Pierwsza zasada brzmi: nie patrz w stronę zlewu. Jego wnętrze stanowi o wiele makabryczniejsze obrazy niż to, co znajduje się na ścianach i korkowej tablicy - a niemal całą powierzchnię lokum pokrywają wycinki z gazet, wydruki, zdjęcia - stare i całkiem nowe - zapiski na kartkach z zeszytów w linie i kratkę, nabazgrane w pośpiechu imiona, daty i nazwy lokacji naniesione choćby na wydartą brutalnie stronę z jakiejś książki. To wszystko tworzy obsesyjną scenerię kryminologicznego świra - wśród znanych seryjnych morderców, od Eda Geina zaczynając, przez Richarda Chase'a, na Isseiu Sagawie kończąc, pojawia się non stop wzmianka o postaci określonej jako "X". Większość zebranych informacji jest jednak nielogiczną garścią niepasujących do siebie puzzli.
Chaos podkreślają ubrania porozrzucane po podłodze, stare opakowania po żarciu na wynos; mnóstwo przypadkowo upuszczonych i zostawionych przedmiotów. Meble są ewidentnie stare, nieco poniszczone, zadrapane lub poplamione. Parapet największego z okien zwykle okupuje Beton - przepotężny, czarny kot, urodzony po to, by nienawidzić.
Po prawej od wejścia widać niemal całkowicie zabarykadowane przez kartony (pełne rupieci) drzwi prowadzące do klaustrofobicznej kuchni. Pomieszczenie jest jednym z tych, do których człowiek wejdzie, od razu zajmując całą przestrzeń. Nisko wiszące półki, brak piekarnika czy zmywarki, kompaktowy zlew, blat, lodówka parametrów Arthura z False 1/3 przeciętnego gimnazjalisty. Nawet łazienka, będąca pomieszczeniem obok, okazuje się większa. Mieści w sobie podniszczoną, popękaną nieco wannę, ulokowaną pod kafelkową ścianą, ubikację i zlew z krzywo zawieszonym, prostokątnym lustrem.
Hattori Heizō and Ye Lian szaleją za tym postem.
około 20:00
— Kochaniutki, poczekaj!
Głos seniorki dobiegł Shin'ye w połowie schodów. Z mieszkania rozległ się przytłumiony dźwięk grającego telewizora. Po zakurzonej wylewce zaszurały klapki, w dłoniach zaszeleściła złota torebka, która za grosz nie pasowała do wyłaniającej się zza rogu podstarzałej, zszarzałej twarzy pełnej zmarszczek i ciężkich cieni pod oczami; do wałków zdobiących głowę, ani do kwiecistej, pstrokatej halki narzuconej na ramiona. Bystre spojrzenie zawiesiło się na przemykającym chłopaku. Wtedy też założyła ręce na biodrach, jakby chciała pokazać mu swoje niezadowolenie, iż nie postanowił w pierwszej kolejności zapukać do jej mieszkania, jak — być może — już kilkukrotnie się zarzekał.
Nie sprzedała jednak żadnej reprymendy. Cmoknęła. Twarz w jednej chwili zmiękła, jak na widok wnuczka, na którego nie sposób było się gniewać.
— Chodź no tu na chwilę, złotko. Dzisiejszego ranka ktoś się tu kręcił i kazał ci to przekazać. Dobrze wiesz, że z moimi chorymi kolanami nie wejdę nawet na półpiętro. — Matowa torebka na grubych sznurkach w otaczającym żałosnym krajobrazie wygadała jak cud archeologicznego wykopaliska. — Zauważyłam go, jak schodził z góry — zaczęła zagadkowo; zramolałym głosem. — Chyba najpierw musiał być na piętrze. Sprawiał wrażenie — na twarzy pojawił się grymas zatroskanej babinki — podejrzanego. Jakby pomylił dzielnice. Rozglądał się tu trochę strapiony, jakby szukał czegoś konkretnego. Wchodziłam wtedy do klatki. Zapytał mnie, czy widziałam może „chłopaka” mieszkającego na poddaszu i czy wiem, kiedy wróci. Zaskoczył mnie. Zadbany. Blondyn. W beżowym płaszczu. Facet wyglądał, jakby mógł kupić cały ten budynek wraz z fundamentami, a tacy nigdy nie zwiastują niczego dobrego. Podszedł wtedy do mnie i wręczył mi to opakowanie. Poprosił, abym ci je przekazała. Jakby nie dochodziło do niego żadne moje słowo. A potem czmychnął przez główne wejście. Nie zaglądałam do środka, ale mam nadzieję, że nie wkopałeś się w żadne tarapaty, kochanieńki. — Wystawiła przed siebie torebkę z wyraźną rezerwą — I że ten człowiek naprawdę szukał ciebie. Nie chcę mieć na głowie żadnych lichwiarzy.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Ciężkie chmury, które złowrogo gromadziły się nad miastem, wreszcie pękły smagane oślepiającymi błyskami i dudniącymi grzmotami. Większość ludzi kryła się we własnych domach, choć przecież była sobota, środek weekendu. Jedynie sporadyczne sylwetki można było przyuważyć na ulicach, kiedy te przemykały pospiesznie pod zadaszeniami witryn sklepowych. Neonowe blaski odbijały się w coraz to większych kałużach na ulicy, co rusz rozchlapywanymi przez jadące samochody. Zapach deszczu był intensywny, przytłaczający, ale idący drogą chłopak nie był w stanie tego wyczuć.
Od kilku dni zatracił umiejętność wychwytywania jakichkolwiek zapachów, co odbijało się boleśnie na innych zmysłach, które w jego przypadku i tak były wybrakowane. Jego sylwetka była przygarbiona, niemal przygnieciona niewidzialną siłą choroby, która robiła istne spustoszenie w jego organizmie. "Choroby", choć przecież chorobą nie była. Dość szybko zaczął podejrzewać, że jego pogarszający się stan nie jest wynikiem niechcianego wirusa, grzyba czy też bakterii. A skoro nie choroba, tak więc Klątwa.
Klątwy bywały niezwykle uciążliwe. Jak plama niezmywalnego tuszu na skórze, przenikała w głąb warstw tkanki, i pozbycie się jej ocierało o cud. Zwłaszcza wtedy, gdy nie znało się źródła pochodzenia. I nie wiedziało praktycznie nic na jej temat.
Jednakże prawdziwy problem pojawił się w momencie, w którym najprawdopodobniej i Hecate zaczynała odczuwać skutki dziwnego "stanu", który był ściśle powiązany z jej kontraktami. A więc nie Klątwa.
A skoro ani choroba, ani klątwa, więc co?
Nie wiedział.
Był jak ślepe dziecko błądzące wśród mgły, z desperacko wyciągniętymi dłońmi przed sobą, szukając ściany zaczepienia, a zamiast tego napotykał jedynie puste przestrzenie. Enma nie wiedział co się dzieje. Chyba pierwszy raz w życiu odczuwał dezorientacje i przerażenie niewiedzą, która go dotknęła. Nie wiedział gdzie zacząć. Gdzie szukać, o co zahaczyć. Klątwy, przekleństwa, yokai, yurei. Na dobrą sprawę sytuacja mogła dotyczyć każdego podejrzenia, albo żadnego z nich. Wertował książki, pisma i zapisy. Ale niczego nie znalazł. Nic, co mogłoby choć trochę naprowadzić go na odpowiedni tor. Być może gdyby miał dostęp do oryginałów, skrytych głęboko w skarbcu państwa. Albo chociaż ksiąg, które były w posiadaniu jego dziadka.
Ale jego nie mógł prosić o pomoc. Każdego, tylko nie jego. Wciąż mu nie powiedział o kontrakcie, wciąż zwlekał z tą decyzją. Czekał na odpowiedni moment, ale właściwie, kiedy będzie ten "moment?"
Zwolnił kroku, gdy ciałem szarpnął spazm nieoczekiwanego kaszlu. Przechylił się w bok, uderzając ramieniem o szorstką nawierzchnię betonowej ściany sklepu.
Miał wrażenie, że odpływa. Niewidzialne macki anomalii przenikają wgłąb niego, powoli odbierając trzeźwość umysłu. Wyglądał nędznie, jak cień dawnego siebie. Przez ostatnie tygodnie stracił na wadze, a naturalnie jasna skóra wydawała się jeszcze bledsza, niż normalnie. Papierowa, wręcz przezroczysta. Nitki żył o wiele bardziej odznaczały się swą barwą na jego ciele, podkrążone oczy świadczyły o braku snu a zaczerwienione i zaszklone spojówki wyraźnie sugerowały, że był na granicy samego siebie. Lewy bok pulsował i piekł, jakby ktoś wbijał głęboko pazury w jego ciało. Napis yurei szarpał i buntował się, nie pozwalając na głębszy haust powietrza. Wierzchem dłoni starł brunatną smugę spod nosa. Krwawienia stawały się coraz częstsze, niemal jak w zegarku. Czerwone krople mieszały się z ciężkimi kroplami deszczu, a perłowy pot niknął pod ciężarem zmoczonych włosów. Przymknął na moment powieki, i zaczął odliczać. Do dziesięciu, biorąc głębsze wdechy.
Jeszcze kawałek. To niedaleko, zaledwie kilkadziesiąt metrów.
Odepchnął się od ściany, ponownie ruszając przed siebie.
Przecież mógł zadzwonić. Albo chociaż wysłać wiadomość. Jego obecność nie była wymagana, a nawet wskazana. Niemal przez każdą sekundę jego małej podróży myśli Enmy wypełniało poczucie winy dla samego siebie. Karcił się, że postępuje tak idiotycznie. Powinien zostać w domu, zwłaszcza w aktualnym stanie. Jeszcze mógł zawrócić. Odwrócić się na pięcie, i wycofać. Jeszcze miał czas.
Pchnął drzwi do klatki.
Żadna siła go do tego nie zmuszała. Działał pochopnie, to prawda, ale przecież zachowywał jasność umysłu. Nie powinien chować dumy w kieszeń, nie po tym wszystkim, co się wydarzyło. Mieli umowę. Powinien jasno się jej trzymać.
Pierwsze skrzypnięcie drewnianych schodów, gdy mozolnie kierował się ku górze.
To, co teraz robił, było mało praktyczne. Mieli telefon. Swoje numery. Wystarczyło wystukać to jedno zapytanie na ekranie i nacisnąć wyślij. I to wszystko. Po co utrudniać sobie życie? Upokarzać się i wychodzić na desperata.
Uniósł dłoń, by zapukać, ale ręka zawisła nad drewnianą nawierzchnią o zdartej przez czas farbą.
Odetchnął, nagle wymuszając w sobie na tyle siły, by wyprostować sylwetkę. Przeczesał brudnymi palcami od krwi ciemne kosmyki, odgarniając je do tyłu, i ostatni raz przetarł twarz, upewniając się, że nie znajdzie na skórze ani kropli niepotrzebnego zabrudzenia. Jeżeli miał to zrobić, to na pewno nie z ugiętym karkiem. Nawet jeżeli nacisk wywołany był przez skutki choroby. Nie będzie wyglądał na cień samego siebie, nie przed nim.
Ponownie uniósł dłoń, by zapukać.
Jeszcze możesz się wycofać, zawrócić. Ale chcę go zobaczyć. Jeszcze jest czas na ucieczkę. Ale chcę się upewnić, że wszystko z nim dobrze. Może go nie być. Może być w pracy. Albo gdzieś indziej.
Zapukał.
Może faktycznie go nie było, i jakaś jego część, ta głębiej wsunięta, zapewne o to się modliła.
Cisza.
Było późno w nocy. Może faktycznie go nie było. Albo spał.
Ponownie zapukał.
Nic.
Czas na odwrót-
Skrzypnięcie, a potem stłumiony odgłos zbliżających się kroków zrównał się z dźwiękiem bijącego serca chłopaka. Odetchnął. Był gotowy na to spotkanie.
Ale gdy tylko drzwi się uchyliły, spuścił wzrok, unikając jego spojrzenia, próbując skupić całą swą uwagę na odszukaniu dłoni yurei skrytej pod materiałem szorstkiego bandażu. Tak było łatwiej.
- Wiem, że jest późno. Ale jestem tylko na moment. - słaby, oddalony głos bliski szeptowi opuścił gardło ciemnowłosego. - Pokaż dłoń.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Z ludźmi tak nie było. Kiedy coś się psuło, zwykle psuło się na dobre. Próby zreperowania raz nadłamanego zaufania spełzały na niczym. Nadszarpnięta pewność siebie do końca życia kulała, terroryzowana przez stare obrażenia. Dało wypracować się pewien substytut dawnych fundamentów, ale równie dobrze można porównać to do upuszczonego talerzyka. Przy odrobinie szczęścia kawałki można skleić, odwzorowując pierwotną formę, ale ilekroć naczynie spadnie, będzie traciło następne drobinki, aż za którymś razem uszczerbki staną się zbyt duże. Przez ubytki zacznie przeciekać wszystko, czym w bezowocnych staraniach się je zalewa.
Seiwa miał rację, że było późno, choć trudno określić czy chodzi o porę jako taką, czy jednak naprawienie ich nadwyrężonej relacji. Jeżeli to drugie to co w niego, u licha, tak nagle wstąpiło? Od tygodni praktycznie się ze sobą nie komunikowali; wyzwaniem najcięższego kalibru okazywało się podniesienie komórki i odnalezienie wspólnej korespondencji, jakby zapomnieli, że istnieje coś takiego jak wymiana zdań poprzez głupie smsy (jeżeli już faktycznie aż tak nie mogli znieść swojej fizycznej obecności i marudnych min). Choć koniec końców Warui utwierdzał się w przekonaniu, że nie było w tym niczego dziwnego; nie po akcji z Sawy, nie po tym, jak pojawił się pierwszy zarys szczeliny w dotychczas całkiem nienaruszonej płaszczyźnie. Bywało, że pluł sobie w twarz każdorazowo, gdy wychwytywał swoje oblicze. Denerwowało go, że w przeklętej, wyalienowanej chatce poszczycił się taką szczerością. Jakby kiedykolwiek zależało mu na tym, aby stawiać sprawę jasno. Mydlenie oczu stało się cechą jego drugiej skóry. Wrosło w niego jak doskonale dobrane ubranie. Szyte na miarę, lekkie i elastyczne, nieograniczające ruchów. Wtedy zachował się jednak tak, jakby zamierzał grać w otwarte karty. Być fair play wobec kogoś, na kim w oczywisty sposób mu nie zależało, bo bolało go okłamywanie towarzysza podczas trywialnej gierki. Na poczekaniu zmyślał opowieści o wielowątkowym torze, ale podczas zeszłorocznego listopada bogowie raczą wiedzieć z jakich intencji okazał się zagorzałym miłośnikiem wszelkich prawd. Czuł rozdrażnienie na myśl, że mógł mu wtedy pokazać jakąkolwiek wykreowaną na poczekaniu osobowość, co byłoby zdecydowanie lepsze od tego, na co się ostatecznie zdecydował, ale w idiotycznym przypływie szlachetności pozwolił na nadłamanie zasad, które wyznawał, doprowadzając do obecnej, niewygodnej sytuacji. Pogorszenie ich i tak słabych stosunków jedynie wszystko utrudniało, ale jeżeli rzeczywiście stan relacji był tak tragiczny, jak się wydawało, to co za kwadrans jedenasta robił tu dziedzic wielkiego klanu Minamoto?
Poza tym, że chciał oglądać jego dłoń.
Świeży opatrunek nie był niczym nadzwyczajnym; Shin jak raz dziękował sobie w duchu, że nawykowo zakrywał obrzydliwą bliznę. Nie bez powodu wybrał akurat tę lokalizację na podpis podczas keiyaku suru, podnosząc pewność, że nikt nie zorientuje się o jakimkolwiek pakcie. Jeżeli od lat stosował ten sam sposób, zamykając szramę pod ciasnym materiałem bandaża, to kto domyśliłby się, że mógłby próbować zatuszować coś jeszcze; coś, czego ewidentnie tam wcześniej nie było?
- Jeżeli to twój sposób, aby poprosić mnie o rękę, to robisz to wyjątkowo źle - skwitował nagle, krzywiąc nieco usta; w żartobliwym tonie plątała się ostrożność i choć zastosował ironię, nie obyło się bez przeświadczenia, że nie wie po jak cienkim lodzie stąpa.
Nie spełnił jego prośby.
Zamiast tego palce ześlizgnęły się z drewnianych drzwi i przemknęły po powietrzu, w zapraszającym geście kierując się ku wnętrzu. W środku pomieszczenia było stosunkowo chłodno; wokół walały się tony papierów, dziesiątki wycinków ze starych gazet, wydrukowane, rozpikselowane kartki przedstawiające seryjnych morderców, ich ofiary, miejsca zdarzeń. Gdzieś w tym wszystkim w kącie pokoju leżała Mittsu; łeb miała ułożony pomiędzy długimi łapami, ale choć na pierwszy rzut można było mylnie uznać, że śpi, po uważniejszych oględzinach dostrzegało się błyszczące w słabym świetle ślepia; całą swoją koncentrację wlepiała we właściciela i stojącą tuż obok niego postać.
- Wejdź, wyglądasz fatalnie. Przyniosę ci ręcznik.
Skóra w miejscu nazwiska Seiwy pulsowała tępym bólem, którego nie dało się ignorować. Choć twarz Shin'yi wydawała się normalna (z nieco tylko wycofaną miną, ale można to było usprawiedliwić ich chłodnymi relacjami) oczy lśniły jak w stanie podgorączkowym.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Słysząc jego głos, który tak dobrze znał, choć jednocześnie w pełnej abstrakcji wydawał się tak obcy, zacisnął mocniej szczęki, jakby nie potrafił przegryźć niewidzialnego cukierka. Twardego i gorzkiego, pozostawiający po sobie nieprzyjemnie cierpki posmak na języku, który miał towarzyszyć mu przez kolejne godziny.
- W takim razie wybacz, następnym razem uklęknę na kolano i przygotuję pierścionek o czarnej barwie, takiej samej jak twoje poczucie humoru. - odparł mu niemal machinalnie, jakby był nastrojony na defensywę, ale również ubarwiając swą wypowiedź równą żartobliwością i ironią.
Dopiero po dłużącej się chwili, choć w rzeczywistości nie minęła nawet minuta, odnalazł w sobie na tyle odwagi, by oderwać wzrok od śnieżnobiałego bandażu i unieść spojrzenie wyżej. Najpierw zahaczył o wystające obojczyki, które od połowy tonęły w czerni materiału koszulki, potem o odznaczające się pod jasną skórą jabłko Adama na krtani, aż wreszcie na mocno zarysowanej szczęce i bliźnie w okolicach kącika ust.
- Załatwmy to szybko. Nie przeciągajmy- - słowa utonęły w niebycie, gdy kątem oka dostrzegł zapraszający do środka ruch dłonią.
Serce zabiło szybciej z rozdrażnienia. Nie przyszedł tutaj na pogaduszki. Oboje wiedzieli, że na tym etapie wszelakie rozmowy i dyskusje będą brzmieć wymuszenie i sztucznie. Nie widzieli się kilka miesięcy. Nie kontaktowali się ze sobą równie tyle. Powodów mogło być wiele, ale również mogło nie być jakichkolwiek. Żaden z nich nie wyszedł przed szereg. Żaden z nich nie wykazał inicjatywy. Nie było powrotu do tego, co było przed listopadem. A mimo to Enma wielokrotnie przyłapywał się na bezmyślnym spoglądaniu w ekran telefonu. W zamyśleniu wpatrywał się w ten jeden kontakt o nazwie "Warui Shin'ya" w książce telefonicznej. Bezwiednie otwierał okienko wiadomości i zaczynał wystukiwać słowa, ale bardzo szybko dopadała go refleksja i kasował to, co napisał, ze złością wyłączając urządzenie i ciskając nim w kąt, karcąc samego siebie w myślach.
- Nie. - odpowiedział szybko. Za szybko. Reszta słów utonęła jednak w krtani, gdy wzrok wreszcie podążył za jego spojrzeniem i na krótką chwilę zatrzymał się na oczach Waruia.
Gdzieś za jego plecami rozległ się dźwięk skrzypienia, jakby ktoś stał na schodach pogrążony w ciemności i go obserwował. Drgnął, doskonale zdając sobie sprawę, że ów uczucie zahacza o jego własne wyobrażenie i wyimaginowanie rzeczy, których nie było. Było zbyt późno w nocy, aby ktoś faktycznie krążył po korytarzu o tak nieludzkiej porze. Większość normalnego społeczeństwa była pogrążona we śnie, albo zwyczajnie szykowała się do niego. I tylko szaleńcy (i desperaci) wyściubiali nosy ze swej bezpiecznej przystani, zwłaszcza w tak paskudną pogodę jak dzisiaj.
A jednak istniało małe prawdopodobieństwo, że ktoś mógł ich podsłuchiwać. Rozmowa o keiyaku suru na korytarzu nie była dobrym pomysłem, dlatego też Enma ostatecznie zrobił krok do przodu, przekraczając próg mieszkania na poddaszu.
A przynajmniej tak sobie powtarzał. Tak się usprawiedliwiał oraz nagłą zmianę wcześniejszego postanowienia, że w ogóle nie wejdzie do środka.
Zamknął cicho drzwi za sobą, od razu opierając się o nie plecami jakby chciał stać się jednością z nimi. Nie wiedział co zrobić z dłońmi, a palce mimochodem zacisnęły się mocno na krawędzi mokrych rękawów bluzy, którą miał na sobie. Ostatecznie skrzyżował je na klatce piersiowej, przesuwając wzrokiem po pomieszczeniu, meblach, podłodze, papierach. Wszędzie, byleby nie spoglądać na drugiego mężczyznę, jakby w jakimś nienaturalnym odruchu obawy, że kiedy tylko to zrobi, stanie się coś złego; nieuniknionego.
Pokój, zwłaszcza teraz, kiedy był skąpany w mroku nocy, wydawał mu się zaskakująco obcy, wręcz złowrogi, jakby był tu po raz pierwszy. A przecież doskonale pamiętał poranek, kiedy przebudził się w tym miejscu. Tak samo ich pierwszą, poważną, i, a przynajmniej wtedy tak mu się wydawało (och naiwny!), szczerą rozmowę. Na samo wspomnienie Enma poczuł ścisk w żołądku. Zimny, lodowaty ścisk, który miażdżył go od środka pod ciężarem czegoś, czego nie był w stanie nazwać. Czy już wtedy Shin'ya to wszystko zaplanował? Ten okrutny żart; chęć zabawy jego kosztem i zadrwienia z niego?
Powieki nieco opadły na zaszklone od trawiącej ciało gorączki oczy.
Chyba nie chciał poznać odpowiedzi. Bał się jej.
- Daruj sobie ręcznik. - odpowiedział cicho, szorstkim acz zmęczonym głosem. Zdystansowanym i odległym. - Nie potrzebuję go. I nic mi nie jest. - kłamca - Załatwmy to szybko, bez niepotrzebnego utrudniania. Uwierz mi, chcę równie szybko wyjść stąd i wrócić do domu, co ty położyć się spać. Czy co tam robiłeś. Chcę- słowa zostały przerwane nagłym atakiem kaszlu, który wydawał się wydobywać prosto z płuc. Przywarł wierzchem drżącej dłoni do ust, prawie zginając się w pół. Zamroczyło go na sekundę i choć wydawało się to niemożliwe, plecy wcisnęły się jeszcze mocniej w twardą nawierzchnię drzwi. Napady kaszlu były częstsze i bardziej gwałtowne. Jak tykający zegar, który odliczał czas do nieuchronnego końca. - Muszę zobaczyć twoją dłoń, Warui. Muszę coś potwierdzić, choć mam nadzieję, że się mylę. - kontynuował po chwili zachrypniętym głosem, gdy wreszcie nabrał haustu zbawiennego tlenu niczym tonący wypływający na powierzchnię.
- Czy ostatnio zauważyłeś coś dziwnego odnośnie znaków na dłoni?
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
- Muszę zobaczyć twoją dłoń, Warui.
- Przyszedłeś do mnie wyłącznie po to, aby stawiać warunki?
W gardle cisnęło się westchnienie; rozdrażnione i pełne pretensji. W jego oparach kłębiły się setki stłoczonych pytań. Każde jedno zaplątało się w więzadłach głosowych i przy byle oddechu próbowało wyrwać przez usta. Gdyby nie zaciśnięte do granic przesadności zęby, być może zaatakowałby Seiwę stekiem bełkotliwych niewiadomych, każdorazowo rozpoczętych od sztampowego "dlaczego". Trzymał się jednak wodzy, może nawet z wierzchu zdawał się spokojny. Rozleniwiony po wielogodzinnym analizowaniu historii dawno wytępionych kryminalistów. Z łatwością dało się go zobaczyć zapadniętego w narzutach i poduszkach, z jedną ręką podpierającą policzek, z drugą umieszczoną na podciągniętym kolanie, podtrzymującą jakiś wypełniony paskudnym charakterem pisma papier. Obraz wyobraźni dopełniały przymrużone oczy, w których jawiło się znudzenie i kubek z dawno wygazowanym napojem, ustawiony na rogu stołu. Wiele losowych elementów otoczenia wskazywało na to, że rzeczywiście Warui został wyrwany z czegoś odrobinę ospałego. Niekoniecznie dosłownie obudzony, ale po prostu przerwano mu proces, w którym mógł przez długi czas pozostać ociężałym i bezużytecznym, niemal na granicy relaksacji.
Tymczasem, niczym wyrwany z drzemki, nabierał przytomności. Zamglone wcześniejszym zaskoczeniem ślepia stały się czujniejsze. Zniknęło rozluźnienie mięśni jakie reprezentowało ciało; teraz nawet pod materiałem pogniecionej koszulki dało się wychwycić napięte mięśnie. Pierś mu jakby urosła, wypełniła więcej przestrzeni tkaniny; na zamkniętej w pięści dłoni wyrysowały się korzenie żył. Zamknięte wargi nieco się zacisnęły, kiedy padło to denerwujące:
- Czy ostatnio zauważyłeś coś dziwnego odnośnie znaków na dłoni?
Po którym wypuścił powietrze przez nos; nawet nie kryjąc niezadowolenia.
- Wiesz co jest naprawdę dziwne, Seiwa? - Oczywistość rozgorzała wpierw u dna złotego spojrzenia, zapaliła się jak iskra rzucona na odpowiednio dobrze przygotowaną podpałkę. - To, że przychodzisz do mnie w środku nocy, półżywy, i na domiar złego kłamiesz, w dodatku cholernie marnie, bo przecież mam oczy i całkiem nieźle widzę, że ledwo trzymasz się w pionie. Jeżeli odwiedziłeś mnie tylko po to, aby odwalać tak słabe przedstawienie, to naprawdę nie ma o czym rozmawiać i możesz wracać do domu, do którego tak ci się spieszy, że najwidoczniej zapomniałeś, że o wiele szybsze są jednak połączenia telefoniczne niż twoje rozdygotane nogi. - Już nie było tylko tkliwego płomyka; był pożar, obejmował obręcze tęczówek, migotał nałożony transparentną błoną na rogówki. Shin'ya nieoczekiwanie zmarszczył nos, łapiąc kontakt wzrokowy z senkenshą; próbując przynajmniej, bo miał mu wiele do powiedzenia i jedną z tych rzeczy właśnie mówił przez zęby: - Dobrze zresztą wiesz, gdzie są drzwi, bo bez ich czynnego udziału leżałbyś już przytulony do paneli. - choć jednocześnie starał się ugryźć w język, bo to tylko gwóźdź do deski, którą próbował wzmocnić tę relację, ale drewno było chyba spróchniałe, łamało się pod żelazną igłą, naruszało całą nieszczęsną stabilność.
Nagle uniósł rękę do twarzy, przesunął nią nerwowo po zamkniętych powiekach. Opuszki zamknęły się na nasadzie nosa, kiedy gwałtowniej wciągał tlen. Uspokój się. Po co ta jazda? Czy zawsze musiało tak to się kończyć?
Znając upór Enmy to go usłucha. Gnany wściekłością zignoruje okoliczności i fakt, że prezentował się jakby lada moment miał odciąć się od rzeczywistości po prostu tracąc przytomność, zamaszyście otworzy drzwi i przekroczy próg mieszkania, zbiegając po parę rozklekotanych stopni naraz. Shin'ya, choć wzbierały w nim rozdrażnienie i upartość, wyrzucił z siebie marne: Nie da rady wyjaśnić o co chodzi? Możemy pogadać. - kiedy tylko wreszcie odsłonił zrezygnowane oblicze i parę nierozumiejących zachowania Seiwy ślepi. Osiadł mu cierpki posmak na podniebieniu, szczypało wnętrze jamy ustnej, ale mimo tego dodał poddańcze: proszę - jakby to cokolwiek miało ugrać.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Zdradziecka myśl obijała się o umysł, co chwilę przypominając mu o lekkomyślności i głupocie, jakiej podjął się dzisiejszego dnia. Sam do końca nie wiedział co ostatecznie skłoniło go do podjęcia decyzji o przyjściu tutaj. Uparcie twierdził, że jego własny stan oraz sytuacja z kontraktem, bo przecież zmiany były widoczne gołym okiem i faktem było, że "coś" było nie tak. Jednakże na dobrą sprawę były to jedynie łatwe do przełknięcia wymówki, których trzymał się w tak desperackim chwycie jak człowiek, który ugrzązł na bagnach, i czuł, jak błoto powoli go wciąga i przygniata ciężarem klatkę piersiową, a on ostatkami sił chwyta się suchej gałęzi.
Odwrócił głowę, spoglądając bezwiednie w okno, o które uderzyły ciężkie krople deszczu. Pomieszczenie na moment rozświetliła rozdzielająca nocne niebo błyskawica, a w tle ponownie rozległ się huk grzmotu, jakby bogowie właśnie turlali beczki w niebiosach. Widocznie również i Raijin nie miał humoru dzisiejszej nocy.
Nie powinienem tu przychodzić. Powinien wracać do domu. A mimo to-
Jak się dłużej nad tym zastanawiał, to coraz bardziej uświadamiał sobie, że gnała nim dzisiaj nie tylko chęć sprawdzenia, czy z mężczyzną było wszystko dobrze, ale również jakaś irracjonalna tęsknota.
Tęsknota? Właściwie za czym?
Za iluzją i słodkimi kłamstwami, którymi był karmiony ostatnie miesiące przed listopadem? A może za fałszywym obrazem, który miał przed oczami za każdym razem, kiedy widział się z yuurei? Nawet nie wiedział, który Warui jest tym prawdziwym. Ten obcy, cichy i zdystansowany, którego miał okazję poznać w chatce? A może ten, który był uprzyjmy i troskliwy, z którym spędził festiwal? Był też i ten, który chciał chronić i zapewnić o wsparciu. To z nim zgubił się na polu kukurydzy. Ale był też rozemocjonowany i zły, choć trochę wycofany. To przed jego obliczem stał dzisiejszego wieczoru. Który więc był prawdziwy?
"przychodzisz do mnie w środku nocy", spojrzał wreszcie na niego, a w dwubarwnym spojrzeniu zamigotało nie tylko zmęczenie chorobą, ale niewydobyty żal, który siedział w nim wystarczająco głęboko, aby miał nigdy nie ujrzeć światła dziennego. A może żadna z tych wersji nie była prawdziwa. Może jeszcze nigdy nie spotkał prawdziwego Waruia i nigdy go nie poznał. Być może te obrazy, które widział do tej pory były jedynie kolejnym kreacjami yuurei. Kolejną iluzją. "to naprawdę nie ma o czym rozmawiać", ponownie odwrócił wzrok, jakby w obawie, że im dłużej będzie spoglądał na niego, tym łatwiej się złamie. Jak ta sucha gałąź, która nie wytrzymała ciężaru mężczyzny.
A może łatwiej będzie po prostu ją puścić. Może właśnie takie rozwiązanie było najlepsze i przede wszystkim najsensowniejsze. "już przytulony do paneli."
Zadrżał, choć sam do końca nie wiedział czy ze złości, czy z gorączki. A może z powodu tego, i tego. Tym razem znów na niego spojrzał, a słaby płomień zamigotał na jego twarzy, kiedy zmarszczył brwi, a dłonie zacisnął na materiale mokrej od deszczu bluzy.
- Dlaczego zawsze wszystko utrudniasz. Wystarczyło pokazać dłoń, Shi- - słowa ugrzęzły w kolejnym ataku kaszlu. Niekontrolowane spazmy podziałały na niego jak włącznik pauzy, co dało mu kilka cennych sekund na ochłonięcie i skarcenie samego siebie. Za to, że pozwolił, nawet przez ułamek chwili, ulegnąć emocjom. Ale również za to, że prawie zwrócił się do niego po imieniu, a przecież nie miał do tego prawa. Nigdy nie miał, i nie będzie miał. Możliwość zwracania się do drugiej osoby po imieniu było czymś wyjątkowym, zarezerwowanym tylko dla bliskich osób. Enma zdawał sobie z tego sprawę, znał przecież japońską kulturę, a mimo to w przeszłości sam sobie dał ten przywilej. Trochę przez arogancję, trochę przez naiwność wiary, że znalazł przyjaciela. Nie mógł pozwolić sobie na popełnianie więcej tak małych, a jednocześnie tak karygodnych błędów.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Martwa i ciężka, jedynie przerywana odgłosem deszczu i rzężącego oddechu chłopaka.
- Mój stan nie powinien w żadnym stopniu cię interesować, Warui. Nie zabrudzę ci podłogi krwią i postaram się nie stracić przytomności w twoim mieszkaniu. - jego głos brzmiał o wiele spokojniej, niż parę chwil wcześniej. Był stonowany, wręcz odległy, nie dopuszczając do siebie niepotrzebnych emocji, które mogłyby przynieść ze sobą nieoczekiwane słowa, których nie chciał wypowiedzieć na głos.
- Może zmieniłem numer telefonu. A może po prostu- - zamilkł, wzdychając ledwo zauważalnie, wydając się teraz o wiele mniejszy, niż normalnie. Po chwili dodał cicho, niemal szeptem, choć w tych warunkach nawet szept zdawał się krzykiem - Sam nakreśliłeś granicę naszego kontaktu i relacji. - więc się tego trzymajmy. Tak, żeby było bardziej praktycznie. Prawda?
- Ale dobrze, pogadajmy. - odrobina chłodu wkradła się pomiędzy słowa, gdy lodowate i drżące palce złapały za krawędź materiału ciemnej bluzy i szarpnęły nimi ku górze, odsłaniając blade ciało pokryte gęsią skórką i kroplami potu. Z boku, na skórze, tam gdzie normalnie widniały znaki określające "Warui Shin'ya", teraz były udekorowane pulsującą czerwienią, która rozlewała dookoła smolistą pajęczynę.
Materiał opadł, zakrywając szczupłe ciało chłopaka a ponownie oparł się ciężko o drzwi, krzyżując ręce na klatce piersiowej, choć nie ukrywał, że utrzymanie dotychczasowej pozycji z każdym kolejnym uderzeniem serca zdawało się coraz mniej wykonalne.
- Na początku myślałem, że to klątwa. Ale sytuacja, całkiem podobna, dotyczy również mojej znajomej. Ma bardzo podobne objawy, z dwoma kontraktami. Miała spróbować spotkać się z nimi i sprawdzić jak to oddziałuje na yuurei. Dlatego tu jestem. Jeżeli chcesz poznać przyczynę tego zamieszania, to sam jeszcze nie wiem. Ale zamierzam się dowiedzieć. - sam. Bez niczyjej pomocy. A zwłaszcza jego. Na to nie mógł sobie pozwolić.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Z niedowierzaniem wpatrywał się w tą rozdygotaną, opakowaną w chuderlawe ciało personifikację uporu. Stał przed nim ktoś, kto go łajał za każdy błąd i odstępstwo od wytyczonych norm - jakby musiał się go słuchać z woli hierarchii nałożonej przez siły wyższe. Ten sam ktoś, kto ledwo kontaktował, kaszlał chrypiąc w pięść ostatnie resztki powietrza; kto zdawał się blady jak duch, a z ich dwójki, co ironiczne, wcale nim nie był. Podkrążone powieki Shin'yi również świadczyły o nieprzespanych nocach, ale być może miał za sobą o wiele mniej inwazyjny bagaż tragicznych w skutkach doświadczeń; może to, co mu się działo, przytrafiło się później. Może po prostu posiadał na tyle sporą dawkę szczęścia, że zyskał organizm o kilka poziomów bardziej odporny od organizmu, który należał do jego senkenshy.
Jego.
Nieomal roześmiał się w tym pełnym milczenia pomieszczeniu; jakby cokolwiek - i ktokolwiek - do niego należał. W porównaniu do Seiwy był nazbyt świadom ubogiego statusu. Nie rościł sobie prawa ani do psa, który leniwie wylegiwał się pod ścianą pokoju; ani do tłustego kociska błyskającego żółcią ślepi w półmroku. Nie był właścicielem nawet tego mieszkania, choć regularnie je opłacał. A jednak gdy przychodziło co do czego to zawsze był jego kontrahent. Może podobne myśli kłębiły się pod skronią w wyniku podpisania umowy. Pierwszej tak wiążącej, z której nie mógł się wykaraskać, a która teraz sprowadzała na niego kolejne litanie; cierpkość słów i uwag, od których wargi lekko się zacisnęły. Nie dało się zorientować w emocji, jaka targnęła trzewiami. Był wściekły za trywialne zachowanie Minamoto czy jednak urażony tym co mu wytykał? W swojej nieograniczonej aroganckości zwykle dawno przerwałby cudzy wywód. Nie hamowałby ironicznego, choć brzmiącego po prostu szczeniacko rozweselenia. Nie bawiłby się w trzymanie zasad dobrego wychowania. W cierpliwość. Tym razem czuł podskórne mrowienie, ściągające koncentrację niemal całościowo. Źródło znajdowało się w zamkniętej dłoni; pulsowało boleśnie dookoła schludnego pisma jakim przypieczętowano keiyaku suru dobry rok temu.
Wiedział przecież i bez jego gówniarskich teatrzyków, że sam wytyczył granice. Nie tyle stworzył pomiędzy nimi barierę, co zwyczajnie wskazał, że od początku się tam znajdowała. Łatwo ignorować coś, czego nie widać. Nikt nie zastanawia się nad tym ile wokół jest tlenu, dopóki tego tlenu nie zaczyna brakować. Podobnie było z tym, co ich łączyło. Tak długo, jak długo nie wspominało się o solidności tej relacji, tak długo ta solidność w ogóle miała prawo bytu.
Drażnił go, mimo wszystko, efekt tamtego spotkania. W ubiegłym listopadzie wystarczył raptem jeden wieczór, aby kompletnie wykoleić coś, co dotychczas całkiem rytmicznie funkcjonowało. Zmierzali do celu w swoim narowistym, ale przynajmniej kontrolowanym tempie. A teraz? Teraz trafił to szlag i Shin usłyszał wściekły grzmot. Musiał trzasnąć tuż nad budynkiem; w pomieszczeniu na chwilę zrobiło się jasno jak w dzień. Błysk pioruna oświetlił trupią skórę Seiwy; i paskudnie kruczą w barwie pajęczą sieć dookoła nieco krzywo postawionych znaków godności yurei.
Warui odetchnął; ciężko, przez nos. Zaskakująco powoli, jakby naprawdę starał się oczyścić z natłoku emocjonalnych oparów, jakie zalegały wciąż we wnętrzu organizmu. Kiedy przymrużył nieco powieki, ślepia zdawały się bardziej wyraziste; skondensowana uwaga w pełni objęła oblicze Enmy.
Zamierzam się dowiedzieć.
Huknęło.
Wpierw zdawać się mogło, że to kolejny grom przecinający czarną noc; ale prędko dało się do tego dopasować wywietrzały zapach męskich perfum i ruch powietrza tuż nad głową. Rezonowały nawet deski, do których już wcześniej przylgnęły plecy w próbie podtrzymania resztek równowagi. W jednej chwili Shin'ya wykonał krok, skracając tym samym dystans dzielący go dotychczas z gościem. Dłoń, zamknięta w kułak, uderzyła w drzwi tuż nad turmalinem przemoczonych włosów. Nie było w tym nic agresywnego; koniec końców kant stulonej ręki miał zwyczajnie podtrzymać pochylającą się nad Enmą sylwetkę; ale w absolutnej ciszy kontakt pięści z drewnem zyskał miarę czegoś brutalnie przytłaczającego.
Biel zębów wychynęła zza popękanych warg, nim yurei nie zacisnął ust i nie wydał z siebie stłumionego cmoknięcia. - Seiwa - w poprawie dało się słyszeć przywołanie do porządku; dźwięk stłuczonego szkła sprzątanego z podłogi gołymi palcami. - Zamierzamy się dowiedzieć. - Nacisk oddechem sięgał czoła niższego chłopaka; z pewnością na jego rozgorączkowanej powierzchni zdawał się lodowaty. - Zaznaczałem, byś nie traktował mnie jak wroga tylko dlatego, że nie mogę być twoim przyjacielem. Proszę. - Podał mu wolną dłoń; obandażowaną, tę, pod którą kryły się paskudne, niezidentyfikowane rany. - To trwa już jakąś chwilę. - Uginał karku tak bardzo, że niemal sięgał nosem wyziębionej skroni. - Niszczeje jak nasze więzi od czasu wyjazdu. - Wniosek ledwo utrzymywał się nad poziomem głośnego szumu pogody; ulewa bębniła o szyby i dach, cienkie ściany nie tłumiły ryczącej burzy. Był w tym tonie uśmiech, jaki krzywił wargi czy zniknął równie prędko co się pojawił? Pół centymetra niżej usta znajdowały się już na linii ucha, obrócone do niego z szeptliwym: i tak nie dam ci uciec.
Seiwa-Genji Enma, Ye Lian and Chishiya Yue szaleją za tym postem.
Bo trzeba wreszcie ruszyć do przodu.
Jednak ostatecznie wracał myślami do tamtego zdarzenia, a potem znów był zły sam na siebie, że był tak uległy.
Na początku obwiniał yurei za to, jak go potraktował. Za wbicie noża prosto w serce i za tak okrutne zakpienie, które pozostawiło głęboką rysę na i tak potłuczonym naczyniu. Z czasem zrozumiał jednak, że w swym osądzie był niesprawiedliwy. Bo być może gdyby tamtej nocy nie uciekł i nie skrył się w lesie pełen żalu jak porzucone szczenię, chcąc ukryć przed światem opuchnięte czerwienią oczy, a zamiast tego został i zawalczył o tę relację - wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Może w tak deszczowy i burzowy wieczór jak dzisiaj, siedzieliby razem na kanapie, oglądali głupi horror i śmiali się ze zgrzytu sprzed kilku miesięcy. I może sprawę dziwnej, nienazwanej jeszcze 'klątwy', która trawiła ich znaki na ciałach rozwiązaliby już dawno temu, współpracując ze sobą.
Gdyby tylko wtedy został i wyszarpał siłą Shin'ye zza szczelnego muru, którym się otaczał, nawet kosztem aktu pełnego desperacji i upokorzenia. Być może wszystko byłoby dziś inaczej.
Ale mleko zostało rozlane, a mosty spalone. I nie było już powrotu.
Nie był zły na niego. Był zły na samego siebie. Za swoją naiwność i ślepotę. A mimo to nie był w stanie mu wybaczyć. Jeszcze nie teraz. Rany były zbyt świeże, ledwo posklejane. Poczucie żalu i rozżalenia było zbyt silne i duszące. Dławił się nimi, tonąc i nie potrafiąc wypłynąć na powierzchnię. Przed oczami nadal miał obraz rudowłosego, kiedy spoglądał na niego tym pustym wzrokiem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Tak bardzo odmienny od tego, co widział w tym momencie.
Ale jego spojrzenie wreszcie odszukało bursztynowe tęczówki, teraz skąpane w ciemności pozbawionej księżycowego blasku, i zatrzymało się na nich, choć nie potrafił wyzbyć się poczucia, że przekracza własne granice i robi coś, czego robić nie powinien.
Był nimi tak pochłonięty, że do samego końca nie zarejestrował zmniejszającego się dystansu między nimi, aż było już za późno. Zadrżał od huku, a nikły zapach mężczyzny otulił jego skórę i zmysły. Fala gorąca jego własnego ciała
Miał wrażenie, że od listopada Shin'ya urósł kolejne centymetry, a różnica pomiędzy nimi stała się jeszcze większa i znacząca.
Tak jak dystans w ich relacji.
A może tak zawsze było, a on dopiero teraz zwrócił na to uwagę. Czuł się jednak wyjątkowo mały; drobny i osaczony, jak łania w obliczu szczerzącego kły wilka.
Myśli przekierował na coś innego, na wysuniętą w jego stronę rękę, która okazała się zbawiennym punktem zaczepienia. Bez słowa uniósł swoją dłoń, teraz wyjątkowo ciepłą, i objął nią tę należącą do yurei. Jego dotyk był delikatny, wręcz czuły, gdy przesunął opuszkami po szorstkości białego materiału. Niepewnie, jakby w obawie, że może wyrządzić mu krzywdę, wsunął kciuk pod połę bandaża, dotykając ukrytej skóry na wewnętrznej części dłoni, tam, gdzie ponad rok temu pozostawił ślad po sobie. Opuszka musnęła tkankę, tak, jakby chciała go pogłaskać, a potem nagle zamarła.
O ile wcześniejsze słowa mężczyzny Enma starał się ignorować i nie pozwolić, aby prowokacja przejęła nad nim kontrolę, tak ostatniego zdania oraz ciepłego oddechu łaskoczącego skórę ucha i skroni - już nie. Przez jego ciało przebiegł niezrozumiały impuls
- Ostatnio dałeś mi uciec. Czemu teraz miałoby być inaczej? - zapytał półszeptem, kierując spojrzenie w jego stronę. Cień blasku zaiskrzył w jego tęczówkach, a gorzki posmak lepkiego żalu szarpał trzewiami.
- I doskonale pamiętam każde twoje słowo, które wtedy wypowiedziałeś. Nie traktuję cię jak wroga, ale nie oznacza to - nie wroga. nie przyjaciela. ani też nie nieznajomego. więc kogo? - że odsłonię ponownie przed tobą karku, żebyś mógł się w niego wgryźć. - druga dłoń powędrowała wyżej, wślizgując się między ich ciała i opadła na silną klatkę piersiową mężczyzny. Wyczuł miarowe bicie serca yurei, w zupełnie innym rytmie niż jego własne. Kolejna rzecz, która ich różniła w tym momencie.
- Zdejmij go. - ciche polecenie, które w rzeczywistości tym nie było, a niemą prośbą, wyrwało się spomiędzy jego ust
Od kiedy był tak silny?
A może to on stał się tak słaby. I chociaż łatwo było mu obrzucić winą swój aktualny stan zdrowia, to w tej jednej, ulotnej sekundzie, nie był do końca o tym przekonany.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.
Chciał więc wyjaśnić, że byli wkurzeni. Że to wszystko działo się za szybko; nad niczym nie panował. Zdarzyły się sytuacje, których nie przewidział. Nie mógł, bo kto wpadłby na pomysł zabawy w prawdę i wyzwanie już pierwszego wieczoru? Kto założyłby, że wejdą na tematy tak tkliwe i aktywujące wcześniej zardzewiałe mechanizmy obronne? Było w nich wtedy tyle gniewu; tyle bezsensownego, zbyt ludzkiego skrzywdzenia. Jak para żałosnych gówniarzy lgnęli do siebie w potrzebie, ale ilekroć znajdowali się już twarzą w twarz, żaden nie potrafił wyznać, w którym miejscu boli ich najbardziej. Nie wskazywali jątrzących się ran, bo bali się w najbardziej prymitywnym, zwierzęcym wariancie, że ktoś te obrażenia tylko pogorszy. A jednocześnie, jak to dzieciarnia, potrzebowali, by ktoś domyślił się gdzie położyć kompres. Wyznanie Seiwie powodów, dla których zachował się wedle takich a nie innych standardów utknęło gdzieś na dnie przełyku. Nie chodziło nawet o blokady spowodowane wrodzoną nieufnością. Naprawdę nie wiedział jak ubrać całość słowa; jak wykadrować obraz, aby przedstawiał dokładnie to, co chciał mu przekazać. Już przeszło pół minuty stał w jednym miejscu, przyglądając się jedynie zaczerwienionej od gorączki twarzy medium, i milczał zawzięcie, zdradzając przytomność jedynie mikroreakcjami źrenic, które przeskakiwały od oczu Enmy do jego ust, do ich palców.
Ręka Shina lekko drgnęła, kiedy uprzytomnił sobie, że wciąż jest trzymany. Zdejmij bandaż - polecenie wciąż odbijało się echem od ścianek czaszki, ale nie wykonał rozkazu; najwyraźniej nie miał zamiaru. Podawał mu dłoń jak pies podaje łapę i była w tym tak kurewska ironia, że mimowolnie się uśmiechnął. Kącik oszpeconych warg drgnął, zadarł się ku górze, prawie wizualnie zdobiąc parsknięcie. Drgnęłyby mu ramiona, gdyby w porę nie przywołał się do porządku, ograniczając jedynie do rozweselonego, kwaśnego wyrazu.
- Dlaczego ty tego nie zrobisz?
Chyba znał odpowiedź. Wnioskował to po awersji senkenshy, po jego oszczędnych interakcjach, jakby wyliczył sobie odpowiednią sumę razów, podczas których mogli wejść z kontakt. W puli niewiele już zostało; więc oszczędzał. Aby nie wyszło, że za bardzo się w to wszystko zaangażował. Żeby nie dotykał go więcej razy niż sam był dotykany. Oddech Shina pojawił się nieco wyżej; na poziomie skroni. Rude pasma, w półmroku pomieszczenia, czernił mrok.
- Przecież chciałeś, żebym był blisko - zdecydował się na kontrę, przesuwając finalnie językiem po zaostrzonym kle. Tak robiły zwierzęta sprawdzające kondycję swoich możliwości; łowcy polujące na karki, w które można się wgryźć. - Już ci się odwidziało, Seiwa? Dlatego przebiegłeś pół miasta w cholernej ulewie? Dlatego też nie wyszedłeś stąd od razu, chociaż wkurzyło cię moje zachowanie? - Mrowienie na śródręczu, dokładnie tam, gdzie przed ponad rokiem pojawiły się znaki, zdawało się silniejsze, jakby sama obecność kontrahenta rozsierdzała skupisko zamkniętych pod skórą os. Żądliły od wewnątrz, nakłuwały tkankę, powodując jej naturalne napięcie. Mimo tego yurei nie zabrał ręki, nieomal oczekując, że nie będzie musiał samodzielnie zdejmować czystych warstw bandaża.
W pokrętny, i oczywiście wybitnie głupi, sposób, kojarzyło mu się to z symboliką ukrywania czegoś pod wieloma osłonami. Wrócił nagle do górskiej chatki; wyalienowanych, pachnących drewnem obcych ścian. Do momentu, jak siedział na ziemi, popijając podarowany, malinowy napój, z niedowierzaniem przyjmując wyzwanie. Opowiedz o czymś, czego nikt nie wie. Nie chciał robić tego tak bardzo, że wywołał kłótnię, której żniwa zbierali do teraz. Zaparł się, choć nic nie stało na przeszkodzie, by skłamać, kreując na poczekaniu byle jaką historyjkę. Enma z pewnością by mu uwierzył; był wtedy zbyt podatny na nowe możliwości. Zaangażowany w umacnianie ich relacji do tego stopnia, że przyjmował wszystko jak dar od losu. Dlaczego więc powiedział mu prawdę?
- Wciąż się martwisz. - Nagłe słowa uwieńczył westchnieniem; rozdrażnienia, zmęczenia. Czuł jak ciało domaga się zmiany pozycji; jak obolałe, zesztywniałe plecy potrzebują wyprostowania się, ale to by oznaczyło, że da mu tę odrobinę przestrzeni na umknięcie, więc nie pozwolił sobie na to.
Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.
Ciepły oddech mężczyzny był jak uzależniająca trucizna. Łaskotał rozgrzaną od gorączki skórę skroni, jednocześnie przypominał o realnym zagrożeniu, jakie stanowiła obecność yurei. Nie, nie bał się Shin'a jako osoby czy też tego, że mógłby fizycznie go skrzywdzić. Ku jego własnemu zaskoczeniu ta myśl nie była przerażająca w żadnym stopniu.
Bał się, że w pewnym momencie podda się, a potem ponownie rozsypie przed spojrzeniem płynnego złota. Odpuści, a wcześniejsze emocje i poczucie zdrady okażą się jedynie dziecinną fanaberią, bez wartości, a on znów wpadnie w sidła drapieżnika. Jednakże tym razem bez możliwości ucieczki.
Grzmot, który wypełnił sobą pomieszczenie skąpane w nikłym świetle, uprzytomnił chłopaka, że od momentu w którym odległość jaka ich dzieliła została drastycznie zmniejszona, mięśnie miał wręcz boleśnie napięte. Gotowe do obrony przed atakiem, który tak naprawdę nigdy nie nastąpił. Osłabione ciało niefortunnie zaczynało domagać się odpoczynku i rozluźnienia. A mimo to wciąż stał i napierał słabo na jego klatkę piersiową, wciąż bezmyślnie walczył o skrawek traconego dystansu.
"Dlaczego ty tego nie zrobisz?"
Czuł, jak kręci mu się w głowie, a świat zaczyna wirować dookoła. Odległe spojrzenie opadło na dłoń yurei, którą nadal obejmował swoją z delikatnością i łagodnością, tak bardzo niepasującą do sytuacji, w jakiej się znaleźli.
- Przecież znasz odpowiedź. - szepnął, choć miał wrażenie, że w panującej dookoła ciszy jego głos był krzykiem. Nie mógł. I przede wszystkim Nie chciał. - Nasz kontakt, również ten fizyczny, musi zostać ograniczony do niezbędnego minimum. - dodał jeszcze ciszej, a ostatnie zdanie, w którym prosił o utrzymaniu tej zasady ugrzęzło w zaschniętym przełyku. Wysunął palce spod szorstkości materiału bandaża, chcąc zabrać dłoń i tym samym ostatecznie wypuścić jego dłoń ze swojego objęcia.
Ale opuszki zatrzymały się na jego, niczym połączone niewidzialną nicią. Wystarczyło, by odsunął rękę o zaledwie milimetr. Ciało jednak nie słuchało. Miał wrażenie, że kiedy to zrobi, wreszcie coś przetnie. Na zawsze. Coś pęknie bezpowrotnie.
Spojrzał na Shin'a. Odszukał w półmroku jego wzrok, i pochwycił swoim.
- A od kiedy jesteś taki chętny, aby robić to, czego tak naprawdę chcę? - zapytał w odpowiedzi. Przerzucali się słowami jak w tańcu. Najpierw kolej yurei, potem senkenshy. I tak cały czas deptali swoje stopy, nie potrafiąc odnaleźć odpowiedniego, wspólnego rytmu.
Ironiczne, że pozycja, w jakiej aktualnie się znajdowali była niemal taka sama jak w tańcu.
Chciał zaprzeczyć. Wykrzyczeć mu w twarz, że przecież specjalnie nie biegł tutaj. Nie w taką pogodę i nie w takim stanie. Że to, co mówi, nie ma jakiegokolwiek sensu i logicznego wytłumaczenia. Po prostu był w okolicy. A telefonu nie użył, bo nie miał jego numeru. Zgubił go. Utopił urządzenie.
Było tyle wymówek, a każda przyprawiała go o mdłości.
Westchnął wreszcie, gdy jego ramiona opadły o ledwo widoczny milimetr.
- Nie. - pokręcił głową, a kilka kropel potu zmieszanego z deszczem spłynęło z mokrych, hebanowych kosmyków. - Chciałem, ale nie tego. Nie do końca. - opuszki w końcu poruszyły się, jednakże nie zerwały kontaktu. Zamiast tego zakradły się głębiej, w głąb dłoni, gdzie odnalazły związany supeł bandaża. Złapały za jeden ze sznurków i pociągnęły go.
- Chciałem cię poznać. Ciebie. Warui Shin'ye. - poluzowany bandaż niespiesznie zaczął poddawać się grawitacji i w leniwym rytmie zsuwać po skórze rudowłosego. - Bez masek, które zakładasz każdego dnia. - dłoń, która do tej pory spoczywała na klatce, teraz uniosła się wyżej, musnęła bok szyi, zahaczyła o szczękę, aż wreszcie łagodnie dotknęła blizny. - Każdą twoją rysę i pęknięcie. Tego chciałem. - zapadła cisza, w której zabrał dłoń i opuścił wzrok, trochę jak skarcone szczenię za coś, czego nie mógł zrobić, a do czego jednak się dopuścił.
- Natomiast ty nigdy nie powiedział wprost czego tak naprawdę chcesz. - dodał po chwili, chociaż tak na dobrą sprawę nie oczekiwał odpowiedzi. Wcześniej jej nie otrzymał, więc czemu miałby teraz? Po tym wszystkim, co się wydarzyło.
Po tamtym wieczorze, który wciąż nawiedzał ich po tylu miesiącach.
Po wieczorze, którego skutków nie potrafili rozwiązać.
"Wciąż się martwisz"
Tak.
- Nie. - prychnął wymuszenie, a wyraz jego twarzy był zupełną sprzecznością słów, które wypowiadał.
- Czemu miałbym? Po prostu byłem niedaleko... i tak... wyszło... - chciał wzruszyć ramionami, ale zamiast tego drobne ciało zachwiało się i przechyliło do przodu, opierając rozgrzanym czołem o klatkę yurei, w tym samym momencie co świeży bandaż miękko opadł na drewnianą podłogę.
Oddech miał spłycony, a ciało wreszcie się poddawało.
Powinien zabrać ze sobą leki, którymi faszerował się przez ostatnie tygodnie. Nie leczyły, ale łagodziły skutki trawiącej go choroby. Może Warui miał coś na gorączkę?
Nie.
Nie może go o to spytać i prosić. Nie zamierzał prosić go cokolwiek. Nie-
- Muszę usiąść... - szepnął, wsuwając dłonie między nich, podejmując ostatnią próbę odepchnięcia się od niego.
Ale ciało było zbyt zmęczone.
-... może tylko trochę się martwiłem.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.