Most nad kanałem Tokegawa - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 3 Wrz - 15:27
First topic message reminder :

Most nad kanałem Tokegawa


Tokegawa to cieśnina w Nanashi o długości ponad 5 kilometrów. Ma kształt spłaszczonej litery "S" i przepływa przez Bezimienne Miasto leniwym, sennym nurtem. Początkowo zakładano, że będzie pełnić funkcję turystyczną, ale mętne widoki i nieczysta woda nie zachęciły potencjalnych odwiedzających do zapoznania się z tym kanałem. Stała się jednak punktem transportowym. Wiele tratew i łodzi przepływa między mało stabilnymi podporami postawionych tu i ówdzie mostów, skracając trasę o cenny czas.

Główny most, a raczej kilka połączonych ze sobą drewnianych konstrukcji, znajduje się w centralnym punkcie Nanashi. Cieśnina osiąga tu głębokość nawet do 18 metrów. Wokół panuje dość spory zgiełk, dzięki pootwieranym sklepom i barom. Po drewnianych, nieszczelnych deskach przechadzają się mieszkańcy, których buty wystukują takt tuż nad głowami tych, którzy pod przeprawą przepływają swoimi łajbami. Bez wątpienia most nad kanałem Tokegawa to jedna z najruchliwszych lokacji Nanashi, choć warto byłoby co jakiś czas zerknąć na solidność budowli, nie wspominając o jej reformie. Brakuje barierek, które zapewniłyby bezpieczeństwo, a niektóre dyle chyboczą się, gdy tylko postawi się na nich podeszwę. Obecnie jest to jednak jedyna droga z jednej części Nanashi na drugą. Niewielu więc narzeka.

Haraedo

Ye Lian

Sob 11 Mar - 19:12
26.02.2037
Kiedy telefon zaburczał, Ye Lian stawiał na biurku kubek ciepłego lekarstwa. Kąt szarego oka zdążył dostrzec wyświetlony nań kontakt, nim ekran na powrót pokryła zasłona ciemności. Ta krótka informacja ściągnęła ku sobie brwi. Powolnym, acz pewnym ruchem sięgnął po komórkę, odblokowując urządzenie odciskiem wskazującego palca. Murayama Hanaa. Miał złe przeczucia. Nie dlatego iż napisała do niego tak późno, ale dlatego, że poprosiła go o pomoc. Nie wybrała żadnego z numerów rodziców, żadnego kontaktu znajomego, z którym zasiadała w jednej ławce. Wybrała jego. Człowieka, który był jedynie tłem jej młodzieńczego życia. Było w tym coś niepokojącego, coś, co osiadało na ramionach niczym ciężki płaszcz. Życie bywało trudne. Wymagało podejmowania ryzyka, wybierania jednych dróg, rezygnowania z innych. Najgorszym było wybrać jedną z nich i zastanawiać się przez resztę życia, czy wybór był właściwy. Coś w końcu o tym wiedział. Czas biegł naprzód, a ciszę przecinały delikatne dźwięki stukania w wyświetlacz.

Niedługo później światła w mieszkaniu zgasły, a w drzwiach zabrzęczał pęk kluczy. Jak mógłby inaczej?

---

Jechał przepisową prędkością, co jakiś czas rzucając pogrążone w mroku spojrzenie na ekran telefonu, przymocowany do przedniego panelu. Witająca go dzielnica Nanashi prezentowała się niczym opuszczone miasto wyciągnięte spod ziemi; wokół piętrzyły się w połowie zamieszkałe zdezelowane budynki, rudery godne miana scenografii z najstarszego horroru. Szukając miejsca, w którym mógłby zaparkować bez obawy o swój pojazd, pomyślał o tym, co Hanaa mogła robić w takim miejscu. Nie była osobą, która wałęsałaby się po owianej złą sławą dzielnicy, zwłaszcza w takich godzinach. W jego oczach była dziewczyną inteligentną i rozsądną – dlatego wybór lokalizacji wzbudzał w nim nieufność; to do niej nie pasowało. Więc co tu robiła? W dodatku całkowicie sama?

Zostawił samochód na uboczu, w miejscu ogarniętym całkowitą ciemnością. Latarnia, która znajdowała się kilka metrów dalej, zdawała się niesprawna — kiedy przechodził tuż obok niej, pod obuwiem strzeliły kawałki rozbitego szkła. Zabrał ze sobą jedynie telefon ze wciąż działającą nawigacją. Chłód, jaki przywitał go zaraz po wyjściu z rozgrzanego auta zmuszał do szczelnego otulenia szyi postawionym na sztorc beżowym kołnierzem płaszcza. Do uszu docierały ponure dźwięki: dwie ulice dalej przejeżdżały samochody, gdzieś indziej warczały motocykle, rozlegały się głośne rozmowy porwane świszczącym wiatrem. Rzucił krótkie spojrzenie na ekran, rozjaśniając o kilka tonów nienakreśloną emocją twarz. Był niedaleko.

Ledwie ją dostrzegł. Stojąca szczupła sylwetka oparta o ścianę budynku zdawała się niemal zlać z panującą wokół ciemnością — wszystko w tym miejscu było niewyraźne. Ta sceneria przypominała mu o jaskiniach. O uldze wynikającej z odcięcia od świata zewnętrznego... choć nie sprawiającej, że potwory wokół całkowicie znikały.

Murayama — Do jej uszu mógł dobiec spokojny, męski ton. Kroki zawtórowały po sobie niesiony drobnym echem odgłos. Schował telefon do kieszeni płaszcza, unosząc jasne, niedostępne spojrzenie na malujące się zmęczeniem, młode oblicze. — To nie jest dobre miejsce. Chodź. Zaparkowałem niedaleko.

Na tle brzydkich budowli Ye Lian prezentował się jak iskrzący punkt na nocnym niebie: jasne, zachodzące w popiel włosy i beżowy płaszcz, a wyciągnięta w kierunku Murayamy alabastrowa dłoń, ledwie dotykająca szczupłego ramienia, zdawała się teraz najstabilniejszą materią, o którą mogła podeprzeć wiotkie ciało.


Ye Lian

Warui Shin'ya and Sugiyama Nobuo szaleją za tym postem.

Murayama Hanaa

Pią 24 Mar - 20:47
Spojrzała przez ramię, gdy do jej uszu doszedł dźwięk ostrożnie otwieranych drzwi – przeraźliwe skrzypnięcie przecięło ciszę, odbijając się echem od ścian. Do jej sypialni nie dało się wejść niepostrzeżenie – strażnikiem chroniącym wejścia były nigdy nieoliwione zawiasy, które za każdym razem sygnalizowały właścicielkę pokoju, kiedy ktoś się zbliżał, próbując po cichu przedostać się przez próg.
    Sylwetka matki zastygła w bezruchu. Została przyłapana, teraz nie było odwrotu.
    — Mogę w czymś pomóc..? — zapytała grzecznie, z należytym szacunkiem, którego nauczyła ją mama. Zachowywała wszelką przyzwoitość mimo drobnego poirytowania zbierającego się pod skórą. Jeszcze dużo musiały się od siebie nauczyć, zwłaszcza gdy w grę wchodziła prywatność dorastającej nastolatki.
    Kobieta pospiesznie weszła do pokoju, przymykając za sobą drzwi. Chyba była zestresowana – kilkukrotnie wycierała dłonie o materiał dżinsowych spodni, jakby nie mogła powstrzymać nadmiernej potliwości dłoni, którą jakoś chciała ukryć. Zapomniała chyba, że jej córka była naprawdę dobrym obserwatorem.
    — Robisz coś ważnego?
    Machnęła przecząco głową.
    — To dobrze — zaczęła niepewnie, jakby sama nie do końca była pewna co chce powiedzieć albo od czego powinna zacząć. — Pamiętasz Ye Liana? Był kilka razy naszym gościem. Podsunął nam wcześniej kilka książek, które daliśmy ci do przeczytania. Podobały ci się. To naprawdę ułożony mężczyzna. Przystojny, inteligentny, zawsze wie co powiedzieć. Zrobił na nas dobre wrażenie i pytał czy chciałabyś żeby polecił ci coś jeszcze. Powiedziałam, że bardzo chętnie.
    Oczy zajarzyły jej się prawdziwą wściekłością. Jak mogła tak po prostu podejmować decyzje za nią? Zwłaszcza, gdy chodziło o organizowanie spotkania z osobnikiem płci męskiej. I to nie byle jakim, bo znacznie dojrzalszym. I KAWALEREM.
    — Nie przesadzasz z tym mieszaniem się w moje życie? — wyrzuciła z siebie jad, który zbierał się na końcu języka. Matka nigdy wcześniej nie stawiała jej w podobnych sytuacjach. — Wiesz co? Nieważne, wychodzę.
    Wyminęła ją naprawdę szybko, narzucając na siebie odzienie wierzchnie. Jej wyjściu towarzyszyły trzaśnięcia wszystkich drzwi, które musiała pokonać, by wydostać się z domu.


---

26/02/2037 19:51
Nie ruszaj się z miejsca. Jadę.
Sczytane z małego ekranu słowa napełniły ją nadzieją. Dwa krótkie zdania błyszczały jak promienie słońca, rozświetlające egipskie ciemności. Na moment potrafiła zapomnieć o swoim fatalnym położeniu, które ostatecznie okazało się nie być aż takie złe, skoro pomoc faktycznie była w drodze.
    Kilka sekund później na wyświetlaczu pojawiło się ostatnie, krótkie ostrzeżenie o wyczerpanej baterii. Później nastała czarność. Obyło się bez jakiegokolwiek zdziwienia – przecież aktualnie była bardzo przyzwyczajona do barwy najgłębszych otchłani. Bo wokół było tylko ona – otchłań.
    Trzymała się ściany, jakby ta była jej najsilniejszą podporą, najbezpieczniejszym miejscem. I jakby nie patrzeć to tak właśnie było. Kawałek odrapanej, gipsowej ściany pozwalał jej utrzymywać równowagę, gdy nogi odmawiały współpracy – były jak dwie dygoczące na wietrze tyczki, które wkrótce miały się złamać, ulec wszystkim zewnętrznym czynnikom.
    A jeśli nie przyjedzie?
    Spróbowała się poruszyć, jakby samej sobie chciała udowodnić, że może dalej iść sama, bez niczyjej pomocy. Oczywiście nie było tak, bo przy pierwszej podjętej próbie samodzielnego marszu jej ciało zawahało się na boki, z impetem padając w stronę ściany. Grudkowata powierzchnia nieprzyjemnie wbiła się w jej plecy i gdyby nie to, że już coraz słabiej kontaktowała z rzeczywistością, to możliwe, że na jej twarzy pojawiłby się grymas, który podobnie co Merci wyrażałby więcej niż tysiąc słów.
    Zęby zaciskające się na suchych wargach wydawały się zostawiać na nich ślad. W każdym małym, pojedynczym wgłębieniu nieśmiało pojawiał się szkarłat. Na języku czuła jego metaliczny posmak.
    Mrugała oczyma bardzo często, nie chcąc pozwolić im się zamknąć na dłuższą chwilę. Wypatrywała za tym, który miał się okazać rycerzem na białym rumaku, ale zmęczone spojrzenie nie potrafiło wyłapać go w żałosnym krajobrazie biednej dzielnicy.
    „Murayama.”
    Wyglądała jak oślepiona, nie mogła go odnaleźć, ale usłyszawszy jego głos ciało sięgnęło po wszystkie pokłady energii, które gdzieś tam w głębi wciąż mogły się tlić. Po omacku sięgnęła jego sylwetki, nieporadnie opierając się o nią. Opuszkami palców musnęła wierzch jego dłoni, a twarz wtuliła w jeden z obojczyków. Głowę ułożyła niemal jak do snu. Jasnoniebieskie włosy rozlały się po materiale płaszcza mężczyzny.
    Głośno przełknęła ślinę.
    — Dzię-dzięku-ję.
    Starała się na niego spojrzeć, choć chciała to zrobić ukradkiem, bo brakowało jej odwagi na konfrontację twarzą w twarz. Dzięki jego pomocy udało jej się odkleić od ściany i postawić kilka kroków w stronę samochodu, który gdzieś tam podobno był, ale jeszcze go nie widziała.
    — ...dług. Mam u ciebie dług, Liaaaan.

Murayama Hanaa

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Ye Lian

Sob 1 Kwi - 15:49
W jednej sekundzie przez jego otwarty umysł przemknęły co najmniej trzy scenariusze, z których dwa uwzględniały skonfundowanie. Hanaa wybrała trzeci. Poczuł tknięcie przebiegające ciepłem po wierzchu dłoni, usłyszał kroki i wszystko przyspieszyło. Nie było żadnego „Cześć” ani choćby spoglądnięcia sobie w oczy. Czy rozchodzący się po biedocie półszept naprawdę sprawił, iż poczuła się prawdziwie bezpiecznie? Przylgnęła do jego ciała tak śmiało, tak otwarcie, że poczuł ogarniającą niepewność. Wpatrując się w skrytą w ciepłym materiale płaszcza zmęczoną twarz, podziwiał jej charakter. Niemal zazdrościł. Sam szczerze wątpił, aby był zdolny do takiej naiwnej śmiałości, jak rzucenie się komuś w ramiona. Z podziwu godnym spokojem, wyciągną w jej kierunku dłoń, opuszki ledwie tknęły narzuconej na ramiona kurtki.

Nic nie mów. Chodź.

Wyprowadził ją spod cienia; objął delikatnie ramieniem i ruszył żwawym krokiem, dokładnie takim jakim tutaj przyszedł. Jak dwa karaluchy na weselnym torcie — wyróżniali się na tle obdrapanych murów. Nie chciał szukać tutaj dodatkowych problemów. Jeśli czegoś się szuka, można to przypadkiem znaleźć. Nie miał zamiaru dawać nastolatce żadnej reprymendy, dlatego w ciszy przytrzymywał ją sztywno przy sobie. Czuł się inaczej. Dźwięki odbijanych echem kroków przypominał mu jedną sytuację z przeszłości. Wtedy też kogoś znalazł, też czuł tę niepewność zakopaną pod żebrami, wtedy również z kimś wracał, kogoś prowadził do samochodu. Nie była to jednak drobna persona przyklejona do jego boku. Dzieliła ich wyraźna przepaść, poglądy, w których na próżno było szukać jakiegokolwiek konsensusu. Zabawne, że pomimo tych wszystkich odczuć, wspomnienie obudziło w nim wrażenie — swoją drogą bardzo niezrozumiałe. Dziwnie bowiem było uzmysłowić sobie, że w niektórych momentach życia, naprawdę bywał dostrzegany; że mógł być dla kogoś oparciem, a nie zimnym, wyrafinowanym mordercą bez serca.

Miał wrażenie, że kilkukrotnie wyślizgiwała mu się z uścisku, jednak za każdym razem przyciągał jej sylwetkę bliżej swojego boku; bliżej wywietrzonego z perfum płaszcza. Kiedy pokonali pustą, obsypaną starymi ulotkami ulicę z ciemnego zaułka, wyłoniło się dwóch zakapturzonych mężczyzn. Opuszki palców zastygły na wątłym ramieniu. Wcale nie patrzał w ich twarze. Minęli ich, choć czuł się obserwowany. A może popadał tylko w paranoję tego przeklętego miejsca.

Skręcili. Na brudnej ulicy odznaczał się pokryty mrokiem biały jaguar. Ye Lian bez zastanowienia wyciągnął kluczyki i odbezpieczył zamki. Poszedł z Murayamą do pojazdu od strony pasażera i otworzył drzwi. Spokojne, zimne tęczówki zlustrowały zmęczona twarz. Wyglądała okropnie. I choć nieruchome oblicze nie odzwierciedlało żadnej pokonującej serce emocji, czuł ogarniającą go mroźna obawę. Wciąż nie wiedział, co tu robiła. Pomógł jej wsiąść i zamknął za dziewczyną drzwi. Usiadł za kierownicą. Zapadła cisza. Nie przekręcił kluczyka, nie zapalił światła, które połowicznie odkryłoby wnętrze pojazdu. Zamiast tego sięgnął na tyle siedzenie i podał jej butelkę niegazowanej wody.

Napij się.

Księżycowe tęczówki Ye Liana były jedynymi jasnymi punktami w panującym wokół nich półmroku.

Hanaa. — Jej imię zawisło w powietrzu jak ciężki ołowiany dym; cichy ton chciał zwrócić na siebie uwagę. Gdyby nie nagłe drżenie wstępujące na drobne ciało nie zacisnąłby palców na plastikowej butelce w zaniepokojonym zawieszeniu. Zamilkł, podejrzewając co musi niebawem zrobić. — Hanaa. Jesteś ranna? Muszę wiedzieć.

Ye Lian

Warui Shin'ya and Sugiyama Nobuo szaleją za tym postem.

Murayama Hanaa

Czw 6 Kwi - 22:55
Wiedziała, że nie będzie jej oceniać, że nie zadręczy milionem niewygodnych pytań, że po prostu będzie w pobliżu. I okaże się wsparciem, którego nigdy od nikogo nie dostała. Nawet bez problemu wtuliła w niego swoją zmęczoną, niby zobojętniałą (a tak naprawdę niezdolną do wyrażania jakichkolwiek głębszych emocji) twarz. Bo wiedziała, że może sobie na to pozwolić. I tak było – otoczył ją opieką, której w trudnej chwili potrzebowała najbardziej. Tylko to się liczyło. To cholerne bezpieczeństwo, para znajomych oczu i smukłe palce, będące jak nić, pozwalająca na bezpieczne wyjście z labiryntu. Był przewodnikiem, prowadził do miejsca dalekiego od wszelakiego zamętu.
    Z daleka mogła wyglądać jak ranna – nogami raczej sunęła przed siebie, nie odrywając stóp od ziemi, twarz miała częściowo skrytą i odrobinę zabrudzoną, jakby całe tumany kurzu objęły ją wcześniej co najmniej kilkukrotnie. Roztrzepane włosy opadały na policzki, wchodziły do ust. Nawet nie siliła się na wydobywanie tych nieposłusznych kosmyków spomiędzy popękanych warg – w głowie wciąż jej huczało, a obraz rejestrowany przez częściowo przymykające się oczy wydawał się rozmazany bardziej niż zwykle.
    Ciało miała wiotkie, z trudem utrzymywała mięśnie w napięciu, ale za wszelką cenę próbowała się go trzymać, jakby doskonale zdawała sobie sprawę, że jest jej jedyną deską ratunku. I całe szczęście, bo w tamtej chwili nie wyobrażała sobie w tej roli nikogo innego. Pojawił się bez żadnego ale. Wezwała go nagle, napisała bez zapowiedzi, a mimo wszystko stanął na wysokości zadania.
    Ciepło drugiego ciała wprawiała ją w błogi nastrój. Na dobrą chwilę potrafiła zapomnieć o całym otaczającym ją świecie. Do nozdrzy docierały resztki zapachu perfum – pozostałości, którymi mogła się nacieszyć, które przypominały o tym, że jest w dobrych rękach, że została uratowana. A tego nie zapomni do końca życia.
    Na pewno nie wiedziała, w którym momencie udało im się dotrzeć do samochodu. Początkowo nawet go nie zauważyła, mimo jego jasnej barwy. Nie skupiała się na drodze, pozwalała mu się prowadzić. Dopiero, gdy usłyszała dźwięk otwierających się drzwi mogła być pewna. Jej usta wygięły się w krótkim uśmiechu – wymuszonym, bo było po niej widać, że nie jest zdolna do wykrzesania z siebie emocji. Zdominowało ją zobojętnienie, które starała się przegnać.
    Poczuła ogromną ulgę, gdy z pomocą Ye Liana wsiadła do samochodu, a wymęczone ciało nareszcie mogło odpocząć. Ułożyła się wygodniej na miękkim oparciu fotela, wyprostowując szczupłe nogi. Skierowała twarz w jego stronę, gdy głowa opadła na zagłówek. Wpatrywała się w niego dobrą chwilę. Nie próbowała zakłócić ciszy, która się między nimi wytworzyła. Wręcz przeciwnie – napawała się tym spokojem, ciesząc się w duszy, że już po wszystkim, że nie została tam kompletnie sama, zdana tylko na siebie.
    „Napij się.”
    Na samą myśl o wodzie jej ślinianki zaczęły pracę na pełnych obrotach. Kiedy ostatnio miała w ustach jakiś płyn? Kilka godzin temu? Czy kilkanaście? Nie była pewna, ale czuła suchość, której pozbyłaby się z największą przyjemnością, dlatego bez zastanowienia wyciągnęła rękę w stronę butelki. Gdyby nie brak sił, to pozbyłaby się nakrętki natychmiastowo, ale zamiast tego ułożyła na niej dłoń. Nie chciała się przyznać, że nie jest w stanie jej otworzyć.
    Kiedy wypowiedział jej imię zaczęła przyglądać mu się uważniej. Ślicznie wybrzmiało, kiedy jego usta poruszyły się, wypuszczając kolejne sylaby.
    — Nic mi nie jest, przysięgam — odpowiedziała jak najszybciej mogła, żeby go uspokoić. Oczywiście nie kłamała jeśli chodziło o to czy jest ranna. Nie była, nikt jej nic nie zrobił, nie wywróciła się. Głównym problemem było złe samopoczucie spowodowane jednym z ataków choroby. — Po prostu zabłądziłam i źle się poczułam.
    Wciąż ściskała w dłoniach butelkę. Przełknęła nawet reszty śliny, próbując nawilżyć jakoś gardło. Jej głos mógł się wydawać nieco inny, bardziej szorstki, co mężczyzna mógł wyłapać bez większego wysiłku.
    Na chwilę uciekła od niego wzrokiem, próbując przyjrzeć się nieco bardziej wnętrzu auta. Było zadbane, ale czego innego mogła się po nim spodziewać? Matka cały czas zagadywała jaki to Ye Lian jest wspaniały, ułożony i w ogóle najlepszy. No nie dało się tego słuchać.
    CIEŃ.
    Coś przemknęło za samochodem?
    Zerwała się nagle, od razu zerkając w boczne lusterko. Wciąż zakręcona butelka wody wypadła jej z rąk. Wydawało jej się, że widziała jakiś dziwny, ciemny kształt. Jakby cień rzucany przez człowieka albo jakiś przedmiot. Ale wcześniej go nie było... przecież zauważyłaby. Szybko przetarła oczy, upewniając się czy to po prostu nie przywidzenie, w końcu była niemalże wycieńczona, wyobraźnia mogła jej płatać figle.
    I faktycznie, spoglądając w tamtym kierunku kolejny raz nie udało jej się dostrzec nic.
    — Widziałeś to? — wypaliła, od razu obracając łeb, by spojrzeć przez tylną szybę. — Powiedz mi, że też to widziałeś? Było tam, a teraz nie ma — mówiła, jakby faktycznie wierzyła w swoje własne słowa. I była na tyle zdeterminowana, by wstać i to sprawdzić, nie zważając na to, że... prawdopodobnie nie skończyłoby się to dla niej najlepiej.

Murayama Hanaa

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

Pon 17 Kwi - 20:18
Nie martw matki.
Nie martw ojca.
Nie mów nikomu nic nieprzyjemnego.
Udawaj, że wszystko jest w porządku.

Jakby słyszał trzaskające się echo głosów przeszłości. Reguły tłumiły naturalność. Nie mógł pozwolić, aby ciałem zawładnęły odczucia, sprzeczne z tymi, których po nim oczekiwano. Dokładnie jakby w dniu narodzin otrzymał dwie twarze, jedna została naciągnięta na drugą. Wpatrując się w dziewczynę spokojnym wzorkiem, przypomniał sobie własne dzieciństwo. Nie był pewien, czy wszystko, co zgotowali mu rodzice, było takie dobre, ponieważ rzeczy, które na ogół chowało się po kątach, lubiły się psuć. Człowiek dorastał, a narzucona rola odbijająca się fałszywym licem wraz z nim. W niepewnych ruchach Hani dostrzegał to — próbę zatuszowania wady. Murayama podtrzymywała butelkę lekko, ale dłoń ułożona na samym jej czubku, zdawała się jedynie ledwie drgnąć; napięły się ścięgna przy zbielałych knykciach i to wszystko. Brakowało siły.

Ktoś z tobą był? — zapytał, jakby oczekiwał precyzyjniejszych wyjaśnień — ale nie brzmiał jak belfer, który wywołał dziewczynę do tablicy, ani jak rodzic, który zamierzał rozmówić się ze swoją córką po powrocie z wywiadówki. Ton, jakiego używał na co dzień Ye Lian, był wyważony; zdawało się, że nie mieściło się w nim żadne zło. Teraz dokładnie jak jego twarz, oblicze nastolatki przypominało marmurową płytę nagrobkową, gdy wnętrze buchało żarliwym mętlikiem odczuć, nad którym nie sposób było zawładnąć.

Podejrzewał. Nie chciał mówić tego na głos, bo doskonale wiedział, jak zabrzmi — jak wyrok. O złym samopoczuciu Hani dowiedział się od jej rodziców. To właśnie wtedy po powrocie do domu, usiadł i po raz pierwszy zagłębił się w teksty lekarzy, neurologów, znachorów mających swe siedziby za siódmą górą i za siódmą rzeką. Wszystko wyglądało tak, jakby przypadek kazał mu się przygotować. Jakby los doskonale wiedział, że bliższa znajomość tej sprawy okaże się pomocna; jakby wiedział, że kiedyś nastąpi dzień taki jak ten. Miała drgawki, brak sił, zdawało mu się, że nie koncentruje na nim w pełni wzroku, co chwila zrywała kontakt; bez przerwy musiał go wyławiać, jak porzuconą muszlę na dnie oceanu. Nie miał pojęcia, jak się tu znalazła, ale nie zamierzał pytać. To nie był czas i miejsce.

Odwiozę Cię do domu.

Brzdęk. Butelka upadła na wycieraczkę, podnosząc czujność spojrzenia Ye Liana na poziom najwyższej gotowości. Na słowa Murayamy obejrzał się za siebie; wyjrzał zza zagłówek, odrywając plecy od oparcia fotela. Szare spojrzenie wpatrywało się w tylną szybę. Nie dostrzegł w niej nic podejrzanego. W znacznej odległości świeciła zdezelowana lampa, rozmazywały się pogrążone w mroku budynki, rozciągała się długa podziurawiona ulica. Nic poza tym. Obligatoryjnie spoglądnął kątem oka na dziewczynę, widząc budzącą się w niej determinacje. Była rozgorączkowana i to go zaniepokoiło.

— Powiedz mi, że też to widziałeś? Było tam, a teraz nie ma.

Krystaliczna tęczówka badała w milczeniu w jej twarz. Czy coś dostrzeżone kątem oka, dało się w ogóle opisać? W swoim życiu widział zbyt wiele anomalii, aby zwyczajnie je lekceważyć. Zresztą, dziewczyna wyglądała, jakby zaraz miała złapać za klamkę i popędzić w nieznaną ciemność. Jakby była gotowa na konfrontacje z tym, co mignęło w tylnej szybie drogiego auta. Mógł potraktować jej uwagę po macoszemu, ale mógł też...

Hanaa — odezwał się jakby głos miał zatrzymać ją w miejscu, dokładnie gdy plecy dziewczyny się wyprostowały, a nogi niespokojnie przebrały w miejscu. — Sprawdzę. Nie ruszaj się, dobrze?

Sięgnął po butelkę. Nim na powrót umieścił ją w jej dłoniach, dyskretnie naruszył nakrętkę. Później po prostu wyszedł na zewnątrz. Delikatny chłód, niosący zapach nieczystości, ocucił go bardziej niż poranna kawa. Zatrzasnął za sobą drzwi i obszedł samochód. Wzrok obsiadł na zderzaku szybie, na dachu. Nie dostrzegając niczego, co mogłoby wzbudzić jego niepokój, skierował twarz ku zniszczonym budynkom i ciemnym cichym zaułkom.

Nic.

Nie powinni się tutaj zatrzymywać. Miał jednak nadzieję, że w jakimś stopniu ją uspokoił. Dlatego bez zastanowienia podszedł do drzwi i złapał za klamkę.

Ye Lian

Murayama Hanaa ubóstwia ten post.

Mistrz Gry

Wto 25 Kwi - 21:00
意識の衝動 - ISHIKI NO SHŌDŌ


Nienaturalną ciszę przerwał szelest przerzucanej wiatrem gazety - starego magazynu nieznanej treści. Po zmroku ulice pustoszały z ludzi jak z płoszonego światłem robactwa. Mieszkańcy jeszcze przed zmrokiem rozpierzchli się do domów; wątpliwych kryjówek o nieszczelnych dachach i wyłamanych okiennicach. Być może obserwowali błyskającymi w świetle wadliwej lampy ślepiami scenę w pobliżu mostu - dyskretnie i milcząc, wyczekując rozwoju. Nie znali jednak powodu, dla którego...

HANAA
Ujrzałaś cień na samej granicy; tańczący drgającą czernią niesprecyzowany kształt. Nie pasował do otoczenia, wyróżniał się mimo równie mrocznych odcieni. Nie miało jednak znaczenia, ile razy obróciłaś głową, jak silnie starałaś się złapać ostrość obrazu. Zbrudniałe ulice Nanashi były za każdym razem przeraźliwie puste - niczym stara, ujęta w stopklatce fotografia sprzed wieków. Przetarta do granic możliwości, popękana, z ani jedną barwą koloru, bo i nawet blask ulicznej lampy zdawał się pozbawiony tonów innych niż zimna, blada biel. Niepokój trawiący trzewia bił się o pierwsze miejsce z osłabieniem, które wstrząsało elektrycznymi impulsami tkanki drobnego, dziewczęcego ciała. Miałaś nastającą, paranoiczną świadomość bycia obserwowaną; świdrowaną parą ostrych jak noże źrenic.

YE LIAN
Widziałeś ją. Dostrzegłeś niemal w ostatnim momencie - ten dziwny, niesprecyzowany, podnoszący alarm w umyśle zarys postaci o kończynach po ziemię, o zgarbionym w swej nienaturalności grzbiecie chorej, bardzo chorej sylwetki. Stała niedaleko - dziesięć metrów od eleganckiego jaguara. Figurowała w cieniu blisko ulicznej latarni, niemal kompletnie zlewając się z mrokiem dookoła plamy światła. Może dlatego wpierw ciężko było wyłowić jej zniekształconą formę z pleneru - zbyt duży kontrast, zbyt mało informacji czego szukać. Im dłużej się jednak przyglądałeś, tym więcej szczegółów dało się wyodrębnić.
Uwagę ściągało ślepe spojrzenie o oczach przywodzących na myśl mętną wodę z dna studni - odbił się w tej tafli księżyc, gdy pozbawiona kręgów szyja naginała się, pozwalając głowie, niczym sekundowe przeskoki wskazówki zegara, przekręcać się ku barkowi; aż policzkiem opadła powolnie na ramię; w zaciekawieniu, w pełnej cierpliwości, nieruchomym wzrokiem wciąż śledząc wybrany obiekt.
Patrzyła w szybę samochodu, w ledwo widoczną przez powierzchnię szkła twarz Murayamy - mogłeś być tego pewien, bo jeśli nie fakty, to podpowiadała ci to intuicja. Wzmożona, bo do wyłapanych elementów dołączyłeś starość zjawy: skóra spękana jak wielowiekowy bruk drażniła umysł swoim ohydztwem. Przerzedzone włosy stłuszczonymi korzeniami okalały pobrużdżone oblicze.
Ocierała o siebie dłonie.
Ruchem metodycznym i cierpliwym tarła jedną rękę o drugą z drewnianym dźwiękiem - jak kora o korę, spróchniała deska o spróchniałą deskę. Świtało ci coś w głowie, ale nie potrafiłeś dopasować zmory do konkretnego yokai. Miała w sobie coś, od czego cierpły mięśnie pleców, spinały się ramiona, gotowe przyjąć obronny cios. Uśmiechała się w swej komiczności - przez całą twarz, jakby usta rozpoczęły zarys przy uszach, poszerzając łakomy grymas o nieludzkie centymetry. Po zębach krzywych jak wystające gwoździe ciekła krew konsystencji smoły.
Była głodna - czułeś to w pulsujących opuszkach, których uporczywe, swędzące mrowienie promieniowało wzdłuż twoich kończyn, jakbyś sam pragnął złączyć dłonie i pocierać je, pocierać, pocierać do nieskończoności. Znałeś ten ruch; przywodził ci na myśl japoński zwyczaj, w którym krańce palców stykają się ze sobą, zaraz potem śródręcza przywierają ciasno do siebie, by ponieść ku bóstwom modlitwę dziękującą za dobry posiłek.
Niepokój czułeś też przez wyraz pustych ślepi; choć ewidentnie nie widziały celu w dosłownym znaczeniu, doskonale zdawały sobie sprawę, gdzie się znajduje; to były łowcze odruchy. Kamienne, ale wyuczone dekadami, być może całymi wiekami, prób dorwania zwierzyny mimo percepcyjnej ułomności.
W analitycznym paraliżu nagle sobie przypomniałeś kompletnie niezwiązany z wątkiem moment, gdy jaskrawy blask z laptopa odbijał się na tobie niezdrową łuną, gdy po ekranie prześlizgiwały się kolejne wiadomości na temat...

Czym
była?


Dostrzegłeś kalkę dawnego wspomnienia - tekst, w którym się zaczytałeś. Nie potrzebowałeś tych informacji, nie pasowały do twoich poszukiwań, ale mimowolnie przemknąłeś po linijkach opowiadających o starej makabrze. Użytkowniczka była młodą dziewczyną - w chaotycznym bełkocie własnej historii mówiła o godzinie.

O bogowie, do licha, tu chodzi o północ, zawsze o północ. (...) Widziałam ją wczoraj, była dalej, za framugą drzwi, a teraz jest już w środku pokoju, jestem tego pewna, a parę tygodni temu majaczyła tylko na krawędzi, jak jakiś samobójca, jakby byle drgnięcie miało ją posłać w przepaść. Tak byłoby lepiej... (...) Myślałam, że to jakiś powidok, jakiś wytwór wyobraźni, ale nie, zdecydowanie nie, teraz jestem już pewna, bo widzę ją wyraźnie, bo ona jest tuż obok i ciągle bliżej, i nie wiem już co robić, bo przez cały czas stoi nieruchomo i patrzy. Nic więcej. Stoi. Patrzy. Gapi się wręcz. I tylko dłonie pociera o siebie jakby się na coś przygotowywała (...) Sama nie wiem. Ale potem, gdy nagle wybija północ, ta cholerna poskręcana fizjonomia ożywa. Wykonuje jeden ruch, JEDEN, zawsze w chwili, gdy zmienia się dzień w kalendarzu. (...) Spod tego jej zszarganego wilczymi kłami weluru ubrania wysuwa się bosa stopa i ta stopa jest paskudna, poskręcana jak korzenie drzewa i słyszę chropowate szuranie, gdy przeciąga nogą po ziemi. Ona wykonuje krok. Tylko jeden nieszczęsny krok na dzień, ale...

Tu pamięć się urywa, ale sam nagle zobaczyłeś oczyma wyobraźni wypisany przez użytkowniczkę wykonywany ruch, choć postać przed tobą nie poruszyła się o milimetr. A jednak miałeś nieprzemożone przeczucie, że gdy zegar wybije północ, pokraczna szkarada postąpi ledwie jeden niespieszny krok w stronę Hany.



HANAA
Gdy Ye Lian opuścił samochód, aby dla uspokojenia zszarganych nerwów poddać plener sondzie, poczułaś w kieszeni zbyt dobrze znajome drżenie; lekki dygot wibracji, uderzający o ciebie ponaglająco. Pamiętałaś, że komórka padła jakiś czas temu; ekran zgasł podobnie jak sama gasłaś dzisiejszego wieczoru. A jednak z niczym innym nie pomyliłabyś tych charakterystycznych astazji z głębin kieszeni.
Urządzenie nie działało, a mimo tego widniała wiadomość na pulpicie - zglichowana, mrugająca w sekundowych odstępach. Tylko krótkie:

Zamówiłaś
tort?

A.

Ta wiadomość zniknęła chwilę później.
Miałaś na jej przeczytanie 49 sekund.
Jakby ktoś niemo odliczał do twoich urodzin.

Warui

@Ye Lian  @Murayama Hanaa


Ze względu na porażkę przy rzucie na egzorcyzmy, Ye Lian nie był w stanie przypomnieć sobie, co to dokładnie za yokai.

Możecie:
1) przeszukać Internet w poszukiwaniu informacji na temat rodzaju yokai. Macie szansę zrobić to na własną rękę (jako gracze) bądź zdobyć gotową odpowiedź na PW, jeżeli któreś z was uzyska sukces w rzucie na dedukcję (przy założeniu, że postaci udało się wpisać w wyszukiwarkę odpowiednio dobrane słowa-klucze i wyłowiła ona dane na temat yokai);
2) skontaktować się z kimkolwiek, kto posiada umiejętność egzorcyzmów. Jeżeli tej postaci wypadnie sukces, otrzyma na PW szczegóły dotyczące yokai, które będzie mógł wam przedstawić;
3) cokolwiek innego, co założycie. W razie pytań o postęp wydarzenia proszę o kontakt na PW (na Mistrza Gry, w tytule wpisując: ISHIKI NO SHŌDŌ).

Ostrzegam jednak, że na temat tego yokai jest bardzo mało informacji. Jeżeli odgadniecie który to (bez mechaniki, tj. po prostu znajdując dane stworzenie w Internecie jako gracz/gracze) to proszę o napisanie mi nazwy tego yokai na PW (na Mistrza Gry, w tytule wpisując: ISHIKI NO SHŌDŌ). Podam wtedy sposób na rozprawienie się z nim (w sieci nie znajdziecie nic na ten temat).

HANAA
Z każdym dniem cień jest bliżej ciebie. Fabuły pisane szesnastego kwietnia i później będą oznaczały mus opisywania coraz gorszego stanu twojej postaci, która do końca kwietnia umrze w męczarniach, jeżeli nie postanowicie zmierzyć się z yokai. Po kolei Hanie będą padały wszystkie organy - na samym finiszu serce oraz mózg. Obecnie Murayama słabnie stopniowo, czuje też stały niepokój, po pierwszym kwietnia przeobrażony w obsesyjny lęk z powodu bycia obserwowaną. W nocy, idealnie punkt północ, słyszy mozolny dźwięk kojarzony z przetarciem drewna o ziemię/panele/posadzkę (w zależności od tego, gdzie się znajduje).

OD MG
Z mojej strony jest to koniec interwencji Mistrza Gry - możecie dalej kontynuować wątek bądź zakończyć go i zacząć kolejne. Przy okazji przypominam Hanie, abyś do 30 kwietnia zgłosił wszystkie wykonane zadania w temacie z misją.

"Rozprawienie" się z yokai nie zalicza się do zadań z listy z tematu z tanjōbi, zatem może zostać wykonane w późniejszym terminie. Fabularnie musisz to jednak odegrać do 30 kwietnia, gdzie już po szesnastym kwietnia stan Murayamy będzie się gwałtownie pogarszał. Pierwsze zaczną wysiadać płuca, powodując długie fazy bezdechu i braku odpowiedniej cyrkulacji powietrza. Później przestanie czuć nogi, dalej dłonie - wpierw lewą, później prawą. Zaszwankuje żołądek, jelita, nerwy umożliwiające jej swobodne widzenie, słyszenie, mowę. Ostatecznie trzydziestego kwietnia czeka ją śmierć, jeżeli ona sama bądź ktoś z jej towarzystwa nie rozprawi się z yokai.

NAGRODA
Z powodu waszych dopracowanych postów podwyższam nagrodę z 50 do 150 PF na gracza (w treści zadania naniosłam już poprawki).
Mistrz Gry

Ye Lian, Hasegawa Jirō and Sugiyama Nobuo szaleją za tym postem.

Murayama Hanaa

Sro 26 Kwi - 14:44
    To koszmarne i piękne, że nasze oczy rozmywają prawdę kiedy nie możemy znieść jej widoku. Jednak nie w każdej sytuacji jesteśmy w stanie dostrzec to co prawdziwe. Hanaa nie potrafiła, jednak całą sobą czuła, że coś z nią chodzi. Albo ktoś. I choć usilnie próbowała namierzyć źródło zagrożenia, to za każdym razem okazywało się, że wraz z odwróceniem głowy za siebie nieprzyjemne uczucie malało, by wkrótce uderzyć silniej, gdy tylko szyja wracała do swojej naturalnej pozycji. Jeden raz, dwa i trzy – za każdym razem nic, tylko ta przerażająca pustka, sprawiająca, że nawet w środku samochodu i jego właścicielem nieopodal czuła się kompletnie sama. Jak pozostawione w polu kukurydzy dziecko, szukające wyjścia z labiryntu.
    Otaczał ją chłód. Niby siedziała w środku ciepłego auta i powinna czuć się bezpieczna, ale atmosfera tego miejsca sprawiała, że szybko dostała dreszczy. Zadrżała jakby dopiero co wyszła spod lodowatego potoku, choć w rzeczywistości kuliła się jak znaleziona na ulicy sierota, której ktoś postanowił pomóc. To wyobrażenie nawet pasowało do całej sytuacji. Niekiedy czuła się osamotniona, a tego wieczora odczucie to wydawało się najprawdziwsze od momentu narodzin. Nie umniejszając mężczyźnie, który przyjechał do niej z ratunkiem. To jej umysł był odległy, przywidzenia, która ją nękały były niezwykle wyraziste. Czuła, że musi sobie poradzić z tym sama. Ale jak mogła samotnie rozprawić się z chorobą? Bo to przez swoje schorzenie miała wrażenie, że oczy wprawionego stalkera śledzą każdy jej ruch. Prawda?
    To wina choroby... PRAWDA?
    Chciała w to wierzyć z całych sił, każdą otaczającą dziwność mogła sobie usprawiedliwiać w ten sposób. Przywidzenia, przesłyszenia, zawroty głowy. Przecież była niezwykle słaba, omamy w takich sytuacjach są bardzo częste. Wszystko da się logicznie wyjaśnić.
    Tajemnicze spojrzenie było niezwykle bolesne, z trudem wytrzymywała. Na chwilę zamknęła nawet oczy – tak jak to robią dzieci, które myślę, że po ponownym uniesieniu powiek wszystkie problemy wyparują, a świat będzie tak samo piękny jak wcześniej. Ale kiedy obejrzała się wokół siebie ponownie, dziwne wrażenie nie ustąpiło. Tak jak pająk nie uwalnia złapanego w sieć owada.
Most nad kanałem Tokegawa - Page 2 JHWuAWl
    Nie poczuła, gdy telefon zawibrował pierwszy raz – drżenie w okolicach uda potraktowała jako jeden z nieprzyjemnych dreszczy. Dopiero gdy spojrzała na materiał spodni, przez który delikatnie prześwitywał jasny ekran telefonu, to wiedziała, że dostała wiadomość. Rękę od razu wsadziła do głębokiej kieszeni, by palcami chwycić urządzenie. Szybkim ruchem kciuka odblokowała ekran. Zabawne, że wystarczyły jedynie dwa słowa, by cała jej twarz pobielała jak ściana. Zaskoczona uchyliła delikatnie wargi. Nie wiedziała ile czasu minęło, ale kiedy mrugnęła oczyma kilkukrotnie, to wiadomości już nie było. Pospiesznie odpaliła nawet skrzynkę odbiorczą, by odnaleźć esemesa w historii, ale nie potrafiła go namierzyć. Jakby był jedynie gliczem, nie pasującym do tego świata.
    Gardło miała ściśnięte. Próbowała wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, ale nie była w stanie. Na szczęście przypomniała sobie o butelce wody, za którą złapała naprawdę szybko. Tym razem nakrętka puściła – nie miała problemu z pozbyciem się jej. Poczuła niesamowitą ulgę, gdy pierwsze krople zetknęły się z jej ustami, a później kolejne prześlizgnęły się przez gardło. Bez problemu mogła później przełknąć ślinę – uczucie przełykania popękanych skrawków szkła minęło.
    — Ye Lian — powiedziała najpierw, niestety nie na tyle głośno, by mógł ją dosłyszeć. Głos miała żałosny, gdyby ktoś ją usłyszał, to miałby problem z identyfikacją, bo brzmiała zupełnie inaczej. Jakby milczała naprawdę długo, a jej barwę trzeba było poznać po raz kolejny. — Ye Lian, n-nie chcę już.. już tu być — wydusiła z siebie, tym razem znacznie donioślej, podnosząc się z fotela i kierując swoją twarz w jego stronę. Wciąż był na zewnątrz. Czy coś właściwie znalazł? Nie była do końca pewna, może powinna go przeprosić jak przyjdzie. To co widziała było prawdopodobnie wytworem jej wyobraźni. To najprostsze rozwiązanie było jej na rękę i dlatego najbardziej w nie wierzyła. Przez chorobę różne rzeczy mogły się dziać w jej głowie.
    To wina choroby... PRAWDA?
    P R A W D A?
    Moment, w którym słabe ciało opadło bezwładnie na oparcie fotela nadszedł nagle, niespodziewanie. Straciła przytomność jakby ktoś strzelił do niej usypiającą strzałką z bambusowej rurki. Butelka wody, którą wcześniej trzymała w dłoniach wypadła, a jej zawartość rozlała się na samochodowy dywanik, na którym wylądował też telefon, którego nie zdążyła schować do kieszeni.

Murayama Hanaa

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Ye Lian

Sob 6 Maj - 14:19
Światło latarni bledło w ciemnościach; zamigotało kapryśnie tylko przez chwilę, aby zaraz potem na powrót rozjaśnić chodnik. Ściskająca klamkę dłoń zmarzła, a dziwne przeczucie uderzyło Ye Liana niczym kula wystrzelona z bliska w twarz. Coś było nie tak. Jeszcze nie wiedział co, ale miał tę niepokojącą pewność. Zwrócił czujne spojrzenie w kierunku amonali, nie zdając sobie sprawy, iż machinalnie wzmocnił uścisk, niewiele różniąc się teraz od rozbitka kurczowo trzymającego się kawałka deski. Powinien odpuścić i wejść do pojazdu, ale zamiast tego stał niczym skamieniały. Zamiast otworzyć drzwi, napinał ścięgna ukryte pod długim, jasnym rękawem odzienia, uwydatniał pobielałe knykcie, zagryzał zęby i patrzał w ciemność — w gradient mroku, w którym na próżno dało się dostrzec jakiekolwiek kształty. Poza jednym. Poza jedną okropną sylwetką, która przypominała zgarbioną, schorowaną, łysiejącą starą kobietę. Łykowate, zastane palce tarły skóra o skórę — w ciszy — a Ye Lian zwyczajnie nie potrafił oderwać stóp od popękanego asfaltu. Każdy ruch, który mknął w czarnej przestrzeni, powodował w nim zniecierpliwienie; paliczki mimowolnie poluźniły uścisk, puszczały klamkę, odwodziły od próby ucieczki. Jakby miał tu zostać.

I nakryć wreszcie do stołu.

Wystarczyło jedno spojrzenie, aby przekroczył próg i znalazł się w jej królestwie. Ociekającym krwią, ciasnym, dusznym królestwie, usłanym wiotkimi truchłami. Pełnym śmierci i mętnych wspomnień. Zimnym jak kostnica. Martwota wlepionych w szybę pojazdu ślepi ogłupiała. Nie patrzała na niego. Patrzała na Murayamę. Ten widok obudził przerażenie, lęk, który tak skrupulatnie krył pod dostojnym, opanowanym fasonem; teraz ta cała niepewność wyrwała się z wnętrza rozgrzanych organów i popędziła dreszczem na kark. Zmroziła żyły. Palce, które całkowicie puściły klamkę, pochwyciły ją ponownie – tym razem pewniej. Szarpnął za drzwi i usiadł na fotelu, czując absolutną pustkę. Tą jednak wypełnił chłodny, wilgotny zapach nocy.

Mara o błyszczących oczach chowająca się za pniem wysokiej śliwy. Pamiętał. Ta jednak była nieludzka. Śledziła wzorkiem Ye Lihua, gdy stała w ogrodzie i rozmawiała z koleżanką; przeskakiwała wtedy z jednej nogi na drugą, chwaląc się butami, o których tyle mówiła. Błyski jasnych oczodołów, migających jak lustra kocich patrzałek, sunęły w jednego pantofelka na drugi, pragnąc przyjrzeć się im bliżej.

Murayama?

A on stał przy oknie jak zaklęty. Skamieniałą twarz ciskało spięcie, a dłonie drżały, nawet kiedy zacisnął je mocno w pięści.

Murayama, słyszysz mnie?

Chłodny dotyk pozostawił blade wspomnienie; szczupłe palce odgarnęły opadająca na oczy grzywkę. Drugie tknięcie skoncentrowało się pod podbródkiem, na drgającej tętnicy szyjnej. To delikatne dudnienie przypominało...

...dźwięk nadbiegających kroków. Ye Lihua zatrzasnęła za sobą wejściowe drzwi; wesoła dziewczęca twarz, skierowała się w stronę dochodzących odgłosów. Właśnie wtedy zmartwiała, nabrała ostrożności:

— A'Lian?-

— Zamknij drzwi. Szybko.

— Zamknęłam, przecież wiem, spokojnie. Wszystko w porządku? Powiedziałam, że zamknęłam, czemu po mnie sprawdzasz?... A'Lian?

Koła uderzały o studzienkę kanalizacyjną; mruczący silnik drżał, gdy zatrzymali się na czerwonych światłach; błyski przejeżdżających pojazdów co jakiś czas oświetlały nieprzytomną, zmęczoną twarz.

— Znów miałeś zły sen?

Nie lubił tego, ale w pewnych sytuacjach, musiał naciągnąć rzeczywistość, aby móc kogoś chronić. Nikt z jego bliskich nie zdołałby tego zrozumieć. Nie dostrzegali momentu, gdy zjawa stawała się coraz śmielsza. Nie widzieli, jak zasiadała z nimi przy stole, powodując, że zaciskające w palcach pałeczki wypadały mu z dłoni i całkowicie tracił apetyt. Nikt nie dostrzegał cienia, który odprowadzał ich do szkoły każdego dnia.

Nikt.

Ale on tak.

Ye Lian zatrzymał się pod domem rodziny Murayama; zgasił światła, pogrążając okolicę w egipskich ciemnościach. Przez długi czas patrzał w szybę, nie potrafiąc uporządkować rozsypanych myśli. Miał wrażenie, że to, co dzisiaj dostrzegł, gdzieś już kiedyś widział. A może, gdzieś o tym usłyszał? Cokolwiek by to nie było, miał wrażenie, że los dał mu szansę. Pozwolił mu naprawić przeszłość. Znów wziąć za coś odpowiedzialność. Za kogoś. Raz jeszcze. Ale tym razem nie mógł zawieść. Wiedział, że nie mógł.

Oparł przedramiona o kierownice i przytknął kciuki do skroni. Wytłumaczenie się rodzicom, dlaczego przyprowadza ich córkę o tak późnej godzinie, w dodatku nieprzytomną i zmarzniętą na kość, zdawało się niczym w porównaniu z tym, co miało go dopiero czekać. Podjęte kroki były jednak konkretne. Dziewczęce ciało wpadło delikatnym ciężarem w jego ramiona, nie mając problemu z odnalezieniem punktu ciepłego podporu.  

Wiem, że zaufanie to coś, co się buduje przez lata; coś, czego nie można w żaden sposób kupić, ale zaufaj mi. Jedynie tyle w tym momencie potrzebuję.

— zt x2

 @Murayama Hanaa
Ye Lian

Warui Shin'ya and Lionel Beaufort szaleją za tym postem.

Itou Alaesha

Pon 26 Sie - 22:55
Znowu nie mogła spać. Rany, chyba na serio powinna iść do lekarza po jakieś prochy nasenne, bo za chwilę już nie wytrzyma. Specjalnie położyła się wcześniej spać, aby zaznać choć trochę odpoczynku. Niestety, usnęła na godzinę, w której ponownie pojawił się paskudny sen, a potem się przebudziła. Chciała spać dalej, ale nie była w stanie się do tego zmusić, aby nie wracała do niej ta paskudna mara.

Na piżamę, którą miała na sobie, zarzuciła długi, jeszcze zimowy płaszcz i szal, a na stopy skarpetki i botki, po czym wyszła z domu. Być może świeże powietrze dobrze jej zrobi. Szła wzdłuż rzeki, szła i szła, rozmyślając o niedawnych wydarzeniach z jej życia. Ostatnio jakoś dużo się działo, może dlatego tak źle sypiała? Szła długo, stawiając nogę za nogą. Nocne powietrze było chłodne i szczypało w policzki. Doszła aż do mostu... mostu? Cholera, doszła rzeką aż do Nanashi. O ile rzeka Tokegawa była wizytówką dzielnicy Asakura, to nie można było już tego powiedzieć o odcinku płynącym przez Nanashi. Zbyt łatwo też było tutaj o rozbój w biały dzień, a co dopiero w czarną noc. Alaesha zdecydowała więc, że przejdzie się raz przez most, a potem zawróci w kierunku domu. Co jednak ją zaniepokoiło to szczupła sylwetka stojąca przy lichej barierce. W pierwszym odruchu poczuła delikatny strach — lepiej było jej nie spotkać nikogo na swojej drodze. Niemniej strach o siebie ustąpił strachowi o czyjeś życie, gdy postać ubrana w luźny dres zaczęła gramolić się na barierkę. Rany, co się robi w takie sytuacji? Miała ochotę krzyknąć, ale być może wtedy by go wystraszyła, co poskutkowałoby może nawet przypadkowym skokiem do wody. Jedynie przyspieszyła kroku. Osoba, jak okazało się z bliska młody facet, jakby jej nie słyszał, nie zwracał uwagi — był pogrążony w amoku. Gdy stanęła tuż obok odezwała się.
Przestań. — Po czym jedno ramię wystawiła asekuracyjnie przed nim, a drugą ręką złapała go za dłoń, mając nadzieję, że za moment otrzeźwieje i uda się jej go stamtąd bezpiecznie ściągnąć.

@Seiwa-Genji Enma
Itou Alaesha

Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

Sro 28 Sie - 0:10
29.04.2038

Gęsty całun koszmaru otulał go ciasno, tak samo jak ciemne i lepkie palce zaciskające się dookoła jego krtani.
Znowu tu był.
Znowu walczył z demonami, których dostrzec nie potrafił, a przed którymi desperacko uciekał. Odbierały mu oddech i zdrowy rozsądek. Mieszały w głowie, wodziły za nos i ustalały zasady, według których musiał grać. Niczym drewniana marionetka, za której sznurki pociąga ktoś skryty w cieniu.
Każda noc niosła ze sobą to samo umęczenie, i te same obrazy. Tonął w nich ilekroć zamykał powieki, by zaznać choć odrobiny odpoczynku. Sen, owszem, przychodził, ale niósł ze sobą niezliczone koszmary, które z każdą kolejną nocą stawały się coraz bardziej realistyczne. Granica pomiędzy tym, co rzeczywiste, a tym co było jedynie iluzją i wytworem jego umysłu, coraz bardziej się zacierała.
Bał się, że pewnego dnia utraci te ziarno realizmu.
A wtedy będzie stracony. Jednakże czyż już i tak nie był? Klątwa, która w nim żyła, a przynajmniej w której istnienie Enma tak usilnie wierzył, zdawała się być żywsza niż zwykle. Budziła się z długiego i odległego letargu. Ciążyła. Rosła.
Być może właśnie dlatego tylko w ciągu ostatniego tygodnia budził się w różnych miejscach już z cztery razy. Albo i pięć. Nie wiedział dokładnie, przestał liczyć. Nigdy dotąd nie miał problemu z lunatykowaniem, ale teraz?
Teraz było inaczej. Jednocześnie, irracjonalnie, tak samo. Przerażająco.
Zazwyczaj wybudzał się w zupełnie przypadkowych miejscach, lecz zawsze niebezpiecznie balansujących na granicy życia, i śmierci. Skraje budynków czy też mostów, przy torach chwilę przed nadjechaniem rozpędzonego pociągu, a nawet we własnym domu, lecz na balustradzie balkonu. Wszędzie tam, gdzie czaiła się w cieniu sama śmierć i czekała.
Czekała.
Czekała.
To tylko kwestia czasu, kiedy uda się jej wreszcie położyć swe skostniałe palce na jego ramieniu.
I nagle, jak za dotknięciem magiczną różdżką, koszmar, którym Enma oddychał, rozrzedził się, aż ostatecznie zniknął. Szczupłe ciało chłopaka napięło się, a potem drgnęło, gdy jednym sprawnym ruchem zabrał dłoń, zrywając tym samym jakikolwiek kontakt fizyczny między nimi. Powieki drgnęły, by wreszcie, niespiesznie otworzyć się przywracając utracony blask w dwubarwnych tęczówkach.
- Nie dotykaj mnie. - zachrypnięty głos, niemal szept, w panującej dookoła ciszy brzmiał jak krzyk - I co tu robisz? - kolejne, nieprzyjemne syknięcie.
Zajęło mu kilka dobrych sekund, by sytuacja w jakiej się znalazł, stała się na tyle klarowna, że trzeźwość umysłu natychmiastowo wyparła z siebie pozostałości snu.
Z nabytą gracją przypominającą dzikiego kota, zeskoczył do tyłu, wprost na twardą ziemie i wyprostował plecy, wsuwając dłonie głęboko w kieszenie.
Wreszcie na nią spojrzał. Uważnie.
- Czego szukasz?

@Itou Alaesha


Most nad kanałem Tokegawa - Page 2 Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Ye Lian, Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku