Główna sala - Page 9
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Nie 30 Paź - 19:59
First topic message reminder :

Główna sala


31 października główna sala to spełnienie marzeń wszystkich wielbicieli grozy. Ogromną przestrzeń przemodelowano na pomieszczenie pełne pajęczyn i ciężkich kotar w kolorze płynnego wina, obrazy zamieniono na malunki powykręcanych monstrów i zjaw, a stoły zastawiono potrawami wzorowanymi na częściach ciał, owadach i zwierzętach. Wokół panuje klimatyczny półmrok, mimo zdecydowanie dobrego przepływu prądu - nad głowami zebranych migają dające skąpe światło żarówki ciężkich żyrandoli, resztę ciemności rozganiają zaś liczne świeczki i świecie różnych wielkości.

W rogu gra wynajęta specjalnie na bal orkiestra, której zadaniem jest podsycenie uroku Halloween. Nie szczędzą zatem swoich sił przy odtwarzaniu najpopularniejszych utworów kojarzonych z tym świętem - w repertuarze nie zabraknie choćby Spooky Scary Skeletons Andrew Golda, ale również melodii z kultowych soundtracków kina grozy.

Zabawa rozpoczyna się o godzinie 21:00 - wtedy gargantuicznych rozmiarów wrota uchylają się, wpuszczając tłumy wiedźm, wilkołaków, wampirów i mumii, których stukot obcasów rozprzestrzenia się po pomieszczeniach jak klekot tysięcy kości.  Wśród gości nietrudno wychwycić okiem poprzebieranych na zakrwawionych lekarzy i pielęgniarki kelnerów, lawirujących między ciałami z tacami.



Ostatnio zmieniony przez Haraedo dnia Wto 31 Paź - 21:06, w całości zmieniany 1 raz
Haraedo

Aomine Toshiro

Pią 25 Lis - 20:56
Co mnie podkusiło, żeby iść na bal i to w dodatku bez partnerki, przecież tutaj wszyscy przyszli z kimś. To chyba przez chwilowe uderzenie endorfin, no ale trudno, teraz już byłem w środku. Głupio byłoby wyjść i tak po prostu wrócić do domu, zwłaszcza że jeszcze była młoda godzina, przynajmniej będę mógł sobie posłuchać muzyki, chociaż wątpię, żeby przypadła mi do gustu jakoś szczególnie mocno.
Drink za drinkiem i muzyka stawała się coraz bardziej znośna, nawet głowa zaczynała kiwać się na boki i nóżka tuptała w miejscu, jeszcze kilka napoi wyskokowych i możliwe, że i ja wyskoczę na dance floor, chociaż taniec w pojedynkę był odrobinę przypałowy, ale alkohol skutecznie redukował myślenie w tym przypadku. Już miałem pójść na parkiet, ale w mojej głowie pojawiła się myśl, że jeszcze jeden drink nie zaszkodzi, więc skierowałem się pod bar. Gdzie zobaczyłem długo włosom nie znajomą, prężyła się, jak struna przy ladzie czekając na swoje zamówienie. Jej widok był bardzo kuszący, może powinienem zagadać, zobaczyć czy jest sama, czy nie, ale nie z tego powodu skierowałem się w jej stronę.
Nieco zaniepokoiłem się, gdy jakiś podejrzany duch zaczął na nią patrzeć, jak na szynkę. Nie zdążyłem go powstrzymać i jego dłoń wylądowała na jej tyłku, od ruchowo spróbowałem go za nią chwycić, ale to nie wyglądało zbyt dobrze z boku. Duch szybko zniknął w tłumie, a ja dostałem liścia prosto w twarz, może mógłbym go zablokować, ale teraz to i tak znowu znalazłem się w złym miejscu o złym czasie. Przerabiałem to już, mówienie o zjawach w takiej sytuacji nigdy nie pomaga, ludzie zawsze dziwnie patrzą, jak na szalonego, który uciekł ze szpitala dla obłąkanych i próbuje zganić na nieistniejące rzeczy.

- To nie byłem .... - Wdziałem, jak kipiała, w sumie poczułem to też w jej uderzeniu, odruchowo chciałem zaprzeczyć, ale się powstrzymałem. Musiałem grać teraz tych gości, których zawsze z baru wyrzucałem, gdy ich łapki robiły się zbyt lepkie. - Sprawdzałem, czy są naturalne. Nie mogłem oczom uwierzyć. - Zgrywanie matoła nie najgorzej mi wychodziło, ale to akurat nie był powód do dumy.
- Trzeba było nim tak nie wywijać przy barze. - Powiedziałem z lekkim wyrzutem, chociaż nie był on skierowany do niej a do ducha, który już się zmył. Uśmiechałem się cwaniacko, starałem się wyjść z tego, ale alkohol nie podsuwał zbyt dobry odpowiedzi. Chciałem tylko pomóc, a teraz muszę zgrywać debila. Przeklęte duchy, przestańcie mnie prześladować.

@Nakadai Kyoko


Ostatnio zmieniony przez Aomine Toshiro dnia Sob 26 Lis - 1:03, w całości zmieniany 1 raz
Aomine Toshiro
Seiwa-Genji Enma

Sob 26 Lis - 0:10
Uśmiechnął się.
Lekko, bez drwiny, a bardziej z niemym zrezygnowaniem malującym się na wąskich ustach. Na ten moment mało go obchodziło zachowanie Warui'a w stosunku do niego samego i to, jak go ignorował, jakby w ogóle go tu nie było, choć stał od niego w odległości zaledwie pół metra. Czy go to jakoś ruszało? Och, bynajmniej. Teraz Enma miał o wiele większy i bardziej irytujący problem, jakim stał się niewidomy mężczyzna.
Sam fakt, że poniekąd był jego znajomym, który aktualnie zachowywał się jakby pozjadał wszystkie rozumy, sprawiał, że skroń ciemnowłosego lekko zaczęła pulsować a mięśnie mimowolnie sztywniały. Tu już nawet nie chodziło o całe to niepotrzebne zamieszanie, a psucie zabawy jemu samemu oraz reszcie zebranych. No i fakt, że jego duch był w to wciągany, a co za tym idzie....
- Tsk, tsk, tsk. - pokręcił lekko głową wreszcie się ruszając, by zmniejszyć dzielące ich metry, zatrzymując się dokładnie pośrodku - pomiędzy Aoi, a Waruim.
- Uwierz mi, że mało mnie interesuje twoja relacja z tą kobietą.... Miyazaki-san, tak? - przeniósł spojrzenie na nią przyznając, że pomimo całej tej niekomfortowej atmosfery oraz ataku, zachowywała się całkiem spokojnie i bardzo dobrze sobie radziła. Nieme brawa dla niej i pochwała, zdecydowanie.
- Ale widzisz, chcąc czy też nie, wciągnąłeś w to wszystko Shina. A skoro sprawa dotyczy jego, to mimochodem staje się również moją sprawą. A to tylko jedna kwestia. Druga to taka, że swoim idiotycznym zachowaniem psujesz zabawę wszystkim tutaj zgromadzonym. - i być może jego słowa były grubą przesadą, bo wielu zgromadzonych na sali albo straciło zainteresowanie, albo po prostu ich to nie obchodziło. Ale że Enma bywał często obrzydliwie samolubną osobą to doszedł do wniosku, że skoro wieczór dla niego był zepsuty, to tak musi być również dla innych. Ot co.
- Ponownie poproszę cię, abyś przeniósł swoje zaloty na zewnątrz. Choć nie wiem czy dama będzie miała ochotę zostać z tobą sam na sam oraz czy zgromadzeni tutaj na to pozwolą. Naprawdę nie wolisz cieszyć się- - zamilkł, zdając sobie sprawę z tego co chciał powiedzieć.
Cieszyć się ze swojego tymczasowego ciała brzmiało jak jakiś wstęp do filmu pornograficznego. Westchnął, a barki lekko opadły, choć mięśnie wciąż pozostawały zesztywniałe.
- Aoi. Do wschodu słońca zostało zaledwie parę godzin, może z dwie, albo trzy. Wykorzystaj je na coś.... miłego. - dodał nie spuszczając z niego swojego spojrzenia, ani również nie zmieniając aktualnego położenia.

@Miyazaki Żałość Tsukiko @Munehira Aoi @Warui Shin'ya


Główna sala - Page 9 Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma
Kariya Siergiej Rihito

Sob 26 Lis - 23:54
Nie zdążył jeszcze n i c zrobić. Kompletnie nic, a już potrafił wyczuć płynący od kontraktora zawód i rozgoryczenie pomieszane z rozczarowaniem. Od lat zderzał się ze ścianą tych samych emocji. Czegokolwiek by nie zrobił i z której strony by nie kombinował, to zawsze było albo za mało albo za dużo albo nie tak, jak trzeba. Nie miał jednak zamiaru przejmować się tym dzisiejszej nocy, zbyt zacięty, by w końcu dostać to, czego chciał. Chociaż odrobiny oznaki, śladu, że jego powrót nie był tylko i wyłącznie postrzegany przez Kanadyjczyka jako porażka. Ulegnięcie jakiejś wyimaginowanej, złej sile, demonom z piekła, czy iluzji szatana.
  Chociaż jeżeli tak Randolph chciał go postrzegać, to on z pewnością mógł mu to dać. Dałby mu wszystko, czego ten by sobie zażyczył, i zawsze był gotowy spełnić każde jego pragnienie. Włącznie z tymi, do których nieszczęsny katolik nie potrafił się sam przyznać. Właściwie to w tych się specjalizował, od samego początku ich znajomości, gdy po raz pierwszy całkowicie celowo wypowiedział jego nazwisko z tak bardzo błędnym akcentem, jak się tylko dało.
  Ciemne oczy yūrei śledziły ruchy nieznajomej kobiety, źrenice zwęziły się w wyrazie poirytowania, a subtelny grymas pogardy pojawił się na moment w kąciku jego warg. Nie dało się przegapić spiętych mięśni i pozornej obojętności, spod której wyzierało coś bardzo, ale to bardzo niedobrego. Zmusił się jednak, by wygiąć usta w krzywym uśmiechu, chociaż obecność Rainera, który rozumiał i uznawał jego reakcje za słuszne, podsycała w nim negatywne emocje.
  Jednak wieczór był długi, a on miał czas. Chociaż preferował rzucać się do gardła jak przystało na drapieżnika próbującego powalić ofiarę, to by osiągnąć swój cel czasami potrafił czekać, gdy gra była warta świeczki. Niech Randolph się rozluźni. Straci czujność. Albo odwrotnie, niech niepokoi się coraz bardziej. I jedno i drugie mu pasowało.
  — Brzmi jak typowy bal. A liczyłem na więcej chaosu, łatwiej byłoby wtedy wytargać kogoś za fraki z tej imprezy. — Chociaż w jego głosie słychać było rozbawienie, to jednocześnie jakaś wibrująca nuta rozdrażnienia sugerowała, że naprawdę to rozważa. — Na początku miałem inny plan, ale teraz chyba będę potrzebował kogoś, kto zabierze czyjeś łapska od mojej własności, zanim jej je utnę. Morderca w jednostce strasznie źle działa na PR policji.
  Z kolejnym oddechem ciało Rihito rozluźnia się, zupełnie jakby strzepnął z siebie złe emocje. Łobuzerski urok powrócił, jakby złość się roztopiła niczym śnieg wraz z pierwszymi promieniami wiosny. Jednak gniew wciąż palił go od środka, drażniąc nerwy i sprawiając, że Kariya stanowił bombę, która mogła wybuchnąć w każdym momencie.
  — Nie martw się, żartuję. Nie wykorzystałbym ciebie w aż tak nudny sposób, chociaż tak. Ktoś definitywnie pozwala sobie na zbyt dużo, ale o popatrz, biedne owieczki odłączają się od stada — Jeszcze nie skierował się w tamtą stronę, ale wbił ślepia w plecy Randolpha, przewiercając je wzrokiem. — Prawie 8 lat za nami, a ktoś tu wciąż się nie nauczył, że uciekanie to najgorsza z możliwych reakcji, bo tylko napędza ścigającego.
  Zwinne manewrował w tłumie, nie kierując się w żadną konkretną stronę. Chwilowo. Pokusa, by od razu ruszyć w ślad za swoją obsesją była silna, ale zostały w nim pewne resztki samokontroli. Poza tym też mu się należało coś od życia.
  — Dam mu chwilę. Niech zacznie się zastanawiać, a potem myślę, że my również skorzystamy ze świeżego powietrza. To piękna noc w końcu — Powiedział po chwili, klepiąc lekko towarzysza po dłoni. — Acz jestem zaskoczony, że dzisiejszej nocy na nikogo nie polujesz, Rainer. Chyba że coś przegapiłem?
  Wypowiada jego imię zaskakująco miękko, chociaż jego głos nieustannie podszyty jest delikatnym rozbawieniem.

@Seiwa-Genji Rainer  @Randolph Éric Varmus


Główna sala - Page 9 EXzJXGi
Kariya Siergiej Rihito

Randolph Éric Varmus and Kitamuro Eri szaleją za tym postem.

Yuri Chie

Nie 27 Lis - 1:52
Szafirowe oczy, nieskończone jak niebo, głębokie niczym najczystsze wody oceanu spozierały w zauroczeniu na rozdzierającą serca scenę, chłonąc każde drgnięcie mięśni na twarzach, każdy ruch poczyniony — jak w tańcu, uczucia wirowały wokół siebie, pociągając partnera za sobą w niemej walce o prym, o możliwość prowadzenia w tym starciu i tylko głupcy, ci najgorsi i prawdziwie nieczuli na sztukę mogli próbować przeszkodzić owym próbom. Może właśnie dlatego wiotkie, delikatne ciało, choć uczepione postaci Asami, tak wciąż pozostawało napięte, gotowe porzucić przypadkową towarzyszkę by, jak cień przemknąć mogła między sylwetkami, pragnąc oddzielić je od głównej pary. Odseparować postać Aoi i jego wybranki, tak żeby nikt nie mógł przerwać odgrywanego aktu, nawet jeśli miałoby oznaczać to, iż młodzieniec miałby skrzywdzić sam siebie. Czy było to okrutne ze strony dziewczęcia? Być może dla tych, co spoglądali na świat oczami przeciętnego obserwatora, lecz Yuri, mała, śmieszna Yuri rozumiała. Rozumiała jasnowłose yūrei lepiej, niż on sam siebie był w stanie, każdą destruktywną ścieżkę, jaką obrał i jeszcze obierze, każdą decyzję oraz słowo przezeń wypowiedziane, jak więc mogłaby zniweczyć ten moment? Popsuć, wytrącić go z transu, kiedy Munehira w końcu stawał się sobą? Tym nieograniczonym, wolnym, najpiękniejszym w całym kosmosie? Lśnił, teraz tutaj, z drżącym głosem, z desperacją grającą w tonie, z wściekłością wżartą w uniesione w psim warkocie kąciki ust. Gdyby jeszcze wargi tak krwią zwilżył, tak jego obraz wryłby się w umysł panienki, zagnieździłby się po wieki pod cienkimi powiekami, dzięki czemu z rozkoszą mogłaby odtwarzać każdą sekundę, jaka mijała, karmiłaby się tragizmem, chłonęłaby otoczenie, niczym opium pogłębiając swoje wypaczenie. Może właśnie dlatego nie zareagowała na sarkazm bijący od kobiety, złośliwością wnikający w zgłoski.
 Nieśmiertelny kwiat, nietknięty przez ząb czasu...  — odpowiada miękko, w rozmarzeniu, wręcz na granicy szeptów. Myliła się, jakże sceptyczny osąd Shirai miał jedną podstawową wadę — być może łobuz kochał najbardziej, jednak Chie kochała jeszcze mocniej. Każdym drżącym oddechem, każdym ulotnym zerknięciem, głodnym dotykiem i szaleńczo trzepocącym sercem, każdą cząsteczką duszy oraz elementem składającym się na cóż, na nią. Miłowała wady, akceptując je niczym swoje własne, uwielbiała zalety, traktując niby najcenniejszą nagrodę, a wszelkie emocje troskliwie niosła w niewielkich dłoniach, obracając w smukłych palcach odczucia, badając, analizując, pożerając je i przez to nigdy nie czując się nasyconą. Przemoc traktowana była zbyt zero jedynkowo, baletnica postrzegała ją w znacznie szerszym spektrum. Jeśli miała na celu stłamsić żar, zdławić to, co składało się na drugie istnienie, wtedy nie mogła nosić miana czułego gestu kochanka. Jednak jeśli tkwiła weń szczerość, ogień większy niźli pożoga, utwierdzająca w ogromie afektu, jak mogłaby to skrytykować chociaż troszeczkę? Nie mogła, nie potrafiła, nawet nie chciała. Wiedząc o tej gwałtownej potrzebie bliskości, wrażeniu, iż krucha powłoka rozpada się bez obecności tej przeznaczonej osoby, nie ośmieliłaby się nigdy tego uczynić.
To nie kłótnia — odpowiada dziewczątko z melancholią, ze swoistą nostalgią — To wyznanie. Opowieść o tęsknocie oraz stracie, krzywdzie najgorszej z możliwych i potrzebie zadośćuczynienia. To łkanie ofiary, oferującej swoją głowę na tacy tej, która uniosła pierwsza nóż, by móc rozciąć klatkę piersiową, a która wzgardza podobnym poświęceniem. To lament, rozpacz i wszystko inne, co kotłować może się we wnętrzu. A on, on jest w samym środku huraganu* — mówi, tka historię, choć nie swoją. Nie, ta należy do niewidomego mężczyzny, który pomimo braku wzroku, dostrzegał więcej niż inni i ona to doceniała, hołubiła, podsycała iskry go dręczące, by nigdy nie zapomniał kąśliwości płomieni. Czy kobieta o oczach barwy płynnego miodu również mogła pojąć, co właśnie miało miejsce? Nie, nie sądziła. Takich jak Yuri było niewiele, dlatego ukochała bardziej tych, którzy myśleli podobnie. Asami nie mogła tego zaoferować, być może jeszcze nie, a być może nigdy.
— Tak — zgadza się, odrywając niebieskie ślepia od zebranych, nieruchomo zawieszając je na rozmówczyni. Miękkie wargi układają się w rozkoszny uśmiech, śliczna buzia wręcz jaśnieje słodyczą — Ale śmierć potrafi sprawić większy — dodaje, wznosząc paluszki do warg, by móc zachichotać, jak dziecko które właśnie spłatało jakiś niecny figielek. Mimowolnie rozgląda się przy tym, a kiedy jej wzrok pada na postawną postać, tak unosi się na samiutkich palcach stóp, radośnie machając do  @Kariya Siergiej Rihito, kiedy ten zwrócił na nią uwagę. Nie sądziła, że i on tutaj zawita. Jak pysznie!

@Munehira Aoi  @Shirai Asami

psikus: wyznawanie uczuć.


I will not have you without the darkness that hides within you.
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
Yuri Chie

Munehira Aoi ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Nie 27 Lis - 11:57
Dłoń miękko spoczywająca na jego nadgarstku nie miała wystarczającej siły przebicia, by zmusić go do wypuszczenia rudowłosego z uścisku. Palce, jakby w niemym proteście, wzmocniły chwyt, a słowa Enmy zdawały się rozpłynąć w gwarze sali balowej, by nigdy nie dotrzeć do jego uszu, mimo że przecież chłopak stał teraz tak blisko. Był jednak teraz pobocznym bohaterem wydarzenia, które teraz dotyczyło jego i Shin’yi, gdy w jednej chwili rozpoczęli coś w rodzaju walki na spojrzenia. Gdy Warui gromił go gniewnym spojrzeniem, on przypatrywał mu się z racjonalną oziębłością, jedyne drobne drgnięcia tęczówek świadczyły o tym, że przesuwał wzrok od jednego oka chłopaka do drugiego, jakby w tej ślepej furii wciąż poszukiwał zalążków przeszłości.
    Nie poznawał go.
    Co się z nim działo?
    Czując ścisk na materiale bluzy, zadarł  podbródek wyżej. Mimo wysyczanej mu w twarz groźby, wyglądał, jakby spoglądał na niego z góry; jakby wciąż panował nad sytuacją, nawet jeśli nie do końca mu się to wszystko podobało. Właściwie nie podobało się wcale. Gdzieś przez jego głowę wciąż przemykało upomnienie, że mógł się nie mieszać, że ten ślepy kretyn, któremu zachciało się teatrzyków, zasłużył na to, by zbierać zęby z podłogi. Ale na upomnienia było już za późno.
    „Dotarło?”
    Po co pytał? Nigdy nie docierało.
    — Śmiało — rzucił szorstko; nie wiadomo, czy w przejawie odwagi, czy głupoty. Gromiące spojrzenie bombardowało go z taką siłą, że jeden cios nie zrobiłby mu żadnej różnicy. Heizo miał jeszcze to podskórne przekonanie, że gdyby tylko spróbował się zamachnąć, coś zwyczajnie by go przed tym powstrzymało. Może niewidzialna siła, przebłysk jakiegoś drobnego wspomnienia.
    Coś m u s i a ł o pozostać.
    Jeszcze chwilę wpatrywał się w Shin’yę, mimo że ten skupiony już na widowisku, odwrócił się bokiem. Musiał uznać, że nie ma potrzeby, by nadal go przytrzymywać, więc rozluźnił palce, chwilę później wypuszczając jego nadgarstek. Mógłby przysiąc, że przez krótką chwilę poczuł pod opuszkami znajomą teksturę, ale nie odważył się spojrzeć w tamtą stronę. Zamiast tego odsunąwszy się o niewielki krok od rudowłosego, znów skupił się na powodzie całego zamieszania. Białowłosy nie pozostawiał już żadnych wątpliwości co do tego, że był jebnięty, a cała atmosfera nabrała już takiego ciężaru, że przebywanie zbyt blisko epicentrum wydarzenia stawało się męczące. Wierzył zresztą, że ciężar ten rósł, bo karmił się ich uwagą; tymi wszystkimi negatywami, które nabierały na sile wraz z pierwszą kroplą oliwy, którą Aoi wzniecił pierwszy płomień.
    „Co tu się dzieje, do kurwy nędzy?”
    Pokręcił głową w przejawie niewiedzy. To dziwne, że takie sensacje wzbudzały zainteresowanie i musiał przyznać przed samym sobą, że gdzieś poczuł ukłucie ciekawości. Odpowiedzi na nękające go pytania, zdawały się znajdować na wyciągnięcie ręki. Mógł tutaj bezkarnie stać i słuchać, jakiej prawdy o rudym szczeniaku mieli się dowiedzieć od Miyazaki – przez moment nawet wpatrywał się w kobietę w niemym oczekiwaniu – i dlaczego Enma czuł się zamieszany w sprawę ze względu na Shina.
    A jednak pomimo tej silnej pokusy, zrobił pierwszy krok w tył, odwracając się na pięcie. Dopiero wtedy przez jego twarz przemknął ledwo widoczny grymas niezadowolenia. Podciągnąwszy rękaw, zerknął na zegarek, uświadamiając sobie, że było jeszcze za wcześnie, by wracać do domu. Nie chciał psuć zabawy Himari. Nie chciał też dłużej spędzać czasu wewnątrz budynku, dlatego zdecydował się na zaczerpnięcie świeżego powietrza. Potrzebował spokoju.

zt.
@Warui Shin'ya tak głównie.
Hattori Heizō
Raikatsuji Shiimaura

Nie 27 Lis - 16:56
- Czasami...
Słuchała go uważnie.
Mrok. Znała to słowo, które przeradzało się w znajome uczucie, gdy kluczyła meandrami podziemi, sunąc dłonią wzdłuż ścian, aby się nie obić, ale nie zapalając żadnej z żarówek, świeczki ani latarki w telefonie spoczywającym jak zawsze w tylnej kieszeni luźnych spodni. W jednej chwili mogła rozgonić ciemności, oprzeć kciuk o mechanizm zapalniczki i z pstryknięciem wskrzesać iskrę, nadając rzeczywistości kształtów, barw i realności, ale nie robiła tego. Kręciła się wśród czerni bez praw fizyki, gdzie nie miało znaczenia czy zamykała powieki, czy trzymała je uchylone - widziała to samo, ten nieprzenikniony, gęsty ebonit. Towarzyszył jej wtedy tylko stęchły zapach starych mebli, mokrej ziemi, wilgoci, spróchniałego drewna bel i mijanych drzwi; wdychała to jak inne dziewczęta z uwielbieniem zaciągają się wonią słodkich kwiatów - róż najczęściej, ale może też maciejek albo bratków, albo innych roślin, których nazw nie zna i pewnie nigdy nie pozna.
Wiedziała więc czym jest paraliżująca nicość i jak łatwo się w niej pogrążyć; ale postanowiła jeszcze milczeć, zaintrygowana dłońmi Nakajimy, nagle sprawnie przygotowującymi drinka, o którym nie miała pojęcia. Mógł podać jej wszystko - od przesadnie cierpkiego wina, które - wbrew sobie - i tak by wypiła, przez klejące język z podniebieniem likiery i najpospolitszą wódkę. Zamiast tego cichy syk, jakimś cudem dotarłszy do uszu dziewczyny, wywołał lekkie przymrużenie jej oczu, zaciśnięcie ust, których kolor idealnie, choć przypadkowo, współgrał z karmazynem jego tęczówki.
Nie wahała się, gdy podał jej trunek. Sięgnęła dłonią do zimnego szkła, objęła naczynie palcami przypominającymi pajęcze odnóża - chude, kościste, długie, z ostrymi krańcami. Paznokcie oparły się o cienką powierzchnię, zroszoną pierwszą warstewką chłodnych kropel.
- Dzięki. - Chciała zabrzmieć normalnie, nonszalancko, jakby nic, co zrobił, nie wywołało w niej poruszenia, ale głos i tak ją zdradził. Była zaskoczona - może tym, że nie podejrzewała go o jakiekolwiek zdolności, które wywołają zjawiskowy efekt, a może czymś jeszcze innym, czego sama nie była świadoma. Przysunęła drink do siebie, ściągając wzrok z Haru i zerkając w błękitną zawartość. - Za alkohol, związanie włosów. Zaproszenie. - Wsunęła drugą dłoń na bok szklanki, obracając ją, wsłuchując się w stuknięcia rozpuszczanych kawałków lodu. Dźwięk obijających się o siebie kości. - Ale chodźmy stąd. - Wokół było okropnie głośno; rozbrzmiewała muzyka, rozmawiali ludzie. Setki obcasów uderzało o parkiet, ktoś gromkim śmiechem przebił się przez wywołującą dreszcze atmosferę, nadłamując jej klimatyczną straszność i wykrzywiając wargi dziewczyny.
Shiimaura trzymała spojrzenie na naczyniu, gładząc palcem wskazującym bladą ściankę, zbierając z niej niespiesznie wilgoć. Delikatnie, jakby z obawą, że mocniejszy nacisk może strzaskać kruchy przedmiot.
- W jakieś bardziej ustronne miejsce.
Nie czekała na niego; wykonała ruch, bo nie mogła już znieść tej dziwnej bliskości; tego tnącego sznura zadzierzgniętego na jej organach; na żołądku, płucach; ścisnął nawet gardło, które najchętniej zwilżyłaby całą zawartością drinka, ale powstrzymała się, bo
do licha
lód się jeszcze nie roztopił.
- Może tam? - poinstruowała, robiąc pierwszy krok w stronę upatrzonej na szybko lokacji. Samotnie ustawiony w rogu mebel, otoczony długimi, grubymi kotarami, za którymi chować się mogły najgorsze potwory; zwykła kanapa, obok której nie było zbyt wielu gości, oświetlona tylko paroma ustawionymi na stoliczku świeczkami. Zatrzymała się jednak raptownie, obracając głowę, by móc skrzyżować spojrzenia z Haru.
Choć wydawał się spokojny, na dnie jego oczu duszę trawił pożar, którego nie ugaszą żadne wody przyjaznych zapewnień. Dziewczyna wahała się tylko przez moment; potem wyciągnęła do niego rękę, dotknęła nadgarstka, palce wsuwając na czarną rękawiczkę.
- Będzie nam łatwiej rozmawiać.
Pokierowała go. Niskie obcasy stukały w rytm tłukących się o szklaneczkę kostek.
Jeszcze trochę.
Skończył się stół zastawiony jedzeniem, sokami i alkoholem; od niego do sofy dzielił ich już tylko metr.
Czy jest coś łatwiejszego niż ból? Pogrążenie się w cierpieniu, kiedy nie ma widoków na szczęście?
Ścisnęła go mocniej; palce zakleszczyły się, by sekundę później puścić, oddając mu pełną wolność wyboru, choć w każdej chwili mógł się zaprzeć i nie miałaby szans, aby ciągnąć na siłę kogoś postawniejszego. Opadła na kanapę, zapadając się w miękkich poduszkach i kocach, wylewając odrobinę napoju na odsłonięty skrawek skóry na nodze. Kilka jaskrawoniebieskich plam drżało na bladej cerze, nim dziewczyna nie poprawiła siadu, wprawiając krople w ruch; spłynęły po udzie, prosto w miękką warstwę narzuty, ale oczy Raiki skoncentrowane były na towarzyszu.
- Wiesz, co wydaje mi się najzabawniejsze, Nakajima? - Podjęła temat, bo nie mogła odpuścić, bo chciała poznać jego wersję, pociągnąć za język, skoro przełamał pierwszą granicę dzielącą ich sprzeczne charaktery. Ogrom egoistycznej ciekawości kazał jej drążyć; powoli, ale nieustannie, wwiercać się jak chirurgiczne narzędzie, które wywołuje dyskomfort i nierzadko ból. To samo, które wykorzystuje się, by dotrzeć do zaropiałej tkanki, z której trzeba usunąć całą ciecz i zmniejszyć stan zapalny.
- Nie ma czegoś takiego jak "mrok". Ciemność nie ma racji bytu. Nie jest czymś. Jest brakiem czegoś. Nie istnieje odrębnie, bo... - wzruszyła lekko barkami - Bo nie możesz sprawić, że coś jest bardziej niewidoczne, jeżeli już jest niewidoczne. Nie ma szans, by jakaś rzecz albo umysł, albo wspomnienia stały się bardzo-czarne, czarniej czarne. Bo chyba tak najprościej określić, gdy wokół zaczyna robić się ciemno? Nagle staje się czarno. Wiesz, do czego zmierzam? - Retorycznie; nie pytała inaczej. Zwilżyła tylko dolną wargę językiem; usta zaschły jej od mówienia. Zbyt rzadko wychodziła do ludzi. - Jeżeli zapalisz świeczkę - zerknęła w stronę płomyka, który usilnie starał się oświetlić kącik; prawie bezskutecznie - to masz odrobinę światła. Jeżeli zapalono by wszystkie lampy w sali, tego światła byłoby dużo. Byłoby jaśniej. A gdy wzejdzie słońce, stanie się tu wręcz oślepiająco. Ale gdy wszystkie te opcje usuniemy, nie będzie żadnego światła. I to, co zostanie, nazywamy ciemnością. Potrafiłbyś wtedy sprawić, że ta ciemność stanie się jeszcze ciemniejsza, Nakajima?
Uśmiechnęła się, kręcąc głową.
- Nie ma szans, by mrok sam w sobie przysłonił światło, jeżeli to światło jest. Mrok zawsze ulega, bo mrok nie istnieje sam w sobie. Jest tylko efektem braku jasności i... - Urwała nagle; w piersi brakowało jej oddechu, pragnęła się wbić mocniej w oparcie, skulić i zganić za monolog, ale zamiast tego siedziała wyprostowana, z przymrużonymi powiekami, skoncentrowana na drgającym ogniu, którego byle gwałtowniejszy ruch mógł oznaczać koniec.
Nie znała Nakajimy na tyle, by móc cokolwiek wnioskować; nie chciała go wciskać w ciasne ramy własnych uprzedzeń. Sczytując z notatki schludne pismo bruneta i tak został nadszarpnięty obraz, jaki początkowo wykreował się w umyśle dziewczyny.
Nie jestem najlepszym towarzystwem, jeżeli chodzi o społeczne interakcje...
Pamiętała znaki, jakich użył; jak wiele musiało go to kosztować, ile samozaparcia z siebie wykrzesał, by obrócić notatnik i pozwolić komuś na dostrzeżenie zdań będących krzyżówką niepewności i autosabotażu. Nie czuła się źle nawet z faktem, że zaprosił ją w ramach rekompensaty.
Uniosła niespiesznie szklankę, opierając o jej brzeg smagniętą szminką wargę. Zimno rozlało się po krtani, schłodziło wnętrze na wysokości splotu słonecznego, dotarło niżej, korzeniami rozwarstwiając się na serce.
Klęła na siebie, bo chciała mu powiedzieć, że jego zachowanie jest tak cholernie oczywiste. Że wysyła sygnały, od których rośnie w niej bezsilny chichot, że wzięła sobie na ambit, by go zapewnić, że ma przestać być spięty, bo nie ma powodów, by czuć się stopowany w jej towarzystwie. Że przecież nie oceni go tylko dlatego, że powie coś nieodpowiedniego albo uczyni coś mniej taktownego niż nakazuje netykieta.
Ale nie potrafiła wcielić się w rolę płomienia, bo Haru całą swoją postawą niszczył fundament jej wywodu.
Jeżeli nie ma czegoś takiego jak samoistniejący mrok to co otaczało jej towarzysza?
- Dlatego pytałam o twoją historię - przypomniała, wreszcie, ponownie, zwracając ku niemu szare spojrzenie. - Ludzie lubią tragedie - adrenalinę - i smutek, bo to wszystko przygasza jasności. Przestajemy być oślepieni ciepłym światłem, dostrzegamy dzięki temu więcej i to "więcej" zaczyna nam się podobać, nawet jeżeli sprawia cierpienie. Najgorszy ból jest lepszy od najradośniejszej nudy, bo nuda to stagnacja, a nie ruszają się tylko trupy. Wbrew wszystkiemu chcemy żyć. To widać w takich momentach. - W półmroku jej oczy zdawały się emanować własnym światłem; wewnętrznym, jakby starczył odległy poblask, a już wychwytywała go i odbijała od siebie. - Pewnie obie wersje są złe. Patrząc w słońce ślepniemy. Patrząc w ciemność, widzimy zbyt dużo. Dlatego jestem ciekawa. Jeżeli nie jesteś w stanie podać, która opowieść jest najważniejsza, podaj tę, która przyjdzie ci akurat do głowy i... - Zamrugała nagle, wbijając mocniej palce w szklankę. - Cholera. Nie wziąłeś dla siebie alkoholu. Cały wieczór skupiamy się tylko na mnie jakby Kopernik nie istniał i Ziemia kręciła się wokół mnie, a nie Słońca. Przyniosę ci coś. - Zaoferowała, szykując się, by wstać.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Yuri Chie and Nakajima Haru szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Rainer

Nie 27 Lis - 18:35
Powieki jego, jak w nagłym zmęczeniu, zamykają się a on wzdycha cicho i gładkim ruchem przejmując prowadzenie tego mini-spaceru ściąga ich z widoku. Wyczuwalna w mężczyźnie agresja, która drga w złowieszczym spojrzeniu, przenosi się do dłoni. Palce zaciskają się, rozcapirzają, ale głos, jakoby rządzący się innymi zasadami, spokojny, wytrwały i… cierpliwy. Jest to jednak niebezpieczna cierpliwość. Taka, która napina mięśnie a z minuty na minutę staje się coraz bardziej zirytowaną. Rainer uśmiecha się ku temu rozzłoszczeniu, a że Serg uracza go krótkimi, urywanymi spojrzeniami, nie jest pewien, czy to rozbawienie zauważa. Zresztą, wszystko jedno. Nie musi. Nie ku niemu kieruje to zadowolenie a ku własnemu diablęciu skrytemu milimetr pod serduszkiem. Tempo organu przyspiesza i pnie się dalej, gdzie rytmiczne porusza struny głosowe ciągnące śmiech poza granicę zwilżonych wcześniej zgarnięta wodą ust.
Heh — Ciche parsknięcie, potwierdzenie przyjętych słów. Doskonale to rozumie, chęć pogoni, ale w tym przecież się różnią. On za nikim nigdy tak długo, tak wytrwale. A może by chciał? Może byłoby to lepsze, niż skakanie od jednej zachcianki w drugą i każdą z nich potem przeżywanie w wlekących się depresyjnych epizodach. — Jak za długo polujesz, to i sam się męczysz.
Wzrusza ramionami i wzrokiem wodzi po sali, bo mu adrenalina związana z zadaniem opadła i prosi się o ponowne wzburzenie. Ciągle w nim pozostałość po scenie sprzed chwili, gdzie to szkło pęknięte, groźba w szepcie z jednej osoby ku drugiej rzucona. Popijana z zimnego szkła woda pada na ciepło wewnętrza i chłodzi może zbyt gniewne zapały. Zaczyna mu się nudzić a jest tu niespełna godzinę? Sam nie wie, więc zerka na ekran telefonu, by stwierdzić, że wydarzenie zbliża się ku końcowi. Marszczy brwi w nagłym niezadowoleniu, bo spodziewał się większych atrakcji, ale być może lepiej wracać ku życiu łagodniej, spokojniej, w barwach dobrze skończonego wieczoru.
  Milczy przy rzuconym przez mężczyźnie pytaniu, jakby sam nie wiedział, co powinien, a czego nie mu przekazywać. Nie wie, na jakich zasadach relacja pomiędzy nim a Sergiem została rozpisana, więc tylko mruży oczy i uśmiecha się podstępnie, głowę sięgając ku twarzy rozmówcy.
Z balkonu całkiem dobrze widać ogrody — odpowiada tylko przy kolejnym łyku wody, która chlupie pomiędzy rozpuszczającymi się kostkami lodu. — Pomacham ci z dołu.
I odwracając się ku wyjściu z głównej sali odchodzi przy barkach nieswojo opadniętych i wzroku widocznie skażonym nudą. Odstawiając na tacę szklankę z pozostałością napoju ciągnie dwoje rąk ponad głowę, jak kot wyciąga się i ciche westchnięcie, towarzyszące przyjemnemu bólowi mięśni, wyrywa się z ust.



Główna sala - Page 9 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer
Minoru Yoshida
Nie 27 Lis - 22:39
Widział to jak mu nie ufał. Dostrzegł to już w mieszkaniu kiedy do niego przyjechał, jak i teraz, gdy wysunął w jego stronę dłoń. Czemu aż tak bardzo nie potrafił mu zaufać? Od sierpnia nie zrobił nic, co by spowodowało, aby musiał się go jakkolwiek bać. Raczej gdyby słyszał pogłoski o jego reputacji, Hayami zechciałby go znaleźć dużo wcześniej, nie czekając w agonicznym bólu całe 6 lat. Czy to ta rozłąka robiła aż tyle, że obawiał się nawet tego jak mężczyzna w jego kierunku wyciągał rękę? A może to lęk spowodowany ostatnimi wydarzeniami z kolegą z Tsunami, z którym spoufalał się Hmie? Cokolwiek to było, nie wiedział jak miał zbudować zaufanie, które względem niego zaprzepaścił.
Dotyk jak i sam pocałunek zrobiły całkiem wiele, odrzucając żal i zmartwienie na dalszy plan. Dobrze, że musiał zrobić tak niewiele, by wszystko w ułamku sekundy wróciło na swój tor. On również mógł w końcu na niego spojrzeć, podziwiając piękno jego stroju. Mężczyzna od zawsze był łasy na to, co było ładne i urokliwe, więc nic dziwnego, że na Hayami spoglądał z niemałym apetytem — jak zawsze spragniony kusego ciała.  
Mimo wszystko odzwyczaił się od takich gestów jak drobne pocałunki czy zwykłe złapanie za dłonie. Czując jak druga ręka oplata się wokół jego, z początku spojrzał się na nią z lekką sztywnością, by po dłuższej chwili zastanowienia rozluźnić się, wmawiając sobie, że to jest jak najbardziej w porządku. Mógł robić takie rzeczy i publiczne, chociaż wolał, aby nikt z Shingetsu nie zauważył go ze swoim towarzyszem, a niektóre twarze widział na sali.
Spojrzał się na harmider, który powoli zaczynał się uspokajać. Mimowolnie Yoshida zacisnął dłoń, sprawiając, że na moment jego uścisk stał się dużo silniejszy. Ponownie spiął swoje mięśnie, choć już nie z powodu niespodziewanego dotyku. Przez chwilę wpatrywał się w różnorakie postacie, utkwiwszy swoje spojrzenie na mężczyźnie, który rzucił się na kobietę. Z drobnego zamyślenia wybiło go pytanie od długowłosego. Westchnął trochę ciężko, czując jak ciężar z jego serca nie chce opaść. Złość. Po prostu złość kumulowała się w jego klatce piersiowej, którą próbował tłumić.
Wiem kim jest kobieta. Muszę... — urwał, odwracając od tego zdarzenia spojrzenie, którym powędrował na twarz partnera — Na chwilę tylko, to dla mnie ważne. Pójdę tylko po alkohol i wrócę, okej? A potem pójdziemy gdzie tylko zechcesz — powiedział, wyplątując dłoń z uścisku, czując jak ten mocniej do niego przywiera. Nie czekał też na pozwolenie, rzadko kiedy oczekiwał zgodny. Rzucił mu wzrok pełen przeprosin, a nasuwając maskę na twarz, szybkim krokiem pomknął w kierunku przedstawienia, które miało miejsce.
Starał się zachować względny spokój, by na bliską obecność Miyazaki nie reagować. Dostrzegając mężczyznę osamotnionego, z daleka już od grupy nieznajomych mógł przyjrzeć mu się dokładniej. Na pierwszy rzut oka dostrzegł to, że z pewnością miał niemałe problemy... ze ślepotą? Cokolwiek to było, podszedł do niego ostrożnie i spokojnie, zwalniając już nieco swojego kroku.
Myślę, że możemy sobie razem pomóc — zaczął powoli kiedy znalazł się dostatecznie blisko nieznajomego. Chociaż przeczuwał, że z żywą osobą niewiele miał wspólnego — Jeżeli mnie znajdziesz, pomogę Ci w problemie, który Cię gnębi — kontynuował, dając mu złudne poczucie bezpieczeństwa, wyciągając w jego stronę dłonie, którymi oplótł rękę mężczyzny pozostawiając w niej swoją laskę. Gest niezwykle szczodry czy współczujący? (@Munehira Aoi)
Po tych słowach jego zapach przestał być taki silny. Również zniknął chłodny dotyk od skórzanych rękawiczek, a jego obecność zanikła. Dało się odczuć, że mężczyzna oddalał się od nieznajomego, oglądając się za nim ostatni raz tego wieczoru. Nie czekał na jego słowa. Liczył, że był na tyle bystry, że zrozumie jego subtelne zaproszenie — będzie na niego czekał, a jeżeli nie uda mu się go doczekać, zacznie szukać chłopaka na własną rękę. Miał potrzebę spotkania go ponownie w swoim życiu, a chęć dowiedzenia się czegoś więcej na temat jego osoby była niewyobrażalnie silna.
To jednak musiało poczekać i odejść na dalszy plan, ponieważ obiecał sobie, że ten jeden raz nie będzie zajmować się wyłącznie pracą. Dlatego znikając z pola zasięgu Aoi, udało się w stronę obiecanego baru, by ponownie móc prosić o alkohol. Zamówił to samo co wcześniej, przy okazji częstując się dwoma cukierkami, które były pośród tony innych przysmaków. Pozbawiony swej laski już chwila moment znalazł się przy Hayami, które na te kilka dłuższych minut pozostawił go samego sobie.
Mówiłem Ci już jak przystojnie dziś wyglądasz? — odezwał się niskim głosem, kolejny raz tego wieczoru zachodząc go od tyłu. Tym razem zaś miał zasłoniętą twarz, choć kiedy tylko Hime wziął od niego swój alkohol, ponownie zsunął z siebie maskę na głowę.
To na co masz ochotę? Wolisz gdzieś pójść czy chciałbyś ze mną zatańczyć? — spytał się, unosząc brew w pytającym geście. Również miał tę przyjemność upić łyk alkoholu. Ostatnim razem nie było mu to dane.

@Hime Hayami


Główna sala - Page 9 EHjauEm
Minoru Yoshida

Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.

Nakajima Haru

Pon 28 Lis - 1:53
Uczył się powoli. Błądząc po omacku w przestrzeniach własnego umysłu i gubiąc się w refleksach światła, tańczących na rysach znaczących taflę popękanego lustra; a także potykając się raz po raz w znajomym mieszkaniu, gdy prawe oko odmawiało posłuszeństwa. Uczył się powoli, acz nieubłaganie, z niemal bezlitosną precyzyjnością. Uczył się, że mrok nie był jedynie nieograniczoną czernią, gęstą ciemnością pochłaniającą wszelkie kształty. Czasem mrok był cichym, nieznośnie znajomym głosem niesionym wiatrem oraz szeptem wyzierającym z zaciemnionych miejsc, ku którym nie był w stanie sięgnąć wzrokiem, przytwierdzając go na dobre do ziemi, póki na nowo nie nastanie cisza. Wślizgiwał się nostalgicznym westchnieniem oraz przeszywającym krzykiem wprost do pulsującej od bólu głowy. Przenikał swym chłodem przez pozorną stałość istnienia, ocierał się o ostre kanty duszy, aż w końcu dźwięczał kakofonią złączonych w uniesieniu tonów tylko po to, by móc dać złudną nadzieję, iż milczenie nastąpi tylko wraz z goryczą tabletek prześlizgujących się przez ściśnięte w nerwach gardło (kłamstwo). Zdarzało mu pojawiać się przy najbardziej prozaicznej czynności, kiedy usta rozchylały się, chcąc podzielić się jakąś uwagą tylko po to, by móc napotkać pustkę, brak obecności kogoś, z kim zwykło się dzielić podobne chwile. Odnajdywał go w niezajmowanych przez nikogo siedzeniach obok siebie i w niemal lśniących w promieniach słońca widmowych uśmiechach, tych z połamanymi zębami, zakrwawionych oraz zmiażdżonych, znajdujących się ledwie centymetr od jego twarzy. I z każdym mijającym dniem brunet rozumiał coraz bardziej, że ten cały mrok nie był wcale przeciwieństwem jasności, ledwie pojęciem, czy metaforą. Nie, on żył. Żył w sposób lepki, gęsty, natarczywy. Pożerał wszystko na swej drodze, by wreszcie mógł wedrzeć się do wnętrza z siłą, gdzie zagnieździł się w jego ciele niby zimujące zwierzę i pozostał w swym stanie spoczynku, dopóty iskra, lichy blask nie wybudził go na nowo. Jak teraz, nawołując niemal hipnotyzującą grą cieni i światła bijącego od migotliwych świec, odbijającą się na srebrnych tarczach tęczówek dotąd zachłannie pochłaniających wszelki koloryt z otoczenia, w których czaiły się nieme pytania, na które nie mógł odpowiedzieć. Na które nie chciał odpowiedzieć, w obawie, że jego przypuszczenia są prawdą, a on jest ledwie lichym żartem w przedstawieniu zgrabnie prowadzonym przez stojącą tuż przed nim studentkę. I chciałby poczuć złość, palący gniew oraz gryzącą, szarpiącą, niekończącą się wściekłość, pochwycić te wąskie ramiona noszące w sobie dziewczęcą kruchość i przycisnąć mniejsze od niego ciało do najbliższej ściany, palce zacisnąłby wokół wąskich nadgarstków, tak żeby nie mogła się wyrwać i jednocześnie pochyliłby się na tyle, iż dzieliłby ich lica jedynie dystans urywanych oddechów. Zapytałby, tym swoim wstrętnym, głębokim, wibrującym niby zadowolony kot głosem, jakim prawem miała czelność pytać, patrzeć, zanurzyć się w czyjąś prywatność z tak durnego powodu, jak ciekawość, kiedy on w jakimś stopniu jej zaufał. Kiedy przyjął jej pomoc z wdzięcznością, chociaż od czasu tamtej nocy nie prosił o nic. O uwagę, o przysługę, o te pieprzone spojrzenia pełne współczucia oraz litości. Więc dlaczego akurat ona musiała zobaczyć, być świadkiem jak nisko upadł i ile kosztowały go jego błędy? Nie zrobi tego, odczuwana niesprawiedliwość nie przejmie nad nim władzy, albowiem nie miała ona nawet racji bytu. Spierdolił, a dziękująca mu Raikatsuji była konsekwencjami tego spierdolenia. Otchłań patrzyła już na niego wcześniej, zanim hebanowe pasma wraz z dłuższym, pojedynczym kosmykiem w grzywce zamajaczyły w jego polu widzenia. Powtarzała cierpliwie, niby matka swemu dziecku, iż ma na sobie krew swoich bliskich, że jest skażony, jego ambicja robaczywa, a oblicze wreszcie było równie plugawe co jego dusza. Dzięki. Potwór. Za alkohol. Morderca. Związanie włosów. Drań. Zaproszenie. Obrzydliwy, nienormalny, dziwadło.
— Mhmm...  — odpowiada nieobecnie, czując, jak wszystko wokoło traciło na swej ostrości, na znaczeniu. Otchłań, mrok, czerń myśli nie ustępowała, linią napięcia znacząc żuchwę i przygryzioną niemal do krwi dolną wargę, skrytą pod maską doktora plagi. Świadomość osuwała się, gotowa oddać prym swoistemu autopilotowi, mechanicznym słowom, sztywnym gestom. Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo, śpiewało serce, uderzając o pręty klatki piersiowej, zagłuszając dalsze słowa partnerki. Zamierając, dopiero kiedy szczupłe palce wplotły się w dłoń młodzieńca, a ciepło zeń bijące topiło lód, jaki to zmroził krew w błękitnych liniach żył. Ściśnięcie jakże krótkie wystarczyło, by szkarłat oka zalśnił na nowo a Nakajima raz jeszcze stał się obecny, ponownie był częścią czegoś więcej, nawet jeśli było to li jedynie przyjęcie halloweenowe. Podążył za nią jak szczenię zagubione, przysiadając na oparciu kanapy, nie mogąc się przemóc, by usiąść obok niej, zapaść się w podobną miękkość, znaleźć się na linii zbyt bystrych ślepi. Wzrokiem ślizgał się po każdym jej geście, rejestrując najmniejszy ruch, strumyk błękitnych kropli przemykających po drażniąco odkrytej, jasnej skórze. Mimowolnie zaciska rękę w pięść, tę samą, za którą chwyciła, a która to łaskotała jakoś śmiesznie, jak wtedy, kiedy wiesz, że powinna coś trzymać, lecz owa rzecz nie była w jej zasięgu. Słucha, równie uważnie jak patrzy, nie przerywając, składając kawałek po kawałku puzzle jej wypowiedzi, dopóki nie ułożą się one w jedną całość. Nie ma szans, mówiła, a jednak wszystko czerniało, ciążyło coraz bardziej, aż w końcu pewnego dnia uniesie strudzone powieki i zrozumie, że już nie jest w stanie oddychać, że nie może nabrać tchu. Co wtedy? Potrafiłbyś wtedy sprawić, że ta ciemność stanie się jeszcze ciemniejsza, Nakajima?
Kącik ust drga, kiedy panienka kręci w swym przekonaniu tą swoją mądrą główką i chłopak podle wykorzystuje urywek myśli, tę przerwę jaka nastąpiła, pochylając się w stronę Maury, zakleszczając czerwienią oka szarość jej własnych z jedną ręką znajdującą się na oparciu kanapy tuż za ebonitem czupryny, drugą sięgającą niżej.
— Tak — szepce, by tylko Shiimaura była w stanie go usłyszeć — Potrafiłbym — dodaje, knykciami ścierając wilgoć kropel alkoholu z dziewczęcego uda, nim odsunie się na bardziej przyzwoitą odległość, odda jej skradzioną przestrzeń osobistą.
Zakładasz, że mrok nie może istnieć bez światła, zapominając jednocześnie o zależności, która kieruje światem. Skąd możesz wiedzieć, czym jest światło, jeśli nie ma jego przeciwieństwa? Jak możesz docenić szczęście, jeżeli nie zasmakowałaś goryczy? To, co nazywasz podobaniem się, jest w rzeczywistości żalem, skruchą, że nie doceniało się wcześniej czegoś, co zdawało się być oczywistością. A stagnacja, to co określasz nudą, kiedy ją tracisz, zaczynasz pojmować, że w rzeczywistości było to po prostu zaprzeczeniem chaosu. Spokojem, bezpieczeństwem — odchyla głowę, podziwiając sufit, nie rozumiejąc do końca, dlaczego w tym momencie nie zagryzie zębów, nie zwiąże języka w supeł — Moja historia się skończyła — odpowiada więc obco, bardziej beznamiętnie niż mógłby się spodziewać — W momencie, kiedy zapadła się pode mną ziemia, pękły żebra, zatrzymało się serce*dalej nie ma już nic, ale o tym nie wypadało już wspominać, niszczyć atmosferę bardziej niż zrobił to teraz. Powstrzymuje ją zaraz, łagodnie, z ręką na ramieniu delikatnie naciskającą, by została na swoim miejscu — Nie mogę pić — wyjaśnia, nie wyjaśniając nic wcale, choć palec wskazujący kieruje na swoją twarz, a raczej na tę część najbardziej zakrytą. Na to swoje żałosne mętne oko, na równie żałosny policzek znaczony bliznami, na dowód końcowych napisów w filmie jego życia.

psikus: dzielenie się wspomnieniem.

@Raikatsuji Shiimaura


here we are
My tongue’s forgotten how
To shape your name
the way it sounds
We’re nothing but myths now
That neither of us believe in
Nakajima Haru

Munehira Aoi and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.

Munehira Aoi

Pon 28 Lis - 4:30
   Piekący alkohol chlusnął wprost w gałki oczne, spływając przez pociągłą twarz; Aoi, chociaż wyczuł nagły ruch ciała, napięcie się mięśni i nerwowe szarpnięcie, nie spodziewał się, że kobieta zdecyduje się na takie rozwiązanie. Wszystko, byleby się z nim nie skonfrontować. Oszczędzić ślepego przed widownią, jakież to cudowne, dobre i szlachetne. Wielkoduszna Miyazaki. Zbawczyni. Nieomylna i wspierająca. Sztuczna i kłamliwa suka.
   Jak mógł się aż tak bardzo pomylić, ufając jej przez te wszystkie lata. Jak mógł być aż tak głupi, żeby na niej polegać.
   Idiota. Skończony idiota. Żałosny kretyn.
   Powieki opadły, zasłaniając w odruchu zdezorientowanego ciała podrażnione oczy. Nagle ciemność, która tuliła go w ramionach od dzieciństwa, stała się jeszcze gęstsza, zagłębiając się w umysł, wyciszając na ułamek sekundy kakofonię pomruków i ujadania, plątaninę pojedynczych słów, pełznących jak oślizgłe macki po sklepieniu czaszki. Lekkość. Cisza. Krystalicznie czysty, ostry dźwięk rozbijającego się szkła na marmurowej posadzce zakończył akt, który odgrywali. Przejście do kolejnej sceny, okraszonej paskudnym uśmiechem i spiętym ciałem, które było w stanie jedynie zadrgać w bezgłośnym śmiechu. Zawibrować, broniąc się jeszcze przed obnażeniem z tej najpaskudniejszej strony.
    Dźwięczny głosik Yuri, który przebijał się między przejętymi westchnieniami, pogłosem dezaprobaty i ogólnym poczuciem niechęci, które Munehira odczuwał na sobie w sposób wręcz fizyczny — zaciśnięte jak karcące zębiska psiej matki na szczenięcym karku — niósł ze sobą wsparcie, którego teraz potrzebował. Łagodność ubrana w dziewczęcy zachwyt unosiła się niczym drobny pyłek, osiadając słodyczą na wargach. Chciał się nią karmić. Już zawsze. Ta, która go rozumiała, ta, która dotykała poszarpanego ciała, nie czując odrazy ani lęku. Ta, która w swojej nieskończonej miłości do świata i ludzi, ich fizyczności i zarazem niematerialności, z którą sami się mierzyli, chciała pozostać przy jego boku, nieprzymuszona, nadal wolna jak biała gołębica. Była. Na wyciągnięcie dłoni, na długość dźwięku układającego się w miękkie „potrzebuję Cię”, kiedy opadał z sił. Yuri. Jego kotwica. Różany pąk, delikatna, ale nigdy bezbronna. Piastunka zgorszenia i paranoi, które dopiero przy niej nabrały sensu; to w jej dłoniach, pod jej dotykiem odnalazł się na nowo. Była tym, czym Miyazaki nigdy nie mogła się stać. Nie miała do tego prawa, nie miała dostępu do prawdy, która dla tej dwójki była rozkosznym przykazaniem „na dobre i złe”. Szalone rodzeństwo, które zrodziło się nie z żywej matki, a zimna bezlitosnej kostuchy. Tak miało być, tak utkało ich ścieżki przeznaczenie. Yuri, cukier ołowiany słodzący cierpkie wino. Toksyna. Rozkoszna trucizna. Czy istniało piękniejsze połączenie? Ten, który truł z tą, która jest najczystszą i najpiękniejszą trucizną, jaka kiedykolwiek tańczyła na tym świecie. Jego muza, nadzieja, opiekunka demonów, a zarazem bezlitosny kat zamknięty w filigranowej, wręcz złudnie porcelanowej powłoce.
    Potrzebuję Cię... Już za chwilę. Już za krótki moment.
    - Na początku faktycznie czułem... smutek. Tak, smutek - słowa zadrgały w wypełnionym napięciem powietrzu; mężczyzna szukał odpowiedniego wyrażenia, ale te pierzchły, rozpływały się, uciekały przed nim, jakby nigdy nie należały do niego. Nie potrafił już stwierdzić, co czuł, kiedy Miyazaki zniknęła. Nie teraz. Rozpacz została pożarta przez szaleństwo, mieląc jego masę w zaślinionych psich pyskach, które ciągle kłapały, żując uczucia i wpychając je do pustych od lat żołądków. Mężczyzna dusił się przez tak długi czas, gęsta breja ludzkiego odczuwania zapychała usta i nos, twardniejąc i wżerając się w miękkie tkanki ciała, zmieniając w kościany pancerz. Teraz nie miało już nic znaczenia — teraz, chociaż myśli ponownie szarżowały, napierając jedna na drugą w brutalnych przepychankach, wszystko zdawało się prostsze i jaśniejsze. Był tym, kim chciał być, był tym, kim miał być, oddając się przeznaczeniu, ofiarowując swój umysł czemuś piękniejszemu niż to, co próbowała dać mu Tsukiko. Nie współczuł jej. Nie potrafił. Nie chciał. Nie ufał jej ani nie wierzył w żadne ze słów, jakie raczyła z siebie wypuścić — skończyła jak on. Nawet gorzej i właśnie to przeświadczenie, że ukochana Tsukiko stoczyła się na dno, przyniosła mu radość.
   " Ostatni rok spędziłam błąkając się poza Fukkatsu, zastanawiając się, gdzie znajduje się rozkładające się ciało mojego medium i jak do cholery go pochować będąc bez senkenshy."
   Uśmiech. Radosny, subtelny i pełen jadowitej satysfakcji. Spijał każdą żałosną nutę jej historii, zapamiętując kształtne słowa. Po części kłamliwe, po części rzeczywiste, na tyle, jak bardzo chciał, aby były prawdą.
   Obie dłonie w płynnym ruchu zaczesały zmoczone od ponczu włosy, odgarniając polepione końcówki do tyłu. Aoi uniósł swój podbródek i ponownie otwierając błędne spojrzenie, skierował je w sklepienie sali balowej, rozkoszując się ściekającą po szyi cieczą, która niknęła za rozluźnionym kołnierzem koszuli.
   - I pomyśleć, że pewnego dnia Twój szczeniak mógłby być w podobnej sytuacji, z tym że Ty już nie zgnijesz kolejny raz. Nie pozwolę na to - czubek języka zaparł się na ścianie górnych zębów, zanim zacięta w powadze twarz, zwróciła się w kierunku Tsukiko. - To byłoby marnotrawstwo, a wiesz, że tego bardzo nie lubię.
   Miyazaki doskonale wiedziała o jego upodobaniach; czy nie właśnie z tym miała mu pomóc? Z zapomnieniem o tym, jak bardzo głód potrafił mamić i wyniszczać. Nie. Jeżeli miała zginąć, jeżeli miała znowu umierać, poczeka. Zaczeka na kolejne ciało. Zaczeka na coś, na czym będzie mógł zakleszczyć szczęki.
    - Ale spokojnie... Nie ważne co się będzie działo, Twoje psiątko będzie Cię broniło, prawda, Miyazaki? Będzie zawsze przy Tobie. Czujny. Oddany. Głupi. Śpi przy Twoim łóżku? Ahh... - długie westchnienie przerodziło się w gardłowy śmiech, niski, przyciszony, obijający się w klatce piersiowej jak rozszalały rój os - ... nie możesz spać. Na całe szczęście Twój przyjaciel może wypełniać te bezsenne, tułacze noce.
   Cały czas tu był. Cały czas trwał przy nich, podtrzymując napięcie, zapachem ścielącym się na materiale jego ubrań. Za dużo. Za dużo wszystkiego... Wargi przemieniły się w wąską linię, kiedy Aoi na powrót spróbował skupić się na otoczeniu.
   - Uwierz, że mało mnie interesuje Twoja relacja z tym kimś... Pod tym względem jesteśmy na równi, Shura - chłodny głos, zdawał się przechodzić lodowatą falą przez twarz Aoi, studząc go, rozkładając równomiernie na ramiona obciążenie dzisiejszej nocy. Prawa dłoń wsunęła się w kieszeń futrzanego płaszcza, wyciągając z niej materiałową chustkę, którą leniwie przetarł twarz, kolejno zjeżdżając nią przez krtań, ściągając z rozgrzanej skóry zawiesinę alkoholu i ciemniejącej już krwi. - Wykorzystam, możesz mi wierzyć na słowo - przyciszywszy głos, Aoi delikatnie pochylił się w przód, zaciskając w dłoni przesiąknięty czerwieniami materiał - My też musimy porozmawiać, ale to kiedy indziej. Czuję ją, Shura. Bardzo wyraźnie.
   Nie wycofał się, a jedynie pogłębił bardziej ukłon, nie ukrywając jaszczurzego uśmiechu, który ponownie wykwitł na pełnych wargach, niczym pierwszy kwiat, który pokonał lodowatą zmarzlinę, przebijając się przez resztkę brudnego śniegu. Potrzebował oddechu, swojego, pełnego, niezmąconego zapachami. Prostując się, mężczyzna docisnął chustkę do nosa, wycofując się o krótki, łagodny krok w tył; niesiony szumem sali, rozstępującymi się ciałami, nie miał problemu, aby przejść bliżej jednego z filarów. Musiał zostawić ich za sobą, cały harmider i zgiełk, jaki wywołał, aby nie poniosło go całkowicie. Energia, jaką spożytkował na ten gniewny zryw, nie mogła zostać zmarnowana, jeżeli nie czekał go później posiłek, jakakolwiek forma nasycenia. Nawet jeżeli te, miałoby być jedynie duchowe. Pauza.
   Odnajdując wolną dłonią twardy owal, zaparł się o chłód bijący od konstrukcji plecami, przylegając do niego ciasno. Wtopić się. Zniknąć na moment. Nie było mu to dane. Najwidoczniej dzisiejsza noc miała być bardziej rozerwana i poszatkowana przeżyciami, niż się tego spodziewał. Niż tego chciał. A może właśnie... a może właśnie to było tym, czego pragnął?  Tym na co czekał przez ostatnie cztery pieprzone lata.
   Najpierw nastąpiło ściągnięcie brwi, nie tyle w skupieniu ile chwilowej dekoncentracji. Aura, która się do niego zbliżyła, miała w sobie coś, do czego lgnęła poszarpana dusza. Wnętrze Munehiry zadrgało na znajomy zapach papierosów, który przecinał woń całkowicie obcą. Nowa, ale w dziwny sposób znajoma. Nie było w niej desperacji, coś, czego jeszcze nie rozumiał i czego nie potrafił oddzielić ani zidentyfikować, ale... rozpoznawał każdym zmysłem. Kącik ust uniósł się na moment, kiedy tył głowy spotkał się z filarem za plecami yurei. Nasłuchiwał, nie zwracając twarzy w kierunku męskiego głosu. Niech mówi, powoli, niech pozwoli się cieszyć tym momentem. Zwiastun dobrej nowiny. Długie palce zakleszczyły się na przedmiocie, przyjmując go bez zbędnych pytań. Były zbędne. Rozumiał. Bardzo szybko zrozumiał.
   - Znajdę. Z przyjemnością - półszept wylewający się spomiędzy warg, rozbijał się z nieprzyjemną iskrą, jakby zapowiedzią, że ów nieznajomy, prosił o coś, czego może nie być w stanie udźwignąć; o akceptacji nie wspominając. Mleczne, ślepe spojrzenie przesunęło się za ruchem mężczyzny, dopiero kiedy ten począł się wycofywać, pozostawiając po sobie niedosyt, który Aoi miał zamiar pielęgnować przez kolejne kilka dni. Wygłodzić się. Doprowadzić do stanu, w którym ponowne spotkanie, zapoczątkuje piękny koniec ziejącej pustki. Palce zakleszczyły się na lasce, zapierając ją na ziemi. Tylko kilka dni. Potrzebował tylko kilku dni.

@Warui Shin'ya @Miyazaki Żałość Tsukiko @Yuri Chie @Seiwa-Genji Enma @Minoru Yoshida


Główna sala - Page 9 0YAOCnr
Munehira Aoi

Miyazaki Żałość Tsukiko, Minoru Yoshida and Yuri Chie szaleją za tym postem.

Raikatsuji Shiimaura

Pon 28 Lis - 19:04
Poczuła, jakby to pod nią zapadła się ziemia; jakby pękły żebra, niepotrafiące utrzymać rozjuszonego serca w swojej ciasnej klatce zbudowanej ze słabych kości obleczonych jedynie tkanką i nićmi żył. Tylko ono, serce, nie współgrało z historią Nakajimy; z tym krótkim zdaniem, które zatrzymało dłoń Shiimaury, choć ta dłoń drgnęła gwałtownie, zdradzając jej zamiary. Ledwo pojmowała, że w naturalnym odruchu chciała go uderzyć. Zamachnąć się ręką, usłyszeć plaśnięcie, po którym na policzku, pod maską doktora plagi, rozkwitłaby czerwona plama. Chciała mu powiedzieć, by zabierał brudne łapy, by przestał przekraczać granicę, bo są jedynie obcymi dla siebie osobami - nawet nie znajomymi, bo już samo to określenie przeczyło ich relacji. Ale nie zrobiła tego, zablokowana, rozdarta, ustawiona na samej linii pragnienia, by bronić swojej natury, swoich wartości, ciała, swojej przestrzeni... i to wszystko na granicy z czymś, co najprościej uznałaby za współczucie, ale nie było dokładnie tym, bo nie wiązało się z litością.
Nikt, kto jest litościwy, nie patrzy tak ostro na rozmówcę; ktoś taki nie zaciska warg aż do ich pobielenia, nie ściąga brwi, nie marszczy czoła. Ktoś, kto pragnąłby ulec traumie Nakajimy, poczułby przemożny smutek; a ona czuła coś więcej. Czuła żal, zaskoczenie, czuła nagłą złość, która objawiła się na jej obliczu w postaci pokraśniałych policzków i nosa; gorąco rozlało się po jej karku i uszach. Naraz miała ochotę dokończyć dzieła; unieść jednak ramię, wymierzyć cios, bo pozwolił sobie na coś, do czego nie miał prawa... ale jednocześnie dobijała się do niej świadomość, że złość, jaką odczuwała, była złością skierowaną do wewnątrz. W jednej chwili znienawidziła siedzącego obok chłopaka, bo głupim, prymitywnie męskim gestem nadłamał jej dotychczasową obojętność. Starczyło, by się pochylił, wsunął rękę na udo, którego mięśnie spięły się, jak spina się grzbiet nieprzyzwyczajonego do dotyku bezpańskiego psa. Tylko tyle, by wytrącić ją z równowagi, zmusić do milczenia, od którego czuła podchodzącą do gardła żółć. Cierpki, nieprzyjazny posmak obelg, jakie dla niego szykowała, hamowane... bo co? Bo się przed nią otworzył?
Bo poza tym, że szarpnął za jej nerwy, szarpnął też za strunę, której brzmienie wciąż wywoływało ścisk w piersi? Bo równie silnie chciała zostawić ślad na jego szczęce, by poczuł to samo krępujące gorąco, które sama teraz odczuwała, jak silnie żądała, by jednak się nie odsuwał, nie kończył tego w ten sposób, nie sprawiał, że sytuacja wiązała się z wykorzystaniem jej naiwności, by nie była tylko punktem dla jego ego albo jakimś przyzwoleniem?
Nie mogę pić.
Te słowa dotarły do niej z opóźnieniem, jak w źle zmontowanym filmie, w którym dialogi nie pokrywają się z obrazem. Uprzytomniła sobie wtedy, że wstrzymała oddech; że w jej organizmie zamiast krwi pojawił się beton, że cała siedziała podminowana i nieruchoma, kompletnie wyłączona.
Poruszyła się powoli, niemal ostrożnie, odrywając spojrzenie od Haru, przetaczając nim po parkiecie wciąż pełnym roześmianych ludzi. Znów obróciła trzymany w rękach drink; ale szybko zrezygnowała z tego, ledwie pół obrotu, bo przecież przez ten napój postanowił...
Bolały ją zęby od zbyt mocnego zaciskania ich, zaczęła rwać noga, którą pod ciepłym materiałem kolanówki znaczyły szpecące blizny przypominające makabryczne korzenie; ta sama, która została dotknięta w akcie, wciąż niemożliwym do skatalogowania. Potrzebowała całej wieczności, by znów się odezwać.
- Świat nie polega na przeciwieństwach, Nakajima. Sądzisz, że podwaliny rzeczywistości, w której żyjemy, są zbudowane właśnie na tym? Na dobru i złu, jasności i ciemności? Natura kpi z takich rzeczy. - Gdyby to było takie proste, jak twierdził, nie wahałaby się. Zamiast zapadać się w miękkości otaczających ją poduszek i koców, przedzierałaby się przez tłum, gotowa wyjść stąd i zostawić go bez cienia przykrości. A jednak trwała tutaj, dusząc się, choć wokół było wystarczająco dużo tlenu; siedziała z niesłabnącym ciepłem rozlewającym się po wnętrzu organizmu, czymś przypominającym lawę, parzącym opuszki jej palców, napływającym do ust, które natrętnie przegryzała, szukając odpowiednich słów. - Na przykład wielu twierdzi, że śmierć jest ostateczna. Że to kontrast do życia, ale to też nieprawda. Kiedy zwierzę umiera, zostaje pożarte. Staje się naturalnym budulcem dla następnej jednostki, która też kiedyś umrze, by pociągnąć cykl. To nie jest więc koniec. To tylko etap przejściowy, ale ludzie nadali temu dramatyczne brzmienie. Sprawili, że skrajności wydają się przerażające; niepotrzebnie. Może nie są najlepszą opcją, bo poza mrokiem i jasnością istnieją jeszcze setki albo tysiące tysięcy wariantów natężenia światła pomiędzy, ale nawet te marginalne zjawiska są po prostu jakąś cechą naszego świata. Są tylko opcją. Opcje się zmieniają. Jeśli chcemy. I jeśli mamy siłę nadać im innego charakteru. Dalej przy tym uważam, że nie ma czegoś takiego jak "ciemność", jako odrębna wartość. Jest brak światła, którego efektem okazuje się mrok. Starczy iskra.
Potrafiłbyś wtedy sprawić, że ta ciemność stanie się jeszcze ciemniejsza, Nakajima?
Potrafiłbym.
Nie.
Jej wersja musiała być prawdziwa.
- Gdy ta iskra jest - ciągnęła niestrudzenie - i dopóki jest, mrok wokół nie wystarcza, by ją pochłonąć. Bo nie ma żadnej mocy sprawczej. Właściwie, to miałam ochotę dać ci w twarz. - Ostatnie zdanie padło zbyt szybko, jakby jej podświadomość znalazła moment i wepchnęła się, wtrącając trzy grosze, nim racjonalnej części udało się zapanować nad za długim językiem. - Nadal mam - dodała; w roztargnieniu, nerwowo, nabierając sił, by jednak na niego spojrzeć, bo takie rzeczy chyba rzeczywiście mówi się prosto w oczy. - Ale mniej. Bo domyślam się, że to, do czego się przyznałeś, sprawiło ci większy ból niż ja byłabym w stanie.
Poczuła jak kąciki ust lekko jej się wykrzywiają; jak jeden z nich unosi się w pierwszej kalce uśmiechu; nieco cierpkiego.
- Sama nawet nie wiem, dlaczego się wściekłam. - Przełknęła ślinę, by stłumić łaskotanie w gardle, ale szybko uległa. Wyrwało jej się ciche parsknięcie, po którym pokręciła głową i przechyliła się do przodu; na tyle jedynie by móc obrócić ku niemu twarz, spojrzeć z dołu prosto w kierunku jego zaciśniętej żuchwy wystającej spod linii maski. - Nie chciałam, byś się odsuwał, ale nie chciałam też wyjść na
(zawsze byłaś tanią dziwką, Tsu)
obróciła znów naczynie; bezmyślnie
(zniszczone dresy nie czynią cię nią mniej)
- jakąś łatwą - zdecydowała się dokończyć. - Takie sytuacje dają za dużo do myślenia. Za dużo niepewności. Rozmowa jest lżejsza. Nie wychodzi tak... - żenująco - żałośnie, gdy czegoś nie rozumiesz. Zostają pytania, które prostują te wątpliwości. - Dała sobie chwilę; upiła drinka. Po pierwszym łyku nastąpiły drugi i trzeci. Znaczna część trunku zniknęła ze szklanki, wpływając do żył, ochładzając wreszcie umysł. Spokojnie. I tak planowała wrócić do tematu jego wspomnienia.
Samo jej spojrzenie podkreślało z jaką zapalczywością chłonęła opowieść. Ledwie trzy ochłapy rzucone jej pod nos, które wystarczyły, by podsycić zainteresowanie.
- Jeżeli więc twoja historia się skończyła, co tutaj robisz? - Wbrew pytaniu prosto było pojąć, że nie chodzi jej o miejsce; chodzi o świat, życie, o otoczenie.
Jeżeli wszedłeś tak głęboko w mrok, Nakajima, że nie dociera tam żadne światło, to co jest powodem, dla którego tam zostałeś?
Czego
srebrne tęczówki lśniły spod przymrużonych powiek
(kogo) tam szukasz?



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Nakajima Haru ubóstwia ten post.

Hime Hayami

Pon 28 Lis - 20:46
Strach, drgnięcie, nad którym nie miał kontroli niekoniecznie spowodowany był samym Yoshidą. Prędzej tym, co działo się z nim, gdy go zabrakło. Wyczuł się tego, jako reakcji kompletnie bezwarunkowej, gdy ktoś tylko zbyt szybko podnosił do niego dłonie. Gdy nie czuł się z kimś w stu procentach pewnie, a tutaj, niestety, też tak było. Kwestia ta, najzwyczajniej w świecie, potrzebowała czasu, by opaść z jego świadomości i odejść w niepamięć. Choć dopuścić tego do siebie nie chciał, Minoru był kompletnie innym człowiekiem, człowiekiem, którego choć chciał pokochać, nie mógł tego zrobić od razu. Wymagać to będzie miesięcy pracy, na które jest gotowy. A tak przynajmniej usilnie sobie wmawiał.
Yoshida pewnymi gestami też nie pomagał. Naprawdę, szczerze, próbował nie zwracać na nie uwagi, ale trudno było nie dostrzec chłodu, który od czasu do czasu serwował mu w odpowiedzi na jakąkolwiek formę czułości. Możliwe, że od siebie odwykli, to prawda. Ale bolało, gdzieś w głębi, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że ten też próbuje. Że po chwili spojrzenie mięknie i już jest w porządku. Tylko ten pierwszy odruch, najbardziej właśnie szczery, odbijał na świadomości mężczyzny wyraźny, czerwony stempel z napisem "uwaga".
Nie miał nawet siły zaprotestować, gdy ten ponownie go zostawił, nie tłumacząc zasadniczo niczego. Znam ją, jego, tylko moment, chwila. I tyle było z partnera na balu, na kolejne kilka długich, męczących minut, Hayami znów był sam, wśród obcego tłumu. Czuł się jak zgubione w sklepie dziecko, panicznie wyglądające rodzica, bo i z każdą taką sytuacja wracały do niego wszystkie myśli, kłębiące się w sercu przez ostatnie sześć lat, na przemian z pozornie uspokajającym "Wróci. Przecież wrócił, zawsze wraca". Nie wyjrzał nawet, by sprawdzić kto tak ważny odciągnął jego uwagę. Nie chciał wiedzieć, zawsze preferował swoją słodką nieświadomość, zwłaszcza, gdy było to związane z czymkolwiek zajmował się Minoru. Z tą pracą, jaka by ona teraz nie była. Nie dopytywał o kurwy rzucane przez telefon, o to kim jest ta kobieta, dlaczego wypełniała go aż tyloma emocjami. Nie chciał wiedzieć. Jeszcze.
Głos mężczyzny, kolejny już raz, wyciągnął go jak za kark z głębin własnych zmartwień, które, czego teoretycznie był świadom, nie powinny istnieć. A te, jak na złość, dwoiły się i troiły, oblepiając go jak natrętne zwierzątka, szepcząc do ucha najgorsze scenariusze. Obejrzał się na niego, unosząc brwi, z ust uciekło tylko ciche westchnięcie.
Przełknął ślinę, dopiero po tym się uśmiechając, jakby z nią wszystko spłynęło, a na języku nie pozostał żaden niesmak. Dobił to przekonanie tylko kolejnym łykiem alkoholu.
Nie mówiłeś. Już się miałem obrazić, że tak długo czekam na komplement — sięgnął dłonią, by ostrożnie poprawić zagubiony na czole kosmyk włosów. Na krótki moment spojrzał gdzieś w górę, niby to zastanawiając się nad postawionym pytaniem. Odpowiedź była jednak oczywista, dlatego równie prędko znów splótł palce ich wolnych dłoni i poszerzył uśmiech — A zatańczysz ze mną, Yoshida? Tęskniłem za tym —  przysunął się, dłonie przesuwając na tors — Chociaż kiedyś raczej nie tańczyliśmy... towarzysko. To miła odmiana, hm?
To też mówiąc, dopił prędko co miał w szklance, i gdy druga również opustoszała, pociągnął go w stronę bardziej otwartej przestrzeni, gdzie muzyka była bardziej słyszalna, a miejsca było na tyle, że nie musieli czuć się skrępowani. By móc jedną z dłoni ułożyć na ramieniu, drugą złapać za jego własną, dać przyciągnąć się w talii, gdy porwał ich rytm. Pozwolił mu prowadzić, oczywiście, niezależnie od tego jak pokraczne, albo i nie, były te urocze podrygi.

@Minoru Yoshida


Główna sala - Page 9 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami
Nakajima Haru

Pon 28 Lis - 21:55
To przypominało trzask lodu, gdy ciężar ciała naciska na jego cienką powierzchnię. Gdzie pajęczyna rys pojawia się jako pierwsza, nim towarzyszący jej cichy trzask z opóźnieniem dotrze do uszu, zdradzając, iż postawiony krok należy do tych z rodzaju nieopatrznych, błędnych, niosących za sobą konsekwencje wszechogarniającego chłodu oraz odrętwienia. Być może to właśnie słyszał. Trzask, pęknięcie, rozbicie tafli zwierciadła, gdzie jeden okruch wpada do serca — ładnie skrojone wargi zaciskają się w sztywną linię, czerwień rozchodzi się od krańców uszu, po lekko zadarty nos — a drugi do oka — srebro tęczówek parzy, harde jak stal, lśniące własnym, nieskończenie surowym blaskiem — i wszystko, co dotąd niezgrabnie było budowane na jakże chwiejnych podstawach, rozpada się z łatwością domku złożonego z kart. Piaskowego zamku, kiedy to fala bezwzględnie nań szarżuje, gotowa drobiny porwać w odmęty oceanu. Ach. Łapie się. Co ta nietakt. I nie ma w tym żalu ni poczucia winy — pozostaje li jedynie zrezygnowanie, bo oczywiście, że zawalił. Że znowu coś zniszczył, popsuł, naruszył coś, do czego nie powinien się nawet zbliżać. Głupiec kroczący w ciemności, zapatrzony w mrok szepcący zwodniczymi słowami oraz urywkami obrazów przedstawiających wystające kości, zwisające gałki, rozbite głowy, przez co nie potrafił spojrzeć na sytuację z szerzej perspektywy. Nie był w stanie pojąć, że coś, co brał za niewiele znaczący gest, specyficzną uprzejmość mającą na celu pozbycie się nieprzyjemnej lepkości, poczucia zimna, przez drugą stronę może zostać odebrane, jako coś zgoła innego. Dwuznacznego, mroczniejszego, niebezpieczniejszego. Śmieszne, śmieszne oraz niemożliwie żałosne, czy to nie on powinien zdawać sobie sprawę, jakie ryzyko brało na siebie napięte niczym struna dziewczę? Ile znał podobnych historii? Tych smakujących beztroską, kroplami alkoholu tańczącymi na końcu języka, skórą przyciśniętą do skóry, które w końcu kończyły się w sposób najtragiczniejszy z możliwych? O ilu opowiadał na swoim kanale, przestrzegając swych widzów, żeby niezależnie od płci, zawsze pozostawali czujni, szczególnie jeśli towarzyszy im ktoś, kogo ledwo znają albo wcale? Zbyt wiele, zbyt dużo. Nie opiera się, kiedy ciążące powieki opadają, a szkarłat spojrzenia zdąży ześlizgnąć się z pobladłej twarzy, nim skryje go woal długich rzęs. Ramiona kulą się pod naporem nagłego zmęczenia, głowa opada, jakby całą uwagę kierował na palce, to prostujące się, to zginające w bezradności geście. Może brakuje mu słów, dla własnej naiwności, ale przecież nigdy nie miał ich zbyt wiele, nie licząc tej nocy, gdzie jego głos niósł się niemal nienaturalnie naturalnie. Po raz pierwszy się poddał, tej otchłani, podszeptom płynącym z dudniącej klatki piersiowej, która zarazem była tak pusta w tym momencie. Głupi, beznadziejny, dziwak, potwór, morderca. Milcz, coś warczało w jego wnętrzu, nie pogarszaj sytuacji, przestań być takim Haru. Tylko Haru nie wiedział, jak powinien przestać być sobą, gdy sobą nie czuł się już od bardzo, bardzo dawna. Słuchał, ale być może nie słyszał. Coś zostało nadszarpnięte, dysonans stawał się coraz wyraźniejszy, słowo nie trafiało w słowo, myśl nie pokrywała się z myślą.
— Nie, nie polega — zgadza się, spokojnie, cicho, niczym strudzony wędrowiec, który nie może odnaleźć chwili na oddech, smagany wiatrem, kąsany przez gorejące promienie słońca, tak daleko od słodkiej ulgi cienia — Zależność. To na nią składa się świat, nie może być jednego bez drugiego, bowiem jakie ma znaczenie ta pierwsza rzecz, jeśli nie można jej porównać? Przypasować do czegoś? Włożyć w ramy obrazu, wcisnąć w pasujący cykl — prostuje, zgina, prostuje, zgina, czarny lakier jest lekko zdarty na lewym kciuku. Prawy nadgarstek nadal pulsuje od ledwo wyleczonego stłuczenia — Rozumiem — nie, nie rozumiał, uporu oraz natarczywości, tego toku rozumowania, drobin gniewu wciąż kryjących się w jej głosie — Oby twoja iskra nigdy nie zgasła — mówi, choć usta ledwo się poruszają, zmartwiałe radośnie. Właściwie, to miałam ochotę dać ci w twarz. Może powinnaś, chciałby odpowiedzieć. Może powinnaś unieść rękę i uderzać tak długo, póki starczy ci tchu, póki nabrzmiałe blizny nie pękną, mięso nie zostanie rozerwane, krew nie wniknie w maskę, a to bezużyteczne, mętne oko nie zajdzie bielmem — Przepraszam — mówi zamiast tego, unosząc spokojnie wzrok, na kilka sekund sięgając po szarość jej spojrzenia, zanim przerwie kontakt, wróci do mechaniczności gestów dłoni. I liczy. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Nie śpisz Haru. Sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć. To nie jest sen Nakajima.
— Shiimaura  — odzywa się  po minucie milczenia. Jej imię jest obce, obraca je na podniebieniu, nieprzyzwyczajony do jego brzmienia. Przypomina, jak wielka niewiadoma ich dzieli, kiedy połączył ich zwykły przypadek oraz krótkotrwały zryw złości chłopaka. HaJesteś ostatnią osobą, którą można w ten sposób określić — posiadała zbyt wiele ostrych kantów, zbyt dużo bystrych słów mogących ciąć jak noże, nazbyt wiele pytań. Raikatsuji nie była łatwa, ba, była jednym z najtrudniejszych istnień, z jakimi miał okazję się zmierzyć. Uparta, nieustępliwa, czerpiąca z życia tyle, ile chciała, nie pozwalając sobie na mniej. Tak ją odbierał, taką mu się ukazywała. Zapalczywa, jak iskra, o której tyle prawiła. Nawet teraz, próbowała coś wzniecić, drążąc, nie wycofując się. Co tutaj robisz? Nie wiedział. Był, bo ktoś postanowił się zlitować — i spłacać tę litość brunet będzie po wsze czasy — bo ktoś walczył, żeby jego serce ponownie zabiło, bo ktoś płakał nad nim i za nim, bo ktoś życzył mu wszystkiego najlepszego w jego urodziny, które jeszcze nigdy nie były tak samotne oraz bez znaczenia. Co tutaj robisz, pytała. Nie patrzył na nią, wolał nie wiedzieć, co kryło się w przenikliwych ślepiach.
— Być może czekam na scenę po napisach końcowych — kiedy wyrzuca z siebie to zdanie, wstaje, strzepując z płaszcza nieistniejący pył, naciągając na czuprynę głębiej kaptur — Chodź — mówi, z początku wyciąga w jej stronę rękę, jakby chciał pomóc jej wstać, ale ta zamiera w połowie drogi, zwisa, zaraz się wycofując, zaciskając w pięść i unosząc się na tyle, żeby kciukiem mogła wskazać luźniejszą część parkietu, gdzie zebrało się kilkanaście osób tańczących do znacznie żywszej, bardziej współczesnej muzyki — Skoro nie możesz dać mi w twarz, tak możesz zemścić się na moich stopach. Nie będę się bronić pod jednym warunkiem — i stoi tak śmiesznie poważny, pewny, a przecież wzrok jego błądzi gdzieś ponad ramieniem towarzyszki, nie zahacza nawet o milimetr o ładną buzię — Żadnych telefonów. Żadnego dowodu na dokonaną przez ciebie zbrodnię — upokorzenie się w tańcu wydawało się zdecydowanie lepszą opcją, niż rozmawianie na tematy cięższe, wobec których nie odnajdą porozumienia. Nie teraz, nie dziś. I czeka, na milczącą zgodę, by wspólnie mogli porwać się rytmowi w swej niezgrabności oraz niezręczności. Tylko raz. Trwało w końcu Halloween, granica między tym, co żywe, a co martwe zacierała się. Więc może to była najlepsza pora, by światło i mrok wirowały wokół siebie. Iskra i ciemność złączone tylko na kilka godzin, by kiedy nastanie nowy dzień, mogły rozstać się na dobre, obierając tylko sobie znaną ścieżkę.

| zt dla Haru

@Raikatsuji Shiimaura


here we are
My tongue’s forgotten how
To shape your name
the way it sounds
We’re nothing but myths now
That neither of us believe in
Nakajima Haru

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Nakadai Kyoko

Pon 28 Lis - 23:48
Przytkana bezczelnymi pyskówkami oprawcy, nie potrafiła znaleźć języka w gębie. Jego prostackie przyznanie się do winy było absurdalne i idiotyczne, szczególnie biorąc pod uwagę rosnące zainterseowanie gapiów i łypiącego złowrogim okiem barmana, który tylko czekał na odpowiedni moment, by zainterweniować bądź wezwać ochronę.
Kyoko lubiła drani, nie aroganckich szczeniaków.
Mógł być z siebie dumny. Był pierwszym mężczyzną (poza jej własnym ojcem, naturalnie), który wywołał w niej tak silne uczucia gniewu! Zatlił się też duch walecznej obrończyni praw kobiet, na przekór nierównościom i niesprawiedliwościom. Na wewnętrznych wybuchach jednak miało pozostać. Od tych emocji kręciło się jej w głowie. A może to alkohol.
Zboczeniec. — skomentowała ściszonym już tonem. Pełne skupienie poświęciła utrzymaniu równowagi i zebraniu myśli. Krzyk był wyczerpujący. Złość też. Czas zmienić taktykę. — I co, podobało ci się? Obmacywanie obcych onee-san? — złapała go za ucho, z premedytacją wbijając długie paznokcie w delikatny płatek i ciągnąc w dół, jak gdyby karciła młodszego brata. Zawiedziona pokręciła głową. — Nie wstyd ci? Tak przy wszystkich? A może zrobiłeś to specjalnie? — zapytała retorycznie, lekkim ruchem głowy wskazując na obserwujący całe zajście niewielki tłumek. Viva la kilkunastocentymetrowe platformy, dzięki którym mogła sobie pozwolić na takie śmiałe ruchy. Nawet w nich szatyn przewyższał ją o głowę. — Wystarczyło tylko poprosić, onee-san na pewno by ci pomogła. — nie zastanawiała się nad potokiem wylewanych słów.
Czekała na atak bądź obronę złotookiego. Chyba nie pozwoli się targać za ucho jak niesforny dzieciak, przygotowany na karę za niecne występki! W zasadzie to czemu nie? Całkiem się odnajdywała w takiej roli starszej siostry, a co.
Nie chciała jednak przedłużać tego cyrku na kółkach, jeśli miała robić burdę, to na pewno nie w taki sposób. Lekcje równości płciowej zostawmy na dzień powszedni. Nie znaczyło to jednak, że chciała puścić mu występek płazem.
Incydentalni widzowie zdawali się czerpać z ich show dużo frajdy, barman był coraz bardziej podirytowany. Ups!

@Aomine Toshiro


you dangle on the leash of your own longing;
your need grows teeth

Nakadai Kyoko
Seiwa-Genji Enma

Wto 29 Lis - 0:41
Na jego usta wypełznął paskudny, wręcz obrzydliwy uśmiech pozbawiony krzty wesołości oraz wszelakiej radości, kiedy jasnowłosy zgiął się w niemal groteskowo-teatralnym ukłonie. Ktoś, kto stałby dość blisko ich dwójki z pewnością mógł wyczuć gęstą i lepką atmosferę, która swym ciężarem osadzała się na ich ramionach niczym tłusta sadza z niewinnej świecy.
Nie odezwał się. Nawet nie próbował. Nie musiał, oboje doskonale wiedzieli, że nie było takiej potrzeby. Ich spotkanie prędzej czy później nastąpi. W dogodniejszym i spokojniejszym miejscu, a przede wszystkim pozbawionym niechcianych spojrzeń zgromadzonych gapiów.
Enma odprowadził Aoiego aż do samego końca, kiedy jego szerokie plecy zniknęły pomiędzy innymi duszami uwięzionymi w mięsnych workach zwanych potocznie ciałami. Dopiero wtedy jego mięśnie delikatnie, choć niezauważalnie rozluźniły się a sylwetka lekko wyprostowała. Czyli, jak zakładała, sytuacja chwilowo została rozładowana i udało im się uniknąć rozlewu krwi.
No, powiedzmy.
Odwrócił się i spojrzał na rudowłosego. Przyglądał mu się przez krótszą chwilę, aż wreszcie pokręcił nieznacznie głową. Noc chyliła się ku końcowi, i choć Enma mógł zostać jeszcze na balu oraz rozkoszować się halloweenowymi przysmakami, które były dostępne tylko raz w roku, jakimś dziwnym trafem zupełnie stracił apetyt i ochotę na przebywanie w tej sali.
Mógł posłuchać cichego głosu z tyłu głowy, który od rana szeptał mu, żeby nie ruszał się z domu, że nie warto. I, jak widać, nie pomylił się.
Ciemnowłosy odwrócił się na pięcie wsuwając dłonie w kieszenie kimona i ruszył pospiesznie w stronę wyjścia, chcąc opuścić jak najszybciej to miejsce. Jednakże nim było mu dane zaczerpnąć świeżego powietrza, zatrzymał się gwałtownie a potem schylił podnosząc coś z ziemi. Coś, co widział kilka lat temu. Coś, co przynosiło ze sobą bolesne wspomnienia. Coś, co sprawiło, że jego serce zabiło szybciej a potem zabolało.
To była kwestia zaledwie nieuchwytnych sekund, kiedy ruszył desperackim biegiem w stronę wyjścia, by wreszcie uwolnić się z przeklętej sali.

zt

@Munehira Aoi @Warui Shin'ya


Główna sala - Page 9 Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Munehira Aoi ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku