Lata świetności tej uliczki już dawno minęły - jej użyteczność zanikła wraz z zamknięciem otaczających ją sklepów. Kiedyś służyła jako miejsce postoju samochodów dostawczych, przywożących świeże pieczywo, warzywa i pozostałe artykuły spożywcze. Niełatwo się do niej dostać, bo po drodze trzeba pokonać sieć krętych, ciasnych uliczek - tylko wprawny kierowca potrafiłby przedrzeć się przez wszystkie wystające śmietniki, nagłe, ostre zakręty i inne przeszkody bez zarysowania auta. Większość mieszkańców dzielnicy prawdopodobnie zapomniało o istnieniu tej uliczki, zupełnie jakby została wymazana z mapy miasta wraz z bankructwem pobliskich biznesów.
Na pierwszy rzut oka wydaje się opustoszała - z przewróconych blaszaków wydobywa się smród gnijących śmieci, które upodobały sobie dzikie gryzonie, a wszelkie źródła światła, które mogłyby próbować zwalczyć ciemności utraciły swoją moc już dawno. Lampy i pozostałości po neonowym oświetleniu zostały brutalnie pozbawione żarówek, a ściany niemal w całości zostały pokryte graffiti.
Tylko nieostrożna albo niezwykle zagubiona dusza mogła dobrowolnie zatracić się wśród pajęczyny zakrętów i ulic. Zwykle zaczynało się od postawienia kilku, z pozoru nic nieznaczących kroków. Za nimi pokonywało się następne dwa lub trzy metry. Po nich granica się już zacierała. Nie było odwrotu, bo labirynt miejskich zawijasów zdawał się stale zmieniać, wyglądać za każdym razem zupełnie inaczej. W takiej sytuacji zdrowy rozsądek podpowiadałby, że najlepiej będzie iść prosto przed siebie. Jednak nieświadomy umysł nie zdawał sobie sprawy, że to początek drogi prowadzącej w błogie zapomnienie.
Wyświetlacz telefonu podświetlił się kilkukrotnie.
To jakiś żart? Piętnaście minut..?
Już mniej, a zegar wciąż tykał. Tylko do czego odliczał? Czego miał być świadkiem? Co niezwykłego miał zobaczyć?
...ZDĄŻY?
Poproszę o trzy rzuty:
– pierwszy ustali czy Warui był w pobliżu gdy dostał wiadomość (1-50 – był poza Nanashi; 51-100 – był na terenie Nanashi),
– drugi będzie na orientację przestrzenną. W tych rejonach nawet GPS zaczyna szwankować i pokazuje ulice, które zdają się nie istnieć (1-50 – Shinya po drodze kilkukrotnie skręcił w złą uliczkę; 51-100 – Warui bez problemu pokonał sieć zawiłych korytarzy),
- trzeci będzie na zręczność. Masa porozwalanych kartonów, blaszanych śmietników i resztek zepsutej żywności potrafi znacznie spowolnić kogoś, kto próbuje... zdążyć gdzieś na czas (1-50 – Warui zahacza o jakąś przeszkodę, tracąc przez to cenne sekundy; 51-100 – Shinya bardzo sprawnie pokonuje wszystkie przeszkody).
Liczę tu na Twoją inwencję twórczą. Opisz drogę postaci, biorąc pod uwagę wynik każdego z rzutów. Masz tutaj wolną rękę. Suma Twoich pozytywnych rezultatów będzie miała wpływ na dalszy przebieg historii. Możesz zakończyć swój post w momencie, w którym Warui dociera w wyznaczone miejsce. Powodzenia.
Teraz nie narzucam terminu, ale na każdy kolejny post będziesz miała 72 godziny.
Warui Shin'ya, Ye Lian and Amakasu Shey szaleją za tym postem.
ok. godz. 23
- Dalej nie jadę, młody.
Gdyby nie znajdowali się w zdezelowanym, pordzewiałym samochodzie taksówkarza, mężczyzna za kółkiem z pewnością by splunął; powstrzymał się tylko dlatego, że nie chciał bardziej syfić we własnym aucie. Dzięki temu czuł się lepiej niż otoczenie wokół - czystszy o jedną, gęstą, brudną plamę.
Na ekranie komórki migała mała strzałka - cel.
- Jeszcze tylko 3 kilometry. To kurwa niedużo.
Głos mu stężał od nalegania. W lewej dłoni ściskał telefon, w drżeniu nadgarstka powodując zmazy na pulpicie. W prawej gniótł klamkę drzwi. Gotował się, aby za nią szarpnąć i wypaść z pojazdu prosto na popękaną chodnikową drogę. Powstrzymywała go tylko nadzieja, że stary jednak ulegnie i wciśnie cholerny pedał gazu.
- Nie.
Następna odmowa, po której broda młodego pasażera podskoczyła; zmiana nachylenia rozgoniła mroki rzucane przez daszek czapki; wraz z twarzą uniosło się wściekłe spojrzenie. Wbiło w lusterko, od razu odnajdując stanowczy wzrok taksówkarza.
- Powiedziałem - skrzywił mięsiste wargi, mnąc w nich przekleństwo - nie.
Ostatni wyraz zadziałał jak policzek; siarczysty, ale uprzytamniający. Ton przewoźnika, obleczony agresją i kategorycznością, wymusił na upchniętym z tyłu kliencie natychmiastowe wyłuskanie portfela. Warui nie starał się nawet zabrzmieć na grzecznego; zwykle trzymał gardę w towarzystwie obcych ludzi, budując pozory dobrego wychowania, przymilnej uległości. Tworzył obraz człowieka, na którym można zbić korzyści - nie skarżył się na ciężką pracę, której efekty, nawet teraz, odciskały na nim swoje piętno, nie miał problemów z nadgorliwym, aroganckim szefem ani z kiepskimi warunkami. Pozwalał, aby starsze kobiety prosiły go o dźwiganie zakupów i z chęcią przystawał na nadgodziny. Ludzie widzieli w nim więc tanią siłę roboczą, prosty mechanizm, który dopasować można wszędzie, a potem przełożyć w inny punkt, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Przez wszystkie lata kreacji na uniwersalną zębatkę trzymał gardę; teraz palce mu się trzęsły, miał gdzieś, jak zostanie odebrany i czy w ogóle jakkolwiek - wrzucał po prostu jeny w wyciągniętą ponaglająco dłoń. Parę drobnych monet rozsypało się pod fotele i na skrzynię biegów, ale poza rozdrażnionym "EJŻE!" wyrwanym z krtani kierowcy, Shin już więcej nie usłyszał.
Zagłuszył to trzaskiem zamykanych za sobą drzwi; a później stukotem ciężkich butów. Nie zdążył ich zmienić na własne, o wiele wygodniejsze i o wiele lepiej przystosowane do uliczek Nanashi egzemplarze. Gdy dostał wiadomość - miał czternaście minut - ziemia pod nim chrupnęła. Ciężar świadomości sprawił, że zwykle stabilna gleba nabrała miękkości gąbki. Albo kruchości cienkiego szkła, gdzie każdy postawiony krok oznaczał następną pajęczynę rozbić.
Przez parę sekund jak ostatni kretyn wpatrywał się w treść smsa. W czaszce zaczęło mu się roić od owadzich myśli; każda próbowała zaskarbić sobie jego uwagę w drażniący sposób. Nakazywały mu biec, zatrzymać się, zastanowić albo działać. Wszystko było ze sobą sprzeczne, a on sam i tak działał instynktownie. Zamknięte w organizmie odruchy zdominowały racjonalne podejście psychiki.
Gdzieś podskórnie pragnął wykręcić do kogoś numer. Poprosić, że jeżeli nie wróci, to trzeba to zgłosić.
Tylko komu?
Policji? Nie szukaliby go. W aktach od czterech lat był martwy.
Na liście kontaktów nie miał zresztą nikogo, komu potrafiłby wystarczająco zaufać.
Może Seiwa... - podsunęła słodką nutą mrzonka. Albo może... bo on zrobiłby wszystko, aby nie ujrzeć w oczach Ichiru zawodu... może do niego?
Przeklął gwałtownie, natrafiając na jeden z zamkniętych obszarów. Z czaszki ulały się fale rozterek i opcji. W zamian aż zbyt piorunująco trafił w rzeczywistość, jak topielec zgarnął zimny wiatr w płuca, rozglądając się wokół. Oddech ciął powietrze gorącem; nie zauważył, kiedy zsunął maskę, aby móc płynniej nabierać hausty tlenu. Potrzebował go do szaleńczego pościgu. Ile zostało mu czasu? Za mało. Oderwał uwagę od komórki, zdając sobie sprawę, że wbudowany w nią GPS nie działał poprawnie. Kropkowana trasa utrzymywała, że powinien kierować się dobre pięćset metrów naprzód, ale przed nosem miał zamurowaną przestrzeń, wysoką na trzy metry. Zatrzymała go. Więcej niż pewne, że satelity nie łapały informacji dotyczących zmian infrastruktury slumsów. Nie było to nikomu potrzebne.
Tylko jemu.
Zawsze chciał to, czego inni nie potrzebowali.
To, co innym wydawało się nieważne, dla niego stanowiło priorytet. Omal nie rzucił urządzeniem w gołe cegły; resztką silnej woli ostatni raz spojrzał w wyświetlacz, przemknął czujnie wzdłuż poplątanych linii, elektronicznej mapy, która, przynajmniej częściowo, powinna mieć dalej sens w świecie aktualnym. Po tym ulokował telefon w przedniej kieszeni kurtki, ruszając już w wyznaczonym przez siebie kierunku. Musiał zawrócić, a potem skręcić w lewo. Chód zmienił się w trucht, trucht - w bieg. Rozproszona percepcja co rusz wyłapywała nowe rozgałęzienia arterii, szukała tabliczek, starych szyldów świadczących o tym, że jest na odpowiedniej ulicy, że nie minął punktu zaczepienia, który akurat zakodował w pamięci. Wykorzystywał nie tylko wzrok, choć na nim opierał znaczną część swojej sondy. Wychwytywał jednak również dźwięki; brak wiatru oznaczał kolejny ślepy zaułek, więc nie kierował się tam, bo musiałby przejść górą, a nie wszystkie wąskie ścieżki miały metalowe drogi ewakuacyjne (właściwie większość nie miała). Węszył, bo już raz wyczuł stęchły zapach, mimo bankructwa, na zawsze wżarty w okoliczne kręte labirynty - fetor unosił się od pogrzebanego rybiego cmentarza pozostawionego po fabryce, który dał mu znać, że idzie w dobrą stronę. Nawet opuszki palców raz za razem zdawały się sięgać po zostawione przez czas i ludzi informacje. Dotknął szorstkiej nawierzchni jednego z budynków; była wilgotna od pleśni i grzybów. Odetchnął szybko, kantem przegubu ścierając pot ze skroni. Gdy opuścił rękę i ruszył dalej, palce otarły się o przytroczony do paska sprzęt.
Prawie zapomniał.
Jeszcze kręcąc się po budowie, zaaferowany ostatnimi minutami zmiany, łaził po planie wyglądającym, jakby ogromne stworzenie nadgryzło je z zachodniej strony. Wtedy robił to z luzem, leniwością wręcz. Przechadzał się wśród piramid kartonów, mas leżących na uwalonym od pyłu podłożu narzędzi, minął stare radio wykorzystywane przez pracowników, by choć trochę odsunąć koncentrację od słońca bijącego w kaski, przegrzewającego mózg jak przegrzewa się zostawione w niepamięci masło na teflonowej patelni. Za paskiem miał już wtedy wciśnięty młotek - z zamiarem odłożenia go do skrzynki, zapewne znów odstawionej dopiero na parterze, tuż przy zamkniętym, tymczasowym pomieszczeniu dla personelu - w dłoni bawił się natomiast kluczem francuskim. Okręcał go na palcu wskazującym tworząc śmigło wentylatora - i dokładnie w tej sekundzie dostał wiadomość. Potem już nie myślał. Złapał pierwszą lepszą taksówkę, wrzeszcząc na kierowcę jak na targu. Instruował go przy najmniej istotnym zakręcie, wskazywał skrócone wersje. Na litość boską, gdzie pan jedzie? TĘDY BĘDZIE SZYBCIEJ. Przez cały ten proces zdążył zapomnieć o ciężkim, nagrzanym od jego własnej temperatury obuchu, wżynającym się w kość biodra przy mocniejszym skręcie ciała, wyparł też fakt posiadania klucza francuskiego, który w amoku werżnął gdzieś za pasek niedaleko pierwszego narzędzia; obydwa przedmioty obijały się o siebie bezgłośnie, kiedy wysiadł z taksówki i pruł naprzód, i choć normalnie powinien być zły, że bezmyślnie sięgnął po dodatkowe obciążenie, prędko uprzytomnił sobie, że mogło zadziałać na jego korzyść. Że, choć w przedniej kieszeni jak zawsze nosił składany scyzoryk, zwykle przydający się do otwierania konserw podczas przerwy, podświadomie stworzył sobie szersze zaplecze do walki.
Sapnął, wbijając piętę w ziemię.
Znów natrafił na ślepy zaułek; pięść z furią palnęła w ścianę. Metalowe pokrywy uliczki słały ziemię jak nowoczesne panele, wokół unosiły się roje tłustych much. Wibrujące brzęczenie odgłosów ich skrzydeł doprowadzało do szału, ale szum w głowie Waruiego przyćmiewał irytację akurat z tego powodu. Był zły, bo poruszał się, jakby miał złapać ostatni pociąg do raju. Jakby nic innego nie miało znaczenia - był gotów zedrzeć z kolan skórę czołgając się pod zawalonymi częściami rusztowań, mógł skręcić kostkę przeskakując przez poustawiane jeden obok drugiego w formie blokady kontenery. Wciąż czuł bolesne zdarcie tkanki, gdy przypadkiem zranił się o wystający pręt - potrzebował się go przytrzymać, gdy zeskakiwał z pozbawionej szczebli drabiny na drugą stronę jeszcze ichniejszej zamkniętej szczeliny. Skracał sobie dojście do mety na wszystkie możliwe sposoby - tylko po to, aby dotrzeć ponownie w...
Zamrugał, wytężając wzrok. Naprzeciwko dostrzegł pozabijane deskami okna zostawionych przed laty lokali i sklepów. Ślimacząc się przez dzielnice z mozolnym, zdziadziałym kierowcą, miał przynajmniej tyle oleju we łbie, by przestudiować dokąd naprawdę się udaje. Nawigacja działała, a on z obsesyjną szybkością przeciągał kciukiem po ekranie, zapoznając się z punktem docelowym.
Który miał tuż naprzeciwko.
Ze świstem nabieranego przez zęby powietrza ruszył w tamtą stronę.
Ostrożniej.
Czego świadkiem mam być, ty chory zwyrolu?
czapka z daszkiem; spodnie (bez łańcuszka);
na nogach ciężkie obuwie robotnicze;
wszystko uwalone pyłem, ziemią, brudem;
komórka; składany scyzoryk wielofunkcyjny
w przedniej kieszeni spodni; komórka;
Ye Lian, Sugiyama Nobuo and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Otoczenie wydawało się nie odstawać od reszty ulic nędznej dzielnicy. Droga do miejsca, które pokazywała nawigacja na pierwszy rzut oka wyglądała zupełnie normalnie. Wszechobecne szarości, smród, masa blaszanych kubłów i gdzieniegdzie gryzonie, próbujące po raz setny zadowolić się tymi samymi rozkładającymi się resztkami co zawsze. Kiedy Shin biegł, gdzieś w tle słyszał jedynie popiskiwanie szczurzych uciekinierów, który usuwali się z drogi, gdy tylko dochodził do nich łomot roboczego obuwia uderzającego o ziemię.
Cisza?
Był przecież tak blisko, a jego oczy nie dostrzegały jeszcze nic, co odstawałoby od normy. Uszy nie wychwytywały żadnego niepokojącego dźwięku, zupełnie jakby dotarł w złe miejsce. Albo jakby się spóźnił, przegapiając swoją jedyną szansę na zostanie świadkiem. Ale kwadrans jeszcze nie minął, tego mógł być pewny. Przecież parokrotnie sprawdzał wyświetlacz telefonu – w zapasie nie pozostało więcej niż minuta, ale na miejscu był przed czasem.
Ciszę przebił wystrzał z broni palnej, a w oddali dało się wychwycić piosenkę ubarwioną szmerami starego radia. Warui rozpoznał też dźwięk zapalonego silnika auta. Dosłownie sekundy później, zupełnie nieoczekiwanie mógł usłyszeć kobiecy krzyk. Było w nim coś niepokojącego – pochodził z najgłębszych czeluści gardła, był jak ostatnie tchnienie, które jest z siebie wyrzucić człowiek. Ale wszystko szybko zdawało się powrócić do swojego pierwotnego stanu – względnej ciszy, z włączoną w tle muzyką, która stawała się coraz głośniejsza z każdym stawianym krokiem.
Poniekąd został świadkiem.
Kiedy wreszcie wyłonił się zza rogu mógł wreszcie coś dostrzec, a pozorny spokój, okazał się jednym, wielkim kłamstwem. Jakieś dwadzieścia metrów przed nim stał czerwony samochód osobowy – zaparkowany niedbale (bo szerokość ulicy nie pozwalała na swobodne manewry), z wciąż włączonymi przednimi światłami, które bił wręcz oślepiającym blaskiem i radiem, z którego dobiegał nadal ten sam utwór. Gdzieś za samochodem mignęła ciemna postać, która zaśmiała się twardo, nikczemnie (mężczyzna?). Przemknęła jak cień i jak cień rozpłynęła się wśród ciemności.
Nie trzeba było też długo czekać na dźwięk policyjnych syren – bardzo prawdopodobne było to, że to sprawca całego zamieszania sam zawiadomił służby, które były jeszcze gdzieś w oddali i wkrótce miały dotrzeć na miejsce. O ile uda im się pokonać sieć zawiłych ulic.
Informacje techniczne:
– dwa udane rzuty pozwoliły dotrzeć Shinyi na czas – udało mu się usłyszeć kilka rzeczy, których nie byłby świadkiem, gdyby przeważyły porażki. Informacje te mogą przydać się w dalszym śledztwie,
– daję Ci teraz trzy posty na rozejrzenie się po miejscu zbrodni (bo policja jest w drodze). Napisz czemu przygląda się postać i co robi. Obowiązuje zasada jeden post = jedno miejsce. Przykładowo jeśli Warui zajrzy do środka samochodu, to obejść pojazd będzie mógł dopiero w kolejnym poście. Po każdym z trzech postów będę nakreślał co udało się zauważyć. Jeśli w poście zobaczę, że postać patrzy w kierunku, w którym jest jakaś poszlaka i wyraźnie czegoś szuka, to dam od razu znać co udało jej się znaleźć. Jeśli okaże się, że może znaleźć coś więcej, ale to pomija, to poproszę Cię o odpowiedni rzut kością. Czas nigdy nie jest sprzymierzeńcem, istnieje więc ryzyko, że na niektóre rzeczy rudy po prosty się nie natknie,
- paintowa mapka,
- termin: 03.07 23:59.
Śmiech zmroził krew w jego żyłach, utwardził wszystkie tkanki do marmuru jak u ofiary Meduzy. Nie mógł się ruszyć, rażony gromkim, niskim dźwiękiem triumfu, od którego skóra kurczyła się w sekundę, cierpła na karku i plecach, ściągana lękiem i obezwładniającą wściekłością. Wiedział, że musi za nim pobiec zanim będzie za późno - i raz jeszcze rozmyje się sposobem zdmuchniętej wiatrem pary - ale wszystko w nim odmówiło posłuszeństwa.
Toczył bój o najgłupszy krok, o mrugnięcie, o zaczerpnięcie tchu. Szczęki zadrżały od zbyt mocnego zacisku, w oczach pojawił się trawiący źrenicę płomień. Ilekroć na niego natrafiał zatrzymywał się jak w stop-klatce. Jakby przeciwnik trzymał pod rękawem pilot, którego klawisz wyłącza wszystko wokół spektaklu, przymusem tworzył z otoczenia lożę dla obserwatorów. Nie można było wstać z fotela, by nie zakłócać gry aktorom. Patrz i podziwiaj - to jedyne opcje.
To, co wyrwało go ze stuporu, było nagłym przebiciem z daleka - pierwsze uderzenie syreny policyjnej, dźwięk jak nabój przebijający się przez szczelną powłokę. Drgnął, poruszył głową, jakby chciał się obejrzeć za siebie, sprawdzić, czy radiowóz nie zatrzymuje się raptem dziesięć kroków od niego, potrzebował sprawdzić, czy rzeczywistość biegnie tym samym rytmem co zmysły - ale wzrok zahaczył się o cienistą sylwetkę, o jej coraz mniej widoczny obrys. Z gardła Shina wyrwało się coś nieartykułowanego - jak pierwszy szept do załamującej nuty, jak dźwięk rozdzierającego duszę rozczarowania.
Okowy w kostkach puściły, od razu przesunął chwiejnie but naprzód, ale zdążył postawić dwa bezładne kroki nim nie został sam.
Otoczony przytłumioną muzyką starego radia, przerywaną co rusz sinusoidą alarmu nadjeżdżających stróżów prawa, miał wrażenie, że wyciągnięto go spod wody. Z żołądkiem wypełnionym kamieniami podbiegł do czerwonej osobówki, rzucając jeszcze szybkie spojrzenie w róg, w którym powinien stać sprawca.
Przeklął.
Częściowo ciało rwało się do dalszej gonitwy, jak pies, który pochwycił trop, doskonale wiedząc, że zwierzyna wymknie mu się spomiędzy kłów, jeżeli teraz nie ruszy z miejsca, pozwalając jej uciec. Częściowo był natomiast świadom, boleśnie, że nie miałoby to sensu. Powieliłby jeden z wielokrotnie popełnianych błędów, gdy wyszarpywał się do biegu, a potem zostawał z niczym. Ani nie odnajdował oprawcy, ani nie zdobywał nowych faktów.
Zmusił się więc, aby rozejrzeć się dookoła w poszukiwaniu podstawowych informacji na temat zdarzenia. Do wnętrza pojazdu miał zamiar zerknąć w drugiej kolejności, na razie chciał jednak mieć pewność, że nic dodatkowego mu nie zagraża. Ściany zaułka, podłoże, jakiś przedmiot, który przypadkiem wypadł w momencie kraksy, broń, skoro słyszał strzały?
Ye Lian and Mistrz Gry szaleją za tym postem.
Stojące w uliczce auto było w dobrym stanie – nie było na nim śladów wypadku. Co prawda miało już za sobą swoje lata, ale nawet po podejściu bliżej wyglądało całkiem normalnie. Należało raczej do tych z dolnej półki – takich, którego mógłby się dorobić nawet student. Miało w sobie coś odrobinę zabytkowego (było stylizowane na wiekowe), coś czym można było zaszpanować przed kolegami. Albo przed dziewczyną.
Jasne światła samochodu rozpędzały ciemności tylko z przodu – z tej strony ulicy nie dało się dostrzec nic godnego uwagi. Trochę błota, walające się pod nogami śmieci, gdzieniegdzie przemykający szczur. Nic więcej. Żarówki auta były bardzo mocne, więc dostrzeżenie tego, co było z tyłu lub w środku samochodu stawało się niemalże niemożliwe. Trzeba było podejść do samochodu z boku. Sprzed maski Shiny'a mógł wychwycić jedynie bliżej nieokreślony kształt na miejscu kierowcy.
Piosenka zmieniła się – radio w dalszym ciągu śnieżyło, momentami zakłócenia stanowiły większą część utworu, który w towarzystwie wciąż przybierających na sile sygnałów policyjnych syren brzmiał naprawdę przerażająco. To miejsce wydawało się być odcięte od reszty świata. Ta muzyka wydawała się być taka spokojna, śpiewając mężczyzna podczas nagrywania musiał być pozbawiony wszelkich trosk. To było czuć w każdym, wypowiadanym przez niego słowie.
Gdzieś w tle zdołał się przebić nieznany dźwięk. Jakby ktoś próbować coś wyszeptać z ukrycia. Albo jakby chciał coś z siebie wykrztusić. Ewentualnie starał się odkrztusić zalegającą w gardle flegmę.
Jakiś człowiek? Ktoś tu jeszcze był?
Za samochodem czy w środku?
Najpierw i tak trzeba było przedrzeć się przez ciemności, bo oplatająca sylwetkę z każdej strony czerń utrudniała wychwycenie szczegółów, które mogły okazać się ważne.
Ale to na pewno nie był makaron.
I na pewno nie był też sos.
Ye Lian ubóstwia ten post.
Mięśnie, stwardniałe od oczekiwania, czuł co do milimetra - kiedy ostatnim razem aż tak się spinał? Kiedy miał wrażenie, że serce zaczyna się przemieszczać, podchodzi do gardła, wystukując o krtań szalony rytm? Przełykając nerwowo ślinę dotknął opuszką palca przytroczonego do pasa francuskiego klucza. Broń marna i właściwie niepotrzebna, skoro wróg zniknął sekundę po tym jak splunął mu w twarz, ale odruch był bezwarunkowy. Mimowolnie sprawdzał czy na pewno jest uzbrojony, czy zimno metalu jest wystarczająco przejmujące, aby całość nie okazała się koszmarem.
Zbyt często śnił o Podszywaczu, za każdym jednym razem z tym samym marnym finałem. Myśl, że mógłby go wreszcie dorwać niemal elektryzowała. Podnosiła jego nadzieję i w sekundę później mu ją odbierała; bo przecież rzeczywistość wyglądała inaczej niż płonne oczekiwania. Cel zniknął dawno temu, zostawiając go z całym syfem.
I z tykającą bombą czasową.
Zmusił się, by przyspieszyć. Nogi jak z waty nie chciały ponownie zmuszać się do żwawszych ruchów, ale Shin'ya zdawał się kompletnie ignorować coraz bardziej odczuwalne wyczerpanie. Liczyła się każda sekunda. Przebił się przez rażącą biel, w ostatniej chwili, tylko na moment, odwracając wzrok. W kącikach oczu zaperliły się łzy, ale nie wytarł ich, nie próbował też pozbyć się wilgoci w inny sposób. Akcje związane z mordercą, którego tropił od tylu lat, kompletnie oddzierały go z godności. Ile razy podczas bezowocnych poszukiwań padał na kolana jak błagający o litość niewolnik? Ile razy od świtu po najczarniejszą noc błąkał się po mieście, zaglądając w każdym nikczemny zakamarek, zapominając o jedzeniu i podstawach higieny? Bywały dni, kiedy wyłączał się ze świata, zamroczony ułomną pewnością, że jest już tak blisko, nie może teraz odpuścić.
Cholera. Cholera, cholera, cholera.
Wciąż normował oddech po szaleńczej gonitwie, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że lada moment będzie zmuszony biec dalej; uciekać przed policyjnymi syrenami, których ostrzegawcze dźwięki przebijały się przez czaszkę stopniowo coraz głośniejszymi atakami. Ale nawet pomimo nadciągającej straży, wychwycił coś jeszcze. Coś poza muzyką, którą najchętniej wyłączyłby, choćby wymontowując radio.
Oczywiście, przemknęło mu przez myśl.
Rekonstrukcja bez ofiar nie byłaby kompletna.
Wiedział o tym jeszcze nim trafił w ustalony punkt. Jeszcze nim doczytał odebraną wiadomość. Był tego świadom na długo przed angażem w dzisiejszą grę. Spojrzenie wbił więc w szybę samochodu, podchodząc do niego bliżej od strony pasażera. Zerknięcie do wnętrza było tym, przed czym umysł się wzbraniał, ale upór nie pozwalał na odpuszczenie sobie zdobycia choćby trywialnej informacji.
Ledwo zdawał sobie przy tym sprawę, że dłoń, na szczęście zakryta rękawiczką, sięgnęła równocześnie do klamki auta.
Ye Lian and Sugiyama Nobuo szaleją za tym postem.
Z zewnątrz nie dało się dostrzec żadnych szczegółów – wszystko co zdołał wychwycić wytężony wzrok było pozbawione koloru, było kształtami, z których dało się wyciągnąć szczątkowe informacje. Miejsce pasażera było puste, ale nieco dalej, na siedzeniu kierowcy jawił się nieregularny kształt. Przypominał zarys ludzkiej sylwetki.
Dopiero gdy Shin'ya był wystarczająco blisko, by złapać za klamkę drzwi, jego oczy ujrzały na siedzisku ledwo świecący wyświetlacz telefonu komórkowego (po który mógłby nawet sięgnąć, bo szyba była częściowo obniżona). Duże, białe cyfry wskazywały godzinę – 23:04, ale to nie one skupiały na sobie uwagę rudowłosego. Tapetą telefonu było zdjęcie, na którym widoczne były dwie postacie: chłopak i dziewczyna. Oboje w wieku prawdopodobnie studenckim – ona trzymała dłoń na jego brodzie, przysuwając usta do pokrytego kilkudniowym zarostem policzka, a on po prostu się uśmiechał, przymykając przy tym oczy. Na środkowym palcu jej dłoni widoczny był pierścień – bardzo charakterystyczny, z symbolem czterolistnej koniczyny. Miała długie jasne włosy i pomalowane paznokcie, a on był krótko ścięty, prawie łysy.
Do kogo należał ten telefon? Kim byli ci ludzie?
Warto było zajrzeć do środka samochodu? Przez wciąż przybierającą na sile noc dostrzeżenie wszystkich elementów układanki na pewno nie było możliwe.
Czy ten wcześniejszy, kobiecy krzyk... mógł należeć do dziewczyny ze zdjęcia? Czy to ona siedziała na miejscu kierowcy? Była jedyną ofiarą? A może jeszcze żyła?
Syreny policyjne stawały się coraz głośniejsze, czasu było coraz mniej, a pytać coraz więcej.
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.
Złodziej dowodów. Co za ironia.
Co jednak mogli zrobić zwykli policjanci?
Obstawiali bardziej zbiegi okoliczności niż przedstawiane suche fakty. Rzeczowość argumentów ich nie interesowała, ale Shin odpuścił to już wieki temu. Nie uwierzyliby mu w stworzony koncept, podobnie jak nie daliby szansy na akceptację Kakuriyo. Co i jednemu, i drugiemu, niespecjalnie przeszkadzało istnieć. Przedstawiciele prawa od lat jawili mu się jako bezużyteczne miernoty.
W przymrużonych ślepiach zaczaiła się rosnąca frustracja. Złość znajdowała ujście w decyzjach; w ich szybszym podejmowaniu, nawet jeżeli wciąż walczył z odpychającymi go falami żywiołu. Rozcapierzona w palcach ręka sięgała po klamkę płynnie i stanowczo, ale on sam miał wrażenie, że dzieje się to zbyt długo. Jakby ciało nie nadążało za myślami, było o dwa kroki za nimi - tęgie i niezgrabne, dźwigające jakiś przepotężny balast.
Zatrzymał się, dostrzegłszy wyświetlacz komórki. Pół sekundy zajęło mu wychwycenie rozbłysku pulpitu, wchłonięcie tapety. Mrugnąwszy zachował ten niewielki, uroczy kadr w szufladzie swojej pamięci, gotów wysunąć ją i wyciągać z wnętrza akta za aktami, znów bawiąc się w godzinne szukanie powiązań.
Nie.
Nie może zostawić tego telefonu.
Mieścił w sobie informacje o ofierze, leżał na widoku i nawet jeżeli nie miał w sobie nic szczególnego, przejrzenie karty mogłoby w pewien sposób uspokoić nerwy: bo próbował niczego nie ominąć. Szarpnął więc gwałtownie za klamkę, słysząc charakterystyczny zgrzyt naruszonych zawiasów. Uległy pod naporem siły, wypuszczając na zewnątrz o kilka decybeli głośniejszą muzykę. Spokój bijący z piosenki drażnił strunę cierpliwości, niemal naruszając coś fizycznie w jego ciele. Mrowiły opuszki, zwarte w pięść; pięść, którą najchętniej grzmotnąłby w radio, ale wiedział, że nie ma na to czasu, że najważniejsze jest pochwycenie urządzenia i wyłączenie go, wyciągnięcie karty i schowanie jej we wnętrzu jednej z zamykanych kieszeni. Nieporadność, z jaką to zrobił, porównywalna była z nieporadnością chłopca wrzuconego w zadanie uporania się z pierwszą wycinanką. Byłoby prościej, gdyby nie miał na sobie tych przeklętych rękawiczek, a jednak nie ściągnął ich; być może ze względu na tykający nad uchem zegar. Dopiero gdy wysunął mikroskopijną kartę i wcisnął ją w środek jednej ze skrytek, wzrok powędrował dalej.
Lewą dłoń oparł na siedzisku pasażera; twardej skórze obijającej fotel. Prawą sięgnął do nieruchomego ciała; ale nim to zrobił, wsunął na usta i nos wcześniej odkrytą twarz. Już nie biegł, choć wspomnienie po szaleńczej gonitwie powoli opanowywało kończyny, wypełniało go typowym po wysiłku znużeniem. Wpierw musiał jednak zorientować się w sytuacji ofiary. Czy była osobą ze zdjęcia? Żyła? Popchnął ją w ramieniu, jeszcze kątem oka zerkając na tylne siedzenie.
Gotów był w każdej chwili wysunąć się z auta i puścić do ucieczki.
Ciężko było powiedzieć kim był, kobietą czy też mężczyzną, ponieważ czarny płaszcz skutecznie skrywał wszelakie cielesne szczegóły, a biała maska przyozdobiona uśmiechem namalowanym za pomocą czegoś czerwonego, najpewniej krwi, skrywała jego/jej tożsamość.
Napastnik uniósł dłoń, w której trzymał zakrwawiony nóż i wskazujący palec przyłożył do maski, miejsca, które miało imitować usta, jakby chciał pokazać, aby było cicho. Następnie pomachał mu, jakby witał się z dawno niewidzianym przyjacielem, by ostatecznie wyprostować rękę i wskazać miejsce na ścianie po lewej stronie.
Syreny były coraz głośniejsze, a przybycie policji na miejsce to zapewne kwestia minuty, może i dwóch. Zamaskowana osoba odwróciła się i odbiegła, po chwili znikając w odmętach mroku, pozostawiając Waruia samego w samochodzie z trupem. Jeżeli policja zastanie go takiego...
Pierwsze kopnięcie.
Potem kolejne.
Drzwi wreszcie puściły, a do jego uszu dobiegł metaliczny dźwięk upadającego pręta, który najpewniej blokował drzwi. Teraz musiał uciekać, nim jednak Warui zniknął z miejsca zdarzenia, ujrzał kątem oka ścianę, na którą wskazywała zamaskowana postać. Na chropowatej nawierzchni naniesiony był napis: Biegnij, chłopcze, biegnij, tak bardzo przypominający tytuł piosenki Woodkid.
Wreszcie udało ci się uciec, niemal w tym samym momencie, w którym policja nadjechała.
Pozostało jednak jedno pytanie: po co to wszystko było?
--------------
Za wątek otrzymujesz ode mnie 50 PF
Wiem, że napisałaś w poście o tym, że Warui jest gotowy do ucieczki, dlatego wybacz, że nieco nim pokierowałam. Potrzebowałam tego, aby sprawnie zamknąć ci ten wątek. W razie wątpliwości śmiało pisz na pw. - Enma
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.