej wpierw obrócić go stosunkowo pokracznie górną partią, a resztę władować już ostrożniej, po prostu przekręcając korpus wraz z przemieszczeniem uda. - Pomoc większej grupy by mi się przydała - dodał, wsuwając palce pod szorstki fragment prowizorycznych noszy. Czuł pracę mięśni, których spięcie usztywniło plecy, gdy tylko dźwignął wcale nie tak wielki ciężar chłopaka. Rzeczywiście znaczna część jego wagi to pewnie przemoczony ubiór; pod fałdami zmechaconej bluzy musiał być chuderlawy.
- Gotów, jasne - przytaknął, poprawiając chwyt lewej, obandażowanej ręki. - Na rozmowę z liderem też. Cholera, czemu nie? Dorywczo i tak robię jako kurier. - Choć niekoniecznie dostarczając półprzytomnych, rannych do nieprzytomności, osieroconych dzieciaków.
– Oho – zamruczała Jona, przez krótką chwilę intensywniej lustrując męską sylwetkę. Próbowała doszukać się czegoś znajomego w rudowłosej postaci, ale Nanashi było na tyle duże, żeby uniemożliwić kojarzenie choćby z widzenia każdego jej mieszkańca. W dodatku zajmowała się bardziej wewnętrznymi sprawami Kyoken, a przez to nie bywała na „patrolach”, skacząc po dachach z tymi bardziej zwinnymi i najczęściej – młodszymi koleżankami oraz kolegami. Przedzieranie się przez betonową dżunglę, znajomość skrótów i interesowanie się każdym obcym stawiającym stopę na ich terenach nie było jej działką. – Czyli jeden z tych farciarzy – pociągnęła zaczętą myśl, ale na tym poprzestała. Znała parę Psów, którym powiodło się w życiu na tyle, by wyrwać się ze skrajnej biedy do po prostu biedy, ale takiej, w której wiąże się koniec z końcem i nie martwi o kilkudniowe głodowanie. Zawsze życzyła im jak najlepiej, a większość nie zapominała, skąd pochodziła i wciąż w ten czy inny sposób próbowali pomóc rodzinie. To, że nieznajomy pochodził z tych okolic, również działało na jego korzyść, jeśli faktycznie rozważał przywdzianie ich barw.
Gdyby zależało to tylko od Jony, pewnie byłaby bardzo sceptyczna względem przyjęcia kogoś, kogo imienia nadal nie poznała. Mogła jednak poświadczyć, że choć zachowywał się momentami dziwnie, pomagał do samego końca przy Kenjim zamiast po prostu odejść i zająć się własnymi problemami. Chiyo wpatrywała się w swojego wybawcę niemal jak w obrazek – dla niej był pogromcą bestii i rycerzem, choć bez rumaka. Równość wśród rezydentów sierocińca zakładała, że i ona ma prawo do wypowiedzi. Gdyby nie nieoczekiwana pomoc ze strony yurei, być może skończyłaby podobnie do brata, a może nawet gorzej – w przepastnym brzuchu łuskowatego stwora, który chapnąłby ją na jeden kęs. Jeśli zaś chodziło o samego Kenjiego, to nie miał powodu stawać na drodze nowemu rekrutowi. Sam zresztą wyjechał z tym pomysłem, który nie wydawał się aż tak bardzo majaczeniem cierpiącego, zestresowanego dzieciaka. Mógł się co najwyżej trochę boczyć za wywalenie jedzenia do wody, ale to nic, czego nie dałoby się naprawić w dość szybki i prosty sposób. Można się wręcz pokusić o stwierdzenie, że przekupiony odrobiną żarcia podpisałby się pod wszystkim.
– Cóż… W sumie to wisimy ci teraz przysługę. – Egzystując w takich warunkach nie dało się wierzyć w bezinteresowność. Zawsze było coś za coś, a lepiej było nie zostawiać spłaty długu na bliżej nieokreślony termin. To mogło obrócić się przeciwko nim, gdyby ktoś zażądał czegoś wyjątkowo… niewygodnego w realizacji. – Będziemy mogli o tym pogadać jak już usiądziemy w suchszym miejscu. Co prawda dach nam w wielu miejscach przecieka po tylu miesiącach, ale nadal to lepsze niż to, co się dzieje na zewnątrz.
Jona uniosła „nosze” po swojej stronie, nawigując w kierunku siedziby. Przeprawa nie była ani przyjemna, ani specjalnie wygodna – wszędzie było mokro, a przedzierający się miejscami wiatr wychładzał oblepione przemoczonymi ubraniami ciała. Przynajmniej nie było już tak lodowato zimno jak parę miesięcy temu, gdzie mróz zmrażał miejscami kałuże i tworzył małe lodowce. Kobieta starała się jednak unikać głębokich kałuż, a jeśli po drodze występował choć kawałek daszku – przeprawiać się pod nim. Droga w istocie nie była aż tak daleka. Dłużyła się głównie za sprawą ciężaru nieprzytomnego nastolatka, ale gdyby nie on, drogi tej nigdy by nie musieli odbyć. Cel z kolei mógł być dla Shin’yi nowym etapem w życiu lub chociaż przystankiem albo parkingiem, na którym zaopatrzy się w środki do załatwiania swoich spraw.
Gdyby zależało to tylko od Jony, pewnie byłaby bardzo sceptyczna względem przyjęcia kogoś, kogo imienia nadal nie poznała. Mogła jednak poświadczyć, że choć zachowywał się momentami dziwnie, pomagał do samego końca przy Kenjim zamiast po prostu odejść i zająć się własnymi problemami. Chiyo wpatrywała się w swojego wybawcę niemal jak w obrazek – dla niej był pogromcą bestii i rycerzem, choć bez rumaka. Równość wśród rezydentów sierocińca zakładała, że i ona ma prawo do wypowiedzi. Gdyby nie nieoczekiwana pomoc ze strony yurei, być może skończyłaby podobnie do brata, a może nawet gorzej – w przepastnym brzuchu łuskowatego stwora, który chapnąłby ją na jeden kęs. Jeśli zaś chodziło o samego Kenjiego, to nie miał powodu stawać na drodze nowemu rekrutowi. Sam zresztą wyjechał z tym pomysłem, który nie wydawał się aż tak bardzo majaczeniem cierpiącego, zestresowanego dzieciaka. Mógł się co najwyżej trochę boczyć za wywalenie jedzenia do wody, ale to nic, czego nie dałoby się naprawić w dość szybki i prosty sposób. Można się wręcz pokusić o stwierdzenie, że przekupiony odrobiną żarcia podpisałby się pod wszystkim.
– Cóż… W sumie to wisimy ci teraz przysługę. – Egzystując w takich warunkach nie dało się wierzyć w bezinteresowność. Zawsze było coś za coś, a lepiej było nie zostawiać spłaty długu na bliżej nieokreślony termin. To mogło obrócić się przeciwko nim, gdyby ktoś zażądał czegoś wyjątkowo… niewygodnego w realizacji. – Będziemy mogli o tym pogadać jak już usiądziemy w suchszym miejscu. Co prawda dach nam w wielu miejscach przecieka po tylu miesiącach, ale nadal to lepsze niż to, co się dzieje na zewnątrz.
Jona uniosła „nosze” po swojej stronie, nawigując w kierunku siedziby. Przeprawa nie była ani przyjemna, ani specjalnie wygodna – wszędzie było mokro, a przedzierający się miejscami wiatr wychładzał oblepione przemoczonymi ubraniami ciała. Przynajmniej nie było już tak lodowato zimno jak parę miesięcy temu, gdzie mróz zmrażał miejscami kałuże i tworzył małe lodowce. Kobieta starała się jednak unikać głębokich kałuż, a jeśli po drodze występował choć kawałek daszku – przeprawiać się pod nim. Droga w istocie nie była aż tak daleka. Dłużyła się głównie za sprawą ciężaru nieprzytomnego nastolatka, ale gdyby nie on, drogi tej nigdy by nie musieli odbyć. Cel z kolei mógł być dla Shin’yi nowym etapem w życiu lub chociaż przystankiem albo parkingiem, na którym zaopatrzy się w środki do załatwiania swoich spraw.
@Warui Shin'ya
Wątek zakończony.
Waru po rozmowie z Ryujinem może dołączyć do Kyoken dzięki wstawiennictwu postaci, którym pomógł. Rozliczenie tutaj, dziękuję za udział
Wątek zakończony.
Waru po rozmowie z Ryujinem może dołączyć do Kyoken dzięki wstawiennictwu postaci, którym pomógł. Rozliczenie tutaj, dziękuję za udział
● Yosu
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
maj 2038 roku