Rynek główny znajduje się w najbardziej centralnej części miasta, jakby niegdyś to od tego miejsca zaczęto stawianie budynków, które otaczają wielki plac. Ów jest poświęcony głównie celom rozrywkowym, a każdego dnia przewijają się przez niego tłumy przechodniów. Ruch samochodów jest tu znacznie mniejszy – kierowcy raczej omijają najbliższe okolice rynku ze względu na duże ograniczenia prędkości i zbyt duże opóźnienia w ruchu spowodowane ciągłą obecnością pieszych na pasach. Jest to jednak idealne miejsce na spacery, zwłaszcza podczas wszelakich świąt, ponieważ władze miasta dbają o to, by akurat tu nie brakowało tematycznych motywów związanych z różnymi okazjami. Wśród kolorowych świateł licznych neonów, szczególnie wieczorami, można dostrzec prawdziwą magię tego miejsca, które zdaje się ożywać bardziej niż za dnia. Mieszkańcy Fukkatsu cenią sobie spacery po rynku i nic dziwnego – dookoła niego można znaleźć dosłownie wszystko. W powietrzu zawsze unoszą się zapachy jedzenia, które zapraszają spacerowiczów w progi restauracji, większość sklepów tu otwarta jest przez całą dobę, a skręciwszy w odpowiednie uliczki, nawet ci, którzy cenią sobie większą kameralność, znajdą coś dla siebie w podziemnych, wyciszonych klubach czy w salonach rozrywki.
Blade dłonie, daleko od grafitowego rysika, wystukiwały niewidzialną melodię. Kartka szkicownika, wyjątkowo pusta, ziała tylko rozmazanymi kroplami kawy, które potraktowała ostrym końcem szpilki do włosów, niby atramentowy tusz. Drobiny wilgoci wsiąkały w pergamin, a chociaż efekt plam, spokojnie sunął w zalążek artystycznych wizji, Carei czuła się zamrożona, jakby rzeczywistość obok, mijała ją w przyspieszonym tempie, rozmijając z jej spojrzeniem, nie mogąc uchwycić się, zatrzymać. Pozwalała sobie tym samym, na równie zawieszoną w czasie, beztroskę, zajmując wolne miejsce w kawiarni, z najlepszym - dla niej, widokiem na ulicę, wsuniętą w cień i sklejaną przez rzeczywistość obrazowość. Warkocz splecionej czerni, opadał jej na ramię, a zakończona purpurą wstążka, chociaż śliczna, wołała o czymś zupełnie innym. Ochroną. Podwinięte rękawy białej koszuli, nie śledziły śladów ołówka i tylko drobiny, sypnęły się popiołem na półdługą spódnicę, zapinaną podwójną linią srebrnych guzików aż powyżej pasa.
Czas ruszył i przyspieszył, gdy czujne źrenice pełne kawowej czerni, uczepiły się sylwetki w tłumie, bardzo szybko rozmazując pozostałe, jak rozwodnione ścieżki akwarelowych pociągnięć. Oczy, te ukryte pod taflą okularowych źrenic, wołały o tajemnicę. Taką, którą ...znać powinna była? Palce, były pierwsze, gdy zsunęła do tej pory zajmowaną w przestrzeni kartkę, by z bronią stawianych grafitem kresek, wyrwać oblicze zastałej realności i sięgnąć jej na bielącej się granicy szkicownika. A o tym, ze łatwiej i łatwiej było jej chwytać szczegóły rozumiała dopiero przy szumie uchylanych drzwi do kawiarni. I echo wybijanych - niemal równym drgnieniom serca - kobiecych kroków.
Z westchnieniem, przyjęła obecność. I chociaż (nie)znajoma, minęła ją, usiadła tak blisko, że widok miała jeszcze lepszy. I na profil i na linię szyi i na dłonie, co unosiły filiżankę kawy. Mogła nawet dostrzec tytuł Białego Oleandra. I być może, to uniesione w natchnionym zamyśleniu wargi, pospieszyły za impulsem działania, chcąc doścignąć inne, tańczące już zmysły i skrawki wspomnień, uderzające zrozumieniem, jak pioruny - Pani Akira - zawołała nietaktownie, zawstydzona w następnej sekundzie. Zamrugała, podnosząc się z miejsca, jak dziecko, wywołane do tablicy - Pani jest tutaj - dodała ni to ze stwierdzeniem, ni pytaniem, jakby cokolwiek miało się wytłumaczyć. Cokolwiek to "tutaj" miało znaczyć. A znaczyło - przecież wiele. Czy żałobny kir nie wyrywał tu pierwszej nuty wspomnienia?
@Himura Akira
Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.
Nikt.
Głos wyrwał ją ze słodkiego zamyślenia, ze stanu, w którym głowa, choć pełna myśli, pierwszy raz od długiego czasu była w stanie, który porównać było można do spokoju. Powolnym, wykalkulowanym ruchem filiżanka trafiła na spodek; w książce zagięty został róg strony, ta, zamknięta, ułożona została na blacie, a głowa jej, zbyt wolno, by nazwać to naturalnym, zwróciła się w stronę, z której to dobiegał głos młodego dziewczęcia. Zanim jeszcze ich spojrzenia, jej ciemne i przecinające, spotkały się ze sobą, z ust umknęło zmęczone westchnięcie. Długie, bolesne, tak niechętne.
— Oczywiście, że jestem, gdzie niby indziej miałabym- — słowo urywa się w połowie, gdy spojrzenie jej ląduje na dziewczęcej twarzy. Pamięta ją, pamięta doskonale, bo wpatrywała się w nią kiedyś długo, dłużej, niż w czyjąkolwiek inną. Gdy pozwała, pierwszy i ostatni raz, gdy ta wybrała ją spośród dwóch opcji, jako tę bardziej zasługującą na uwiecznienie. Bardziej niż siostra. Trudno byłoby jej o tym zapomnieć, bo pierwszy wtedy raz to ona była ważniejsza.
— Carei — imię jej wypuszcza z odchrząknięciem, po nim następuje nerwowe przełknięcie śliny. Uderzyła ją nagła świadomość tego, że w oczach dziewczęcia powinna być martwa; jak w oczach wszystkich, którzy poznali ją w latach artystycznej świetności. Dawno już zresztą zapomnianych. Za późno już jednak było udawać, że doszło do błędu, bo poznała ją, widać to było po oczach, bo siedziała przed nią jak żywa.
— Oczywiście, że jestem — powtarza się, nerwowość płata figle gdzieś na języku — Ale dlaczego ty tu jesteś?
So with a heavy heart I'll guide this dagger into the heart of my enemy
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Śliczność, która zgarnęła jej uwagę - bardzo dawno temu, należała do wyjątków. Tych, co nakrapiają malunki sentymentem i tęsknotą, z jaką radzić sobie było trudno. Niewiele kobiet, znajdowało swoje odbicie w jej rysunkach. Intuicyjnie, szukała piękna, które dawno temu - we własnym mniemaniu - utraciła. A Pani Akira - była piękna. W każdej miękkiej linii zagłębienia ciała. W każdej wypukłości, co czerwieniła policzki patrzących. Z oczami ciemnymi, jak woda głęboka. Niosły za sobą, wołały, pochłaniały, aż na dno. I to, to wszystko, tym pierwszym razem próbowała odzwierciedlić na kartce szkicownika, który trzymała do dziś. I ta tez niespokojność braku, wyrwała ją do wołania. Nakreślonego dźwięku imienia, jak odzyskanego przywileju.
- Myślałam... że gdzieś indziej - zakończyła ciszej, głupio zawstydzona. Znowu. Refleksja opadła na wargi, ale zatrzymała w miejscu, nie mogąc przecież dzielić się z otoczeniem żałobą kiru, którego nie było. Wciąż składała w całość elementy obrazu, który nie pasował - tylko przez chwilę. Znała przecież rozwiązanie. A to kipiało z naiwności, jaką brzydko odsłoniła. Dopiero, gdy pada jej imię, pląsające na zakończeniach nerwowych napięcie, odpuściło odrobinę, dodając na wargi słaby uśmiech, bardziej nieśmiały, a jednak szczery - po prostu... cieszę się, że Pani jest - nie tak łatwo było utrzymać wzrok, na tych należących do kobiety. A jednak, Carei ogniskuje tęczówki dokładnie na tych, należących do tancerki.
Kolejne pytanie, wyrywa znowu z napływającego cicho komfortu. Przecież, spotkały się kiedyś daleko poza Fukkatsu. Daleko i w czasie, który wyznaczał jej ucieczkę - znowu Panią maluję - już spokojniejszy głos, bo odpowiedź była prosta. Uniosła też dłonie, jakby chciała pokazać znajome linie smug, a jednak wskazując na trzymany wciąż w palcach ołówek. Jeszcze nie musiała wracać do drugiej, trudniejszej pardwy. Głowa przechyliła się na bok, a czarne pasmo, wysunęło się zza ucha, opada na policzek, na czoło, a artystka wydęła usta, zdmuchując czarne nici, które opadły na nos.
@Himura Akira
Himura Akira ubóstwia ten post.
W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
20:01
- Nienawidzę tłumów - burczała pod nosem lustrując wszystkich ludzi - młodych i starych - idących w stronę rynku głównego Fukkatsu, gdzie liczne stragany z jedzeniem i zabawami zostały ustawione już od wczoraj. Nantsukashii Matsuri. Święto, którego nigdy przedtem nie obchodziła. Przynajmniej nie w taki sposób. Teraz jednak spoglądając z ukosa na ślicznie ubraną Carei, w czarną yukatę ze wszystkimi idealnie dobranymi dodatkami, widziała piękno tego festiwalu. Sama prezentowała się co najmniej niecodziennie i przede wszystkim niewygodnie. Biała yukata w srebrne wzory była ciężka w utrzymaniu. Ciągle musiała na nią uważać, żeby gdzieś nie przysiąść, nie oprzeć się czy jej zadrzeć; w końcu nie mogła jej ubrudzić. Długie białe włosy upięte wysoko w koka, z którym Ejiran walczyła dobre dwadzieścia minut, odsłaniały delikatnie pomalowaną, odcieniami bladego różu, buzię. Wyglądała młodo, wyglądała...
- Idiotycznie. Wyglądam idiotycznie jak jakaś jebana śnieżka - poskarżyła się przyjaciółce wymijając kolejną grupkę idących w tę samą stronę ludzi. Byli ubrani w podobne stroje, roześmiani i szczęśliwi, gotowi na straganowe zabawy. Przyrzekała samej sobie, że więcej nie da się wciągnąć w taki bal przebierańców, kompletnie nie pasujący do jej osoby, do jej stylu. Na całe szczęście Eji pozwoliła jej zachować znoszone czarno-białe vansy, które chociaż pozwalały jej chodzić normalnie, nie pokracznie jak jebana kaczucha. Mimo wszystko cieszyła się dzisiejszym wieczorem. Tak beztroskim i innym, niż cała reszta. Mogła spędzić go w jej towarzystwie. Wiecznie pozytywnej i roześmianej. Jej uśmiech był tego wart. Przygotowywały się ponad dwie godziny w jej mieszkaniu. Idealnie posprzątanym, jak gdyby było nieużywane. Nic dziwnego, ostatnie kilka tygodni zaglądała tam sporadycznie zatrzymując się przede wszystkim u niego. Nie skarżył się na jej towarzystwo, a ona nie zamierzała o nic pytać. Gdyby jej tam nie chciał na pewno by jej powiedział w mniej lub bardziej miły sposób. Nie zastanawiała się dlaczego Bakin przyjął ją u siebie, jak gdyby było to czymś normalnym. Może miał słabość do tych zagubionych, bez własnego miejsca? I to nie tak, że się wprowadziła. Zwyczajnie przebywała u niego więcej niż u siebie. - Co u ciebie, Słońce? W jaką grę zagramy? - Zapytała, bo dawno się nie widziały. Nie miały okazji swobodnie porozmawiać.
Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Urzeczona widokiem, podążała ciemnością ślepi za ulotną mgiełką unoszącą się w oddali, w okolicy głównego runku. Nie traciła poczucia rzeczywistości, mają u boku przyjaciółkę, której komentarz o nielubieniu tłumów - My też nim teraz jesteśmy - szepnęła cicho, dźwięcznie - Możesz mnie wziąć za rękę? - dodała jeszcze ciepło, zwalniając kroku i zaglądając w śliczną twarz jasnowłosej. Prezentowała się pięknie w bieli, niemal wyrwana z kartek legend, które misternie malowano w starych księgach - i nie puszczaj, bo mi cię jeszcze ukradną - rozciągnęła w uśmiechu wargi, maźnięte jaskrawą czerwienią w tonacji, która smagła pocałunkiem i powieki, kontrastowo wybijając się na te czarności, jaką trzepotały rzęsy.
Westchnęła teatralnie, mrużąc oczy. Niezależnie od zgody, wsunęła drobne place między te należące do przyjaciółki - Kitsune, nie śnieżynka... - nie przeszkadzało jej marudzenie. Nie ważne ile razy miała się skarżyć - była tu z nią. I warte było to wszystkiego, co dziś zrobiły. Ciepło dłoni dodawało odwagi, splatało się biciem, żywo rozgorzałym pod yukatą, niemal w całości oblaną w czerń. Srebrna nić zdobiła krawędzie i tył, tworząc delikatny i tylko pod światło widoczny wzór wiśniowych kwiatów. Drobne akcenty czerwieni znaczyły rękawy i podszycie. Włosy miała niemal całkowicie rozpuszczone, przesypywały się jak piasek, przy każdym ruchu. Zwinięte z jednej strony, odsłaniając szyję i zaplecioną przy końcówce, czerwoną wstążką. Z tej samej strony, bok twarzy zdobił maska o kocio-lisich rysach, zsunięta bardziej na włosy.
Pełnia entuzjazmu, która popychała jej działania, zwolniła raptem, równo z krokami, gdy już tuż tuż, miały przed sobą ogrom roztaczanych atrakcji - A jeśli nie będzie tak piękne, jak pamiętałam? - nie była tylko pewna, czy słowa wyszeptała na głos, czy ledwie szeptem, celując pytanie bardziej do siebie. I do świata. Paliczki, jakoś mocniej zaplotła na dłoni Shey, czerpiąc z obecności wsparcie, którego potrzebowała. I bardzo chciała, ofiarować je przyjaciółce.
Drgnęła, gdy usłyszała dziewczęcy, miękki głos, wybijający się ponad tłumny rozgardiasz. Zamrugała, przechylając nieznacznie głowę, wywołując tym samym kolejną, rozsypująca się lawinę czerni, umykającej ponad ramię - A odpowiesz mi na to samo, czy znowu się wymigasz i udasz że nie słyszałaś? - Niemal pokazała język, ale powstrzymała się własna nieśmiałością - tam na lewo - wskazała kierunek delikatnie, gestem głowy - ...widziałam takiego wieeelkiego, pluszowego kota do wygrania. Jest uroczy! Może spróbujemy tam? - chciała uniknąć sprzeczek, nawet tych podpiętych żartem. Wieczór miał być długi, a jeśli czas pozwoli, będą miały okazję porozmawiać więcej. Mimowolnie też rozejrzała się, szukając kilku, znajomych twarzy, które - chociaż nie przyznawała głośno - chciała zobaczyć. Tęskniła.
@Amakasu Shey
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Ledwie dosłyszała jej słowa, a jednak ich sens dopiero po chwili otulił jej wiecznie zamrożone serce. Jak gdyby ten pojedynczy promień słońca ocieplił to, co mogło wydawać się niemożliwe do ogrzania. Spojrzała na piękną dziewczynę u swojego boku po raz pierwszy wyciągając pełne usta, maźnięte jasnoróżowym błyszczykiem pachnącym wanilią i truskawkami, w szczerym uśmiechu.
- Będzie zajebiście zobaczysz - zapewniła ją ciągnąc delikatnie za splecione palce, odwzajemniając odrobinę mocniejszy uścisk. Jeśli mogła ją w jakikolwiek sposób zapewnić, próbowała bez zawahania. Ejiri Carei była tą dziwną istotą w jej życiu. Rzadkim okazem, który próbowała za wszelką cenę chronić; tym samym czerpiąc nieopisaną przyjemność tylko z patrzenia na nią. Wiedziała, że jej fascynacja była chorobliwa, dlatego też nigdy nie mówiła o tym głośno. Cieszyła się jej towarzystwem, bo nie potrzebowała w tym momencie nic więcej.
- Odpowiem jedno pytanie za pytanie. Obiecuję - rzuciła przewracając teatralnie oczami, bo chociaż nie przepadała za mówieniem o sobie wiedziała, że Eji tak łatwo jej nie odpuści. - Pytaj - dodała hardo, chociaż w jej życiu działo się sporo rzeczy, o których nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać. W zasadzie większość z nich taka była. Zbyt dziwna, skomplikowana i mroczna, żeby obarczać nimi niewinne i drobne ramiona Eji. Nie mogła odmówić jej jednak zawziętości, bo jej jedyna przyjaciółka była cholernie uroczym uparciuchem.
- Dobra, pluszak będzie nasz - dodała z nowo zdobytym entuzjazmem prowadząc ją do pobliskiego stoiska. Kiedy do niego podeszły okazało się, że grą było strzelanie. Zaklęła cicho pod nosem, ale nie zamierzała tak łatwo się poddawać. Nie był to przecież pierwszy raz, kiedy trzymała broń w dłoni - taką fake'ową jak i prawdziwą. Nigdy jednak nikt nie uczył jej strzelać profesjonalnie. Kupiła od razu kilka biletów ważąc ciężar metalu w dłoni. Przymknęła jedno oko i zaczęła strzelać do celu. Jeden, drugi, trzeci. Za każdym razem udawało jej się ustrzelić tylko jeden cel, przez co nieubłaganie kurwowała pod nosem. Na sam koniec otrzymała pięć czerwonych róż wykonanych z bibułki. Westchnęła z rezygnacją, bo wielki pluszowy miś łypał na nią z góry. Wyciągnęła cały bibułkowy bukiet w stronę Eji. - Dla pięknej pani - powiedziała szalmancko podając jej papierowe kwiaty. Oczywiście, że się zgrywała, a jej rozbawiony ton nie wskazywał na absolutnie nic innego. Bawiła się lepiej, niż zamierzała przyznać.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
- Jeśli Ty tak mówisz... - zaśmiała się, krzyżując spojrzenie z parą tych dwukolorowych, jaśniejszych. Tym razem, odbijając ciepło, które wyłoniło się na dnie źrenic, jak chwytający oddech topielec. Carei chwytała te momenty, być może egoistycznie wyrywając fragmenty dla siebie.
Co skłoniło Shey, by zgodzić się na jej prośbę - nie miała pojęcia, ale byłą wdzięczna, ze nie zostawiła jej samej. Festiwal w Fukkatsu, pierwszy od... ośmiu lat, zdawał się być ledwie majaczącym obrazem gdzieś w przeszłości. Dziwnie nieprawdziwym, zupełnie, jakby tylko ktoś opowiadał jej o obchodach, a ona oglądała strony obracanych kartek w albumie. Wpijało się w splątane miejsce przy piersi, wiercąc się, jakby szukało ujścia. I na moment znalazło, otrzymując kruche przyzwolenie, za zerknięcie za zasłonę, za którą tak często wzbraniano jej zaglądać.
- To sprawiedliwe warunki - zdusiła uśmiech, chcąc zachować powagę, ale w ciemnych ślepkach, na co dzień jarzących się niewinnością, coś błysnęło psotnie, by zaraz rozmazało się spokojniej - właściwie lista pytań byłaby długa. Dawno nie rozmawiałyśmy, więc...nie wiem właściwie co się u ciebie dzieje. - jedno pytanie - przytknęła wolną dłoń do warg, odsuwając się, gdy przypomniała sobie i warstwie czerwieni, jaka kreśliła się na ustach - czy masz kogoś, na kogo możesz liczyć? Ktoś, kto ci pomaga...chociażby... po walkach - zapytała ostrożnie, starając się mimo wszystko, nie nasiąkać wyrazów smutkiem. Ale - chciała wiedzieć. Nawet jeśli widziała w Shey kogoś, kto potrafił sobie radzić w trudnych sytuacjach świetnie, potrafiła chronić i ją. Ale - gdy opadały siły, gdzie opierała zmęczoną skroń? Zacisnęła lekko zęby i rozluźniła, wciąż napinając smukłe paliczki, by dłoń jasnowłosej, choćby na moment nie wysunęła się z ujęcia.
- To musimy mieć dwa! - roześmiała się, nieco bliżej opierając się na ramieniu przyjaciółki i wypuszczając z objęcia dopiero, gdy stanęły przed wybranym stoiskiem z grą. Obserwowała z ciekawością poczynania dziewczyny, samej jednak nie kusząc się na spróbowanie swoich sił. I przyznała, że zapewne nie ułatwiała towarzyszce strzelania, od czasu do czasu nachylając się, jakby chciała przyjrzeć się bliżej celowi, lub delikatnie dmuchnąć wydychanym powietrzem koło ucha, rozpraszając. Podziwiała za to skupienie i zaangażowanie, które dostrzegała w strzeleckiej zawziętości przyjaciółki.
- Dziękuję pięknie - pochyliła się lekko, przyjmując podarunek - Teraz spróbujmy tam - dodała, przeplatając między palcami bukiecik i wraz z drugą dziewczyną, odchodząc od stoiska - Znasz tę grę? Darumasan Ga Koronda? - wskazała gestem na zbierającą się grupkę uczestników - Niby zabawa dla dzieci... ale jak widzę niewiele się zmieniło od czasów, które pamiętam, gdy byłam mała. Przychodziłam z babcią - przerwała jednak, kołysząc głową na boki - Teraz ja coś dla Ciebie wygram! - zdecydowała pewnie, podciągając kimono i układając tak, by bez problemu skorzystać z atrakcji.
Prób było kilka, bo i biletów wykupiła więcej, znowu wiedziona wspomnieniem, które chciałaby powtórzyć. W jednych, kończyła już na początku, w kolejnych, wykazując się zwinnością, czy refleksem wystarczająco, by dojść do przedostatniej rundy. I na niej kończąc ostatecznie. Przyjęła finalnie kilka cukierków, garść lizaków szklaną kulę z motywem z legendy, która po potrząśnięciu odsłaniała zanurzoną w fali gwiazdkę - A to dla najlepszej przyjaciółki - podsunęła nieduży "artefakt pod nos Shey - wiem, że to nie pluszak... - dodała z zawodem, ale zakończyła wypowiedź ciepłym uśmiechem - mamy jeszcze sporo do obejrzenia! - zawołała, odwijając jednego z cukierków i nieco bezceremonialnie, wsuwając go między malowane różem, wargi Shey.
@Amakasu Shey
Amakasu Shey ubóstwia ten post.
- Tak, nie musisz się martwić, Słońce - odpowiedziała po chwili nieświadomie zaciskając długie palce na jej dłoni. Chociaż na ring wychodziła sama, nigdy nie czuła się samotna. Otoczona tłumem innych osób należących do Shingetsu, którzy bawili się, pili i wrzeszczeli jej imię za każdym razem kiedy trafiała sierpowym w swojego przeciwnika. Idealni do rozróby, do imprezowania, do kłopotów. Oprócz nich był jeszcze Cayenne, który często aranżował jej walki. Przychodził, gratulował, zapewniał jej opiekę medyczną. Pomijając ich wszystkim był jeszcze o n. I chociaż cholernie często zaprzątał jej myśli, praktycznie nigdy nie mówiła o nim głośno. Był niczym demon, którego sama stworzyła i wymyśliła. Przyjmował postać tego, kto był jej najbardziej potrzebny. Wiedział co robił, żeby uzyskać wymarzony efekt. Podporządkowywała się jego woli podświadomie. Przygryzła na chwilę dolną wargę próbując pozbierać słowa. - Znamy się od dawna. Od dzieciaka praktycznie. Hayato strasznie go podziwiał, więc zawsze trzymaliśmy się blisko niego. Teraz - jego dłonie zaciskające się niczym pętla na jej szyi, kontrolujące każdy następny, płytki oddech. - Jesteśmy przeważnie we dwójkę.
Zamilkła krzywiąc się na dźwięk własnych słów. Kiedyś trzymała się z nim przez wzgląd na brata. Teraz, kiedy już go nie było, dobrowolnie pakowała się w lepkie dłonie Ryomy. Zaufanie nie przychodziło łatwo, ale zdecydowanie na nim polegała. Chociaż nie przywiązywała do niego zbytniej wagi, potrafiła dniami przesiadywać w jego mieszkaniu, a on nigdy jej nie wyrzucił. Wiedziała, że miał słabość do tych zagubionych, bezpańskich psów. Inaczej nie zainteresowałby się żadnym z Amakasu. Było to jedno z najdłuższych wyznać, jakim kiedykolwiek chyba się podzieliła i czuła się przez to kurewsko nieswojo. Zbyła wszystko wzruszeniem szczupłych ramion, jak by nic nie miało tak naprawdę znaczenia. Nie powiedziała jej, że wciąż zdarzały jej się przelotne spotkania z Seiyą, który pachniał przeszłością i tęsknotą, której nie potrafiła się pozbawić. Za dużo informacji jak na jedną noc. Miała ochotę kogoś kopnąć, tak dla równowagi, bo nienawidziła się uzewnętrzniać. Mimo wszystko wytrzymała grzecznie bez karania jakiegoś nieświadomego, obcego przechodnia z ulgą zmieniając temat.
- A u Ciebie? - Rzuciła spoglądając w końcu na przyjaciółkę. - Jakiś idiota, którego dupsko będę mogła za Ciebie skopać?
Podchodząc do drugiego stanowiska kibicowała Carei. Przyjęła prezent ponownie ujmując jej dłoń. Ruszając dalej przez tłumy ludzi do kolejnych straganów z pysznym jedzeniem i śmiesznymi grami. I chociaż nigdy by się do tego nie przyznała, tego wieczoru bawiła się na festiwalu znakomicie. Już nawet samo zawieszanie życzeń na drzewie cedrowym - od którego zaczęły dzisiejszą przygodę na festiwalu - wydawało jej się magiczne. Chociaż z początku się nie przyznawała już kiedyś tutaj była. Nie sama. Wtedy też wieszała życzenia, ale różniły się diametralnie. Jako dziecko prosiła, żeby na zawsze pozostała z Hayato. Niestety w ich przypadku zawsze zakończyło się po kilkunastu latach. Teraz jednak jej życzenie było inne, może prostsze. Zdecydowanie mniej bezinteresowne. Nie powiedziały sobie z Carei, co która życzyła. Słodka tajemnica, żeby zwiększyć szanse na spełnienie się życzenia.
- Kiedyś byłam tutaj z Hayato - zaczęła ciszej niż zamierzała. Był to drugi raz dzisiejszego wieczoru, w którym wspomniała o bracie. Jego imię pozostawiało gorzki smak na języku. To co mówiła nic nie wnosiło, a jednak miała ochotę podzielić się tym z Carei. Tak po prostu. - Kradliśmy słodycze ze straganów jak nikt nie patrzył. Niestety często musieliśmy szybko uciekać. Na szczęście odnalezienie dzieciaków w tłumie nie jest takie proste.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
I co prawda, do tej pory, to jaśniejące w półmroku lampiony, kolorowe światełka fajerwerków i palonych świec spotykały, ale - o życzenie i tak poprosiła. Na krótko zatrzymały się przy drzewie, na których gałęziach wirowały od podmuchów wiązania wstążek. Nakreśliła starannie kilka znaków na bielący się fragment niewielkiej karteczki, tylko raz spoglądając na pochyloną sylwetkę przyjaciółki, chowając ulotny błysk uśmiechu, co osiadł w zamian na rzęsach. Nie zostały długo, oddając miejsce kolejnym, tęsknie szukającym spełnienia pragnień.
- ...i to jest powód, który mnie martwi - słyszała troskę w glosie jasnowłosej, odwzajemniła uścisk, ale opuściła wzrok z tamowanym smutkiem - zawsze tak mówisz - dodała ciszej, zerkając tym razem w bok, jakby dostrzeżona atrakcja, naprawdę pociągnęła uwagę zainteresowaniem. Odwróciła się dopiero, gdy przyjaciółka zaczęła mówić dalej. Więcej. Odsłaniając fragment, do tej pory niedostępny - Ty też go podziwiasz? ...Poznam go? - zapytała w końcu, po chwili milczenia chłonąc informacje, bo przez jasne lica dziewczyny, przemknął cień. Niepewność? Coś, co wprawiało skórę Carei w niepokojącą wibrację. Za słowami, kryła się nowa tajemnica. Niekoniecznie dostępna teraz. Kiwnęła finalnie głową, nie wyrywając szczegółów ponad te, które zdążyła w przypływie troski zadać. Nie wierzyła, by Shey poznała ją z kimkolwiek, kto stanowiłby zagrożenie.
Ramiona spięły się lekko, gdy wciągnęła powietrze i z westchnieniem kapitulacji - odpuściła z rozbawieniem - Mam wrażenie, że skopałabyś każdego, kto krzywo się na mnie spojrzał - zmrużyła powieki - ...ale był ktoś taki - zacisnęła wargi - ostatecznie dostał ode mnie, chociaż o kopaniu nie było mowy - przechyliła głowę, zgarniając za ucho czarne pasmo, mimowolnie, próbując znaleźć zajęcie dla dłoni. Minęło sporo czasu od kłótni z Enmą. I chociaż zdawało się, że wyjaśnili sobie "niejasność", wciąż łapała się na tym, że echo zarzutów, które usłyszała, wciąż kołatały się na dnie serca, zrywając bliźniąca ranę. Wciąż wydawał się stawiać przed nią mur.
Mijały kolejne atrakcji i gry. Kilka tych słodszych chowała w wewnętrznej kieszeni i niedużym wiązanym wstążką woreczku. Nie miała pojęcia, że to, co pamiętała, wciąż będzie sprawiało jej tyle radości, a festiwal naprawdę był piękny w całej prostocie wystroju, klimatu legendy i oderwaniu od naleciałości otoczki konsumpcyjnej zawieruchy. Ten aspekt omijały, czerpiąc przyjemność z drobnych atrakcji, pociągających wyobraźnię i język, otwierając się tym łatwiej, gdy otrzymała kolejny dar od Shey - wspomnienie, które kiedyś mogła dzielić tylko z bratem - mnie co roku zabierała babcia - nawiązała szeptem, do wcześniejszego wspomnienia - rodzice nigdy nie mieli czasu, a nawet jeśli - nie interesowali się stroną... legendy - urwała, przypatrując się mijanej staruszce w towarzystwie dwójki, ledwie kilkuletnich bliźniąt - ubierała mnie w te kolorowe, maleńkie yukaty, uczyła jak wiązać, jak chodzić, opowiadała o rybaku i o gwieździe, jakby to było bliskich, i działo się zaledwie wczoraj. I raz, ostatni rok zanim... wyjechałam, nawet mnie pomalowała - czerwień warg rozchyliła się, gdy uleciały kolejne wyrazy - może nawet minęliśmy się kiedyś w jednej alejce? - zaśmiała się cicho, zaglądając w śliczną twarz Shey - trochę dziś się czułam jak ona. I pierwszy raz poszłam... z kimś innym - zakończyła i mimo ich pięknych strojów i uwagi jaką poświęcały, by niczego zbytnio nie pognieść, obróciła się w miejscu, wspinając na palcach, tylko po to, by bez uprzedzenia, wsunąć ramiona na dziewczęce barki, przyciągając ją ku sobie. Mocno, przylegając całym ciałem i nie przejmując się spojrzeniami, które mogły przyciągnąć - Dziękuję.
@Amakasu Shey
Yōzei-Genji Naksu ubóstwia ten post.