Wygoda to przywilej nielicznych, jednak to od standardów danych osób zależy jej próg. Dla Jiro kanapa na której leżał była rajem. Stara i ujebana w czterdziestu różnych plamach, ale własna i nic poza nim oraz Karmelkiem się w niej nie zalęgło. Skubaniec własną dziurę wygryzł. Znowu leżałeś w mieszkaniu zupełnie jakby powódź nigdy nie nastała i była jedynie paskudnym snem. Mimo wszystko cokolwiek poprzedniej nocy wypiłeś, musiało być na tyle mocne że położyłeś się w mieszkaniu a nie na dachu czy w piwnicy. Muliło Cię i szczerze to jebnąłbyś się jeszcze na drugi boczek. Wtem nadszedł... Brzuch zasygnalizował głód burczeniem, które zapewne usłyszałby nawet pewien Minamoto bez aparatów słuchowych. Coś Ci z tyłu głowy mówiło że Tosia ogarnęła od znajomego kubełek kurczaczków, a ty w Kaeru zrobiłeś mały podbój. Trzeba żreć póki jest! Jeśli odchyliłeś głowę na bok, widziałeś lodówkę. Ponętną i nęcącą swoją zawartością. Jej drzwiczki były lekko uchylone, a z niej samej wydobywało się delikatne złociste światło. Zupełnie jakby krzyczała "Ach weź mnie, całą, bejba!"
Nie była daleko. Wystarczyło do niej wstać i złapać pierwszą lepszą rzecz do wszamania, bądź... Wszystko jak leci.
O dziwo twojego snu nie zakłóciły dziś żadne koszmary. Można by wręcz rzecz że spałeś jak ululane przez mamuśkę niemowlę. Co innego że obudziłeś się - jak z resztą mogłeś się domyślić detektywie - w środku nocy, ponieważ... Było ciemno. Niepokojący mógł być dla ciebie fakt, że lampka przy której zawsze się kładłeś była zgaszona i pomimo jakichkolwiek prób zapalenia, nie dało się tego faktu zmienić. Telefon również rył rozładowany, więc jedyne światło jakie dochodziło do twojego mieszkania, to te rzucane przez księżyc, który usilnie starał się przebić przez chmury, które delikatnie przysłaniały nocne niebo. Samo miasto wydawało się za oknem nie żyć. Brak świateł i cisza jak makiem zasiał. Mimo wszystko byłeś jednak silnym Senkensha. Zdolnym do wyczucia że coś jest nie tak. Do wyczucia obecności w swoim mieszkaniu. I tym razem zdecydowanie nie była to siostra z Happy Mealem bądź składnikami na śniadanie. Chociaż... Możliwe że była, ale to raczej nie był ten typ aury. Ten był mniej złowrogi.
Tak czy inaczej jego obecność w sypialni była słaba. Smród nieproszonego gościa dobiegał z salonu.
Twój dzień od samego poranka zapowiadał się świetnie i zdecydowanie na nic złego się nie zapowiadało. Piękne czyste niebo, słoneczna pogoda i cudowny widok z okna. Obecnie siedziałaś przed szkicownikiem i przelewałaś ten piękny widok na niego. Każdy szczegół, każdy liść, każdy kwiat... Nawet pszczoły i motylki, które na tych drugich ochoczo przysiadały. Tak detaliczny rysunek zajął ci niemal całe południe, przez co powoli ogarniało cię zmęczenie. Zaczęło się od pojedynczego ziewnięcia. Potem dopiero poczułaś opór na całym ciele. Zupełnie jakby to stało się znacznie słabsze. Czy była to najwyższa pora aby położyć się do spania? Chociaż na dziesięć minut? Zanim jednak cokolwiek zrobiłaś poczułaś dłoń na swoim ramieniu i głos nadchodzący z tego samego kierunku. - Panienko Ejiri. Panienko Ejiri.. - Sam głos był Ci bliski i znajomy. Brzmiał jak nie kto inny, tylko Jiro. Z tą różnicą że brzmiał grzecznie, spokojnie, delikatnie... Jak dobrze wychowany chłopak z dobrego domu. Jednak kiedy spojrzałaś w jego kierunku, nikogo nie dostrzegłaś. W pokoju byłaś sama, a uczucie dłoni na ramieniu nie znikało.
Kac. To pierwsza rzecz jaka uderza cię jeszcze przed otworzeniem oczu. Po ich otworzeniu możesz dostrzec sufit własnego mieszkania oraz wyczuć unoszącą się w powietrzu ostrą woń alkoholu. Nie pamiętasz nic co się wydarzyło poprzedniego dnia, co wskazywało jednogłośnie na to że zabawa musiała być przednia. Kiedy się w łóżku obracasz na boczek drugi, dostrzegasz Yelonka w koronkowej bieliźnie oraz kilka butelek po różnych akloholach na stoliczku. Gdybyś siebie nie znał pomyślałbyś że obrabowaliście monopolowy.
Jeśli skusiło cię wstać i spojrzeć przez okna bądź by chociaż założyć jakiekolwiek ubrania, mogłeś dostrzec że nadal była noc, którą rozświetlał jedynie księżyc. Wszystko też wskazywało na to że nie było prądu w całej dzielnicy, a twój telefon nie działał. Do tego był zbity. Chyba nie naprułeś się do tego stopnia by włączać tryb samolotowy i rzucać nim z dachu krzycząc "Transformacja, dziwko"? Nie, raczej nie. W końcu nie byłeś z Hasegawów.
Sen był przyjemny i zdecydowanie jeden z lepszych. Śniło Ci się że ochoczo lejesz Bakina po ryju za to co zrobił. Prawdopdoobnie by się na tym nie skończyło i sen leciałby dalej w najlepsze gdyby nie twój własny cholerny telefon. Dzwonił przez kilka chwil, a kiedy w końcu nie odebrałeś... Nieznany numer zostawił wiadomość głosową. - Dzień dobry. Sakuya wdał się w jakąś bójkę i szybko kazał mi zadzwonić pod ten numer. - Wiadomość nagrlał jakiś nieznany Ci, ale widocznie zestresowany chłopaczyna mniej więcej w wieku twojego młodszego brata. Głos miał nieco ochrypły i oddychał szybko. Jeśli spojrzałeś na zegarek, mogłeś łatwo dostrzec że jeszcze kilka minut i wybije szesnasta. Wtedy nie było już wielu lekcji, a uczniowie głównie zajmowali się obowiązkami, bądź uczęszczali na spotkania kół zainteresowań. Nie było też wielu nauczycieli na miejscu, więc dla łobuzów była to okazja idealna by dorwać jakiś słaby cel. Daleko do szkoły Sakuyi nie było. Kilka minut metrem bądź autobusem i będziesz na miejscu.
Twoja pobudka zdecydowanie nie należała do przyjemnych. Jeszcze zanim otworzyłaś oczy mogłaś z łatwością stwierdzić kilka faktów. Po pierwsze do twoich nozdrzy docierał nieprzyjemny, metaliczny zapach krwi. Po drugie, leżałaś w nienaturalnej pozycji i coś mocno uwierało twoje kostki i nadgarstek prawej ręki. Po trzecie i najgorze, wszędzie poniżej twojej szyi czułaś wilgoć. W twojej podświadomości więc zrodziło się pytanie. Czy na pewno chcę otwierać oczy? Jeśli w końcu się na to zdecydowałaś, mogłaś dostrzec że leżałaś w wannie. Wannie pełnej krwi. Przykuta do rur kajdanami na łańcuchach. Ruszając nogami i wolną ręką mogłaś stwierdzić że na jej dnie z pewnością znajdują się jakieś bliżej niezidentyfikowane przedmioty. Jeśli zaś rozejrzałaś się po pomieszczeniu w którym Cię zamknięto, to mogłaś stwierdzić że przypominało ono piwnicę bądź kotłownię. Nie było wielkie. Mniej więcej pięć na pięć metrów. Drzwi do niego zdecydowanie były zakluczone i wykonane z grubej stali. Ściany za to już nieco mniej mogły się pochwalić. W wielu miejscach powstały zacieki i rozwijał się grzyb. Masz zdecydowane szczęście że nie jesteś ranna, bo zarazki czaiły się tu na każdym kroku. W prawej części pomieszczenia znajdował się stół a nad nim szyb wentylacyjny, jednak nie byłaś obecnie w stanie przyjrzeć się co się na nim znajduje.
Niezbyt kojarzysz czyje to auto ani co w ogóle w nim robisz. Twoja siędząca na siedzeniu obok przyjaciółka cytrynówka za to może wiedzieć na ten temat nieco więcej. Rozglądając się po aucie dostrzegasz kilka drobiazgów. Jak na przykład rozwalone miejsce na kluczyk z którego dyndały kable oraz otwarty schowek w którym było kilka klamotów. Zapalniczka, fajki, dezodorant... Bibeloty. A skoro o nich mowa, to pod lusterkiem zwisały dwie pluszowe różowe kostki. Kac był odczuwalny i nieco bolał cię łeb. Nie pomagał też zbytnio ten dziwny, oddalony szum, którego głośność powoli narastała.
Łóżko na którym spałaś wydawało się być wyjątkowo twarde, a wręcz wykonane z drewna. Poduszka zaś była jak worek wypchany słomą. Kiedy otworzyłaś piękne oczęta spostrzegłaś że chyba nie jesteś już w Kinigami. Byłaś zamknięta w celi, a leżałaś na drewnianej pryczce. Poduszką faktycznie zaś był worek siana. Jednak cela do współczesności miała jeszcze dalej niż Nanashi do statusu porządnej dzielnicy. Kraty były stalowe, ale domek sam w sobie drewniany i zdecydowanie staroświecki. Po elektryczności nie było nawet śladu. Kinkiety zamiast elektrycznych lamp oraz gdzie nie gdzie rozpalone świece. Nie miałaś na sobie swoich standardowych ciuchów, a więzienne łachmany będące tak naprawdę niczym więcej jak zbiorem pozszywanych ze sobą zużytych szmat.
Przy twojej pryczce rodem z siedemnastego wieku stał czysty nocnik i talerz z gotowanym pasternakiem oraz czerstwym chlebem. Jeśli zechciałaś, mogłaś się na spokojnie rozejrzeć co jest poza celą i jeśli się na to zdecydowałaś to poza stolikiem na którym leżały jakieś papiery i książka. Zdecydowanie ciekawszy był obiekt ulokowany przy drzwiach wyjściowych. Malutki piesek, a na jego szyi wisiał klucz. Drzemał sobie słodko ignorując krzyki podjudzonych ludzi jakie rozlegały się na zewnątrz.
Budzący się w nietypowym miejscu Hasegawa. Ktoś zaskoczony? Jeszcze zanim otworzyłeś oczy do twoich uszu docierają niezliczone rozmowy wielu ludzi. O pierdołach takich jak sytuacja w pracy bądź film który chciałeś obejrzeć, a ktoś ochoczo go opowiada nie pomijając spoilerów i szczegółów. Kiedy już oczęta misiaczku otworzyłeś, to spostrzegłeś że jesteś w metrze zajmując miejsce obok jakiejś staruchy która spała oparta o ciebie śliniąc się potwornie. Na domiar złego cały wagon był wypełniony okropnym zapachem zgniłego sera i gotowanych skarpet. Co tu robiłeś? Prawdopodobnie łyknąłeś nie tę tabletkę zanim jeszcze wsiadłeś do metra i cię ścięło. Teraz metro zatrzymało się na kolejnym przystanku i drzwi do wolności przed metrowymi świrami stały otworem. Zwłaszcza że zaczynała cię boleć głowa oraz poznasz całą fabułę kolejnego już filmu. Twoja podświadomość - bądź piguła - praktycznie sama cię nosiła skłaniając do wstania i ruszenia w stronę wyjścia z pojazdu.
Ding dong. To zegar z kukułką - prezent od jednego z pacjentów - wybił kolejną godzinę w twoim gabinecie. Tym razem skutecznie cię obudził. Obyła równo druga w nocy. Trochę późno gołąbeczku zważywszy na to że nadal siedzisz w swoim miejscu pracy. W szpitalu. Odziany w kitel. Kiedy podniosłeś głowę z biurka, początkowo nic nie widziałeś. Ale to tylko dlatego że jakaś kartka przykleiła Ci się do czoła. Po jej odgarnięciu z czoła i okazjonalnemu wyjrzeniu przez okno mogłeś dostrzec że prawdopodobnie w mieście nie ma prądu. Poza szpitalem który pracował na zapasowych generatorach właśnie na takie wypadki. Praktycznie nic cię nie trzymało w tym miejscu o tej porze. Wystarczyło zabrać rzeczy, wyjść, zamknąć gabinet i ruszyć do domu.
Jeśli tak uczyniłeś, mogłeś zauważyć nienaturalną pustkę na korytarzach i jeszcze dziwniejszą ciszę. Poza tym światło na korytarzach szwankuje, a w powietrzu unosiła się nietypowa dla tego miejsca woń słodkiej wanilii, ostrego chili i... rozkładu?
Budzisz się... W sumie to sam nie masz pojęcia gdzie. Tupiąc nóżkami po ziemi z całą pewnością możesz stwierdzić że podłoże jest z kostki, a ty siedzisz na ławce do której najwyraźniej jesteś przykuty łancuchem. Niestety w poszukiwaniu patyczka który Ci służył za przewodnika na pełen etat od czasu pamiętnej rozłąki z pieskiem, nie trafiłeś na nic. Patyczka albo nie było, albo znajdował się poza twoim zasięgiem. Całkiem niedaleko słyszałeś szum płynącej wody, a w twojej kieszeni wściekle zawibrował telefon. - Masz nieodsłuchaną wiadomość od: Vance - I jak na zawołanie twój telefon zaczął ją odtwarzać. -Myślałem o tym i to nie wyjdzie. Jednak jestem Hetero. - To to tyle. Można by powiedzieć że to koniec, ale kiedy tylko odtwarzanie dobiegło końca, telefon kontynuował. -Masz nowe powiadomienia od: Bank Współdzielczy i Zakład Ubezpieczeń Społecznych. - Już wiesz... Że twój koszmar się zaczął.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję wszystkim za wzięcie udziału w wydarzeniu. Każdy z was zaczyna osobno i w miarę postępów zaczniecie się łączyć w coraz większe grupki.
Liczę że każdy będzie się dobrze bawić
Czas na odpis 26.09.2023, 22:00
● Shibi[/size]
@Hasegawa Jirō @Seiwa-Genji Enma @Ejiri Carei @Warui Shin'ya @Yakushimaru Seiya @Itou Alaesha @Amakasu Shey @Hecate Shirshu Black @Hasegawa Izaya @Satō Kisara @Yakushimaru Sakuya @Munehira Aoi
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Hasegawa Jirō, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Satō Kisara and szaleją za tym postem.
Z początku poczuła się trochę głupio, gdy jej krzyk uleciał w pustkę – być może bez wyraźnego celu i powodu. Jednak chłopak też zdawał się znać Ejiri.
- Jeśli mówimy o tej samej Ejiri, to tak. Zdawało mi się, że słyszę jej krzyk. Chociaż Ty przed chwilą wymówiłeś inne imię?
Rozejrzała się po twarzach mężczyzn dookoła niej. Mięśnie na twarzy czarnowłosego były spięte w oczekiwaniu. Odratowany z powodzi rozglądał się dookoła z szeroko otwartymi oczami. Tymczasem zielonowłosy zdawał się zupełnie nie mieć kontaktu z rzeczywistością. Wyglądał zupełnie niewinne, jednak może rzeczywiście zrobił coś strasznego w tej szkole i teraz zamknął się w sobie? Jej myśli jednak szybko skierowały się w stronę sylwetek na brzegu. Im bliżej podpływali, tym nabierała większej pewności – tak, na brzegu naprawdę stała Ejiri!
Dobili do brzegu i opuścili ponton, jednak Alaesha zbyt długo nie nacieszyła się poczuciem stabilnego gruntu pod stopami. Mara, która nękała ją na wodzie, wróciła. Skostniałe, lodowate palce chwyciły ją od tyłu za szyję, wpijając się agresywnie w skórę. Była przekonana, że gdyby mogła na nie spojrzeć, to dostrzegłaby wypielęgnowane, długie i pomalowane czerwonym lakierem paznokcie. Takie, jakie zawsze nosiła. Niemniej była równie przekonana, że nie byłyby to dłonie jej matki. Może co najwyżej pośmiertna karykatura jej dłoni, składająca się ze sztywnych palców i fioletowych kostek. Nie była w stanie zmusić się do ich ponownego dotknięcia – przynajmniej póki wciąż miała odrobinę powietrza w płucach.
Usłyszała głos swojej matki. Łzy, bez jakiegokolwiek łkania, automatycznie spłynęły po policzkach Ali. Tak, jakby od zawsze tam czekały. Bezradność szybko jednak przerodziła się w złość – W końcu się do tego przyznałaś! - Przebiegło jej przez myśl. Jednak wiedziała, że to nie ona, a to nie było żadne wyznanie. Jej matka wszelkie swoje myśli zabrała ze sobą do grobu. Wściekłość chwilowo wbiła ją w ziemię, choć nie był to najlepszy moment. To paskudztwo myślało, że może drwić z niej i tworzyć tę marną karykaturę jej matki? To coś nie było nawet odrobinę tak straszne, jak lata milczącego cierpienia, które musiała przy niej znosić! Złapała za zimne i obślizgłe palce niczym nieprzypominające tych znajomych. Usłyszała również za sobą siarczyste „Wypierdalaj”, które dodało jej otuchy. Zaczęła rozwierać wstrętne paluchy, łapiąc oddech, ale tym samym pomagając w rozdzieraniu własnej skóry. W międzyczasie oślepiło ją światło, a wszelkie emocje zniknęły, pozostawiając ją pustą i wycieńczoną. Ponownie pozwoliła się temu czemuś nią nakarmić. Upadła.
Jak przez mgłę usłyszała inny znajomy głos. Zatroskany, zdecydowany, ale przyjemnie ciepły. Otworzyła powieki i zobaczyła niebieskie oczy. Te same, które kilka miesięcy temu dostrzegła ze szpitalnego łóżka. Próbowała się odezwać, jednak z początku jej się to nie udało – ściśnięte gardło nie chciało współpracować. Odkaszlnęła.
- Kisara? Co Ty tu robisz?! - Uniosła się na przedramieniu. Szybko znalazła dłoń Kisary i przytknęła ją do policzka w geście, który miał być namiastką przytulenia. Jej uwagę przyciągnęły przesiąknięte krwią bandaże. - Kto Ci to zrobił? Spuszczę mu wpier... - Nie dokończyła ze względu na kolejny atak kaszlu.
W chwilę później przy jej drugim boku znalazła się Ejiri. Alaesha wręcz nie mogła uwierzyć, że widzi ją przed sobą. Niemal jakby myśl o przyjaciółce zmaterializowała ją w tym chorym świecie. Udało jej się usiąść i wolną ręką przytuliła przyjaciółkę, drugą wciąż ściskając dłoni Kisary. Wtuliła głowę w ramię dziewczyny i obejmowała tak mocno, jak była w stanie.
- Tak się cieszę, że Was widzę i... że żyjecie.
W chwilę potem dostrzegła unoszącego się w powietrzu yokai. Itou już sama nie wiedziała, czy czuła się tym zaskoczona. Bardziej zdziwiłoby ją chyba to, gdyby świat nagle wrócił do normy. Zwróciła się w stronę lekarki.
- Kisiu, widziałeś?! Wow, w końcu razem możemy tego doświadczyć! - Powiedziała to, zdając sobie sprawę, że być może była aż nazbyt szczera w otoczeniu Ejiri.
Z wdzięcznością przyjęła pomoc medyczną od Ejiri, a plasterki Hello Kitty były wisienką na torcie tego tortu absurdu. Pomimo poniesionych ran i strasznych widm, nie była w stanie nie uśmiechnąć się na ich widok. Gdyby tylko nie było jej tak cholernie zimno przez te mokre ubrania i brak butów...
Gdy udało jej się wstać, zwróciła się do czarnowłosego. - Dzięki za wsparcie. To „wypierdalaj” było najpiękniejszym słowem, jakie mogłam wtedy usłyszeć. Jestem Alaesha, a Ty jak się nazywasz? - Skinęła w jego kierunku głową – Tak będzie łatwiej rozmawiać. - Dodała.
Warui Shin'ya, Ye Lian, Ejiri Carei, Satō Kisara and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Była tak paskudnie zmęczona, zdezorientowana i rozdarta, że nie zarejestrowała momentu, w którym ruszyła w stronę zbierających się na brzegu. Dwa kroki w przód i wysunięta przed siebie, wolna ręka, w niemym spar5dzeniu, czy to nie kolejna mara - Seiya - jeszcze jedna tożsamość, co jak wyrwana ze snu postać rozbiła zbierającą się mgłę ciemności - p-przypłynęliśmy? Nie mam pojęcia? - rozejrzała się bardziej niepewnie. Co miała właściwie odpowiedzieć? Ciężko było poskładać w całość ...cokolwiek z tego co zdążyli przeżyć - zdaje się, że w rezydencji... jest TEGO źródło. Mój ... przyjaciel już tam pobiegł. To egzorcysta - precyzowała nieskładnie, milknąc z chwilą, gdy do postaci Alaeshy dorwało się coś, czego nikt widzieć nie chciał.
Do upadającego ciała przyjaciółki, dobiegła zaraz za Kisarą - Nienienienien... - wsparła się na kolanach i w jakiejś panice rozmazywała łzy z policzków, by tymi samymi dłońmi ścierać płynącą strużkę krwi z drapanych głęboko ran jej dawnej mentorki. Przerwała na chwilę, by pochylić się nad kobietą i delikatnie objąć ramieniem, na którym wsparła głowę. Cierpliwe powtórzyła zabiegi, jakie wcześniej wykonała z pomocą lekarza. Skupienie na działaniu, raz jeszcze dało szansę na uspokojeniu kołatających się szaleńczo emocji oraz wrażeń. Zamarła na krótko, na komentarz przyjaciółki. Zamrugała jednak, nie odzywając się. Skoro słowa nie były kierowane do niej, pozostawiła refleksję dla siebie - Ściągnij to - szepnęła za to, wskazując na mokrą, wierzchnią część ubrań. Odsunęła się przy tym, ściągając przez głowę bluzę z kapturem, którą miała na siebie - jest sucha, załóż - odezwała się łagodnie, ale w cieple, jakim obdarzyła kobietę, nie brakowało stanowczości. Odetchnęła ciężko, podnosząc się powoli z klęczek, śledząc wszystkich zebranych i natrafiając na dwie, dziwnie nieruchome sylwetki - Jiro? Co... co ci jest? - jeszcze jedno imię. Robiło jej się słabo - Chodźmy dalej. Tam... oni będą potrzebowali wsparcia - tu, na dłużej spojrzała na Seiya, a potem odnalazła wciąż milczącą, białowłosą przyjaciółkę - Mam do dyspozycji... paralizator i pałkę - sama, raczej wielkiej szansy nie miała w bezpośredniej walce, ale przynajmniej miała szansę podsunąć broń towarzyszom.
| Rzut na medycynę (Ala) - udany
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ye Lian, Amakasu Shey, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Jebane spotkanie jak by właśnie zorganizowali zjazd rocznika ukończenia podstawówki. Fakt, że czuła się niekomfortowo chyba nikogo nie zdziwił. Nie udzielała się stojąc gdzieś z boku. Jak zwykle ponura o obojętnym wyrazie twarzy. Wolała się nie odzywać niż przesadnie udzielać. Gdy w końcu znalazła się na brzegu wzięła głębszy oddech próbując ukryć drżenie kolan. Była w rozsypce z każdą kolejną sekundą nie potrafiąc dojść do siebie. Inni zajęli się sobą. Witaniem, krzykami, płaczem. Byli tak cholernie wkurwiający. A może to ona miała po prostu w sobie zbyt dużo złości, z którą nie potrafiła sobie poradzić? Obwiniała innych za swoje problemy. Powoli rozluźniała spięte ramiona strzelając z karku. Im dłużej stała na lądzie, tym pewniej się czuła. Była niczym dachowy kot chodzący swoimi drogami. Taki, który naprawdę nienawidził wody. Jeszcze przed chwilą szukała ciała tonącego Hayato wśród innych dryfujących trupów. Kiedyś sama tak wyglądała. Mała utopiona dziewczynka w liliowej sukience. Kiedyś też tak umarła.
Jej dwukolorowe tęczówki powędrowały po zebranych. Nie znała wszystkich i za pewne wyglądała na nieufną. Widząc napływające do oczu łzy Carei zrobiła krok w jej stronę. Już miała coś powiedzieć, coś zrobić. Jednak zatrzymała się w pół kroku, widząc jak nachyliła się nad jakąś dziewczyną. Widziała tę ulgę w ich oczach, radość ze spotkania. Żyły. Nie była zazdrosna, zdecydowanie nie pasowała do tej sielanki.
Przesunęła wzrokiem na Seiyę, który stał nieopodal. Nie potrafiła odgadnąć czy ją zauważył czy nie. Chyba ostatnim razem nie rozstali się na najlepszych zasadach. Nie potrafiła sobie przypomnieć. W końcu na przemian się pieprzyli czy kłócili. Ciężko było stwierdzić co wydarzyło się ostatnim razem. Pewnie znowu za dużo piła. Pewnie skończyło się i na tym i na tym. Przejechała wzrokiem po jego ustach, które z tej odległości były zaledwie cienką linią w słabym świetle. Przypomniała sobie ile przyjemności sprawiał, gdy kąsał jej skróę. W tak odmienny sposób do uścisku zębów, który wciąż czuła na swoim karku. Do męskiego niskiego głosu tak okrutnie znajomego z dzieciństwa. W niewielkim mieszkaniu na piętrze, gdzie demony tańczyły wokół niej przyzywając najbardziej traumatyczne przeżycia z przeszłości. Miała tego kurwa dosyć.
- Eji trzymaj się reszty, dobrze? - Rzuciła jedynie nie odwracając się więcej za siebie. Ruszyła biegiem w miejsce, do którego poszedł Enma. Zamierzała zapierdolić to, co ich tutaj trzymało. Niemal wrzała ze złości, którą maskowała wcześniejszy strach. Trzymała kurczowo rękojeść miecza.
Warui Shin'ya, Shogo Tomomi, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and Yakushimaru Sadamitsu szaleją za tym postem.
Obydwoje o tym pomyśleliście, a wasze silne i już świadome umysły zdołały na to zareagować. Z każdej strony rozległ się wściekły, kobiecy wrzask. Całe otoczenie zaczęło czernieć tylko po to by ostatecznie rozpłynąć się w powietrzu. Otaczała was bezkresna czerń, a jednak nie było żadnych kłopotów z widzeniem. Sylwetka twojej siostry była całkowicie wyraźna. Dostrzegłeś też oddalone, ale nadbiegające sylwetki innych obecnych tu osób. A coś ponad wami, formowało się... Obecność była wrzechobecna.
Ruszyliście przodem by dogonić Enmę. Waru chociaż bez ciała, nie czuł większej różnicy, co od razu mogło wydawać się mu dziwne, nienaturalne wręcz. Hecate prowadził zaś ognik, a psowilk towarzyszył tuż przy nodze. W końcu dotarliście do właściwego wejścia do rezydencji. Na ziemi leżały gdzie nie gdzie zmasakrowane zwłoki różnych członków klanu Minamoto. Inni walczyli ze sobą jak oszalałe zombie, jednak nie zwracali na was większej uwagi bardziej będąc zajęci sami sobą. Całe to miejsce capiło czymś nienaturalnym i zdecydowanie nieświętym. Płomyk starał się was prowadzić przez korytarz, ale w pewnym momencie coś zdecydowanie się na was zaczaiło. Deski zaczęły pękać, a okolica walić. Pod nimi rozpościerała się nieskończona ciemność. Przejście było bardzo wąskie i musieliście uważać żeby nie spać. Pies zaczynał się ześlizgiwać i desperacko wdrapywać się by nie spaść. Ostatnimi siłami łapiąc żąbkami część ubrania Shirshu. Warui poczuł coś poza tym. Znajomy odór. Ze ścian zaczęła spływać krew, a za nimi zaczęła pojawiać się znajoma czarna mgła sunąca w ich kierunku. Powoli doprowadzała do niszczenia pozostałej za nimi ścieżki. Nie mieliście dużego wyboru, niż szybko ruszać przed siebie. Szkoda tylko że korytaż zaczynał się nieskonczenie dłużyć. Ucieczka w końcu wydawała się bezcelowa. Tu jednak przybyła istna bohaterka. Shey ruszyła waszym tropem dosłownie kilka chwil po tym jak ruszyliście do rezydencji i chociaż dzięki ognikowi nieco ją odsadziliście, zdążyła was dogonić. I to w samą porę. Dziewczyna dostrzegała w czarnej mglę sylwetkę, a mieczyk wydawał się ciągnąć w kierunku szyi tego czegoś. Chcąc czy nie, Shey w końcu rzuciła się w jego kierunku przecinając go. A kiedy to się stało, z każdej strony dotarł do was rozwścieczony, kobiecy wrzask. Otoczenie zaczęło się walić, czernieć, rozpływać w powietrzu. Po mgle nie został nawet ślad, a nieprzenikniona ciemność was otaczała. Jednak wszystko w niej doskonale wiedzieliście. Gdzieś tam z przodu kilka metrów przed wami szli Enma z Kamiko. Pies, miecz i ognik przy was pozostali. Z czego ten pierwszy niezbyt ogarniał co się właśnie stało. Na wami nadchodziły kolejne osoby. Po jakimkolwiek krajobrazie nie było śladu. Jednak coś nad wami się formowało. Wystarczyło tylko unieść wzrok.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Czas na odpis do 14.01 do 16;00
Atakując/unikając/płacząc możecie zamiast na umiejętność normalnie do tego wymaganą, rzucić na siłę Woli. Każdy z was wie że to sen, więc ataki niekoniecznie muszą być logiczne (przywołanie kowadła nad potworem np.)
Jest to (prawdopodobnie) przedostatnia kolejka.
@Amakasu Shey @Ejiri Carei @Itou Alaesha @Warui Shin'ya @Hecate Shirshu Black @Seiwa-Genji Enma @Yakushimaru Seiya @Satō Kisara @Hasegawa Izaya @Yakushimaru Sakuya @Hasegawa Jirō @Munehira Aoi
*Shibi
Warui Shin'ya, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya, Itou Alaesha, Hasegawa Izaya and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Chyba.
— Pierdolę to — rzucił warkliwie, gdy zorientował się, że jeśli już coś miało pójść nie tak, to dosłownie wszystko. Gdy wiosło jakimś cudem uderzyło w żagiel wanny, w którą nie celował – bo najwidoczniej grawitacja zdecydowała się zjebać – niemalże odruchowo znalazł się przy prowizorycznej tratwie, która zaczęła odpływać. Nie próbował zatrzymać wanny, ale zaparł się na tyle mocno, by wytargać pogrążonego we śnie białowłosego na brzeg, nie przejmując się uczepionym do niego stworzeniem. — Wygląda kurwa, że na egzorcyzmy już za późno — stwierdził, być może całkiem słusznie odczuwając sceptycyzm względem wyjaśnień Ejiri, gdy ułożywszy mężczyznę na brzegu wyprostował się, otrzepując ręce. Trudno zresztą było zdobyć się na entuzjastyczny to, gdy miasto dookoła nich było doszczętnie rozpierdolone, a oni byli jedynie rozbitkami na małym skrawku ziemi, któremu udało się uniknąć zatopienia. Może dlatego w pierwszym momencie nie sprawiał zbyt przyjemnego wrażenia, gdy Alaesha jakimś cudem odnalazła pozytywny aspekt całej tej sprawy. W spojrzeniu rzuconym z ukosa dało się wyczuć pewnego rodzaju dystans i niezrozumienie. Nigdy nie przypuszczał, że jego impulsywne działania okażą się dla kogoś wsparciem. Z drugiej strony nie miał nic do stracenia, więc odetchnąwszy głębiej, jakby dawał sobie chwilę na zastanowienie, czy jakakolwiek forma poufałości miała jakiś sens, wreszcie zdecydował się odezwać: — Seiya. Nie wiem tylko jak długo jeszcze będziemy mieli okazję rozmawiać. Młoda ma kurwa rację. Trzeba się zbierać, chociaż pewnie lepiej dla was byłoby siedzieć na dupie, bo za chuja nie wiem, gdzie moglibyście przeczekać ten festiwal spierdolenia — skomentował, odruchowo przesuwając wzrokiem po ponurej okolicy. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że cokolwiek miało na to wpływ, mogło dopaść ich dosłownie wszędzie.
— Daj mi ten kij. — Wyciągnął rękę, najwidoczniej zamierzając skorzystać z oferty. Już wcześniej kątem oka dostrzegł oddalającą się Shey i był to jedynie kolejny powód, dla którego wydawał się jeszcze bardziej niespokojny, bo – jak zawsze kurwa – musiała wyrwać się do przodu. Gdy Ejiri spełniła jego polecenie, zacisnął mocno palce na broni, która w obliczu wydarzeń, które miały miejsce, przypominała kiepską zabawkę. Była jednak dużo lepsza od pustych rąk albo nawet broni palnej, z którą po dzisiejszym dniu chciał mieć jeszcze mniej wspólnego. — Przynajmniej trzymajcie się blisko, choć nie wiem czy ktoś nie powinien ich kurwa pilnować — rzucił, wskazując kijem na ciało rudowłosego i pogrążonego we śnie białowłosego. Plan targania ich ze sobą kompletnie nie wchodził w grę, jeśli musieli się pospieszyć. Yakushimaru z kolei nie zamierzał czekać długo, a pierwszy krok naprzód pociągnął za sobą następne. Decyzję co do pilnowania nieprzytomnych osób pozostawił już reszcie.
Nagła zmiana scenerii nie była zaskakująca, ale mimo tego Seiya zatrzymał się gwałtownie, gdy świat dookoła zniknął. Zdołał zaledwie zerknąć za siebie przez ramię, by upewnić się, że za jego plecami też panowała ciemność, choć widok twarzy towarzyszy sprawiał, że ciężko było nazwać to ciemnością. Czuł się tak, jakby przekroczył próg pokoju, w którym ściany, podłoga i sufit zostały pomalowane na czarno. Za chwilę znów spoglądał przed siebie, szukając źródła obcego głosu, który swoją barwą przywoływał na myśl zgniłą zieleń.
„Przednie się wami bawiłam (…) A zwłaszcza tobą. Nie martw się, może jeszcze kiedyś cię odwiedzę.”
— No to kurwa zapraszam. Mam nadzieję, że będziesz się zajebiście bawić bez zębów — sarknął, odruchowo wyprowadzając cios kijem, gdy wyczuł, że znalazła się za jego plecami. Gdy okręcił się z bronią dookoła własnej osi, okazało się, że zdołał przeciąć jedynie powietrze. Ściągnął brwi, klnąc pod nosem i choć jego spojrzenie szybko odnalazło nieznajomą, ta już po chwili znów zniknęła mu z oczu, materializując się w innym miejscu; poza jego zasięgiem.
Aż wreszcie nie było jej już wcale.
Było jednak za wcześnie, by mieć nadzieję na chwilę oddechu, gdy w pobliżu nagle pojawiło się monstrum. Odruchowo wycofał się o dwa kroki, bo wycie bestii skutecznie zagłuszyło dziewczynę, która bynajmniej nie wzbudziła jego zaufania. W oczach Yakushimaru była jedynie kolejną częścią przedstawienia, nawet jeśli przyszło jej odgrywać rolę przeciwnika przerośniętego monstrum. Postura chłopaka znów zdradzała jego gotowość do ataku, gdy oburącz ujął trzymany w rękach kij, ale tym razem nie rzucił się naprzód, mając zamiar odpowiedzieć atakiem tylko na atak. Nie był przecież jebanym egzorcystą.
Jeśli monstrum rzuci się na Seia, można założyć, że skutecznie wyprowadził atak. Jeśli nie, to nie wyprowadza ataku w tej turze.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Satō Kisara and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
— Ściągnąć... ale co z Tobą? — Było jej cholernie zimno i marzyła o tym, żeby się przebrać. Nie miała w planach rozbierać się przed tłumkiem nieznajomych, jednak do wyboru miała albo pokazać trochę skóry, albo w końcu zamarznąć na kość. Zmartwiła się o przyjaciółkę, ponieważ nie chciała, aby i jej było zimno. Niemniej głośne szczękanie zębami, z którego dopiero zdała sobie sprawę, podjęło decyzję za nią. Chwyciła bluzę, odwracając się plecami do Kisary. Nie rozglądając się, ściągnęła mokrą i brunatną od krwi górę od piżamy. Przypomniały jej się poćwiartowane ciała z piwnicy szalonego Oni i zemdliło ją. Wciągnęła bluzę na gołą skórę i poczuła się o wiele lepiej — pomimo wciąż mokrych spodni i bosych stóp była teraz w znacznie lepszej sytuacji.
— Dziękuję, jesteś wspaniała. — Dodała w stronę Eji.
Cała ich trójka zaczęła podnosić się z ziemi. Alaesha chwyciła Kisarę pod ramię, próbując pomóc mu wstać. W rzeczywistości nie wiedziała, czy była naprawdę pomocna, jednak mogli wzajemnie wesprzeć się o siebie. Podobnie jak wtedy, gdy w szpitalu i w kolejnych tygodniach byli dla siebie oparciem.
Carei wyprzedziła ich, najwyraźniej rozpoznając kolejną znajomą jej osobę. Alaesha odezwała się do czarnowłosego, pierwszej osoby, którą dzisiaj spotkała. Odpowiedź uzyskała w unikalnym stylu, przeplataną obficie przekleństwami. Mężczyzna wydał się jej trochę bardziej znajomy, gdy dookoła znalazło się jeszcze więcej nieznajomych jej ludzi.
— Miło mi Cię poznać Seyia. Choć z pewnością byłoby milej w innych okolicznościach. Sama nie wiem... czy gdziekolwiek jest bezpiecznie? Gdzie nie uciekamy, to dopada nas jakieś inne paskudztwo... Tymczasem, o dziwo, nikomu z nas jeszcze nic poważnego się nie stało. Może czas stawić temu czoła?
Przyglądała się przez chwilę, jak Seiya pokrzykiwał i rozstawiał innych po kątach. Jednym słowem, działał. Uznała to za coś dobrego — werwa i pewność w postępowaniu była czymś, co odciągało myśli od obolałych ciał i depresyjnych myśli. Nie trwało to jednak długo. Powietrze rozdarł kobiecy wrzask, a przestrzeń została obleczona czarną mgłą. Było w tym coś o tyle dziwnego, że twarze osób dookoła niej były wciąż widoczne, jakby oświetlone reflektorami na deskach teatru.
Oczom ich wszystkich objawiła się kitsune. Była niezwykła. Piękna w swoim czarnym, bogato zdobionym kimono i nonszalanckim podejściu. Niemniej wnętrze Alaeshy od razu rozpaliła czysta nienawiść do powabnej yokai. Dzisiaj było tylko snem... ale jakim koszmarnym i nieludzkim. Była demonem, obrazą dla dobrych dziewięcioogonowych zenko. Alaesha miała ogromną ochotę zrobić jej krzywdę, choć nie wiedziała, jak miałaby z nią walczyć. Yokai zaczęła krążyć wokół nich, znikając, to pojawiając się koło różnych osób. Niespodziewanie stanęła przed Kisarą, całując go w usta.
— Wypierdalaj suko! — Itou wycedziła przez zęby, próbując zamachnąć się na znacznie większą kitsune. Nim jednak Ala zdążyła cokolwiek zrobić, lisica zniknęła, a ona sama prawie wpadła na Kisarę. Wciąż mają zaciętą z wściekłości minę, zdążyła tylko położyć dłoń na jego policzku i sprawdzić, czy nic mu nie zrobiła — nie ugryzła lub nie otruła. Z Kisarą jednak wszystko wydawało się w porządku.
Wraz ze zniknięciem lisicy mgła z roztrzaskanej przez nią kuli uformowała się w przerażające widmo. Ala odskoczyła w przerażeniu, potykając się i upadając do tyłu. Widmo było tuż koło niej i Kisary, jednak rzuciło się w stronę jednej z dziewczyn. Dziewczyna zniknęła, po czym pojawiła się i... kazała im ruszyć głową. Jednak głowa Itou jedynie bolała od upadku — chyba w całym swoim życiu nie przywaliła tyle razy o glebę, co w tym cholernym koszmarze.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei, Yakushimaru Seiya and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Całość miała się wygładzić dopiero krótko po tym jak nieznajoma postać (Shey) pojawiła się właściwie znikąd rozpraszając ciemniejącą masę. Przez złoto okalające źrenice przemknął poblask zaskoczenia, ale Warui próbował nie pokazać po sobie jak bardzo jest zmęczony próbą nadążenia za akcją rozgrywającą się z każdej strony. Bezskutecznie. Jego bez miary odbite na twarzy wyczerpanie uległo minimalnej zmianie kiedy dostrzegł ponad ramieniem dziewczyny znajomą sylwetkę.
Wciągnął gwałtownie wdech; poczuł jak przez nadpalone mięśnie gardła wtacza się tlen, ale ostatecznie nie krzyknął w kierunku Seiwy. Ruszył jedynie w jego stronę, częściowo zdenerwowany, bo chłopak go ignorował, choć wcześniej wydarł się na pół placówki, krzycząc dla zwrócenia uwagi jego nazwisko, częściowo jednak przepełniony ulgą, że senkensha żyje i nieoczekiwana utrata ciała nie była efektem zerwania kontraktu.
Widok towarzyszącej mu Kamiko sprawił, że po pierwszych paru metrach Shin'ya zwolnił; do ich dwójki zresztą nie dotarł. Będąc w połowie drogi zatrzymał się raptownie, zadzierając głowę.
Wbrew wszystkiemu widok yokai był tu na rękę. Już wcześniej zakorzeniła się myśl, że to wszystko jest wytworem nadaktywnej wyobraźni, snem bądź inną formą ingerencji sił wyższych. Mając dowód tuż przed nosem o wiele prościej było się rozluźnić. Sprawiał wręcz wrażenie mniej nabuzowanego i nie zareagował, jak to miał w zwyczaju, zbyt bezmyślnie, gdy dostrzegł, jak demon obejmuje Enmę. Jedynie się skrzywił w komentarzu, ostatecznie jednak nie ingerował.
Nie mając ciała - jak by w ogóle miał?
Nawet mimo słów Kamiko zdawał się niechętny do walki. Jeżeli to faktycznie tylko sen to po co używać głowy? Czy nie obudzą się lada moment po prostu nic nie robiąc? Albo czy nie będzie tak, że jeśli przyjdzie co do czego i yokai zaatakuje konkretną z osób, wystarczy zacisnąć oczy i temu zaprzeczyć?
Shin'ya zrezygnował na chwilę obecną z niepotrzebnej bijatyki, ale powoli zaczął się przybliżać do Seiwy, gotowy w miarę potrzeby podjąć się interwencji, gdyby senkensha dał mu konkretny znak.
Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
- BRAWO. ODPOWIEDZIAŁAŚ SAMA NA SWOJE PYTANIE. - prychnął, wymijając ją i prąc do przodu. Sam do końca już nie wiedział gdzie kieruje swoje kroki. Wszystko dookoła wydawało się abstrakcyjne i nierealne, jakby dryfował w bezkresie snu i halucynacji. Coraz częściej łapał się na tym, że jego myśli uciekały w sfery, gdzie zadawał sobie pytanie: czy aby na pewno to wszystko jest realne?
Nie spoglądał już w stronę siostry, bo może i ona była jedynie marą senną zaplątaną w koszmar, z którego nie mógł się wybudzić.
Albo to wszystko było rzeczywistością, a on zatracił zdolność oddzielania jej od halucynacji. Nim jednak zdołał cokolwiek więcej powiedzieć, pojawiła się i ona, najprawdopodobniej główna prowodyrka zaistniałej sytuacji. Kitsune bywały złośliwe i zawistne, ale większość ich działań zazwyczaj miały jakiś konkretny cel. Niestety, ale tutaj... Enma nie był w stanie go dostrzec. Po co to wszystko było? Dla zabawy? Ktoś widocznie miał bardzo spaczone poczucie humoru.
Przez jego ciało przebiegł chłód wypełniony obrzydzeniem, gdy yokai znalazło się za nim, obejmując go czule niczym kochanka, której bliżej było do żmii pełnej jadu, aniżeli kobiety.
- ŁAPY PRECZ. - warknął, choć ciało wciąż pozostało w bezruchu, jakby do samego końca walczyło same ze sobą, by nie odskoczyć i zaatakować za to wszystko, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru. Albo i nocy. Zresztą, pora dnia nie miała już najmniejszego znaczenia.
Dopiero wtedy odwrócił się i dostrzegł o wiele więcej twarzy, tych nieznajomych i bardziej znanych, niż by chciał. Wzrok w pierwszej kolejności opadł na ognistowłosą kobietę. Przez twarz Enmy przebiegł impuls dziwnej mieszanki uczuć. Ni to z radości, ni z obawy. Sam nie wiedział czy był zły, że i ona została wciągnięta do tego koszmaru, czy cieszył się na jej widok. Mimo wszystko skinął głową w stronę Hecate i już chciał ruszyć w jej stronę, ale ujrzenie Izayi sprawiło, że krew zaszumiała w jego głowie. Ze wszystkich osób, to właśnie jego być tu nie powinno.
A może i on był marą uszytą ze snu?
Usta już miały uchylić się i zawołać ciemnowłosego, ale wtedy dostrzegł Waruia, tego, do którego zmierzał przez cały czas swojej wędrówki. Ciało zareagowało instynktownie i ruszyło w jego stronę, ale z każdym krokiem zwalniał, jakby niewidzialna dłoń zapinała na jego kostce mosiężny łańcuch, a w żołądku zaległa lodowata bryła. Czuł ulgę, że go zobaczył i że, teoretycznie, nic mu nie było. Ale też zaskoczenie, widząc w jakiej jest formie.
- DLAC- - zamilkł, choć bardziej pasowało, że słowa zostały zmącone przez pojawienie się nowej atrakcji. Na krótki moment Enma posłał spojrzenie w tamtą stronę, czując narastające zmęczenie.
To był sen, a wiec wszystko dookoła mogło być iluzją. Po co więc się wysilać? Po co to wszystko?
- POCZEKAJMY. - skierował spokojne słowa w stronę yurei, jednocześnie chowając miecz i krzyżując ręce na klatce piersiowej. - AŻ ZADZWONI BUDZIK.
Siła woli - porażka
Warui Shin'ya, Ejiri Carei, Yakushimaru Seiya, Itou Alaesha and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
- Mam jeszcze koszulkę - palce wciąż miała umazane plamami krwi, której się pozbywała i u Kisary i u dawnej mentorki. Drżąc, zsunęła z siebie bluzę, pozostając w cienkiej, ale - suchej koszulce, a przemoczone i przesiąknięte krwią rzeczy Itou - nie nadawały się właściwie już do niczego. Na podziękowanie, kiwnęła tylko głową, oferując przyjaciółce blady uśmiech, chociaż ten, w aktualnej scenerii, przypominał bardziej groteskowy grymas. Z jakimś zwolnieniu, obróciła się w stronę Seyia, wskazując i na "kij", który wcześniej udało się znaleźć. Sama nie miała pojęcia, jak mogłaby wykorzystać broń, liczą prawdopodobnie na łut szczęścia.
Znalezienie się w bliżej rezydencji i rozciągający się widok pobojowiska, wprowadził jeszcze większą dozę niezrozumienia. Minamoto było ostatnim bastionem, które - przeciw rozgrywającemu się szaleństwu mogło dać radę. Nie było nawet mowy o niepokoju. Całość kłębiących się w zwarciu sylwetek, rozerwane gardła, martwe ciała - traciła poczucie czasu. Tylko kilka pozostawionych w centrum sylwetek, przypominały małe pionki rozstawione przez - jak się finalnie okazało, kitsune, która zagrała ich kosztem. Po co? Piekąca fala łez, która umknęła spod powiek, nie należała jednak do efektu strachu, wręcz odwrotnie. Mieszanka pogłębiającej się frustracji, złości. Nie rozumiała, skąd u Kamiko, taki spokój, mówiła bardziej tak, jak powinna mówić głowa klanu, a nie nastolatka. Wszystko zdawało się wywrócić do góry nogami, łącznie z pełnionymi rolami. Ale - w końcu miała pewność, utwierdzona kłębiącą się marą, która zdawała się zbierać ...moc? Siłę? Co mogli jeszcze zrobić? Obudzić się? Wiedziała, że nie było to takie proste, nawet jeśli nawiedzały ją duchy, czy też yokai. I być może, pokonanie przeciwnika, było jedyną szansą na wyrwanie się z nieszczęsnego koszmaru.
To, czego w tym momencie najbardziej chciała, co paliło w piersi niegasnącą potrzebą, nadzieją, to zapewnić bezpieczeństwo uczestnikom snu, a więc i - zamiast ataku, ochronić każdą z sylwetek tarczą, otulić jak niewidzialnym płaszczem i zapewnić niewrażliwość na ataki... istoty? bestii? Tylko tyle, albo aż tyle. Palce, mimowolnie chwyciły dłoń najbliżej stojącej niej postaci. Przymknęła powieki. Z nadzieją.
| Siła woli - sukces
Seiwa-Genji Enma, Yakushimaru Seiya, Itou Alaesha and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
- Nie, ja usłyszałem swojego przyjaciela... Ejiri też tutaj jest? - Oczywiście, że nie zapomniałby ślicznotki z którą miał do czynienia. Co prawda, tylko raz, ale za to jak w pamięć zapadła okularnikowi. Mówiąc to jako-tako spojrzał na swoją wybawicielkę z opresji. Może nie trafił oczyma idealnie na nią, ale na jej ramię spojrzał.
Cóż. Podążanie za kimkolwiek jest dość uporczywe. Szczególnie na ślepaka i posiadając nadzieję, że o nic się człowiek nie potknie i nosa sobie nie rozbije. W przypadku Izayi to nie byłby pierwszy taki nosowy wypadek. Krok po kroku trzeba stawiać nóżkę. Z drugiej strony - jakież to żałosne jest uczepianie się kogokolwiek, żeby sobie poradzić?
Kolejne dziwy się działy, których móżdżek Izayi kompletnie nie potrafił przetworzyć. Kolejne głosy, dźwięki obijające się w uszach. Sam nie ogarnął, że może śnić. Boląca rana trzymała go w wystarczającej trzeźwości i w przekonaniu, że to co się dzieje jest rzeczywistością. Z jednej strony, mógłby rozważać, czy to nie sen czy jakaś choroba psychiczna. Z drugiej, niestety, są też argumenty przeciw.
Chociaż nie. Dosłyszał jeden głos warty wysłuchania.
Enma.
Rozejrzał się nerwowo dookoła. I tak nawet wytężając oczy najbardziej jak tylko może nie było szans aby wyłapał gdzieś tam między rozlewającymi się sylwetkami ludzi tą jedną ulubioną personę.
- Enma? - Zabrzmiało to rozpaczliwie. Ruszyć się z miejsca nie ruszył, jedynie przycisną swoją ranę i bardziej się zgarbił przypominając wystraszonego psiaka. Mają czekać na jakiś budzik?
Wreszcie zaczął na poważnie się zastanawiać czy to nie sen. Wystarczyła jedna osoba, żeby to ogarnąć. Ciekawe.
Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
|
|