Rynek główny - Page 3
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Wto 27 Gru - 10:33
First topic message reminder :

Rynek główny


Rynek główny znajduje się w najbardziej centralnej części miasta, jakby niegdyś to od tego miejsca zaczęto stawianie budynków, które otaczają wielki plac. Ów jest poświęcony głównie celom rozrywkowym, a każdego dnia przewijają się przez niego tłumy przechodniów. Ruch samochodów jest tu znacznie mniejszy – kierowcy raczej omijają najbliższe okolice rynku ze względu na duże ograniczenia prędkości i zbyt duże opóźnienia w ruchu spowodowane ciągłą obecnością pieszych na pasach. Jest to jednak idealne miejsce na spacery, zwłaszcza podczas wszelakich świąt, ponieważ władze miasta dbają o to, by akurat tu nie brakowało tematycznych motywów związanych z różnymi okazjami. Wśród kolorowych świateł licznych neonów, szczególnie wieczorami, można dostrzec prawdziwą magię tego miejsca, które zdaje się ożywać bardziej niż za dnia. Mieszkańcy Fukkatsu cenią sobie spacery po rynku i nic dziwnego – dookoła niego można znaleźć dosłownie wszystko. W powietrzu zawsze unoszą się zapachy jedzenia, które zapraszają spacerowiczów w progi restauracji, większość sklepów tu otwarta jest przez całą dobę, a skręciwszy w odpowiednie uliczki, nawet ci, którzy cenią sobie większą kameralność, znajdą coś dla siebie w podziemnych, wyciszonych klubach czy w salonach rozrywki.

Haraedo

Seiwa-Genji Rainer

Czw 26 Sty - 18:00
Nie miewał za złe ciszy, gdy ta jak ciężka, teatralna kotara z niechęcią i wolno opadała na rozmowy. Pozwalała wprowadzać w konwersacje potrzebny przestój. Myśli wtedy, w tych chwilach potrzebnego wytchnienia, kumulowały się na potrzeby aktualnie budowanej relacji. Łapie się na tym, że z dnia na dzień, z godziny na godzinę, nie musi przewidywać tamtego kroków; że stają się naturalnymi tak, jak zapowiadany przez opasłe, ciemne chmury deszcz czy grzmot po piorunie tnącym nieboskłon. Wzdycha. Ta cisza jest inna. Zawieszona w niedoczekaniu, niepokój podnosząca do gardła, w którym grdyka drga nerwowo tak, jakby u dziecka zapowiadając falę płaczu. Ale nie łzy cisną się do oczu, ale dziwna dawka złości skorelowana ze smutkiem. To sparowanie emocji, któremu zawsze ulegał; któremu jak niczemu innemu oddawał ciało i pozwalał bezwiednie kierować kończynami. Samo wyobrażenie, jak wspomniany piorun przeciąwszy myśli, o tym, że dusza Heizō oddana była komuś — komuś zapewne tak innemu od samego Rainera — kruszy ciało od wewnątrz. I bardzo się stara nie rozpaść, dłonią nie drgnąć w niepokojącym geście. Wzroku badawczego, acz i jak u sarny skruszonego, nie zawiesić na srebrnych, jaśniejących czymś nieznanym tęczówkach. Seiwa nie klnie. Nie w słowach znajduje ukojenie, ale teraz pod językiem jak nieznośne larwy kotłują się ojcowskie wyklęcia. Niczym złowróżbne wiersze słowa tak brutalne i w swej prozaiczności potrzebne, że jedynie ząb o ząb się spinający utrzymuje chłopca w ryzach. Chwilę później usta uchylają się, wypuszczają wstrzymywane powietrze, gdy, nie wiedzieć kiedy, ująwszy kolejną porcję makaronu pałeczki sięgają warg. Jest mu niedobrze. W podbrzuszu kotłuje się niewygoda przeszłości. Tak zarazem dobrze znane, ale i przy tym zapomniane uczucie. Mimo to przełyka kęs jak zawsze; jak zawsze pozostając wiernym chwili i potrzebie względnego spokoju, gdy myśli jak stado koni pędzą przed siebie. Choć logiczniejszym byłoby stwierdzić, że daleko w przeszłość. Kopytami taranują nie jego, nie Seiwy wspomnienia a on w tym wszystkim stoi pośrodku i nie wie, co robić. Nie wie, czy brnąć w temat dalej i dać się zgniatać kolejnemu słowu raz po razie, usta układając w kurtuazyjny uśmiech. I ta cisza. Nie pomaga ona teraz, chociaż wie, że Heizō w zwyczaju ma mielić słowa i przyglądać się im ze wszystkich stron jak monecie, której zarówno awers jak i rewers jest piękny, grawerowany. On, Hattori, również zdania wypowiada ładne, ułożone przez dokładne ich przemyślenie. Czubek języka jak wąż zakrada się na górną linię zębów. Czego nie chcesz mi powiedzieć? Walczy z dwoma siłami. Jedna z nich pragnie wytargać z tamtego wspomnienie, nić ku wydarzeniom z kiedyś a druga wzbrania się wiedząc, gdzie poniosą ich konsekwencje zasłyszanej wiadomości. I sam nie wie, ten chłopiec zatrzymany w pytaniu, na moment jeszcze przez Hattoriego słowną ucieczką, jak długo trwa chwila niedopowiedzenia. Urwana ona zostaje krótkim:
  — Zostawię to na kiedy indziej, Rai.
  Pozwala mu temat przerwać, ale przypominający konwulsję niepokój tkwił będzie do końca tego spotkania, z którego urwie się wcześniej niż zamierzał. Dla własnego — ich? — dobra. Tajemnica rzęzi pomiędzy jak zepsuta maszyna a Rainer zawiesza na nim wzrok pełen obcego wycofania. Tego, które towarzyszyło i publicznym wystąpieniom. Maska, jak banalnie by to nie brzmiało, potrzebna, by nie palnął o słowa za dużo, nie sięgnął po to, co nieswoje. Wie, że to reakcja na jego prośbę i jedna z sił, ta spokojniejsza, oddycha z ulgą, gdy druga ląduje w gardle i tam wstrzymuje oddech. Ciężki głaz mości się pod żebrami a świadczy on o jednym, tylko jednym uczuciu, że znowu przekonał się o irracjonalności własnych zachcianek. Nigdy nikogo nie będzie miał na własność. Przeszłości ludzi jak nocne mary prześladować będą i jego. Głośne przełknięcie śliny, by tę siłę okropną zepchnąć w głąb brzucha, gdzie swą niewygodą umieści się na resztę wieczoru. Nigdy nie będzie dla nikogo całością, jak plama tuszu nie przesiąknie ku latom wstecz i to go pożera. Smok na prawym boku rusza zamaszyście ogonem a on ze wzrokiem wciąż oddalonym od dziejącej się rozmowy, wzrusza ramionami.
  Odchyla się na krześle i niedokończony makaron odsuwa od wyprostowanej sylwetki. Wzrokiem wraca do jednej z kuzynek siedzącej przy ścianie, mierzy się na spojrzenia z dwójką innych osób. Nie wie, czy to rzeczywiste najedzenie, czy stres zżera apetyt. Wszystko jedno, efekt ten sam. Zapija niewygodę ostatnim łykiem herbaty i z wyuczoną neutralnością wraca do prowadzonej rozmowy.
  — Ciekawszego? Nie. Wolałem sam siebie nie podjudzać a zauważywszy Enmę w centrum sytuacji postanowiłem odnaleźć jego zawodowego ochroniarza. Wydziedziczyliby mnie, gdybym znowu przysporzył rodzinie publicznego ambarasu — odpowiada sucho, ale nie niemiło. Ton ma raczej informujący. Na tyle, że zdanie potencjalnie wydawać się może koleżeńskim. — I tak mam już nie najlepszą opinię w Fukkatsu, więc wolałem oszczędzić sobie bójki ze szkłem w łapie. Poza tym… to amatorskie. — Uśmiech szybki jak machnięcie skrzydeł Kolibra rozkwita pod nosem, po czym dodaje: — Wolę bezpośredniość walki wręcz. Nie operuję bronią białą, jak zresztą mogłeś zauważyć.
  Odchylone ciało odnajduje przyjemną pozycję w plecach ułożonych na oparciu, nodze zarzuconej na nogę i dłoni skrzyżowanych przy udzie. Mimo dość teatralnie rozrysowanej sylwetki mięśnie zdają się być rozluźnionymi i dość naturalnymi. Matka powiedziała mu kiedyś, że nosi w sobie dziwną korelację próżności i flirtu, co z czasem już nieświadomie zaczął wplatać w codzienne zachowanie. Na wzmiankę więc o Enmie, całej klanowej hierarchii, uśmiecha się delikatnie i na nowo pozwala dołeczkowi zaznaczyć lewy policzek. W rytm zasłyszanych słów macha stopą i śmieje się cicho, gdy wypowiedź Hattoriego dobiega końca.
  — Dowódca, przywódca, opiekun. Nazywaj go jak chcesz — poprawia wcześniejsze wypowiedzi, bo o Enmie mówiło się różnorako. Daruje słuchaczowi bardziej negatywnych określeń. — Dał ci odczuć, że jest lepszy od innych? — Rozbawione parsknięcie. — Widzisz, przynajmniej to mamy wspólne. Poczucie. Ale nie spieszy mi się do kierowania Minamoto. Wymagałoby to postawienia się rodzinie i obalenia, zapewne przez zabójstwo, głowy klanu. Czy ja ci wyglądam na mordercę? Bez przesady. Poza tym członkowie Minamoto są dla mnie jak trzymane w rezydencji dzieła. Starzy, z kurzem historii przysłaniającym spojrzenie na świat. Nudni. A powiedziałem ci kiedyś, że nie lubię się nudzić.
  To, że nie je, pomaga w obserwacji. Chociaż w chwilach ciszy smok na nowo szasta ogonem i zagarnia wcześniejsze niedopowiedzenie do teraźniejszości, to milczy. Zerka w ekran telefonu, odpisuje na parę esemesów, pozwala tamtemu spokojnie dokończyć posiłek. Nie spodziewa się, że przy uniesieniu oczu spotka tak inny jego wyraz twarzy. Zatrzymuje wzrok na maźniętych ni to rozbawieniem, ni czymś nieznanym, dużo smutniejszym, oczach. Telefon wyłącza nie odrywając od rozmówcy własnych tęczówek. Prostuje nogi, prawy łokieć opiera na blacie drewnianego stołu, gdzie wnętrze dłoni staje się podpórką dla policzka. Luźno położona na ciele koszula lgnie ku ziemi, na gołą klatkę piersiową rzuca gładki, skontrastowany z ciepłym światłem, cień. Nie oddaje chłopcu podobnego rozbawienia. Milczenie Seiwy jest zastanawiające, uważne, ale spokojne.
  — Heizō, nie zostawię cię. — Rezygnuje z metafor na rzecz poważniejszego tonu, po czym unosi pytająco brwi, jakby nie do końca odnajdywał sens w słowach drugiego z chłopców. Smok ciepłym powietrzem ogrzewa żebra a on przy dłoniach krzyżujących się pod podbródkiem dodaje pewniej, niemal powtarzając wcześniejsze słowa: — Nie porzucam ludzi.
  Milknie na moment. Gdy po pauzie oczy zahaczą o pustą miskę Hattoriego. Neświadomie i bez przemyślenia rzuca:
  — Chcesz coś na deser?



Rynek główny - Page 3 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Sob 28 Sty - 16:25
Zauważył to już wcześniej – wtedy w parku – ale wówczas nie przypisywał sobie prawa do wydawania werdyktu na temat cudzych nawyków. Wtedy nie wiedział jeszcze, że to jedna z tych rzeczy w Rainerze, która taka już była; nie wiedział, że była nawykiem. Może teraz też było jeszcze za wcześnie, żeby to oceniać, ale już nie pierwszy raz mierzył się z tym obcym spojrzeniem, jakby coś, co jeszcze przed chwilą chciało mu się pokazać w czarnych tęczówkach, nagle umknęło gdzieś w głąb duszy, a Hattori nie za bardzo wiedział, jak powinien się tam odnaleźć. Dopiero poznawał schematy zachowania Seiwy, a kiedy jakieś potknięcie wywoływało taką reakcję, próbował zrozumieć, dlaczego tak było. Na razie w milczeniu poruszając się po tym zawiłym labiryncie, bo nie przywykł do ciszy, która nie była jego własną ciszą. Zawsze to on był tym, który zatrzymywał się na chwilę – czasem, żeby pomyśleć, a czasem, żeby przetrawić coś po swojemu, by nie dać ujścia tej nieopisanej i niekontrolowanej sile, która kumulowała się wewnątrz i zdawało się, że wypełniała każdą komórkę ciała. Nieczęsto zdarzało się, by ta siła rozpierdalała go od środka, ale teraz zastanawiał się, czy inni też tak mieli. Znał ludzi, którzy na prawo i lewo szastali swoimi emocjami – nie widział w tym nic złego, bo przez to nic w nich nie wzbierało. Grymasy na ich twarzach były oznakami nadchodzącej burzy i zazwyczaj nadciągała od razu, trzaskając otrzeźwiającymi piorunami. Burze nie zawsze przechodziły szybko, ale przynajmniej po tej ulewnej goryczy zawsze wiedział, na czym stoi. Dużo łatwiej było czytać z podniesionego tonu, krzyków czy – bo i tak się zdarzało – cudzego płaczu. Teraz grunt był niepewny i tę samą niepewność czuł też pod skórą, gdy odłożywszy na chwilę pałeczki do miski, nadal wpatrywał się w postawioną przed nim ścianę w chłopięcych źrenicach. Nie miał mu za złe, że to robił, bo przecież zdarzało mu się tak uciekać i był przekonany, że robi to dla jakiegoś wyższego dobra, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie tędy droga. Nie chciał przecież zmuszać go do takich ucieczek i nie sądził, że go do tego zmusi, więc przyglądał mu się z nierozumiejącym wyrazem twarzy. Niezrozumienie trwało tam jednak jedynie przez chwilę, zanim w tężejące rysy wplotło się niezadowolenie. Było ono skierowane do wewnątrz, bo wyglądało na to, że na chwilę też gdzieś zniknął, ale po to, by przez chwilę walczyć z samym sobą. Z początku chciał powstrzymać słowa, które cisnęły mu się na usta, bo podświadomie zdawał sobie sprawę, że nie powinien mieć żadnych wygórowanych oczekiwań, ale wiedział też, że jeśli pozwoli czarnowłosemu tak siedzieć i tylko słuchać zza ściany, takich wycofanych spojrzeń będzie jeszcze więcej, a już teraz były dla niego nie do zniesienia.
  Poruszył palcami dłoni, jakby te ścierpły od wcześniejszego przytrzymywania pałeczek i chwilowego bezruchu. Wracał, teraz już z nieco przygnębiającym spokojem na twarzy, ale i z błyskiem podjętej decyzji w oczach; ciężar, który zebrał się w okolicy mostka, był tylko jedną z wielu niewygód. Był w stanie go zignorować, bo miał nadzieję, że zniknie, gdy wyrzuci go z siebie z nadmiarem słów, który zbierał się na języku.
  — Znowu to robisz — zaczął, ale bez wyrzutu. Brzmiał, jakby dokonał jakiegoś oczywistego spostrzeżenia. — Uciekasz. To dlatego, że na razie urwałem temat? Nie chciałem zepsuć ci wieczoru. Ani też poprzednich, bo zdarzało się, że było podobnie, tylko że nie jestem w stanie połączyć tego w jedną całość. Nie chcę też zepsuć przyszłych okazji, więc jeśli robię coś nie tak, to po prostu mi o tym powiedz. Umiem słuchać i wyciągać wnioski, a nie chcę wzbudzać w tobie… cholera, nawet nie wiem, jak to nazwać. Za to ty doskonale wiesz, o co mi chodzi i nie będę udawał, że nie widzę tego spojrzenia. — Może teraz też robił coś nie tak, ale od tego momentu nie było już czasu na odwrót. Słowa płynęły dalej, wylewając się z ust bez przerwy na byle zająknięcie: — Jasne, zdaję sobie sprawę, że może robisz to nieświadomie albo i z jakiegoś konkretnego powodu. Nie musisz mi o nim mówić, jeśli nie chcesz. Tylko daj mi szansę, zanim zdecydujesz, czy chcesz się odcinać. Przecież nie robię niczego specjalnie.
  Zamilkł wreszcie, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że paznokciami jednej dłoni żłobił w blacie niewidoczne rowy. Przez ten cały czas Heizo wpatrywał się w Rainera, choć nieraz korciło go, by uciec spojrzeniem w bok i wśród ludzi – w większości pochłoniętych celebrowaniem dzisiejszego święta – odnaleźć instrukcję tego, co powinien robić. Jak się uśmiechać, jak patrzeć, co mówić, by druga osoba czuła się komfortowo. Ale Seiwa nie był kimś równie zwyczajnym co większość osób przy stolikach. Było w nim coś, co sprawiało, że musiał samodzielnie to zbadać, poznać i nauczyć się tego. Ale to go nie zniechęcało, bo w tym momencie jasno dał chłopakowi do zrozumienia, że przecież zamierza temu sprostać. I czekał.
  Ciężar wcale nie zelżał.
  Poprawił się na fotelu, przy okazji wycofując wcześniej wyciągniętą pod stołem nogę. Gdy Rainer wyprostował się i wycofał, on w kontraście wsparł przedramię o stół, nad którym nieznacznie się pochylił. Wyczuwał zmieniony ton wypowiedzi, ale słuchał słów tak samo uważnie, jak robił to wcześniej.
  — Aż tak? — spytał mimowolnie, gdy usłyszał o wydziedziczaniu. Była to kolejna rzecz, której nie pojmował, choć oczywiście sytuacje były różne. Nastolatków czasem wyrzucano z domu, zakładając, że od teraz poradzą sobie już sami i działo się tak, gdy nieodpowiednie osoby zostawały rodzicami. Nie wiedział nic o wydziedziczaniu i wyrzucaniu, ale wiedział bardzo dużo o niewłaściwych rodzicach. — Ale to dobrze. Mam na myśli to, że nie wziąłeś w tym udziału, a nie, że mogliby cię wydziedziczyć — rzucił, upuszczając przez nos krótkie parsknięcie. — Zauważyłem. Właściwie do pewnego momentu wydawało mi się, że walka wręcz nie będzie mi potrzebna. Później zmieniłem zdanie, więc nauczyłem się podstaw. Przynajmniej na razie — podjął, a na jego twarzy pojawił się wyraz zastanowienia. Ująwszy pałeczki, które wcześniej ułożył płasko na misce, zastukał nimi bezgłośnie o swoją dolną wargę, przyglądając się w głowie nowemu pomysłowi. — Jeśli kiedyś będziesz miał wolną chwilę, możesz pokazać mi coś nowego. Lekcja za lekcję.
  Propozycja nie była w żaden sposób zobowiązująca i nie oczekiwał, że Seiwa wyrazi na nią zgodę. Trudno było sobie wyobrazić, że staje z nim po przeciwnej stronie maty, ale ta myśl wydała mu się ciekawa i na pewno trochę zabawna, co dało się wyczytać z oczu roziskrzonych, zdawało się, jakimś szczeniackim błyskiem.
  — Dał mi odczuć, że ma się za takiego. To różnica — poprawił go, ale zaraz uniósł brew w niemym zapytaniu, jakby zastanawiał się, czy czarnowłosy uważał, że przyszły dziedzic faktycznie jest lepszy od innych. Może w perspektywie klanu taki był, ale wobec reszty świata już nie. — Hah. Przynajmniej sam nie musiałem tego mówić. Myślałem, że czasy mordowania się dla władzy już dawno przeminęły. Ale może zatrzymali się w czasie, bo do tej pory nikt nie próbował podejść do tego inaczej. W każdym razie masz rację, nie wyglądasz ma mordercę. Chociaż… — Przyjrzał mu się dokładniej wraz z lekkim przymrużeniem powiek. Wyraz jego twarzy przybrał na powadze, gdy bezkarnie go oceniał. — Nie. Jednak nie. I gdy chwilę się nad tym zastanowiłem, to jednak lepiej. Gdyby padło na ciebie, musiałbym znieść towarzystwo ochroniarza przy stole. Wyobrażasz sobie to? — Pokręcił głową na boki przy krótkim, niskim śmiechu, który z trudem przedarł się przez gwar rozmów, brzdęki naczyń i cichą muzykę.
  Uśmiech, który jeszcze przez moment błąkał się na jego ustach, zniknął. Nagła intensywność chłopięcego spojrzenia starła zadowolenie z jego twarzy, jakby zrozumiał, że teraz musi dopasować się do powagi zaistniałej sytuacji. Albo dotarło do niego, że trudno było mu ukryć tę wcześniejszą niepewność, która przecież już ulokowała się w pozornie żartobliwym przekazie, bo bywa i tak, że w żarcie kryje się odrobina prawdy. Gdzie pozostałe dachowce? Wsunął do ust kolejny kęs jedzenia, jakby tylko tak mógł pokazać, że nagła cisza wcale nie wybiła go z rytmu. Ruch ten był jednak wyraźnie spowolniony, jakby nie był pewien, czy w ogóle powinien kontynuować jedzenie w tak niepewnym momencie. Znów nie wiedział, co chodziło mu po głowie. Za to znał własne myśli, które jak zimne igły wrzynały się w umysł, gdy czarnowłosy ociągał się z odpowiedzią. Chciał i nie chciał jednocześnie, by zawczasu go uprzedził.
  „Heizo, nie zostawię cię.”
  Zabawne. I trochę przerażające. Jakby czytał mu w myślach – miał nadzieję, że było to tylko jego wrażenie. Miło było to słyszeć i chciałby w to uwierzyć; mieć w sobie tę dawną naiwność, której nie uczepiały się żadne negatywne myśli. Jednocześnie nie wątpił w szczerość Rainera, ale nie traktował jego słów jako formy obietnicy i nie zamierzał prosić, by mu to obiecał, zrzucając na jego barki chory obowiązek trzymania się słów, które wypowiedział i o których gdzieś po drodze mógłby zapomnieć. Nie byłoby to jego winą, ale Heizo mógłby tak pomyśleć, gdyby kiedyś coś się zmieniło. Nie chciał tak myśleć, dlatego nie chciał też obietnic. Tylko czego właściwie chciał? Wzrok z oczu ześlizgnął się ku wargom, które układały się w kolejne słowa – niby wszystko słyszał, ale samo znaczenie zgubiło się gdzieś w jego własnym poszukiwaniu odpowiedzi. Czego? Spojrzenie dosięgnęło policzka, wędrując ku skroni, na której zawijał się czarny kosmyk włosów. I brnęło dalej, jakby nie tyle, co w jego rysach szukał jakichś oznak kłamstwa, ale kawałek po kawałku dopasowywał go do wizji kogoś, kto go nie zostawi. A skoro od teraz Seiwa miał tutaj być, musiał znać go bardzo dobrze i z tą samą dawną naiwnością dać mu szansę, o którą sam wcześniej prosił. To oczywiste. Wraz z tą oczywistością coś jakby w nim przeskoczyło, jakby dopiero po chwili dotarło do niego to, co właśnie usłyszał. Uśmiech, który rozciągnął jego usta, ukrył za dłonią, jakby idiotyzmem było zadowolenie z kilku wypowiedzianych słów. Ale to zadowolenie dosięgnęło i srebrnych oczu, które na uciekły spojrzeniem gdzieś ku reszcie lokalu w chwilowym skrępowaniu. W skrępowaniu tym idiotycznym zadowoleniem i chłopięcymi zapewnieniami, których nie oczekiwał.
  — Nie o to pytałem — rzucił, zsunąwszy rękę z ust i wsunąwszy ją pod własny podbródek, gdy chwilę wcześniej wrócił ciepłym spojrzeniem do przyglądającego mu się Rainera. Może to dobrze, że widział trochę więcej. Ktoś, kogo chciał, musiał wiedzieć wiecej. — Ale cieszę się. Zdążyłem się przyzwyczaić. Do ciebie, nie do bycia porzucanym.
  Drugą ręką odsunął puste naczynie od siebie, choć poświęcił mu jeszcze chwilę swojej uwagi, gdy w ślad za chłopakiem opuścił wzrok. Już w pierwszym odruchu pokręcił głową w zaprzeczeniu.
  — Nie. Jeden już dostałem. — Kiwnięciem głowy wskazał na leżące na stole pudełeczko z ciastkami. — Zapłacę. Niedługo na mieście będą pokazy fajerwerków, ale jeśli masz dość gapiów na rynku, możemy przejść się w inne miejsce.
  Wymownym gestem przywołał kelnera.

Hattori Heizō

Gotō Keita and Seiwa-Genji Rainer szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Rainer

Wto 31 Sty - 14:32
Pewna w Heizō wstrzemięźliwość irytuje, ale nie jest to typowe dla człowieka zdenerwowanie. Nie to, które w żyły wpuszcza nieprzemyślaną agresję. Pobudzane przez chłopaka struny drgają przy granicach cierpliwości, bo za każdą ciszą, każdym słowem obleczonym w dogłębne jego przemyślenie, kryje się prawdziwsza prawda. Nie ta wykalkulowana, wyczekana i wygładzona przez logikę. Ku niej właśnie swoimi jak igły długimi palcami sięgnąć chciałby sam Rainer. Ku tej wyrwanej z czeluści, emocjonalnej, jeszcze przez czas nieprzemielonej prawdy. Emocji, która jako pierwsza pcha się na język. Wspomnieniu, które za sprawą jednej iskry wydarte zostaje z przeszłości. Ale widzi ten wzrok zawieszony. Wsłuchuje się w ciszę za zadanie mającą wprowadzić pomiędzy nich chwilę wytchnienia. Seiwa jej nie potrzebuje a wręcz w sercu rodzi się nagła potrzeba jej usunięcia. Wyciągnięcia na pierwszy plan pierwotnych uczuć. Wzdycha więc. Wzdycha cicho i w nagłym zdenerwowaniu jak opiekun, którego nieprzyuczono do rodzicielstwa. A być może w ogóle nie ma racji. Możliwe, że Hattori inaczej odbiera życie i to, co przeszłe zostawało przeszłym. Może. Ale by wątpliwość rozegnać jak słońce rozświetla mrok, należałoby zadać pytania. W klatce piersiowej serce wygrywa bolesny, przyśpieszony przez nagłe emocje rytm. Spomiędzy ust nie ujdzie ani jedno pytanie, nie teraz, gdy ze strachem myśli o jakiejkolwiek odpowiedzi. Możliwe, że w tym wszystkim nie chodzi nawet o Heizō a o coś, co złośliwie charczy w głowie samego Rainera. Warkot nasila się w chwilach narzuconej przez rozmówcę ciszy, co nie tylko denerwuje, ale i niesie dawki przestrachu. Bo za ścianą utkaną z przemilczenia kryją się emocje na tyle silne, że zabudowane grubym i wysokim murem. Szlag by to.
  Oddalone spojrzenie i z ust ściągane uśmiechy są naturalną dla chłopca reakcją. Podobną tej zwierzęcej, automatycznej, gdy przed uderzeniem przestrach postanawia skulić psi ogon. U niego jednak nie uległość a bezemocjonalna wyższość bierze górę. Wyuczony odruch ciała i głowy, by być ponad sytuacją, ponad pożerającymi mięśnie myślami. Dosłownie, bo pod pasmami skóry i kości uczucia zbyt mocno doświadczalne są obietnicą destrukcyjnych skutków. Dlatego ucieka. Dlatego cofa się o te dwa kroki, szyję prostuje i podbródek ciśnie ku górze, ponad pałaszującą brzuch niewygodę. W pozycji tej utrzymuje z drugim chłopcem kontakt wzrokowy, by dać samemu sobie poczucie względnej kontroli. Takiej, która nie tylko sylwetkę trzyma w ryzach, ale i słowa uspokaja. W zaistniałej sytuacji mości się zabawny paradoks. Bo i u Hattoriego, i u Rainera zauważyć można podobne, zapobiegawcze wycofanie. Wspomnianą ścianę w źrenicach, która białka oczu zasnuwa nieprzystępną mgłą.
  Słowa chłopaka jak płynny ołów gwałcą gardło, gdy rozmowa spada w zbyt realne tony. Zbyt prawdziwe i dotykalne, jakby przejrzał go na wylot, jakby serce wydrylował i zeń niczym plaster miodu z ula wyciągnął fragment Rainerowej prawdy. Nie podoba mu się to. Mierzi bezczelność takiego postępowania, które nieprzemyślane może wyrządzić więcej szkód, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Seiwa nerwowo obraca się na krześle, łączy dłonie w mocny splot i spojrzeniem ucieka gdzieś w bok, by płuca napełnić dwoma głębszymi wdechami. Złość jak narkotyk kumuluje się w żyłach i pędzi przez krwiobieg, obija o wnętrza serca i niemal czuje, jak gęstą i ciepłą lawą wpada do głowy. Nagle ożywiony otrzymaną adrenaliną zamyka czubek języka pomiędzy rzędami zębów. Wraca do niego spojrzeniem, w którym nadkruszona ściana a weń z dziur ziejąca niezaplanowana złość. Czy tego się bał? Sam nie wie, bo kolejne słowa Heizō w pełni zaprzątają rozdarte myśli. Chce mu przerwać w połowie agresywniejszym parsknięciem, ale w zamian za to paliczki mocniej uciskają zewnętrza drugiej dłoni a on milczy milczeniem wstrzymywanym, naciągniętym jak na uwięzi. Skończyłoby się gorzej, myśli chwilę później, ale druga część wypowiedzi chłopaka przebija się przez rozgrzane myśli. Ochładza pędzący temperament jednym tylko zdaniem: Przecież nie robię niczego specjalnie. Barki upuszczone zostają ku ziemi, palce poluźniają splot a on w zmęczeniu opada w ramiona siedziska i obdartym z większych emocji, ale maźniętym smutkiem spojrzeniem patrzy ku tamtemu. Nerwowe nawilżenie dolnej wargi, krótkie jej zaczepienie jednym kłem.
  — Czasami boję się twoich odpowiedzi. Boję się, że przyniosą informacje, których wolałbym nie słyszeć, ale jednocześnie bardzo ich potrzebuję. Nie wiem… Żeby ciebie poznać? Wspomnienia i przeszłość mają to do siebie, że nie da się ich zmienić czy zastąpić i to mnie martwi. — Milknie na moment, by nagle palące gardło ugładzić przełknięciem śliny zgromadzonej pod językiem. Źrenice rysują w powietrzu szybką linię pomiędzy przypadkowymi przedmiotami, ludźmi. — Chcę ci mówić rzeczy, ale mam wrażenie, że ty chowasz swoje. Że mają w sobie za wiele emocji zbyt aktualnych, by być po prostu wspomnieniem. — Wraca do niego spojrzeniem niepewnym, smutnym, ale jednocześnie i paradoksalnie butnym oraz zaborczym. — Nie wiem, co bym zrobił, gdybyś komuś oddawał emocje, do których nie mam dostępu. Dlatego, może, uciekam. Dla bezpieczeństwa.
  Wzruszenie ramionami, lecz nie to bezczelne a nerwowe, strzepujące z barków nagromadzony dyskomfort. Odpowiedział, może nie powinien. Może odsłonił za wiele, więc jeszcze przez moment spogląda ku rozmówcy niepewnie, jakby ten wstać miał i zostawić go samego. Albo, co gorsze, przytaknąć jego słowom. Podwaliny ciała, jakim jest z pozoru silne, ale w praktyce słabe ciało Rainera, drgają dokuczliwie. Po opuszkach skacze nerwowość, wnętrze lewego policzka piecze wygryzioną weń raną.
  — Nie robisz niczego nie tak — Podsumowuje skruszony, ciszej, dużo ciszej, jakby na plecy przyjął głaz właśnie wypowiedzianego absurdu. I ma rację. Nie wydaje się, by Heizō naruszył jakąkolwiek granicę, nagiął jedną z niepisanych zasad. Krótki dreszcz biegnie po kręgosłupie. Ale przecież, jak ustalili już dawno, to już nie są zasady jego gry. Nie jest to zabawa narzucona przez Seiwę a coś pokracznego. Coś, co tamten wziął i nadał rozrywce nowy wymiar. Inne reguły. Może dlatego, gdy to odsunięcie, tak teraz potrzebne, gdy plecami wpada w rozgrzane ciepłem ciała oparcie, zostaje skontrastowane z nachyleniem drugiej sylwetki, wzdryga się. Nachylone nad stołem ramiona rozmówcy dają poczucie osaczenia. Tematy rodzinne jedynie przykrywają wierzgające pod uczucia, ale przyjmuje to wieczko. Korzysta z momentu, by w słowach oderwanych od wcześniejszych, znaleźć względny spokój.
  — To był żart, Hei. Nie wiem, czy by mnie wydziedziczyli. To raczej nie jest tak proste jak za Okresu Edo. Mimo wszystko mamy dobrze działającą administrację i nie tak łatwo wyrzucić dziecko na bruk. — Uśmiecha się krótko, by kropkę zwieńczyć potrzebnym, ale wciąż odgrywanym rozbawieniem. — Jeśli chodzi o walkę wręcz to jasne. I tak ćwiczę niemal codziennie. Znasz jakiekolwiek podstawy, czy zaczynamy od anatomii człowieka? Możemy. — Słowa wciąż podmalowane są ledwie wyczuwalną frywolnością, ale ta nie wzmacnia się. Mimo wszystko ciąży w nowym temacie wspomnienie wcześniejszego. Z chwili na chwilę niewygoda mija i zamiast uciążliwego bólu w mostku pozostaje jedynie mrowiące jego echo.
  — Wydaje mi się, że nie potrzebuję ochrony. Całkiem dobrze radzę sobie sam. Chyba — odpowiada z parsknięciem, tym mimowolnym i dziecinnym. Nie ruszając się z miejsca, zastygając niemalże w jednej pozycji, odsuwa większe rozedrganie na dalszy plan. Mimo wszystko samokontrola czy wstrzemięźliwość emocjonalna wchodziła w plan nauk sztuk walki. Bez tego, bez pozornego nawet wglądu w nerwowość, byłby straconym. Szczególnie przy porywczej Seiwy naturze. Na tę myśl delikatny, pasujący Minamoto uśmiech wplątuje się na usta. Utrzymuje się dość długo. Nawet w momencie, w którym dostrzegalne niezrozumienie rozgrywa się na twarzy Hattoriego. Obserwacja zmieszania chłopaka wzbudza w Rainerze nutę rozczulenia, które podlane zostaje rozbawieniem. To tak łatwe? Czyżby trafił w jeden z delikatniejszych punktów? Noga na nowo oplata drugą, kiedy z satysfakcją przekrzywia głowę ku prawemu barkowi. Nie spuszcza z chłopca wzroku, jakby dane było obserwować mu nowy okaz zwierzęcia. Zmieszanego, dziwnie uległego pupila, który podstawia ucho do podrapania. Lewy policzek ponownie odzyskuje zadowolony dołeczek, gdy Seiwa nachyla się nad stołem, krzyżuje dłonie pod podbródkiem i teraz on, niczym drapieżnik osaczający swoją ofiarę, zakleszcza na Heizō ciekawskie oczy. Wzrok skrapla żartobliwość, ale i widoczne ukontentowanie wynikłe z odkrycia w chłopcu bardziej niekontrolowanych zachowań.
  — To co miałeś na myśli? — dopytuje znajdując w rozmowie nutę fetyszyzowanej przyjemności. — Co później? Co z innymi kotami? Hei, mam tak mało przedmiotów w pokoju, że wystarczy jeden, by wszystko wywrócić do góry nogami.
  Na wzmiankę o fajerwerkach krzywi się nieznacznie.
  — Będzie je dobrze widać z mojego akademika — To powiedziawszy kiwa głową ku kelnerowi.



Rynek główny - Page 3 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Pią 3 Lut - 1:06
To lepsze niż nic – ta złość, która wypełzła z wcześniej zaciemnionych zakamarków, które starał się przed nim ukryć. Lepsze niż fasada wyższości, którą uraczył go jeszcze chwilę wcześniej, jakby w ogóle była konieczna; jakby próbował coś udowodnić. Wznieść się ponad coś, czego Hattori już nie był w stanie sprecyzować – może ponad niego, może ponad tę mimowolną walkę na spojrzenia. Przez moment korciło go, by odwrócić wzrok, bo nie podobał mu się ten widok; jego ogólny wydźwięk, który rozbrzmiewał bez wyrzucanych na próżno słów. Gdyby jednak ten jeden raz uciekł, robiłby to za każdym razem. W tym krótkim czasie poprawił się na krześle, pozornie niezrażony tą dziwnie książęcą manierą, jakby swoją postawą wyprostowaną o dosłownie milimetry dawał Rainerowi do zrozumienia, że w tej niemej bitwie znajdowali się na równym poziomie – nie było tu miejsca na lepszych czy gorszych. Nie było zatem miejsca na spojrzenia z góry. Wiedział jednak, że gdyby nie one – gdyby nie to widoczne i zimne wycofanie – nie zostałby sprowokowany do przebicia się przez postawiony przed nim mur. Może dobrze się stało. Może Rainer „tak już miał”, z czego nie do końca zdawał sobie sprawę, dlatego irracjonalnie cieszył się, gdy agresywniejsza emocja błysnęła w ciemnych oczach i wydawało się, że ciepłe oświetlenie lokalu dodatkowo podsyciło tę iskrę niezadowolenia, z którym zderzył się, gdy wcześniej odwrócone spojrzenie na nowo natrafiło na skupione tęczówki. Nie przestraszył się, bo decydując się na taki krok, na te wszystkie wypowiedziane słowa, oczekiwał przecież jakiejś reakcji. Nie tworzył w głowie żadnych scenariuszy – zależało mu tylko na tym, żeby wrócił. Wrócił stamtąd, gdzie ukrył się, mimo że siedział naprzeciwko niego. Dlatego złość, choć budząca niewygodę i uświadamiająca mu, że jednak zrobił coś nie tak, była lepsza niż nic. Wrócił. Wytrącony z narzuconej sobie, chłodnej równowagi, którą Heizo przynajmniej częściowo zaburzył.
  Nie bez konsekwencji.
  Przechylił nieznacznie głowę, robiąc to zupełnie bezwolnie, gdy wcześniejsza fasada rozpadła się na kawałki. Rozluźnione ciało chłopaka jeszcze nie sprawiło, że napięcie w jego własnych mięśniach zmalało. Wciąż pozostawał czujny, jakby po zrzuceniu słownych min, musiał uważać, gdzie stawia kroki, bo to nie tak, że zależało mu na tym, by wywołać wybuch i siłą wydrzeć z Seiwy to, czego nie chciał mu teraz pokazać. Niektóre sprawy wymagały czasu, budowanego cegła po cegle zaufania – Heizo jak nikt inny miał tego świadomość, dlatego nie wywierał nacisku. Skłamałby, gdyby powiedział, że od wewnątrz nie mierziła go ludzka ciekawość i chęć odkrycia wszystkiego, co pozwoliłoby mu najzwyczajniej w świecie nie popełniać błędów. Błędów, które nawet teraz znalazły swoje odbicie w zasmuconym spojrzeniu Rainera. Musiał je wytrzymać, jak wszystko inne, ale gdy Hattori wyłapał tę niewielką zmianę, sposób, w jaki na niego patrzył, także się zmienił – skruszył się, złagodniał, ale wciąż czekał aż ukażą mu się kolejne małe rzeczy. Drobnostki, które przeważnie ignoruje się, nie zdając sobie sprawy, że one też są częścią większego obrazu.
  „Czasami boję się twoich odpowiedzi.”
  Wydawało się, że ściana zniknęła, ale jedynie zmieniła położenie – czuł jej chłód za swoimi plecami, bo został pod nią postawiony. Z początku nie rozumiał, skąd wziął się strach, ale nie chciał mu przerywać, więc to niezrozumienie raz jeszcze dało o sobie znać jedynie za sprawą wyrazu jego twarzy, który poszukiwał odpowiedzi. Nie czekał długo – i na odpowiedź, i na nieprzyjemny ścisk w gardle, bo prawda, choć wyzwalająca, niosła ze sobą niewygodę. Był na nią przygotowany, gdy sam o tę prawdę poprosił. Nie był przygotowany, że sięgnie tak głęboko, ale teraz na próżno było szukać drogi ucieczki, gdy już zdecydował, że zostanie.
  „Dlatego, może, uciekam. Dla bezpieczeństwa.”
  Wreszcie, jak dziecko skarcone reprymendą, opuścił wzrok, ale to nie skrucha zdominowała jego oblicze; raczej niezadowolenie. Niezadowolenie podobne komuś, kogo zmuszono do przemyślenia swojego zachowania i kto musiał pogodzić się z myślą, że przez ten cały czas nie miał racji. To głupie — pomyślał przy upuszczonym z ust ciężkim westchnieniu, które porwało ze sobą jakąś cząstkę towarzyszącej mu wcześniej energii. Ale czy sam tego nie robił? Nie wycofywał się w imię bezpieczeństwa? Może pojmował je nieco inaczej, ale to nie ta myśl uderzyła go najmocniej – najbardziej bolesna była świadomość, że Seiwa miał prawo go osądzać i rozumieć jego postępowanie po swojemu. Przez chwilę próbował spojrzeć na siebie jego oczami, ale nawet, gdy znów skrzyżował swoje spojrzenie z jego, było to trudne, bo przecież doskonale wiedział, że nie oddawał nikomu emocji.
  — Nie da się — przyznał, tym razem nie przedłużając milczenia, choć słowa z trudem wydobyły się ze stopniowo rozluźniającego się gardła. Nie chciał podsycać jego obaw, ale – choćby chciał – nie był w stanie zaprzeczyć oczywistości. Więc skąd ten zawód? — Wiem, idiotycznie będzie zasłaniać się teraz argumentem, że nie zamierzam niczego przed tobą ukrywać. Ale to prawda. Są rzeczy, które warto jest zostawić na później albo takie, które nie nadają się do roztrząsania w zatłoczonej restauracji. — W tle rozbrzmiał głośny śmiech, z innej strony dało się usłyszeć brzdęk uderzających o siebie naczyń – gdy tak otwarcie zwrócił uwagę na ten gwar, przez moment wydawał się jeszcze głośniejszy. — Nie chciałem dać ci odczuć, że jest inaczej. Nie chciałem też, żebyś źle to zrozumiał. Nie będę udawał, że niektóre sprawy nie są dla mnie świeże, ale nie chodzi o to, że kogoś ukrywam. Emocje, o których mówisz, są dla mnie i trzymam je tam dla bezpieczeństwa. Twojego — zawiesił głos, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Potrzebował chwili, by zebrać do kupy natłok własnych myśli. Wydawało mu się, że wręcz czuje ich pulsowanie pod czaszką – niełatwo było mówić o własnym postępowaniu. Czuł się, jak przesłuchiwany, dla którego za późno było na szukanie alibi, gdy wszystkie dowody zbrodni zostały wyłożone na stół. Musiał rozwinąć zaczętą myśl. W jaki sposób chronił kogoś, komu nie podobała się taka forma ochrony? Nie twierdził, że Rainer cierpiał z powodu jego zachowania – nie przypisywał sobie aż tak dużego wpływu – ale mógł mieć mu za złe, że nie zapytał go o zdanie. — Nie wiem… chyba każdemu czasem wydaje się, że jakaś historia zatoczy koło? Te emocje to tylko obawy i nie mówię o nich, bo nie twoja w tym głowa, by z ich powodu zachowywać się inaczej, ostrożniej albo obiecywać, że wszystko będzie zajebiście. Nie musi być i nie zawsze będzie. I to normalne. Gdybym w jakkolwiek inny sposób był uwiązany w przeszłości, nie siedzielibyśmy tutaj, dlatego możesz sprzedać mi cały emocjonalny rollercoaster, ale nie zniosę wycofywania się.
  Zamilkł, a ciężar jakby odrobinę zelżał, choć teraz pojawiło się wyczekiwanie. Czuł się, jakby właśnie mieli zawrzeć między sobą niepisaną transakcję i wiedział, że być może znów powiedział o kilka słów za dużo, bo wciąż pozostawił Rainerowi otwartą furtkę. Chciał ją zatrzasnąć, ale zdawał sobie sprawę, że nie zmusi go do gry według wszystkich zasad – zwłaszcza, gdy te wymagały wystawiania samych otwartych kart. Dlatego czekał. Nie naciskał, chociaż koniec języka mierziła prośba, która pozostała ukryta za zębami.
  — Mam nadzieję — rzucił, a w tonie jego głosu dźwięczała słabo słyszalna nuta zachęty. Gdyby było inaczej, wolałby to usłyszeć, bo martwiła go chłopięca reakcja. Wewnątrz wciąż miał poczucie tego, że zepsuł Seiwie wieczór, bo ciężar poruszonych tematów, wciąż zagęszczał aurę otoczenia; osiadał na barkach, które mimowolnie ciągnęły w dół. Starał się jednak zachować ten znajomy spokój, choć spojrzenie, odkąd wypluł z siebie to, co stanowiło realny problem, miał już inne – pozbawione wcześniejszych oznak dystansu czy ostrożności.
  — Dziecko może nie, Rai. Ty już nim nie jesteś. — Nie stłumił zaczepnej zgryźliwości, którą przypieczętował krótkim parsknięciem. — Mówisz, że które to będą urodziny? Zaraz okaże się, że jesteś starszy ode mnie — dodał, przesuwając wzrokiem po jego twarzy. Nic na to nie wskazywało, ale znał osoby, które potrafiły zaskoczyć go swoim wiekiem. — Znam podstawy, ale nie mam nic przeciwko temu, żeby je odświeżyć. Mogłem już trochę zapomnieć. Więc, jasne, możemy. — Jakby na potwierdzenie, że nie miał nic przeciwko takiej lekcji, przytaknął krótko.
  Uważniejszy wzrok, ciało nachylające się nad blatem – nie spodziewał się, że tak głupia, niekontrolowana reakcja narazi go na tak duże zainteresowanie. Choć podświadomie czuł się dziwnie obnażony, Heizo odnalazł własną przyjemność w obserwowaniu nowych emocji, które pojawiały się na Rainerowej twarzy. Stąd też nie miał nic przeciwko poświęcaniu mu tej natrętnej uwagi w chwili, gdy prezentował łagodniejszą wersję siebie. Zniósł ciekawskie spojrzenie, bo było kolejną rzeczą, którą musiał poznać i dobrze się jej przyjrzeć. Zapamiętywał te wszystkie szczegóły, by na własną rękę uzupełniać obraz Seiwy w swojej głowie. Była to ta część poznawania, która należała do niego – resztę czarnowłosy musiał uzupełnić przyszłymi historiami.
  „To co miałeś na myśli?”
  Pokręcił głową w niemym zaprzeczeniu, bo nie chciał, żeby zaprzątał sobie głowę sprawami, które nagle stały się dla Heizo nieważne. Musiał jednak spóźnić się o te upierdliwe setne sekundy, bo gest zbiegł się w czasie z dopełnieniem pytania.
  — Nie jestem aż tak destrukcyjny — stwierdził, starając się uczepić tego żartobliwego tonu. Nie chciał wracać do zatruwających myśli przekonań, więc dał sobie chwilę na ten krótki oddech, na wyciszenie i na spojrzenie na to wszystko z innej perspektywy – mniej osobistej. Wcześniejszych dachowców mogło być wiele, ale ta przeszłość go nie dotyczyła. Chyba. — Pewnie nie powinno mnie to interesować. Zastanawiało mnie, gdzie się podziały. Nie twierdzę, że zbierasz całą armię.
  Wzruszył ramionami, zbywając temat. Wystarczyło, że na ten moment był jedynym wywrotowcem w jego świecie. Na tę myśl uniósł kącik ust w półuśmiechu, który kłócił się ze wzmianką o jakichkolwiek innych osobach, które miały szansę wcześniej uczestniczyć w życiu chłopaka. Te sprawy wydawały się nieznaczące w perspektywie wcześniejszego zapewnienia i nagłego zaproszenia.
  — Akademika? — spytał, jakby przed momentem się przesłyszał. Przeniósłszy wzrok na kelnera, sięgnął do kieszeni po telefon. Na moment cała jego uwaga skupiła się na mężczyźnie, który przysunął do niego terminal płatniczy. Trwało to dosłownie chwilę, zanim na nowo spojrzał na chłopaka. — Przyprowadzanie gości na noc jest legalne? Mam nadzieję, że nie — stwierdził swawolnie z zaczepnym błyskiem w oczach, gdy sięgał po zawieszoną na oparciu kurtkę. — Prowadź.

z/t [+ Rainer].

Hattori Heizō

Seiwa-Genji Rainer and Himura Akira szaleją za tym postem.

Himura Akira

Wto 7 Lut - 15:30
  Czas przelewał się przez jej palce, choć źródło jego nie zdawało się kurczyć. Dziwnym uczuciem, świadomością raczej, było przekonanie o tym, że czas, śmiertelność, ta ludzka przemijalność nie są już rzeczami, które bezpośrednio jej dotyczą. Oczywiście, pojawiała się kwestia Shusei, który regularnie, gdy tylko zabrakło mu argumentów, potrafił straszyć ją tym, że całe jej istnienie zależne jest od niego.  Od jego życia, zachcianek, od tego, że zwyczajnie może się jej pozbyć. To prawda.
  Ale przecież, zamiast niego, po świecie, po samym mieście, tej zasmolonej dziurze chodzi ich więcej. Senkenshów, którzy będą skłonni ją przyjąć, czy dla własnych pobudek, czy za sprawą jej działania, manipulacji. Z początku może, faktycznie, gdzieś w głębi resztek tego, co nazwać mogła kiedyś sercem, pojawił się zalążek strachu. Mrożącego przerażenia tym, że ponownie, jak przez całe zresztą życie, zależna jest od kogoś innego, od osoby, która nie powstrzyma się przed niczym. Teraz wie już, że to tylko słowa. Puste obietnice.
  Mimo to, melancholia, głupia tęsknota za tym co było, przejmowała ją momentami, wybierała zresztą te najgorsze. Fizyczna forma nadawała jej jakieś poczucie, wrażenie, że ma do tego wszystkiego dostęp, do prostych, ludzkich zachcianek, ale świadomość swojej nienormalności powstrzymywała ją od wyciągnięcia rąk po to, czego najmocniej pragnęło ciało, a czego umysł potrzebował do zachowania resztek kontroli. Zrobienia czegoś tylko i wyłącznie dla siebie.
  Wyślizgnęła się z mieszkania bez słowa, jedyne, co po niej zostało to ciężki, lepiący się do kątów zapach perfum i ciche skrzypnięcie drzwiami. Nie była w stanie przywołać pamięcią ostatniego razu, gdy z domu wyszła bez większego celu, zaledwie tylko po to, by pozostać w samotności ze swoimi myślami, wymieszana wśród obcego jej tłumu. Bo i tam właśnie czuła się swobodniej niż zamknięta w czterech ścianą, ze świadomością obecności jeszcze jednego istnienia tuż za winklem. Sama myśl ta przyprawiała ją o ból głowy, pluła sobie tylko w brodę, że zgodziła się na takie zaaranżowanie warunków mieszkaniowych.
  Sunęła pewnym krokiem przez wąskie uliczki i przejścia, dopóki dopóty figura jej nie wyrosła pośród innych, mniejszych i większych, pośród lasu tłumu, przedzierając się przez niego bez większej świadomości. Twarz przysłonięta była ciemnymi okularami, postawa, jak zawsze, prosta jak struna; niósł się za nią tylko stukot obcasów, a i za nią ciągnął dym nonszalancko palonego papierosa. Skręcanego, tak, by słuch mógł skupić się jedynie na trzeszczeniu palonego papieru i gęstego tytoniu.
  Osiadła, w końcu, po tej przeprawie przy stoliku jednej z mniejszych kawiarni, z filiżanką czarnego naparu, a spojrzeniem wbitym w kolejną już stronę niewielkiej książki. Biały Oleander.

@Ejiri Carei


Rynek główny - Page 3 TabBr79

My name is Brutus and my name means heavy
So with a heavy heart I'll guide this dagger into the heart of my enemy
Himura Akira
Ejiri Carei

Sob 18 Lut - 0:49
Kreski stawiała spiesznie, jak w gorączce co spajała zmysły w gorące jedno. Miała wrażenie, że czerń włosów, ślizgające się wokół jasnych lic, przysłoni jeden z szarych kształtów tłumu, który sunął uliczką falą nie tak nieprzerwaną. Ta jednak, smukła struną napiętą, która unosiła spojrzenia cudze, ale roztapiała je równie spiesznie, co rytm wybijanych o o ziemię obcasów. A zmiana - z sennego zawieszenia na wizję natchnienia - nastąpiła równie spiesznie, co ścigające się z liniami cieni na kartce - palce.
Blade dłonie, daleko od grafitowego rysika, wystukiwały niewidzialną melodię. Kartka szkicownika, wyjątkowo pusta, ziała tylko rozmazanymi kroplami kawy, które potraktowała ostrym końcem szpilki do włosów, niby atramentowy tusz. Drobiny wilgoci wsiąkały w pergamin, a chociaż efekt plam, spokojnie sunął w zalążek artystycznych wizji, Carei czuła się zamrożona, jakby rzeczywistość obok, mijała ją w przyspieszonym tempie, rozmijając z jej spojrzeniem, nie mogąc uchwycić się, zatrzymać. Pozwalała sobie tym samym, na równie zawieszoną w czasie, beztroskę, zajmując wolne miejsce w kawiarni, z najlepszym - dla niej, widokiem na ulicę, wsuniętą w cień i sklejaną przez rzeczywistość obrazowość. Warkocz splecionej czerni, opadał jej na ramię, a zakończona purpurą wstążka, chociaż śliczna, wołała o czymś zupełnie innym. Ochroną. Podwinięte rękawy białej koszuli, nie śledziły śladów ołówka i tylko drobiny, sypnęły się popiołem na półdługą spódnicę, zapinaną podwójną linią srebrnych guzików aż powyżej pasa.
Czas ruszył i przyspieszył, gdy czujne źrenice pełne kawowej czerni, uczepiły się sylwetki w tłumie, bardzo szybko rozmazując pozostałe, jak rozwodnione ścieżki akwarelowych pociągnięć. Oczy, te ukryte pod taflą okularowych źrenic, wołały o tajemnicę. Taką, którą ...znać powinna była? Palce, były pierwsze, gdy zsunęła do tej pory zajmowaną w przestrzeni kartkę, by z bronią stawianych grafitem kresek, wyrwać oblicze zastałej realności i sięgnąć jej na bielącej się granicy szkicownika. A o tym, ze łatwiej i łatwiej było jej chwytać szczegóły rozumiała dopiero przy szumie uchylanych drzwi do kawiarni. I echo wybijanych - niemal równym drgnieniom serca - kobiecych kroków.
Z westchnieniem, przyjęła obecność. I chociaż (nie)znajoma, minęła ją, usiadła tak blisko, że widok miała jeszcze lepszy. I na profil i na linię szyi i na dłonie, co unosiły filiżankę kawy. Mogła nawet dostrzec tytuł Białego Oleandra. I być może, to uniesione w natchnionym zamyśleniu wargi, pospieszyły za impulsem działania, chcąc doścignąć inne, tańczące już zmysły i skrawki wspomnień, uderzające zrozumieniem, jak pioruny - Pani Akira - zawołała nietaktownie, zawstydzona w następnej sekundzie. Zamrugała, podnosząc się z miejsca, jak dziecko, wywołane do tablicy - Pani jest tutaj - dodała ni to ze stwierdzeniem, ni pytaniem, jakby cokolwiek miało się wytłumaczyć. Cokolwiek to "tutaj" miało znaczyć. A znaczyło - przecież wiele. Czy żałobny kir nie wyrywał tu pierwszej nuty wspomnienia?

@Himura Akira


Rynek główny - Page 3 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.

Himura Akira

Sro 1 Mar - 20:34
  Cisza. To ją otacza. Cisza tłumu, codziennych dźwięków, samochodów sunących po pozornie gładkiej nawierzchni, krzyki, śmiech, para ulatująca z ekspresu. Sama wpatrywała się w czarną powierzchnię naparu wypełniającego filiżankę, gdy ta drżała delikatnie z każdym otwarciem drzwi, gdy zza jej pleców rozbrzmiewał niewielki dzwonek, sygnalizujący przybycie nowego klienta, każde kolejne dzień dobry. Płuca jej wypełniały kolejne głębokie oddechy, spokojne i miarowe, przerywane krótkimi łykami, przekładaniem cienkich kartek, gdy spojrzenie sunęło po warstwach liter. Chłonęła je, przypatrywała się stronom, ale w stanie nie była przyjąć treści. Robiła to, może, dla picu, dla wrażenia zajęcia, bo treści książki nie była w stanie przyjąć. Kolejne litery układały się słowa, te formowały długie, skomplikowane zdania; nie przykładała do nich zbyt wielkiej uwagi. Były tylko pretekstem ku temu, by siedzieć w jednym miejscu bez ruchu, niczym zajęta, tylko po to, by nikt jej nie zaczepiał.
  Nikt.
  Głos wyrwał ją ze słodkiego zamyślenia, ze stanu, w którym głowa, choć pełna myśli, pierwszy raz od długiego czasu była w stanie, który porównać było można do spokoju. Powolnym, wykalkulowanym ruchem filiżanka trafiła na spodek; w książce zagięty został róg strony, ta, zamknięta, ułożona została na blacie, a głowa jej, zbyt wolno, by nazwać to naturalnym, zwróciła się w stronę, z której to dobiegał głos młodego dziewczęcia. Zanim jeszcze ich spojrzenia, jej ciemne i przecinające, spotkały się ze sobą, z ust umknęło zmęczone westchnięcie. Długie, bolesne, tak niechętne.
  — Oczywiście, że jestem, gdzie niby indziej miałabym- — słowo urywa się w połowie, gdy spojrzenie jej ląduje na dziewczęcej twarzy. Pamięta ją, pamięta doskonale, bo wpatrywała się w nią kiedyś długo, dłużej, niż w czyjąkolwiek inną. Gdy pozwała, pierwszy i ostatni raz, gdy ta wybrała ją spośród dwóch opcji, jako tę bardziej zasługującą na uwiecznienie. Bardziej niż siostra. Trudno byłoby jej o tym zapomnieć, bo pierwszy wtedy raz to ona była ważniejsza.
  — Carei — imię jej wypuszcza z odchrząknięciem, po nim następuje nerwowe przełknięcie śliny. Uderzyła ją nagła świadomość tego, że w oczach dziewczęcia powinna być martwa; jak w oczach wszystkich, którzy poznali ją w latach artystycznej świetności. Dawno już zresztą zapomnianych. Za późno już jednak było udawać, że doszło do błędu, bo poznała ją, widać to było po oczach, bo siedziała przed nią jak żywa.
  — Oczywiście, że jestem — powtarza się, nerwowość płata figle gdzieś na języku — Ale dlaczego ty tu jesteś?


Rynek główny - Page 3 TabBr79

My name is Brutus and my name means heavy
So with a heavy heart I'll guide this dagger into the heart of my enemy
Himura Akira

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Ejiri Carei

Wto 7 Mar - 22:59
Spokój ujmowała w kategoriach natchnienia. W momencie całkowitego pochłonięcia przez artystyczną pasją, co oddzielała jej myśli, ją całą od zgniłych nici przeszłości, co to wiązały jej ciało do bólu, znacząc skórę brudem, którego zmyć nie umiała mimo desperackich prób. I walczyła wciąż z paskudnym wrażenie, że wszyscy go widzą. I że jeśli nie odwróci wzorku, jeśli nie skupi uwagi na wysuwanych z bieli, nakreślanych linii, to dostrzeże malujące się w oczach obrzydzenie. Oh, rozumiała - w wytyczonej jej przez terapeutów logice, że ów obraz fałszem się ubierał. A mimo to, zbyt często przegrywała walkę. Czasem, tak bardzo czasem, z zaskoczeniem wśród kilku osób, otrzymywała zamiast wytknięcia, ciepło, które pochłaniała, rozpaczliwie wręcz czepiając się tych ofiarowanych drobin, jak żebrak. Była głodna miłości, wiedząc jednocześnie, że postawiła mury wystarczająco wysoko, by nie dać sobie do niej prawa. I znowu, to rysowanie, było oknami, w których przebijała się jej natura, która zapominała o własnej ułomności.
Śliczność, która zgarnęła jej uwagę - bardzo dawno temu, należała do wyjątków. Tych, co nakrapiają malunki sentymentem i tęsknotą, z jaką radzić sobie było trudno. Niewiele kobiet, znajdowało swoje odbicie w jej rysunkach. Intuicyjnie, szukała piękna, które dawno temu - we własnym mniemaniu - utraciła. A Pani Akira - była piękna. W każdej  miękkiej linii zagłębienia ciała. W każdej wypukłości, co czerwieniła policzki patrzących. Z oczami ciemnymi, jak woda głęboka. Niosły za sobą, wołały, pochłaniały, aż na dno. I to, to wszystko, tym pierwszym razem próbowała odzwierciedlić na kartce szkicownika, który trzymała do dziś. I ta tez niespokojność braku, wyrwała ją do wołania. Nakreślonego dźwięku imienia, jak odzyskanego przywileju.
- Myślałam... że gdzieś indziej - zakończyła ciszej, głupio zawstydzona. Znowu. Refleksja opadła na wargi, ale zatrzymała w miejscu, nie mogąc przecież dzielić się z otoczeniem żałobą kiru, którego nie było. Wciąż składała w całość elementy obrazu, który nie pasował - tylko przez chwilę. Znała przecież rozwiązanie. A to kipiało z naiwności, jaką brzydko odsłoniła. Dopiero, gdy pada jej imię, pląsające na zakończeniach nerwowych napięcie, odpuściło odrobinę, dodając na wargi słaby uśmiech, bardziej nieśmiały, a jednak szczery - po prostu... cieszę się, że Pani jest - nie tak łatwo było utrzymać wzrok, na tych należących do kobiety. A jednak, Carei ogniskuje tęczówki dokładnie na tych, należących do tancerki.
Kolejne pytanie, wyrywa znowu z napływającego cicho komfortu. Przecież, spotkały się kiedyś daleko poza Fukkatsu. Daleko i w czasie, który wyznaczał jej ucieczkę - znowu Panią maluję - już spokojniejszy głos, bo odpowiedź była prosta. Uniosła też dłonie, jakby chciała pokazać znajome linie smug, a jednak wskazując na trzymany wciąż w palcach ołówek. Jeszcze nie musiała wracać do drugiej, trudniejszej pardwy. Głowa przechyliła się na bok, a czarne pasmo, wysunęło się zza ucha, opada na policzek, na czoło, a artystka wydęła usta, zdmuchując czarne nici, które opadły na nos.

@Himura Akira


Rynek główny - Page 3 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Himura Akira ubóstwia ten post.

Haraedo

Czw 1 Cze - 22:33
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Amakasu Shey

Nie 16 Lip - 21:09
10.07.2023
20:01

- Nienawidzę tłumów - burczała pod nosem lustrując wszystkich ludzi - młodych i starych - idących w stronę rynku głównego Fukkatsu, gdzie liczne stragany z jedzeniem i zabawami zostały ustawione już od wczoraj. Nantsukashii Matsuri. Święto, którego nigdy przedtem nie obchodziła. Przynajmniej nie w taki sposób. Teraz jednak spoglądając z ukosa na ślicznie ubraną Carei, w czarną yukatę ze wszystkimi idealnie dobranymi dodatkami, widziała piękno tego festiwalu. Sama prezentowała się co najmniej niecodziennie i przede wszystkim niewygodnie. Biała yukata w srebrne wzory była ciężka w utrzymaniu. Ciągle musiała na nią uważać, żeby gdzieś nie przysiąść, nie oprzeć się czy jej zadrzeć; w końcu nie mogła jej ubrudzić. Długie białe włosy upięte wysoko w koka, z którym Ejiran walczyła dobre dwadzieścia minut, odsłaniały delikatnie pomalowaną, odcieniami bladego różu, buzię. Wyglądała młodo, wyglądała...

- Idiotycznie. Wyglądam idiotycznie jak jakaś jebana śnieżka - poskarżyła się przyjaciółce wymijając kolejną grupkę idących w tę samą stronę ludzi. Byli ubrani w podobne stroje, roześmiani i szczęśliwi, gotowi na straganowe zabawy. Przyrzekała samej sobie, że więcej nie da się wciągnąć w taki bal przebierańców, kompletnie nie pasujący do jej osoby, do jej stylu. Na całe szczęście Eji pozwoliła jej zachować znoszone czarno-białe vansy, które chociaż pozwalały jej chodzić normalnie, nie pokracznie jak jebana kaczucha. Mimo wszystko cieszyła się dzisiejszym wieczorem. Tak beztroskim i innym, niż cała reszta. Mogła spędzić go w jej towarzystwie. Wiecznie pozytywnej i roześmianej. Jej uśmiech był tego wart. Przygotowywały się ponad dwie godziny w jej mieszkaniu. Idealnie posprzątanym, jak gdyby było nieużywane. Nic dziwnego, ostatnie kilka tygodni zaglądała tam sporadycznie zatrzymując się przede wszystkim u niego. Nie skarżył się na jej towarzystwo, a ona nie zamierzała o nic pytać. Gdyby jej tam nie chciał na pewno by jej powiedział w mniej lub bardziej miły sposób. Nie zastanawiała się dlaczego Bakin przyjął ją u siebie, jak gdyby było to czymś normalnym. Może miał słabość do tych zagubionych, bez własnego miejsca? I to nie tak, że się wprowadziła. Zwyczajnie przebywała u niego więcej niż u siebie.  - Co u ciebie, Słońce? W jaką grę zagramy? - Zapytała, bo dawno się nie widziały. Nie miały okazji swobodnie porozmawiać.
Amakasu Shey

Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku