Główna sala - Page 5
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Nie 30 Paź - 19:59
First topic message reminder :

Główna sala


31 października główna sala to spełnienie marzeń wszystkich wielbicieli grozy. Ogromną przestrzeń przemodelowano na pomieszczenie pełne pajęczyn i ciężkich kotar w kolorze płynnego wina, obrazy zamieniono na malunki powykręcanych monstrów i zjaw, a stoły zastawiono potrawami wzorowanymi na częściach ciał, owadach i zwierzętach. Wokół panuje klimatyczny półmrok, mimo zdecydowanie dobrego przepływu prądu - nad głowami zebranych migają dające skąpe światło żarówki ciężkich żyrandoli, resztę ciemności rozganiają zaś liczne świeczki i świecie różnych wielkości.

W rogu gra wynajęta specjalnie na bal orkiestra, której zadaniem jest podsycenie uroku Halloween. Nie szczędzą zatem swoich sił przy odtwarzaniu najpopularniejszych utworów kojarzonych z tym świętem - w repertuarze nie zabraknie choćby Spooky Scary Skeletons Andrew Golda, ale również melodii z kultowych soundtracków kina grozy.

Zabawa rozpoczyna się o godzinie 21:00 - wtedy gargantuicznych rozmiarów wrota uchylają się, wpuszczając tłumy wiedźm, wilkołaków, wampirów i mumii, których stukot obcasów rozprzestrzenia się po pomieszczeniach jak klekot tysięcy kości.  Wśród gości nietrudno wychwycić okiem poprzebieranych na zakrwawionych lekarzy i pielęgniarki kelnerów, lawirujących między ciałami z tacami.



Ostatnio zmieniony przez Haraedo dnia Wto 31 Paź - 21:06, w całości zmieniany 1 raz
Haraedo

Nakajima Haru

Wto 8 Lis - 3:40
Ma wrażenie, że to wkradło się pod skórę. Że porusza się tuż pod cienką tkanką niespiesznie, jakby wiedziało, jak bardzo brakuje mu odwagi, żeby przycisnąć drżącą dłoń do nadgarstka, żeby wbić częściowo poobgryzane paznokcie muśnięte czarnym lakierem w ścięgno i przekonać się, że tam nic nie ma. Nic. Nic wybrzuszeniem nie przemieszcza się od jednej linii żył do drugiej, nic nie wgryza się w mięśnie, nie przebija do kości. Nie zagnieżdża się w szpiku, nie płynie wraz z krwią wprost do coraz szybciej uderzającego serca. To tylko kolejny wytwór jego wyobraźni, okrutny chichot losu, któremu wtóruje zimno niesione wraz z jesiennym wiatrem. Wciąż to jednak czuje, łaskotanie zaciskające gardło ciężką do przełknięcia gulą, skręcające żołądek, gotowy zadziałać wbrew biologii i sięgnąć do samego podniebienia, wstrzymujące oddech w płucach, które i tak nie mogły liczyć na głębszy wdech, kiedy niczym Atlas na barkach niósł niebo swojego jakże nieszczęśliwego istnienia. Przypomina mu to scenę z amerykańskiego filmu, tak starego, że nawet jego ojciec zwykł unosić brew, kiedy raz po raz jeszcze jako dzieciak naciskał, by obejrzeli go po raz kolejny. Obraz dziesiątek skarabeuszy opadających na spętaną bandażami sylwetkę, skrobiących materiał swoimi małymi nóżkami, chcąc za wszelką cenę dostać się do organów wciąż jeszcze żywej ofiary, by mogły w zastraszającym tempie pochłonąć je w swym nieujarzmionym głodzie, rozciąga się pod przestrzenią na wpół przymkniętych powiek. I mimowolnie zastanawia się, czy te stłumione krzyki bólu echem odbijające się w odmętach pamięci, wciąż należą do ekranowego Imhotep'a, czy też są to jego własne, przygniecione gruzem oraz poczuciem winy. Nie wiedząc, co jest gorsze czy żal, który wbił się w jego wnętrze, niby wygłodniały insekt pożerający okruchy normalności ostałe w duszy; czy też strach, że ten żal w ogóle zaistniał, wzrok swój kieruje wpierw na ziemię, nim przeniesie go na swoją towarzyszkę. Wie, że jest to cholernie nie fair. On jest cholernie nie fair, kiedy obcość mości się tuż obok rozżalenia, szepcąc podstępnie, jak to osoba idąca tuż obok powinna być wyższa, nie tak smukła, nie tak inna, jak właścicielka sprężystego kroku i twarzy wypełnionym białym statycznym szumem. Że między nimi nie powinna gęstnieć cisza, a ciał znaczyć napięcie, którego nie przerwie jakiś żart nawiązujący do przeszłych wydarzeń. Niezręczność pogłębia się wraz z każdą dostrzeżoną różnicą, dłonie pod skórzanymi rękawiczkami pocą się lekko, ale nie wydaje z siebie dźwięku, tak samo, jak nie wydał go z siebie w momencie, gdy ją zapraszał. Z lekko zmiętymi biletami podarowanymi przez panią Nakajimę — musisz zacząć wychodzić do ludzi, to nie jest zdrowe, mówiły matczyne oczy, kiedy z nadzieją zaoferowała mu, żeby na przyjęcie charytatywne poszedł za nią i jego ojca — oraz wyciągniętym przed siebie notatnikiem, kłaniał się przed nią przepraszająco. Przepraszam, zgrabne pismo zdradzało staranność, z jaką układał każde słowo, nie powinienem się tak zachować. Nie powinien, emocje przejęły nad nim kontrolę, mieszanina strachu, bólu i nieskrępowanej rozpaczy przeistoczyła się w całe morze gniewu. Rodzina Aikiryu urządza charytatywny bal przebierańców, mają otwarty bar i nieograniczoną ilość jedzenia. Może to nie jest najlepsze zadośćuczynienie, ale może chciałabyś pójść tam ze mną? To było absolutnie żałosne, pytać się o to notatką, ale nie potrafił zmusić się do rozmowy, był zbyt słaby, zbyt zmęczony, żeby walczyć sam ze sobą. Nie jestem najlepszym towarzystwem, jeśli chodzi o społeczne interakcje, wyznaje dalej na piśmie, namacalny dowód szczerości, ale podobno alkohol łagodzi nawet najgorsze obyczaje.* Kłamstwo, łapie się na nim częściej, tak samo jak na spojrzeniu sięgającym ukrytej w szafce butelki sake. Nie pije, nie, odkąd zażywa swoje leki, odkąd ma nowych przyjaciół — niebieski, czerwony, biały, niebieski, czerwony, biały — jednak nie potrafi znaleźć lepszej wymówki, wiarygodniejszego wytłumaczenia. I nie wie, co bardziej go dziwi, fakt, że się zgodziła, czy to, że w ogóle targany poczuciem winy ją o to zapytał. Zatrzymuje się przed rezydencją, na krótką chwilę — a może na całą wieczność — obserwując zarys budynku, spod maski doktora plagi nie wydać wyrazu jego twarzy, jednak kiedy rozchyla wargi, a poprzez noc strachów dobywa się niesamowicie niski, niemal wibrujący głos, można wyczuć, iż nastrój ma iście melancholijny.
I wznosi się spomiędzy głazów, tylko duch pełen jej wyrazu; Ona to sama w formie czystej, świeci przez ciało swe przejrzyste — Coleridge zawsze swoją poezją był w stanie wprawić go w zadumę. Otrząsa się, zwracając się w stronę Raikatsuji z ukłonem niskim, wyciągając rękę, jakby zapraszał ją do tańca, z lekko uniesioną głową tak, by widoczna czerwień tęczówki mogła z zastanawiającym spokojem spocząć na dyniowej pannie. Prowadzi ją ku drzwiom, następnie ku sali, pewnie i płynnie, jakby doskonale wiedział, co robi, choć w środku wszystko się w nim kotłuje. Co powinien teraz powiedzieć? Zaproponować? Czy powinni iść każde w swoją stronę? Spróbować zachowywać się, jakby nie byli jedynie znajomym widokiem mijanym na uniwersyteckim korytarzu? Nie żartował, kiedy przyznał się, jak bardzo kiepski jest w tych sprawach. Ktoś, kogo twarz zastąpił statyczny szum, śmieje się w zakamarkach myśli, bo wspaniały Zombie nie wie, jak zachować się przy dziewczynie, którą ledwo zna.

@Raikatsuji Shiimaura

psikus: wyznanie pod wpływem poczucia winy (i leków uspokajających).


here we are
My tongue’s forgotten how
To shape your name
the way it sounds
We’re nothing but myths now
That neither of us believe in
Nakajima Haru

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Tetsu Senzaki

Wto 8 Lis - 16:41
Tetsu nie zdawał sobie sprawy z tej uprzywilejowanej pozycji bo według jego standardów i tak Hayate odzywał się za często, za długo, za głośno i najczęściej jeszcze bez sensu. Na dłuższą metę u mężczyzny pojawiało się rozdrażnienie kiedy przychodziło mu wysłuchiwać podobnych szczebiotów i utyskiwań, jednak aktora dawkował sobie w ilościach nie powodujących chęci uciszenia go w sposób dalece bolesny. Raczej nieprzyzwoity.
Ledwie zaniepokoiło go osłupienie nieboszczyka, tak nie zdążył nad tym dłużej pokontemplować bo najwyraźniej aktor jak szybko wypadł z roli, tak równie pospiesznie przystąpił do nowej. Nie mniej dramatycznej i przyprawiającej Senzakiego o więcej pytań niż udzielonych odpowiedzi. A to już był powód do lekkiego podenerwowania co zasygnalizowała lwia zmarszczka na czole Wampira.
- A czy odwiedziny szemranego typa to nie jest dobry powód do nadszarpnięcia opinii zmarłego? - Zdążył wtrącić a jedna z brwi powędrowała w górę z lekką drwiną. Czy on się z niego naigrywał, czy mówił całkiem poważnie? Może trzymali go tyle czasu pod jakimś kosmicznym respiratorem, zjeżdżając biedne dzielnice co by porwać odpowiednią ofiarę, której następnie wypruto w serce by połatać tak znamienitego celebrytę... Tetsu wiedział, że dziane szychy stać na wiele i nie cofną się przed niczym w pewnych kwestiach, ale mimo to wciąż miał wątpliwości. Skądkolwiek wypuścili Smoka, to najwyraźniej nadal był pod wpływem leków albo innych środków, wygadując coraz to zawilsze bzdury. Mężczyzna miał powoli wrażenie, że jego nie tak całkiem kiepski mózg powoli nie nadąża za ciągiem przyczynowo-skutkowym jaki rozgrywał się w opowieściach Hayate.
Najpierw zobaczył trupa i to w całkiem świeżej formie, teraz słuchał o łykaniu i mackach... Przez soczewki nawet nie mógł zweryfikować źrenic swojego rozmówcy, po których czasem uszło ocenić czy ktoś jest na haju.
Zaczął się już całkiem poważnie zastanawiać jakby tu wyhamować tą karuzelę szaleństwa, zanim jego szare komórki postanowią się oddelegować ze stróżówki... kiedy to najwyraźniej zećpane truchło postanowiło mu się zrewanżować i też naruszyć przestrzeń osobistą. Po tym jakże jeszcze bardziej abstrakcyjnym od opowieści wyznaniu, Senzaki już był pewien, że dłużej na trzeźwo tego nie zdzierży. Nie dość, że przyszło mu słuchać o zjawiskach nadprzyrodzonych, do których zaliczał najwyżej terminową wypłatę, to jeszcze ktokolwiek, kiedykolwiek uznał, że można się za nim stęsknić. I najwyraźniej bezkarnie obmacywać publicznie.
- To chyba jedyna kwestia w jakiej się z tobą zgodzę... - Mruknął odnośnie alkoholu, dalej przypatrując mu się podejrzliwie po tym niespodziewanym akcie szczerości albo głupoty. -... ale dlaczego do rana? - Spytał po chwili zastanowienia, odrywając wzrok od Hayate tylko po to, by zlokalizować jakąś butelkę alkoholu. Najlepiej mocnego.
Dopiero kiedy jakiś wysokoprocentowy trunek trafił do kieliszków a następnie przynajmniej częściowo wylądował w jego przełyku, był gotowy spojrzeć ponownie na to uśmiechnięte stworzenie. Po takiej gamie nastrojów odpalonych w zaledwie kilka minut, Tetsu miał wątpliwości, która z tych wersji jest prawdziwa. Bardzo, ale to bardzo nie chciałby, żeby celebryta wykorzystał go jak podrzędną chustkę do nosa, jeśli tak na prawdę to przyszedł z zaświatów pozawodzić nad swoim nieszczęściem. Jeszcze nie daj bogowie, zgniłe i zmurszałe wyrzuty sumienia Senzakiego mogłyby równie zwinnie zmartwychwstać a wtedy prawdopodobnie zgodziłby się na rzeczy, których będzie żałował klnąc przy tym jak rasowy szewc i zbierając żniwo naiwności przez lata.

@Saga-Genji Hayate
Tetsu Senzaki
Nakadai Kyoko

Wto 8 Lis - 17:47
No ba, panny lubią takich męskich mężczyzn. — parsknęła. — A ja, jeśli będzie trzeba, zawalczę. Nie będę się dzielić takim kąskiem. — zacisnęła dłoń na ramieniu mężczyzny. Choć ton jej słów był żartobliwy, mówiła na poważnie. Po pierwsze, nie dało się ukryć, że Mamoru zdecydowanie zaliczał się do jej typu. I chociaż intencje miała czyste i koleżeńskie, dzisiejszej nocy blondas był jej i tylko jej partnerem! Halloween rozbudziły w niej pokłady posesywności. Po drugie, mała sprzeczka o mężczyznę byłaby doskonałą atrakcją wieczoru. Poczułaby się jak w jakiejś teenage dramie i spełniła dziecięce marzenia, święta, święta!
Bawiła się sztucznym zielonym włosiem, podążając za spojrzeniem ronina. Ok, czyli oboje byli totalnymi młotkami, jeśli chodzi o rozpoznawanie twarzy. Na szczęście razem raźniej! Może im się uda na kogoś napatoczyć i nawiązać nowe przyjaźnie. Czy nowych wrogów.
Kręciła kieliszkiem z resztą trunku, obserwując jak ciecz zostawia różowe smugi na wypolerowanym szkle. Hm, może powinna zaproponować mu coś bardziej treściwego? Jakiś whiskacz czy rum. Coś, co bardziej uderzyłoby w jego wyćwiczone przepite podniebienie. Tsk. Próbuj dalej, Kyo.
Źrenice rozszerzyły się nieznacznie na widok sproszkowanego dobrodziejstwa. Gdyby mogła, zamerdałaby teraz ogonem. Ponieważ, ku jej nieszczęściu, ogona nie posiadała, swoją ekscytację wyraziła ochoczo kiwając głową (wyglądała przy tym jak jedna z tych samochodowych, kiwających głowami figurek) i dając bezgłośny aplauz, jak gdyby zobaczyła najlepszą sztuczkę świata — co w aktualnej sytuacji było w zasadzie prawdą. No cóż, nigdy nie skrywała hedonistycznych zapędów i zamiłowania do wszelkich przysmaków.
Nie miała zamiaru oponować. Z chęcią zda się na łaskę pana samuraja, tudzież ronina. Skoro pochwalił się swoim skarbem, to z pewnością się z nim z Kyoko podzieli. Taki był z niego dobrodziej. Tymczasem musiała dalej podtruwać się procentami. Dokończyła więc po raz x napełniony kieliszek i obkręciła się na pięcie, by stać frontem do parkietu. Nagły obrót uświadomił ją, iż organizm zarejestrował pierwsze porcje krwistoczerwonej trucizny. Muzyka nagle brzmiała nieco głębiej, wszystko jakby odrobinę zwolniło, falujące w powietrzu słowa nie były już tak zrozumiałe.
Chwyciła dłoń blondyna, posyłając mu rozanielony uśmiech, który zdecydowanie dotarł aż do połyskujących oczu kobiety. Rozkosznie się czuła.
Jak zawsze zdam się na ciebie, mistrzu. To teraz czas na taniec? Jestem ciekawa, czy zachwycisz tak jak sztuczkami. — Poprzeczka była wysoko! Rączki miał sprytne, ale czy tak samo dobrze radził sobie z nogami? I partnerką do prowadzenia? Ruszyła na parkiet, ciągnąc Mamoru za sobą, a przynajmniej próbując to robić. Gdy już znaleźli się między innymi parami, przybrała odpowiednią pozycję. — Nie musisz być delikatny. — oznajmiła z nutą zadziorności w głosie. Ba, nie miałaby nic przeciwko, gdyby Mamoru złapał ją nieco pewniejszym chwytem. — Wiesz, może nie wyglądam, ale mam trochę doświadczenia z takimi imprezami. Jeśli będziesz potrzebował pomocy, mogę poprowadzić. — puściła mu oczko. Nie była pewna, czy Mamoru należał do mężczyzn, którym takie dogryzki wchodziłyby na ego. Jeśli tak, to świetnie, mogła się nieco podroczyć i ponabijać, licząc, że partner odpłaci się jej pięknym za nadobne! Aby nie rzucać pustymi obietnicami, zainicjowała pierwsze kroki, zmuszając ich do dołączenia do innych par. Trochę czasu minęło odkąd miała okazję tańczyć w parach, chyba że wycieranie się ciałami w klubie można do tej kategorii zaliczyć.
Wyglądając zza ramienia blondyna (co było niemałym wyzwaniem w związku z jego strojem), dostrzegła zalążki bójki. Uktwiła wzrok na łydkach agresywniejszej maido, ekhem, atakującej niewidomego (sick!). Takie nogi nie robią się od noszenia tac i zmywania podłóg. Przesunęła spojrzeniem wyżej, na szeroki tors i ramiona, podsumowując widok cichym fiu, fiu. Nie sądziła, że facet w sukience może wywołać takie emocje, a trochę ich ją właśnie uderzyło.
Niektórych świerzbią łapki, może nie będzie aż tak czerstwo jak się spodziewałam. — oświadczyła, nie tłumacząc szczegółów. Można się domyślić, poza tym wolała skupić uwagę na swoim partnerze! — Może dla umilenia czasu w coś zagramy? Pytanie czy wyzwanie? — w zasadzie to był to trochę pretekst do zadawania bardziej personalnych pytań. Ewentualnie jakichś niezręcznych (tylko troszkę) wyzwań.


@Tokugawa Mamoru


you dangle on the leash of your own longing;
your need grows teeth

Nakadai Kyoko

Hasegawa Jirō ubóstwia ten post.

Ye Lian

Wto 8 Lis - 20:43
@Hecate Shirshu Black

Wspomnienie zapomnianej przez Boga chatki, obudziło w Lianie pamięć o rześkim zapachu wilgotnej trawy zakrapianej rosą. Poczuł aromat gęstego podszycia kryjącego paprocie i owocowe krzewy; i woń żywicy, tak silnie i intensywnie, że niemal ponownie zmaterializował się przed lichymi wrotami domostwa Black. Z tym samym niepokojem. Z tą samą pustką w głowie.

Zastanawiał się, czy po tylu latach byłby w ogóle w stanie odtworzyć swoje kroki i odnaleźć ścieżkę, którą niegdyś kroczył w ciemności. Nie zamierzał niszczyć nadziei Hecate, które być może krążyły teraz wokół kubka wątpliwego naparu, przy cieple wydostającemu się z iskrzących drewnianych belek i rozmowy, której nie tylko on zdawał się potrzebować. Shirshu była samotna, skłamałaby, gdyby zaprzeczyła. Jako człowiek, który na co dzień żył samotnie wiedział, do jakiego stopnia monolog leży w naturze ludzkiej. Słowo zamknięte wewnątrz gryzło; przemawianie do przestrzeni czy papieru dawało mu ujście. Pomagało. Dlatego się tu znaleźli.

W spokoju wysłuchiwał potoku słów, który umykał spomiędzy kobiecych warg, decydując się w międzyczasie na spróbowanie drinka. Trunek był dość mocny. Wyczuł na języku posmak ginu — niespecjalnie za nim przepadał; może właśnie ten aspekt przyczynił się do powstania tego dziwnego niepokoju osiadającego na jego ramionach. Odwrócił wzrok. Spoglądał teraz na przemieszczające się postaci. Wyglądał, jakby kogoś wypatrywał, choć tego, którego pragnął ujrzeć, nie mógł się w żaden sposób zjawić. Zabawne, że lata zamazują wspomnienia, dokładnie jakby musiał się dwukrotnie bardziej wysilić, aby przypomnieć sobie zarysy jego sylwetki.

— […] Twoją historię...

Coś skręciło go w trzewiach — uczucie zmusiło go do odsunięcia trunku od ust. Nie mógł pozwolić, aby jego kilkuletnia praca poszła na marne. Zamierzał jej przerwać ze wciąż niewzruszoną miną.

Doceniam to, Black — odparł, niemal wchodząc jej w ostatnie słowo, co mogło być oznaką zniecierpliwienia. — Niektórzy po prostu świetnie odnajdują się w dramatach i czarnym humorze.

Wtedy też trzymane między palcami urządzenie, zadrżało. Wyciągnęło go jak podtopionego rozbitka na kawałek deski. Znów mógł dryfować. To nie Black była problemem. On nim był. Od samego początku. Szklankę z trunkiem opuścił nieco niżej, wpatrując się w ekran, dopiero po przeczytaniu komunikatu, wcisnął przycisk i wyłączył wyświetlacz.

Wygląda na to, że Krwawe Łowy właśnie się rozpoczęły — Odstawiał puste naczynie na tacę poruszającego się przy nich kelnera. — Nie jesteś ciekawa swojej roli? Przecież cię nie wydam. — Zamknięta niczym w klatce. Jej życie było nocą i wiatrem, nic więc dziwnego, że Lian zrozumiał, że banalne wyjście na zewnątrz było jedynie pretekstem do zaznania prawdziwego bezpieczeństwa.

Nie miał co do tego obiekcji. Dzisiejszej nocy, jak nigdy wcześniej miał ochotę po prostu zapalić.


— zt + Hecate Shirshu Black (kierunek balkon)
Ye Lian
Akiyama Toshiko

Sro 9 Lis - 1:49
 Charytatywna zabawa, podczas której zbierano środki na biedne dzieci, a tu jedno z tych biednych dzieci wbijało się w sam środek balu. I to nawet nie jako pasażer na gapę, bo swój pobyt grzecznie opłaciła z oszczędności, które zbierała specjalnie na tę okazję. Parę miesięcy brania dodatkowych godzin u pani Tahibana nie szło na marne. Nie było też jako takiego problemu z faktem, że miała dopiero te szesnaście lat – jej prawny opiekun miał być na miejscu, chociaż nie miała pojęcia, za co zamierzał się przebrać. Już i tak sama miała problem ze strojem, ale na szczęście mogła pożyczyć sukienkę oraz buty od przyjaciółki. Tej, niestety, miała na balu nie uświadczyć, jednak do Sāwy wybierało się kilka osób z Kyōken, także przynajmniej miała nie być kompletnie sama. No i podwózka w gratisie, sama tych kilkudziesięciu kilometrów nie zamierzała jechać rowerem.
 Udało jej się skompletować strój rōnina wsuwając pałeczki między włosy związane w kucyk – te wyjątkowo przybrały barwę naturalnej czerni. Oszczędzanie nie pozwalało jej na szastanie jenami na prawo i lewo, żeby spełniać swoje zachcianki i wydawać je na taką głupotę, jaką była charakterystyczna, niebieska farba, którą nakładała na głowę dość regularnie. Znalazła też gdzieś całkiem tanio rękawice z karwaszami i nawet wyżebrała pożyczenie katany. Dostała ją tylko dlatego, że wiedziała, jak w razie potrzeby się nią obsłużyć – inaczej pewnie skończyłaby jako dziwna wersja ninja uzbrojonego w nóż. Największym wyzwaniem okazały się rogi, bo te nijak nie chciały się trzymać, ale i z tym wreszcie sobie poradziła.
 Przed dotarciem na miejsce, wraz ze swoimi kompanami, urządzili sobie before party. Akiyama, jako grzeczne, nieletnie dziecko, odmawiała wszelkiego alkoholu – jeszcze by oślepła od tego bimbru pędzonego na myszach ze składników wątpliwej jakości (a w miarę rozumiała proces destylacji i wszystkich tych ciekawych rzeczy wyglądających jak praca w laboratorium alchemika-bimbrownika). Nie miała jednak pojęcia, że „zdobyczne słodycze” nie do końca są po prostu słodyczami, a kiedy się zorientowała, było już trochę za późno, bo to, co zażyła wraz z porcją cukru, wjechało w nią dość porządnie. Na tyle porządnie, że nawet nie przejmowała się, jak bardzo będzie mieć przechlapane, jeśli wpadnie na ojca i ten się zorientuje.
 Na swoim wyjątkowo dobrym tripie, kręciła się wśród przebierańców, zdecydowanie za często chichocząc i podbierając z tac łakocie. W ogóle traciła poczucie czasu czy przestrzeni, aż w pewnym momencie zagapiła się na jakieś wyjątkowo nieźle ucharakteryzowane zombie, ale nóżki niosły ją dalej, przez co ni z gruchy ni z sosny wylądowała nagle łbem na czyjejś klacie. Ojej, a jak ta klata ładnie pachniała… Nieco oszołomiona, wreszcie zadarła głowę, żeby spojrzeć na tego wysokiego pana z trupim wizerunkiem wymalowanym na twarzy (@Hattori Heizō).
 – Oooch… – rzuciła jakże elokwentnie, a niebieskie ślepia zlustrowały każdy detal charakteryzacji. Oparła dłonie o klatkę piersiową nieszczęśnika, za nic mając jego przestrzeń osobistą i ewentualne oskarżenia o molestowanie (w końcu hej – to ona tu była nieletnia, co nie?), odsunęła się takie pół kroku. O matko zaginiona, ona tam czuła jakieś mięśnie. Zatrzepotała rzęsami, próbując się jakoś ogarnąć, ale przećpany mózg trochę nie wyrabiał i dostawał teraz spięcia, bo miała przed sobą kogoś wyjątkowo nieźle zbudowanego. Umysł dorastającej nastolatki próbował walczyć ze zdrowym rozsądkiem, bo typ na bank był od niej sporo starszy. W dodatku nie był tu sam, więc powinna się jak najszybciej wycofać, ale zamiast tego jedną rękę zabrała, a druga jakoś tak przesunęła się na jego ramię, jakby chciała zmacać czy ma tam jakieś fajne bicepsy. Zaśmiała się cicho, spuszczając wreszcie wzrok, ukrywając te dość nienaturalnie rozszerzone źrenice.
 – Znaczy… Ten… Bardzopanaprzepraszam – wymamrotała odsuwając się wreszcie i kłaniając tak, że aż zasłoniła trochę swoją twarz włosami. Przez chwilę było jednak widać, że cokolwiek z tej sytuacji musiało wreszcie zostać przeprocesowane w główce, bo aż zaczerwieniła się na policzkach. Wolała nie czekać na potencjalny ochrzan i czym prędzej się wycofała, żeby umknąć gdzieś w tłum.

Psikus - żenada
Akiyama Toshiko
Yuri Chie

Sro 9 Lis - 3:27
Muśnięcie miękkiego futra przyprawia opuszki palców o delikatne swędzenie, łaskocze, ta potrzeba sunięcia dłonią wzdłuż przedramienia mężczyzny, oplecenia mocno nadgarstka by mogła wyczuć opór pod jasną skórą i puls dobiegający z błękitnych żył towarzysza. Była niczym pielgrzym przemierzający gorące piaski pustyni, zagubiony pośród wydm złudzeń oraz fatamorgany ściąganej przez zwodniczy umysł, brnący ku swemu przeznaczeniu, a jednocześnie tak spragniony, tak złakniony. Dotyku, fizyczności uziemiającej roztańczone stopy, ponownego wrażenia, że żyje, jest tutaj, że widzą ją, więc istnieje. I to nawet ironiczne, że namiastką tego zdawały się oczy, mleczne, mętne, pozornie nieruchome, które dostrzec nie mogły jej wcale, a jednak mimowolnie podążały za jej sylwetką, podobnie stęsknione niczym własny szafir tęczówek dziewczęcia. Wydawało się to zastanawiająco nieznośnie naturalne, jakby nie dzielił ich ni wiek, ni dystans doświadczeń, czy chociażby czas, który wspólnie spędzili. Bo każdy gest był tak naturalny, witany z serdecznością oraz nieustającym głodem o więcej, iż myśli nie roztrząsały tego wcale, pląsając radośnie po głowie tancerki, układając się w niestworzone kształty oraz strzępy doznawanych wrażeń.
Zapolujmy, tak mówi, splatając ich serdeczne palce, jakby liczył, iż podłapie jego plany w mig, otworzy mu czaszkę oraz wyciągnie z głowy zamaszystym ruchem wszelkie pomysły i przyjmie je jak swoje — może tak było, może faktycznie go rozumiała, a może to ta noc, fizyczne ciało sprawia, że wargi wyginają się w przewrotnym uśmiechu, a wiotkie ciało decyduje, iż podąży za nim nawet na koniec świata. Słodka obietnica łowów dźwięczy wciąż w uszach, na języku osadza się widmowy smak alkoholu, który niedługo przyprawi blade policzki o skromny rumieniec, dzieli ich od tego tylko kilka stopni, ledwie jeden obrót oraz krótkie rozstanie. Ledwie wokół własnej osi się zakręci, wprawiona w ruch przez Munehirę, a natrafia na pustkę i przez krótki moment, dosłownie chwilkę, ma wrażenie, że świat kurczy się nagle do odgłosów jej serca oraz strachu, lęku co to wpycha swoje zimne łapsko przez usta, od wewnątrz na krtani się zaciska i nie puszcza, nie puszcza i nie pozwala na żadne oddechy, płacze i westchnienia. I Yuri się boi. Że znowu przenika, że nawet jeśli jest, to jej nie ma, że strój urokliwego demona, czerwień sukienki, czy rubinowe buciki to tylko przywidzenie, kolejna zguba w labiryncie fantazji. Pragnie krzyczeć, zawołać w panice młodzieńca, odszukać go wzrokiem, tylko mięśnie jej nie słuchają, to panika wiedzie nad nimi prym. I nie rozumie, skąd ten bezruch w pozie wyjściowej, zawahanie, gdzie przecież dotąd chciała tylko tańczyć, polować, wirować tak by otoczenie prawdziwie wirowało wraz z nią. Od wewnętrznego sztormu oraz wysokich fal zwątpienia ratuje ją silne ramie, długie rzęsy trzepocą w zaskoczeniu, kiedy głowę unosi tak, aby błękit spojrzenia, spleść się mógł ze znajomą szarością oczu. I chichocze, wyzbyta z nagłego strachu, jak ucieszone dziecko przyłapane na próbie spłatania nieszkodliwego figla.
 Halloweenowy cud! — oświadcza śpiewnie, znowu karmiąc się bliskością drugiej osoby, czerpiąc radość ze zdziwienia przemykającą przez przystojną twarz Keity — Och! Jestem wyższa! — odpowiada na zapytanie, co się zmieniło. I faktycznie, te kilka dodatkowych centymetrów zapewnianych przez obcasy z pewnością robiło ogromną różnicę, większą od powrócenia do swojej fizycznej powłoki, kiedy dotąd przypominała na wpół przezroczystą marę — Ładny mundur — też go chwali, strzepując z jego ramienia lekko niewidzialne drobiny kurzu. To było dziwne, a jednocześnie wspaniałe — być tuż obok, czuć ciepłotę bijącą od Gotō. Miała dla niego tysiąc słów, setki opowieści o tym, jak niesamowita jest to noc, jak miło go poczuć, jednak ich spotkanie dobiega końca. Dziś ich uwaga poświęcona jest gdzie indziej, ale to nic, myśli Chie miękko, ona wszystko mu opowie, kiedy tak znowu z nudów zaplącze się wokół okolice warsztatu, wymyślając jak to zaskoczyć może mechanika swoją obecnością, jednocześnie nie wyrządzając mu przypadkiem krzywdy, którą sam sobie zada. Nie była potworem! Zaaferowana własną wielkodusznością oraz potencjalną krwawą mary, nie wyczuwa początkowo napięcia, ni gróźb padających z ust do ust — przemoc słowna, czy fizyczna również nabrała kolorytu szarej codzienności. Gniew był nieodłączną częścią każdego istnienia, a póki nie był on kierowany w jej stronę, tak egoistycznie nie poświęcała mu zbyt wiele uwagi. Tylko to Aoi nim emanował, czuła to, kiedy odnalazł dziewczęce ramie, ponownie dzieląc wspólną przestrzeń osobistą.
— Hmm? — mruczy, mrugając prędko, by jasność umysłu raz jeszcze weń zagościła — Z zębów są ładne naszyjniki — pozwala westchnąć sobie w rozmarzeniu, a następnie prostuje się jak struna, drga porażona gwałtowną dawką energii — Keita! — oświadcza z dumą, z czystym uwielbieniem dźwięczną nutą wybrzmiewającą w głosie — Keita jest wspaniały — dodaje, jakby to wszystko wyjaśniało — Jest jak starszy brat, który usilnie próbuje cię wyrzucić ze swojego życia, ale kiedy zauważa, że nie to nie ma sensu, zaczyna akceptować tę sytuację i robi się bardzo, bardzo miły. Czasem zaparzy mi herbatę, chociaż wie, że nie mogę pić, ale lubię jej zapach* — wyznaje, wielce rozczulona tymże poświęceniem, nim zaśmieje się radośnie. Słodkości o fascynujących kształtach rozciągają się przed nimi, kelnerzy lawirują z tacami i robi się magicznie, kiedy tak muzyka wybrzmiewa w tle.
—  U-hym  — potwierdza, zaraz dłoń do czoła unosząc, salutując, jakby była żołnierzem, któremu powierzone bardzo ważne zadanie  — Sire, przyniosę panu zaraz coś, co przepali gardło i ciało do tańca wprawi. Chwilka!  — podskakuje jak piłeczka, nim oddali się do baru, w myślach przewijając wszystkie drinki, które widziała w knajpach po swojej śmierci. Coś różowego. I kwaśnego. I słodkiego. Na pewno mu posmakuje! Oddala się radośnie do baru, zapominając po drodze o całym sprytnym przepisie, bo marzy się jej kamikaze i krwawa mary i cuba libre i najlepiej wszystko na raz! Kiedy jednak powraca, tak w dłoniach trzyma czerwoniutkiego drinka oraz tequile sunrise z absolutnie przeuroczą parasolką wystającą z wysokiej szklanki, trochę słońca w płynie zdecydowanie poprawi mężczyźnie humor. Przystaje na moment, uświadamiając sobie, że chyba o pogodny nastrój sam sobie zadbał, bo starsze yūrei jest tak bliziutko młodzieńca w kocim przebraniu ( @Seiwa-Genji Enma ) i Chie jest trochę zdziwiona. Zawsze brała Munehirę za amatora psów, no proszę! Co też brak wzroku potrafi uczynić z upodobaniami. Kręci główką w zrezygnowaniu, zbliżając się do swojego towarzysza ostrożnie, gotowa się wycofać, jeśli tylko zauważy, że łowy się rozpoczęły.
— Twój drink — odzywa się, wyciągając rękę po prawicy Aoi, jednocześnie wygląda zza jego ramienia, zerkając na towarzystwo, którym się otaczał  — Hej! — wita się radośnie, z uśmiechem szerokim na ślicznej buzi, który zamiera na widok pięknie odgrywającej swą rolę pary. Yuri nigdy nie była fanką komiksów, ale jej pajęcze zmysły szeptały, że być może będzie miało miejsce coś interesującego. Szafir tęczówek lśni. Polowanie powinno się zaraz rozpocząć.

@Munehira Aoi  @Keita Gotō  + każdy, kto plącze się wokół naszej pięknej Cruelli, przepraszam, ale mózg mi już wycieka uchem cry
+ psikus: okazanie uczuć.


I will not have you without the darkness that hides within you.
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
Yuri Chie

Munehira Aoi and Gotō Keita szaleją za tym postem.

Munehira Aoi

Sro 9 Lis - 5:37
  Wierzył jej. Chciał jej wierzyć. W każde słowo, które umykało spomiędzy uśmiechniętych warg. Jeżeli uważała go za wspaniałego, nie mógł się temu przeciwstawiać. Keita był więc wspaniały na ten krótki moment. Na tę jedna noc. Na ten jeden bal. Imię mężczyzny zdążyło już jednak osiąść między ciasnymi splotami umysłu yurei, dusząc je i miażdżąc. Keita. Naznaczony nie tylko przez to, co sam z siebie wypluł, ale też przez to, z jakim rozentuzjazmowaniem rozparł się w jaźni Yuri. Chociaż jego towarzyszka znajdowała się w takim samym położeniu, jak i on, martwym, nie chciał, aby ktokolwiek zacisnął na niej swoje paskudne szpony, nawet jeżeli miałyby natrafić na pustkę, przeczesać parę, którą była. Wiedział, jak silne są jej uczucia — tak jak i jego własne. Pomimo śmierci, a może raczej dzięki śmierci, ten element, uczuciowość, wybijała się ponad wszystko inne. Tylko to im pozostało. Tylko tego mogli się jeszcze trzymać.
  Yuri nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo był jej wdzięczny. Za obecność, za bliskość, za wsparcie. Ten drobny gest przyniesienia drinka, dzwoneczki brzmiące w śmiechu. Każdy dotyk, pod którym nie musiał się wzdrygać. Z jej dłoni przyjąłby każdą truciznę, spijając ją z przyjemnością; dziękując i prosząc o więcej. Przecież chciał więcej... Nie tylko dusza łkała za większą ilością bodźców, ale sam żołądek zaciskał się w wielkość pięści. Wiedział, że gdyby na brzegu szklanki znajdował się arszenik, język sam brnąłby po powierzchni zimnego szkła, ściągając z niego zabójczy proszek. Tylko w ten sposób, nawet jeżeli w konwulsjach i torsjach, mógłby dalej być sobą. TYM SOBĄ, którego opuściło życie.
  - Bez tych kilku drobnych rysek na twarzy podobno nie jestem najbrzydszy... - odparł łagodnym tonem, pozwalając wargom ułożyć się w delikatny uśmiech. Kiedy dłoń mężczyzny znalazła się tak blisko, Munehira przymrużył oczy, spuszczając do połowy wyblakłych tęczówek powieki. Zapach Jushi był zbyt silny, aby mógł pozostać obojętnym. Intuicyjnie, acz powoli wyciągnął dłoń w kierunku nadgarstka Enmy, przejeżdżając koniuszkami palców wzdłuż przeguby. Nos Aoi na krótki moment skierował się ku wnętrzu jego dłoni, jakby nadstawiał się pod pieszczotę. Chłonął każdą drobną nutę zapachów, jakie przykleiły się do skóry mężczyzny — słodycze, perfumy i ten znajomy, wgryzający się w serce aromat miękkiego futra, które przeczesywał przez tyle lat, błądząc palcami przez pysk, zatapiając paliczki w grubym kołnierzu sierści. Sierści zlepionej krwią, której trzymał się tak cholernie mocno, kiedy obce kły rozrywały miękką tkankę policzka, zalepiając oczy gęstą śliną.
  Hattori...
  Aoi na krótki moment całkowicie zapomniał o tym, że poza nim i Enmą, na balu znajduje się ktoś jeszcze. Kiedy świadomość zaczęła wracać, powoli, ociężale, głowa subtelnie przechyliła się bok, przyjmując rzeczywistość, w której trwał, analizując na nowo swoje położenie.
  Nie mogę jej znowu stracić... nie mogę jej znowu stracić...
  Przekleństwa, które niosły się w znajomym głosie wywołały w Munehirze krótki śmiech, rozbijający się echem w klatce piersiowej. Ów grubas, który wpadł na mężczyznę niczym taran, przystanął na sekundę przy ramieniu yurei, szeptem zdradzając rolę, jaką miał pełnić podczas zabawy. Cóż, uroki bycia ślepcem.
  Nawet nie zauważył, kiedy ociężałe ciało zniknęło, a zastąpiła je drobna sylwetka Yuri. - Dziękuję. Jesteś cudowna, Yuri - odparł, przyjmując wysoką szklankę, palcami błądząc przez jej brzeg. Jego brwi uniosły się, kiedy natrafił na wykałaczkowy kształt i pergaminową czapeczkę... - parasolka? - w jego głosie zabrzmiało szczere rozbawienie, kiedy wolna dłoń przesunęła się przez ramię Chie, z czułością sunąc przez jej skórę ku karkowi, kiedy to kciuk na krótki moment zaparł się na linii jej podbródka.
  I zapewne trwałby w tym rozbawieniu, walcząc z psim warkotem niosącym się w czaszce, gdyby nie... Gdyby nie to. 
     Jakże miłe jest spotkać inne istoty nocy na tym balu.
   Nie potrzebował nic więcej. Żadnego dodatkowego słowa. Żadnego zapachu. Niczego. Tylko jej. Jej ciała. Jej życia. Jej obecności. Jej śmierci. Jej słodkiej śmierci. Tutaj. Teraz. Ani sekundę później. Już.
  Rwący ból uderzył najpierw splot słoneczny, rozlewając się otumaniającym ciepłem przez całą klatkę żeber; krótkim szarpnięciem, spięciem mięśni, wdzierając się w kręgosłup, a stamtąd prostą ścieżką, wkradając się w czaszkę.
  Jej słowa... Wiedział, że chodzi jej o niego. Nie był idiotą, za którego musiała go mieć. Tak. Miała go za idiotę. Kretyna.
  Psi warkot wypełniał umysł, rozrywając mózg na strzępy. Sapliwy, ohydny pomruk, zajął miejsce każdej myśli, jaka mogła mieć jeszcze znamiona dobrej i niegroźnej. Fakt, że wokół niego i Miyazaki znajdowały się co najmniej cztery inne osoby, nie miało znaczenia. Najwidoczniej cały ten bal miał stać się ich balem.
  Koniec... Koniec z głodem.
  Śmiech, który wyrwał mu się z piersi, nie był śmiechem, którego mogli się spodziewać inni. Nie było w nim radości, nie było powodu, aby się zaśmiać.
  Szyja, nadgarstki, serce... Jej serce.
  Wolnym ruchem wyciągnął parasolkę z drinka, odkładając ją na stół. Równie spokojnym ruchem zbliżył brzeg szklanki do warg, pozwalając Miyazaki i jej towarzyszowi odegrać całą tę żałosną scenkę. Jeden łyk. Kolejny. Jeszcze jeden. Za jednym przechyleniem opróżnił całą zawartość szkła, brzegiem dłoni przesuwając przez kąciki ust, zbierając z nich na rękawiczkę resztkę alkoholu. 
  - Uważaj na siebie skarbie... dobrze? Albo mi towarzysz... - Munehira nachylił się delikatnie nad uchem Chie, szepcząc, jakby zdradzał jej właśnie sekret wiecznego życia. Uśmiechnął się na koniec, w ten paskudny sposób, w jaki uśmiechają się rzeźnicy, zadowoleni z tego, jak oprawili świńską półtuszę.
  Gładkim ruchem uderzył dłonią, w której trzymał szklankę, o gruby blat stołu, roztrzaskując ją. Zgrzyt szkła pod palcami przyprawiał o ciarki przyjemności, stawiając włosy dęba, przeprowadzając elektryczny impuls wzdłuż każdego nerwu.
  - Ohhh... zrobiłem się strasznie niezdarny ostatnio - w jego głosie nie było zdziwienia, na próżno było doszukiwać się przepraszającego tonu. Każdy ruch, każdy gest wykonał z perfekcyjną premedytacją i nie miał zamiaru tego ukrywać. Nie było na to czasu, nie było na to miejsca.
  Palce, które okalała skórzana rękawiczka, zacisnęły się na najdłuższym odłamku. Kciuk mocno przylgnął do krawędzi ostrego szkła.
  Koniec z głodem. Koniec z tym pieprzonym głodem.
  Nie musiał widzieć, aby wiedzieć, gdzie znajduje się kobieta. Była tuż obok. Różana woń prowadziła go przez tak długi czas... Mąciła w głowie. Odbierała oddech. Przyciemniała przeznaczenie.
  Aoi gładkim ruchem przesunął się w kierunku Żałości, wolną dłoń wplatając w długie włosy tuż nad linią karku.
  Jedno szarpnięcie...
  Chociaż palce owinęły się wokół kosmyków, była w tym pewna delikatność, jakby stęskniona czułość.
  Zniknęła...
  - Wróciłaś... Stęskniłem się za Tobą, Miyazaki - błękitne, owiane mleczną mgłą tęczówki zaszły łzawą zawiesiną, kiedy dłoń dzierżąca szklaną brzytwę, przywarła do gładkiej skóry nad aortą Żałości. - Tak cholernie tęskniłem...* - wychrypiał, praktycznie przykładając policzek do szczęki kobiety, dociskając szkło do jej szyi, mocniej zakleszczając palce drugiej dłoni, zagarniając jej włosy w silniejszy uścisk. - Ale widzę, że Ty znalazłaś sobie pocieszenie po tym, jak mnie porzuciłaś... A jednak znowu jesteśmy razem.

@Miyazaki Żałość Tsukiko  @Warui Shin'ya  @Hattori Heizō  @Seiwa-Genji Enma  @Yuri Chie

/za wszelkie błędy przepraszam, ale godzina taka, że musicie wybaczyć.../

*psikus za okazywanie uczuć...


Główna sala - Page 5 0YAOCnr
Munehira Aoi

Yuri Chie ubóstwia ten post.

Miyazaki Żałość Tsukiko gardzi postem aż przykro.

Yōzei-Genji Madhuvathi

Sro 9 Lis - 16:47
Opary wypitego przed sekundą alkoholu niosły ją po parkiecie, tworząc wyraźną barierę między wstydem, a tym, na co zwracała w tym momencie uwagę. Chciała się dobrze bawić - na tym jej jedynie zależało, a Keita, jako przedstawiciel męskiego ugrupowania, do którego, jako i wyjątkowego, miała pewną słabość, na partnera do tańca nadal się wręcz perfekcyjnie. Nie chodziło tu o koślawe kroki, zgubiony gdzieś w szczelinach parkietu rytm, a o komfort, który pomimo krótkiej znajomości, odczuwała w jego towarzystwie. Nie musiała zwracać uwagi na własne błędy, maskując je śmiechem, na niestabilnie postawioną nogę - wiedziała, że ją złapie, a w razie czego, nawet i jeśli potkną się razem, nie będzie to żadną formą żenady. Ponadto, a to chyba było w tym zajściu najważniejsze, obydwoje naciągali strunę dramatycznego napięcia, która teatralnie wręcz rozciągnęła się między ich spojrzeniami, gdy te, na krótkie momenty się łączyły. Słowem, gestem - żadne nie pozostawało w tyle.
Odchylona, zaśmiała się, gdy zdała sobie sprawę z pytania. Ino na ułamek sekundy, jeszcze przed rozpoczęciem tańca zerknęła na ekran niewielkiego sprzętu. Swoje wiedziała. I swoje miała zamiar zachować dla siebie.
Wróciła bliżej, z pomocą jego silnej ręki. Dłoń, zamiast na ramieniu, ułożyła na policzku, do przeciwnego ucha zbliżając się ustami — Zastanowię się. Ale ciebie zostawię na sam koniec — kolejny krok, niewielkie odchylenie w rytm muzyki, gdy przesunęli się dalej — Na deser — dodała, na skórze zostawiając niewielki pocałunek, gdzieś na granicy skroni i policzka, z wyraźnym, krwistym śladem.
Po zakończonym tańcu, gdy podziękowała wylewnie głębokim dygnięciem, a Keita skupił się na czymś innym, na krótki moment ponownie mogła rozejrzeć się po sali. Strojach ją otaczających, osobistościach mniejszych i większych, ciekawych bardziej i mniej...
Zacięła się na krótki moment, brwi poszły w górę. Po drodze zgarnęła z ozdobnej tacy kolejny kieliszek szampana, choć spojrzenie i tak wbite miała w jeden punkt, jak zahipnotyzowana. Tam, gdzie jeszcze kilka chwil wcześniej kręcił się Keita, pojawiła się nowa osobistość. Znaczy, oczywiście, było ich więcej, ale tylko jedna przyciągnęła jej uwagę. Możliwe, że kojarzyła ją skądinąd, tak też się jej wydawało, ale nie miało to teraz znaczenia. Nawet najmniejszego. Na drugą postać, wyższą, spowitą w białoczarne kropki, zwróciła uwagę dopiero po chwili, gdy ta niebezpiecznie zbliżyła się do kobiety. Z takiej odległości trudno było stwierdzić jakie ma zamiary, bo i ruchy nie były do przewidzenia, a mimika twarzy niedostrzegalna.
Wyjdziesz zapalić?
Pytanie wyciągnęło ją zgrabnie z zamyślenia, gdy zamrugała kilka razy, twarz odwracając w stronę mężczyzny. Wzięła głębszy oddech, by przywołać się do porządku.
Jeszcze pytasz — nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Ruszyła za nim, po drodze poprawiając jedynie sukienkę, gdy ta podwinęła się niezbyt zgrabnie. Chłód dworu był nad wyraz przyjemny w starciu z rozgrzanymi od tańca policzkami. Stanęła blisko, by odpalić obydwa papierosy jednym płomieniem zapalniczki, a i przy okazji spojrzeć mu z bliska w oczy i uśmiechnąć się delikatnie — A ty jak? Wybrałeś już swoją ofiarę? — dym wypuściła kącikiem ust, zapalniczka wróciła na swoje miejsce, a ta sięgnęła jeszcze dłonią ku twarzy, by kciukiem zetrzeć ślad, który sama zostawiła. Nie będzie biedactwo takie oznaczone chodziło.

@Keita Gotō





The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi

Gotō Keita ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

Sro 9 Lis - 21:16
    — No proszę, przynajmniej jesteś całkiem spostrzegawczy — przyznał w odpowiedzi na nieszczery komplement. Uśmiechy i teatralne gesty nie robiły na nim wrażenia, choć może w ten sposób udawało mu się zyskiwać sympatię innych osób. Może przy bliższym poznaniu wcale nie był taki zły, choć bezpodstawna arogancja Enmy sprawiała, że wolał pozostawić go ocenie innych ludzi. Tych bardziej ślepych, rzecz jasna.
    Musiał nadejść moment, o którym wcześniej wspominała mu jego siostra, bo wiele osób dookoła zgodnie sięgnęło po swoje telefony. On także poczuł wibrującą komórkę w kieszeni. Odwróciła jego uwagę na tyle, by nie przypieczętować obietnicy ze swoim towarzyszem. Prawdę mówiąc, sam z siebie na pewno nie zgłosiłby się do tej zabawy, ale nakręcona imprezą Himari zadecydowała, że wpisze go na listę, uprzednio żywo tłumacząc mu zasady gry, o której sama usłyszała od znajomych. „Będzie super!” – zapewniła, choć nie był pewien, czy gdy przyjdzie co do czego, w ogóle się w tym połapie. Brakowało mu ducha rywalizacji w tej kwestii, dlatego nie przywiązywał większej uwagi do wygranej. Gdy zerknął na wiadomość na ekranie, przyjął ją do siebie bez poruszenia. Zapoznawszy się ze swoją rolą, schował urządzenie z powrotem, nie widząc potrzeby dzielenia się nią, choć kątem oka dostrzegał, że niektórzy z obecnych pokazywało dyskretnie ekrany swoim towarzyszom. Było to dziwne, zważywszy na to, że niezależnie od roli, mogli dać przewagę przeciwnej drużynie.
    „Widzę, że znowu na siebie wpadamy…”
    Nieznajomy głos rozbrzmiał zbyt blisko ich dwójki, by był w stanie go zignorować. Spojrzenie srebrnych oczu niby od niechcenia przesunęło się po twarzy mężczyzny, który przy pierwszym wrażeniu wydawał się wypuszczać słowa gdzieś w eter (@Munehira Aoi). Jeśli wcześniej przemknęło mu przez głowę, że znajomi ciemnowłosego chłopaka byli ślepi, teraz dostrzegał w tym pewną dosłowność. Gdy chwilę później skrzyżował spojrzenia z Enmą, wzruszył jedynie ramionami, dając mu do zrozumienia, że sam nie ma pojęcia, z kim mieli do czynienia.
    Los najwidoczniej też nie chciał, żeby próba przedstawienia ich sobie doszła do skutku, gdy dookoła nich zapanował lekki zamęt.
    Hattori odsunął się nieznacznie w bok, gdy zauważył, że Enma o mało co nie został powalony na wydeptaną już setkami butów posadzkę. Może jako jego towarzysz imprezy powinien wykazać się większą pomocnością, ale nie chciał stać się kolejnym elementem ludzkiego domina. Przeżył już swoje zderzenie na obecnym balu, więc nie mógł odmówić innym tych niespodziewanych doświadczeń.
    „Panowie.”
    Tyle w zupełności wystarczyło, by go rozpoznał (@Warui Shin'ya). Trudno było zapomnieć głos, który przez wiele nocy truł ci nad uchem i rujnował spokojny sen tylko po to, by podzielić się z tobą kolejną teorią na temat świata; przyjrzeć się jej pod wieloma różnymi kątami. Chociaż Heizō czasami brakowało sił, by snuć teorie na temat spraw, które nie dawały Shin’yi spokoju, zaczynał się do tego przyzwyczajać. Te rozmowy stawały się nieodłącznym elementem każdego wieczoru. Czasem mniej, czasem bardziej przyjemną rutyną. Wizualnie z trudem go poznawał, przez co nie mógł powstrzymać się od ostentacyjnej oceny szykownego stroju i późniejszym zatrzymaniu się na oczach, które tym razem nijak przypominały jego złote. Jedynie rude włosy i barwa głosu pozostały bez zmian.
    Ciężko było się pomylić.
    Co oni ci zrobili?
    — Wspanialszy niż sądziłem — rzucił, a w ton jego głosu mimowolnie wkradła się nuta sceptycyzmu. Nie sposób było jej nie usłyszeć, choć poza tym nic nie wskazywało na to, że nie odpowiadało mu to nagłe spotkanie. Niewiele się zresztą zmieniło – Warui nadal miał dziurę w głowie, a to nie była najlepsza okazja, by ją łatać.
    Co jednak nieco go zdziwiło, to fakt, że Enma wydawał się być jego dobrym znajomym. Czarnowłosa, która do nich dołączyła i którą kojarzył dość przelotnie (@MIYAZAKI ŻAŁOŚĆ TSUKIKO), widocznie mu towarzyszyła i przez ułamek sekundy wydawało się, że brunet w milczeniu szukał u niej odpowiedzi na niezadane na głos pytanie.
    W momencie poczuł się na imprezie, na której wszyscy się znali. Jedynie on trafił tu spoza grona i nie do końca rozumiał to narastające napięcie.
    Nagłe zderzenie oderwało go od rozgrywającej się w pobliżu sceny. Z jego ust nie wyrwało się żadne „przepraszam”, gdy opuszczał spojrzenie na przyklejoną do niego dziewczynę (@AKIYAMA TOSHIKO). Kolejny raz padł ofiarą czyjejś nieuwagi, ale dopiero tym razem mógł odczuć fizyczny dyskomfort związany z naruszaniem jego przestrzeni osobistej. Jego nos uderzył ciężki zapach alkoholu, który nijak pasował do drobnej i na pierwszy rzut oka za młodej osoby. Musiała ociągać się z odsunięciem zbyt długo, bo brunet wręcz odruchowo ujął palcami jej nadgarstek, by w pełnym cierpliwości geście zdjąć go ze swojego ramienia.
    — Nie szkodzi — odparł już tylko dla zasady, wypuszczając ją z niezbyt silnego uścisku, gdy cofała się o krok. Prawdopodobnie tylko po to, by upewnić się, że z tym chwiejnym krokiem nie wpadnie na niego jeszcze raz. — Uważaj następnym ra-
    Urwał, bo trzask tłuczonego szkła był silniejszym bodźcem niż chęć sprowadzania nieznajomego dzieciaka na właściwą drogę. To i tak nie było zresztą jego zmartwieniem. Ściągnąwszy brwi, przyjrzał się niewidomemu. Rozumiał, że uczestniczyli w Halloween, więc cała ta szopka mogła być zaplanowanym przedstawieniem, ale mimo tego efekty specjalnie nieszczególnie go bawiły.
    — Co tu się właściwie odpierdala? — wymruczał pod nosem ku Enmie, uznając, że przecież lepiej znał swoich znajomych. Musiał upewnić się, że jakakolwiek interwencja była potrzebna. Nie chciał psuć innym zabawy.

@Seiwa-Genji Enma
Hattori Heizō
Saga-Genji Hayate

Czw 10 Lis - 1:31
 Być może za bardzo lubił swój głos, albo uważał, że inni go lubią – inaczej przecież ani jego zespół nie odniósłby sukcesu, ani tym bardziej niewiele osób chciałoby oglądać produkcje z jego udziałem. Tak czy inaczej, białowłosy gadał dużo. O wiele za dużo dla większości zdrowych umysłowo ludzi, a dla tych, którzy nie lubili zbędnego paplania – nieznośnie dużo. Najgorsze były próby uciszania go, bo te, na ogół, nie przynosiły zamierzonego skutku, a dość często działo się całkowite przeciwieństwo celu, do którego się dążyło.
 Wzruszył lekko ramionami. Ktokolwiek by odwiedził miejsce jego spoczynku, Hayate nie miał już na to wpływu. Bez wątpienia pojawiało się tam wiele osób, których nawet nie znał, ale oni znali jego – z najróżniejszych form, w których pokazywał się publicznie, za które ludzie go kochali lub nienawidzili. Senzaki mógłby się wmieszać gdzieś w te towarzystwo i pewnie nikt nie zwróciłby większej uwagi, ale czy aktorowi wyjątkowo zależało na tym, żeby ktokolwiek tam przychodził? To było miłe, widzieć, że jednak ktoś pamięta, przyjdzie okazać szacunek, ozdobi smutny kawałek kamienia upamiętniający jego nie tak długą egzystencję. Ale z drugiej strony wiedział, jaki smutek ogarnia niektórych na myśl, że już nigdy go nie zobaczą i nie usłyszą na żywo. Przechodził przez to samo dekadę temu, przy okazji pożegnania brata i długo wygrzebywał się z tej osobistej tragedii. Czas na szczęście umiał wyleczyć większość ran, choć nadal pozostawiał ślady przypominające o danych wydarzeniach.
 – Bo granica pomiędzy światem żywych i zmarłych jest dzisiaj na tyle cienka, że jestem w stanie przybrać fizyczną formę. Dlatego w tym okresie jest większość świąt poświęconych zmarłym – Halloween, Dia de Muertos, Wszystkich Świętych. – Dla niego to było całkiem normalne i nie brzmiało jak zdania wypowiedzone przez typa nawiedzonego czy na wyjątkowo mocnym haju. Wychowywał się w tej wierze, od dziecka uczył o obu światach, poznawał nazwy i opisy poszczególnych yokai, kami oraz innych istot wędrujących wśród nich. Wcześniej nie musiał tego widzieć, żeby uwierzyć – teraz bardzo chciałby zamienić się miejscem z kimś, kto nigdy nie doświadczył śmierci w żadnej postaci. Widział świat niczym słabe odbicie w szybie, tkwiąc w miejscu pełnym innych nieczęśników, najczęściej wyglądających tak przerażająco, że robiło mu się słabo na samą myśl. Teraz, pierwszy raz od długiego czasu, nie widział żadnych zjaw, nie słyszał lamentów, nie ukrywał się przed demonami w obawie, że zeżrą go „żywcem” i jeszcze sobie chwilę pocierpi przed drugą śmiercią.
 – Zwykli ludzie nie widzą duchów i całego tego badziewia z zaświatów – rzucił mruknięciem, kiedy i jego procenty pogryzły po gardle, przypominając rzeczy, których po śmierci nie mógł doświadczać nie posiadając ciała. – Nie wiem czy kojarzysz te najpopularniejsze opinie wierzących w zjawiska paranormalne, że duchy to osoby, które miały jakąś niedokończoną sprawę. Mówiąc w skrócie – mniej więcej tak to właśnie działa. Jeśli w chwili śmierci masz jakieś bardzo silne pragnienie, to jest szansa, że twoja dusza utknie na granicy. – Wpatrzył się w kieliszek nieco pustym wzrokiem. Minęły dwa lata, a on dalej nie wiedział czy się cieszyć, że jeszcze miał szansę zrealizować swoje marzenia, czy raczej wpadać co chwila w lament, że był trupem i był za młody na umieranie. Już pomijając możliwość powolnego stoczenia się w otchłań beznadziei, stopniowe zapominanie o sobie samym prowadzące do przemiany w niezbyt przyjemne i chyba już mało rozumne stworzenie, które na wieczność stawało się więźniem świata pomiędzy życiem a śmiercią.
 – Nie jesteśmy w stanie odejść, dopóki nie zrealizujemy swojego celu, ale nie możemy tego zrobić bez pomocy kogoś z tej „drugiej”, żywej strony. I tu już pewnie widzisz nasz główny problem: znajdź chętnego do pomocy, kiedy nie masz fizycznego ciała, większość cię nie widzi, a jak znajdziesz już okazję, to po objaśnieniach ktoś może spytać czy nie uciekłeś z wariatkowa. Niby jest opcja dogadania się z medium, ale nigdy nie wiadomo czy nie spróbuje cię wyegzorcyzmować przy pierwszej okazji. – Wyzerował zawartość swojego szkła i podsunął je Tetsu w niemej prośbie o uzupełnienie zawartości. Zawsze miał słabą głowę, ale w tym momencie mógł chyba tylko zapić swoje problemy i cieszyć się brakiem kaca następnego dnia – w końcu w Kakuriyo ból nie istniał. To chyba jedyne pocieszenie mając na horyzoncie wizję powrotu do swojego niezmiennie beznadziejnego stanu za kilka godzin.

@Tetsu Senzaki
Saga-Genji Hayate
Ivar Hansen

Czw 10 Lis - 2:13
  Stresował się w nowym otoczeniu w otoczeniu kompletnie obcych mu ludzi. Nie wiedział, czy tylko sobie to wmawiał czy faktycznie tak było, ale nie radził sobie najlepiej w interakcjach międzyludzkich, co dało się dostrzec przy pierwszych chwilach poznania. Z jednej strony potrafił dużo mówić, wypuszczając z siebie falę słowotoku, z drugiej czasami nie mógł wydusić z siebie krzty słowa. Może właśnie dlatego pojawienie się obcych mu osób wywoływało w nim pewien dyskomfort, ponieważ nigdy nie wiedział jak będzie na nich reagować. To loteria, w której wygrana była poza zasięgiem jego rąk.
  — Trudno się nie zgodzić. Nie zastanawiałem się nad tym jeszcze, ale raczej dla wygody wybiorę Fukkatsu — odpowiedział, trochę przekłamując swoją odpowiedź. Prawda była taka, że wolał mieszkać gdzieś dalej i na uboczu. Jednak świadomość tego, że znowu miałby być z daleka od Keita napawała go niezrozumiałym niepokojem. Jeszcze nie wiedział, skąd ten niepokój brał się, ale chciał być blisko niego na wypadek gdyby tego potrzebował.
  — Ah, nie przeprowadziłem się. Od sześciu lat podróżowałem po świecie i właśnie zakończyłem tę podróż — odpowiedział z przekonującym i wyjątkowo łagodnym uśmiechem, swoje spojrzenie skupiając na nowo poznanym mężczyźnie. Ktoś tak uprzejmy nie mógł być yurei, prawda? Równie szybko udowodnił, że to jednak Ivara wypadałoby się lękać, na sam fakt niespodziewanego spoliczkowania.
  Zresztą sam nie wiedział, co w tym momencie było bardziej żenującego. Widząc zbliżającą się dłoń kobiety i tak nagły odruch, ciemnowłosy odsunął się o krok. Mimo to nie udało mu się uniknąć dłoni, która chwyciła za maskę, poprawiając ją. W jednym momencie wziął głęboki haust powietrza, z nadzieją że tak od razu nie zdradzi swojej reakcji. Słowa "Ty też jesteś śliczny" odbijały się w jego umyśle, nie spodziewając się takiej reakcji z jej strony. Czemu kobiety musiały być takie... takie... cholernie śmiałe. Czemu to on musiał mieć z nimi jakiś wewnętrzny problem?
  — Mhm — wypalił tylko, usta zwijając w wąską linię i niebiosom dziękował za to, że miał na sobie maskę, która przysłoniła jego lekkiego rumieńca. Nie wsłuchiwał się już w dalsze słowa, a na horyzoncie dostrzegł przybywający alkohol. Nie patrząc na to jaki to był alkohol — może Rajki, a może Keita — po wzięciu szklanki wypił duszkiem jego zawartość, samemu pokazując, że miał dosyć spory spust. Przynajmniej w tym momencie.
  Niewiele później powrócił i jego towarzysz, a słysząc kolejny tekst od Rajki, wywrócił mentalnie oczami, nie wierząc, że musiało go to spotkać. O tym właśnie mówił te dwa tygodnie temu — jakiekolwiek nowe znajomości nie były mu potrzebne. Czuł się pożerany od niezręczności, która go przyblokowała.
  — Nie aż taki — odchrząknął, zbierając się w sobie, by przełamać swoją nieporadność w tej sytuacji. Chwilę później kobieta porwała swoje mentalne wsparcie, pozostawiając go samego sobie na tym kruchym podłożu. Nie miał pojęcia co jeszcze takiego mu się przytrafi tego wieczora, a to przecież był dopiero początek. Przynajmniej ten dał mu jakieś zajęcie, kiedy to dwa urządzenia pojawiły się w jego dłoni.
  — Eh, niech Ci będzie — ulega zbyt szybko i zbyt łatwo, czując również jak powoli procenty szumią mu w głowie. Wypicie tak szybko swojego drinka nie było najmądrzejszą decyzją, ale jego decyzje rzadko kiedy bywają mądre. Gdzieś tam przemknął mu drobny uśmieszek, choć był on niezauważalny przez nasuniętą maskę — Dodam Ci psie! — zawołał za nim, puszczają go na ten nieszczęsny taniec, choć kątem oka zerknął na to, czy z boku wyglądali ze sobą ładnie. Zagryzł wargę, a pokręciwszy głową, spojrzeniem powrócił na urządzenia. Mógł się tego domyślić, że brudną robotę będzie musiał odwalić właśnie on.
  — O rany. Ledwo wróciłem, a już mnie wykorzystuje — poskarżył się, mając świadomość tego, że Pan Muszkieter w kapeluszu dalej obok niego stał. Prawda?
  W każdym razie z głupkowatym uśmieszkiem na ustach stworzył ich podobizny i nazwał swoimi imionami. Przy tworzeniu Keita, co jakiś czas prychał pod nosem, mrużył oczy, aż koniec końców stworzył tak jak mu się to wymarzyło. Dopiero po tym wziął się za zrobienie siebie. Chwilę mu to zajęło, ponieważ jak na cwanego lisa przystało, w drugim urządzeniu próbował odnaleźć rolę, którą Keita wylosował. Uśmiechnął się kącikiem ust do siebie kiedy udało mu się to zrobić, aczkolwiek był przy tym uważny, aby przypadkiem nieznajomy nie zauważył to, co zauważyć nie powinien. Dlatego po skończonym zadaniu, wsunął oba urządzenie do kieszeni swojego stroju.
  — Myślę, że właśnie już się zaczęła — odpowiedział z dosyć sporym opóźnieniem, a jeżeli mężczyzna w kapeluszu coś wcześniej mówi, prawdopodobnie to do niego nawet nie dotarło. Ivar nie miał dobrej podzielności uwagi, więc jeżeli skupi na czymś całą swoją uwagę, tak pozostałe bodźce przestają do niego już docierać.
  — Rozumiem, że jesteś pierwszy raz na tym przyjęciu? — pyta, by zagaić już dużo mniej onieśmielony po tym jak opuściła ich tamta kobieta. Teraz zachowywał się całkiem swobodnie.  
  W międzyczasie dorwał też i kolejnego drinka, czując już przyjemny stan po procentach. W tym czasie także odsunął swoją maskę na brodę, aby wygodniej mu się piło. Po raz wtórny tego wieczoru miał okazję przyjrzeć się ludziom, dostrzegając kilka nowych twarzy, a także i stroi.
Trzask.
  Nagły dźwięk wybił go ze swoich obserwacji, sunąc za nim chłodnym spojrzeniem oczu. Starał się odnaleźć źródło, a kiedy udało mu się dostrzec jedną, jedyna znajomą sylwetkę... zamarł (@Miyazaki Żałość Tsukiko).
Pani Miyazaki?
  Dopiero po chwili złapał go prawdziwy paraliż, dostrzegając jak w ułamku sekundy wystartował do niej... człowiek? Zmora? Dlaczego on musiał mieć taki problem w rozpoznaniu czegoś, co powinien rozpoznać praktycznie od razu. O mój boże... dlaczego ta istotna przywierała do niej kawałek szkła, szarpiąc za włosy!
  — K-keita — uszło mu z krtani, ledwo słyszalne i równie ledwo dostrzegalne. Choć wiedział, że go przy nim nie było, działał machinalnie. Strach przemknął mu przed oczami, a ten nie pozwolił mu ruszyć się z miejsca. W tym momencie nie wiedział, czy to wina była jego fobii, lęku czy strachu przed utratą kogoś, kogo znał. Może te wszystkie czynniki przyczyniły się do tego, że po prostu zamarł, nie mogąc odwrócić od tego spojrzenia.

@Keita Gotō @Nakamura Kyou  @Yōzei-Genji Madhuvathi
Ivar Hansen

Miyazaki Żałość Tsukiko, Hime Hayami and Gotō Keita szaleją za tym postem.

Gotō Keita

Czw 10 Lis - 19:24
  Na balkonie przyjemny, zimowy już chłód. Ten przypominający o mrozie pląsającym w grudniu po policzkach obabuchanych szalikami dzieciaków. Keita jednak ciepły od tańca i alkoholu, nagłej ze strony Rajki bliskości, z którą nie wie, co do końca zrobić. Widzieli się raz, raz też złapała go za dłoń i porwała na parkiet. Co było w tym krzywym nosie, brązowych jak kamyczki oczach, że ufał jej jak nikomu na tej sali? Patrzy na nią z powiekami przymrużonymi, bo chroniącymi oczy od gryzącego nikotynowego dymu. Pozwala jej przetrzeć policzek jak matce, tyle że kobiece ruchy delikatniejsze i intymne, w pewien sposób dotykające i sumienia. Zostawia tę emocje na później. Na moment tuż po imprezie, gdzie samotność pozwoli rozwałkować to chwilowe skonfundowanie. Albo na chwilę, gdzie pijany o tym zapomni. Szlag. To niemożliwe, że procenty już działają. Wprowadził ich w organizm zbyt mało, by kwestionować własną seksualność. Uśmiecha się do siebie i dłonią, w której trzyma fajkę, sięga zmartwionego czoła. Rozmasowuje je kciukiem i cicho dodaje:
Oj, Rajka — mówi przeciągając ostatnią z liter i śmiejąc się delikatnie wzrokiem wolno acz dosadnie sunąc po jej sylwetce. — Myślę, że moja ofiara powinna się pierwsza dowiedzieć o swojej roli.
  I słyszy, jak wibruje jej urządzenie, które unosi na wprost twarzy i w zimnym świetle padającym z wyświetlacza uśmiecha się mętnie.
Zginąłem? — pyta jej zza bucha.
  Dosłyszawszy przeczącą odpowiedź kiwa głową w niemym zrozumieniu i nawet radochę ma z tej przyjemnej zabawy. Jego avatar, jak pokazuje dziewczyna, wciąż świeci. Jest absurdalny, wcale do niego niepodobny i z łapkami w tle. Keita kręci głową w niezrozumieniu, ale i dziecięcym rozbawieniu. Ivar rzeczywiście poświęcił tej głupocie sporo uwagi. Urocze. Poddaje się więc Gotō balowej atmosferze i idei morderczej gry. Spogląda ku sylwetkom przed nim stojącym ( @Hasegawa Jirō ,  @Nakamura Kyou), które szamoczą się w agresywnych szeptach i bez większej ogłady mówi ku nim głośniej:
A wy, kim jesteście? — Kaszel przerywa dłuższą wypowiedź; po chwili do niej wraca dodając: — I czy nadal żyjecie?
  Wtedy widzi jej spojrzenie na nowo biegnące na salę. Wcześniej też to dostrzegł. Błysk w oku, delikatnie rozwarte usta i ramiona jakby bardziej spięte. Nie przejął się, bo podobne zawieszenia dostrzegał u Ivara. Przynajmniej dawniej. Z lisią ciekawością ściąga brwi i uśmiech na nowo ciągnie kąciki ust ku górze.
Kogo tam masz? — pyta ciszej pełznąc po linii wzroku rozmówczyni a na jego końcu ona, Ona.
  Poważnieje a powaga ta napina mięśnie. Robi krok do przodu by biodra i ramię oprzeć o framugę dużych, zaokrąglonych u góry drzwi tarasowych. Pali do środka, oczy jak szpilki wbijając w kompankę dawnego znajomego. Widoczne zdenerwowanie wsiąka w ręce, gdzie palce mocniej zakleszczają się na dopalanej fajce. Kurwa. Nie widział jej tyle czasu a jednocześnie widział jej za wiele. Ta sama twarz, choć pociągnięta bielą z podkreślonymi czernią oczyma. I ta korona wybijająca się ku górze przy świetle skromnie odbijanym. Wzdycha i jak majaki przez głowę przelatują wszystkie jego koszmary, wszystkie sny przerwane, by ona — w pełni swej doskonałości — wkroczyć mogła z kolejnym pytaniem. Dlaczego, szeptała skrzekiem głębokim i kości wywracającym na drugą stronę, a on nie potrafił odpowiedzieć, bo słowa grzęzły w gardle przygniatane jej surowym spojrzeniem. Ale — w końcu — to tylko sny, prawda?
To Miyazaki Tsukiko — mówi po głębszym buchu, który z ulgą wpuszcza pomiędzy mary z koszmarów. — Psycholożka. Dawniej…
  Nie skończy, bo mu fajka wypadnie z dłoni i słowa przełknie w szoku większym, niż sam by się spodziewał. Odbija się od framugi i kładąc dłoń na ramieniu rozmówczyni pomknie wzrokiem po zgromadzonych. Widzi Yuri, której oczka wciąż niewinne acz w dobrym humorze, sam nie wie, ale wiedzieć nie będzie, bo z wyciąganym ku Tsukiko odłamku szkła skoncentruje się na atakującym. Zaciska zęby, szkliwo o szkliwo skleja i już by gnał bez pomyślunku, ale na boku majaczy myśl o dzisiejszym partnerze.
Do kurwy — klnie i odbija się od kobiecego ramienia bez słowa z krokiem ostrym zmierzając na skos, ku grupie cofających się osób.
  Widzi go z oczyma wbitymi w brutalność rozgrywanej przed publicznością sceny i wierzy jego przerażeniu tak samo, jak własnemu instynktowi. Niemożliwe, to gra. Czyżby? I z tym pytaniem raz jeszcze patrzy ku zaatakowanej kobiecie, ku szaleńczym ruchom towarzysza Yuri i za kurwę nie wie, czy młodą od całości odciągać, czy zakończyć ten spektakl jako widz.
Hej — mówi do Ivara pojawiają się koło jego boku i kładąc palce na jego nadgarstku, koło ucha  towarzysza upuszcza ciche słowa: — Wszystko okej.
  Zamieszanie wkoło rośnie, ale on pozostaje spokojnym tak długo, jak na linii wzroku ma i Yuri i za nim majaczącą Rajkę. Gładkim gestem przejeżdża po ivarowej dłoni i łapie jego palce w mocniejszym uścisku mówiąc:
Chodź ze mną. Zostawmy sprawę ochronie, dobrze?
  Zdania wypowiada szybko i stanowczo, ale nie rusza się, póki ciało Hansena nie wykona pierwszego kroku.

@Ivar Hansen  @Yōzei-Genji Madhuvathi  @Munehira Aoi  @Yuri Chie  @Miyazaki Żałość Tsukiko


Główna sala - Page 5 AjTOsbT
Gotō Keita

Miyazaki Żałość Tsukiko, Yōzei-Genji Madhuvathi and Ivar Hansen szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Rainer

Czw 10 Lis - 22:18


  Pas obi mocno zawiązują w jego pasie. Na ramiona narzucają czarny jedwab. Twarz ciągną delikatnym makijażem, którego pozbywa się chwilę później. Wpierw dłoń moczy w letniej, zakrapianej  różanym olejkiem wodzie. Dotyka lewego policzka, smukłymi palcami kreśli linię szczęki, by opuszkami rozmasować skórę pod oczyma. Później raz jeszcze. W rytualnych, wolnych, medytacyjnych niemal gestach spędza tak kwadrans, gdy z jego twarzy spływa zaróżowiony puder. Tylko włosy zostawia zaczesane do tyłu, spryskane wodą z solą morską. Twarz ma spokojną i na słowa służby odpowiada we względnym wyciszeniu. Mimo to polecenia są konkretne. Wypowiadane bez krztyny złośliwości, ale i większej uwagi, jakby był ponad nimi i z człowiekiem jako takim nie posiadł nigdy kontaktu. Klęczy na tatami przed sobą mając małą, już w fazie produkcji żłobioną porcelanową miseczkę. W niej zabrudzona od kosmetyków woda a na chłopięcych policzkach i fragmencie nosa zagubione jej krople. Jeszcze tylko położy na szyi, nadgarstkach i dekolcie olejek z drzewa sandałowego — jedna kropla, nie więcej — i wstanie spokojnie. Wraz z nim leje się kimono w kolorze głębokiej czerni. Na jedwabiu wyszywane w srebrze kwiaty lotosu i mityczne przedstawienia yōkai. Gdy w gładkim ruchu sięga uwieszonej na ścianie katany, to i jedwab wiedziony ruchem ciała odkrywa fragment nagiej piersi, gdzie w złowrogim rozwarciu paszczy smok językiem liże lewy sutek. Bierze w rękę miecz i w tradycyjnej ku broni podzięce gładzi ją jak najżywsze z ciał, delikatnie i z uwagą, palcem intymnie sięgając kissaki, by przy szybkim kolejnym geście sięgnąć gardy miecza. Tsuba wykonana jest ze stopu miękkich metali, więc jej zimno kontrastuje z rozgrzanym przez kąpiel ciałem. Przyjemny dreszcz biegnie od opuszków palców. Przez linie papilarne płynie jak przez małe rzeki tnące mapę ciała. Wyżej, hen za wyboiste niczym przez Alpy Japońskie ramiona, wspina się przez gardziel do ust i wraz z ciepłym wydechem powraca do świata. Rainer uśmiecha się. Jest gotowy.
  Z opóźnieniem przystającym Minamoto bardziej, niż komukolwiek innemu, jak duch najprawdziwszy zjawia się u wrot rezydencji rodziny Aikiryu. Widzi ich matkę — dumną i wysoką, która w spokoju nieodpowiadającym, czego Rainer wiedzieć nie może, sytuacji wewnątrz pali papierosa. Kiwa ku niej podbródkiem, usta wciąż układając w szeroki, szczery do bólu, za szczery, uśmiech. Kobieta zawiesza na chłopcu zdziwiony wzrok, przestaje palić a smukłe jej palce niemal miażdżą trzymany w dłoni przysmak. Cichy, zadowolony pomruk trzepocze na strunach głosowych chłopca, gdy w swoich wolnych, jak paw dumnych i jak wąż czujnych ruchach mija zebranych przed rezydencją gości. Jeszcze tylko chwila, zanim wejdzie do środka, bo stanie przed nim głowa rodziny Aikiryu, mężczyzna od zawsze postawny i srogi, ku któremu, zanim zdąży on powiedzieć słowo sprzeciwu, wyciągnie zdobioną, barwioną w papierze kopertę. W niej czek dla biednych, sierot, czy innej podgrupy, na którą cześć organizowano dzisiejszy bal. I z ust ojca Aikiryu nie upada słowo sprzeciwu, choć miało, ale finalnie zapomniane zostało jak szlochające pośmiertnie yōkai.
  Wewnątrz napięcie. Czym bliżej do środka sali, tym większa siada przy uszach cisza. Ludzie jak posągi, jak Terakotowa Armia spetryfikowaniu w szoku. Nie wie kiedy, czy to ta dłoń ocierająca się o jego, czy zbyt odważne spojrzenie kładzione na jednej z niższych, acz oszczędnie ubranych kobiet, wywołuje oburzenie. Wznosi się w powietrze zamieszanie i biegnie tuż koło niego odziany w barwy rodu Aikiryu kelner.
— Ochrona? Ochrona! — krzyczy w głosie spanikowanym, który jak fala niesie się po zgromadzonych, gdzie z absolutnej ciszy powstaje zamieszanie godne zstąpienia między ludzi samej Kerakera-onna’y.
  Rainer uśmiecha się. Wkoło ludzie w nerwowych gestach szarpiący siebie nawzajem; palcem jak strzałą wystrzeliwujący w jednym tylko kierunku.
Och.
  Ciche westchnięcie i drgnięcie lewej dłoni. Wszystko dzieje się tak szybko. Za szybo, jak na gładkie wciąż jego ruchy, gdy sunie do przodu palcami chwytając pudrowe mochi. Nos przykłada do ciastka, którego woń z cukru i mąki ryżowej. Obrzydliwe. Ale już z uśmiechem schyla się z przysmakiem ku dziecku, które dziwnie spanikowane ciągnięte jest przez matkę ku wyjściu. Dziewczynka zawiesza oczy na Rainerze i chłopak widzi, jak łza niezrozumienia pełznie po pulchnym dziecka policzku. Kącik jego ust drga w zadowoleniu.
  I tak nachylony widzi pod stopami szkło, jego odprysk, który delikatnie ujmuje w pokryte jedwabnymi rękawiczkami dłonie. Ponowny wydech zdziwienia upuszcza na to szkiełko zbite zapewne w niechcianym pędzie. Podnosi się, by w sobie tylko znanym rytmie przeskoczyć spojrzeniem po zebranych, wyliczankę w głowie powtórzyć, aż w końcu spojrzeniem sięgnąć ku rodzinnym rysom.
  By chwycić go w pasie musi nachylić się w całym swym wdzięku wpisanym w rodowe kimono. Zakleszcza dłonie na chłopięcym pasie, by podbródek lekko oprzeć na nie tak obcym ramieniu. I szepce tuż koło płatku jego ucha, by we wzbitej powietrzu wrzawie dosłyszał, by słuch wyłapał wszystkie subtelności w krótkim:
Enma, byłeś grzeczny? Mam dla ciebie prezent — I podkłada pod nos kuzyna pochwycone wcześniej moshi, gdzie w drugiej dłoni skrzętnie skrywany odłamek szkła; unosi spojrzenie: — Heizō.
  Uśmiech na nowo gości na jego twarzy, gdy szyja w harmonijnym ułożeniu dopasowuje się do ramienia Enmy. Oczy błądzą po zebranych w tempie zdecydowanie szybszym, jak kotowate polujące na umykające pod nim myszy. I wtedy widzi jak ku kobiecie nachyla się mężczyzna o czarno-białych włosach i słowach ciszej ku niej wypowiadanym. Mruży powieki przy chwilowym rozbawieniu i bawiąc się odłamkiem szkła puszcza Enmę, kroki kierując bliżej, ku centrum sytuacji. Mijając Hattoriego dodaje przy rosnącym rozweseleniu:
Krwawe Łowy, hm? I co, żyjesz jeszcze?
  Pytanie upuszcza bez oczekiwania na odpowiedź.

@Hattori Heizō @Seiwa-Genji Enma


Główna sala - Page 5 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.

Tetsu Senzaki

Pią 11 Lis - 2:39
Senzaki rozmówcą bywał raczej okazjonalnym, jeśli wymownym milczeniem pominąć kwestie zastraszania i obrażania ewentualnych przeciwników, co również czynił raczej niechętnie. O wiele częściej argument pięści przemawiał za jego racjami, to też produkowanie się całymi monologami na tematy błahe było dla niego zajęciem abstrakcyjnym i pozbawionym większego sensu. Ale mimo iż Hayate milkł zazwyczaj tylko po to, żeby wziąć oddech - a przynajmniej taką prawidłowość zauważył Tetsu - to jakoś nigdy nie przyszło mu do głowy go udusić, co nawet dla niego samego było poniekąd zaskakujące.
Tym razem wyjątkowo słuchał go całkiem uważnie, wciąż niedowierzając zarówno w tak efektowne i pozbawione efektów ubocznych zmartwychwstanie jak i podejrzanie zawiłe opowieści dotyczące życia pozagrobowego. Nigdy się specjalnie nad tym nie zastanawiał, ale zawsze wydawało mu się, że porządnym nieboszczykom to raczej należy się wieczny odpoczynek a zatem i spoczynek a nie włóczenie się po miejscach publicznych, szukając ezoterycznego guza.
Tak samo nie posądzał ich o rozliczanie żywych z ilości durnostojek na płycie nagrobnej, ale jak widać był w błędzie. Inaczej skąd aktor wiedziałby, że Senzaki ani razu się na cmentarzysko nie pofatygował. I wcale nie było mu z tego powodu szczególnie wstyd. Nie przykładał zbyt wielkiej wagi zarówno do tradycji jak i wszelkich "wypada", czy "nie wypada".
- Czyli jednak Kami-sama udziela okazjonalnych przepustek. - Skinął głową, trawiąc te słowa. Niby oczywista oczywistość, obiło mu się o uszy to i owo dotyczące lokalnej kultury.
Mężczyzna był jednak ignorantem na wielu płaszczyznach, w tym tak nieistotnych kwestiach jak życie pozagrobowe. W końcu gdyby był trupem, to byłoby mu wszystko jedno a przynajmniej taką żywił nadzieję. Dopóki nie przyszło mu spotkać sfrustrowanego nieboszczyka, który za punkt honoru najwyraźniej uznał go wyedukować. Albo i ruszyć sumienie za ten akt poświęcenia, o który nie prosił a był na tyle niespodziewany, że nawet dotknął tak nieczułe serce. Czy może raczej było to zdumienie nad głupotą, jaką zwykle przejawiały sarny wskakując na środek drogi, żeby trzy tony żelastwa przerobiły je na padlinę.
Za to zdążył się przyzwyczaić, że to on stanowi w tym duecie rolę milczącą i wysłuchującą wszelkich lamentów, za to celebryta z gracją rasowej katarynki rozprawia o wszystkim, jakby każda sekunda ciszy stanowiła dla niego nie lada cierpienie. To też kolejne zamilknięcie odebrał jako niepokojące.
Tetsu bez słowa protestu napełnił oba kieliszki, nie zwlekając by swój opróżnić jednym haustem. Taki natłok informacji w połączeniu z widokiem zmartwychwstańca to było zbyt wiele naraz, nie wspominając, że nie były to szczególnie optymistyczne wieści. Chyba jednak wolał swoją wybujałą wersję z wypruwaniem postronnych dawców.
Nie przyznałby się nawet przed sobą, ale jeśli przynajmniej połowa tych rewelacji była prawdą to zrobiło się mu Hayate zwyczajnie żal. Sądząc po posępnej minie nie była to przemyślana rola by robić za czyjąś kamizelkę kuloodporną.
- Więc co tu jeszcze robisz? - Spytał Senzaki nieco gniewnie, po raz kolejny tego wieczoru łapiąc Smoka za podbródek i nachylając się nieznacznie. Jeśli nie mógł czegoś zdzierżyć bardziej od gadulstwa to na pewno mazgajstwa. - Noc jeszcze młoda a z taką renomą w świecie powinieneś być na lepszej pozycji niż przeciętne widmo korposzczura. - No bo przecież w tak rozległej grupie fanów jak i rodziny musiał znaleźć się ktoś, kto uzna to albo za zaszczyt albo powód by móc się chełpić, iż uczynił tak znamienitego celebrytę swoim dłużnikiem. Prosta kalkulacja. - Ale gdyby nadal był to problem, to wiesz... - Na moment się zawahał, jakby poważnie rozważał czy ten jeden raz w życiu nie pchać się w ewentualne bagno. - ...argument siły to moja specjalność. - Cofnął rękę, nie odrywając jednak przenikliwego wzroku od swojego rozmówcy.
Może i alkohol przytępiał zdrowy osąd sytuacji, ale nawet po trzecim kielichu Tetsu nadal nie był pewien, po jakie licho Smok traci czas na rozmowę z takim bucem jak on, zamiast wziąć swoje truchło w garść i zawalczyć o dostęp do świata żywych. Już raz był niejako powodem dla którego Hayate się z rzeczywistości odmeldował, więc nie zamierzał pozwolić, żeby teraz zaprzepaścił swoją szansę odkuć się za ten bohaterski wyczyn. Oczywiście czysto egoistycznie, w obawie przed powrotem wyrzutów sumienia. Tak sobie wmawiaj Senzaki.
Chyba, że istniała jeszcze jakaś niesprzyjająca okoliczność, o której aktor mniej lub bardziej z premedytacją nie wspomniał. Pamiętając jak procenty nie tylko rozgrzewają dusze, ale i rozplątują języki, Tetsu po raz kolejny napełnił ich szkło, nic nie robiąc sobie z raczej nieprzyzwoitego tempa jakie reprezentowali.
- Więc co to za obrzędy, co taki przydupas musiałby zrobić? - Jeśli miałby pomóc celebrycie dobić targu z mniej lub bardziej chętnym osobnikiem, to lepiej żeby był zorientowany do czego ewentualnie będzie "ochotnika" zmuszał. Nie żeby miał jakieś opory przed czymkolwiek bo "moralność" w słowniku Senzakiego stanowiła synonim szyderstwa, tylko i wyłącznie.

@Saga-Genji Hayate
Tetsu Senzaki
Raikatsuji Shiimaura

Sob 12 Lis - 0:27
Spokojny wdech.
W piwnicy było zimno. Lodowato.
Goła dłoń sunęła po chropowatym, nieobrobionym drewnie, badając nierówności, ciągnąc opuszkami po drapiących drzazgach, zbierając warstwę kurzu wzdłuż półki. "Oczywiście" - echo wypowiedzianych słów odbijało się w jej głowie; poruszyła ustami na kształt tych wyrazów, ale nie zmąciła kategorycznej ciszy jaka panowała w pomieszczeniu. "Wpadnij po mnie o jedenastej". Stanęła w ciemności, wypuszczając niemo powietrze. Niespiesznie.
Chciała wtedy odmówić.
Dziesiątki wiarygodnych argumentów osiadło na języku, ale nim zdążyła się zorientować - uciec - zacisnęła jedynie wargi, oczami świdrując zapisane schludnym pismem znaki składające się na zaproszenie. Nie musiała się nawet tłumaczyć. Starczyło zwykłe "nie". Zamiast tego przytaknęła na jego propozycję, by teraz stać w pogrążonym w ciemności pomieszczeniu, zawilgoconym i dziwnie rześkim, przemierzając nieskończone przestrzenie podziemnych tuneli.
Zbyt częstu tu przychodziła, tchórząc przed światem. Jednak tylko tutaj mogła na kilka chwil poczuć się tak, jakby rzeczywistość nie była w stanie jej zbyt szybko dogonić. Cichły dyskusje studentów z kampusu; nie było tylu rozpraszających zapachów. Znikały kolory i kształty. Pozostawała sama w absolutnej pustce, wsłuchując się w mokry dźwięk kroków, kierując wzdłuż ścian i starych mebli, idąc tak długo, jak długo potrzebowała wyciszenia. Bycia samej.
I choć niecałe cztery godziny później otoczenie wokół niej było jasne od świec, zapalonych wewnątrz dyń, od przerażąjącej ilości samochodowych reflektorów i lamp, czuła się tak, jakby dalej kroczyła w nieprzeniknionym mroku.
Wdech - rozkazał głos w jej głowie. Weź wdech.
Wzięła więc, wpuszczając do ściśniętych płuc świeżą dawkę tlenu; wokół wirowały ciała, jak rysy na szkle niosły się krzyki i śmiechy. Gdzieś w całej tej mieszaninie bodźców wychwyciła jednak jego barwę.
Nieproporcjonalne do szczupłego ciała nakrycie głowy przechyliło się odrobinę na bok; jak zaciekawiony zmianą u właściciela szczeniak.
- I wznosi się spomiędzy głazów...
Chłonęła go, nieruchoma jak lalka naturalnych rozmiarów; wibracje jakie wywoływał jedynie mówiąc spowodowały dziwne dreszcze. Może to tylko wina temperatury, bo prócz cienkiej skórzanej kurtki nie miała na sobie nic poza równie niedostosowanym do pory roku strojem - ale sądziła, że prawdziwą przyczyną był jednak jego głos.
Słyszała go kiedykolwiek wcześniej?
Gdzieś indziej niż w podcastach, gdy jeszcze nie miał twarzy, gdy nie studiował wraz z nią na tym samym uniwersytecie, gdy był jedynie nierealną jednostką próbująca wybić się w Interencie?
Nie odzywała się zbyt długo.
Cholera.
- John Clare? - strzeliła po pięciosekundowej przerwie, wyciągając rękę w kierunku chłopaka. - Pewnie nie - zaśmiała się; chude ramiona uniosła i opuściła. Nieważne. Nie ma o czym mówić. - Zawaliłam literaturę. - Starała się utrzymać gardę. Nie miała czym się przecież stresować; nie do końca o stres zresztą chodziło. Po prostu nagle zaczęła zauważać detale, które w szkole ignorowała bez żadnego problemu. Na przykład to, że drobna dłoń, którą mu podała, do niej nie pasowała; była zbyt dziewczęca, wypielęgnowana, z zadbanymi paznokciami lekko zaokrąglonymi na wzór migdałów. Zwykle ubrudzona smarem, z zadrapaniami po bezpańskich kotach i zasiniaczona od ciągłego przypadkowego uderzania się o kanty stołów, metalowe piece lub narzędzia, została obrobiona przez Herenę, bo kategorycznie nie mogło to tak wyglądać. Ten jeden wieczór miała się poddać. Znieść fakt, że ktoś inny się nią zajmie; poprowadzi, wytyczy ścieżki, nawet jeżeli jedynie aktorsko; bo tego wymaga natura balu.
Wszystko chciała robić sama, a teraz, dla spektaklu, musiała ulec.
Z wahaniem wunęła rękę w palce towarzysza, delikatnie dotykając opuszkami wnętrza rękawiczki.
Nakajima był taki ciepły.
O bruk stuknęły zaraz jej niewysokie obcasy, gdy ruszyła w ślad za partnerem, przysuwając się, wolną dłoń opierając o jego ramię, z pazurami smagniętymi czarnym lakierem lekko wbitymi w materiał płaszcza chłopaka. Choć nie stroniła od towarzystwa, nie była też typem imprezowiczki. Czuła się jak przytłoczony technologicznym postępem rozbitek, po latach sprowadzony z bezludnej wyspy prosto w miejską dżunglę.
Podobno alkohol łagodzi nawet najgorsze obyczaje.
Przypomniała sobie o tym, gdy gwarna sala z całą swoją mocą uderzyła prosto w jej uszy, nos i oczy. Haru milczał, a jej zaczęło się robić nienaturalnie ciepło. Zimne nocne powietrze zostało zastąpione tłumem rozgrzanych ciał i ogniem z pozapalanych wszędzie świec.
Nie wytrzymała zbyt długo.
Odsunęła się więc od ramienia chłopaka, sięgając ku głowie. Wściekła pomarańcz dyni dumnie zakrywała jej twarz - aż do momentu, w którym wprawnym ruchem Rakatsuji nie zdjęła nakrycia, głośno przy tym wzdychając.
- Nie spodziewałam się, że ten strój będzie wymagał aż tylu wyrzeczeń. - Przyznała nim zdążyła przegryźć język. Jasne spojrzenie od razu trafiło w oblicze ciemnowłosego, próbując wyczytać coś z żarzącej się jak rozgrzany do czerwoności pręt tęczówki.
Przekrzywiła rekwizyt, jakby po raz pierwszy demonstrowała mu ten element stroju.
- Ale przyznaj, że jest całkiem niezły. Tohan pomogła mi to zrobić.
Właściwie praktycznie sama się tym zajęła. Gdy chodziło o wielogodzinne dłubanie w maszynach, Tsuji była niezastąpiona. Starczyło jednak tyle, by coś musiało wyglądać kreatywnie i żywo; kojarzyć się artystycznym talentem. Odpadała w przedbiegach.
Z tą gorzką myślą odłożyła dyniową głowę na brzeg stołu, przesuwając przy okazji talerz z ciastkami i miskę po brzegi wypełnioną żelkami w kształcie zakrwawionych gałek. Naczynia cicho zaszurały.
- *Cieszę się zresztą, że mnie tu wziąłeś. Sama pewnie bym się nie zdecydowała.
Stanęła przodem do towarzysza, jedną z rąk kierując ku długim pasmom. Przeczesała ich hebanową, potarganą powierzchnię palcami - wpierw lekko wilgotną od potu grzywkę, potem schodząc niżej, wzdłuż kruczych wstęg.
- Twój strój też jest dobry, Nakajima. Choć ofiary Czarnej Dżumy mogłyby się ze mną nie zgodzić. Jak moje włosy? - Skupiona na próbie zapanowania nad fryzurą, prawie zapomniała, z kim rozmawia. Z tym samym wycofanym Nakajimą-nie-odzywaj-się-do-mnie-Haru, o którego istnieniu dowiedziała się dopiero kilka miesięcy temu. Obcy. Odległy. Jak egzotyczne zwierzę uwięzione w klatce, do którego nie powinno się podchodzić zbyt blisko.
Gdzie w takich momentach znajduje się instynkt samozachowawczy?
Ostrzegawcza lampka, której czerwień powinna migać jak w scenie intensywnej ewakuacji, nie działała. Shiimaura skrzywiła się, próbując zapanować nad grubymi, niesfornymi kosmykami, które niespiesznym ruchem przerzuciła na plecy; falą spłynęły aż po lędźwie, wijąc się na końcach jak serpentyny. Lekko ściągnięte ku sobie brwi stworzyły zmarszczkę na czole; symbol irytacji i skupienia.
- Może powinnam je związać? - wymamrotała w połowie do siebie, w połowie do towarzysza. Na przegubie prawej ręki, spod rękawów koszulki wystawała zwykła, czarna gumka do włosów.
Okręciła się na pięcie, wprawiając w ruch krótką, białą spódniczkę. Stojąc tyłem do Nakajimy stała się nagle mała, ale nim wszystkie resztki zdrowego rozsądku zdołały skrystalizować się w jej umyśle, obejrzała się przez ramię na Haru, odgarniając niewprawionym ruchem za ucho jeden z kosmyków.
- Pomógłbyś mi?

* Realizacja psikusa - wyznanie uczuć.
Strój na bal.


Raikatsuji Shiimaura

Nakajima Haru ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku