Tokegawa to cieśnina w Nanashi o długości ponad 5 kilometrów. Ma kształt spłaszczonej litery "S" i przepływa przez Bezimienne Miasto leniwym, sennym nurtem. Początkowo zakładano, że będzie pełnić funkcję turystyczną, ale mętne widoki i nieczysta woda nie zachęciły potencjalnych odwiedzających do zapoznania się z tym kanałem. Stała się jednak punktem transportowym. Wiele tratew i łodzi przepływa między mało stabilnymi podporami postawionych tu i ówdzie mostów, skracając trasę o cenny czas.
Główny most, a raczej kilka połączonych ze sobą drewnianych konstrukcji, znajduje się w centralnym punkcie Nanashi. Cieśnina osiąga tu głębokość nawet do 18 metrów. Wokół panuje dość spory zgiełk, dzięki pootwieranym sklepom i barom. Po drewnianych, nieszczelnych deskach przechadzają się mieszkańcy, których buty wystukują takt tuż nad głowami tych, którzy pod przeprawą przepływają swoimi łajbami. Bez wątpienia most nad kanałem Tokegawa to jedna z najruchliwszych lokacji Nanashi, choć warto byłoby co jakiś czas zerknąć na solidność budowli, nie wspominając o jej reformie. Brakuje barierek, które zapewniłyby bezpieczeństwo, a niektóre dyle chyboczą się, gdy tylko postawi się na nich podeszwę. Obecnie jest to jednak jedyna droga z jednej części Nanashi na drugą. Niewielu więc narzeka.
Nienaturalną ciszę przerwał szelest przerzucanej wiatrem gazety - starego magazynu nieznanej treści. Po zmroku ulice pustoszały z ludzi jak z płoszonego światłem robactwa. Mieszkańcy jeszcze przed zmrokiem rozpierzchli się do domów; wątpliwych kryjówek o nieszczelnych dachach i wyłamanych okiennicach. Być może obserwowali błyskającymi w świetle wadliwej lampy ślepiami scenę w pobliżu mostu - dyskretnie i milcząc, wyczekując rozwoju. Nie znali jednak powodu, dla którego...
HANAA
Ujrzałaś cień na samej granicy; tańczący drgającą czernią niesprecyzowany kształt. Nie pasował do otoczenia, wyróżniał się mimo równie mrocznych odcieni. Nie miało jednak znaczenia, ile razy obróciłaś głową, jak silnie starałaś się złapać ostrość obrazu. Zbrudniałe ulice Nanashi były za każdym razem przeraźliwie puste - niczym stara, ujęta w stopklatce fotografia sprzed wieków. Przetarta do granic możliwości, popękana, z ani jedną barwą koloru, bo i nawet blask ulicznej lampy zdawał się pozbawiony tonów innych niż zimna, blada biel. Niepokój trawiący trzewia bił się o pierwsze miejsce z osłabieniem, które wstrząsało elektrycznymi impulsami tkanki drobnego, dziewczęcego ciała. Miałaś nastającą, paranoiczną świadomość bycia obserwowaną; świdrowaną parą ostrych jak noże źrenic.
YE LIAN
Widziałeś ją. Dostrzegłeś niemal w ostatnim momencie - ten dziwny, niesprecyzowany, podnoszący alarm w umyśle zarys postaci o kończynach po ziemię, o zgarbionym w swej nienaturalności grzbiecie chorej, bardzo chorej sylwetki. Stała niedaleko - dziesięć metrów od eleganckiego jaguara. Figurowała w cieniu blisko ulicznej latarni, niemal kompletnie zlewając się z mrokiem dookoła plamy światła. Może dlatego wpierw ciężko było wyłowić jej zniekształconą formę z pleneru - zbyt duży kontrast, zbyt mało informacji czego szukać. Im dłużej się jednak przyglądałeś, tym więcej szczegółów dało się wyodrębnić.
Uwagę ściągało ślepe spojrzenie o oczach przywodzących na myśl mętną wodę z dna studni - odbił się w tej tafli księżyc, gdy pozbawiona kręgów szyja naginała się, pozwalając głowie, niczym sekundowe przeskoki wskazówki zegara, przekręcać się ku barkowi; aż policzkiem opadła powolnie na ramię; w zaciekawieniu, w pełnej cierpliwości, nieruchomym wzrokiem wciąż śledząc wybrany obiekt.
Patrzyła w szybę samochodu, w ledwo widoczną przez powierzchnię szkła twarz Murayamy - mogłeś być tego pewien, bo jeśli nie fakty, to podpowiadała ci to intuicja. Wzmożona, bo do wyłapanych elementów dołączyłeś starość zjawy: skóra spękana jak wielowiekowy bruk drażniła umysł swoim ohydztwem. Przerzedzone włosy stłuszczonymi korzeniami okalały pobrużdżone oblicze.
Ocierała o siebie dłonie.
Ruchem metodycznym i cierpliwym tarła jedną rękę o drugą z drewnianym dźwiękiem - jak kora o korę, spróchniała deska o spróchniałą deskę. Świtało ci coś w głowie, ale nie potrafiłeś dopasować zmory do konkretnego yokai. Miała w sobie coś, od czego cierpły mięśnie pleców, spinały się ramiona, gotowe przyjąć obronny cios. Uśmiechała się w swej komiczności - przez całą twarz, jakby usta rozpoczęły zarys przy uszach, poszerzając łakomy grymas o nieludzkie centymetry. Po zębach krzywych jak wystające gwoździe ciekła krew konsystencji smoły.
Była głodna - czułeś to w pulsujących opuszkach, których uporczywe, swędzące mrowienie promieniowało wzdłuż twoich kończyn, jakbyś sam pragnął złączyć dłonie i pocierać je, pocierać, pocierać do nieskończoności. Znałeś ten ruch; przywodził ci na myśl japoński zwyczaj, w którym krańce palców stykają się ze sobą, zaraz potem śródręcza przywierają ciasno do siebie, by ponieść ku bóstwom modlitwę dziękującą za dobry posiłek.
Niepokój czułeś też przez wyraz pustych ślepi; choć ewidentnie nie widziały celu w dosłownym znaczeniu, doskonale zdawały sobie sprawę, gdzie się znajduje; to były łowcze odruchy. Kamienne, ale wyuczone dekadami, być może całymi wiekami, prób dorwania zwierzyny mimo percepcyjnej ułomności.
W analitycznym paraliżu nagle sobie przypomniałeś kompletnie niezwiązany z wątkiem moment, gdy jaskrawy blask z laptopa odbijał się na tobie niezdrową łuną, gdy po ekranie prześlizgiwały się kolejne wiadomości na temat...
Czym
była?
Dostrzegłeś kalkę dawnego wspomnienia - tekst, w którym się zaczytałeś. Nie potrzebowałeś tych informacji, nie pasowały do twoich poszukiwań, ale mimowolnie przemknąłeś po linijkach opowiadających o starej makabrze. Użytkowniczka była młodą dziewczyną - w chaotycznym bełkocie własnej historii mówiła o godzinie.
O bogowie, do licha, tu chodzi o północ, zawsze o północ. (...) Widziałam ją wczoraj, była dalej, za framugą drzwi, a teraz jest już w środku pokoju, jestem tego pewna, a parę tygodni temu majaczyła tylko na krawędzi, jak jakiś samobójca, jakby byle drgnięcie miało ją posłać w przepaść. Tak byłoby lepiej... (...) Myślałam, że to jakiś powidok, jakiś wytwór wyobraźni, ale nie, zdecydowanie nie, teraz jestem już pewna, bo widzę ją wyraźnie, bo ona jest tuż obok i ciągle bliżej, i nie wiem już co robić, bo przez cały czas stoi nieruchomo i patrzy. Nic więcej. Stoi. Patrzy. Gapi się wręcz. I tylko dłonie pociera o siebie jakby się na coś przygotowywała (...) Sama nie wiem. Ale potem, gdy nagle wybija północ, ta cholerna poskręcana fizjonomia ożywa. Wykonuje jeden ruch, JEDEN, zawsze w chwili, gdy zmienia się dzień w kalendarzu. (...) Spod tego jej zszarganego wilczymi kłami weluru ubrania wysuwa się bosa stopa i ta stopa jest paskudna, poskręcana jak korzenie drzewa i słyszę chropowate szuranie, gdy przeciąga nogą po ziemi. Ona wykonuje krok. Tylko jeden nieszczęsny krok na dzień, ale...
Tu pamięć się urywa, ale sam nagle zobaczyłeś oczyma wyobraźni wypisany przez użytkowniczkę wykonywany ruch, choć postać przed tobą nie poruszyła się o milimetr. A jednak miałeś nieprzemożone przeczucie, że gdy zegar wybije północ, pokraczna szkarada postąpi ledwie jeden niespieszny krok w stronę Hany.
HANAA
Gdy Ye Lian opuścił samochód, aby dla uspokojenia zszarganych nerwów poddać plener sondzie, poczułaś w kieszeni zbyt dobrze znajome drżenie; lekki dygot wibracji, uderzający o ciebie ponaglająco. Pamiętałaś, że komórka padła jakiś czas temu; ekran zgasł podobnie jak sama gasłaś dzisiejszego wieczoru. A jednak z niczym innym nie pomyliłabyś tych charakterystycznych astazji z głębin kieszeni.
Urządzenie nie działało, a mimo tego widniała wiadomość na pulpicie - zglichowana, mrugająca w sekundowych odstępach. Tylko krótkie:
tort?
A.
Ta wiadomość zniknęła chwilę później.
Miałaś na jej przeczytanie 49 sekund.
Jakby ktoś niemo odliczał do twoich urodzin.
Możecie:
1) przeszukać Internet w poszukiwaniu informacji na temat rodzaju yokai. Macie szansę zrobić to na własną rękę (jako gracze) bądź zdobyć gotową odpowiedź na PW, jeżeli któreś z was uzyska sukces w rzucie na dedukcję (przy założeniu, że postaci udało się wpisać w wyszukiwarkę odpowiednio dobrane słowa-klucze i wyłowiła ona dane na temat yokai);
2) skontaktować się z kimkolwiek, kto posiada umiejętność egzorcyzmów. Jeżeli tej postaci wypadnie sukces, otrzyma na PW szczegóły dotyczące yokai, które będzie mógł wam przedstawić;
3) cokolwiek innego, co założycie. W razie pytań o postęp wydarzenia proszę o kontakt na PW (na Mistrza Gry, w tytule wpisując: ISHIKI NO SHŌDŌ).
Ostrzegam jednak, że na temat tego yokai jest bardzo mało informacji. Jeżeli odgadniecie który to (bez mechaniki, tj. po prostu znajdując dane stworzenie w Internecie jako gracz/gracze) to proszę o napisanie mi nazwy tego yokai na PW (na Mistrza Gry, w tytule wpisując: ISHIKI NO SHŌDŌ). Podam wtedy sposób na rozprawienie się z nim (w sieci nie znajdziecie nic na ten temat).
HANAA
Z każdym dniem cień jest bliżej ciebie. Fabuły pisane szesnastego kwietnia i później będą oznaczały mus opisywania coraz gorszego stanu twojej postaci, która do końca kwietnia umrze w męczarniach, jeżeli nie postanowicie zmierzyć się z yokai. Po kolei Hanie będą padały wszystkie organy - na samym finiszu serce oraz mózg. Obecnie Murayama słabnie stopniowo, czuje też stały niepokój, po pierwszym kwietnia przeobrażony w obsesyjny lęk z powodu bycia obserwowaną. W nocy, idealnie punkt północ, słyszy mozolny dźwięk kojarzony z przetarciem drewna o ziemię/panele/posadzkę (w zależności od tego, gdzie się znajduje).
OD MG
Z mojej strony jest to koniec interwencji Mistrza Gry - możecie dalej kontynuować wątek bądź zakończyć go i zacząć kolejne. Przy okazji przypominam Hanie, abyś do 30 kwietnia zgłosił wszystkie wykonane zadania w temacie z misją.
"Rozprawienie" się z yokai nie zalicza się do zadań z listy z tematu z tanjōbi, zatem może zostać wykonane w późniejszym terminie. Fabularnie musisz to jednak odegrać do 30 kwietnia, gdzie już po szesnastym kwietnia stan Murayamy będzie się gwałtownie pogarszał. Pierwsze zaczną wysiadać płuca, powodując długie fazy bezdechu i braku odpowiedniej cyrkulacji powietrza. Później przestanie czuć nogi, dalej dłonie - wpierw lewą, później prawą. Zaszwankuje żołądek, jelita, nerwy umożliwiające jej swobodne widzenie, słyszenie, mowę. Ostatecznie trzydziestego kwietnia czeka ją śmierć, jeżeli ona sama bądź ktoś z jej towarzystwa nie rozprawi się z yokai.
NAGRODA
Z powodu waszych dopracowanych postów podwyższam nagrodę z 50 do 150 PF na gracza (w treści zadania naniosłam już poprawki).
Ye Lian, Hasegawa Jirō and Sugiyama Nobuo szaleją za tym postem.
Otaczał ją chłód. Niby siedziała w środku ciepłego auta i powinna czuć się bezpieczna, ale atmosfera tego miejsca sprawiała, że szybko dostała dreszczy. Zadrżała jakby dopiero co wyszła spod lodowatego potoku, choć w rzeczywistości kuliła się jak znaleziona na ulicy sierota, której ktoś postanowił pomóc. To wyobrażenie nawet pasowało do całej sytuacji. Niekiedy czuła się osamotniona, a tego wieczora odczucie to wydawało się najprawdziwsze od momentu narodzin. Nie umniejszając mężczyźnie, który przyjechał do niej z ratunkiem. To jej umysł był odległy, przywidzenia, która ją nękały były niezwykle wyraziste. Czuła, że musi sobie poradzić z tym sama. Ale jak mogła samotnie rozprawić się z chorobą? Bo to przez swoje schorzenie miała wrażenie, że oczy wprawionego stalkera śledzą każdy jej ruch. Prawda?
To wina choroby... PRAWDA?
Chciała w to wierzyć z całych sił, każdą otaczającą dziwność mogła sobie usprawiedliwiać w ten sposób. Przywidzenia, przesłyszenia, zawroty głowy. Przecież była niezwykle słaba, omamy w takich sytuacjach są bardzo częste. Wszystko da się logicznie wyjaśnić.
Tajemnicze spojrzenie było niezwykle bolesne, z trudem wytrzymywała. Na chwilę zamknęła nawet oczy – tak jak to robią dzieci, które myślę, że po ponownym uniesieniu powiek wszystkie problemy wyparują, a świat będzie tak samo piękny jak wcześniej. Ale kiedy obejrzała się wokół siebie ponownie, dziwne wrażenie nie ustąpiło. Tak jak pająk nie uwalnia złapanego w sieć owada.
Nie poczuła, gdy telefon zawibrował pierwszy raz – drżenie w okolicach uda potraktowała jako jeden z nieprzyjemnych dreszczy. Dopiero gdy spojrzała na materiał spodni, przez który delikatnie prześwitywał jasny ekran telefonu, to wiedziała, że dostała wiadomość. Rękę od razu wsadziła do głębokiej kieszeni, by palcami chwycić urządzenie. Szybkim ruchem kciuka odblokowała ekran. Zabawne, że wystarczyły jedynie dwa słowa, by cała jej twarz pobielała jak ściana. Zaskoczona uchyliła delikatnie wargi. Nie wiedziała ile czasu minęło, ale kiedy mrugnęła oczyma kilkukrotnie, to wiadomości już nie było. Pospiesznie odpaliła nawet skrzynkę odbiorczą, by odnaleźć esemesa w historii, ale nie potrafiła go namierzyć. Jakby był jedynie gliczem, nie pasującym do tego świata.
Gardło miała ściśnięte. Próbowała wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, ale nie była w stanie. Na szczęście przypomniała sobie o butelce wody, za którą złapała naprawdę szybko. Tym razem nakrętka puściła – nie miała problemu z pozbyciem się jej. Poczuła niesamowitą ulgę, gdy pierwsze krople zetknęły się z jej ustami, a później kolejne prześlizgnęły się przez gardło. Bez problemu mogła później przełknąć ślinę – uczucie przełykania popękanych skrawków szkła minęło.
— Ye Lian — powiedziała najpierw, niestety nie na tyle głośno, by mógł ją dosłyszeć. Głos miała żałosny, gdyby ktoś ją usłyszał, to miałby problem z identyfikacją, bo brzmiała zupełnie inaczej. Jakby milczała naprawdę długo, a jej barwę trzeba było poznać po raz kolejny. — Ye Lian, n-nie chcę już.. już tu być — wydusiła z siebie, tym razem znacznie donioślej, podnosząc się z fotela i kierując swoją twarz w jego stronę. Wciąż był na zewnątrz. Czy coś właściwie znalazł? Nie była do końca pewna, może powinna go przeprosić jak przyjdzie. To co widziała było prawdopodobnie wytworem jej wyobraźni. To najprostsze rozwiązanie było jej na rękę i dlatego najbardziej w nie wierzyła. Przez chorobę różne rzeczy mogły się dziać w jej głowie.
To wina choroby... PRAWDA?
P R A W D A?
Moment, w którym słabe ciało opadło bezwładnie na oparcie fotela nadszedł nagle, niespodziewanie. Straciła przytomność jakby ktoś strzelił do niej usypiającą strzałką z bambusowej rurki. Butelka wody, którą wcześniej trzymała w dłoniach wypadła, a jej zawartość rozlała się na samochodowy dywanik, na którym wylądował też telefon, którego nie zdążyła schować do kieszeni.
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.
I nakryć wreszcie do stołu.
Wystarczyło jedno spojrzenie, aby przekroczył próg i znalazł się w jej królestwie. Ociekającym krwią, ciasnym, dusznym królestwie, usłanym wiotkimi truchłami. Pełnym śmierci i mętnych wspomnień. Zimnym jak kostnica. Martwota wlepionych w szybę pojazdu ślepi ogłupiała. Nie patrzała na niego. Patrzała na Murayamę. Ten widok obudził przerażenie, lęk, który tak skrupulatnie krył pod dostojnym, opanowanym fasonem; teraz ta cała niepewność wyrwała się z wnętrza rozgrzanych organów i popędziła dreszczem na kark. Zmroziła żyły. Palce, które całkowicie puściły klamkę, pochwyciły ją ponownie – tym razem pewniej. Szarpnął za drzwi i usiadł na fotelu, czując absolutną pustkę. Tą jednak wypełnił chłodny, wilgotny zapach nocy.
Mara o błyszczących oczach chowająca się za pniem wysokiej śliwy. Pamiętał. Ta jednak była nieludzka. Śledziła wzorkiem Ye Lihua, gdy stała w ogrodzie i rozmawiała z koleżanką; przeskakiwała wtedy z jednej nogi na drugą, chwaląc się butami, o których tyle mówiła. Błyski jasnych oczodołów, migających jak lustra kocich patrzałek, sunęły w jednego pantofelka na drugi, pragnąc przyjrzeć się im bliżej.
— Murayama?
A on stał przy oknie jak zaklęty. Skamieniałą twarz ciskało spięcie, a dłonie drżały, nawet kiedy zacisnął je mocno w pięści.
— Murayama, słyszysz mnie?
Chłodny dotyk pozostawił blade wspomnienie; szczupłe palce odgarnęły opadająca na oczy grzywkę. Drugie tknięcie skoncentrowało się pod podbródkiem, na drgającej tętnicy szyjnej. To delikatne dudnienie przypominało...
...dźwięk nadbiegających kroków. Ye Lihua zatrzasnęła za sobą wejściowe drzwi; wesoła dziewczęca twarz, skierowała się w stronę dochodzących odgłosów. Właśnie wtedy zmartwiała, nabrała ostrożności:
— A'Lian?-
— Zamknij drzwi. Szybko.
— Zamknęłam, przecież wiem, spokojnie. Wszystko w porządku? Powiedziałam, że zamknęłam, czemu po mnie sprawdzasz?... A'Lian?
Koła uderzały o studzienkę kanalizacyjną; mruczący silnik drżał, gdy zatrzymali się na czerwonych światłach; błyski przejeżdżających pojazdów co jakiś czas oświetlały nieprzytomną, zmęczoną twarz.
— Znów miałeś zły sen?
Nie lubił tego, ale w pewnych sytuacjach, musiał naciągnąć rzeczywistość, aby móc kogoś chronić. Nikt z jego bliskich nie zdołałby tego zrozumieć. Nie dostrzegali momentu, gdy zjawa stawała się coraz śmielsza. Nie widzieli, jak zasiadała z nimi przy stole, powodując, że zaciskające w palcach pałeczki wypadały mu z dłoni i całkowicie tracił apetyt. Nikt nie dostrzegał cienia, który odprowadzał ich do szkoły każdego dnia.
Nikt.
Ale on tak.
Ye Lian zatrzymał się pod domem rodziny Murayama; zgasił światła, pogrążając okolicę w egipskich ciemnościach. Przez długi czas patrzał w szybę, nie potrafiąc uporządkować rozsypanych myśli. Miał wrażenie, że to, co dzisiaj dostrzegł, gdzieś już kiedyś widział. A może, gdzieś o tym usłyszał? Cokolwiek by to nie było, miał wrażenie, że los dał mu szansę. Pozwolił mu naprawić przeszłość. Znów wziąć za coś odpowiedzialność. Za kogoś. Raz jeszcze. Ale tym razem nie mógł zawieść. Wiedział, że nie mógł.
Oparł przedramiona o kierownice i przytknął kciuki do skroni. Wytłumaczenie się rodzicom, dlaczego przyprowadza ich córkę o tak późnej godzinie, w dodatku nieprzytomną i zmarzniętą na kość, zdawało się niczym w porównaniu z tym, co miało go dopiero czekać. Podjęte kroki były jednak konkretne. Dziewczęce ciało wpadło delikatnym ciężarem w jego ramiona, nie mając problemu z odnalezieniem punktu ciepłego podporu.
Wiem, że zaufanie to coś, co się buduje przez lata; coś, czego nie można w żaden sposób kupić, ale zaufaj mi. Jedynie tyle w tym momencie potrzebuję.
Warui Shin'ya and Lionel Beaufort szaleją za tym postem.
Na piżamę, którą miała na sobie, zarzuciła długi, jeszcze zimowy płaszcz i szal, a na stopy skarpetki i botki, po czym wyszła z domu. Być może świeże powietrze dobrze jej zrobi. Szła wzdłuż rzeki, szła i szła, rozmyślając o niedawnych wydarzeniach z jej życia. Ostatnio jakoś dużo się działo, może dlatego tak źle sypiała? Szła długo, stawiając nogę za nogą. Nocne powietrze było chłodne i szczypało w policzki. Doszła aż do mostu... mostu? Cholera, doszła rzeką aż do Nanashi. O ile rzeka Tokegawa była wizytówką dzielnicy Asakura, to nie można było już tego powiedzieć o odcinku płynącym przez Nanashi. Zbyt łatwo też było tutaj o rozbój w biały dzień, a co dopiero w czarną noc. Alaesha zdecydowała więc, że przejdzie się raz przez most, a potem zawróci w kierunku domu. Co jednak ją zaniepokoiło to szczupła sylwetka stojąca przy lichej barierce. W pierwszym odruchu poczuła delikatny strach — lepiej było jej nie spotkać nikogo na swojej drodze. Niemniej strach o siebie ustąpił strachowi o czyjeś życie, gdy postać ubrana w luźny dres zaczęła gramolić się na barierkę. Rany, co się robi w takie sytuacji? Miała ochotę krzyknąć, ale być może wtedy by go wystraszyła, co poskutkowałoby może nawet przypadkowym skokiem do wody. Jedynie przyspieszyła kroku. Osoba, jak okazało się z bliska młody facet, jakby jej nie słyszał, nie zwracał uwagi — był pogrążony w amoku. Gdy stanęła tuż obok odezwała się.
— Przestań. — Po czym jedno ramię wystawiła asekuracyjnie przed nim, a drugą ręką złapała go za dłoń, mając nadzieję, że za moment otrzeźwieje i uda się jej go stamtąd bezpiecznie ściągnąć.
@Seiwa-Genji Enma
Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.
Gęsty całun koszmaru otulał go ciasno, tak samo jak ciemne i lepkie palce zaciskające się dookoła jego krtani.
Znowu tu był.
Znowu walczył z demonami, których dostrzec nie potrafił, a przed którymi desperacko uciekał. Odbierały mu oddech i zdrowy rozsądek. Mieszały w głowie, wodziły za nos i ustalały zasady, według których musiał grać. Niczym drewniana marionetka, za której sznurki pociąga ktoś skryty w cieniu.
Każda noc niosła ze sobą to samo umęczenie, i te same obrazy. Tonął w nich ilekroć zamykał powieki, by zaznać choć odrobiny odpoczynku. Sen, owszem, przychodził, ale niósł ze sobą niezliczone koszmary, które z każdą kolejną nocą stawały się coraz bardziej realistyczne. Granica pomiędzy tym, co rzeczywiste, a tym co było jedynie iluzją i wytworem jego umysłu, coraz bardziej się zacierała.
Bał się, że pewnego dnia utraci te ziarno realizmu.
A wtedy będzie stracony. Jednakże czyż już i tak nie był? Klątwa, która w nim żyła, a przynajmniej w której istnienie Enma tak usilnie wierzył, zdawała się być żywsza niż zwykle. Budziła się z długiego i odległego letargu. Ciążyła. Rosła.
Być może właśnie dlatego tylko w ciągu ostatniego tygodnia budził się w różnych miejscach już z cztery razy. Albo i pięć. Nie wiedział dokładnie, przestał liczyć. Nigdy dotąd nie miał problemu z lunatykowaniem, ale teraz?
Teraz było inaczej. Jednocześnie, irracjonalnie, tak samo. Przerażająco.
Zazwyczaj wybudzał się w zupełnie przypadkowych miejscach, lecz zawsze niebezpiecznie balansujących na granicy życia, i śmierci. Skraje budynków czy też mostów, przy torach chwilę przed nadjechaniem rozpędzonego pociągu, a nawet we własnym domu, lecz na balustradzie balkonu. Wszędzie tam, gdzie czaiła się w cieniu sama śmierć i czekała.
Czekała.
Czekała.
To tylko kwestia czasu, kiedy uda się jej wreszcie położyć swe skostniałe palce na jego ramieniu.
I nagle, jak za dotknięciem magiczną różdżką, koszmar, którym Enma oddychał, rozrzedził się, aż ostatecznie zniknął. Szczupłe ciało chłopaka napięło się, a potem drgnęło, gdy jednym sprawnym ruchem zabrał dłoń, zrywając tym samym jakikolwiek kontakt fizyczny między nimi. Powieki drgnęły, by wreszcie, niespiesznie otworzyć się przywracając utracony blask w dwubarwnych tęczówkach.
- Nie dotykaj mnie. - zachrypnięty głos, niemal szept, w panującej dookoła ciszy brzmiał jak krzyk - I co tu robisz? - kolejne, nieprzyjemne syknięcie.
Zajęło mu kilka dobrych sekund, by sytuacja w jakiej się znalazł, stała się na tyle klarowna, że trzeźwość umysłu natychmiastowo wyparła z siebie pozostałości snu.
Z nabytą gracją przypominającą dzikiego kota, zeskoczył do tyłu, wprost na twardą ziemie i wyprostował plecy, wsuwając dłonie głęboko w kieszenie.
Wreszcie na nią spojrzał. Uważnie.
- Czego szukasz?
@Itou Alaesha
Ye Lian, Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Chłopak wyrwał dłoń z ujęcia Itou i cichym, zachrypłym głosem odmówił wątpliwej przyjemności trzymania za rękę niedoszłego topielca. Oczywiście puściła, napinając jednak z całych sił mięśnie całej ręki, którą oddzielała jego szczupłe ciało od przestrzeni nad wodą. I tak nie pozwoliłaby mu skoczyć.
— Co ja tu robię? A Ty co odwalasz?! — Nie krzyczała, mówiła raczej spokojnie, jednak ze słyszalnym wyrzutem. Szczęśliwie facet odskoczył w tył i niezwykle zwinnie znalazł się z powrotem na moście. Ala odetchnęła z ulgą, a wcześniej wisząca w powietrzu ręka opadła na barierkę.
— Niczego nie szukam... Po prostu spać nie mogę. — Chłopak był nietypowy, stał jakoś tak nonszalancko i zadawał jeszcze bardziej nietuzinkowe pytania, jak na zastałą sytuację. Najchętniej Itou skończyłaby tę rozmowę i wróciła do domu, gorzej jeśli odwróci się na pięcie, a on znowu wskoczy na barierkę, a jutro będą go wyławiać z rzeki. Albo i nie będą wyławiać, bo to przecież Nanashi.
— Masz zamiar to powtórzyć? — Kiwnęła głową w stronę miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał.
Seiwa-Genji Enma, Matsumoto Hiroshi and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
- A co, skoczysz za mną? Jak się nad tym zastanowić, to trochę w tym romantyczności. Przypomina historię Dazai'a. - powiedział cicho, przechylając się nieznacznie w jej stronę, skracając w ten sposób dystans, jaki ich dzielił.
Nie była zbyt wysoka, choć do niskich również nie należała. Różniło ich zaledwie kilka centymetrów, wiec spoglądanie na nieznajomą z góry nie wchodziło w grę, nawet, jeżeli rzeczywiście chciałby to zrobić.
Wreszcie odsunął się od ciemnowłosej dziewczyny i podszedł do barierki. Oparł dłonie o poręcz i podciągnął się, siadając na niej wygodniej, nawet na moment nie spuszczając wzroku z kobiety.
Przyglądał się jej. Oceniał. Analizował.
Jak drapieżnik, który ostatecznie musi podjąć decyzję co dalej.
Atakować, czy też nie.
- Nie zamierzałem skoczyć, jeżeli o to ci chodzi, księżniczko. - skinął lekko głową w stronę wody znajdującej się za jego plecami.
Kłamca.
- Nie jestem typem samobójcy. - uśmiechnął się, choć jego pozbawiony był krzty radości.
Znowu kłamał.
Ale ona nie musiała o tym wiedzieć. Oparł policzek o dłoń, upychając gdzieś w bok ciemne myśli, które towarzyszyły mu zaledwie kilka sekund wcześniej. Nie miał siły analizować swojego położenia. Nie tym razem. Nie ponownie. Koszmary, które dręczyły go od przeszło kilkunastu dni z każdą kolejną nocą nasilały się. Coraz bardziej pchały ku przepaści. Nie odczuwał jednak lęku, a irracjonalne zaciekawienie sytuacją, w jakiej się znalazł.
Choć rozsądek podpowiadał mu zupełnie co innego. Przecież koniec końców będzie musiał coś z tym zrobić, bo inaczej skończy pogrzebany.
A może właśnie tego pragnął. I właśnie na to czekał. Na koniec. Swój.
- Spać nie możesz. - powtórzył za nią, a w tonacji pojawiła się nuta drwiny. Nie wierzył jej.
- Dlatego wybrałaś się na spacer po mieście? To dość głupie. I ryzykowne, nie uważasz? - zaśmiał się sucho. I sztucznie. - Może jestem psychopatą? I mordercą. - poniekąd mówił prawdę. Jego dłonie wielokrotnie były skąpane posoką ofiar, w tym kobiet.
Bez znaczenia, że sytuacja i scenariusz był zupełnie innych od tych, w których przychodziło mu walczyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że nastraszenie nieznajomej wydawało się zaskakująco miłą perspektywą. Z przyjemnością będzie spijał wszelkie emocje, jakie pojawią się na jej twarzy.
Zdecydowanie było to ciekawsze, niż głowienie się nad swoimi sennymi problemami.
@Itou Alaesha
Itou Alaesha and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
— Nie jestem ratownikiem, więc bardzo szybko wciągnąłbyś mnie pod wodę, samemu próbując się nie utopić. Niemniej mogłam próbować Cię ratować, dopóki wciąż się wahałeś. Póki jeszcze się nad tym zastanawiasz. — Sama nigdy nie myślała o samobójstwie. Z pewnością nie w sposób świadomy, niemniej całym swoim wcześniejszym trybem życia i odrobiną pecha doprowadziła się do udaru. Znała uczucie, gdy życie zdawało się nie mieć najmniejszego sensu i tego, że już nigdy nie będzie lepiej — utknięcia w czarnej pustce bez punktu odniesienia.
Dała mu skończyć mówić, niemniej wiedziała już, jak skwituje jego słowa.
— Nie wierzę Ci. — Założyła ręce na piersiach, próbując zachować jednak część dystansu, który bez pozwolenia skrócił, i oparła się biodrem o barierkę. Facet mówił tak kwieciście, tak górnolotnie i z taką emfazą, że aż nie dało się tego kupić.
— Zejdę Ci tylko z oczu i zrobisz to znowu. Teraz albo za tydzień. — W jakiś idiotyczny sposób wciąż się o niego martwiła. Serce dalej biło szybciej w klatce artystki, a oddech dopiero wracał po uderzeniu adrenaliny do wcześniejszej normy. Nie chciała jego śmierci, niezależnie od tego, kim był.
Alaesha wcale taka bezbronna nie była. Jakimś cudem uszła z życiem, spotykając nocą najprawdziwszego nożownika. Wprawdzie ona do końca wtedy też poczytalna nie była, jednak... dogadała się z nim? Można to tak nazwać. Ten chłopak z Shingetsu... ciekawe jak się miał. Chyba nie powinno jej to interesować, a jednak chwilami się nad tym zastanawiała. Stojący przed nią brunet przynajmniej nie miał okrwawionych rąk ani nie trzymał w nich noża. To już jakiś plus. Co gorsza, miał rację. Czy po tamten sytuacji nie powinna już sobie całkiem odpuścić nocnych, bezsennych wycieczek? Ach ta Itou, właśnie dopadła ją kolejna sytuacja, gdy zbierała żniwo z nieuczenia się na własnych błędach.
— Nie zrobisz mi krzywdy. Znam takich dupków typków, którzy lubią nastraszyć kobietę w niekomfortowej dla niej sytuacji. Na Twoim miejscu bardziej pomartwiłabym się o siebie, bo jeszcze przed chwilą byłeś skory do skoku z mostu. A może zrobienie mi krzywdy przywróciłoby Ci trochę chęci do życia, hmmm? — Mówiła prowokacyjnie, już całkiem wkurzona. Jednocześnie złość nie brała się znikąd — oczywiście, że czuła się zagrożona i właśnie to uczucie dodawało kobiecie energii, aby pokazać mu, że nie jest wcale całkiem bezbronna. Hah, najpierw nazywa ją księżniczką, a potem, przynajmniej w pewnym sensie, próbuje jej grozić? W zasadzie nawet brzmiał jak psychopata. Niemniej wcale na niego nie wyglądał. Być może ocenianie człowieka po wyglądzie nie zawsze należało do najlepszych z możliwych pomiarów, ani też do najlepszych pod względem dobrego wychowania, to po prostu nie wyglądał jej na takiego. Zdawał się zbyt delikatny, eteryczny i... melancholijny.
@Seiwa-Genji Enma
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
- Gdybym rzeczywiście skoczył do wody w celu ukrócenia swojego życia, to czemu zakładasz, że wciągnąłbym cię pod nią próbując nie utonąć? - wargi ugięły się jeszcze mocniej, a ich kąciki ginęły w cieniu nieoświetlonej części mostu, w której aktualnie się znajdowali. - Skoro chciałbym się zabić, to chciałbym utonąć, a nie desperacko walczyć o ostatni haust powietrza. Nie ma tu miejsca na sprzeczności. - oczywiście wiedział, że w życiu trafiają się nagłe zwroty akcji; zmiany decyzji w ostatniej chwili; poczucie winy i żałowanie swoich czynów. Jednakże chłopak wiedział również, że z pewnością nie należał do takich osób. Gdyby rzeczywiście skoczył, to tylko po to, aby zakończyć życie raz a dobrze. Nie byłoby gwałtownej zmiany decyzji na ostatnią chwilę, nie byłoby żali, ani też próby walki o życie.
Utonąłby. Ot tak, po prostu.
- Nie wierzysz mi. - powtórzył za nią jak echo, jednak w ogóle nie czuł się tym faktem zmartwiony. Nawet jeżeli dziewczyna mu nie uwierzyła, co rzecz jasna było zrozumiałe, to i tak nie była w stanie nic zrobić. A przynajmniej nic realnego.
- Może i za tydzień, może i za dwa. I co w związku z tym? Będziesz mnie od teraz pilnować? - zapewne oboje doskonale zdawali sobie z tego sprawę, że było to niewykonalne. Nie znali się, i zapewne tak pozostanie po dzisiejszym spotkaniu.
- Niech zgadnę. Za moment sprzedasz mi jakaś ckliwą historyjkę na temat życia. Spróbujesz przekonać mnie, że bez względu na okoliczności, że zawsze warto żyć. Bez znaczenia jak bardzo można być w dupie, to i tak jutro może przynieść coś nieoczekiwanego! Coś dobrego! Dorzucisz, że byłaś w podobnej sytuacji, że mówisz to prosto z serca, z doświadczenia. O, wiem! Jeszcze powiesz, że na pewno są ludzie na tym świecie, którzy zapłaczą za mną, że jestem kochany. - pstryknął palcami, jakby właśnie wygrał w grze bingo.
- Ja, jak na prawdziwego przyszłego-niedoszłego samobójcę przytaknę ci. Powiem wszystko to, co chciałabyś usłyszeć. W efekcie końcowym ty wrócisz do domu z czystym sumieniem. Położysz się do ciepłego łóżka w przekonaniu, że zrobiłaś coś dobrego. Spełniłaś dobry uczynek, ocaliłaś czyjeś istnienie! I będziesz żyła w tym przekonaniu, gdzie w rzeczywistości kiedy tylko się rozejdziemy, otworzą się przede mną drzwi pełne możliwości. Nie skoczę do wody, ale może rozjechać mnie auto. Mogę przedawkować leki. Rozciąć sobie nadgarstki. Klasycznie zawisnąć na linie pod sufitem. Ewentualnie wybrać bardziej krwawą opcję i strzelić sobie w łeb. Ty jednak nie będziesz o tym wiedzieć i nadal będziesz żyć w swojej błogiej nieświadomości. Być może nawet pochwalisz się swoim dobrym uczynkiem przed koleżankami. - nagle uśmiech zniknął, a oblicze spoważniało, kiedy odszukał w ciemności jej spojrzenie. - Dlatego daruj sobie swój kompleks zbawiciela. - uniósł obie ręce i skrzyżował je na klatce piersiowej, stawiając między nimi niewidzialną ścianę, która zdawała się być nie do przebicia.
- Z góry zakładasz najgorszy scenariusz. Może faktycznie chciałem skoczyć, a może jedynie podziwiałem widoki. Może lunatykowałem?
@Itou Alaesha
— Oczywiście, istnieje szansa że będąc pod wpływem używek, albo w skrajnie złym stanie psychicznym, to ten odruch zostałby zablokowany. Niemniej jest dużo bardziej prawdopodobne, że Twoje ciało będzie chciało zmienić decyzję w ostatniej chwili. Wyobrażasz sobie, jak żałosne musi być uczucie topienia się, gdy jednak w trakcie zmieniło się zdanie?
Rany, facet lubił sobie pogadać. Już w jednej trzeciej wiedziała, co chce powiedzieć i jaki ma być tego przekaz — bla, bla, bla, pozjadałem wszystkie rozumy, kobieto rozgryzłem Cię i nic nie ma wpływu na moją decyzję, o której podjęciu właśnie sobie zaprzeczam. Z bólem, ale jednak doczekała do końca jego wysublimowanej przemowy. No skoro już chciał się zabić, to niech się chociaż wygada, jej strata.
— Mhm, piękny, brudny fragment rzeki Tatsuno w zaniedbanej części miasta. Rzeczywiście, to widok godny zapamiętania. — Pewnie pożałuje propozycji, którą za chwilę rzuci, ale i tak miała zamiar to zrobić.
— Wow, widzę że przemyślałeś wzdłuż i wszerz wszystkie opcje! — Klasnęła w dłonie z udawanym entuzjazmem. — Rozumiem że pośmiertne nasiąknięcie tkanek wodą okazało się najlepszą opcją? Gratuluję wyboru! Wiesz co, może przestań tak romantyzować śmierć? W trupach nie ma nic pięknego. — Do dziś stawał jej przed oczami obraz martwej matki, zimnej i twardej w dotyku jak kamień i o posiniałych paliczkach i paznokciach. Ani życie, ani śmierć nie były same w sobie piękne. Były po prostu najzwyczajniejszą częścią natury, nieuniknionym obiegiem materii w przyrodzie.
— Nie, nie zrobię Ci wykładu o życiu. Co ja o Tobie wiem? Być może jesteś paskudnym człowiekiem, a Twoje wątpliwości co do dalszego życia są najzupełniej uzasadnione. Ale to już sobie sam możesz przemyśleć. Ja natomiast mogę Ci zaoferować podprowadzenie do domu. Potem zrobisz, co będziesz chciał. — Miała czas, aby dobrze mu się przyjrzeć. Nosił dłuższe, zadbane włosy, a jego twarz i dłonie wyglądały nieskazitelnie, więc nie mogły być dotknięte zbyt ciężką pracą. Nie miał na sobie nic wybitnego, ot zwykły dresowy komplet. Niemniej był on dobrej jakości, elegancko uszyty, a artystce zdawało się, że w półmroku dostrzega nawet konkretne przeszycie z markowym znaczkiem. Jeżeli miał gdzieś iść, to na pewno nie w stronę Nanashi. Asakura zdawała się jedynym sensownym kierunkiem, nawet jeśli nie mieszkał bezpośrednio w tej dzielnicy. Odbiła biodro od barierki i odwróciła się na pięcie. Najwyraźniej trafiła aż nazbyt dobrze w sedno problemu, skoro przestał próbować ją nastraszyć i zaczął testować na niej taktykę na wybitnego filozofa. Obejrzała się przez ramię i rzuciła, patrząc mu w oczy.
— Idziesz?
@Seiwa-Genji Enma
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.