To jedno z miejsc w typie convenience store - sklep pełen wszystkich tych produktów, o których myśli dzieciak chcący zostać dorosłym z portfelem wypchanym pieniędzmi. Półki wyłożone masą najróżniejszych słodyczy, słonych przekąsek, obiadowych dań czekających jedynie na odgrzanie przy jednej z oferowanych przez lokal mikrofalówek czy całej palecie różnej kategorii zupek insant. Prócz tego nie zabraknie również przygotowywanego na miejscu świeżego pieczywa oraz parujących i pachnących fast foodów. Nic dziwnego, że ów sklep jest punktem przesiadek nie tylko młodzieży, ale i znacznej części dorosłych. Odmienne osobistości przychodzą tu z różnych powodów - raz zaspokoić głód, raz spotkać sąsiadkę z mieszkania obok celem zamienienia z nią kilka słów, a raz by posiedzieć na ławce przed sklepem z miską ciepłego ramenu w dłoni i popatrzeć na ulicę przed sobą.
— Nie ma problemu — powiedział, gdy bezpiecznie udało mu się przetransportować wszystko w pobliże wskazanego stolika. — Grunt, że udało się znaleźć wolne miejsce.
Odciążony z pakunków Blotka poprawił znajdującą się już na skraju zaliczenia upadku torbę, i odgarnął włosy z czoła, chociaż naelektryzowane kosmyki stworzyły teraz jeszcze większy nieład. Miał nadzieję, że chociaż wygląda to na celowy i artystyczny zabieg (chociaż wcale tak nie było) zamiast totalnej katastrofy.
Kawiarnia była gwarna, ale Kōji nie wydawał się mieć problemu, by skupiać swoją uwagę na Herenie (a przynajmniej nie było to zauważalne), a nadążanie za tempem wypowiadanych słów faktycznie nie było dla niego trudnym zadaniem. Wydawało się wręcz, że im szybciej i więcej nieznajoma mówiła, tym bardziej jasnoniebieskie oczy Blotki były skoncentrowane na jej twarzy. Dostrzegał teraz więcej szczegółów jej wyglądu, zauważając w końcu nietypowe jak na Azjatkę rysy twarzy. Nie, by to jakkolwiek zmieniało jego nastawienie, raczej dawało temat do rozmowy.
— Ah, tak, podręczniki i wymagana literatura na studiach. Historia stara na świat, nic się pod tym względem nie zmienia. — Nie wyglądał, jakby w ogóle w jakikolwiek sposób zwrócił uwagę na jej słowotok, zapewne dlatego, że sam również postrzegał długie (i szybkie) wypowiedzi jako dość normalne. Dla niego. Gorzej dla otoczenia. — Dobrze, że przynajmniej artykuł naukowe są łatwo dostępne na specjalnych platformach, wtedy tylko wystarczy mieć odpowiednio zaangażowaną uczelnię i można bez problemów aktualizować wiedzę. Bądź poszerzać. Albo sprawdzać, ile ze współczesnych podręczników jest branych pod uwagę w teoriach do współczesnych badań.
Zawahał się na sekundę i zerknął na zegarek (bo już zdążył zapomnieć, że wstąpił tu, bo miał chwilę wolnego i że chciał spróbować usiąść, żeby nie doprowadzić do katastrofy, bo torba, płaszcz i kawa w jednym to złe połączenie), po czym uśmiechnął się nieznacznie.
— Skoro pozwalasz, to skorzystam. I absolutnie się nie przejmuj sprawą. — Spokojnie przewiesił płaszcz przez krzesło, i zajął swoje miejsce, w końcu mogąc rozluźnić spięte barki. Sytuacja opanowana. — Technologia lubi czasem płatać figle, tym bardziej, gdy człowiekowi się spieszy. A i tak planowałem usiąść i wypić w spokoju kawę.
Podwinął rękawy golfu, odsłaniając blade przedramiona, w oczy mogły się też teraz rzucić pierścionki na obydwu dłoniach. Czarne, niektóre imitujące splecione węże, inne z oszlifowanymi kamieniami. Przypominał trochę kolorowego ptaka, i była to prawdopodobnie jedna z niewielu rzeczy, którą się nie przejmował.
— Ahh, odnośnie tego studiowania... — Na jego ustach pojawił się lekko zakłopotany uśmiech, uciekł też na chwilę spojrzeniem w bok. — To akurat zmyśliłem, bo nie chciałem wprowadzać większego zamieszania. Skończyłem studiować już... ze trzy lata temu. Bioinżynierię.
A nawet dwa kierunki, ale o tym już wspominał zdecydowanie rzadziej. Natomiast widząc zakłopotanie dziewczyny uśmiechnął się z delikatnym współczuciem, bo doskonale ją rozumiał. W gruncie rzeczy lepiej, niż by chciał.
— Nie przepraszaj. Sam jestem gadułą zdecydowanie częściej, niż powinienem. A takie zderzenie różnych ludzi z różnych miejsc na studiach musi być dość ciekawe. Osobiście nigdy nie miałem do czynienia z kierunkami nastawionymi na języki, i właśnie sobie uświadomiłem, że chyba się nie przedstawiłem. — Ponownie można było zauważyć lekkie zmieszczenie na jego twarzy. — Nagai Kōji. I jak się teraz czujesz z nieustannym byciem w Japonii, a także skąd pierwotnie jesteś? Osobiście rzadko kiedy miewam okazję być za granicą i też języki obce, w szczególności specjalistyczne, nie stanowią mojej mocnej strony.
Akurat teraz w pomieszczeniu zrobiło się nieco spokojniej (bo przecież nie mogło wcześniej), więc zewnętrzne bodźce coraz mniej rozpraszały uwagę mężczyzny. Minęło trochę czasu, odkąd zdarzyło mu się randomowo wskoczyć w rozmowę z kimś całkowicie obcym, ale jego towarzyska natura niespecjalnie miała coś przeciwko, tym bardziej, że Herena wyglądała na sympatyczną, ciekawą osobę. A Blotka praktycznie nigdy nie zakładał, że ludzie mogą mieć złe intencje (co bywało problematyczne), więc nastawiał się raczej na spokojną, przyjazną konwersację.
@Tohan Herena
W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Upał, nawet pomimo późnej godziny, nie zelżał na tyle, by wywabić na żer okolicznych mieszkańców. Jedynie pojedyncze jednostki, najpewniej bardziej z przymusu niż chęci, przemykały ulicą w pobliżu sklepu. Zbyt mało osób, by jakikolwiek zysk z próby wyżebrania żarcia stał się opłacalny, a jednocześnie zbyt dużo świadków, by przypuścić szturm na kontener tuż obok sklepu.
Jiro zgrzytnął zębami z rozdrażnieniem, zaciągając się papierosem. Aktualna pogoda wcale nie zachęcała, by terroryzować własne płuca gorącym dymem, ale jak mówiło stare nanasziańskie przysłowie - znalezionemu petowi w filtr się nie zagląda, czy jakoś tak. Nawet ściana sklepu, o którą się opierał, mimo znajdowania się w cieniu już od kilku godzin, przysłonięta przez zadaszenie tuż nad wejściem, nie dawała żadnego poczucia chłodu.
Beznadziejności całej sytuacji dodawał jedynie fakt, że nie miał nawet jak sprawdzić czy noszona maseczka, aktualnie zsunięta na podbródek, by nie przeszkadzała w paleniu, nie zostawiła mu na pysku opalonego śladu.
Wzrok zareagował na nagły ruch i Hasegawa natychmiast utkwił spojrzenie w zbliżającej się sylwetce. W końcu ktoś zmierzający do sklepu, nie tylko przechodzący obok. Kolejna taka okazja mogła się zbyt szybko nie powtórzyć. Zwłaszcza, że po zlustrowaniem sylwetki wzrokiem, Jiro od razu przyczepił nieznajomemu etykietę łatwej ofiary.
Wystarczył tylko jeden krok, by zagrodzić owieczce wejście do sklepu, pomimo że czujnik ruchu zareagował i od razu rozsunął drzwi na boki.
– Gdzie się pcha? – spytał, o dziwo bez cienia agresji, mimowolnie wydmuchując papierosowy dym w kierunku rozmówcy – Opłata za wejście obowiązuje. Płatne przy wyjściu, drobne albo jedzenie.
Zawsze istniała szansa, że klient po prostu zawróci i wybierze inny sklep, ale Razaro wierzył, że być może w tym przypadku desperacja lub pośpiech były tak silne, że ten jednak się ugnie i na odchodne da mu coś, byle tylko Jiro się odpierdolił.
Nie czekając na żadne potwierdzenie, usłużnie usunął się z drogi, przepuszczając młodszego.
– Tylko lepiej kurwa nie zapomnij – mruknął już ciszej, ponownie sięgając po papierosa.
Warui Shin'ya, Ye Lian, Ejiri Carei and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.
Miał tylko wpaść na moment do sklepu po hot-doga, coś do picia - w końcu należało mu się po ciężkim dniu w pracy - a spotkał rasowego patusa na swojej drodze. Mógł się tego właściwie spodziewać, w końcu takie indywidua dość często przesiadują pod takimi sklepami najczęściej z jakimś napojem wysokoprocentowym. Wcześniej tego tu nie widział, a kilkanaście razy odwiedzał ten przybytek. Może takie typki mają swoje zmiany, jak w pracy? W takim razie ten musi mieć nocną zmianę. Ewentualnie kończy swoją popołudniową. A, cholera go tam wie.
Miał mu wziąć coś do jedzenia albo dać drobne, tak? Drobne z góry odpadały. Nie miał fizycznie gotówki, a swojej karty płatniczej przecież mu nie odda. Jeszcze nie oszalał.
Dwie butelki wody? Nie, jedną wziął dla siebie. Dla tego strasznego gościa zgarnął dużego energetyka. Może przyda się mu więcej energii do terroryzowania ludzi? W każdym razie, energetyk jest droższy niż woda. Będzie mniejsza szansa zostanie znokautowanym publicznie.
Jak już sobie miał wziąć hot-doga to i jemu też weźmie. Zje coś na ciepło, a najedzony chuligan to szczęśliwy chuligan, prawda? Tylko znowu, hierarchia musi być. Należy pokazać silniejszemu, że jest ważniejszy. Sobie samemu wziął małego, a dla niego zabrał dużego. Ale pojawił się kolejny problem! Jaki niby sos będzie temu chłopu odpowiadał? Ostatecznie zabrał jakiś ostry pochodny od ketchupu. No trudno.
Elegancko za wszystko zapłacił. Hot-dogi trzymał w rękach osobno, a napoje oba przyciśnięte do jego żeber utrzymywane przez łokieć i przedramię.
Po wyjściu ze sklepu rozejrzał się za ów Panem kierownikiem. Podszedł do niego i wyciągnął rękę którą trzymał dużego hot-doga z ostrym sosem. Zaraz później miał mu do przekazania energetyka.
- Mam nadzieję, że tyle wystarczy. - Teraz pozostaje pytanie, czy da Hasegawie spokój, czy będzie chciał coś jeszcze.
@Hasegawa Jirō
Warui Shin'ya and Hasegawa Jirō szaleją za tym postem.
Nie zdążył nawet na powrót nasunąć maski na twarz, pobijając tym samym rekord pozwalania komuś obcemu gapić się na jego poszatkowaną przez blizny mordę. Okularnik niesamowicie szybko uwinął się z zakupami i być może byłby nawet w stanie wymknąć się cichcem zanim Jiro, by sobie przypomniał o jedzonkowym podatku.
A mimo to podszedł do niego i przyniósł żarcie. Może bał się, że ten puści się za nim w pogoń jak głodny pies.
– O, myślałem, że wybierzesz onigiri – powiedział ze szczerym zaskoczeniem, nie mając zamiaru jednak marudzić i od razu odbierając hot-doga, jakby w obawie, że jego darczyńca się rozmyśli i zabierze mu jedzenie niczym pomarańczę.
Od razu zatopił kły w jedzeniu, nie wiedząc czy większe zagrożenie w udławieniu się stanowi ogromny kęs czy napływająca do pyska hektolitrami ślina. Podanego mu energetyka schował w milczeniu, a raczej w akompaniamencie odgłosów przeżuwania, do bocznej kieszeni spodni i bezczelnie zabrał też wodę, nie sądząc, że spotka się z jakąkolwiek reakcją.
Zdążył przełknąć żarcie, uciszając tym samym domagający się czegokolwiek żołądek, który od rana zdążył już przyrosnąć do kręgosłupa.
– Dobry z ciebie szczeniak – pochwalił go, nie szczędząc mu protekcjonalnego patnięcia po głowie, któremu poziomem czułości bliżej było do sprawdzania czy arbuz jest dojrzały niż do faktycznej pochwały – Wystarczy? Jeżeli czujesz niedobory czynienia dobra to wiesz, oto jestem.
Warui Shin'ya, Yōzei-Genji Setsurō and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.
Izaya westchnął cicho, gdy stracił swoją wodę. Trudno, zawsze może kupić kolejną lub przecierpieć drogę powrotną do domu umierając z odwodnienia. Jedno jest pewne - na pewno kłócić się o to nie zamierzał. Może i był mniej-więcej w tym samym wzroście co ta szumowina, ale kwestia siły fizycznej jegomościa pozostała dla Hasegawy zagadką i lepiej niech tak pozostanie.
Okularnik zabrał się za swojego hot-doga, uciekając wzrokiem od okrutnika, złodzieja butelki wody. Gdyby posiadał zdolność jedzenia i maszerowania, to na pewno nie zostałby tutaj dłużej. Przebywanie w obecności tego człowieka z lekka go przerażało. Nie chodziło tu o sam wygląd, ale prymitywne zachowanie przytłaczało Izaye. Cholera go tam wie, co mu do łepetyny wpadnie. Zaraz może zechcieć oskubać go z portfela, telefonu i godności - a przynajmniej takie myśli biegały Izayi po głowie.
Niemal w język się ugryzł biorąc kolejny kęs, gdy dostał nagle w łeb. Co to to tak nagle?
- Dobry szczeniak? - Niemalże fuknął na tą łajzę. Nie rozumiał i raczej nie chciał rozumieć dlaczego takie określenie na niego padło. Trochę go to ugryzło wewnętrznie. Może jednak powinien się mu postawić i niczego nie kupić, skoro został zniżony do rangi posłusznego psa. Cóż za wstyd.
Wdech, wydech. Spokój.
- Pewnie, zapamiętam, Panie..? - Chyba wypadałoby znać nazwisko, jeżeli ma na niego "przelać" całą swoją uzbieraną dobroć w przyszłości. O ile, spotkają się jeszcze. Oraz, o ile będzie miał takie chęci.
@Hasegawa Jirō
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Może dlatego Jiro tak się w niego wgapiał, bezczelnie i z nieukrywaną ciekawością. Skupiony głównie na różnobarwnych tęczówkach, co chwilę przeskakując spojrzeniem z jednego oka na drugie i z powrotem.
– Masz oczy jak pluszaki. Takie wiesz, jak im jedno ślepie odpadło i ktoś na szybko doszył drugie, niepasujące.
Powinien mu kupić mordoklejkę, by oszczędzić sobie niepotrzebnych komentarzy, bo przeżuwanie hot-doga szło mu zbyt sprawnie, by go uciszyć na dłuższą metę. Musiał zresztą wykorzystać fakt, że ten nie uciekł.
– Hasegawa, o ile zostaniesz przy zwracaniu się per pan. Inaczej wystarczy Jiro – odparł zanim dotarło do niego, dlaczego może w ogóle pytać o jego personalia; zniżył głos niemal do ostrzegawczego warkotu – Jeżeli spytałeś żeby mnie podpierdolić policji to zapewniam, że wzruszą tylko ramionami, a ty już zawsze będziesz musiał oglądać się za siebie.
Zaraz po tym uśmiechnął się przymilnie, jakby wcale mu nie zagroził.
– Fajek nie masz, nie? Nie, nie masz. Nie wyglądasz na kogoś, kto pali – westchnął.
Warto było spróbować.
Warui Shin'ya and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.
Przełknął z trudem kawałek hot-doga i spojrzał na łajzę z lekkim zaskoczeniem. Choć możliwe, że wyglądało to bardziej na przerażenie. Hasegawa Jirō? Kompletnie olał tą część o policji. Nie widział potrzeby, aby upewnić jegomościa, że nie jest kapusiem. Nie to było w tej chwili najważniejsze.
- Hasegawa Izaya. - Niepewnie wskazał na siebie dotykając palcem wskazującym swojej piersi. Dalej mu coś nie pasowało. To imię wprowadziło Izaye w zadumę. Coś dzwoniło, ale nie wiedział w którym kościele.
Okularnik przewertował swoją pamięć na szybko. A tak. Ojciec mu kiedyś wspomniał, że brata miał. Jakiś czas po tym, jak Hibiki się zabił. Ale czy to było to samo imię? Musiałby odkurzyć pamiętniki, aby to zweryfikować. Tam wszystko zapisywał, jeśli było to istotne. Zawsze jest opcja, że to jakiś jego daleki krewny, lecz dziwne by było mieć krewnego lumpa czającego się na ludzi, aby zdobyć jedzenie. Trochę wstyd byłoby się do tego przyznać. Opcjonalnie to niezręczny zbieg okoliczności.
- Głupie pytanie, wybacz, ale ile Ty masz lat? I urodziłeś się tutaj, prawda? - Zawahał się zadając to pytanie. Dość szybko wypadło mu z głowy zwracanie się do niego per pan. Najwyżej w nos dostanie jak Jirō będzie miał taki kaprys, trudno. Chciał mu jeszcze zaproponować przeprowadzenie testów DNA, ale to dopiero byłoby idiotyczne. Spotyka gościa pierwszy raz w życiu i taka propozycja? Koń by się uśmiał.
Z tego zdenerwowania sięgnął po listek leków z kieszeni, aby jakkolwiek się uspokoić. Wody nie potrzebował, choć sucho w gardle już miał. I tak zagryzie tabletkę hot-dogiem.
- Nie mam przy sobie. Palę tylko czasami jak najdzie mnie ochota. - Czuł, że i tak po tych słowach może zostać zobligowany do kupna szlugów. Nie szkodzi. To nie jest taki duży koszt. Przynajmniej jego domniemany krewny byłby zadowolony.
Sprawnie wycisnął pigułkę na otwartą dłoń i ją połknął. Listek trafił ponownie do kieszeni Izayi. Oj, jak bardzo będzie się męczyć z tymi myślami, czy to jest członek jego rodziny, czy też nie.
@Hasegawa Jirō
Warui Shin'ya and Hasegawa Jirō szaleją za tym postem.
Zerknął na drugiego hot-doga, którego wcale tak dużo nie ubywało. Może nie smakował Izayi i będzie chciał się go pozbyć? Przypadkiem Jiro znał całkiem dobre miejsce do zutylizowania niechcianego jedzonka. Dość płynnie przeszło mu przyklejenie etykietki z imieniem do nieznajomego, skoro już się przedstawił. Istniała nawet szansa, że je zapamięta.
– Nie wiem, trzydzieści? – odparł bez zastanowienia; całkiem zapominając, że próby doliczenia się swojego wieku, po tym jak przyszło mu umrzeć i najpewniej utknąć z tym samym pyskiem jeszcze na długie lata, niekoniecznie mogłyby być zrozumiane przez zwykłych ludzi.
Posłał drugiemu rozbawione spojrzenie.
– Tak, tutaj się urodziłem. W monopolowym – zarechotał dumny z siebie – O co ci w ogóle chodzi, co? Jeżeli próbujesz się upewnić czy jesteśmy jakąś rodziną, to nie, nie jesteśmy.
Identyczne nazwisko nie uszło jego uwadze. Chociaż kto wie, może tylko brzmiało identycznie, a zapisane było zupełnie inaczej. Mogliby to sprawdzić gdyby Jiro potrafił się podpisać. Robił błędy nawet w swoim własnym imieniu.
– To nie jest moje prawdziwe nazwisko. Dostałem je w spadku po kartonie, w którym mnie podrzucili do Nanashi. Centrum medyczne Hasegawa czy coś. Pewnie te, odpady medyczne. Może się nie zmieściłem do okna życia – kolejny rechot z własnego żartu, choć tym razem podszyty dość ponurą nutą – ... więc możesz spać spokojnie.
Zauważył zdenerwowanie młodszego. Nie mógł się zresztą dziwić. Wyglądał porządnie, w przeciwieństwie do Jiro. Skaza na normalnej rodzinie w postaci zaplątanego w drzewo genealogiczne szczura z Nanashi musiała budzić niesmak.
Wyciągnął dłoń w kierunku Izayi, jakby wzięcie tabletki miało być zaproszeniem do częstowania cukierkami. Syp z górką, nie żałuj. Listek zniknął w kieszeni, ale wyciągnięta dłoń nadal trwała na swoim miejscu. Uparciuch się nie poddawał, wodząc ponaglająco wzrokiem od kieszeni do swojej ręki i z powrotem.
– Dziamgasz tego hot-doga jakbyś chciał, a nie mógł. Jak ci nie smakuje to oddaj, kupisz sobie innego. Po co masz się męczyć i umartwiać.
Warui Shin'ya and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.
Pobłażliwie spojrzał na Jirō. Urodził się w monopolowym, ta, jasne. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić barmana odbierającego poród na blacie baru pomiędzy drinkami. Jeszcze niech powie, że od razu wlali mu do dzioba litr szkockiej. Choć, mogłoby to być całkiem zabawne i obrzydliwe za razem. Przynajmniej byłoby o czym opowiadać ludziom z serii "najdziwniejszych wydarzeń w życiu".
Parsknął śmiechem na wzmiankę o oknie życia. Niby smutna rzecz, prawda? Ale w taki sposób jak on to powiedział wydało mu się dość zabawne. Śmieszek taki z tego Hasegawy.
- I całe szczęście, że nie jesteśmy. - Darował sobie dopowiedzenie o ojcu, który mu raz wygarnął, że miał brata. Jeśli to nie on, to bardzo dobrze. Faktycznie, nie pomyślał również o znakach jakimi zapisuje się nazwisko. Zwyczajnie zestresował się słysząc nazwisko tego obszczymurka.
Dobrze, że Jirō sam stwierdził, że nie są rodziną lub nad tym się nie rozwodził. Najprawdopodobniej Izaya by w to uwierzył i dałby się łatwo wykorzystać swojemu domniemanemu bratu. Być może skakałby dookoła niego, spełniając każdą jego zachciankę, nieważne jak bardzo byłaby ona popieprzona. To byłoby coś w stylu zadośćuczynienia beznadziejnego życia.
Izayi nie umknął ten moment, gdy chłopina wyciągnął rękę w jego stronę. Jeszcze nie oszalał na tyle, aby rozdawać leki na lewo i prawo. Zbyt cenne dla niego były, nawet jeśli sam sobie receptę mógł wypisać. Patrząc na niego i tą wyciągniętą rękę widział zabiedzonego pieska, który próbuje wyprosić jak najwięcej. Tylko to spojrzenie nie pasowało.
- Chyba Cię pogięło. Nie dostaniesz leków, to nie są jakieś tam cukierki. Może byś się nie przekręcił, ale byłoby Ci nieswojo lub miałbyś niefajne efekty uboczne. - Leków nie dał, ale hot-doga mu wręczył z niezadowolonym westchnieniem. Najwyżej w domu coś zje, w końcu nie żywił się tylko i wyłącznie szybkim żarciem.
- Cóż. Mam nadzieję, że się wystarczająco już najadłeś. - Zamilkł na kilka sekund. - Niech zgadnę, często tu przebywasz strasząc ludzi, aby Ci coś do jedzenia przynieśli, nie? - Uniósł brew, gdy zerknął na swojego nieszczęsnego rozmówcę. Pewnie to jest pierwszy i ostatni raz, kiedy rozmawiają. Oby. Izaya i tak przypuszczał jaką odpowiedź dostanie, tak więc już wiedział, który sklep omijać szerokim łukiem.
@Hasegawa Jirō
Warui Shin'ya and Hasegawa Jirō szaleją za tym postem.