Nowoczesna platforma ulokowana nad ruchliwą, wielopasmową ulicą powstała tu zaledwie kilka lat wcześniej w celu zapewnienia bezpieczeństwa ludziom przekraczających szeroki pas drogi. Wpasowana w stylistykę dzielnicy architektura tej konstrukcji to jednocześnie wielka przestrzeń reklamowa, która kierowcom przekraczających ją od spodu wyświetla kolorowe, interaktywne obrazy promowanych produktów, okolicznych wydarzeń czy urywki najświeższych informacji z kanałów telewizyjnych. Dla pieszych przygotowano obszerne przejście z rzędami ławek ustawionymi na środku, a oddzielonych od siebie wielkimi donicami z miniaturami drzewek owocowych. Ruchome schody i winda dla niepełnosprawnych zapewnia sprawny przepływ pieszych, których w godzinach nocnych jest w tej okolicy mrowie.
— Ty mi kurwa powiedz. Na pewno nie na okazję, żeby mnie zo- — -baczyć. Dokończył już jedynie urwaną myślą, bo usta zacisnął w wąską linię, gdy przyszło mu wstrzymać oddech wraz z nadciągającą chmurą jasnoszarego dymu. Yakushimaru odchylił głowę do tyłu, jakby ten dodatkowy centymetr odległości miał uchronić go przed smrodem papierosa. Zamachał niedbale ręką, odganiając resztki rozmywającego się w powietrzu kłębu. — Tch, skoro już zamierzasz się kurwa truć tym gównem, to przynajmniej z dala ode mnie — rzucił mrukliwie. Gdy podbródek sunął niżej, dwubarwne tęczówki chwyciły jakiś odległy blask ulicznych świateł i może było to jedynie złudzenie, ale w tym jednym krótkim momencie zdawało się, że w jego wzrok, jak lodowaty szpikulec, wżarło się ostrzeżenie. Dla Amakasu mogło nie mieć żadnego pokrycia, bo jeszcze nie zdarzyło się, by wyrządził jej krzywdę, gdy przecież nieraz pociągnęła już za napięte do granic możliwości struny. Gniew był wtedy czerwony, jak jej głos, a gdy już wydostawał się na zewnątrz, gdy nie był w stanie stłamsić go w zaciśniętych pięściach, chwytał za pierwszy lepszy przedmiot, którym mógł cisnąć o ścianę, byleby nie zamachnąć się ku dziewczynie.
Ale tym razem nie było tak źle. Jakakolwiek bestia zaczaiła się przed momentem w bezdennych źrenicach, powróciła do snu, gdy Seiya z wypisaną na twarzy rezygnacją wywrócił oczami. Byłby bardziej zaskoczony, gdyby podziękowała mu za ten bezinteresowny akt troski, ale nastawiony na niewdzięczność, zgryźliwość i niezadowolenie, przynajmniej uniknął rozczarowania.
— Życie — podsumował, jakby jego wybór był kwestią tego, że życie było chujowe i nie każdy działał pod dyktando jaśnie pani. Yakushimaru był za to święcie przekonany, że zrobił wystarczająco dużo. Wręcz za wiele. — No i co kurwa, nie takie złe? — dodał zaraz, kończąc wypowiedź krótkim parsknięciem. Przechylił lekko głowę na bok, z irytującą intensywnością przyglądając się jej łapczywemu opróżnianiu butelki. Jeśli wcześniej Amakasu zmyła z jego ust uśmiech, to nie trwało to długo – wrócił tam szybciej niż mogłaby się spodziewać.
Kolejny punkt dla niego. Zakładał, że nie ostatni tej nocy.
„Po chuj dopowiadasz?”
— Shey. Żebym jeszcze miał kurwa co sobie dopowiadać. Nagle już nie jesteś taka chętna do nieukrywania się? — głos rozbrzmiewał znajomą kąśliwością. Ramionami chłopaka wstrząsnął niski i cichy śmiech – trwał krótko i urwał się zupełnie nagle, bo jego uwagę przykuł barwny siniak. Było ciemno, ale ślad po uderzeniu wystarczająco mocno odznaczał się na jasnej skórze białowłosej. Nie był zaskoczony, choć nadal nie przyzwyczaił się do tego połączenia. Powinna robić inne rzeczy. Nie to, żeby myślał stereotypowo, ale na pewno zakładał, że któregoś dnia mogło jej się aż tak nie poszczęścić. Opuszką kciuka ledwo musnął dziewczęcą żuchwę i zdawało się, że zdołał dosięgnąć jej tylko na słowo honoru, zanim chłód oplótł jego nadgarstek. Nie bolało, ale jego mięśnie wyczuwalnie rozluźniły się w agresywnym uścisku palców. Nie widział sensu w szarpaniu się i może naiwnie nie widział w niej zagrożenia, choć przecież sam cholerny fakt, że tu był powinien traktować jako zagrożenie. Bo przecież nie szlajałby się po nocach dla kogoś, kto nie miał na niego, choćby odrobiny wpływu, jakkolwiek ten wpływ by się nie przejawiał. Tracił swój czas na spokojny sen, by użerać się z kimś, komu być może nie mógł nawet pomóc. Takie drobiazgi łatwo przeoczyć, gdy całym twoim życiem kierują nagłe impulsy.
Dawał się ponosić chwilom, tak jak teraz, gdy zamiast zapobiec katastrofie, wpuścił zadowolony pomruk pomiędzy miękkie usta białowłosej. Zęby, jak w niepotrzebnym zaproszeniu, zahaczyły o jej dolną wargę, zanim jak gdyby nigdy nic przyjął to ciepłe powitanie. Nie lubił gorzkiego posmaku nikotyny, ale chyba nie przeszkadzał mu aż tak, skoro zgodnie z niewypowiedzianym życzeniem jeszcze przed chwilą posłusznie pochylił się niżej. Nie było to niczym, czego już nie znał – smakowała wszystkimi błędami imprezowych nocy. Ale dzisiaj czuł tę zachłanną potrzebę bliskości; nutę desperacji na jej języku. Nie próbował ukraść tych kłębiących się emocji ze sobą, raczej je ukoić – przynajmniej na chwilę – bo jak ten jeden raz, to jego ruchy były bardziej przemyślane. W końcu to nie on był nietrzeźwy. I to nie on potrzebował pomocy.
— No. To nieźle mnie pokurwiło — stwierdził zgryźliwie, prostując się. Jeżeli to był sposób Shey na wytrącenie go z równowagi, to była to dla niej kolejna runda, w której poległa. Bo teraz wydawał się jeszcze bardziej zadowolony. Końcówką języka starł ze swojej wargi posmak alkoholu. Było w tym coś przemyślanie prowokacyjnego – chyba fakt, że nie spuszczał wzroku z szarych tęczówek. Chcąc mieć pewność, że i na jego ustach nie pozostał ślad po szmince, przesunął po nich kciukiem. — Następnym razem trochę zwolnij. Wystarczy ci kurwa oddechu na dłużej, bo widocznie wyszłaś z wprawy przy swoich nowych kolegach.
Nie mógł odpuścić?
— Iść? Nie na to się umawialiśmy, mała — przypomniał, wsuwając ręce do kieszeni. Z wypisanym na twarzy sceptycyzmem rozejrzał się dookoła, na chwilę skupiając się na pojedynczym samochodzie, który przemknął w pobliżu, nie poświęcając im żadnej uwagi. — Zresztą, jak kurwa widać, jesteś zdana na mnie. Odprowadzę cię do domu, zaliczysz dwa najlepsze orgazmy w swoim życiu, a rano wrócę do siebie i znów będę tylko zjebem, którego numer wykasowałaś, chociaż nie wątpię, że znasz go na pamięć. — Szkło zachrzęściło pod jego butami, gdy ruszył w jej stronę – czy raczej w stronę, w którą sama wcześniej planowała się udać. Mijając Amakasu, trącił ją zaczepnie ramieniem, ale wystarczyły dwa kolejne kroki, by zatrzymał się i obejrzał za siebie. — Dasz radę się nie wyjebać czy mam cię ponieść? Wybierz kurwa mądrze. Nie daję innym wyboru na co dzień.
Amakasu Shey ubóstwia ten post.
Z przyjemnością chłonęła nawet najmniejszą oznakę gniewu. Widziała go w twardym spojrzeniu zakrapianych błękitem tęczówek, w zaciśniętej szczęce czy spiętych ramionach. I chociaż powinna był poczuć cokolwiek na ten przebłysk ostrzeżenia w jego spojrzeniu, pragnęła jedynie zobaczyć go ponownie. Jego złość od zawsze była dla niej cholernie pociągająca, dlatego uwielbiała go prowokować. Na własnej skórze doświadczać granic jego cierpliwości. I chociaż za każdym razem próbowała nagiąć wszystkie jego struny jeszcze bardziej, dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Nowo poznana, obezwładniająca samotność znikała, kiedy tylko pojawił się w zasięgu jej wzroku. Jego bliskość była dziwnym rodzajem nałogu, od którego nie potrafiła się oduczyć. Nieznudzenie powtarzała te same błędy, skrupulatnie wracając do starych nawyków. Wmawiała sobie jednak, że chodziło tylko o fizyczne potrzeby swojego ciała. Nic więcej.
- Dobra już kurwa. Chcesz ją z powrotem czy o co Ci znowu chodzi? - Rzuciła znudzonym tonem przewracając oczami i była praktycznie gotowa pozbawić się okrycia mimo, że w tym momencie to jej ciało niekontrolowanie trzęsło się z zimna. Nie wiedział, że z najebanymi się nie dyskutowało?
Wszystkie ostatnie szepty zdrowego rozsądku zniknęły wraz ze znajomym smakiem ciepłych ust. Chłonęła jego bliskość każdą cząstką spragnionego ciała nie zdając sobie nawet sprawy jak wiele zazwyczaj skrytych emocji włożyła w te zaledwie ulotną chwilę zapomnienia. Kolejny błąd poprzedzający serię następnych, które miały wydarzyć się tej nocy. Tej i wielu kolejnych. Ich spotkania były niebezpieczne, jednak mogło się wydawać, że obydwoje lubili igrać z ogniem, bo przecież nigdy sobie nie odmawiali.
Wstawiona pozwalała sobie na znacznie więcej. Jak gdyby alkohol wypłukiwały wszystkie opory na codzień przylgnięte do jej miękkiej skóry. Nie zdawała sobie sprawy, że czujnie ją obserwował, kiedy szare tęczówki odruchowo powędrowały za jego kciukiem przemierzającym kolejne milimetry ust zabrudzonych jej matową szminką. Za sprawą whiskey była bardziej ludzka. Dawała się ponieść, jak gdyby ktoś wyłączył wyuczoną możliwość chowania każdej najmniejszej emocji za murem obojętności i znudzenia. Nieświadomie przejechała językiem po przygryzionej wardze.
Brak upragnionych efektów doszczętnie starł jej z twarzy zadowolony uśmiech. Mimowolnie zacisnęła szczękę cudem nie krusząc sobie przy tym zębów. Jej spowolnione myśli nie pojmowany dlaczego kwitło jego zadowolenie, kiedy w niej wzbierał gniew. Jego kolejne komentarze jedynie dolewały oliwy do ognia i nim się zorientowała stała na krawędzi między gniewem a wyjebaniem, bo przecież nie była zdolna do innych emocji. Odruchowo zacisnęła dłonie w pięści raniąc długimi paznokciami wewnętrzną stronę swoich dłoni. Miała cholerną ochotę go uderzyć i nie byłby to nawet pierwszy raz kiedy resztkami sił starała się zachować spokój. Nigdy jednak nie podniosła na niego ręki i tym razem nie było inaczej.
- Jeśli przyszedłeś, żeby mnie tylko wkurwiać to lepiej wypierdalaj, bo jak zawsze świetnie ci idzie - warknęła nieskutecznie próbując rozluźnić spięte mięśnie.
Nie mógł odpuścić.
Powietrze gęstniała.
Wtedy właśnie Seiya umiejętnie zdecydował się ją rozbawić.
Prychnęła przewracając oczami. A złość wyparowała tak szybko jak się pojawiła.
- Zjebem jesteś kurwa zawsze nie trzeba czekać do rana - skomentowała niezdarnie łapiąc równowagę utraconą przez jego barczyste ramię. - Dwa najlepsze. Czy ty chcesz mi powiedzieć, że ostatnio na pożegnanie się kurwa nie postarałeś? - Rzuciła, bo każde z nich lubiło mieć ostatnie słowo. Odwróciła się jednak posłusznie za nim, bo kolejne robienie scen nie miało większego sensu. Wyczekała się już na zewnątrz wystarczająco długo.
Słysząc jego propozycję spojrzała na niego jak na idiotę.
- Wszystkie swoje koleżanki nosisz na rękach, bo są zbyt ułomne żeby chodzić samemu? - Zapytała z pobłażliwym rozbawieniem unosząc nieznacznie brwi ku górze. Samodzielnie ruszyła w jego stronę chwiejąc się niebezpiecznie przy każdym kroku. Jej szczupłe długie nogi niczym patyczki dygotały pod śliskim podłożem. Zatrzymała się dopiero z nim na równi, biorąc głębszy oddech.
- Nie będziesz mnie kurwa nosił - ostrzegła go z wielkim ociąganiem chwytając się jego ramienia. Nie potrafiła nawet na niego spojrzeć przesiąknięta wstydem. Zaczęła iść powoli przed siebie kierując skupione spojrzenie na podeszwy swoich butów. Shey jak zawsze musiała zrobić wszystko sama. Nawet kiedy przyszedł jej pomóc nie potrafiła tego zaakceptować.
- Trzy orgazmy - dodała przenosząc na jego ramię sporą cześć ciężaru swojego na wpół wiotkiego ciała.
@Yakushimaru Seiya
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
— Nie. Możesz ją kurwa zatrzymać do czasu aż nie znajdziesz sobie lepszej. Co ty na to? — Uniósł brew. Między wierszami proponował jej układ; składał ofertę nie do odrzucenia, jakby miał to być ich osobisty sygnał. Lubił tę kurtkę, ale był w stanie poświęcić się dla sprawy. Był ciekaw, jak dużo czasu potrzebowała, by wymazać go ze swojego życia.
Mógł przesadzić, bo z jakiegoś powodu pomyślał, że nigdy nie odzyska swojej własności. Ale gdy zadzierał podbródek, w tych jego charakterystycznych tęczówkach lśniło nieme wyzwanie. Jak zawsze z nią pogrywał, ale przecież tak lubiła najbardziej.
— Przyszedłem, żeby cię wkurwiać? — powtórzył, unosząc brwi w zaskoczeniu i przechylając głowę na bok w niemalże szczenięcym niezrozumieniu. W chłopięcych oczach wciąż tliła się zadziorność, a w kącikach ust błąkał się rozbawiony uśmiech. — Jestem kurwa samospełniającym się życzeniem. Sama powiedziałaś, że po to „istnieję”. Rozumiem, że mogło wylecieć ci to z głowy, bo prawie rozjebałaś terrarium Yoru, ale im więcej emocji, tym lepiej dla manifestacji. Podobno. — Rozłożył ręce w niemalże teatralnym geście, jakby tym samym chciał jej zakomunikować, że oto jest. Jej upragniona manifestacja. Źródło wszelkiego wkurwienia. Nie mógł zliczyć, jak wiele razy słyszał, że działa jej na nerwy – często zresztą z wzajemnością. Problem w tym, że kiedy emocje opadały, zapewne ani Shey, ani Seiya nie pamiętali, o co właściwie poszło. I cykl rozpoczynał się na nowo. Rozchodzili się, wracali, godzili się – zazwyczaj w łóżku, bo tam wychodziło im to najlepiej – a potem znów kłócili, jakby ich relacja była zamkniętym kołem, a jego okrąg – jedyną możliwą ścieżką do pokonania.
— Przynajmniej zjebem, którym nie lubisz się dzielić — wyartykułował jej słowa zgryźliwie, starannie oddzielając od siebie sylaby. Wyglądało na to, że od kiedy miał to na piśmie, jego ego urosło do jeszcze większych rozmiarów – możliwe, że niedługo miało przytłoczyć całe Fukkatsu tylko dlatego, że ktoś chciał go mieć dla siebie. Gdy tak wpatrywał się w dziewczęcą twarz z pewnością siebie tak ostro zarysowaną, że niemalże cięła pozornie delikatne oblicze (bo może chciał zza tej maski wyciągnąć chociaż cień słodkiego zażenowania), zastanawiał się, czy czasem żałowała swojego wyboru. Nieco egoistycznie – ale kto egoistą nie był? – liczył na to, że tak, choć na żałowanie było już trochę za późno. — Chcę powiedzieć, że za każdym razem podnoszę kurwa poprzeczkę — doprecyzował, wzruszając ramionami. — Mam nadzieję, że nie tylko ja — dodał zaraz, racząc jej uszy kąśliwą nutą. W rozrzedzającej się powoli atmosferze, czuł się znacznie swobodniej, dlatego ostatni komentarz – bo przecież on też musiał mieć ostatnie słowo – uwieńczył krótkim wytknięciem języka. Srebrny kolczyk, którym jeszcze przed momentem drażnił jej język w odpowiedzi na zachłanny pocałunek, ledwie mignął jej przed oczami, zanim schował się przed jej wzrokiem.
— Kto kurwa powiedział, że podnoszę je, żeby nie męczyły sobie nóg? Są lepsze powody. — Takie, o których nie musiał jej mówić. Była już wystarczająco duża, żeby rozumieć, co chodziło mu po głowie. Czując palce wślizgujące się na jego ramię, poprawił rękę w kieszeni, by ułatwić jej stabilniejszy chwyt.
„Nie będziesz mnie kurwa nosił.”
Wywrócił oczami i pokręcił głową w zrezygnowaniu. Nie spodziewał się po niej niczego innego, ale ten jeden raz mogła odpuścić.
— Jak chcesz. Przynajmniej się kurwa zasuń i daj mi znać, jeśli zmienisz zdanie. Wiesz, będzie ci kurwa cieplej, jak uwiesisz mi się na plecach. Nikomu nie powiem, że nosiłem cię jak jebaną księżniczkę — choć w przepełnione bluzgami wypowiedzi trudno było uwierzyć, tym razem Sei brzmiał, jakby obiecywał jej, że nikomu nie powie. Zresztą, miał lepsze rzeczy do roboty niż opowiadanie o nocnych przygodach ze swoją byłą. Ale nie naciskał, więc skończyło się tylko na luźnej propozycji.
„Trzy orgazmy.”
— Jasne — zgodził się, właściwie bez zastanowienia. Cichy śmiech znalazł ujście przez rozchylone usta, bo może Yakushimaru wcale nie mówił poważnie. Gdy Amakasu trzęsła się uczepiona jego ramienia, wątpił, że po powrocie do domu po tym nocnym spacerze, będzie miała tyle siły. Pozwolił jej jednak wierzyć, że odpowiednio się nią zajmie, jakby to miało zmotywować ją do dotrzymania mu tempa. W praktyce to Seiya dostosowywał swoje kroki do pijackich kroków białowłosej, choć nie przywykł do tak wolnego poruszania się. Wiedział, że byłoby prościej, gdyby nie była tak cholernie uparta.
Milczał przez jakiś czas, wpatrując się w drogę przed sobą i pozwalając dźwiękom ich kroków zapełniać ciszę. Cisza ta nie była niezręczna, bo nie było nic krępującego w tym, że przypominali teraz parę, która wracała z nocnej imprezy. I nie był to pierwszy ani też ostatni raz. Jeśli miałby celować w to, dlaczego tracił czas na kogoś, kto nie okazał mu choćby cienia wdzięczności, uznałby, że robił to z przyzwyczajenia. Przyzwyczaił się do jej obecności, zapachu, wszystkich opryskliwych odzywek i tego, że był dla niej tylko nocną przygodą.
— To jak? Powiesz mi co się odjebało? — zagadnął, spoglądając na nią z ukosa. Mieli przed sobą dobre dwadzieścia minut drogi – uznał, że to całkiem dużo na wyjaśnienia, zanim skończy się czas na nocne rozmowy. Spojrzenie miał przenikliwe, a tęczówki raz po raz karmiły się światłem mijanych przez nich ulicznych lamp; na przemian przygasały i błyszczały się na nowo, gdy obserwował ją z tą irytującą uwagą kogoś, komu nie umykały szczegóły. Zdążył poznać ją aż za dobrze – przynajmniej tak mu się wydawało. Na pewno na tyle dobrze, by chlanie pod wiaduktem uznać za jednorazowy wybryk. Wynaturzenie. Błąd w matrixie. — Nie odzywałaś się chuj wie jak długo, a teraz znajduję cię tutaj. Jasne, rozumiem, że ludzie się zmieniają, ale jak to jakiś character development, który w tym czasie mnie ominął, to kurwa trochę nie w tę stronę.
Amakasu Shey ubóstwia ten post.
Spojrzała na niego kiwając powoli głową w zrozumieniu. Nie musiała nic mówić. O nic pytać, bo zaproponowany przez niego układ był dla niej oczywisty. Pojedyncza myśl, że w takim tempie nigdy nie uda mu się odzyskać kurtki, została bardzo szybko zdeptana i zakopana.
- Dobra - odparła krzyżując ramiona pod biustem, przyjmując obronną postawę. Broniła się przed zimnem czy przed znaczeniem jego słów? Uniosła lekko jedną brew specjalnie go naśladując. - W takim razie szybko znajdę lepszą, żebyś nie musiał kurwa czekać - poinformowała go z wyuczonym przekonaniem tylko po to, żeby sprawdzić jego reakcję. Zgodziła się bez protestów. - Jak będziesz chciał ją szybciej z powrotem to mi napisz - dodała przypieczętowując układ. Świadoma, że to on mógł ruszyć ze swoim życiem znacznie szybciej niż ona. Nie byłoby to wcale takie dziwne. Uczelnia, znajomi zdecydowanie bardziej sprzyjało nawiązywaniu nowych znajomości niż cuchnące towarzystwo zepsutego Shingetsu. Doskonale wiedziała, że wymazanie go nie było potencjalnie opcją. Prowokowana jednak rzeczywiście rozważała przynajmniej spróbowanie. Może powinna jednak napisać do tego bogatego, żonatego chuja, który tak nieustępliwie próbował ją wyrwać. Jedna kolacja, co mogło pójść nie tak?
Lekko zgarbione ramiona, lekceważące prychnięcie, jak gdyby to co mówił było jej absolutnie obojętnie. Pamietała kłótnię, jedną z wielu zresztą. Nie jakąś specjalną, nie inną. Tak samo wybuchową i bezsensowną jak pozostałe, bez konkretnego powodu czy celu z tym samym wynikiem. Nie umiała powiedzieć czy była to ta ostatnia, czy ta pierwsza. Było ich zdecydowanie za dużo, zbyt często, żeby czegokolwiek mogła być pewna. Nie pamiętała prawie rozjebanego terrarium, chociaż mogłoby to wyjaśnić pocięte od popękanego szkła dłonie, które zauważyła dopiero następnego dnia. Za każdym jebanym razem stała na granicy złości z całych sił próbując jej nie przekroczyć. Niestety nie była cierpliwa, a Seiya jak nikt inny ułatwiał jej przechodzenie na drugą stronę. Zatrzymywał ruchliwą ulice pełną samochodów, żeby mogła bezpiecznie wyjsć na pasy. Po drugiej stronie nie czekało na nią nic. Pustka i zapomnienie. Zaślepiona gniewem i złością traciła nad sobą panowanie zapominając co się działo. Traciła kontakt z rzeczywistością, zalewającą się w karmazynową maź wściekłości bez formy i kształtu, pozbawiając jej wspomnień. Nie pamietała ani kłótni, ani terrarium. Nie wiedziała jak skończyła w pobliskim barze próbując znieczulić cała wezbraną agresję, czy jak potem trafiła do mieszkania. Nie pamietała za wiele, jednak podążając za jego gestem uniosła podbródek wyżej, ku górze blokując z nim wściekłe spojrzenie. Nigdy nie przyznałaby się przed nim, że miała ze sobą problem. Przynajmniej nie dobrowolnie.
- No i zajebiście, że mamy chociaż tę kwestię wyjaśnioną - ucięła wściekle praktycznie zgrzytając zębami.
Na ich szczęście nikt nie zdecydował się ciągnąć bezsensownej dyskusji, a Seiya może nieumyślnie, może specjalnie, rozładował sytuację. Doskonale wiedziała, że którym nie lubisz się dzielić zostanie z nią już na zawsze, a Sei nigdy nie pozwoli jej o tym zapomnieć. Nie przeszkadzało jej to, bo alkohol tłumił sponiewieraną dumę, zacierał wstyd, a ona przecież napisała dokładnie to co myślała. Pozbawiona hamulców.
- Gratulacje kurwa. Dopiero teraz ogarnąłeś, że jestem samolubna i nie lubię się tobą dzielić? - Rzuciła zlewającym tonem, z naciąganą ignorancją, próbując jakoś obrócić sytuacje przeciwko niemu. Nie potrafiła jednak całkowicie wyzbyć się tej dziwnej, nietypowej nuty powagi w głosie, bo wizja klejących się idiotek w jego ramionach, przywoływała żądzę mordu. Jedno jednak było pewne. Widząc jego rosnące ego na trzeźwo na pewno nie podjęłaby dyskusji na przegrany temat, wiedząc lepiej. Teraz jednak pomysł wydal jej się nie taki tragiczny. Konsekwencje wyrzuconych bez zastanowienia słów nie miały przecież znaczenia. Wirowały wokół niej jak reszta przyćmionego alkoholem otoczenia.
Wzruszenie spiętych ramion zażegnanego - przynajmniej chwilowo - konfliktu. Nie żałowała niczego. Nie mogła żałować, bo oznaczałoby to, że jej na nim zależało. A przecież nie była zdolna do żadnych uczuć. Nie czuła nic. Tak właśnie uważała, specjalnie ignorując inne możliwości. Spychając wszystkie dowody tego, że była żyjącym i czującym człowiekiem głęboko w zapomniane czeluści przyćmionego obojętnością umysłu. Była martwa z wyboru. Pewna, że on także nie żałował. Wiedział lepiej. Na pewno wiedział lepiej. Obydwoje wiedzieli lepiej, a jednak jej spierzchnięte wargi mrowiły w pragnieniu, żeby ponownie go posmakować. Zastanawiała się czasami czy chociaż najmniejsza jego część chciała już nigdy nie pozwolić jej odejść, albo całkowicie wymazać z pamięci. Ona także była samolubną egoistką.
Z wyciągniętym językiem, tanimi tekstami o nic nie znaczącym pieprzeniu koleżanek, o które w c a l e nie była zazdrosna, nie potrafiła patrzeć na niego poważnie. Z pobłażliwym uśmiechem, patrząc na niego jak na idiotę uniosła powoli środkowy palec, prostując rękę w jego stronę, machając nim tuż przed jego nosem. Kroczyła u jego boku pewna, że to ona dostosowywała tempo do jego kroków a nie odwrotnie. Szare tęczówki nie odrywały się od chodnikowych płyt, kiedy stawiała kolejne kroki próbując względnie utrzymać pion i się przy tym nie wyjebać. Większość drogi milczeli. Jednak wspólne spędzanie czasu bez niepotrzebnych komentarzy i zalążków kłótni było przyjemna odmianą. Cieszyła się ciszą, która nie była ani nieprzyjemna ani ciężka w jego towarzystwie. Przypominała chwile normalności w popapranym życiu jakie prowadziła. Wydawała się aż nierealna.
Nie wiedziała jak długo szli zbyt skupiona na stawianiu kolejnych kroków. Był to jeden z niewielu momentów, w których nie czuła absolutnie nic. Przyjemna pustka w głowie bez przytłaczających myśli i wszechogarniającego gniewu. Jego słowa dotarły do niej z pewnym opóźnieniem. Poluźniła lekko chwyt na jego ramieniu dopiero teraz zdając sobie sprawę jak kurczowo się go trzymała.
- Nie - odparła po krótkim zastanowieniu, bo w „nic” i tak by jej nie uwierzył, a nie miała ochoty na kolejną bezsensową kłótnię zapoczątkowaną nic nie znaczącym trzyliterowym słowem rzuconym na odpierdol. - Po co mam ci mówić coś czego nie chcesz wiedzieć? - Dodała ciszej z westchnięciem zrezygnowania, chyba po części nie wierząc, że jej odpuści. Seiya podświadomie chciał uratować wszystkie ofiary tego świata. Nie potrafił jednak zrozumieć, że dla tej jednej było już za późno. Zastanawiała się czy kiedykolwiek będzie w stanie z niej zrezygnować czy już na zawsze pozwoli jej zatruwać swoje życie. Zatrzymała się nagle ciągnąć go przy tym za ramię. Z wymalowanym na twarzy skupieniem, między wiecznie ściągniętymi ze złości brwiami, przysunęła się do niego bliżej. Musiała praktycznie wstrzymać oddech, żeby nie zachłysnąć się znajomym zapachem i przypadkiem nie zmienić zdania, dać mu się ten jeden raz potraktować niczym prawdziwą jebaną księżniczkę. Zarzuciła ramię na jego szyję, niewzruszona faktem, że musiał się teraz ciagle pochylać. Jego drugą rękę owinęła sobie w talii dziękując w duchu, że miała na sobie tę cholerną kurtkę, bo sama myśl o jego dłoniach na jej ciele zmiękczała już wiotkie od alkoholu nogi. W przyćmionym procentami umyśle plan wyglądał zajebiście, jak było jednak naprawdę? Well, zaczęła stawiać kroki w przód opierając się o niego. Trzymana wydawała się pewniejsza, bo ze wszystkich ludzi na świecie wiedziała, że on jeden nie pozwoliłby jej upaść.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że znajdowali się coraz bliżej pełnego wspomnień mieszkania. Z każdym krokiem idąc w stronę pustego miejsca, którego specjalnie unikała. Seiya nie wiedział. Skąd mógłby wiedzieć. Shey zresztą wcale nie zamierzała mu mówić, bo patrzyłby wtedy na nią inaczej. Przez grube, kuloodporne szyby litości. Kiedyś mieszkała tutaj z Hayato. Teraz pozostała tylko ona, samotność i niechciane wspomnienia. Kiedy podeszli do klatki wysokiego niszczejącego pod przykryciem wielu kolorowych reklam budynku puściła go. Odwróciła się do niego twarzą opierając plecami o chłodne drzwi wejściowe. Zadarła głowę do góry, żeby zblokować z nim puste spojrzenie, tak niepasujące do lekkiego uśmiechu wykrzywiającego jej pełne usta. Domofon z czytnikiem karty oświetlał na niebiesko jej bladą cerę z lekko zaróżowionymi od zimna policzkami.
- Poszukaj karty - rzuciła niby od niechcenia, chociaż jej spojrzenie ponownie zahaczyło o jego usta, których smak wciąż potrafiła przywołać na podniebieniu. Założyła ręce za plecami wciąż opierając się o drzwi na klatkę. Teraz to on mógł zobaczyć wyzwanie, kiedy szare tęczówki nie spuszczały z niego zaciekawionego wzroku. Stojąc w bezruchu wygięła lekko oparte ciało w przód.
@Yakushimaru Seiya
Ejiri Carei and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
„Po co mam ci mówić coś czego nie chcesz wiedzieć?”
Radość nie mogła trwać za długo.
— A po co miałbym kurwa pytać, gdybym nie chciał wiedzieć? — odgryzł się, ale nuta poirytowania, która wybrzmiała w tonie była zaledwie pojedynczym dźgnięciem; małą igiełką, bez której nie potrafił się obyć nie dlatego, że Amakasu miała przed nim tajemnice – każdy jakieś miał – a z powodu tego, w jakim świetle go stawiała. Cichszy ton dziewczyny nie pozwolił mu na gwałtowniejszą reakcję; wbrew wszelkim pozorom Yakushimaru wiedział, kiedy się wycofać – po prostu tylko nielicznym przypisywał tę taryfę ulgową. Dlatego teraz – fakt faktem, że zrobił niechętnie – wywrócił oczami, zanim skierował wzrok z powrotem na drogę. — Jak nie chcesz mówić, to nie musisz. Jeśli masz bardzo przejebane, to prędzej czy później i tak się o tym dowiem. Jak zawsze. — W taki czy inny sposób prawda wychodziła na jaw, o czym zdążyli się już przekonać. Czarnowłosy nie przepadał za niektórymi niespodziankami, dlatego miał nadzieję, że zadając odpowiednie pytania, zdąży przynajmniej przygotować się na odpowiedzi, które mogłyby wytrącić go z równowagi. To nie tak, że magicznie miałby uniknąć dzięki temu wkurwienia – już teraz czuł dziwne napięcie na myśl, że w najgorszym wypadku Shey wpakowała się w jakieś gówno i staczała jeszcze niżej; że dzisiejsze chlanie pod wiaduktem było zapowiedzią kolejnego upadku.
Ściągnął brwi, zatrzymując się gwałtownie w pół kroku. Zwrócił twarz ku dziewczynie, unosząc brew w pytającym wyrazie. Nie dotarli jeszcze na miejsce, stali na chodniku pośrodku Karafuruny i – biorąc pod uwagę jej stan – nie był to najlepszy moment na urządzanie sobie postojów. Nim zdążył o cokolwiek spytać, już zniżał kark pod naporem dziewczęcego ramienia, choć wystarczyło, żeby się zaparł, a cały jej plan ległby w gruzach. Jasne, pochylanie się nie było najwygodniejsze i przez chwilę, tylko przez chwilę, wydawało mu się, że białowłosa zamierzała skorzystać z jego wcześniejszej oferty. Ułatwiłaby życie i sobie, i jemu, ale szybko przypomniała mu, że nie zamierza rezygnować z bycia upartym wrzodem.
— Mój plan był kurwa sto razy lepszy — zakomunikował mrukliwym i markotnym na pokaz tonem, który przeplatał się z rozbawioną złośliwością; zadowolone tony były jednak ledwo słyszalnym dodatkiem do całości. Zgodził się jednak przez ten czas grać na jej zasadach, gdy zacisnął palce na jej szczupłym boku, napierając na niego mocniej, jakby przyciągnięcie jej do siebie jeszcze bliżej było możliwe. Silniejszy uścisk dawał brunetowi większe poczucie kontroli; potrzebował jej, biorąc pod uwagę, że białowłosa ledwo trzymała się w pionie. To, że napisał do niej tej nocy, było jedynie kwestią przypadku – może szczęśliwego, może tragicznego w skutkach. Gdy jednak prowadząc ją w milczeniu, od czasu do czasu zerkał na jej profil, jakby nie tylko sprawdzał, czy jej stan się nie pogarsza, ale też wciąż usiłował wyczytać stamtąd to, czego wcześniej nie chciała mu powiedzieć, czekając na byle przebłysk zdradliwej emocji, uznał, że Amakasu chyba miała szczęście. Nie dlatego, że miał się za zajebistego wybawcę – na jego miejscu mógł pojawić się dosłownie ktokolwiek. Tylko dziwnym zrządzeniem losu padło na niego.
W przeszłości nie bywał tutaj za często – teraz też zastanawiał się, czy dobrym pomysłem było ściągać tu ze sobą białowłosą. Nie wiedział ani też nie zapytał jej, czy będą sami. Dopiero na widok znajomej klatki przyszło mu na myśl, że może powinno go to zainteresować, nawet jeśli nieszczególnie przepadał za jej bratem. Ostatecznie przełknął ciekawość, uznając, że w najgorszym wypadku wróci do siebie. Opuszki palców jeszcze przez chwilę ślizgały się po skórzanym materiale kurtki. Czuł, że Shey zaczynała wymykać się z jego uścisku, ale chciał mieć pewność, że faktycznie da radę utrzymać się na nogach, zanim z ulgą wyprostował się, dosięgając ręką własnego, zesztywniałego karku. Poruszył mocno wbitymi w skórę palcami, ale zanim zdążył rozmasować spięte mięśnie, zatrzymał się mrużąc powieki w niezrozumieniu, gdy jego spojrzenie kolejny raz skrzyżowało się ze srebrzystymi tęczówkami.
„Poszukaj karty.”
Ramiona Yakushimaru drgnęły przy krótkim, urwanym śmiechu, przy którym pokręcił głową w niemym niedowierzaniu. Tyle że wcale nie był zdziwiony, bo znał to spojrzenie i znał ten uśmiech aż za dobrze. I nie sposób było się powstrzymać od subtelnego uniesienia jednego z kącików ust w równie zadziornym półuśmiechu. Jeśli wcześniej jeszcze zastanawiał się, dlaczego w ogóle to robili – to znaczy powtarzali utarte schematy bez szansy na jakąkolwiek przyszłość – działo się to właśnie dla takich momentów. Dla błędów, których później nie żałował. Dla tego przyjemnego mrowienia w ciele – zwłaszcza na końcach spragnionych dotyku palców.
— Nie możesz kurwa po prostu grzecznie zaprosić mnie do środka? — w retorycznym pytaniu dźwięczała dobrze znana jej zgryźliwość. Oczywiście, że nie mogła. Tak byłoby mniej ciekawie. Wiedział to, dlatego miał zamiar podjąć się tego wyzwania.
Świeży zapach stał się intensywniejszy, gdy zamknął Amakasu w potrzasku, o który sama się prosiła. Wsparł przedramię o drzwi tuż nad jej głową, gdy nachylił się niżej – tym razem już nieobciążony dziewczęcym ramieniem; na własnych zasadach. Ciepły oddech osiadł na uchu, wprawiając w ruch kilka niesfornych kosmyków, które połaskotały skórę niemalże pieszczotliwie. Na własnym policzku czuł zimno tego drugiego, zanim zsunął usta ku gładkiej, szczupłej szyi. Słabe muśnięcie kontrastowało się z dłonią, która dużo pewniej i agresywniej zakradła się do jednej z tylnych kieszeni jeansów, wpraszając się jak do siebie. Pod opuszkami nie wyczuł karty, ale zacisnąwszy palce mocniej na jej pośladku i przyciągnąwszy jej biodra bliżej siebie, mógł przynajmniej udawać, że jeszcze czegokolwiek tam szukał. Teraz, zamiast karty wejściowej, na pewno dużo bardziej szukał bliskości, gdy otumaniony znajomym zapachem, złożył pierwszy wilgotny pocałunek na skórze, zahaczając o nią wpiętym w język kolczykiem. O ile wcześniej nie do końca poważnie traktował swoją obietnicę – wolał założyć, że coś może pójść nie tak – teraz znacznie trudniej było mu się wycofać. Jedynie miejsce, w którym się znajdowali, powstrzymywało go przed pochopnymi decyzjami, choć już teraz nie mógł odpuścić sobie zaczepnego przygryzienia dziewczęcej szyi, gdy palcami zakradał się do kolejnej kieszeni. To tam wyczuł cienki kawałek plastiku, ale nie chciał się odsuwać. Jeszcze nie. Kazał jej czekać przez kolejny pocałunek złożony na szyi, zęby drażniąco przesuwające się po jej gardle, krótkie muśnięcie wargami żuchwy, zanim wreszcie przysunął swoje usta do spragnionych ust Shey. Płytki oddech ślizgał się po ustach, jak obietnica wyczekiwanego gestu. W czarnych tęczówkach, przyglądających się jej spod przymrużonych powiek, zalśnił ożywiony błysk – jeden z tych łobuzerskich, przez które nie sposób było nie zauważyć, że knuł coś niedobrego. Białowłosa mogła poczuć, jak usta Yakushimaru wyginają się w uśmiechu, żłobiącym w policzkach płytkie wgłębienia, niepasujące do tego złośliwego wyrazu. Chociaż byli do bólu blisko, złączone ze sobą wargi chłopaka były jak dzieląca ich przepaść.
Na razie nie chciał, by przez nią przeskakiwała. Chciał, żeby nie mogła się doczekać, żeby to zrobić.
Odsunął się. Na razie na niewielką odległość kilku centymetrów – wystarczająco dużo, by móc spojrzeć jej w oczy. Już wcześniej mogła poczuć, jak jego ręka wyślizguje się z jej kieszeni, ciągnąc za sobą znalezisko. A teraz ta sama dłoń wślizgnęła się w pustą przestrzeń pomiędzy ich ciałami, a przytrzymywana w dwóch palcach karta znalazła się tuż przed nosem Amakasu.
— Znalazłem — zakomunikował jej wyraźnie zadowolony z siebie, jakby czystą przyjemność sprawiało mu to, że musiała przetrwać jeszcze drogę na górę w nieznośnym napięciu. — Nie chciałaś, żebym cię nosił, więc otwieraj — dodał uszczypliwie ze ścielącym się na języku rozbawieniem i zaczepił brzegiem przedmiotu o jej podbródek, czekając aż odbierze swoją własność. Tylko czy nadal chodziło o kartę?
Amakasu Shey and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
W pośpiechu przetarła wierzchem dłoni krew, która ciekła z nosa. Oddychała ciężej od biegu i skoków, które finalnie, pozwoliły jej - tymczasowo uniknąć pochwycenia. Wyjątkowo nie spodziewała się, że bardzo żywiołowa odmowa, skończy się szarpaniną, w której - chociaż adrenalina buzowała głośniej, niż słane kurwy, gdy oberwała po raz pierwszy. Miała doświadczenie, że nie każdemu podoba się jej pyskata natura, ale większość odpuszczała, pukając się w głowę i wyzywając ją od walniętych suk. Tradycyjnie, być może często z premedytacją, zwodziła "uroczym" wyglądem i drobną sylwetką, chociaż wściekle rude włosy, powinny być co najmniej gorącą podpowiedzią, jak bardzo pierwsze wrażenie mogło być zdradliwe.
Oparła drżące plecy o barierkę wiaduktu, siadając niżej na stopniu, przy jednym z przejść. Szczęśliwie (albo wręcz odwrotnie), w zasięgu wzroku nie dostrzegała nocnych przechodniów. Wiedziała jednak, ze obecność tych wyżej, dawała jej swoistą osłonę. Banda skurwysynów, aż takimi kretynami nie była, by atakować ją na widoku. Dziwiła się jednak upartej gonitwie. Być może, ale tylko być może przesadziła z wyzwiskami, ostro mieszając z błotem męską dumę największego chojraka. Nie wydawał się być idiotą, a mimo to, w obecności kumpli, przegięła. I wciąż nie żałowała.
Potrząsnęła głową, rozsypując potarganą burzę włosów. Odetchnęła płynniej, w końcu mając szansę by wysunąć telefon, który zdążył już raz wypaść jej z kieszeni. I tylko refleks pozwolił jej zgarnąć urządzenie, nim skończył pod kołami auta, albo butami cwaniaków. Pęknięcie na szybce nie obchodziło ją wiele, bo widmowe światło sygnalizowało ciągłą gotowość do działania. Nie wahała się, gdy na szybkim wybieraniu od razu kliknęła połączenie.
- Odbierze, odbierz, odbierz - szeptała do siebie i do telefonu, wsłuchując się w sygnał i pochylając się tak, by zasłonić blask wyświetlacza - Wiadukt Arasaka, boczne przejście z prawej. Yuu, mam kłopoty - rzuciła na wydechu, nie próbując tłumaczyć więcej. Chciała brzmieć pewnie, hardo, ale byłaby sama kretynką, gdyby uważała, że poradzi sobie sama - masz lokalizację - dodała i rozłączyła się gwałtownie, słysząc w oddali stłumione przekleństwo. Ton zdecydowanie rozpoznawała, a więc wciąż niedoszli adoratorzy, trafili na właściwy trop. Przypadkowo czy nie - nie miało znaczenia. Wsunęła telefon do przedniej kieszeni, prostując się i przywierając do ściany. Zdążyła wyprowadzić z równowagi całą trójkę, ale oprócz tego, ze sama oberwała z pięści, zdążyła jednego całkiem skutecznie potraktować bolesnym kopniakiem w najbardziej czułe dla chłopaka miejsce. Drugi skończył z brzydkim zadrapaniem przez nie tak gładki policzek. Pod paznokciami wciąż czuła zdarta skórę i drobiny roztartych juchą plam, znaczących wnętrze dłoni. Ale na samo wspomnienie zbyt łapczywych rąk, sięgających jej talii i pośladków, wywoływało w niej furię. Nie, żeby była cnotliwie zawstydzona. Zdarzały jej się przygody na jedną noc, często sama prowokowała, ale - nigdy na siłę. Tym bardziej, gdy tej siły próbowano użyć na niej. I nie był to Iwa. Gdyby dowiedział się, że ktoś jej dotknął, pewnie rzuciłby się sam. I sprawiłoby jej to dziką satysfakcję, ale skończyłoby się to jeszcze większą rozpierduchą, na którą sił ani czasu nie miała. Paskudnie zmęczona, tłumiąc kołaczący się na granicy przyznania strach sprawiał, że po prostu potrzebowała brata.
Zwinęła dłonie w pięści, gdy w polu widzenia dostrzegła kilka poruszających się postaci. Cofnęła się za załom, zerkając w międzyczasie za siebie, szukając - potencjalnej drogi ucieczki, albo - broni, która oprócz drobnych pięści, posłużą jej do walki, albo - sygnały, że nadchodziło wsparcie. Szurniecie nieco wyżej, kazało jej odchylić głowę, spoglądając w górę, gdzie mignął jej cień. Przygryzała rozciętą wargę, wypluwając finalnie mieszankę śliny i krwi.
- Pospiesz się - niemal burknęła, chwytając górnej poręczy i podciągając się wyżej, by wsunąć drobne ciało na idącą wzdłuż przejścia - metalowego wsparcia filaru.
@Hyeon Yuushin
And turned the pieces into horns
Don't say that I didn't warn you
Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.
Nagrywanie szło mu dzisiaj wyjątkowo sprawnie. Wskoczył na tak głębokie skupienie, że niemal nie robił przerw i rzadko kiedy widział potrzebę powtarzania fragmentu. I dopiero po dłuższym czasie zorientował się, że niczego nie pił w trakcie, w efekcie czego zaczynał odczuwać dokuczliwą suchość w gardle. Gderając pod nosem, zawlókł się do kuchni, żeby przygotować coś, co od razu przyniesie mu ulgę: herbata z mlekiem i miodem. Pracując głosem, zdążył do tej pory wynaleźć kilka skutecznych sposobów na problemy z gardłem, głównie dzięki pomocy internetu.
Do pokoju wkroczył z parującym kubkiem naparu w jednej ręce i słoikiem miodu w drugiej. Zasiadł ponownie przed komputerem i w ramach krótkiej przerwy na herbatę chciał pogrzebać za materiałem do następnego odcinka, ale właśnie w tamtym momencie jego telefon intensywnie zawibrował gdzieś za jego plecami, a w pokoju rozległa się muzyka. Znał tę muzykę. To dźwięk przeznaczony tylko dla Reimi. Biorąc pod uwagę późną porę i brak siostry w mieszkaniu, coś mogło się stać. Yuu natychmiast rzucił się w stronę sterty ubrań, spod której dobiegały odgłosy dzwonka, gorączkowo przerzucając swoje ciuchy. W którym momencie telefon się znalazł pod nimi?! Ah, chyba jak robił “porządek” na łóżku.
Nie zdążył nawet nic powiedzieć po odebraniu połączenia, bo słuchawkę od razu wypełnił głos Reimi.
— Już lecę — zdążył powiedzieć, zanim się rozłączył i ponownie zaczął przerzucać sterty ciuchów, tym razem w poszukiwaniu czegoś wygodnego i zapewniającego swobodę ruchów.
Kłopoty.
Zaklął pod nosem. Już wiedział, że ma wieczór z głowy. Oby tylko nie skończył się w szpitalu.
Nie był zły na Rei z powodu wpakowania się w kłopoty, raczej w duchu cieszył się, że zadzwoniła do niego po pomoc. Był całkowicie świadomy tego, że jej ognisty charakter prawdopodobnie zbyt często pakuje ją w niebezpieczne sytuacje, ale nigdy nie starał się nawet ją pod tym względem przytemperować. Sam również często ładował się w nieprzyjemne sytuacje przez swoje problemy z trzymaniem języka za zębami, wyszedłby więc na totalnego hipokrytę, gdyby punktował za to siostrę. O wiele bardziej wolał grać w jej drużynie i zwyczajnie pomóc jej wyplątać z tarapatów. Każdorazowo miał nadzieję, że mu się to uda.
Tak jak teraz.
Zgarnął z półki gaz pieprzowy w żelu, wrzucił telefon do kieszeni i w pośpiechu zamknął drzwi wejściowe. Po chwili już był w pełnym biegu, modląc się do wszystkich istniejących bóstw, by znalazł Rei zanim zrobią to ci, z którymi zadarła.
Nie wiedział, po jakim czasie znalazł się przy wiadukcie, ale gnał niemal na złamanie karku. Zatrzymał się na chwilę przed schodami w celu złapania oddechu i rozejrzał czujnie po okolicy. Nieliczni przechodnie znajdowali się na górze, bocznego wejścia ze swojej obecnej pozycji nie widział, ale do jego uszu nie dobiegały odgłosy walki, także istniała nadzieja. Uznał, że więcej zobaczy z góry, schodząc do przejścia po cichu po schodach, trzymając się cienia barierek.
— Rei? — zapytał szeptem, kiedy zauważył na filarze jakąś ciemną postać. W dalszym ciągu brakowało intruzów. — Mam gaz pieprzowy. Wolisz walczyć czy spierdalać? — zapytał, żeby się przekonać, na jakim poziomie wkurwienia znajdowała się siostra. Uciec był rozsądniej, gdyby chciała walczyć, to by znaczyło, że musieli mocno jej usiąść na nerwy. — Są w pobliżu? — dopytał jeszcze, zastanawiając się, czy to rozsądne schodzić zupełnie na dół, czy lepiej pomóc Rei wleźć na barierki.
@Hyeon Reimi
Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
W wyniku długiej stagnacji jednego z graczy wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Lewą dłoń zaciskam kurczowo na torbie, przechodząc przez kolejne ulice.
Z jednej strony tutaj mieszkam, z drugiej - powątpiewam we własną przynależność. Wzdycham głęboko, patrząc na to, jak przy wiadukcie ludzie poruszają się w określonym kierunku, zastanawiając zapewne nad kolejnymi błędnymi decyzjami, które pociągnęły ich na dno. Albo wcale tak się nie dzieje - po prostu brną przed siebie, nie mając innego wyjścia. Bo też i tak może być, kiedy to nie posiadam możliwości wtargnięcia do cudzego umysłu - wymyśloną rzeczywistość mogę kreować, ale czy ta zacznie funkcjonować w realnym świecie, jest wysoce wątpliwą kwestią i paskudną - niczym chłodne palce dotykające nagrzanej skóry.
Podobno cierpienie uszlachetnia. Podobno niesie ze sobą może nie tyle nauczkę, co doświadczenie, aby móc z powrotem odbić się od dna i powrócić do prawidłowego funkcjonowania. Nie wiem, czy jest to prawdą, ale wiem natomiast, iż cierpienie po prostu istnieje. Nie można go uniknąć, wszak wtedy byłoby zbyt dobrze; można je jedynie zaakceptować poprzez zaciśnięcie zębów i przejście dalej. Dlatego idę przed siebie, może nie z uniesioną głową, ale po to, aby przetrwać kolejny dzień, gdy blask powoli powstających do życia neonów uderza mnie prosto w oczy i stara odebrać wizję.
Ciała. Zaczepiające mnie, dziwne jednostki, które ignoruję. Schizofrenia? Może powinienem już sobie przyklepać wolne miejsce w szpitalu psychiatrycznym, gdy nie wiem, co się ze mną dzieje, a świat wydaje się mieć więcej kolorów, niż mógłbym się po nim spodziewać. Martwi mnie to, ale póki potrafię jakoś udawać, wszystko wydaje się być prawidłowe.
Nie mogę aż tak bardzo nad tym rozmyślać, chyba że naprawdę pragnę innego losu; zamiast tego skupiam się na tym, co mnie otacza. Nic dziwnego, iż od czasu do czasu wzrok ciemnych obrączek źrenic ląduje na twarzach kompletnie nieznanych mi osób, choć nie wymagają one absolutnie niczego. Po prostu przyglądam się im w zaciekawieniu, ale też i ciszy, gdy część mieszkańców Fukkatsu już jest wstawiona i chętna na dalsze harce ku uciesze własnego umysłu na niekorzyść ubolewającej wątroby. Szkoda tego organu, naprawdę.
Dziwne, bo mnie to aż tak nie kusi. Picie czy papierosy, brak uzależnień bywa zbawienny. Może na razie nie widzę powodu do świętowania, może kiedyś na pewno jakiś się znajdzie, ale ewidentnie nie teraz i nie w tej chwili. Za bardzo się na tym skupiam - na tyle za bardzo, iż nie zauważam, że przypadkiem wpadam na kogoś w akcie patrzenia w kompletnie inną stronę. Stawiam stopę niefortunnie, ciało uderza o te obce, a równowaga zostaje skutecznie zachwiana.
- Ach, przepraszam, niechcący... - prawie nawet nie utrzymuję kontaktu wzrokowego, a zamiast tego idę dalej z zamiarem dostania się na mieszkanie. Opuszkami palców ściskam pęk kluczy, upewniając się, iż ten na pewno jest na swoim miejscu i nigdzie nie uciekł, tudzież wypadł. W końcu szkoda by było nie dostać się do wynajmowanych, czterech ścian, prawda?
@Asami Kai
Nie musiał sprawdzać rozkładów pociągów czy autobusów by wiedzieć, że niczym o tej porze nie doturla się do własnego domu. Utkną w Fukkatsu. Nie czuł się tym jakkolwiek zmartwiony. Nie raz pojawiał się na zajęciach w tych samych ubraniach przesyconych barowym zapachem nieodpowiedzialności, młodości, zabawy. Zachichotał pod nosem sam siebie rozweselony jakąś niejasną myślą kiedy przeglądał nieodczytane wiadomości, a potem optymistycznie zaczął przeglądać kontakty na telefonie. Musiał załatwić sobie nocleg. Hotel nie wchodził w grę - to koszt. Przeglądał listę mniej lub bardziej znajomych imion i ksywek wysyłając wstępne wiadomości. Niektóre odpowiedzi przychodziły od razu niosąc wulgarną, lecz ciągle w jakiś sposób zabawną odmowę. Inne milczały.
Skupiony na ekranie, a nie na drodze przed sobą nieuchronnie szukał kolizji, która oczywiście nastąpiła.
- Luz... - mrukną z pewnym roztargnieniem, zatrzymując się zaraz potem by popaść w pewne oszołomienie. Przyglądał się plecom osoby na którą wpadł, a która po uprzejmym kontakcie właściwie zignorowała go i podążyła dalej przed siebie. Zmrużył powieki, a potem zalało go pewne entuzjastyczne przeczucie. Bez zawahania, naturalnie w kilku susach doskoczył do prawego boku chłopaka zarzucając mu towarzysko ramię na barkach. Dopiero gdy pochylił się by spojrzeć na jego twarz był pewien, że mu się nie wydawało
- Eiji! - zawtórował entuzjastycznie pozwalając sobie wyjątkowo niegrzecznie na bezwstydną bezpośredniość - Hej, hej, co to za oziębła postawa co...? Zrobiłem coś źle, że rozpoznajesz mnie za obcego? To trochę okrutne... - poskarżył się jak dziecko namawiające rodzica, że egzekwowana kara jest za surowa - Jeżeli się narzucałem za bardzo to wystarczyło powiedzieć słowo, a nie wyprowadzać się bez słowa i ignorować wiadomości, wiesz? A może złościsz się o pieniądze...? - sondował wykazując przyjacielską postawę. Nie wiedział czy chłopak faktycznie się wyprowadził, lecz nie ważne ile razy próbował go odwiedzać zza drzwi mieszkania nie wydobywał się żaden pomruk, w pracy się nie pojawiał, a wiadomości były ignorowane. Kai nie był nachalny. Po kilku próbach kontaktu uznał to za wolę nieba i żył dalej. Teraz jednak był w potrzebie i spotkał kogoś kto był skłonny rzucać mu koło ratunkowe - oczywiście uznał to ponownie za znak od Losu i postanowił brnąć w tę okazję!
@Umemiya Eiji