Była godzina dziewiąta rano w poniedziałek. Dwa czarne wany podjechały pod dom Howensów przywożąc na miejsce siedmioro uczestników programu. Dom otaczał prawie trzymetrowy, kamienny mur, przez który nie byliście w stanie niczego dostrzec.
- Postawiliśmy ten mur specjalnie na potrzeby programu! - powiedział z uśmiechem Charlie Benett, niemal dumnie, jakby dokonał czegoś niesamowitego, producent stacji telewizyjnej TTV. Był to dość niski mężczyzna, nieco przysadzisty o grubym wąsie, którego moda przeminęła chyba z dziesięć lat temu. Był lipiec, temperatura pomimo porannej pory zaczynała doskwierać. Było chyba z trzydzieści stopni w cieniu, a przecież nie było nawet południa.
- Przez czternaście dni będziecie odcięci zupełnie od świata. Zero kontaktu z rodzinami, przyjaciółmi, z nami. W zamrażalce i lodówce macie zapasy jedzenia na czternaście dni, a woda w kranie jest zdatna do picia. To co? - klasnął w dłonie, uśmiechając się promiennie spoglądając na każdego z was po kolei.
- To do zobaczenia! - pomachał wam, kiedy przekraczaliście metalowe drzwi, które bardziej przypominały zabezpieczenie, jakie stosuje się przy różnego rodzaju sejfach, aniżeli domach. Z drugiej strony ich grubość i ciche skrzypnięcie, gdy zamykały się za wami dodawały jedynie klimatu. Po chwili mogliście usłyszeć metalowy odgłos łańcucha, a na koniec pstryknięcie kłódki.
Staliście w siódemkę przed staro wyglądającym domem, w którym już na pierwszy rzut oka nikt nie mieszkał od paru dobrych lat. Trawa dookoła sięgała niemalże łydek i jeżeli kiedykolwiek była tutaj jakaś ścieżka - już dawno zniknęła pod naporem chwastów i gąszczy. Ciemna cegła domu straszyła wyblakłym kolorem, a w wielu miejscach odpadał tynk, z kolei na dachu mogliście dostrzec brak paru dachówek. Do starych, odrapanych i drewnianych drzwi prowadziły trzy schodki zbudowane z drewna, a każdy stawiany krok na nich niósł ze sobą dziwnie brzmiące skrzypienia, jakby w każdej chwili miały się zarwać.
Po wejściu do domu od razu w wasze nozdrza uderzył zapach stęchlizny oraz gęsty zaduch. Brudne i zakurzone podłogi od lat nie widziały szczotki i mydła, tak samo ściany, w których rogach znajdowały się grube pajęczyny. Tapety w blade kwiaty w wielu miejscach odpadały grubymi warstwami, a wszystko dookoła, zaiste, wyglądało gorzej od przysłowiowych "spartańskich warunków". A wy mieliście tu spędzić czternaście długich dni i nocy.
-------
Mapy:
- Spoiler:
- Termin na odpisy: 04.05 23:59
Nie obowiązują kolejki. Możecie pisać ile potrzebujecie. Jeżeli będziecie potrzebowali interwencji MG przed upływem terminu - oznaczcie mnie.
Z niektórymi z was mogę czasami prowadzić mini fabułę na pw, by nie psuć rozrywki innym.
@Ejiri Carei @Hasegawa Izaya @Yakushimaru Seiya @Shiba Ookami @Warui Shin'ya @Isei Yoshiro @Saga-Genji Momoka
Warui Shin'ya, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Itou Alaesha, Matsumoto Hiroshi and Saga-Genji Momoka szaleją za tym postem.
Pierwszy zareagował Seiya, dając upust nagromadzonej wściekłości. Jego krzyk nawołujący.... nawet nie wiadomo dokładnie kogo, rozdarł się po domu w akompaniamencie odgłosów dochodzących z góry. Młody chłopak zamachnął się ciskając krzesłem prosto w okno, i choć szanse na powodzenie zdawały się znikome, to jednak cel został osiągnięty. Szyba pękła w kilku miejscach, a sporej wielkości odłamki posypały się na ziemię, wpuszczając do zatęchłego pomieszczenia nieco powietrza. Yakushimaru stanął pod schodami, trzymając mocno w dłoniach kolejne krzesło, przygotowany do konfrontacji z niewidzialnym przeciwnikiem, gdyż kroki nagle ucichły.
Carei jakby natchniona nową dawką niepohamowanej odwagi, dobiegła do rozbitego okna i podjęła desperacką próbę oczyszczenia ewentualnej drogi ucieczki, co było dość utrudnione z powodu sporej ilości walającego się dookoła szkła. Musiała uważać nie tylko pod nogi, ale również by nie zranić ręki, której materiał nie był w stanie w stu procentach ochronić. Na dodatek poczuła kolejny, przeszywający ból w ramieniu, gdy pękł następny kokon, a z jego dziury wyłonił się czarny, kosmaty odwłok małego pajęczaka.
Natomiast Shin'ya dopadł do drzwi, na które naparł barkiem. Drzwi zadrżały boleśnie w zawiasach, i wystarczyło jeszcze raz je uderzyć, by rozsypały się, jednakże został zmuszony zaprzestać czynności gdy usłyszał za sobą dźwięk przypominający szarżującego nosorożca. Niemal w ostatniej chwili odskoczył na bok, gdy Shiba staranował drzwi. Stare drewno pękło, zawiasy puściły, a przed wami pojawiło się zbawienne wyjście na zewnątrz. Olbrzymi mężczyzna zachwiał się i opadł ciężko na kolano, czując, jak w jego głowie panuje istny chaos, do tego piekące plecy zdawały się boleśnie nasilać.
I gdy już perspektywa ucieczki mogła napełnić ich serca nadzieją, na schodach rozbrzmiał dźwięk rumoru, przypominający szybkie zbieganie, wprost w Seiye, który wciąż stał u ich podnóży, gotowy do ataku w asyście Isei'a znajdującego się kawałek obok.
Kroki były coraz bliżej, choć przeciwnika nie było widać.
A potem ponownie ucichły. Na sekundę, zaledwie jeden oddech, gdy żyrandol nad głową Seiyi zatrzeszczał niebezpiecznie, by ostatecznie runąć w dół, wprost na mężczyznę. Ten jednak w ostatniej chwili odskoczył w bok, unikając przygniecenia, który zapewne skończyłby się śmiercią, łapiąc za ramię Isei'a, co uchroniło go przed upadkiem z powodu utraty równowagi.
-------
Shin'ya - rzut na siłę (sukces)
Seiya - rzut na zręczność (sukces)
Shiba - rzut na wytrzymałość i siłę (sukces)
Rzuty
- Termin na odpisy: 20.09. 23:59
@Ejiri Carei @Yakushimaru Seiya @Shiba Ookami @Warui Shin'ya @Isei Yoshiro
Warui Shin'ya, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
JESZCZE RAZ PRZEPRASZAM .-.
Warui Shin'ya and Isei Yoshiro szaleją za tym postem.
Warui i Shiba przyczynili się do wywalenia drzwi. Mieli już dwie drogi ewentualnej ucieczki, a to rokowało dla nich dużo lepiej. Dom był iście nawiedzony, skoro wszystkie drzwi i okna były w stanie zamknąć się jednocześnie. Może cieniem nadziei Yoshiro łudził się, że to automatyczne przełączniki sterowane przez zapomnianych już przez nich twórców programu, choć raczej sam w to nie wierzył. Być może, jeśli teraz uda im się zbiec, to tuż za murem wysypie się na nich konfetti, albo ekipa w terenowych namiotach i budkach do nagrywania zacznie śmiać się z nich do rozpuku, bo po prostu wszystko, co tutaj zobaczyli przywidziało im się, a on zostali naćpani jakimiś narkotykami — na co pewnie mimo wszystko nawet zgodzili się podczas podpisywania mglistej umowy. Isei miał to jednak całkowicie gdzieś i chciał stąd jak najszybciej zwiać. Zabrać ze sobą wszystkich i sprawić, aby byli bezpieczni. Nie chciał już widzieć żadnych więcej straszydeł ani trupów — niezależnie czy były prawdziwe, czy nie. Na razie czekał w pogotowiu. Kroki Kogoś to rozbrzmiewały, to cichły, jednak w powietrzu cały czas odczuwał wyraźną obecność. Nie wiedział skąd do końca może zostać przypuszczony atak. Dźwięki docierały z okolic schodów, ale może zaraz coś wyskoczy na nich z dziury w ścianie, a może zupełnie z nikąd objawi się przed ich oczami. Był bardzo czujny i rzeczywiście — jego stanie jak kołek na coś się przydało. Zauważył, a może nawet bardziej usłyszał, drganie żyrandola tuż nad głową Yakushimaru. Zdążył wyciągnąć w jego kierunku ramię, którego się chwycił.
— Kurwa, żyjesz? — No przecież, że żył. Natomiast huk żyrandola, od którego aż zabolały uszy i zazgrzytały zęby sprawił, że wolał dopytać.
Mieli otwarte drogi ucieczki — przynajmniej na ten moment wywalone drzwi zdawały się pewniejszą opcją.
— Uciekajcie! — Isei staną u podnóża schodów, tuż obok ciała Hasegawy. Ściągnął ich prowizoryczną linę z ramienia i rzucił ją do Waruia. Potem wyciągnął z pochwy maczetę i czekał na atak.
Ejiri Carei and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
- To nie było potrzebne! - sarknięciu towarzyszyło gwałtowne okręcenie się. Choć słowa skierował do Ookamiego, wzrokiem szukał już pozostałych. Chciał skontrolować, czy wszyscy rzeczywiście są w stanie przemknąć przez próg, wzrokiem krążył przede wszystkim za Ejiri. Przez chaos otoczenia ledwo dobiła się do niego uwaga, że z jej obrażeń wykluwają się pająki. Jeżeli odczuł zaskoczenie, nie dał tego po sobie poznać. W dwóch susach dopadł do niej i dotknął ostrożnie jej ramienia. Dłoń przemknęła dalej, na jej plecy i lekko pchnęła w kierunku drzwi.
- Szybko, szybko, szybko.
Żyrandol trząsł się i kiedy huknął o ziemię, Warui stracił pół kroku. Działo się tak dużo, że nie potrafił objąć wszystkich wydarzeń jednocześnie. Kątem oka wychwycił klęczącego na zewnątrz Shibę, omsknął się jeszcze o krwawiące rany Carei i dopiero wtedy dotarło do niego, że Yakushimaru wraz z Iseiem tylko cudem uniknęli zmiażdżenia. Na końcu języka miał jakiś głupi tekst, ale nie zdążył go wypowiedzieć, bo przez pomieszczenie leciała lina, a on nie przepuści żadnej okazji, bo fajnie, kiedy cokolwiek postanowi wreszcie na ciebie polecieć.
Wychodząc już z domu, złapał więc zwój, nie do końca wiedząc, co z tym poczynić, choć w miarę upływających sekund zaczynało do niego docierać, że naprawdę zamierzają przejść przez mur; że w czasie, gdy on szarpał się z Seiyą na górze, robili coś pożytecznego - pletli z prześcieradeł sznur.
O co zamierzali go jednak zawiązać?
Nie było tu drzew.
- Shiba, trzymasz się? - Za pytaniem kryło się jednak coś innego; gorszego i bardziej wycieńczającego. Chodziło o to, aby ich podsadził.
Kto jednak podsadziłby jego?
Plan najwidoczniej kreowany był na bieżąco i Shin zdał sobie sprawę, że on albo Seiya będą tu dość kluczowi. Jeden z nich będzie musiał wejść pierwszy, aby asekurować resztę. Drugi zostać na dole, jako jeden z pary najmniej poszkodowanych - wszystko w razie, gdyby trzeba było jednak kogoś kontuzjowanego wspomóc.
- Yakushimaru. - Kiwnął na niego, oglądając się przez ramię.
Ejiri Carei, Yakushimaru Seiya and Isei Yoshiro szaleją za tym postem.
Kolejne uderzenia, jak echo odbijało się przez czaszkę. Napinała ramiona, raz, drugi i trzeci, gdy najpierw z hukiem wyleciały drzwi z podwójną siłą, potem z zamarłym przerażeniem patrzyła, jak stary żyrandol rozbija się o podłogę. Nawet gdyby chciała krzyknąć, wciąż czuła duszne splątanie w krtani, szukając - żywych na szczęście - Iseia i Seyię. To sprawiało, że wyrywała się z zamrożenia wolno, reagując dopiero na ponaglający do przodu, do wyjścia dotyk Waruia na plecach. Nie zawahała się więcej, przemykając przez drzwi, oglądając za siebie tylko, czy pozostali - idą. Łącznie z potężną sylwetką poranionego Shiby, o którego ramię oparła się, chcąc - być może samym dotykiem, obecnością - przypomnieć, by ruszyli dalej. Najdalej jak się dało. A przede wszystkim, że nie chciała zostać sama. Ani tu, ani poza murem. Ten fakt napędzał ją najmocniej, nawet jeśli całe ciało drżało i nie miała pojęcia, ile - jest w w takim stanie pociągnąć. Ile są w stanie.
- Nie zostawajcie w tyle, proszę - błagała właściwie. Zatrzymała się odwracając spojrzenie w stronę rozwartego wejścia i pogrążonych w cieniu nawiedzonego budynku postaci.
Już wystarczy.
Warui Shin'ya, Yakushimaru Seiya and Isei Yoshiro szaleją za tym postem.
Krzesło upadło na podłogę i stało się jedynym celem lecącego w dół żyrandola. Yakushimaru przyglądał się zniszczonemu kandelabrowi, oddychając ciężko, jakby ten ułamek sekundy walki o swój dobrostan kosztował go wiele wysiłku. Nieświadomie zaciskał palce na ramieniu Iseia, wbijając je w jego ciało mocniej niż było to konieczne. Dopiero słysząc zadane przez niego pytanie, wrócił z powrotem na ziemię i rozluźnił palce, w milczeniu kiwając głową, jak ktoś, kto otrząsał się z nagłego szoku, który na moment odciął go od harmidru dookoła (choć sam przed momentem narobił go najwięcej).
— Ten kutas cały czas tu jest — rzucił tak, jakby był to największy problem i w pewnym sensie był. Nawet jeśli perspektywa ucieczki stała się bardziej prawdopodobna, Seiyi nie podobało się to, że coś, co wywołało tyle zniszczeń i próbowało ich zabić, wciąż miało sobie tu spokojnie egzystować. Zamiast zwrócić uwagę na zniszczone drzwi, rozglądał się dookoła, jakby szukał czegokolwiek, co naprowadziłoby go na obecność napastnika – cienia na ścianie, ręki wysuwającej się z utorowanego przez niego przejścia w ścianie, przypadkowo przesuwającego się przedmiotu.
„Yakushimaru.”
Na moment paranoicznie wierzył, że przemawia do niego obcy głos, ale szybko dotarło do niego, że ten głos był już dla niego całkiem znajomy. Powiódł wzrokiem ku rudowłosemu i odruchowo naparł na ramię Yoshiro, by wymusić na nim ruszenie w stronę drzwi wyjściowych.
— Dobra kurwa, wypierdalać stąd — warknął, powoli odzyskując rezon. Zachowywał się tak, jakby wyrzucał ich z własnego domu, ale w praktyce też skierował swoje kroki ku wyjściu, nawet jeśli jedna myśl nie dawała mu spokoju. Trzymając się na samym końcu, obejrzał się za siebie przez ramię, zerkając ku tajemniczym schodom prowadzącym w dół. — Nadal to robimy? — spytał Waruiego, gdy dołączył do reszty. Oboje planowali spalić tę ruderę, ale teraz, gdy znaleźli się na zewnątrz, powrót do środka nagle stanął pod znakiem zapytania.
Słysząc błagalny ton dziewczyny, opuścił na nią wzrok i przyjrzał się jej spod zmarszczonych brwi. Wszyscy mieli przechlapane po równo i może powinien wykazać się większą wyrozumiałością, ale nadal był zły, że nie zdecydowała się ruszyć w drogę po pomoc już pół godziny temu.
— To ty miałaś nas kurwa zostawić w tyle — przypomniał. Robił to tylko dla zasady, a raczej z braku umiejętności powstrzymywania komentarzy, które same ładowały mu się na koniec języka. — Rudy pójdzie pierwszy i odbierze cię po drugiej stronie. Pasuje? A to już kurwa nie będzie potrzebne. — Bezceremonialnie chwycił za linę z prześcieradeł, która miała być przeznaczona tylko dla czarnowłosej, i wyrwał ją z rąk Shin’yi, ale w ostatniej chwili powstrzymał się od zrzucania materiału na podłogę, przystając w połowie kroku. Przyjrzał się materiałowi, rozcierając go w palcach, jakby nagle zainteresował się jego fakturą. Choć od drzwi domu zdążył już odejść spory kawałek, nagle bez słowa uprzedzenia zawrócił, by zbliżyć się do zniszczonych drzwi. Dzieliły go od nich dwa kroki, gdy z kieszeni wyciągnął zapalniczkę i odpalił ją, zbliżając płomień do zbitej kupki bawełnianej tkaniny. Język ognia łapczywie liznął prowizoryczną linę, a Yakushimaru jeszcze przez chwilę trzymał ją w ręce, chcąc mieć pewność, że ogień rozrósł się na tyle, by mieć szansę stać się autentycznym zagrożeniem – dopiero wtedy cisnął nim w stronę wnętrza domu, licząc na to, że pożre spróchniałą podłogę, stare krzesła, łuszczącą się tapetę o paskudnym motywie.
Wszystko.
Wycofał się o dwa kroki, wpatrując się w głąb nawiedzonego domu i w duchu licząc na to, że nowy plan się powiedzie. W końcu pogoda sprzyjała robieniu ogniska.
Warui Shin'ya, Ejiri Carei and Isei Yoshiro szaleją za tym postem.
Przynajmniej tak długo jak będzie w stanie zachować przytomność, bo narastający ból pleców raczej nie był niczym dobrym i jeśli po raz kolejny miał stracić przytomnośc, to zlazł po drugiej stronie i oparł się o ścianie zanim na dobre stracił przytomność
#a2006d
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Ookami zebrał w sobie resztki siły i skrawki wytrzymałości. Ugiął nieco kolana, a potem podskoczył, łapiąc się krawędzi wysokiego muru. Po kilku krótkich wdechach i wydechach, podciągnął się czując piekący, rozrywający ból mięśni. Zarzucił nogę ku górze dla lepszego podparcia się, by ostatecznie usiąść na szczycie kamiennego płotu.
Teraz musiał pomóc wspiąć się reszcie i asekurować ich tak, by żadne z nich nie skończyło ze złamanym karkiem bądź w najlepszym przypadku - nogą.
Tymczasem Seiya, który zawrócił, wrzucił w głąb starego domu palący się materiał prześcieradła. Jak się okazało, proces ten nie był aż tak łatwy, bowiem materiał początkowo nie chciał ulec gorącym płomieniom ognia. Trudno określić ile mu to zajęło, bo koniec końców wrzucił tlący się sznur w głąb przeklętego domu.
Czy udało się podpalić budynek? Na tym etapie nie można było mieć pewności bez ponownego wejścia do środka.
Każda osoba, która przechodzi przez mur i zeskakuje, nawet przy asekuracji, musi rzucić na zręczność. Tak Shiba - ty też (jak już będziesz zeskakiwać)
- Termin na odpisy: 27.09. 23:59
@Ejiri Carei @Yakushimaru Seiya @Shiba Ookami @Warui Shin'ya @Isei Yoshiro
Warui Shin'ya, Ejiri Carei, Yakushimaru Seiya and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
— Tak, spadamy stąd. — Schował swoją maczetę, która jak na ten moment nijak mu się nie przydała w tym całym zamieszaniu. Zgodził się z Yakushimaru, czym prędzej opuszczając dom, zadowolony z faktu, że wciąż w ogóle jeszcze żyli. Co prawda w okrojonym składzie, ale jednak jakimkolwiek.
Na zewnątrz panował jakiś niemożliwy skwar, idiotyczny wręcz jak na powoli chylące się ku zachodowi słońce. Może to również klątwa tego miejsca, które ewidentnie chciało ich śmierci? Skoro nie mieli zginąć w domu, to może chociaż upieką się jak na rożnie na podwórzu? Nie było jednak na co czekać. Isei podbiegł do Ookamiego i wsparł go ramieniem — ten zataczał się niebezpiecznie, a z pewnością potrzebowali go, żeby sprawnie przejść przez mur. Gdy znaleźli się już pod wysoką konstrukcją, obejrzał się za siebie, gdzie Seiya cisnął ich zapaloną linę w dom. Ech, teraz gdy na serio mogliby mieć pożytek z tej liny, to ten ją podpalił. No trudno, najwyżej połamią się przy zeskakiwaniu. Miał już skręconą kostkę, więc jaką różnicę będzie mu robiło kilka kolejnych złamanych kości? Podsadził Ejiri ku górze, by łatwiej było jej złapać się Shiby, następnie sam podskoczył i przy jego pomocy znalazł się na górze muru. Był naprawdę cholernie wysoki i Yoshiro zaczął widzieć zeskok w czarnych barwach. Wybrał więc najbezpieczniejszą dla jego karku opcję, opuszczając się w dół po drugiej stronie muru na rękach. Teraz tylko musiał puścić uchwyt, ale coś czuł, że nie będzie to ani trochę miękkie lądowanie.
Rzut na zręczność - porażka
Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Płomień odbijał się w umęczonym spojrzeniu chłopaka, które jednak odżyło, gdy okazało się, że coś wreszcie poszło po jego myśli. Jeśli śledził efekty swojego dzieła, to tylko przez chwilę. Za jego plecami wciąż miała miejsce akcja ratunkowa i wiele by dał za to, by w tym momencie mieć oczy dookoła głowy. Sytuacja, która była porządnym zastrzykiem adrenaliny, wywoływała w nim silne poczucie kontroli sytuacji (a było to równie wyczerpujące, co nieustanny gniew).
— Może przy odrobinie szczęścia ta jebana rudera zaraz spłonie — poinformował, zbliżając się do reszty i otrzepując ręce, jakby faktycznie podjęcie się tego zadania było brudną robotą, choć w gruncie rzeczy wszystko tu było brudne. Kopanie dołu, ślęczenie w upale, wycieranie zakurzonej podłogi kolanami, gdy wyszarpywał rudowłosego ze szponów nieznanych mu mocy – tych samych, które później dopadły Ookamiego. Emocje jeszcze nie opadły, a on już czuł, że kiedy znajdą się po drugiej stronie, nie będzie marzył o niczym więcej, jak o zimnym prysznicu i kilkunastu godzinach snu. — Nigdy kurwa więcej nie zgłoszę się do żadnego programu.
Nie były to słowa rzucane na wiatr.
Podszedł do muru i choć zacisnął palce na pomocnym przedramieniu Shiby, starał się wdrapać na górę o własnych siłach, które – sądząc po drżeniu mięśni – były już na wyczerpaniu. Znalazłszy się na szczycie wysokiego ogrodzenia, usiadł na chwilę, by odetchnąć głębiej i dać sobie czas na ocenę wysokości z tej perspektywy. Nie mógł też powstrzymać się od obejrzenia się za siebie, by raz jeszcze przyjrzeć się miejscu, z którego właśnie uciekali. Jeśli wszystko miało pójść z dymem, może to i lepiej dla tych, którym nie udało się przetrwać do tego momentu.
Kto mógł wiedzieć?
Pierdolony Charlie się nie pozbiera – przemknęło mu przez myśl, gdy tak jak Isei, przybrał pozycję gotowości do bezpiecznego opuszczenia się na rękach. W szczycie formy nie miałby problemu z zeskokiem, ale teraz nie ufał już własnym nogom, a ramionom – jak się okazało – też nie powinien. Gdy tylko opuścił się niżej po drugiej stronie, podeszwami butów starał się dodatkowo asekurować swoje zejście, ale palcom, które trzymały się betonowej krawędzi, niewiele to pomagało. Zaklął pod nosem, czując jak jego skóra nieprzyjemnie ociera się o chropowatą powierzchnię, gdy grawitacja postanowiła niebezpiecznie ściągnąć go w dół.
Warui Shin'ya, Ejiri Carei and Isei Yoshiro szaleją za tym postem.