Główna sala - Page 7
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

30/10/2022, 19:59
First topic message reminder :

Główna sala


31 października główna sala to spełnienie marzeń wszystkich wielbicieli grozy. Ogromną przestrzeń przemodelowano na pomieszczenie pełne pajęczyn i ciężkich kotar w kolorze płynnego wina, obrazy zamieniono na malunki powykręcanych monstrów i zjaw, a stoły zastawiono potrawami wzorowanymi na częściach ciał, owadach i zwierzętach. Wokół panuje klimatyczny półmrok, mimo zdecydowanie dobrego przepływu prądu - nad głowami zebranych migają dające skąpe światło żarówki ciężkich żyrandoli, resztę ciemności rozganiają zaś liczne świeczki i świecie różnych wielkości.

W rogu gra wynajęta specjalnie na bal orkiestra, której zadaniem jest podsycenie uroku Halloween. Nie szczędzą zatem swoich sił przy odtwarzaniu najpopularniejszych utworów kojarzonych z tym świętem - w repertuarze nie zabraknie choćby Spooky Scary Skeletons Andrew Golda, ale również melodii z kultowych soundtracków kina grozy.

Zabawa rozpoczyna się o godzinie 21:00 - wtedy gargantuicznych rozmiarów wrota uchylają się, wpuszczając tłumy wiedźm, wilkołaków, wampirów i mumii, których stukot obcasów rozprzestrzenia się po pomieszczeniach jak klekot tysięcy kości.  Wśród gości nietrudno wychwycić okiem poprzebieranych na zakrwawionych lekarzy i pielęgniarki kelnerów, lawirujących między ciałami z tacami.



Ostatnio zmieniony przez Haraedo dnia 31/10/2023, 21:06, w całości zmieniany 1 raz
Haraedo

Kitamuro Eri

18/11/2022, 20:39
- Zapalimy jeszcze przed wejściem - nie zapytała, kiedy wysiadali z samochodu, a wręcz zarządziła, zaraz otwierając przed mężczyzną elegancką, metalową papierośnicę, aby poczęstował się i również wyjął z niej zapalniczkę. Pamiątka po babce, z której jej matka nie była zachwycona. W końcu po co zbierać stare śmieci, nawet jeśli były dobrze zachowane.
Schowała papierośnicę do kieszeni czerwonych, garniturowych spodni, pozwalając żeby jej towarzysz dzisiejszego wieczoru odpalił im obojgu papierosy, a po tym zaciągnęła się dymem. Słyszała już szum i śmiech dochodzący z wewnątrz...
- Zrelaksuj się, nie jesteś dzisiaj psem na posterunku, zobaczysz jak bawią się młodzi - rzuciła zachrypniętym nieco głosem, przesuwając wzrokiem po mężczyźnie. Zawsze tak wyglądał, jakby był skupiony i wiecznie analizujący. Może był wciąż pełny ambicji i ideałów? Na pewno był, na takiego wyglądał i takim się wydawał przez te kilka ostatnich tygodni, kiedy się spotykali. - Nie reaguj na nich, na bójki i inne. A jeśli ktoś będzie umierał w toalecie... no może wtedy warto udzielić pierwszej pomocy - dodała, znów zaciągając się papierosem, obawiając się, że Varmus nie będzie w stanie wyrwać się z poczucia obowiązku. Sama na to cierpiała, kiedy zaczęła pracę w policji. Ideały jej tyłek, wszystko można było wyrzucić, kiedy widziało się bandę nieudaczników i świat łapówek, tuszowania spraw przed opinią publiczną czy w samych teczkach. Tam, gdzie pojawiała się władza, pojawiała się również i pokusa do jej nadużywania. Chociaż czy sama tego regularnie nie robiła? Mocą można było nazwać wszystko, nawet to że nie ukrywała swoich wad w wyglądzie, kiedy wychodziła w miejsca publiczne. Dzisiejszej nocy z pewnością wielu mogło uznać to za niezwykle udany makijaż - ale wystarczy, aby ktoś spróbował dotknąć jej twarzy. Albo dostrzeże spod płaszcza brak jednego z przedramion.
Kiedy już pet wylądował na ziemi i pod jej obcasem, poprawiła mocowanie klamry na ramieniu, która trzymała jej okrycie w miejscu. Widząc jednak wzrok mężczyzny na sobie, prędko poklepała go po ramieniu.
- Zaśmiecanie prywatnej posiadłości to jak nie zaśmiecanie. I tak będą mieli jutro wbród do sprzątania - rzuciła spokojnie, ruszając po tym po schodach do głównej rezydencji, czekając na mężczyznę tylko i wyłącznie przez moment.
Czerwień ich strojów nie wybijała się aż tak bardzo na tle wszystkich balowych przebierańców. Delikatnie górowała nad swoim towarzyszem przez kapelusz, ale i obcasy, które ubrała. W normalnych warunkach był od niej o kilka centymetrów wyższy - ale nie przejmowała się tym, raczej korzystając z widoków, jakie miała. Przesunęła wzrokiem po sali, w której zdawał się panować istny chaos, ale wcale jej to nie przeszkodziło w odnalezieniu wzrokiem najbliższego z kelnerów, który niósł kieliszki z szampanem. Z uśmiechem zaraz odebrała jeden z tacy, podając go mężczyźnie, a zaraz samej sięgając po drugi, tym razem dla siebie.
- Na odwagę, kto wie jakie potwory dzisiaj zobaczymy? - rzuciła do niego nieco niewyraźnie, stukając z nim kieliszkami, po czym wypijając dość prędko zawartość swojego. Po tym zostawiła szkło gdzieś na uboczu, ruszając dalej przed siebie salą. Przyglądała się niektórym przebierańcom w bardziej i mniej wymyślnych strojach. Mogli się dzisiaj bawić, mogli spędzić odrobinę czasu w spokoju - a ona nie posiadała przy sobie ani broni, ani niczego innego czym mogłaby się bronić, gdyby nastąpił atak.
Zawsze o tym myślała, o tym jak uciec i jak się bronić; jak obronić ludzi, którzy mogliby się stać przypadkowymi nie tylko gapiami, ale również i ofiarami? Mimo upomnień Randolpha, sama robiła to czego jemu zabraniała. Raz na służbie, zawsze na służbie, a ona wiedziała przecież jak mogła skończyć się chwila nieuwagi - a jeśli by zapomniała, wystarczyło spojrzenie w lustro lub dotyk na twarzy, próba uchwycenia czegoś lewą dłonią. Nie widziała wtedy, nie mogła wiedzieć co dokładnie się wydarzyło wtedy na plaży...
- Chodź, zaproś mnie do tańca, będziesz mniej myślał o zamieszaniu dookoła - ponownie nie poprosiła, a wręcz kazała, podając mu swoją dłoń, aby mógł ją chwycić.

@Randolph Éric Varmus


Główna sala - Page 7 P2Y5Skr
Kitamuro Eri

Kariya Siergiej Rihito gardzi postem aż przykro.

Randolph Éric Varmus

18/11/2022, 23:11
   Ciekawość okazała się silniejsza (chociaż jest pierwszym krokiem do piekła); początkowo wcale nie miał ochoty przyjeżdżać. Nie miał ochoty tutaj przyjeżdżać nawet teraz, kiedy pod kołami parkującego samochodu zachrzęścił żwir wysypany na podjeździe, ogłaszający, że właśnie ich podróż dobiegła końca. Jakie miał inne wyjście? Nadal trwać w niewiedzy i snuć się między domysłami? Eri była jedyną osobą, która mogła mu pomóc w zrozumieniu tego całego syfu, w jakim się znalazł — w jaki sam dał się wkręcić, jak skończony, łatwowierny kretyn. Jeżeli więc bal ma w tym pomóc, nawet gdyby on sam musiał się przebrać za clowna, zaciśnie zęby i będzie udawał, że świetnie się bawi. Na całe szczęście strój, jaki zaproponowała mu znajoma, odbiegał od tego, co miał w głowie, kiedy wyobrażał sobie halloweenowe przebrania. Bogu dzięki.
   Krótki uśmiech wykrzywił wargi mężczyzny, kiedy usłyszał głos towarzyszki. No tak, bez pytajnika wiszącego w głosie. Cenił to w niej. Ceni to w sobie. Byli do siebie podobni, niestety też w sposób, w który nie chciał, aby tak było.
   Chowając z metalowym brzdękiem kluczyki w kieszeń czerwonej marynarki, łagodnym ruchem ujął filtr papierosa, układając go między swoimi wargami. Zgodnie z etykietą, drgający płomień zapalniczki, zbliżył najpierw ku Eri, wodząc skrzącym się w jałowym świetle bursztynowym wzrokiem przez linię jej brwi i kształt spokojnych oczu. Nie szukał w niej wsparcia, chociaż rozedrgane od napięcia wnętrze, nie miało szans na zrelaksowanie się ot, tak, kiedy trwało w tym stanie od lat.
   - Postaram się, chociaż nie obiecuję - rozpoczął, przemawiając przez dym, który wypuścił wąską smugą, delikatnie przecierając brew brzegiem kciuka. - dodatkowo, nie wiem, czy chcę komukolwiek tutaj udzielać pierwszej pomocy. Może to być nieco... niepotrzebne, patrząc na gości balu - bo co jeżeli zacznie reanimować yurei, które i tak zmieni się w... w to, czym było na co dzień? Miał ryzykować próbą ratowania czegoś, co i tak już nie żyło od Bóg jeden wie jak dawna? Na samą myśl lodowate szpony zaciskały się na żołądku, wybudzając zimny dreszcz biegnący wzdłuż napiętych pleców. Nie, nie, nie. Nie miał zamiaru mieć z nikim do czynienia podczas tej nocy, kiedy wilki harcowały w strojach owiec.
   Strzepując papierosowy popiół, zmarszczył nieznacznie czoło, unosząc prawą brew w łuku, dostrzegając to, jak Eri traktuje niedopałek. Kłęb szarego dymu, wzbił się w powietrze, razem z krótkim żachnięciem się, jakie opuściło wargi Varmus. - Nie wypiszę Ci mandatu, to nie moja broszka. A i tak byś go nie przyjęła - kiepski żart, na kiepski nastrój. Papieros, który jeszcze przed chwilą obracał się między paliczkami długich palców, podzielił los tego, który ćmiła kobieta. Chcąc jednak pozostawić wrażenie, że wcale nie zachował się w podobny sposób, brzegiem buta przesunął niedopałek pod podwozie samochodu, ukrywając go. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
   Podążał za nią przez kamienne schody, tuż przed wejściem nabierając głęboki wdech, usadzając go na całej szerokości klatki piersiowej, jakby zaraz miał utracić możliwość oddychania. I to wcale nie piękno balu, miało odebrać mu na moment tę podstawową czynność organizmu...
    Dłonią delikatnie odstawioną od linii biodra, sunął przez wypełnione śmiechem powietrze, układając ją bliżej ciała Kitamuro; była tutaj razem z nim i gdyby obcas trafił na coś, co zakłóciłoby równowagę jej sylwetki, wolał być dostatecznie blisko, mogąc zareagować w odpowiednim momencie. Odpowiadał za jej bezpieczeństwo. A co za tym idzie... wcale nie powinien pić. Nie on. Nie tutaj. Nie dzisiaj. I prawdopodobnie — nie w ogóle. Na odwagę. Na odwagę mógł. Tej potrzebował. Bardzo. Więc jeden kieliszek szampana nie powinien zaszkodzić, a jedynie pomóc. Łagodny uśmiech zabłądził w kąciku ust, kiedy musujący alkohol przesunął się przez język, drażniąc jego wrażliwą powierzchnię. Na odwagę.
   - Wolałbym jednak żyć w przeświadczeniu, że to tylko przebierańcy-potwory, Eri - wolałby, z głębi serca wolałby, aby tak pozostało, ale to zostało już dawno zaburzone i rozpierdolone na drobny mak razem z powrotem Siergieja do świata "żywych".
    Chaos, w kierunku którego bursztynowa tafla tęczówki była skierowana, jedynie napinał ramiona, prostując ramę korpusu jeszcze mocniej. Mięśnie ramion intuicyjnie napięły się pod czerwonym golfem, kryjąc się dodatkowo pod rękawami marynarki, która o dziwo leżała na nim perfekcyjnie, jakby skrojona właśnie na niego tylko czekała na odpowiednią okazję. Szum przebijający się ponad leniwie sączącą się w eterze muzykę nie pozwalał mu na całkowite odcięcie się od naturalnego instynktu, który kazał mu pozostać w stanie gotowości. Analizował sytuację, to jak bardzo była niebezpieczna, jeżeli była prawdą, a nie jedynie głupią, pijacką zabawą grupki przyjaciół. Nie jesteś w pracy Ran, odpuść sobie; starał się przemówić do swojego rozumu, który teraz słuchał się go skrajnie wyrywkowo.
   " Chodź, zaproś mnie do tańca, będziesz mniej myślał o zamieszaniu dookoła"
   A więc zauważyła... Czy był aż tak przewidywalny? Subtelnie skinąwszy głową, dokończył opróżnianie smukłego szkła, odkładając pusty kieliszek na szybującą srebrną tacę, którą balansował na jednej dłoni mijający ich kelner. Delikatnie ujął w palce dłoń towarzyszki, posyłając jej ciepłe spojrzenie i uśmiech, jeden z tych wyciągniętych spod szelmowskiej kategorii „z przyjemnością”.
   Mogli teraz znaleźć się nieco bliżej zamieszania — taniec tańcem, bardziej pretekst dla niego, aby mieć na linii czujnego spojrzenia rozognione towarzystwo. Starał się kątem oka zahaczyć o każdą twarz i każdą sylwetkę, zapamiętując położenie ciał, nie skupiając się na mimice poszczególnych postaci w halloweenowych strojach; z tej odległości było to jeszcze niemożliwe. Jeszcze.
   Dłoń mężczyzny w subtelnym geście przesunęła się na talię Eri, delikatnie się na niej opierając, kiedy to druga pozostała łagodnym podparciem dla jej palców, przesuwając się bliżej ku jego ramieniu. Różnica wzrostu, te kilka centymetrów, które zyskała dzięki obcasom Eri, nie była problemem, dopóki krwiście czerwona tkanina ścieląca się na ciele Kitamuro, nie ograniczała pola widzenia. Powoli zbliżając policzek, ku małżowinie usznej kobiety, zaciągnął się mimowolnie jej perfumą, zsuwając powieki w krótkim zamyśleniu. - Pozabijają się, czy nie? - zagadnął z minimalną nutą rozbawienia, prowadząc z ujmującą wprawą smukłą sylwetkę znajomej przez parkiet, jakby tańczył co weekend, a nie tylko na policyjnych bankietach raz do roku. Wypity na szybko kieliszek szampana, najwidoczniej uderzył do głowy dostatecznie szybko, aby nie czuł skrępowania. Delikatnie obracając Eri wokół jej własnej osi, nie odrywając bladych palców od jej korpusu, jedynie rozkoszując się dotykiem tkaniny, w które spowite było kobiece ciało, wyłapał kątem skrzącego się bursztynu znajomy zarys. Haru.
   - Jest tutaj syn mojego szefa. Dobry z niego chłopak, chociaż trochę wycofany - odezwał się półszeptem wypełnionym powietrzem, które obniżyło o oktawę jego głos, kiedy Kitamuro ponownie zwróciła się do niego korpusem. Czy go zauważy? Ich stroje, chociaż nie tak rzucające się w oczy, jak wielki wilkołaczy łeb, który podrygiwał w pląsach tuż obok, mimo wszystko wirowały na tafli źrenic osób, przyglądających się na brzegu parkietu. I pierwszy raz od dawna, wcale mu to nie przeszkadzało. Pierwszy raz od dawna, ludzki wzrok zdawał się przyjemny.

@Kitamuro Eri
Randolph Éric Varmus

Kariya Siergiej Rihito gardzi postem aż przykro.

Kitamuro Eri

19/11/2022, 00:22
- No proszę, proszę, Randolohie... - powiedziała, zacmokawszy. Jej głos został przerwany cichym szarpnięciem, jakby jej śmiech się urwał i nie mógł wydostać. Rzempolenie strun głosowych było jedną z rzeczy, które pierwsze uderzały w ludzi zaraz po jej wyglądzie. Długie rozmowy uwydatniały to jak chropowaty i nieprzyjemny był jej głos, jak nie melodyjny i łagodny nie tylko przez uzależnienie od tytoniu, ale również atak, który przeżyła. Była to niewielka cena za życie, przynajmniej większość podzieliłaby jej zdanie. Ludzie w końcu kochali życie do tego stopnia, że nawet po śmierci chwytali się jego skrawków i stawali yurei. Biedni, zagubieni. Czuła do nich współczucie, czasem obrzydzenie, ale najczęściej czystą zwykłą niechęć i znużenie, kiedy te walczyły po raz kolejny z niesioną przez nią pomocą. - Chcesz mi powiedzieć, że zaryzykujesz śmierć żywego, bo zbyt mocno boisz się martwycy? - zapytała z uśmiechem na wargach, które nieprzyjemnie rozciągnęły jej pobliznioną część twarzy.
Wciąż nie rozumiała, skąd ten człowiek miał jednocześnie w sobie tak wiele wiary i niewiary. Może sama była sceptyczką - gdyby jej mąż kiedyś jej opowiedział o prawdzie związanej z jego zawodem, prawdopodobnie nigdy by mu nie uwierzyła. Musiała umrzeć, musiała stracić rękę i musiała zobaczyć to co kryło się przed wzrokiem zwykłych ludzi. Czy mężczyzna, z którym dzisiaj tutaj była, wierzył w pełni? Był w stanie zrozumieć to wszystko bez zobaczenia tego, co kryło się przed jego wzrokiem?
Obowiązki zawsze ciążyły na barkach - mundur ciążył. Może dlatego chętnie wybierała inne stroje, kiedy tylko miała okazję? Całe życie mając narzucone mundurki w szkołach, nie miała większego wyboru w późniejszym życiu. Biały kołnierz lub biały kołnierz w połączeniu z mundurem. Może to miłość z nią wtedy zrobiła? Zaślepiła, że podjęła się podobnej decyzji.
Rozglądała się leniwie po sali, kiedy tańczyli. Wiedziała, że jej pilnował - ludzie robili to intuicyjnie, martwiąc się czy była w stanie zachować równowagę, martwiąc się jakby miał się rozbić na milion kawałków, gdyby tylko potknęła się o własne nogi i upadła. Ale nie był to przecież prawdą, skoro dwukrotnie uciekła śmierci. A może nawet więcej? Może tylko te dwa bliskie spotkania skończyły się wyraźnymi bliznami? Ile razy niebezpieczeństwo ją prawie dopadało...
- Może już są martwi? Może niczym nie ryzykują? - odszepnęła, wzrokiem podążając za tym, o czym wspomniał mężczyzna przy najbliższym piruecie. Pozwalała się prowadzić w tańcu, mając cichą nadzieję, że jej towarzysz przestanie rozglądać się po sali. Szukał, pilnował? Cały czas jak pies, jakby musiał strzec całego zgromadzenia, jednocześnie w głębi nie chcąc go strzec; nie chcąc marnować sił na to, aby chronić potwory.
- No proszę, proszę. Może i natrafimy tutaj na samego komendanta? - odpowiedziała, zaraz przesuwając wzrok na Randiego. Jego wzrok uciekał, obserwował - to był nawyk, to było w krwi dbanie o to, aby nikt nie został rannym; aby móc udzielić pomocy na czas.
Zbliżyła się do niego, przylegając do niego wręcz klatką piersiową w tańcu, kiedy nachyliła się do jego ucha.
- Kogo byś ratował? - szepnęła. Skoro chciał przygotować plan ucieczki, plan działania, musiał to mieć na uwadze, prawda?
- Starą wojskową, która ma większe doświadczenie od ciebie w walce z tym, czego nie widzisz? - zapytała zanim zdążyłby się zaprzeć, że ją - czuł się odpowiedzialny w końcu. Przecież znaleźli się tutaj razem. - Syn komendanta brzmi jak dobry wybór, może po wszystkim spotkałbyś się z awansem? - zasugerowała, zaraz przesuwając wzrok po innych przebierańcach. Ilu skrywało się pod ludzkimi maskami? Ilu było martwych? Chociaż czy wszyscy ludzie nie byli potworami w ludzkich skórach? W końcu nikt nie był idealny, nikt nie był doskonały. - Przypadkowego człowieka? Chociaż skąd byś wiedział, kto jest człowiekiem? Skąd byś wiedział, że nie ewakuujesz już dawno rozkładającego się trupa? - dodała, odsuwając się nieco od mężczyzny, tak żeby mógł znów się skupić na obserwacji tego, co znajdywało się dookoła nich. - Zapamiętałeś już rozkład budynku? Którędy byś uciekł? - zapytała, unosząc nieco brodę, aby wbić spojrzenie w piękny sufit, ponad głowami wszystkich. Wystarczyło, aby ten gmach się zawalił - prawdopodobnie większość żywych zmarłaby na miejscu.
- Jak chcesz ratować innych przed czymś czego nie widzisz, Randy? To naiwne, nie będziesz bohaterem - powiedziała z ochrypłym westchnieniem. Jakby rozmawiała z pięciolatkom, który uparł się, że włożenie sobie gumy do żucia we włosy to przepis na lśniąca czuprynę. - Pamiętasz na komisariacie, prawda? Wszyscy wiedzą, jak straciłam rękę. Wyjazd z ówczesnym partnerem... - zaczęła, znów przesuwając wzrok na swojego towarzysza. - Wiesz, kim on był? - zapytała, zniżając głos, chociaż znów nie dała mu dojść nawet do słowa, marszcząc brwi. -Egzorcystą - wychrypiała. Ludzie, z którymi pracowała na początku kariery policyjnej, nie wiedzieli o tym. Lata, w których to wszytko miały miejsce, nawet zakładały pod uwagę istnienia w szeregach wojska Tsunami, a ona utrzymywała wyłącznie, że jej mąż był właśnie żołnierzem. Tyle mogli zdradzić innym. - Zaatakował wtedy yokai, na tamtej plaży. Skąd u ciebie pomysł, że jeśli ktoś lub coś spróbuje zaatakować, dasz radę kogoś ocalić? Po to przecież rozglądasz się i planujesz... - mówiła, wcale nie przerywając kroków. Obcasy lekko odbijały się nie posadzki, a ich brzmienie rozchodziło się i wtapiało w rozmowy, w śmiech i gwar, ale i muzykę na sali balowej. - Wtedy zaczęłam to wszystko widzieć. Wtedy straciłam rękę. To był dzień, w którym mi się oświadczył. On, egzorcysta, który walczył i widział to wszystko, nie był w stanie ochronić osoby, którą kochał, przed śmiercią - kontynuowała, powoli zaczynając przejmować kierunek tańca na parkiecie. Jej towarzysz musiał się zrelaksować, musiał się napić, dlatego kierowała kroki w kierunku jednego z barków. - Jak ty uciekniesz stąd, Randy? Martwy nikomu nie pomożesz, będziesz musiał skupić się pierw na sobie.

@Randolph Éric Varmus


Główna sala - Page 7 P2Y5Skr
Kitamuro Eri

Kariya Siergiej Rihito gardzi postem aż przykro.

Randolph Éric Varmus

19/11/2022, 04:53
    - Nie jestem medykiem, tylko negocjatorem, plus dzisiaj w cywilu - kłamstwo, wierutne kłamstwo; kieszeń marynarki była cięższa od samego początku nie tylko o kluczyki samochodowe, ale też o odznakę i legitymację. - Jeżeli coś zauważę, to znajdę osobę, która będzie odpowiedzialna za udzielanie pomocy. Proste - zgodnie z zasadami, zgodnie z protokołem, zgodnie z ogólnie przyjętym, bezpiecznym schematem. Służbista. Eri nie zareagowałaby w ten sam sposób co on, swoje stare przyzwyczajenia zastąpiła nowymi, tymi, które powstały dzięki temu, od czego on starał się odwrócić wzrok. Ona mogła walczyć — on nie, chyba że chciał celować lufą w stronę migotliwego punktu, jakiejś ledwo widocznej smugi, którą mógł rozpoznać jako yurei. Z tym że dzisiaj to, co zazwyczaj przychodziło jedynie w nocnej marze, albo wijąc się cieniem w kącie pokoju, było namacalne. Więc czy na pewno był aż tak bezbronny i tak bezsilny, jak uważała znajoma?
    Jej głos nie przyprawiał go o ciarki, jej oblicze, nie stawiało włosów na sztorc, a na ramionach nie było śladu po gęsiej skórce. Randolph widział w swoim życiu zbyt dużo, aby jej wygląd, mógł wywrzeć na nim wrażenie. Jedyne co odczuwał to szacunek oraz majaczące na granicy rozumu przeświadczenie, że to o czym opowiadała, jest wynikiem silnego PTSD; tak jak i w jego przypadku. Każdy radził sobie z problemami na swój sposób, więc cały czas brał na poprawkę słowa Eri, pamiętając, że nie muszą być prawdą. Przynajmniej nie te, które dotyczyły jego samego, a świata mar i duchów. Więc jeżeli zaprzeczy, że boi się martwych, będzie to jednoznacznym potwierdzeniem, że tak właśnie jest, a przecież nie było. Nie bał się ich. Czy może jednak się bał czegoś, czego nie potrafił objąć swoim rozumowaniem? Zdecydowanie nie rozumiał nowej sytuacji, która go bezpośrednio dotyczyła. Nie bał się Siergieja, a przecież on należał do „nich". Może powinien zacząć się obawiać, dla własnego bezpieczeństwa? Co, jeżeli Rihito nie był tym mężczyzną, którego znał kiedyś, przed jego śmiercią, a jedynie jakaś ciemna moc przybrała jego formę... Zdecydowanie za dużo myślał, zbyt dokładnie przegryzał każdą nerwową myśl. Musiał przestać. Dla dobra własnego i innych.
    Czy naprawdę należeli do tej niewielkiej garstki tancerzy na parkiecie, którzy prawdopodobnie byli nieświadomi sytuacji za ich plecami? Albo udawali, że nie widzą, nie chcąc ryzykować życiem... Czy może tak jak powiedziała Eri, może już są martwi? Może niczym nie ryzykują? Świadomość, że prawdopodobnie mężczyzna z wilczą głową i niska czarownica z wielką brodawką na nosie, na co dzień snują się w formie wyrwanych z ciał dusz, przyprawił go o poczucie dyskomfortu. To nie tak miało wyglądać, nie tak go uczono, nie w to wierzył.
    Pokręcił subtelnie głową. - Nie sądzę, pewnie dlatego jest tutaj ich syn, bo ani on, ani jego małżonka nie mogli się pojawić - na tyle, w jakim stopniu zdążył poznać Haru, chłopak nie pojawiłby się na tak dużej imprezie, ot, tak, sam z siebie. Nie sądził, że ta krótka wstawka na temat komendanta, przerodzi się w dłuższą myśl ze strony Eri... Nie był przygotowany na cios prawdy.
    Poczuł, jak słowa partnerki w tańcu wsuwają się w ucho i osiadają ciężko w czaszce. Pozwolił jej mówić, choć wewnętrznie bronił się przed odbieraniem lawiny ochrypłych zdań zbyt personalnie, czując narastającą urazę. Mówiła prawdę, miała rację i to dźgało w płuco najmocniej. Po jego twarzy nie dało się jednak ocenić, czy w sumie jest zamyślony, urażony, czy może wszystko spłynęło po nim jak po przysłowiowej kaczce. Niezmącona tafla gładkiego czoła, bursztyny, w których nie odbijało się nic poza przygaszonym światłem sali balowej. Zimna pustka. Zawsze taki był — nieobecny i wyprany z emocji.
   Wyczuł, że zmieniają kierunek i dostosował się w pełni do tego, jak zapragnęła poprowadzić ich kobieta w czerwieni; brakowało mu jeszcze tylko szarpaniny na parkiecie, której byłby uczestnikiem, ba, jej główną ofiarą. Uległ. Kiedy ich kroki poprowadziły ich bliżej barku, Randolph delikatnie okręcił Eri wokół swojej dłoni, a kiedy jej sylwetka obróciła się ku niemu plecami, wypuścił jej dłoń, drugą, która dotychczas spoczywała na jej talii, sięgając nieco dalej, przytrzymując ją w pół, przylegając nieznacznie torsem do jej łopatek. Subtelnie wychylił się, sięgając po kolejne smukłe szkło wypełnione bladożółtym, musującym alkoholem, wręczając je swojej towarzyszce, zaraz to ujmując kolejny kieliszek; już dla siebie. Ostatni Ran, ostatni i koniec.
    Zamilkł na chwilę, biorąc drobny łyk szampana, pozwalając mu spłynąć łagodnie przez gardło, zbierając myśli i uważnie dobierając każde słowo, jakiego chciał za chwilę użyć. Oblizując wargi z resztek napoju, który przyjemnie łechtał bąbelkami delikatną skórę, mężczyzna wystawił brodę nad ramieniem Kitamuro, ponownie się odzywając przyciszonym głosem. - Już Ci mówiłem, że Siergiej zginął, chociaż to miałem być ja. Zabrzmię bardzo sztampowo, ale najwidoczniej taka była wola wyższa. Nie decydujemy o tym, co nas spotka, więc jeżeli faktycznie miałbym dzisiaj zginąć, to zginę. Nie myślę o ucieczce - nigdy o niej nie myślał. Nigdy nie brał pod uwagę wycofania się. Właśnie za to zachowanie, zapłacił życiem partnera. Czy kobieta wiedziała, że poza pracą, jego oraz Rihito łączyło coś więcej? Nie. Czy mogła się domyślać? Varmus robił wszystko, aby tak się nie stało. Sam chciał zapomnieć, sam chciał wymazać to z pamięci. Rana jednak miała zbyt poszarpane brzegi i nie potrafiła się zabliźnić, ciągle piekąc, ciągle przypominając o sobie. Niestety jej przeszłość, decyzje, jakie musiała podjąć, były zbyt zbliżone do pozycji, w jakiej aktualnie znajdował się on sam.
    - Chce po prostu zrozumieć i mieć święty spokój, nic więcej - znów kłamstwo; wcale nie chciał zrozumieć, już swoje rozumiał i to mu całkowicie wystarczało. Jedno niebo, jedno piekło, odpuszczenie grzechów plus wybawienie i droga do góry, albo odrzucenie wniosku o zbawienie i droga w dół ku wiecznemu potępieniu. Opcjonalnie czyściec, ale ten poza zasięgiem ludzkiego wzroku, zamiast tułania się między żywymi. Mijał ledwo miesiąc, odkąd połączył go kontrakt z niedoszłym partnerem, sądził, że nic nie będzie gorsze od koszmarów, jakie ten mu zgotował, a jednak widzenie i słyszenie „drugiej rzeczywistości” doprowadzało go do szaleństwa. Dzisiaj panował względny spokój, tylko dzięki temu, że każde z yurei było zbyt zajęte swoimi ciałami, jakie nagle odzyskały. Na ten jeden dzień, jedną noc; spokój. Nie wyobrażał sobie egzystencji medium, doznawania każdej zbłąkanej duszy i każdego monstrum, w jakie wierzyła Eri. Ta drobna namiastka widzenia była już i tak ponad jego siły, a co dopiero pełen kontakt z drugą stroną.
   - Po pierwsze, za duże skupisko ludzi, należałoby ewakuować każdego z gapiów, łącznie z tymi... - dłoń ujmująca zgrabną nóżkę kieliszka, nakreśliła niewielkie koła wokół rudego mężczyzny z medalami, który był przytrzymywany przez drugiego przebierańca z kościotrupim makijażem, przechodząc brzegiem szkła na smukłą postać w czarnym kimono, przez drobnego osobnika, z tej odległości przypominającego kota w tradycyjnym stroju, który Ran już gdzieś widział, ale nie potrafił teraz połączyć kropek gdzie. Była też ona, bardziej na lewo, drobna dziewczyna o śnieżnobiałych włosach. Za dużo osób, o wiele za dużo. - ... później można próbować negocjować, jeżeli się uda i napastnik odpuści — sukces, jeżeli nie i będę musiał go „ściągnąć” — ryzyko, na które trzeba być gotowym - przegub, którą wcześniej otulał w pasie Eri, wycofał teraz łagodnie, upuszczając ją wzdłuż ciała. - Nie ma tutaj możliwości, że jestem martwy. Nie, do momentu, w którym są ludzie wokół mnie.
   Bliskość drugiego ciała była na dziwny sposób mamiąca. Brzegiem źrenicy wodził na krótki moment przez zarys nosa Eri, jej szczękę, spiekły od poparzenia kącik warg. Szanował ją. Nie tylko za to, jak wiele musiała przejść i wycierpieć, ale również za to, że nie poddała się i była skłonna przyjść tutaj razem z nim i z wyrozumiałością, chociaż szorstką i cierpką, przeprowadzić go przez świat mitycznych wierzeń. - Wiem, że poradziłabyś sobie bez większego problemu, więc nie martwiłbym się aż tak o to, czy coś Ci się stanie. Pomimo tego, muszę odgórnie założyć, że jesteś tak samo narażona na atak, jak inni. Nawet jeżeli to tylko kawałek szkła, a nie pistolet - jego głos wybrzmiewał łagodnie, chociaż beznamiętnie. Tylko w ten sposób, trajkocząc  analitycznie o tym, co znał najlepiej, czyli o pracy, mógł uziemić się i przestać szybować między myślami o nowej, obcej rzeczywistości. Nie chcąc dłużej snuć się jak cień za jej plecami, zrównał się z jej ramieniem, ponownie sięgając szkłem ku wargom. - Uznajmy, że w tej sytuacji napastnik jest... yurei - słowo, które jeszcze nie potrafiło w pełni swobodnie wybrzmieć i ulecieć w eter - i niestety, odnosi śmiertelne obrażenia i umiera. Co się z nim stanie, jeżeli i tak jest już martwy?

@Kitamuro Eri
Randolph Éric Varmus

Kariya Siergiej Rihito gardzi postem aż przykro.

Kitamuro Eri

19/11/2022, 11:15
Dzisiaj wszyscy byli bezbronni. Może dlatego nie zabrała ze sobą broni? Może chciała się łudzić, że cichy i niepisany pakt między udręczonymi duchami, a ludźmi, nie zostanie złamany? Że przez tę jedną noc nikt nie pytał o to, czy druga osoba była żywa, czy umarła - po prostu była i wspólnie mogli pić alkohol, jeść i zwyczajnie w świecie się bawić. Zresztą, nie było pytaniem czy on lub ona daliby radę się obronić - pytaniem było czy daliby radę podjąć ryzyko, że zamordują niewinnego człowieka.
Nie patrzyła na tych zbłąkanych dzisiaj jako zło chodzące po ziemi. Nie, to wszystko były zbłąkane dusze, które nie mogły odpuścić; nie mogły pogodzić się z własną śmiercią, z tym że ktoś im odebrał czas, który wydawało się, że jeszcze mieli. Może niektórzy mieli rację w swojej złości? Ale złość czy zemsta niczego nie załagodzą i w niczym nie pomogą. Nie poczuła zbawiennej Nirvany, nie poczuła się uwolniona kiedy zamordowała yokai i pomściła swojego męża, choć może te rany były zbyt świeże? Może, gdyby musiała polować na to paskudztwo, poczułaby się inaczej? Gdyby czekała, gdyby dotarła do tego momentu inną drogą.
Ale czy to byłoby możliwe? Ta pustka, którą wtedy poczuła jakby ktoś wydarł jej serce. Nie tylko straciła ukochanego - straciła cel, który na moment zjawił się przed jej oczami. Tak musiały czuć się te dusze? Wyzwolone, uwolnione, kiedy już spełnią wszystkie swoje cele, które trzymały ich na ziemi?
Zawsze mając wątpliwości, stara się przypomnieć o tym wszystkim. To była pomoc dla nich, coś czego nie potrafili zrobić sami. Odpuścić, pozwolić płynąć światu dalej bez własnej ingerencji czy egzystencji w nim.
- Czyli randka. Wcale nie mogę się dziwić, najpewniej sama bym tutaj chętnie się zjawiała na randki. Tańce i bale, i jedzenie, alkohol - stwierdziła, jakby to było zupełnie czymś naturalnym. Nie wierzyła, żeby bycie czyimś dzieckiem sprawiało, aby było się innym od reszty. - Czego ojciec nie zobaczy to go nie zaboli. Nie płosz go tylko, jeszcze się przestraszy że doniesiesz ojczulkowi i tyle będzie z jego wieczornych planów - dodała z cichym śmiechem. Czy to nie właśnie na tym miała polegać cała tajemnicza młodość? Nie to powinno nimi kierować? Chęć ukrywania się przed rodzicami, łamania zasad. Dawało to pewnego rodzaju ukojenie i satysfakcję, w końcu zakazany owoc smakował doskonale.
Nie zdziwiła się, że nie wyczytała po mężczyźnie żadnej reakcji. Może to ją bawiło właśnie? Próba wytrącenia go z równowagi - chociaż przecież sam się prosił o wszystkie słowa. Chciał, żeby pokazała mu brzydką prawdę, której dostrzegał niewielki skrawek. A może sama trafiła wrażliwość? Wiedziała jakie pogłoski i legendy krążyły o Tsunami, może było w nich ziarnko prawdy? Wykolejeńcy, wyrzutki społeczeństwa, szaleńcy. Nie wpisywali się w tych wszystkich poprawnych obywateli japońskiego społeczeństwa - wyróżniali się, często przestawali martwić i przejmować normami. Czy to miało znaczenie? Czy ktoś, kto widział więcej mógł na powrót wpasować się w szereg? Mógł mieć na tyle sił, żeby udawać?
Ile ludzi trafiło życie tylko dlatego, że nie dawało już sił? Choć z drugiej strony, wolała żeby niektórzy zakończyli swój żywot na własnych warunkach i w zgodzie z samym sobą, niż mieli się zmienić pierw w yurei, a później w borei. Nie zależało jej tak mocno na egzorcyzmach przypadkowych dusz, kiedy istniały większe i gorsze zagrożenia - potężniejsze zmory czające się w mroku i tylko czekając na to, aby rzucić się do ataku.
- Jeśli nie atakował was demon, czy jak to inaczej lubisz określać, który chciał zabić ciebie, a w wypadku zabił jego, wszystko jest zachowane w równowadze - stwierdziła, wzdychając cicho. - Nie uczysz się na błędach? Jak z jednej strony jesteś w stanie mówić, że ktoś zginął za ciebie, żeby po tym popełniać ten sam błąd? Naprawdę... - pokręciła głową z niedowierzaniem. Może rzeczywiście pasował lepiej tutaj do japońskiego społeczeństwa niż gdziekolwiek indziej się urodził i wychował? Może głównym, co go wyróżniało był brak wiedzy o kulturze? Może zupełnie by się wtopił w tłum, tym bardziej przy tak ciemnych włosach? Nikt by nie miał pretensji o to, że się wyróżnia. - Jeden z was miał być żywy, drugi martwy. Jeden jest żywy, a drugi... - zatrzymała się na moment. Nie pytała nigdy o szczegóły, o dokładny kontrakt pomiędzy nimi. Nie mogła mu zagwarantować, że w chwili kiedy by się nie dowiedziała, nie spróbowałaby mu ulżyć i samej nie wykonała egzorcyzmów. Może powinna go do tego nakłonić? Z taką łatwością oddał jej jego imię - może powinna również wyciągnąć szczegóły ich kontraktu? Cel, dla którego ta zmora go nawiedziła? - Wierz sobie w co chcesz, że to była wola nieba czy inne dyrdymałki. Ja wiem, że ze zmarłymi zawsze jest problem, zawsze czegoś chcą,a przede wszystkim nie potrafią odpuścić ani wybaczyć - rzuciła, nie wiedząc nawet jak odpowiedzialny za tamtą śmierć mógł być Randy. Przypadek? Osłonięcie? Rzeczywiście miał krew na rękach, mógł powiedzieć z całą pewnością, że tamten partner zginął przez niego? A może to tylko jego bogobojne urojenia?
- Pazerny jesteś - znów zadrwiła. - Wiesz, kto ma spokój? Tylko ci, którzy nie wiedzą ani nie widzą. Spójrz, czy ci ludzie tutaj nie bawią się dobrze? Niewiele można dostrzec, zobaczyć... Kłamstwo jest zbawienne, a prawda niewygodna i zawsze będzie kuć - stwierdziła, wcale nie zrażona bliskością mężczyzny. Przyjmowała ją naturalnie, samej nie mając oporów czy podobnych wstydów. Nie miała piętnastu lat aby rumienić się na dłoń mężczyzny na swojej talii czy jego bliskości.
Słysząc o ewaluacji, przesunęła wzrok na chłopców, o których mówił policjant. Ile mogli mieć lat? Młodzi mężczyźni? Może to jej wrażenie z odległości, że mieli jeszcze mleko pod nosem? A może byli duchami, tragicznie zmarłymi za dziecka?
Odstawiła na moment własny kieliszek. Za dużo myślał, stanowczo za dużo.
- Jebnij mu rudy! Nie daj się, jebnij mu! - krzyknęła w salę w stronę nieznajomych ( @Warui Shin'ya  @Hattori Heizō ), choć jej zachrypnięty i niewyraźny głos bardziej sugerowałby, że wydobył się on z mężczyzny, a nie kobiety, która wymachiwała ręką, jakby chciała pokierować zawołanego rudego w tym, jak powinien celować w szczękę. Nie zraziła się wcale otoczeniem, które spojrzało na ich dwójkę ze zmieszaniem. Gdyby przejmowała się wzrokiem obcych, dzisiaj nie miałaby sobie tak rażącej czerwieni w połączeniu z ogromnym kapeluszem.
Może to, aby ubrali pasujące stroje, również było jej małą satysfakcją w poniżaniu i ośmieszaniu Varmusa?
Uśmiechnęła się niewinnie do swojego towarzysza, w końcu sięgając z powrotem po kieliszek. - Bycie martwym by ci posłużyło. Przestałbyś myśleć - rzuciła spokojnie, po tym nieco odchrząkając, czując jak jej krzyk wyraźnie wpłynął na gardło. Przepłukała je alkoholem z kieliszka na raz, odkładając pusty na blat.
- Szkło, pistolet, co za różnica? Jeśli chcesz być paranoiczny to nawet ołówkiem odpowiednio zatemperowanym dasz radę zrobić krzywdę, wbić komuś w gardło... - stwierdziła obojętnie, po tym jednak wzdychając na kolejne pytanie.
- Zabijasz jego kontrahenta - odpowiedziała krótko. - Dzisiaj sprawa jest bardziej skomplikowana... Nie każdy yurei mający ciało, posiada kontrakt - wyjaśniła, gestem również wskazując barmanowi na lampki, aby znów zaserwował im alkohol. Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie w podzięce. Może i Randy w pewnym momencie straci kontrolę, zacznie pić w umur, ale stanowczo tego mu brakowało. Był zbyt spięty, zbyt odpowiedzialny i obowiązkowy.
- Gdybym miała do czynienia z twoim Sergiejem, celowałabym w ciebie. Ranny kontrahent nie będzie tak dobrym narzędziem dla yurei - powiedziała, a po tym wyciągnęła do mężczyzny dłoń, klepiąc go po policzku lekko, jakby chciała mu pokazać tym prostym gestem, że nie tylko był policyjnym pieskiem - ale również pieskiem dla swojego ducha.
Zabrała dłoń, łapiąc za kolejny kieliszek. Nie wypiła go tym razem od razu, obserwując alkohol w szkle. Jak bąbelki delikatnie odbijały światło, jak wszystko pięknie musowało. Może nie powinni pić tak szybko? Może powinni powstrzymać się przed procentami, które mogły zaburzyć ich prędkość w reakcji? Może powinna dzisiaj również zabrać broń, swój pistolet który towarzyszył jej praktycznie każdego dnia. Była ostrożna? A może raczej przygotowana? Nie chciała do końca ryzykować, nie chciała znów pozostawiać wszystkiego przypadkowi, ale również nie doszukiwała się niebezpieczeństwa na każdym rogu. Nie wszystko chciało ich zabić - tak jak tu i teraz.
- Masz nad nim władzę. Wydaj mu rozkaz, niech przyniesie ci śniadanie do łóżka czy cokolwiek innego. Musi to zrobić, chociażby nie chciał. Każ mu użyć jego mocy, cokolwiek. Nie może ci się sprzeciwić. Oddał ci siebie - powiedziała, kierując kieliszek w dłoni do piersi mężczyzny, stukając go nim lekko. - Ty oddałeś mu swoje ciało. Im słabszy fizycznie i psychicznie jesteś, tym słabszy jest on. Ale to niesie za sobą koszta. Yurei może nie dbać o ciebie i korzystać... - urwała na moment, wyczuwając że kieliszek nie zatrzymywał się zwyczajnie na materiale, a jakby o coś uderzał. O coś, co sama kiedyś posiadała - coś co przecież doskonale znała.
- Założyłeś kamizelkę kuloodporą? - zapytała jeszcze z cichą nadzieję, że właśnie to było przyczyną tego dziwnego oporu.
Z westchnieniem stanęła przed mężczyzną, odkładając znów alkohol na blat. Ułożyła kikut na jego ramieniu, odchylając jego marynarkę i pozwalając dłoni zagłębić się do wewnętrznej kieszenie. Jej palce nie natrafiły na klucze do samochodu - natrafiły na znajomy materiał, znajomy kształt i zaraz go wyjęły. Otworzyła spokojnie, porównując zdjęcie z twarzą mężczyzny.
- Randolph Éric Varmus - wymówiła jego imię, siląc się na zupełnie błędny, angielski akcent. - Konfiskuję to i ma pan prawo odebrać dopiero po balu. Policjant w cywilu, dobra bajeczka - westchnęła, kręcąc głową z rezygnacją. Dlaczego niektórzy mężczyźni nie posiadali przycisku do wyłączenia ich obowiązków? Nie potrafili się wyłączyć, zrelaksować, przestać myśleć o tym co mogło się zdarzyć i na co musieli być przygotowani.
Przez chwilę zawahała się, chcąc schować odznakę policjanta do kieszeni, ale w jednej znajdywała się jej papierośnica podobnych wymiarów, w a drugiej telefon - równie duży.
Po chwili namysłu odchyliła nieco wycięta dziurę na dekolcie, upychając go po boku swojego stanika, a później poprawiając czerwony, przylegający top.
- Będzie bezpieczne jak dziecko przy piersi matki, już już. Teraz nikt nie będzie miał powodów do słuchania twoich rozkazów jak coś się wydarzy, chociaż nie tak, żeby ktoś chciał coś bardziej broić... - powiedziała jak o dzieciach, zaraz odwracając się bokiem do Randolpha, spoglądając bardziej na tłum.
- Jeśli ktoś zjawił się tutaj z własnym duchem... Prawdopodobnie chce się tylko bawić. Jeśli duch nie ma kontraktu... Prawdopodobnie chce się tylko bawić. Ja też dzisiaj nie mam broni. Cicha zasada, oni nie zagrażają nam, a my im. Sama nigdy nie zabiłam yurei w noc Halloween... Nie jestem pewna, co się wtedy stanie. Zresztą, nie masz pewności, w kogo celujesz - kontynuowała to, o co zapytał mężczyzna.

@Randolph Éric Varmus


Główna sala - Page 7 P2Y5Skr
Kitamuro Eri

Seiwa-Genji Enma and Randolph Éric Varmus szaleją za tym postem.

Kariya Siergiej Rihito gardzi postem aż przykro.

Seiwa-Genji Rainer

19/11/2022, 12:32
Jak kropla przemieszcza się pomiędzy zgromadzonymi, którzy niczym statuy zamarli z pustymi oczyma. I scena ta ma w sobie coś z klasztornego uroku, gdy na zewnątrz ciemność przeszywana śmiechami przechadzających się w ogrodach par, gdy ostatni już goście stopami lądujący przed rezydencją, w uroczystych oparach wręczający dziękczynne czeki. Padają na ich twarze, te zaaferowane pożytecznością imprezy, plamy światła wylewające się kaskadą z rzeźbionych w szkle okien balkonowych. Ciepła, niemal rozgrzewające dusze łuna odgradza wydarzenia z wewnątrz od tych, które poukrywane w chłodzie podwórza. Rainer jest gdzieś pomiędzy. Jak cień ucieka spojrzeniom zgromadzonych, gdy te w zdziwieniu i mdłym przestrachu ciągną do głównych aktorów na scenie. Chłopiec sięga tacy, która wryta w zatrzymaną w czasie dłoń kelnera — odwieczny jego rekwizyt. Palce z wdzięcznością chwytają oprószoną chłodem szklankę z wodą. Mróz w zetknięciu z ciepłotą ciała skrapla się.
  Woda sięga ust a jego ciała obce ramię. Nie zdąży spojrzeć, gdy szkło wyleci ku ziemi, kolejne zresztą, i w plusku rozbije się pod stopami. Na policzku osiada zabłąkana napoju kropla. Rainer unosi spojrzenie i zamiera przy brwiach ściągniętych, gdy przy jego palcach ten sam kelner o oczach jeszcze bardziej spłoszonych, jednym włosie wypełzniętym zza ucha, psującym prestiżowy jego wygląd. I jak ten kosmyk ramię o ramię staje się wytrychem ku jego zdenerwowaniu, które rośnie pod klatką i po kościach biegnie do mięśni. Mimo to stoi w miejscu. Choć ciało gotowe do skoku i złapania umykającego przed nim karku to stopy wbite w ziemię a wzrok przed siebie. Kącik ust unosi się a z nosa ucieka rozbawione powietrze.
  Tym samym wychodzi z sali.

@Hattori Heizō  @Yōzei-Genji Noriaki

z/t


Główna sala - Page 7 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer
Ejiri Carei

19/11/2022, 19:12
Drżała tak, że nogi wydawały się robić jak z waty. Serce wściekle łomotało, zagłuszając niemal całkowicie wszelkie inne dźwięki. I jak w amoku, kierowała się przed siebie, totalnie nie patrząc, jaki dokładnie kierunek obrała i gdzie ostatecznie wylądowała. Szum z nasileniem muzyki i chaosu głosów, który pojawił się z chwilą, gdy dosłownie poczuła przed sobą obecność, na którą niemal wpadła. I tylko ostatki - w obecnym stanie - spostrzegawczej naleciałości, dały jej szansę na dostrzeżenie ludzkiej przeszkody. W pierwszej kolejności w objęcia źrenic chwyciła sukienkę i całkiem zgrabne nogi. Zmysł artystyczny ujawniał się w najmniej oczekiwanych momentach. Twarz jednak, na którą podniosła wciąż rozkojarzony wzrok, należała jednak do mężczyzny. Rozchyliła czerwieniejące szkarłatem wargi, ale początkowo, żadne słowa nie zwerbalizowały się w powietrzu. Mimowolnie, uniosła drżąca dłoń do własnej twarzy, ścierając zabłąkaną łzę, która umknęła panicznemu zaciskaniu malowanych czernią rzęs. Nie do końca też pojęła istotę przekazu, jaki został ku niej skierowany - Karaluchy?... - ton jej zadrżał, gdy w końcu na głos powtórzyła najbardziej wyraźny z wyrazów. Nie lubiła karaluchów. Ale przekonanie, z jakim - nieznajomy się odzywał świadczył, że powinna była go znać. Tylko skąd? Myśl, powoli odnajdowała drogę do sensu wiadomości, ale zamiast zaprzeczyć, odetchnęła ciężko, bojąc się odwrócić za siebie i spojrzeć, czy przypadkiem, ktokolwiek znajomy nie znajdował się obok, a jej nie ścigają złote tęczówki. Tylko - jeśli w ogóle zobaczył, czemu miałby chcieć ją znaleźć? Ta jedna myśl, ulokowała się z pewnością, na której budowała powrót do zmysłów - Ktoś... mnie zauważył - wymamrotała już pewniej - odprowadzisz mnie do samochodu? - nawet nie musiała kłamać, wcielając się w rolę, jaką nadał jej nieznajomy. Nieco niezdarnie przejęła pakunek, oplatając całość niby cenną zdobycz. Ta dodawała jej dodatkową osłonę przed cudzym rozpoznaniem.
Prawie podskoczyła, gdy chwycił ją za ramiona i popchnął do przodu. Bez sprzeciwu skierowała się we wskazaną stronę, obracając się czy koronkowa sukienka pokojówki, wciąż jej migocze w polu widzenia, tuż obok. W czymkolwiek właśnie uczestniczyła, wolała mierzyć się z konsekwencjami potem, radząc sobie najlepiej jak umiała z tym, co najbardziej przerażało ją w tym momencie. A na samą myśl, żołądek zaciskał się nieprzyjemnie. Dopiero po chwili, zatrzymała się, obracając i dociskając jedną ręką pakunek (nie dostrzegajac że w zamieszaniu jedna z cienutkich bransoletek z maleńkim, czarnym kotkiem, zsuwa jej się z palców. Prezent i pamiątka, z którą nie rozstawała się od czasów szkoły, a którą dostała...od przyjaciela, na którego widok dziś umykała  @Seiwa-Genji Enma) do unoszącej się zbyt szybko piersi, drugą w jakiejś rozpaczliwej prośbie, chwyciła dłoń należącą do nieznajomego - Proszę - powtórzyła prośbę, nawet nie kryjąc niepokoju.

@Hasegawa Jirō


Ostatnio zmieniony przez Ejiri Carei dnia 20/11/2022, 02:39, w całości zmieniany 2 razy
Ejiri Carei
Saga-Genji Hayate

19/11/2022, 22:21
 Nie spodziewał się nigdy, że będzie w stanie postawić swoje życie w czyjejś obronie, a co dopiero faktycznie umrzeć przedwcześnie i jeszcze na dodatek nie zejść tak do końca. Wiara wiarą, wiedza o istnieniu czegoś, czego normalni ludzie nie widzą też swoją drogą, ale chyba jednak wolałby te całkowite „wyparowanie” od pozostania po tej stronie niebytu. Nie bałby się tego, co dzieje się z duszą później, lęk przed nieznanym nigdy by nie powstał, bo po prostu od razu poszedłby dalej. I nie musiałby krążyć wokół swojego problemu niczym lis dookoła strzeżonego kurnika.
 Im więcej pił, tym bardziej docierało do niego, że nie chce nad ranem znowu wylądować w Kakuriyo. Pragnienie typowe dla yurei owijało się wokół niego niczym macki yokai, z którymi miał nieprzyjemność spotkać się we wrześniu – miał ochotę wykorzystywać swój urok, przymilać się, prawić komplementy, a nawet i uciec się do podstępu czy zatajania pełni prawdy, byleby zyskać cielesność i móc w końcu podjąć się realizacji swojego celu istnienia, do którego zmuszała go podświadomość.
 Serce Hayate znowu zamarło na moment, jakby obrało sobie za cel wykończenie go po raz drugi. Dotyk Tetsu działał jednak na niego tak, że chciał go więcej, a jednocześnie nie był w stanie tego przyznać ani przed sobą, ani tym bardziej przed nim. Patrzył na jego twarz, obierając jakiś punkt pomiędzy odsłoniętym okiem a opaską, teraz niesamowicie przez nią rozpraszany, ale jednocześnie unikając pełnego kontaktu wzrokowego, jakby z obawy, że utonie w czerni źrenicy mężczyzny i zaprzepaści szanse na… cokolwiek. Nie chciał się tu zawiesić. Jeszcze Senzaki znudzi się takim sparaliżowanym duchem i pójdzie szukać atrakcji gdzie indziej.
 – To nie jes takie prose – zaczął, a wyjątkowo słaba głowa jasnowłosego również zaczynała o sobie dawać znać w postaci niszczenia na ogół perfekcyjnej dykcji. Tempo i ilość, w połączeniu ze wszystkimi tymi emocjami oraz niewątpliwie osłabieniem wywołanym tak długą przerwą od fizyczności, zbierała swoje żniwo. Ale jeszcze myślenie miał w miarę poprawne, choć wewnętrzne podszepty umotywowane chyba jakąś samolubnością, obecnie próbowały go zmusić do wyciągnięcia szponów po nieszczęśnika znajdującego się naprzeciwko. Możesz mieć wszystko. Jego też. A przecież na tym ci zawsze zależało.
 – Musiałbym skimś zawrześ kontrakt. To akurat nie takie trudne, bo szeba tylko napisaś sobie wzajemnie imiona krwią. Tyle tylko, sze potem doszywotnio się jest związanym z drugą osobą. – Celowo chyba nie wspominał o dość ważnym fakcie konieczności służenia swojemu medium. Po co to od razu zdradzać, prawda? Wcale nie chciał być zwierzątkiem trzymanym na smyczy, zmuszanym do wykonywania poleceń. Dowolnych poleceń. W często dziwnych miejscach. Z obawy przed zniszczeniem własnej reputacji, tak bardzo ociągał się ze znalezieniem tej jedynej osoby. A teraz zaczynał się łasić do typka, który dla zabawy mógłby mu rozkazać turlać się jak pies w samym centrum zatłoczonej galerii. Jakaś część świadomości aktora wypierała to jednak. „Przecież nigdy by czegoś takiego nie zrobił.”
 – I z mojej strony fsumie nie ma problemu. Barziej to szłowiek ma przechlapane. Duchy czerpią energię z osoby, chtóra ma s nimi kontracht. I śmierć ducha… podobno potrafi zryć beret.
 Kolejne naczynie zostało opróżnione, a sam smokowaty nawet nie zauważył kiedy. Zauważył natomiast, że dość znacznie zaczyna mu przeszkadzać tłum ludzi oraz wszelkie hałasy związane z zabawą. Kierowany potrzebą skupienia się na wciągnięciu Tetsu w kontrakt, nawet podstępem, zlokalizował kolejną butelkę bezpańskiego trunku (nawet nie przyglądał się, co było w środku) i ręką ze szklanką objął Wampira w pasie, uśmiechając się całkiem niewinnie, miną typową dla niego.
 – Choź, mówienie o tym w takim miejsu może nie byś do końca bezpieszne.

zt + @Tetsu Senzaki -> ogrody
Saga-Genji Hayate
Seiwa-Genji Enma

20/11/2022, 01:46
Błazenada.
Całą zaistniałą sytuację mógł sprowadzić do tego jednego słowa. Prawdę powiedziawszy jakoś niekoniecznie interesowało go to, czym tak naprawdę kierował się Aoi. ( @Munehira Aoi ) Wszakże spędzili ze sobą zaledwie kilka godzin na rozmowie. Ot, nic więcej, nic mniej. Był mu obojętny, jak praktycznie każdy tutaj zebrany na balu, za wyjątkiem jednej, no, dwóch osób. Dlatego też już od samego początku postanowił nie ingerować, a pozostać jedynie obserwatorem. Widzem na spektaklu, który aktualnie rozgrywał się przed jego oczami.
Kiedy na scenę wkroczył kolejny aktor ( @Seiwa-Genji Rainer), Enma pozwolił sobie na szczery, choć ledwo zauważalny uśmiech. Nie odepchnął kuzyna a wręcz przeciwnie, poddał się tej intymnej chwili czerpiąc chorą przyjemność z dotyku jego długich, ciepłych palców, którymi raczył go obdarować. Sam nie pozostał dłużny, bo już po chwili nie spuszczając wzroku z Aoi'ego oraz towarzyszącej Shin'owi kobiecie uniósł dłoń wsuwając opuszki pomiędzy kruczoczarne włosy Rai'a.
- Spóźniłeś się. Prawie zatęskniłem. - powiedział niewinnie, z nutą zaczepienia w głosie, bez dalszych, zbędnych słów odbierając od niego słodki "upominek", choć wstrzymał się z jego konsumpcją.
Odzyskawszy przestrzeń osobistą, wyprostował się i już chciał odwrócić się, by zająć czymś umysł, kiedy głośniejszy rumor skutecznie usadził go miejscu.
Niczym na zatrzymanym w czasie filmie, by po chwili puścić go w zwolnionym tempie, widział jak Shin'ya ( @Warui Shin'ya) zamachuje się w stronę Aoi'ego. Enma zrobił pół kroku, ale ktoś był od niego o wiele szybszy. Ktoś, którego reakcji w życiu by się nie spodziewał. Na ten drobny moment zaskoczenie go przytłoczyło, a brwi chcąc czy też nie, uniosły się wysoko znikając pod burzą ciemnej grzywki.
Jednakże zaskoczenie bardzo szybko uległo narastającemu zirytowaniu, by po dwóch oddechach nastąpił wyuczony spokój. Ciche kroki pokonały odległość, jaka dzieliła go od dwójki, w których sylwetkach utkwił swoje spojrzenie, a gdy znalazł się wystarczająco blisko, uniósł dłoń i złapał Hattoriego za nadgarstek ( @Hattori Heizō), za ten sam, którym ten trzymał Warui'a.
- Hattori, lubię cię, dlatego proszę, żebyś go puścił. - powiedział cicho, choć jego spojrzenie nie patrzyło na mężczyznę, tylko na drugą, rozjuszoną osobę.
- Shin'ya. - dodał o wiele łagodniej, jednocześnie lekko kładąc drugą dłoń na jego ramieniu, chcąc tym samym zwrócić jego uwagę na siebie.
- Dwa głębokie wdechy. Nie tutaj, Shin'ya. Twojej partnerce nic nie jest, ale jestem pewien, że byłoby jej miło, gdybyś zapytał jak się czuje. A co do ciebie Aoi.... - tym razem zwrócił się do drugiego ducha, a jego ton był nieco ostrzejszy, lecz wciąż spokojny i opanowany.
- Mam wrażenie, że tobie przyda się powiew świeżego powietrza. Domyślam się, że to emocje z faktu, że dzisiejszej nocy, hm, wreszcie możesz na nowo czuć, ale twojemu zachowaniu teraz bliżej do bōrei, aniżeli do zdradzonego kochanka. - czy była to groźba? Możliwe. Czy blefował, zupełnie wykluczając fakt, że Aoi mógł mieć kontrakt? Och jak najbardziej. Ale w tym momencie mało co go obchodziło. Tak samo jak to, że ktoś, kto nie był zaznajomiony ze światem duchów może totalnie nie rozumieć o czym mówi.
Tak naprawdę nic nie było ważne oprócz tego, aby ich rozdzielić i uspokoić sytuację.


Główna sala - Page 7 Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma
Hasegawa Jirō

21/11/2022, 02:59
  Tłum ludzi na balu dość szybko przyzwyczaił go do tego, czego przez tyle lat nie zdołała przyzwyczaić ulica - każdej wpadającej na niego osobie nie trzeba od razu grozić. Co prawda pojął to dopiero przy którejś z kolei osobie, ale jak to mówią, pierwsze śliwki robaczywki. Na szczęście tym razem nie pod czyimś okiem.
  Nie powstrzymał się przed zerknięciem kto tym razem potraktował go jak zwykłą przeszkodę, nie spodziewając się jednak próby podjęcia jakiejkolwiek interakcji. Nie rozpoznałby Blotki, gdyby ten się nie odezwał. Nawet nie chodziło o sam głos, ale o te grzeczne przeprosiny, spojrzenie szukające ratunku u towarzysza. Wszystko to, co tak bardzo wpasowywało się zawsze w obraz jaki widział albo chciał widzieć Razaro.
  – Blotka, mordeczko moja najmordniejsza – wypalił od razu, widząc swoją ulubioną pierdołę i biorąc jego twarz w dłonie, by wytarmosić mu policzki za wszystkie czasy – Za coś ty się przebrał...
  Hasegawa odsunął się trochę, by ostentacyjnie przyjrzeć się przebraniu. Nie można było rzecz jasna oczekiwać, że domyśli się faktycznej postaci. Te kilka szarych komórek było aktualnie i tak zajętych utrzymaniem tego pijaka w pionie. Nie żeby w innym przypadku można było go posądzać o szersze horyzonty. Najpewniej dlatego przez dłuższą chwilę biegał wzrokiem po wszelkich łańcuchach i piórach misternej konstrukcji, próbując złączyć tą abstrakcję w jedną całość.
  – Dobra wiem, nie podpowiadaj. To gołąb, który wkręcił się w kołpak... Nie, nie, nie. W koło od roweru, bo łańcuch!
  Spojrzał na swoją towarzyszkę, którą wciągał już w kolejną pijacką marę tego wieczoru, a wszystko w przeciągu może minuty. Stała tam bidna z wciśniętym pakunkiem w ręce, podczas gdy Jiro westchnął ciężko, niezrażony niczym w tej sytuacji.
  – Od razu widać, że inżynier. Ma ten łeb, że wymyślił coś takiego – powiedział z dozą dumy w głosie, jakby rozczulony pomysłem Blotki na przebranie; mając w końcu wprawę po niezidentyfikowanych bazgrołach córki, które zawsze musiał chwalić.
  Razaro nie miał procentów we krwi, on miał jakieś resztki krwi pływające w procentach. Wszystko przeplatało się tak płynnie, że nawet to, co sensu nie miało, zaczynało go mieć. Jeszcze przed chwilą Carei dostałaby najpewniej zwykłe warknięcie w odpowiedzi na pytanie o odprowadzenie, opierdol z góry na dół, z wyszczególnionymi w punktach i od myślników wszystkimi przeciw, bo przecież po to wysyłał ją samą żeby nie musiał iść z nią. Zamiast mózgu już jednak miał samo wino. Cud, że się uszami nie wylewało.
  – Nie trzęś się kicia. Już idziemy – odparł szybko, przywołany do rzeczywistości resztkami empatii, które wyczuły niepokój u nowej towarzyszki jak i niespodziewanym złapaniem go za rękę – Odprowadzę, zaniosę, co tylko chcesz.
  Pod czarną maseczką żadne nie widziało jego miny, ale na odchodne zdążył przewrócić oczami do Blotki, choć w rzeczywistości wcale nie wyglądał na niezadowolonego z faktu, że miniaturowa samiczka go gdzieś prowadzi. Rozum kojarzył jeszcze, że odprowadzenie do samochodu zakładało wyjście na parking, więc dał się skierować do wyjścia z sali. Może na powietrzu wytrzeźwieje.

@Nagai Blotka Kōji @Ejiri Carei




Hasegawa Jirō
Randolph Éric Varmus

21/11/2022, 04:44
   Łagodny uśmiech przez krótką chwilę przesunął się przez usta mężczyzny, który uważnie wsłuchiwał się w każde słowo, w jakie układały się wargi Kitamuro.
   - No proszę, cóż za romantyczne podejście - w balach, o których mówiła Eri, o tej całej otoczce, był w tym pewien romantyzm, a może bardziej w oczach Randolpha brak strachu, że zostanie się zauważonym; co było zawsze jego największym i najsilniejszym demonem. Spotkania z drugą połówką w miejscach publicznych wydawały się abstrakcyjnym pragnieniem, za którym na pewnym etapie przestał gonić. Zbyt dużo lęku, zbyt dużo obaw. Plotki, które mogą nadszarpnąć reputację, a nawet jeżeli nie ją, to poruszą świadomość popełnianego grzechu. A przecież to było jego największym problemem. Nawet jeżeli potrafiłby zmierzyć się z cierpkimi słowami bliskich, istniała siła potężniejsza, która mroczyła umysł. Lata katechez, sumiennie wysłuchiwanych kazań ze złoconej ambony, górujący nad innymi głos matki, która decydowała o tym, co jest lepsze, a co gorsze; rozdzielając plew od ziarna. Dla dobra syna. Zawsze dla jego dobra. Zawsze to powtarzała, między każdym uderzeniem niosło się matczyne zasapane zapewnienie, że to dla jego dobra, tylko i wyłącznie jego, nikogo więcej.
   I tak jak ów ulotny uśmiech pojawił się przebłyskiem na wargach, tak samo szybko został wessany ponownie do oziębłego wnętrza, znikając, pozostawiając po sobie jedynie jedną, zabłąkaną, nieśmiałą iskrę tańczącą na brzegu czarnej źrenicy; bo przecież zdarzało się im być razem — między tłumem. Te ułamki sekund, muśnięcia, bliskość, kiedy była najmniej spodziewaną. Zakłopotanie, które przeplatało się z potrzebą bliższego kontaktu. Później jednak wybudzał się gniew; na samego siebie, na Siergieja, na to, w jakim zawieszeniu trwają i jak niesprawiedliwie przeznaczenie rozdzielało karty. Palący gniew... Przede wszystkim na samego siebie. Na to dziecko, które nie było nauczone, jak pokochać, jak zaufać, jak pozbyć się ze swojej głowy zapachu mszalnego kadzidła i świstu rzemienia. I była też w tym troska. Im dłużej będziesz kogoś odpychać, tym szybciej ten ktoś zrozumie, że jego miejsce jest przy kimś innym, nawet jeżeli serce starało się przemówić odmiennym głosem, bardziej tęsknym i rozżalonym. Nie odpuścił. Nigdy. Nawet w ten ostatni dzień. I kolejne po nim. Miesiące snów, koszmarów, sennych paraliży... - Tak jak powiedziałem, Haru to dobry chłopak. Nie mi decydować o tym, co robi. To nie mój syn - ramię drgnęło subtelnie, podkreślając wypowiedź, która w jakiś dziwny sposób silniej zaczepiła się o gardziel grzęznąć w niej na moment. Zaczynał go rozumieć. Z tą różnicą, że on sam miał namacalny dowód na istnienie czegoś poza stałą przyziemnością. Haru, z tego, co Varmus mógł się domyślać, istniał poza krwawym kontraktem. Kontraktem, w który Ran dał się wrobić, myśląc, że pomoże Rihito spokojnie przejść na drugą stronę.
   "(...)Z jednej strony jesteś w stanie mówić, że ktoś zginął za ciebie, żeby po tym popełniać ten sam błąd?" Ciężkie echo słów zawirowało między splotami myśli. Tak było zawsze. Ślepy na zdarzenia, których nie musiał się wyuczyć na pamięć, aby sprawniej działać w pracy. Ślepy na drobne niuanse, bardziej emocjonalne, które dotyczyłyby życia, a nie tylko i wyłącznie 8 godzin z tej szarej egzystencji, które, tak czy siak, przeciągały się w szalone nadgodziny. Nie powinno go tam wtedy być. Ani jego, ani Siergieja. Nikomu nie stałaby się krzywda, gdyby potrafił powiedzieć „nie” czemuś, co stało się wyścigiem, chorą obsesją; Ran był niczym wypuszczony z boksu chart wyścigowy, który dostrzegał przed sobą sztuczne, królicze futro. Jestem już prawie na miejscu, Serg. Tak jak i on. Cień. Opiekuńczy anioł, który nigdy nie wypuścił spomiędzy ust słowa zwątpienia, ale też zapewnienia o miłości, którego Varmus tak cholernie potrzebował. Ale też po co? Jeżeli i tak zamykał go w swoich dłoniach, odseparowując ich relację od świata.
   Nie potrafiły wybaczyć? Czy właśnie o to chodziło, o wybaczenie? Czy w ciele jego partnera mogła rozwijać się zawiść za to, jak zginął? Nie odczul tego, chociaż z każdym kolejny słowem Eri, myśli zaczynały rozłazić się jak mrówki spod uniesionego kamienia. Kanadyjczyk nie był jeszcze gotów na otworzenie się przed kimkolwiek w kwestii tamtej nocy. Wiedział, że każdy ruch, każdy huk i każda fala ciepła, jaka omiatała wtedy jego twarz, została zagrzebana szczelnie pod warstwą czarnej ziemi. Pożarta możliwość wymuskania choćby sylaby w kwestii świstu kul rozrywającego zimne powietrze, utonęła razem z ciałem Rusa.
   Varmus pośpiesznie zagryzł wewnętrzną stronę policzka między trzonowcami, nie chcąc się roześmiać. Dwa na prędko wypite kieliszki szampana na całkowicie pusty żołądek, który zaciskał się w stresie — nie pomagały w utrzymaniu stosownej powagi. Może Eri miała rację i powinien odpuścić, chociaż na ten jeden wieczór. Co mu szkodzi? Co miało się złego wydarzyć, jeżeli większość gości na balu i tak była już martwymi. Jeden więcej, jeden mniej, chłodna kalkulacja — bez większej różnicy; co jednak piekło w piersi. Nie powinien tak myśleć. Był jednak zbyt zmęczony. Zbyt złamany. Zbyt podupadły.
   - Tak, podjudzaj dzieciaki, żeby się trzaskali po mordach... - odezwał się jedynie z przekąsem, subtelnie kręcąc przy tym głową. Zaraz to subtelnie uniósł prawą brew ku górze, podchwytując kolejne słowa. - To propozycja? Z tym trzeba uważać, bo jeszcze się zgodzę. Jednak teraz mam wątpliwości, czy chciałbym ryzykować, że wrócę tutaj i będę się panoszył z kąta w kąt.
   " Masz nad nim władzę. Oddał ci siebie". Umysł Rana całkowicie pominął kwestię związaną z jego własnym ciałem i psychiką; mniej istotne co Siergiej czerpał z niego — większą wagę przykładał do tego, co on miał niby zyskać z kontraktu. Dlaczego? Po co? Czy w ten sposób mógł faktycznie przystopować to, co na co dzień targało Rusem? Może faktycznie kontrakt pozwoliłby mu utemperować rozedrgane nerwy i impulsywność, jaką zawsze się odznaczał. I znów... nie o sobie, a o nim. Co jemu, co dla niego, nie dla siebie. Jak pieprzony zbawca uciśnionych.
   Ciężko było nie usłyszeć przytłumionego brzdęku szkła o metalową blachę, nawet kiedy ta była przykrywa zwałem materiału. W pierwszym zrywie chciał się zacząć tłumaczyć jak przyłapany na paleniu za garażem szczeniak. Rozsądek uderzył go jednak w łeb dostatecznie szybko, aby jedynie przechylić delikatnie głowę w bok i posłać kobiecie spojrzenie z serii „chyba sobie kurwa jaja robisz". Może jeszcze spróbowałby udawać, że bursztynowa tafla spoziera na jej twarz przyjaźnie podczas przeszukiwania, gdyby nie akcent, jakiego spróbowała użyć. - Moi rodzice byli... Ojciec był, matka jest, frankofonami. Więc Randolph Éric Varmus... - poprawił ją z głosem wypełnionym powietrzem, szarpiąc każde „r”, jakie napotkał w swojej godności, zaokrąglając końcówkę samego już nazwiska do zgrabnego „ą". Musiała uczepić się akurat tego, czegoś, co działało na Varmus jak płachta na byka. Po dziś dzień musiał poprawiać momentami Siergieja, który przecież musiał już znać poprawną wymowę jego nazwiska, a i tak drocząc się z nim, jak ze szczeniakiem, używał tej niepoprawnej.
   Od środka miażdżyła go myśl, że mógłby wycelować w czaszkę niewinnej osoby, z drugiej strony, bardziej przerażający był fakt, że ów niewinna osoba mogła być yurei, które go zapamięta i później wsunie się między sny. Radził sobie z tym marnie, wypracowując przez ostatnie miesiące nękania taktykę; energetyk w ilości razy trzy i zero snu do momentu, w którym słońce nie zalśni na niebie. Fakt, faktem sprawdzało się to w dni wolne, jedynie w dni wolne... Przez co ostatnimi czasy sam snuł się jak zmora. 
   Opróżniając kieliszek do końca, ciało Kanadyjczyka wychyliło się na moment nad kontuar barku, sięgając bursztynowym wejrzeniem w głąb wnęki. Odnajdując ciętą źrenicą kobiecy korpus, skinął na nią subtelnie, siląc się na ujmująco ciepły uśmiech. Varmus miał to do siebie, że w relacjach z zupełnie obcymi osobami zawsze był inny. Dobry, miły, opiekuńczy; traciło się to, jednak kiedy przypadało ludziom w przykrym przydziale poznawać go bliżej. Kilka słów, kilka drobnych gestów, zmiana postawy. Bardziej otwarta, mniej spięte ramiona, wręcz wypełniony rezonem flirtu głos, a w jego dłoni pojawiła się smukła butelka odkorkowanego białego wina i dwa kryształowe kieliszki, z którymi nachylił się w kierunku Eri, brzdękając szkłem o szkło.
     - Tak będzie szybciej. - skwitował, odstawiając po wypełnieniu szkieł alkoholem na niski mahoniowy stolik. Po wręczeniu towarzyszce smukłego naczynia sam od razu upił niewielki łyk z własnego. Półwytrawne. Lekko cierpkie, ale nadal posiadające w sobie subtelną słodycz. Może faktycznie wziął sobie do serca jej słowa.- Co do dokumentów... - rozpoczął, spoglądając na nią jednoznacznym, nieco karcącym spojrzeniem - przydadzą mi się pojutrze. Więc nie przyzwyczajaj się do nich za bardzo. Chyba że chciałabyś dołączyć znów do policji, zapraszamy... - I ponownie wargi przylgnęły do ciętego szkła kieliszka, a w gardło wlała się porcja alkoholu. - Dodatkowo - podjął, wracając do głównego nurtu ich rozmowy - Mówiłaś o mocach. Każde yurei zdaje sobie sprawę, że je posiada? Tak, jak ze wzrokiem. Akceptujemy to, co widzimy, że widzimy, nie zadajemy sobie pytań dlaczego. Czy raczej zderzają się z tym z czasem? - Chciał znać jak najwięcej szczegółów. - Plus czy ta "moc" może zostać użyta przeciwko osobie, z którą mają nawiązany kontrakt? - Następny łyk. Szkło do połowy puste. Krew powoli pulsująca w żyłach, teraz zdawała się przyśpieszać.

@Kitamuro Eri
Randolph Éric Varmus
Kitamuro Eri

21/11/2022, 16:22
Już dawno przestała być romantyczką - chociaż może po prostu siebie oszukiwała? Choć z drugiej strony, co było bardziej romantycznego od tragicznej miłości, która ją spotkała w życiu? Która musiała się w końcu zakończyć? Życie nie mogło być tak piękne i proste dla dwóch żołnierzy, którzy zdawali się za jedynym celem mieć rozkazy.
Czasem żałowała tego, że nie skupili się na niczym innym. Może myśleli, że mieli czas? Może niczym żołnierz wysyłany dzień w dzień na front piekła, mieli nadzieję, że pewnego razu nadejdzie rozkaz o spoczynku - ale przecież powinni wiedzieć lepiej niż ktokolwiek inny, że z tego frontu nie było ucieczki ani odwrotu innego niż śmierć. Nie chcieli sobie tego uświadomić? Nie chcieli wierzyć w coś, co było niewygodne?
Chcieli w tym trwać - ona chciała. Potrzebowała się oszukiwać wtedy, co doprowadziło do tego, że nie miała dzisiaj już niczego. I nie będzie miała. Nowa miłość? Nowe zakochanie, nowa rodzina? Jak mogłaby o tym myśleć, kiedy wcale nie robiła się młodsza, a jej praca wiązała się z ryzykiem śmierci. Nawet nie potrafiła sprawić sobie zwierzaka, w obawie, że mogłoby dojść do sytuacji, gdzie nie może się nim opiekować.
Była niczym innym niż narzędziem.
Może stąd pojawiała się jej oschłość? Nie chciała ukrywać niewygodnej prawdy - wolała ją wyciągać na wierzch. Może wynikało to z troski? Czy gdyby jej samej ktoś uświadomił jak głupie decyzje podejmowała, zmieniłaby je? Może ktoś by ją powstrzymał, może nigdy nie byłaby na skraju śmierci? Przy czymś co...
Nie mogła tego wiedzieć. Nie powinna się nad tym nawet rozwodzić. To nie miało sensu - wiedziała o tym. Płacz nad tym, co się utraciło, nie przynosił ukojenia. Zemsta również nie. Musiała po prostu działać i przeć do celu, póki miała siły. A miała ich wciąż mnóstwo, mimo niektórych przekonań o tym, że mogło być inaczej. W końcu wyglądała jak ktoś przeżuty i wypluty przez życie - co wcale nie było kłamstwem. I może dlatego miała w sobie aż tyle siły, żeby działać i walczyć dalej?
- Och, nic im się nie... - urwała na moment, przyglądając się przez kilka chwil postaci, która wkroczyła na scenę, zwracając się do rudego. Westchnęła z lekkim zrezygnowaniem. Nie mogła dosłyszeć, co działo się na miejscu... - No proszę, proszę, kto tutaj się zjawił... - rzuciła z uśmiechem, zaraz lekko wskazując podbródkiem dla Randiego. - Tamten niski, widzisz go? Będziemy musieli cię przedstawić, chociaż może nie dzisiaj... - stwierdziła, po tym przesuwając wzrok na Randiego. - Bywasz w świątyniach? W Asakurze? - dopytała, po chwili jednak wzruszając lekko ramionami.
- Jak się zaczniesz tutaj pałętać, egzorcyzmuję cię, mój drogi. Imię znam, a jaki byłby twój powód? Cierpię katusze, bo grzeszyłem za życia? Pozwoliłem demonowi przejąć nad sobą władzę? - rzuciła z westchnieniem. Nie rozumiała jego sposoby myśli, tego jak spoglądał na świat. Zabobony, w to wierzył jej zdaniem.
Tak samo zupełnie nie przejęła się jego niezadowolonym wzrokiem. W końcu tylko się drażniła z nim - nie miała niczego złego na myśli, a wręcz przeciwnie! Zresztą, jak tylko usłyszała coś o franoczymś, przewróciła znużona oczami.
- Randolph Éric Varmus - poprawiła się, chociaż żadne z jej "r" nie było tak szarpnięte jak te mężczyzny. Bliżej im było do "l", choć pozostałe dźwięki już były bliższe temu co sam mówił. - Żebyś tak pilnował swojego tyłka przed duchami jak tej wymowy to dzisiaj byś nie miał na głowie problemu - stwierdziła, wzruszając lekko ramionami. Obserwowała już po chwili jak mężczyzna wychylił się po butelkę alkoholu. Uśmiech zawitał na jej w połowie zabliźnionych wargach. Zauważyła, że ten mężczyzna nie mówił nie, kiedy coś miało procenty - nie był ostrożny, tracił głowę przy nim, ale może to kwestia tego, że musiał odreagowywać? A alkohol świetnie pomagał wyciszyć umysł. Był pomocny, był zbawienny, był czymś co nie mogło odmówić, a mogło wyłącznie rozumieć. Może dlatego sama, kiedy czuł jak w duszy coś ją kuje, nie sięgała po szkło? Nie chciał się stoczyć, nie mogła sobie pozwolić nad straceniem kontroli nad piciem - nie, kiedy jej praca i odpowiedzialność leżała w tym, że była gotowa w każdej chwili do podjęcia walki i działania.
Nawet dzisiaj na balu, dziwnie się czuła nie posiadając przy sobie broni. Prawdopodobnie, gdyby dostała teraz wezwanie, byłaby wściekła sama na siebie. Chociaż przesuwając wzrokiem po sali balowej, była pewna że rozpoznała również kilka znajomych twarz czy sylwetek - może nie tylko ona potrzebowała dzisiejszego dnia odpoczynku...
- Nie oponuję - stwierdziła, upijając nieco alkoholu, którym delektowała się przez moment smakiem. Może powinni pozwolić winu nieco odetchnąć, napowietrzyć się? Może marnowali dobry alkohol pijąc go w tak szybki i bestialski sposób? Ale wątpiła, żeby mogła powstrzymać teraz Randolpha przed wlewaniem go w siebie. Nie, żeby chciała.
Parsknęła głośno śmiechem, w którym tak bardzo była słyszalna drwina.
- Oh, już pędzę do tej bandy imbecyli, którzy posadzą mnie za biurkiem jak tylko przejdę próg komisariatu, a to najlepiej jeszcze gdzieś na tyłach, bo po co na widoku sekretarkę zostawiać skoro nie jest już tak młoda i ładna? - powiedziała, czując nawrót tego dziwnego ukucia w klatce piersiowej. Pamiętała jak się wtedy czuła, ten okropny żal i pustka, i złość na fakt, że przez wypadek straciła jakiekolwiek resztki poważania, które próbowała utrzymać w tak zdominowanym przez mężczyzn środowisku. Patrzyli na nią ze współczuciem, z odrazą - wiedziała o tym przecież, nie była głupia! Chociaż wtedy, dwadzieścia lat temu - była głupia. Pozwalała na to, pozwalała się zdołować im; pozwalała, żeby to wszystko ją dotknęło.
- To zależy już od ducha - odpowiedziała, wypijając na raz alkohol ze szkła, jakby to miało zagłuszyć ten dziwny żal, który miała do policji - do miejsca, w którym nie znalazła miejsca dla siebie przez wypadek, który nie był jej winą. Jej wszystkie lata pracy, które włożyła wtedy w to, żeby dostać się na posterunek...
- Śmierć jest... trudna - westchnęła, samej przecież ją przeżywając. Tak, przeżyła wtedy, chociaż miała być martwa. Może właśnie dlatego wojsko spojrzało na nią tak przychylnie? Może dlatego zaoferowali jej miejsce w szeregu, zainwestowali w nią i wyposażyli - bo nie musieli mieć na dłoniach potencjalnie kolejnej krwi. - Czasem wspomnienia nie są... tak nagłe. Nie przychodzą do ciebie, nie wiesz co się wydarzyło wokół - mówiła, wbijając chłodne spojrzenie w podłogę, zupełnie jakby sama przywoływała to co przeżyła. Za każdym razem. Adrenalina, szok, to wszystko się mieszało, a ona była w stanie ułożyć to wszystko w logiczną całość dopiero po tygodniach jak nie miesiącach później. - Dusza czasem nie wie, że nie żyje. Nie rozumieją sytuacji, popadają w rozpacz... Stracili coś, ale trzymają się tego tak silnie jakby to wciąż istniało. - Ile razy sama chwytała coś w lewą dłoń? Ile razy intuicyjnie próbowała coś podnieść, mając zajętą prawą? Ile razy nie akceptowała tego dziwnego bólu - jakby ta kończyna wciąż tam była, wciąż się znajdywała. Ile raz to on musiał ją uspokajać, kiedy padała w płaczu na ziemię, będąc tak bliska załamania? W ich małym mieszkaniu, kupionym na kredyt tuż w centrum Karafuruny...
- Są dusze bardziej i mniej świadome, swoich mocy czy tego, co powinni zrobić. Jednym zajmują lata, żeby zorientować się, że potrzebują pomocy ludzi, a po drodze zmienią się w borei, kiedy inni nie potrzebują nawet kilku tygodni, aby zmanipulować człowieka w kontrakt - wyjaśniła, odstawiając kieliszek na stoliku. Czuła mrowienie w dłoni, której dawno nie było. Rozmawiała z medykami, wiedziała co to było - bóle fantomowe. Wiedziała, że jej tam nie ma, ale ciało nie mogło się z tym godzić. Nie lubiła o tym rozmawiać, wspominać tego. Czuła się słaba, pamiętając to jak wiele wysiłku kosztowało ją, żeby podnieść broń i rozpocząć treningi do wojska. Wiedziała, że nie dałaby wtedy rady, gdyby nie on...
- Może - potwierdziła. - Duch może się zwrócić przeciwko tobie nawet, kiedy tego nie wiesz. Może cię hipnotyzować, może cię dręczyć, może spalić twój dom, kiedy będziesz w głębokim śnie, a może okraść bank, podszywając się pod ciebie - mówiła dalej, sięgając samej po butelkę i dolewając sobie alkoholu. Musiała strzepnąć to dziwne uczucie, zapomnieć o nim. Nie myśleć. - Dlatego masz pełną kontrolę nad duchem, z którym jesteś w kontrakcie. Twoje życzenie jest dla niego rozkazem, tak jak w bajkach. Ale uważaj - zawahała się, przenosząc wzrok na Randolpha. - Niektóre są sprytniejsze, niektóre są silniejsze... Są ludzie, którzy próbują używać duchów jak broni. Niektórzy dają radę, inni nie. Właśnie dlatego, celuje się w kontrahenta. Duch czerpie moc z ciebie. Jeśli będziesz w złym stanie, moce ducha będą ograniczone... będzie łatwiejszym celem - powiedziała, wzrokiem podążając powoli po sali, jakby chciała znaleźć znów Enme. Może byłby w stanie zdradzić mu więcej? Powinna zabrać go do świątyni, pokazać mu bardziej ich wierzenia tutaj...
- Myśl o tym jak o korzyściach i zyskach. W kontrakcie człowiek powinien zyskiwać więcej niż duch, i tracić mniej niż on... Inaczej, robi się niebezpiecznie - dodała, choć sama nie podjęłaby się nigdy zawarcia kontraktu. Nie w tym stanie, nie z jakimkolwiek duchem. Chciała przynajmniej w to wierzyć...

@Randolph Éric Varmus


Główna sala - Page 7 P2Y5Skr
Kitamuro Eri
Seiwa-Genji Rainer

21/11/2022, 18:49

  Kiedy Noriaki zrównuje z nim krok ruszają ku wnętrzu rezydencji. Rainer ciepło hali przyjmuje z wdzięcznym westchnieniem. Sala wita ich względnym spokojem, podniesionymi przez alkohol rozmowami i przyjemną, niemal niepasującą do wcześniejszych wydarzeń atmosferą. Tylko gdzieniegdzie wychwycić można konsternację pojedynczych jednostek, których zdenerwowanie ukrywane jest pod przyodzianymi specjalnie na tę okazję maskami. Są wachlarze, ale i kamuflujące niewygodę uśmiechy. Pomiędzy stołami kręci się większa ilość kelnerów. Na ich tacach podwojone zestawy drinków i — mniej dworsko — szotów czystego alkoholu. Rainer uśmiecha się, bo najwidoczniej i tutaj alkohol stanowi remedium na agresję.
  A kiedy w dłonie dostaje fikuśny, choć za uprzedzeniem bez procentów napój, wznosi do góry brwi. Upijając łyk nader słodkiego drinka uśmiecha się nikle, bo oto zstąpił z niebios boży wyznawca. Kręci głową w rozbawionej pobłażliwości, a kiedy te dwa metry z hakiem zbliżają się do jego sylwetki, kładzie na męskiej piersi rozcapierzone palce wolnej dłoni i w dziwnej, podstępnej subtelności powie:
Ładne… ciało. Przyszedłeś nas wszystkich porozgrzeszać?

@Kariya Siergiej Rihito


Główna sala - Page 7 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer
Minoru Yoshida
21/11/2022, 23:13
Może rzeczywiście zareagował dużo przesadnie niż powinien. Może sam usilnie starał się wyszukać jadu w słowach, którego w sumie nie było. Niezależnie od tego, czy wydawało mu się to czy tez nie, czasu nie cofnie. Mógł jedynie zacisnąć szczękę od horrendalnych myśli, które wpadały mu do głowy. Na przestrzeni tych lat sam nie wiedział jak bardzo agresywny i nieufny stał się wobec ludzi, którzy wcale nie życzyli mu tak źle.
Dlatego odsunął się od niego, aby dać sobie chwilę na przemyślenie tego, co zrobił. Co powiedział i czy rzeczywiście powinien zareagować tak impulsywnie. Czemu zdenerwował się w przeciągu tych kilku krótkich chwil? Czy zawsze rozmawiali w ten sposób? Nie potrafił przywołać wspomnień z tamtego okresu, przynajmniej nie tych o zwykłych rozmowach i to, w jaki sposób zachowywali się na co dzień względem siebie. Nie umiał sobie na to odpowiedzieć.
Uciekł, choć miał być przy nim. W tamtej chwili nie znał wagi słów, które wtedy rzucał. Nie zamierzał go jednak zostawić na cały wieczór, ledwie na ułamek chwili, aby móc sobie samemu poukładać zszargane nerwy i wrócić do niego jakby nigdy nic się nie stało. Taki miał właśnie zamiar, wpatrując się przez moment w scenerię, która miała miejsce na sali. Powtarzał sobie, że to nie jego problem i nie musi się w to angażować aż tak bardzo, nawet jeśli widział tam znienawidzoną Miyazaki.
W ten usłyszał delikatną oraz bardzo dobrze mu znaną barwę głosu. Dostrzegł ją tuż zza swoimi plecami. Nie miał możliwości pokazania mu, że chciał do niego wrócić, ponieważ ten postanowił wykonać do niego pierwszy krok, wyjaśniając tą sytuację. Odwrócił się, bo jakżeby nie mógł tego zrobić. Wpatrzony w jego smutne, sarnie oczy westchnął cicho w maskę, zdając sobie sprawę z tego jak impulsywnie zareagował. Ostrożnie i powoli sięgnął dłonią w stronę jego policzka. Przybliżył się do niego, a kiedy Hime nie uciekł od dotyku rękawiczki na skórze, pogładził go kciukiem. Jednocześnie pozwolił sobie na zsunięcie maski na głowę, w ten sposób ukazując swoją twarz. Chciał, aby ten widać jego ciemne spojrzenie, które żałowało tego, co miało miejsce te kilka chwil temu.
Wiem, Hime, wiem — zaczął cicho i powoli, nabierając głębszy oddech, aby w ustach przemielić słowa, które mu się cisnęły na usta kiedy tylko zdał sobie sprawę, że znowu zawalił. Jak widać to nie w Hayami był problem, a w nim — Nie denerwuję się już. Też przepraszam, że tak impulsowanie zareagowałem — powiedział cicho, tak aby słyszał to wyłącznie on. Spoglądając mu się przez chwilę w te przestraszone i zaszklone oczy, przybliżył się jeszcze kawałeczek, aby nachylić się nad nim i ucałował w usta swojego księcia balu. Jedynego akceptowalnego. Pocałunek ten nie był długi, nasycony słowami przeprosin. Dłoni nie zdejmował z wcześniej policzka, teraz z szyi kiedy przyciągnął go do tej drobnej pieszczoty. Okazywanie takich uczuć ze strony Minoru zwykle bywało niemożliwym, chociaż czasami potrafił łamać te zasady dla chwili uniesienia takiej jak ta. Oderwał jednak od niego wyschnięte na wiór wargi, by spojrzeniem ponownie spocząć na jego oczach.
Wiem, że bywam nagły i impulsywny. Możliwe, że jeszcze bardziej niż wcześniej. Postaram się nad tym przy Tobie pracować — wyznał, przymykając na chwilę oczy, by móc przyłożyć czoło do jego czoła (psikus, wyznanie uczuć). Tak jak robił to dawniej, gdy Hime się na niego gniewał, a on czegoś żałował. Tak naprawdę nie wiedział, czy będzie w stanie nad czymś takim popracować. Nie miał ochoty kłócić się teraz, ponieważ liczył na przyjemny wieczór w jego towarzystwie. Chciał go poznać na nowo i zobaczyć, ile tak naprawdę go ominęło.
Możemy zacząć od początku ten wieczór? — spytał, odsuwając od niego głowę, starając się unieść kąciki ust w lekkim półuśmiechu.

@Hime Hayami


Główna sala - Page 7 EHjauEm
Minoru Yoshida

Yōzei-Genji Madhuvathi and Hime Hayami szaleją za tym postem.

Yuri Chie

22/11/2022, 01:42
Chłodne krople perlą się na kryształowej powierzchni naczyń niczym dziesiątki drżących gwiazd spadających wzdłuż ścianek, opadających wprost na odsłoniętą, jasną skórę smukłych paluszków oplatających fikuśne szklanki zawierające zamówione drinki. I dreszcz nie przebiega wzdłuż kręgosłupa, ni nieistniejące włoski na karku nie uniosą się pod wpływem różnicy temperatur. Najchętniej przymknęłaby muśnięte czarnym cieniem powieki, odchyliłaby do tyłu głowę, nim ze śmiechem rozkosznym wykonałaby obrót ku chwale odczuć, zimna alkoholowej rosy i ciepła stłoczonych na wspólnej przestrzeni ciał, który gorącem swym wywoływał delikatny rumieniec na bladych policzkach. Nie musiała nawet zanurzyć miękkich warg w żadnym napoju, upojenie odczuciami, widokami oraz bodźcami zewnętrznymi, które przenikały eteryczną sylwetkę, zdawało się mieć większą moc niźli jakiekolwiek procenty zgromadzonych na sali alkoholi. Och, jakże słodko byłoby lawirować pośród gości, z szeroko rozłożonymi ramionami, poddając się melodii muzyki unoszącej się w powietrzu, jak i szaleńczego trzepotu własnego serca! Wirowałaby wtedy z furkotem czerwonej spódnicy, która z jednej strony dłuższą była oraz stukotem rubinowych bucików, z chichotem pląsającym na ustach i radością zaklętą w szafirze spojrzenia. Ale nie mogła, nie teraz, nie w tej chwili. Przyciemniane brwi marszczyły się ze skupieniem, kiedy myśli na wzór migotliwych świetlików umykały płocho kierowanej ku nim uwadze i ledwo nań padający ich blask, swoiste echo przypominało o celu, który nią kierował. Miała misję, nie za trudną, nie tak tajną jakby sobie życzyła i może niezbyt ekscytującą, jednak została ona powierzona przez Aoi — a Aoi jej ufał, chociaż nie powinien głuptasek — i Yuri zamierzała doprowadzić ją do samiutkiego końca. I tylko niebieskie oko błyskało wesoło to tu, to tam, obserwując z zainteresowaniem wszelkie kostuchy i wampiry, zombie oraz zastanawiająco dużą ilość ludzi w kimonie, zakonnice, wiedźmy i wilkołaki. Za mało krwi, za mało czerwieni, za mało bólu podsumowała gładko tancereczka, wymijając zręcznie osobę przebraną za bliżej nieokreślonego potwora. Powinni krzyczeć, powinni poddać się muzyce, oszaleć i przerazić się na nowo, tak, wtedy to przyjęcie byłoby najpiękniejsze na calutkim świecie, a tak to było po prostu w porządku. Być może jeszcze na początku liczyła, że odzyskawszy ciało po tak długim czasie, jej przeznaczenie splecione czerwoną nicią samo ją odnajdzie, a ona wpadnie nań, potykając się wprost w jego ramiona i w tle nastąpi wybuch tysiąca płatków wonnego kwiecia i nastąpi koniec, najszczęśliwsze zakończenie pośród szczęśliwych zakończeń. Teraz jednak się waha, wolałaby, gdyby jej słodki książę nie przyłapał jej w stroju psotliwego demona, uważając, że pewne fakty o niej powinien odkryć sam. Przytakując samej sobie, odnajduje się u boku swojego towarzysza, który wbrew swojej opinii bardzo ładnie radzi sobie z innymi, tylko spojrzeć jak szybko bliskość nastąpiła między nim, a panem kotkiem. Oddając szklankę, rozejrzała się, gdzie niebawem powinna się skierować, żeby otrzymać sprzęt niezbędny do gry w te całe Łowy, zanim roziskrzony wzrok padł raz jeszcze na sylwetkę skąpaną w czerni i bieli.
— Różowa parasolka — informuje go z dumą, jakby kolor miał dla niego znaczenie — Jak ostatnie promienie zachodzącego słońca łaskoczące policzek, lekko przypalony cukier osiadający na języku, aromat kwiatów wiśni kwitnących w wiosenne południe — dodaje, opisując odcień barwy najlepiej, jak potrafiła. A potem dostrzega napięcie w męskiej sylwetce, chwilowy bezruch i Chie sądzi, że coś się w Munehirze obudziło, przekręciło brzydko i teraz ostrymi kłami za gardło chwyta, wnętrze pazurami wydrapuje, żeby tylko się wydostać. Źródło musi się brać od przybyłej pary, zajętej swoimi znajomymi i jakieś oczekiwanie mości się w piersi białowłosego dziewczęcia. Aoi każe jej uważać, iść za nim ślepo lub pozostać na tyle blisko, by wciąż mogła nań spozierać. Nie rozumie z początku, ale nie musi, wystarczy, że jest, choć i tak nie jest to wiele.
— Mhmm... — odpowiada cichutko, wiedząc, że teraz już jej nie słyszy. Że jego niewidzące oczy skupione są na kimś innym, a głód wyzierający z rysów twarzy kierowany jest ku wysokiej kobiecie. Szklanka pęka, zapowiedź nowej sceny i stojący blisko niej yūrei tęskni. Yuri nie wie, co powinna o tym sądzić, cofa się o krok, o dwa, widząc poruszenie w ich małym tłumie, a serce jej uderza o pręty żeber donośnym łup, łup, łup. Oddech zatrzymuje się gdzieś na wysokości ściśniętego gardła oraz gromadzących się w kącikach oczu łez, kiedy fragment szkła sięga szyi Miyazaki i baletnicy jest zimno, tak strasznie zimno, a zarazem niemożliwie parnie. Widzi wszystko doskonale, a jednak otoczenie wiruje. Chyba się potyka, wpadając na dziewczęcą postać. Zaszklony szafir spojrzenia styka się z miodowymi tęczówkami i chociaż w pierwszym odruchu duszka odsuwa się od nieznajomej, tak słowa Aoi sprawiają, że łapie ją za ramie, przyciągając ją do siebie. Wszystko buczy, hałasuje, zaraz lśniącą posadzkę zabrudzi karminowa krew, a jasnowłosa panienka może rzec tylko jedno.
 Jakie to niemożliwie romantyczne — wzdycha w stronę Asami, która prawdopodobnie po prostu zbiegowisko pragnęła minąć, nim wpadła na nią mała diablica — Czy nie są razem śliczni? — pyta w rozmarzeniu, trzepocąc zaraz szaleńczo rzęsami, jakby się z transu wybudzić miała. Śmieje się, uśmiechając się promiennie w stronę zakonnicy i nawet chabrowe ślepia wydają się błyszczeć od tej radości — Patrz, patrz! — zachwyca się raz jeszcze, kiedy atmosfera gęstnieje, a Tsukiko szepce coś gorączkowo do jej przyjaciela, który ku jej rozczarowaniu odsuwa szkło od jej szyi. Tylko świat się nie zatrzymuje, rudowłosy partner ukochanej — Yuri postanowiła, że jak nic Aoi swoje uczucia wyznawał w tak szczery sposób — Munehiry najwyraźniej w swej paskudnej zazdrości chciał im przeszkodzić i Chie nie wie, czy zdąży rozbić w jego twarz swoją szklankę, skoro dzieli ich lekki dystans. Jednak pragnienie umyka, bo to wszystko okazuje się przedstawieniem, kłamstwem, podłym łgarstwem i tam wcale nie ma żadnej miłości, wygłodniałego pragnienia, pożerającej żywcem tęsknoty i jest oburzona, oburzona takim obrotem spraw.
— Och — szepce w zawodzie, puszczając nieszczęsną Shirai ze swych splotów — To było udawane? — pyta dziewczyny z takim żalem, smutkiem przeogromnym na ślicznej buzi, że bardziej przypomina zranione po stokroć dziecko niźli psotliwego demona, za którego to się przebrała.

@Munehira Aoi  @Shirai Asami

psikus: potrącam i wpadam na kogoś. Ale to nie mój słodki książę :c


I will not have you without the darkness that hides within you.
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
Yuri Chie

Munehira Aoi ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku