Apartament nr 4 - Page 4
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Ye Lian

Pon 26 Gru - 17:04
First topic message reminder :

Apartament nr 4

Apartament o minimalistycznym charakterze; czysty, wręcz sterylny. Dla wielu wnętrze może uchodzić za ascetyczne, ponieważ wyposażenie ogranicza się wyłącznie do najpotrzebniejszych mebli i przedmiotów; nie można uświadczyć tu zajmujących półki bibelotów, figurek czy niepasujących ozdobnych drobiazgów. Aranżacja jest przemyślana. W pokojach dominują stonowane odcienie — przede wszystkim biel, czerń i szarości, które optycznie powiększają (i tak rozległą) przestrzeń.

Kuchnia, salon i sypialnia to jedno pomieszczenie.

Lokator: Bai Ze — biały ośmioletni kocur pozbawiony przedniej lewej łapki (utracił ją w pierwszych miesiącach, spadając z dużej wysokości). Spokojny i cierpliwy, nie jest typem nakolankowego miziaka (ale jak się już go złapie, to pozwoli się porządnie wygłaskać). Uwielbia towarzyszyć w codziennych obowiązkach, obserwować i podkradać jedzenie ze stołu.

Ye Lian

Ye Lian

Sro 1 Maj - 16:42
W ciszy obrócił głowę, tak, aby pojedyncze złote nicie okryły policzek i spojrzenie; opuszczone, wbite w ziemię. Już pierwszy ruch kosmyków wywołał w mężczyźnie krótkotrwały objaw zmrożenia — aż po czubki palców. Nigdy nie pozwalał się dotykać. Nikt zresztą nie próbował. Od dziecka wytaczał między sobą a społeczeństwem wysoki mur. Wydawało mu się jednak, że ostatnio nie wie, jak bardzo jest już tym samym Ye Lianem z przeszłości; z dzieciństwa zamieszkującego w rezydencji pełnej przepychu; Ye Lianem zamkniętym w swoim mieszkaniu, ignorującym przychodzące wiadomości. Nieodbierającym telefonów. Ostatni rok uświadomił mu, że coś nagięło się w tym niezłomnym charakterze. Nie wiedział tylko, czy chodziło o zaufanie, bo do tej pory stawiał przecież kroki niczym po jeziorze okrytym cienkim lodem. Wiedział jedynie, że Ye Lian, którego znał, nie zrobiłby tych wszystkich rzeczy, na które ostatnim czasem się godził za zamkniętymi drzwiami; w tym z pewnością nie godziłby się na zawarcie kontraktu z yurei; nie oddawałby się stronie Kakuriyo; nie pozwalał mazać krwią schowanego skrawka za uchem.

Cały proces przetrzymał z cierpliwością, z miną pewną, ale i pozbawioną ekspresji, pragnąc jedynie, by nie zdradzić się przed byłym żołnierzem przebiegającym przez skórkę dreszczem. Spoglądną na Tomomi, gdy ten dotykał ostatnim ruchem wiszących lichych pasem. Pozostawił na ich końcach nieświadomie trochę własnej krwi, gryzącej się z tą idyllą, która uparcie mu przypisywał.

Patrzał na niego. Na Shogo; na ciało, z którym spędził miesiące w terenie, na wojskowym poligonie; na to samo, które kilkanaście miesięcy temu pokazywało mu na niebie wybuchające fajerwerki, to, które w wielkiej konspiracji prosiło o szansę. Spoglądał na męskie kanciaste kości, na ostry przystojny wyraz; spoglądał w prowokujące spojrzenie — w zawahaniu czy coś nie wychyli się zaraz zza tych jadeitowych ślepi i nie pochłonie go żywcem. Siedząc jednak w tym dziwnym napięciu, stwierdził, że nic się nie zmieniło. Może oprócz skaleczenia, które przypominało o podjętej decyzji.

Nie oczekuję po tobie określonych reakcji. Każdy ma w sobie własną prawdę, to suma wiedzy i obserwacji. Ale to, co czasem mówisz, z pewnością gryzie się z obliczem, które odbija się przede mną w lustrze.

Z uwagą i dziwną ostrożnością taksował, jak mężczyzna przysuwa dłoń do ust, jak koniuszek języka zbiera na swoją powierzchnię pozostałości krwi. Sam jak we własnej odpowiedzi na to zachowanie ścisnął mocniej opatrunek, wydawał się nad czymś zastanawiać. To pewnie dlatego opanowany wzrok Ye Liana pomknął w stronę stołu. Pozostawionego nań noża. Nie rysowała się brzytwie nawet jedna kropla krwi.

Czuję się w porządku. Nie wypełnia mnie magiczna siła, jeśli o to pytasz, właściwie, zakładam, że to nie ja z naszej dwójki dostąpiłem możliwości jej posiadania. — Delikatnie tknął skóry, która (nie wiadomo kiedy) wchłonęła wcześniej rozpisaną krew. — Nigdy nie przestanie mnie to fascynować. Moment przejęcia tego daru. To nienaturalne, absolutnie wykraczające poza wszelką fizykę, wszelkie przyjęte ludzkie możliwości. A jednak z jakiegoś powodu prawdopodobne. Tak samo jak to, co nas w tym momencie łączy. Jak to, co dostrzegamy w ciemnych zaułkach.

Na krótki moment zapadła cisza. Słychać było, jak Bai Ze wskakuje na łóżko, a zaścielona pościel pod jego łapkami zaczyna przyjemnie chrupać.

Pewnie już swoją odkryłeś.

Ye Lian pochylił się w stronę stołu i sięgnął po rękojeść kuchennego noża. W tym panującym wokół nich enigmatycznym półmroku, tym niejasnym świetle, w odbiciu suchego lica, ruch ten mógłby wydawać się niepokojący — gdyby Shogo nie był przekonany, jak delikatną personą jest Ye Lian. Z pewnością nie zakładał, że byłoby go stać na popadnięcie w szaleństwo; na zadanie obrażeń, na jakiekolwiek zabójstwo.

Sam pisarz był kiedyś tego pewien.

Pamiętasz ceremonie w Kobe? Chcę, abyś miał świadomość, że zrobię co w mojej mocy, abyś zaznał spokoju, abyś odnalazł sposób na usunięcie tego piętna ze swoich myśli. Jak wspominałem wcześniej — nie jestem wojownikiem. Nie chcę być również mścicielem — przy tym słowie na ustach Ye Liana wykwitł delikatny grymas naznaczony piętnem przeszłości. — I chciałbym przestrzec przed tym również ciebie. Jednakże...

Ważył w dłoni ostrze, nim zdecydował się zadać swojej dłoni jeszcze jedno cięcie — tym razem nieco dłuższe; przez środek linii papilarnych. Nie trzeba było czekać, aż papirusową skórę ozdobi szkarłat; aż zraniona dłoń zawisła przy byłym żołnierzu, układając się w taki sposób, jakby oczekiwała, że drobne kości pochwyci stanowczy uścisk.

To teraz nie tylko twój problem, nie mylę się? Wszystkiego najlepszego, Hiasobi.

Srebro zaglądnęło przez blade pasma pszenicy; krew wtargnęła w zagłębienia dermatoglifów.

Ye Lian

Warui Shin'ya, Shogo Tomomi and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Shogo Tomomi

Sob 11 Maj - 14:57
- Możesz już oddychać - szepnął w momencie, gdy odsuwał twarde opuszka dłoni od jasnego profilu pisarza. Niesiony treścią żart, jak jego własny, w końcu odzyskany, miał to samo zasugerować Lianowi. Bo nawet jeżeli z delikatnych, szklanych rysów trudno było uchwycić choćby cień zamkniętych tam myśli, to zastygła fasada - sama z siebie dawała odpowiedź. Nie miał zamiaru powtarzać znaczenia, jakie nowy kontraktor mu poświęcał, ale ugruntowana z w dziurawym sercu wdzięczność, miała pozostać - do samego końca. Niezależnie, jakim ten koniec miałby być. W kwestiach jak ta - nie zmieniał zdania. Jeśli w czyichś dłoniach złożył zaufanie, nic nie było w stanie wytrącić go z miejsca. Zmieniły się kształty ich żyć, znowu- tak od siebie różne, a jednak łączyły się ciasno, jak skrzyżowanie dróg.
Pulsowanie na karku, początkowo ostre, szponiaste wręcz, przekłuwało podstawę czaski, jak rzeźbiarskie dłuto (a co najmniej, tak sobie to wyobrażał - artystą nie był). Mijające sekundy łagodziły wrażenie, tępiąc intensywność na poczet wracającej na poczet ciała - ciężkości.. Żyły zagrzmiały od warkotu krwi, serce wyrosło z ziejącej dymem próżni, uderzając w klatkę piersiową, jak spłoszone ze snu zwierzę. Skóra spięła się, naciągnęła, gdy instynkt kazał mu zbliżyć ranę do warg.
- Jak zawsze, mądrze - zmrużył ślepia, bo jadeitowa jasność migotliwie nabrała intensywności, równo z powrotem ich materialnej formy - ale stawiam, że i ty i ja widzimy tylko część prawdy - zginął łokieć, gdy język przejechał przez cieknący szkarłat we wnętrzu ręki. palce poruszyły się, jakby w pokrętnej próbie sprawdzenia, czy nacisk zmusi rozciętą tkankę, do szerszego plunięcia krwią - taka nasza natura, bywa zbyt zaślepiona - nie doprecyzował tylko, czy chodziło mu czysto, o tę ludzką, yurei, czy może osobno każdego z nich, jako indywidualności.
- W pewien sposób, i tak ją otrzymasz - zaczął wolno, unosząc wzrok, by zetknąć go z tym jaśniejszym, czystszym, nawet, jeśli przychyliłby się do opinii przyjaciela - przyprószone szklanym popiołem - niewinnym w pierwszym wrażeniu, tnącym ostrością odłamków, gdy zaglądało się za daleko - z czasem, będziesz miał wgląd... w to co czuję. Tak, jak ja w Twoje. Także na odległość - czarne brwi zmarszczyły się, bo dla niego wciąż było to niekoniecznie zrozumiałe - jak mieliby odróżnić, co i które, należało do kogo? - samo doświadczanie jest też dziwne - słuchał jasnowłosego z uwagą - wiedział naprawdę dużo, czepiająca się spojrzenia wnikliwość utknęła na języku - skąd o tym ...wszystkim wiesz? - wyprostował kręgosłup, przypominając sobie w pewien sposób, że naprawdę miał ciało. Jednocześnie nienaturalnie wręcz wyczulony na kocia obecność, odwrócił głowę, chcąc prześledzić ścieżkę miękkich, zwierzęcych kroków. Lewa część uśmiechu błysnęła w niejakim rzucanym wyzwaniem - tym razem - dla bielącego sierścią kocura - że będzie musiał znosić jego obecność częściej, niż zapewne by chciał.
Kiwnął głową, wracając skupieniem na dawnego towarzysza broni - nie znam pełnych możliwości, ale... - urwał na moment, mieląc wyrywające się ogniki rozbawionej ekscytacji - to rodzaj teleportacji - w odsłonięciu przed kimś mocy, było coś... odświeżającego. Zamykana do tej pory tajemnica, rozpychała się możliwościami, którą w zaognionej naturze - musiał utrzymywać na wodzy. Sposób jednak, w jaki Ye Lian wspomniał o tym, niósł ze sobą kroplące się niedopowiedzenie. Z tym samym zaciekawieniem śledził ruch gładkiej dłoni i ostrza, które błysnęło między palcami. I gdyby znajdował się w pomieszczeniu z kimś innym, z kimś, kto nie dzielił z nim wojskowej przeszłości, zareagowałby instynktownie, z jakąś potrzebą przejęcia inicjatywy. Tu - teraz - z błyszczącą od poblasku lamp, tarczą źrenic, z czujną obserwacją chwytał klatki wyświetlanych scen.
- Czemu, Kori? Czemu nie można nim być? - przełknięcie, nijak nie miało się do kołyszącego się nagle grymasu, który mógłby zostać nazwany uśmiechem - To jedyny powód, dla którego... tu jestem. Dla ludzi, to może mieć znaczenie. Jeśli nie ja - nikt nie zajmie się zemstą. Nic po niej nie zostanie - linia szczęki zarysowała się silniej, gdy zacisnął wargi. W drugiej chwili, to uśmiech - znajoma już dla Liana maska - zaścieliła wyraz jego twarzy - ale nie mam zamiaru cię w to wciągać bardziej - obiecał, jakoś bardziej twardo, z rzuconym gniewnie rozkazem, który działał tylko na niego samego. Jednocześnie, chociaż gnające zmiany mimiki mogły zdradzać intensywność emocji, wzrok, jak cień - śledził działanie pisarza. Tak samo, jak poruszenie zaszumiało zieleń spojrzenia, tak cięcie, rozkwit czerwieniejącego na bladej dłoni kwiatu i sam gest wyciagnięcia ręki - wywołał w nim nieoczekiwaną, bo ciepła w swej odmianie, falę uczuć.
Bez wahania ujął we własną, dłoń Ye Liana. Dokładnie tą, na której wciąż ślizgały się plamy rozcięcia, pieczętując - wszystko co zrobili, na co się zgodzili i co przynieść miał czas. Tańczący na dnie źrenic ogień, ten zamknięty w odcieniu jadeitu, jarzył się wyjątkowo mocno - To działa w dwie strony, Kori - podkreślił, bo uczynione braterstwo krwi właśnie na tym polegało. Niezależne od łączącego ich kontraktu, zawarte przymierze nosiło w sobie coś więcej - niż nadnaturalną więzy, którym się poddali. Wynikało z ich woli, z ich decyzji, nie potrzebowali magicznych kajdan, by utrzymać jego realizację w mocy - masz swoje tajemnice. Problemy, które teraz są moimi - pochylił się, nie wypuszczając zaciśniętej ręki - nie uciekaj przede mną - zawiesił głos, zaglądając głębiej, prowokująco, w lodowe odłamki wijące się w oczach jego medium. Jego przyjaciela. Jego brata krwi - i tak cię znajdę.

@Ye Lian


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Ye Lian and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Ye Lian

Wto 21 Maj - 0:53
— Ale stawiam, że i ty i ja widzimy tylko część prawdy.

Shogo miał rację. Prawda nie była dostępna w całości. W każdym przekazywanym słowie, ujawnianym obrazie znajdowały się wyrwy, w które bardzo łatwo można było wpaść, gdy tylko nie spoglądało się cierpliwie pod nogi. Bezmyślne gonienie prawdy kończyło się złudzeniami, zasadzkami — ostatecznie też niepewnością, czy oby na pewno to, w co chcemy uwierzyć, nie kryje w sobie odrobinę fałszu. Taką osobą pewną wątpliwości był Ye Lian, bo nawet jeśli potraktował (zwróconą przy nabieraniu dystansu) uwagę jako żart, świadomość dopuściła możliwość, iż obserwujący go od dłuższego czasu były żołnierz, zwyczajnie wiedział; że odczuł z jego strony ten dziwny dyskomfort, dostrzegł zmieszanie w oczach, nieumiejętność ukrycia sztywności w skamieniałych ruchach. Wystarczyło tak niewiele, aby zapętlić w umyśle pisarza tuzin ścieżek, każdą wodzącą jednak do jedynej klarownej słuszności, którą kategorycznie pragnął przed nim osłonić.

Ludzka wiedza nie pęcznieje z powietrza, nie zgaduje i nie wróży z fusów. Opiera się na tym, co przede wszystkim widzą oczy, co dosłyszą uszy, co wyczują palce. Mało jaki człowiek odsłoni się na drugą osobę w stu procentach. Bardzo często dlatego, iż skaza może zniszczyć pierwowzór wymalowany w umyśle. Nikt tego nie chce. — Szmer wciąganego przez nozdrza powietrza wyznaczył przerwę. — Czasem człowiek chce zrobić coś dobrego. Chce walczyć w słusznej sprawie, ale zamiast wciskanych w dłonie posążków, ten sam człowiek nie wiedzieć kiedy spada o kilka stopni bliżej piekła. Z tej perspektywy widzi dokładnie jak świat nad jego głową płonie, a to, dlaczego walczył, przemienia się w popiół. Nie może nic zrobić. Może jedynie patrzeć, wrzeszczeć, co przyczynia się do jeszcze większego bólu rozrywającego serce. Zemsta nie pociągnie na dno jedynie tych, którzy na to zasłużyli. Ściągnie również ciebie, być może w linie zdarzeń zapląta się ktoś bliski, potknie się i wyląduje w dole razem z nimi. A z tym — zawał się, ale umiejętnie dobrał inne słowa, niż początkowo zamierzał — z pewnością nie da się żyć. Pewnie zdajesz sobie sprawę, że mordercy nie trafiają do Wysokich Równin Niebios? Myślisz, że gdzie ona teraz jest?

Kiedy silny uścisk Shogo pochwycił jego palce, Ye Lian spoglądał już w zdecydowane zielone tęczówki. Srebrne odpowiedniki drgnęły w odpowiedzi na stanowczy chwyt, a paliczki rozprostowały się w paraliżu krótkiego bólu. Ale nie uciekł. Nie pomyślał o tym, gdy twarde ciało yurei przechyliło się tajemniczo, gdy ślepia zaglądały pod przyprószone grzywką diamentowe okowy; był już tak blisko, że poczuł smagający go ciepły oddech. Czuł się jak stwórca.

Zdajesz sobie sprawę, że mówisz to do człowieka, który jest perfekcyjnym zbiegiem? Przepłynąłem Morze Wschodniochińskie, aby się tu dostać. Uciekałem od tak dawna, że zapomniałem, jak to jest zatrzymać się w miejscu — mówił, gdy ciało w naturalnym odruchu odchyliło się w tył, a dłoń wreszcie podparła sylwetkę o obicie kanapy. — Naprawdę sądzisz, że nawet jeśli przejrzysz to wszystko na wskroś, nie uciekniesz? Nie wiesz jakich głębin sięga ta dziura. Tego nie uczono nas w wojsku.

Cera Ye Liana jawiąca się na tle jasnej kanapy i tego otaczającego półmroku przecinanego poruszającymi się płomieniami świec, wydawała się zrobiona z ceramiki. Był mężczyzną w średnim wieku, przekraczającym trzydziestkę, jednak jego wygląd oprócz delikatnych, cieniutkich bruzd przy kącikach oczu, gdy marszczył spojrzenie, nie odznaczał się nabytym wiekiem. Jedynie  wzrok dodawał mu doświadczenia — był nieruchomy, surowy i obojętnie chłodny, ale w niektórych zauważonych przez Shogo momentach, podatny na silnie utrzymany w ryzach impuls.

Powinniśmy... — spoglądnął na złączone w uścisku dłonie, w którym to bardziej stanowczo ściskała go ręka Shogo; paliczki Ye Liana były lekko zagięte, uchwyt był lekki. Yurei z pewnością zdawał sobie sprawę, iż dla Ye Liana kontakt fizyczny nigdy nie był komfortowy. Podczas tych wszystkich spędzanych w obozie miesięcy, unikał nawet wspólnych kąpieli. — Potrzebujesz opatrunku?

Hiasobi mógł uważnie przyjrzeć się lekkiemu pośpiechowi, który wprowadził zamęt na jasnej twarzy, jakby to dłuższe spoglądanie w oblane brokatem tęczówki miało umożliwić mu czytanie z jego duszy. Kiedy usadowił się wygodnie na kanapie, sięgnął po bandaż i wodę utlenioną. Dyskretnie naciągnął rękaw golfu na pociemniałe nadgarstki. Złapał za kraniec białej zmoczonej wodą gazy i zaczął opatrywać ciągle napływające krwią zranienie. Lekko nachylił się nad stolikiem.

Wspomniałeś, że twoją mocą jest pewien rodzaj teleportacji. — Płynny ruch przykrył śródręcze bawełnianym materiałem; srebrne oczy w zamyśleniu zapatrywały się we własne działania — Może byś tak cofnął mnie o dziesięć lat wstecz? — Związał ciasno opatrunek. Gdyby usta pisarza były zdolne do uśmiechu, Shogo nie miałby wątpliwości, że Ye Lian nadawał pytaniu infantylnego wydźwięku. Teraz mógł jedynie domyślać się, że podszyte powagą słowa naprawdę miały być żartem; nie wiedział tylko, że były marną próbą naśladowania swobody, jaką manewrował w jego towarzystwie Shin'ya. — Niech zgadnę. To niemożliwe.

Ye Lian

Raikatsuji Shiimaura, Shogo Tomomi and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Shogo Tomomi

Czw 30 Maj - 23:03
Powietrze gięło się pod naporem słów, przypominając wrażliwą na bodźce membranę. Analogia, jaka pamiętał jeszcze z czasów wojska. Za każdym razem, gdy w pobliżu znajdował się Ye Lian. Ta sama cecha, która początkowo kazała mu trzymać się na dystans, z czasem, stanowiła kuszące źródło, do którego lgnął. Przekonał się wielokrotnie o wnoszonej wartości dedukcji i taktycznego umysłu, który z łatwością przenikał misyjne plany, dostosowując ich kierunek zależnie od celu. Dni, tygodnie, nawet miesiące w terenie, wydawały się z czasem nieodłączną cząstką świata, który plasował w ramach szczęśliwej przeszłości. Jeszcze silniej działał na świadomość fakt, że spajała ich obecność dwóch osób. Dwóch, których dziś już brakowało. I to oni nadawali ich tajemnicom znaczenie. To oni, nosili za sobą prawdę. I paskudnie za tym tęsknił. I za nimi. I za samym uczuciem. Dziś, wypełniała go przede wszystkim pustka. Niezależnie od intensywności maski, jaką zakładał. I ta sama kiełkująca iskra kazała mu poddać się prowadzonej przez jasnowłosego analizie poznania. Po rzucone mu w rozgrywce losu karty, sięgał z wrodzoną, zaczepną prowokacją.
- Kori - imię postawi miękko, znacząco między zdaniami, gdy chciało się sięgnąć po istotę, konkluzję, jak pauzę - O to chodzi. To ma mnie pochłonąć - niezmywalny z warg uśmiech, odsłaniał zęby, tlił się w obręczy oczu, marszczył brwi - i to będzie ostatnia rzecz, jaką chcę zrobić. Dlatego tu jestem, dlatego wróciłem. Więcej nie mam zamiaru - przerwał, tym razem faktycznie znacząc kontynuację przerwą. Krążące na wargach rozbawienie, wydawało się zgrzytać z treścią wywodu, jak drobiny piasku między zębami, gdy zbyt długo gnało się na plaży pod wiatr - jeśli... jednak uznasz kiedyś inaczej - uwagę oscylował dokładnie na bladym profilu Liana. Śledził harmonijny w proporcji rys, który mógłby być po wielokroć oddawany w szkicach artystów, na wzór skrzydlatych bóstw - wiesz dobrze, że są sposoby, by takich jak ja pozbyć całkowicie - zakończył, chociaż, jeszcze chwilę trwał nieruchomo, więżąc przyjaciela we własnym spojrzeniu, chwytając krystalizujące okruchy lodu. Zastanawiał się nawet, czy był w stanie stopić ich szklaną niedostępność?
- Nie wróciła. A więc może być tylko w jednym miejscu - odpowiedź niosła ze sobą bolesną drażliwość. Zaognioną, a mimo to wciąż trzymaną w ryzach. Jak palący wnętrze gniew, odpalający się jak zapalniczka za każdym razem, gdy cel wnikał na falę teraźniejszości. Drażnił się z nim. Prowokował, z paląca perfekcja naśladując tendencję, jaką sam nakładał przy innych.
Czasem była to maska, nakładana sztucznie, dla zakrycia tajemnic, które nieumyślnie (albo wręcz odwrotnie) odsłaniał czas. W jednostkowych warunkach, w towarzystwie, którego nie musiał sączyć ułudą. Działał swobodniej, mając czas na decyzję. I na odsłonięcie. Niekoniecznie tylko jego. Nieoczekiwaność zachowań temu służyła. Tak, jak skracanie dystansu, naginanie przestrzeni, która dla niektórych stanowiła nierozerwalną granicę dostępu. Tę, rysowaną przez Ye Liana poznał bardzo dobrze. Dodatkowy, naglący motyw, jaki popychał go w chęć zajrzenia za jej krawędzie. Znowu. A jednak - trzymał gardę. Właśnie dlatego - kim byli. I kim się stali.
Kusiło go, by podążyć za ruchem pisarza, gdy ten w płoszonej płaszczyźnie, odchylił się do tyłu. Mimowolność nawet drgnęła w odruchu, ale pozostawił zyskaną przestrzeń, nie odrywając splecionych palców. Przejechał kciukiem kruchość męskiej skóry, rozmazując drobinę, która zawieruszyła się przy złączeniu - Może o to chodzi, że spotkały się te perfekcyjne przeciwieństwa. Zbieg i łowca - wyszczerzył się jaśniej, ale znajoma wilczość wymknęła się z pola widzenia, złagodzona otulającą ich aurą i widoczną, dumną satysfakcją z pieczętowanego braterstwa.
- Powinniśmy...
- Nie przejmuj się, nie pocałuję cię - mrugnął zawadiacko, rozluźniając w końcu uchwyt, łapiąc się, jak dotyk odbił się zaczerwienieniem na bladej cerze - bez pozwolenia - skwitował, kontynuując rozbawiony ton i jednocześnie odsuwając się - Dawno nikt nie zajmował się moimi ranami - zaskoczył go własny ton, gdy odwracał rękę, odsłaniając zranione wnętrze, które ponownie podsunął pod język. Zmieszana krew nie różniła się zbytnio od pierwotnego, metalicznego posmaku. Z refleksją, odsunął rękę, z wyczuciem obserwując, jak dawny wojskowy z wprawą traktuje rozcięcie i wciąż sączący szkarłat. Widok znajomy, wręcz kojący, miał uplasować się pamiętliwą iskrą na kanwie wspomnień.
Parsknął, dźwięcznością krótkiego śmiechu w kolejnej chwili, gdy między dwie sylwetki przetoczył się nieoczekiwany żart. I bynajmniej nie Shogo był autorem przekazu, co wywołało równie nieoczekiwane, rozluźnienie - Będziesz pierwszym, który się dowie, jeśli taką mocą będę dysponował - podjął początkowo, odchylając się całkiem, oddając całkowicie zgarniętą przestrzeń. Westchnienie przyniosło zmieszaną woń - krwi, kadzideł i ulotnej nici perfum, której się chwycił, jak kotwicy - Nie przypiszę sobie tej zasługi, choćbym chciał, ale... zmieniłeś się Kori - przechylił głowę - jeszcze nad tym popracujemy - mrugnął okiem, wsuwając łokcie na oparcie siedziska, zerkając w stronę kota i jego czujnej obecności, potem wolno, jakby zaznaczając milczeniem gdzie patrzy, zatrzymał wzrok, na przypadkowo odsłonięty fragmenty zaczerwienionej skóry.
- Dasz mi zapalić?

@Ye Lian


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Ye Lian

Nie 9 Cze - 16:22
Obandażowana dłoń wolno zacisnęła się w pięść; paliczki pogładziły zmarszczony materiał bandaża. Mógł się tego spodziewać — mężczyzna nie szukał kierunku, który wyprowadzi go na ścieżkę odkupienia. Zrozumiał, że nie chodziło tu o żaden ośli upór. Shogo wiedział, że to niemożliwe. Cel, dzięki któremu wciąż kroczył po Utsushiyo, okazał się jego wyrocznią. Brutalna chęć, która pojawiła się pod jego zamykającymi się powiekami, wyrwała z niego wszelką przyszłość. Mógł spełnić swoje pragnienie, spojrzeć na zwyrodnialców chełpiących się niegdyś nad jej ciałem, jednocześnie będąc świadomym, że już nigdy jej nie zobaczy; że nigdy się nie spotkają; że jedyne co będzie mógł zrobić dla ich miłości to ją pomścić. Było w tym coś ponurego. Żadna bowiem z podejmowanych przez Shogo działań tak naprawdę go do niej nie przybliżała. Zupełnie jak jego do Ichiru. Od dwóch lat wymieniali ze sobą w tajemnicy wiadomości tekstowe. Ale to za mało. Coraz częściej łapał się na wątpliwościach czy kiedykolwiek tak naprawdę dojdzie do ich spotkania. Czy naprawdę przez okres tych  ostatnich lat, nie był w stanie poświęcić mu choćby dziesięciu minut? Nie mógł nagiąć zasad, zerwać się i wycisnąć mu powietrze z płuc? Fantazjował o tych chwilach, a jednak gdzieś w głębi duszy, czuł paraliżujący strach na myśl, że mógłby — w każdym momencie — otrzymać tę jedną wiadomość.

"Spotkamy się?"

I ten postrach nie miał nic wspólnego z niechęcią, ani nawet zmianą nastawienia – raczej bazowym tchórzostwem, jakiego nie zdołał przepracować. Do tego wszystkiego dochodził ten przeklęty układ, bo gdyby nie on... Czy obawa spojrzenia w ciemne oczy nie byłaby odrobinę mniejsza? Bał się nie tylko swojej reakcji spowodowanej latami rozłąki. Bał się tego, jak bardzo się zmienił. Bał się tych blizn, które nie tylko przeobraziły jego ciało, ale i życie, które zadał mu przecież on sam. Czy złamałby się i wyjawił mu całą prawdę, tym samym niszcząc wszystko? Nawet siebie? Czy gdyby Ichiru zaglądnąłby w jego beznamiętne tęczówki, wyczułby te wszystkie zażyłości, jakie łączą go z Shin'yą? Z własnym bratem? Nienawidził komplikacji. Czemu więc bez przerwy był ich źródłem?

Zamilkł i nawet jeśli chciał przetrawić zasłyszaną decyzję pochmurnym opuszczeniem źrenic, wywołany przez mężczyznę wstyd skręcił mu żołądek. Lęk wylał się na ceramiczną twarz; spotęgowany wcześniejszymi myślami pokrył dreszczem skórę na policzkach. Wystarczyło tylko głupie stwierdzenie.

„[...] nie pocałuję cię”

Byle żart.

„[...] bez pozwolenia”.

Wyprężył się. Trochę zbyt nerwowo wstał z kanapy; gdyby tylko potrafił z pewnością wybuchłby nerwowym śmiechem. Zamiast tego jego ciało skamieniało na każdym minimetrze.

Wybacz, nie kręcą mnie mężczyźni – nie zdążył ugryźć się w język, choć szybko pożałował swoich słów. Skłamał jedynie przez kotłujące się w nim emocje i poczuł się okropnie; jakby naprawdę wyparł się przy nim jakiejś części siebie. Ostatni raz powtarzał te słowa ojcu. Zemdliło go na samo nieprzyjemne wspomnienie. — Choć oczywiście, nie przeszkadza mi sama problematyka tematu — nieudolnie spróbował jakoś to naprostować. Sięgnął po leżące na stoliku bandaże, ale miękki uchwyt szybko spowodował, że zwijka wyślizgnęła mu się z palców. Musiał złapać ją ponownie i zawiązać. — Nie da się zmienić ludzkich preferencji, a życie w niezgodności z własnymi upodobaniami nie może być satysfakcjonujące. Jestem zaskoczony, bo nigdy nie śpieszyłeś się z ujawnieniem swojej otwartości, Hiasobi.

Wypowiedź Ye Liana była zakrapiana zastosowaną na siłę lekkością. Nie miał w sobie przecież za grosz naturalnego poczucia humoru, stąd zdanie wyszło zbyt formalne. I w końcu był zbiegiem, prawda? Nie mógł pozwolić, aby łowca go złapał i odkrył jego tajemnice. Musiał grać na zwłokę.

Wyprostował się. Trzymał w dłoniach medykamenty. Jego szczupła sylwetka na tle półmroku prezentowała się nad wyraz łagodnie; ramiona były wątłe, a szczupłą talię podkreślał opięty, czarny pasek. Nie wyróżniały go silne mięśnie, nigdy tak nie było. Był najsmuklejszym chłopakiem w armii; tą samą miernotą niemogącą zdać testów do grupy pierwszego frontu — do tej, do której dostał się Ichiru. I choć podchodził do nich raz za razem, musiał w końcu odpuścić. Gdyby nie te osadzone na jasnej twarzy surowe, zimne spojrzenie...

Zmieniłem? — zapytał. — W jakim kontekście? — Spoglądnął na mężczyznę, ale tylko na chwilę. Postanowił szybko ukryć pobudzone zainteresowanie. Zasłonił podwinięte rękawy golfu, gotowy odnieść przedmioty do apteczki. — Jeśli to podstęp, abym pozwolił ci zapalić w salonie, muszę cię rozczarować.

Mięsień zadrgał w zagłębieniach policzków. Unosząc srebrne okowy, skryte pod długimi rzęsami, pisarz wydawał się wreszcie mniej spięty. Nie zaproponował mu paczki od Hecate, którą po dziś dzień trzymał zmięta pod kanapą. Nie. Nie chciał odkrywać przed Hiasobim słabości; że zdarza się, że dominują go chwile panicznego stresu. Wciąż chciał uchodzić w jego oczach za porządnego i prawego — jakby nadszarpnięcie tej etykiety miało pozbawić go resztek szacunku.

— Ale możesz wyjść na balkon. Potrzebujesz zapałek?


Ye Lian

Warui Shin'ya, Shogo Tomomi and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Shogo Tomomi

Wto 16 Lip - 19:47
Zatęsknisz?
Powiedziałby tak, usta nawet rozchyliły się żartobliwie, jakby na zimniejszą zakładkę do prawdy, która ciągnęła mocą powietrze wokół, zapierała wyraźny ciężar na barkach gnąc ich materialną formę w dół. Tam przecież, gdzie było jego miejsce. Wiedział to. Mówiła mu o tym nawet spotkana Śmierć, bo uchylił kark opadającemu ostrzu, wypaczeniem wierzgającego gniewu, tłocząc do egzystencji cel, któremu oprzeć się nie dało. Nie chciał? Nie potrafił. I nie mógł. Zgadzając się na układ, który na końcu, miał wymazać jego obecność bezpowrotnie.
- To dobrze - powiedział zamiast tego, z łagodnością, o którą trudno było posądzić yurei - To naprawdę dobrze - powtórzył głośniej, z maniera mrugnięcia, które miało tknąć milczącej sylwetki, wypłukać napięcie strun zaciskanych paliczków - Wtedy odpocznę - zakończył ciszej, ze spokojem nadanej sobie zgody. Zmrużył oczy, które zamiast na twarz Liana, przeniosły się w miejsce, gdzie opadała miękkość kocich kroków. Rozpraszały z wrodzoną kotom skutecznością. Nawet jeśli niosły za sobą jarzące echo mruczącej nieufności. To tam pozostawił resztkę milczenia, umoszczoną pod bielą łap, których chciał dotknąć.  
Uwagę miotał jednak wahadłem, jakie wracało do jego kontraktora. Przeciwieństwo, cięte w szkle na tylu poziomach, że poddany płomieniom, odbijał ich blask, nie dając skrzącej powierzchni na załamanie.
Jeszcze.
Krawędzie smużyły sadzą, lizały ciepłem przeźroczystość lodowej zapory, zapierały na pozornie kruchej fasadzie.
Jak długo wytrzymasz jeszcze, Kori?
- No nie wiem.... Kręcę każdego  - wilczość uśmiechu wydawała się pęcznieć zbyt mocno, bo... coś nie grało jak powinno. Coś gięło się sztucznie pod słowem przyjaciela, jak napięty zbyt mocno kryształ. Brakowało chwili, by pękły łączenia, kruszyło się źródło, odchylając chowaną tajemnicę. A jednak Shogo nie uderzył, nie przytwierdził warg do pęknięcia, zgrzytając kłami po szkle. Zagrał arogancją, tak łatwo mu przypisywaną - Tsss... - syknął przez zęby, gasząc jarzący się błysk, co niepokojem alarmował, jak łatwo było podpalić jadeit ślepi. Odsunął się, odchylając głowę w górę i jednocześnie odsłaniając wibrująca na gardle grdykę. Niewerbalny wyznacznik tępionych znacznie słów. Zęby zgrzytnęły w końcu, jakby Tomomi przełknął siarkową kulę płomieni. Obawiał się jednak, że kiedyś mógł plunąć ogniem, jak przysłowiowy smok. Z jakimś skupionym namaszczeniem patrzył za to, na drgającą przy skroni Ye Liana żyłkę, tak wyraźnie odbijająca się na bladości szklanej skóry. Ślepia podążyły za gestem, w którym pisarz sięgnął po jałowy materiał i jak biel wymyka się spomiędzy palców. Nachylił się płynnie, nienaturalnie szybko wręcz, jeszcze zanim jasnowłosy zetknął krańce opuszków z upuszczonym bandażem, by złapany przedmiot wetknąć między długie palce towarzysza - A teraz powtórz wszystko i nie napinaj się tak - mruknął nisko, jakby ostrzegawczo, miękkim szczeknięciem, które wilki rzucały między sobą. Opuszczony profil zminimalizował odległość obu twarzy. Tuż obok siebie pojawił się puch półdługich, popielatych pasm i ich zwichrzone, czernione sadzą przeciwieństwo.
Wyprostował się bez wahania, z miną totalnie zmienioną, pokrętnie rozluźnioną, jakby musujący z zielenią źrenic cień, raptownie wyparował, pozostawiając wypaloną połać pustej przestrzeni. Rozłożył ramiona, niemal na całą długość, przeciągając zyskane na powrót ciało. Powrót działał pobudzająco. Wypychał krew do żywszej prac, pompował adrenalinę, wracając do żył cielesność nawyków.
- Jesteś żywszy - nieokreśloność stwierdzenia zawisła na języku, dając Shogo poblask zamyślenia - albo zbudzony - dodał lakonicznie i odchylił się do oparcia zerkając w przestrzeń za przyjacielem, zupełnie, jakby nie dostrzegał czającego się zainteresowania, a za sylwetką znajdował się ktoś więcej, nieuchwytny cień na którym skupił zaczepny (granat) spojrzenia - powiem ci następnym razem - zakończył, poszerzając grymas uśmiechu - podstęp to byłby, gdybym zapytał, czy chcesz przypomnieć sobie, jak pachną moje papierosy - zabawne, bo zawsze, dokładnie jedna, zmięta paczka znajdowała się w kieszeni przylegającego do ciała płaszcza. Z dokładnie tą sama liczbą wygiętych fajek. Dokładnie pięć. Tyle, by doliczył sekundy, słysząc świst lecącej kuli tuz przed tym, jak wydarła się dymiąca dziurą w piersi.
- Balkon brzmi dobrze. Mam nadzieję, że masz jakieś ładne sąsiadki - równo z kpiarskimi słowami, podniósł ciało, jeżąc poruszeniem przycupniętego w pobliżu kota - mam zapalniczkę - wsunął dłoń w kieszeń spodni, odkrywając metalowe zippo. Obrócił je w palcach, zaczepiając palcem o wypluty płomyk i finalnie zamykając je w ręku - ale możesz wyjść ze mną - spojrzenie z góry niosło przeciągającą się zaczepność - i tak już dziś nie dam ci za dużo spać.

| zt x2

@Ye Lian


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Ye Lian

Nie 22 Wrz - 12:49
04/05/2028, wieczór, około godziny 20:00


Ostatni miesiąc był dla Ye Liana jak powolne osuwanie się we mgłę. Leżał właśnie skulony na kanapie, z głową opartą o poduszki, otulony miękkim, szarym kocem, który w jego stanie wydawał się być bardziej ciężarem niż ulgą. Zimne światło z ekranu telewizora migotało po pokoju, rzucając na ściany nieregularne cienie. Dźwięk, jaki poniósł się przy drzwiach wejściowych, sprawił, że mężczyzna uchylił podbite cieniem powieki; do tego momentu nie miał świadomości, że naprawdę przysnął.

Shogo wszedł do pomieszczenia, niosąc ze sobą ciężar obecności; słyszał obracające się w palcach klucze — komplet, który podarował mu w kwietniu. Ye Lian zawiesił zamroczone spojrzenie na postawnym, wysokim mężczyźnie; na twarzy niezdradzającej żadnej emocji. Hiasobi był przyzwyczajony do działania, z pewnością nie do bezczynnego siedzenia i patrzenia, jak jego kontrahent gaśnie na jego oczach. Wyjścia musiały mu pomagać. Ye Lian zresztą upierał się wielokrotnie, aby nie rezygnował ze swoich codzienności, że dwudziestoczterogodzinny nadzór nie jest mu wcale potrzebny.

Ale i tak wszystko uległo zmianie.

Przede wszystkim nie był przyzwyczajony do towarzystwa. Jego życie było samotną wędrówką, pełną niezależności i kontroli, jaką lubił utrzymywać nad każdym aspektem swojego dnia, a teraz Tomomi zamieszkał z nim, nagle i bez ostrzeżenia, wprowadzając swój porządek, rutyny, a co najważniejsze — swoją asystę. Na początku to wszystko wydawało się nieznośne. Każdy krok Hiasobi, każdy dźwięk, każdy gest — jak otwieranie szafki w kuchni, odkładanie szklanki na blat — był dla mężczyzny jak niezręczne przypomnienie. Nie było to uczucie, do którego łatwo się przyzwyczajał. Mieszkanie, wcześniej ciche, teraz wypełniały odgłosy codziennego życia. I choć Shogo nie zadał zbyt wielu pytań, nie narzucał się, zawsze był blisko, jak cień, który nie odstępował go nawet na krok. Wiedział, że czuje się zobowiązany, żeby go pilnować, ale sam fakt, że musiał potrzebować czyjejś pomocy, był dla Ye Liana niezwykle upokarzający.

Czasami, gdy wychodził do sklepu, pisarz próbował wrócić do swoich dawnych nawyków – zrobić sobie kawę, przygotować coś do jedzenia, choćby coś prostego. Zawsze kończyło się to tym samym: zmęczeniem, które wbijało go z powrotem w kanapę. Shogo zawsze wracał w samą porę, nigdy nie pozwalając, aby Ye Lian zmagał się ze wszystkim sam i choć naprawdę to doceniał, nigdy mu tego nie przyznał.

Ale najgorsze nie były te codzienne, drobne porażki. Najgorsza była cisza, która zapadała wieczorami, gdy Tomomi siedział w salonie i przeglądał telefon komórkowy, albo stukał palcami po klawiaturze laptopa, a Ye Lian udawał, że śpi. To właśnie wtedy jego myśli krążyły wokół pytania, którego nie chciał sobie zadać – jak długo jeszcze to potrwa? Jak niewiele życia mi pozostało?

Klątwa postępowała, a czas uciekał.

Nie wziąłeś ze sobą parasolki.

Ye Lian spróbował się podnieść; robił to za każdym razem, kiedy Shogo zaskakiwał go i przychodził szybciej, niż podejrzewał — tak jakby krótka drzemka była czymś wstydliwym, czymś kompletnie nie do przyjęcia. Szare spojrzenie senkenshy przemknęło po mokrych, sklejonych pasmach włosów, po błyszczących od wody ubraniach i w końcu na kałuży, która z wolna zbierała się u podstawy umorusanych ciężkich buciorów.

Ye Lian

Warui Shin'ya, Mistrz Gry, Shogo Tomomi and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Shogo Tomomi

Wto 15 Paź - 22:57
Patrzył jak znika. Jak mijały dni, a skóra pisarza bardziej przypominała naciągnięty na mięśnie pergamin. Cienie, jak malowane w szale kreski, cięły powieki nadając mu tak ponurego echa. Wydawał się przeraźliwie wręcz kruchy i Shogo łapał się na tym, ze czasem zamierał przed zwyczajowym dotknięciem ręki, w obawie, że w miejscu zetknięcia pojawi się sieć pęknięć, a sylwetka przyjaciela rozkruszy się w palcach. Eteryczna przystojność mężczyzny nadawała mu zastygającej w lodzie rzeźby, teraz, przybrudzonej, bardziej ociosanej. I najgorsze, że proces - mimo zwiększonej opieki - postępował, wyżerając siły. Zupełnie, jakby ktoś karmił się jego życiem. Nie.
Nie tylko jego.
Ten sam mrok pulsował we krwi byłego wojskowego. Szarpał nieprzytomnie w snach, wył do ucha. Nie pozwalał odetchnąć. Rozdzierał ranę na karku, częściej zmuszając, by pozostawiał włosy rozpuszczone, kryjąc, tajemnicę gnijącej? rany. W dudniącym chaosie myśli, wciąż kołatało się rzucone w cieniu pytanie.
Z czym właściwe się mierzyli? Co takiego, chciało wyrwać się? ich? z plączących kontraktem więzów?
Zdążył omówić z Ye Lianem wszelkie dotychczas zebrane informacje, także te niepełne, wciąż zamazane lub wciśnięte z milczeniem. Yokai? Prawdopodobieństwo było niemal na wciągnięte ręki, ale Shogo bez końca próbował rozsupłać rozmywające się wizje ze snu. I zastały gdzieś na dnie świadomości przekaz, który zaciskał mu gniewnie szczękę.
Nie umiał długo trwać w jednym miejscu. Zamknięte przestrzenie trzymały w ryzach nadszarpniętą niecierpliwość, ale krążył wokół swego medium, jak broniący stada, ranny wilk, albo rozjuszony lew. Tamował buzujące w żyłach emocje, dusząc ich jaskrawe ogniki, jak żar rzuconego pod but papierosa. nauczył się zresztą nie palić w mieszkaniu, nawet na balkonie. Widział jak nawet zapach drażnił mdłościami  przyjaciela. Jak marniał. Wydawała się, że wystarczy przymknąć powieki, a słabość wgniatał się w jego postać głębiej.
Wychodził, bo zmęczone walką ciało drżało. Kołysało rytmem nerwowego rytmu, wystuk98iwanego palcami i piętą. Nawet, gdy nie grała żadna melodia. Przytłaczała i świadomość, że wdarł się z buciorami, ze swoim życiem w sterylnie poukładaną przestrzeń swego kontrahenta. Nawet jeśli obiecał sobie nie ingerować bardziej, niż było to konieczne. A to co się działo - było przecież z jego winy.
Wszystko trafiał szlag.

Jeszcze chwilę, gdy zamknął drzwi auta, stał oparty o maskę. Deszcz szumiał, obijając się o metal karoserii, dziwnie uspokajając nerwowość wciśniętą miedzy zwarte wargi. Nie reagował na postępującą wilgoć i coraz gęściej ściekające krople, wiążące rozpuszczone włosy w wijące się czernią strąki. Wzrok wbijał w buty, dokładnie w miejsce rzuconego, niedopalonego peta. Na nadgarstku jednej ręki wisiała związana siatka z zakupami, po które przecież wyszedł. Wciąż, nie znał odpowiedzi na żadne rzucone przez nienazwane siły pytania. Wciąż nie znał, co miał z tym zrobić. I wciąż - nie posunął się o krok we własnym celu, który przecież kazał mu naruszyć świętość, której długo bronił. Finalnie kapitulując, by poprosić Ye Liana o pomoc. Nie miał mieszać go ze światem klątw, śmierci, z którego Tomomi został wypluty.
Ruszył równo z głośnym wydechem, odpychając się od drzwiczek samochodu i kierując kroki w stronę znajomego apartamentu. Od miesiąca - był mu domem.

Z cichym kliknięciem przymknął drzwi, zatrzymując się tuż za progiem, mając nadzieję, że nie wybudzi przyjaciela z płytkiego snu, w jakim - wydawało mu się - pozostawił go przed wyjściem. Ale miękki głos wyraźnie świadczył o czymś przeciwnym. Shogo potrząsną głowa, prawie jakby chciał się otrząsnąć, ale tylko przeciągnął wolną dłonią po sklejonych deszczem pasmach. Na usta wspiął się uśmiech, zupełnie przeczący ponurym cieniom zaległych we wpatrzonych w jasnowłosego źrenicach.
- Nie umiem z nią chodzić - uniósł barki w rozluźniającym napięciem wzruszeniu - posprzątam - dodał zerkając na rosnąca pod podeszwami, brudna kałużą - za chwilę - doprecyzował markowanym rozbawieniem, ściągając zaraz kurtkę, buty i boso  stawiając kroki w stronę kuchni. Tam zostawił sklepowe zdobycze.
- Daj mi 10 minut. Wezmę prysznic i ogarnę kolację - mówił, by jeszcze w przejściu zsunąć przez głowę mokrą koszulkę.

@Ye Lian  @Warui Shin'ya


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Warui Shin'ya and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Sro 16 Paź - 2:04
Ogólnie by się tym nie przejmował, ale dziś nie potrafił usiedzieć w miejscu. Nie pod ostrzałem ich spojrzeń; nie przez te przymrużone w zastanowieniu powieki, wykrzywione usta, za którymi zamykali pytania - nawet nie wiedzieli co im dokładnie nie pasuje; może jego pozaklejane plastrami ręce, może tych kilka zadrapań, paskudzących się strupów. A może chodziło o coś innego; o twarz, która rozmywała się jak naruszone odbicie w tafli wody. O barwę rogówek, raz intensywną jak kanarcze skrzydła, zaraz zbladłą do szafranu. O schudłą sylwetkę. Martwili się o niego czy drwili z utraty sił? Kiedy omyłkowo uderzył ramieniem Kiragawę, a ten zerknął spod kasku ku górze w mieszaninie zaskoczenia i niedowierzania, Shin'ya nawet go nie przeprosił. Okręcił się tylko o sto osiemdziesiąt stopni i zanim zorientował się co robi, już wybiegał z placu. W tle turkotały koparki, jakiś dźwig puścił salwę sinusoidalnej melodii alarmowej, ogłaszając wszem i wobec, że nadjeżdża. To wszystko niknęło za plecami, ale - chociaż przetarł gwałtownie oczy, wypadając za róg najbliższego zakrętu - obraz nie chciał zniknąć sprzed nosa.

Twarz starego Kiragawy wciąż figurowała gdzieś obok; gdzieś na samej granicy percepcji. Gdyby obrócił głowę wystarczająco, był pewien, że dostrzeże mężczyznę dotrzymującego mu kroku. Będzie mieć czarno na białym ten cholerny obraz - ze wszystkimi niepożądanymi detalami. Jego indycze gardło pod cofniętym podbródkiem; rozchylone, zawsze mokre wargi ułożone teraz w kształt litery "o". I oczy ciemne jak gagat, wpatrzone w niego z szokiem, od którego żołądek zwinął się w gordyjski węzeł.

Prawie tam zwymiotował, znów skóra denerwująco o sobie przypominała. Miał ochotę zedrzeć każdy jej płat, oderwać tkankę po tkance, wyciągnąć ścięgna jak nitki wystające ze swetra. Nic mu nie odpowiadało; do niczego się nie przyznawał. To nie były jego ręce - nie miał wcześniej tak chudych palców i tak poobgryzanych, źle obciętych paznokci. To też nie jego nogi; nie plątały się tak i nie potykały, nie wpadał przez nie na przechodniów, nie musiał wyszeptywać im w amoku, że przeprasza za nieuwagę. Nie jego pierś, nigdy nie biło mu tak serce. I z całą pewnością to nie jego twarz. Mógł to stwierdzić, kiedy przecisnął się przez jakąś grupkę i zrządzeniem losu dostrzegł czyjeś odbicie w sklepowej witrynie.

Odetchnął, gdy zdał sobie sprawę, że jednak widzi siebie. Miał tylko trochę bardziej matowe włosy, trochę zbyt zmierzwione, ale przecież biegł, więc nie było czemu się dziwić. Może trochę się też zaniedbał, ale słabo sypiał. To wszystko. Miał zresztą sporo na głowie, zapominał o regularnych posiłkach. Normalnie ubrania nie wisiały na nim w tak żałosny sposób; jakby zakupił nie ten rozmiar. Powinien rozważyć wizytę w aptece; nie był wielkim fanem łykania tabletek i nie wierzył w konowałów zalegających za blatem, w te ich wyświechtane białe kitle i rekinie uśmieszki od ucha do ucha. Ale musiał przyznać, że obecny stan, który określiłby "raczej średnim", a który nie stał obok pojęcia "średniości" na żadnym żołnierskim apelu nawet w promieniu trzech kilometrów, za długo się już ciągnął. Poza tym jedna pastylka na dobry sen jeszcze nikogo nie zabiła.

Nie w porę zdał sobie sprawę, że rzucił robotę bez wyjaśnień; jego zmiana właściwie się już kończyła i nie stanowiło różnicy, gdyby wymknął się pół godziny wcześniej, ale i tak zdobył się na to, by wyciągnąć telefon. Na odblokowanym ekranie dostrzegł pusty wyświetlacz.

Żadnej wiadomości.

Żadnego nieodebranego połączenia.

- Oczywiście.

Niby czemu akurat teraz tak go to uwierało?

Zawsze taki był; jak spuścizna po erupcji wulkanu, zastygła lawa. Pod twardą, sczerniałą powłoką, której zdawały się nie ruszać żadne przykre ataki z zewnątrz, krył się gorejący ogień. Płomień pulsował, czasami wychylał się spomiędzy pajęczyny pęknięć barwą wściekłego oranżu, ale zaraz gasł, znów zdawał się jedynie nienaruszalnym kamieniem - szorstkim i chłodnym, kiedy się go nie sprowokuje, nijak nie nadwyręży. Na obelgi wybuchał śmiechem, na wytykanie palców zdawał się odporny. Nie mieli takiej mocy, aby go zranić, ich ostre słowa łamały się na zmurszałym obwarowaniu jak słabej jakości noże. Głuchł, kiedy szeptali po kątach i patrzył im prosto w oczy aż zaczynali się peszyć. Nikt nie był tak bezpośredni w konfrontacji; nie podczas krytyki, niepewnych burknięć, z którymi trzeba się zmierzyć. Tymczasem teraz miał wrażenie, że wybranie jednego numeru go przerasta. Że jeżeli połączenie zostanie zawarte, a on po drugiej stronie usłyszy: "Kto mówi?", zacznie po prostu wrzeszczeć.

Ostatecznie zdecydował się na wysłanie wiadomości; krótkiej, bez wielkich wyjaśnień. Odrobię na następnej zmianie - dodał na końcu i wdusił ikonę wysłania. Więcej nie spojrzał na komórkę. Nie chciał. W domu Mittsu spoglądała na niego niespokojnie. Sam więc zaczynał się denerwować. Sprawiała wrażenie, jakby się mu przyglądała; jakby pilnowała mieszkania. Przed kim niby? Prawie parsknął. Przecież nie przed nim. Wychował ją od maleńkości i jeżeli na świecie był ktoś, komu mogła zaufać bezgranicznie, to pokonywał kandydatów w przedbiegach. Na spacer wyszła jednak bardziej obojętnie niż zwykle. Obwąchiwała stare latarnie i zapuszczone krzaki bez większego entuzjazmu.

- Brak humoru, maleńka?

Praktycznie nie zwracała na niego uwagi. Trzepotała jednym uchem, dawała więc znać, że go słyszy, ale nie reagowała na głos. Odchrząknął, a potem odprowadził ją do mieszkania. Zanim się obejrzał, był znów w drodze. Musiał to rozchodzić; wmawiał sobie, że to kwestia wybujałej wyobraźni, a jednak słyszał jakiś trzask pęknięcia, jakby kruszyła się skorupa, jakby wszystko to, co szalało wewnątrz niego, miało go zaraz rozsadzić od środka.

Nie mógł wybuchnąć; nie teraz, nie bez powodu.

Potarł znów powieki. Był senny. Nie tyle miał ochotę, co panicznie pragnął odpoczynku. Jednocześnie pamiętał dzisiejszą pobudkę - lepiące się do czoła spocone włosy, mokry kark, napięte szczęki. Jakby ledwo ukończył triatlon i to w nowej dyscyplinie sportowej: szaleńcza ucieczka przed tym, co przeraża najbardziej. Cokolwiek go jednak przerażało, pozostawało za kurtyną wraz z pozostałymi niezapamiętanymi koszmarami.

I tak noc w noc.

Wariuję? - pytanie odbiło się od czaszki i znów cisnęło mu w gardło śmiech. Sam nie wiedział, co rozbawiło go bardziej. To, że mógłby oszaleć i nawet nie wiedzieć dlaczego (chociaż chyba na tym polegało szaleństwo), czy raczej rozśmieszał fakt, że znajdował się przed znajomym wieżowcem. Od cholera raczy wiedzieć jakiego czasu. Z plastikową torbą w zgrabiałych palcach; w siatce obijały się o siebie butelki zakupionych napojów i to one przywróciły go do rzeczywistości. W ostatniej chwili dotarło do niego, że przytrzymał drzwi do budynku zanim zdążyły zamknąć się za jakąś starszą kobietą.

Nie obejrzała się na niego.

Ile tak krążył przed tym nieszczęsnym architektonicznym kolosem? Był przemoczony do suchej nitki, pod mostkiem coś go gniotło, jakby organy splątano żyłkami metalowych strun. Znów to przeświadczenie; niewygoda we własnym ciele. Świerzbiła go ręka, aby się podrapać; najlepiej po szczęce, pod żuchwą. Tam najbardziej swędziało. Powstrzymał się jednak w ostatniej chwili, tuląc dłoń w pięść. Ostatnim razem, gdy się zapomniał, rozorał sobie twarz na linii kości jarzmowej. Nie wiedział, że dodrapał się do krwi, póki ekspedientka ze sklepu nie krzyknęła mu praktycznie do ucha. Do tego momentu policzek, szyję i kołnierz miał już wilgotne od tłustej posoki.

Wolał, aby Ye Lian nie widział go w takim stanie, bo sam zapewne nie był w najlepszym. Czy Seiwa się z nim skontaktował?

Wątpliwe.

Czy sam więc wpadł na jakiś trop?

To był uczciwy argument - jeżeli dostrzeże na znajomym obliczu zaskoczenie nieoczekiwaną wizytą, po prostu powie, że był w okolicy i chciał sprawdzić jak się miewa jego ulubiony snobistyczny elegant. Od ostatniego spotkania praktycznie ze sobą nie rozmawiali; może było to spowodowane pogarszającą się formą Ye Liana...

A może zapomniał o tobie jak Kiragawa?

Shin'ya żachnął się, uderzając pięścią w drzwi. Trzy razy (Proszę, proszę, proszę.), jak go przyuczono.

Nie miał prawa o nim zapomnieć.

@Ye Lian @Shogo Tomomi

ubiór (spodnie bez dziur, bo aż tak oświadczyn nie trenuje) + maseczka na twarzy + bandaż na lewej dłoni;
Warui Shin'ya

Ye Lian and Shogo Tomomi szaleją za tym postem.

Ye Lian

Pią 18 Paź - 0:58
Obserwował spod półprzymkniętych powiek, jak Shogo wślizguje się do mieszkania; przemoczony do suchej nitki pozostawiał za sobą wielkie plamy wody. Deszcz łupał o szyby, ale wewnątrz mieszkania panowała względna cicha, stłumiona atmosfera przesycona wilgocią przyniesioną z ulicy i przyciszonym dźwiękiem wciąż włączonego telewizora. Mimo iż był zmęczony, Ye Lian poczuł wzbierającą falę przenikliwości; ciało nadal reagowało na obecność przyjaciela, zwłaszcza na ciężki głos, którym posługiwał się Tomomi. Mężczyzna sięgnął do koca, który zsunął się z jego smukłych ramion, gdy usiadł z podkulonymi nogami; narzucił go na siebie ponownie i ścisnął ciepły materiał w okolicy obojczyków.

Potrzebujesz do niej tylko jednej wolnej ręki, Hiasobi — Oczy Ye Liana nadal były umęczone, wciąż odrobinę zamglone snem; jak dwa zwilgotniałe kryształy kryły się pod potarganymi jasnymi kosmykami. W końcu zauważył ten krzywy uśmiech na żołnierskiej gębie, choć domyślał się, że uśmiech ten był bardziej wymuszony niż radosny. Krople deszczu bezustannie spływały z ciemnych włosów przyjaciela, a koszulka przyklejała się do jego szerokiej klatki piersiowej, podkreślając wysiłek, jaki włożył w drogę powrotną. Nie spodziewał się, że ściągnie ją tak bezwstydnie. Pisarz obserwował go w milczeniu, próbując odnaleźć jakiekolwiek uczucie w tym, co widzi. Ostatecznie zmęczenie mieszające się ze skrępowaniem kazało mu spojrzeć na pozostawione na blacie, szeleszczące siatki.

— Daj mi 10 minut. Wezmę prysznic i ogarnę kolację.

Nie odpowiedział. Wpatrywał się w białe plastikowe opakowanie, usiłując zignorować dźwięk ulewy bębniącej o szyby i plusk dobiegający z łazienki. Był wyczerpany, jego ciało wydawało się coraz cięższe, a ciepło koca ledwo docierało do kości. Wziął kolejny płytki oddech. Spróbował odnaleźć spokój, ale na próżno.

Z jękiem, który był bardziej wewnętrznym protestem, podniósł się z kanapy. Każdy ruch kosztował go więcej energii, niż mógłby sobie wyobrazić. Powolne prostowanie było niemal aktem woli; jakby kończyny sprzeciwiały się tej małostkowej trosce o porządek w chwili, gdy ledwie potrafił poruszyć stopą. Wydawało się to absurdalne, że w momencie takim jak ten — kiedy mógł dosłownie mieć wrażenie, jak coś pożera go od środka — nie mógł znieść myśli o tej przeklętej, mokrej plamie. Pedantyczność od zawsze była dla niego naturalnym mechanizmem obronnym — porządek był czymś, co mógł kontrolować, czymś, co trzymało go przy życiu, gdy reszta jego świata wymykała się spod palców.

Za każdym razem.

Powoli, krok po kroku, doszedł do przedpokoju. Tafla błyszczała na kafelkach, a brud zostawił cienkie, nieestetyczne i pociągłe smugi. Ye Lian westchnął ciężko, jakby widok tej drobnostki był niemożliwie przytłaczający. Sięgnął po szmatkę. Nie spieszył się. Klęknął z trudem, przesuwając materiał po podłodze, wycierając każdą kroplę, aż nie było śladu po niechlujnej kałuży. Kiedy skończył, poczuł, jak mdłości przebiegają przez jego żołądek. Zmęczenie uderzyło go z taką siłą, jakby każda cząstka energii, którą włożył w tą czynność, wyssała go do cna. Przez chwilę miał ochotę po prostu tam zostać, przytknąć czoło do chłodnej podłogi, zamknąć oczy i poddać się temu wyczerpaniu, ale zamiast tego wstał, powoli i niepewnie, trzymając się szafki. Ruszył słabo w stronę kuchni. Kiedy dotarł do blatu, oparł się o mebel, aby złapać oddech. Później zajął się rozpakowywaniem torby. Wyciągnął z niej owoce, paczki makaronu i warzywa. Starał się nie myśleć o tym, jak żałośnie się czuł. Porządkowanie tych wszystkich produktów dawało mu chwilowe ukojenie, jakby w tych prostych czynnościach znalazł jakąś namiastkę swojego dawnego życia — zanim to wszystko się zaczęło. Każdy przetwór odnalazł swoje miejsce, każdy ruch był mechaniczny, ale pełen precyzji. Ustawiał rzeczy na półkach, upewniając się, czy oby na pewno wszystko leży idealnie równo, jak zawsze.

Wyjmował właśnie ostatnie zakupy z plastikowej siatki, kiedy usłyszał ciche pukanie do drzwi. Dźwięk był stłumiony, choć w ciszy mieszkania wydał się nienaturalnie głośny. Ye Lian zamarł. Trzymając w ręku pęczek rozmarynu, czuł, jak jego zmysły się wyostrzają. Nie spodziewał się nikogo o tej porze, zwłaszcza po tym, jak jego yurei wrócił do mieszkania i zniknął w łazience.

Przez chwilę myślał, że mógł się przesłyszeć. Może to tylko echo albo hałas na zewnątrz?

Ye Lian odłożył zioła na blat, czując, jak chłodna fala niepokoju przebiega przez jego kręgosłup. Zastygł w miejscu, nasłuchując. To, co poczuł chwilę później, zmroziło go bardziej niż samo pukanie — w całym mieszkaniu panowała absolutna cisza.

Szum dobiegający z łazienki już dawno ucichł.

Ye Lian

Warui Shin'ya and Shogo Tomomi szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku