Mieszkanie nr 9 - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Hattori Heizō

Pon 7 Lis - 18:51
First topic message reminder :

Mieszkanie nr 9


Jak większość mieszkań na osiedlu przy ulicy Higashi, jest ono dość spore i dwupokojowe. Z niewielkiego przedsionka od razu wita nas całkiem przestrzenny salon połączony niewielkim z aneksem kuchennym. Obszerne okno balkonowe za dnia wpuszcza do pomieszczenia sporo światła. Znacznie mniej miejsca przeznaczono na sypialnię, w której poza łóżkiem, szafą i komodą na ubrania, znajduje się także niewielkie biurko. Łazienka została utrzymana w nowoczesnym stylu.
Dodatkowe: co rzuca się w oczy, to gdzieniegdzie porozwieszane w mieszkaniu amulety i papierowe zaklęcia ochronne; jedyną żywą rośliną w mieszkaniu jest bujna paprotka na parapecie w sypialni – doniczka, w której jest posadzona, jest nieznacznie ułamana i częściowo pęknięta; nad biurkiem zawieszona została tablica korkowa, poza zaklęciami ochronnymi, na pinezkę przypięto tam wyrwaną kartkę z notatnika z tajemniczym zapiskiem: 01.01.1111 - 09.09.9999. Uwagę przyciąga także zawieszona tam papierowa serwetka, na której zapisano numer telefonu z krzywym serduszkiem i krótką notatką.

Hattori Heizō

Hime Hayami ubóstwia ten post.


Hime Hayami

Wto 15 Lis - 18:34
Może to jednak lepiej, tak też stwierdził po kilku sekundach, że nie dokończył zaczętego zdanie. Zamknął tę świadomość gdzieś głęboko w sobie, tam też zresztą, gdzie jej miejsce. Z jednej strony miał nadzieję na szczerość ze swojej własnej strony, że może wyznane uczucie coś Heizo zrekompensuje - z drugiej zaś, a świadomość ta przyszła po chwili, mógłby wyrządzić tym większą krzywdę, niż sam mógł pojąć. Bo choć starał się, mężczyzna był jak otoczony murem - nigdy, dopóki sam się nie odezwał, nie był do końca pewien co dokładnie działo się w jego sercu. Zawsze opanowany, spokojny do bólu, nawet gdy próbował wyciągnąć z niego więcej - kalkulował ruchy i słowa, może też, że tylko i ze względu na Hayamiego, gdzie jemu wyraźnie tej zdolności brakowało. Słowa wypływały same, z serca, zanim głowa mogła sobie zdać sprawę z tego, co dzieje się naprawdę. A dział się jeden wielki chaos, mieszanka szczerych intencji i rosnącej w nim przez lata samolubności. Zagarnąłby wszystko, co może, nie do końca wiedząc co może z tym zrobić. Bo przecież chciał mieć. Potem dopiero zastanowiłby się co dalej, na co, zazwyczaj, i tak było już za późno, rana została zadana i nie dało się powstrzymać krwawienia.
Wzory kreślone na dłoni, jak wbijane pod skórę nożem nie mogły boleć go aż tak mocno. Nie jak ich twórcę, trzymającego dwustronne ostrze. Nie mogło tak samo. Uniósł spojrzenie na jego twarz, nadal siedząc w ciszy. I choć ten mówił, słowa, jak często zresztą, ulatywały gdzieś bokiem, nie trafiając tam gdzie powinny. Znów się wyłączył, skupiony jedynie na tak cholernie rozpraszającym dotyku. Na ciążącej myśli, targającej nim, co by było, gdyby zdecydował inaczej.
Malutki, choć stale rosnący cierń sumienia zakuł gdzieś w środku. Opatulony jedną wizją, tym, że może jednak powinien żałować. Z każdą sekundą, aż do chwili, gdy na zmarzniętej dłoni nie został złożony pocałunek, delikatny, słodki, tak niewłaściwy w tej chwili, w akompaniamencie spokojnego zapewnienia, że jakoś będzie. Tylko jak?
Zeszklone od kilku już chwil spojrzenie nie wytrzymało, gdy znów stanęły w nim łzy, perliste na tle jasnej cery, błyszczące w ciepłym świetle ulicznej lampy. Spłynęły żałośnie po policzkach, gdy i dłoń została opuszczona, ten ostatni raz, gdy za nią trzymał. Nie, nie może, nie teraz.
Nie powstrzymał się, gdy palce wysunęły się z uścisku, by nie przełożyć ich na jego policzek. Ciepły w kontraście, rozgrzany może i tym, czego nie chciały wypowiedzieć usta, a zatrzymało się na końcu języka.  Jego własne uformował się uśmiech, delikatne uniesienie kącików ust, tak żałosne w kontraście z kroplami układającymi się w zagięciach skóry. Pokiwał głową, nie będąc w stanie się odezwać, z gardłem zaciśniętym jak imadło, bardziej pewnie próbując przekonać siebie, niż kogokolwiek innego. Że tak właśnie będzie. Jakby chciał mu zaufać, uwierzyć na słowo, że spokojniej będzie na ich sercach, jeśli relacja się rozluźni. Nie rozpadnie kompletnie - a może to właśnie pozwoliłoby im się z siebie wyleczyć. Bez zbędnego korcenia bliskością drugiego, na wyciągnięcie ręki, która wcale sięgać nie powinna.
Odsunął się w końcu, na krótki moment, by wierzchem ucałowanej dłoni obetrzeć jeszcze policzek, drugą zsuwając wzorzysty szalik, by ten po kilku krótkich sekundach zmienił właściciela. Czuł, jaki jest zmarznięty, gdy obwinął szyję Heizo, ułożył z czułością matki zmartwionej stanem dziecka. Dopiero wtedy kompletnie zabrał dłonie, wziął głębszy oddech, próbując się uspokoić.
Chodź na kawę, bo zamarzniesz. Opowiesz mi co u Ciebie — na ustach ponownie zagonił uśmiech, tak piękny i sztuczny, choć tego po sobie poznać nie dał. A przynajmniej usilnie starał się nadać mu jak najbardziej szczery wyraz, jakby kompletnie nic się nie stało.


Mieszkanie nr 9 - Page 2 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami
Hattori Heizō

Sro 16 Lis - 22:30
Myślał, że słowami uczyni to pożegnanie łatwiejszym; że do Hime faktycznie dotrze sens całego przesłania. Że fakty wypowiedziane na głos rzeczywiście uświadomią mu prawdę, przed którą starał się uciec, chroniąc się jakimiś wygórowanymi oczekiwaniami wobec rzeczywistości. Kreował w głowie swój świat, w którym można było mieć wszystko naraz. Świat, w którym żadnej ze stron nie przeszkadzałaby obecność trzeciej osoby. Niestety życie różniło się od tak bezpiecznej fikcji – było pełne problemów, wyrzeczeń i niechcianych rozstań.
    Jakby się nad tym zastanowić, może wcale nie skończyli aż tak źle?
    Wydawało się jednak, że uratował ich tylko spokój. Heizō zaakceptował taką kolej rzeczy; nie roztkliwiał się już nad tym, co byłoby, gdyby jednak zareagował inaczej i gdyby powiedział o kilka słów za wiele, dolewając oliwy do ognia. Wiedział za to, że to będzie trudna przyjaźń. Przynajmniej na samym początku. Wystarczyło, że chłodna dłoń Hime wsparła się miękko na jego policzku i to, że w słabym świetle ulicznych latarni dostrzegł błyszczące łzy na jego twarzy. Smutny uśmiech wyginający jego usta przykuł uwagę Hattoriego na dłużej; jasno oznajmiał, że to na jego barki zrzucony został ciężar pokierowania dalszym przebiegiem sytuacji. Już teraz rozpoczynał ten mozolny proces upychania uczuć w szczelnych szufladach, by któregoś dnia być może zapomnieć, że kiedykolwiek istniały. Jeszcze teraz powątpiewał w to, że to zapomnienie nadejdzie. Ale może kiedyś. A może wcale. W każdym przypadku jego ręce były związane.
    Westchnął krótko z dozą rezygnacji i uniósł brew w dziwnie pobłażliwym wyrazie, jakby cały ten płacz był kompletnie nieuzasadniony.
    — Przecież nie umieram — stwierdził spokojnie, jakby ten fakt miał już bez reszty rozluźnić wcześniejszą atmosferę. Czarnowłosy może i nie był skazany na śmierć, ale coś na pewno właśnie umierało. Nikt jednak nie był świadomy tej wielkiej tragedii, bo miała miejsce już za kurtyną pozornie rozbawionego spojrzenia. Lśniącego tym samym błyskiem, co zawsze, gdy tylko postanowił, że będzie się droczył i w niegroźny sposób zrobi mu na złość.
    Cofnął lekko głowę, jakby to miało go uchronić przed nagłym przejawem matczynej miłości. Nim zdążył powiedzieć, że to nie było konieczne, kolorowy szalik już tkwił na jego szyi, a on wsunął za niego palec wskazujący i zsunął go niżej ze swojej twarzy, żeby wełniane paprochy nie dostały się do jego ust. Opuścił też spojrzenie na ten kompletnie niedopasowany do niego dodatek, ściągając nieznacznie brwi.
    — No wiesz- — mruknął pod nosem, jakby właśnie wyrządzano mu wielką krzywdę. — Nie pasuje mi do oczu — dodał po chwili, ale mimo tego nie zerwał szalika z szyi, by oddać go jego prawowitemu właścicielowi. Trudno powiedzieć, czy powstrzymało go przed tym uczucie ciepła, który zapewniał gruby materiał, czy ten charakterystyczny zapach perfum, którego nie dało się zapomnieć – przypominający o wszystkich mile zapamiętanych zbliżeniach; nabierający intensywności, gdy robiło się gorąco.
    Pokiwał głową w niemej zgodzie, podnosząc się z ławki. Odruchowo otrzepał spodnie i wsunął zmarznięte ręce w kieszenie bluzy.
    — Odprowadzę cię kawałek — zakomunikował, zdając sobie sprawę z tego, że po zakupie kawy nie będzie już sensu tutaj wracać. Kiwnąwszy wymownie głową, ruszył chodnikiem w dobrze znanym kierunku, choć jeszcze spory kawałek drogi dzielił ich od automatu z gorącymi napojami. — Raczej nie mam w zanadrzu porywających opowieści. Nic specjalnego się nie wydarzyło — zaczął, wzruszając mimowolnie ramionami, gdy dotrzymywał mu kroku. Było może kilka rzeczy, które Hattori uważał za odstępstwa od normy, jednak nie chciał się nimi dzielić – być może tylko dlatego, że nie uważał, że jakkolwiek zmieniłyby życie Hayamiego. — Trenuję, pracuję, studzę zapał wkurwiających klientów… — wyliczył, unosząc spojrzenie w zastanowieniu, by ostatecznie zakończyć to zdecydowanym skinieniem głowy. Może chciał zasiać w nim poczucie, że koniec końców niewiele tracił.
    Z ich dwójki to nie Heizō mierzył się z nieoczekiwanymi zwrotami akcji.
    Teraz, gdy atmosfera zrobiła się spokojniejsza, na myśl przyszły mu rzeczy, o które wcześniej nie miał ochoty zapytać. Brnąc przed siebie i pozwalając sobie na chwilę milczenia, z ukosa spoglądał na profil Hime, jakby do ostatniej chwili zastanawiał się, czy powinien bawić się w taką dociekliwość, ale była ona swojego rodzaju pierwszym krokiem postawionym ku obcej rzeczywistości.
    Czy nie tak robią p r z y j a c i e l e?
    Rozchylił usta.
    — Bardziej zastanawia mnie, co działo się u ciebie. Jak to jest, gdy ktoś wraca po sześciu latach? — spytał, nie ubarwiając tego pytania żadnymi zbędnymi emocjami. Czekał aż zburzy jego przekonania o tym, że to wcale nie było takie trudne; że to wcale nie tak, że po tym czasie ktoś jest dla ciebie zupełnie obcy. Mógł po prostu wiedzieć o życiu za mało.
Hattori Heizō
Hime Hayami

Pią 18 Lis - 10:21
Miał wszystko, czego mogła zapragnąć dusza. To, czego sama nie potrafiła sobie wyobrazić, pokłady cierpliwości i ciepła, których potrzeby sam nie był do końca świadom, nie do momentu, w którym faktycznie mu je odebrano. Ale nie wyrwano siłą, nie zabito ich źródła. Sam je odepchnął, sięgając po inne, które, co jak co, nigdy nie będą takie same. A same w sobie, nie są nawet podobnego do wyobrażenia, dla którego odrzucono te pierwsze.
Stąd ten żal, ściskający serce, do tego stopnia, że to przestawało momentami pompować krew.
Przecież nie umieram.
Możliwe, że nie. Trudno stwierdzić, gdy w szarych oczach odbijał się żal podobny temu, który malował się na twarzy Hime. Możliwe, że nie umiera, ale dłoń wielkookiego chłopca próbowała go właśnie zamordować.
Parsknął śmiechem, dalej ocierając policzki. Te, bordowe już o zgryźliwego języka chłodu, nadal lśniły od wody. Delikatnych kropel spływających po ich powierzchni, niekontrolowanie zbierających się w kącikach oczu. Chciał schować się w jego ramionach, tak cholernie teraz o tym marzył, by w ich objęciach zapomnieć na kilka chwil co właśnie miało miejsce. Co stracili i co nigdy nie ma prawa się odrodzić. Ale przecież teraz, właśnie w obliczu tych kilku gorzkich słów, będzie to tak nieprzyzwoite.
Mimo to, dłonie, jakby wcale nie połączone z zasadmi, które panowały nad głową, jakoby własne, samoistne byty, dotyku pragnęły bardziej niż czegokolwiek innego. Jeszcze w kilka chwil po tym, gdy kolorowy szalik trafił do nowego właściciela, ciasno owijając już jego szyję, te sięgnęły, by poprawić kilka zmierzwionych kosmyków, założyć je za ucho, by dawały choć odrobinę ułożone wrażenie. Tak, by pełne słodkiego zapachu nadgarstki spotęgowały tylko wrażenie, które dawał perfumowany materiał.
Słodkich, letnich wiśni, kontrast do ostrego mrozu i kręcącego się jeszcze gdzieś obok zapachu papierosów.
Nie jest źle. Pasuje do policzków — na ustach zagościł uśmiech, możliwe, że i całkiem szczery, nieznacznie rozczulony widokiem rumieńca na twarzy kogoś, kto zbyt często się nim nie oblewał. I choć powód zaczerwienienia był zgoła inny, to zawsze było to jednak coś. Najsłodsza melodia, której nie dane było im zaśpiewać.
Palce, zgrabiałe i sine od temperatury wyraźnie zbliżającej się do minusowej, na kilka sekund trafiły do kieszeni ciepłej kurtki. Gdy tylko wróciło w nich czucie, te znów zostały wysunięte, z papierosem między dwoma, z zapalniczką w drugiej dłoni. Odpalił go, z nadzieją, że tym razem najlepsza jego część, pełna tytoniu końcówka nie zostanie bezpardonowo skradziona. Zawsze przecież może go poczęstować, wystarczy spytać.
Kątem oka wypatrywał się w profil, gdy ten opowiadał o tym swoim jakże nudnym życiu. Ale nie dla Hime. W tej nudzie i powtarzalności był jakiś komfort. Zapewnienie, że wszystko jest na swoim miejscu. Uniósł delikatnie brwi, próbując tym zakomunikować, że słucha. Stara się.
A ten bal? Byłeś z tym... ugh, jak on ma — zmarszczył brwi, starając się przy tym skupić, bo i imię chłopaka kręciło się na końcu języka — Enma. Ten z Minamoto. Skąd się znacie? — przechylił w pytającym geście głowę. Zastanawiało go to, odrobinę, bo i sam nie był do końca pewien, jakie powiązania może mieć Heizo z głową rodu. Prawie. Choć tej mogło mu jeszcze we wzroście brakować.
Dopiero wtedy padło pytanie, którego obawiał się najbardziej. Z jednej strony miał wyraźną potrzebę wyżalić się ze wszystkich obaw i lęków, które krążyły dookoła Minoru, i tych związanych z ich relacją i tych związanych z nim samym, jako z człowiekiem, który był kimś kompletnie innym. Agresywnym, nieczułym, kimś, kogo momentami szczerze się bał. A mimo to, na ustach zagościł miękki uśmiech, gdy spomiędzy warg wymknął się gęsty, papierosowy dym.
Dziwnie — to było najlepsze, najbliższe prawdy określenie, którego nie sugerowało jeszcze, że jednak jest źle.
W sensie... myślę, że jesteś to sobie w stanie wyobrazić. Zmienił się, ja też. Nadal nie do końca wiem co się z nim stało — wzruszył delikatnie ramionami. Nie dlatego, że nieprzejęty był jego losem, bardziej i dlatego, że starał się sobie wmówić, że nie miało to dla niego znaczenia. Przecież i tak go kochał — Ale... on mi kiedyś pomógł. Wiesz, jak uciekłem z Nanashi, opowiadałem Ci kiedyś — znaleźli się akurat przy automacie, gdy sięgnął do wewnętrznej kieszeni, w której chował się portfel,  z którego na dłoń wysypał garść drobnych — Więc, wydaje mi się, że jestem mu winien to samo. I tak mu pomogę. Jeśli będę umiał — mruknął, a z każdym słowem coraz bardziej oddalał się do pierwotnego zamiaru. Skupiony na wyliczaniu drobnych, nie potrafił utrzymać na ustach uśmiechu, tyle wymagało to od niego koncentracji. Monety trafiły na swoje miejsce, wybrał najpierw kawę dla Heizo - te samą, co zawsze.
I będę w stanie — kiwnął głową, przytakując sobie samemu. Wmawiając to sobie, bardziej, gdy usta zacisnęły się, trzymając za zębami to, czego powiedzieć się bał.
Prawdę.


Mieszkanie nr 9 - Page 2 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami
Hattori Heizō

Pią 18 Lis - 13:29
Spojrzenie Hattoriego na chwilę znieruchomiało, gdy łaskoczące kosmyki czarnych włosów zostały zmuszone do posłusznego ułożenia się za jego uchem. Gdzieś w jego oczach kryło się bezdźwięczne upomnienie, choć nie odważył się bezpośredniego zakazania mu tych wszystkich drobnych gestów. Miały jednak w sobie tę niewskazaną intymność, która po dzisiejszym spotkaniu powinna już na dobre zniknąć z ich życia. Nie chciał tego, ale nie mieli wyboru.
    Jak na zawołanie, w zrezygnowaniu potarł dłonią jeden z zaczerwienionych z zimna policzków. Może dzięki temu łatwiej byłoby mu pozbyć się niepasującego odcienia ze skóry. Ale nie poświęcił temu zbyt wiele uwagi.
    „A ten bal?”
    Nie chciał do tego wracać, ale wyglądało na to, że nie wymiga się od odpowiedzi. Tłumiąc w sobie chęć nabrania do płuc głębszego oddechu, odbiegł wzrokiem ku ciemnej uliczce, którą właśnie mijali. Prawdopodobnie z ich dwójki jedynie on był w stanie wyczuć nieprzyjemny ciężar uczucia, które towarzyszyło, gdy było się obserwowanym. Ulżyło mu nie tylko, gdy minęli zaułek, ale też wtedy, gdy okazało się, że Hime zainteresował jedynie jego towarzysz. Może nie był świadkiem tego, co działo się później.
    — Jest z Minamoto? — pytanie, które padło brzmiało całkiem szczerze. Nie pozostawiało żadnych wątpliwości, że umawiając się na bal, w ogóle nie brał tego pod uwagę. Jeśli w ogóle mógł nazwać to umawianiem. — Nie znamy się za dobrze. Poznałem go na treningu strzeleckim i chciał wymienić się numerami. Napisał, żebym przyszedł na bal, bo widocznie nie miał lepszych rzeczy do roboty Szczerze mówiąc, nie poszedłbym tam, gdyby nie Himari. Ale nie chciałem ślęczeć nad dzieciarnią, więc dałem jej wolną rękę i uznałem, że nie mam nic do stracenia. — Właściwie prawie zapomniał, że przebywał w towarzystwie chłopaka, gdy przypadkiem trafił na Hayamiego. Już sam ton głosu bruneta świadczył o jego braku przywiązania do sprawy. — Nie nazwałbym tego początkiem pięknej przyjaźni.
    Wraz z tymi słowami uznał ten temat za zakończony. Skręciwszy w odpowiednią przecznicę, praktycznie od razu dostrzegł rozświetlony automat z kawą. Był już porządnie wysłużony, ale wciąż działał z niewielkim zarzutem. Kiedy dzieliło ich jeszcze paręnaście kroków, ktoś właśnie zabierał ze sobą przygotowany napój.
    „Dziwnie.”
    Niczego innego się nie spodziewał. Zdziwiłby się, gdyby Hayami zakomunikował mu, że wszystko było normalne. Hattori swoim milczeniem dał mu jednak otwartą furtkę do rozwinięcia tego tematu – dało się zauważyć, że tak zdawkowa odpowiedź nie wystarczała. Chociaż nie był w stanie postawić się w takiej sytuacji, wyobrażał sobie, że było to za mało, by opisać odczucia, które towarzyszyły schadzce po latach.
    Zatrzymał się przy automacie, od niechcenia przesuwając wzrokiem po oferowanych przez niego opcjach. Znał je na pamięć.
    — Niezupełnie, ale się staram — zaznaczył, nie chcąc, żeby Hime robił sobie wielkie nadzieje względem jego empatii. Heizō robił wszystko, co w jego mocy, żeby odsunąć na bok swoje osobiste przemyślenia na temat tego, czy po tylu latach postąpiłby tak samo, jak zrobił to Hayami. Bez bagażu osobistych doświadczeń był przekonany, że zrobiłby inaczej, choć może wydawało mu się tak, bo nie przeżył tak wyniosłego uczucia. Gdyby miał wyobrazić sobie, że stoi przed podobnym wyborem, to-
    Pokręcił głową, urywając tę myśl. Zamiast tego uważnie skupił się na tym, co mężczyzna miał mu do powiedzenia. Im dłużej słuchał, tym bardziej wątpił. Nie chciał, by całe to zwątpienie wypełzło na zewnątrz, ale poprzecinana drobnymi bliznami brew uniosła się wyżej i wszystko zrujnowała. Nie uważał, że z tych dwóch wyborów to właśnie on był tym lepszym – w momencie zapomniał, że jakieś wybory w ogóle istniały. Chodziło o Hime i jego nielogiczny tok rozumowania.
    — Sam na to wpadłeś? — spytał niejasno. Z początku mogło się wydawać, że uznał tę historię za całkowicie zmyśloną, ale nie o to mu chodziło. Nie odzywał się jednak przez kilka dobrych sekund, wpatrując się w automat do kawy. Zawsze szwankował, więc kiedy tylko wyczuł odpowiedni moment, trzasnął przedramieniem o plastikową ściankę, wymuszając na urządzeniu wyrzucenie z siebie papierowego kubka.
    Srebrne tęczówki błysnęły w ciepłym świetle latarni, gdy przekierował badawcze spojrzenie na twarz ciemnowłosego.
    — Czy to on powiedział ci, że wracając do niego po takim czasie, jakoś go zbawisz? Bo jeśli tak, to nie muszę mówić na głos, co na ten temat myślę — nigdy się nie powstrzymywał. Kiedy zauważał ziejące pustką luki w czyimś rozumowaniu, natychmiast zaczynał drążyć, by zapełnić je czymś, co przynajmniej miałoby sens. Czymś, co wyjaśniłoby mu, dlaczego Hayami właśnie zaciskał usta, gdy jeszcze przed chwilą tak pewnie wyginał je w uśmiechu. — Wydaje ci się, że na tym to polega? Skoro uważasz, że jestem sobie w stanie to wyobrazić, to faktycznie wyobrażam sobie, że spłacanie długu musi być gówniane. Nie zamierzam umniejszać temu, co do niego czujesz, ale jeśli to dla ciebie główny powód- — zawiesił głos, którego przez ten czas nie zmąciły żadne emocje, i wzruszył barkami, jakby ten jeden gest zawierał w sobie cały bezsens tego, o czym właśnie usłyszał. — Nie jesteś nikomu nic winien — zaznaczył stanowczo, dzieląc się z nim puentą tego, co chciał mu przekazać. Buczący w tle automat ucichł, a on sięgnął po kawę i przykrył ją tekturowym wieczkiem. Ciepło pod palcami było przyjemne w przeciwieństwie do uczucia, które towarzyszyło mu na myśl, że Hime robił to wszystko z litości.
Hattori Heizō
Hime Hayami

Nie 20 Lis - 11:59
Temat balu został zakończony, oddzielony wyraźną kreską od tematu, którego podjęli się później, więc nie zamierzał go kontynuować. Skoro i Hattori Enmy nie znał za dobrze, nie było potrzeby dyskusji na jego temat.
Bo i zasadniczo, co go to obchodziło.
Wpatrywał się uparcie w okienko, za którym to do papierowego kubka ciekła cienkim strużkiem substancja o kawowym zabarwieniu. Wzdrygnął się jedynie, gdy Heizo uderzył w sprzęt, magicznym sposobem zmuszając go do ponownego zadziałania. Choć nie było tego do końca widać, a przynajmniej do tego momentu, napięty był jak struna. Lekkie jej poruszenie powodowało drżenie zaburzające pozór, który próbował cały czas wokół siebie zbudować. Nie spojrzał na niego - nie od razu - dopiero po wybraniu swojego napoju, gdy drobne z charakterystycznym dźwiękiem trafiły na swoje miejsce.
Przestań — próbował ukrócić jego wywód, nie miał na niego siły. Tylko to nigdy nie działało - gdy Heizo potrafił uciszyć go w ciągu sekundy, sam, jak na złość, mówił nawet wtedy, gdy usta zakrywała obca dłoń, próbując stłumić słowa, których ten tak cholernie potrzebował się z siebie pozbyć. Tak jak teraz.
Hime nie ruszył się z miejsca, ramię opierając na rozświetlonym, kolorowym logo automatu, wsparty na nim nieznacznie, jakby ten rozjaśniający uliczkę ekran miał być drogą i do jego zbawienia. Szczęka napięta, broda lekko drżąca, usta znów stały się obiektem westchnień zębów, gdy pojawiła się na nich kolejna ranka. A Heizo mówił, i mówił, i mówił...
Przestań — powtórzył, teraz o wiele bardziej stanowczo. Głośniej i wyraźniej, z pewną dozą nagle pojawiającej się agresji w głosie, gdy ta wplotła się między struny głosowe i jak orkiestrant, poczęła wygrywać na nich sobie jedynie znany rytym.
Traktujesz mnie jak dziecko. Znowu — dłoń wyciągnął po kubek z kawą. Wysoka jej temperatura, stłumiona kartonikiem i tak parzyła w lodowate palce. Zdawał się nie zwracać na to zbytnio uwagi — "Wydaje ci się"? Czy ja mam pięć lat, twoim zdaniem, żeby cokolwiek mogło mi się jeszcze wydawać? — spojrzenie nadal wbite miał wszędzie, byleby nie w jego twarz. W drżącą taflę barwionej wody, w dygoczący na wietrze płomień zapalniczki, gdy ta odpaliła kolejnego papierosa.
Myślisz, że wszystko mi trzeba mówić? Że nie potrafię sam pomyśleć? — ton był ostry, tak niepodobny jego, zazwyczaj, łagodnej naturze. Nie lubił się kłócić, nie potrafił tego robić, bo gdy złość przejmowała władzę nad umysłem, ciałem targały emocje zgoła inne - strach. Stres. Manifestujący swoją obecność wyraźnie zeszklonym spojrzeniem, tak jak i teraz.
Wiem co robię, Hei, i nie jest to wina wyrzutów. Nie spłacam długu, nie jestem głupim, naiwnym, słodkim debilem, któremu można wszystko wmówić. Nie mam już dziewiętnastu lat — kątem oka dojrzał jego twarzy. Chciał być silny, starał się, naprawdę. Chociaż teraz, gdzie tak na dobrą sprawę, nie miał ku temu żadnych powodów. Walczył o pozór, który już teraz, po tak krótkim czasie, zaczynał go zżerać od środka.
Tylko to nie jest kurwa takie proste, okej? Udawać, że kocha się człowieka, który jest kimś kompletnie innym, gdy kocha się jedynie wspomnienie. Ale próbuję, bo spierdoliłem tak wiele, że gdybym zjebał jeszcze tutaj, to już bym, kurwa, nie dał rady — po policzku spłynęła kolejna łza, szybko zamaskowana otarciem jej przez rękaw.
Dwa głębokie oddechy, nerwowy ruch nogą. Jeszcze jeden, głębszy, już niezmieszany z papierosowym dymem. Na krótki moment, gdy agresja wzięła górę, poczuł się pewniej. A gdy ta uleciała, jak wspomnienie, na nowo zmalał. Ramiona opadły tak, jak i jego zapał. Przymknął oczy.
Po prostu... mam wystarczająco dużo wątpliwości, Hei. Za dużo. I dlatego się tak denerwuje, dlatego spierdoliłem na balu, bo ja nawet nie wiem jak by zareagował na twoją obecność — moment ciszy, gdy zbierał się dalej, zgarniał słowa do siebie i jak elementy układanki, próbował je ułożyć.
Przepraszam, nie powinienem się na Ciebie unosić. Wiem, że chcesz dobrze — wielkie, lśniące od łez spojrzenie padło w końcu na twarz mężczyzny — Ale wiem co robię. Naprawdę.


Mieszkanie nr 9 - Page 2 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami
Hattori Heizō

Nie 20 Lis - 16:04
Jak mógł przestać, kiedy to wszystko wydawało mu się tak głupie? Hattori, nie spuszczając spojrzenia z Hime, doskonale widział, że coś było nie tak. Napięcie, które mu towarzyszyło, zagęszczało atmosferę, a że znał go nie od dzisiaj – dobrze wiedział, kiedy naprawdę był rozluźniony. Domyślał się, że wygłaszane przez niego słowa były niewygodne – bo równie dobrze mógł wybudzić go ze snu, w którym tkwił, porządnym ciosem w policzek – ale nie sądził, że aż tak trafią w czuły punkt. Słysząc nietypową dla mężczyzny agresję, wiedział, że zatrząsnął lichymi fundamentami, na których starał się budować swoją nową rzeczywistość. Nie zburzył ich, bo ego ciemnowłosego mu na to nie pozwoliło – wyglądał zresztą tak, jakby chciał za wszelką cenę wierzyć, że postępuje słusznie.
    Czy to źle?
    Niezupełnie. Ludzie już tak mieli. Zwłaszcza ci, którym wydawało się, że nie ma drogi odwrotu, bo gdyby tylko obrócili się na pięcie i wycofali, głupio by wyszło albo ktoś uznałby ich za słabych. Jakby za jedyny przejaw siły, którą w sobie odnajdywali, było trzymanie się brzytwy, mimo że ktoś inny właśnie wyciągał do nich rękę.
    Heizō cierpliwie znosił gniewne słowa. Uparcie wpatrywał się w jego twarz, jakby to, że się z nim nie zgadzał, wcale nie zrobiło na nim wrażenia. Bo to nie on tracił gardę, a przynajmniej tylko do pewnego momentu. Wystarczyło, że wypowiedział o jedno słowo za dużo, a w spojrzeniu czarnowłosego coś się zmieniło. Na początku wpełzło w nie zaskoczenie, ale szybko okazało się, że nie miało ono nic wspólnego z odkryciem miłej niespodzianki. Wręcz przeciwnie. Zrobiło się zajebiście niemiło. Miał nadzieję, że się przesłyszał, ale stali zbyt blisko siebie, a Hime mówił wystarczająco głośno i wyraźnie, by nie pozostawić mu żadnych wątpliwości. Ta świadomość sprawiła, że jego wzrok stał się zimniejszy od listopadowego powietrza, jakby w odpowiedzi na nasilający się w klatce piersiowej ból, który raz jeszcze postanowił zachować tylko dla siebie. Palce otulające rozgrzany kubek drgnęły gotowe zmiażdżyć go w uścisku i tylko resztki jego siły woli trzymały je na cienkich, napiętych nitkach.
    Dobrze wiedzieć – pokrzepił samego siebie w myślach, jakby faktycznie cokolwiek dobrego z tej wiedzy wynikało. Dobrze wiedzieć, że zdawał sobie sprawę z tego, co robi. Dobrze wiedzieć, że nie był kurwa naiwnym dziewiętnastolatkiem. Dobrze wiedzieć, że zrobił z niego idiotę, gdy uświadomił mu, że do tej pory przechodził przez to jebane piekło dla u d a w a n i a. Jeżeli to wszystko było żartem, to jego mina jednoznacznie świadczyła o tym, że był nieśmieszny.
    „Przepraszam, nie powinienem się na Ciebie unosić.”
    Pokiwał głową, robiąc to powoli i bardzo mechanicznie. Zbyt opornie, by uznać, że przeprosiny cokolwiek zmieniały, ale Hayami równie dobrze mógł uznać, że w tym momencie po prostu przyswajał fakty. Nie patrzył już prosto na niego. Jego nieco nieobecne spojrzenie ulokowało się gdzieś dalej. Hime na pewno miał rację w jednej sprawie – w tym, że nie był już dzieckiem. To jasne, że nie.
    Dzieci przynajmniej były szczere.
    Hime za to nie potrafił taki być nawet wobec samego siebie.
    Minęło kilka sekund, a on raz jeszcze pokiwał głową, jakby dla potwierdzenia, że wszystko rozumie. I choć nie rozumiał, i choć słowa na języku piekły, chcąc wydostać się na wolność, przełknął całą tę gorycz wraz ze śliną i niewielkim łykiem gorącej kawy.
    — W porządku. To moja wina — odezwał się wreszcie, jakby odnalazł w tych słowach najprostsze rozwiązanie. Nie spotkali się w końcu po to, by wykłócać się o swoje racje, mimo że racji tych miał w swojej głowie całe mnóstwo. Wystarczająco dużo, by zniechęcić Hime do pokazywania mu się na oczy. Tylko ta myśl trzymała go w ryzach. Ta i coś jeszcze – to, że musiał być na bieżąco z tym, co się działo. Musiałby być głuchy i ślepy, żeby nie zwrócić uwagi na towarzyszący mu strach. Że to, w co się wpakował, miało jakieś drugie dno, które skłaniało go do udawania. Szkoda tylko, że nie rozumiał, że w ten sposób pierdolił sprawy jeszcze bardziej.
    Hattori nie miał już zamiaru wygłaszać kolejnych kazań.
    — Nie chciałem, żeby wyszło, że chcę się wtrącać w nieswoje sprawy. Mogłem wziąć pod uwagę, że masz wszystko pod kontrolą — dodał, jakby na potwierdzenie swojego wewnętrznego postanowienia. Powinien mieć więcej wiary w to, że ciemnowłosy sobie poradzi. Ale dał mu cholernie dużo powodów do tego, by miał go za nieodpowiedzialnego wbrew temu, jak o sobie mówił. — Martwiłem się po ostatnim. To wszystko.
    Wypuścił powietrze ustami, a wraz z ledwo widocznym obłokiem pary, zeszła z niego przynajmniej część napięcia. Reszta miała ujść z niego później. Tak mu się wydawało, choć słowo „udawać” nadal wypełniało jego myśli, tłukąc wściekle o czaszkę od wewnątrz. Czuł jak mnoży się tam i nie daje o sobie zapomnieć.
    — Chodźmy już — rzucił i gestem ręki wskazał drogę przed siebie. Nie czekał na potwierdzenie, gdy wyminął ciemnowłosego i ruszył dalej nierównym chodnikiem. Obiecał, że odprowadzi go kawałek i przynajmniej tej obietnicy chciał dotrzymać. Nieme życzenie Hayamiego musiało zostać wysłuchane, bo przynajmniej przestał mówić mu, co ma robić.
Hattori Heizō
Hime Hayami

Pon 21 Lis - 0:36
Mógł się nie odezwać. Znów zaczynał żałować wtedy, gdy usta się już zamknęły, a spomiędzy warg umknęły słowa, które na światło dzienne wychodzić nie powinny. Odetchnął ciężko, gdy mężczyzna ruszył się z miejsca, wpierw mu nie odpowiadając. Chciał sobie dać moment, chwilę wytchnienia, gdy zgasić resztki płomienia, zalać go obrzydliwą kawą, by dopiero wtedy móc się odezwać. Pozostał w bezruchu, oglądając jak odchodzi, znika w odmętach ciemnego zaułka. Głęboki wdech, jeden, drugi. Dopiero wtedy odbił się od świecącego sprzętu, by dorównać mu kroku, papierowy kubek ściskając w dłoni, której palce trzymały do połowy dopalonego papierosa.
Zlustrował go kątem oka, gdy dłuższy moment, nadal ciągnący się za nimi, jak zapach kawy, pozostawał w ciszy. Kompletnej, nawet uspokoił oddech, by i on tego napięcia nie był w stanie przerwać. Tylko bicie serca, ciężkie i miarowe, odbijało się w na nowo opustoszałej przestrzeni między skroniami.
Dopił resztkę kawy, nawet jeśli nadal parzyła w język, gdy nie dał jej wystygnąć. Potrzebował tego, odrobiny gorzkiego bólu, żeby zmył to, co powiedzieć chciał najmocniej. A nie mógł. Nie teraz.
Heizo — odezwał się, w końcu, łapiąc go delikatnie za dłoń. Mógł ją wyrwać, oczywiście, ale oczy wysłały wyraźną prośbę o to by chociaż przez chwilę tak został. Przez sekundę.

Szkoda, że puściłam Cię

Wiem, że się martwisz. Doceniam to, naprawdę — nieznacznie zacisnął palce, przełknął ślinę. Miał spokojną minę, tak niepodobną do tego, co malowało się na niej jeszcze kilka zdań wcześniej — Ale nie musisz. Daje sobie radę. Prosiłeś mnie, żebym uważał, a twoich próśb słucham — na ustach ponownie zagościł uśmiech. Miękki, pełen nadziei we własne słowa. Choć z wyrazu twarzy nie dało się tego odgadnąć, sam swoją wypowiedzią próbował się przekonać do racji, którą usilnie próbował wmówić mężczyźnie.

Nie chciałam tak, nie chciałam tak

Stał tak dłuższą chwilę, nadal trzymając go za dłoń. Za długą, by było to jakkolwiek przyzwoite. Odsunął ją więc, finalnie, choć niezmiernie niechętnie, nerwowo przesuwając końcem języka po ustach. Spojrzenie rozbiegło się w różne strony, szukając w ciemnych kątach odpowiedzi na to, co dalej. Bo i na czym stali? Pośrodku niczego, między młotem a kowadłem, między tym, czego chciało serce, a czego potrzebowała logika. Nad przepaścią, znad której mieli nadal szansę się cofnąć - tak jak i on wycofał dłoń - a nadal chcieli skoczyć w ciemną toń. Utopić się w niej, byleby razem.
Albo tylko on tego chciał. Powstrzymywał się resztkami samokontroli, które jeszcze się w nim kotłowały, ciągnąc za lejce.
Nie chcę się z tobą kłócić. Nie mówię też, że w cokolwiek się wpierdalasz. Po prostu... potrzebuję odrobiny zaufania. Że sobie dam radę z tym wszystkim. Proszę — stał nieopodal, papieros już dawno zgasł, choć nadal trzymał go między palcami, z resztką popiołu ledwo zawieszoną na końcówce — Domyślam się, że to dużo, ale... jeśli jest cokolwiek, o co mogę prosić, to będzie to.

A potem sza,
cicho sza, cicho sza


Mieszkanie nr 9 - Page 2 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami
Hattori Heizō

Wto 22 Lis - 9:07
Nie szedł szybko, ale nie zatrzymał się, chociaż musiał zdawać sobie sprawę, że zostawił Hime za sobą. Co kilkanaście sekund unosił kubek z kawą, przystawiając go do zmarzniętych warg, by pociągnąć niewielki łyk gorącego napoju. To głupie, jak jedno słowo – zapewne całkiem nieprzemyślane – kompletnie zbiło go z tropu i zmusiło do intensywnych przemyśleń. Teraz tylko one mu pozostały, biorąc pod uwagę, że miał się nie wtrącać; że miał nie traktować go, jak nierozsądnego gówniarza, który nie wiedział, co robi ze swoim życiem. A przecież teraz, jak nigdy wcześniej, nie potrafił spojrzeć na niego inaczej. Mięśnie szczęki napięły się, gdy zacisnął zęby, powstrzymując falę nieprzyjemnych słów, które nadal ściskały go w gardle. Kawa już nie pomagała, musiał to po prostu przeczekać.
    Więc może to i lepiej, że Hayami na ten moment został w tyle.
    Udawać, do jasnej cholery. Nie poznaję cię. Jak to ma pomóc w nie spierdoleniu sobie życia? Spierdolisz je sobie jeszcze bar-
    „Heizo.”
    Zatrzymał się. To nie głos mężczyzny wyrwał go z nagłego zamyślenia, a nagły dotyk na dłoni, która wręcz bezwiednie spoczęła w jego palcach, mimo że jakiś pojedynczy impuls chciał zmusić go do jej gwałtownego wyrwania. Nie miał jednak większej siły przebicia, jakby spokój Hattoriego był na tyle wyuczony, że potrzeba było czegoś więcej, by zmusić go do odruchów, nad którymi świadomie by nie panował. Wsłuchując się w jego słowa, spojrzał na kubek z kawą, jakby teraz już tylko widok wątłego obłoku pary miał dla niego jakiekolwiek uspokajające właściwości.
    — Nie to miałem na myśli, gdy mówiłem, żebyś na siebie uważał — wydusił z siebie, nie mogąc stłumić suchego tonu, który był wynikiem dopiero co rozluźniających się mięśni. Dało się jednak wyczuć, że robił wszystko, by się uspokoić. Ale Hime chyba nie myślał, że od tak uzna, że ten teatrzyk był dobrym pomysłem? Czarnowłosy wyraził się wtedy wystarczająco wyraźnie – chciał, żeby uważał, a nie udawał.
    Wypuszczona z palców dłoń swobodnie wróciła na swoje miejsce, jak na potwierdzenie braku inicjatywy z jego strony. Wzrok, który przez cały ten czas wbijał w wieko kubka – byleby tylko nie objąć nim Hayamiego – wreszcie skupił się na uśmiechniętej twarzy. Heizo, jak w absolutnym jego kontraście, oczy miał pochmurne i bynajmniej nie była to sprawka ich naturalnego koloru; przygasły.
    — Musisz mieć bardzo drogie wymagania — zaczął i zdawało się, że kompletnie zignorował jego prośbę o zaufanie. A może to właśnie ono było tym towarem z górnej półki? Czymś, na co już nie było go stać? — Jasne, może dasz sobie radę. Ale jakim kosztem? — dodał, kręcąc mimowolnie głową. Nadal nie mógł pojąć, co musiało siedzieć w głowie Hime, by stwierdził, że to wszystko będzie dla niego dobrą karą albo jakimś cholernym odkupieniem.
    — Nie zaufam ci akurat w tej kwestii, bo nie wierzę, że to zadziała. Ale nie będę stał ci na drodze, bo to twój wybór i przynajmniej go uszanuję. Może udowodnisz mi, że się mylę i bardzo chcę się pomylić — przyznał, wsuwając wolną rękę do kieszeni bluzy. Ledwo widocznym gestem głowy dał znać, że powinni iść dalej.
Hattori Heizō
Hime Hayami

Wto 22 Lis - 21:36
Możliwe, że źle dobrał słowo. Bo i udawanie nie było tym, co miotało jego wnętrzem, nie uczuciem, które dominowało nad decyzjami. Było to coś, co wyrwało się w chwili, pod wpływem emocji, określeniem, którego szczerze się bał. Nie o to przecież chodziło. Nie na udawanie czekał sześć lat, nie tego chciał, gdy naiwnie wierzył na powrót, a ten, jak w jakiejś pieprzonej bajce, ziścił się, gdy przeznaczenie oddało mu serce, z którego rytmem kiedyś żył. Znów tego chciał. By zabiły razem, zgrały się i nie pozwoliły, by cokolwiek im już przeszkodziło.
A jednak.
Kroki ich, zrównane, prowadziły do bliżej nieokreślonego celu. Podobnie jak i jego myśli, krążące wokół wiszącego w powietrzu tematu, nie mogły dojść do konkretnej konkluzji. Mogła być to wina przepalonych przez alkohol styków, może zwykłego zagubienia, poczucia, którego od kilku tygodni nie potrafił się pozbyć. Nie wiedział co ma robić, w którą stronę ruszyć, rozerwany na strzępki.
Nie odpowiedział, nie otworzył ust do momentu, w którym to trafili do jednej z głównych dróg, rozświetlonych światłem przyulicznej lampy. Nieopodal przystanek, na którym wysiadł jakiś czas temu. Wtedy dopiero zatrzymał się, płuca napełniając lodowatym powietrzem, próbując tym samym otrzeźwić myśli i zebrać się do otwarcia ust. Z głupią nadzieją, że wypłynie z nich coś sensownego.
Też mam taką nadzieję — odparł, cicho, ze spojrzeniem wbitym w nadpęknięty krawężnik. Krańcem buta przepchnął po betonie jakiś zagubiony kamyk, ten niezbyt chętnie przeturlał się w resztki trawy, zeżartej przez bezwzględne warunki klimatyczne. Jednak nie miał mu już więcej do powiedzenia. Nie miało to sensu, bo znów, może, powiedziałby zbyt wiele. Ukradkiem zerknął na migoczącą tablicę z rozkładem jazdy.
Zobaczymy. Co by się nie działo, cieszę się... że chciałeś ze mną porozmawiać — zmusił się wreszcie, by własne spojrzenie skrzyżować z tym przygaszonym. Mógłby przysiąc, że i zawiedzionym, dlatego tak trudno było mu wyjść na przeciw i stawić czoła malującym się na jego twarzy emocjom. Były subtelne, ledwo zauważalne, ale spędził z nim wystarczająco długo czasu, by nauczyć się choć trochę je odczytywać. Czuł też, że nie powiedział mu wszystkiego, pewnie i z wzajemnością, która powstrzymywała ich od wykrzyczenia sobie w twarz tego, co ciążyło na sercu. Konsekwencje takiej szczerości byłyby już nieodwracalne.
Jeszcze raz przepraszam za ten bal. Będę się normalnie odzywał, obiecuję — próba zmiany tematu mogła zdać się zasadniczo na nic, ale próbował. Szczerze, chciał już odejść z nim od ciężkich tematów — Tylko zacznij mi odpisywać, bo serio tę cegłę kiedyś dorzucę, okej?


Mieszkanie nr 9 - Page 2 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami
Hattori Heizō

Pią 25 Lis - 20:30
    „(…) cieszę się… że chciałeś ze mną porozmawiać.”
    — To nic nadzwyczajnego — stwierdził, zerkając na niego z ukosa. Uważnie przesunął wzrokiem po jego profilu, sprawdzając przy tym, czy rzeczywiście już zdążył zapomnieć, że zawsze rozmawiał. Próbował. Czasem milczał, gdy potrzebował dłuższej chwili na zastanowienie i na wyciszenie samego siebie. Zatrzymywał wewnątrz tylko to, co nie było warte – przynajmniej jego zdaniem – wypowiadania na głos. Nie dlatego, że uważał, że było niesłusznym osądem, a dlatego, że zdawał sobie sprawę, że strzępienie języka na nic się zda. Niepotrzebne reakcje wymagały wysiłku, a on nie przepadał za marnowaniem energii.
    Dzisiaj i tak stracił jej za dużo. Hattori ciało wciąż miał spięte – już nieważne, czy z powodu tego, co przed chwilą usłyszał, czy od niskiej temperatury. Gorąca kawa nieco rozgrzewała go od środka, ale pił ją za wolno, a napój już robił się wyczuwalnie chłodniejszy i już nie ogrzewał tak marznącej ręki.
    — Jaki bal? — spytał, zachowując całkowicie poważny ton. Wpatrywał się w rozkład jazdy, chociaż dobrze znał już godziny odjazdu autobusu. Nieraz sam w niego wsiadał. W każdym razie, jeśli mieli zapomnieć o całym zajściu, to Heizo radził sobie z tym fenomenalnie. Wiedział, że tylko połowicznie żartował, bo w gruncie rzeczy stracił już z oczu powód, dla którego w ogóle się dzisiaj spotkali. W perspektywie wymienionych ze sobą zdań ucieczka na balu straciła na znaczeniu – zaakceptował ją jako coś, na co i tak nie miał wpływu. Jego głowę zaprzątały teraz inne sprawy; jego zdaniem dużo poważniejsze, biorąc pod uwagę, że świadomie bądź nie przedstawiono mu pełny obraz całej tej sytuacji.
    I kiedy wiedział, że powinien cokolwiek zrobić, związano mu ręce.
    Parsknął krótko, uwalniając ledwo widoczny obłok pary i pokręcił głową w zrezygnowaniu. A ten znowu z tą cegłą.
    — Zobaczmy. Może nadal chcę zobaczyć cię na olimpiadzie? Kiedy już zostaniesz sławny, powiesz, że miałeś najlepszego trenera — odparł, obrzucając go wyzywającym spojrzeniem, które nieznacznie się ożywiło albo pozór ten był zasługą rozświetlonej tablicy.
    Dopił kawę, a pusty kubek upchnął do prawie pełnego kosza na śmieci. Obejrzał się na ulicę, skąd miał nadjechać autobus i bez jakiegoś większego zniecierpliwienia zerknął na zegarek w telefonie. Mieli niewiele czasu.
    — Dwie minuty — rzucił, jakby Hayami w ogóle o to pytał. Obrócił się przodem do mężczyzny i, kiedy teraz w chwili milczenia mu się przyglądał, odnosił wrażenie, że wszystko, co mieli za sobą, niczym nie różniło się od tych nieznośnych dwóch minut. Nie uważał ich za źle wykorzystane, ale być może byli w tym wszystkim nieco nieuważni. Może nie do końca wykorzystali ten czas tak dobrze, jak powinni, by teraz nie stać naprzeciwko siebie, gdy pomiędzy nimi płonął most, który za chwilę miał się rozpaść.
    Skok na drugą stronę byłby śmiertelny.
    — Będę się zbierać, Hayami — oznajmił, wyciągając ku niemu rękę, żeby – tak po koleżeńsku – pożegnać go pozbawionym już podtekstów uściskiem dłoni. Gest ten równie dobrze miał przypieczętować zawartą pomiędzy nimi umowę; być wyznacznikiem tego, jak od teraz to wszystko miało wyglądać. Jak musiało wyglądać. Palce drugiej ręki już wsunął za kolorowy szalik. Do domu miał niedaleko i był w stanie przeżyć jeszcze trochę w tym zimnie.
Hattori Heizō
Sponsored content
maj 2038 roku