Dziedziniec - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Pią 2 Wrz - 22:34
First topic message reminder :

Dziedziniec


Przestronny plac ulokowany przed głównym wejściem do budynku Uniwersytetu, odgrodzony od drogi bezpiecznym pasem zieleni i niskim, białym murem wyznaczającym granice kampusu. W roku szkolnym dziedziniec przepełniony jest studentami, którzy spędzają swoje przerwy na świeżym powietrzu, otoczeni ozdobnymi drzewami. W zacienionym miejscu przy budynku znajduje się parking rowerowy z zadaszeniem, a tuż za nim tablica informacyjna obklejona starymi, wyblakłymi plakatami promującymi różne formy aktywności oferujące przez placówkę. Centralnym elementem brukowanego placu jest wysoki zegar ładowany energią słoneczną, dzięki czemu działa on bez przerwy przez okrągły rok. Zamontowany tuż za nim niewielki głośnik odtwarza co godzinę sygnały dźwiękowe, które przypominają wszystkim o nieuchronnym upływie czasu.

Haraedo

Yakushimaru Seiya

Nie 10 Gru - 17:05
Na twarzy czarnowłosego odmalowało się powątpiewanie. Było ono równie przekoloryzowane co stwierdzenie Raikatsuji, choć w gruncie rzeczy nie narzekałby, gdyby jego serce mroziło wszystko na swojej drodze. Na pewno rozwiązałoby to problem nie tylko szybko nagrzewających się latem napoi. Oziębłość na pewno ostudziłaby gęstą lawę, która niezmiennie bulgotała w jego wnętrzu, sprawiając, że wulkan emocji mógł wybuchnąć w każdej chwili. Gdyby nic nie robiło mu różnicy, nie miałby powodu do groma tych męczących eksplozji. Bo bywał zmęczony – zwłaszcza wtedy, gdy był gotów wypruć sobie żyły w sprawach, na które inni reagowali ze stoickim spokojem. Ciężko było mu dostroić się do wypłaszczonych, stonowanych fal Shiimaury, podczas gdy jego własne kształtowały nerwowe zygzaki o ostrych wierzchołkach, dlatego nie rozumiał, dlaczego z taką obojętnością podchodziła do podjętej przez siebie decyzji. Powinien rozumieć, ale nie rozumiał. Był pierwszą osobą na świecie, która powinna rozumieć, że czasem błędy nie spełniały się w roli nauczycieli, bo przecież sam nie nauczył się jeszcze, że przemocą rodził tylko więcej kłopotów. Podobna sytuacja, a jednak nie był w stanie spojrzeć na nią przez ten sam pryzmat. Może dlatego, że znacząco różnili się od siebie, a w stojącej przed nim dziewczynie wciąż widział tylko kruszynkę, której nawet zacięte spojrzenie nie było w stanie do niego przemówić, choć przecież jasno świadczyło o tym, że
  (nie był jej potrzebny)
  chciała radzić sobie sama. Ale nawet wsparte na bokach dłonie nie sprawiły, że wydawała się w jego oczach większa, a mimo tego język, na którym wciąż czuł posmak letniej herbaty, nie był w stanie zmusić się do ostudzenia jej zapału. Chciał kląć, chciał móc zdobyć się na to, by powiedzieć jej, że i tak sobie nie poradzi, więc powinna odpuścić i zająć się czymś, co nie wpędzi jej w gips, ale milczał, wraz z widocznym ruchem szczęki mieląc nieprzyjemne przekazy, bo przecież musiała zdawać sobie sprawę, że na tym etapie gówno umiała – zwróciła się przecież o pomoc do niego. Trudno było mu pogodzić się z tym faktem bez uderzającej myśli, że jeśli trening nic jej nie da, częściowo będzie ponosił za to winę. Rzecz w tym, że czułby się równie winny, gdyby nie kiwnął palcem i gdyby przy kolejnej katastrofie nie było go na miejscu.
  — Ale się tego ujebałaś — wymruczał pod nosem, zniżając nieznacznie barki w ponurym przygarbieniu. Chociaż zamierzał jej pomóc, nic nie wskazywało na to, że jego zdanie na temat całej tej farsy miało ulec zmianie. Jakakolwiek forma pakowania się w gówno w wykonaniu Maury musiała znieść ciężar jego rozdrażnionego spojrzenia; to rozdrażnienie nie zniknęło nawet, gdy wydawało się, że przynajmniej po części sobie odpuścił.
  Znów przygryzł słomkę zębami, by to na niej wyładować kłującą od wewnątrz frustrację. Wtedy go olśniło, a nagłe oświecenie ożywiło jego spojrzenie, choć jeszcze nie wywołało uśmiechu na jego ustach. Cały ten plan wciąż miał lukę, której mógł się uczepić i która brała się z tego, jak się umawiali. Przypomniał sobie, że wtedy sam przedstawił jej swoje warunki.
  — Chwila. Umawialiśmy się też kurwa na to, że będziesz nosiła przy sobie gaz pieprzowy albo paralizator. Mam nadzieję, że sobie o tym kurwa nie zapomniałaś, hm? — Obniżył podbródek, przyglądając się jej z wyczekiwaniem. Jego mały triumf mógł nie potrwać zbyt długo, ale na razie szczycił się przynajmniej tym, że jeszcze mieli szansę się z tego wycofać. Ale czy na pewno? Domyślał się, że jeśli on jej nie przeszkoli, zwróci się o pomoc do kogoś innego, choćby miała przeznaczyć część swoich oszczędności na profesjonalny trening, zamiast zdawać się na łaskę ulicznika. Wraz z tą świadomością uleciały z niego wszystkie nędzne ochłapy entuzjazmu, a Seiya machnął ręką, jeszcze zanim udzieliła mu odpowiedzi.
  Zapomnij.
  „Chodź za mną.”
  Pokręcił głową na boki i robił to bardziej z bezradności niż z zaprzeczenia. O ile wcześniej odczuwał ciekawość w związku z ich spotkaniem, teraz nie był w stanie skupić się na tym, że chciała zabrać go w jakieś tajemnicze miejsce, w którym mogła czekać na niego miła niespodzianka. Wyciągnęła już karty na stół, odkrywając przed nim główny cel spotkania, a teraz – co dodatkowo mu się nie spodobało – nawet nie próbowała przedstawić mu powodów, dla których tamto zdarzenie nadal siedziało jej w głowie. Ale nie drążył, jakby przekaz zawarty w jej milczeniu był aż nazbyt wymowny. Nie dało się ukryć, że i jemu lepiej zrobiło milczenie, gdy po prostu parł przed siebie, dotrzymywał jej kroku i stopniowo opróżniał plastikowy kubek, na którym wciąż dało się dostrzec ślady wilgoci, która osiadła na ściankach, gdy lód topniał w oczekiwaniu na przybycie Yakushimaru. Zastanawiał się, czy jakiś skuteczniejszy sposób na przekonanie jej do zmiany zdania nie umykał jego uwadze, ale nie potrafił znaleźć argumentów, które brzmiałyby kompletnie absurdalnie. Na usta cisnęły mu się wyłącznie słowa w stylu: „chyba cię pojebało”, „nie możesz tam iść, bo ci kurwa nie pozwalam” albo „chuj mnie obchodzi, co cię tam ciągnie, nic nie jest tego warte”. Każde z nich zawierały ukryte przekazy, w których wybrzmiewała desperacja i których nie potrafił wydusić z siebie dużo prostszymi słowami, jakby jego słownik już dawno skurczył się wyłącznie do warkliwych odzywek, które i tak odbijała, jakby grali w ping-ponga. Sama myśl o tym, że mógłby powiedzieć jej o tym, że woli, żeby nie pakowała się w kłopoty, bo zwyczajnie mu na niej zależy, sprawiała, że gardło ściskało mu się na tyle mocno, że pozostały tam wąski kanalik był w stanie przepuścić jedynie powietrze; na słowa nie było już miejsca. Działo się tak nie dlatego, że słowa były kompromitujące – choć to też – ale dlatego, że doskonale zdawał sobie sprawę, że ją to też chuj obchodziło.
  No jasne.
  Cisnął pustym plastikowym kubkiem do kosza na tyle gwałtownie, że trudno było nie zwrócić uwagi na to, że znów coś go gryzło. Ale czy nie był to jego naturalny stan? Nie pamiętał już ani jednego dnia, podczas którego nic by go nie wkurwiło, więc czasem jedynym, co można było zrobić, było przeczekanie burzy.
  Wcisnąwszy obie ręce do kieszeni spodni, powiódł wzrokiem po uczelnianym korytarzu. Normalnie nie zaglądał tu poza godzinami zajęć i nie próbował szukać tu ukrytych zakamarków. Raz jeszcze zmrużył oczy z tą samą podejrzliwą manierą, gdy przeprowadziła go przez tylne drzwi ewakuacyjne.
  — Idziemy kurwa podziwiać widoki na dachu? — rzucił wreszcie, ale szybko zorientował się, że Shiimaura skierowała swoje kroki ku schodom w dół. Gdy wychylił się bokiem poza barierkę, dostrzegł skąpane w półmroku piwniczne piętro, do którego z trudem docierało światło z niewielkich okienek umieszczonych na parterze. Uniósł brwi, wyraźnie nie do końca rozumiejąc, co takiego fascynującego mogła znaleźć tam na dole. Stare rupiecie? Akta sprzed lat? Kotłownię? Wszystko, co przychodziło mu na myśl, wydawało mu się raczej nieciekawe, ale bez dalszych komentarzy podążył za nią na sam dół, jedną z dłoni sunąc po metalowej barierce.
  Brzęczenie kluczy rozbrzmiewało brudną czerwienią rdzy. Choć jego wzrok nie dosięgnął ich pęku, umysł sam dopowiedział sobie barwę, która kryła się w tej dziwnie nerwowej i niespójnej melodii.
  „Być może kiedyś funkcjonowały jako schrony podczas drugiej wojny światowej…”
  Nie był pasjonatem historii, ale mimo tego przekrzywił głowę na bok, jakby mimo wcześniejszej urazy, zamierzał ją wysłuchać. Nie sądził zresztą, by była w stanie zrobić coś, co sprawiłoby, że jego uszy stałyby się głuche na to, co miała mu do powiedzenia. Była na tyle oszczędna w słowach, że gdy decydowała się na monolog, nawet nie śmiał jej przerywać, nawet jeśli w głowie rodziły mu się coraz to nowsze pytania. Teraz zastanawiało go to, czemu go tu zabrała, ale nie próbował kwestionować wagi tego powodu, a – co czuł zupełnie podświadomie – cokolwiek to było, musiało być dla niej ważne. Tylko czemu mu o tym mówiła? O tym ciemnym miejscu, w którym nic nie ma i w którym nic jej nie rozprasza.
  „Brzmię jak wariatka?”
  — Trochę — przyznał bez zastanowienia. Była to tylko szczera opinia – jedna z wielu, których można się było po nim spodziewać. Rozmasował kark ręką, marszcząc przy tym brwi, jakby nadal próbował poukładać sobie w głowie to, dlaczego miał się o tym wszystkim dowiedzieć. — Ale tylko dlatego, że znalazłaś sobie kurwa swoje ciche miejsce i nagle przyprowadzasz tu kogoś, kto nie jest ani cichy, ani spokojny, ani kurwa nierozpraszający. — Wyliczył, odruchowo prostując kolejno palce jednej ręki. — Jeśli zabrałaś mnie tu, bo liczysz na to, że sobie kurwa przeanalizuję twój punkt widzenia, co do tego syfu, w który się pakujesz, to zapomnij. Ale — zawiesił na chwilę głos, bo mimo skrzyżowanych już w defensywnym geście ramion, najwidoczniej znalazł miejsce na jakiś kompromis — jeśli to tylko wskazówka do tego, gdzie mogę cię znaleźć, gdy nie masz jebanego zasięgu w telefonie, to w porządku. Nie oceniam tego, w jaki sposób radzisz sobie ze swoimi myślami, skoro kurwa niektórzy nie radzą sobie z nimi wcale. Zresztą to nadal mniej ekstremalne rozwiązanie od komory deprywacyjnej.
  Oderwał wzrok od srebrzystych tęczówek dziewczyny. Wydawało mu się, że dostrzegał w nich jakiś przebłysk niepewności i teraz wydawało mu się trochę absurdalne to, że denerwowała się z powodu opowiedzenia mu o tym, co robiła w wolnym czasie. W zastanowieniu przyglądał się drewnianym drzwiom, jakby sądził, że za ich spróchniałą powierzchnią kryło się coś jeszcze; jakby wcale nie chodziło tylko o to, że dla Raikatsuji był to azyl, w którym nic jej nie rozpraszało. Seiya kiwnął jednak podbródkiem, jakby ponaglał ją do przekręcenia klucza w zamku, bo tylko w ten sposób mógł dowiedzieć się czegoś jeszcze. Czerpać pełnymi garściami, póki jeszcze dawała, choć w zamian nie oddał nic, bo teraz znajdowali się w jej miejscu i wszystko tu było o niej.

Yakushimaru Seiya

Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.

Raikatsuji Shiimaura

Pią 15 Gru - 21:05
Nie mogła - i nie chciała - pozwolić, aby jego docinki zakończyły to, czego nawet odpowiednio nie zaczęła. Tak jak potwierdził: była trochę wariatką; miała swoje słabości, niezrozumiałe dla ogółu. Być może dla Yakushimaru zwłaszcza. Podobnie działało to z jej perspektywy - sama nie pojmowała jak można problemy rozwiązywać pięścią, wrzeszczeć zamiast się wyciszyć, rozpalać wokół pożar buchający ognistą żółcią po samo niebo, kiedy innym, w jej samolubnym mniemaniu lepszym, sposobem jest zanurzenie się w wygłuszającą niepotrzebne bodźce otchłani czerni. Pokazywało to kolejne różnice, oddalało od siebie i dawało argumenty do kłótni - ale poznała już część drogi, jaką przebywa się, aby dotrzeć na drugi brzeg. Nie przyswajała warunków naturalnych mających miejsce po stronie rządzącej przez Yakushimaru; ale on również musiał dusić się w strefie rządzonej przez nią. Byli jak odmienne ekosystemy oddzielone potężnym kanionem. Nie dało się przepaści pokonać jednym skokiem. Potrzeba tu było tysięcy, może milionów drobnych kroków, ześlizgnięć po pochyłej, trzeba było przeciąć najniższe fragmenty pomiędzy przeciwległymi ścianami, a potem wspiąć się po pionowej powierzchni, aby postawić stopę na cudzych terenach. Opierając palce o klamkę dawała mu szansę na zaczerpnięcie tchu jej powietrzem; na ujrzenie otoczenia według jej kolorów i jej konturów. Musiał radzić sobie tam, gdzie istniało się jej najłatwiej; spore wyznanie jak na kogoś kto rzeczywiście nie jest ani cichy, ani spokojny, ani rozpraszający. - To nie ma znaczenia - wtrąciła się; ale miałko, prawie szeptem, jego kolejnych słów nie komentując. Zamknęła tylko mocniej dłoń na chwyconym metalu; szukała w tym oparcia dla podjętej decyzji. Zaczęła ją odwlekać, bo padło, by zapomniała. Jak zawsze ironizował i jak zawsze nie zdawał sobie sprawy z tego ile w tym było tnącego szkła. Złożenie rozsypanych fragmentów mogło ukazać odbicie, którego się szukało, ale sam proces był bolesny. Nie dziwiła się, dlaczego tak trudno było zaskarbić sobie obopólne zaufanie pomiędzy Yakushimaru a kimkolwiek. Już same jego teksty z pewnością wielu zniechęciły; był przy tym opryskliwy, hałaśliwy i umniejszający.
- Wiesz... - podjęła jeszcze, jak zawsze w niepewnych momentach sięgając po lakoniczny wykład bogowie wiedzą skąd nagle zmaterializowany w umyśle - że badania wykonane na szczurach dały podłoże pod tezę, że mężczyźni gorzej radzą sobie ze stresem? - Obróciła ku niemu twarz, pozwalając, by gęste pukle włosów zsunęły się z ramienia, falą zalewając sztywno wyprostowane plecy. - U kobiet, jeżeli mowa o chronicznym, umiarkowanym napięciu, sprawa jest bardziej skomplikowana. Możliwe, że nasze organizmy różnią się od siebie nawet pod tym kątem i dlatego inaczej reagujemy na tę samą rzecz albo zjawisko. Eksperyment, o którym mówię, dotyczył szczurów umieszczanych w wodzie i zmuszonych do pływania po tym jak przez jakiś czas poddawane były niezbyt sprzyjającym, choć wciąż w granicy tolerancji, sytuacjom wywołującą ich niewygodę i niepokój. Samce wystawione na działanie przewlekłych, umiarkowanych stresorów, włożone do zbiorników z cieczą, od razu skracali czas pływania o połowę bazując na czasie jaki reprezentowali przed rozpoczęciem badań - wszystko po prostu dlatego, że życie rzuciło im jakieś kłody, a oni musieli sobie z tym radzić. Po sześciu tygodniach czas znowu obniża się o połowę. To drastyczne wyniki, patrząc na to, że muszą jakoś przeżyć z głową ponad taflą. Tymczasem u samic czas pływania spada o połowę dopiero po trzech tygodniach. Po sześciu pozostaje bez zmian. W obliczu trudności samice wytrzymują więc dłużej i pracują ciężej, aby utrzymać się na powierzchni, jednocześnie wyglądając, jakby nic się z nimi nie działo i jakby te same stresory nie wpływały na ich funkcjonowanie. Dopiero po dwukrotnie dłuższym okresie ich mózgi przełączają się na bezradność i zaczynają tonąć, co nie znaczy, że przez cały etap dobrze sobie radziły. Nie radziły, ale inaczej to pokazywały.
Gwałtownie odetchnęła, przytykając wolną dłoń do twarzy. Wydawało się, że próbuje zminimalizować napięcie; albo osłonić oczy, w których skryło się za dużo pretensji; albo odciąć się od jego spojrzenia, bo zachowała się jak kapryśna księżniczka, kiedy sam nie wiedział z czym ma do czynienia.
- Po prostu - zaczęła po tym jak z sykiem wypuściła powietrze między palcami, zsuwając bezradnie rękę z oblicza. Nie patrzyła już na niego, wpatrywała się gdzieś niżej; po prostu chcę ci to pokazać, bo stajesz się dla mnie ważny i nie sądzę, żeby było sprawiedliwe, jeżeli pewnego razu wybuchnę, a ty nie zrozumiesz dlaczego. To, co postanowisz z tym zrobić, zostawiam już tobie. Nie musisz niczego analizować, nie musisz nawet próbować tego zapamiętać. Postaraj się zwyczajnie nie uderzyć głową w sufit, wysłuchaj co mam do powiedzenia, a później wyjdź i zapomnij, jeżeli taką będziesz miał ochotę.
Pociągnęła wreszcie za klamkę i uchyliła drzwi. Skrzypnęły na starych, pordzewiałych zawiasach, wypuszczając z tuneli zapach wilgoci i ziemi; ścian niewyszlifowanych, pozbawionych wyrobienia. Dało się wyczuć, że były to gołe konstrukcje, pozbawione ludzkiej finezji. Światło z korytarza odganiało mrok z kilku pierwszych stopni; jest dokładnie jedenaście schodków - dodała jeszcze, ruszając jako pierwsza. Opuszki ześlizgnęły się z uchwytu i przekierowały na ścianę; nie dotknęła jej, trzymała tylko końcówki palców, jakby na odległość wyczuwała czy jest od niej daleko.
W porównaniu do towarzysza, który z pewnością odczuje to miejsce bardziej klaustrofobicznie, dla niej było dużo przestrzeni - zwłaszcza wzwyż. Nie sądziła, aby pojawiła się akcja, w której Yakushimaru uderzy o strop - powinien być o kilkanaście centymetrów wyżej od czubka jego głowy. Mimo tego nasłuchiwała każdego odgłosu zza pleców; ewentualnego syknięcia, puknięcia czołem o coś, może jakąś starą, niedziałającą od lat lampę. Stąpała powoli, ale nie niepewnie. Stopy kładła mechanicznie, w stałym takcie, jak ktoś, kto wie ile kroków ma wykonać od jednego do drugiego punktu. Wiedziała, że chłopak jest tuż za nią. Czuła jego obecność o wiele intensywniej niż na zewnątrz, gdzie rozpraszała wewnętrzna jasność szkolnego gmachu i dźwięki wydawane przez studentów i wykładowców. Tutaj nawet zapach jego perfum wydawał się szczególniejszy; gryzł się z wonią starych przejść, przebijał przez nią i tłumił.
- Trzymaj - odezwała się w pewnej chwili, w akompaniamencie szurania podeszwy. Na piersi mógł poczuć grzbiet jej pięści; jedynie ją przytknęła, aby wiedział, gdzie sięgnąć.
Podała mu słuchawkę bezprzewodową; drugą z pary miała już wetkniętą do własnego ucha. Proces powtarzany w kółko; nie zliczyłaby ile razy podążała utartymi w umyśle ścieżkami, kluczyła po krwiobiegu tych betonowych szybów; ile razy zatrzymywała się, zamroczona zbyt intensywnym myśleniem. Rzeczywistość przestawała istnieć, zawężała się do dźwięków napływających z urządzenia; do szeptów i wybuchów śmiechu. Do ścięć w wymowie. Milczenia przez pół minuty, podczas której próbował sobie coś przypomnieć; coś, czego ona, w porównaniu do niego, nie wychwytywała z odmętów pamięci.
Kiedy Yakushimaru pozbawił ją sparowanego akcesoria, wsunęła rękę do kieszeni dresowych spodni odnajdując od razu płaski sprzęt z wgranymi głosówkami. Odtwarzacz znała do znudzenia; przetarła mu już wszystkie klawisze, zostawiła na wąskim ekraniku ukazującym nazwy plików drobne rysy.
Wdusiła przycisk "play".
I znikąd pojawił się obcy, męski głos.
Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku...
Przymknęła powieki.
... Maurie.
- Nie znam go.
Może nie powinienem cię zostawiać.
Coś ją gniotło w piersi; miażdżyło osierdzie. Źle się czuła udostępniając audio komuś innemu, ale jednocześnie miała wrażenie, że twarde, kamienne okowy obejmujące klatkę piersiową zaczynają się nadłamywać. Kruszyły się z każdą kolejną sekundą migającą na niewyciągniętym odtwarzaczu; ścierały w piasek, pokrywały siecią pęknięć.
Tęsknię. Buziaczki, mała.
Tego było tak dużo; krótkie wiadomości z wymownym "dzień dobry, że tak pozwolę sobie skłamać" i długie zahaczające o opowieści, od których poruszała negująco głową - jakby się z nimi nie zgadzała. Chciała powiedzieć: nic podobnego nie było. Ale jeżeli nie, dlaczego nie potrafiła temu zaprzeczyć na głos?
Wybrała parę konkretnych historii - o tym jak pokazał jej kwiaty i tłumaczył się z tego, że nie wie co to za rodzaj, że nawet nigdy nie myślał, aby się nad tym zastanowić, a ona zrobiła mu w zamian cały wykład, kompletnie odcięta od świata realnego, niezadająca sobie sprawy, że trajkocze jak najęta, że nie daje mu dojść do słowa, że w pewnym momencie już nie chciał próbować i tylko leżał z głową na jej kolanach, podczas gdy ona dotykała płatków i wspominała symbolikę ich koloru.
O tym, że pewnego dnia padało, a on miał szczerze dość tego deszczu, więc na złość sobie ruszył w tnącą ulewę, w błoto brudzące buty i łydki, w świst szalejącego wiatru, wszystko po to, aby zapukać do jej drzwi i zanurzyć twarz w suchych, ciepłych ramionach, w których odnajdował ciszę.
O tym, że trafił do aresztu - jeden raz i drugi, i kolejny, i następny, ale później udało mu się powstrzymać, zacisnąć dłonie i nie ukraść czegoś, bo zbyt wiele razy doświadczał reprymend - tego jak wbijała mu do głowy, że nie wolno; jak do psa, do dziecka.
Sama wsłuchiwała się w te jednocześnie obce i znajome opowieści i gdy było już blisko sięgnęła znów za siebie, odnalazła dotykiem pierś Yakushimaru, aby go spowolnić i zatrzymać. Sama szukała po omacku; w gęstym mroku nic nie dostrzegała, naprawdę było tu czarno, bez pojęcia fizyki, bez góry i dołu, bez przestrzeni. Wreszcie jednak odnalazła czego potrzebowała. Akurat wtedy, gdy w słuchawce rozległo się zdyszane: Maura, nie dałem rady.
Obróciła się niespiesznie, przylegając udami do starego stołu. Musiał być zakurzony, czuła to pod palcami, gdy wspierała się nimi o brzegi blatu, pomagając tym samym usiąść na wyższej powierzchni.
Mam mało czasu - mówił ton nieznanego mężczyzny, kiedy pochylała się odrobinę i chwytała prawą nogawkę dresów. Podciągnęła ją wyżej; luźny materiał podwijał się odsłaniając nagą skórę.
- Chodź.
Przepraszam cię za wszystko... Ta kłótnia...
Na ślepo sięgnęła przed siebie, szukała obecności Yakushimaru; jego postawnych ramion i twardych mięśni. Nadgarstka. Odnajdując przegub spróbowała objąć go dłonią - lodowatą, niemal arktyczną. Przyciągnąć do siebie.
... na sto sposobów zmienić przyszłość...
Skrzywiła się; koniec końców wszystko działa w zapętleniu. Miała wrażenie, że na obecną scenę nałożyła się kalka ze szpitala, gdy opierała rękę ciemnowłosego na swoim udzie. Pamiętała jak ostatnio zareagował - spięciem motywowanym chęcią wycofania się. Nigdy jej nie dotykał. Nie naruszał przestrzeni. Była mu za to wdzięczna w pewien irracjonalny sposób, ale czasami, jak dzisiaj, wolałaby, żeby nie miał żadnego zahamowania. Rozchyliła wargi, gdy huk wystrzału z palnej broni przeciął jej słuch jak nabój przebijający się przez czaszkę.
- Ponad rok temu trafiłam do szpitala. Z nieznanych przyczyn straciłam przytomność podczas, podobno, przechodzenia przez jakieś metalowe ogrodzenie. Teraz, gdy o tym mówię, mam wrażenie, że za często witam na SORze. Możesz dotknąć miejsca, które ci aktualnie pokazuję? - Nie zmuszała go, aby przekroczył fizyczną lukę; mogła go jedynie nakierować i czekać aż sam wsunie opuszki na pobrużdżoną blizną skórę; poszarpane tygrysie paski marszczące powierzchnię uda. W słuchawce rozbrzmiewało trzeszczące milczenie; koniec. - Ostatnie nagranie jest właśnie z tego dnia.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiya

Pią 29 Gru - 21:16
Szczury – powtórzył w myślach, mimowolnie wydając z siebie krótkie prychnięcie. Wywrócił oczami, jak dziecko, któremu zepsuto całą zabawę, a teraz musiało wysłuchiwać niechcianej reprymendy; gdy tęczówki oczu zakończyły swoją krótką wędrówkę po łuku, znów ulokowały spojrzenie w poważnej twarzy czarnowłosej. Były to zaledwie pierwsze słowa dziwacznego wywodu Raikatsuji, a on już przeczuwał, że nie prowadziły do wniosków, które miały mu się spodobać. Zresztą wniosek już znał – mężczyźni gorzej radzą sobie ze stresem – i jako mężczyzna oczywiście mógł poczuć się urażony, czego nie próbowały ukryć przed czarnowłosą jego wyraźnie poirytowane oczy i usta, których linia wyraźnie się zwęziła. Wszystko to działo się wbrew jego woli, choć gdyby świadomie mógł o tym decydować, najchętniej za szczelną tamą zamknąłby te wylewające się z niego gorącą lawą emocje, choć i tak dużo ich w sobie trzymał – zwłaszcza te, które były dużo bardziej niewygodne i niezrozumiałe od prostej złości. Ale nawet teraz, choć z góry założył, że usłyszy coś, czego nie chciał słuchać, nie wchodził jej w słowo, jakby niezmiennie miał na uwadze to, że rzadko mówiła dużo, a ucinanie rozmowy tylko zniechęciłoby ją do jakichkolwiek rozmów, nawet jeśli nie zawsze były one przyjemne z punktu widzenia Yakushimaru. Pomyślał, że może to lepiej, że mówiła o szczurach, a nie o tym, jak bardzo przeszkadzały jej jego kurwy albo inne rzeczy w jego zachowaniu.
  Im dalej brnęła w swój wykład, tym coraz bardziej nie był pewien, czy miał czuć się bardziej urażony, czy przyjąć do wiadomości, że jej sposobem na radzenie sobie ze stresem było walenie głową w mur tak długo, aż za którymś razem nie roztrzaska jej sobie na dobre, bo przecież była zdolna trzymać się na nogach dłużej pod wpływem stresorów. Choć irytacja wciąż błyskała do Shiimaury z czarnych źrenic, teraz szła w parze z niezrozumieniem, które pojawiło się na chłopięcej twarzy. Nie zamierzał ukrywać też tego, że nie miał pojęcia, co próbowała osiągnąć cała tą dygresją, ale zauważył, że kiedy nieme pytanie wykrzywiło jego rysy, dziewczyna zdążyła schować swoją twarz za dłonią. Kolejny niecodzienny widok – nie przypominał sobie, żeby wcześniej usiłowała unikać kontaktu wzrokowego w aż tak ostentacyjny sposób.
  „Po prostu…”
  Uniósł brew wyczekująco. Jedynym, czego się spodziewał, była puenta przedstawionych mu badań. Chyba nie strzępiła sobie gardła po to, by teraz pozostawić go bez dalszych wyjaśnień?
  „(…) chcę ci to pokazać, bo stajesz się dla mnie ważny…”
  A może?
  Złość zniknęła bezpowrotnie, ale tylko dlatego, że na jej miejscu rozgościło się zaskoczenie. Wcześniej zredukowane do wąskiej linii usta rozchyliły się lekko, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatecznie nic sensownego nie przyszło mu do głowy, więc po prostu trwał tak przez kilka sekund, jakby wciśnięto przycisk pauzy nie tylko jemu, ale i słowom Raikatsuji, które zatrzymały się na tej jednej części zdania, bo przecież warto było przeanalizować to, czy przypadkiem się nie przesłyszał. Było to zresztą dużo bardziej prawdopodobne od tego typu wylewności ze strony dziewczyny. Pokręcił głową, wyrywając się z chwilowego osłupienia – wraz z tym gestem zaskrzypiały zawiasy otwieranych drzwi.
  — I to tyle? — spytał nagle, niezrażony tym, że mówi do jej pleców. Domyślał się jednak, że jak na tak lekceważące pytanie z jego strony, to było dla niej wiele. Nie sądził też, że sam byłby w stanie zdobyć się na taką otwartość i może dlatego wydawała się ona nieco przytłaczająca, jakby dużo prostsze było branie na siebie wiecznych docinek. — Cały ten wywód o szczurach był kurwa tylko po to, by dać mi do zrozumienia, że któregoś dnia możesz wybuchnąć? Wybucham kurwa na porządku dziennym, więc chyba nie sądzisz, że się wystraszę, gdy postanowisz spuścić trochę pary? — Cmoknął pod nosem. Nie wiedział jednak, co siedziało w jej głowie – tak jak ona nie wiedziała, skąd brał się jego ogrom nerwów. Między nimi znów rodziła się przepaść, bo tam, gdzie czarnowłosa postanowiła uchylić przed nim kawałek tajemnicy, tam Yakushimaru wciąż milczał. Na wpół dlatego, że dziś scena należała do niej, a na wpół dlatego, że nie sądził, że był na to gotowy. Ani dzisiaj, ani kiedykolwiek indziej. Jak zawsze.Poza tym, jeśli naukowcy chcą wyciągać wnioski o ludziach, powinni pracować na ludziach. Nie jesteśmy kurwa szczurami, nawet jeśli za moment będziemy popierdalać po ciemnej piwnicy jak one.
  Wypuścił powietrze ustami z cichym świstem rezygnacji. Oderwał wzrok od czarnych pukli, przenosząc go prosto ku ciemności. Cokolwiek chciała mu pokazać, nie sądził, by nawet przy maksymalnym wytężeniu wzroku miał cokolwiek zobaczyć. Ciężar telefonu spoczywającego w tylnej kieszeni spodni nagle stał się dla niego bardziej wyczuwalny i zachęcający do sięgnięcia po wbudowaną w urządzenie latarkę. To, że przywykł do łamania zasad, było więcej niż pewne, ale w tym przypadku czuł się bardziej związany obietnicą, a zaufanie było ostatnią rzeczą, którą chciał zawieść – sam zresztą nie lubił, gdy zawodzono jego.
  Pozwolił jej zejść po trzech schodkach, zanim sam ruszył naprzód, skrupulatnie odliczając stopnie. Ręką sunął po ścianie, poruszając się lekko przygarbiony, by zgodnie z instrukcją Maury, nie zaryć głową o sufit; wyciągając wolną rękę do góry sprawdził zresztą, jak nisko się znajdował i szybko doszedł do wniosku, że miejsce to nie było przystosowane do jego gabarytów. W oczach czuł nieprzyjemne napięcie, gdy przed nimi miał tylko ciemność, do której wzrok za wszelką cenę (i zupełnie na próżno) usiłował się przystosować. Ciężki zapach ziemi i wilgoci z początku wydawał się na tyle intensywny, że wydawało mu się, że cały nim przesiąka, ale wkrótce przestał zwracać na niego uwagę, wsłuchując się w szuranie butów o podłogę i cichy szmer opuszek, które ocierały się o ścianę.
  „Trzymaj.”
  Zwolnił na chwilę, czując nagły dotyk na klatce piersiowej. Na oślep (bo jakie miał inne wyjście?) ujął palcami rękę czarnowłosej. Gdyby nie ciemność, zapewne obyłby się bez niepotrzebnych muśnięć jej dużo drobniejszej od jego własnej dłoni, zanim w ogóle udało mu się zlokalizować plastikowy przedmiot, który najpierw i tak musiał dokładnie wybadać, zanim zorientował się, że to słuchawka. Raczej trudno było uwierzyć, że zadała sobie tyle trudu, by zaprezentować mu ulubioną piosenkę, ale ta wersja wydarzeń i tak wydawała się dużo bardziej prawdopodobna od tego, co za chwilę miał usłyszeć i choć nie widział w Shiimaurze romantyczki, z pewnością przyjąłby to dużo lepiej. Mrukliwe „już” wyrwało się z jego ust, gdy wetknął sobie słuchawkę do ucha, poprawiając ją przy tym tak, by mieć pewność, że z niego nie wypadnie, a później… później sam nie wiedział, co powinien o tym wszystkim sądzić.
  „Nie znam go.”
  Za to on ciebie kurwa całkiem dobrze.
  Nie powiedział tego na głos nie dlatego, że nie chciał zagłuszyć nagrania, ale dlatego, że już czuł palący go w język sarkazm i był pewien, że jego głos wybrzmiałby z obrzydliwą nutą zazdrości. A przecież o co miał być zazdrosny? O typa, którego nie znała? Na świecie było mnóstwo świrów, którzy z cienia obserwowali swoje ofiary, ale nieważne jak bardzo chciał widzieć w nieznajomym zwykłego stalkera, tak cała teoria roztrzaskała się na drobne kawałki, gdy opowiadał o tym, jak był w stanie się przy niej opanować. Miało to sens, bo przecież wiedział, że sam też odpuszczał, choć czasem miał ochotę stłuc kogoś do nieprzytomności i teraz znów jego usta przybrały formę wąskiej linii, bo nie podobało mu się, że jest w stanie postawić się w roli jakiegoś fagasa. Skulił palce w pięść; tylko druga ręka – ta, która dotykała ściany – pozostała rozwarta, choć mimo tego i tak czuł w palcach nieprzyjemne napięcie. Kark też miał spięty, choć starał sobie wmówić, że to wszystko od tego cholernego schylania się.
  „Tęsknię. Buziaczki, mała.”
  W ciemności było bezpiecznie. Ściągnięte brwi były tylko częścią nieprzeniknionej czerni, a obecność Seiyi ograniczała się tylko do zapachu jego perfum, cichego oddechu, szurnięć kroków i szmeru palców ocierających się o ścianę piwnicy. To dużo historii, jak na kogoś, kogo nie znała i przez moment nie wiedział, czy bardziej współczuć sobie, bo musiał tego słuchać, czy komuś, kto nagrywał te wszystkie wiadomości i nie doczekał się odpowiedzi, co też było chujowe, biorąc pod uwagę, że te wszystkie historie mógł opowiadać tylko ktoś, komu zależało. Wkurwiało go to, bo w typowo ludzki sposób chciał wierzyć, że miał do czynienia z kimś gorszym; nieodpowiednim. I to wkurwienie było dużo bardziej szczere niż całe to pierdolenie o tym, że najważniejsze, że chociaż miała kogoś, z kim czuła się dobrze. Odetchnął głębiej przez nos, chcąc powstrzymać się od chęci wyciągnięcia słuchawki z ucha, bo jedna jego część twierdziła, że usłyszał już wystarczająco dużo; druga zaś była ciekawa tego, jak mocne będzie kolejne ukłucie.
  Napór palców na klatce piersiowej nie tylko go przyhamował, ale i nieco ocucił. Wsłuchany w ckliwe opowieści stracił poczucie czasu, ale teraz, gdy już wiedział – tylko właściwie co? – trudno było mu wyrzucić to wszystko z głowy, która sama kształtowała barwne obrazy, które opisywał głos w słuchawce.
  Dlaczego nie pamiętała?
  Milczał zdecydowanie za długo, by było to naturalne. Gdy udało jej się dosięgnąć jego nadgarstek, trudno było nie wyczuć zesztywniałego stawu i nie zwrócić uwagi na to, że w pierwszym momencie jego ramię ani drgnęło, by poddać się jej dłoni; było ciężkie jak z ołowiu, a sama skóra pod palcami też zdążyła już przesiąknąć zimnem piwnicy. Nagle drgnął – był bardziej zaskoczony nagłym hukiem, który obwieścił dobiegające końca nagranie, niż nim przerażony. To nie tak, że to, co usłyszał wcześniej przestało mieć znaczenie – raczej straciło wcześniejszą moc, gdy dotarło do niego, że ktokolwiek zostawiał jej wiadomości, był już martwy. Z całej tej historii wyciągnął znacznie więcej, choć była to tylko kolejna rzecz, którą zachował dla siebie.
  Niezupełnie martwy.
  Dotyk nigdy nie sprawiał mu problemu. Dotykanie innych przychodziło mu naturalnie, jakby dłonie same wiedziały, jak dopasować się do kształtu cudzego ciała. Teraz ręka ociężale spoczęła na udzie dziewczyny, a palce nawet nie usiłowały zapoznać się dokładniej z nierównomierną fakturą jej skóry. Ich twarz oddzielała gruba kotara ciemności, ale z jakiegoś powodu nie było wątpliwości, że patrzy w jej stronę spojrzeniem równie ciężkim, co ziemiste powietrze w piwnicy. Może z wyrzutem.
  — I było ci kurwa mało? — wydusił z siebie wreszcie, wcześniej poruszywszy szczęką, która stężała od wcześniejszego zaciskania zębów. — Cud, że to tobie nie wpakowali kulki w łeb. — Było mu niedobrze na samą myśl, gdy wyobraźnia mimowolnie podsuwała mu niechciany obraz. Nie tylko ginącej od postrzału Shiimaury, ale też padających jak muchy dzieciaków w szkole. — Nie rozumiem kurwa, co próbujesz osiągnąć. Trafiłaś na SOR drugi raz, bo próbowałaś znaleźć jebanego zabójcę typa, na którego wiadomości nawet nie odpowiadałaś? Oświeć mnie, bo za chuja mi się to wszystko nie klei. — Palce na udzie drgnęły, mimowolnie zaciskając się na nim, ale w momencie, gdy zdał sobie sprawę, że niewiele brakowało, by sprawić jej tym fizyczny ból. Cofnął się do tyłu i zapomniawszy o niskim suficie, trzasnął o niego głową. — Kurwa! — warknął, wsuwając palce we włosy i mocno zaciskając przy tym powieki. Z sykiem wciągnął powietrze przez zęby i równie gwałtownie je wypuścił. — Nie jestem pierdolonym cudotwórcą. Nauczę cię walczyć i co? Chyba nie sądzisz, że zaraz po tym zza rogu wypierdoli ci ten czarnuch z Matrixa i nagle będziesz unikać naboi, jak jebany Neo? I mówisz mi, że to ty kurwa kiedyś wybuchniesz? To mnie rozkurwi, jeśli znowu- — uciął, czując ścisk w gardle. Po sekundzie ciszy okazało się, że jedyną formą dokończenia przez niego zdania było wyrywające się z ust prychnięcie. Zwrócił twarz w kierunku, z którego przyszli, choć przecież nie było ważne, w którą stronę patrzył. I tak gówno widział.
  Kolejna sekunda.
  Może przy odrobinie szczęścia szybciej znajdziesz kurwa ducha. Pierdolnięcie sobie kontrakt i znowu będziecie się świetnie bawić.
  — Zresztą kurwa rób co chcesz — dodał zaraz i to, by zabrzmiało to obojętnie było tylko pobożnym życzeniem, bo oczywiście był wściekły. Na nią. Na tego frajera, który zanurzał twarz w jej ramionach (kto kurwa tak mówi?). Na siebie, bo nawet dzisiaj nie mógł się opanować. Na blizny, którym powinien poświęcić więcej uwagi, bo chyba to je chciała mu pokazać. Bokiem pięści trzasnął o beton; odgłos uderzenia byłby niesłyszalny, gdyby nie cichy brzdęk bransoletek na nadgarstku. — W chuju to mam. Może jestem tępy, bo kurwa nie rozumiem, jak kolejne blizny mają odświeżyć ci pamięć, bo historia z ogrodzeniem może i brzmi nieprawdopodobnie, ale mniejsza. Przynajmniej będę kurwa żył z myślą, że stawałem się dla kogoś ważny — dokończył nie bez ironii, a jego usta – co dało się słyszeć w samym tonie głosu – wykrzywił kwaśny uśmiech. Ten jednak szybko zniknął z twarzy chłopaka, gdy rozmasował obolałą skroń. Może przesadził, uznając to za jakiś ponury żart, ale w całym tym kontekście tak to brzmiało. Jeśli nie pierwszy raz narażała się na niebezpieczeństwo i chciała pozostawić po sobie ciepłe wspomnienia, to trochę przesadziła z podkręceniem temperatury.
  — Wiem, nie chciałaś źle — rzucił na koniec już bardziej mrukliwie. Tyle jednak wystarczyło, by go zrozumieć. Wewnątrz tunelu i tak nic innego nie zakłócało ciszy; za to jego spokój zakłócało nie tylko zdenerwowanie, ale też bezsilność.

Yakushimaru Seiya

Seiwa-Genji Enma and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.

Raikatsuji Shiimaura

Sro 24 Sty - 23:11
Nie było mi mało — chciała powiedzieć, ale wszystkie głoski przeobraziły się w miękkie fragmenty ciała, klucha osiadła wewnątrz ściśniętego gardła, kompletnie blokując przełyk. Miała ochotę odepchnąć od siebie dłoń, którą raptem kilkanaście sekund wcześniej nakierowała na własne udo. Jak nigdy wcześniej pragnęła wyrwać się z tego miejsca, pędząc co tchu ku wyjściu. Zostawiłaby za sobą Yakushimaru, jego gniew i głuche trzaski wydobywające się z urwanego nagrania. Potrzebowała mnóstwa samokontroli, aby nie pozwolić sobie na taki akt desperackiego tchórzostwa. Słowa chłopaka, wyduszane przez zęby, w nieproporcjonalny sposób ją zwyczajnie raniły. Pokazując mu meandry tych korytarzy, użyczając urządzenie i wciskając "start" w nagraniu oddawała mu klucz do czegoś co chroniła ostatni rok.

Wielokrotnie zwracała uwagę na te same fakty — że to cud, że sama nie otrzymała kulki. Szwendała się po rejonach, w których złapała wywietrzały trop i było to wyjątkowo nierozważne. Z pełnią świadomości kręciła się tam i zwracała na siebie uwagę gangu, który nie rozumiał pojęcia prawa. Po tym jak poznała metaliczny smak ostrza powinna zrezygnować z dalszych prób. Odetchnąć i rzucić prosto w lustrzane odbicie, że to koniec. Zrobiła, co mogła. Nie poddawała się wystarczająco długo, ale już dość. Należało wiedzieć, kiedy zejść ze sceny i to dokładnie ten moment. Wielokrotnie miała to już na końcu języka, ale ilekroć unosiła wreszcie wzrok na taflę zwierciadła, w szarych okręgach tęczówek dostrzegała zawód. Sama myśl, aby zignorować to, co znajdowało się w jej starym telefonie komórkowym, przyprawiało ją o mdłości. Bywało to dla niej tak samo abstrakcyjne jak teraz dla Yakushimaru.

Ale ona wiązała to z emocjami, których próżno szukałaby w swoim nadgorliwym towarzyszu. Domyślała się, że żądanie, aby wreszcie go oświeciła, miało słuszne podstawy. Cała się jednak trzęsła, nie mogąc pozbierać odpowiednich słów. Wysypywały się jej jak ziarna piasku z pięści i ilekroć lekko rozchylała wargi, traciły wydźwięk. Wydawało jej się, że nie panuje szczególnie nad sylwetką. Zwykle reprezentowała sto dziesięć procent statyczności. Potrafiła niemal nieruchomo wyczekiwać autobusu na przystanku, przeglądając tabloidy praktycznie nie mrugała, na wykładach siedziała sztywno i bez nadmiernych nawykowych odruchów, a teraz mrowił ją każdy milimetr dotykanej skóry. Palce Yakushimaru nie tyle ją ocieplały co parzyły i wcale nie przeszkadzało jej, gdy niespodziewanie wzmocnił chwyt. Domyślała się, że na gładkiej tkance pozostanie lekki ślad; zaczerwienienie, może nawet pierwszy wykwit siniaka. Nie obchodziło jej to bardziej niż dźwięk uderzającej potylicy o sklepienie.

KURWA!

Wyciągnęła słuchawkę z ucha i wsunęła ją do etui. Cały czas milczała — zła na siebie i na niego, bo obydwoje zachowywali się dokładnie tak, jak nie chcieli, aby druga osoba się zachowywała. Wymagała od Yakushimaru chłodnego zrozumienia, akceptacji i głupiego: to straszne, musiałaś dużo przejść. Wymagała, aby jego opuszki przesunęły się po szpecących udo bliznach i nie cofnęły się tak gwałtownie jak przed momentem, bo nie potrafiła zorientować się, czy było to powodowane gniewem czy jednak obrzydzeniem. Umysł obrósł samozachowawczą błoną i nie dopuszczał do siebie tej drugiej opcji, choć dłonie, machinalnie, poprawiły materiał spodni, na nowo zasłaniając szramy. W ciemności i tak nie było ich widać, ale ona pamiętała ich zarys i paskudną, pobrużdżoną fakturę. Miała przed oczami każde uwypuklenie i każde wklęśnięcie krzywizn, jaśniejsze pręgi odznaczone na cerze. Z natury nie wydawała się kimś kogo obchodzi wygląd zewnętrzny — i słusznie zresztą sądzono — ale ten jeden mankament był nie do zniesienia. Starała się przy tym wmówić, że wszystko czego teraz doświadczała, było reakcją podszytą troską. Chciała, żeby tak było, bo tak to wiecznie tłumaczyła.

Kwaśny posmak na języku wykrzywił jednak i jej wargi i kiedy cisza, która zapadła, stała się nieznośna, wyrzuciła z siebie oschłe: żałuję, że cię wtajemniczyłam. Nadal drżał jej nadgarstek, kiedy unosiła go, by palcami poprawić włosy. Idiotyczny odruch, skoro i tak nie było widać jej fryzury, ale musiała coś zrobić, aby choć na pół sekundy zająć czymś umysł. Złapała kosmyk i odsunęła go z twarzy, przypadkiem dotykając szczęki. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem aż tak mocno zaciskała zęby. Wciąż czuła się zresztą dziwnie osłabiona, zsuwając z blatu starego mebla na podłogę. Stawy w kolanach miała puste, raptem wypchane powietrzem, nic więc nie zapewniało jej stabilności i chcąc czy nie chcąc oparła się bokiem zamkniętej w pięści dłoni o szorstką ścianę. — Tak, zrobię co chcę. — Odzywając się, nabrała ostrości. Mowa uformowała się nagle w kształt noża wydrążającego dziurę w kamiennej płycie. — Nie uważam tego za zabawę. Zachowałeś się właśnie jak, kurwa, doszczętny dupek. — Warknięcie uwieńczyła cichym, prawie niesłyszalnym parsknięciem — śmiechem trwającym może pół chwili, jakby i ten dźwięk utknął w gardle, zaplątany w struny głosowe. Równie dobrze mógł to być wytwór wyobraźni, jakieś dziwne akustyczne nadwyrężenie, bo jednocześnie dziewczyna postąpiła krok do przodu. Istniała więc szansa, że jedynie zaszurała podeszwą obuwa po gołej ziemi. Faktem był jednak smukły palec. Wbił się nagle w pierś figurującą gdzieś przed nią; nie mogła go dostrzec w szczegółach (właściwie w ogóle nie dała rady nic zobaczyć), ale wychwytywała jego oddech, intuicyjnie dawała radę go zlokalizować. Opierając opuszek wyczuła pod nim twarde mięśnie torsu i ciepły materiał ubrań, które dziś na siebie założył. — Zawsze ty — dźgnęła go raz jeszcze, mocniej — ty, ty, tylko ty i kurwa ty. Wściekły, rozgoryczony i niedopuszczający do siebie nikogo. Ty się denerwujesz. Ty zabraniasz. Ty jesteś najgłośniejszy więc wygrywasz. — Syk wylewał się nie tylko spomiędzy jej zwartych zębów, ale wlewał do środka, zatruwał tętno żył, ranił wnętrzności.

Miała żal do niego, że nie potrafił albo nie chciał, albo może i jedno, i drugie, otworzyć się przed nią podobnie, jak ona zdecydowała się otworzyć teraz przed nim. Krytykował podejście, którego nie pojmował, ale jednocześnie trwał w przekonaniu, że jest nienaruszalny. Że będzie tolerowała jego wycofanie dalej, nie prosiła o szczegóły i wytłumaczenia.

Ciebie rozkurwi jeśli znowu co? — podjęła więc raptownie, odsuwając rękę. — Jeżeli znowu zrobię coś nie pod twoje dyktando? — To wydawało się śmieszne, a jednocześnie prawdziwe. Każdorazowo, jak szturchnięta bomba, wybuchał, niszcząc wszystko wokół, nie zważając na przynoszone straty. Ważne, że spuścił z pary. Ważne, że wyraził swoje zdanie. Piekły ją kąciki oczu, ale w mrokach nie było potrzeby zasłaniania tej słabości. Powoli skrzyżowała ramiona na piersi i obróciła się od niego; stanęła nieco bokiem, być może przekręcając się przodem w stronę z której przybyli. — Ten chłopak... — odchrząknęła. — Yamada mnie znał. Wspominał o rzeczach, o których nikt nie wie. Nawiązywał do miejsc, które kojarzę wyłącznie ja. I on — poprawiła się. — Jak się okazuje. — To było dziwne. Mówić komuś o sekrecie, który tak długo trzymało się w sobie. Na głos wymawiać nazwisko osoby, której próbowało się bronić. Nie sądziła, że będzie to tak niewygodne, że w formie kąsających szczęk stres zacznie wyżerać jej żołądek. Potarła nerwowo przedramię, czując przy tym, jak wilgotnieje jej dłoń. — Powiedziałam, że zabierając cię tutaj nie liczę na to, że zrozumiesz. Albo że będziesz to akceptował. Mogłeś wysłuchać i wyjść, i nigdy nie wrócilibyśmy już do tego tematu. Ale, oczywiście, musiałeś zacząć przeklinać, atakować i złorzeczyć. Musiałeś sprowadzić coś, co jest dla mnie tak szalenie istotne, do poziomu podłogi, byle tylko mi to obrzydzić. Bo jesteś nieszczęsnym hipokrytą i martwisz się o niektóre osoby, ale jednocześnie tchórzysz, kiedy masz to pokazać. Wolisz zadać obrażenia, a potem chronić rannego przed bodźcami z zewnątrz, mając nadzieję, że to się zabliźni i wszystko będzie w porządku. — Przerwa na oddech. — Nie będzie. — Już nie było. — To nie rak, którego trzeba wyciąć, żeby nie doprowadzić do tragedii. Wydzierasz część mnie, która jest zdrowa i tylko na jakiś czas potrzebuje okładu. Miałeś tym okładem być, ale nie będę cię do tego zmuszać. Odnajdę zabójcę Yamady bez względu na to czy mi pomożesz. Właściwie nie musisz. Nie powinieneś. — Zawahanie w tonie spróbowała zatuszować nagłym westchnieniem. — Nie mając dystansu i nie potrafiąc się w to zaangażować będziesz mi jedynie utrudniał dotarcie do celu. Znajdę kogoś innego kto nauczy mnie czego trzeba. Zapomnijmy o całej sprawie i po prostu stąd wyjdźmy.

Ściskało ją w piersi na myśl, że właśnie rezygnowała z tego, co dopiero próbowała komuś oddać. Wyszarpywała z rąk Yakushimaru ochłapy własnej historii, jakby wycofanie się było w stanie wymazać z jego pamięci fragment dzisiejszego spotkania. Ujrzał to już jednak i tak naprawdę nie było opcji, aby wiarygodnie udawać, że nieoczekiwanie oślepł, prawda? Ciężka gula spłynęła wraz ze śliną w dół żołądka, osiadła tam betonową bryłą, od której robiło się jej niedobrze. Iskry rozdrażnienia kłuły każdą tkankę organizmu, zachęcały do tego, aby tym razem ona wybuchła, ona uderzyła w coś pięścią. Niech jej biżuteria zadzwoni od agresywnego ciosu. Niech poleje się jej krew. Jak raz mogła dać upust emocjom. Mogła odreagować na nim podobnie jak on odreagował na wszystkich wkoło, sądząc najwyraźniej, że nie niesie to żadnych konsekwencji.

Wiem, nie chciałaś źle.

Mylił się. Chciała. Bo złe było dzielenie się z nim brudami z przeszłości. Złe było narażanie go na to, na co sama postanowiła się narażać. Chciała źle już w chwili, w której podała mu słuchawkę, kciukiem przeciągając po ekranie w miejscu przycisku "start". Chciała, bo domyślała się, że mimo swojej burzliwości i temperamentu postąpi krok i z własnej woli zatopi but w bagnie, w którym brodziła po ramiona, ponieważ w naiwnej wierze sądziła, że nie powie, że go to nie obchodzi.

- Jak twoja ręka? - Pytanie padło nagle, wraz z pierwszym krokiem; z przeciągnięciem buta po suchym, uklepanym piachu. - Zapewne i tak lepiej niż głowa z której wybiłeś sobie zdrowy rozsądek, ale jeżeli źle, w akademiku mam apteczkę.

Chciała stąd wyjść. Zapomnieć. Przewinąć do początku tak, jak przewijała nagrania. Rozegrałaby to inaczej. W ogóle nie włączała.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiya

Nie 11 Lut - 21:13
Wielu ludzi miało w głowie ten charakterystyczny głos, który odzywał się w niej po wypowiedzeniu kilku słów za dużo. Kazał przepraszać i żałować za uzewnętrznienie impulsywnych myśli. O ile umysł Yakushimaru nie był wyciszony, na pewno nie odezwał się w nim ten głos. Myśli raptownie przewijały się przez jego czaszkę, formując się w żywe obrazy, bluzgi i w intensywną czerwień wściekłości. Spięte mięśnie drżały pod materiałem ubrań i jeszcze bardziej irytowało go to, że nie miał pod ręką niczego, na czym mógłby wyładować nadmiar skumulowanego w nim gniewu. Wszystko, co czuł było tak intensywne, że czasem wydawało się dziwne, że ktoś taki jeszcze się nie wypalił. Gdy jego ogień przygasał, zaraz okazywało się, że pod stosem popiołów nadal żarzyła się iskra, którą wystarczyło rozdmuchać, by na nowo wzniecić pożar. Cały ten cykl nie miał końca, a Seiya od czasu do czasu chciał nie czuć nic. Chciał mówić, że ma coś w chuju bez zaprzeczającym temu reakcjom, nad którymi nie był w stanie zapanować, bo kiedy już się działy, od razu znajdowały drogę na zewnątrz, jakby w jego wnętrzu było zbyt wiele szczelin, których nie było czasu zatykać, gdy zbliżał się kolejny przypływ. Może gdzieś tam głęboko w sobie wiedział, że nie był najodpowiedniejszą osobą, z którą należało dzielić sekrety. Nie był najodpowiedniejszą osobą na przyjaciela. Nie był kimś, u kogo należało szukać pokrzepienia. Musiał to wiedzieć, gdy cała perspektywa budowania więzi i zaufania była przytłaczająca. Perspektywa tego, że któregoś dnia musiałby zdecydować się na ten sam krok, na który dziś zdobyła się Shiimaura, była przerażająca, gdy tak bardzo przyzwyczaił się do tłamszenia wszystkiego w sobie za ścianą ognia. Było prościej odstraszać świat płomieniami furii niż narazić się na to, że ktoś uzna, że coś sobie ubzdurał; że to, w co wierzy lub to, jak się z tym czuje, jest nieprawdziwe. Jest czymś, co należało wyleczyć.
  „Żałuję, że cię wtajemniczyłam.”
  Prychnął i był to czysto bezwarunkowy odruch; pierwsza linia obrony. Ta deklaracja była równie bolesna, co nóż wbijany między żebra, który na dokładkę przekręcono, gdy tkwił w ciele wystarczająco głęboko. Dał jej mnóstwo powodów, by tego żałowała, ale chyba nie spodziewał się, jak szybko postanowi mu to zakomunikować i po chwili dosypać jeszcze kilka garści soli na otwartą ranę. Zasłużył na każdą z nich, ale w tej chwili stał murem za swoim punktem widzenia, jak każdy, kto w trakcie rozognionego konfliktu był zaślepiony tym obrazem sytuacji, który demonizował drugą stronę i negował możliwość tego, że mogła mieć rację.
  — No i najwidoczniej nim kurwa jestem — sarknął, bo w tej sytuacji nic mniej szczeniackiego nie przyszło mu do głowy. Rozdrażnienie Raikatsuji tylko podkręcało temperaturę wewnętrznego wrzenia. Gdyby czarnowłosy był odrobinę spokojniejszy, być może zwróciłby większą uwagę na to, że ten jeden jedyny raz udało mu się zrzucić z Shiimaury tę maskę spokoju. Wszechobecna ciemność też działała na jej korzyść.
  Opuścił spojrzenie w dół, czując wyraźny dotyk na swojej klatce piersiowej. Nie był w stanie dostrzec nawet słabego zarysu drobnej dłoni, która celowała w niego oskarżycielsko, jakby same tnące słowa już nie wystarczyły. Jak nigdy wcześniej miał ochotę odtrącić jej dotyk i tylko resztki przyzwoitości powstrzymywały go przed gwałtownym trzaśnięciem ręki czarnowłosej. Bo zarzucała mu rzeczy, które były nieprawdą. Bo – poza tym, że był wściekły, rozgoryczony i nie dopuszczał do siebie nikogo – tak bardzo się myliła. Nie poczuł jeszcze smaku wygranej, chyba że w walce na pięści. Gdy nie mógł ich używać, sprawy miały się zupełnie inaczej. Nieważne było to, czy milczał czy był głośny – wynik był podobny.
  — I co kurwa twoim zdaniem wygrałem? — wycedził przez zęby, zaciskając ręce w pięści. Skoro miała tak wiele do powiedzenia na temat jego zwycięstw, liczył na to, że podzieli się z nim wiarygodnymi przykładami. Gówno wiesz – zdawało się mówić wbite w nieprzeniknioną czerń spojrzenie. To on ponosił winę za to, że tak niewiele wiedziała; że broniąc się przed jego atakiem, sięgała po argumenty, które wydawały jej się słuszne, bo przecież w trakcie całej ich znajomości nie dał jej żadnego powodu, by myślała inaczej. Nie wiedziała, skąd brał się jego gniew – mogła więc twierdzić, że brał się znikąd; że taki już był. Zepsuty. Wredny. Rozkapryszony. Wiecznie niezadowolony.
  Nie zasługiwała na takie traktowanie.
  — Tak, właśnie. — rzucił sucho, choć na przekór wypowiedzianym słowom, jego myśli zaprzeczyły temu, że chodziło o jakiekolwiek poczucie kontroli. — Rozkurwi mnie, bo marzy mi się jebane towarzystwo złotej rybki spełniającej życzenia — sarknął, dostosowując się do jej wizji tego, skąd brała się cała ta gorycz. Seiya był na etapie, w którym wydawało mu się, że gorzej już być nie mogło, ale Raikatsuji miała na ten temat inne zdanie, które wcisnęła pomiędzy kolejne nieprzyjemne słowa. Dało się słyszeć głębszy oddech wciągany przez nos, który wstrzymał na chwilę (chyba zaskoczony całą listą wywlekanych na wierzch błędów). Może to lepiej, że kolejne krople oliwy skapywały na jego gorejące nerwy, bo ścisk, który czuł w gardle, zaczynał być już jedynie fizycznym doznaniem i rosła w nim chęć, by dosłownie wykrztusić z siebie wszystko, co do tej pory tłamsił, byleby tylko nie wepchnąć w jej dłoń ostrzejszego noża.
  Naparł plecami na ścianę, jakby resztkami silnej woli zamierzał wycofać się z tej bezsensownej wymiany zdań, ale jej ostatnie nitki właśnie pękały.
  „Zapomnijmy o całej sprawie i po prostu stąd wyjdźmy.”
  Szczęka ścisnęła mu się tak mocno, że nawet on uważał za cud to, że nie zmiażdżył sobie własnych zębów. Nie potrafił uspokoić irytującego drżenia całego ciała, w którym brakowało już miejsca na te wszystkie emocje. Na wściekłość, żal; na radzenie sobie z tą niewygodną prawdą.
  „Jak twoja ręka? Zapewne i tak lepiej niż głowa…”
  Barkami chłopaka targnął kwaśny śmiech. Nie sprawił, że kąciki ust choćby minimalnie wygięły się w uśmiechu, a do spojrzenia dwubarwnych tęczówek wprowadził jedynie chłód, który nieprzyjemnie kontrastował się z gniewnymi ognikami, jakby nie mógł się zdecydować, czy nadal jest zły, czy zaczyna mu być wszystko jedno. Tyle że jeszcze było za wcześnie, by miał całkowicie wyjebane. Czuł, jak pod czarnymi kosmykami włosów pulsuje mu żyłka na skroni, a gromadząca się tam pod ciśnieniem krew sprawiała, że zaczynała go boleć głowa, ale był to jego najmniejszy problem, gdy w tej jednej chwili czuł się dosłownie rozjebany wewnętrznie.
  — Coś jeszcze? — rzucił prowokacyjnie. — Aż dziwne kurwa, że nie dorzuciłaś, że najwyraźniej jedyne okładanie, do jakiego jestem zdolny to okładanie pięściami. Na porządku dziennym masz kurwa jeszcze bardziej cięty język. Skrytykowałem jedną jebaną rzecz w twoim życiu. Jedną — podkreślił, powstrzymując się od sugestywnego uniesienia palca. — Zajebiście kiepski rewanż w zamian za ciągłe robienie ze mnie debila. I to ja jestem hipokrytą? To ty nie umiesz poradzić sobie z myślą, że coś, czego się ujebałaś, jest zwyczajnie głupie. Analizujesz wszystkich na prawo i lewo, myślisz, że się kurwa na wszystkich znasz, ale może czas najwyższy spojrzeć na siebie? — Zmrużył oczy. Prośba o to, by w tunelach zachował ciszę widocznie nie miała już dla niego znaczenia. Trudno było mu wyrzucać z siebie jad bez podniesionego głosu. — Ale po co? Lepiej robić ze mnie skurwiela, który wkurwia się o to, że nie może cię przegadać, bo jest jebanym control freakiem. Oczywiście, że jestem wkurwiony, bo się martwię. Bo ty żyjesz, a on już nie. Nie musisz sobie kurwa dopowiadać do tego całej historii o autorytarnym zjebie. — Prychnął, odchylając głowę do tyłu. Potylica przylgnęła do chłodnej ściany, ale to nie ostudziło jego zapału. Nadal było mu za mało. — Myślisz, że czemu jestem taki pokurwiony na tym punkcie? Wydaje ci się, że tego nie przerabiałem? Może nie mam ochoty po raz kolejny zapierdalać na cmentarz, bo jakiś popierdoleniec dostał do ręki niewłaściwą zabawkę? Rzygać mi się chce na samą myśl o tym, że to bardzo prawdopodobne. Kurwa — syknął pod nosem. Nie czuł się, jakby zrzucił z barków ciężar. Wręcz przeciwnie – ten musiał przytłoczyć go na tyle, że mimowolnie osunął się na ziemię, nie robiąc sobie za wiele z brudu, który miał pozostać na jego ubraniach. Wsparł łokcie na ugiętych kolanach i przycisnął ręce do czoła. Milczał przez chwilę, pozwalając sobie na kilka głębszych oddechów, choć w tej sytuacji chętniej wychyliłby kilka głębszych kieliszków. Widmo wyrzuconych z siebie słów, drapało go w gardle do tego stopnia, że mimowolnie odchrząknął, jak ktoś, kto w całej tej niezręczności chciał po prostu zatrzeć pamięć po tym, co właśnie powiedział. Bo przecież to było nieważne. Wiedziała już wcześniej, że jego gwałtowność była wynikiem pokracznie wyrażanego przejęcia, a mimo tego miała to w dupie.
  Więc po co to wszystko?
  — Nic mi kurwa nie jest. Dzięki za troskę — dorzucił po chwili, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że pytała o stan jego ręki. Wolałby, żeby to ona była jego problemem.

Yakushimaru Seiya

Warui Shin'ya, Hecate Black and Hyeon Yuushin szaleją za tym postem.

Raikatsuji Shiimaura

Sro 6 Mar - 14:12
- I co kurwa twoim zdaniem wygrałem?

Nie miała siły przebicia, aby wtrącić trzy grosze. Gdyby jednak było inaczej, powiedziałaby mu wprost. Że wygrał swoim szczeniackim zachowaniem przynajmniej tyle, że umniejszył jej skrycie pielęgnowanym ambicjom. Zrobił z niej ryzykancką idiotkę. Podkreślił ile bezsensu miał plan, który od początku nie był zbudowany na fundamentach racjonalności. Bo przecież zdawała sobie sprawę z tego jak głupie i przede wszystkim niepotrzebne to wszystko było, ale chciała osiągnąć akurat ten cel bez względu na wszystko. Fakt, że już samo to kłóciło się potężnie z jej charakterem, tylko dobijało rosnące wyrzuty sumienia.

Scenariusz miał wiele luk i część kwestii gryzła się ze sobą, nie pasując do temperamentu danej postaci. Mimo tego nie rezygnowała ze spektaklu, bo wrzucenie rysopisu do szuflady wydawało jej się jednoznacznym z rzuceniem kartek w palenisko. To jak zniszczyć pamiętnik z podstawówki - pełen trywialności, gryzmołów i krzywo zapisanych znaków, ale sentymentalny, z umieszczonym na krańcu listem do samej siebie. Czy dorosła ja jest dokładnie taka, by młodsza ja była z niej dumna? Wątpiła.

Przegryzając dolną wargę poczuła wreszcie metaliczny posmak krwi. Z pewnością niewiele się teraz różnił od gęstej cieczy zalewającej knykcie Yakushimaru. Tym dla siebie byli. On ranił atakiem, pięścią. Uderzał brutalnie - czasami celnie, czasami na oślep, zawsze jednak trafiając, choćby jedynie otarciem twardych kości. Plamił sobie ręce szkarłatem jakby zanurzał je po nadgarstki w farbie. Posoka była lepka i gorąca. Raikatsuji zmywała ją niezliczoną ilość razy. Gołymi dłońmi albo mokrymi od wody wacikami. Dla niego głównie nauczyła się podstaw pierwszej pomocy, zdobyła informacje, dzięki którym nie babrała ran, jakie z niewiadomych powodów pozwalał jej oglądać i którymi mogła się zająć na własnych zasadach. Okazywał się w swoim furiackim oślepieniu kompletnie zamroczony, jakby ta sama jucha zbryzgała mu też oczy, kąpiąc całe otoczenie w takich samych odcieniach karminu. I kiedy łamał drugiego człowieka, Shiimaura jedynie się temu przyglądała. Teraz uświadomiła sobie, że być może również potrafiła zadać celne uderzenie; mową, bo krew miała na wargach.

- Skrytykowałem jedną, jebaną...

Mięśnie na jej karku się napięły.

- rzecz w twoim życiu. Jedną.

- Z najważniejszych - wtrąciła z sykiem. - Zawierzyłam ci, że uszanujesz moją perspektywę.

Nie była tylko przygotowana na jego. Złość wszystko zagłuszała. Dudniła galopującym rytmem w drobnym ciele, uderzała w opuszkach zamkniętych palców, w poczerwieniałej skroni, w ciemieniu, w gardle, przez które przeciskała się stale przełykana nerwowo ślina. Chciała, jak zwykle on, coś rozwalić. Zadać czemuś obrażenia, żeby na moment zapomnieć o swoich - choćby ofiarą miał okazać się przedmiot, mebel, spróchniała deska. Musiały ich tu być dziesiątki. Specyficzny zapach zmurszałego drzewa tylko to potwierdzał. Zamiast tego słuchała ciemnowłosego, stojąc niemal nieruchomo i będąc pewną tego, że gdyby działało tu oświetlenie, spojrzenie Yakushimaru robiłoby odwiert w jej twarzy, przebiłoby się przez kość czaszki i wyryło wyrwę w samokontroli.

A była tego uczona od lat. Musiała zamykać usta. Nie marszczyć brwi. Nie garbić się. Nie podnosić głosu. Chłodno analizować. Nie oceniać. Nie generować problemów. Koniec końców doszło do tego, że żelazne zasady trzymały się ciężkimi okowami na jej nadgarstkach i kostkach. Unieruchomiły ją, chociaż powinna uciekać poza pole rażenia, bo to, co wyrażał rozmówca, było jak ciągłe ciosy. Wpierw lekkie tapnięcia palcem, później popchnięcia otwartą dłonią, wreszcie uderzenia, od których miało pełne prawo się cofnąć, by utrzymać równowagę, ale przecież nie mogła zrobić ani jednego kroku. Metaforycznie dawno sięgnęła dna. Co jeszcze było do stracenia?

Gwałtownie wciągnęła powietrze.

Wrzask skumulował się w gardle, ale utknął tam w formie miękkiej kluchy. Usłyszała szelest ocierających się o ścianę ubrań. Szurnięcie, po którym pojęła, że Yakushimaru osunął się na podłoże. Alarm wytoczył pierwszy bój, błyskając ostrzegawczo u granicy podświadomości, że pobrudzi sobie ubrania. To nie było ważne, ale sama już nie potrafiła określić co było.

Ten nieoczekiwany akt załamania nie ugasił jej złości. Gniew dalej szalał po pogorzeliskach, trawił to, co jeszcze tam było, buchając ostatnimi płomieniami w chmurzące się niebo. Tlił się złotą iskrą dookoła pożartej przez żywioł gleby, ale choć zniszczenia przykrywały kłęby siwego dymu, poprzez puszyste opary przebijały się błękitne mignięcia. Może współczucie zawsze wychodziło przed szereg zjawiając się wbrew jej woli. Może tak naprawdę była zbyt naiwna i słaba, aby umieć walczyć o swoje do końca, a on to, może, właśnie perfidnie wykorzystywał.

Z głośnym westchnieniem wypuściła tlen z ust. Przemknął przez zwarte szczęki niskim syknięciem. Dał jej kilka sekund na to, aby pozbierać rozpierzchnięte myśli, ale dalej czuła się niegotowa. Zależało jej na tym, aby utrzymać mur, który zbudowała. Za wszelką cenę zamierzała bronić tej cholernej wrażliwej części siebie, którą odsłoniła. Zależało jej jednak również na tym, aby Yakushimaru nie cedził słów przez kły, aby nie siedział na zapylonej podłodze w piwnicy uniwersytetu i aby nie musiał walczyć jednocześnie z nią i ze sobą samym.

Podeszła więc o krok, niemal natychmiast uderzając czubkiem buta o jego obuwie. Musieli znajdować się w gruncie rzeczy bardzo blisko siebie. Egipskie ciemności skutecznie niwelowały pojęcie jakiejkolwiek przestrzeni i chociaż dało się mniej więcej określić kto gdzie się znajduje Raikatsuji i tak była zaskoczona tym niepotrzebnie małym dystansem. Prawie oddychała jego zapachem.

(Nic mi kurwa nie jest.)

Wyciągnęła palce przed siebie. Skostniałe w stawach nabrały ciężkości, były jak pordzewiałe zastawki w niesprawnej maszynie. Czuła się źle. Niesprawnie. Burzliwa krew wciąż napędzała ciśnienie jej żył, ale postanowiła już, że nic się nie zmieni. Zapomnijmy o całej sprawie i po prostu stąd wyjdźmy. Prawą dłonią natrafiła na miękkość jego włosów; zaskakiwało zresztą jak przyjemne były w fakturze. Rzadko ich dotykała. Może tak na serio nigdy. Muskała je przypadkiem nadgarstkiem, gdy leżał na kanapie, a ona wstawała po następną butelkę ze szczękiem obijającą się na półce otwieranej lodówki. Tknęła gdzieś podczas zawieruchy, gdy schylał się przed nią, upuściwszy klucze do akademika. Jeżeli tak było - nie rejestrowała tego wtedy. Wielu rzeczy zapewne nie wychwytywała tak skrupulatnie jak powinna. Działała przy nim automatycznie. Wchodziła w schemat. Przywoływała do porządku, gdy przeklinał. Najpierw stawiała szklankę po jego stronie blatu, dopiero później po swojej. Bo był dla niej na pierwszym miejscu, ale nigdy nie wyraziła tego inaczej niż gestami.

Teraz również, wiedziona naturalnym dla siebie odruchem, przeciągnęła lodowatymi opuszkami w konkretnym kierunku. Yakushimaru zwykle nad nią górował. Był wysoki i nieosiągalny. Wymuszał, by dodawała sobie paru centymetrów stając na palcach, wchodząc na kolejny stopień schodów lub wybierając murek zamiast chodnika. Tym razem kulił się tuż pod nią, zamknięty w klatce wściekłości i przytłoczenia, i dziwnie jej było z tą wiedzą. Ze statyczną niezłomnością zatrzymała się na punkcie, którego szukała. Zimno spoczęło na skroni chłopaka, wsuwając się na nie niepasującą do jej robotycznej aury delikatnością. Pod liniami papilarnymi wyczuwała szaleńczy bieg jego zdenerwowania. Zwarła usta, przez chwilę się jeszcze wahając. Miała znów ulec? Znów być tą, która wygładzi konflikt, bo "on po prostu taki był"? Wypowiedziała jego nazwisko. Początek rozległ się z góry (Yaku...), ale ostatnie głoski wymówiła już na równi (...shimaru). Przykucnęła. - Nic nie myślę na temat twoich powodów - wyrzuciła z siebie wreszcie, siląc się na ton, który wszył się już w jej struny jak przyklejana w szkole łatka prymuski. - Nie mam podstaw, aby założyć cokolwiek, ale coś jednak muszę, aby nie zwariować i aby ta relacja nie była płytka, więc koniec końców zakładam to, co wydaje mi się najsensowniejsze. Wiedziałam więc, że się martwisz, ale jak miałabym się domyślić dlaczego? - Nic mi nie mówisz, zawisło między nimi, choć nie wypowiedziała już tego na głos. Rzeczywiście nigdy się nie odzywał w takich kategoriach. Pisał setki tysięcy wiadomości o każdej porze doby, ale żadnej zahaczającej o przeszłość. Słał dziesiątki nieistotnych memów i ani jednego zdjęcia, które cokolwiek wyjaśniało. - Doceniam twoją protekcję, wiesz o tym. Ale ona mnie nie powstrzyma. Jesteś uparty w swoich postanowieniach, tyle tylko, że ja również. Nie odsuniesz mnie od pomysłu, choć możesz dołożyć starań, by zwiększyć szansę sukcesu. - Przerwa; sekundowa. Jakby się jednak zawahała, nim przeszła do dalszej części. - Już i tak mnie znają. - Palce ze skroni przesunęły się niżej. Sięgnęły kości jarzmowej, jakby chciała go ująć za policzek, ostatecznie się wycofując. Dłoń drgnęła, odrywając od ciepłej skóry. Nie potrafiła przełamać takich barier. - Tamten mężczyzna wypowiedział moje imię. Sprawdził również gdzie mieszkam. Sporo wie jak na kogoś kto byłby skory łatwo odpuścić. Może czasami nie ma innej opcji jak stanąć do kretyńskiej burdy. Jeżeli jej nie wygram, będę mieć czyste sumienie, że przynajmniej nie pozwoliłam się skatować jak tchórz. - Kolano przypadkiem otarło się o bok jego nogi, gdy klękała na ziemi, siadając w tradycyjnym stylu. Jeszcze nim zdążyła ugryźć się w język, usłyszała jak wypowiada: daj mi swój scyzoryk. Wystarczająco walk stoczyłeś. Nie musisz prowadzić kolejnej ze mną. - Możesz opowiedzieć o bitewnym pyle, z którego się wreszcie wyrwałeś i który doprowadził cię na cmentarz.
Po to jest to miejsce.
W bunkrach wszystko jest chronione.




She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Hecate Black and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiya

Nie 24 Mar - 23:38
Często wypuszczał powietrze z sykiem przez zaciśnięte zęby i teraz nie było inaczej. Wydawany wówczas odgłos był na tyle charakterystyczny, że nieodłącznie do przywarł do osoby Yakushimaru. Brzmiał, jak nieudolna próba spuszczenia z siebie pary i chociaż uwalniał tym z siebie jakąś cząstkę irytacji, była ona niczym w porównaniu z uczuciem, które nieustannie pęczniało mu w żyłach. W takich momentach było wręcz pewnym, że wychodzenie z jakimikolwiek argumentami było zbędne, bo w dość oczywisty sposób sygnalizował, że nie miał zamiaru słuchać, choć doskonale wiedział, jakie to uczucie nie być słuchanym. Nie miało dla niego znaczenia to, że krytykował „jedną z najważniejszych” spraw w jej życiu – była dla niego zła tak długo, jak mogła zaszkodzić Shiimaurze. Nie był w stanie pomieścić w głowie absurdu uganiania się za niebezpieczeństwem, choć i to powinien rozumieć lepiej, bo sam nie dbał o to, że mógł wyrządzić sobie krzywdę, jakby wprawne pięści czyniły go nietykalnym, choć przecież nikt taki nie był.
  Było w tym wszystkim coś jeszcze – przeświadczenie o tym, że jego ryzykanctwo nikomu nie szkodziło. Nie w sposób, w jaki ryzykanctwo Raikatsuji szkodziło jemu, gdy zwyczajnie robiło mu źle w głowę, napędzając ten chory, agresywny mechanizm. Nie było to przejmowanie się w najczystszej postaci, ale była to jedyna forma, w jakiej potrafił je wyrazić.
  — No i kurwa co z tego? — rzucił warkliwie. Gdyby nie rozpalony gniewem ton, zabrzmiałby prawie bezdusznie wobec czarnowłosej, która liczyła na jego szacunek. Był w stanie uszanować każdą inną perspektywę – przynajmniej z przekonaniem to sobie wmawiał, gdy stwierdził, że przedstawiła mu tę najgorszą, licząc na to, że grzecznie jej przytaknie. Nie zaprzeczył, że tego nie szanował. Nie próbował się wzbraniać i szukać argumentów, ograniczając się do wyplutego z ust pytania, jakby było doskonałym podsumowaniem wszystkiego, nawet jeśli miało uczynić z niego niegodnego zaufania dupka. Był w stanie pogodzić się z tą perspektywą bardziej niż z perspektywą tego, że ktoś może ją sprzątnąć. Cholera. Był nawet w stanie znieść świadomość, że po tym wszystkim już nigdy się do niego nie odezwie, skoro to miało oznaczać, że usiądzie na dupie i zajmie się czymś bezpieczniejszym. Dawał jej przecież ku temu mnóstwo powodów.
  Nie słuchał. Krytykował. Warczał. Robił wyrzuty, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, bo zwykle milczał na ten temat. I teraz, gdy wywrzeszczał z siebie wszystko i siedział na ziemi, wypełniając korytarz brzmieniem rozdrganego oddechu, wściekał się, że powiedział o kilka słów za dużo; że już wręczył jej do ręki broń i nie było odwrotu. Chciał wierzyć, że to nie obróci się przeciwko niemu, ale podświadomie wiedział, że ludzie byli tylko ludźmi. O Shiimaurze wiedział niewiele więcej niż ona o nim i właśnie boleśnie dźgnął ją metaforycznym nożem w plecy, mogąc spodziewać się tylko jednego – odwetu. Zasłużonego, ale i tak myśl o nim wywoływała palące uczucie w zaciskającym się z wściekłości gardle.
  Yakushimaru.
  Chłodny dotyk na rozpalonej skroni przeczył jego nieomylnej teorii. Nie uspokoił go, ale nie próbował odtrącić jej ręki, jakby zamknięty w swoim własnym świecie przestał reagować na bodźce z zewnątrz. Wiedział, że była obok, ale on mimowolnie się oddalał, jakby jakaś niewidzialna siła ciągnęła go gdzieś w głąb niego samego, bo potrzebował teraz tego znajomego uczucia dystansu, ku któremu zwracał się, gdy coś szło nie po jego myśli. Gdy – może niesłusznie – czuł się w jakiś sposób oszukany, choć przecież czarnowłosa grała dziś w otwarte karty. Jasno dała mu do zrozumienia, co zamierza – nie miała żadnego powodu, by liczyć się z tym, jak Seiya się z tym poczuje. To też docierało do niego bardzo powoli i wzbudzało w nim tylko więcej goryczy. Do niej. Do samego siebie. Do tamtego głupiego kutasa, który był powodem tego jebanego zamieszania. Może byłoby prościej, gdyby żył albo magicznie wrócił pod jej drzwi. Dalej budowaliby sobie swoje cholerne sielankowe wspomnienia.
  To też było do zniesienia.
  Jej dotyk był dla niego kompletnie obcy, choć przecież często ujmowała jego ręce, by, mimo jego oporów, opatrzyć je bandażami. Gdy wreszcie się poruszył, obrócił głowę w bok, jakby próbował przed nim uciec, ale chwilę wcześniej oderwała rękę od jego twarzy i nie miała okazji spotkać się z jego niemym sprzeciwem. Kiedy na nowo zwracał twarz w jej stronę, oparł tył głowy o ścianę, przysłuchując się jej z tym samym niezadowoleniem, co wcześniej. Czuł każdy napięty mięsień na swojej twarzy, gdy uparcie milczał, by znów nie powiedzieć czegoś, czego w kolejnej sekundzie miałby pożałować. Kosztowało go to naprawdę wiele, bo słowa pęczniały mu w gardle, a kiedy je przełykał, miał wrażenie, że były jak ciężki kamień, który osiadał na dnie jego żołądka. Impulsywnie przygryzał wnętrze policzka, jakby tylko to powstrzymywało go od wylania kolejnej fali frustracji, która i tak malała, gdy widoczne tylko dla niego wstęgi w kolorze niezapominajek otulały gniewny umysł i raz po raz zaciskały się na nim mocniej, jakby chciały stłumić ten wewnętrzny chaos. Trudno było być wściekłym bez końca w obliczu spokojnego tonu, ale chciał być wściekły, bo nie rozumiał, dlaczego Raikatsuji tak szybko odzyskała rezon, choć wcale nie atakował jej, by wydusić z niej jakąkolwiek reakcję. Atakował, żeby przemówić jej do rozumu, a teraz role odwróciły się i znowu to ona próbowała dobić się do niego.
  „Tamten mężczyzna wypowiedział moje imię. Sprawdził również gdzie mieszkam.”
  I wcale nie czuł się lepiej, ale chyba nie miał już siły. Chyba było mu za dużo. Chyba powoli nie wiedział, co robić i uświadamiał sobie tę wkurwiającą bezsilność. Do głowy przychodziły mu tylko najbardziej banalne rozwiązania, a przecież wiedział, że nie mógł pilnować jej przez dwadzieścia cztery godziny siedem dni w tygodniu, byleby tylko dorwać skurwysyna, który wiedział gdzie mieszka.
  Kurwa. Kurwa. Kurwa.
  Zacisnął powieki i bezboleśnie uderzył potylicą o ścianę, jakby to miało pomóc mu w poukładaniu sobie tego wszystkiego. Nie panował nad tym głupim odruchem.
  — Nie dam — odezwał się po dłużącym się milczeniu. Nie mogła mieć mu za złe, że potrzebował chwili, choć nie brzmiał, jak ktoś, komu udało się w pełni wyciszyć. — Nie teraz. I nie musisz się kurwa za bardzo domyślać dlaczego. — Wciąż rozmigotanym z wściekłości spojrzeniem wpatrywał się w osnuty ciemnością sufit. Dopiero wraz z kolejnymi słowami opuścił wzrok, celując go w Shiimaurę: — Wygrałaś. Wcale mi się to kurwa nie podoba, ale wolę pokazać ci, co masz robić, gdy ten skurwiel się pojawi. — Przełknął ślinę, by pozbyć się niesmaku w ustach. Oczywiście, że wolałby, żeby nigdy się nie pojawił. I żeby leżał w jakimś zaszczanym rowie z kulką wpakowaną w łeb, bo tylko to mu się należało. — Skręca mnie kurwa z zażenowania na samą myśl, że muszę to powiedzieć, ale niech ten jebany scyzoryk będzie twoją motywacją. Może chujową, ale dostaniesz go, gdy się kurwa skutecznie uporasz ze swoim problemem. Bo nie mam kurwa żadnego innego pomysłu, skoro nie jestem w stanie wybić ci tego z głowy.
  Bokiem nogi trącił jej kolano. Może robił to, by jakkolwiek rozluźnić sytuację, która w jego odczuciu nadal była napięta, a może po prostu chciał zachęcić ją do podniesienia się. Miał wrażenie, że spędzili tu całą wieczność i nie dziwił się, że w tunelach kompletnie traciła poczucie czasu. Yakushimaru nie mógł oprzeć się wrażeniu, że kiedy już stąd wyjdą, zaskoczy ich zmrok, choć było to raczej niemożliwe.

Yakushimaru Seiya

Raikatsuji Shiimaura and Orville Lacenaire szaleją za tym postem.

Raikatsuji Shiimaura

Czw 4 Kwi - 13:09
Wbrew konsekwencjom nie znosiła tego.

Swojej napiętej, wymuszonej postawy przywodzącej na myśl spokojną, kulturalną personę - osobowość tak szablonowo poważną i regulaminową, że nudną. Pozbawiona ryzykanckiej omylności trwała w zawieszeniu jak utknięta w ocieplonym wosku osa; im więcej chłodu otoczenia na nią wpływało, tym ciężej się było poruszać. Świat kamieniał, unieruchamiając ją, wciskając w sztywną ramę o konkretnym konturze. Już nie dało się tego zmienić, nie bez płomieni, których piekąca skórę temperatura dałaby tak samo opcję na odżycie, co na permanentne zakończenie tego samego istnienia. Pod grubym, nieprzemakalnym płaszczem stonowania kryło się jednak coś irracjonalnego do powłoki. O ile z zewnątrz przywodziła na myśl spokojny szum górskiego strumienia, reprezentując symbolikę zimnej krystaliczności, szansy na życiodajną ulgę po paru zaczerpnięciach żywiołu, jakim była, tak w środku szalała burza, szarpała za jej wnętrzności, przeszywała bolącymi piorunami psychikę, grzmiąc wściekłe na granicy słuchu.

W ustach wciąż zalegał niesmak wcześniej wywarczanych przekleństw; był mdły i niemal zatęchły, jakby nałykała się bagiennego mułu. Siedząc naprzeciwko niego podświadomie ściskała fałdę dresowych spodni, mięła ją w palcach, co chwila lekko rozprostowując na pobliźnionym udzie, to znów zbierając warstwę tkaniny i gniotąc ją w tłumionej niecierpliwości. Ponieważ mylił się, jeżeli sądził, że odbierała wszystko z pasywizmem; mylił, jeżeli zakładał w swojej egoistycznie protekcjonalnej naturze, że tylko jemu przyszło stoczyć wojnę z wewnętrznymi kataklizmami.

Z jednej (jedynej?) strony cieszyła się, że zabrała go tutaj, że w ciemnościach bunkra zwierzyła się, przynajmniej częściowo, z utrapień ostatnich miesięcy. Lat. Bo w tym zapomnianym przez szkolny personel miejscu nie dostrzegała oblicza Yakushimaru. Potrafiła je sobie dobrze wyobrazić, miała nawet wrażenie, że mrużąc powieki, przebija się przez egipskie czernie, ale to nie było oczywiście możliwe i jedynie fantazja podsuwała konkretne obrazy. Brakowało natomiast potwierdzenia - i to było najbardziej w porządku, bo cały czas dawała radę się oszukiwać, że to znajome szurnięcie to nie włosy ocierające się o ścianę, że wcale nie próbował się od niej odsunąć, że nie zaciskał zębów aż do zgrzytnięcia, nie wypuszczał oddechu przez nos jak furiackie zwierzę zagonione w zaułek. Nie znajdowała innych pocieszeń, takie musiało jej wystarczyć, podobnie jak musiała pogodzić się z faktem, że nie pociągnął zaczętego tematu.

W krtani osadziły się pytania. Miliardy. Stadem rozsierdzonych owadów brzęczały w ściśniętym przełyku. Dlaczego nic nie mówisz. Dlaczego stale mnie odtrącasz. Dlaczego się zamykasz jak tchórz, skoro w tępej głupocie szarżujesz na wrogów silniejszych i liczniejszych jakbyś był najodważniejszy i najpotężniejszy. Dlaczego zachowujesz się jak ostatni dupek, ciskasz bluzgami, odgrażasz się i obrażasz, ale nic nie dajesz od siebie. Płytka to była relacja. Zakrapiana alkoholem, paroma żartami, spędzaniem długich godzin na kanapie w towarzystwie przekąsek, telewizora i pary szklanek wypełnionych Jackiem Danielsem.

Wiedział do jakich klubów chodziła, ale aż do dzisiaj nie miał pojęcia o krętych labiryntach piwnic, pozbawionych tłumów rozgrzanych, przepoconych, przeładowanych zapachem dezodorantów ciał błyskających we fleszach kolorowych lamp zawieszonych nad parkietem. Znał jej ulubiony trunek, ale nie to, co próbowała stłumić nadmiarem wlewanych w siebie procentów. Wiele codziennych dylematów pozostawało poza jego zasięgiem. I działało to w drugą stronę w równie rozczarowujący sposób. Dotykała go wielokrotnie, ale zwykle wtedy, gdy było już za późno, łapała więc w palce gorącą od krwi męską dłoń, nie pojmując nawet powodu, dla którego awanturował się do skonania. W stłoczonej masie wyczułaby woń jego perfum, znała każdy atom tego aromatu, otumaniającego równie mocno co uspokajającego; to było wrażenie zmysłowe, które uwielbiała, któremu była w stanie się poddać, gdy siedział blisko w akademickim pokoju, nie zdając sobie sprawy, że przechylając głowę w jego kierunku, przede wszystkim pragnęła zapamiętać zapach, który z nim kojarzyła, a który osiadał później na pościeli i podetkniętej pod plecy poduszce. Skąd miałaby jednak wiedzieć jaki odpowiednik podobał się jemu samemu i czy w ogóle zwracał na to uwagę? Szczerze wątpiła, że ustalał sobie jakieś priorytety w tym zakresie, a mimo tego, gdy czekała na jakąkolwiek słowną odpowiedź z jego strony, dalej bawiąc się pochwyconym skrawkiem spodni, ze wzrokiem wbitym gdzieś w dół (w podłoże, w swoje kolana, w jego kolana?) i zesztywniałymi nerwowo barkami, przez potylicę dobijało się zastanowienie, czy kiedykolwiek również docenił w niej jakiś szczegół.

To również nie było prawdopodobne i może faktycznie największym błędem okazała się próba naruszenia tej niestabilnej w fundamentach relacji. Było dobrze tak, jak prezentowało się to dotychczas. Kiedy wysyłał jej wiadomość, a ona na nią odpisywała. Kiedy podjeżdżała po niego pod uniwersytet, bo w trakcie trywialnej wymiany zdań palnął, że zdycha z głodu, więc przechodząc przez ogromne jak w stodole wrota gmachu czekało już na niego, na miejscu pasażera, zawinięte w papier żarcie na wynos - i ona na siedzisku kierowcy, wduszająca klakson. Kiedy pokazywał jej wyniki swoich egzaminów, licząc się z docinkami, za których brzmieniem kryła respekt.

Nagle, pomimo swojej bezdusznej nieugiętości, poczuła ścisk, od którego tkanki automatycznie naprężyły całą sylwetkę, każdy skrawek, mięśnie oplatające paliczki, szczęki zamknięte do bólu, nawet skóra stała się za ciasna, niedostosowana do jej prawdziwych gabarytów.

- Nie dam.

Oczywiście, że nie. Wypuściła powietrze przez zęby; z niemym sykiem. Wcale nie było jej po tym lepiej, nie czuła, że napływające na policzki gorąco choć odrobinę zelżało. Nie miała zresztą pojęcia skąd ten ośli opór, skoro dopiero co zapewniła, że nie ma potrzeby robienia rabanu. Wystarczy wstać. I wyjść. Zapomnieć. Nie to robili za każdym razem, gdy znikali sobie z oczu? Gdy on zakręcał się wokół kolejnej nienazwanej osoby, a ona zakładała słuchawki, by rozpocząć ten sam mozolny proces odtwarzania nagrań znanych słowo w słowo na pamięć?

Wcale nie wygrała, choć nacisnął na to dobitnie. Jeżeli jednak go pokonała to skąd to zmęczone napięcie w całym organizmie, szczypanie w kącikach oczu, marszczenie brwi? Gromadziły się w niej następne pretensje i gdyby nie zamknięte w pięści dłonie, być może ponownie przekroczyłaby między nimi granicę. Tym razem po to, aby złapać za ramiona i nim potrząsnąć - czy raczej spróbować w komicznym zrywie. Nie pomogły w opanowaniu się nawet kolejne zdania.

Dostała czego od niego wymagała, więc czemu musiała, przed przytaknięciem, wziąć głęboki wdech, przeczekać moment, w którym nie była pewna, czy nie zabrzmi dziwnie?

- Jak chcesz - sucho jak zwykle; lakonicznie; żadnej pretensjonalności, żadnego entuzjazmu. Tak jak powinno być, tak jak zawsze to było, kiedy cofali się do wytyczonych sobie linii bezpieczeństwa. Zgodziła się na jego propozycję, nieważne jak pokręcona i niepotrzebna była, bo i tak nie chciała ciągnąć dyskusji. Nieoczekiwany gest z jego strony - dotyk kolana szturchającego bez siły jej nogę - odczytała jako ponaglenie. Przyjęła to z jakimś rodzajem ulgi, że wydostaną się stąd, znów zaatakowani feerią barw, hałasów, drażniących nos środków czystości stosowanych przez woźne.

Podniosła się zbyt szybko, postąpiła chwiejny krok do tyłu, dłonie machinalnie otrzepały - z pewnością cholernie zakurzone - ubranie. Dopiero zdała sobie sprawę z tego jak była wykończona samą bezsilnością, tym, ile ostrych brzmień wryło się w tkliwość tej miękkiej części jej osobowości, która przeznaczona była dla Yakushimaru.

Myślisz, że czemu jestem taki pokurwiony na tym punkcie? Wydaje ci się, że tego nie przerabiałem? Może nie mam ochoty po raz kolejny zapierdalać na cmentarz, bo jakiś popierdoleniec dostał do ręki niewłaściwą zabawkę?

Ścianki gardła wciąż drapały te same wątpliwości, ale w obecnej sytuacji żaden wariant nie wydawał się słuszny. Mogła spróbować odkopać to przemycone w gniewie wyznanie, ale jaka była pewność, że znów nie wytrąci go z równowagi? Mogła też udawać, że nie pamięta tej wstawki, bo przecież się żarli, w grę weszły emocje, a one tłumią racjonalność, zaburzają odbieranie informacji, nawet jeżeli tak istotnych, ale na to nie byłaby gotowa się zdobyć, ponieważ odkrył przed nią wadliwy, ranny punkt i nawet za cenę nieprzychylności, nie zrezygnowałaby z próby objęcia tego obrażenia kompresem.

Nagle poprawiła fryzurę.

Było ciemno, włosy i tak miała z pewnością w nieładzie, a mimo tego ujęła jakiś kosmyk, odgarnęła go z piekącej od rumieńca kości jarzmowej, zaciągnęła pasmo za ucho, tylko znów nie wiedziała

po co

po co

PO CO

skoro nie miała przed kim się dobrze prezentować, bo między nimi był mur nie do przebicia, nie widział jej więc i tak. Usłyszała jednak, że się podnosi i odruchowo wyzwoliło to w niej mus, aby coś ze sobą zrobić. Cokolwiek, byle nie stać w milczeniu, nie prezentować się jak nieciekawy relikt przeszłości, oglądany w muzeum wyłącznie pod przymusem szkolnej wycieczki, czasami uważany za całkiem ładny, zwykle jednak ignorowany, bo kogo obchodzą martwe przedmioty ogrodzone hartowanym szkłem?

- Yakushimaru - nienaturalnie było mówić po kolejnej scenie ciszy; własny głos wydawał się o wiele bardziej zagłuszać spokój otoczenia. - Jeżeli... - zatrzymała się, westchnieniem irytacji komentując niepowodzenie. Czy to zawsze musiało być tak upierdliwie trudne? W myślach brzmiało sensownie, ale puszczone do cudzych rejestrów nabierało ckliwości i infantylności, przede wszystkim natomiast głupoty, od której zaczynała się wkurzać, jakby coś w niej pękało, krusząc tłumiącą emocje otulinę. Przez nawierzchnię obronnej bariery przebiła się raptem cienka jak nitka wiązka światła, kiedy rozległy się szurnięcia dwóch kroków.

Tyle wystarczyłoby, aby przemierzyła odcinek jaki ich dzielił, dotykiem trafiła wpierw na jego brzuch, otarła się o pasek, ale mogłaby przeciągnąć od razu rękę na biodro i wyżej, już poznając kształt jego sylwetki i sięgając pleców. Czoło opadłoby na wyrobioną pierś, prosto w nagromadzoną przy koszulce mgłę zapachu, drugie ramię uniosło, aby objąć go szczelniej, obydwiema dłońmi sięgając materiał odzienia, marszcząc go przy ruchu wbitych w tkaninę opuszek ślizgających się pod linią łopatek. Rozgrzana skroń przesunęłaby się po torsie, kiedy obracałaby głowę na bok, chwyt się wzmocnił, jakby w gotowości na odepchnięcie. Zresztą co by go miało powstrzymać?

Raikatsuji wystawiła dłoń, ale nie po to, aby odnaleźć chłopaka. Sięgnęła płaskiej, ziemistej faktury ściany, ruszając w drogę powrotną. - Jeżeli zostaniesz w tyle, nie będę na ciebie czekać. - Dokończyła wreszcie jak rozjuszona kotka. Pewnie wystarczyłoby znacznie mniej, aby coś zmienić, ale dalej była oszołomiona reakcją na wcześniejszą próbę i już to ją zblokowało, wlewając w stawy szybkoschnący cement. Słowa niosły się jednak tutaj dobitnie; i nie nawiązywała wcale do samego poruszania się po bunkrach.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiya

Wto 7 Maj - 20:08
Czuł, że spalił za sobą jakiś most, ale była to cena, którą płaciło się za własne racje; za to, że chciało się jak najlepiej. Jak najbezpieczniej. Nie znał bardziej przystępnych słów, a przynajmniej nie potrafił ubrać tych wszystkich przejętych myśli w spokojną i rzeczową manierę – może w ten sposób Raikatsuji zrozumiałaby to, co miał jej do przekazania. Była oszczędniejsza w słowach i wydawało się, że poświęca im więcej czasu na przemyślenia. Teraz też był przekonany, że namyślała się, by odpowiednio zareagować na jego ofertę, nawet jeśli wydawało mu się, że dziwnym trafem była racjonalna i nie do odrzucenia.
Jak chcesz.
Czemu w ogóle przyszło mu do głowy, że to, co było tak szczelnie zapakowane w tym brzydkim opakowaniu, było dobrą kartą przetargową? Oschły przekaz związał mu usta, a przynajmniej uciszyły go własne zęby, którymi przygryzł policzek i dolną wargę od wewnątrz. Boleśnie, ale nie tak boleśnie, jak chłodne słowa, które wbiły mu się w czaszkę i huczały w niej niewesołym echem. Pokiwał głową – tak do samego siebie, bo w ciemności mógł być do woli zrezygnowany, do woli skrzywiony i do woli █████████. Może miała rację z tym, że w pewnym sensie to miejsce było zbawieniem, choć Yakushimaru wypędził z niego spokój, który panował tu, zanim się pojawił. Możliwe, że już na dobre pozbył się dobrych wspomnień, które wiązała z tym miejscem, ale snute tu przez Shiimaurę przemyślenia i tak nie prowadziły do niczego dobrego. Bo może to tu uznała, że weźmie sprawy w swoje ręce i że dobrym pomysłem było rzucić się na głęboką wodę i wtykać w nos w sprawy, które nie były dla niej przeznaczone.
  Spod zmarszczonych brwi wpatrywał się we wszechobecną czerń, jakby był w stanie przebić ją spojrzeniem. Milczał, bo chyba nie miał już nic do powiedzenia, a i tak wydawało mu się, że powiedział aż za dużo. Za dużo jak na siebie.
  Yakushimaru.
  Czemu uznał to za dobry pomysł?
  Z ociąganiem przekręcił twarz w stronę, z której dobiegał głos Raikatsuji. Nie lubił, gdy używała jego nazwiska, ale nie mógł jej za to winić, skoro nigdy nie powiedział jej, dlaczego aż tak go nie znosił. Nie mógł też winić jej za stawianie wyraźnych granic. Ale miał trochę za złe, bo wydawało mu się, że robił wszystko, by jakoś poluzować te granice, ale kiedy wreszcie otworzono przed nim drzwi, nie do końca wiedział, co ma zrobić – za długo stał na zewnątrz, więc teraz wydawało mu się, że to wszystko to tylko ponury żart; że kiedy tylko podejdzie bliżej, kolejny trzask drzwi rozbrzmi wraz z chrupotem łamanego nosa.
  — Jasne — rzucił i nawet w pustym korytarzu pojedyncze słowo zdawało się wybrzmiewać dziwnie cicho; mrukliwie. Nie ruszył się od razu, nawet jeśli przekaz rozumiał bardziej dosłownie niż metaforycznie. Myślami był gdzieś dalej, a te wciąż zajmowało dudniące mu w głowie „jak chcesz”, bo przecież to nie on miał, do cholery, chcieć.
  Przymknął oczy i odetchnął głębiej, wciąż czując nieprzyjemne napięcie w karku i tętno, które tłukło się pod skórą. Dopiero po tym wparł się rękami po obu stronach ciała i wstał, wystawiając jedną z dłoni ku górze, by znów przypadkiem nie zaryć głową o sufit. Nie musiał mówić, że już się zbiera, bo każdy jego ruch wybrzmiewał tuż za plecami prącej naprzód Maury.
  Koniec korytarza powitał ich niemalże rażącym blaskiem. Seiya mimowolnie przysłonił zmrużone oczy ręką, zanim zdążył przyzwyczaić się do nowych warunków. W ciemnościach stracił rachubę, ale kłótnia – choć wydawało mu się że trwała wieczność – nie przeciągnęła się aż do wieczora. Czarnowłosy zaklął pod nosem i był to prawdopodobnie pierwszy odzew od kilku minut, które poświęcili na opuszczenie ukrytych zakamarków uczelni. Dzięki temu soczystemu „ja jebię” można było odnieść wrażenie, że wszystko wróciło do normy – Yakushimaru wciąż był tylko sobą i nadal miał niewyparzony język. Mimo tego czuł, że coś się zmieniło, choć przez ten czas, gdy faktycznie postanowił być cicho (trochę za późno uszanował prośbę dziewczyny), zdążył przeanalizować wszystko to, co miało miejsce. Nadal był niezadowolony – to zawsze można było wyczytać z niego, jak z otwartej księgi – ale postanowił, że skupi się nad tym, by dołożyć cegiełkę do tego, by następnym razem (lepiej, żeby go kurwa nie było) wyszła z tego w lepszym stanie albo przynajmniej spierdoliła w porę.
  Z ulgą rozprostował się, gdy sufit wreszcie znalazł się na normalnej wysokości. Poruszył głową na boki, a napięty wcześniej kark chrupnął, zanim na poprawkę rozmasował go ręką. Nawet nie obejrzał się za siebie, by rzucić ostatnie spojrzenie w głąb ciemnego tunelu – nie sądził, by kiedykolwiek chciał tam wracać, choć może potencjalna normalna rozmowa w tym miejscu naprawiłaby błędy dzisiejszego dnia.
  — Dobra, młoda. Robimy ustawkę na boisku — oznajmił, gdy wspinali się po schodach na parter budynku. Ukradkiem zerknął na zegarek w telefonie, przy okazji ignorując migającą diodę powiadomień, które mogły poczekać. — Co prawda nie wyszkolę cię kurwa w jeden księżyc. Pewnie tymi swoimi witkami nikomu porządnie nie naklepiesz, więc chociaż pokażę ci, co możesz zrobić, zanim zaczniesz spierdalać. — Wykonał wymowny gest ręką dla podkreślenia, że mówił poważnie z tą ucieczką. Nic dziwnego, że uważał tę metodę za najsensowniejszą – gdy tak szli obok siebie, różnica ich wzrostu wydawała się tym bardziej drastyczna. Nic dziwnego, że miał ją za kruszynkę w każdym znaczeniu tego słowa. — Pewnie tacy skurwiele lubią sobie strzelić swoją zjebaną gadkę na początek, ale słuchaj – jeśli w przyszłości zauważysz, że ktoś chce ci coś zrobić, to nie stoisz jak łania na środku ulicy i się kurwa nie zastanawiasz. Uderzasz pierwsza. — Zerknął na nią z ukosa, by skontrolować wyraz jej twarzy. — Nie mówię tego, bo jestem jakiś kurwa narwany — sprostował. Chociaż narwany zdecydowanie był. — Prosta zasada. Ktoś podchodzi za blisko, to mu jebnij, bo to najlepsza okazja, której później możesz nie mieć. Celujesz w gardło albo w nos i nie zastanawiasz się, czy mu coś kurwa połamiesz. Ewentualnie wyprowadzasz mocne pierdolnięcie w szczękę śródręczem. — Wymownie poklepał klepnął się jedną dłonią o drugą, wskazując jej właściwe miejsce. Nie przywiązywał wagi do kręcących się po korytarzu studentów, którzy zapewne wyłapywali wybiórcze skrawki ich rozmowy, mimo że zdarzyło się, że zostali obrzuceni niepewnym spojrzeniem. — To ostatnie robisz tylko w ostateczności, chociaż tamten chuj zasługuje na przetrącenie mu karku — prychnął akurat wtedy, gdy przechodzili obok portierni, skąd oceniającym wzrokiem narazili się na spojrzenie starszej kobiety o wyglądzie prawie-emerytowanej nauczycielki. Kocie okulary w grubych oprawkach zsunięte były na środek nosa, a spojrzenie rzucone znad nich przybierało na grozie. Tyle tylko, że kiedy odchrząknęła znacząco, Yakushimaru już napierał na drzwi wyjściowe i przepuścił Shiimaurę przodem.
  — Chcesz umieć coś konkretnego?

Yakushimaru Seiya

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Raikatsuji Shiimaura

Wto 21 Maj - 11:31
Szczęk przeskakujących mechanizmów w zamku wydawał się jedynym dźwiękiem odbitym echem po całym kontynencie. Odgłos zamknięcia jednego rozdziału i rozpoczęcia kolejnego; ten poprzedni był stroną, której treści się nie spodziewała. Zbyt emocjonalny, zbyt przesadzony. Nie sądziła nigdy wcześniej, że pokaże mu to miejsce. W gruncie rzeczy nie było przeznaczone dla niego. Potrzebowała wielu stoczonych w głowie bitew i prawdziwej walki w Rantanrōdo, z czego pierwsze, jak się okazuje, bezsensownie wygrała, doprowadzając do steku wywarczanych przekleństw i własnego wzburzenia, tak niepodobnego do charakteru, który reprezentowała zapewne całe życie, a tę ostatnią przegrała w cholernie złym stylu - w ciemnych zaułkach Karafuruny, z nożem podetkniętym pod twarz i targnięciami śmiechu oponenta wyczuwalnymi na piersi (bo trzymał jej tam nogę, wbijał podeszwę buta z mocą, od której była pewna, że zaraz chrupną słabe żebra).

Dalej kojarzyła ten niemożliwy ciężar, jaki przygniatał ją do ziemi. To zresztą on jak ziarno opadł na żyzną glebę wszelkich możliwości; i puścił plony jako kluczowy argument, by jednak poprosić Yakushimaru o przysługę. Spróbować zacisnąć więzy, które, jak zaczynała rozumieć, on próbował stale luzować.

... chociaż pokażę ci, co możesz zrobić, zanim zaczniesz spierdalać.

Wspięli się już po schodach na parter. Przeraźliwa jasność raziła oczy; szkliła ich ołowianą barwę, nadając feerii okolicznych barw. Nie spoglądała w stronę towarzysza, choć wszystko wskazywało na to, że wciąż skrupulatnie go słucha - przytakiwała co jakiś czas, nawet jeżeli miała wrażenie, którego nie potrafiła się pozbyć, że jego słowa wiążą się nie z przyszłym, ewentualnym zatargiem, jakiego znów mogłaby doświadczyć, ale raczej z ich relacją.

Uderzasz pierwsza.

- Jasne.

Może faktycznie powinna. Może takie już ich temperamenty, że nieważne co zrobią, będą się żreć; a potem, koniec końców, będą ładować swoje obolałe psychiki w szpitalne łóżka milczących dni. Będą się później leczyć, ale tylko po to, by za jakiś czas znów doszło do starcia. Z każdą taką burdą zostawały blizny.

Odetchnęła, co z perspektywy osób trzecich mogło wyglądać jak nabranie świeżego powietrza w zakurzone płuca, ale dla niej było próbą oczyszczenia skumulowanych, rozsierdzonych obrazów. Nie chciała spoglądać na Yakushimaru przez pryzmat jednej kłótni tylko dlatego, że ją zranił. W gruncie rzeczy doprowadziła go do stanu podobnego wkurzenia. Więc coś go bolało równie mocno. Przypadkiem nacisnęła na newralgiczne, niezagojone miejsce; w babrzącą się ranę, którą powinno się opatrzyć zamiast babrać w żywej tkance brudnym palcem.

Czy chciała umieć coś konkretnego?

- Nie zamierzam robić nikomu krzywdy - odpowiedź nałożyła się i na to, co właśnie z siebie wypierała, i na rzeczywiste założenia, których zamierzała się trzymać. - Jeżeli jest szansa, aby wykonać nokautujący, a nie łamiący cios, to chcę ją wykorzystać. Poza tym to ty jesteś nauczycielem. Zrób tak, żeby było dobrze.

Zsunęła z barków koszulę w kratę. Naga skóra zdawała się przerażająco blada na tle czarnych, rozpuszczonych włosów, jak liście poruszanych popołudniowym wiatrem. Nawet sposób, w jaki składała ubranie, wydawał się przesadnie pedantyczny. Gdyby ktoś teraz przybiegł do niej z linijką, zapewne doszedłby do wniosków, że jego urządzenie, w porównaniu do tkaniny, jest krzywe jak zygzak.

- Ale wpierw... - Uniosła brodę; rzeczywiście różnica ich wzrostów była kolosalna. Z własnej perspektywy musiała nieco mrużyć zaczerwienione (płakała?) powieki, bo słońce kładło się aureolą dookoła kruczych pasem towarzysza, rażąc srebro ślepi. - Jak twoja ręka? Powinniśmy przejść się do pobliskiej apteki, aby ją opatrzyć.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku