Mieszkanie nr 9
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Hattori Heizō

Pon 7 Lis - 18:51
Mieszkanie nr 9


Jak większość mieszkań na osiedlu przy ulicy Higashi, jest ono dość spore i dwupokojowe. Z niewielkiego przedsionka od razu wita nas całkiem przestrzenny salon połączony niewielkim z aneksem kuchennym. Obszerne okno balkonowe za dnia wpuszcza do pomieszczenia sporo światła. Znacznie mniej miejsca przeznaczono na sypialnię, w której poza łóżkiem, szafą i komodą na ubrania, znajduje się także niewielkie biurko. Łazienka została utrzymana w nowoczesnym stylu.
Dodatkowe: co rzuca się w oczy, to gdzieniegdzie porozwieszane w mieszkaniu amulety i papierowe zaklęcia ochronne; jedyną żywą rośliną w mieszkaniu jest bujna paprotka na parapecie w sypialni – doniczka, w której jest posadzona, jest nieznacznie ułamana i częściowo pęknięta; nad biurkiem zawieszona została tablica korkowa, poza zaklęciami ochronnymi, na pinezkę przypięto tam wyrwaną kartkę z notatnika z tajemniczym zapiskiem: 01.01.1111 - 09.09.9999. Uwagę przyciąga także zawieszona tam papierowa serwetka, na której zapisano numer telefonu z krzywym serduszkiem i krótką notatką.

Hattori Heizō

Hime Hayami ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Pon 7 Lis - 22:57
5 listopada 2036

Wraz z ostatnią wiadomością, którą wystukał na komunikatorze, ciężkie drzwi klatki schodowej otworzyły się z głośnym szczęknięciem zamka. Ta doskonała synchronizacja świadczyła już tylko o tym, że musiał opuścić mieszkanie wcześniej i kiedy bez skrupułów pogrywał na nerwach rozmówcy, właśnie pokonywał mozolnie kolejne stopnie w dół po schodach. Czarnowłosy z początku wystąpił przed próg zaledwie o jeden krok, chowając telefon do kieszeni i opierając przedramię o grubą szybę, jakby jeszcze rozważał powrót do środka. Brał pod uwagę, że Hime równie dobrze wcale na niego nie czekał. Przesłana lokalizacja nie pozostawiała żadnych wątpliwości, ale ostatnio przekonał się o tym, że Hayami miał talent do szybkiego przemieszczania się. Minutę temu mógł być tutaj, a za chwilę już gdzieś indziej. Hattori cudem powstrzymał się od zaskoczonego uniesienia brwi, jakby dziwiło go, że ciemnowłosy jednak stoi na spękanym chodniku pod jego blokiem.
    Nie, nie powstrzymał się – zapomniał, że powinien był to zrobić.
    Ile to już czasu? Kolejne dwa miesiące. Może o kilka dni dłużej. Chociaż jeszcze kilka dni wcześniej mignął mu gdzieś w tłumie, dopiero teraz miał okazję lepiej mu się przyjrzeć; na tyle, na ile pozwalały mu latarnie rozpraszające mrok listopadowego wieczoru. Tyle wystarczyło, by wychwycić, że nie był już cieniem człowieka, którego spotkał, gdy ten zaprosił go na rozmowę. Nie kulił się już niczym przestraszone zwierzę, a zamiast tego jeszcze parę minut temu szykował zamach cegłą na jego okno, jakby czuł się niezwyciężony. Wyglądał lepiej, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że nowy stan rzeczy mu służył. Nie było w tym nic złego – w końcu była to już ostatnia rzecz, którą ośmielił się od niego oczekiwać. Świadomość tego, że miał się dobrze, mimowolnie wzbudziła w nim uczucie spokoju, ale pod jego grubymi warstwami wciąż kryło się coś, co wciąż nie dawało mu spokoju. Szybko zrozumiał, że potrzebował więcej czasu, ale mimo tego nie wycofał się do środka. Oczywiście, że nie. Ciekawość – przynajmniej tak nazwał to uczucie — wzięła nad nim górę, bo miał przed sobą kogoś, kto wyglądał, jakby ułożył wszystkie elementy układanki na własną rękę; kogoś, komu n i c z e g o nie brakowało.
    Czego jeszcze tu szukał?
    Wypuścił gwałtownie powietrze ustami i ruszył się z miejsca, niewiele robiąc sobie z tego, że tkwienie tam o kilkanaście sekund za długo zdradziło jego niepewność co do sensu tej rozmowy. Hime i tak już wcześniej został uświadomiony w kwestii swojego ostatniego potknięcia. Heizō musiał natomiast kurczowo uczepić się tej myśli, zlepkiem retrospekcji przysłonić obraz człowieka, którego miał przed sobą. Kogoś, kto jeszcze parę minut temu był w stanie sprawić, że kilka głupkowatych wiadomości wystarczyło, by przez jego twarz przemknął ledwo widoczny cień rozbawienia. Musiał uczepić się tej kretyńskiej ucieczki, bo była bezpieczną myślą – przypominała mu o tym, że rzeczywiście wszystko było już za nimi. Koniec. Tak po prostu. Właściwie zdążyłby to przetrawić, gdyby nie…
    — Nie umiesz sobie odpuścić, co? — spytał niejednoznacznie, zatrzymując się nieopodal Hayamiego. Twarzą w twarz. Pytanie mogło dotyczyć zarówno natury mężczyzny, który wyraźnie nie wiedział, kiedy zejść ze sceny, jak i tych nachalnie wysyłanych wiadomości, kiedy Hattori najzwyczajniej w świecie zapragnął go ignorować. A może chodziło tu o sam fakt, że po tym wszystkim, jakby nigdy nic uznał, że mimo wcześniejszego unikania go w jakże ostentacyjny sposób, dobrym pomysłem będzie dobić się ciężkim młotem do stawianego przez bruneta muru. I po co? Dla własnej satysfakcji?
    Posunąłby się o krok za daleko, gdyby choć na chwilę przez myśl przeszło mu to, że nie potrafił odpuścić sobie właśnie jego. Umysł miał wolny od podobnych urojeń, dlatego spoglądając prosto w dobrze znane mu oczy, starał się dać do zrozumienia, że liczył na szeroką gamę konkretów. Jego spojrzenia potrafiły być zresztą bardzo wymowne – szczególnie wtedy, gdy w rzeczowy sposób unosił jedną z brwi, jakby był to jeden z mechanizmów zapędzających innych w pułapkę bez wyjścia.
    Czekał.

@Hime Hayami
Hattori Heizō

Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.

Hime Hayami

Czw 10 Lis - 3:26
Nie potrafił odpuścić. Nie znał czegoś takiego jak daj spokój, to nie ma sensu. Nie przemawiały do niego żadne formy argumentów, że nie wypada, że naprawdę, finalnie, powinien sobie darować takie szczeniackie zachowania. Nie.
Nie ma opcji.
Przecież mieli rozmawiać, prawda? Jak dorośli, dojrzali ludzie. Obiecał mu dwa miesiące wcześniej, że się odezwie, dziś nadszedł ten dzień! To, że spowodowane to było wyrzutami względem tego zgrabnego spierdalania na balu - to inna kwestia. Przecież i tak by się odezwał.
A szczerze chciał to zrobić wcześniej. Nic nie zmieniło się w kwestii tego, jak Heizo był, jest i będzie dla niego ważny. Nie zmienił tego Yoshida, który pojawił się tak nagle, nie zmieniło lepsze samopoczucie szanownego pana tatuażysty. Po mężczyźnie nadal pozostała dziura w sercu, duża i piekąca, boleśnie przypominająca o swoim istnieniu za każdym razem, gdy zamyślił się na zbyt długo. Gdy z automatu chciał wyciągnąć telefon i wysłać mu głupi filmik, spytać co robi, podenerwować i poprzeszkadzać.
Tak jak dzisiaj.
Fala smsów, która wypłynęła spod jego palców fakt faktem mogła być jedynie głupią formą zaczepki. Nie planował, że kilka godzin po wysłaniu pierwszej wiadomości będzie stał pod drzwiami bloku. Nie przemyślał tego. Może faktycznie chciał spierdolić, uderzony w twarz realizacją tego, co właśnie uczynił, ale stał w miejscu, czekał, aż ten wyłoni się z ciemnicy klatki schodowej i staną twarzą w twarz.
Faktycznie, tak też uczynił, szybciej, niż Hayami mógł się tego spodziewać.
Przełknął ciężko ślinę, gdy w końcu go zobaczył. Czuł się tak pewny, silny tego, co chciał zrobić do momentu, gdy nie byli obok. Zawsze tak było. Kozak w necie...
Wypuścił zdenerwowany powietrze nosem. Skup się, do cholery, przecież tego chciałeś? Możliwe, że wyglądał lepiej, nie było to nad wyraz trudne w kontraście tego, w jakim ostatnio był stanie. Nie to co teraz - zadbany, ubrany jak należało, owinięty grubym, wzorzystym szalikiem, spod którego wystawał zaróżowiony od zimna nos i policzki, kilka ciemnych kosmyków i te wielkie oczy. Uniósł przy tym jeszcze brwi, potęgując tylko wrażenie typowo zwierzęcego zagubienia. Jak jeleń w starciu ze światłem nadciągającego auta.
Napięcie zeszło w końcu z ramion, bojowe nastawienie odeszło gdzieś w siną dal. Objął się ramionami, w końcu odwracając spojrzenie. Musiał się skupić, ten zbyt prędko wyłonił się z budynku, by Hime w ogóle był w stanie przemyśleć to, co dokładnie zamierzał mu powiedzieć. Do tego dochodziła kwestia ostatniego ich... cóż. Spotkania.
Najwyraźniej — kątem oka zlustrował jego postawę, na zaledwie ułamek sekundy, po której znów uciekł gdzieś w bok. Nerwowo poruszył nogą, zagryzł usta.
Obiecałem, że się odezwę, tak? Więc... jestem — odchylił głowę, jakoby szukając odpowiedzi gdzieś w otchłani ciemnego nieba. Nie było jej tam. Szokujące — Wiem, że zjebałem. Wtedy na balu. Ale... ale ja ci to wyjaśnię, serio. To nie tak, że... że chciałem cię unikać. Nie wiedziałem jak zareagować, nie przygotowałem się na to, nie wiem, kurwa, nie przemyślałem tego. A potem... potem już z każdą chwilą tylko trudniej było mi podejść — sięgnął, by w zestresowanym geście odgarnąć włosy opadające na czoło. Rozejrzał się na boki, szukając jakiegoś bardziej dogodnego miejsca. Nie będą przecież tak stać, prawda? A i zmiana położenia dałaby mu jeszcze dodatkowe kilka sekund, by dokładnie się nad tym wszystkim zastanowić — Możemy.. możemy gdzieś usiąść? Nie wiem, na ławce, cokolwiek.


Mieszkanie nr 9 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Czw 10 Lis - 18:37
Gruby szal dookoła szyi, zaczerwieniona skóra twarzy, wielkie oczy o niewinnym spojrzeniu – kiedyś trudno było mu uwierzyć, że ktoś taki, jak Hime był w stanie wyrządzić aż tyle szkód. Gdyby od samego początku zdawał sobie sprawę, że któregoś dnia wyrwie mu serce i będzie bawić się nim, jak nic nie wartą zdobyczą, podjąłby w swoim życiu inne decyzje. Ominąłby salon tatuażu, a jeśli nie, przynajmniej zignorowałby kontaktowanie się z nim poprzez prywatny numer telefonu. Może nie do końca chciałby rezygnować z ich wspólnych chwil, ale od samego początku założyłby, że będzie to jedynie coś przelotnego. Postawiłby na piedestale prymitywne potrzeby; szukał jedynie dobrej zabawy i ulotnej chwili zapomnienia. Może wtedy przynajmniej pod jego żebrami wszystko byłoby w porządku. Gdyby tak było, może w tym momencie nie przesuwałby ledwo widocznie spojrzeniem od jednego lśniącego oka do drugiego, nie zaczepiałby nim o nos i linię szalika, który przysłonił jego usta, jakby do tej pory chciał doszukać się odpowiedzi, dlaczego tak musiało być.
    Może.
    Czas nie działał na jego korzyść. Nie dawał się magicznie cofnąć, nie dając Hattoriemu większego wyboru, jak tylko znosić to uporczywe i – jak sądził – bezcelowe rozdrapywanie stopniowo gojącej się rany. Trudno powiedzieć, kto z nich czuł się bardziej niekomfortowo. Zauważał nerwowe gesty Hayamiego i na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak, jakby to Heizō wprowadzał zamęt do tego spotkania. Przez chwilę przeszło mu nawet przez myśl, że być może powinien popłynąć z prądem natłoku wysłanych do niego wiadomości. Zasmakowałby tym samym jakiejś cząstki tego, co było dawniej, ale w ostatecznym rozrachunku zamiótłby wszystkie śmieci pod dywan. W końcu zabrakłoby na nie miejsca.
    „Obiecałem, że się odezwę, tak? Więc... jestem.”
    Czarnowłosy nie sądził, że tamte obietnice miały jeszcze jakiekolwiek znaczenie, ale nie przerywał mu, mając nadzieję, że koniec końców miał jakiś ważny powód, dla którego sprawy potoczyły się takim torem.
    — Akurat teraz? — spytał, jednocześnie kiwając nieznacznie głową, jakby w geście niemego zrozumienia. Ciąg przyczynowo skutkowy bynajmniej nie umknął jego uwadze, a przeczucie, że gdyby nie bal, możliwe, że nie doszłoby do żadnej konfrontacji. Nigdy. Pójście tam już od samego początku wydawało mu się złym pomysłem. Teraz jedynie utwierdził się w tym przekonaniu.
    Musiał ugryźć się w język, żeby nie wyrzucić z siebie o kilku słów za dużo, gdy wysłuchiwał niejasnych wywodów mężczyzny. Mimo tego wszystkiego, mimo tego cholernego paznokcia, który niby to subtelnie zadrapywał ten pierdolony strup, chciał dać mu szansę. Sam nie wiedział dlaczego. Już chyba sam jego widok działał, jak niewidzialny hamulec, choć nie wiadomo ile pociągnięć miał jeszcze wytrzymać.
    — W porządku. Wyjaśnij mi, w jaki sposób ucieczka była lepszą reakcją od… sam nie wiem. Czegokolwiek innego niż ta cała szopka? Nie musiałeś nawet podchodzić. Nie miałem w planach psuć ci zabawy, Hime — wzruszył ramionami. Nie potrzebował trzystu punktów IQ, by domyślić się, że nie spędzał tego wieczoru sam.
    Niedbałym gestem otwartej dłoni wskazał pobliską, obdrapaną ławkę. Niska temperatura zaczynała mu nieco doskwierać, przez co naciągnął rękawy bluzy na ręce. Nie był przygotowany na to, że w ogóle będzie im dane odbyć tę rozmowę, więc narzucił na siebie to, co akurat mu się nawinęło. Teraz jednak nie zamierzał wracać się z powrotem do mieszkania dla własnej wygody. Odczekał aż Hime zajmie na niej miejsce, by samemu usadowić się obok, pozostawiając pomiędzy nimi wymowną, ale i zrozumiałą przestrzeń.
Hattori Heizō
Hime Hayami

Pią 11 Lis - 14:16
Nie odezwał się, z początku, musiał przetrawić jego słowa rozpływające się zimnym dreszczem po ramionach, jakby znowu zrzucił mu na głowę kubeł lodowatej wody. Każde słowo, jak szpilka, z chirurgiczną precyzją wbijały się w napięte mięśnie, by te stężały jeszcze mocniej. Zacisnął usta z cienką linię, powietrze uciekło nosem w rytm świstu listopadowego wiatru. Palce zacisnął na ramionach, obejmując się ciasno, gdy przeszedł powolnym krokiem w stronę ławki. Ułamek sekundy, zaledwie, tyle minęło, zanim nie trafił tyłkiem na zimne drewno, dolną wargę  nerwowo miętoląc w zębach. Wiedział, jeszcze kilka chwil wcześniej, co chciał powiedzieć. Wyjaśnić, szczerze i prawdziwie co się stało, dlaczego podjął taką, a nie inną decyzję. Wiedział, że była błędna, głupi nie jest, ale marzył, by choć na moment Heizo mógł postawić się na jego miejscu i zrozumieć, że nie zrobił tego po to, by go zranić. Odwrotność tego była jego jedyną motywacją.
Jasne spojrzenie znów uniósł ku niebu, szukając na zachmurzonym sklepieniu odpowiedzi na wszystkie życiowe zagwozdki. Jakoby to, w jakiej kolejności układały się gwiazdy, gdzie łączyły się, płynąc po ciemnym oceanie, miałoby ułożyć się w obraz tego, co uczynić powinien. Wskazać, jak marynarzom na środku morza drogę do domu, jak pieprzony Odyseusz prowadzony za dłoń przez przeznaczenie. Do domu. Do celu.
Wdech, wydech. Wdech, wydech.
Stwierdziłem, że... lepiej uciec. Nie wiem dlaczego. Pierwsza reakcja, odruch bezwarunkowy. Nie... nie byłem przygotowany na to, że cię tam zobaczę — mruknął cicho, w końcu, po dłuższej przerwie, gdy ta zawisła między nimi jak napięty sznureczek, przewiązany każdym końcem na ich szyjach — Może się przestraszyłem. Przepraszam — brzmiał szczerze, choć nie potrafił na niego spojrzeć. Heizo powinien się już chyba nauczyć, że kontakt wzrokowy nie był wyznacznikiem jego intencji. Może to nawet lepiej? Nie próbowałby go przekonać tym skruszonym spojrzeniem.
Nie byłem sam. Nie wiedziałbym nawet jak Cię przedstawić. On jest... zaborczy. Bardzo. Nie chciałem Ci robić problemów. Też miałeś towarzystwo, i- — zaciął się, by przełknąć ślinę, gdy w gardło zakuła suchota. Paznokcie wbił w zaciśnięte dłonie, zostawiając gorące, czerwone szramy, rozpalone podobnie do skóry przy skroniach — Żałuję, że tak wyszło.
Przez ciszę wieczoru przebiło się, jak strzała, kilka dźwięków okolicznego życia. Krzyki, śmiech, szczekanie bezpańskiego psa. Serce nawalające gdzieś przy żebrach, boleśnie obijając się o ich skraj. Jak w klatce, znów próbowało uciec tam, gdzie bezpiecznie.
Ale... mam nadzieję, że chociaż... chociaż w miarę miło spędziłeś wieczór.


Mieszkanie nr 9 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami
Hattori Heizō

Sob 12 Lis - 12:25
Nie poganiał go. Nie naciskał. Wsłuchiwał się w głębsze oddechy Hayamiego, jakby pozostałe dźwięki otoczenia nie miały teraz żadnego znaczenia. Gdyby ostatecznie ciemnowłosy wybrał milczenie, prawdopodobnie zaakceptowałby je z poczuciem, że tylko tracili czas na sklejanie czegoś, czego nawet nie było sensu ratować. Może. Chyba. Hattori sam już nie był pewien, jaki to wszystko miało cel. W swoich rękach trzymał same proste rozwiązania, mając świadomość, że wystarczyło naprawdę niewiele, by raz na zawsze ukrócić wszystkie wahania i wszystkie wątpliwości Hime. Kilka gorzkich słów wyplutych prosto w twarz, by dać mężczyźnie faktyczny powód do omijania go szerokim łukiem.
    W tym milczeniu, które zapadło pomiędzy nimi, zastanawiał się, czy to nie takiej rozmowy potrzebowali. Nie przygniatał już Hime swoim ciężkim spojrzeniem, a zamiast tego ze skrzyżowanymi ramionami, by łatwiej było mu znieść chłód listopadowego wieczoru, wpatrywał się znajomą, osiedlową scenerię. Kiedyś często przesiadywał na tej ławce, ale nigdy wcześniej nie musiał znosić towarzystwa tylu natrętnych myśli. Trudno było sobie wyobrazić to, co działo się wewnątrz niego, gdy na zewnątrz tkwił w tej swojej niby niewzruszonej postawie. Plecy luźno wparte o oparcie ławki, pogrążony w spokoju wyraz twarzy – wyglądał jak ktoś, kto od początku był przygotowany na tę rozmowę. Ktoś, kto jako jedyny wiedział, co powinni zrobić w tej sytuacji.
    Niekończąca się gra pozorów.
    Wydawało mu się, że miał w swojej głowie dokonały plan B, ale każda myśl o nim wywoływała ścisk w gardle. Heizō nie musiał się odzywać, by już mieć świadomość, że były to rzeczy, których za nic nie wypowiedziałby na głos, nawet jeśli potrzebowali ich w tej chwili. Potrzebowali tego, by kazał mu po prostu wypierdalać; żeby powiedział, że nie chce go znać. Że przez ten czas jednak dotarło do niego, że wcale mu nie zależało. Tylko że wszystkie te słowa byłby jedynie kłamliwym scenariuszem, który układał sobie w głowie, gdy sam też korzystał z okazji na chwilę zastanowienia.
    „Może się przestraszyłem. Przepraszam.”
    Jakby kiedykolwiek dał mu powód do tego, żeby się go bać.
    Hattori oderwał wzrok od poruszającej się gdzieś w oddali sylwetki, by spojrzeć kątem oka na Hayamiego. To jasne, że w ogóle tego nie kupował, ale chyba nie miał już siły na kwestionowanie motywów Hime. Zresztą cała ta sytuacja była aż nadto skomplikowana. Na pewno było mu lżej z tym, że do samego końca nie wiedział, jak duże były te komplikacje.
    „On jest… zaborczy. Bardzo.”
    Tym razem już nie tylko spoglądał na niego z ukosa, ale zwrócił nieznacznie twarz ku mężczyźnie, jakby z całej tej wypowiedzi akurat to miało największe znaczenie. Zaborczy. Od jakiej strony nie próbowano by ugryźć tego krótkiego określenia, trudno było przypisać mu pozytywny wydźwięk, ale jakiś element całej tej rozpierdolonej układanki, na pewno wskoczył na swoje miejsce.
    — Zaborczy? — powtórzył to słowo, mieląc je we własnych ustach, jakby nie do końca wiedział, co dokładnie miał na myśli. Nie chciał oceniać pochopnie kogoś, kogo w życiu nie widział na oczy, ale sugerowanie, że przedstawienie go mogłoby spowodować jakiekolwiek problemy, niekoniecznie go uszczęśliwiało. W co on się, do jasnej cholery, pakował? — Czekaj- — polecił, nie zamierzając komentować ani swojego towarzystwa na balu, ani tego, jak spędził ten wieczór. Można było się spodziewać, że nie była to najlepsza impreza w jego życiu.
    Na razie łączył fakty.
    — Wiedziałeś od samego początku, z kim masz do czynienia. Teraz mówisz mi, że jakakolwiek forma znajomości ze mną to jakiś cholerny problem. I co? Wydaje ci się, że spotykanie się ze mną tutaj mniej komplikuje sprawy? — zatrzymał się i odetchnął głębiej, bo gdzieś wewnątrz już zaczynała gryźć go świadomość tego, że wcześniejsza oferta musiała być już nieważna. — Jak ty to wszystko w ogóle widzisz? Wie, że tu jesteś czy teraz w imię przyjaźni będziemy widywać się po kryjomu? — parsknął sucho pod nosem, kręcąc głową w niemym niedowierzaniu. Znów zawiesił wzrok gdzieś indziej, tym razem na grubym pęknięciu w betonowym chodniku. — Myślę, że ostatnio wyraziłeś się wystarczająco jasno, by wiedzieć, że nie masz przecież nic do ukrycia. Miałeś na siebie uważać, a nie ściągać sobie na łeb kolejne idiotyczne problemy. Tylko tyle.
    Mógł pochopnie interpretować ciąg przyszłych zdarzeń, ale chowanie się i ucieczki były o tyle nienaturalnym zachowaniem, że przyciągały uwagę znacznie bardziej niż neutralne zachowanie. Gdyby był na jego miejscu… wiedziałby, że coś definitywnie było nie tak. Z własnej perspektywy zaczynał odnosić wrażenie, że Hime dla własnego spokoju ducha zwyczajnie się nad nim litował, a to było znacznie gorsze niż pozostawienie go samemu sobie, by ułożył sobie wszystko po swojemu. Skutecznie.
    Zacisnął palce w pięści, mnąc w nich miękki materiał bluzy.
Hattori Heizō

Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.

Hime Hayami

Sob 12 Lis - 16:54
Czerwona nitka, która owijała ich szyje, napięła się niebezpiecznie, gdy Heizo w końcu się odezwał. Odsuwał się od niego, bo i choć cały czas siedział tuż obok, każdym kolejnym słowem odpychał od siebie Hime, przypierał do ściany i sam za te linkę ciągnął, by ta zacisnęła się, obejmując wąska grdykę. Odetchnął ciężej, próbując złapać do płuc choć trochę powietrza, choć przełyk zacisnął się boleśnie. Zdusiło go. Coś zapadło się w brzuchu, jakby dziura w sercu rozrosła się i zgarnęła jeszcze większe żniwo.
Miałeś być silny. Spróbuj.
Mówił szczerze, choć i to chyba na niewiele się zdało. Plątał się w zeznaniach nie dlatego, że próbował je jakkolwiek nagiąć - sam nie był w stanie pojąć swojego zachowania, stąd i to podobne przerażonej łani spojrzenie. W oczach odbijało się światło pobliskiej lampy, rozświetlające rosnący za źrenicami stres, pulsujący jak z każdą sekundą przyspieszające bicie serca. Kolejny głęboki oddech.
Naprawdę nie chciał, żeby tak to wyglądało. Tak źle, bez żadnej nadziei na to, że cokolwiek się poprawi. Tylko pytanie, może i ważniejsze, na czym mu dokładnie zależało?
N-nie, to nie tak, bogowie, to tak źle brzmi — wytchnął z siebie pierwszy zlepek myśli, gdy te bez kontroli spłynęły po języku. Spojrzał na niego przy tym, jakoby w ogóle w szoku, że ten tak to odebrał.
Chujowy z niego rozmówca. Choć Hime intencje miał inne, a praktycznie zawsze źle dobrane słowa wywijały je na drugą stronę. Jak w krzywym zwierciadle, przez którego szklaną powłokę nie mógł się przebić.
Zaciął się na moment, lepiej, bo mógł zastanowić się dokładnie co odpowiedzieć.  W głowie drżała pustka, tylko w tej otwartej przestrzeni odbijała się od ścian jak gumowa piłeczka jedna myśl, jedyna rzecz, która zmotywowała go do tego, żeby tu w ogóle przyjść. Kłująca potrzeba Heizo obok. Tak cholernie samolubna, na tyle mocna, że nawet nie potrafił z nią walczyć.
— To nie jest problem — nosem uleciało powietrze, jak z balonika, gdy oczy ponownie przeniósł na dłonie. Musiał się skupić. Próbował, szczerze. Powieki pokryły oczy, gdy przymknął je na kilka chwil.
Byłem cholernie zestresowany tym balem. Tym, że byłem tam z nim. I...i wiem, że mnie to nie usprawiedliwia, ale może choć trochę tłumaczy moje zachowanie — odchylił się w ławce, plecami przykleił do oparcia, gdy dłonie w nerwowym geście sięgnęły kieszeni, by wyciągnąć z niej fajki. To dopiero pierwsza w trakcie tej, jak to się zapowiadało, ciężkiej rozmowy.
Krótkie kliknięcie zapalniczki. Zaciągnął się do płuc dymem, ten wypełnił je tak samo jak i głowę, by szalejące w niej myśli rozespały się i pozwoliły ułożyć.
Nie byłem gotowy na rozmowę z tobą. Nie chciałem tego robić tak nagle, bez... Bez nie wiem. Przemyślenia tego wszystkiego. Obiecałem, że się odezwę. I chujowo to wygląda, bo zrobiłem to dopiero po tym... I. Uh. Tego ci nie wyjaśnię. Może faktycznie mnie to zmotywowało, żeby zrobić to szybciej — kolejny buch, gesty i biały na tle czarnego nieba.
Nie robię tego w tajemnicy. Nadal...nadal chciałabym pracować nad tym, żebyśmy się mogli przyjaźnić. Jeśli i ty byś tego chciał — obejrzał się w końcu na niego, prosto w oczy, tak samo piękne jak zawsze. Jasne jak gwiazdki na sklepieniu nad ich głowami, gdziekolwiek by nie były, zakryte falą szarych chmur —Żałuję, że powiedziałem ostatnio kilka rzeczy. Że... Że nie byłem w stanie cię pokochać, bo nie jest to prawda.  Wiem tylko, że nie zasługiwałem na to samo. Bo nie potrafiłbym kochać tylko ciebie — zagryzł lekko usta, zamykając za nimi to, co może chciałby powiedzieć. Nie powinien. Nie chciał bardziej mieszać tego, co mogło się nim jeszcze kotłować. Tylko ta głupia łza, która zalęgła się gdzieś w kąciku oka mogła być wyrazem tego, co szalało w nim. Ogromnych wyrzutów sumienia, walczących nieustannie z tym, czego chciało serce. Czego potrzebowało, jak płuca powietrza. Spojrzenie rozbłysło od napływającego do niego żalu, gdy znów na niego spojrzał.
Nie chcę cię krzywdzić. Wiem, że już to zrobiłem, ale nie chcę więcej. I dlatego przepraszam. I...i jeśli nie chcesz mnie więcej widzieć, to zrozumiem. Nie chcę tego, ale zrozumiem — gula w gardle zablokowała na chwilę przełyk, do tego stopnia, że zdusiła też w nim dźwięk. Rozedrgany oddech nie pomógł, tak panicznie wciągnięty nosem. Próbował, szczerze, mówić składnie, lecz w wizji tego, jak bardzo jego słowa mogły nie mieć znaczenia, słabł. Miał ochotę zsunąć się po ławce i zniknąć w szparach betonowego chodnika.
Może nie da się już tego naprawić. Ale chcę to usłyszeć od Ciebie — słowa wybiegły na zimne, listopadowe powietrze, gnając gdzie tylko poniósł je wiatr. Może i wcale nie do Heizo. Zdawać by się mogło, że cokolwiek teraz powie, nikło na tle poprzednich błędów.


Mieszkanie nr 9 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Nie 13 Lis - 16:22
(…) to tak źle brzmi. Nie zaprzeczył. Ba, wzruszeniem ramion tylko potwierdził, że tak właśnie było. Źle. Nie oczekiwał jednak, że Hime będzie w stanie jakkolwiek postawić się w jego sytuacji, tak samo jak Hattori nie rozumiał jego punktu widzenia. Nie rozumiał narastającego strachu, od którego gęstniała atmosfera – nawet chłodne powietrze nie było w stanie uratować od tego ich dwójki. A przecież to nie Hayami był tym, który powinien bać się tej rozmowy. Z ich dwójki to nie on musiał godzić się ze stratą, a nawet jeśli – w odczuciu czarnowłosego była raczej niewielka. Słowa wypowiedziane podczas ich ostatniej rozmowy do teraz potrafiły dudnić mu głowie, gdy znów uciekał myślami w niedaleką przeszłość. Może niesłusznie przerabiał je wiele razy i może za każdym razem dochodził do błędnych wniosków, ale już nawet nie chciał pytać, co miał wtedy na myśli.
    Wyszło jak wyszło.
    Ktoś inny na jego miejscu nie chciałby słuchać już żadnych wyjaśnień.
    „Bo nie potrafiłbym kochać tylko ciebie.”
    Momentami chciał być kimś innym.
    Ile jeszcze razy miał to usłyszeć? Wystarczyło, że Heizō podświadomie zdawał sobie z tego sprawę, ale wypowiadanie tych słów na głos przypominało uparte poruszanie wbitym w niego szpikulcem, jakby niewystarczające było to, że już tam tkwił. Gdyby nie to, być może zrozumiałby, że za tymi słowami wciąż kryło się wyznanie. A nawet jeśli zdawał sobie z niego sprawę, nie miało to żadnego znaczenia, bo nie widział w tym problemu, gdy w grę wchodziła inna osoba.
    Było jeszcze coś. Coś, czego szczerze nienawidził.
    — Nie zasługiwałeś? Zawsze zastanawiałem się, czy rzucanie tej karty przetargowej jakoś ułatwia wszystkim życie. Dodaj jeszcze, że zasługuję na kogoś lepszego, może poczuję się szczęśliwszy z wiarą, że może faktycznie świat ma dla mnie jakąś niespodziankę — rzucił. Nie obyło się bez wibrującej nuty sarkazmu, która wkradła się w ton jego głosu. Nie spodziewał się, że ze wszystkich argumentów, jakie tylko mogły się trafić, wybierze akurat ten najprostszy ze wszystkich. Ten, o którym nawet nie mógł decydować sam, po tym, gdy przez długie miesiące żył z tą cholerną świadomością, że czerpał garściami z tego, na co nie zasługiwał. Wszedł z butami przez otwarte drzwi, gnieżdżąc się w środku, jak jakiś cholerny pasożyt, by pozostawić po sobie ślady obecności, których już nie dało się zatrzeć ściereczką z napisem „Nie zasługiwałem na to samo”.
    Ale sam go tam wpuścił. Nie chciał tego żałować.
    Pierdol się, Hime.
    — Więc na co zasługiwałeś i dlaczego sam o tym decydujesz? — spytał mimowolnie. Szczerze chciał wiedzieć, jak wyglądało to uczucie i czy różniło się od tego, o czym właśnie pomyślał. Próbując ułożyć sobie to wszystko w głowie, natrafiał jedynie na to, co w ogóle się w niej nie mieściło. Chyba nie chciał powiedzieć, że zasługiwał na to, by zostawił go na dobrych kilka lat i wrócił, stwierdzając, że tak już po prostu wyszło? Przez moment przyglądał mu się badawczo, jakby usiłował na własną rękę prześwietlić jego myśli; w zasmuconym wyrazie twarzy doszukać się oznak tego, że faktycznie miał do czynienia z kimś o wyjątkowo niskim poczuciu własnej wartości. Kogoś, komu wydawało się, że miłość to pasmo jednego wielkiego nieporozumienia, przez które cierpisz przez lata.
    Nie chciał tego zobaczyć.
    „Ale chcę to usłyszeć od ciebie.”
    Opuścił wzrok na tlącego się w dłoni mężczyzny papierosa. Przez moment przyglądał mu się nieobecnym spojrzeniem. Liczył na spokojny wieczór, a po ostatnim balu już nawet nie miał nadziei na to, że jeszcze kiedykolwiek się spotkają. Mozolnie zaczął składać na nowo fundamenty niestabilnego domku z kart, by kierowany niewyjaśnionymi potrzebami Hayami znów je rozdeptał. Gdyby nie to, w końcu na pewno wszystko by sobie poukładał. Kiedyś, ale na pewno. Może nawet szybciej niż za pierwszym czy drugim razem, bo trening czyni mistrza. Wyciągnął rękę w jego stronę, a chłodny dotyk ledwo musnął wierzch palców Hime, jakby od samego początku był niezamierzony. Trudno jednak było go uniknąć, gdy bez ostrzeżenia wysunął szluga z jego wątłego uścisku. Nawet cofnąwszy rękę, brunet wciąż czuł przyjemne, elektryzujące uczucie na opuszkach palców. Przypominało mu o tym, że miał przed sobą naprawdę długą drogę. Tak samo, jak wciągnięty do płuc dym, gdy znów spoglądał w przestrzeń, przypomniał mu o tym, jak bardzo nienawidził fajek. Mimo tego zaciągnął się machem tak, jakby i tak już kiedyś tego próbował.
    — Zamknij się na chwilę — wymruczał pod nosem, nawet jeśli już wcześniej pomiędzy nimi już zapanowało uciążliwe milczenie. Wolał uprzedzić, że był to jeden z tych momentów, podczas których potrzebował absolutnej ciszy, szczególnie że nigdy nie przepadał za impulsywnym wypluwaniem z siebie słów, gdy faktyczną sztuką było panowanie nad nimi. Pochylił się do przodu, wspierając łokcie o kolana i obrócił papieros tak, by w ciszy przyglądać się rozżarzonej końcówce, jakby w tym widoku było coś uspokajającego. Nie zaciągnął się już więcej.
    Był zły, bo chciał wydrzeć z niego słowa, które już wcześniej krążyły mu po głowie. Podpalił lont, a ogień zaciekle pożerał go, chcąc zbliżyć się do niebezpiecznej bomby. Czemu w ogóle próbował go ugasić? Sam nie wiedział. Może zwyczajnie nie lubił prostych rozwiązań.
    „Wiesz, nie zasługuję, żeby być twoim przyjacielem.”
    Musiał to przetrawić.
    Popiół papierosa ułamał się, prósząc mu palce. Dopiero wtedy poruszył się, strząsając go na ziemię. Resztkę skradzionego papierosa ugasił o brzeg ławki i wrzucił niedopałek do pobliskiego kosza. Nie przyszło mu nawet na myśl, żeby oddać go właścicielowi. Hattori zawsze był przeciwny temu, żeby palił, choć może to też było problemem.
    — Nie chcę o tym decydować — przyznał wreszcie, na nowo prostując się, by przylgnąć plecami do oparcia. Naciągnął na tors poły bluzy. — Jak kurwa nikt inny powinieneś wiedzieć, że chcę cię widzieć. Nie powiem, że nie. Ale czy da się to naprawić? Nie wiem — dodał zaraz. Jego głos był już wyczuwalnie spokojniejszy, chociaż wypowiadając te słowa, nie patrzył na Hayamiego. Jego widok zburzyłby budowaną przez minuty neutralność. Przynajmniej teraz, gdy musiał to jakoś posklejać. — Czy chcę spróbować? Może. Nie mogę powiedzieć, że do końca wierzę ci, że aktualnie wszystko jest na swoim miejscu. Dałeś mi ku temu powody. Jeśli dowiem się albo po prostu zauważę, że masz z tego tytułu jakiś problem, nie będę się nad niczym zastanawiał. Nie chcę w tym uczestniczyć, jasne?
Hattori Heizō

Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.

Hime Hayami

Nie 13 Lis - 18:22
Nie powinien się bać? Może. Może tak właśnie to powinno wyglądać, a mimo to, strach był oszałamiający. Serce przeskakiwało rytm, bicie stało się nierówne, jak u arytmika. Cięższe, podobnie zaburzone oddechy w niczym nie pomagały. Gubił się w labiryncie własnych myśli jak w ulicach Nanashi, strzelając spojrzeniem wyżej, nie widząc już nieba. Nie było gwiazd, które mogły go poprowadzić. Słońca, które wskazywało zachód. Tylko gdzieś, zza rogu, krzyk, którego źródła jeszcze nie mógł umiejscowić, na razie skupiony na ucieczce przed tym, co reprezentować miało sumienie. A to, jak wkurwiony pies, upierdoliło go w kostki z największą dokładnością, powalając tam, gdzie stał.
Zawsze zastanawiałem się, czy rzucanie tej karty przetargowej jakoś ułatwia wszystkim życie.
On też nie mógł dojść do konsensusu. Po co zawsze o tym wspominał? Specjalnie robił z siebie ofiarę, świadom tego, że tak więcej ugra? Czy może, jednak, gdzieś w głębi serca szczerze był o tym przekonany? Głowa jego, usłana wybojami samoceny, zawsze wariowała na myśl tym, co dokładnie robił. Czy wyrażanie tego, co się w nim gnieździło było wołaniem o pomoc, czy może jednak celowym zabiegiem, który za zadanie miał jedno - dać mu choć i odrobinę współczucia? Karmił się nim jak demon ludzkim ciałem, dopóki to nie osłabło w ramionach i trzeba było szukać kolejnej ofiary. Nie odpowiedział. I tak nie byłby mu w stanie tego wyjaśnić, skoro i sam nie miał pewności na czym miało to wszystko polegać. Zmalał tylko nieznacznie, opuszczając ramiona, każde słowo mężczyzny wbijało go głębiej pod ziemię.
Bo i czym mogła być miłość, jak nie szpulką, na którą co rusz nawijało się kolejne nici błędów i bólu? Przemyciło się tam czasem coś bardziej pozytywnego, chwila szczęścia, która i tak niknęła w natłoku tego, co zjadało od środka. W morzu wylanych dawno łez, które zdawały się nie kończyć, gdy spojrzenie znów się zeszkliło, zapatrzone w twarz tego, który zawsze musiał zadawać tak ciężkie pytania.
Teraz... teraz już pewnie na nic — pociągnął nosem. Uciekł głową w bok, by drżąca dłoń sięgnęła policzka. Zmęczenie znów złapało za ramiona, potrząsnęło nimi, wysysając resztki tego, co jeszcze chciało w nim walczyć. Nie zasługiwał na nic, a tak mocno pragnął wszystkiego.
Zrozum, proszę, że... ja nie mówię tego po to, żeby zrobić ci wyrzuty. Nie o to mi chodzi. Próbuję... próbuję szczerze rozmawiać. Nie udawać, że jest tak, a nie inaczej  — dreszcz przejął na moment gardło, zaciskając na nim palce, gdy druga dłoń przesunęła po plecach — A prawda jest taka, że ja.. ja naprawdę Ci- — przerwano. Ostry ton, tak niepodobny do tego, którym zawsze go raczył. Automatycznie zacisnął usta, drgnął jak zruszona końcem palca struna harfy, tyle, że bez dźwięku, gdy ten zdusiła dłoń, kradnąca papierosa. Nie walczył, gdy do tego doszło - zastygł w bezruchu, oczami podążając za jego ruchem, jakoby wpatrzony w boskie wniebowstąpienie. Brwi uniesione, spojrzenie tępe, bo i szczerze zaskoczone. Gęsty kłęb dymu na zimnym powietrzu, uciekający leniwie spomiędzy jego ust. Tak gorszący widok. Rozżarzona końcówka papierosa podobna była tego, co teraz gotowało się w nim. Jedna myśl wypełniła głowę, by podłożyć pod nią dłoń, by faktycznie to poczuć. Nie ruszył się jednak.
Nie chcę o tym decydować.
Wydawać by się mogło, że nie to chciał usłyszeć. Ale też i jakie znaczenie miały teraz jego zachcianki? Nie był już w miejscu, w którym miał prawo do decyzji o czymkolwiek, by mógł wybrać co jest złe, a co dobre. To, czego chciał spadło gdzieś za ławkę, nie powinien już o tym wspominać, choć usta otworzyły się w pierwszym odruchu. By od tego zacząć kolejne zdanie. Chcę.
Równie prędko usta złączyły się w cienką linię, za zębami zatrzymał tę i tak już stłamszoną samolubność. Pokiwał tylko głową, krótko. Dłoń sięgnęła jego dłoni, pomimo początkowego zawahania. Ale nie potrafił nie ująć jego palców we własne, by i z ich bliskości wyłoniło się choć odrobinę ciepła. Zalążek nadziei na to, że może jednak, z czasem, będzie choć odrobinę lepiej.
Będzie na miejscu, jeśli i ty będziesz obok. Wiem, że proszę o wiele, ale... ale obiecuję, że... że też będę dla ciebie tak samo — ślina spłynęła po gardle w nerwowym geście, powietrze wypełniło płuca. Musiał się w końcu w sobie zebrać.
Nieważne co, tak jak ty zawsze byłeś przy mnie.


Mieszkanie nr 9 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Pon 14 Lis - 11:31
Zadając mu pytanie, nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Mijała się zresztą z prawdą, bo nie wydawało mu się, by te cudze uszy usłyszały to samo. Z drugiej strony czy Hattori naprawdę chciał wiedzieć, czym ktoś inny zasłużył sobie na jego uwagę? Raczej nie. Dlatego nie drążył. Pozwolił Hime żyć w przekonaniu, że rzucanie mu tych nieprawdziwych ochłapów w zupełności mu wystarczyło. Pokiwał nieznacznie głową, przyjmując to wszystko do wiadomości i…
    „A prawda jest taka, że ja… ja naprawdę Ci-„
    Przymknął oczy, w duchu ciesząc się, że nie pozwolił mu dokończyć zdania. Podświadomie doskonale wiedział, co chciał mu przekazać, ale dopóki to jedno słowo nie przebiło się przez dobiegający z oddali gwar miasta, mógł pozostawiać to zdanie do własnej interpretacji. Takiej, która niczego nie komplikowała jeszcze bardziej. Naprawdę go… co? Lubił. Szanował. Doceniał. Umysł na siłę wypluwał z siebie te pozbawione emocjonalnego zabarwienia słowa. Wszystko, byleby wściekłym gradem pustych określeń zadeptać kulawą nadzieję.
    Jego wzrok padł na smukłą dłoń, która ułożyła się na jego własnej. Nie protestował, ale musiał powstrzymać drgnięcie, gdy nagle wyrwano go z kolejnego głębokiego zamyślenia.
    „Nieważne co, tak jak ty zawsze byłeś przy mnie.”
    Pokręcił głową w akcie niemego sprzeciwu. Nie był to gest na tyle stanowczy, by nie pomylić go z dezaprobatą wobec zapewnień Hime. Jakby wcale nie oczekiwał, że będzie przy nim nieważne co by się działo. Jakby to po prostu było dla Hattoriego zadaniem niemożliwym do wykonania. Nie wątpił w szczerość jego intencji – a przynajmniej chciał wierzyć, że były szczere. Rzeczywistość potrafiła jednak przybrać nieoczekiwany obrót, a on był już świadkiem umierających z jej bezlitosnych rąk obietnic. Byłoby prościej przytaknąć, ślepo ucieszyć się z tego, że mógł czerpać z tej relacji tyle, ile tylko się dało.
    Jak zawsze był zbyt racjonalny.
    Kciukiem musnął skórę tak dobrze znanej mu dłoni. Nie potrzeba było dużo czasu, by nawet przez zmarznięte palce zaczęło przepływać przyjemne ciepło. Zdobycie się na ten jeden ruch wystarczyło, by za sprawą jakiegoś dziwnego odruchu – w kolejnym chwilowym zamyśleniu – łaskoczącym dotykiem opuszki zaczął kreślić na jego dłoni niewidzialne wzory. W sytuacji, w której się znaleźli, nawet ten drobny gest wydawał się dziwnie niewłaściwy, ale pamiętał o tym wyłącznie umysł, a nie rozpadające się serce czy ciało, które wciąż nie zapomniało o jego dotyku.
    Odetchnął głębiej, raz jeszcze kręcąc głową, choć tym razem był to wyjątkowo mikroskopijny ruch. Dopiero po tym wreszcie zwrócił twarz w jego stronę. Kciuk zatrzymał się. Jego spojrzenie było bardziej klarowne niż wcześniej i choć chciałby sądzić, że postawa Hayamiego wcale nie była naiwna, teraz trochę rozumiał, że sam też chciał, żeby to wszystko było takie proste.
    — Daj spokój — rzucił spokojnie,. Robił to za każdym razem, gdy słyszał, że wygaduje jakieś głupoty. Za każdym razem z tą charakterystyczną nutą pobłażliwości. Czasami było to dość zabawne, biorąc pod uwagę, że z ich dwójki to on był tym młodszym. Dzisiaj nikomu nie było do śmiechu. — Wcale tego nie oczekuję. Jeśli dłużej się nad tym zastanowisz, zrozumiesz, że ani ja, ani ty nie damy rady być dla siebie tak samo. Nie ma w tym nic dziwnego, poza tym byłoby to nie w porządku, bo gdybyś kiedyś musiał stanąć przed wyborem, do kogo wyciągnąć rękę – czego oczywiście ci nie życzę – to nie będę ja. To, że masz dwie ręce niczego nie zmienia, dlatego skorzystam z przywileju, żeby się na to nie nastawiać. Zaufaj mi, będziesz spokojniejszy.
    Ja też, jeśli z mojego powodu nie będzie zżerało cię sumienie.
    Uścisk palców na dłoni ciemnowłosego wyczuwalnie się wzmocnił. Nie był jednak ani trochę bolesny czy pozbawiający go możliwości wyrwania się, jeśli tylko by tego chciał. Był pewniejszy, bo i z tą samą pewnością podciągnął jego rękę wyżej, wbrew wszelkim regułom przysuwając jej wierzch do swoich warg, które lekko musnęły zziębniętą skórę. Tak samo jak wypuszczany przez nos oddech przetoczył się tamtędy, zaledwie na chwilę pozostawiając po sobie ciepłe uczucie prawdopodobnie już ostatniego wyrazu bezwarunkowej miłości. Była w tym jakaś niema ostateczność, jakby w tym wszystkim zarówno dziękował mu za wszystkie chwile, które mimo wszystko zostawiły korzystny ślad w jego wspomnieniach, jak i żegnał się z jakąś jego częścią, jakby ta kiedykolwiek należała do niego i teraz musiał ją oddać komuś innemu. Niechętnie, co dało się zauważyć, gdy Heizō wreszcie zaczął mozolnie odsuwać swoją dłoń. Jego palec wskazujący jeszcze chwilę był oparciem dla opuszek palców Hime, ale zaraz wysunął się spod nich już bezpowrotnie zrywając ten wątły kontakt fizyczny. Był to już ostatni raz.
    Bolało? Jak skurwysyn.
    — Jakoś to będzie — podsumował, będąc całkowicie przekonanym, że sprawy ułożą się w swoim naturalnym porządku, jeśli tylko dostatecznie dobrze będą udawać, że to, co miało miejsce między nimi, tak naprawdę nigdy się nie wydarzyło.
Hattori Heizō
Sponsored content
maj 2038 roku