Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
First topic message reminder :
10/02/2038 03:08
INSTAGRAM
Wiadomości wysłane
@Naiya Kō
INSTAGRAM
10/02/2038 03:08
Wiadomości wysłane
Był środek nocy, kiedy Hiroshi sięgnął leniwie po telefon pozostawiony na szafce nocnej. Znowu nie mógł spać - a mijała już druga doba odkąd nie zmrużył powiek. Nie chciało mu się jednak wstawać o 3:00 nad ranem, by schodami w dół gnać do pustej i zimnej w o tej porze roku pracowni. Jasny wyświetlacz zaatakował światłem jego przyzwyczajone do mroku oczy, które przetarł dłonią w chwilę potem. Jego palce leniwie przejechały po ekranie, kiedy odblokował smartfona i od niechcenia kliknął na ikonkę instagrama. Sam nie wiedział, po co go zakładał, ale przeglądanie zdjęć i rolek działało na swój sposób uspokajająco. Obserwował niemal wszystkie możliwe konta związane ze sztuką, jej historią lub drewnem. Zaobserwował także konto Alaeshy, na którym wystawiała zdjęcia swoich obrazów. Odwzajemniła się 'followem' choć nie miało to znaczenia. Nie zakładał konta dla obserwujących - niczego nie udostępniał, a sam jego profil był no-name'owym kontem bez zdjęcia z nazwą użytkownika stworzoną z ciągu zupełnie przypadkowych liter i symboli.
Po przejrzeniu kilku aktualności na jego twarz wkradł się wyraz podirytowania. Wystarczył jeden like pozostawiony kiedyś pod jakąś rolką związaną z astrologią, by Instagram, drogą algorytmu zaczął go torpedować podobnymi treściami.
Jego palec z coraz większym zniecierpliwieniem scrollował kolejne rolki, gdy jego kciuk zatrzymał się gwałtownie. Jego oczy zatrzymały się na szczupłym mężczyźnie w przebraniu kobiety - zaraz, zaraz. Gdzieś już kiedyś widział kogoś podobnego.
Kolorowy ptak - w różowej peruce i fioletowych soczewkach, w ubiorze w podobnej tonacji rozwodził się właśnie z pasją na temat jakiejś karty, którą trzymał w szczupłej dłoni. Hiroshi nie skupiał się na samych słowach, jakie wypowiadał zniewieściały mężczyzna, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już kiedyś słyszał ten nomen omen charakterystyczny głos, polany manierą...
Jego brwi jakby automatycznie poszybowały do góry, a przymknięte w grymasie usta, rozchyliły się bezwiednie.
Momentalnie podniósł się do pozycji półsiedzącej, kiedy właśnie go olśniło. To był zdecydowanie on. Drzazga we własnej osobie. Szybka reakcja, w której kliknął 'obserwuj'.
Zabawnie zrządzenie losu, kiedy uświadomił sobie, że jeszcze kilka dni temu żałował, że nie przeprosił go, kiedy miał ku temu okazję. Demony siedzące w jego głowie osądzały go o każde, najmniejsze przewinienie. Nic więc dziwnego, że wypominały mu wieczór skąpany w odcieniach czerwieni.
Opadł ciężko na materac, zastanawiając się od czego zacząć.
Ciszę nocy zagłuszały tylko jego palce uderzające o ekran telefonu, gdy w skupieniu 'rzeźbił' przeprosiny dla nieznajomego.
Westchnął zrezygnowany, kiedy kolejny raz napisał wiadomość, a potem ją usunął. Jego wzrok utkwił na suficie. Po co się tak spinał, skoro Kolorowy Ptak o intrygującej nazwie użytkownika prawdopodobnie nawet nie odczyta tej wiadomości? Liczba obserwujących ten profil przekonała go, że tak właśnie się stanie.
Postanowił, że mimo wszystko wyśle wiadomość. Tak dla własnej satysfakcji, że chociaż spróbował.
Witaj Pszczółko,
Zapewne mnie nie pamiętasz, ale ja pamiętam Cię doskonale - jestem tym nieprzyjemnym, bezbarwnym nikim, na którego miałeś nieprzyjemność natknąć się kilka miesięcy temu w tym zasyfiałym barze na obrzeżach miasta.
Chciałem Cię przeprosić, miałem fatalny dzień, ale to mnie nie usprawiedliwia. Nie powinienem był wylewać na Ciebie swoich frustracji, nawet jeśli sam mnie zaczepiałeś. (Tak szczerze mówiąc nawet nie pamiętam, kto kogo pierwszy zaczepił, ale to już bez znaczenia.)
Wybacz mi moje prostackie i nieeleganckie zachowanie - nie jestem taki, poważnie. Masz święte prawo ubierać się, mówić, siedzieć, pić i wyrażać się jak tylko Ci pasuje i NIC mi do tego. Nawet jeśli tego nie rozumiem.
Prawdopodobnie nawet tego nie odczytasz, ale chyba sam potrzebowałem napisać bym sam mógł poczuć się ze sobą lepiej. Tak więc PRZEPRASZAM.
PS. Fajny profil.
podpisano
Jebany Palant - zasłużyłem.
Po przejrzeniu kilku aktualności na jego twarz wkradł się wyraz podirytowania. Wystarczył jeden like pozostawiony kiedyś pod jakąś rolką związaną z astrologią, by Instagram, drogą algorytmu zaczął go torpedować podobnymi treściami.
Jego palec z coraz większym zniecierpliwieniem scrollował kolejne rolki, gdy jego kciuk zatrzymał się gwałtownie. Jego oczy zatrzymały się na szczupłym mężczyźnie w przebraniu kobiety - zaraz, zaraz. Gdzieś już kiedyś widział kogoś podobnego.
Kolorowy ptak - w różowej peruce i fioletowych soczewkach, w ubiorze w podobnej tonacji rozwodził się właśnie z pasją na temat jakiejś karty, którą trzymał w szczupłej dłoni. Hiroshi nie skupiał się na samych słowach, jakie wypowiadał zniewieściały mężczyzna, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już kiedyś słyszał ten nomen omen charakterystyczny głos, polany manierą...
Jego brwi jakby automatycznie poszybowały do góry, a przymknięte w grymasie usta, rozchyliły się bezwiednie.
Momentalnie podniósł się do pozycji półsiedzącej, kiedy właśnie go olśniło. To był zdecydowanie on. Drzazga we własnej osobie. Szybka reakcja, w której kliknął 'obserwuj'.
Zabawnie zrządzenie losu, kiedy uświadomił sobie, że jeszcze kilka dni temu żałował, że nie przeprosił go, kiedy miał ku temu okazję. Demony siedzące w jego głowie osądzały go o każde, najmniejsze przewinienie. Nic więc dziwnego, że wypominały mu wieczór skąpany w odcieniach czerwieni.
Opadł ciężko na materac, zastanawiając się od czego zacząć.
Ciszę nocy zagłuszały tylko jego palce uderzające o ekran telefonu, gdy w skupieniu 'rzeźbił' przeprosiny dla nieznajomego.
Westchnął zrezygnowany, kiedy kolejny raz napisał wiadomość, a potem ją usunął. Jego wzrok utkwił na suficie. Po co się tak spinał, skoro Kolorowy Ptak o intrygującej nazwie użytkownika prawdopodobnie nawet nie odczyta tej wiadomości? Liczba obserwujących ten profil przekonała go, że tak właśnie się stanie.
Postanowił, że mimo wszystko wyśle wiadomość. Tak dla własnej satysfakcji, że chociaż spróbował.
Witaj Pszczółko,
Zapewne mnie nie pamiętasz, ale ja pamiętam Cię doskonale - jestem tym nieprzyjemnym, bezbarwnym nikim, na którego miałeś nieprzyjemność natknąć się kilka miesięcy temu w tym zasyfiałym barze na obrzeżach miasta.
Chciałem Cię przeprosić, miałem fatalny dzień, ale to mnie nie usprawiedliwia. Nie powinienem był wylewać na Ciebie swoich frustracji, nawet jeśli sam mnie zaczepiałeś. (Tak szczerze mówiąc nawet nie pamiętam, kto kogo pierwszy zaczepił, ale to już bez znaczenia.)
Wybacz mi moje prostackie i nieeleganckie zachowanie - nie jestem taki, poważnie. Masz święte prawo ubierać się, mówić, siedzieć, pić i wyrażać się jak tylko Ci pasuje i NIC mi do tego. Nawet jeśli tego nie rozumiem.
Prawdopodobnie nawet tego nie odczytasz, ale chyba sam potrzebowałem napisać bym sam mógł poczuć się ze sobą lepiej. Tak więc PRZEPRASZAM.
PS. Fajny profil.
podpisano
Jebany Palant - zasłużyłem.
Ye Lian, Itou Alaesha, Naiya Kō and Jinnai Hisae szaleją za tym postem.
Pszczółka
22/03/2038 22:08
POŁĄCZENIE Z: Pszczółka
22:08
Choć różnili się od siebie jakby był każdy z innej planety, to jednak schemat za którym podążał nieświadomie Hiroshi, u Kou niewiele się różnił - też uciekał wiecznie od spirali samotności, zasypując tą dziurę tanim piaskiem, byle by tylko nie musieć jej widzieć. Płytkie znajomości, chwilowe przyjaźnie - nic mu nie przeszkadzało, bo sam traktował siebie jakby na nic więcej nie zasługiwał. Mało tego, bał się. Bał się strasznie tej najszczerszej bliskości, która w chwilach jak ta mściła się na nim za istnienie w ciągłym niebycie. Bał się rzeczy, których nie znał, nawet jeśli były mu niezwykle potrzebne. Bał się, że by go odrzuciły i na zawsze zraniły, tak jak zrobiła to już niejedna bliska mu osoba. Bliskość zdawała się piękna jak róża, a on wiecznie bał się doświadczyć jej kolców.
Tak samo, jak Hiroshi nie umiał przebywać sam ze sobą. On jednak nie stronił od ludzi; wręcz przeciwnie, kurczowo się ich trzymał, stroniąc jednak od ich serc.
Dlatego wciąż się snuł. Może nie miał pracy w domu, jednak przebywał od jednego człowieka do drugiego, od cichej choć wymagającej skupienia biblioteki w której pracował, po nocny klub dający poczucie pewnego odrealnienia. Potrzebował tego, potrzebował tych wszystkich różnorodnych bodźców jak powietrza. Potrzebował zarówno wytchnienia, jak i cierpienia, którego przysparzali mu niezbyt dobrze znani ludzie. Dzięki nim mógł dalej się wyniszczać, zapominając o prawdziwym poczuciu nieszczęścia. Żył problemami innych, plotkami które bezustannie gdzieś zbierał. Żył patrzeniem, jak inni żyją; czując się częścią tego wszystkiego, niemalże jakby to zastępowało mu brakującą rodzinę. I to pomagało. Do czasu, kiedy przychodziły okazje takie, jak ta, przypominające że to wszystko fikcja. Że nikt z ludzi z którymi gada lub o których gada czy którymi odruchowo się przejmuje, nawet się z nim nie spotka.
Gdyby Kou usłyszał podejrzenia Hiroshiego na głos, zapewne niemałe rozbawienie uniosłoby się na jego policzkach. Bo jego przypuszczenia mogłyby być całkiem słuszne - gdyby nie fakt, że na japońskim rynku pracy, był skończony. W miejscu, gdzie bez dobrych studiów ciężko o jakkolwiek poważaną pracę, osoba bez nich była społecznie o poziom niżej, niż wszyscy. Może nie istniał system kasty, który by to jawnie i konkretnie określał, jednak istniały sytuacje w których dało się to odczuć. Z drugiej zaś strony Kou nie potrzebował takowego poważania. Zrobił odważny krok, na który mało kto się w tym kraju decydował, na stałe odcinając od rodziny. Nie potrzebował niczyjego poważania. W zasadzie, często go nawet nie oczekiwał; gdyby było inaczej nie godziłby się na pracowanie na słabiej strzeżonych, nocnych zmianach, na których relacje z klientami przypominały bardziej walkę o przetrwanie. Może nie był bezpośrednio zagrożony ani nie robił nic złego, jednak musiał ciągle samemu sobie radzić by unikać niezbyt komfortowych sytuacji, jednocześnie pijąc i naciągając cudze portfele. Nie żeby nie lubił ogólnie tej pracy. Po prostu nie miał w sobie tej upozorowanej, sztucznej godności, która zabiłaby mentalnie i społecznie każdego statystycznego Japończyka, który na jeden wieczór by się z nim zamienił. A biblioteka? Cóż, to też długa historia, jednak nie dostałby się tam, gdyby rekrutacja nie zważała na jego ładną buzię. Ponad tym wszystkim czasem musiał wygospodarować czas na jakiś rozkład kart i kilka filmów lub zdjęć na Instagramie, bo chwila słabości mogłaby całkiem zrazić do niego algorytm. Łącząc to wszystko sam był także pochłonięty w pewien sposób pracą; bo nawet jeśli nie w korporacji, wciąż był Japończykiem, wychowanym tak, by bez przerwy coś robić. Szczęściem w nieszczęściu był fakt, że los obdarował go pewną niezwykłą energią i jakimś cudem starczało mu na wszystko sił. Ah, to nie ja, to Mars w baranie, skarbie. Tak odpowiadał zawsze, gdy ktoś zwrócił uwagę na fakt, że zdawał się wręcz nie znać słowa zmęczenie. Przynajmniej do momentu, w którym zasypiał niekontrolowanie, gdy jego własne ciało nie mogło za nim nadążyć.
Za to zastanawiało go, jak to możliwe, że nocny towarzysz jego chwili "odpoczynku" za każdym razem miał czas, by odpowiedzieć. Zawsze. Po sekundzie wręcz, zdawał się wiecznie przyklejony do telefonu, jakby tylko na to cały dzień czekał. Niezależnie od dnia ani godziny, jedyne momentami gdy nie odpowiadał były zawsze po pewnym czasie oznaczone słowami Najmocniej przepraszam, zasnąłem. Tak jakby mógł zasnąć w każdym miejscu o każdej porze i co dziwniejsze, czuł potrzebę aby się z tego tłumaczyć. Nie, żeby Kou to nie schlebiało, jednak wciąż budziło rosnące niezaspokojone zaciekawienie, którego mężczyzna ciągle nie chciał zaspokoić. Miał poczucie, jakby się z nim bawił, nie chcąc wciąż wyjawić tak banalnej informacji. Choć z jednej strony była to prywatna sprawa i powinien to rozumieć, jakoś tak było, że ciekawość względem Hiroshiego wchodziła w jego przypadku na wyjątkowo intensywny tor. Kim w końcu jesteś, Hiroshi? Chciał go znów zobaczyć by spróbować uchylić rąbka tajemnicy, która tak bardzo w swej zamkniętej naturze prosiła się wręcz o odkrycie.
Słowa jak i pytanie snycerza jednak rozczuliły go. Gdyby tylko mógł zobaczyć, jak czerwone od nadmiaru alkoholu policzki wyginają się w nietrzeźwym uśmiechu rumieniąc się tylko bardziej... ah, jak pięknie byłoby go teraz widzieć. Nawet, jeśli nie opowiedziałby mu o wszystkim. Bo nigdy tego nie robił, z zasady chroniąc swoją przeszłość przed każdym, na wszelki wypadek. Ale to nic. Nie zebrałby się na odwagę powiedzieć mu teraz wprost nawet o tym, ze wszystko zapewne by minęło gdyby mógł z nim teraz pogadać twarzą w twarz, choć sam już jego głos zmieniał niesłychanie dużo. Był jak ten jeden, ciepły promyczek, przy którym cała reszta mieszkania włącznie z balkonem na którym przebywał zdawała się zimna i pusta jak opuszczona jaskinia.
Smętną atmosferę, która tak bardzo zmartwiła snycerza, przerwał nagle lekki, choć wciąż zduszony smutnymi emocjami śmiech.
W doooomu, słodziaku.
Możesz mnie stąd odebraaaać, kooończ to co tam robisz i chodź, mi amore.
Wtedy wszystko ci wyśwpiiewamm, jak na spowiedzii.
Zakręcił na palcu kosmyk włosów, zupełnie nie kontrolując już, czy to co mówi ma sens i czy jest w ogóle na miejscu.
Co było dziwne.
Rzadko było po nim naprawdę widać, jak bardzo był pijany. Głos jednak zakręcał coraz silniejsze, przedłużone głoski, doskonale komponując się z mówieniem jakby nie wszystkie wypowiadane przezeń słowa były do końca świadome. Widocznie jednak zdążył już przed rozmową nadwyrężyć swój limit, tak jak wykończył wcześniej limit posiadanej przez siebie sztucznej pozytywności. Wszystko musiało w końcu jebnąć, pozostawiając go w sytuacji, w której tylko alkoholem potrafił uleczyć swoje przeciążające emocje.
POŁĄCZENIE Z: Pszczółka
22:08
Choć różnili się od siebie jakby był każdy z innej planety, to jednak schemat za którym podążał nieświadomie Hiroshi, u Kou niewiele się różnił - też uciekał wiecznie od spirali samotności, zasypując tą dziurę tanim piaskiem, byle by tylko nie musieć jej widzieć. Płytkie znajomości, chwilowe przyjaźnie - nic mu nie przeszkadzało, bo sam traktował siebie jakby na nic więcej nie zasługiwał. Mało tego, bał się. Bał się strasznie tej najszczerszej bliskości, która w chwilach jak ta mściła się na nim za istnienie w ciągłym niebycie. Bał się rzeczy, których nie znał, nawet jeśli były mu niezwykle potrzebne. Bał się, że by go odrzuciły i na zawsze zraniły, tak jak zrobiła to już niejedna bliska mu osoba. Bliskość zdawała się piękna jak róża, a on wiecznie bał się doświadczyć jej kolców.
Tak samo, jak Hiroshi nie umiał przebywać sam ze sobą. On jednak nie stronił od ludzi; wręcz przeciwnie, kurczowo się ich trzymał, stroniąc jednak od ich serc.
Dlatego wciąż się snuł. Może nie miał pracy w domu, jednak przebywał od jednego człowieka do drugiego, od cichej choć wymagającej skupienia biblioteki w której pracował, po nocny klub dający poczucie pewnego odrealnienia. Potrzebował tego, potrzebował tych wszystkich różnorodnych bodźców jak powietrza. Potrzebował zarówno wytchnienia, jak i cierpienia, którego przysparzali mu niezbyt dobrze znani ludzie. Dzięki nim mógł dalej się wyniszczać, zapominając o prawdziwym poczuciu nieszczęścia. Żył problemami innych, plotkami które bezustannie gdzieś zbierał. Żył patrzeniem, jak inni żyją; czując się częścią tego wszystkiego, niemalże jakby to zastępowało mu brakującą rodzinę. I to pomagało. Do czasu, kiedy przychodziły okazje takie, jak ta, przypominające że to wszystko fikcja. Że nikt z ludzi z którymi gada lub o których gada czy którymi odruchowo się przejmuje, nawet się z nim nie spotka.
Gdyby Kou usłyszał podejrzenia Hiroshiego na głos, zapewne niemałe rozbawienie uniosłoby się na jego policzkach. Bo jego przypuszczenia mogłyby być całkiem słuszne - gdyby nie fakt, że na japońskim rynku pracy, był skończony. W miejscu, gdzie bez dobrych studiów ciężko o jakkolwiek poważaną pracę, osoba bez nich była społecznie o poziom niżej, niż wszyscy. Może nie istniał system kasty, który by to jawnie i konkretnie określał, jednak istniały sytuacje w których dało się to odczuć. Z drugiej zaś strony Kou nie potrzebował takowego poważania. Zrobił odważny krok, na który mało kto się w tym kraju decydował, na stałe odcinając od rodziny. Nie potrzebował niczyjego poważania. W zasadzie, często go nawet nie oczekiwał; gdyby było inaczej nie godziłby się na pracowanie na słabiej strzeżonych, nocnych zmianach, na których relacje z klientami przypominały bardziej walkę o przetrwanie. Może nie był bezpośrednio zagrożony ani nie robił nic złego, jednak musiał ciągle samemu sobie radzić by unikać niezbyt komfortowych sytuacji, jednocześnie pijąc i naciągając cudze portfele. Nie żeby nie lubił ogólnie tej pracy. Po prostu nie miał w sobie tej upozorowanej, sztucznej godności, która zabiłaby mentalnie i społecznie każdego statystycznego Japończyka, który na jeden wieczór by się z nim zamienił. A biblioteka? Cóż, to też długa historia, jednak nie dostałby się tam, gdyby rekrutacja nie zważała na jego ładną buzię. Ponad tym wszystkim czasem musiał wygospodarować czas na jakiś rozkład kart i kilka filmów lub zdjęć na Instagramie, bo chwila słabości mogłaby całkiem zrazić do niego algorytm. Łącząc to wszystko sam był także pochłonięty w pewien sposób pracą; bo nawet jeśli nie w korporacji, wciąż był Japończykiem, wychowanym tak, by bez przerwy coś robić. Szczęściem w nieszczęściu był fakt, że los obdarował go pewną niezwykłą energią i jakimś cudem starczało mu na wszystko sił. Ah, to nie ja, to Mars w baranie, skarbie. Tak odpowiadał zawsze, gdy ktoś zwrócił uwagę na fakt, że zdawał się wręcz nie znać słowa zmęczenie. Przynajmniej do momentu, w którym zasypiał niekontrolowanie, gdy jego własne ciało nie mogło za nim nadążyć.
Za to zastanawiało go, jak to możliwe, że nocny towarzysz jego chwili "odpoczynku" za każdym razem miał czas, by odpowiedzieć. Zawsze. Po sekundzie wręcz, zdawał się wiecznie przyklejony do telefonu, jakby tylko na to cały dzień czekał. Niezależnie od dnia ani godziny, jedyne momentami gdy nie odpowiadał były zawsze po pewnym czasie oznaczone słowami Najmocniej przepraszam, zasnąłem. Tak jakby mógł zasnąć w każdym miejscu o każdej porze i co dziwniejsze, czuł potrzebę aby się z tego tłumaczyć. Nie, żeby Kou to nie schlebiało, jednak wciąż budziło rosnące niezaspokojone zaciekawienie, którego mężczyzna ciągle nie chciał zaspokoić. Miał poczucie, jakby się z nim bawił, nie chcąc wciąż wyjawić tak banalnej informacji. Choć z jednej strony była to prywatna sprawa i powinien to rozumieć, jakoś tak było, że ciekawość względem Hiroshiego wchodziła w jego przypadku na wyjątkowo intensywny tor. Kim w końcu jesteś, Hiroshi? Chciał go znów zobaczyć by spróbować uchylić rąbka tajemnicy, która tak bardzo w swej zamkniętej naturze prosiła się wręcz o odkrycie.
Słowa jak i pytanie snycerza jednak rozczuliły go. Gdyby tylko mógł zobaczyć, jak czerwone od nadmiaru alkoholu policzki wyginają się w nietrzeźwym uśmiechu rumieniąc się tylko bardziej... ah, jak pięknie byłoby go teraz widzieć. Nawet, jeśli nie opowiedziałby mu o wszystkim. Bo nigdy tego nie robił, z zasady chroniąc swoją przeszłość przed każdym, na wszelki wypadek. Ale to nic. Nie zebrałby się na odwagę powiedzieć mu teraz wprost nawet o tym, ze wszystko zapewne by minęło gdyby mógł z nim teraz pogadać twarzą w twarz, choć sam już jego głos zmieniał niesłychanie dużo. Był jak ten jeden, ciepły promyczek, przy którym cała reszta mieszkania włącznie z balkonem na którym przebywał zdawała się zimna i pusta jak opuszczona jaskinia.
Smętną atmosferę, która tak bardzo zmartwiła snycerza, przerwał nagle lekki, choć wciąż zduszony smutnymi emocjami śmiech.
W doooomu, słodziaku.
Możesz mnie stąd odebraaaać, kooończ to co tam robisz i chodź, mi amore.
Wtedy wszystko ci wyśwpiiewamm, jak na spowiedzii.
Zakręcił na palcu kosmyk włosów, zupełnie nie kontrolując już, czy to co mówi ma sens i czy jest w ogóle na miejscu.
Co było dziwne.
Rzadko było po nim naprawdę widać, jak bardzo był pijany. Głos jednak zakręcał coraz silniejsze, przedłużone głoski, doskonale komponując się z mówieniem jakby nie wszystkie wypowiadane przezeń słowa były do końca świadome. Widocznie jednak zdążył już przed rozmową nadwyrężyć swój limit, tak jak wykończył wcześniej limit posiadanej przez siebie sztucznej pozytywności. Wszystko musiało w końcu jebnąć, pozostawiając go w sytuacji, w której tylko alkoholem potrafił uleczyć swoje przeciążające emocje.
Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Itou Alaesha, Matsumoto Hiroshi and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Pustułka
22/03/2038 22:08
POŁĄCZENIE Z: Pustułka
trwa
POŁĄCZENIE Z: Pustułka
trwa
Nawet jeśli Kou obawiał się bliskości, był w zdecydowanie innej sytuacji, mając za sobą bagaż doświadczeń (choćby płytkich) zarówno w sferze przyjaźni, jak i romantyzmu. Hiroshi natomiast nie znał bliskości w ogóle — nie zaznał jej nigdy w życiu, bez względu na intencje relacji, których miał niewiele, a jeśli już jakieś były, kończyły się na koleżeństwie. Z wiadomych przyczyn nigdy nie rozwijały się dalej. Kiedy przyleciał do Japonii, był pewien, że czeka go jedyny znany mu los samotnika, stroniącego od ludzi. Nie miał wcześniej sympatii, nie posiadał też przyjaciół, nie potrafiąc odnaleźć się w skomplikowanych labiryntach relacji międzyludzkich. Wszelkie objawy romantycznego zainteresowania kończyły się wcześniej, niż się zaczynały, ponieważ aseksualny umysł nie potrafił wychwytywać poszczególnych znaków — szczególnie tych koreańskich, niezwykle nieśmiałych i powściągliwych z natury. Paradoksalnie za to odnajdywał się w dwuznacznie zabarwionych żartach, rzucanych z lekkością w towarzystwie tej jednej, jedynej osoby, przy której pozwalał sobie na taki humor, wyraźnie zachęcony dowcipem rzucanym przez Kou, nawet do mniej bliskich znajomych.
Czy Hiroshi bał się bliskości? Nie, bo nie przypuszczał, że kiedykolwiek ją poczuje, skutecznie odganiając lęk przed nieznanym.
Jeśli Kou czuł na sobie niesprawiedliwość istniejącego systemu pracy w Japonii, co Hiroshi mógł powiedzieć w nieprzyjaźnie mu nastawionej Japonii, w której jego wykształcenie nabyte w zakłamanej propagandzie upiornej czerwieni, nie miało najmniejszego znaczenia. Gdzie samo koreańskie pochodzenie z góry skazywało go na porażkę, ilekroć szukał zatrudnienia. Z uprzedzeniami, które spotkały go już w Seulu, udowadniając mu, że posiadanie obywatelstwa wcale nie daje mu biletu do lepszego świata. Wykształcenie? Żadne.
Wyuczony przed laty wymarły zawód snycerki nie miał prawa bytu w tonącej w nowoczesnej technologii Korei Południowej.
Doświadczenie zawodowe?W plutonie egzekucyjnym. To skomplikowane.
Jedyną opcją odnalezienia się w nowej rzeczywistości w kraju kwitnącej wiśni było zaryzykowanie i próba utworzenia własnej działalności gospodarczej na terenie Japonii. Długo podróżował po tym kraju, nim znalazł miejsce, które dałoby mu, choć cień szansy, by się utrzymać, robiąc to, na czym znał się najlepiej. Gdy tylko zobaczył tradycyjną zabudowę tonącej w drewnianych elementach Asakurę — wiedział, że rękodzieło znajdzie tu o wiele przychylniejsze spojrzenie niżeli w Korei Południowej. I zaryzykował, choć bał się, jak nigdy.
Nie widział Nai. Nie mógł tym samym dostrzec zaczerwienia, które wspinało się na tych estetycznych policzkach. Nie do końca wiadomo czy wynikłych upojonym stanem ich właściciela, czy może niewinnym rumieńcem, na skutek słów, które zdążyły już wypłynąć dzisiejszego wieczoru.
Pracownię spowijał niemal całkowity mrok, a na jego twarz padały pojedyncze wkradające się przez okna promienie księżyca, na który spoglądał w skupieniu, wsłuchując się w głos po drugiej stronie słuchawki. Jego towarzysz nocnychsamotnych wieczorów brzmiał dzisiaj zupełnie inaczej niż zwykle, gdy zwyczajowo odbierając od niego telefony można było aż wyczuć wylewający się ze słuchawki zmanierowany entuzjazm i dziwny rodzaj energii, której nie potrafił zdefiniować, a która tak bardzo do siebie przyciągała. Energii, którą z łatwością nazwałby w tym jednym, wybranym słowem. Bardzo.
Wszystko w Zielonowłosym było bardzo.
Bardzo urodziwy, bardzo wysoki, bardzo towarzyski. Niezależnie od czasu czy miejsca zawsze oscylował wokół tego słowa. Nawet dzisiaj. Dzisiaj był bardzo pijany i bardzosmutny, choć niekoniecznie wzbudzało to aprobatę samego snycerza, wiedział, że tego człowieka nie można było ot tak zamknąć w określonych schematach, czyniąc go... bardzo nieoczywistym.
Wciąż czekał na wybuch tej nieposkromionej energii i entuzjazmu, kompletnie nie zdając sobie sprawy, z tego jak bardzo się mylił, dając się zwodzić na ten przykrywający, rozbrajająco wesoły ton zniewieściałego głosu, który nie miał teraz siły udawać.
Dzisiaj wsłuchując się w to niepodobne jemu częściowe milczenie, miał wrażenie, że słyszy mijające bezlitośnie sekundy. Jakby coś umykało i nie pozwalało się schwytać. Coś, czego umysł skryty pod zielenią włosów zaciemniony nadprogramową ilością alkoholu do ostatniej chwili nie chciał wyjawić. Aż w końcu przerwał tę zasłonę milczenia zduszonym śmiechem, którego nie sposób było teraz zrozumieć.
"W doooomu, słodziaku."
Przeciągające się głoski tylko podkreślały jego nietrzeźwy stan.
"Możesz mnie stąd odebraaaać, kooończ to co tam robisz i chodź, mi amore.
Wtedy wszystko ci wyśwpiiewamm, jak na spowiedzii."
— Dobrze, mi amore. — odpowiedział na ten nieoczywisty ton, podkradając to jedno sformułowanie, którego nie mógłby wziąć na poważnie. Mimo że tak wyraźnie je zaakcentował.
— Ale obawiam się, że prędzej zdążysz mi zasnąć, zanim ja zdążę zamówić taksówkę.
Był pijany, nie mógł wiedzieć, czy naprawdę chciałby go teraz widzieć, nawet jeśli trzeźwość umysłu Matsumoto sama podpowiadała mu tęsknotę. Sam bardzo chciałby go zobaczyć.
— A poza tym wyciąganie z ciebie informacji w takim stanie byłoby szalenie nieuczciwe i nieeleganckie, nie uważasz? — przyznał po chwili tym razem zupełnie poważnym tonem.
— Wiesz, co? Mam lepszy pomysł.
Przywołał myślami jego twarz, wklęsłe policzki, które zdały się z czasem jeszcze bardziej uwydatnić, pozwalając mu wysnuć pewne wnioski. Nigdy nie przypuszczał, że się na to odważy, jednak troska o tę bardzo i coraz bardziej szczupłą sylwetkę wzięła górę nad jego obawami.
— Zjedzmy jutro razem lunch. — chwilowo wstrzymał oddech, oczekując na odpowiedź. Czy wymuszanie na nim odpowiedzi w takim stanie było nie fair? Być może. Nie mniej musiał spróbować.
Czy Hiroshi bał się bliskości? Nie, bo nie przypuszczał, że kiedykolwiek ją poczuje, skutecznie odganiając lęk przed nieznanym.
Jeśli Kou czuł na sobie niesprawiedliwość istniejącego systemu pracy w Japonii, co Hiroshi mógł powiedzieć w nieprzyjaźnie mu nastawionej Japonii, w której jego wykształcenie nabyte w zakłamanej propagandzie upiornej czerwieni, nie miało najmniejszego znaczenia. Gdzie samo koreańskie pochodzenie z góry skazywało go na porażkę, ilekroć szukał zatrudnienia. Z uprzedzeniami, które spotkały go już w Seulu, udowadniając mu, że posiadanie obywatelstwa wcale nie daje mu biletu do lepszego świata. Wykształcenie? Żadne.
Wyuczony przed laty wymarły zawód snycerki nie miał prawa bytu w tonącej w nowoczesnej technologii Korei Południowej.
Doświadczenie zawodowe?
Jedyną opcją odnalezienia się w nowej rzeczywistości w kraju kwitnącej wiśni było zaryzykowanie i próba utworzenia własnej działalności gospodarczej na terenie Japonii. Długo podróżował po tym kraju, nim znalazł miejsce, które dałoby mu, choć cień szansy, by się utrzymać, robiąc to, na czym znał się najlepiej. Gdy tylko zobaczył tradycyjną zabudowę tonącej w drewnianych elementach Asakurę — wiedział, że rękodzieło znajdzie tu o wiele przychylniejsze spojrzenie niżeli w Korei Południowej. I zaryzykował, choć bał się, jak nigdy.
Nie widział Nai. Nie mógł tym samym dostrzec zaczerwienia, które wspinało się na tych estetycznych policzkach. Nie do końca wiadomo czy wynikłych upojonym stanem ich właściciela, czy może niewinnym rumieńcem, na skutek słów, które zdążyły już wypłynąć dzisiejszego wieczoru.
Pracownię spowijał niemal całkowity mrok, a na jego twarz padały pojedyncze wkradające się przez okna promienie księżyca, na który spoglądał w skupieniu, wsłuchując się w głos po drugiej stronie słuchawki. Jego towarzysz nocnych
Wszystko w Zielonowłosym było bardzo.
Bardzo urodziwy, bardzo wysoki, bardzo towarzyski. Niezależnie od czasu czy miejsca zawsze oscylował wokół tego słowa. Nawet dzisiaj. Dzisiaj był bardzo pijany i bardzo
Wciąż czekał na wybuch tej nieposkromionej energii i entuzjazmu, kompletnie nie zdając sobie sprawy, z tego jak bardzo się mylił, dając się zwodzić na ten przykrywający, rozbrajająco wesoły ton zniewieściałego głosu, który nie miał teraz siły udawać.
Dzisiaj wsłuchując się w to niepodobne jemu częściowe milczenie, miał wrażenie, że słyszy mijające bezlitośnie sekundy. Jakby coś umykało i nie pozwalało się schwytać. Coś, czego umysł skryty pod zielenią włosów zaciemniony nadprogramową ilością alkoholu do ostatniej chwili nie chciał wyjawić. Aż w końcu przerwał tę zasłonę milczenia zduszonym śmiechem, którego nie sposób było teraz zrozumieć.
"W doooomu, słodziaku."
Przeciągające się głoski tylko podkreślały jego nietrzeźwy stan.
"Możesz mnie stąd odebraaaać, kooończ to co tam robisz i chodź, mi amore.
Wtedy wszystko ci wyśwpiiewamm, jak na spowiedzii."
— Dobrze, mi amore. — odpowiedział na ten nieoczywisty ton, podkradając to jedno sformułowanie, którego nie mógłby wziąć na poważnie. Mimo że tak wyraźnie je zaakcentował.
— Ale obawiam się, że prędzej zdążysz mi zasnąć, zanim ja zdążę zamówić taksówkę.
Był pijany, nie mógł wiedzieć, czy naprawdę chciałby go teraz widzieć, nawet jeśli trzeźwość umysłu Matsumoto sama podpowiadała mu tęsknotę. Sam bardzo chciałby go zobaczyć.
— A poza tym wyciąganie z ciebie informacji w takim stanie byłoby szalenie nieuczciwe i nieeleganckie, nie uważasz? — przyznał po chwili tym razem zupełnie poważnym tonem.
— Wiesz, co? Mam lepszy pomysł.
Przywołał myślami jego twarz, wklęsłe policzki, które zdały się z czasem jeszcze bardziej uwydatnić, pozwalając mu wysnuć pewne wnioski. Nigdy nie przypuszczał, że się na to odważy, jednak troska o tę bardzo i coraz bardziej szczupłą sylwetkę wzięła górę nad jego obawami.
— Zjedzmy jutro razem lunch. — chwilowo wstrzymał oddech, oczekując na odpowiedź. Czy wymuszanie na nim odpowiedzi w takim stanie było nie fair? Być może. Nie mniej musiał spróbować.
Itou Alaesha, Naiya Kō, Seijun Nen and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
maj 2038 roku