Rynek główny - Page 4
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Wto 27 Gru - 10:33
First topic message reminder :

Rynek główny


Rynek główny znajduje się w najbardziej centralnej części miasta, jakby niegdyś to od tego miejsca zaczęto stawianie budynków, które otaczają wielki plac. Ów jest poświęcony głównie celom rozrywkowym, a każdego dnia przewijają się przez niego tłumy przechodniów. Ruch samochodów jest tu znacznie mniejszy – kierowcy raczej omijają najbliższe okolice rynku ze względu na duże ograniczenia prędkości i zbyt duże opóźnienia w ruchu spowodowane ciągłą obecnością pieszych na pasach. Jest to jednak idealne miejsce na spacery, zwłaszcza podczas wszelakich świąt, ponieważ władze miasta dbają o to, by akurat tu nie brakowało tematycznych motywów związanych z różnymi okazjami. Wśród kolorowych świateł licznych neonów, szczególnie wieczorami, można dostrzec prawdziwą magię tego miejsca, które zdaje się ożywać bardziej niż za dnia. Mieszkańcy Fukkatsu cenią sobie spacery po rynku i nic dziwnego – dookoła niego można znaleźć dosłownie wszystko. W powietrzu zawsze unoszą się zapachy jedzenia, które zapraszają spacerowiczów w progi restauracji, większość sklepów tu otwarta jest przez całą dobę, a skręciwszy w odpowiednie uliczki, nawet ci, którzy cenią sobie większą kameralność, znajdą coś dla siebie w podziemnych, wyciszonych klubach czy w salonach rozrywki.

Haraedo

Amakasu Shey

Sro 30 Sie - 22:44
Mówiła o nim niechętnie nie dlatego, że się go wstydziła. Bakin stał się nieodłączną częścią jej egzystencji. Cholernie ważną, nawet jeśli tego nie chciała. Miał na nią spory wpływ, nie żeby nie zdawała sobie z tego sprawy. Czasami dobry, momentami pewnie nie tak bardzo. To co ich łączyło było kłębkiem zależności i potrzeb. Nie doszukiwała się tam niczego innego, niczego więcej. Nawet jeśli by sobie tego życzyła.  

- Powiedzmy, że Ryoma nie jest typem, którego przedstawia swoim rodzicom przy obiedzie - skomentowała krzywiąc się lekko. Suchy śmiech opuścił jej pełne usta, bo porównanie było cholernie trafnie, jak z jakiejś netflixowej telenoweli. Nie, żeby sama miala kochających rodziców i takie porównanie cokolwiek dla niej znaczyło. Przypadkowe pojedyncze osoby, których nie zdążyła jeszcze do siebie zrazić - tak jak zrobiła z Seiyą - reszta nie miała znaczenia. Nie potrzebowała innych. Świetnie szło jej w pojedynkę.

Westchnęła myśląc krótko nad odpowiedzią.
- Jest za bardzo wplątany w ten okrutny świat, do którego obydwoje należymy. Szczerze wolałabym tego uniknąć - wytłumaczyła doskonale zdając sobie sprawę, że konfrontacja Carei x Ryoma była nieunikniona (świetnie kurwa). Co jednak nie zniechęciło jej, żeby jak najbardziej ją odwlec. Eji była zbyt cenna, żeby jeszcze bardziej ją narażać. Nie spodziewała się, żeby Ryoma mógł jej cokolwiek zrobić. Nie o to chodziło. Zwyczajnie wolała trzymać ją z dała od kłopotów ile mogła. Z dała od Shingetsu i chociaż nie powiedziała tego na głos Carei pewnie domyśliła się sama co miała na myśli. Gangi były niebezpieczne i samo obracanie się w towarzystwie ich członków uchodziło za lekkomyślne.

Z ulgą przyjęła zmianę tematu, bo nigdy nie przepadała za mówieniem o sobie. Zdecydowanie łatwiej było jej zagłębić się w nowe przygody Słońca. Nawet te, które jej nie siadały.
- Tak. Do nieprzytomności - odparła bez zawahania, bo nie miała problemów z kopaniem innych. Słysząc jej słowa uniosła brwi ku górze przyglądając się przyjaciółce. - Jestem dumna, ale lepiej mi powiedz co ten skurwysyn odpierdolił zanim się wkurwię - poprosiła w miarę grzecznie już szykując niecny plan udupienia tego chłopca. Kimkolwiek był. Cokolwiek zrobił. Spięte ramiona mięśni i zaciśnięta szczęka nie pasowały do wesołej festiwalowej atmosfery panującej wokół.

Wysłuchała Carei w ciszy chłonąc jej wspomnienia z czystą przyjemnością. Lubiła widzieć ją taką przejętą a jednak otwartą i szczerą. Widziała jak zbawienne było dla niej wyrzucenie tego co ją trapiło. I chociaż nie było jej łatwo dzielnie powiedziała wszystko. Festiwal kojarzył się większości z czymś przyjemnym, nie musiał jednak takim być. Objęta zamrugała kilkakrotnie w zdziwieniu. Jej dłonie odruchowo powędrowały ku górze zaczepiając się o miękki materiał jej strojnego ubrania. Jednym ruchem przyciągnęła ją do siebie obejmując szczelnie. Przymknęła lekko powieki milcząc dłuższą chwilę.

- Co roku będziemy chodzić razem, ale nigdy więcej w tym kurewskim stroju.

@Ejiri Carei
Amakasu Shey

Ejiri Carei and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.

Ejiri Carei

Nie 10 Wrz - 1:42
Mogłaby przysiąc, że ludzkie spojrzenie, to żywe... i to martwe, mieściło w sobie tak wielką gamę mikroskopijnych zmian, że obserwacja wchodziła na poziom fascynacji. Chwytała wtedy te drobiny emocji, rozpoznając ich brzmienie coraz łatwiej, chociaż - wciąż nie potrafiąc odkryć "dlaczego". Przynajmniej, nie doskonale. A jednak, gdy miała przy sobie, kogoś - kogo kochała, jak Shey, rzeczywistość pomagała jej, odsłaniając więcej. Miała też świadomość, ze tak łatwo, jak ona czytała ludzi, ją, jeszcze łatwiej było rozgryźć. Znowu, dla tych, którzy znali już więcej, niż witając przelotny "cześć" na korytarzu.  I dziś, teraz, wpatrzona w śliczną buzię przyjaciółki, niemożliwie dobrze podkreśloną przez strój i świąteczny makijaż - martwiła się, wyczuwając sprzeczność. Eji pytała o kogoś na kogo może liczyć, a mimo to - coś nie do końca było w porządku. Dopowiedzenie, które otrzymała, chociaż mgliste, zdawało się potwierdzać jej obawy.
- ...dlatego moi rodzice nie znają moich znajomych. Właściwie, nie znają nawet nikogo. Nawet mnie - zaśmiała się, chociaż ulatywał z nich żal. Nie mogła im zarzucić, że o nią nie dbali, ale w większości, sprowadzało się to do materialnej rekompensaty ich nieobecności. To babcię, traktowała bardziej, jak... rodzinę. Wzruszyła jednak ramionami ciężej - ..ale tak, wiem, że często zadajesz się z ludźmi... niebezpiecznymi. On do nich należy? - upewniła się tylko, nie starając się bardziej drążyć tematu. Nie teraz, nie dziś. A może wcale.
- Wiem, że wolałabyś, ale proszę, nie traktuj mnie jak dziecka, które nie poradzi sobie z odrobiną niebezpieczeństwa - zwarła usta, ale westchnęła po chwili. Nie była naiwna, by wierzyć że poradzi sobie z silniejszym przeciwnikiem, ale przecież daleko jej było do niewinnej - bo zaczynasz brzmieć jak on, ten którego tak byś skopała - starała się rozgonić napływająca chmurność myśli. Nie po to tu przyszły. I chociaż sama podjęła temat, schodziło na grunta, w których - tym razem to ona wolałaby nie trącać - ...też uważasz, że jestem problemem? Ciężarem? że jestem słaba, naiwna i nie będę umiała sobie poradzić bez cudzej pomocy, tylko rozpłaczę się i będę czekać, aż ktoś mnie uratuje?  - rzuciła niemal na wydechu. Opuściła głowę, opierając się gdzieś o ramię przyjaciółki - nie chcę tak - dodała gdzieś z nosem wtulonym już w miękki materiał yukaty, wdychając woń, która - mimo jej własnych słów, wywoływała piekący napływ łez. Na szczęście, nie dopuszczając ich wylewu. Ciepło bijące od jasnowłosej koiło, a ogarniające ją ramiona zapewniały, że musiało być inaczej niż próbowano jej wmówić. Jak ona sama zaczynała znowu wierzyć - i nie uznam za usprawiedliwienie, że to po to by mnie chronić... - zamarudziła szeptem, nie będąc pewną, czy zduszone dotykiem wyrazy, w ogóle dotarły do adresatki.

- Dobrze - zgodziła się cicho, przymykając samej powieki i w końcu oddychając spokojniej - tylko mnie nie zostawiaj proszę.

@Amakasu Shey


Rynek główny - Page 4 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Saga-Genji Shizuru ubóstwia ten post.

Amakasu Shey gardzi postem aż przykro.

Amakasu Shey

Sro 20 Wrz - 21:00
Sprawy rodzinne były jednymi z tych, w które Shey niechętnie się zagłębiała. Nie, że nie interesowały ją losy Eji. Wręcz przeciwnie. Zwyczajnie były to jej prywatne problemy i nie zamierzała jej w żaden sposób naciskać. Sama pamietała swoich rodziców aż za dobrze, chociaż z każdym nocnym koszmarem próbowała o nich zapomnieć. Dziecięce traumatyczne wspomnienia nie chciały jednak wyblaknąć nie ważne ile proszków nasennych w siebie wsypała. W odpowiedzi ścisnęła jej dłoń odrobinę mocniej przyciągając przyjaciółkę bliżej siebie. Często gesty mówiły zdecydowanie więcej niż puste słowa, a przecież nie należała do tych wygadanych. Próbowała zaoferować swoje wsparcie mimo, że w sprawach i problemach rodzinnych zdecydowanie brakowało jej doświadczenia. Nie było sensu rzucać bezmyślnymi radami bez pokrycia.

- On nie zrobi mi krzywdy - zapewniła.
Nie takiej, jakiej nie byłabym w stanie znieść.

Westchnęła ciężko wyglądając na zmęczoną. Cienka skóra pod oczami nabrała lekko fioletowego odcieniu pomimo idealnie dobranego korektora, którym Ejiri umiejętnie ją dzisiaj pokryła. Wysłuchała jej do końca odzywając się dopiero po czasie.

- Wiem, że jesteś silna, Słońce. Podziwiam twoją odwagę i niezależność. I kurwa nie chodzi tutaj o to, że sobie nie poradzisz albo jesteś problemem. Bo prawda jest dokładnie odwrotna - zaczęła spokojnie zgarniając ją do siebie. Otaczając ciasno ramieniem. Próbując bliskością, której sama przecież nie trawiła, jakoś ją uspokoić. Nie czuła się nieswojo, dopóki to Ejiri była blisko. Nie ktoś inny. Słowa nie przychodziły jej łatwo. Sens nie był czytelny. Nigdy nie była dobrym mówcą, a jednak nie przerwała. - Zwyczajnie wolałabym nie kusić losu. Nie przyciągać uwagi pewnej grupy na twoją lub inną postronną osobę - kontynuowała, bo nie chodziło o to, że Carei była słaba. Wręcz przeciwnie. Jednak Shey zwyczajnie była zapobiegliwa. W stosunku do niej jak i do innych osób, które nie należały do Shingetsu. Bakin próbując zmienić obecną władzę był czerwoną flagą. Jej już nic nie zaszkodziło. Siedziała w tym gównie zbyt długo, zbyt głęboko. Nie widziała jednak sensu narażania przy tym innych.

- Jak już odwiedzę te twoją uczelnię to ty mnie będziesz bronić, Ok? - Rzuciła z lekkim śmiechem odsuwając ją od siebie. Spojrzała na jej zaszklone oczy i lekko zaróżowiony nos, cmokając teatralnie. Wręcz żartobliwie.

Na koniec nie pozostało już nic do dopowiedzenia. Jedynie czysta, szczera i dziwnie prosta prawda:
- Nigdy.

@Ejiri Carei

zt 2x


Ostatnio zmieniony przez Amakasu Shey dnia Sob 2 Mar - 16:25, w całości zmieniany 1 raz
Amakasu Shey
Naiya Kō

Wto 19 Gru - 20:45
Podłużna sylwetka skąpana w barwach tysiąca kolorowych świateł przemierzała rozległą ulicę. Zamyślony, nieco zestresowany ale niesamowicie pełen energii w swej ekscytacji niemal tanecznymi krokami pokonywał ruchliwą drogę, zatracając się w rozmarzeniu. Sesja zdjęciowa, wywiad, stawianie tarota i ten niepozorny, uroczy chłopak - dziennikarz. To dziś.
Głęboko w swojej podświadomości był również nie tyle zestresowany, co zmartwiony. Przed wyjściem nie mógł odmówić sobie rzucenia paru kart.
Ulga, której pragnął doznać, legła w gruzach wraz z rozkładem, który zatrząsł nim i kazał oddychać głęboko, gdy w poczuciu napływającego bólu do klatki piersiowej odczuł znamiona zaczynającego się ataku lęku.
Kou wypadła dziewiątka mieczy, zaś odnośnie Hasegawy obok odwrócenego rycerza mieczy uśmiechnęła się opancerzona kostucha na białym koniu, narysowana na niewielkim kawałku plastiku tuż nad napisem "Shi".
Brzmiało jak idealny dzień. Nic nie mogło tego zmienić, tak sobie to tłumaczył zielonowłosy. Prawda, że wszystko trzeba brać na dystans w ezoteryce. Kou podchodził dziś jednak do tego wszystkiego z dziecinną naiwnością, upychając w głowie jak najwięcej nadziei, że ta zapowiedź przyszłości była ledwie budzącą za wiele emocji błahostką. A może nawet... nieprawdą. Pomyłką losu. Choć nieziemsko próbował nie psuć sobie humoru, w niezbyt mądrym akcie wypierał cały swój strach, po karku wciąż chodziła mu dająca poczucie zimna świadomość, że już dawno nie zobaczył w kartach aż tak złego combo. Było tam jeszcze parę innych zadanych pytań, wszystkie jak jeden mąż nie były pocieszające - dlatego skończył, łapiąc się siedząc przed nimi za głowę, by jak najszybciej zapomnieć o wszystkim. Ten dzień miał być, jest i będzie dobry, bo Kou tak mówi.
Gdzieś w tle nieprzerwanego haosu, pośród tysiąca barier w postaci kroczących jak w mechanizmie starego zegarku ludzi, rozbrzmiał odgłos wydany przez zirytowanego kierowcę auta zbyt nowego, by mogło jechać wolniej.
Światła ustalające prawa, od których zależeć mogło życie, zmieniły swoją barwę dając przyzwyczajonym do takiego stanu rzeczy przechodniom pozór bezpieczeństwa, jakiego potrzebowali by pozbyć się naturalnego wrażenia, że zagrożenie czyha na każdym kroku. Nikt normalny zwykle nie zwracał na taki stan rzeczy uwagi. Szli z telefonami i słuchawkami, bądź ze wzrokiem wbitym gdzieś poza rzeczywistość. Jeżeli coś się stanie, to komuś innemu, prawda?
Dwumetrowy pachoł wystający ponad plątaninę skręconych ku dołowi głów niewiele by się od nich różnił, gdyby nie jego nieustająca, nadpobudliwa czujność, dodatkowo wzmożona naddatkiem energii wywołanej dzisiejszym spotkaniem.
Intensywnie wypatrywał w tym tłumie Hasegawy. Widzieli się raz, na ciemnym placu zabaw, czy go rozpozna? I czy Hasegawa rozpozna Kou? Wróć. Przebrany wyglądał inaczej niż wtedy, choć takiego satelity ciężko nie zauważyć. Z drugiej zaś strony niejeden się już w życiu przekonał, że nawet słup uliczny zauważyć można dopiero po nieprzyjemnym z nań zetknięciu.
Im baczniej lustrował otoczenie, tym bardziej obracał się na wszystkie możliwe kierunki, mając wyimaginowane wrażenie, że mogli się już minąć. Właśnie miał chwycić za telefon, gdy światła zapaliły się w kolorze na podobę do kosmyków jasnookiego, wystających spod pasiastej czapki. I wtedy, długie rzęsy podkręcone ciemną niczym onyx maskarą, rozpostarły się pod wpływem uderzającej do głowy adrenaliny.
Pierwszy dzieciak w kolejce do pokonania drogi przez ulicę. Nagły, przeraźliwy pisk opon zatrzymanych hamulcem wciśniętym do oporu.
Dźwięk ten wypłoszył całe towarzystwo, oprócz dzieciaka odciętego od zmysłu słuchu, którego ironiczny los wepchnął prosto w szpony zbliżającej się tragedii.
Nim odór palonej gumy wpadł do nosa, a adrenalina osiągnęła swój finalny poziom, wielkolud zareagował niemal odruchowo. Kilku ludzi winnych swojej obojętności lub roztargnieniu straciło grunt pod nogami, odepchnięci przez pozornie chude i delikatne ramiona, które nabrały w tej sekundzie siły porównywanej do spychu. Własnymi szponami bez wahania chwycił za kolorowy plecak, pozwalając niskiej postaci w ciągu tego ułamka sekundy zobaczyć, jak jej twarz i czerwoną karoserię rozdzieliły zaledwie centymetry.
Wylądowali oboje na chodniku w wyrwie, którą stworzył spłoszony tłum, w którym znieczulone i objęte pośpiechem nogi zaczęły powoli przechodzić na drugą stronę.
Zupełnie tak, jakby przed chwilą nic się stało.
Kou podniósł się do przykucu, oglądając oczywiście najpierw, czy w całej tej akcji nie stracił żadnego z ratunkowych szponów. Wyglądało to zapewne komicznie, bo dopiero po tym otrząsnąwszy się z szoku, spojrzał spowrotem na chłopaka, na oko lat 10, który się... Rozpłakał.
- Ej, dzieciak, jesteś cały??? - Zapytał z udawaną troską, bo w rzeczywistości sam był równie przerażony. - S-spokojnie, ej, już nic się nie dzieje. Już dobrze słoneczko, już dobrze. - Wybrzmiał łagodny, uspokajający głos, który wyprostował dłonie w geście próbującym desperacko załagodzić sytuację.
Nie miał podejścia do dzieci. Nie miał zielonego pojęcia, co miał zrobić, a jedyne co go dzieliło od rozpłakania się równie rzewnie, co ten nieostrożny smarkacz, to świadomość, że zniszczyłby sobie makijaż. Dłonie szybko zaczęły się trząść, gdy dotarło do niego, że dzieciak w ułamku sekundy podniósł się i zarzucił mu na ramiona...
Nie był w stanie być teraz wyrozumiały. Po prostu nie był. Może normalnie byłoby inaczej, ale teraz całe jego jestestwo skąpane było w szoku roznoszącym w nicość jego pomocność. Zamiast tego dopadła go panika zupełnie innego sortu. Już widział te nagłówki - "Niebezpieczny homoseksualista w centrum Fukkatsu przytula dzieci na ulicy!". Cmon, wiedział przecież, jak wygląda i jakie będzie podejście tego chorego społeczeństwa. Był pewny, że ludzie, którzy widzieli całe zajście, już dawno sobie poszli. Że te wszystkie spojrzenia dookoła, to pogarda i obrzydzenie, na które niczym sobie nie zasłużył, bo przecież nie zrobił nic złego. To wszystko jednak uderzyło do niego z taką siłą i takim lękiem, jakiego mógł doświadczyć tylko taki paranoik, jak on.
- No już, spokojnie. Coś cię boli? Pokażesz? - Poklepał dzieciaka po ramieniu. Mówiąc te słowa liczył, że po prostu się od niego odklei, co jednak skończyło się fiaskiem. Z całej siły próbował nie dawać po sobie poznać, że właśnie przechodzi przez atak paniki, ale jego twarz i przepełnione strachem i zniesmaczeniem oczy, wyrażały tylko i wyłącznie jedno słowo -
Pomocy.

@Hasegawa Izaya


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Warui Shin'ya and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.

Hasegawa Izaya

Sro 3 Sty - 2:41
18.11?
  Jak zwykle Izaya miał ważniejsze spotkanie - zapisywał je sobie w kalendarzu w telefonie. W tym przypadku nie było inaczej. Może nie z racji uznania tego meetingu za niesamowicie istotny, ale żeby nie zapomnieć. W zwyczaju zapominać o takich rzeczach nie miał, ale lepiej czasem chuchać na zimne. Głupio byłoby wystawić nowego kolegę w taki głupi sposób.
  Nie był świadom, że w momencie dobierania ciuchów - tych samych co zwykle - Naiya stawiał tarota. Zapewne sam niczym by się nie przejął. Nie wierzył w takiego typu rzeczy, chyba, że sam by się przekonał na własnej skórze. Może się przekona, może nie. Niezbadane są drogi losu, który prowadzi ludzi przez świat. Choć jego losowość jest czasem nie do zniesienia, nikt nie jest w stanie jej ominąć. Życie to suka.
  Po drodze do centrum sprawdził raz jeszcze gdzie mają się spotkać. Tak dla pewności. Poprawił futerał na aparat wiszący mu przez ramię i znów podniósł głowę znad ekranu urządzenia. Idealnie w momencie, gdy miał się zderzyć z staruszką.
  Znalezienie Kō nie mogło być takie ciężkie. W końcu chłopina ma dwa metry wzrostu na oko. Aż zaczął się zastanawiać jak daleko będzie musiał się ustawić od niego, aby uchwycić obiektywem całą jego sylwetkę wraz z atrakcyjnym tłem. Trzeba będzie się pogimnastykować. Przynajmniej zdjęcia portretowe będą proste do ogarnięcia. Tak czy siak, jedne i drugie miał w planach ładnie obrobić w programach graficznych. Nayia będzie miał piękne zdjęcia! To jest pewne.
  Zdjęcia to jedno, ale pytania do wywiadu już wcześniej sobie przygotował. Profesjonalizm w pełnej odsłonie, jak na dziennikarza przystało. Wystarczy je odczytać, poczekać na odpowiedź Naiyi i tyle. A spisanie słów kolegi? Nie, tym nie trzeba się przejmować. Żyją w takich czasach, że telefony dyktafon mają. Na spokojnie w zaciszu domowym okularnik zbierze do kupy materiały i wszystko elegancko wyłuska. Będzie cudnie, będzie pięknie. Jeszcze kawkę wypiją i już w ogóle! Cud, miód, malina.
  Coś się stało?
  Izaya zatrzymał się wraz z tłumem tworzącym samoistny okrąg dookoła dwóch osób. Tylko na moment, nim ludzie ruszyli dalej tak jak bóg przykazał. Początkowo dostrzeżenie Kō było dość ciężkie. A dzieciaka? Wręcz niemożliwe. Z zakłopotaniem  Izaya przecisnął się między ludźmi, aby szybciej dostać się do kolegi. Ocieranie się o innych nie jest najprzyjemniejszą rzeczą.
  Rozbawiony uśmiech wkradł się na twarz Hasegawy. Sam szczerze podziela niechęć do dzieci - wręcz nienawiść - i na tej płaszczyźnie mógłby sobie przybić piątkę z Naiyą. Pomimo tego, ten widok był dość zabawny. Pewnie znając cały kontekst, Izaya nie cieszyłby tak głupio pyska. A to byłby kolejny temat do gazet! Nie każdy bohater nosi pelerynę! Cóż, mniejsza o to. Takich jest masę, a wróżbitów tak chętnie do wywiadów nie biorą.
  - Wszystko tam w porządku? - Z przeciągającym się uśmieszkiem odważył się w końcu zagadnąć kolegę i zaznaczyć swoją obecność. Uniósł jedną brew do góry. - Zabrałeś może braciszka na spotkanie? - Dodał z stonowanym rechotem. Nawet przez myśl nie przeszło
Hasegawie, jakie wewnętrzne katusze Naiya przechodził w tejże chwili. Sama mina wielkoluda dużo mówiła, ale nic dosłownego.
  Schylił się lekko i położył dłoń na ramieniu Kō. Może dla otuchy, może nie. Zdecydowanie bardziej zależało Izayi na skupieniu się na rzeczach istotnych.
  - Chodź, chodź. Nic się mu nie dzieje. - Tym razem uroczym uśmieszkiem obdarzył stricte Naiye. - Swoją drogą. Miło mi Ciebie znów widzieć i równie pięknie się przygotowałeś do sesji zdjęciowej. - Wtrącił nieco ciszej. Może wobec kobiety takie komplementy uchodzą bez odzewu, ale chłop chłopu? Lepiej zważać na to i owo.
  Zabrał rękę, odsunął się krok do tyłu przy okazji hacząc o jakiegoś biznesmana. Eh, te nieszczęsne tłumy.
  Poczekał, aż Nayia się podniesie. Aż otrząśnie z przerażenia, którego Izaya nie rozumiał i najprawdopodobniej rozumieć nie chciał. Nie był cierpliwy, chciał już przejść do pracy jaką jest sesja zdjęciowa.

@Naiya Kō
Hasegawa Izaya

Warui Shin'ya and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Wto 20 Lut - 0:21
Nagle słowa z bliżej nieokreślonego kierunku wybudziły go, a wręcz wytrząsnęły z tego horroru. Zaćmione lękiem ślepia nabrały nagłego blasku równie szybko, co ciemno zabarwiona sylwetka wyrosła tuż przed nimi. Całe szczęście nawet z ziemi miał zaledwie lekko podnosząc głowę widok wystarczająco dobry, żeby w momencie rozpoznać charakterystyczne rysy chłopaka, który jakiś czas temu zapytał go o papierosa. Dziś były jednak zupełnie inaczej oświetlone, niż na tamtym opuszczonym placu zabaw, stąd w jego głowie i głosie pojawił się cień zawachania.
- Bra-ciszka? - Spojrzał na kaszojada z ukosa, jakby zdążył zapomnieć o jego egzystencji, zaślepiony światełkiem w tunelu jakim był dla niego w tym momencie głos piękny jak skowronek. Zapomniał o przywitaniu. Tak oczywiste, a wychodziło na to, że konsternacja opuszczała go stopniowo, skoro nie zrobił tego w pierwszej chwili wstając i wyrzucając przerośniętego płoda w powietrze.
- H-HASEGAWA! - Przybrał minę kociary rozpływającej się na widok puchatych kulek; z jednej strony jakby miał się popłakać, z drugiej jakby się skrajnie ekscytował, a z trzeciej jakby miał zaraz wykrzyknąć "mój bohaterze! Zabierz mnie stąd." - Jak dobrze cię widzieć, ale to nie tak, nawet nie mam bra... -
Naiya nie zamierzał się chwalić zaistniałą sytuacją. Zbyt dużo negatywnych uczuć zebrało się wokół tej prozaicznej sytuacji, która o mało nie wytrąciła dwóch metrów tęczowej masy z równowagi. Z resztą... może i Kou lubił się chwalić wieloma innymi przydatkami, ale nazwany bohaterem bez peleryny, zapewne poczułby się żenująco. Wolałby chyba być nikim, ale z zarąbistą peleryną. Całą w cekinach. Za to narzekająca kula emocji wciąż gdzieś cisnęła mu się na język, gotowa by wystrzelić w każdej chwili, gdy ponownie spojrzał z już nie przerażonym, a nietypowym dla siebie zirytowanym wzrokiem na nieostrożne dziecko. Nie miał okazji wypowiedzieć słowa, gdy wyraz jego twarzy zmienił się w zdziwienie, gdy dzieciak... odsunął się. Spojrzał na Kou ledwie na chwilę rozszerzając oczy. I uciekł. Tak po prostu.
Ręce Kō wraz z jakąkolwiek siłą na ten moment opadły, wodząc tylko zdziwionym wzrokiem za chłystkiem, który wyraźnie niczego się nie nauczył, przebiegając na świetle rychle zmieniającym się na czerwone.
Wciąż trwając w przykucu, jakby jego nogi nie znały zmęczenia, wsparł twarz na dłoni w szczególnie załamanym geście. Naprawdę był aż taki straszny? A może jednak źle dziś wyglądał?
Wtedy poczuł nieznacznt dotyk na swoim ramieniu i zupełnie odruchowo w tym całym stresie, lekko się wzdrygnął.
- Masz rację. Chodźmy już stąd. - Wyrzucił z siebie z pewną ciężkością, ale już po sekundzie wciąż z pół zakrytą dłonią głową wyjrzał zza niej na kolegę dziennikarza, uśmiechając się szeroko. Zrezygnowany śmiech docierał do jego płuc coraz bardziej i bardziej z każdą chwilą, aż przetrzepał ostrożnie grzywkę by się otrząsnąć z tej całej wariacji. Wsparł rękę na kolanie by wrócić do swoich prawowitych wymiarów drabiny budowlanej w pozycji stojącej.
- Nevermind. - Rozprostowaną dłonią strzepnął intensywnie niewidzialny kurz ze swojej koszulki na wysokości mostka, jakby wraz z nim miał usunąć tą nielogiczną sytuację sprzed chwili z pola zainteresowania. Pokazać, jak bardzo to już nie ważne i wrócić do swojej chaotycznej normalności. - Awww, jesu, dziękuję kotek, ale też się nie oszukujmy lepiej, to przy tobie te wszystkie neony blakną. - Zamachnął się lekko obracając długością całego ramienia nieoczekiwanie w nieokreślonym kierunku, w domyśle wskazując na wszystkie kolorowe światła dookoła (i prawdopodobnie o mało nie przetrącając komuś głowy, gdyby nie fakt, że wyrastał wysoko ponad średnią japońskiego społeczeństwa). Powiedział to bez cienia chęci by cokolwiek pokazać albo się podlizać, wręcz sprawiał wrażenie jakby takie barwne komplementy były na porządku dziennym niezależnie od płci. W przeciwieństwie do Izayi takie zachowanie było dlań w pełni naturalne, tymabrdziej czasem zapominał o trzymaniu się norm, gdy po dwóch dniach od długiej całonocnej zmiany w klubie maniera ta imała się go jeszcze mocniej. Niestety Hasegawa nie mógł tego wiedzieć, a do Kou nie docierała póki co żadna realizacja. Śmiesznie zapewnie wyglądałby ten kontrast z perspektywy trzeciej osoby, która by wiedziała, co siedziałoby w głowie każdego z nich.
Przez te wszystkie intensywne bodźcie zupełnie zapomniał, czemu wcześniej mknął do centrum z miną jak na skazanie, czemu spieszył się ubierajac buty, czemu nie upewnił się czy zamknął drzwi wychodząc z domu i czemu był tak nadludzko czujny. Owa czujność została w związku z tym już z tego miejsca uśpiona.
Mając już rękę w powietrzu postanowił się przeciągnąć, po czym ruszając z miejsca gdzieś przed siebie, nagle spojrzał swoim przenikliwym wzrokiem prosto na Hasegawę. W jasnych oczach, wśród blików barwnego światła, odbijała się powracająca doń szczenięca radość.
- To gdzie najpierw idziemy? Widzisz tamtą ścianę z graffiti? - Wskazał palcem. - Wygląda obłędnie. Albo... albo... hmm... - Wyraźnie zaczął się za czymś rozglądać, samemu dobrze nie wiedząc, za czym. - Hahah, wybacz. Powiesz mi jaki masz pomysł, artysto? - Zatrzymał się nieco bardziej skruszony, przypominając sobie, że to chyba ten moment, w którym powinien nieco wyhamować i poczekać na werdykt dziennikarza.
- W ogóle... jak długo już cykasz zdjęcia? Od czego się zaczęło? - Zapytał ze zwykłej ciekawości, przy czym jednak nie mógł sobie odpuścić robienia scenek, więc przychylił się i układając palce w geście imitującym aparat, spojrzał przez wyimaginowany sprzęt ponownie w oczy towarzysza.

@Hasegawa Izaya


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Warui Shin'ya and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.

Hasegawa Izaya

Pon 26 Lut - 18:12
  Czyli jednak to nie jest jego brat. I dobrze. Dla Izayi. Szczerze nie cierpiał dzieci i wolałby, żeby Naiya zabrał kota na to spotkanie niż dzieciaka. Oj, wtedy to Hasegawa skupiałby się tylko i wyłącznie na futrzaku. Pewnie zrobiłby miliard zdjęć samego kota... Ale to nieważne. Jest Kō i to jest najważniejsze.
  W ciszy Izaya obserwował jak dzieciak ucieka z pola widzenia. Nie czaił o co poszło. Nawet do głowy mu nie przyszło, że stojący przed nim wielkolud mógł się przyczynić do ratowania czyjegoś życia. Może to brak wyobraźni, a może to tylko olewcze nastawienie do wszystkiego dookoła. Czasem zdarzały mu się takie humorki, ale dziś? Nie, raczej dziś jest dobrze.
  I wspaniale. Mogli iść dalej. Izaya miał kilka wizji gdzie najlepiej uchwycić przystojną buźkę Naiyi.
  Izaya dostał laga mózgu po otrzymaniu komplementu. Początkowo nawet nie załapał, że to komplement. Neony się przy nim chowają? Oglądając się w dół na swoje ciuszki i widząc same ciemne kolory uznał, że to przez to neony bledną. Może jednak jest dziś jakiś ograniczony i nie przyjmuje nic do siebie? Albo zwyczajnie dużo komplementów w ciągu życia nie dostał.
  - Ojejku, dziękuję... - Obdarował Naiyę skromnym uśmieszkiem. - Ale co jak co, to nie ja jestem tutaj kolorowym ptakiem.
  Może też sam nie słynął z wielkich komplementów na trzeźwo, ale odpłacić się należy. Płeć taka czy owaka, dla Izayi był jeden wyznacznik dlaczego wypada komuś coś miłego powiedzieć. Jeśli osoba jest ładna - albo nawet lepiej - prześliczna w jego mniemaniu, to czemu nie? Już wcześniej komplementował kobiety, które wpisywały się w jego kanon piękna. Mężczyzn również. Niby płeć nie ma większego znaczenia, ale na polu związkowym już ma. Może być twarzą w twarz z najpiękniejszą kobietą świata, ale i tak nie będzie czuł niczego więcej, niż zwykłego zachwytu jej wyglądem. Faceci? To inna para butów.
  Naiya na przykład to bardzo atrakcyjny chłop w oczach Izayi. Jednakże, atrakcyjny ze względu na ewidentną fotogeniczność i jego nietypowe usposobienie jest na swój sposób interesujące. Sam siebie nigdy by nie widział obok takiej kolorowej persony. Poza tym, gdyby tylko wiedział, że Kō ma swoje problemy z psychiką, to uznałby, że oboje mogliby być mieszanką wybuchową. Ale jakaś przyjaźń? Może oboje kiedyś się targną na napad na bank, o.
  Drepcząc obok wielkoluda rozglądał się po mieście szukając ciekawych kadrów. Sam fakt, że Nayia również się rozgląda za tym samym było jak miód na serducho Izayi. Nie tylko on sam się stara coś znaleźć, to dobrze.
  Przystanął na sekundę, aby przyjrzeć się graffiti z daleka. Zmrużył oczy i zastanowił się.
  - Można spróbować, ale obawiam się, że z Twoimi kolorowymi ciuchami trzeba byłoby znaleźć coś mniej krzykliwego. W innym przypadku kolory się pomieszają i zwyczajnie sceneria Cię zje. - Przyspieszył trochę, aby dogonić Naiyę. - Nie no, zajebiście, że sam proponujesz miejscówki. To jest bardzo na plus. - Skomentował z radosnym uśmieszkiem. - Poza tym! Ja jestem ślepy i niższy, mam ograniczone pole widzenia w przeciwieństwie do Ciebie. - Pewien luz i spokój przeszywał Izayę. To wszystko przez wyższego kolegę. Sam roztaczał aurę radości i powoli zaczęło się to udzielać okularnikowi. Same plusy może wynieść z tej znajomości. Jak na razie.
  - A, to hobby od dziecka, właściwie. Dostałem od rodziców aparat jak skończyłem sześć lat. Taki mega amatorski, najprostszy, żeby tylko zmienić baterie i cykać fotki... No i praktycznie cały czas łaziłem za moją kotką, świętej pamięci Kropcią i ona była moją modelką. - Jak on tęsknił za Kropcią. Chciałby ją mieć przy sobie. Oczywiście, Frotki by i tak nie zamienił na poprzedniczkę, ale i tak, tęsknota jest paskudna. - Noo i jak byłem w gimnazjum to dostałem lepszy aparat, przez chwilę robiłem zdjęcia w szkole do książek pamiątkowych na zakończenie. Pod przyciskiem rodziców nie poszedłem na żadne studia artystyczne, tylko na dziennikarstwo. Tam też się robi zdjęcia, więc chociaż tyle z tego mam. Czasem żałuję w sumie, że zdecydowałem się na to dziennikarstwo. Mam wrażenie, że w fotografii jako sztuce lepiej bym się odnalazł. - Jakieś tam, niewinne informacje o swoim życiu mógł mu sprzedać. W końcu, to nic wielkiego podzielić się sobą. Nie widział w Naiyi żadnego zagrożenia, chyba, że to się zmieni w drastyczny sposób? Cóż. I tak z takimi zdawkowymi informacjami na jego temat nic złego nie może zrobić.
  Izaya dostrzegł szyld kociej kawiarni... A zaraz pod nią witrynę przy której siedziały dwa koty. Mniejszy bury i duży, kudłaty rudy. Całe wnętrze widoczne z zewnątrz było całkiem pastelowe więc i sam Naiya ma szansę się wybić na tym tle. No i miałby dwóch pomocników.
  - A spróbujmy tam, co? - Okularnik wskazał witrynę.

@Naiya Kō
Hasegawa Izaya

Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Nie 24 Mar - 19:17

- Bo wiesz... - Czuł się dużo lżej z każdą sekundą, w której Izaya dalej nie pytał o zaistniałą sytuację, chodź z drugiej strony nie wiedział czy to zwykły brak zainteresowania tematem, czy może to wszystko wyglądało tak dziwnie, że okularnik postanowił nie wyrażać komentarza który potencjalnie mógł tworzyć się w jego głowie. Właśnie z tego powodu czuł się w obowiązku to wyjaśnić, nawet jeżeli nie było to tak w zasadzie konieczne.
- ... TAKIE TO... MAŁE, A CIĄGLE W TELEFONIE... Na nic nie uważają a potem tragedia gotowa. Jakbym wpadł pod auto w jego wieku, to by mnie za to w domu zabili. - Westchnął oceniająco. Brzmiało to jak zwykły, niegroźny żart wpleciony w akompaniament intensywnego narzekania. Kou miał już taki odruch, choć niebywale smutną prawdą był fakt, że te słowa miały w sobie dużo z prawdy.
Żył za to w słodkiej nieświadomości co do sromotnej porażki jego komplementu. Twarz Izayi nie zdradzała wiele poza lekkim, uroczym uśmiechem, który zdołał zarejestrować. Jednak coś magicznie uśpiło część jego ponadnaturalnej czujności - a gdy kolorowy ptak usłyszał kolejne miłe słowa nagle obrósł w piórka, gubiąc się w nich i rozpływając nad nimi w swojej głowie. - Awww, kolorowym ptakiem? Mów mi tak dalej kotek. -
- Mhhm. Masz rację, prawdziwego blasku nie można przyćmiewać. - Postukał się chwilę paznokciem po ustach, zupełnie szczerze się zastanawiając jak gdyby nie przykładał do tak egocentrycznie brzmiących słów żadnej wagi. W sumie to była prawda. Nie przechodziła przez mózg Kou żadna refleksja, a był to jedynie odruch. Rozejrzał się po otoczeniu, szukając kolejnego miejsca.
Uraczył Izayę lekkim uśmieszkiem widząc, że jego wychodzenie o kilka kroków za bardzo do przodu nie zostało odebrane negatywnie.
- Spokojnie. Ja też jestem ślepy. - Idąc obok ciemnowłosego niespodziewanie schylił się, skracając na moment dzielący ich dystans przestrzeni osobistej. Chciał jednak mu udowodnić, że nie rzuca w ten sposób żadną dygresją - paznokciem naciągnął delikatnie jedwabistą skórę dolnej powieki. Nad nią okularnik mógł zauważyć pewne odcięcie kawałek za obwodem jadowicie oliwkowej tęczówki. Ślad zdradzający obecność noszonych przez niego soczewek korekcyjnych, choć zupełnie niewidoczny z daleka, z bliska był już całkiem dostrzegalny. - Rozumiem jeśli ciężko w to uwierzyć, ale nie wyglądam w okularach tak dobrze jak Ty, słońce. - Po wypowiedzeniu tych słów zupełnie niespodziewanie przysunął głowę jeszcze bliżej dosłownie na sekundę i mrugnął patrząc Izayi prosto w oczy, szczerząc się przy tym w szerokim uśmiechu sugerującym żartobliwy charakter swojego zachowania, po czym odsunął się z powrotem do pozycji prostej. Fakt, że niższy chłopak w okularach wydawał mu się naprawdę bardzo uroczy nie zmieniał jednak tego, że z każdą kolejną rzeczą, którą się o nim dowiadywał również widział coraz bardziej, jak wielka przepaść ich dzieli. Nie był z resztą osobą która nastawiałaby się na kogoś z góry, czy w ogóle szukała sobie partnera. Choć był w tym życiu zdecydowanie zbyt samotny i skupiał ogromną część swojej uwagi na innych ludziach, po prawdzie za bardzo bał się bliskości kierowany wachlarzem traum, których nie miał zamiaru leczyć, by chcieć zrzucać je na kogoś innego. Zwłaszcza, gdy odnosił wrażenie, że prawda o nim samym może być dla większości ludzi zwyczajnie... too much. Nie zmieniało to jednak jego spojrzenia na dziennikarza, który wydawał mu się sam w sobie ciekawą i przyjazną personą, z którą mógłby się nawet mimo tych różnic zaprzyjaźnić.
- Ojejku, ale uroczo. - Powiedział dalej wyglądając na w pełni wyluzowanego, choć gdzieś z tyłu głowy zjawiło się ro małe, zdradliwe ukłucie smutku na myśl o wychowaniu się ze zwierzątkiem. Skąd to się wzięło? Sam nie do końca rozumiał. Całe dzieciństwo chciał mieć jakieś mieć i przelać na nie swoją miłość, ale w jego domu nie było wystarczająco bezpiecznie, by mógł zostawić je tam choćby na minutę. Smutny fakt, że znęcanie się nad zwierzętami nie jest wystarczająco mocno karane kazał mu bać się, że słodkie, puchate stworzenie skończyłoby w częściach tak samo jak delikatne serce Kou. A może... może bał się tego, bo takie coś miało miejsce? Nie pamiętał. Nawet jeśli, to nie chciał pamiętać. - Ekh?! Żartujesz, naciskali żebyś poszedł na coś innego? - Zapytał z niemałym przejęciem, choć w rzeczywistości sam fakt, że większość rodziców na coś swoje dzieci kierowała, był dla Kou równie często słyszany co absurdalny. - To takie przykre. Musisz mieć ten dryg, skoro robisz to od dzieciaka. Możesz mi wysłać jakieś swoje prace? -
- Wiesz co kochanie, zazdroszczę ci. Ja w sumie nigdy nie miałem talentu do niczego twórczego. Dlatego tu jestem, los daje ci okazję się wykazać na tym beztalenciu. - Odparł tonem który przynajmniej starał się nie sugerować, że użala się nad sobą.
Kou sam niewiele mówił ludziom o swojej przeszłości, wręcz całkowicie pomijał ten temat. Za to mial bardzo dobrą pamięć do historii innych, nawet jeśli tak jak w tym przypadku nie miał żadnego interesu w tym, żeby je wykorzystać - póki co. Izaya mógł być jednak spokojny. Zielonowłosy mimo swej nieprzewidywalności i chaotycznej energii działającej jak tykająca bomba, nie stanowił dla niego zagrożenia. Mimo wzroku który wydawał się kąsić każdym spojrzeniem bo i do tego był już przyzwyczajony, jedyne do czego mógłby wykorzystać w tym wypadku swoje manipulacyjne tendencje, to czysta ciekawość i pewien fakt... najzwyczajniej w świecie go polubił. Wyczuwał intuicyjnie w Izayi pewien rodzaj skrywanej tajemnicy, choć nie potrafił do końca powiedzieć, dlaczego. Nieświadomość, skąd brało się to poczucie nie dawała mi spokoju, a jednocześnie rozwarstwiał go fakt, że czuł od niego pewien dystans nie do przekroczenia nawet dla królowej wywierania presji. Choć Kou uwielbiał to robić - skradać się, półsłówkami i wymownymi, kąśliwymi komentarzami wnikać jak wąż w innych ludzi i pozostawiać ich siłą odartych z zbroi pod którymi się kryli, widział, że w tym wypadku nie ma na to szans i conajwyżej mógłby zrazić do siebie potencjalnego kolegę. Więc siłą rzeczy w jego towarzystwie się uspokajał, bo nie uruchamiał w nim tego uzależniającego schematu. Dlatego podchodził do niego o wiele ostrożniej; czekał jak bezpański pies pod drzwiami, aż zza wrót wyleci kolejny smaczek. W końcu gdyby wcisnął się właścicielowi na chama przez futrynę, prawdopodobnie musiałby się pożegnać z jego życzliwością.
- KOTKI... KOCIAKI... - Oczy wielkoluda zaświeciły w barwach kolorowych świateł a ściśnięte w pięści dłonie zatrzęsły się w ekscytacji. Nie patrząc na nic i nikogo prześliznął się między chmarą ludzi niemalże w biegu, uśmiechając jak głupi. Chwilę później był już o krok od zderzenia z szybą, za którą małe, puchate istoty z pełnym chilloutem kręciły długimi jak wąż ogonami. Zdawały się być zadbane bardziej niż przeciętny człowiek pracujący na etacie, a ich gracja i niewypowiedziany spokój przywodziły na myśl królów tego miejsca, zdolnych każdego owinąć sobie wokół palca. Tym też nieco zdziecinniałego na ich widok Naiyę, schylającego się właśnie by rozpływać się nad ich urokiem. Urokiem, którego największa wiedźma nie potrafiła tak doskonale rzucić.
- To miejsce jest idealne. - Jeden z czworonogów na jego widok otworzył oczy szeroko, lekko się strosząc. Przejęty tym faktem słup uliczny odsunął się, obracając z powrotem w stronę z której powinien nadchodzić Izaya.  
- Będzie najlepiej pasować. Przepiękne. - Dodał po chwili, próbując nieudolnie przekazać, że wcale nie chodzi o koty... no na pewno, nic a nic.
- Więc? Jak mam się ustawić słońce? - Nie czekając na odpowiedź zapozował. Jedną z długich rąk oparł na biodrze, drugą zaś podniósł i zamachał pazurami na wysokości swojej twarzy, po czym ułożył ją w kształt łapki. - Miau. -


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Warui Shin'ya, Hasegawa Izaya and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

Hasegawa Izaya

Czw 2 Maj - 0:06
Kotek? Miau miau. Aż sam chcąc nie chcąc siebie samego wyobraził jako kota. Zdecydowanie byłby jakimś dachowcem z burym umaszczeniem. I czarnymi pręgami, o! Jeszcze lepiej byłoby gdyby jakiś przystojny jegomość go przygarnął i tulił go i trzymał na kolankach i... Och, jakie życie byłoby łatwiejsze, gdyby mógł być głupim futrzakiem nie martwiącym się o przyszłość. Jedyne o co by się martwił to czy dostanie swoją ulubioną saszetę, którą by dostawał do końca swoich dni i przy okazji - znając większość właścicieli kotów - dostawałby tę, co w przyszłości rozwaliłaby mu żołądek czy nerki. Taką z dużą ilością zbóż, których koty jeść nie powinny. Z chęcią tymi przemyśleniami podzieliłby się z Naiyą, ale to chyba nie jest jeszcze ten stopień koleżeństwa w której mógłby się dzielić takimi durnotami.
  Już nie ciągnął tej głupiej fali myśli i wyobrażeń samego siebie jako kota, czy też zbędnych pochlebstw. Mógłby oczywiście jeszcze kilka rzucić... Ale po co?
  Też jest ślepy? Chcąc nie chcąc, Izaya zerknął na buźkę kolegi, gdy ten się schylił. Uniósł brwi nieznacznie w zdziwieniu, gdy faktycznie dostrzegł miniaturowy obrys soczewki.
  - O proszę. - Cicho westchnął. - Nie wydaje mi się. Pewnie w okularach też Ci ładnie. Ładnemu we wszystkim w końcu jest... Ładnie. - No, w jego mniemaniu Naiya jest śliczny. Może i w okularach wyglądałby nietypowo, ale dalej przystojnie. Aż zaczął się zastanawiać czy brnięcie dalej w takie przemyślenia i ewentualne komplementy - które swoją drogą miały się już skończyć - nie będzie świadczyło o jakimś niewinnym flircie. Oj, oj. Głupio by było, jakby nieświadomie podrywał Naiyę, a później wyskoczył, że "hej, bo w sumie, to ja już mam kogoś innego na oku, ha, ha".
  Trochę Hasegawę zastanowił fakt, dlaczego kolega tak zareagował na wieść, że to jego rodzice starali ukierunkować mu drogę rozwoju i w co powinien iść. Wzruszył lekko ramionami z obojętnością. Izaya wiedział, że za morzem i oceanem wszystko wygląda inaczej, dzieci sobie częściej same wybierają karierę i nie mają tak wielkiego nacisku, ale... Cóż. To zależy też od rodziny, kraju. Od wszystkiego tak naprawdę.
  - Nie mam im tego za złe, serio. W sumie, bycie artystą niesie ze sobą ryzyko, że nic Ci się w życiu nie uda, nie? Zawsze też mogę sobie po godzinach robić co tam chcę i sobie tworzyć o ile mam chęci. - Pokiwał głową. - Pewnie, wyślę Ci swoje pracki jak wrócę do domu. Głównie będziesz mógł zobaczyć zdjęcia mojej Frotki.
  Brak talentu do czegokolwiek twórczego? Nonsens. Nie chciał uwierzyć w słowa Naiyi. Izaya wierzył, że każdy gdzieś tam głęboko w duszy ma coś ciekawego do przedstawienia, tylko z zwykłego lenistwa nie chce się wysilić.
  - Eee, tam, gadasz. Spójrz na swoją buźkę chociażby. Potrafisz się pomalować, a to już o czymś świadczy. Makijaże to też forma sztuki. - Może to głupota, ale dalej sztuka! - Ja nie potrafię prostej kreski na papierze narysować, a znając życie, gdybym próbował narysować sobie kreskę nad okiem to pewnie bym sobie krzywdę zrobił.
  Zabawna była ta reakcja Kou na kotki. W zasadzie, jak Izaya był młodszy to reagował podobnie, nieważne, czy to kot poza jego domem czy jego własny. Każdy kot jest cudowny. W zasadzie, to miejsce to było idealne. Mogą porobić zdjęcia, a później iść tam do kotków na herbatę czy kawę. No... I przy okazji będzie można z nimi porobić te zdjęcia.
  Wolniejszym krokiem podążył za kolegą, który już zdążył się przykleić do okna, gdzie koty na niego z ewidentnym zainteresowaniem zerkały.
  - Może na początek jakieś naturalne pozy, co? Na luzie, bez większej ekscytacji... Chcę zobaczyć na początek na co Cię stać. - Nie zdążył wyciągnąć aparatu. Ktoś opuszczając większy tłum za plecami Hasegawy otarł się o niego gwałtownie. Zwinnie chwycił jego futerał i w ten sposób stracił Izaya swój sprzęt. To było dość szybkie. Izaya rozejrzał się i wyłapał w ostatniej chwili gościa podobnego wzrostu do siebie samego uciekającego z swoją zdobyczą.
  - Kurw... - Warknął pod nosem i nie bacząc na wcześniejsze uświadomienie kolegi o byciu ofiarą w miejscu publicznym, pognał za złodziejem, wykrzykując co zaś, żeby się zatrzymał i oddał co do Izayi należy.
  Nie biegł długo za tym kimś. Złapał zakapturzonego złodziejaszka na krawędzi chodnika. Jedną ręką trzymając go za bluzę, drugą chwycił za futerał aparatu, starając się włożyć w to jak najwięcej swojej siły. To i tak było za mało. Ewidentnie oponent Hasegawy był silniejszy i dość sprawnie przekręcił się z okularnikiem na krawężniku, aby to rabuś stał na pewniejszym gruncie. To była krótka szamotanina. Złodziejowi udało się wyrwać z chwytu Izayi i go odepchnąć jak najdalej, a Izaya skończył pod kołami rozpędzonego samochodu.

@Naiya Kō
Hasegawa Izaya

Warui Shin'ya, Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Sro 10 Lip - 20:37

Choć dla Izayi nie był to ten poziom znajomości, dla Kou nie istniały chyba takie durnoty, którymi nie podzieliłby się zaraz po tym jak wpadłyby mu do głowy - przynajmniej do póki jesteśmy w granicach lekkich spraw, gdyż o tych cięższych mówiłby już zapewne dopiero, gdyby ktoś przycisnął go do ściany. Jednak pytanie jakim kotem jesteś na dziś nie pojawiało się pod zieloną czupryną, zupełnie nieświadomą o czym jego kolega może teraz myśleć. A szkoda, bo zapewne mogłoby wyjść z tego coś ciekawego gdyby - jak to miał w zwyczaju - pierwszy otworzył gębę, prężąc się jak wychudzony devon rex albo syjamski sarmata, udowadniając tym samym swoje rasowo niestandardowe konotacje. I tak karmił się byle czym, więc gdyby do tego samoniszczącego schematu dodać możliwość leżenia całymi dniami na kolanach, zapewne zgodziłby się z Izayą bez wahania - takie życie byłoby piękne.
Zakręcił kosmyk włosów odchylając się do pionu na kolejny komplement od okularnika, uśmiechając się tak jakby nawet nie ukrywał swojej udawanej skromności.- Oj przestań. - Machnął ręką. Nawet, jeśli to wszystko zaczęło wybrzmiewać coraz bardziej flirciarsko, Naiya nie robił sobie z tego nic wielkiego. Fakt, zdążył zauważyć że count komplementów jakie dziś dostał dobija do granicy niezauważalności, jednak nie odnosił wciąż wrażenia że to cokolwiek poważnego. Izaya nie wyglądał mu na takiego, tym bardziej po sytuacji gdy wykręcił się z pójścia do niego. Dzięki swojemu doświadczeniu z różnymi ludźmi widział w okularniku to subtelne prawdopodobieństwo do bycia zainteresowanym mężczyznami, ale trzymany przez niego dystans sprawiał, że logicznym było dla Kou przyjąć, że albo mówi takie rzeczy bez namysłu, albo to co najwyżej kumpelska forma tego typu zachowań. W końcu chodząca wieżyca niejednokrotnie sama czarowała i flirtowała ze swoim kręgiem znajomych tak po koleżeńsku i nic ponadto, dlatego było to dla niego czymś standardowym. Normalnie może by się nie zastanawiał tylko przyjął za pewnik, że to właśnie o to chodzi i podjął ten temat, jednak coś go hamowało. Co to było? Sam nie wiedział, nigdy dotąd nie miał za wielu społecznych hamulców. To coś wewnątrz jego, jakieś przeczucie mówiło mu że jednak nie warto tutaj przeginać tak bardzo, jak to miał w zwyczaju. Tylko trochę. - Oszczędzaj takie piękne słowa dla siebie słońce, bo jest na co popatrzeć. - Skończył jednocześnie temat okularów, pomijając go zupełnie. Co by nie było i jak by nie było, ciężko byłoby go przekonać do zmiany zdania na temat tego, że mu nie pasują. Za to Izayi zdawały się pasować jak ulał, tylko podkreślać to co musiał mieć w sobie ten artysta.
- Ah. To prawda. - Westchnął. - Najważniejsze że tak czy siak się rozwijasz kotek. Jakby nie patrzeć, żadna praca cię przed tym nie powstrzyma i to jest świetne. - Coś zabłysnęło w jego oczach gdy to mówił, zupełnie szczerze i celowo odchodząc od udawania że go dziwi taki stan rzeczy. Fakt faktem, gdyby poszedł za presją rodziny zapewne też nigdy nie byłby sobą, nie byłby też tą czarną owcą skreśloną z rodzinnych zdjęć i konotacji. Nie życzyłby Izayi zaprawdę podobnych do siebie relacji rodzinnych, tego poczucia bycia zawodem które od czasu do czasu stało gdzieś z tyłu głowy. Co prawda bycie artystą to był zapewne dla japońskiej rodziny dużo mniejszy problem, niż praca w klubach dla mężczyzn i pokazywanie swojej twarzy w internecie, ale presja starszych jej członków istniała zawsze w japońskim społeczeństwie. I zawsze była tak samo doskwierająca, a jeżeli Kou miałby trochę normalniejszych rodziców to pewnie sam miałby większy dylemat, czy iść za głosem serca tak jak mial to w zwyczaju.
- Wowie, nie mogę się doczekać - Ścisnął dłonie uśmiechając się szeroko. Bardzo chętnie zobaczyłby zdjęcia każdego słodkiego kociaka.
- Hahah, cóż... nie mogę się nie zgodzić, aniołku. Niełatwa to sztuka. To słodkie, że to doceniasz. - Nie mogąc dłużej udawać skromnego przyznał mu to, jednocześnie czując pewne ciepło przechodzące umysł aż po uniesione kąciki delikatnie pomalowanych warg. Jego trud został zauważony i pochwalony, a nawet porównany ze sztuką, co było bardzo miłym uczuciem. Zwłaszcza w świecie w którym regularnie spotykał się z zupełnie odwrotną reakcją ludzi, szczególnie mężczyzn, przez których później czasami pytał boga dlaczego musi być zaatraktowany nieco bardziej akurat w tej płci.
- Wiem! Spojrzał nagle przed siebie i uderzył lekko jedną pięścią w otwartą drugą z dłoni. - Nauczę cie kiedyś, jak się robi kreski. - Wrócił jeszcze bardziej rozpromienionym wzrokiem w kierunku okularnika, choć wybrzmiewał w nim pewien zapał który musiał chwilę później nieco przygasić na siłę przybierając nieco poważniejszą, choć wciąż przyjazną minę. - Oczywiście, jeśli miałbyś ochotę. - Złożył palce wskazujące do siebie, uderzając ich końcami o siebie w niewinnym geście.
Chwilę później atmosfera zaczęła niespodziewanie gęstnieć. Gdy tak stał próbując dobrać jakąś pozę, poczuł się trochę jak wtedy, gdy pierwsza kropla spada z pozornie czystego nieba, by zaraz zakryć się chmurami niosącymi potężną burzę z prędkością światła. Nie miał pojęcia, dlaczego, wrócił więc szybko wzrokiem na Izayę i wtedy usłyszał ostre "Kurw..." i już wtedy zapaliły mu się wszystkie czerwone kontrolki. Zanim zdążył zrozumieć, co się dzieje, wiedział już że ten okularnik nie rzucałby takim tonem na darmo.
- Iza...? - Rzucił w powietrze w niedowierzaniu, widząc jak kolega rzuca się za... za czym? Wytrzeszczył oczy i zauważył zakapturzonego człowieka którego gonił i sam odruchowo wręcz odskoczył od kociej kawiarni dokładnie w jego kierunku.

Dzieliły
Ich
Sekundy.

Sekundy których upływu nigdy nie zauważał. Sekundy które były jego zmorą. Sekundy w których w szale rzucił się za złodziejem, widząc jak trzyma aparat jego kumpla w swych podłych rękach. O części setne sekundy za późno, gdy zakapturzona postać zdążyła wykonać ten jeden, agresywny ruch rąk, popychając Izę w stronę ulicy i zamachując się spiętą pięścią w kierunku rzucającego się na niego wielkoluda.
Za pierwszym razem tego dnia się udało, jednak okrutna rzeczywistość nie przewidywała drugich szans. Ręka wyciągnięta na całą długość na jaką pozwalała mu jego podłużna sylwetka nie wystarczyła. Spóźnił się o sekundy. Cholerne, paskudne, podłe sekundy.

- IZAYA! - Ostry wrzask rozniósł się z chodnika na którym wylądował po ulicy, tak jakby kazał jej się zamknąć. Ucichła, gdy w tle słychać było tylko odgłosy trąbienia. Nie miał zielonego pojęcia gdzie zniknęła postać złodzieja. Wiedział tylko jedno.
Nie dał mu go złapać.

Wszystko, co się później działo, pozostało w sferze derealizacji. Moment ten zdawał się wydłużyć, zatrzymać w czasie. Oczy otwarte do granic szoku i niedowierzania w to co widzą rejestrowały każdy element tej masakry, jakby była bardziej realna niż jakiekolwiek inne wydarzenie w jego życiu. Mózg pracował na pełnych obrotach, a ciało zamarło wiedząc, że nie mogło już nic zrobić. Dysonans ten spowodował, że utknął w tej pozycji o kilka chwil za długo, zanim poczuł jak wszystkie kończyny spowija niewypowiedziany ambaras. Serce stanęło. Wszystko stanęło. Auto stanęło z nieludzkim piskiem. Smród spalenizny dotarł do nosa, ale to dopiero widok z którego dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę spowodował, że zrobiło mu się niedobrze.

Kolana się pod nim uginały. Cera zbladła jakby nie mogła już bardziej. Nie wahając się chwili dłużej powstał zgięty wpół, podbiegł do bezwładnego ciała kolegi i upadł przy nim na kolana, po czym ostrożnie podniósł jego górną część, opierając o siebie. Pisk i trąbienie dalej brzmiały mu w uszach, nie wiedział sam czy słyszy je naprawdę. 
- IZAYA. HEJ. SŁYSZYSZ MNIE? IZA... POWIEDZ COŚ, NO JUŻ, ANIOŁKU, EJ... HALO... KURWA. - Potrząsnął nim raz, drugi, gdy coraz bardziej docierało do niego że dziennikarz nie daje znaku życia.
Sprawdzał czy oddycha kilka razy nie mogąc uwierzyć. Odwrócił się z nagłym impetem w stronę zbierającej się jak muchy widowni.
- NA CO SIĘ GAPICIE?! TY! TAK DO CIEBIE MÓWIĘ. DZWOŃ PO KARETKĘ DO KURWY NĘDZY. - Wykrzyczał czując jak płacz i głęboka histeria narasta w jego głosie.
Nie czekając długo położył go na prosto próbując jak najszybciej przypomnieć sobie mgliste wspomnienia z lekcji reanimacji. Kuso, że też od zawsze był olewającym wszystko idiotą. 
Co do cholery zrobić?! Reanimacja, cholera jak to się robiło... próbował ułożyć dłonie w powietrzu i wtedy dopiero zorientował się, że telepią zbyt niemiłosiernie, by mu to zadanie w jakikolwiek sposób ułatwić. Cholera, cholera, cholera.
Patrzył to na Izę to na siebie przez kruchą sekundę, to rozglądał się po rozmazanych sylwetkach zbliżających do zdarzenia. Zdawał się nic nie słyszeć i tylko do połowy widzieć, czas zatrzymał się jak we śnie. Wyglądali jak manekiny poubierane w pełne szoku twarze, przyblakły krzyk rozszedł się gdzieś spośród tego tłumu. Czuł wzbierającą słabość na przemian z utrzymującą go w stanie najwyższej czujności adrenaliną.
Choć wszystko zdawało się trwać godzinami, jednak w ciągu sekundy podjął decyzję. Trzeba działać, choćby nie wiem co. Zaczął uciskać jego klatkę piersiową nieudolnie, czując jak do ust i oczu zalanych łzami wplatają się irytujące kosmki włosów. Wyglądał jak zdziczały, desperacko próbując cokolwiek zrobić. Wciągnął szybko powietrze, mając zamiar oddać je koledze, lecz nim zdążył się zbliżyć zauważył krew upływającą z jego ust. Cofnął się.
Nie pomogło gdy zorientował się, że sam ma jego krew na rękach. Siły uciekały z Kou, gdy tak bardzo ich potrzebował. Jednak próbował dalej, uparcie walcząc mimo tej całej bezsilności i załamania zgniatających i wyżerających go od wewnątrz jak najgorsze chemiczne związki.

Później wszystko zniknęło.
Rozmyte fragmenty wspomnień zdawały się coraz bardziej mglić, trwając w swej najcięższej emocjonalnej odsłonie.
Ktoś go odepchnął. Słyszał różne głosy, nie mógł powiązać ich z obrazem.

- Odsuń się, dzieciaku. -

Intensywne światła oślepiały jego zmysły, syreny zajęły cały umysł, ale dopiero gdy jakaś kobieta złapała go za ramiona przestał próbować dostać się do kolegi.
Musiał zrozumieć, że już tu są.

- Nic Pani nie jest? -

Pani?
Gdy zrozumiał, że pytanie zostało skierowane do niego, oderwał wzrok od Izayi którym zajął się już ratownik. Spojrzał na kobietę w maseczce z miną wyciągniętą z najbardziej nieludzkiego horroru.
To było ostatnie co widział. Napływające mroczki całkowicie pochłonęły jego świadomość, wraz ze słabością wzbierającą we wszystkich kończynach.
Zemdlał.


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Hasegawa Izaya and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku