Mieszkanie nr 9 - Page 3
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Hattori Heizō

Pon 7 Lis - 18:51
First topic message reminder :

Mieszkanie nr 9


Jak większość mieszkań na osiedlu przy ulicy Higashi, jest ono dość spore i dwupokojowe. Z niewielkiego przedsionka od razu wita nas całkiem przestrzenny salon połączony niewielkim z aneksem kuchennym. Obszerne okno balkonowe za dnia wpuszcza do pomieszczenia sporo światła. Znacznie mniej miejsca przeznaczono na sypialnię, w której poza łóżkiem, szafą i komodą na ubrania, znajduje się także niewielkie biurko. Łazienka została utrzymana w nowoczesnym stylu.
Dodatkowe: co rzuca się w oczy, to gdzieniegdzie porozwieszane w mieszkaniu amulety i papierowe zaklęcia ochronne; jedyną żywą rośliną w mieszkaniu jest bujna paprotka na parapecie w sypialni – doniczka, w której jest posadzona, jest nieznacznie ułamana i częściowo pęknięta; nad biurkiem zawieszona została tablica korkowa, poza zaklęciami ochronnymi, na pinezkę przypięto tam wyrwaną kartkę z notatnika z tajemniczym zapiskiem: 01.01.1111 - 09.09.9999. Uwagę przyciąga także zawieszona tam papierowa serwetka, na której zapisano numer telefonu z krzywym serduszkiem i krótką notatką.

Hattori Heizō

Hime Hayami ubóstwia ten post.


Hime Hayami

Nie 27 Lis - 14:13
Nie zapomniał. Za to też go doceniał, za to, że słuchał i jako jeden z niewielu, chciał rozmawiać. Próbował, zawsze, nawet jeśli Hayami nie miał na to siły, jakoś zmuszał go do wypowiedzenia na głos tego, co ciążyło mu na sercu. Proste to nie było, z pewnością, bo choć Hime często targany był emocjami, było ich na tyle wiele, że zebranie ich w jedną całość i ułożenie z nich czegoś sensownego graniczyło z cudem. A ten, jednak, potrafił go do tego zmusić. Niezależnie od tego, ile energii Heizo to wymagało.
— Jaki bal?
Parsknął śmiechem, głównie w reakcji na ten niezmiernie poważny ton. Głową pokręcił na boki, gdy ramiona objęły zmarznięte już ciało, próbując choć odrobinę je ogrzać — No tak. Żaden bal, nic nie było — przytaknął, bo też nie widział sensu w tym, by sam temat własnego usilnego spierdalania ciągnąć. Stało się, teraz już tego nie naprawi. Tak jak stało się i wiele innych rzeczy, których to żadne z nich nie chciało. Gdy padły pewne słowa, gdy nie padły te, które powinny, te, które mogłyby zmienić wszystko. Było ich wiele, może i zbyt wiele, by wybrać te najlepsze. Odetchnął ciężej, usta nadal trzymając w lekkim uśmiechu.
Oczywiście, pierwsze złoto zadedykuję tobie, nie martw się.
Rozświetlona tablica, jedyne źródło światła w okolicy, bo zepsutej lampy nie było co liczyć, przypominać mogła jedynie czytnik na bombie. Odliczanie do najtrudniejszego kroku, który obydwoje będą musieli wykonać. To, co stało się w mieszkaniu prawie dwa miesiące wcześniej było jedynie zalążkiem tego, co miało przyjść, o tyle trudniejszego, że trzeba było już zachować zimną krew. Tam zostały emocje, które, wbrew wszystkiemu, może były łatwiejsze do przetrawienia. Teraz jedynie zimne kalkulacje, zdanie sobie sprawy z tego, co jest logiczniejsze.
Hayami łudził się jeszcze, że będzie w stanie ruszyć głową, nie dać porwać się sercu, dopóki ostatni raz nie spojrzał na drugiego mężczyznę, z dłonią wyciągniętą ku niemu. Gest ten był jak strzał w serce, finalne oddzielenie ich od siebie grubą kreską, kropką na końcu historii, która opisywała ich dzieje.
W reakcji parsknął tylko śmiechem. Niekoniecznie był on rozbawiony, nie. Pełen bezsilności, nieznacznego politowania wobec tego, że tym chce to zakończyć. Jakby wcale nie spędzili razem miesięcy, nie poznali się aż za dobrze.
Kątem oka dojrzał nadjeżdżający autobus. Czas się kurczył, zbyt prędko, by przemyśleć wszystko jeszcze raz. Pokręcił jedynie głową, robiąc krok w jego stronę, by skorzystać z ramion, gdzie jedno zajęte było ściąganiem szalika, a dłoń drugiego nadal czekała na uściśniecie. Jeśli miało to być finalne, symboliczne pożegnanie, musiało być porządne. Tak jak stanięcie na palcach, ciasne objęcie, odrobinę za długie, na tyle, by po jego zakończeniu faktycznie musiał uciekać.
Trzymaj się, Hei. Odezwę się jak będę w domu — rzucił, już praktycznie w drzwiach autobusu. Zawsze wysyłał mu sms'a, gdy bezpiecznie wrócił, też zawsze prosił o to jego.
Szalika nawet nie pozwolił sobie oddać. Wiedział, że dyskusja na ten temat byłaby bezcelowa, pominął ją więc. Możliwe, że przynajmniej w nim będzie miał kiedyś powód do kolejnych odwiedzin.

zt


Mieszkanie nr 9 - Page 3 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami
Hattori Heizō

Nie 4 Gru - 21:37
Nie podzielił śmiechu, który wyrwał się z ust Hime; jego nuta była obca i drażniła uszy. Nie w sposób, który wzbudzał w nim niechęć do słuchania, ale w sposób, który nieprzyjemnie wwiercał się w jego czaszkę, bo Hayami nie podzielał rozsądnego wyjścia z sytuacji. Oczy z powagą i wyczekiwaniem wpatrywały się w tak dobrze znaną mu twarz i chociaż Hattori – jak zawsze zresztą – pilnował, by jego wewnętrzne zmagania nie wychylały się niepotrzebnie na zewnątrz, skryte za grubą kotarą opanowania, nie było wątpliwości, że utrzymanie tego neutralnego stosunku kosztowało go całe mnóstwo nerwów. Może poznali się aż za dobrze, ale to było wcześniej, a teraz było teraz. I nie tylko dla własnego dobra musieli porzucić to, co było; zamknąć wspomnienia, jak stare zdjęcia w szkatułce i pozostawić je gdzieś na dnie szafy, przysypane nowymi rzeczami. Jego własna szkatułka wciąż pozostawała na widoku, bo nie znalazł jeszcze niczego, pod czym mógłby ją zakopać, ale Hayami miał tę szansę. Tę samą szansę powinien dać także Heizo.
  Dlaczego to utrudniał?
  W tym nieprzyjemnym chłodzie, który prześlizgiwał się przez cienką warstwę źle dobranego w stosunku do pogody ubrania, nagły przypływ ciepła był przyjemną odmianą. Ciało spięło się jednak nieznacznie pod wpływem nagłego gestu, który nie wpisał się w jego osobisty scenariusz przewidujący kumplowski uścisk dłoni. Ta dłoń wciąż jednak wisiała w powietrzu przez kilkanaście pierwszych sekund, jakby mimo oczywistego sprzeciwu mężczyzny, wciąż liczył na ten mniej uczuciowy finał. Bezsilne westchnienie rozbrzmiało niemalże przy uchu Hayamiego, a wraz z nim rozluźnił się, kręcąc ledwo widocznie głową. Ruch ten był jednak wyczuwalny przy narzuconej brunetowi bliskości, jakby nie dowierzał, że naprawdę potrzeba było jeszcze czegoś więcej, by do Hime dotarło, że zachowywał się niewłaściwie. Ten ostatni raz – już na pewno ostatni – zaczepił palce o kurtkę na jego plecach, ale nie zaciskał ich kurczowo. Zwykle jego objęcia były silne i zdecydowane, ale teraz ciemnowłosy mógł ich prawie nie poczuć przez warstwy ubrania. Wyrwał się z nich bez większego trudu, bo żadna siła nie powstrzymała go przed skierowaniem się do autobusu. I gdy wreszcie się odsunął, dłoń bruneta bezradnie ścisnęła powietrze i miękko opadła wzdłuż jego ciała.
  Nie zatrzymywał go.
  — Na razie — jego usta ledwo poruszyły się, wydobywając z niego niezrozumiały pomruk. Ale to nieważne, bo syczący dźwięk zamykających się drzwi autobusu i tak zagłuszyłby jego pożegnanie.
  Byłoby prościej, gdyby nie robił nic głupiego.
  Srebrne tęczówki jeszcze przez jakiś czas wpatrywały się w ulicę zamglonym spojrzeniem. Odjeżdżający autobus już jakiś czas temu zniknął z pola widzenia. Dopiero warkot silnika przejeżdżającego obok samochodu wyrwał go z osłupienia. Drgnął ledwo zauważalnie i poruszył skostniałymi z zimna palcami, zanim wepchnął je do kieszeni bluzy i postawił pierwszy krok na drodze prowadzącej do domu.

zt.
Hattori Heizō

Hime Hayami ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Rainer

Sob 17 Gru - 1:34
27 listopada 2036

Delikatne wibracje poprzedzone krótkim, urwanym sygnałem łapią go w połowie drogi. Spogląda na ekran z twarzą wpierw neutralną, by chwilę później naznaczyła ją zmarszczka zdziwienia. Ciche westchnięcie. Spojrzenie ku niebu, bo powinien się domyślić. Z miejsca zawraca, otwiera jedną z zainstalowanych na telefonie aplikacji, po czym zamawia taksówkę.
  Pod adresem, od ojca wyłuskanym jak za dzieciaka kieszonkowe, znajduje się około czterdzieści minut później. Ściśle zawinięty materiałami, gdzie na zewnątrz widoczny jedynie grafitowy płaszcz, szalik w ciemniejszym kolorze i kosmyki włosów przykryte mrozem oraz zdobytą w drodze wilgocią. W dłoni pokrytej świecidełkami — w tym rodzinny sygnet oraz stalowa, mocno ciosano obrączka — papierowa torba, która miejscami mokrawa od gorącej pary. Na twarzy wypieki wyhodowane przez zimowy chłód, oczy znudzone a usta szczelnie owinięte bawełną. Okrytym skórzanym rękawiczką palcem sięga domofonu. Dziewięć czy sześć? Kręci głową. Oczywiście, że dziewięć. Wie, że dziewięć. Zdecydowany ruch dłoni potwierdza podjętą decyzję, by po kilku dłużących się sekundach z urządzenia dobiegł go elektroniczny głos chorego. Mimowolnie uśmiecha się i z tym uśmiechem, pomiędzy słowami przekazanym podniesioną nutą, przekazuje:
Przyniosłem późny obiad. — Milknie na moment, ale pauza przypomina, że nie wspomniał o ważnym przecież elemencie: — Rainer.
Wchodzi po schodach. Jak zawsze. Łydki od wczorajszego biegania wciąż rwą zakwasami, ale przecież to lubi. Czuć. Przynajmniej ciało, skoro emocje rozpierdolone na wszystkie strony, niepozbierane, nienazwane… Co on tutaj w ogóle robi? Zatrzymuje się na jednym z półpięter, by chwycić uciekające pytanie, ale to posiada w sobie nutę rozdrażnienia. Nieważne. Przygryza wnętrze lewego policzka, kręci głową w niedowierzaniu. Sam do siebie podchodzi z pobłażliwością rodzica, bo w ostatnich dniach coraz więcej popełniał spraw, sytuacji, rozmów nierozważnych. Pochopnych, chciałby powiedzieć. Ale przecież pochopny nie bywa. Na pewno? Głowę przeszywa nagła myśl, która ulatuje z ust zmarłej siostry. Nerwicowe przejechanie językiem po ustach, zagięcie dłoni w pięść, szybkie zakopanie złości gdzieś w podbrzuszu. Jeden oddech, drugi, trzeci.
Hej — mówi, gdy drzwi uchylają się a on jak ta świąteczna niespodzianka dygocze w oczekiwaniu na reakcję. — Czemu nie napisałeś, że jesteś chory? Mam dla ciebie ramen.
Zdziwienie na twarzy Heizō przeczekuje, bo nie jest debilem, by umknęła mu niestosowność tej interakcji. Podobna tej, którą wyczuł, gdy z ręki do ręki przekładał urodzinowy prezent. Zbyt personalny. Co jest jednak złego w tym geście? Marszczy brwi w niezrozumieniu, chwilowym, bo należy się tamtemu kolejne wyjaśnienie. Znowu. Niewygoda gromadzi się w przełyku, ale nadpisuje ją uśmiechem ciągnącym lewy kącik ust ku górze. Zwyczajowo głowa nachyla się ku prawemu barkowi.
Twój adres. Od ojca. Pamiętasz? Pracuje w szpitalu. — Przestępuje z nogi na nogę. — Nie muszę wchodzić, ale weź to.
Pauza.
Z ciała zdejmuje wierzchnie warstwy odzienia. Uważnie i powoli na twarzy zbierając ni to uwagę, ni nieznanego źródła zdenerwowanie. To kolejne faux pas? Kręci głową. Sam już nie wie, bo świat jak ta dziwna masa posiada reguły relacji, których nie podziela. Obce dla chłopca zasady, niezapisane nigdzie wyznaczniki poprawności a on by chciał po prostu być i przynależeć, ale nie może. Dlatego myśli jak fala próbują podążyć za kolejnymi krokami, gdy zdejmuje buty, gdy szalik wolno i strategicznie odwija z twarzy. W kępkę wilgotnych włosów wsuwa palce, przeczesuje je i w niby to naturalnym, ale wciąż flegmatycznym geście wchodzi do środka.
Jak drapieżnik na nieswoim terytorium, zepchnięty w kąt klatki zwierzak rozgląda się po nowej przestrzeni. Ostrożnie przestępuje próg salonu, by wzrokiem wyłapać nierówne zagięcia ścian, pozostawione na regale pierdoły, parę książek o tytułach w tym momencie nieważnych. Gdy już zorientuje się w przedmiotach, spokojnym spojrzeniem osiądzie na mieszkańcu.
Wyglądasz jak trup — mówi rozbawiony, gdy jego nozdrzy dochodzi ziołowy zapach; lek? — Pokaż się. — Podchodzi dwa kroki a gdy ten zamiera, dodaje: — Moja odporność jest świetna. No pokaż.
Zaczerwienione powieki, sinizna na ustach, zimne dłonie, które chwyta w swoje własne. I gorąc czoła, tak teraz kontrastujący z zimowym chłodem opasającym dłonie, wydłubują z oczu wcześniejszą swobodę a stają się zaczątkiem niepokoju. Rainer wzdycha cicho, bo częściowo przejmuje winę jego stanu. Mizernego, ale też bez przesady. Z pewnością nie umierał.
Byłeś u lekarza? Co ci powiedział? — pyta, gdy ciało cofa ku pozostawionej na ziemi torbie, tę podnosi i w swobodniejszych ruchach kładzie na kuchennym blacie. — Idź się połóż, odgrzeję ci całość i obejrzymy film.
Jest w chłopcu dużo więcej naturalności, którą zdaje się wciska w niego nowa przestrzeń. Obdarty z tradycyjności rezydencji wydaje się zwyczajniejszym, ale nie zwyczajnym. Odstaje niczym element, który choć pomalowany tym samym kolorem, to różniący się jego odcieniem. Na ciele jednak stonowane barwy, szarości i czernie, które układają się w przystający do ciała golf i szerokie, spinane w pasie spodnie o dużej ilości kieszeni. Na szyi delikatny naszyjnik, w uszach metal ozdobnych kolczyków. Podobną materiałowi zimność znaleźć można i w oczach, które w trybie zadaniowym przeskakują z czynności na czynność. Skrupulatnie, wolno i po kolei.

@Hattori Heizō


Mieszkanie nr 9 - Page 3 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Sob 17 Gru - 17:53
Twarz chłopaka wykrzywiła się w zbolałym wyrazie, gdy głośny, wysoki dźwięk siłą wyrwał go z objęć głębokiego snu, w który zapadł jakiś czas temu. Tępy ból pulsował i rozchodził się po całej jego czaszce – nie był nawet pewien, która jej część bolała najmocniej. Ale to nie było ważne, bo poruszywszy się lekko na kanapie, uświadomił sobie, że – tak jak wcześniej – bolało go dosłownie wszystko. Każdy mięsień, każda pierdolona komórka ciała zmówiły się ze sobą zgodnie, uznając, że tylko kiepski stan zmusi go do odpoczynku. Nie był nawet pewien, czy rozchodzący się po mieszkaniu dzwonek dobiegał z zewnątrz, czy ze zmęczenia piszczało mu w uszach. Powieki uchylił z ociąganiem, natrafiając już na ciemność charakterystyczną dla zimowego wieczoru. Jedynie miejskie światła oświetlały salon, sprawiając, że zarysy mebli i innych przedmiotów były na tyle widoczne, by się o nie nie pozabijać. Oczy miał przekrwione i mieniące się niezdrowym blaskiem, nieustannie czuł w nich nieprzyjemne pieczenie, jakby – pomimo wielu godzin snu – nadal nie zaznały odpoczynku. Wbrew wszelkim wątpliwościom, czy aby się nie przesłyszał, podniósł się mozolnie do siadu, podciągając się z wysiłkiem z ręką zaciśniętą na oparciu kanapy. Miał wrażenie, że ten jeden ruch kosztował go połowę życiowej baterii, bo obolałe ciało, jak jakiś żywy magnes, chciało ściągnąć jego tułów z powrotem na siedzisko, a głowę na miękką poduszkę, która sprawiała, że było mu jakoś przyjemniej, pomimo tej fatalnej kondycji.
  Spać – jego głowę wypełniała teraz jedna myśl, która nasilała się wraz z uderzeniami w jego głowie, jakby ktoś ciężkim butem chciał pozbawić go przytomności. Było blisko, bo jego wzrok był już wystarczająco nieprzytomny, gdy przesunął nim po salonie, z trudem przypominając sobie, po co właściwie wstał.
  No tak, domofon.
  Z trudem wyprostował nogi, by wstać z kanapy. Koc, z którym widocznie nie chciał się rozstawać, zawisł smętnie na jego ramionach, ale nie otulił się nim szczelnie, chociaż czuł, że już zaczyna mu być chłodniej. Zmęczone chorobą mięśnie mrowiły nieprzyjemnie, a jego kroki były ciężkie i powolne. Dotarcie do słuchawki przypominało teraz dotarcie do mety po długim maratonie. Jak na sennego człowieka przystało, powoli zaczynało do niego docierać, że ma za złe to, że zmuszono go do wstawania. Był też zły na samego siebie, że nie przyszło mu do głowy, by udać, że nie ma go na miejscu – światła w mieszkaniu i tak były zgaszone – ale był już w przedsionku, a palce z wysiłkiem ujęły słuchawkę.
  Oby to nie były jebane ulotki.
  — Tak? — rzucił i było zadziwiające, że tak maksymalnie ograniczone pytanie było w stanie zawrzeć w sobie obraz jego kiepskiego stanu. Jego głos rozbrzmiał z trudem, gdy przeciskał się przez obolałe gardło, jakby też miał do pokonania niemożliwie długą i wyboistą drogę, by wydostać się przez spierzchnięte usta. Przespał prawie cały dzień i dopiero teraz uświadomił sobie, że od rana nie wypił choćby łyka wody.
  Która była godzina?
  „Przyniosłem późny obiad.”
  Obiad?
  Zmarszczył brwi w skupieniu. Nie przypominał sobie, żeby cokolwiek zamawiał; nie potrafił też dopasować do nikogo głosu zniekształconego przez kiepski, trzeszczący głośnik. Kojarzył, że jakiś czas temu zerkał na telefon i chyba nawet odpisywał na wiadomości, ale nie był pewien, czy zwyczajnie mu się to nie przyśniło. Już miał odpowiedzieć, że to pomyłka, ale jego gość – Rainer? – zareagował szybciej. Nie mówiąc już nic więcej, Hattori za sprawą niezrozumiałego impulsu odblokował drzwi do klatki schodowej. Dalsza realizacja dopadła go dopiero po kilkunastu sekundach, bo i w tym beznadziejnym stanie był wręcz przekonany, że Seiwa nigdy nie zapytał go o adres. Powinien być zły? Zaniepokojony? Domagać się wyjaśnień?
  Myśli o różnych opcjach uleciały z jego głowy, gdy otworzył drzwi, na które zdawał się przenieść cały swój ciężar, a zmęczone spojrzenie, podkreślone ciemnymi cieniami pod jego oczami, natrafiło na znajomą twarz. Już nie był zdziwiony, że Rainer pojawił się tu dosłownie znikąd – choć może minimalnie wciąż go to gnębiło – był zdziwiony samym jego widokiem, który nijak pasował do ponurego wnętrza czystej, ale wysłużonej już klatki schodowej. I rzeczywiście milczał za długo, by uczynić tę sytuację bardziej komfortową dla chłopaka, który przecież nie chciał źle. Właściwie chciał aż za dobrze i to potęgowało zaskoczenie, bo przecież nie miał żadnego powodu, by przyjść do niego i upewnić się, czy nadal żyje.
  Wyrwany z zastanowienia, potarł skroń palcami, jakby dzięki temu łatwiej było mu pozbierać myśli.
  — Tak, pamiętam. Ale wiesz- — jego rzężący głos urwał się, gdy powietrze nieprzyjemnie podrażniło mu gardło. Zakaszlał, przysłaniając nadgarstkiem usta i dopiero odchrząknąwszy, mógł kontynuować: — Chciałem powiedzieć, że następnym razem możesz po prostu mnie o coś spytać. Nie miałem żadnego powodu, żeby nie powiedzieć ci, gdzie mieszkam.
Ignorując wyciągniętą w jego stronę torbę z jedzeniem, którego zapach był częściowo przytłumiony przez zapchany nos, w dość oczywisty sposób otworzył szerzej drzwi, schodząc mu z drogi. Na ślepo sięgnął do włącznika światła w przedsionku, a gdy ciepłe światło żarówki rozlało się po pomieszczeniu, w pierwszym odruchu przymrużył ospałe oczy. Ostry ból na sekundę rozlał się po całym jego czole, jakby został zaatakowany milionami małych i upierdliwych, co wyrwało z jego ust markotny pomruk.
  — Nie chciałem cię niepotrzebnie niepokoić — wychrypiał, przypomniawszy sobie, że czarnowłosy zadał mu pytanie. Koniec końców i tak poznał całą prawdę, ale gdy ospały wystukiwał odpowiedź na telefonie, nie chciał kłamać, że jest zajęty. — Nie chciałem ci popsuć dzisiejszych planów, a w tym stanie i tak nie jestem zbyt rozrywkowym towarzystwem — wyjaśnił, w międzyczasie chrząkając gardłowo, gdy jego głos wyraźnie słabł.
Zamknąwszy drzwi za Rainerem, oparł się o ścianę, przyglądając mu się z uwagą kogoś, kto właśnie dopasowuje do siebie elementy układanki. Nie pojmował, co sprowadziło tu Seiwę i czemu uznał, że to doskonały pomysł, żeby przynieść mu jedzenie. Może to był tylko bardzo realistyczny sen? Za parę chwil znów miał obudzić się na kanapie albo…
  „ Wyglądasz jak trup.”
  W odpowiedzi na to stwierdzenie, z jego ust wyrwał się krótki, ochrypły śmiech. Pozwolenie sobie na niego szybko okazało się złym pomysłem, bo za moment rozkaszlał się, pozbywając się nieprzyjemnego uczucia z krtani.
  — Może już umarłem. Nie licząc tego, że czuję się jak totalne gówno, nie mogę narzekać na takie wydanie zaświatów — odparł znacząco, a jego usta wykrzywił ledwo widoczny uśmiech. Był raczej marną dekoracją jego wycieńczonej twarzy. — Proszę, nie. — Zadarł głowę wyżej, opierając potylicę o ścianę, w której wciąż szukał oparcia. Był to raczej marny sposób na ucieczkę, a i sam ton jego głosu brzmiał za mało defensywnie, jak na kogoś, kto nie chciał, by do niego podchodzono. Bardziej martwił się, by nie roznieść dalej tego dziadostwa, choć ewidentnie nie był to żaden niebezpieczny wirus.
  Westchnął z rezygnacją, gdy brunet znalazł się obok. Miał zimne ręce, ale ten chłód koił jego rozpaloną skórę. Nie był nieprzyjemny, ale możliwe, że ze względu na delikatność, z jaką Rainer właśnie się z nim obchodził. Szlag – usta drgnęły, ale nie rozchyliły się, gdy w ostatniej chwili pohamował cisnące się na nie przekleństwo. Źle zrobił, przyglądając mu się z tak niewielkiej odległości. Wypełzające na pierwszy plan zmartwienie, ściągnęło za sobą falę ciepła, ale zupełnie innego niż to, które towarzyszyło gorączce. Kolejny raz robił coś, co uderzało w solidny fundament jego silnej woli, powodując głębokie pęknięcie na jego powierzchni. To były małe rzeczy, nie był pewien, czy ktokolwiek normalny w ogóle zwracał na nie uwagę. Ale on – wbrew samemu sobie – zauważał. I było to jednocześnie najlepsze i najgorsze uczucie, jakie mógł sobie zgotować.
Nie znęcaj się nade mną — wymruczał pod nosem, bez niezadowolenia. Brzmiał zaskakująco łagodnie, jak na kogoś, kogo głos uległ tak drastycznej zmianie i jak na kogoś, kto wysuwał taki zarzut. Ale tak się czuł – jakby zwyczajnie się nad nim znęcano. Jakby, o ironio, podsuwano mu pod nos deser, ale przecież wcześniej zasznurowano mu usta. — Masz cholerne szczęście, że nie mogę cię pocałować — dodał już bardziej bezpośrednio, jakby gorączka zdjęła z niego cały filtr, za którym się zasłaniał. Nie czuł się z tym źle. Wydawało mu się, że mówił o czymś zupełnie oczywistym, nawet jeśli było to zupełnie nieadekwatne do sytuacji.
  — Tylko zadzwoniłem. — Odkaszlnął krótko i poprawił narzucony na siebie koc, zanim przeszedł w głąb salonu, ocierając się ramieniem o ścianę. — Nie mam siły ruszać się z domu. Pewnie w jednej trzeciej drogi wyłożyłbym się w pierwszej lepszej zaspie, a nie marzy mi się podzielenie losu z Dziewczynką z Zapałkami. Zwykłe przeziębienie z całym pakietem dolegliwości. Dostałem receptę, Himari przyniosła mi leki po szkole, ale nie jestem w stanie znieść tych do picia. Chyba zostanę przy tabletkach. W każdym razie teraz muszę tylko to przetrwać.
Włączył niewielką kuchenną lampkę, bo nie mógł zdzierżyć rażącego światła. Poza tym tak było przytulniej. Wbrew poleceniu Rainera, zatrzymał się przy aneksie kuchennym, obserwując jego krzątaninę. Dziwnie było widzieć go w tak codziennym otoczeniu, zwłaszcza że Hattori wciąż dobrze pamiętał ogrom rezydencji, którą ostatnio odwiedzał. Był też pewien, że nikt tam nie zmuszał młodego Seiwy do praktykowania domowych zadań, dlatego to wszystko wydawało mu się dziwnie rozczulające. I miłe. Ludzie zazwyczaj krępowali się, mimo że dawano im przyzwolenie, by czuli się, jak u siebie, dlatego właśnie była to całkiem przyjemna odmiana.
  — Zjem przy stole — oznajmił, odsuwając jedno z krzeseł. Zmęczone ciało z ulgą opadło na siedzisko, choć samo siedzenie wciąż kosztowało go mnóstwo wysiłku. Od bolącego gardła brakowało mu apetytu, ale jakoś musiał odzyskać siły. — Nie tak powinna wyglądać twoja pierwsza wizyta tutaj — zauważył, na chwilę przyciskając nadgarstek do podrażnionego nosa. Walcząc z ciężkimi powiekami, uniósł wzrok ku chłopięcej twarzy.
Czym zasłużyłem sobie na takie rozpieszczanie?

@Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō

Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Rainer

Nie 18 Gru - 10:42
W pomieszczeniu zaduch przeziębienia, który wykluwa się w najciemniejszych kątach mieszkania. Skórę drugiego chłopaka obleka w gorączkę, dreszcze, gardło gwałci opuchlizną i uporczywie wbija się pod ciało, maluje nań kolory choroby. Sinizna miesza się z pięknymi, przypominającymi słońce żółciami, źrenice przyciemnia i nabłyszcza jak za sprawą najlepszej jakości werniksu. Głos jego skrzeczący jak ptaka, który skryty we własnym gnieździe dogorywa, ale wciąż śpiewa pięknie i urzekająco, bo nawet przy samym końcu jest malutką jak piąstka jemiołuszką; ampelis japonés w kasztanowych kolorach, gdzie orzech piór miesza się z brzuszkiem maźniętym kanarkowym akcentem. Patrzy ku tej twarzy pociągłej, z tak bliskiej przecież odległości i nie może wyjść z podziwu, że wcześniej pominął małego jak głowa szpilki pieprzyka, który niesforny skrył się pod kosmykiem teraz przepoconym chorobą. Uśmiecha się ku temu detalowi, jakby nie z chłopakiem rozmawiał a odkrywał go na nowo, przy wzroku liźniętym chorą fascynacją. Niedobrze. Ciało robi krok w tył, kiedy w podbrzuszu rozlewa się dziwne uczucie zauroczenia, ale nie jest to nic łagodnego. Nagły harpun emocji ubiera sytuację w motyw rodem z frenezji romantycznej, gdzie okropności i szaleństwa ciągną bohaterów ku zagładzie, rozpuszczają ich nadzieje w literackim tragizmie. Ale on nie w powieści a stąpa w realnym życiu, które mu pod stopami ucieka i przerażenie, realne przerażenie miga w bieli gałek ocznych.
— Masz cholerne szczęście, że nie mogę cię pocałować.
Och, nie, Heizō. Słowo ostrzeżenia, gdyby mogło, wymsknęłoby się spomiędzy warg układanych w delikatnym rozwarciu, malowanych brzoskwiniowym odcieniem ust. Ale nie może, bo pod sercem wąż — ten sam, który wdrapany na zawszę w połowę chłopięcego ciała — rozwiera paszczę w potrzebie pożarcia. Gnieździ się w klatce egoistyczna potrzeba przywłaszczenia, z której zdaje sobie sprawę zbyt bardzo. A jest to sekunda, może dwie, pięć? Moment, w którym wie, że wstąpił na okropną ścieżkę, która skończy się destrukcją tej relacji, co piękne i tragiczne samo w sobie. Nieruchomieje a oczy zachodzą martwicą jak u socjopatów spoglądających ku swoim ofiarom. Ale nim nie jest, prawda? Strach mości się w brzuchu jak u drugiego z nich choroba, ale musi trzymać się prosto, by nie uciec stąd dalej. Na nowo nie wpaść w otchłań rzeki, by dać się nurtowi pochłonąć, zmiażdżyć przyjemną siłą wody, ale nie może, bo się boi. Strach jest delikatny, szumiący jak liście na wiosnę oraz, paradoksalnie, niegroźny. W tej pigułce przerażenia, wciąż trzymając zmęczone chorobą dłonie, spogląda ku niemu z głową zawieszoną nad słabymi paliczkami i uciska jeden, wtem drugi. Milczenie jest ciężkie jak ołów zbierający się w gardle, bo pod nim wciąż słowo ostrzeżenia. Uciekaj. Zbyt dobrze, zbyt-kurwa-dobrze wie, gdzie zaraz ulokuje potrzebę swojego życia, cel istnienia i że stan ten, tak senny i piękny w swojej destrukcyjności, na nowo sprowadzi go na samo dno i przypomni, że jest niczym. Ale teraz ta namiastka cielesności trzyma go na nogach. Dotyk potrzebny, by ustać, przełknąć ślinę i uśmiechnąć się szerzej. Wtem uczucie mija.
  Jak gorzki posmak po smaku alkoholu Rainer przełyka tę chwilę słabości i pozwala w żłobionym na policzku dołku osadzić się niepewności. Zanim głos ucieknie spomiędzy wcześniej przerażonych, teraz skrytych w przyjaznym uśmiechu warg, przy delikatnych ruchach śledząc krzywizny jego dłoni wyjaśni głosem cichym i pogodnym:
Po części jestem za to wszystko odpowiedzialny, więc nie uciekaj.Nie uciekaj. Jeszcze nie jest takim zagrożeniem, jakim być może za chwil parę, ale to za moment, urwaną sekundę. Nie uciekaj, bo powie ci w porę, by się wycofać, zanim wyrwa po sercu, które przekaże ci na wyciągniętej dłoni, przekształci się w zionącą stęchlizną martwicę. Uśmiecha się delikatnie, na nowo, wciąż i wciąż, rozrysowując od czubkiem zgrabnego nosa obietnicę, że wszystko jest w najlepszym p o r z ą d k u. — I z całym szacunkiem dla ciebie, ale za bardzo szanuję własne zdrowie, by przyjąć prezent w postaci przeziębienia. Nawet w ładnym opakowaniu. — Kręci głową w rozbawieniu. — To tabletki musujące? Zachowujesz się jak dzieciak biorąc tylko te, które ci smakują. — Zabawne. Czy nie tak działa on sam, teraz, gdy palcami chciwymi i głodnymi tamtego skóry nieświadomie wędruje po wewnętrzu jego dłoni, bada kształt nadgarstka i nieskupiając się odnajduje zalążek pulsu. — Mam zadzwonić do ojca? Mógłby przyjechać i cię porządnie zbadać.
Namiastka zmartwienia wkrada się w sylaby, ale zaraz ją porzuca, bo nigdy nie był najlepszy w roli niańki. Ba, nie przyszło mu nachylać się nad garami, jak najgorsza służba sterczeć w kuchni, by odgrzać niby to zbawienny na chorobę wywar. Ale dobrze. Uspokoiwszy się, z dala od tamtego wzroku wygładza nerwoból w klatce piersiowej i wspomnienie to, atak rysujący się w czarnych jak uczucie tęczówkach, odkłada na dalszy plan. Na później. O ironio, na deser. Może tym razem będzie inaczej. Może w porę, tak jak przed momentem, zorientuje się w ślepych swoich działaniach i w chwili zawahania zaciśnie obrożę na szyi, wycofa jak gwałtowną tresurą szkolny pies. Wszystko jest przecież dobrze. Nie zadziało się nic, coby wyzwoliło choćby pokład najmniejszej agresji i to od początku ich znajomości. Mięsień pod piersią wciąż bije spokojnym rytmem, niezagłuszony żadną przeszkodą, żadną informacją mogąca naruszyć jego delikatną jak pajęcza sieć strukturę.
Proszę — mówi, gdy na stole ląduje mała miseczka z odgrzanym ramenem oraz szklanka, w której przy kwaśnym odgłosie rozpuszczania przygotowuje się płynny lek. — Czasami trzeba wypić i gorzkie, dawaj.
Śmieje się i jest to śmiech podobny tym wcześniejszym, ale krótszy, chwilę później przerwany wyciągnięciem dłoni nad głowę, gdy smukłe ciało opuszkami stara się sięgnąć sufitu. Nie siada. Wolnym krokiem przemierza przestrzeń i czujny jak przystało na drapieżne zwierzę wzrok kładzie na pojedynczych przedmiotach. Na wpół dopalona świeczka, pozostawiona na fotelu książka, sweter — jego? jego, kojarzy — zapomniany kubek o śladach wypitego dawniej napoju.
— Czym zasłużyłem sobie na takie rozpieszczanie?
Cmoka rozbawiony przy radosnym powietrzu ulatującym z ust.
Następnym razem daj znać, proszę. To dla mnie nie problem, żeby się kimś zająć. Wiesz, mam młodsze rodzeństwo i dość dużą rodzinę. Wbrew plotkom potrafimy o siebie zadbać. Do pewnego stopnia. — Wzrokiem sięga za szkło dużego okna, w którym pląsa ciemność wieczoru. — Powinniśmy porobić coś w dzień.
Nagła myśl opuszcza głowę i sam jest zdziwiony swojej nieroztropności. Dość niewinnej, więc przemilczy nieuważność. Poza tym ma rację. Widują się głównie wieczorami a i dojrzałby odbicie słońca w tamtego oczach, zobaczył go pomiędzy ludźmi, w sytuacjach bardziej towarzyskich… Nie, to niebezpieczne. Dłonie zaciskają się na wewnętrznym parapecie a on odwraca wzrok od dwójki nastolatków szlajających się przed budynkiem. Ciało ponownie kieruje ku wnętrzu pomieszczenia, biodra odbija od oparcia i podchodzi do jego pleców. Palcami zimnymi od chłodu, który przez nieszczelne framugi osiadł na skórze, sięga jego karku. Raz, dwa, trzy. Jak po drabince pną się dwa opuszki od zarysowanego pod skórą kręgu szyjnego po linię włosów. Na szycie dołączają do nich pozostałe, które niczym fala w połączeniu z wnętrzem dłoni zachodzą bok szyi a on nachyla się nad chłopięcym ramieniem. Palec wskazujący szuka poruszającej się grdyki, haczy o powiększone węzły chłonne.
Co byś mi jeszcze zrobił? — pyta chłodno, obco. — Gdybyś mógł.

@Hattori Heizō


Mieszkanie nr 9 - Page 3 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Nie 18 Gru - 23:23
Nie zdążył pożałować swoich słów. Mijały kolejne sekundy przytłaczającej ciszy, a w nim wciąż nie zrodziła się nawet odrobina skrępowania. Nie żałował, bo z jakiegoś powodu uznał, że Rainer powinien wiedzieć. Tak po prostu zdawać sobie sprawę z tego, jak na niego działał, gdy był i wykonywał te wszystkie niewinne gesty. Sugerowanie, że to wszystko wytrącało go z równowagi – choć ciało, jak bezpieczny mur, za którym skrywał zalążki chciwych emocji, pozostawało bierne — było niebezpieczne. Jak cała ta głupia gra, w której uczestniczyli, jakby zbyt mało razy rozczarował się w podobnych sytuacjach. Albo zbyt mało razy musiał później zbierać coś, co nawet nie było tego warte. Zdążył już zapomnieć? A teraz co? Bez choćby sekundy zastanowienia, czy nawet świadomości swoich działań, wciskał mu do ręki nóż, ale to Rainer miał przecież rozszyfrować, co dokładnie powinien z nim zrobić. Oczywiście, niosło to ze sobą konsekwencje, bo jeśli dajesz komuś tego rodzaju władzę, możesz być pewien, że jakoś ją wykorzysta. I może tym razem faktycznie robił to z premedytacją, jakby samolubnie liczył na to, że dostanie więcej. Więcej tych zwyczajnych gestów, uśmiechów, czasu, który mu poświęcał i może go tu tracił, bo były tysiące lepszych rzeczy do roboty niż przebywanie w towarzystwie kogoś, kto rzęził jak zepsute radio i ledwo trzymał się na nogach o własnych siłach. Kogoś, komu gorączka właśnie odbierała rozum.
  Tak, gorączka.
  Jego głowa ledwo widocznie poruszyła się na boki. Kręcił ją, jakby właśnie chciał zanegować wszystko, co do tej pory się przez nią przewinęło. Bo teraz miał wątpliwości, gdy piekącymi oczami spoglądał na kolejną zsuwającą się z jego twarzy maskę. Nie był już pewien, czy zrobił dobrze, nie gryząc się w porę w język. Mocniejszy ucisk na dłoniach zdawał się temu przeczyć, a jeden z kciuków otarł się o gładką skórę jego dłoni.
Rainer — nawołując go jego własnym imieniem, które otoczone chrypą rozbrzmiało bez większej mocy, próbował sprowadzić go z powrotem na ziemię. Ale może właśnie to zadziałało, bo czarnowłosy stał się na powrót bardziej obecny i zdawało się, że przecież nic się nie stało, ale przecież nie zbywał go milczeniem bez większego powodu. Hattori był jednak zmęczony, nie chciał też drążyć niekomfortowego tematu i na ten moment zgodził się pójść za niepewnym przekonaniem, że wszystko było na swoim miejscu.
  Gra toczyła się nadal.
  — Daj spokój — zaoponował teatralnie cierpiętniczym tonem. Nie musiał się przy tym zbytnio wysilać, bo jego schorowany głos odwalał połowę roboty za niego. Wywrócił oczami i nawet ten ruch sprawił mu fizyczny ból, na szczęście znośny. — Nie mogłeś tego przewidzieć. A ja nigdzie się nie wybieram — zapewnił, nie zastanawiając się nad tym, skąd w ogóle wzięła się koncepcja ucieczki. Może to i lepiej, że nie dostrzegał w tym drugiego dna. Ale czy Seiwa mu zagrażał? Może. Nie tak, jak drapieżnik zagraża ofierze, ale zagrożenie nie zawsze wiązało się z utratą życia.
Westchnął ciężko, a powieki częściowo przysłoniły jego srebrne tęczówki, gdy zsuwał spojrzenie ku poruszającym się teraz chłopięcym ustom. Nie spodziewał się usłyszeć płynącego z nich komplementu, na który w pierwszym odruchu parsknął z rozbawieniem, które swój cień rzuciło i na kąciki jego spierzchniętych ust.
Powinienem martwić się tym, że pociągają cię trupy? — rzucił zgryźliwie, jeszcze przez sekundę poświęcając uwagę jego wargom. Dalej już z ociąganiem uniósł wzrok, racząc ciemne oczy chłopaka zadziornym błyskiem, który nie utrzymał się tam na długo. — Biorę te, które nie mają smaku. Gdy na proszku do rozpuszczania piszą, że ma smak cytryny, to chcę, żeby było tam czuć cytrynę, a nie chemiczny posmak fabryki farmaceutycznej — wyjaśnił, kończąc tę wypowiedź kolejną falą stłumionego ramieniem kaszlu, jakby sam duchowy opiekun lekarzy postanowił ukarać go za wzgardzenie starannie dobranymi lekami. Słów cofać nie zamierzał. — Nie trzeba. Już i tak dużo zrobiłeś — odpowiedział zaraz. Nie potrzebował dodatkowej diagnozy, ale nie chciał też wymuszać na Rainerze niewygody, bo w wzmianka o ojcu od razu pobudziła wcześniej uśpione synapsy w jego głowie. I znów pamiętał, że coś w tej relacji było zwyczajnie nie tak. — Poza tym już mi lepiej.
To było miłe kłamstwo, ale wciąż kłamstwo. Bo duchota ściskała jego klatkę piersiową i nawet, gdy usiłował skupić się na przyjemnym dotyku na swoich dłoniach, nie mógł zignorować uczucia nieprzyjemnego gorąca. Znów, jak niczego innego na świecie, potrzebował kanapy albo łóżka, ale na razie zadowolił się oparciem krzesła, na którym osunął się nisko. Wsparł łokieć o blat stołu, a policzek wsparł o otuloną kocem dłoń, która stała się niezbędnym oparciem dla ciężkiej i pulsującej bólem głowy. Oczy jak na złość znów chciały się zamknąć, ale przynajmniej miał całkiem ładny widok i to skutecznie zniechęciło go do nagłego odcięcia się od rzeczywistości.
  „Proszę.”
  Zamiast podziękować, spojrzał na niego z widocznym wyrzutem, gdy oprócz apetycznie pachnącego dania, zauważył szklankę z obrzydliwym lekiem. Cholerny zdrajca narodu – przemknęło mu przez myśl, gdy podciągnął się wyżej na krześle i ujął w palce naczynie. Paradoksalnie zrobił to z takim zawzięciem, jakby właśnie rzucono mu wyzwanie, choć w jego spojrzeniu wciąż czaiło się to szczeniackie niezadowolenie, jak u ospałego nastolatka, którego wykopano z łóżka, żeby wstał to znienawidzonej szkoły.
Sadysta — skomentował, jeszcze zanim uniósł szklankę do ust. Wiedział już jednak, co go czeka – dłużące się sekundy istnego cierpienia. Już pierwszy łyk sprawił, że po jego języku rozlał się nieprzyjemnie chemiczny posmak i w tym momencie cieszył się ze swojego zatkanego nosa, który nieco tłumił zmysł smaku, ale obrzydliwy płyn z trudem przeciskał się przez nabrzmiałe gardło i Heizo miał wrażenie, że przez to jego męczarnia tylko się przedłuża. Ból, który odczuwał przy przełykaniu, nie pozwalał mu na łapczywe pozbycie się rozpuszczonego lekarstwa, choć bardzo chciał mieć to już za sobą. I kiedy wreszcie nastąpił ten zbawienny moment, gwałtownie odstawił naczynie na blat i przycisnął wierzch ręki do ust, powstrzymując samego siebie przed wypluciem ostatniego łyku. — Nigdy więcej.
Ujął w palce pałeczki, chwytając nimi porcję makaronu, którą od razu wsunął do ust, by słonym i nieco pikantnym posmakiem wywaru pozbyć się z ust nieprzyjemnego wspomnienia lekarstwa. Nie przeszkadzało mu to, że Rainer na własną rękę znalazł sobie zajęcie. Dobrze, że czuł się w jego mieszkaniu na tyle swobodnie, że nie potrzebował prowadzenia za rękę. Zresztą czy miał przed nim coś do ukrycia? Raczej wątpił.
  — Nie chcę tego nadużywać. Cały problem tkwi w tym, że dla ciebie to nie problem. Nie musisz tyle dla mnie robić, chociaż cieszę się, że przyszedłeś — stwierdził, a jego głos przynajmniej na moment brzmiał nieco płynniej, gdy gorący posiłek na trochę rozluźnił jego gardło. Na kolejne stwierdzenie na moment zerknął za siebie przez ramię, dosięgając wzrokiem okna. Jeśli się nad tym zastanowić, rzeczywiście nie mieli okazji spotkać się wcześniejszą porą. — Jasne. Pójdziemy gdzieś, jak już się pozbieram — obiecał, zwracając się z powrotem w stronę stołu. Zanurzył pałeczki w zupie, zakleszczając je na makaronie i kawałku mięsa, gdy nowy pomysł zupełnie niespodziewanie wkradł się do jego głowy. Nie poświęcił nawet chwili rozważaniom, czy na tym etapie był właściwy. Usta zdecydowały same, zanim zdążył zapchać je kolejną porcją jedzenia: — Mógłbyś zostać na noc. Może jutro będę czuł się lepiej.
Propozycja była zadziwiająco luźna, jakby w tym wszystkim nie było niczego dziwnego. W chorobie nie mógł zaoferować mu żadnych atrakcji. Nie mógł nawet obiecać, że zaraz po położeniu się, nie odpłynie w najlepsze, dlatego był przygotowany na ewentualną odmowę. Jeśli nie teraz, to innym razem. Zostań – stłumił w ustach zachciankę, przeżuwając kolejny kęs. Nie słyszał miękkich kroków chłopaka, który dość niespodziewanie znalazł się tuż za jego plecami. Mięśnie spięły się pod wpływem zimnego dotyku palców, który kontrastował się z gorącem rozgrzewającego gardło wywaru, a znajomy, przytłumiony zapach wdarł się do nozdrzy, gdy tylko się nad nim nachylił.
  Znów wystawiał go na próbę.
  „Co byś mi jeszcze zrobił?”
  Powolnym ruchem odłożył pałeczki, bo zdradliwe uczucie zaczęło zsuwać się niżej po jego ciele, drogę rozpoczynając od wpuszczonego do ucha prowokacyjnego pytania. A przecież dał mu słowo, że nie będzie tego robił, chociaż Hattori nie mógł mieć mu tego za złe, bo sam omijał tę zasadę za sprawą chwilowych zachcianek. Tak, żeby było zabawniej. Ciekawiej.
Tobie? — spytał dla pewności, czy się nie przesłyszał. Bo tak sformułowanym pytaniu nagle dostrzegł coś złego i na chwilę starał się odgrodzić przyjemność lodowatego dotyku od nieznanego mu do tej pory tonu. Odchyliwszy głowę do tyłu, odnajdując dla niej oparcie w jego ramieniu, z ukosa przyjrzał się jego profilowi. — Brzmisz, jakbym miał zrobić ci krzywdę. Z tobą. To właściwe określenie — dodał, koniuszkiem języka zgarniając słony smak wywaru z dolnej wargi i chociaż wkradła się do niego resztka chemicznego posmaku, zignorował ją, bo Seiwa skutecznie ściągał na siebie całą jego uwagę. — Zobaczysz. Gdy będę mógł — rzucił złośliwie przy uniesionym kąciku ust, bo to niedopowiedzenie było znacznie cenniejsze niż wyłożenie mu na głos wszystkich planów i fantazji, przy których dużo właściwsze byłoby zapytanie, czego by nie zrobił. Ta lista była znacznie krótsza.
Ale nie zostawił go z niczym, choć znalezienie strefy bezpieczeństwa w takiej sytuacji było cholernie trudne. Ignorując sprzeciw przemęczonego ciała, sięgnął ręką za siebie, palcami sięgając do chłopięcego karku. Opuszki miękko musnęły kilka czarnych kosmyków, zanim pewniej naparły na kręgi, nie wywołując przy tym bólu, ale na chwilę zakazując mu odsunięcie się. Jego szyja wyczuwalnie napięła się pod dotykiem Rainera, gdy bezceremonialnie wyciągnął się, zwilżonymi wcześniej ustami dosięgając chłopięcej szyi. Jego zapach był teraz intensywniejszy i zmuszenie się do zaledwie muśnięcia na skórze w tej jednej chwili wydawało się niemożliwe.
I takie było.
Wiedziony kolejną zachcianką, rozchylił wargi i smagnąwszy łagodnie ucałowane miejsce gorącym oddechem, potraktował go lekkim – nawet nie ostrzegawczym, a bardziej zaczepnym – ugryzieniem. Zęby niegroźnie otarły się o jego ciało, jakby celowo chciał pozostawić po sobie irytujące, łaskoczące uczucie. I niedosyt, który przecież w tej chwili sam odczuwał.
Szkoda — rzucił nisko i ze słyszalnym niezadowoleniem, gdy odsunął się i zsunął palce z jego karku, zanim zmęczone przedramię opadło z powrotem na blat stołu. — Zostaje nam oglądanie filmu. — Wzruszył ramionami i najwidoczniej było w tym coś zajebiście śmiesznego, bo w jego schorowanym głosie pojawiła się dźwięczna nuta rozbawienia.

@Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō

Seiwa-Genji Rainer ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Rainer

Wto 20 Gru - 15:57
Zastanawiające. Nie pierwszy raz usłyszałby, że w ruchach zdaje się być jednostką pociągającą, nadrabiającą nadszarpnięty złośliwością i upartością charakter. Matka powtarza, że jest zbyt odważny nie tyle w działaniach, co w czujnych, bezwstydnych spojrzeniach, dłoniach zbyt śmiało kładzionych na ramionach obcych. Z początku tego nie widział. Tuż po przeżyciu, kiedy ciało jego zdawało się być czymś nowym, darem podarowanym na przetrzymanie, zdaje się, że go prawie nie odczuwał. Jak ten duch właśnie krążył pomiędzy żywymi i tylko skrajem przestraszonego wzroku muskał ich sylwetki, ich skórę zbyt namacalną, by była prawdziwa. Z czasem zaczął palcami, drętwiejącymi w przerażeniu przed namacalnością, sięgać rzeczy. Delikatnie i niepewnie, jakby te posiadały ostre kły i tylko czekały, bo dobić żywego trupa, którym stał się na czas nieokreślony. Zdziwił się, gdy wszystko poczuł na nowo. Faktury i materiały, skrywane pod skórą nerwy, pod pędami bolączki. Od tamtej pory rzeczywistość traktuje inaczej. Albo to świat rozchylił przed nim poły ku innemu autentyzmowi; realiom, gdzie symbioza nie tylko istniała w słownikowej definicji, ale przelewała się bezpośrednio ku sercu. Feerie zapachów, smaków, kształtów, aż w końcu pięknie wkradających się w krzywizny dłoni faktur, tekstur, stanów skupienia, była na tyle pociągająca, że nie mógł przestać. Chwytał świat tak, jak nigdy do tej pory a w oczach tliły się ogniki czystej, pożądliwej, przesadnej wręcz fascynacji. I być może ta obsesyjna chęć przylegania, muskania, tykania, tak bardzo przerażała jego matkę. Rainer był dla niej zbyt rzeczywisty, zbyt c h c i w y, a chciwość nigdy nie prowadziła ku niczemu dobremu.
  Teraz też ją czuje. Rozpaloną w klatce piersiowej chęć pozyskania tych kości policzkowych, które uśmiechają się do niego wraz z oczyma maźniętymi rozbawieniem. Żal było mu chorego ciała rozpadającego się pod bólem krtani, głowy, mięśni zapewne. Mimo to widział w całości szansę, by chłopaka przywrócić światu tak, jak wcześniej sam siebie ku niemu przywrócił. Uśmiecha się delikatnie, niewinne, czule, gdy z ust rozmówcy ulatuje skromna obraza.
— Sadysta.
Słodkie słowo niby to uciekające w żarcie, ale jak prawdziwie, zapowiadające przyszłe wydarzenia, gdzie sam siebie katować będzie tą relacją. Wie, bo już w kościach czuje autorytarne rzężenie, które nakazuje dłonią przylgnąć do drugiej, wędrować po mięśniach, wkradać się do ust, drażnić miękką skórę pachwin, badać pagórki ramion. Wzdycha w cichej irytacji, bo przyzwyczajony do materialności, tak teraz czuje, jak mu się tę zabiera. Sprzed nosa i brutalnie, pozostawiając jak smakołyk na drugim końcu pokoju. Nie ruszaj.
— Mógłbyś zostać na noc.
Kolejny poziom w grze, który nakłada na niego obowiązek wstrzemięźliwości, już nie tylko cielesnej, ale i słowa knebluje na zwilżonych językiem ustach. Kiedy to zrobił? Jak przygotowujący się do ugryzienia drapieżnik ślinę położył na wargach, by ofierze w ostatniej chwili dać moment wytchnienia. Na skórze pozostawić mokry symbol, że na ten moment, krótką chwilę przed śmiercią, była tylko jego. Rainer przekrzywia głowę na prawą stronę i patrzy za okno. Śnieg ciężkimi płatami opadł na rozłożyste korony drzew, gładkimi bieli taflami pokrywa ławki, śmietniki i pozostałe części infrastruktury miasta. Tylko chodniki odsłonięte, by człowiekowi, tak nieprzystosowanemu do życia podług pór roku, łatwiej było przemieszczać się od celu do celu. Zimowy chłód wkrada się na ciało. Na palce, które za moment osiądą na karku Heizō, ale i pozostałe rozognione propozycją fragmenty ciała. Milczy, gdy biodra obraca ku plecom chłopaka, na piersi krzyżuje ręce i ze badawczym spojrzeniem, wzrokiem gracza analizującym swój następny ruch, mieli w ustach odmowę. Ta jednak nie wyślizguje się spomiędzy warg, bo ciągnie nim znana, przemożna siła zwycięstwa, a w przypadku zrezygnowania z propozycji przegrałby. Cmoka trochę rozdrażniony, trochę rozbawiony, brwi ciągnąc do góry i nimi ponownie lądując w suficie. Odlicza do trzech bawiąc się tak powstałą ciszą, wprowadzając w nią potrzebną intensywność, która zrazu przemienia się w przeczekanie. Milczenie nabiera barw niewerbalnego podtekstu o seksualnym wydźwięku, ale być może, być może to tylko jego wyobraźnia przerabia scenariusze, które tej nocy nie mogą się zdarzyć. Bo przegra. W dziecinnej więc naiwności kiwa głową.
— Dobrze —  mówi zadziwiająco pewnie jak na ciężką połę milczenia, którą przyszło mu teraz odsłonić.
Chciałby dodać kolejne zdanie, zabawniejsze, rozluźniające atmosferę, ale ku własnej uciesze tego nie robi, by pławić się w niewygodzie przed momentem zasianej ciszy. Może to właśnie ona, wespół z szalejącymi pod czaszką myślami, łamie wcześniejszą obietnicę, gdy opuszki wędrują po chłopięcej skórze. Otwierają pierwszą bramę ku dalszym gestom, na które pozwolić sobie nie możne i choć chłopak nie uznaje przekleństw, tak teraz jedno z nich kręci się na ustach. Jest wyrazem zirytowania wynikłego z zaciskającej się na szyi obroży. Bo, do cholery, nie może. Chociaż usłyszał, że na dotyk nie nałożono mu całkowitego zakazu tak wie, że jedna iskra wystarczy, by spłonęły wszystkie wcześniejsze ustalenia. Dlatego, gdy ciepły oddech owija jego aortę, zaciskając się jak pętla na szyi samobójcy, nieruchomieje. Czujne oko spogląda na wychyloną ku niemu sylwetkę Heizō, ale ciało nie drgnie w najmniejszym zdziwieniu. Jakby w przestrachu, że ruch choćby drobnego mięśnia spłoszy go dalej. Do bezpiecznej, odgradzającej jednego od drugiego klatki. Rozbawione powietrze uchodzi z nosa, gdy w kontraście do nastoletniego, drganego rozdrażnieniem śmiechu, dłoń z karku przemieszcza ku chłopięcej potylicy. Palce jak rozwidlenia jednej rzeki, gładkie i opływające kosmyki czarnych włosów, zakleszczają się — wolno, ale dostatecznie mocno — na pochwyconych puklach. Kręci głową w niezadowoleniu czując, jak od nawet nie pocałunku, ale jego marnej kopii rozchodzi się ku wnętrzu drażniące go uczucie podjudzenia. Wstrzymuje ciało, które do takich zabaw nieprzyzwyczajone, przed pochwyceniem drugiego, zignorowaniu stanu rozkładających się w chorobie mięśni, i skończeniu tego, co odebrane zostało mu wtedy, w ciepłych źródłach. Przez czaszkę przebija się licha nić wspomnienia. Myśl o nim drąży ci dziurę w głowie. Ponowne rozbawienie ciągnie kącik ust, gdy słowa rozbijają się o wszystkie jego byłe, jak nazywały to matka i Raja, obsesje. Zaprzeczyłby. To nie obsesje drylują głowę a chęć próbowania świata, topienia się w jego barwach i smakach; w nich to jest ludziach. Przez moment miga w oczach Seiwy dziwne rozczulenie, jakby los bawił się z nim w nierówną grę o to, kto jest silniejszy. A losem tym nie kto inny jak małe, podjudzające go wilcze szczenię o oczach, choć przyćmionych chorobą, to wciąż skrzących się niczym zdobiony rewers srebrnej monety. Ku tym źrenicom kieruje całe rozdrażnienie. Podlane ono wciąż rozbawieniem acz o ostrych kantach. Palce ciągną tę twarz znowu ku sobie. Zbyt gwałtownie, jakby wciąż prosiły o ponowny dotyk. Mimo to zamiast uchylonej ponownie szyi, z ust umieszczonych pomiędzy uchem chłopca a skronią dosłyszeć idzie proste zdanie:
Twoja gra ma nierówne zasady. — Przy nachylającym się karku wolna dłoń Seiwy obejmuje okute dresem wnętrze uda; wgłębienie na styku z tułowiem, gdzie kciuk ostrzegawczo wbija się w chłopięcą pachwinę. Z ust jednak nie uchodzi ani jedno niepotrzebne teraz westchnięcie, gdy przy owalnym geście palce wciskają się pomiędzy materiał siedziska a ciało Hattoriego. Tak blisko. Uśmiech haczy o wyścieloną wyzwaniem myśl, gdy kontynuuje: — Przestań mnie podjudzać, Heizō, grzecznie proszę.
Wtem odkleja się od trzymanego ciała a nagły, delikatny ból w plecach wygładza za pomocą wyginającego się kręgosłupa. Wolno przemieszcza się od stołu ku ścianie, naprostowuje przed siebie ręce w celu upuszczenia większej dawki emocji. W międzyczasie uśmiecha się szerzej, pogodniej, gdy palce sięgają nadwyrężonego karku.
Poza tym ze mną czy mnie, co za różnica. — Zdanie jest wesołe, wypowiedziane szybko i całkiem niepasujące do wcześniejszego szeptu. Rainer odsuwa niebezpieczne myśli na dalszy tor, podchodzi do lodówki, w której wcześniej dojrzał białe winogrono i urywając jego dwa owalne owoce, wrzuca słodkie na język. — Na jaki film masz siłę? Ostatnio oglądałem świetny dokument o chrząszczach. Nie śmiej się, stanowią niemal czterdzieści procent wszystkich gatunków owadów. Poza tym z pewnością nie wiesz, że australijski chrząszcz tygrysi jest najszybszym owadem na świecie. Dziewięć kilometrów na godzinę. Albo że istnieje coś takiego jak marabunta, czyli legiony mrówek, liczące często setki tysięcy stworzeń. Mają w składzie mrówki ze szczękami będące defensywą dla zagrożeń, gdy same polują na większe zwierzęta na drodze.
Wyciąga telefon, wklinuje weń parę słów, i podchodząc pokazuje mu filmik z mrowiem owadów.
Zaraz zjedzą świerszcza, poczekaj — mówi nachylając się ku jego ciału i przy zmianie biegu myśli dodając: — Przed snem chyba powinieneś jeszcze coś wziąć? Podać ci coś? Albo kąpiel, to mogłoby pomóc, wypocenie choroby… Masz wannę? W sumie nie, to głupota. Masz gorączkę. Jeszcze zemdlejesz.

@Hattori Heizō


Mieszkanie nr 9 - Page 3 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Sro 21 Gru - 0:11
Sprawiał wrażenie niewytrąconego z równowagi; pogodził się ze swoją rolą w tym milczącym przedstawieniu. Nie obrócił się już za siebie, by badawczym spojrzeniem przyjrzeć się reakcji Rainera, a zamiast tego wpatrywał się w miskę, nad którą unosiła się para, której drobinki zdawały się osiadać na zawieszonej nad zupą dłoni. W tej ciszy kryła się jakaś wymowność, która w jego odbiorze – jako kogoś, kto wyszedł z propozycją –  nabierała zupełnie innych barw. Mógł się jedynie domyślać; oczami wyobraźni wodzić po urojonym zaskoczeniu na twarzy. Niemiłym zaskoczeniu, które uwydatniło się, gdy zza jego pleców zupełnie nagle rozległ się dźwięk cmoknięcia, który poprzedzony uporczywym milczeniem, wypełnił całą pustą przestrzeń dookoła. Niech będzie – przemknęło mu przez myśl i poruszył lekko ramionami, jakby ten krótki dźwięk był odpowiedzią, która też oczekiwała na reakcję z jego strony. I tak, zerwawszy się z uprzęży absolutnej ciszy, ostudził gorącą porcję makaronu donośnym dmuchnięciem. Bo oczywiście nie było tematu. Bo może i Hattori też zdawał sobie sprawę, że w tej chwili na swój sposób też się nad nim znęcał – tymi niezręcznymi propozycjami czy działaniami, które całkowicie przeczyły narzuconym przez niego zasadom. Gdy w zastanowieniu zamieszał danie pałeczkami, dotarło do niego, że nie robił tego specjalnie. Wcale też nie robił tego z powodu obolałej głowy czy zmęczenia, które nie sprzyjało racjonalnemu myśleniu. Robił to zupełnie odruchowo. Ktoś nazwałby to swobodą z jego strony – bo i to nic złego czuć się naturalnie w czyimś towarzystwie – a ktoś inny bezczelnością. Bo czy przynajmniej odrobinę nie wodził go za nos?
„Dobrze.”
Wciąż było zbyt cicho, by mógł się przesłyszeć. Twarz, wcześniej zamyśloną i nieco pochmurną, wykrzywił teraz ledwo widoczny uśmiech, którego nie próbuje przytłumić. Nie miałby mu za złe, gdyby został na kilka godzin, ale przecież tak było lepiej. Cała noc to więcej czasu, nawet jeśli nie wysiedzi z nim do późna. Potrzebował więcej czasu, bo jeszcze nie do końca poukładał sobie w głowie, skąd brały się w nim te wszystkie sprzeczności w obecności Seiwy. I czemu tak zaciekle wzbraniał się przed ostateczną bliskością, gdy wystarczyło dać się ponieść, bo nic nie stało na przeszkodzie poza nim samym. To było takie proste, ale wybrał jakieś cholerne wyboisko.
Bo skończysz, jak wszyscy.
  Ale na przekór bawił się, bo teraz Rainer sam o to prosił. Rzucał wyzwania, bo najwidoczniej wydawało mu się, że ma do czynienia z dzieciakiem, który stawia swoje pierwsze kroki i który nie wie, z czym to się je. Atakował, a Hattori odpowiadał atakiem, którego nie powstrzymały zmęczone mięśnie i rozpalone gorączką ciało. Domyślał się, że zdobywając się na tak odważny gest w tym stanie, nie wyglądał tak dobrze, jak mógłby wyglądać, gdyby nie blada skóra i sine cienie pod oczami. Pewne gesty nie były tak silne i palce zaciskające się na jego włosach wydawały się teraz przeciwnikiem, z którym ciężko było się mierzyć. Wcześniejszy śmiech uwiązł w jego zbolałym gardle, ustępując krótkiemu chrząknięciu, gdy kątem oka przyglądał się czarnowłosemu, oceniając jego reakcję na tak frywolne posunięcie. Gdy czarnowłosy zmusił go do ponownego przysunięcia się, jego opór trwał zaledwie sekundę, utrudniając jego palcom swobodne wymuszenie na nim ruchu. Zadarł podbródek nieco wyżej, wypuszczonym przez nos powietrzem muskając chłopięcą żuchwę.
Zabawne, że mówił o nierównych zasadach.
Wcześniejsze rozbawienie zupełnie zniknęło, bo z chwilą, gdy dłoń chłopaka zsunęła się niżej – zbyt nisko – sprawy przyjęły zupełnie inny obrót. I przestały być zabawne, gdy zaczepki za moment mogły przybrać formę realnego pożądania, które przecież już wcześniej gnieździło się gdzieś wewnątrz, ale dawało o sobie znać jedynie słabymi przebłyskami. Takimi, z którymi był w stanie sobie poradzić. I teraz, gdy kciuk gwałtownie wbijał się w jego pachwinę, starał się skupić na tych nierównych zasadach, o których wspominał. Nawet na pulsującym pod czaszką bólu głowy, bo ten dobitnie uświadamiał mu, gdzie leżała granica pomiędzy zachciankami a zdrowym rozsądkiem. I głębszy oddech, który wyrwał się z jego ust wraz z odsunięciem się chłopaka, był zupełnie na miejscu. Bo ta nagła ulga dziwnie pasowała do zachłannych kurwików w oczach, gdy uniósł na niego spojrzenie.
Nie do tego dążyłeś? — spytał, osuwając się wygodniej na krześle. Na wnętrzu uda wciąż czuł słabnącą pamiątkę po dotyku czarnowłosego. — Przecież nie pytałeś mnie o to, żebym grzecznie odpowiedział ci, że gdybym mógł, podzieliłbym się z tobą tym zajebistym ramenem — rzucił zgryźliwie, uderzając lekko pałeczkami o wnętrze miski. — Albo zabrałbym cię do kina. Prosisz, żebym cię nie podjudzał, a sam ze mną zaczynasz, Rainer. Nie będę mógł wiecznie ci odmawiać.
Potarł policzek dłonią, jakby sama myśl o tym, że teraz musiał się powstrzymywać, wywoływała w nim zmęczenie. Ale w całym tym odmawianiu było coś pociągającego – coś, o czym przecież jeszcze sam niedawno mówił. I był przekonany, że gdyby nie ta głupia wstrzemięźliwość, cała magia ulotniłaby się w jednej chwili. I nawet jeśli w tym momencie sam był dogłębnie zirytowany przeziębieniem, nie przeszkadzała mu cena, jaką musiał płacić.
Nie wiem, w jakim świecie żyjesz, ale w moim to jest różnica — odparł łagodnie, może nawet nieco pobłażliwie, choć chrypa dźgała uszy swoimi ostrymi kolcami. Zdanie zakończył parsknięciem, najwyraźniej nie mając zamiaru wykładać mu różnicy. Przez chwilę przyglądał mu się z lekko przechyloną głową, jakby nie rozumiał, czemu on sam tej różnicy nie dostrzegał.
  „Na jaki film masz siłę?”
  Nie miał nawet czasu na odpowiedź, gdy Seiwa rozpoczął swój wywód. W momencie cała wcześniejsza irytacja i błysk pożądliwości w srebrnych tęczówkach kompletnie wyparowały, ustępując miejsca rozbawieniu i dziwnemu rozczuleniu. Bo Rainer nie był już tylko tym cholernym dupkiem, który prowokował go przy pierwszej lepszej okazji, ale był też chłopcem o dość dziwacznych zainteresowaniach, ale gdy ktoś opowiadał o czymś ze słyszalną pasją, trudno było go nie słuchać. Trudno było też powstrzymać śmiech, ale Heizo zdołał podejść do tego bez rechotu, dla ułatwienia racząc się kolejnym kęsem. Danie znikało z miski i widać było, że jedzenie szło mu z wyjątkowym ociąganiem.
Skąd to zainteresowanie owadami? — spytał mimowolnie, ale ze słyszalnym zalążkiem ciekawości. Bo w końcu mało kto je lubił. To jasne – większość z nich irytowała podczas cieplejszych pór roku, a gdy coś cię irytuje, nie palisz się do tego, by wiedzieć o tym więcej. Heizo na szczęście nie był na tyle zrażony do insektów, więc po prostu przyjął do siebie tę nową wiedzę. Nawet spojrzał na ekran podsuniętego mu telefonu bez obrzydzenia, bo w międzyczasie – w ślad za pożerającymi ofiarę mrówkami — wsunął do ust kawałek mięsa.
Uniósłszy wzrok, przyglądał mu się przez chwilę, by w milczeniu zgarnąć z jego czoła niesforny kosmyk włosów w geście zupełnie różnym od wcześniejszego ugryzienia. Nie było w nim prowokacji, a spokojny już wyraz twarzy nie zdradzał żadnych niewłaściwych intencji.
To urocze. Dam sobie radę — rzucił, kręcąc głową. Przez cały dzień jakoś sobie radził, a ostatnią rzeczą, którą chciałby zrobić, wykorzystywanie Seiwy do jakichś błahych czynności. Był przeziębiony, a nie niepełnosprawny. — Zjem, wezmę resztę leków, a ty- — zastanowił się chwilę, opuszczając wzrok niżej, na wysokość jego obojczyków. — Skoro już tu zostajesz, możesz wziąć sobie coś luźniejszego z mojej szafy. Łazienka jest obok sypialni, nie krępuj się. — Kiwnął głową ku lekko uchylonym drzwiom, zza których wyglądała jedynie nieprzenikniona ciemność wieczora. — Przynajmniej przez chwilę nie będę się rozpraszał. Jak skończę, znajdziemy coś na Netflixie. Może być dokument. Albo ten nowy film o zombie, chociaż nie obiecuję, że wytrwam do samego końca. Najwyżej rano wszystko mi opowiesz.
Kącik jego ust drgnął, by na dosłownie moment unieść się w przebłysku satysfakcji, którą odczuwał już wcześniej, ale wtedy znajdowała się ona poza zasięgiem wzroku czarnowłosego. Bo było coś satysfakcjonującego w zatrzymaniu go tutaj, mimo że sprawy nie potoczyły się torem, którego Rainer sobie życzył. Ciekawe.

@Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō
Seiwa-Genji Rainer

Sro 21 Gru - 12:47
  — Nie wiem, w jakim świecie żyjesz, ale w moim to jest różnica.
  Usta jeszcze przed momentem rozwarte w potrzebie szybkiej odpowiedzi, zamykają się. Czuje, jak smok wciśnięty pod jego skórę pulsuje i paszczę rozwiera jak głodne ptaszystko. Dobrze, że szczelnie owinięty gładkim materiałem, bo zdaje się, że przy ogonie zamaszyście rzuconym wbija się pod klatkę i niknie pod kośćmi. Tam pałęta się bezwiednie, wolno i wykręca wnętrzności. Wpierw balansuje na wysokości podbrzusza. To konwulsje? Zaraz znika i pełznie dalej, wzwyż, zgrabnie wplątując się pomiędzy żebra jak wstęga oplatająca chłopięce wnętrze. Na serce czai się dłużej, bo to zanim ukłuje, minie moment. Chwila świadomości, która gna z mielonymi w głowie słowami. Szczęka zaciska się, gdy oczyma ucieka w bok, ku zbawiennemu widokowi zza okna. Przygryza lewy policzek, samoistnie żłobiąc od środka podobny do tego widocznego dołek. Wielkie cielsko smoka zaciska się na zbyt szybko pędzącym organie, który w nagłym wybuchu stresu próbuje przebić się przez pierś. Przełyka ślinę. Dopiero za drugim razem upuszcza ją wzdłuż gardła, gdy podbródek w niewerbalnym dyskomforcie ciąży ku obojczykom. Wyczekiwanie dostrzegalne w pozycji Heizō tylko potęguje niewygodę. Z każdą kolejną sekundą smok bardziej uciska mięsień, by w finalnym dechu wydusić z ciała krótkie:
  — Przepraszam.
  Miała rację. Nienawidził, gdy sytuacje życiowe jedynie potwierdzały zdanie matki o nim samym. Jej czujne, przestraszone spojrzenie, gdy po raz kolejny popełniał coś, co popełniane być nie powinno. I gdyby miał odpowiedzieć na to pytanie, nawet poświęcając mu godzinę, dwie, dzień na przetrawienie się w podchodzącym gardła kwasie żołądkowym, wydukałby ponownie przeprosiny. Nie wiem, w jakim świecie żyjesz. Nikt nie wie, on sam też nie. Nie potrafi przekazać jego konturów osobom spoza, jakby wyrzucono go poza skalę człowieczeństwa i współuczestnictwa w tej samej, co inni kulturze. Kurwa. Bezwiednie ucieka podbródkiem gdzieś w bok, ukazując chłopcu profil, który przy zaciśniętych wargach mocniej maluje krzywiznę szczęki. Szyja napina się a on krzyżuje ręce na piersi, jakby nie chciał pozwolić gadowi wyślizgnąć się z ciała z jego sercem, bo czasami wydaje się, że tylko one pozostało. Ono rozumie, gdy w nagłych zmianach rytmu przejmuje fale mocniejszych emocji i niczym falochron łagodzi ich siłę. Dzielny, mały mięsień chroniący go przed całkowitym rozpadem.
  — Czasami mam tak…Czasami masz jak, Rainer? Jej cienki jak zwitek papieru głos przebija się przez głowę a chłopiec milknie w niewygodzie. Lepsze to, niż z upuszczanymi słowami pozwolić ujść i skraplającemu się pod powiekami niezrozumieniu. — Czasami nie pomyślę, zanim coś zrobię.
  To też jej słowa. Jak mantra wpajane od małego, gdy wszystkich wkoło zaganiał do niewygodnych kątów. A zaczęło się wtedy, gdy dla własnej, chorej zachcianki zatopił ciało w spokojnej tafli głębokiego jeziora. Bo mógł, bo miał możliwość. Pomyśl, zanim coś robisz. Zdanie jak żarzący się na przeszłości symbol wgrawerowane już na zawsze. Ale gdyby to było tak proste. Gdyby z łatwością wychwytywał czyjeś granice i nie pozwalał porywczości na próbę kontrolowania sytuacji a przez to i całego, krótkiego przecież życia. Matczyna złość przelewa się przez nozdrza maźniętego tuszem smoka, który niczym kajdany na jego charakterze intensywniej uciska serce. Kreatura spogląda ku myślom, które próbują powrócić na dawny tor rozmowy, by nie odpłynąć dalej i nie roztrzaskać się w niekontrolowanym wybuchu emocji. Jakichkolwiek. A nie było to proste. Kciuk i palec wskazujący wędrują ku ciału, zaczynają uciskać nozdrza w celu zepchnięcia i łez, i nagłego rozjebania gdzieś dalej. Udaje mu się to przy lewej dłoni zaciskającej się na prawym przedramieniu. Chwila słabości, nic więcej.
  Wyciąga telefon, przegląda główną stronę pierwszego lepszego portalu z filmami. Nie zna się na nich. Umyka mu cała popkultura, ale lepsze mazianie palcem po ekranie, niż kontynuowanie wcześniejszej rozmowy. Na jego szczęście z powodzeniem wpada w tony radośniejsze z pierwszym słowem wychodzącym z drżących strun głosowych. Zatopienie się w namiastkach wiedzy, jaką posiadał, prawie zawsze działało. Suche informacje skutecznie oddzielały go od emocjonalnej strony, której nie chciał, na pewno nie teraz, eksplorować. Ta jak nadjedzone przez robaki jabłko była zepsuta, niesmaczna, wybita, jak dobrze stwierdził Heizō za słowami jego matki, inna. Nie przynależał do świata w taki sposób, w jaki przynależeli wszyscy i było to w większości sytuacji znośnie. Wystarczyło kilka trików, by zdawało się, że jest częścią. A każdy potrzebuje tego uczucia, prawda? Poczucia przynależenia
  — Skąd to zainteresowanie owadami?
  Wzrusza ramionami. Nikt nigdy nie pytał, więc musi przetrawić ten nagły zwrot rozmowy i przy rozbawionym uśmiechu wrócić spojrzeniem znad ekranu ku rozmówcy. Skąd? Cholera wie, ale skłania się ku pytajnikowi z większym zaangażowaniem, niżby się spodziewał. Wspomnieniem wraca do pierwszego akwarium, które posiadł; pierwszej zajawki, która w oczach rozbudziła iskrę głębszego zainteresowania, niż przy innych tematach.
  — Nie wiem dokładnie, ale wydaje mi się, że to kwestia współzależności. Nie wszystkie owady są stadne, ale większość tak. Mrówkowate na pewno. Rodzą się posiadając rolę i rzadko zdarza się, by tę w ciągu życia zmieniły. Piękny, bardzo prosty mechanizm. Poza tym małe życia są w pewien sposób urocze. Można je łatwo zakończyć przy mocniejszym wciśnięciu palca w mini-korpusik, ale w zasadzie, po co? — Ponowne drgnięcie ramion, gdy jedna z mrówek pokazanych na ekranie osiada na wielkim w makro obiektywie oku świerszcza; szelest poruszających się owadów niepokoi a ich kończyny rozmazują się w pośpiesznym morderstwie. — W zasadzie studiuję mikrobiologię, więc to mało powiązane nawet z tak małymi zwierzakami. Głównie uczymy się o bakteriach, niektórych protistach, grzybach. Na pewno jako dzieciak hodowałeś mikroorganizmy w słoiku z ryżu. No, a jeśli nie to pewnie wiesz chociaż, o czym mówię. W każdym razie to robię na zajęciach, tylko w większej i ciekawszej skali.
  Kuca, bo nogi dziwnie słabe. Nie zdaje sobie sprawy, ale to stres wsiąkł w sylwetkę i nakazuje jej znaleźć stabilniejsze oparcie. Kolana zginają się, gdy głowa pozostaje na wysokości przedramienia Hattoriego. Na chwilę przed pozwala mu zgarnąć kosmyk włosów, który próbuje zdjąć z twarzy i uśmiech, zabłysnąć nicią przestrachu, ale ten zgładza w zarodku. Już i tak zbyt bardzo się odsłonił. Palcem przeszukuje polecane filmy, jakby ku własnym słowom przedstawiał wizualny teledysk, kontynuuje:
  — Wiele osób myśli, że to ze względu na ojca poszedłem na ten kierunek, ale mylą się. Biologia jest serio ciekawa i praktyczna — kończy wyłączając ekran trzymanej komórki i podnosi się z miejsca. Narwany. — No dobra, a mogę się rozejrzeć?
  Wolał zapytać przed wślizgnięciem się do pokoju, w którym zaraz włączył światło. Nieobeznany z terenem prześlizgnął się wzrokiem po większych jego zarysach: rozjebanym łóżku, biurku w okolicy którego rośnie paproć, komodzie. Uśmiecha się ku roślinie w rozjebanej doniczce i przy machinalnym ruchu opuszkami bada wierzchnią warstwę ziemi. Wilgotno. Mierzi nadłamana porcelana, ku której marszczy brwi, ale jest to sprawa na za chwilę. Pozostawia ją w rogu świadomości, by wzrokiem dalej śledzić zebrane w pomieszczeniu elementy. Tak inne od jego pokoju. Nawarstwiające się zdarzenia z przeszłości, do których nie ma dostępu, co mierzi wewnętrze i pod język wprowadza dobrze, zbyt dobrze znany niepokój. Wzdycha łapiąc enigmatyczny zapisek z datami, pozostałe elementy powpinane w tablicę korkową, by ciężkim spojrzeniem opaść na serwetkę przyozdobioną krzywym — pijanym? — serduszkiem. Rozchyleniu warg towarzyszy cmoknięcie ze względu na ślinę nie wiedzieć kiedy zebraną na ustach. Pokręcenie głową, rozbawione upuszczenie powietrza i ponowna ucieczka spojrzeniem gdzieś w bok.
  Jednak kreatura nie powróciła z powrotem na ciało, nie zaokrągliła się wokół sutka a wciąż czekała pod żebrem, naprzeciwko uspokajającego się serca, by w nagłym ataku raz jeszcze mięsień wgiąć we własne, obłe ciałko. Zadzwoń. Angielskie słowo na jego oczach staje się znakami hiragana. Zbyt wiele zablokowanych przed nim wspomnień, tak ważnych i w uwieszonych na tablicy okruchach zbyt namacalnych. I, cholera, bardzo chciałby ten ból z klatki wyssać, bo wiedział, gdzieś mu mętnie Raja wspominała, że bywa irracjonalny. W zazdrości, która nie mogła mieć prawa bytu, nie miała podstaw do istnienia, ale jednak — istniała. Czasami nawet zbyt mocno, kuląc się w głowie i tam rosnąc do niewyobrażalnych rozmiarów. Chciałby, tak teraz jak nigdy, posiąść możliwość sklejenia nadkruszonej donicy, wymazania numeru, dat, wszystkiego wokół do pustych ścian. Tak, by pod żadnym zbędnym przedmiotem nie czaiła się na niego przykrość w ruch wpędzająca nienawistnego smoka. Nerwowe potarcie o siebie dłoni, sięgnięcie karku. Wciąż tutaj jest. Zastanów się, zanim coś zrobisz. Ale gdzie w tym wszystkim miejsce na myśli, gdy usta pieką niewypowiedzianym zawodem. To dlatego? Dlatego chce z nim grać w tę pieprzoną grę, bo sam innych jeszcze nie skończył? A jeśli to zrobił, dlaczego po ścianach jak blizny pną się niepotrzebne wspomnienia? Nierówne potarcie o siebie zębów, ponowne nadgryzienie policzka, pod którym tym razem czuje metaliczny posmak. Brak rytmicznego oddechu, irracjonalność myśli, które pędzą, zapętlają się, jak włócznie dźgają mięsień pod żebrami. I wśród nich tylko smok charczy w zadowoleniu, bo udaje mu się w mocniejszym ścisku wypluć z serca wcześniejsze namiastki radości.
  Przebiera się jeszcze w pokoju. Narzuca na ciało pierwsze lepsze ciuchy, które zdają się pasującym do spania. W rzeczywistości niewiele poświęca im uwagi. Automatyczność ruchów, uspokojony już oddech a na twarz wciśnięta jedna z obojętnych masek. Jest jak jest. Jest jak zawsze bywało i będzie. Ale czy wcześniej uczucia równie intensywnie nawiedzały ciało? Nie pamięta. Nie pamięta, bo przywykł do pozbywania się najmniejszych wspomnień. Wzgardzał  przetrzymywaniem ich w obiektach. Wierzył jedynie sobie i mechanizmom obronnym głowy oraz inteligentnego ciała. Banalne sentymenty, niosące wykrzywione przez czas wspomnienia, wygryzłby z każdego. Z tego miejsca, z Heizō również.
  — Nigdy nie oglądałem filmu o zombie. — Trwało to zaledwie parę chwil zanim na nowo pojawił się w salonie. Wieczność. — Ani zdaje się, że żadnego filmu akcji? Tak myślę. Sam koncept żywych trupów wydaje się nieco absurdalny. Jest to fizycznie niemożliwe, ale niech będzie. — Na twarzy wykwita pobłażliwy, acz przyjazny uśmiech. — Jak się czujesz? Lepiej?
  Zdejmując golf spojrzał w lustro wpojone w okowy szafy. Smok wrócił na swoje miejsce.




Mieszkanie nr 9 - Page 3 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Czw 22 Gru - 0:23
Wolałby zauważać mniej, zanim znów zaczynał czuć się, jak ktoś, kto żyje w nieustannym stanie gotowości. Gdy wydawało mu się, że umiejętność zwracania uwagi na drobne sygnały z otoczenia była mu już niepotrzebna, sięgał po nią za każdym razem, gdy coś ewidentnie było nie tak. Nigdy nie wysuwał wniosków, zanim dobrze nie przyjrzał się sytuacji, bo intuicja nie odgrywała tu głównej roli. Musiał upewnić się, czy na pewno nagłe milczenie miało w sobie dobrze znane mu napięcie – jak cisza przed nastającą burzą. Napięcie, które nieprzyjemnie elektryzowało, wywołując nerwowe spięcie mięśni, które tężały, jakby chciały uchronić wnętrze, zanim rozbrzmiał pierwszy grzmot. Dobrze znał to dziwne uczucie, gdy byle głośniej postawiony krok był zwiastunem nadciągającej katastrofy. Nie wiedział, w którym momencie ludzkie emocje stały się dla niego na tyle wyraziste, gdy sam najczęściej skrywał własne gdzieś głębiej. Ale znał je doskonale – nie tylko ślepy gniew, niesmak, pogardę, ale też to głupie poczucie winy, wzrokowe ucieczki, gdy ciało musiało pozostać w miejscu; postawę ofiary, która z pokorą przyjmowała baty, z początku licząc na to, że któregoś dnia wymierzanie ich się znudzi. Wreszcie jednak zniewaga stawała się już odgórnie przyjętą prawdą.
I znowu to widział. Ten odwrócony wzrok, opuszczoną głowę i spięte mięśnie twarzy. Wcześniejsza lekkość, z jaką podszedł do własnego komentarza, przerodziła się w palące uczucie w gardle. Ale nie skrzywił się, choć nie podobała mu się rola oprawcy, bo nie miał na myśli nic złego. Nie sądził, że w taki sposób będzie w stanie poruszyć jakąś rozstrojoną strunę w chłopięcym wnętrzu. Pozwolił jednak milczeniu trwać na tyle długo, na ile było to konieczne, bo nie chciał wyrywać siłą Rainera z miejsca, do którego właśnie uciekał, wbijając wzrok wszędzie tam, byle na niego nie patrzeć. Wreszcie i on sam spojrzał gdzieś indziej, zdejmując z niego uporczywy ciężar badawczej uwagi, która najczęściej wyjaśniała mu więcej niż byłby w stanie to przyznać.
Musiał mieć cholerne szczęście do tych wszystkich zniszczeń.
  „Przepraszam.”
  Westchnął ciężko, bo za sprawą przeprosin jego wcześniejsze obawy – niegroźne, ale zawsze – tylko się potwierdziły. Wodząc pałeczkami pomiędzy pływającymi w wywarze składnikami, zerknął na czarnowłosego kątem oka. I było mu go szkoda, bo przecież to głupie, że w ogóle czuł się winny.
Za co? — spytał, ale wcale nie oczekiwał od niego, że zacznie mu się spowiadać z grzechów, których przecież nie popełnił. Natychmiast pokręcił głową w niemym „daj spokój”. — Przecież niczego nie zrobiłeś. Wyglądam, jakbym miał ci za złe? — rzucił, przechylając głowę na bok i sięgając spojrzeniem ku czarnym tęczówkom, byleby tylko ominąć nim spiętą szczękę. Nie potrzebował już więcej sygnałów; były jak kolejny kolec wbijający się pod czaszką, a głowa i tak bolała go dostatecznie mocno.
Nie powiedziałem, że twój świat jest zły. W najgorszym wypadku to ja nie spełnię wszystkich jego oczekiwań — wyjaśnił, jakby było to coś całkowicie naturalnego. I było. Zresztą nie tylko to uważał za normalne. Gdy Seiwa tak bezcelowo się przed nim tłumaczył, Hattori uniósł brew w niedowierzaniu. — Całe szczęście. Martwiłbym się, gdyby wszystko, co robisz, było przemyślane. Jeśli już mam się z tobą spotykać, chcę, żebyś czuł się swobodnie. Też nie zamierzam zawsze uważać na słowa. Bo tak już mam. Czasami nie pomyślę, zanim coś zrobię.
W srebrzystych tęczówkach pojawił się żywszy błysk, ale twarz Heizo pozostała poważna. Popełnianie błędów uważał za ludzkie. Ludzka była też chęć popełniania ich w jak najmniejszej ilości, dlatego ludzie tak często nakładali na siebie ograniczenia. Nie wiedział, czy cokolwiek wskóra i pozwoli chłopakowi zapomnieć o tym, co przed momentem dręczyło jego umysł, ale uznał, że powinien zdawać sobie z tego sprawę. Zwłaszcza z subtelnie zakorzenionej w zdaniu sugestii, że dzisiejsze spotkanie też nie było ich ostatnim, a ryzykowna gra nie opierała się przecież na pokazywaniu się wyłącznie od najlepszej strony.
  Rainer zresztą właśnie poznawał go od tej gorszej, gdy znów – po wyrzuceniu z siebie większej liczby słów – rozkaszlał się, przysłaniając usta nadgarstkiem. Nie dość, że prezentował się beznadziejnie, to nie odwdzięczył się w żaden sposób za ostatnią gościnę. Raz jeszcze to on był tym, dookoła którego skakano i nie sądził, że lekcja łucznictwa była wystarczającą zapłatą za cały ten niepotrzebny trud. Wziął głęboki oddech, gdy z ulgą pozbył się nieprzyjemnego uczucia w gardle, i ucieszył się z tej zmiany tematu, bo mógł odpocząć. Odpocząć podwójnie, bo słuchanie tych wszystkich ciekawostek miało w sobie coś kojącego.
Myślisz, że byłoby lepiej, gdyby wszystko było zależne od spełnienia jednej życiowej roli? — wtrącił niezobowiązująco, nie ubierając tych słów w żaden konkretny ton, który świadczyłby o tym, że się z nim zgadza bądź nie. Ale uznał ten mechanizm za piękny, a to z jakiegoś powodu przykuło jego uwagę. Nie była to jego pierwsza rozmowa na temat życia i chciał poznać jego punkt widzenia.
Skupiony na wyświetlaczu telefonu, nie zauważył, że jego ciało nieznacznie przechyliło się ku chłopakowi. Zwłaszcza teraz, gdy po tym wszystkim powinien trzymać wskazany dystans. Tym razem jednak nie robił tego z premedytacją, bo cała świadomość ograniczyła się do obserwacji aktu walki o przetrwanie. Kącik jego ust drgnął mimowolnie, bo zdał sobie sprawę, że ze swoją wieczną chęcią radzenia sobie samodzielnie, w przyrodzie przypadłaby mu rola świerszcza.
Tak, kojarzę — przyznał, chociaż zajęcia z biologii po tylu latach pamiętał raczej mgliście, ale trudno było nie kojarzyć wymienianych przez niego pojęć. I może było w tym trochę myślenia stereotypowego, ale pod jakim kątem nie spojrzałby na Seiwę, nie potrafił dopasować tej dziedziny nauki do jego zainteresowań. A jednak, kolejny raz go zaskakiwał. — Ale znacznie lepiej radziłem sobie z krzyżówkami genetycznymi. Wydawały się całkiem proste i logiczne. Tak samo ludziom logiczniejsze wydaje się to, że wszyscy koniecznie chcą podążać śladami rodziców. Dobrze, że masz w tej kwestii własne zdanie. Zresztą na pewno masz już na oku jakąś konkretną specjalizację.
  „ No dobra, a mogę się rozejrzeć?”
  Krótkie parsknięcie uleciało jego nosem, gdy obserwował ten nagły zryw. Jak dzieciak – pomyślał sobie, ale z drugiej strony dobrze, że wcześniejsze emocje zdążyły przygasnąć za sprawą prostej zmiany tematu.
Możesz — odparł bez zawahania, bo nie sądził, by miał przed nim cokolwiek do ukrycia. W jego głowie nie pojawiła się choćby jedna myśl o obwieszonej zapiskami i wspomnieniami tablicy, bo gdyby wstydził się przeszłości, zamknąłby je wszystkie w pudełku i schował na dnie szafy. Po takim czasie w sypialni stanowiły one nieodłączny wystrój wnętrza. Czasem zapominał, że w ogóle tam wisiały, a czasem, gdy pracował przy biurku, zawieszał na nich wzrok na dłużej, przeskakując od jednej myślowej retrospekcji do kolejnej. Niektóre ze wspomnień przypominały już tylko rozmywający się powidok, niektóre wciąż wydawały się żywe, ale tylko dlatego, że czas jeszcze nie zmącił ich swoimi łapczywymi palcami. Nie spieszył się z zapominaniem, bo nie miał takiej potrzeby. I tak tą pamięcią zawracał sobie głowę jedynie wtedy, gdy był sam.
  I teraz, kiedy Rainer zniknął w oddzielnym pokoju, przymknął zmęczone oczy, opierając rozpalone czoło o dłoń. Przez chwilę trwał tak, nie ruszając się, by na koniec ciężkim oddechem zgromadzić resztki sił. Potem, zgodnie z obietnicą, już żwawiej zabrał się do opróżnienia całej miski. Wyjadłszy wszystkie składniki, wypił ciepły wywar, który przyniósł niemałą ulgę obolałemu gardłu. Przynajmniej na razie nie czuł już nadciągającej fali kaszlu. Rozgrzane ciało wydawało się sprawiać mu mniej problemów, chociaż wciąż poruszał się z widocznym ociąganiem. Gdy wstawał, dla pewności wsparł się o blat obiema rękami. Koc już ledwo trzymał się jego ramion i kiedy Hattori się wyprostował, zsunął się na oparcie krzesła i tam już pozostał. Nie potrzebował go, gdy zaraz i tak miał się udać do sypialni. Odłożył naczynia do zlewu, ale o ile miał więcej sił, by ustać na zmęczonych chorobą nogach, tak zmywanie przekraczało już skalę jego energii.
Pochłaniał właśnie kolejne lekarstwo, gdy głos czarnowłosego poniósł się po salonie. Aplikując ziołowy preparat na gardło, obejrzał się za siebie z widocznym zaskoczeniem. Zanim jednak zdążył mu wyjaśnić, skąd się wzięło, przełknął drobinki preparatu i odstawił go na blat.
Więc jakie filmy oglądałeś? Poza dokumentami oczywiście. — Wolał wiedzieć, w czym gustował, żeby następnym razem nie skazywać go na chłam, który uważał za absurdalny. Heizo zdawał się jednak z rozbawieniem traktować ten komentarz, bo nie przypuszczał, że Seiwa jest aż tak drobiazgowy. — Może nie jest aż tak absurdalny? Myślałem, że żywe trupy i tak już pałętają się dookoła. Kiedyś to uważałem za absurdalne. — Podszedł do kanapy i zgarnął z niej pozostawioną tam poduszkę.
Na razie lepiej. Naprawdę nie zastanawiałeś się nad karierą lekarza? — spytał, bez większego wysiłku zachowując poważny ton. Gdy na nowo zwrócił się ku niemu, zupełnie mimowolnie przesunął wzrokiem po zdobionym tatuażem torsie. — Chociaż może lepiej nie — odpowiedział samemu sobie, już bardziej mrukliwym tonem, który niekoniecznie musiał dotrzeć i do uszu Rainera.
Nieważne.
Wzrok na powrót osiadł na chłopięcej twarzy.
W każdym razie moja siostra uwielbia tego typu filmy. Nie powiem, że są jakieś rewelacyjne, ale na pewno niewymagające i można się przy nich całkiem nieźle bawić. Zdaje się, że to Himari kiedyś opowiadała mi o jakimś pasożycie- — urwał, zastanawiając się chwilę, gdy powolne kroki skierował ku sypialni i chłopakowi, który akurat stał w jej progu. — Nie potrafię sobie teraz przypomnieć, ale brzmiało na coś w zakresie twoich zainteresowań, więc na pewno o nim słyszałeś. Ale to chyba dowód na to, że istnienie zombie mogłoby zostać jakoś uzasadnione. Chodź.
Wyminął go w drzwiach, unikając już zbędnych zaczepek. Światło za plecami Seiwy nagle zgasło, ale Hattori szybko zastąpił je nieco mniej rażącym blaskiem lampki nocnej. Poduszka z głuchym, stłumionym uderzeniem wylądowała na materacu i dopiero teraz dotarło do niego, że na własną rękę podjął decyzję, która przecież niekoniecznie musiała odpowiadać jego gościowi. Zaczepił palce o spięty zmęczeniem kark i obejrzał się za siebie, dosięgając spojrzeniem czarnowłosego.
Nie zmuszam cię do spania ze mną, jeśli ci to nie odpowiada. Jak zasnę, to mnie szturchnij, od razu przetransportuję się na kanapę — rzucił z krótkim parsknięciem. Ale pomimo tego braku powagi w tonie, był w stanie to zrobić. Oczywiście.

@Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō
Sponsored content
maj 2038 roku