First topic message reminder :
Była godzina dziewiąta rano w poniedziałek. Dwa czarne wany podjechały pod dom Howensów przywożąc na miejsce siedmioro uczestników programu. Dom otaczał prawie trzymetrowy, kamienny mur, przez który nie byliście w stanie niczego dostrzec.
- Postawiliśmy ten mur specjalnie na potrzeby programu! - powiedział z uśmiechem Charlie Benett, niemal dumnie, jakby dokonał czegoś niesamowitego, producent stacji telewizyjnej TTV. Był to dość niski mężczyzna, nieco przysadzisty o grubym wąsie, którego moda przeminęła chyba z dziesięć lat temu. Był lipiec, temperatura pomimo porannej pory zaczynała doskwierać. Było chyba z trzydzieści stopni w cieniu, a przecież nie było nawet południa.
- Przez czternaście dni będziecie odcięci zupełnie od świata. Zero kontaktu z rodzinami, przyjaciółmi, z nami. W zamrażalce i lodówce macie zapasy jedzenia na czternaście dni, a woda w kranie jest zdatna do picia. To co? - klasnął w dłonie, uśmiechając się promiennie spoglądając na każdego z was po kolei.
- To do zobaczenia! - pomachał wam, kiedy przekraczaliście metalowe drzwi, które bardziej przypominały zabezpieczenie, jakie stosuje się przy różnego rodzaju sejfach, aniżeli domach. Z drugiej strony ich grubość i ciche skrzypnięcie, gdy zamykały się za wami dodawały jedynie klimatu. Po chwili mogliście usłyszeć metalowy odgłos łańcucha, a na koniec pstryknięcie kłódki.
Staliście w siódemkę przed staro wyglądającym domem, w którym już na pierwszy rzut oka nikt nie mieszkał od paru dobrych lat. Trawa dookoła sięgała niemalże łydek i jeżeli kiedykolwiek była tutaj jakaś ścieżka - już dawno zniknęła pod naporem chwastów i gąszczy. Ciemna cegła domu straszyła wyblakłym kolorem, a w wielu miejscach odpadał tynk, z kolei na dachu mogliście dostrzec brak paru dachówek. Do starych, odrapanych i drewnianych drzwi prowadziły trzy schodki zbudowane z drewna, a każdy stawiany krok na nich niósł ze sobą dziwnie brzmiące skrzypienia, jakby w każdej chwili miały się zarwać.
Po wejściu do domu od razu w wasze nozdrza uderzył zapach stęchlizny oraz gęsty zaduch. Brudne i zakurzone podłogi od lat nie widziały szczotki i mydła, tak samo ściany, w których rogach znajdowały się grube pajęczyny. Tapety w blade kwiaty w wielu miejscach odpadały grubymi warstwami, a wszystko dookoła, zaiste, wyglądało gorzej od przysłowiowych "spartańskich warunków". A wy mieliście tu spędzić czternaście długich dni i nocy.
-------
Mapy:
- Termin na odpisy: 04.05 23:59
Nie obowiązują kolejki. Możecie pisać ile potrzebujecie. Jeżeli będziecie potrzebowali interwencji MG przed upływem terminu - oznaczcie mnie.
Z niektórymi z was mogę czasami prowadzić mini fabułę na pw, by nie psuć rozrywki innym.
@Ejiri Carei @Hasegawa Izaya @Yakushimaru Seiya @Shiba Ookami @Warui Shin'ya @Isei Yoshiro @Saga-Genji Momoka
Była godzina dziewiąta rano w poniedziałek. Dwa czarne wany podjechały pod dom Howensów przywożąc na miejsce siedmioro uczestników programu. Dom otaczał prawie trzymetrowy, kamienny mur, przez który nie byliście w stanie niczego dostrzec.
- Postawiliśmy ten mur specjalnie na potrzeby programu! - powiedział z uśmiechem Charlie Benett, niemal dumnie, jakby dokonał czegoś niesamowitego, producent stacji telewizyjnej TTV. Był to dość niski mężczyzna, nieco przysadzisty o grubym wąsie, którego moda przeminęła chyba z dziesięć lat temu. Był lipiec, temperatura pomimo porannej pory zaczynała doskwierać. Było chyba z trzydzieści stopni w cieniu, a przecież nie było nawet południa.
- Przez czternaście dni będziecie odcięci zupełnie od świata. Zero kontaktu z rodzinami, przyjaciółmi, z nami. W zamrażalce i lodówce macie zapasy jedzenia na czternaście dni, a woda w kranie jest zdatna do picia. To co? - klasnął w dłonie, uśmiechając się promiennie spoglądając na każdego z was po kolei.
- To do zobaczenia! - pomachał wam, kiedy przekraczaliście metalowe drzwi, które bardziej przypominały zabezpieczenie, jakie stosuje się przy różnego rodzaju sejfach, aniżeli domach. Z drugiej strony ich grubość i ciche skrzypnięcie, gdy zamykały się za wami dodawały jedynie klimatu. Po chwili mogliście usłyszeć metalowy odgłos łańcucha, a na koniec pstryknięcie kłódki.
Staliście w siódemkę przed staro wyglądającym domem, w którym już na pierwszy rzut oka nikt nie mieszkał od paru dobrych lat. Trawa dookoła sięgała niemalże łydek i jeżeli kiedykolwiek była tutaj jakaś ścieżka - już dawno zniknęła pod naporem chwastów i gąszczy. Ciemna cegła domu straszyła wyblakłym kolorem, a w wielu miejscach odpadał tynk, z kolei na dachu mogliście dostrzec brak paru dachówek. Do starych, odrapanych i drewnianych drzwi prowadziły trzy schodki zbudowane z drewna, a każdy stawiany krok na nich niósł ze sobą dziwnie brzmiące skrzypienia, jakby w każdej chwili miały się zarwać.
Po wejściu do domu od razu w wasze nozdrza uderzył zapach stęchlizny oraz gęsty zaduch. Brudne i zakurzone podłogi od lat nie widziały szczotki i mydła, tak samo ściany, w których rogach znajdowały się grube pajęczyny. Tapety w blade kwiaty w wielu miejscach odpadały grubymi warstwami, a wszystko dookoła, zaiste, wyglądało gorzej od przysłowiowych "spartańskich warunków". A wy mieliście tu spędzić czternaście długich dni i nocy.
-------
Mapy:
- Spoiler:
- Termin na odpisy: 04.05 23:59
Nie obowiązują kolejki. Możecie pisać ile potrzebujecie. Jeżeli będziecie potrzebowali interwencji MG przed upływem terminu - oznaczcie mnie.
Z niektórymi z was mogę czasami prowadzić mini fabułę na pw, by nie psuć rozrywki innym.
@Ejiri Carei @Hasegawa Izaya @Yakushimaru Seiya @Shiba Ookami @Warui Shin'ya @Isei Yoshiro @Saga-Genji Momoka
Warui Shin'ya, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Itou Alaesha, Matsumoto Hiroshi and Saga-Genji Momoka szaleją za tym postem.
Westchnął przeciągle. Tak, rzeczywiście Warui zabrał jedyną rzecz, która mogłaby im się teraz przydać. Mimo wszystko chłopacy długo nie schodzili z góry, a do tego przed chwilą drzwi waliły jak oszalałe. Yoshiro miał nadzieję, że wciąż się tam trzymają. Jeśli te nożyczki miałyby pomóc Waruiowi w przeżyciu to nie mógłby się na niego gniewać. Gdy Ejiri zaproponowała by spróbował jeszcze raz, to przez chwilę w Iseia wstąpiła jeszcze jakaś iskra energii. Chciała mu ponownie zaufać, a to naprawdę wiele w takiej sytuacji jak ta. Przyjrzał się lepiej jednemu z kokoników — być może pod innym kątem będzie w stanie ściąć wypukłość nawet niezbyt ostrym narzędziem?
— Dobrze, spróbuję. Jeśli się nie uda, to wtedy odpuścimy i pójdziemy poszukać reszty. — Ale może jednak teraz sobie poradzi z kokonami, które zaczęły jakby pulsować pod cienką, alabastrową niemal cerą? Mimo wszystko zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej pozbyć się narośli z ramienia Ejiri i podjąć kolejną próbę ucieczki. Wbrew pozorom od dawna nie przydarzyło im się nic tragicznego, a tutaj cały czas coś się działo. Może dom byłby choć na tyle łaskawy, aby ich stąd po prostu wypuścić? Linę mają gotową, ma ją cały czas przy sobie przepasaną przez klatkę piersiową. Może znajdą Ookamiego albo zaraz poszuka w mieszkaniu czegokolwiek na tyle wysokiego i solidnego, co dałoby im możliwość wspięcia się na mur? Niemniej na razie musiał jeszcze raz spróbować pozbyć się pająków.
Niestety, nic z tej dodatkowej próby nie wyszło. Widział że jedynie zadaje jej ból, a tępym narzędziem nie jest w stanie w żaden sposób pomóc. Odłożył nie-ostrze na stół i spojrzał na dziewczynę z miną zbitego psa. Tak bardzo chciał jej pomóc, a nie potrafił. W tym domu wszystko sprzeciwiało się przeciwko nim, przecież w normalnym życiu poradziłby sobie z takim problemem bez najmniejszego problemu.
— Przepraszam... Carei, naprawdę przepraszam, że nie jestem w stanie Ci pomóc. — Opuścił głowę między dłonie, przez chwilę rozcierając skórę twarzy. Czuł że to miejsce wysysa go do cna, nie pozwala nawet na sekundę odpoczynku i zajęcie się czymkolwiek w prawidłowy sposób. Byli rzucani między sytuację, a sytuację, śmierć po kolejną śmierć uczestnika. Carei była niedysponowana ze względu na rękę, on ledwo chodził ze skręconą kostką. Co natomiast działo się z resztą? Chyba rzeczywiście najwyższy czas było ruszyć do góry, aby przekonać się, czy na piętrze nie czekają ich kolejne nieprzyjemne niespodzianki. A pewnie czekały... Uniósł się z krzesła, gotów do wstania i zrobienia tego, czego chciała wcześniej długowłosa.
— W takim razie chodźmy. — Niemniej jego ostatnie słowo zostało niemal zagłuszone przez dźwięk kukułki. Tej oczywiście „niedziałającej”, którą sprawdzał ledwie wczoraj zaraz po uprzątnięciu jadalni. Zdawało mu się, że ten moment był już niezwykle dawno temu — jakby od tego czasu minęły tygodnie, a nie w zasadzie godziny. Podszedł powoli do zegara, który wydzwaniał w bezsensownym rytmie — jakby odliczając...
— Carei, powiesz mi, jakie są twoje przedmioty, które zabrałaś do programu? Moja apteczka i maczeta, choć zdawały mi się najbardziej logicznym wyborem, na razie okazały się bezużyteczne. Może masz coś, co mogłoby nam pomóc?
RZUT MEDYCYNA: PORAŻKA I TO JAKA
@Ejiri Carei
— Dobrze, spróbuję. Jeśli się nie uda, to wtedy odpuścimy i pójdziemy poszukać reszty. — Ale może jednak teraz sobie poradzi z kokonami, które zaczęły jakby pulsować pod cienką, alabastrową niemal cerą? Mimo wszystko zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej pozbyć się narośli z ramienia Ejiri i podjąć kolejną próbę ucieczki. Wbrew pozorom od dawna nie przydarzyło im się nic tragicznego, a tutaj cały czas coś się działo. Może dom byłby choć na tyle łaskawy, aby ich stąd po prostu wypuścić? Linę mają gotową, ma ją cały czas przy sobie przepasaną przez klatkę piersiową. Może znajdą Ookamiego albo zaraz poszuka w mieszkaniu czegokolwiek na tyle wysokiego i solidnego, co dałoby im możliwość wspięcia się na mur? Niemniej na razie musiał jeszcze raz spróbować pozbyć się pająków.
Niestety, nic z tej dodatkowej próby nie wyszło. Widział że jedynie zadaje jej ból, a tępym narzędziem nie jest w stanie w żaden sposób pomóc. Odłożył nie-ostrze na stół i spojrzał na dziewczynę z miną zbitego psa. Tak bardzo chciał jej pomóc, a nie potrafił. W tym domu wszystko sprzeciwiało się przeciwko nim, przecież w normalnym życiu poradziłby sobie z takim problemem bez najmniejszego problemu.
— Przepraszam... Carei, naprawdę przepraszam, że nie jestem w stanie Ci pomóc. — Opuścił głowę między dłonie, przez chwilę rozcierając skórę twarzy. Czuł że to miejsce wysysa go do cna, nie pozwala nawet na sekundę odpoczynku i zajęcie się czymkolwiek w prawidłowy sposób. Byli rzucani między sytuację, a sytuację, śmierć po kolejną śmierć uczestnika. Carei była niedysponowana ze względu na rękę, on ledwo chodził ze skręconą kostką. Co natomiast działo się z resztą? Chyba rzeczywiście najwyższy czas było ruszyć do góry, aby przekonać się, czy na piętrze nie czekają ich kolejne nieprzyjemne niespodzianki. A pewnie czekały... Uniósł się z krzesła, gotów do wstania i zrobienia tego, czego chciała wcześniej długowłosa.
— W takim razie chodźmy. — Niemniej jego ostatnie słowo zostało niemal zagłuszone przez dźwięk kukułki. Tej oczywiście „niedziałającej”, którą sprawdzał ledwie wczoraj zaraz po uprzątnięciu jadalni. Zdawało mu się, że ten moment był już niezwykle dawno temu — jakby od tego czasu minęły tygodnie, a nie w zasadzie godziny. Podszedł powoli do zegara, który wydzwaniał w bezsensownym rytmie — jakby odliczając...
— Carei, powiesz mi, jakie są twoje przedmioty, które zabrałaś do programu? Moja apteczka i maczeta, choć zdawały mi się najbardziej logicznym wyborem, na razie okazały się bezużyteczne. Może masz coś, co mogłoby nam pomóc?
RZUT MEDYCYNA: PORAŻKA I TO JAKA
@Ejiri Carei
Warui Shin'ya, Ejiri Carei, Chishiya Yue and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Wygrał na pieprzonej loterii. Szkoda tylko że nie pieniądze, a mało przyjemne spotkania kończące się niczym innym jak ogłuszeniem. Leżał więc pod ścianą na krawędzi przytomności. Najpierw sytuacja w łazience, a teraz to... - Kuuurwa, co się dzieje. - Jęknął próbując wstać z podłogi na której leżał. Plecy go nakurwiały zupełnie jakby ktoś nożem tapeciakiem graffiti mu na nich jebnął. i to takie konkretne. Artystyczne. Słyszał jak ktoś do niego mówi i chyba niesie. Uchylił oczy i ujrzał rudzielca, który z Seiem definitywnie zabrał się za targanie olbrzyma. Ale... Dopiero co przy nich stał? Co się odjebało. - Tylko ciebie kochaniutki. - Odparł do Waruia i spróbował iść dalej o własnych siłach. O ile w ogóle był w stanie. - Za pasem powinienem mieć rewolwer z gumowymi kulami, a w kieszeni wodę święconą. Nie wiem czy to coś pomoże, ale skoro duchy istnieją, to bóg może też i zadziała. - Ta kukułka zaczynała go już za to wkurwiać. Już wcześniej się z nią męczył, a w stanie w jakim był teraz miał ochotę najzwyczajniej w świecie wykurwić nią przez okno.
Na to czasu jednak nie było. Śpieszył się by jak najszybciej uciec z tego przeklętego miejsca.
Na to czasu jednak nie było. Śpieszył się by jak najszybciej uciec z tego przeklętego miejsca.
#a2006d
Oddychała płytko. Powietrze pełne było dusznego gorąca i nie dawało większego ukojenia. Wręcz odwrotnie, z każdą chwilą było jej bardziej mdło i cieszyła się, że nie miała szansy zjeść niczego, czego musiałaby pozbyć się z żołądka. Osłabienie wciskało się pod skórę, gnieździło w oczach, malowało cieniem rozchylone powieki. I teraz czuła tylko, jak umyka z niej wola walki (czy miała w ogóle jak walczyć? z czym właściwie?), w jej miejsce mościło się zrezygnowanie. Czy miała jakiś konkretny powód, żeby w ogóle... żyć? Jesli bogowie istnieli, to mogła trafić do rodziców. I sama ta myśl brzmiała groteskowo, ale ...kusząco.
Pozostawiła jednak batalię umysłu zamkniętą na werbalizację. Nie chciała, by jej przerażanie i narastająca niechęć dotknęła towarzysza. W końcu... mogła wykorzystać nabyte, aktorskie zdolności. Ukryć puchnącą -jak kolejne, zainfekowane zgnilizną narośle - wizję ulgi, w której wszystko się kończyło. I mogła - tchórzliwie - zniknąć.
Głos Iseia działał jednak jak budzik. Za każdym razem, gdy zbyt mocno zapadała się w myślach, mówił coś co kazało jej wypłynąć na powierzchnię. Było w tym coś dobrego. Sam fakt, że ktoś w ogóle chciał otoczyć ją opieką, pomocą, była ciepła, ciepłem zupełnie innym od parności pogody. Kiwnęła więc głową znowu. I jeszcze raz, gdy podsuwała rękę w stronę chłopaka. I tym razem poczuła tylko przenikliwy ból. usta wygięły się, a łzy ciekły już wyłącznie bazując na cierpieniu. Jej dawne "ja" bałoby spojrzeć się w lustro, widząc efekty wyczerpania. I pokręciłaby głowa ponownie, ale finalnie sama, jakoś chwiejnie pochyliła się, wysuwając zdrową rękę i miękko układając ją w ciemnych włosach, akurat gdy Yoshiro schował twarz między dłonie - Nie przepraszaj - powiedziała cicho, nadal z drżąca wibracją tonu. Przesunęła palcami między zmierzwione i wilgotne od gorąca i zapewne wody włosy. Chciałaby naprawdę powiedzieć, że będzie dobrze, ale ciężko było jej samej skłamać, gdy tak bardzo nie wierzyła w to sama. Nie wiedziała w co właściwie wierzyć miała. Czy bogowie ich słyszeli?
Oderwała rękę równo z dudnieniem zegarowej kukułki. Każde uderzenie sprawiało, że niemal podskakiwała, drgając, jakby ktoś ją trącał - Chodźmy - powtórzyła, wolne zsuwając się ze stołka, wstrzymując krok dopiero na pytanie. Zacisnęła wargi niemal do krwi - Nie mam nic... co się przyda - wstyd wspiął się na policzki. Nawet z tym sobie nie poradziła - Mam... przybory kosmetyczne. I gaz pieprzowy - przełknęła ślinę - ...chyba że do podpalenia - zawahała się. Rozpylony żel to jedno, ale poddany wysokiej temperaturze - potrafił zapłonąć. A nawet - w butelce buchnąć.
Wzrok jednak skierowała ku górze. Tam był jej pokój i tak. Nawet jeśli coś wewnętrznie szarpało się przed ponownym wejściem do miejsca, gdzie zginęła Momoka.
| Rzut na wytrzymałość - nieudany
Pozostawiła jednak batalię umysłu zamkniętą na werbalizację. Nie chciała, by jej przerażanie i narastająca niechęć dotknęła towarzysza. W końcu... mogła wykorzystać nabyte, aktorskie zdolności. Ukryć puchnącą -jak kolejne, zainfekowane zgnilizną narośle - wizję ulgi, w której wszystko się kończyło. I mogła - tchórzliwie - zniknąć.
Głos Iseia działał jednak jak budzik. Za każdym razem, gdy zbyt mocno zapadała się w myślach, mówił coś co kazało jej wypłynąć na powierzchnię. Było w tym coś dobrego. Sam fakt, że ktoś w ogóle chciał otoczyć ją opieką, pomocą, była ciepła, ciepłem zupełnie innym od parności pogody. Kiwnęła więc głową znowu. I jeszcze raz, gdy podsuwała rękę w stronę chłopaka. I tym razem poczuła tylko przenikliwy ból. usta wygięły się, a łzy ciekły już wyłącznie bazując na cierpieniu. Jej dawne "ja" bałoby spojrzeć się w lustro, widząc efekty wyczerpania. I pokręciłaby głowa ponownie, ale finalnie sama, jakoś chwiejnie pochyliła się, wysuwając zdrową rękę i miękko układając ją w ciemnych włosach, akurat gdy Yoshiro schował twarz między dłonie - Nie przepraszaj - powiedziała cicho, nadal z drżąca wibracją tonu. Przesunęła palcami między zmierzwione i wilgotne od gorąca i zapewne wody włosy. Chciałaby naprawdę powiedzieć, że będzie dobrze, ale ciężko było jej samej skłamać, gdy tak bardzo nie wierzyła w to sama. Nie wiedziała w co właściwie wierzyć miała. Czy bogowie ich słyszeli?
Oderwała rękę równo z dudnieniem zegarowej kukułki. Każde uderzenie sprawiało, że niemal podskakiwała, drgając, jakby ktoś ją trącał - Chodźmy - powtórzyła, wolne zsuwając się ze stołka, wstrzymując krok dopiero na pytanie. Zacisnęła wargi niemal do krwi - Nie mam nic... co się przyda - wstyd wspiął się na policzki. Nawet z tym sobie nie poradziła - Mam... przybory kosmetyczne. I gaz pieprzowy - przełknęła ślinę - ...chyba że do podpalenia - zawahała się. Rozpylony żel to jedno, ale poddany wysokiej temperaturze - potrafił zapłonąć. A nawet - w butelce buchnąć.
Wzrok jednak skierowała ku górze. Tam był jej pokój i tak. Nawet jeśli coś wewnętrznie szarpało się przed ponownym wejściem do miejsca, gdzie zginęła Momoka.
| Rzut na wytrzymałość - nieudany
Blood beneath the snow
Itou Alaesha ubóstwia ten post.
Shiba, Shin'ya, Seiya
Shiba z trudem zaczął dochodzić do siebie, jednakże jego świadomość uderzyła nagle i niespodziewanie w samym momencie, gdy silne dłonie obu mężczyzn złapały go pod ramiona i szarpnęły ku górze, zmuszając olbrzyma, aby stanął o własnych siłach. Być może zadziałał niespodziewany zastrzyk adrenaliny, a być może zarówno i Seiya, jak i Shin'ya odkryli w sobie nieoczekiwane moce, jednakże bez najmniejszego problemu pomogli wstać poszkodowanemu na równe nogi, jakby ten ważył tyle, co nic.
I choć Shiba w głowie czuł istne szaleństwo i chaos, to umysł z każdą upływającą sekundą stawał się coraz bardziej przejrzysty. Tak samo jak piekący ból na plecach. Gorąc buchał z rozdartej skóry, a lepka krew niespiesznie barwiła kolejne skrawki skóry i pociętej odzieży.
Nie było jednak czasu na zastanowienie się czy też próbę opatrzenia. Musieli się spieszyć, bo zegar nieuchronnie mknął do przodu.
Isei, Carei
Po kolejnej nieudanej próbie wydobycia pajęczaków na zewnątrz, i tym samym przyniesienie ulgi zmęczonej wszystkimi zajściami dziewczynie, Isei odłożył na bok wszelkie narzędzia, których do tej pory używał. Poczucie winy zaczęło nieśmiało gryźć chłopaka. Nie dość, że jego pełna sprawność fizyczna została odebrana, to na dodatek sytuacja z Carei tylko pogarszała jego ogólny stan.
Nie pozostało im nic innego, jak ruszyć ku górze w celu odnalezienia pozostałej trójki, choć wyczyn ten niewątpliwie będzie zaliczał się do niezwykle trudnych i wymagających, biorąc pod uwagę ich aktualny stan zdrowia. A irytujący dźwięk lekarza wcale nie pomagał.
Wszyscy
Nim Carei i Isei postawili stopy na pierwszym stopniu, u szczytu schodów dostrzegli zagubionych towarzyszy. Seiya i Warui trzymali mocno Shibę po obu jego stronach, asekurując, by olbrzym przypadkiem nie osunął się na kolana, albo co gorsza - nie spadł na pozostawioną dwójkę na dole, W ich ruchach można było dostrzec wyraźne zdenerwowanie i przede wszystkim pośpiech, jakby sam diabeł ich gonił.
Gdy dotarli na sam dół, zegar zamilkł równie nagle, co zaczął wydawać z siebie dźwięki.
Wszelkie drzwi i okna, które prowadziły na zewnątrz, a które do tej pory były uchylone bądź otwarte na oścież, by wpuścić nieco światła, zatrzasnęły się z hukiem. Mieliście wrażenie, że zostaliście nagle odcięci od świata zewnętrznego, a w domu zapadła wręcz grobowa cisza. Nawet wasze oddechy przestały istnieć, jakby w oczekiwaniu na nieuniknione.
Skrzyp.
Gdzieś nad waszymi głowami na korytarzu, usłyszeliście powolne, acz ciężkie kroki, które zdecydowanie kierowały się w stronę schodów.
-------
Warui, Seiya i Shiba - wszystkie rzuty są sukcesem (Waru na siłę - 98, Seiya na siłę - 29 i Shiba na wytrzymałość - 78)
- Termin na odpisy: 23.09. 23:59
@Ejiri Carei @Yakushimaru Seiya @Shiba Ookami @Warui Shin'ya @Isei Yoshiro
Warui Shin'ya and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Kochani, zaszła pomyłka. Zamiast 23.09 powinna być data 13.09.
Przepraszam za pomyłkę!! TERMIN NA ODPISY: 14.09
Przepraszam za pomyłkę!! TERMIN NA ODPISY: 14.09
Shiba Ookami and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Nie robił sobie nadziei na podniesienie mężczyzny z podłogi, ale we dwójkę mieli przynajmniej większe szanse. Yakushimaru kiwnął głową, gdy rudowłosy zdecydował się na udzielenie pomocy. W pośpiechu i bez zbędnej delikatności, wziął Shibę pod jedno ramię i w synchronizacji z Waruiem, podciągnął go do góry, wkładając całą swoją siłę. Sam dziwił się, że wciąż drzemały w nim jakieś jej pokłady, ale najwidoczniej ciało walczące o przetrwanie nie znało żadnych limitów.
— Spierdalajmy stąd — rzucił, ruszając do przodu. Starał się narzucić żwawe tempo, ale ostatecznie każdy krok dostosowywał się do niezbyt imponującego tempa Ookamiego. Szczęście w nieszczęściu, że białowłosy jeszcze dawał radę przebierać nogami.
W drodze do schodów co jakiś czas oglądał się za siebie, jakby to, co chciało bawić się w chowanego, właśnie wyglądało na nich z pokoju albo już miało deptać im po piętach. Obarczeni dodatkowym ciężarem nie mieliby żadnych szans, by jakoś się obronić. Ostatni raz spojrzał w stronę przeklętego pokoju, gdy znaleźli się u szczytu schodów, dopiero później jego wzrok spoczął na znajomych twarzach. Powinien poczuć ulgę, gdy okazało się, że nadal są żywi, ale zamiast tego zmarszczył brwi, co nadało jego spojrzeniu ostrego i niemalże karcącego wyrazu.
— Co wy tu kurwa jeszcze robicie? Mieliście czekać na zewnątrz — warknął. Nie mógł być pewien, że jego wcześniejszy plan nie miał żadnych wad, ale otwarta przestrzeń wydawała mu się bezpieczniejsza niż duszny dom, w którym można było utknąć za zatrzaśniętymi drzwiami pokoju. Tylko ciężar przerzuconego przez kark ramienia Shiby powstrzymywał go od wyrwania się do przodu i wytargania ich siłą za drzwi, choć ciężko było mu się skupić, gdy jego umysł lawirował pomiędzy skupieniem się na ostrożnym stawianiu kroków na stopniach a wściekłością o to, że po otrzymaniu rozwiązania, ktoś nadal postanowił idiotycznie się narażać.
Nie żeby sam tego nie robił.
— Do wyjścia. Już — polecił i kiwnął głową ku drzwiom wyjściowym. Wszystko tylko po to, by za moment zatrzymać się w miejscu, gdy dom wypełnił się skumulowanym hukiem zatrzaskujących się drzwi i okien. Czarnowłosy z niedowierzaniem objął spojrzeniem najbliższe otoczenie, a wewnątrz złość wzbierała w nim coraz bardziej i bardziej. Znów coś się spierdoliło. Znów nic nie szło po jego myśli. Znów trzeba było wymyślać nowe rozwiązania, a on był już coraz bardziej zmęczony. Coraz bardziej niechętny do opierania się temu, co wydawało się nieuniknione. Znów drżały mu ręce i kiedy otrząsnął z zawieszenia, pchnął barkiem Ookamiego, by odsunąć nie tylko jego, ale i Shin’yę od schodów i wypuścić rannego mężczyznę.
— Wkurwiłem się — oznajmił, jakby jeszcze tego nie zauważono. Dramatyczna cisza nie trwała długo, a Seiya nie robił sobie wiele z tego, że właśnie urządzał scenę. Miał ku temu powody. Wiele powodów. — Dorwę tego jebanego chuja jak tylko stąd wyjdę. A wy mieliście do zrobienia jedną kurwa rzecz, ale nie – lepiej wpierdalać się na schody ze skręconą nogą, bo tak zrobiłby każdy jebnięty bohater horrorów. — Przechodząc obok Iseia, celowo zderzył się z nim ramieniem. Wyglądało jednak na to, że to nie on był jego celem. — Pierdolę to wszystko. A ty, chory zjebie z góry, lepiej zapierdalaj szybciej. Mam dla ciebie prezent, więc przestań się kurwa czaić jak szczerbaty na suchary. — Chwycił za kolejne krzesło, nad którym dzisiaj widocznie zamierzał się pastwić, i bez ostrzeżenia cisnął nim w stronę jednego ze starych okien, zaraz zaciskając palce na oparciu kolejnego krzesła, z którym obrócił się przodem do schodów, unosząc wściekłe spojrzenie i wlepiając je w szczyt schodów.
— Spierdalajmy stąd — rzucił, ruszając do przodu. Starał się narzucić żwawe tempo, ale ostatecznie każdy krok dostosowywał się do niezbyt imponującego tempa Ookamiego. Szczęście w nieszczęściu, że białowłosy jeszcze dawał radę przebierać nogami.
W drodze do schodów co jakiś czas oglądał się za siebie, jakby to, co chciało bawić się w chowanego, właśnie wyglądało na nich z pokoju albo już miało deptać im po piętach. Obarczeni dodatkowym ciężarem nie mieliby żadnych szans, by jakoś się obronić. Ostatni raz spojrzał w stronę przeklętego pokoju, gdy znaleźli się u szczytu schodów, dopiero później jego wzrok spoczął na znajomych twarzach. Powinien poczuć ulgę, gdy okazało się, że nadal są żywi, ale zamiast tego zmarszczył brwi, co nadało jego spojrzeniu ostrego i niemalże karcącego wyrazu.
— Co wy tu kurwa jeszcze robicie? Mieliście czekać na zewnątrz — warknął. Nie mógł być pewien, że jego wcześniejszy plan nie miał żadnych wad, ale otwarta przestrzeń wydawała mu się bezpieczniejsza niż duszny dom, w którym można było utknąć za zatrzaśniętymi drzwiami pokoju. Tylko ciężar przerzuconego przez kark ramienia Shiby powstrzymywał go od wyrwania się do przodu i wytargania ich siłą za drzwi, choć ciężko było mu się skupić, gdy jego umysł lawirował pomiędzy skupieniem się na ostrożnym stawianiu kroków na stopniach a wściekłością o to, że po otrzymaniu rozwiązania, ktoś nadal postanowił idiotycznie się narażać.
Nie żeby sam tego nie robił.
— Do wyjścia. Już — polecił i kiwnął głową ku drzwiom wyjściowym. Wszystko tylko po to, by za moment zatrzymać się w miejscu, gdy dom wypełnił się skumulowanym hukiem zatrzaskujących się drzwi i okien. Czarnowłosy z niedowierzaniem objął spojrzeniem najbliższe otoczenie, a wewnątrz złość wzbierała w nim coraz bardziej i bardziej. Znów coś się spierdoliło. Znów nic nie szło po jego myśli. Znów trzeba było wymyślać nowe rozwiązania, a on był już coraz bardziej zmęczony. Coraz bardziej niechętny do opierania się temu, co wydawało się nieuniknione. Znów drżały mu ręce i kiedy otrząsnął z zawieszenia, pchnął barkiem Ookamiego, by odsunąć nie tylko jego, ale i Shin’yę od schodów i wypuścić rannego mężczyznę.
— Wkurwiłem się — oznajmił, jakby jeszcze tego nie zauważono. Dramatyczna cisza nie trwała długo, a Seiya nie robił sobie wiele z tego, że właśnie urządzał scenę. Miał ku temu powody. Wiele powodów. — Dorwę tego jebanego chuja jak tylko stąd wyjdę. A wy mieliście do zrobienia jedną kurwa rzecz, ale nie – lepiej wpierdalać się na schody ze skręconą nogą, bo tak zrobiłby każdy jebnięty bohater horrorów. — Przechodząc obok Iseia, celowo zderzył się z nim ramieniem. Wyglądało jednak na to, że to nie on był jego celem. — Pierdolę to wszystko. A ty, chory zjebie z góry, lepiej zapierdalaj szybciej. Mam dla ciebie prezent, więc przestań się kurwa czaić jak szczerbaty na suchary. — Chwycił za kolejne krzesło, nad którym dzisiaj widocznie zamierzał się pastwić, i bez ostrzeżenia cisnął nim w stronę jednego ze starych okien, zaraz zaciskając palce na oparciu kolejnego krzesła, z którym obrócił się przodem do schodów, unosząc wściekłe spojrzenie i wlepiając je w szczyt schodów.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei, Shiba Ookami and Isei Yoshiro szaleją za tym postem.
Nagle tekst o przenoszeniu gór dla aprobaty jakiejś dziewczyny wydawał mu się żałośnie nie na miejscu, gdy cudem dźwignął Shibę. Miał wrażenie, że mężczyzna waży o wiele więcej niż wszystkie szczytowe kolosy geograficzne i sam nie pojmował jakim cudem udało się go podnieść z podłogi. Wątpliwa przytomność z jakiegoś powodu tylko dodawała temu wad - niby Shiba przebierał nogami, ale robił to tak mozolnie, że Warui zaczynał się zastanawiać, czy lepszą opcją nie będzie ciągnięcie go po deskach jak potężnego worka kamlotów.
- Słyszałeś plan, Ookami - sapnął, poprawiając sobie ramię przerzucone przez kark. - Spierdalamy.
Powątpiewał jednak, że facet rzeczywiście słyszał. Przestał się odzywać i tylko mało imponująca praca kończyn dawała jako takie obeznanie w jego poczytalności. Shin musiał jednak przyznać, że jak raz chciał kooperować z Yakushimaru. Wysilił się więc, aby możliwie najprędzej wytachać poszkodowanego, ale gdy w trójkę dotarli na szczyt schodów, nieomal nie wypuścił ofiary. Drapiąca w żołądek frustracja zdążyła rozepchać się w organizmie i wycisnąć resztki żółci na podniebienie. W porównaniu do czarnowłosego nie wybuchł, ale zmarszczone brwi i pojedyncze sapnięcie potwierdzało i jego zdenerwowanie.
Mieli być na zewnątrz. Mieli być bezpieczni - a na pewno bezpieczniejsi. Mieli jedno zadanie, byle nie dokładać problemów, bo za dużo ich już było w tym przeklętym domu. Nie było jednak czasu na kolejne pretensje i aluzyjne wytyki; rozpierzchnięte myśli Shin zagarnął w jedną, konkretną. Scentralizował ją na stawianiu szybkich, ale ostrożnych kroków. Już dwa razy strącono kogoś z tych stopni. Raz skończyło się na skręconej kostce.
Drugi raz zdecydowanie gorzej.
Nie chciał patrzeć w kierunku, w którym znajdował się przykryty Hasegawa. Samo wspomnienie o nim aktywowało następne pstryczki emocjonalne. Żal i chorą wściekłość; rozpacz przemieszczaną z agresją. Pragnął wypuścić Ookamiego i wbiec z powrotem na górę, poszukać tej zarazy, zrobić coś jej, ale niby CO miałby?
Ten byt panował nad całym domem i wydawało się, że jedyną sensowną szansą na przetrwanie jest spalenie budynku do gołych fundamentów.
Jeżeli wyjdą.
Huk zamykanych okien i drzwi spiął mu bardziej mięśnie. Złapał przekazanego Shibę, ale tylko po to, by asekurować go przy siadaniu. Wątpliwe, aby sam dał radę go tachać, a Seiya najwyraźniej stracił resztki i tak marnej cierpliwości.
Nie pochlebiał tego.
Ale nie miał też szans na to, by pozwolić bezsilności na odzew. Spojrzał przelotnie na Iseia i Ejiri; w pośpiechu oceniając ich formę. Średnia - przeszło mu przez głowę, kiedy ruszał w stronę drzwi wyjściowych. Gdy Yakushimaru łapał za krzesło, ciskając je w szybę okna, Shin dorwał się do klamki, łapiąc ją oburącz, obracając i uderzając barkiem w drewno.
Jeżeli się uda, łatwiej będzie wyciągnąć stąd półprzytomnego olbrzyma.
Jeżeli nie zostanie okno.
Oby.
- Słyszałeś plan, Ookami - sapnął, poprawiając sobie ramię przerzucone przez kark. - Spierdalamy.
Powątpiewał jednak, że facet rzeczywiście słyszał. Przestał się odzywać i tylko mało imponująca praca kończyn dawała jako takie obeznanie w jego poczytalności. Shin musiał jednak przyznać, że jak raz chciał kooperować z Yakushimaru. Wysilił się więc, aby możliwie najprędzej wytachać poszkodowanego, ale gdy w trójkę dotarli na szczyt schodów, nieomal nie wypuścił ofiary. Drapiąca w żołądek frustracja zdążyła rozepchać się w organizmie i wycisnąć resztki żółci na podniebienie. W porównaniu do czarnowłosego nie wybuchł, ale zmarszczone brwi i pojedyncze sapnięcie potwierdzało i jego zdenerwowanie.
Mieli być na zewnątrz. Mieli być bezpieczni - a na pewno bezpieczniejsi. Mieli jedno zadanie, byle nie dokładać problemów, bo za dużo ich już było w tym przeklętym domu. Nie było jednak czasu na kolejne pretensje i aluzyjne wytyki; rozpierzchnięte myśli Shin zagarnął w jedną, konkretną. Scentralizował ją na stawianiu szybkich, ale ostrożnych kroków. Już dwa razy strącono kogoś z tych stopni. Raz skończyło się na skręconej kostce.
Drugi raz zdecydowanie gorzej.
Nie chciał patrzeć w kierunku, w którym znajdował się przykryty Hasegawa. Samo wspomnienie o nim aktywowało następne pstryczki emocjonalne. Żal i chorą wściekłość; rozpacz przemieszczaną z agresją. Pragnął wypuścić Ookamiego i wbiec z powrotem na górę, poszukać tej zarazy, zrobić coś jej, ale niby CO miałby?
Ten byt panował nad całym domem i wydawało się, że jedyną sensowną szansą na przetrwanie jest spalenie budynku do gołych fundamentów.
Jeżeli wyjdą.
Huk zamykanych okien i drzwi spiął mu bardziej mięśnie. Złapał przekazanego Shibę, ale tylko po to, by asekurować go przy siadaniu. Wątpliwe, aby sam dał radę go tachać, a Seiya najwyraźniej stracił resztki i tak marnej cierpliwości.
Nie pochlebiał tego.
Ale nie miał też szans na to, by pozwolić bezsilności na odzew. Spojrzał przelotnie na Iseia i Ejiri; w pośpiechu oceniając ich formę. Średnia - przeszło mu przez głowę, kiedy ruszał w stronę drzwi wyjściowych. Gdy Yakushimaru łapał za krzesło, ciskając je w szybę okna, Shin dorwał się do klamki, łapiąc ją oburącz, obracając i uderzając barkiem w drewno.
Jeżeli się uda, łatwiej będzie wyciągnąć stąd półprzytomnego olbrzyma.
Jeżeli nie zostanie okno.
Oby.
Ejiri Carei, Shiba Ookami, Yakushimaru Seiya and Isei Yoshiro szaleją za tym postem.
Sumienie go gryzło. Nie był w stanie pomóc Ejiri. Nie cierpiał czuć się bezsilny, a co rusz właśnie to, a nie inne uczucie podsuwał mu pobyt w tym upiornym domu. Ręka dziewczyny wetknięta we włosy była przyjemna, dawała cień ukojenia w tej fatalnej sytuacji, w której się znaleźli. Niemniej bardziej odczuwał, że niczym nie zasłużył na ten dobrotliwy gest. Nie polepszył jej stanu, a reszta pajęczaków prawdopodobnie już wkrótce wykluje się z kobiecego przedramienia. Dlatego wstał, nie mogąc dłużej znieść tego, że okazywała mu jakąkolwiek troskę. Zegar wciąż dudnił jak opętany, a zadane pytanie szybko rozwiało jego wątpliwości. Ejiri nie miała niczego ,co wybitnie by im się przydało. Aczkolwiek czego mogli potrzebować w walce z niemal plagami, które ich dotykały?
— Rozumiem. Gaz pieprzowy to nawet niezły wybór. Może uda nam się go zabrać z góry. — Powiedział do Ejiri.Gdy doszedł nieomal pod schody, prawie pod owinięte w prześcieradło ciało Hasegawy, dostrzegł resztę. Mimo wszystko dobrze było ich zobaczyć we względnej całości. Zdawali się jednak spieszyć, jakby przed czymś uciekali, co nie wróżyło niczego dobrego. Yakushimaru dalej był pyskaty, więc chyba nie mogło być tak źle.
— Skwar. Na dworze nie da się wytrzymać, zresztą sam coś o tym wiesz. Do tego czekaliśmy na Ookamiego... Niemniej linę mamy gotową. — Nie dokończył, patrząc na ledwo dającego radę wielkoluda. Co mogło stać się akurat jemu? Jednak teraz, gdy wszyscy w końcu znajdowali się razem, z pewnością wymyślą plan dostania się na mur.
— A wy co tam odwalaliście na górze? Mamy kolejnego rannego, no świetnie mistrzu taktyki. — Rzucił z przekąsem do Yakushimaru. Dostać udaru na zewnątrz w samo południe nie miało najmniejszego sensu, lepiej było przeczekać w zacienionym wnętrzu. Tutaj i tak nigdzie nie było bezpiecznie. Do tego Warui miał się zająć bąblami Ejiri i zabrał jedyny ostry przedmiot, który by się do tego nadawał. Mieli na parterze własne problemy do rozwiązania. W tym momencie Iseia nie obchodziło, że oni prawdopodobnie też mieli na górze swoje przeboje. Yoshiro dysponował jeszcze jakimiś pokładami cierpliwości, ale lepiej, żeby Seiya nie próbował go pouczać, gdy sam popierdalał z byle nogą od krzesła po piętrze szukając guza. Był już gotowy popchnąć go za to uderzenie w bark, gdyby nie to, że ten zaczął kurwić na kogoś konkretnego. Kogo? Isei spojrzał w górę schodów, nie dostrzegając jednak niczego. Jedną dłonią przytrzymał linę, a drugą położył na wciąż przyczepionej na pasku maczecie, gotów ją w każdym momencie wyciągnąć.
— Rozumiem. Gaz pieprzowy to nawet niezły wybór. Może uda nam się go zabrać z góry. — Powiedział do Ejiri.Gdy doszedł nieomal pod schody, prawie pod owinięte w prześcieradło ciało Hasegawy, dostrzegł resztę. Mimo wszystko dobrze było ich zobaczyć we względnej całości. Zdawali się jednak spieszyć, jakby przed czymś uciekali, co nie wróżyło niczego dobrego. Yakushimaru dalej był pyskaty, więc chyba nie mogło być tak źle.
— Skwar. Na dworze nie da się wytrzymać, zresztą sam coś o tym wiesz. Do tego czekaliśmy na Ookamiego... Niemniej linę mamy gotową. — Nie dokończył, patrząc na ledwo dającego radę wielkoluda. Co mogło stać się akurat jemu? Jednak teraz, gdy wszyscy w końcu znajdowali się razem, z pewnością wymyślą plan dostania się na mur.
— A wy co tam odwalaliście na górze? Mamy kolejnego rannego, no świetnie mistrzu taktyki. — Rzucił z przekąsem do Yakushimaru. Dostać udaru na zewnątrz w samo południe nie miało najmniejszego sensu, lepiej było przeczekać w zacienionym wnętrzu. Tutaj i tak nigdzie nie było bezpiecznie. Do tego Warui miał się zająć bąblami Ejiri i zabrał jedyny ostry przedmiot, który by się do tego nadawał. Mieli na parterze własne problemy do rozwiązania. W tym momencie Iseia nie obchodziło, że oni prawdopodobnie też mieli na górze swoje przeboje. Yoshiro dysponował jeszcze jakimiś pokładami cierpliwości, ale lepiej, żeby Seiya nie próbował go pouczać, gdy sam popierdalał z byle nogą od krzesła po piętrze szukając guza. Był już gotowy popchnąć go za to uderzenie w bark, gdyby nie to, że ten zaczął kurwić na kogoś konkretnego. Kogo? Isei spojrzał w górę schodów, nie dostrzegając jednak niczego. Jedną dłonią przytrzymał linę, a drugą położył na wciąż przyczepionej na pasku maczecie, gotów ją w każdym momencie wyciągnąć.
Ejiri Carei, Shiba Ookami and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Im więcej działo się w głowie, więcej osiadało cieni na myślach - niby rozsypanego popiołu, tym mniej słów wymykało się spomiędzy już spierzchniętych warg. Zamykała je, gubiąc urokliwość plątanych z jakąś filuterną łatwością - mogło się wydawać - słów i rozmów na samym początku ich nieszczęsnej "przygody". I coś nawet na moment błysnęło nadzieją po słowach Iseia. Może w jej rzeczach - niefortunnie wciąż znajdujących się na górze, dało radę skorzystać.
próbowała nie patrzeć na zakryte prześcieradłem ciało, wciąż leżące u podnóża wejścia na górę. Ale ten sam, nikły poblask odbił się w rozszerzonych źrenicach, gdy u szczytu schodów dojrzała trzy sylwetki. Żywe. Tylko ich "forsowana siła" wydawała się ledwie trzymać na nogach - Co mu się... - zdążyła zapytać, gdy gniewny komentarz Yakushimaru zawisło przed nimi w oskarżeniu.
To nie było sprawiedliwe - poczuła kolejny ścisk w gardle, próbując przełknąć ślinę i urwane zdanie. szczęka zadrżała od nadmiernego zacisku. Kiedy rozchyliła usta, brzmiało w nich pełne złości zrezygnowanie - Bez was przecież... - zadrżała - Skoro tak tak się rwiecie do działania. Może od razu utnijcie mi rękę - wysunęła przed siebie chore przedramię z malującym się obrzydzeniem i dojmującym lękiem - z tego wykluwają się pająki - pęczniejące ropnie otaczały coraz dalej przedramię.
Zanim powiedziała coś więcej, zanim zrobiła najgłupsza rzecz na świecie, chcąc własnoręcznie przebić jeden z pęcherzy, rozległ się huk. Podskoczyła, cofając się i niemal przewracając o stołek, gdy wszystkie drogi wejścia gwałtownie się zblokowały. Ciężkie skrzypienie kroków na schodach, wywołały serię zimnych dreszczy. Co się zbliżało?
Strach tym razem nie paraliżował. Szarpnęła ciałem z jakąś poganiająca ją rozpaczą. Wokół zdrowej ręki owinęła zwinięte prześcieradła i podbiegłą do - rozbitego przez Seiye okna. Chciała wybić wystające resztki - jeśli były. I naprawdę - oczyścić potencjalną drogę ucieczki. Nie chciała być tu ani chwili więcej.
Niech to się skończy.
Błagam.
próbowała nie patrzeć na zakryte prześcieradłem ciało, wciąż leżące u podnóża wejścia na górę. Ale ten sam, nikły poblask odbił się w rozszerzonych źrenicach, gdy u szczytu schodów dojrzała trzy sylwetki. Żywe. Tylko ich "forsowana siła" wydawała się ledwie trzymać na nogach - Co mu się... - zdążyła zapytać, gdy gniewny komentarz Yakushimaru zawisło przed nimi w oskarżeniu.
To nie było sprawiedliwe - poczuła kolejny ścisk w gardle, próbując przełknąć ślinę i urwane zdanie. szczęka zadrżała od nadmiernego zacisku. Kiedy rozchyliła usta, brzmiało w nich pełne złości zrezygnowanie - Bez was przecież... - zadrżała - Skoro tak tak się rwiecie do działania. Może od razu utnijcie mi rękę - wysunęła przed siebie chore przedramię z malującym się obrzydzeniem i dojmującym lękiem - z tego wykluwają się pająki - pęczniejące ropnie otaczały coraz dalej przedramię.
Zanim powiedziała coś więcej, zanim zrobiła najgłupsza rzecz na świecie, chcąc własnoręcznie przebić jeden z pęcherzy, rozległ się huk. Podskoczyła, cofając się i niemal przewracając o stołek, gdy wszystkie drogi wejścia gwałtownie się zblokowały. Ciężkie skrzypienie kroków na schodach, wywołały serię zimnych dreszczy. Co się zbliżało?
Strach tym razem nie paraliżował. Szarpnęła ciałem z jakąś poganiająca ją rozpaczą. Wokół zdrowej ręki owinęła zwinięte prześcieradła i podbiegłą do - rozbitego przez Seiye okna. Chciała wybić wystające resztki - jeśli były. I naprawdę - oczyścić potencjalną drogę ucieczki. Nie chciała być tu ani chwili więcej.
Niech to się skończy.
Błagam.
Blood beneath the snow
Shiba Ookami, Yakushimaru Seiya and Isei Yoshiro szaleją za tym postem.
Westchnął potężnie, ponieważ wizja poddania się nie przychodzia mu łatwo, jednak musiał zaakceptować tę brutalną rzeczywistość. Nieważne jak paskudna ona nie była. - No dobrze ładniutki. Spierdalamy - Odparł do Waru i dał się prowadzić do wyjścia z posiadłości. Fakt że mieli tu przetrwać 14 nocy, a wyjebali się na 2 był conajmniej komiczny, ale co poradzić gdy ścierali się z jakimś niematerialnym bytem? Plecy go napierdalały, ale nie miał zamiaru się poddawać. Parł do przodu. Jednak kiedy drzwi i okna się zatrzasnęły, miał już pewność co do jednej rzeczy. - Jebane gówno nie chce nas wypuścić. - Bawiło się nimi w dom dla lalek. No, taki horrorowy. Godny Wendsday. -CHUJ! - Krzyknął ruszając do drzwi i próbując wywalić je z kopa. Mądry nie był aż tak. Jedyne co miał to mięśnie i celne oko. Bez nich? Wiele pożytku z niego tu nie mieli. Wtedy jednak Carei zwróciła na siebie jego uwagę. Jakie kurwa pająki?!
#a2006d
maj 2038 roku