Poddasze - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Warui Shin'ya

Pią 25 Lis - 0:09
First topic message reminder :

Poddasze


Pierwsza zasada brzmi: nie patrz w stronę zlewu. Jego wnętrze stanowi o wiele makabryczniejsze obrazy niż to, co znajduje się na ścianach i korkowej tablicy - a niemal całą powierzchnię lokum pokrywają wycinki z gazet, wydruki, zdjęcia - stare i całkiem nowe - zapiski na kartkach z zeszytów w linie i kratkę, nabazgrane w pośpiechu imiona, daty i nazwy lokacji naniesione choćby na wydartą brutalnie stronę z jakiejś książki. To wszystko tworzy obsesyjną scenerię kryminologicznego świra - wśród znanych seryjnych morderców, od Eda Geina zaczynając, przez Richarda Chase'a, na Isseiu Sagawie kończąc, pojawia się non stop wzmianka o postaci określonej jako "X". Większość zebranych informacji jest jednak nielogiczną garścią niepasujących do siebie puzzli.
Chaos podkreślają ubrania porozrzucane po podłodze, stare opakowania po żarciu na wynos; mnóstwo przypadkowo upuszczonych i zostawionych przedmiotów. Meble są ewidentnie stare, nieco poniszczone, zadrapane lub poplamione. Parapet największego z okien zwykle okupuje Beton - przepotężny, czarny kot, urodzony po to, by nienawidzić.
Po prawej od wejścia widać niemal całkowicie zabarykadowane przez kartony (pełne rupieci) drzwi prowadzące do klaustrofobicznej kuchni. Pomieszczenie jest jednym z tych, do których człowiek wejdzie, od razu zajmując całą przestrzeń. Nisko wiszące półki, brak piekarnika czy zmywarki, kompaktowy zlew, blat, lodówka parametrów Arthura z False 1/3 przeciętnego gimnazjalisty. Nawet łazienka, będąca pomieszczeniem obok, okazuje się większa. Mieści w sobie podniszczoną, popękaną nieco wannę, ulokowaną pod kafelkową ścianą, ubikację i zlew z krzywo zawieszonym, prostokątnym lustrem.

Warui Shin'ya

Hattori Heizō and Ye Lian szaleją za tym postem.


Warui Shin'ya

Sro 17 Maj - 1:32
W zmierzwionych, rudych pasmach wciąż dało się wychwycić ślady niedawnego snu, podobnie nie ulegało wątpliwościom, że wstał ledwie jakiś czas temu, bo jego koszulka była wygnieciona, a na nieco podpuchniętej twarzy kryły się cienie średniej regeneracji, bo zbyt dużo energii przeznaczono na wysiłek, a chwili na całkowite odpoczęcie zabrakło. Mimo tego oczy w pełnej przytomności śledziły każdy odruch Enmy; to jak jasna dłoń znaczona niebieską siecią żył sięgała po koc, aby objąć jego ciepłem wątłe ramiona, jak tarcze rogówek zachodziły mgłą wspomnień i bólu kryjącego się wraz z przywoływaniem kadrów pamięci. Wbrew swojej beznamiętnej naturze - bo ta relacja nic dla niego przecież nie znaczyła - wychwytywał pierwiastki wszystkich detali, zgarniając je jak umykające przez palce ławice mikroskopijnych ryb, jednocześnie starając się objąć je i nie skrzywdzić. Krótko kiwnął brodą na odpowiedź. Tak. Czego innego miał się spodziewać? Stanowiło to tak sensowne potwierdzenie przypuszczań, że właściwie inne opcje na starcie powinny zostać przekreślone. Wiedział, że to usłyszy, a jednak - choć przytaknięciem dał do zrozumienia, że przyswoił motywację Seiwy - coś w jego karku zamrowiło, wymuszając ponowne spięcie. Elektryczny impuls niewygody rozniósł się dalej, wzdłuż kręgosłupa, na ramiona, do nadgarstków i palców, które zwarły się silniej w bezmyślnym splocie. Bo nie wiedział co zrobić z dłońmi; chciał chwycić za koc otulający Enmę i zszarpać narzutę z powrotem na podłogę. Wraz z chłodem powietrza wślizgującym się na skórę przypomnieć, że to on jest jego kontraktem. Jedynym. Że to nie powinno ulegać zmianie, bo ryzyko jest zbyt duże, bo to wszystko popsuje, bo już teraz...
Umilkł jednak raptownie, ucinając również gonitwę bełkotu wypełniającego czaszkę. Przez zamroczenie niedługim, gówniarskim bodźcem zazdrości, przebiło się ciche: nie, na które wzrok Shina pociemniał, a usta na moment rozchyliły się, by nabrać tchu. Nie wiem. Nie wiedział.
Do tego trzeba ogromu empatii, na którą nie byłby w stanie się zdobyć. Zdawał sobie z tego sprawę, żył w końcu sam-ze-sobą przeszło dwadzieścia trzy lata. A jednak cierpienie Enmy w jakiś niepojęty sposób przechodziło również na niego, zaciskając żelazne haki pazurów na spokojnie bijącym sercu; organ pod wpływem przygniatającej wagi naporu przybrał żwawsze tempo. Nie było to widoczne z zewnątrz, Warui ledwo poruszał się przez cały okres trwania monologu, ale to mimo wszystko jego forma szacunku wobec rozmówcy. Zwykle rozgadany, wtrącający trzy grosze przy byle okazji, nie odzywał się praktycznie w ogóle, chłonąc relację sprzedawaną w strzępkach wspomnień.
Dziwnie było zostać postawionym przed faktem, że ktoś, kto dotychczas jawił się jako samodzielna jednostka, był splątany masą relacji. Oczywiście, jako następca głowy klanu, Seiwa musiał mieć silne i mocno rozgałęzione korzenie genealogiczne, ale myśl, że posiadał rodzeństwo, bliskie osoby, że te osoby żyły i wpływały na niego w określony sposób, wydawała się nagle nienaturalna. Historia senkenshy przypominała więc jego własną bliznę, a trzymanie tej historii w tajemnicy - maskę. Teraz, gdy Enma zdjął materiał, odkrywając szramę swojej psychiki, obraz jego osoby zdawał się niepoprawnie nagięty. Może dlatego tak łatwo było go zrozumieć. W jakiś sposób obydwoje posiadali rany, za którymi kryły się chore epizody.
Warui przymrużył nieco ślepia, gdy zdał sobie sprawę, że chłopak zwraca się już bezpośrednio do niego. Ciężki koc zsunął się odrobinę z ramienia, co w irracjonalny sposób przyciągało wzrok yūrei, jakby tylko po to, by skupić się na czymkolwiek, byle nie na wypowiadanych słowach. A przecież niosły dobry przekaz, były swoistą formą komplementu i zapewnienia, że mieli przed sobą drogę, z której powoli znikały krzewy cierni. Nie potrafił zresztą zbyt długo udawać, że kątem nie wyłapał uśmiechu. To nagłe, niepasujące do realiów fabuły, wygięcie ust, przyjął do wiadomości z ukłuciem niepokoju.
Niepewność bijąca z jego źrenic zelżała dopiero na komediowe wręcz burknięcie. Z parapetu zerkał na nich otyły kot; na ten gwałtowny skurcz żołądka zwierzę uniosło leniwie łeb i zatrzepotało trójkątami uszu, ale Shin nie zareagował na kocisko, które zapewne poczuło właśnie więź porozumienia z Enmą i jego głodem.
- Nudle - powtórzył za nim, zły na siebie, że to pierwsze, co wymknęło się z gardła, choć usłyszał od Seiwy tak wiele szczegółów dotyczących przeszłości.
Poruszył się nieporadnie, wspierając ręką o brzeg kanapy i podnosząc się do pionu. Stawy w kolanach zabolały, ścierpnięte od zbyt długo niezmienianej pozycji, ale rudowłosy zdawał się nie zwracać na to uwagi. Oczy wciąż miał wlepione w jasne, gładkie oblicze przedstawiciela Minamoto. Stojąc nad nim, miał wrażenie, że sylwetka Enmy jest mniejsza niż w rzeczywistości. Że skurczył się pod wpływem retrospekcji, zgnieciony ich niebotycznie bolesną potęgą.
Daj mi trochę czasu, dobrze? - echo niedawno wypowiedzianej prośby.
Nie zamierzam tu zostać tak długo.
Jeżeli w istocie tak było, to po co się wahał? Mógł kiwnąć głową, zostawić go. Zająć się własnymi sprawami, spoglądającymi na niego nawet w tej chwili dziesiątkami ślepych oczu w wycinków z gazet, z wydruków i odręcznie naszkicowanych, karykaturalnych obrazów. Mógł i powinien nie zwracać uwagi na to, co niosła ze sobą szczerość Enmy, bo dalsze traktowanie kontraktu jako formy neutralnej zależności było przecież wygodne. Nie miało ewoluować, a z całą pewnością nie w coś, co da im podłoże pod zwierzenia. A mimo pewności, zamarł tuż przy nim, zaciskając lekko palce w kułak i gniotąc między nimi wszystkie ckliwe deklaracje.
Chciał mu wyznać, że nie odejdzie, póki nie pomoże mu odnaleźć Teru lub choćby nie przyczyni się do tego, aby poznać rzeczywiste powody dla tego, co zrobił. Chciał zarzec się, że może na niego liczyć, bo są sytuacje wymagające poświęcenia i właśnie to poświęcenie powinno określać łączącą ich relację. Usta miał jednak sklejone; widać było tylko, jak je zaciska, jak marszczy lekko brwi, jak sine cienie pod oczami nabierając głębi, gdy pochyla nieco głowę, zirytowany sam na siebie, że okazał się słabszy od Enmy, bo nie potrafił przełamać barier. Uzewnętrznić się.
Mała przerwa?
Wypuścił powietrze przez nos, wymuszając rozwarcie pięści. Palce zawisły kawałek od twarzy Seiwy.
- Pomóż mi zrobić jedzenie. - Własny ton wydawał mu się nienaturalny, nieco zbyt ostry, jakby nie używał go od lat i dopiero zmusił się, aby nadwyrężyć struny. Odchrząknął znacząco, podkreślając swoje zniecierpliwienie. - Znajdę coś w szafkach, odwalę ci lepsze śniadanie niż gotowe kanapki. Musisz w końcu nabrać sił, jeżeli mamy zamiar zmierzyć się z Teru.
Mamy - liczba mnoga była jego niebezpośrednim potwierdzeniem, że w miarę potrzeby pomoże. Nie będzie w stanie dosłownie pokonać demonów Enmy, bo ich sylwetki majaczą wyłącznie w jego prywatnym świecie; jednak w chwili, w której mroczne pazury zewrą się na mięśniach jego jestestwa, poczuje drugie ramię, obejmujące go w barkach tak samo jak chwilę temu, gdy łzy szczypały pod powiekami, a bezsilność blokowała powietrze w krtani.
- Gdybyś mógł - zaczął zaraz, wbrew sobie i swojej obietnicy, że nie nawiąże do Teru tak długo, jaki długo Seiwa nie uzna, że można wrócić do tematu. A jednak język przesunął się szybko po górnych zębach, hacząc o ostry kieł; czuł kwaśny posmak potrzeby zbyt mocnej, aby ją w sobie zdusić. Ciszę przecięło więc schrypnięte: skasowałbyś wspomnienia o Teru, by móc zapomnieć też obrazy z jego - zbrodni - ostatnich chwil?
Nie żałował wystosowania tej wątpliwości, ale coś w wyrazie ślepi uległo zmianie; na ich dnie rozgorzał pierwszy płomień ognia.

Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

Pią 19 Maj - 1:35
"Pomóż mi zrobić jedzenie"
Przez moment na bladej jak papier twarzy chłopaka wypłynęło jedno, wręcz namacalne pytanie: "Jesteś tego pewny? NAPRAWDĘ?"
Coś ścisnęło jego żołądek, kiedy padło "mamy"
Irracjonalne uczucie, wręcz absurdalne, przetoczyło się po jego ciele. Nie wiedział czy to była obawa czy radość. A może jedno i drugie? Albo i żadne. Nie potrafił mu odpowiedzieć, jeszcze nie teraz. A zamiast tego skinął głową na znak potwierdzenia jego słów.
Mamy. Razem. We dwójkę. Jak partnerzy.
Marzenie tak odległe, tak kruche i nieosiągalne, a mimo to miał wrażenie, że opuszki są w stanie je musnąć.
Nie odezwał się, a przepełniony milczeniem podniósł się z coraz to chłodniejszej podłogi. Odłożył koc na posłanie, bo przecież nie będzie pomagał w przygotowaniu posiłku owinięty w materiał jak larwa w kokon. Niestety, od razu pożałował swej pochopnej decyzji, gdy chłód wkradł się na jego odsłoniętą skórę. Zadrżał, choć na tym etapie ciężko było powiedzieć czy głównym winowajcą było zimno, czy też jego własne emocje i uczucia, którymi przed momentem podzielił się ze swym rozmówcą. Wolał winą obarczyć pierwszą opcję, która zresztą była całkiem logiczna. Ciało chłopaka nigdy nie tolerowało niskich temperatur, bardzo szybko marzł a i jeszcze podczas wiosny zdarzało mu się chodzić grubo ubranym. Teraz tym bardziej wszystko odczuwał niemal ze zdwojoną siłą, wszakże jeszcze kilka czy może kilkanaście godzin temu miał bliskie spotkanie z lodowatą taflą wody. Nic więc dziwnego, że wciąż był przemarznięty.
Jego spojrzenie bardzo szybko pochwyciło coś, co z pewnością może okazać się niemal zbawienne. Bez słowa zrobił kilka kroków w stronę krzesła, przez które oparcie przewieszona była bluza Warui'a. Zapewne w myśl zasady, że za czysta, aby dać do prania, ale za brudna, aby schować do szafy. Po drodze mijając tłustego, czarnego kota, uniósł lekko dłoń na wysokość biodra i pomachał do zwierzęcia, walcząc sam ze sobą, z wewnętrznym pragnieniem podejścia do niego i zatopienia swojej twarzy w miękkiej sierści.
Ale wiedział, że bardzo szybko pożałowałby swej decyzji.
Enma, bądź silny. Nie złam się.
A może chociaż tylko jeden głask? Taki malutki...?
Nie, nie, nie. Nie dziś.
Z bólem serca, Enma chwycił palcami bluzę i wsunął ją przez głowę, dopiero teraz zwracając się do rudowłosego.
- Pożyczam. - i choć prośba nie była wypowiedziana dosłownie, to w zaskakująco miękkim tonie została zawarta.
Zadowolony z siebie, że zdobył cząstkę ciepła, już miał ruszyć w stronę prowizorycznej kuchni, jednakże-
APSIK!
Głośne kichnięcie przecięło panującą względnie ciszę w pomieszczeniu. A potem nastąpiło kolejne, i kolejne, i kolejne... z taką siłą, że drobne ciało zadrżało i cofnęło się o krok, uderzając biodrem o kant biurka.
- C-czy mogę prooooAPSIKoocić o jakąś czystą bluzę? - jęknął, unosząc lekko głowę i spoglądając na mężczyznę załzawionymi oczami, jednocześnie przyciskając wierzch dłoni do ust i nosa, jakby ten nic nie znaczący gest miał mu w czymkolwiek pomóc.
- To nie tak, że się brzydzę czy... czy... APSIK.. coś, po prostu na tej jest chyba sierść twojego kota - dodał pospiesznie zdając sobie sprawę, że jego słowa mogłyby zostać odebranie dwojaką. Nie czekając na jego reakcję, szybko zdjął z siebie wcześniej upolowany łup i odwiesił na swoje miejsce, a samemu podchodząc do zlewu. Przekręcił kurek, po czym opłukał dłonie i przedramiona, a na koniec twarz, co przyniosło małą ulgę.
Zabawne. Cała ta otoczka, jaka miała teraz miejsce. Jeszcze kilka chwil temu siedzieli pogrążeni w rozmowie, a raczej to Enma mówił a Warui słuchał. Słuchał o najmroczniejszych sekretach klanu, słuchał o sprawach, które Enma trzymał pod kluczem głęboko zakopane w swoich wspomnieniach. Ciężkie atmosfera wypełniała pokój, a moc słów osiadała z ogromną siłą na jego ramionach. A teraz nagle, jakby wszystko się zmieniło. Świat ponownie ruszył swoim tempem, stał się na powrót żywy, a oni wrócili do normalności.
Zabawne, ale nie było to nic złego. Wręcz przeciwnie. Enma potrzebował tej zmiany, tej krótkiej przerwy pełnej wytchnienia, niczym uwięziony człowiek w trumnie, który z radością przyjmuje powiew świeżego powietrza. Dusił się. Dusił się wspomnieniami i ciągłym życiem w cieniu własnego brata.
Uzewnętrznił się przed duchem, z którym miał kontrakt, jak przed nikim innym. Tak naprawdę jeszcze nikt nigdy nie usłyszał historii o jego bracie płynącej z jego własnych ust. Nawet Kamiko nie była tego wszystkiego świadoma. Owszem, dziewczyna znała szczegóły tamtej nocy oraz to, kim i przede wszystkim jaki był jej najstarszy brat, ale słyszała to głównie od dziadka bądź innych członków klanu. Ale nie od samego Enmy. Osoba Teru, znamię tragedii, jakie ciążyło nad Minamoto niczym ciężkie, burzowe chmury, były głęboko pogrzebane w młodym dziedzicu. A mimo to zrobił to. Otworzył się. Choć miał wrażenie, że otworzył samą puszkę pandory.
Bo pomimo tej otoczki pełnej normalności, Enma właśnie spijał konsekwencje swoich czynów. Nie potrafił spojrzeć w oczy Shin'a. Unikał ich. Kiedy mówił - spoglądał na jego usta. Brodę. Nos. Rude włosy. Ale nie oczy. Dlaczego? Dlaczego nie potrafił tego zrobić, choć jeszcze chwilę temu nie miał z tym najmniejszych problemów? Co takiego się zmieniło?
Bał się.
Bał się, że jest osądzany. Bał się myśli Warui'a na jego temat. Bał się, że i jego zawiedzie. Bo przecież okazuje się, że nie jest taki dobry, na jakiego pozorował. Pieprzony pozer z ciebie Enma, wiesz o tym? Nie był geniuszem. Nie był silny. Nie był sprytny. I czuł, że uzewnętrzniając się, również pokazał się z tej słabej i kruchej strony. Bał się tak wielu rzeczy, o których nie potrafił mówić na głos. Całe jego życie krążyło tylko i wyłącznie dookoła klanu, obowiązków jakie na niego spadły, wspomnień o bracie, duchów i treningów. Nie było w nim miejsca na uczucia i emocje. Były zbędne. Odkrywały słabości, na które nie mógł sobie pozwolić.
Sięgnął po nóż.
Czemu wciąż drżał? To z zimna, czy ze strachu?
A potem po leżącego ogórka. Nie wiedział, czy przyda się do jedzenia, które właśnie mieli przygotować, ale skoro tu leżał, to chyba tak. Logiczne, nie?
Palce z niemal profesjonalnym stylu otuliły rękojeść, potem uniosły narzędzie i... uderzył obiema dłońmi w warzywo. A potem kolejny raz i kolejny, przez co zaczęły powstawać niezwykle nieregularne kawałki. Jedne miały dwa centymetry grubości, inne aż 6. A jeszcze inne po jednej stronie były cieniutkie, żeby po drugiej być grubasami.
Zamarł nagle, kiedy Warui ponownie wspomniał o jego bracie.
Czy skasowałby wspomnienia o Teru?
Czy skasowałby wspomnienia o Teru...
- Ja... - zaczął, a dolna warga lekko drgnęła.
- Teru-ni... Umarł przeze mn- - zacisnął mocniej wargi, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie chciał powiedzieć. To były myśli, które niczym rak zatruwały jego umysł. Teru umarł przez niego. Dla Enmy był to niepodważalny fakt. Bo wrócił po niego. Do niego. Gdyby tego nie zrobił, to dziadek by go nie zastrzelił. A ta wiedza, a w efekcie czego również konsekwencja, pożerała go od środka. Kawałek po kawałku mieliła go i przeżuwała, wyrywając kolejne fragmenty mięsa.
Enma miewał czasami mroczne myśli. Bywały dni, a nawet tygodnie, podczas których zamykał się na cztery spusty w domu i nie wychodził z niego. Wielokrotnie łapał się na tym, że stoi na stołku z ciążącym sznurem dookoła wąskiej szyi. Albo na skraju dachu wysokiego budynku. Z nożem przy nadgarstku. Z bronią przy skroni. Z garścią tabletek w dłoni. Wystarczył jeden krok. Pociągnięcie za spust. Zagłębienie ostrza w miękkiej skórze. Łyk wody.
A jednak nigdy nie zrobił tego jednego, małego kroku.
- Czasami chciałbym zapomnieć o wszystkim, Shin'ya. O Teru-ni, o klanie, o obowiązkach, o yokai, o egzorcyzmach. Zamknąć oczy, a potem obudzić się i o niczym nie pamiętać. Zacząć z czystą kartą. Ale wiem, że byłoby to zbyt... - i tak jesteś tchórzem, Enma, więc co za różnica? Nie uciekniesz od tego. - Ostatecznie jednak chyba nie chciałbym tego zrobić. W sensie, skasować wspomnień o nim. Bo bez względu na to, jaki był, zwłaszcza w ostatnich miesiącach jego życia, to jednak to wszystko składa się na całą jego osobę. Chcę go pamiętać takim, jakim był. Jego zalety ale i wady. Wszystko.
Bo to była jego wina.
To twoja wina, Enma.
To moja wina.
Miał wrażenie, że chciałby powiedzieć mu jeszcze tak wiele. O sobie, o tym, co w nim siedzi. O myślach, które ciągnęły go na dno. A mroku, który zalewał jego serce za każdym razem, kiedy wbijał nóż w cudze ciało, odbierając mu możliwość kolejnego oddechu. O swoim strachu. O obawach. O przeszłości. O swoim życiu.
Ale z drugiej strony za każdym razem, kiedy próbował zebrać się w sobie, niewidzialne dłonie coraz mocniej zaciskały się na jego gardle, uniemożliwiając mu dalszą rozmowę. I to nie tak, że mu nie ufał. Wszakże uzewnętrznił się przed nim odnośnie jego brata, więc to też o czymś świadczyło.
Ale czuł, że chce Shin'a chronić. Przed samym sobą. Że nie chce obciążać go swoimi własnymi potworami, które żerowały na nim samym.
To twój obowiązek, chronić innych, Enma.
Wiem.
I tak ich wszystkich zawodzisz. Rozczarowujesz.
Wiem.
JEGO też zawiedziesz. Pewnie i tak jest tobą rozczarowany. Tak, jak jest twój dziadek. Tak samo jak był Teru-
WIEM, cholera, WIEM.
Powinien trzymać go na dystans. Tak, jak do tej pory. Kontrakt kontraktem i to wszystko. Nic więcej, nic mniej. Tak jest łatwiej, prawda? Zawsze było łatwiej.
Uciekasz, jak zawsze.
- Shinya. - odezwał się nagle, wpatrując przed siebie, kiedy powoli unosił ponownie nóż.
Powiesz mu w końcu? Czy stchórzysz?
I tak go to nie interesuje.
Tak?
- Chciałbym ci coś pokazać. Ale nie teraz, jeszcze nie. Jak będę gotowy. Nie wiem kiedy to będzie. - wiedział, że udzielił mu szczątkowe informacje. Ale nie potrafił powiedzieć nic więcej. Jeszcze nie teraz. Tak, był tchórzem.
- Opowiedz mi coś o sobie. Co lubisz. A czego nie. Nic o tobie nie wiem. Znam tylko twoje imię i nazwisko, oraz to, że mieszkasz tutaj, w Nanashi. I to wszystko. Czego się boisz? A co się uszczęśliwia. - wciąż na niego nie spoglądał. Wciąż nie umiał. Ale chciał wiedzieć. Chciał go poznać więcej. Chciał wiedzieć nawet o tak trywialnych rzeczach, jak ulubiony kolor, pora roku czy zwierzę.
Chciał po prostu wiedzieć o nim c o k o l w i e k.

@Warui Shin'ya


Poddasze - Page 2 Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Czw 25 Maj - 2:02
Być może popełnił błąd oferując wspólne zrobienie jedzenia. Powinien zorientować się już wtedy, gdy przez twarz Seiwy przemknął dziwny do rozgryzienia grymas; mieszanka zadowolenia i zaskoczenia, jakby nawet coś prostego stanowiło niemożliwy do rozegrania scenariusz. Kazało to sądzić, że w życiu następcy zbyt rzadko pojawiała się okazja do tak trywialnych czynności. O ile w ogóle. Wizja, w której dzierżył zbyt ciężki na jego ciało miecz wydawała się o wiele prawdopodobniejsza niż próba rozprawienia się ze śniadaniem.
Na usta cisnęło się westchnienie, stłumione jednak przez wzgląd na napiętą atmosferę. Warui zdawał sobie sprawę, że kroczy po cienkim lodzie. Kiedy tylko się poruszył, ścierpnięte mięśnie nie pozwalały zapomnieć o tym dlaczego ani drgnął przez ostatnie pół godziny. Każdy krok niósł się lekkimi, krępującymi swobodę impulsami wzdłuż nóg, docierając jednak dalej, aż do mózgu, w którym bez chwili wytchnienia migało czerwone światło. Zelżało tylko na krótki moment - dalej jednak w granicach jego przyswajalności - kiedy mieszkanie przecięło alergiczne kichnięcie.
Wzrok od razu poszybował przez pokój, kończąc trasę na załzawionych oczach Seiwy; nabiegłe nagłą wilgocią powierzchnie białej i rogówki odbijały od siebie wszystkie możliwe światła otoczenia - błyski słońca przedzierające się przez okno dachowe i jakiś jasny promień odbity rykoszetem od soczewki aparatu. Czas spowolnił na kilka uderzeń serca, pozwalając napatrzeć się zmianom zachodzącym w spojrzeniu Enmy; aż do wyjaśnień.
- … po prostu na tej jest chyba sierść twojego kota.
- Na wszystkich jest - uściślił prawie natychmiast, nieswoim głosem. Nie był typem, który przesadnie dba o swój wizerunek. Ubrania walające się po podłodze z całą pewnością co do nitki przeplatały się z niewyczesanym futrem Betona, będąc istną zmorą dla pedantów. I alergików. Głupi fakt ścisnął go za gardło: naprawdę nie wiedział o Seiwie nawet tak podstawowych informacji? Nie chodziło nawet o to, że były wielkiej wagi - pewne rzeczy łatwo można przyswoić, a potem traktować jako ciekawostkę, która może, ale nie musi grać jakieś skrzypce w przedstawieniu. Uświadomił sobie jednak, że mimo wyrywanych z kalendarza kartek, składających się już na ponad rok ciągłych spotkań i projektów, nie ma zielonego pojęcia, z kim przyszło mu współpracować.
Skurcz w nadgarstku zacisnął palce w pięści. Z gardła chciało wyrwać się kilka kwestii naraz - było ich tak sporo, że uformowały się w kształt lepkiego ciasta, rozepchniętego w przełyku do zblokowania tchu. Żałosne, ale po historii, jakiej doświadczył, inaczej spoglądał na tego drobnego chłopaka. Już wcześniej starał się wprawdzie przełamać wytoczone przez niego bariery, ale gdy po tygodniach stałych prób nie dostrzegł żadnych efektów, wreszcie zrezygnował.
Jak długo miałby za nim biegać jak proszący o pieszczotę kundel?
Zamknęło to liczne drzwi do ich wzajemnych światów, ale opowieść działała podobnie do naciśnięcia na klamkę od zewnętrznej strony. Teraz pytanie czy chciał przekręcić klucz i wpuścić go do środka. Nie był tego do końca pewien - nie miał zresztą wystarczającej ilości czasu, aby się zastanowić. Tupot bosych stóp zatrzymał go w pół ruchu i dopiero wtedy zorientował się, co robił. Huknięcia ostrze w pierwszej sekundzie wywołały szok, który odbił się na obliczu rudowłosego w formie naturalnego szoku; w drugiej chwili już szedł w kierunku Enmy.
Zachodząc go od tyłu oparł gwałtownie rękę na jego nadgarstku, by przytrzymać ją w miejscu. Palce oplotły szczupły przegub, przez głowę przemknęła oczywistość, że w dłoni Seiwy nóż leżał aż zbyt naturalnie. Jakby urodził się po to, aby chwytać za rękojeści tnących broni. Tu i teraz nie miało to jednak znaczenia. Pierś oparła się ściślej o plecy dziedzica, a paznokcie lekko wbiły w zmarzniętą skórę. Czuł pod opuszkami chłód jego ciała, spotęgowany wczorajszą nocą i niezbyt dobrze dobraną temperaturą w pokoju. Ogrzewanie nie działało jak powinno i choć poranek był sympatyczny w swojej jasnej odsłonie, poza budynkiem chłód smagał policzki jak bat.
Nabierał wdechu, aby powiedzieć mu, żeby przestał katować nieszczęsne warzywo - ale raz jeszcze zamarł i tylko brwi lekko się ściągnęły, tworząc między sobą zmarszczkę kompletnej niewiedzy. Drżenie w strunach, jakie do niego dotarło, wywołało zmieszanie. Zdawał sobie przecież sprawę z tego, do czego zmierzała wypowiedź - zamknął się więc, czekając na ciąg dalszy. Tym razem nie poganiał, wykrzesując z siebie niebotyczną wagę cierpliwości, z której istnienia nie zdawał sobie sprawy. Świat zawęził się do postaci Enmy, do jego znieruchomiałej sylwetki i palcach zaciśniętych na nożu. Byłby w stanie zrobić coś głupiego?
Łatwo było sądzić, że tak - pasowałoby to tej jego cholernej obojętności, jakby jakiekolwiek okrucieństwa, które poznała ludzkość, nie stanowiły żadnego wyzwania. Mimo tego nie odsunął się, w zamian postępując krok naprzód, przywierając kantem szczęki - zabliźnionym polikiem pełnym larwalnych wykrzywień szramy - o czarne pasma, jeszcze zmierzwionych snem włosów, zsuwając jednocześnie kciuk nieco w górę, we wnętrze pięści Enmy, jakby planował wyłuskać z jego uchwytu niebezpieczny przedmiot. Nie napierał jednak; nie w smak mu było szarpanie się o rzecz, która wydawała się nagle strasznie nieistotna. Myśli jak ławica ryb, gdy w staw wrzucono drobinki pokarmu, kierowały się stale ku Seiwie; nad czym się więc zastanawiał? Jaką walkę toczył w obrębie czaszki, gdy stał w całkowitym milczeniu, skamieniały jak rzeźba? Oddech Shina przez cały proces wewnętrznej bitwy osiadał ciepłą, niewidzialną mgiełką na uchu chłopaka. Gdzieś w międzyczasie, samowolnie wolną dłonią zahaczył o brzeg blatu, zamykając Minamoto w klatce własnej obecności. Prosty przekaz, niewerbalne potwierdzenie, że nie miał zamiaru cofnąć się tylko dlatego, że historia była rozczarowująca.
Odpowiedź, kiedy wreszcie przyszła, w jakiś sposób go zresztą usatysfakcjonowała. Przytakując otarł się o krucze pasma, jeszcze moment przypatrując poucinanym w chaosie szczątkom warzywa.
- Tak sądziłem. - Wraz z potaknięciem odgiął nieco głowę; czerep opadł na prawo, ku własnemu ramieniu, a ślepia, wcześniej utkwione w kulinarnej masakrze, wdarły się na oblicze rozmówcy, szukając w ładnym profilu osadu, jaki mógł zostać po wyznaniu. "Ostatecznie nie chciałbym tego zrobić […] Skasować wspomnień o nim". - To daje do myślenia, hm? - Przymrużone powieki miały w sobie coś lisiego. - Z każdej relacji da się, koniec końców, wynieść coś niezłego. Nie będę moralizował. Często wspominam, że mi to zwyczajnie nie wychodzi. Ale zbyt długo zastanawiałem się nad tym, skąd u ciebie te bariery. Na pewnym etapie zaczynało się robić irytująco, Seiwa, bo każdemu nudzi się uderzanie w zbyt gruby mur, gdy do dyspozycji masz tylko gołe dłonie. Ludzie nie lubią braku efektów, więc wreszcie się poddają. Sam chciałem i pewnie gdyby nie przypadek, może rzeczywiście tak by było.
Nie bywał przecież cierpliwy.
Zachował to jednak dla siebie, minimalnie odsuwając się od bruneta, by móc przechylić sylwetkę bardziej na bok; dojrzeć jego twarz, emocje skryte za rozwichrzoną grzywką.
- Historia z Teru obrazuje, jak chujowo potrafi potoczyć się los, ale jest też dla ciebie dowodem na to, że paskudne wspomnienia nie przeważają nad dobrymi. Brzmię, kurwa, ckliwie - zauważył wzdychając, wreszcie robiąc krok do tyłu, aby przetrzeć kantem ręki własne oczy. Szczypało go w kącikach, pod powiekami dalej miał senny piasek - i niespodziewanie zaczęło go to drażnić. Może dla Enmy taką garścią sypkiej ziemi, rzuconej prosto w źrenice, były właśnie cienie przeszłości. - Może - mruknął, samemu już nie wiedząc, czy kieruje to do własnych myśli, czy kontynuuje monolog. Ostatni raz palcami przetarł zmęczone powieki, minimalnie otwierając ślepia; koncentrując je ponownie na Seiwie, gdy zaczerpując tchu podjął urwany wątek: I tylko może czasami trzeba zrzucić zbroję. Chroni całkiem w porządku, ale jest ciężka i wykańcza. Pozbywając się jej, wiadomo, narażasz się przy okazji na atak. - A ataki, jak zdawali sobie sprawę, zostawiają blizny. - Ale może ktoś, zamiast werżnięcia ci noża prosto w splot, postanowi dać ulgę zmęczonym mięśniom. Teru musiał być dla ciebie wyjątkowy, ale nie jest jedyny, który da ci coś sensownego. O ile, jak dziś, przestaniesz chować się jak tchórz.
Dźwięk rozpinanego zamka bluzy przeciął powietrze równie szybko, jak zawleczka suwaka przecięła pierś Waruiego. Pod wierzchnim ubraniem wciąż miał t-shirt, w którym przyszło mu usnąć; zbyt się pośpieszył, gdy wybywał do sklepu, w szaleńczym biegu wciskając się w cokolwiek, co wpadło mu w rejestr wzroku.
Teraz bluzę zrzucił z barków. Na odkrytych przedramionach nie pojawiła się charakterystyczna gęsia skórka - najwidoczniej nie podzielał wymarznięcia Enmy, czemu zresztą ciężko się dziwić, skoro jego samego lodowatego wody zbiornika nie trzymały tak długo w brutalnej przestrzeni.
Materiał, który zaraz spoczął na plecach senkenshy, okazał się ciężki - w kieszeniach wciąż znajdowała się komórka i całe garści drobnych, ciągnących tkaninę w dół. Był jednak również ciepły, nagrzany przez organizm nieznający problemów ludzi nienawidzących zimy za sam fakt jej istnienia.
Shin oparł się zaraz po tym biodrem o wysłużony blat, odbierając od Seiwy nóż i to, co zostało z ogórka. Sposób, w jaki zaczął obierać warzywo, kompletnie nie pasował do jego narwanego charakteru; nic właściwie nie pasowało. Ani wzruszenie ramion, gdy usłyszał, że pewnego dnia dowie się o czymś jeszcze, jakby nie zależało mu na pośpiechu, bo dawał mu tyle tygodni, miesięcy i lat, ile było konieczne; ani wzrok, nie spoglądający na to, co robią w dziwnej fachowości ręce, zamiast tego skupiony na rozmówcy. Nie pasowało nawet to, że się durno nie uśmiechał.
- Umyj resztę tego, co wyląduje w sałatce - kiwnął brodą w stronę lodówki; na półkach wybrakowany towar składał się z paru losowych warzyw, kartonów mleka albo pozakręcanych słoików. Głównie po miodzie lub konserwowych ogórkach, naczynia wypełniało jednak coś innego; może domowe zupy. - Przy okazji poznasz jak zajebiście gotuję. Chociaż nie wiem czy to lubię. Może po prostu się do tego przyzwyczaiłem. W domu - w ton, w swej emocjonalnej słabości, zaplątał się sentyment - gdy nie mieszkałem w Nanashi, zwykle ja zajmowałem się posiłkami. Swoją drogą, dla uściślenia, Kasuge oficjalnie włączono do Karafuruny. Nie zajmuję więc lokum w slumsach. - Zrzucił kolejny cienki, ciemnozielony plaster na blat. - Ale pewnie do nich pasowałbym bardziej.
Jasne, że tak.
Pewne osoby pasują do pewnych miejsc. Naturalna kolej rzeczy.
Poprawił leżącą na prowizorycznej szafce plastikową podkładkę, by powietrze mogło wypełnić się rytmicznym stukotem ostrza uderzającego o deskę do krojenia; to, co zostało z ogórka, w niemal niemożliwie dokładnych plastrach kładło się, jedno na drugim, cięte niemal intuicyjnym tempem.
- Włącz przenośną kuchenkę, pokrętło po lewej - zakomunikował, kiwnięciem brody wskazując wciśnięte w kąt kuchni urządzenie. - Tylko wpierw podłącz. Jest na prąd. Gdzieś w dolnych szafkach mam patelnię, wyjmij. Jeżeli jej tam nie będzie, to może na górze. - Pauza. Na sekundę; bo potem odchrząknął, znów marszcząc brwi. - Sięgnę, jak coś. - Wiadomo. - Jesteś ciekaw czego nie lubię? - Wierzchem ręki odgarnął poszatkowane warzywa i robiąc sobie miejsce, sięgnął po kolejną sztukę. - Wywiadów. - Kraniec noża oparł się o przez lata obdarty i ponacinany plastik deski; przy jednym ruchu przegubu ostrze gładko przeszło przez krągłość pomidora, którego jedna z połówek zatoczyła się na kulistej stronie, druga zaś, wymanewrowana w palcach yūrei, opadła ściętą częścią na powierzchnię prostopadłościanu. - Nie chcę ci odpowiadać na te pytania tak sucho. Wymyśl coś ważniejszego, Seiwa. Dlaczego nie zapytasz jak zginąłem? Co mnie trzyma w mieście, którym sam tak gardzisz?

Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

Pią 26 Maj - 0:41
Każdy niespodziewany dotyk był niczym muśnięcie rozżarzonym żelazem, które pozostawiało po sobie piętno. Nagła bliskość, jaką obdarzył go rudowłosy, sprawiła, że całe ciało ciemnowłosego zesztywniało, a mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Jedynie serce nie zwolniło pędu, wyrywając się z jego klatki piersiowej niczym rozjuszony ptak, który drapał pazurami o kościste pręty.
I to nie dlatego, że nie lubił dotyku.
A dlatego, że go nie znał. I nie miał kontroli nad sytuacją.
Całe życie był traktowany jak porcelanowa lalka. Jak pieprzony, święty relikt, do którego bano się podejść, od którego odwracano wzrok i nawet nie próbowano dotknąć. Oczywiście nie licząc treningów pod okiem jego dziadka czy też innych, wyżej postawionych członków klanu. Wolność, którą w końcu udało mu się posmakować, miała często smak cierpkości, ale też i słodyczy. Była pełna nowości, zaskoczenia i dziecięcej ciekawości. Czasami jednak były to tereny zupełnie obce Enmie, po których kroczył z taką delikatnością, jak po najcieńszym lodzie. Najzwyczajniej w świecie nie wiedział, co ma robić w takich sytuacjach. Odwrócić się? Spróbować uciec? Wybuchnąć? A może zażartować? Każda z tych opcji wydawała się tak bardzo nierealna.
I choć ciepło, które płynęło z ciała Warui'a było przyjemne i pozbawiało nieprzyjemności chłodu, a zapach, jaki opadł na jego kubki węchowe zaskakująco koił jego umysł, to nie mógł wyzbyć się wrażenie, że nagle stał się jakby bardziej stłamszony. Mniejszy. Bezbronny. Jakby klatka z ciała rudowłosego sprawiła, że wreszcie może wyzbyć się poczucia, że to ON musi zawsze o wszystkich się martwić i że to ON musi zawsze walczyć. I dla odmiany role nareszcie zostały odwrócone. Nie dlatego, że był przyszłym dziedzicem klanu, a dlatego, że... on to on. Po prostu. Miła odmiana, prawda, Enma? Szkoda, że nierealna. To wszystko pozostawało jedynie w niedoścignionej sferze podświadomego marzenia chłopaka. Bo wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Na żadne słabości. Nie on.
- J-Jesteś zbyt blisko.... Shin... - wymamrotał tak cicho, że chyba nawet sam swoich słów nie dosłyszał. Nie powtórzył ich jednak, a zamiast tego, odwrócił głowę w bok, jakby w obawie, że ktokolwiek zdoła dostrzec jego nienaturalny i niecodzienny wyraz twarzy, odsłaniając jedynie uszy, które przybrały kolor czerwieni przypominającej odcień świeżej krwi na śniegu.
Czas ciągnął się niemiłosiernie, jakby specjalnie chciał go drażnić i wystawić jego skrawki cierpliwości na próbę. Prawdę powiedziawszy nawet nie zarejestrował momentu, w którym Shin zwrócił mu jego przestrzeń osobistą, a dopiero nagły powiew chłodu sprowadził Enmę na ziemię. Ponownie zadrżał, choć teraz być może bardziej niekontrolowanie, jakby na złość młodemu Seiwie. Nim jednak ciało na stałe zdołało przywyknąć do zimna, jego drobne ciało na powrót zostało otulone ciepłem Shin'a, choć tym razem w postaci bluzy. Przyjął ją w milczeniu, od razu wsuwając ramiona w za długie rękawy i zapinając ją na zamek niemal pod samą szyję.
Od razu lepiej.
Czyżby?
Zrobił krok w bok, wpuszczając na swoje poprzednie "stanowisko" mężczyznę, który podjął próbę odratowania zmasakrowanego ogórka. Wciąż milczał. Dlaczego? Na usta cisnęło mu się tyle rzeczy, z którymi chciał się podzielić z Shinem. Jakby fakt, że uchylił nieco drzwi do swojego świata sprawiło, że wszystko to, co chował w sobie przez te wszystkie lata, hodował i skrywał w najczarniejszych zakątkach podświadomości, nagle zaczęło napierać na niego chcąc wydostać się na zewnątrz.
Wahał się. Cholernie się wahał, co powiedzieć. Na co może sobie pozwolić. Jak bardzo może wpuścić go do środka. Powinien? A może dawkować? Albo milczeć...?
Uniósł spojrzenie, które na tę jedną sekundę przypominało spojrzenie wystraszonej łani, prześlizgując się po profilu Waruia, kiedy ten skupiał się na gotowaniu. Zahaczył o jego bliznę, o drobne piegi, lekko zmarszczone brwi.
Ciekawe, co by o nim pomyślał, gdyby dowiedział się prawdy. Całej prawdy. Obrzydliwej prawdy, której Enma tak bardzo się wstydził. Że tak naprawdę jest tchórzem. Że się boi niemal wszystkiego. Opinii innych. Ciemności. Całkowitej głuchoty. Pająków. Że ma myśli samobójcze. Że nie jest taki idealny, jakim chce być. Że jest wszystkim tym, od czego powinno trzymać się z daleka. Że jest żałosny. Że ma niską samoocenę. Że jest pełen kompleksów. Że bywa niezwykle emocjonalny, niesforny i przy tym zamknięty w sobie. Że nie potrafi w interakcje międzyludzkie.
Znienawidziłby go. Prawda?
- Tak, masz rację... jestem tchórzem. - odezwał się w końcu, odrywając wreszcie spojrzenie od jego profilu, powoli kierując się do lodówki, by wykonać jego polecenia. - Nie chodzi tu tylko o mnie. Dam radę żyć z nożem wbitym między łopatkami. Ale.... wszystkie osoby, które były blisko mnie, na których mi zaczęło zależeć... źle kończyły. Dotykała ich tragedia, jakby sama moja obecność była niczym klątwa dla nich. I pewnie tak było. - schylił się, otwierając szafkę, gdzie na całe szczęście, znajdowała się patelnia. Zaraz potem podniósł się i ją odstawił na wcześniej podłączony palnik. Sięgnął po pokrojone warzywa, jednakże nim palce ich dosięgnęły, zatrzymały się tuż nad dłonią rudowłosego. Chłodne opuszki najpierw musnęły jego skórę, a potem ułożyły się w całości na niej, wsuwając paliczki pod wnętrze dłoni Waruia, gdzie lekko ją potarł. Ruch był nieśmiały, jakby w obawie, że zostanie odtrącony z obrzydzeniem. Jakby robił coś, czego nie powinien. Pomijając fakt w różnicy wielkości struktury ich dłoni, to gest z pozoru wydawał się zaskakująco czuły, choć cel był zgoła zupełnie inny.
- Masz szorstkie dłonie. Czuć zgrubienia po pęcherzach. Paznokcie w niektórych miejscach połamane. Moje dłonie z kolei są delikatne. Jasne, można wyczuć lekkie zgrubienia od trzymanej broni, ale oprócz tego gołym okiem widać kto jest z jakiej klasy społecznej. Ciężko pracujesz. Potrafisz o siebie zadbać. Wiesz, jak ugotować posiłek. Założę się, że wiesz jak wymienić żarówkę. Złożyć meble. Całe życie byłem trzymany i zamknięty w mydlanej bańce. Miałem służbę. Wszystko odbywało się wedle z góry spisanego planu. Nigdy nie chciałem tej roli, wiesz? Na początku było przerażenie i posłuszeństwo. Potem pojawił się bunt, ale ostatecznie narodziła się akceptacja. Klan Minamoto gnije od środka od przedawnionych zasad, które nie mają bytu we współczesnym świecie. Potrzebne są zmiany, dlatego zaakceptowałem swoją rolę. Chcę zmienić klan na coś lepszego. Ale żeby tego dokonać, muszę stać się... godny tego tytułu. Tak, masz rację, jestem tchórzem, bo dystansuje się od innych. Bo nie chcę, by stała się im krzywda. Bo nie jestem w stanie ich ochronić, Shin. Nikogo, na kim mi zależało, nie ochroniłem. Momentami mam dość zamartwiania się, czy jestem wystarczająco dobry i czy podołam temu wszystkiemu. Dlatego otoczenie się murem jest takie proste. Takie łatwe. Nie dopuszczenie nikogo do siebie... Uciekam, wiem. Jednakże wiem też, że jeżeli chcę coś zmienić, to muszę zacząć najpierw od siebie. Nie zmienię się w ciągu jednej nocy, ani moich przyzwyczajeń czy spojrzenia na świat z mojej perspektywy, ale próbuję. Dlatego... - dlatego chcę dopuścić cię do mnie, kawałek po kawałku, jeżeli odnajdziesz w sobie jeszcze trochę cierpliwości - Nie mówię tego wszystkiego, aby się wytłumaczyć. Mam jednak nadzieję, że chociaż trochę zrozumiesz mnie i moje zachowanie. Nie umiem w interakcje międzyludzkie. Od czasu, kiedy udało mi się wyrwać tę namiastkę wolności, którą mam teraz, coraz bardziej zdaję sobie z tego sprawę. Nie umiem gotować. Odżywiam się zamówionym jedzeniem i mrożonkami. Nie potrafię wymienić żarówki. Nie potrafię tych wszystkich, z pozoru trywialnych, rzeczy. - zamilkł, wreszcie wypuszczając jego dłoń, wciąż czując się jak grzeszników, który zrobił coś, za co lada moment zostanie skarcony.
Drzwi uchyliły się jeszcze bardziej, choć sam do końca nie był pewien, czy dobrze postępuje. Niepewność pożerała go od środka, gryzła i szarpała. Chciał uciec, znowu. Zamknąć się w swoim domu i zniknąć na kilka dni. W głowie huczało, jakby był na pijackim rauszu. To przez przemarznięcie, usilnie powtarzał słodkie kłamstwa, które chciał słyszeć.
A mimo to była też inna chęć, o wiele silniejsza od ucieczki.
Ciekawość.
- Oczywiście, że chcę wiedzieć, jak umarłeś. Co cię tu trzyma. O twojej przeszłości. O tym, kim byłeś. Mówiłem już, że nic o tobie nie wiem. - wziął głębszy wdech i zacisnął palce na kawałku listka sałaty, który nie wiedzieć kiedy, znalazł się w jego dłoniach.
- Shin'ya, skoro nie lubisz wywiadów, to opowiedz mi o sobie. Chętnie wysłucham twojej historii.

@Warui Shin'ya

›› kontynuacja wątku

KONIEC WĄTKU


Poddasze - Page 2 Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Ye Lian

Wto 6 Cze - 0:08
Noc nie była jedynie długim, zaczepionym o wieżowce kobaltowym płaszczem. Na ponurym gradiencie przechodzącym w czerń, przebijały się zarysy ciężkich jak sadza chmur, burzących majestat ciemności. Późna godzina niosła za sobą wyludnione drogi, inne od kurzącego się sznura popołudniowego zatłoczenia. Teraz prezentowały upiorny pejzaż budynków — najpierw będące niewiele różniącą się od siebie kalką, później pustą, zdegenerowaną przestrzenią.

Koło samochodu wpadło w dziurę, ale nie straciło na prędkości. Trasa do Nanashi. Ta skaza znajdowała się tu od lat. Ye Lian wbił wzrok w nawigację, po czym ponownie spojrzał na drogę; jakby poruszał się szarówką sam, bez ostatniego pasażera wspartego na łokciu i zapatrującego się w boczną szybę, na której powierzchni odbijały się pierwsze zacięte zarysy kropli deszczu.

Nie odzywali się całą drogę. Po wejściu do samochodu Ye Lian poprosił jedynie o adresy i od tamtego czasu nie pokwapił się, aby choć uchylić zaciśnięte w powściągliwości wargi. W samochodzie nie zagrało radio, nie poniosły się żadne rozmowy. Jedynym dźwiękiem wypełniającym pustkę był cichy pomruk silnika, kół pokonujących kolejne dystanse i zduszony oddźwięk zmienianych biegów.

Mapa nakazała skręcić w lewo — w uliczkę znacznie ciaśniejszą, pozbawioną oświetlenia. Mężczyzna najpierw się upewnił, a później przekręcił kierownicę. Wspinające się po ramionach napięcie, nakazało zastanowić się nad precyzyjnością podanej lokalizacji. Nie podejrzewał przecież, że Shin'ya wskaże peryferia Nanashi — dzielnice biedoty i rosnącej przestępczości. Przeszła go nawet myśl, że zrobił to celowo, ale przecież kumulujące się w nim emocje, nie pozwalały na zapytanie. Wiedział, że gdyby spróbował się odezwać, chłopak usłyszałby pozbawioną usta pewność, a na to nie mógł sobie przy nim pozwolić. Dotychczas spięte oblicza — oświetlane wątpliwym światem mijanych latarni — zatonęły w gęstej ciemności. W oszpeconych prostokątnych zarysach okien nie paliły się żadne światła.

Żwir zaszeleścił pod oponami, gdy samochód wreszcie się zatrzymał; miarowo z dbałością zakrawającą o nienaganną pedantyczność nawet w tak idiotycznym aspekcie. Silnik drgał pod białą maską, a snopy długiego świata rozświetlały powstające kałuże w ubytkach ciągnącej się przed nimi drogi. Gdzieś w bramie zaszczekał zaalarmowany pies, a wycieraczki zebrały zalegające na przedniej szybie strugi spływającego deszczu.

Wydawało się, że tak mieli się rozstać. W ciszy. Ye Lian wpatrzony w przednią szybę ze wstrzemięźliwą miną, Warui poruszający się na fotelu i sięgający klamki. Trzy sekundy. W tamtej chwili każdy z pięciu zmysłów stał się wyostrzony. Drgnął palec na skrzyni biegów, poruszyły się zaciśnięte usta, tęczówki zapatrzonych oczu przesunęły się w bok, nozdrza wychwyciły zapach mieszających się aromatów: błota, kurzu i czystego zapachu skórzanych siedlisk. Mógł zrobić wszystko, ale zrobił coś, co targnęło dreszczem sprzecznych emocji. Przeraził się samego siebie.

Nim chłopak zdążył wyjść, usłyszał krótki trzask. Wystający drążek blokady wbił się bezwstydnie w drzwi. Ye Lian poruszył się nerwowo; słychać było szelest marszczonego płaszcza. Kiedy Warui postanowiłby na niego spojrzeć, dostrzegłby ostatni cień srebrnego wzroku; koloryt łowiącej dezaprobaty. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem zabrakło mu słów i nie mógł ich wydobyć przez kolejne dłużące minuty. Obiecał, że ostatni raz traci w jego towarzystwie kontrolę. Nie mógł uwierzyć, że zamknął go w samochodzie jak ostatni desperat, jakby słowa miały mniejszą wartość od gwałtownych i nieprzemyślanych czynów. Robił wszystko, aby zebrać się w sobie, ale wydarzenia dzisiejszej nocy wżerały się w skórę jak piętno. Próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz był równie wściekły i zdezorientowany, i nie wiedzieć czemu wspomnienia pomknęły ku felernej uliczce Yamura, gdy po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że żyje; jakby wszystkie kłopoty ostatnich zdarzeń w jego życiu kręciły się wokół niego.

Nabrał powietrza w płuca; palce objęły ciasno obręcz kierownicy.

Więc tak to sobie wyobrażasz?

Znany półszept przeciął pustkę. Wycieraczki przemknęły przez przednią szybę. Długa pauza.

Po prostu wyjdziesz?

Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Wto 6 Cze - 0:09
04|04|2037
noc;
ok. godziny 2


Co za ironia, że w samym środku miasta oglądał akurat niebo. Za oknem otoczenie zlewało mu się jednak w długie wstęgi plam, od których mrużył ślepia, zaaferowany wzbierającymi mdłościami. Im dłużej przypatrywał się nieregularnym smugom, falującym sinusoidami wzburzonego morza, tym gorzej się czuł, ostatecznie zainteresowanie odnajdując w atramentowoczarnym sklepieniu. Tłusty księżyc o serowej aurze lśnił na samym środku, kompletnie niewzruszony jego cierpieniem. Psychicznie nie mógł się uspokoić, choć stres nagromadzony w trakcie wydarzeń z tuneli powoli już schodził; mięśnie zaczynały zyskiwać na wadze o wiele większej niż ta, którą posiadały w rzeczywistości. Senność tępiła resztę zmysłów, choć robił wszystko - absolutnie, cholera, wszystko - aby nie pogrążyć się w odpoczynku. Nie chciał; wydawało mu się to jakieś zbyt bezbronne, gówniarskie w swojej ufnej bezmyślności. By utrzymać przytomność, filował najciemniejsze punkty nieboskłonu, starając się za wszelką cenę wyłowić rozbłyski gwiazd, ale koniec końców gwałtownie przerwał zadanie. Oparty skronią o lodowatą szybę pojazdu musiał wreszcie ściągnąć nakrycie głowy. Kilkakrotnie, gdy ruszali z miejsca, nie panował nad wiotkością karku, wpierw lekko zderzając się potylicą z oparciem fotela, by w efekcie odbicia przechylić brodę do przodu. Wraz z szarpnięciem auta, daszek uderzał wtedy w szkło, naciskał tekturową wkładką na czoło i cały ten proces za którymś powieleniem zaczął go drażnić. Zrzucił więc czapkę, obojętnym ruchem pozwalając jej wylądować gdzieś w nogach. Po powierzchni okna rozlała się zaraz wściekła czerwień, przeplatana pasmami jaśniejszych barw. Fryzura kontrastowała z tłem nawet pomimo nocnych ciemności, choć nie była w stanie przebić natężenia złota reprezentowanego przez oczy. Ślepia ledwo jednak wyglądały spomiędzy napuchniętych, fioletowawych powiek. Shin mrugał raz zbyt powoli, raz w prędkością dyktowaną przez karabin samopowtarzalny - wszystko w zależności od tego czy akurat poddawał się mozolności sytuacji, czy jednak postanowił stoczyć bój z wyczerpaniem.
Za dużo się działo, ale niemal każdy z kłopotów, jakie go spotkały, był w stanie zepchnąć poza margines uwagi ruchem uczniaka, który nadgarstkiem strzepuje drobinki gumki pozostawione podczas wymazywania błędnej treści. Problem w tym, że jedna z pomyłek, której był autorem, nie zniknie tak łatwo. Narzędzie przycisnął zbyt mocno do karty, silnie do stopnia, w którym rysik przebił się przez parę kartek naprzód, zostawiając na nich - blednący wprawdzie, ale wciąż - odcisk. Chciałby móc na głos przyznać, że to nie była jego wina, ale tym razem była. Stracił gardę, gdy wysłał lokalizację, miliardami telekomunikacyjnych impulsów kierując ją do urządzenia Ye Liana. Nie spodziewał się jednak jego interwencji, a już z pewnością nie tak szybkiej. Miał być wyłącznie zabezpieczeniem - na wypadek, gdyby za parę dni nie wrócił. Tymczasem przybył na miejsce w zastraszającym tempie. Bez przygotowania. Jak nie on.
Dlaczego? - cisnęło mu się na usta. Dlaczego, kurwa, przyjechałeś? Nie wystosował pytania tylko dlatego, że sam obawiał się podobnych: bo dlaczego do niego napisał? Dlaczego ze wszystkich znanych jednostek wybrał akurat kogoś, kto według wszystkich standardów miał go zignorować?
Zdążył zsunąć maskę pod szczękę, ciepłym powietrzem owiewając wypolerowane szkło. Mgiełka, jaka przylgnęła do okna, w moment wyparowała; powtórzył więc czynność raz i drugi, palcem sunąc w znużeniu po niknącym, transparentnym obszarze. Opuszka ślizgała się, częściowo ścierając efekt oddechu, a częściowo zostawiając po sobie brud. Wciąż nie zmył z dłoni kurzu i wilgotnej ziemi, już zakrzepniętej jak stara krew. Zogniskował wzrok na wierzchu ręki, zostawiając niedokończoną mordę kota na szybie. Trzy wąsy po lewej stronie zaczynały już blaknąć, po prawej nie było żadnego. Paliczki wyprostowały się, pozwalając na lepszy ogląd.
Z jakichś przyczyn ta cienka warstwa osadu zadziałała o wiele rzetelniej niż siarczysty policzek - była niezbitym dowodem na to, że naprawdę znaleźli się w tym samym miejscu co zagrożenie, którego obydwoje nie powinni być świadkami, a na które zareagowali zbyt naturalnie.
Knykciami potarł nagle bok twarzy, rozmasowując pulsujące w nerwach oblicze. Wyprostował się jednocześnie, poprawiając pozycję; zdawało mu się, że szum przetaczających się po jezdni opon, cichy pomruk silnika i sporadyczne klikanie kierunkowskazu i teraz ocierające się o skórę fotela ubrania były jedynymi dźwiękami wszechświata. Dopiero lekkie wybicie uświadomiło go, że wjechali w mniej przychylne rejony Fukkatsu.
Odjął wtedy rękę od kącika ust, oparł ją o kolano i wyjrzał na zewnątrz. Palce wbiły się mocniej w udo, nim nie stuliły do formy pięści. Kasuge. Nigdy wcześniej nie był tak zadowolony z obecności rozpadających się, betonowych ruin bez żadnych charakterystycznych cech. Nigdy wadliwe oświetlenie i porozwalane kosze, których karykatury zalegały w mijanych zaułkach jak zgarbione postacie, nie napełniły go irracjonalnym spokojem. Lada moment pojazd się zatrzyma. Rozlegnie się dźwięk pasa uwolnionego z blokady. Ślizg taśmy, wkręcającej go z powrotem ku miejscu tuż obok prawego ramienia.
Nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymał dech - powietrze wypuścił ze świstem dopiero, gdy jaguar zamarł. Ledwo zdążył znieruchomieć, a klamkę już szarpnęła niecierpliwie dłoń, bark uderzył w asyście o drzwi. Huknął jednak w twarde tworzywo, odbijając się od niego. Shin, nieruchomiejąc, przez widoczną chwilę próbował dodać dwa do dwóch.
Trzymając uchwyt raz jeszcze pociągnął go do siebie, a potem pchnął, ale efekt działań się nie zmienił. Przez zęby prześlizgnął się raptowny wdech. Smakował czystością i drogimi perfumami Ye Liana.
Więc tak to sobie wyobrażasz?
Coś w nim drgnęło; sięgnęło gardła i złapało struny głosowe w kułak, zrywając nitki odpowiedzialne za spokojne nuty. Obrócił gwałtownie twarz w stronę kierowcy, raz jeszcze, w uporze osła, podejmując walkę z drzwiami. Nie drgnęły.
- Kurwa. - Komentarz wycedził przez kły. - Serio, Ye Lian? Nie starcza ci, że sam na siebie narzucasz blokady, więc musisz je stosować jeszcze na jebanych drzwiach? - Po prostu wyjdziesz? - Wyobraź sobie, że tak. Po prostu wyjdę. Mniej więcej tak wygląda każda zdrowa podwózka. Auto trafia w wyznaczony adres, pasażer pięknie dziękuje i z wątpliwą gracją wygramala się, a potem nie trzaska jak klapą od kontenera, tylko z czcią zamyka za sobą drzwi. I tu drogi obydwu aktorów się rozchodzą. Koniec epilogu. Kurtyna w dół. - Mimo pauzy wargi miał jeszcze rozchylone; wpół słowa, które nie potrafiło przebrnąć przez wąską od ścisku krtań. Chwila, której potrzebował, wydawała mu się wiecznością. Przez godziny przyglądał się profilowi Ye Liana, przecinanemu przez cień poruszanych wycieraczek, choć nie mogła minąć więcej niż sekunda. Dwie. Tyle tylko, by usłyszał własny ton; pełen rezerwy i wyrzutów: Czego chcesz?

Warui Shin'ya

Ye Lian and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.

Ye Lian

Wto 6 Cze - 0:12
— Czy mógłbyś przestać... — wycedził. Chciał mu w ten sposób przerwać, ale głos chłopaka go zdominował — był głośny, ostry, ekspresywny, nie pasował do wystosowanej kulturalności; poczuł jak przez tą drobną porażkę, wspina się na pochyłej własnego opanowania. Nie pozwolił sobie na kolejne wtrącenie.

Nie biegaj, bo się przewrócisz.
Nie biegaj, bo się spocisz.
Nie biegaj, bo się zabłocisz.
Nie biegaj, bo cię głowa rozboli.


Tak, cała ta potworna maszyna wspomnień pracowała w jego umyśle od dzieciństwa; kruszyła wolę, mięła energię, spalała siłę i zamykała ciało w sterylnej, oderwanej od rzeczywistości bańce. Nie miał pojęcia, kiedy palce wsparte o kierownicę wbiły się w skórzany pokrowiec, ale doskonale zapamiętał moment, kiedy jeden z paliczków sięgnął wiążących materiał szwów, jak zapiekła rana umiejscowiona wewnątrz dłoni. Wciąż była przepasała chusteczką. Nie papierową jak zapamiętał Shin'ya. Materiałową.

Z nienagannym wyrazem wysłuchał, przygotowanej odpowiedzi. Choć postura mężczyzny nie ujawniała stresu, nie mógł uwolnić się od szalejącego w nim ferworu nakłuwającego zmęczony umysł igła po igle. Poza białym płomieniem niesprawiedliwości, który zapłonął w płucach, pojawiła się ujma w postaci niezrozumienia sytuacji, zlekceważenia tematu, o który zahaczył; który przychodził z trudem, bo każde pokonanie granicy przypominało wsunięcie rozgrzanych stóp w lodowaty śnieg.

— Nie byłbyś sobą, gdybyś nie obrócił sytuacji w żart — stwierdzenie. Pretensjonalna odpowiedź nie mogła go zaskoczyć. Znacznie gorsze było to, co nastąpiło po niej —  spadająca na chłopaka obojętność szarego spojrzenia. Wymienił z nim ukradkowe spojrzenie — oszronione lękiem, gniewem i zdezorientowaniem; łagodne i literackie. W powietrzu uniosło się brzemię odpowiedzialności, powaga została przypisana do twarzy, była w pakiecie z biletem, obowiązkowa. — Naprawdę nie chcesz zadać mi żadnego pytania?

Przez chwilę przyglądał się ciemnej sylwetce, ale nie trwało to długo. Przekierował spojrzenie za okno; zabrał z kierownicy lekko drżąca rękę i ułożył na kolanie jak najgłębiej w mroku. Policzył do dziesięciu, wyobrażając sobie jakiś krajobraz. Wszystko na próżno. Jego oczy wwiercały się w zarys budynku ze wskazanego adresu. Kamienica z pewnością nie sprawiała wrażenia, jakby nadawała się na dom dla kogokolwiek. Ye Lian nie pozwoliłby w niej przebywać dzikim zwierzętom, a co dopiero ludziom. Nawet w takiej ciemnicy dostrzegał wiszący na szybach brud i wbite w ramy spróchniałe deski. Targnął nim dreszcz niesmaku.

— A więc niech to będzie bankiet — zaczął niezrozumiale. — Wracamy z towarzyskiego spotkania, na którym wypiłeś kieliszek wina, co tłumaczy, dlaczego prowadzę. Wszystko, co miało miejsce dzisiejszej nocy, jest efektem zmęczenia i gorzkiego upojenia —  zamilkł. Wzrok jak pędzel, jak miękki wysięgnik, dotykał każdej dostrzeżonej w ciemności rzeczy. — Jeśli naprawdę tego chcesz możemy być aktorami, możemy grać, możemy udawać i bezustannie się okłamywać. Ale obaj wiemy, że prawda nie ma nic wspólnego z wątpliwymi deskami teatru. Nie ma nic wspólnego z trunkiem. Żadnym. Ani z omamami. Zdajesz sobie z tego sprawę, bo nie uściskałeś dłoni żadnemu z gości, a tym bardziej nie zamoczyłeś ust w alkoholu. Nie sądziłem- —  Szukał odpowiednich słów; wciąż rozjaśniające okolice reflektory podświetlały coraz mocniej zacinający deszcz. Spięte ramiona mężczyzny obniżyły się o parę centymetrów, a palce przesunęły się po wątpliwie opatrzonej dłoni. — Chcę, abyś wyjaśnił mi czego byłem dzisiaj świadkiem.

Ye Lian

Warui Shin'ya and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Wto 6 Cze - 0:12
Emocje go zdominowały. Wiedział o tym każdą komórką organizmu, a mimo tego nie miał szans by się przeciwstawić, bo jego siły były i tak na limicie - już w tunelach czerpał ze skąpej rezerwy. Do ostatniej sekundy łudził się ufnie, że nie przekroczy granicy, że jeszcze jakoś wytrzyma, w porę wypadnie z auta, trzaśnie drzwiami i wbiegnie w wilgotny mrok klatki schodowej, bo w niej, paradoksalnie, byłby już bezpieczny. Nawet gdyby przeklął, gdyby wylały się wszystkie tłamszone reakcje, nie byłoby widowni; żadnego oceniania. Naiwność pewnie kiedyś go zgubi. Przeszło mu to przez myśl, gdy poczuł, jak kwas wdziera się z przełyku na język, parzy w sam koniuszek, mrowieniem osiada na skrzywionych wargach. Nie miał panowania nad tym co robiło ciało. Mógł jedynie przyswajać automatyczne odpowiedzi własnej sylwetki; przyglądać się powielanym błędom. Zaakceptować, że w pewnym momencie zacisnął szczęki, że zgrzytnęły zęby, gdy drgnęła mu żuchwa. Miał wrażenie, jakby starał się złapać w ręce wodę z przewróconego kubka - nieważne ile razy i czy w ogóle próbował. Nie istniał nawet ułamek procenta na to, że jeszcze zakleszczy łapska na przeciekającej przez palce samokontroli.
Szczuł go nawet głos Ye Liana - zwykle traktowany jako coś neutralnego, niemal uspokajającego. Mieścił w sobie cała gamę stonowanych barw, godnych lektora sczytującego jakiś leniwy w historii tekst na dobranoc. Tym jednak razem wśród nut zbłąkała się jakaś nowa; pretensji? Złości?
- Jak pewnie zauważyłeś, w tym samochodzie nie ma miejsca na spełnianie próśb. - Odzew padł od razu, w towarzystwie ponownego, brutalnego szarpnięcia za klamkę. Drzwi ani drgnęły, mechanizm wciąż blokował metalowe zastawki, uniemożliwiając normalne wyjście. Rozsierdzało go to jeszcze bardziej, ale ostatecznie odetchnął ostrzej, wbijając łopatki w twarde oparcie fotela. Czuł śliskość materiału, gdy zsuwał się o kilka milimetrów w dół, docierał do niego też zapach świeżego tworzywa, drogich aromatów, jakimi zwykle traktował skórę Ye Lian - i woni własnego ciała, ubrań, włosów. Taniego szamponu bez konkretnej specyfikacji, powietrza - tego charakterystycznego powiewu wplątanego w pasma. Wiedział, że wciąż ma błoto na podeszwach butów. Że kurtka jest tu i ówdzie szara od kurzu startego ze ścian tuneli. Bodźce zdawały się docierać do niego dwa razy mocniej. W wyniku wściekłości? Nie był do końca pewien; nie chciał też przyznać czy pod fasadą wzbierającego gniewu nie kryje się przypadkiem syntetyzujący z nim lęk. W drogim, luksusowym samochodzie czuł się jak w klatce. Tęsknił za chłodem ulicy; nawet za Kasuge wypełnionym nieciekawą paletą fetorów i pachnideł. Pragnął wyjść stąd jak najprędzej, wyprostować kości, ale zamiast tego skrzyżował ramiona na piersi, silnie, cholernie i kurewsko silnie przyciskając je do torsu.
- Nie byłbyś sobą, gdybyś nie obrócił sytuacji w żart.
Wzrok wbił w szybę. W zacinający deszcz.
- Zaplusowałem? - warknął, marszcząc nos. - Przecież idiotów lubisz najbardziej.
- Naprawdę nie chcesz zadać mi żadnego pytania?
- Naprawdę to chcę jedynie stąd wyjść, proszę pana.
Zamilkł zaraz po tym, ale drgające udo, podskakujące kolano i wybijająca niemal bezgłośny, a jednak w jakiś irytujący sposób niemożliwy do zignorowania rytm pięta, świadczyły o zniecierpliwieniu. Musiał przegryzać wnętrze dolnej wargi, bo chociaż udawał zobojętnienie, bez ustanku pracowały mięśnie twarzy; stale pogłębiał się kącik albo lekko mocniej ściskały usta. Reagował natychmiast, gdy tylko Ye Lian zaczynał mówić - nietrudno było więc pojąć, że chociaż przyjął buntowniczą postawę, wyraźnie odcinając się od mężczyzny, mimowolnie chłonął wszystko, co było do niego mówione.
Nie przerywał w typowy dla siebie sposób. Tylko w jednym punkcie, w chwili, w której pauza ścięła wypowiedź Ye Liana jak kark przeszywa egzekucyjna gilotyna, mocniej zgniótł palcami rękaw kurtki, o którą dotychczas opierał dłoń.
Możemy bezustannie się okłamywać - brzmiało gdzieś niknącym echem. Jeśli naprawdę tego chcesz.
Niebotycznym wysiłkiem zatrzymał tik nogi, obrócił nieco głowę. Zaszurało, gdy włosy otarły o siedzenie.
Chcę, abyś wyjaśnił mi czego byłem dzisiaj świadkiem.
- To prywatne przesłuchanie? Od kiedy w ogóle wolisz prawdę od kłamstwa, Ye Lian? Kurwa, ty nie potrafisz nawet - tym razem sam poczuł blokadę; jakby ktoś wcisnął mocniej bolec z łączenia szczęki i zaklinował go zbyt głęboko, stagnując jej tryby. Zabrakło języka w gębie, bo nie do końca wiedział, co chce mu wytknąć. Którą szpilę wbić najpierw, bo może właśnie ona okaże się powodem, dla którego barki jasnowłosego opadną, a on sam skapituluje. Zawahał się tylko dlatego, że gdy wreszcie skrzyżowały się ich spojrzenia, w szarości, jak idealnie okrągłe, drogocenne pierścienie, zaciskające się wokół czerni źrenicy, nie wyłowił ustępstwa. Jak raz Ye Lian wydawał się gotowy, aby stoczyć bój - choćby miał nabawić się po nim uciążliwych ran.
Odgłos chodzących wycieraczek działał jak tyknięcia zegara. To one uświadomiły go, że zbyt długo zwleka. Że wreszcie rezygnuje i z gardła wyrywa mu się zbyt głośne westchnienie.
- Cały się lepię - oczywistość tego niegroźnego stwierdzenia nie pasowała; nie dało się jej znaleźć miejsca w rozmowie, w agresywnej wymianie ciętych zdań. A jednak była pierwszym okruszkiem do propozycji, która zaraz padła, wraz ze zbyt demonstracyjnym uniesieniem pokrytych czarnym, wżartym w linie papilarne syfem rąk. - A to temat na dłużej niż pięć minut z włączonymi awaryjnymi i silnikiem na niskich obrotach. Wejdźmy chociaż, cholera, do środka mieszkania. Znajdziemy ci nawet jakąś szmatę do opatrzenia rany, żeby jedynym zakażeniem, jakiego doświadczysz, było to z moich jadowitych odpowiedzi na przymusowy wywiad.
Warui Shin'ya

Ye Lian and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.

Ye Lian

Wto 6 Cze - 0:16
Zapiekło. Palec błądzący po opatrunku zwałkował wątpliwy materiał i przypadkowo naruszył zranienie. Ye Lian bardzo powoli ścisnął sparaliżowaną dłoń, starając się w ciszy przezwyciężyć nieprzyjemne ukłucie. Słowa Shin'yi były podobne; był na nie przygotowany. Każdy dźwięk wytykał wady, przemycał jaszczurze złośliwości. Nie mówił o nich wprost. Nie. I chyba powinien być mu za to szczerze rad. Wysłuchiwanie o własnych usterkach z ust małolata, było niezaprzeczanym dowodem na ich istnienie — nie mógł już poddawać tych rys zwątpieniu. Był słaby — wiedział o tym. Potrafił być egoistyczny — kto by pomyślał? I zbyt dociekliwy. Wszystkie te aspekty popchnęły go do podjęcia działania, którego zdążył już pożałować. Czuł się jak przestępca, który nie mogąc zarobić w uczciwy sposób, podejmuje decyzję o rabunku — uzbrojony w pistolet przedziera się do banku i celuje sympatycznej kobiecie w głowę. Sytuacja była identyczna. Zamiast spróbować porozmawiać z Shin'yą, poprosić go, aby został; zamiast dać mu wybór i pogodzić się z ewentualną odmową, zdecydował się na rozwiązanie ostateczne, traktując chłopaka jak zakładnika. Nawet kiedy zrozumiał ten błąd, nie mógł już się z niego wycofać. Przypominało to pierwszy wystrzał — kiedy pocisk trafiał w cel, pozostawało jedynie oglądać rozlane na asfalcie skutki. Nie dało się tego wymazać. Huk przytłaczał, ale nie zamierzał rezygnować, nawet jeśli świadomie naginał zasady wpajanej etyki. Nie miał wyboru. Coś bez przerwy ocierało się o odsłonięty płatek ucha, szeptało, że to wszystko było konieczne, że wśród tych wszystkich rozrastających się przed nim ścieżek, tylko ta jedna była właściwa, inne prowadziły nad wysokie urwisko, nad obijające się o ostre kamienie groźne fale.

— Zapulsowałem?

— Przecież idiotów lubisz najbardziej.

— … proszę pana.

Ye Lian nie uchylał powiek. Ścięgna na gładkich policzkach napięły się od zacisku; skulona dłoń nie rozprostowała palców, jak raz odczuwany ból uśmierzył myśli. Zabrnął za daleko, aby dać się chłopakowi zwyczajnie sprowokować, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że Shin'ya łapie się wszystkich możliwych chwytów, byle tylko go złamać i umknąć jak wilk w gęstą, bezkresną noc.

kurwa

Poczuł, jak marszczy mu się skóra, jak brwi ściągają się w niesmaku. Miał nieposkromioną ochotę na wystosowanie w kierunku rudzielca reprymendy za kolejne niepotrzebnie rzucone w ich rozmowę przekleństwo, ale w momencie, kiedy skierował ku niemu srebrne spojrzenie, nie odnalazł zapatrzonego, obrażonego chłopaka zapatrującego się w zalaną deszczem przestrzeń. Zamiast tego dostrzegł prześwietlające złoto wszystkich wewnętrznych obaw; wypalało gnieżdżący się w tęczówkach chłód, rozbrajało wszystkie zabezpieczenia. W uszach mężczyzny pobrzmiewał tylko jeden urwany zarzut: "ty nie potrafisz nawet..."

Wpatrywał się na skąpane cieniem oblicze spod opadającej blond grzywki. Wydawał się czekać, aż dokończy, nie ukazując najmniejszego zalążka obawy. Niezaprzeczalnie znalazł się we własnej pułapce. Trzasnęły drzwi. Zaskrzypiała zasuwka. Stanął oko w oko z drapieżnikiem, tym samym, którego chwilę temu siłą zagonił w kąt. Ciszę przecięły kolejne skrzypnięcia miarowo poruszających się wycieraczek; nawet szelest deszczu nie był tak dosadny, a dudnił w szyby, stając się ulewą zamazującą nawet rozświetlony przez reflektory krajobraz.

Zabrał wzrok w momencie, gdy Shin'ya zaproponował mieszkanie. Ye Lian nie wydawał się zadowolony. Trudno było określić czy było to spowodowane zarzutem, który nie ośmielił się opuścić poranione usta; samym mieszkaniem, które czekało gdzieś we wcześniej dostrzeżonym zdezelowanym budynku; czy deszczem, na który musiał wyjść.

— [...] Wejdźmy chociaż, cholera, do środka mieszkania.

Tutaj? — zapytał lakonicznie, podejrzewając jeszcze, że chłopak zaprzeczy. Musiał usłyszeć potwierdzenie — od niego, a nie od panelu pulsującego czerwonym punktem na mapie. W ciszy otaksował miejsce, w którym do niedawna widział jeszcze zarys kamienicy. Przez napierający deszcz nie dostrzegał już nawet drzwi do klatki schodowej, poddając wątpliwości czy w ogóle się tam znajdowały. Pozwolił ciału osunąć się w fotelu na parę minimetrów, po czym sięgnął do sterczącego w stacyjce kluczyka. Stopa opadła ciężko na sprzęgło, klucz przekręcił się z brzękiem, by okryta chusteczka dłoń położyła paliczki na gałce skrzyni biegów. Wrzucił pierwszy bieg i zaciągnął ręczny. Delikatny pomruk silnika ucichł, a dotychczas błyskające reflektory zgasły, pogrążając ich w doskwierającym napięciu. — Chciałbym, abyś włożył w te słowa nie tyle, co jad, a rzetelność.

Po odblokowaniu drzwi, spoglądnął jeszcze na Shin'ye, uświadamiając go, że temat, który podjęli, nie zniknie wraz ze spadającymi na ich głowę kroplami deszczu.

Prowadź.

Złapał za leżącą na tylnym siedzeniu aktówkę i wyszedł w niepogodę. W ciemnościach nie dostrzegł czekającej na niego głębokiej kałuży, przez co stopa ubrana w elegancki but zatonęła w mętnej brei. Targnął nim dreszcz zimna i niesmaku. Pospiesznie ruszył za Shin'yą: osłaniając blond czuprynę ciemną torbą w tym śmiesznie krótkim odcinku drogi; z butem, w którym chlupała woda; z powściągliwym grymasem niewygody rozciągającym nieruchome wargi.

Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Pią 9 Cze - 22:02
Tutaj?
Brew poszybowała mu w górę, hamowana tylko logiką fizjonomii człowieka - gdyby nie setki tysięcy lat ewolucji, z całą pewnością wywindowałaby poza obręb czaszki, zderzając się ostatecznie z sufitem auta.
- Tak - prostotę odpowiedzi ubarwił podniesieniem się do względnie normalnego siadu i machnięciem nadgarstka w kierunku ziejącego mrokiem prostokąta, odbitego na frontalnej płaszczyźnie najbliższej kamienicy. Zrobił to gestem prezentera filmowego, wyrobionym, przesadnie aktorskim ruchem demonstrując cel ich trasy. Drzwi wydawały się trzymać zawiasów już tylko na słowo honoru; ich zmurszałe drewno z całą pewnością zaskrzypi, a zacinające się mechanizmy nie pomogą przy domknięciu przejścia. Okalające framugę gołe ściany przypominały z kolei wiecznie nieskończony budynek, zapomniany i niechciany, pozostawiony w ścisku dwóch innych konstrukcji, aby pewnego dnia zapaść się pod naprzemiennym atakiem zawilgocenia i suszy. - Dokładnie tutaj. Nie musisz się wstydzić. Mieszkańcy widzieli gorszych od ciebie. - Drwiący sarkazm zazgrzytał w jego ustach jak krzemień rozpalający ogień. Czuł, że chce powiedzieć coś jeszcze; otrzeć się o granicę, doprowadzając do rezygnacji Ye Liana, nie rozumiał zatem, dlaczego tego nie zrobił. Dlaczego zamiast zareagować tak, jak to leżało w jego naturze, poczekał aż przycisk blokady wyskoczy z kliknięciem, by po prostu wytoczyć się na ulice. Pchnięcie drzwi auta wpuściło do środka masę sprzecznych ze sobą zapachów - fetor zależałych śmieci, upchniętych w zaułkach jak na zdjęciu z wiejskich, wiktoriańskich czasów Londynu, rześkiego powietrza przetkanego deszczem i starej, mokrej od ulewy ziemi. Wzrok od razu padał na grunt, ściągany intuicyjną potrzebą zachowania równowagi. W tym krótkim odcinku między samochodem a mieszkalnym gmachem nie dało się dostrzec ani jednego metra niepopękanego chodnika. Połowy z płyt w ogóle nie było, całą resztę zniszczył czas i ludzie. W lato, gdy słońce zagrzeje do nieprzytomności, między betonowymi wyrwami zakwitną kwiaty i trawa, na przekór całemu szaremu otoczeniu. Teraz ich jeszcze nie było, ale Shin i tak nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że Ye Lian pasowałby do upartego mlecza, który na złość scenerii utrzyma się w szczelinach bogowie wiedzą jakim sposobem.
Prowadź.
Z hukiem trzasnął drzwiami. Spasłe krople deszczu siekły po ustach, karku i policzkach, gdy zamaszystym ruchem wskazał ku kamienicy.
- Wasza wysokość... - zaczął dramatycznie, ale w tej samej sekundzie z błyskiem w oku dostrzegł nie tylko wynurzającą się z jaguara postać, ale również cienką aktówkę, mającą najwidoczniej... Nie. Nie wiedział, do czego miała służyć, więc tylko zmarszczył nos i pokręcił głową. - Co ty odpierdalasz? - Ruszył w ślad za nim, ale dwa razy wolniej, tempem spacerowicza, który nie zauważył, że wokół zrobiło się szumnie od niepogody. Jeszcze zanim dotarł do wejścia, palce wsunęły się w głąb jednej z kieszonek, ale zaraz potem wysunęły i zagłębiły w kolejnej.
- Wytrzymaj jeszcze trochę pod swoim bardzo ciekawym parasolem każdego przykładnego bogacza, na pewno gdzieś są te cholerne klucze - zapewnił uspokajająco, przeszukując kolejne zakamarki zdecydowanie zbyt wielu tajnych skrytek. Poklepał się po bokach i piersi, sięgnął do spodni, a potem rozchylił kurtkę, rozpinając jeden z wewnętrznych suwaków - wszystko tuż pod drzwiami kamienicy, w coraz gniewniejszych strumieniach wody. Włosy zdążyły przylgnąć do skroni, a gdyby nie brak oświetlenia - jedyne, dobywające się z reflektorów auta, zgasło - dałoby się dostrzec ciemniejące od deszczu ubranie. Wreszcie jednak przez zęby Shina prześlizgnęło się gwałtownie wciągnięte powietrze. Wypuścił je w następnej kolejności, wzdychając nazbyt teatralnie. - Ale ze mnie głupek, ciągle zapominam... - Dłoń, którą tak pieczołowicie przeszukiwał kieszenie, oparł nagle o drzwi i pchnął je bez większego problemu. - Kto by montował zamek w takiej ruderze? - Pisk starych, nienaoliwionych mechanizmów prawie zagłuszył kpinę, ale nie był jedynym złowieszczym dźwiękiem, wydobywającym się z budynku. Na klatce próżno było doszukiwać się włącznika światła - niegdyś był po lewej, ale obecnie straszył okablowaniem od wyrwanego panelu. Braki można by wytknąć właściwie w każdym obejrzanym metrze. Przede wszystkim schody z każdym krokiem wydawały z siebie coś, co brzmiało jak jęk umęczonej duszy. Im wyżej wspinało się po stopniach, tym większe cierpienie przeżywała kamienica. Stare deski sprawiały wrażenie podatnych na zbyt dużą wagę. Ktoś o prężniejszych gabarytach mógłby z całą stanowczością odmówić wędrówki ku górze - i zapewne byłaby to jedna z niewielu tak świetnych decyzji podjętych przez reprezentanta ludzkości. Warui tymczasem wskakiwał po schodach z leniwą, wyrobioną kondycją kogoś, kto dokonywał tego dzień w dzień. Nie potrzebował, nawet mimo panujących półmroków, wspomagać się zakurzoną poręczą ani obecnością ścian.
Do celu dotarł bez komplikacji. Zatrzask w zamku puścił z cichym chrobotem przekręcanego w środku klucza. Jeden nacisk na klamkę i popchnięcie wrót ukazało ciemnię pierwszego pomieszczenia.
- To pierwszy raz, gdy odwiedza mnie tak liczne towarzystwo. - Wraz z tym przyznaniem, włączył światło. Goła, nieokryta żadnym kloszem, żółta żarówka zamigotała z samego środka sufitu; drgnięcia błysków po trzecim razie ustały, rozganiając mrok z pobojowiska. Uwagę ściągała przepotężnie ogromna sterta kartonów, ubrań, opakowań mniejszych i większych, masa zapisanych i czystych zeszytów, zmiętych i na nowo rozprostowanych papierów; dziesiątki potłuczonych, plastikowych pojemników z zawartością po brzegi wypełniającą wnętrze małymi, złożonymi wielokrotnie, samoprzylepnymi karteczkami, były długopisy bez wkładów i krótkie jak pół kciuka ołówki z płaskim grafitem. Wszystko walało się gdzie popadnie - kilka bluz wisiało na oparciu wyciągniętej w samo centrum pomieszczenia kanapy, na stoliku do kawy, pasującym do niczego, wciąż znajdowały się wieże brudnych naczyń, poprzetykane kubkami i najeżone pałeczkami albo sztućcami. Z półprzeźroczystych foliowych worków wyzierały bliżej niezidentyfikowane obiekty, prawdopodobnie już żyjące i nie obejmujące władzy w parlamencie tylko ze względu na pięciokrotny supeł zawiązany fachowością kogoś, kto potrafi tak ścisnąć siatkę, aby nawet jeden molekuł wątpliwego aromatu nie wydobył się na zewnątrz. Może to był powód, dla którego w salonie czuć było przede wszystkim zapach przywodzący na myśl skromny antykwariat z książkami. Woń arkuszy wydawała się oczywista, zważywszy na ściany od sufitu po podłogę poobklejane setkami, jak nie tysiącami, zapisków, wycinków, zdjęć, artykułów, wydruków albo odręcznych schematów. Shin wydawał się jednak kompletnie niezrażony faktem, że buda wyglądała jak miejsce chorego z obsesji policjanta wydziału kryminalnego, któremu stale ucieka ten jeden, jedyny szczegół, uniemożliwiający zakończenie danej sprawy. Otrzepał ramię z niewidzialnego pyłku, zerkając kątem oka na Ye Liana.
- Czy ty, twoja Duma albo Wyolbrzymione Ego macie ochotę na coś do picia? Może na przekąski? - Z barków zrzucił przemoczoną kurtkę, ciskając ją pod ścianę. Pierwsze dwa kroki poniosły za sobą mokre ślady; tylko tyle jednak starczyło, aby dotarł do kanapy i opadł na nią ciężko, sięgając do sznurówek. Wcisnął paznokieć pod węzeł, szarpiąc i luzując splot, kiedy akurat uniósł pytający, przesadnie poważny wzrok na twarz gościa. - Upór jest chyba wystarczająco najedzony?
Kąśliwość zwieńczył uśmiechem.
- Nie wchodzisz? - Przypatrywał się bacznie mężczyźnie, jakby jeszcze w ostatniej nadziei, że ten przeprosi, a potem czmychnie drogą powrotną, zeskakując po trzy stopnie, omal nie gubiąc zalanych butów i śliskiej od deszczu, cienkiej torby. - Jeżeli jednak się spieszysz, możemy porozmawiać innym razem.

Warui Shin'ya

Ye Lian and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku