Tamura Shoten (田村商店) dawniej był malutkim sklepem rodzinnym specjalizującym się w sprzedaży ryżu — dziś jest to niewielka sieciówka małych sklepów spożywczych rozrzuconych po całym Fukkatsu, oferujących produkty w bardzo przystępnych cenach. Jedni narzekają, że jest ich zbyt dużo, a inni dziękują Bogom, że powstały i są otwarte 24/7. Znaleźć w nim można wszystko; od prasówki po mikrofalówki czekające na podgrzanie instant ramenu, pierożków z wieprzowiną czy pachnącego curry z wielkim kawałem mięcha na stercie ryżu, które czekają w jednej z wielu alejek. Chociaż sklep zdaje się malutki, po wejściu do jego wnętrza, człowiek odnosi wrażenie, że znalazł się w bardzo przestronnym markecie, w którym każda z półek wita innym, bardziej kuszącym produktem. Budynek wciśnięty jest w wąską uliczkę, pobłyskując w nocy rozświetlonym frontem, nęcąc i zapraszając w ciepłe wnętrze choćby na herbatę w tekturowym kubku. Dodatkowym plusem sklepu jest fakt, że w środku znajduje się bankomat; oraz, co zapewne dla wielu nocnych maruderów i imprezowiczów najważniejsze, rozbudowanym asortymentem alkoholi.
Bardzo powoli, mimo protekcyjnej otoczki jaką nałożył na nią Yuzuha przeniosła ciężar ciała na własne nogi. Odsunęła się od jasnowłosego w naturalny dla siebie sposób - delikatny i niewyrywny, ale stanowczy. Umieściła dłoń na chłopięcym nadgarstku; skóra okazała się lodowata jak mechaniczne palce robota, ale nic w tym zaskakującego, bo zawsze była zimna, skoro jej krew płynęła w żyłach zbyt wolno, aby roztaczać odpowiednią temperaturę. Objęła przegub i niespiesznie odsunęła od własnego barku, wypuszczając się tym samym z klatki szczupłych ramion przyszywanego brata. - Nie trzeba, wszystko w porządku. - W zapewnieniu nie dało się wychwycić nawet przypadkowo zaplątanej nuty niepewności. Nie spuszczała mimo tego spojrzenia z nieznajomego, cały czas próbując utrzymać z nim łączność wzrokową. Pragnęła przebić się przez maskę widocznie wymuszonego rozbawienia, dotrzeć meandrami splątanych myśli do tej jednej, konkretnej; do wyjaśnienia dlaczego przed momentem gorące od adrenaliny palce przyciskały ją do jego sylwetki, czemu oddychał z taką tęsknotą i ile miał w sobie jeszcze rozczarowania, którego nawet nie próbował stłumić.
Wszystkie te paradoksalne odczucia nałożyły się również na nią, jakby wraz z obcą krwią, która nadal pstrzyła odsłonięty fragment jej brzucha, wsiąkała w materiał bluzy i brudziła opuszki palców wżerając się w linie papilarne, przejęła częściowo jego nerwowe emocje. Nie rozumiała ich, nie potrafiła połączyć rozsypanych puzzli w sensowny obrazek. Jedyny przytomny fakt, który zaprzątał jej umysł, krążył wokół stygnącego ciepła tuż nad własnymi spodniami. To sama gęsta ciecz coraz większą plamą rozrastała się na koszulce nieznajomego.
To pobudziło do racjonalnego działania.
- Najbliższy szpital jest w centrum, ale powinniśmy zatamować krwawienie jeszcze przed przyjazdem karetki. Źle to wygląda. Wpakowałeś się w cholerne kłopoty. - Płynnie manewrowała językami, bo kiedy przekrzywiła głowę w kierunku Yuzuhy, mówiła już po japońsku. - Pomożesz mi z nim. - Głos utkany z włókien prośby i postanowienia, choć zdawała sobie sprawę, że chłopak mógł jej zwyczajnie odmówić; z samej przekory. Z jego niewytłumaczalnego nieposzanowania do innych, nawet jeżeli potrzebowali wsparcia. Może zwłaszcza wtedy. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać i zanim zdążyła założyć zaprzeczenie w skrystalizowanym planie nawet go nie ujęła. - Musimy wezwać pogotowie i... - Dopiero teraz dostrzegła; kącik ust jasnowłosego perlił się od rubinowych kropelek, na jego policzku również pojawiła się smuga juchy. Zaciśnięty żołądek uświadomił ją o nerwach; nie była tylko w stanie zdecydować się czy to z niepokoju, czy gniewu. - Tobie też przydadzą się oględziny. Nieznajomy? - Znów obrót, znów twarz frontem do błękitnych, wilczych ślepi obwarowanych sinymi kręgami wymęczonych powiek. - Przecznicę dalej jest miejsce, w którym pracuję. Z apteczką. Postaram się opatrzyć ranę. Tam poczekamy na karetkę. - Wahała się tylko przez moment, nim nie uniosła dłoni i nie wskazała na swój bark. Dalej nosił ślady po jego oddechu, po muśnięciu warg ułożonych w tkliwej uldze, że wreszcie ją odnalazł. Być może to przemożne rozczarowanie widoczne w jego spojrzeniu trzymało go przytomności aż do teraz. - Jeżeli potrzebujesz oparcia, pomogę. - Jednocześnie już sięgała do kieszeni dresów, by wyłuskać telefon. Nie przejmowała się, że zostawia na ekranie urządzenia cienką taśmę czerwieni; że blada skóra brzucha wystającego spod kurtyny sportowej kurtki została zbrudzona posoką. W mechanicznych odruchach mieściła się jedynie praktyczność; wykręciła numer, skupiając na jednej słuchawce wciąż wetkniętej w ucho. Nim jednak odebrała połączenie, wzrok utkwiła w Raikatsujim, wolną dłoń wyciągając w jego stronę. - Pójdź przodem, proszę, i otwórz tylne drzwi warsztatu. - Zadzwonił pęk kluczy.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Raikatsuji Yuzuha and Sullivan Black szaleją za tym postem.
Nie miał najmniejszego pojęcia o czym rozmawiają, choć domyślał się, że jest to zagraniczny język. Angielski? Możliwe. Na francuski nie brzmiał. To też zresztą mu nie odpowiadało, bo nie lubił być wyłączony z konwersacji. Zwłaszcza w sytuacjach jak te, choć ta niewątpliwie należała do niecodziennych.
"Pomożesz mi z nim"
Wreszcie zerwał starcie na spojrzenia z ciemnowłosym, by przemknąć wzrokiem po naturalnie porcelanowym obliczu dziewczyny. Przyglądał jej się przez dłuższą chwile, jakby chciał odczytać jakieś ukryte zamiary i plany, nie do końca wierząc, że naprawdę zamierzała pomóc nieznajomemu. Nie odczytawszy jednak niczego, wargi drgnęły, unosząc się w grymasie jakby zdegustowania, ale też dezaprobaty dla tak irracjonalnego pomysłu.
Nie chcę, chciał odpowiedzieć z wręcz wyuczoną manierą i wrodzoną przekorą, dla samego droczenia.
- Będziesz wisiała mi przysługę. - skomentował krótko, choć oboje wiedzieli, że bez względu na to, o co poprosiłaby go siostra, to Yuzuha bez mrugnięcia okiem wykonałby jej prośbę. Bo to on był jej dłużnikiem. I to od wielu lat. Nosił na barkach niespłacalny dług, choć Shiimaura mogła być tego nieświadoma.
Na dźwięk, że i jemu przydadzą się oględziny, twarz momentalnie złagodniała, przypominając szczeniaka, któremu obiecano upragniony spacer, przy jednoczesnym obdarzeniu okruszkami atencji. Machinalnie wysunął dłoń z kieszeni i kciukiem starł zaschniętą krew z lewego kącika ust, gdy uwaga siostry na powrót powędrowała do nieznajomego. Może pomoc obcokrajowcowi nie będzie taka zła, jak początkowo zakładał? Skoro oznaczało to możliwość spędzenia czasu z Maurą?
Dziewczyna prawie cały czas była zajęta
Z myśli wyrwał go metaliczny dźwięk obijających się o siebie kluczy.
- Ach... - wydał z siebie krótki odgłos, gdy wrócił do rzeczywistości. Nie odebrał jednak pęku od dziewczyny, a zamiast tego zrobił trzy kroki do przodu, wymijając ją i łapiąc za łokieć nieznajomego. Przerzucił sobie przez szyję jego ramię, jednocześnie obejmując go w pasie drugą ręką, by ten swobodnie mógł oprzeć swój ciężar na nim.
- Ty prowadź. Ja mu pomogę. Tuż za tobą, Maura-nee. - uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób. Pusto, bez emocji, bez blasku w oczach, bez którego się narodził. Ruszył pierwszy, choć wiedział, że ciemnowłosa po chwili wysunie się na prowadzenie.
Droga do celu nie była daleka, chociaż musiał przyznać, że ciemnowłosy zdecydowanie był za gruby i zaczynał mu ciążyć. Mimo tego nie narzekał. Wystarczy, że dociągnie go do wskazanego miejsca, a tam już zrzuci go na stół. Krzesło. Ziemię. Zależy od jego nastroju.
@Raikatsuji Shiimaura @Sullivan Black
„Strach. Nie ma nic wspanialszego. Uwielbiam na niego patrzeć, uwielbiam wdychać jego zapach.
A już najbardziej lubię go słuchać. Lubię też jego smak.”
Raikatsuji Shiimaura and Sullivan Black szaleją za tym postem.
Podeszwa szurnęła ledwo słyszalnie po ziemi — niby to poprawiał ułożenie, by nie męczyć mięśni, w rzeczywistości sprawdzając możliwości nadszarpniętego urazami ciała. I gdy już wydawało się, że chytry plan wypali, kolejny impuls kłującego bólu skutecznie zatrzymał chłopaka w miejscu, wieńcząc zakończoną fiaskiem próbę niezadowolonym cmoknięciem. Dopiero angielski zwrot kierowany właśnie do niego zwrócił skupioną na czymś zupełnie innym uwagę. Wargi wykrzywił wówczas cwany wyraz, dodatkowo podkreślony z lekka przymrużonymi powiekami.
— Takie małe hobby, to rodzinny nawyk — Drobny błysk odnalazł miejsce w lodowych tęczówkach — pojawił się tam ledwie na ulotny moment, na czas marnego mrugnięcia, lecz był tam niezaprzeczalnie. Przynajmniej z nią mógł się dogadać w jakikolwiek sposób, byłoby kiepsko, gdyby żadne z nich nie rozumiało ani słowa w obcym języku. Z drugiej strony sam był sobie winny, opuszczanie lekcji japońskiego teraz zbierało swoje żniwa.
— Nieznajomy?
— Sullivan — poprawił, postanawiając ostatecznie zdradzić własne imię. To i tak niczego nie zmieniało, prawda? Podejrzewał, że po całym zajściu każdy i tak odejdzie w tylko sobie znanym kierunku, a prawdopodobieństwo ponownego spotkania, a już tym bardziej wywiązania dłuższej niż wymagała tego kultura rozmowy były raczej drobne, o ile nie zerowe. Poruszył więc tylko barkami w bezwiednym geście, uznając, że łatwiej było dyskutować o zebranych podczas dzisiejszej nocy ranach znając imię osoby z naprzeciwka. Zaraz jednak ślepia osiadły na jasnowłosym chłopaku, obserwując z uwagę mowę jego ciała, przyglądając się spojrzeniu, sposobowi w jaki się zachowywał. Dostrzegł wtedy drobną nić porozumienia, bo sam wykazywał się bardzo podobną naturą, gdy w grę wchodziła ona — świat dookoła przestawał istnieć i nie liczyło się absolutnie nic innego. Nawet jeśli ciskał w stronę Blacka piorunami, to brunet w jakimś pokrętnym stopniu zaczynał go szanować.
— No nie wiem, skąd pewność, że nie wepchniecie mi noża między żebra? W tych czasach nikomu nie można ufać, a kolega tutaj — twój chłopak? — wygląda, jakby wymyślił już z tuzin pomysłów jak mnie wykończyć — zaśmiał się z niepasująca do sytuacji lekkością. Brew powędrowała natomiast ku górze w pół minuty później, gdy wspomniany jasnowłosy wyszedł przed szereg, cały czas z tą samą wrogością i niezadowoleniem co na samym początku oferując ramię. Blackowi nie uśmiechało się iść ramię w ramię z tym wściekłym krasnalem ale z drugiej strony odmówienie pomocy byłoby równoznaczne z dalszą tułaczką podczas której każdy krok aż za dobrze przypominał, że kłopoty w które tak kochał się ładować czasami go przerastały. Czy mimo tego żałował?
Absolutnie nie.
Idąc — nie bez trudności — naprzód w końcu oderwał dłoń od brzucha, spoglądając z przekąsem na ciemniejącą stale plamę. Westchnienie umknęło spomiędzy delikatnie rozchylonych ust, zaś ubrudzona czerwienią dłoń zanurkowała w kieszeni czarnej kurtki, wyłuskując z niej opakowanie papierosów z którego wpierw złapał jednego między zęby. Kolejnego zaoferował z niemym pytaniem obcemu chłopakowi.
— Nieznajoma — zarzucił do idącej z przodu dziewczyny, stosując dokładnie ten sam co ona zabieg. — Palisz?
Metalowe zippo pstryknęło, na moment rozświetlając lico bruneta.
@Raikatsuji Yuzuha @Raikatsuji Shiimaura
Raikatsuji Shiimaura and Chishiya Yue szaleją za tym postem.
- To imię - oczywistość wyślizgnęła się spomiędzy pełnych warg, gdy wykręciwszy numer usłyszała pierwsze piknięcie sygnału połączenia. - Nie będę się tak do ciebie zwracać. Jakie masz nazwisko? Dzień dobry, dzwonię w sprawie rannego mężczyzny - przeszła ponownie na japoński, gdy po drugiej stronie odezwał się mechaniczny, zakrawający o nudę, głos operatora. Podała wyłącznie najpotrzebniejsze, okrojone dane: obrażenia w okolicy brzucha, stosunkowo mocno krwawiące, ranny zabierany jest właśnie w bezpieczne miejsce, którego adres jest taki i siaki, tak, ranny jest przytomny, na oko dwadzieścia kilka lat, obcokrajowiec. Rozłączyła się prędko, opuszką muskając bezprzewodową słuchawkę. To tylko odhaczenie jednej sprawy.
Potrafiła jednak działać na dwa fronty w rozmowie; mogła się więc odnieść do tego skąd pewność, że nie wepchną mu noża między żebra.
- Nie masz już miejsca na nowe ciosy między żebrami. Ktoś i tak najwidoczniej nas ubiegł. - Skwitowała, przyglądając się jak Raikatsuji postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Nie podobało jej się to. Nie lubiła, kiedy ludzie z jej otoczenia, zwłaszcza przeciwnej płci, zachowywali się, jakby musieli ją we wszystkim wyręczać, szczególnie, gdy dotyczyło to typowo męskich zawodów i czynności. Nie była porcelaną, nie była kwiatem. Potrafiła sobie poradzić podobnie jak oni potrafili. Przejęcie zadania, którego sama planowała się podjąć, wywołało w niej naturalny ścisk żołądka; nie skomentowała tego jednak. Zabrzęczały klucze łapane ponownie w pięść, a ona sama ruszyła w wyznaczonym kierunku bez słowa. Nie było czasu, aby przesadnie walczyć o sensowne stanowisko w sprawie zniesienia patriarchatu, nie było czasu nawet na to, aby skorygować to, co łączyło ją z Yuzuhą. Powinna oczywiście zaprzeczyć i podkreślić, że łączy ich wyłącznie to samo nazwisko, ale zamiast tego przeznaczyła ton na krótkie: palę sporadycznie, więc może następnym razem. I zaznaczam, że w warsztacie jest zakaz.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
W ustach czuł nieprzyjemnie kwaśny posmak, którego nie udało mu się pozbyć nawet ostatnim splunięciem na ziemię. Było wiele określeń, którymi mógłby opisać swój obecny stan. Bał się, czuł się żałośnie, źle, beznadziejnie. Sam też czuł się beznadziejny, gdy ledwo stał na nogach w jakimś mało urokliwym zaułku z telefonem przyciśniętym do ucha. Oddech miał ciężki, od czasu do czasu szczękał zębami – bardziej ze strachu niż z zimna, choć były momenty, gdy miał wrażenie, że to zimno przenika go aż do kości. Zaraz jednak czuł przypływ nieznośnego gorąca, od którego łapał się za kołnierz koszulki, by pociągnąć go niżej, pod linię obojczyków. Dawało mu to złudne poczucie tego, że lepiej mu się oddychało, choć luźny materiał wcale nie ściskał mu klatki piersiowej. Po drugiej stronie słuchawki słyszał dźwięk szybkich kroków, który uświadamiał mu, że niepotrzebnie pisał. Chciał znów powiedzieć, by tu nie przychodził, ale poczuł, jak niewidzialne imadło miażdży mu gardło pod wpływem jakiejś przykrej realizacji, która jak trucizna rozpełzła się po umyśle Rimury. Czuł się idiotycznie, gdy zdał sobie sprawę, że zwrócił się o pomoc do jedynej osoby, która mogła mu pomóc, ale jednocześnie wcale nie musiała. Warui nie miał wobec niego żadnego długu ani zobowiązania – nie mógłby mieć mu za złe, gdyby w środku nocy rzucił słuchawką i stwierdził, że ma się pierdolić. Wyobrażał sobie to, nawet jeśli dowodem tego, że próbował go szukać, był dźwięk tych cholernych kroków. Ale umysł widział swoje – widział Shin’yę, który właśnie przewracał się na drugi bok, podczas gdy on siedział w tym cuchnącym zaułku. Shin’yę, który stwierdził, że pewnie się najebał i właśnie robi sobie z niego żarty, nawet jeśli jego poczucie humoru było raczej marne.
Pociągnął nosem. Tylko zęby zaciskające się od wewnątrz na dolnej wardze sprawiły, że nie wydał z siebie żadnego innego dźwięku. Obraz przed jego oczami znów zamienił się w feerię kolorowych plam – tym razem bardziej błyszczących niż mgliście rozmytych. Wierzchem ręki raptownie otarł najpierw jedno oko, później drugie, pozostawiając na jej skórze wilgotne ślady. Wypełnił płuca głębszym, słyszalnie przerywanym wdechem.
Na końcu języka miał już kolejne przeprosiny, ale zanim zdążył je z siebie wyrzucić wzdrygnął się na dźwięk zbliżających się kroków. Palce ręki ujmującej telefon drgnęły i właściwie tyle wystarczyło, by urządzenie wyślizgnęło mu się z i tak niepewnego chwytu i upadło na ziemię. Trzask mógł być alarmujący i dla Waruiego i dla osoby, która właśnie się szła ulicą. Zaaferowany Sean, nawet nie zwrócił uwagi na to, że już nie trzyma w ręce komórki – stał się tylko elementem tła trwającego połączenia, gdy przylgnął mocniej do muru i osunął się niżej, jakby skulona pozycja miała pomóc mu ukryć się przed resztą świata. Ciało chłopaka drżało mocniej niż wcześniej, a on przycisnął rękę do ust, jak małe dziecko, które uczestniczyło w zabawie w chowanego. Rzecz w tym, że wcale się świetnie nie bawił, a gdyby okazało się, że nie udało mu się uciec wystarczająco daleko, nie wiedział, czy zdołałby wydać z siebie jakikolwiek okrzyk. Miał szczęście, gdy pierwszy zastrzyk adrenaliny pozwolił mu zerwać się do biegu, ale teraz narkotyk krążył po jego ciele, które wydawało mu się obce, gdy nie w pełni słuchało jego poleceń. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek tracił władzę nad nogami – chyba że w tych okropnie wyraźnych snach, gdy usiłował przed czymś uciekać i stale się potykał. Gdy to działo się na jawie – choć może śnił, bo nie był już pewien niczego – dotykało tysiąckroć mocniej i chciał, by ten koszmar już się skończył. Nie wiedział przecież nawet tego, jak długo jeszcze potrwa. Nigdy nie był naćpany i przez myśl nie przeszło mu, że ktokolwiek byłby w stanie czymś go naszprycować. Zdarzały się momenty, gdy desperacko twierdził, że na trzeźwo już nie da sobie rady, ale nigdy nie traktował tych myśli poważnie, a teraz nie dawał rady i nietrzeźwy.
Pospiesz się.
Zacisnął powieki, gdy błagalna myśl przemknęła mu przez głowę. Wiedział, że przeczył samemu sobie, ale wiedział też, że nie napisał go niego bez powodu. Sean mógł nie rozumieć, dlaczego ze wszystkich osób padło akurat na Shina, ale miał to nieodparte przeczucie, że przyjdzie, bo ktoś, kto nie zerwałby się nocą, by wyciągnąć cię z bagna, z pewnością nie upiekłby dla ciebie ciasta. I nie wyciągałby cię na to banalne, ale całkiem miłe oglądanie kwiatków. Nie wypisywałby do ciebie z pierdołami i nie przedstawiałby ci przypadkowego dzieciaka, nawet jeśli oboje nie wiedzieliście, co z nim zrobić. Czuł się głupio z tym, że po tym wszystkim był w stanie tylko prosić go o pomoc, bo do tej pory – mimo że obiecał – nie był w stanie w żaden sposób się za to wszystko odwdzięczyć. Mógł tylko przepraszać jak ostatni kretyn, że jeszcze sprawiał mu kłopoty. Ale nie wiedział, co ma zrobić. Wiedział za to, że chciał już, żeby go stąd zabrał.
I żeby zbliżające się kroki należały właśnie do rudowłosego.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Nie był przecież tak głupi. Wiedział, że już niedługo nie odbierze od niego telefonu. Bo nie odbierze go od nikogo. Urządzenie będzie bzyczeć aż do wyładowania baterii, ostatecznie spoczywając gdzieś na podłodze obskurnego strychu w wiecznej ciszy, choć Shin'ya właściwie nie brał pod uwagę, aby ktokolwiek próbował się z nim skontaktować. Wybiegając z mieszkania, z bezcelowymi zapewnieniami śmigającymi na drugą stronę połączenia doskonale zdawał sobie sprawę, że dzisiejszy incydent to wyjątkowa sytuacja. Zapewne też jedyna.
Dźwięki załamującego się w głoskach tonu Seana go jednak motywowały. Truł się abstrakcyjnymi wizjami, w których ma przed sobą jeszcze wiele długich lat na to, aby ubiegać się o zaufanie chłopaka wymiotującego mu teraz prosto do ucha. Co za ironia. Chała. Powinien być wściekły za fakt, że ktoś, kto nie potrafił do niego wystukać jednozdaniowej wiadomości, odzywa się tylko w najpodlejszych kłopotach, ale nie potrafił wściekać się akurat na niego.
Bo w innych okolicznościach byliby przyjaciółmi. Co roku odwiedzaliby ten sam obalony pień, wyciągając z siebie coraz głębiej zakorzenione sekrety. Przyjeżdżałby po niego pod ośrodek, czekając już z dodatkowym kaskiem zawieszonym na kierownicy. Piekłby dwa ciasta na wigilię, może nawet Rimura zaprosiłby go na Nowy Rok jako piąte koło u wozu, przedstawiając przy okazji swoją dziewczynę, a Shin by prawie na nią nie patrzył, bo byłby dobrym kumplem.
Najlepszym.
- Świetna robota. - Komentarz był z pewnością zbędny, ale Warui nie zwracał uwagi na dobierane słowa. Skupił się wyłącznie na tym dokąd zmierzał. Pierwotnie zakładał, że wskoczy na motor, aby zwiększyć prędkość i przyspieszyć poszukiwania, ale uznał, że warto zaryzykować z tym, co wpadło do głowy jako pierwsze. Bo Tamura Shoten znajdowało się kilka minut drogi od jego kamienicy.
Stawianie wszystkiego na jedną kartę to niemal jego naturalny styl bycia. Fabrycznie zainstalowany system, przez który pakował się w tarapaty nie mniejsze niż te, z których teraz próbował wyrwać się Rimura. Wierzyć się nie chciało, że jak raz to nie jemu przypadła rola żałosnej ofiary, zwracającej zawartość żołądka z czystej głupoty przy podejmowaniu działań. Nie on ledwo kontaktował, nie on musiał skomleć o ratunek.
Zaciśnięte na urządzeniu palce pobladły od siły, jaką w to wkładał, gdy nagle rozległo się trzaśnięcie. Równolegle gdzieś niedaleko usłyszał bliźniaczy odpowiednik, przenosząc spojrzenie z szyldu sklepu na zaciemnioną, pozbawioną światła latarni okolicę.
- Rimura?
Brak odpowiedzi.
- Odezwij się.
Czuł zgrzany od żwawego marszu organizm. Wiedział zresztą jak wygląda - jak ktoś, kto zerwał się z łóżka. Nie miał pewności czy tylko to sobie wyobraża, czy jednak nawet pomimo maski jest w stanie wchłonąć ten charakterystyczny zapach jaki wytwarzają śpiące osoby; woń wygrzanej pościeli, ciepłych ubrań. Nie przebrał się przecież. Ledwo zarzucił na t-shirt kurtkę. Buty założył na bose stopy. Włosy miał w nieładzie nie tylko od biegu. Pod oczami jeszcze można było dostrzec cienie zmęczenia i choć chłodne, nocne powietrze powinno go orzeźwić to dopiero cisza, jaka zapadła na linii, przywróciła mu pełną jasność umysłu.
I może jak raz los był łaskawszy, litując się i zsyłając pozytywny zbieg okoliczności. Shin'ya zdążył pokonać jeszcze kilka metrów, nim nie dostrzegł leżącej na chodniku komórki. Dioda wciąż migała, sugerując podtrzymanie rozmowy, choć nikt się nie odzywał.
To wzmogło czujność; przymrużyło sine powieki, napięło mięśnie. Nagle, pomimo świszczącego w gardle powietrza, zmusił się do unormowania oddechu. Zwolnił, ostrożniej kładąc kroki. Wpierw pięta, potem reszta stopy. Schylił się, sięgając po telefon. Swój zdążył wrzucić do kieszeni kurtki, z własnością Rimury chciał zrobić to samo - ale zatrzymał się w połowie ruchu, dostrzegając minimalne drgnięcie spod ściany.
Zaułek niemal doszczętnie tonął w mroku, odcedzając wariant na to, aby przyjrzeć się, co mieścił w swoim wąskim odcinku. W rozszerzonych źrenicach yurei czaił się jednak wybitnie wysoki percepcyjny potencjał. Wiele można mu było zarzucić kłamstw, bo wiele swoich cech wyolbrzymiał do przesadnych, gargantuicznych wręcz rozmiarów. Ale spojrzenie miał absolutne; nie umknął mu więc ten o ton ciemniejszy kształt przylegający do zmurszałych, zimnych cegieł.
Kształt, który rozpoznał, od razu ruszając w jego stronę.
- Rimura - nazwisko padło stanowczo, choć z idiotyczną nutą łagodności; jakby nie chciał go bardziej spłoszyć. Albo jakby ledwo stłumił ulgę, że jednak go znalazł. - Jestem. - Dzieliło ich nie więcej niż pół metra, kiedy wyciągnął obandażowaną dłoń w kierunku chłopaka. Palce sięgnęły jego ramienia, kolana odrobinę się ugięły, chcąc pochylić sylwetkę, bardziej zrównać się z jego poziomem. - Możesz wstać? Zabiorę cię do domu.
ubiór; spodnie dresowe; ciuchy ewidentnie pogniecione; sportowe obuwie; włosy w nieładzie; maseczka na twarzy;
Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
— Odezwij się.
Nie posłuchał. Na przekór zacisnął mocniej szczęki, licząc na to, że w swoim rozedrganiu – z zimna, ze strachu i do cholery ze wszystkiego (bo miał wrażenie, że dzieje mu się wszystko naraz) — nie zacznie szczękać zębami. Nie otwierał oczu w myśl zasady, że dopóki on [Rimura] nie widział jego, ten ktoś też nie był w stanie go odszukać. Gdyby miał cztery lata i bawiłby się w chowanego z kimś znacznie starszym, zakrycie twarzy rękami zdziałałoby cuda, bo przecież nikt nie chciałby sprawić dziecku przykrości z powodu marnej kryjówki. Ale był dorosły i zasady piaskownicy już go nie obowiązywały. Zagrożenie było prawdziwe i właśnie zbliżało się do niego wielkimi (chyba) krokami, a on był w stanie tkwić w swoim durnym przeświadczeniu, że jednak mu się upiecze – cokolwiek miało się z nim stać. Wiedział aż za dobrze, co oznaczało cokolwiek i nie musiał pozostawiać za wiele wyobraźni. Sama myśl działała na niego jeszcze gorzej niż całe go gówno, które wesoło krążyło po jego krwioobiegu, podczas gdy jemu zdecydowanie wesoło nie było.
Rimura.
Pociągnął gwałtownie nosem, w którym też nazbierały się spływające łzy. Czuł ich słony posmak nawet na swoich wargach. To nie dźwięk zdradził jego obecność, ale był przekonany, że to właśnie z jego powodu ktoś właśnie zatrzymał się obok. Nie licząc nieustannego drżenia ciała, nad którym Sean nie był w stanie zapanować, nie ruszył się z miejsca, nie otworzył oczu ani nie odezwał się ani słowem, karmiąc się złudną nadzieją, że mężczyzna zaraz sobie pójdzie. „Jestem” dudniło mu w uszach, choć jednocześnie wybrzmiewało jak zza ściany – stłumione, trochę niezrozumiałe. Czuł się tak, jakby stał twarzą w twarz z potworem, który wypełzł spod łóżka i właśnie próbował zaciągnąć go tam, gdzie zabiera się wszystkich kłamliwych chłopców. Z jakiegoś powodu uznał, że to niemożliwe, by Warui znalazł się tu tak szybko. Nic dziwnego, że sparaliżowany strachem umysł traktował go jak zagrożenie. Zrobiło mu się niedobrze, gdy na ramieniu poczuł ciężar ręki. Nagle przestał się trząść, zamierając przy tym w martwym bezruchu, gdy wszystkie mięśnie jego ciała momentalnie spięły się. Nie słuchał pytań, bo te z trudem przebijały się przez nagle zbyt grubą błonę jego uszu. Miał wrażenie, że galopujące serce zaraz się zatrzyma, choć Shin’ya nie wierzył mu, gdy mówił, że umiera. I czuł, że musi coś zrobić, bo nie potrzebował satysfakcji z tego, że miał rację. Gdyby umarł, nie uraczyłby już rudowłosego pewnym siebie „a nie mówiłem?”. To, że zdawał sobie z tego sprawę świadczyło o tym, że ostatnie szare komórki jeszcze walczyły o przetrwanie, rozsądnie uświadamiając mu, że musi coś zrobić.
Musiał. Coś. Zrobić.
— Nie dotykaj mnie! — wrzasnął, gdy niespodziewanie oderwał rękę od ust i zamachnął się nią na oślep. W tonie jego głosu zdawało się być wszystko – przejmująca złość, strach, niezrozumiałe cierpienie i rozpacz. Wszystkie te emocje prawie rozerwały mu gardło, a na pustej ulicy w środku nocy niemalże odbiły się echem od wyrastających wysoko ponad nimi betonowych budynków. Uderzał byleby uderzyć – chciał go tylko odepchnąć, ale uderzenie było zbyt słabe, by cokolwiek zdziałać. Pod pięścią wyczuł jedynie twardość ramienia.
Niechętnie otworzył niezdrowo migoczące oczy, rozbieganym spojrzeniem próbując namierzyć twarz oprawcy. Wcześniej ściągnięte brwi, nagle uniosły się w zaskoczeniu, gdy przed oczami – teraz nagle szeroko otwartymi – dostrzegł twarz Waruiego. Chwilę zajęło mu łączenie ze sobą wszystkich faktów (z lekko rozchylonymi ustami musiał wyglądać idiotycznie) – zdążył nawet pomyśleć, że mózg właśnie płatał mu figle i podsuwał obrazy, które chciał zobaczyć. Paradoksalnie do wcześniejszego krzyku, zacisnął kurczowo palce na rękawie kurtki rudowłosego, choć w jego obecnym stanie wyrwanie mu się nie było żadnym wyczynem. Do wachlarza emocji dołączyło przytłaczające poczucie winy, gdy dotarło do niego, że niesłusznie się na nim wyżył, ale gdy próbował przeprosić, jego usta w pierwszej chwili poruszyły się bezgłośnie, a później zniknęły za przedramieniem, którym przysłonił twarz, gdy jego ciałem targnął kolejny rozpaczliwy spazm. Był bezpieczny i po tym prawie niekończącym się czasie walki o życie dziwnie było zdać sobie z tego sprawę. Gdyby nie to, że czuł się źle z powodu tego, że wyrwał go z łóżka w środku nocy i kazał oglądać się w tym beznadziejnym stanie, może nawet odczułby ulgę. Ale ta nie nadchodziła, bo było w nim za dużo wszystkiego – prawdopodobnie i tego, co gromadziło się w nim przez ostatnie lata, gdy wmawiał sobie, że nie może się rozpaść. I nadal nie mógł, ale rozpadał się kawałek po kawałku i miał nadzieję, że gdy wytrzeźwieje, coś jeszcze z niego zostanie.
— Nie idź. Przepraszam — wyjąkał we własny rękaw prawie niesłyszalnie. Pomiędzy urywanymi słowami pociągał nosem, choć próbował opanować ten żałosny odruch. — Muszę… chwilę… — chyba sam nie wiedział, czego właściwie potrzebował. Na pewno tego, by się uspokoić, co – sądząc po głębokich oddechach – właśnie próbował zrobić. — Głupie, co? — chyba próbował zdobyć się na szczyptę rozbawienia, ale kompletnie mu to nie wyszło, bo wcale nie było mu do śmiechu.
Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.
Doświadczenie takiej negatywnej wylewności zasznurowało gardło Waruiego, który z wykwitającymi w spojrzeniu pytajnikami szukał na obliczu drugiego chłopaka jakiejkolwiek wskazówki na zrozumienie dlaczego dzieje się to, co się dzieje. Nie prosił go sam o pomoc? Nie po niego zadzwonił? Każda z tych oczywistości szczypała podniebienie, ale nigdy nie została wypowiedziana. Widok skulonej, rozedrganej, przede wszystkim jednak wściekłej i przerażonej postaci Rimury odkorkował beczkę jego racjonalności. Wszystkie sensowne motywy, które mógłby tutaj wprowadzić, wypływały właśnie pod niebywałym ciśnieniem, pustoszejąc wnętrze naczynia, w jakim podczas poszukiwań zdążył nagromadzić trochę pomysłów. Był zdolny jedynie do dalszego, nieruchomego wyczekiwania, z dłonią opartą na trzęsącym się, twardym od napiętych tkanek ramieniu, którą zdołał odsunąć dopiero po tym, jak cykl ataków gwałtownie został przerwany. Nieoczekiwane wyhamowanie zdawało się bardziej przerażające niż równie nieoczekiwana próba ewidentnego odepchnięcia. Pobliźnione palce stuliły się w pięści, nadgarstek nieomal zrównał z linią biodra; ale przegub zatrzymał się gdzieś w połowie drogi, napotykając opór naprężonego materiału kurtki.
Chwyt ciemnowłosego był cholernie słaby i byle szarpnięciem można było przerwać kontakt. Jeżeli nawet był zły na narzuconą rolę worka treningowego, nie dał tego po sobie poznać.
Nie idź.
Zacisnął lekko usta.
Przepraszam.
Chciał mu powiedzieć, że nie ma za co; nie było problemu; niech się tym nie przejmuje. To te narkotyki, w każdym razie coś, co mu podano. Czymkolwiek to było przemawiało przez niego; nie był sobą, nie mógł się kontrolować. Ilość powodów, aby winą obarczyć paskudny stan Rimury, a nie jego samego, mnożyła mu się w mózgu jak puszczone w przyspieszeniu nagranie rozkwitających pęków. Podświadomie zakorzeniła się w nim jednak niewygodna, zachwaszczona myśl - przekonanie, że środek odurzający jedynie zwolnił blokady, odsłaniając to, co za sobą mieściły.
NIE DOTYKAJ MNIE!
Wrzask odbijał się echem, niknął w otchłani pamięci, ale wciąż rozbrzmiewał, rezonował u dna ucha, tłukł się gdzieś po kątach, wracając, z każdą sekundą słabiej, ale jeszcze nie cichnąc kompletnie. Po tym jednym rozkazie Shin nie wiedział co powinien koniec końców zrobić; sondował zakrywane oblicze, szukając wszelkich luk, w których dojrzałby fragment nakrapianej piegami twarzy. Zdawało się, że Rimura wrócił do swojego ja, przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe w obliczu przeżywanej tragedii. Powoli wyciągnął więc ku niemu niepochwyconą rękę; wciąż trzymał w niej upuszczoną niedawno własność.
- Głupie, co?
- Ważne, że nie uszkodziłeś mej boskiej twarzy dandysa. - Odchrząknął. - Świat by ci tego nie wybaczył. - A potem, bez względu na to, jak napięta była sytuacja; jak bardzo starał się patrzeć wszędzie, tylko nie na łkającego Seana, ile wyrzucał sobie za brak obycia i dostosowania do niewyobrażalnie skomplikowanych emocjonalnie scen jak ta, w której nagle również był aktorem, zdobył się na przejście do sedna. - Jeżeli... - znów musiał odchrząknąć; bardziej nerwowo. - Wiesz, potrzebujesz... - brakowało jedynie chaotycznej gestykulacji, ale byłaby marnym pomysłem w kontekście nadmiernie bojaźliwych symptomów z jakimi mogłaby się spotkać. Shin'ya przełknął ślinę, zaraz wzdychając; z rozdrażnienia na siebie, na słowa, które nagle okazały się zbyt trudne, na Rimurę, bo nic mu nie wyjaśniał, na zaułek, bo znajdował się 7 minut drogi od niego, a nie jedynie dwie. - Mogę się odsunąć, dać ci chwilę na oddech - skwitował wreszcie, mimowolnie zatrzymując rozbiegane spojrzenie na palcach zamkniętych na rękawie kurtki. - Albo wręcz przeciwnie.
Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
— Najwyżej byś mi oddał — wydukał wreszcie, bo było to dla niego jedyne sensowne rozwiązanie. Byle mocno. Jak na kogoś, kto przed momentem zaciekle walczył o życie, zaskakująco szybko się poddał. Może dlatego, że zaczynało do niego docierać, że właściwie nie wiedział, dlaczego się bronił, skoro od jakiegoś czasu wszystko zaczynało mu ciążyć. Za dużo wstydu, za dużo kłamstw, za dużo obowiązków, za dużo porażek. Na każdym kroku tylko zawodził i często myślał, że jego brak wyświadczyłby światu przysługę.
Chłopak od razu pokręcił głową i trudno powiedzieć, czy nie chciał, żeby się odsuwał, czy może nie potrzebował już chwili na oddech, co kłóciło się z tym, jak łapczywie wtłaczał powietrze w płuca. W palcach jeszcze chwilę miętolił jego rękaw, dopóki nie dotarło do niego, że może powinien go wypuścić. Przez moment sam wpatrywał się w swoją rękę dziwnie nieobecnym wzrokiem, co i tak wyglądało tak, jakby zapoznawał się z fakturą materiału. Musiał odzyskać rezon, bo nagle wzdrygnął się nieznacznie i cofnął rękę, mamrocząc pod nosem coś, co brzmiało jak kolejnego przeprosiny. Przyszło mu do głowy, że skoro zasugerował, że może się odsunąć, to na pewno chce to zrobić, a Rimura nie chciał przysparzać więcej problemów niż już zdążył mu przysporzyć.
— Jest okej — rzucił, choć nie brzmiało to zbyt przekonująco. Nic nie było okej, ale przynajmniej było już trochę lepiej. Przynajmniej nie był już sam i przynajmniej nikt nie siedział mu na ogonie, choć tego nie był do końca pewny, gdy przygryzłszy nerwowo dolną wargę, zwrócił twarz ku ulicy, ruchem samych oczu wodząc to w prawo, to w lewo, jakby upewniał się, że żadna sylwetka nie wyłoni się zza muru. Zwłaszcza teraz, gdy przez swoją głupotę mógł narazić drugą osobę. — Załatwiłem ci beznadziejne miejsce na spotkanie. Nie jestem w tym najlepszy — stwierdził ni z tego, ni z owego, nagle przypominając sobie, że rudowłosy znacznie lepiej radził sobie z zaproszeniami. Nawet jeśli nie wszystkie spotkania były idealne, ciemnowłosy musiał przyznać przed samym sobą, że miło je wspominał.
Przytknął koniec rękawa do wilgotnego nosa i poruszył ręką, pociągając nim jeszcze jeden raz, zanim westchnął ciężko, wypuszczając powietrze przez lekko rozchylone usta.
— Chyba już mogę wstać — obwieścił nagle, co nie brzmiało obiecująco, gdy znajdował się w tym stanie, ale Sean nawet z mętnym umysłem, w pierwszej chwili postanowił poradzić sobie sam. Wsparł się rękami po obu bokach, ignorując brud, który właśnie oblepiał świeże otarcia na jego dłoniach i podjął bezowocną próbę podźwignięcia się. Ciało rzadko odmawiało mu posłuszeństwa – ze względu na pracę musiał dbać o kondycję, a ze względu na rodzinę, nie doprowadzał się do takiego stanu, a alkohol ruszał tylko od święta (ledwie maczając w nim usta dla towarzystwa). To, że jego tyłek ledwo oderwawszy się od ziemi, zaraz runął na nią z powrotem, było dla niego czymś zupełnie nowym, ale upadek chyba go nie zraził, bo zaparł się znowu, tym razem opierając jedną rękę o brzeg kontenera. Był to raczej kiepski dzień na obnoszenie się z samodzielnością, bo egzaminu na nią nie zdał już w momencie, w którym sięgnął po telefon. Nie wiedział, czy serce przyspieszyło mu z wysiłku czy ze strachu, gdy jego sylwetka znów powróciła do pozycji siedzącej. Nigdy nie był odurzony i chociaż wiedział, jak niektóre leki działały na pacjentów, bał się, że ta nieporadność zostanie mu już na zawsze. — Nie mogę. Nie chcę tu zostać. I nie chcę do szpitala — obwieścił, obejmując się defensywnie ramionami. To, że Shin’ya planował zabrać do siebie, musiało umknąć jego uwadze, gdy jego umysł zarejestrował wyłącznie dotyk.
Warui Shin'ya and Seijun Nen szaleją za tym postem.
- Jest okej.
- Nie mogę zaprzeczyć.
Próby Seana, aby się podnieść, także nie wyglądały dobrze. Shin'ya koniec końców przełamał pierwszą blokadę.
- Radzisz sobie tak świetnie, że aż czuję się niepotrzebny. Pozwól, że chociaż pomogę ci wstać, tak dla połechtania mojego męskiego ego - sięgnął ku jego ramieniu, ale nim je pochwycił, zdołał jeszcze dodać taktyczne: tylko mnie nie bij. Rozbawienie, jakie przekradło się w poradzie, miało w sobie jednak coś dodatkowego; jakąś kolejną cząstkę frustracji, od której pęczniało w nim chore przeświadczenie, że ciało przestaje zgrywać się z psychiką. Oczywiście, wiedział doskonale, gdzie i z kim się znajduje, ale gdzieś w skroni i u podstawy czaszki zaczynało mu szumieć od szmerów; stawy miał zgrabiałe i niezbyt chwytne, czuł wprawdzie pod opuszkami palców materiał ubrania Rimury, ale ciężaru jego ciała już nie. - Oprzyj się o mnie. - Chociaż ja nigdy nie mogłem się tobie oprzeć - nie dodał już, nie chciał nadwyrężać powagi. W gardle ciążyła ta ckliwość, bo przecież nie mijała się z prawdą. Rimura od początku żył swoim życiem, każdorazowo o dwa kroki oddalony. Nie miało znaczenia ile razy go przywoływać bliżej, trzymał się granicy i być może ta introwertyczna natura tak przyciągała Waruiego. Wodził za nim uwagą jak przyczajony drapieżnik; węszył każdy trop, który miałby szansę zaprowadzić go do przecięcia dróg. Stał na skrzyżowaniach wybitnie rozbawiony, nonszalancki, jakby od początku to planował, a nie tak, jakby musiał odhaczyć szereg męczących sekwencji, wyłamywać przeszkody, walczyć z czasem.
Nie mieli zbyt wielu tematów do rozmów; nie posiadali setek nagromadzonych wspomnień, zamkniętych w kadrach zdjęć. Nie znali o sobie szczegółów, a ta garstka, którą udało się wywlec na światło dzienne podczas gry na Hanami, to raptem kropla. Miał przed sobą w gruncie rzeczy obcego człowieka z łatką imienia wszytą w twarz. Mógłby i wręcz powinien go tu zostawić, ale zastosowany chwyt był jedyną pewną reakcją, jaką wykazywało jego ciało.
- Mieszkam niedaleko - przypomniał, gdzieś po tym, jak szpital wykreślono z wariantów. - Możesz u mnie przenocować, Rimura. - Nie raziło go nawet wcześniejsze zbycie tej propozycji, bo być może niewyłapanie jej to efekt podanych środków, a nie niechęci, by po ludzku przytaknąć. Shin'ya nie był wykwalifikowanym specjalistą w przypadkach zatruć (chociaż nagle zamarzył, aby iść tą ścieżką i zmienić motyw kariery na jakąś toksykologię). Z pewnością na lepsze by im wyszło odwrócenie ról; Sean wiedziałby jak postępować z takim odurzeniem i jego interwencja skutkowałaby sprawniejszym wynikiem. Nieważne jednak jak byłoby korzystniej, skoro mieli, co mieli.
- Nie mam w mieszkaniu szczurów, kontenerów na śmieci, ani nawet białych ścian i sterylizowanych narzędzi chirurgicznych. Powinienem kwalifikować się do twoich wytycznych na temat wymarzonej lokacji w której bezpiecznie zezgonujesz aż do porannego kaca. - Drapało go w gardle, chociaż brzmiał całkiem normalnie. To zawsze zaskakiwało jak organizm potrafił sobie radzić mimo pobojowiska wewnątrz. - Tylko... wiem, że jestem wybitnie porywający, ale nie pisałem się nigdzie na plakietkę porywacza, a ty, zdaje się, masz już dość gości z takimi zadatkami. Wystarczy więc skromne: "tak, będzie świetnie, abym nie walał się na środku ulicy, chodźmy". - Cisza; tylko chwilowa, aby sprawdzić, czy przyswoił tak zawiłe, nerwowe teksty. - Brzmi okej?
Ye Lian and Rimura Sean szaleją za tym postem.