Wygoda to przywilej nielicznych, jednak to od standardów danych osób zależy jej próg. Dla Jiro kanapa na której leżał była rajem. Stara i ujebana w czterdziestu różnych plamach, ale własna i nic poza nim oraz Karmelkiem się w niej nie zalęgło. Skubaniec własną dziurę wygryzł. Znowu leżałeś w mieszkaniu zupełnie jakby powódź nigdy nie nastała i była jedynie paskudnym snem. Mimo wszystko cokolwiek poprzedniej nocy wypiłeś, musiało być na tyle mocne że położyłeś się w mieszkaniu a nie na dachu czy w piwnicy. Muliło Cię i szczerze to jebnąłbyś się jeszcze na drugi boczek. Wtem nadszedł... Brzuch zasygnalizował głód burczeniem, które zapewne usłyszałby nawet pewien Minamoto bez aparatów słuchowych. Coś Ci z tyłu głowy mówiło że Tosia ogarnęła od znajomego kubełek kurczaczków, a ty w Kaeru zrobiłeś mały podbój. Trzeba żreć póki jest! Jeśli odchyliłeś głowę na bok, widziałeś lodówkę. Ponętną i nęcącą swoją zawartością. Jej drzwiczki były lekko uchylone, a z niej samej wydobywało się delikatne złociste światło. Zupełnie jakby krzyczała "Ach weź mnie, całą, bejba!"
Nie była daleko. Wystarczyło do niej wstać i złapać pierwszą lepszą rzecz do wszamania, bądź... Wszystko jak leci.
O dziwo twojego snu nie zakłóciły dziś żadne koszmary. Można by wręcz rzecz że spałeś jak ululane przez mamuśkę niemowlę. Co innego że obudziłeś się - jak z resztą mogłeś się domyślić detektywie - w środku nocy, ponieważ... Było ciemno. Niepokojący mógł być dla ciebie fakt, że lampka przy której zawsze się kładłeś była zgaszona i pomimo jakichkolwiek prób zapalenia, nie dało się tego faktu zmienić. Telefon również rył rozładowany, więc jedyne światło jakie dochodziło do twojego mieszkania, to te rzucane przez księżyc, który usilnie starał się przebić przez chmury, które delikatnie przysłaniały nocne niebo. Samo miasto wydawało się za oknem nie żyć. Brak świateł i cisza jak makiem zasiał. Mimo wszystko byłeś jednak silnym Senkensha. Zdolnym do wyczucia że coś jest nie tak. Do wyczucia obecności w swoim mieszkaniu. I tym razem zdecydowanie nie była to siostra z Happy Mealem bądź składnikami na śniadanie. Chociaż... Możliwe że była, ale to raczej nie był ten typ aury. Ten był mniej złowrogi.
Tak czy inaczej jego obecność w sypialni była słaba. Smród nieproszonego gościa dobiegał z salonu.
Twój dzień od samego poranka zapowiadał się świetnie i zdecydowanie na nic złego się nie zapowiadało. Piękne czyste niebo, słoneczna pogoda i cudowny widok z okna. Obecnie siedziałaś przed szkicownikiem i przelewałaś ten piękny widok na niego. Każdy szczegół, każdy liść, każdy kwiat... Nawet pszczoły i motylki, które na tych drugich ochoczo przysiadały. Tak detaliczny rysunek zajął ci niemal całe południe, przez co powoli ogarniało cię zmęczenie. Zaczęło się od pojedynczego ziewnięcia. Potem dopiero poczułaś opór na całym ciele. Zupełnie jakby to stało się znacznie słabsze. Czy była to najwyższa pora aby położyć się do spania? Chociaż na dziesięć minut? Zanim jednak cokolwiek zrobiłaś poczułaś dłoń na swoim ramieniu i głos nadchodzący z tego samego kierunku. - Panienko Ejiri. Panienko Ejiri.. - Sam głos był Ci bliski i znajomy. Brzmiał jak nie kto inny, tylko Jiro. Z tą różnicą że brzmiał grzecznie, spokojnie, delikatnie... Jak dobrze wychowany chłopak z dobrego domu. Jednak kiedy spojrzałaś w jego kierunku, nikogo nie dostrzegłaś. W pokoju byłaś sama, a uczucie dłoni na ramieniu nie znikało.
Kac. To pierwsza rzecz jaka uderza cię jeszcze przed otworzeniem oczu. Po ich otworzeniu możesz dostrzec sufit własnego mieszkania oraz wyczuć unoszącą się w powietrzu ostrą woń alkoholu. Nie pamiętasz nic co się wydarzyło poprzedniego dnia, co wskazywało jednogłośnie na to że zabawa musiała być przednia. Kiedy się w łóżku obracasz na boczek drugi, dostrzegasz Yelonka w koronkowej bieliźnie oraz kilka butelek po różnych akloholach na stoliczku. Gdybyś siebie nie znał pomyślałbyś że obrabowaliście monopolowy.
Jeśli skusiło cię wstać i spojrzeć przez okna bądź by chociaż założyć jakiekolwiek ubrania, mogłeś dostrzec że nadal była noc, którą rozświetlał jedynie księżyc. Wszystko też wskazywało na to że nie było prądu w całej dzielnicy, a twój telefon nie działał. Do tego był zbity. Chyba nie naprułeś się do tego stopnia by włączać tryb samolotowy i rzucać nim z dachu krzycząc "Transformacja, dziwko"? Nie, raczej nie. W końcu nie byłeś z Hasegawów.
Sen był przyjemny i zdecydowanie jeden z lepszych. Śniło Ci się że ochoczo lejesz Bakina po ryju za to co zrobił. Prawdopdoobnie by się na tym nie skończyło i sen leciałby dalej w najlepsze gdyby nie twój własny cholerny telefon. Dzwonił przez kilka chwil, a kiedy w końcu nie odebrałeś... Nieznany numer zostawił wiadomość głosową. - Dzień dobry. Sakuya wdał się w jakąś bójkę i szybko kazał mi zadzwonić pod ten numer. - Wiadomość nagrlał jakiś nieznany Ci, ale widocznie zestresowany chłopaczyna mniej więcej w wieku twojego młodszego brata. Głos miał nieco ochrypły i oddychał szybko. Jeśli spojrzałeś na zegarek, mogłeś łatwo dostrzec że jeszcze kilka minut i wybije szesnasta. Wtedy nie było już wielu lekcji, a uczniowie głównie zajmowali się obowiązkami, bądź uczęszczali na spotkania kół zainteresowań. Nie było też wielu nauczycieli na miejscu, więc dla łobuzów była to okazja idealna by dorwać jakiś słaby cel. Daleko do szkoły Sakuyi nie było. Kilka minut metrem bądź autobusem i będziesz na miejscu.
Twoja pobudka zdecydowanie nie należała do przyjemnych. Jeszcze zanim otworzyłaś oczy mogłaś z łatwością stwierdzić kilka faktów. Po pierwsze do twoich nozdrzy docierał nieprzyjemny, metaliczny zapach krwi. Po drugie, leżałaś w nienaturalnej pozycji i coś mocno uwierało twoje kostki i nadgarstek prawej ręki. Po trzecie i najgorze, wszędzie poniżej twojej szyi czułaś wilgoć. W twojej podświadomości więc zrodziło się pytanie. Czy na pewno chcę otwierać oczy? Jeśli w końcu się na to zdecydowałaś, mogłaś dostrzec że leżałaś w wannie. Wannie pełnej krwi. Przykuta do rur kajdanami na łańcuchach. Ruszając nogami i wolną ręką mogłaś stwierdzić że na jej dnie z pewnością znajdują się jakieś bliżej niezidentyfikowane przedmioty. Jeśli zaś rozejrzałaś się po pomieszczeniu w którym Cię zamknięto, to mogłaś stwierdzić że przypominało ono piwnicę bądź kotłownię. Nie było wielkie. Mniej więcej pięć na pięć metrów. Drzwi do niego zdecydowanie były zakluczone i wykonane z grubej stali. Ściany za to już nieco mniej mogły się pochwalić. W wielu miejscach powstały zacieki i rozwijał się grzyb. Masz zdecydowane szczęście że nie jesteś ranna, bo zarazki czaiły się tu na każdym kroku. W prawej części pomieszczenia znajdował się stół a nad nim szyb wentylacyjny, jednak nie byłaś obecnie w stanie przyjrzeć się co się na nim znajduje.
Niezbyt kojarzysz czyje to auto ani co w ogóle w nim robisz. Twoja siędząca na siedzeniu obok przyjaciółka cytrynówka za to może wiedzieć na ten temat nieco więcej. Rozglądając się po aucie dostrzegasz kilka drobiazgów. Jak na przykład rozwalone miejsce na kluczyk z którego dyndały kable oraz otwarty schowek w którym było kilka klamotów. Zapalniczka, fajki, dezodorant... Bibeloty. A skoro o nich mowa, to pod lusterkiem zwisały dwie pluszowe różowe kostki. Kac był odczuwalny i nieco bolał cię łeb. Nie pomagał też zbytnio ten dziwny, oddalony szum, którego głośność powoli narastała.
Łóżko na którym spałaś wydawało się być wyjątkowo twarde, a wręcz wykonane z drewna. Poduszka zaś była jak worek wypchany słomą. Kiedy otworzyłaś piękne oczęta spostrzegłaś że chyba nie jesteś już w Kinigami. Byłaś zamknięta w celi, a leżałaś na drewnianej pryczce. Poduszką faktycznie zaś był worek siana. Jednak cela do współczesności miała jeszcze dalej niż Nanashi do statusu porządnej dzielnicy. Kraty były stalowe, ale domek sam w sobie drewniany i zdecydowanie staroświecki. Po elektryczności nie było nawet śladu. Kinkiety zamiast elektrycznych lamp oraz gdzie nie gdzie rozpalone świece. Nie miałaś na sobie swoich standardowych ciuchów, a więzienne łachmany będące tak naprawdę niczym więcej jak zbiorem pozszywanych ze sobą zużytych szmat.
Przy twojej pryczce rodem z siedemnastego wieku stał czysty nocnik i talerz z gotowanym pasternakiem oraz czerstwym chlebem. Jeśli zechciałaś, mogłaś się na spokojnie rozejrzeć co jest poza celą i jeśli się na to zdecydowałaś to poza stolikiem na którym leżały jakieś papiery i książka. Zdecydowanie ciekawszy był obiekt ulokowany przy drzwiach wyjściowych. Malutki piesek, a na jego szyi wisiał klucz. Drzemał sobie słodko ignorując krzyki podjudzonych ludzi jakie rozlegały się na zewnątrz.
Budzący się w nietypowym miejscu Hasegawa. Ktoś zaskoczony? Jeszcze zanim otworzyłeś oczy do twoich uszu docierają niezliczone rozmowy wielu ludzi. O pierdołach takich jak sytuacja w pracy bądź film który chciałeś obejrzeć, a ktoś ochoczo go opowiada nie pomijając spoilerów i szczegółów. Kiedy już oczęta misiaczku otworzyłeś, to spostrzegłeś że jesteś w metrze zajmując miejsce obok jakiejś staruchy która spała oparta o ciebie śliniąc się potwornie. Na domiar złego cały wagon był wypełniony okropnym zapachem zgniłego sera i gotowanych skarpet. Co tu robiłeś? Prawdopodobnie łyknąłeś nie tę tabletkę zanim jeszcze wsiadłeś do metra i cię ścięło. Teraz metro zatrzymało się na kolejnym przystanku i drzwi do wolności przed metrowymi świrami stały otworem. Zwłaszcza że zaczynała cię boleć głowa oraz poznasz całą fabułę kolejnego już filmu. Twoja podświadomość - bądź piguła - praktycznie sama cię nosiła skłaniając do wstania i ruszenia w stronę wyjścia z pojazdu.
Ding dong. To zegar z kukułką - prezent od jednego z pacjentów - wybił kolejną godzinę w twoim gabinecie. Tym razem skutecznie cię obudził. Obyła równo druga w nocy. Trochę późno gołąbeczku zważywszy na to że nadal siedzisz w swoim miejscu pracy. W szpitalu. Odziany w kitel. Kiedy podniosłeś głowę z biurka, początkowo nic nie widziałeś. Ale to tylko dlatego że jakaś kartka przykleiła Ci się do czoła. Po jej odgarnięciu z czoła i okazjonalnemu wyjrzeniu przez okno mogłeś dostrzec że prawdopodobnie w mieście nie ma prądu. Poza szpitalem który pracował na zapasowych generatorach właśnie na takie wypadki. Praktycznie nic cię nie trzymało w tym miejscu o tej porze. Wystarczyło zabrać rzeczy, wyjść, zamknąć gabinet i ruszyć do domu.
Jeśli tak uczyniłeś, mogłeś zauważyć nienaturalną pustkę na korytarzach i jeszcze dziwniejszą ciszę. Poza tym światło na korytarzach szwankuje, a w powietrzu unosiła się nietypowa dla tego miejsca woń słodkiej wanilii, ostrego chili i... rozkładu?
Budzisz się... W sumie to sam nie masz pojęcia gdzie. Tupiąc nóżkami po ziemi z całą pewnością możesz stwierdzić że podłoże jest z kostki, a ty siedzisz na ławce do której najwyraźniej jesteś przykuty łancuchem. Niestety w poszukiwaniu patyczka który Ci służył za przewodnika na pełen etat od czasu pamiętnej rozłąki z pieskiem, nie trafiłeś na nic. Patyczka albo nie było, albo znajdował się poza twoim zasięgiem. Całkiem niedaleko słyszałeś szum płynącej wody, a w twojej kieszeni wściekle zawibrował telefon. - Masz nieodsłuchaną wiadomość od: Vance - I jak na zawołanie twój telefon zaczął ją odtwarzać. -Myślałem o tym i to nie wyjdzie. Jednak jestem Hetero. - To to tyle. Można by powiedzieć że to koniec, ale kiedy tylko odtwarzanie dobiegło końca, telefon kontynuował. -Masz nowe powiadomienia od: Bank Współdzielczy i Zakład Ubezpieczeń Społecznych. - Już wiesz... Że twój koszmar się zaczął.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję wszystkim za wzięcie udziału w wydarzeniu. Każdy z was zaczyna osobno i w miarę postępów zaczniecie się łączyć w coraz większe grupki.
Liczę że każdy będzie się dobrze bawić
Czas na odpis 26.09.2023, 22:00
● Shibi[/size]
@Hasegawa Jirō @Seiwa-Genji Enma @Ejiri Carei @Warui Shin'ya @Yakushimaru Seiya @Itou Alaesha @Amakasu Shey @Hecate Shirshu Black @Hasegawa Izaya @Satō Kisara @Yakushimaru Sakuya @Munehira Aoi
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Hasegawa Jirō, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Satō Kisara and szaleją za tym postem.
Nie obejrzał się za siebie. Nie potrzebował widoku kolejnych trupów, by bez reszty uświadomić sobie, że Sakuya zasługiwał na wszystko, co najgorsze. Zdzielenie go pięścią w twarz było prostsze niż mu się wydawało; nie szczędził też siły, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z ich nierównych szans w bezpośrednim starciu. Oczami napełniającymi się czystą nienawiścią, spoglądał prosto na twarz młodszego brata. Wybrzmiewający z jego ust śmiech bynajmniej nie wprawiał czarnowłosego w lepszy nastrój; liczył na to, że przestanie się śmiać, gdy przyjdzie zbierać mu zęby z podłogi. I chociaż młodszy Yakushimaru powinien dołączyć do reszty zastrzelonych dzieciaków, Sei ani razu nie pomyślał o tym, by faktycznie strzelić mu w głowę.
Przynajmniej do ostatniej chwili.
Zabij! – myśl, jak intruz, wtargnęła do jego głowy. Zatrzymał się w miejscu, gdy przymierzał się do kolejnego ciosu, spinając kurczowo mięśnie, jakby ciało samo z siebie wzbraniało się przed tym idiotycznym pomysłem. Pomysłem, który nawet nie należał do niego. Nim się spostrzegł, już celował w stronę Sakuyi, a złość uleciała z niego, ustępując miejsca niezrozumieniu. Nie rozumiał, czemu nie mógł się powstrzymać. Nie rozumiał, czemu jego własne ciało przestało należeć do niego. Zabij.
Znów huk. Czerwień. Chwila ciszy.
Wypuścił bluzę brata z uścisku i gwałtownie cofnął się o dwa kroki. Odrzucił broń na bok, jakby jej chwyt parzył. Od samego początku – Nie chciałeś nigdy rozbryzgać głowy jakiejś burej suki? – nie chciał jej używać. Ledwo zdołał spojrzeć na swoje dłonie, ale nagły wybuch i drżenie pod nogami sprowadziły go z powrotem na ziemię. W ludzkim odruchu usiłował cofnąć się przed pękającą podłogą, ale w obliczu katastrofy każdy miał za mało czasu.
Gdyby nie obolałe po upadku ciało, wciąż upierałby się przy tym, że śni. Właściwie z trudem rejestrował to, co działo się dookoła, jakby jego umysł nadal utkwił w momencie, w którym jego własne ręce odmówiły mu posłuszeństwa. Słuch wciąż miał przytłumiony, a oczy szczypały od gryzącego dymu. Ktoś właśnie spełniał marzenia niejednego ucznia, puszczając budę z dymem, ale nawet w tej myśli ciężko było znaleźć pocieszenie, bo co innego, gdy takie rzeczy działy się na filmach, a co innego, gdy samemu tkwiło się w epicentrum piekła.
— Ja pierdolę — wymamrotał na wpół świadomie; przysłaniające usta i nos przedramię tłumiło jego głos. Idąc przez gruzy, mimowolnie rozglądał się za kimś, kto mógłby potrzebować pomocy, ale oprócz pękającego odgłosu różnych przedmiotów pożeranych przez ogień, nie słyszał już żadnych głosów i krzyków. Sądząc po tym, że sam miał wystarczająco przejebane, może to lepiej, że nie musiał wygrzebywać nikogo spod gruzów.
Obejrzał się za siebie przez ramię, gdy jakaś belka oderwała się od sufitu i upadła na podłogę. Chwilę później instynktownie przyspieszył, bo wydawało mu się, że języki ognia z coraz większą łapczywością sięgały po wszystko, co tylko znalazły na swojej drodze. Temperatura wzrastała i czuł, jak pot zaczyna perlić się na jego skórze, do której lepiła się unosząca się w powietrzu sadza. Nie mógł zignorować przyspieszonego bicia serca, które tłukło się w klatce piersiowej, bo choć starał się podejść do wszystkiego racjonalnie, wiedział, że na szali było jego własne życie. Dziwnie było walczyć o nie, gdy jeszcze dwie minuty temu chciał zapaść się pod ziemię.
Może nadal nie był do końca sobą?
Znalazł się w kotłowni, która na pierwszy rzut oka wydawała się raczej ślepym zaułkiem niż drogą do wolności. W pomieszczeniu nie było żadnych drzwi, ale spojrzenie, które w samozachowawczości szukało drogi ucieczki, wreszcie natrafiło na otwartą studzienkę w podłodze.
— Jak w jakimś jebanym Resident Evil. Zajebiście — rzucił z cichym prychnięciem, niechętnie podchodząc bliżej otworu w podłodze. Nawet jeśli średnio widziało mu się korzystanie cuchnącego kanału, odsunięty na bok właz sugerował, że ktoś już wcześniej musiał tamtędy uciec. Prawdopodobnie. Gdy schodził w dół i cuchnący odór wdarł się do jego nosa, przez głowę przemknęła mu absurdalna myśl o tym, że jeszcze chwila, a napotkane na drodze zombie wcale nie będzie aż tak niecodziennym scenariuszem, ale to tylko umysł walczył z traumą wywołaną ponurą rzeczywistością.
Przynajmniej do czasu aż po krótkiej wędrówce do jego uszu nie dobiegł przeraźliwy ryk. Yakushimaru ściągnął brwi, przystając na chwilę i nasłuchując, by sprawdzić czy się nie przesłyszał. Ktoś się zbliżał – to wiedział na pewno. Nie był jednak przekonany co do dziwnie zwierzęcego odgłosu, który jednocześnie nie przypominał niczego, co znał.
Postawił trzy ostatnie kroki ku wyjściu z tunelu i wyjrzał na zewnątrz.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Amakasu Shey, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Satō Kisara and szaleją za tym postem.
Słyszała głos starszego Yurei jak przez ścianę. Była zbyt pochłonięta mocnym uściskiem zębów na własnej skórze, żeby widzieć i słyszeć otaczający ją świat. Wtedy uczucie zniknęło, a ona ponownie odżyła. Ciężki oddech wpasowany do spinających się w złości mięśni. Było jej obojętne kim była Matrona i czego chciała. Jak w amoku zaślepiona wściekłością zaczęła po kolei atakować demony. Musiały jej zapłacić. Pięściami utorowała sobie drogę na balkon.
Przymrużyła powieki od dziwnego blasku rażącego światła i z sercem w gardle ostrożnie wsiadła do pontonu. Chociaż wydawał jej się stabilny ani trochę mu nie ufała. Chwiał się niesiony prądem i kolejnymi falami, a ona siedziała po środku. Skostniałe ciało nie ruszało się ani o milimetr, bo otaczający ją szum wody paraliżował każdy mięsień.
Gdzieś w oddali słyszała odgłosy burzy, ale była zbyt skupiona na przetrwaniu, żeby się nimi przejmować. Widząc pływające ciała czuła dziwny skurcz skacząc szarymi tęczówkami od jednych zwłok do drugich. Szukała go. Chłopaka o śnieżnobiałych włosach i wytatuowanym rękawie w kolorowe postaci z dragonballa. W końcu on też tak skończył. Martwy, kiedy próbowała zatopić jego zwłoki. Dryfując w stronę centrum miała nadzieję, że nie zobaczy jego ciała.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.
Bolesna rana to jedno, a drugie to... Momentalnie zamarł, gdy natrafił na truchło ogromnego pająka. Powoli mógł zacząć doceniać te mniejsze ośmionogie gadziny. Przy tych tutaj, to nic wielkiego, dosłownie.
Ze strachu łzy napłynęły mu do oczu, głos utknął mu głęboko w gardle. Z tego stresu nie był w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Wydawało mu się, że zaraz nie będzie nic kompletnie widzieć przez nadciągający płacz. Kolejny odcinek drogi tylko bardziej przeraził Izaye.
Domyślał się, że bogowie mogą go nienawidzić i sami nagle nie zstąpią z niebios, aby uratować go z tak wielkiej opresji. Gdyby jednak cokolwiek się takiego wydarzyło, Hasegawa od razu poleciałby pomodlić się porządnie do świątyni jakby stąd uciekł. Przed tymi pająkami, przed tym straszydłem.
Izaya został postawiony przed wyborem, albo przejść obok pająków, albo pogodzić się z nieuniknioną śmiercią. Co jest większe, strach przed pajęczakami czy przed śmiercią?
Śmierć. Zdecydowanie.
Kilka łez spłynęły po policzku Hasegawy. Jest jeszcze kilka osób dla których warto żyć. Jeszcze tyle spraw ma niedomkniętych, jeszcze tyle pragnął zrobić. To nie jest jeszcze ten moment, aby oddać się w objęcia ponuremu żniwiarzowi. Nie był to ten moment w którym był gotowy na ponowne spotkanie z swoim starym przyjacielem. Poza tym, kto jak nie on zajmie się Frotką?
Głęboki wdech i postawił pierwszy krok, powolny i cichy, aby zmierzyć się ze swoim strachem i przejść obok pająków jak gdyby nigdy nic. Wydawały mu się być czymś zajęte te wielkie gadziny - na pewno nie nim - więc nie powinno to być znowu takie trudne, choć wewnętrzny strach mówił mu kompletnie coś innego. To tylko kawałek i zaraz będzie można się zerwać do biegu.
Tak więc też się stało. Tylko, gdzie jest to wyjście?
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Ejiri Carei, Shiba Ookami and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Prócz krewnych płonęło coś jeszcze — postacie takie jak ciotka Fiona i Sullivan umieszczeni na tych samych stosach co Spellmanowie wtoczył w żyły Black żar znacznie gorętszy od tego z centrum całego tego miejsca. Jej wnętrze zapłonęło od żywej furii odnajdującej ujście w kolorowych ślepiach lśniących teraz mocniej od czerwonych języków liżących coraz to bardziej spopielone ciała. I mimo iż twarz miała wciąż niewzruszoną, tak nad wyrazem bijącym od tęczówek zapanować już nie mogła.
I gdy już miała odrzucić zabrane wcześniej papiery w bok i ruszyć naprzód, uwagę przykuły nowe wydarzenia — na ten moment już nawet widok rozstępującej się ziemi nie był aż takim zaskoczeniem. Ze zmarszczonymi brwiami obserwowała chochliki i diabełki wypełzające z ciemnej otchłani, patrzyła, jak zaciskając długie szpony na miękkich ciałach — ludzie, którzy jeszcze przed sekundą skandowali oskarżenia, wrzeli od nienawiści teraz upadali gnieceni ciężarem przerażenia. Czy spodziewali się konsekwencji? Czy w ogóle podejrzewali, że ich bóg nie ochroni ich w przecież słusznej sprawie? Robili to przecież dla dobra ludzkości, pozbywali się tego co nieczyste, prawda?
Splunęłaby pod nosem, gdyby nie fakt, że nawet ślina okazała się zbyt cenna by marnować ją na coś tak obrzydliwego jak ludzkość. Miała już odchodzić, szukać wyjścia z tego mało zabawnego miejsca, lecz znów — uwagę czujnych oczu przykuło coś innego, coś, co nie pasowało do całego tego starodawnego obrazka. Miała wrażenie że Chōchinbi patrzył prosto na nią, że czekał aż go zauważy i poświęci mu czas. Black zmrużyła wówczas ślepia, początkowo nie mając zamiaru ingerować w jego postać. Problem w tym, że kąśliwy wiatr przyprowadził znajomą woń przebijająca się ponad smród spalenizny i zalewającej ziemię juchy — Kinigami. Tego zapachu nie mogła pomylić z niczym innym, tak samo jak znajome jej były wonie Salem.
Spojrzała nagle na towarzyszącego jej psa; sekundę później jedno z kolan ugięło się pod nią w nagłym spięciu mięśni, gdy przyklękała przed zwierzęciem, wyciągając w jego kierunku obie ręce. Ciepło jej dłoni otuliło kosmate policzki, opuszki zniknęły między pasmami sierści, gładząc czule psią mordę. Wiedźma uniosła kąciki ust w delikatnym uśmiechu, równocześnie przesuwając paliczkami po czubku łba czworonoga.
— Zechcesz mi towarzyszyć? — zapytała nagle, przybliżając nieco lico do psiego oblicza. — Razem ze mną spopielić wszystko, co stanie nam da drodze? Ci ludzie nie wiedzieli, że nie należy igrać z ogniem, więc przewrotny los zaserwował im nauczkę. Stańmy się karmą, omenem w którego ubranie tak często nas wrzucają.
Wyprostowała nogi, otrzepała ciemny płaszcz z kurzu, poprawiła kapelusz... Z okrytym licem poszła naprzód, w sam środek całego tego piekła prosto ku Chōchinbi, którego zamiarów wciąż jeszcze nie znała. Pozostała więc uważna, śledząc wzrokiem otoczenie nie tylko swoje, ale i psa, jeśli ten postanowił wciąż jej towarzyszyć.
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hasegawa Jirō, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and Hasegawa Izaya szaleją za tym postem.
Garota z niebieskawych włosów coraz śmielej zaciskała się na jego gardle, a on nie robił nic, by jakkolwiek powstrzymać napastnika. Próbował jedynie wsunąć dłoń między swoją szyję a coraz ciaśniejszą pułapkę, by wywalczyć sobie choćby ten jeden oddech więcej. Znał tylko jedno Toshikopodobne licho z tak morderczymi zapędami. Demona z gabinetu luster. Ale nawet temu stworowi nie chciał zrobić krzywdy. Nie po tym jak w myślach zdążył ją już nazwać i adoptować.
– Sachiko, przestań, jestem po twojej stronie – wychrypiał, czując jak nacisk na jego skórę tylko się wzmagał.
Gwałtownie szarpnięcie najpewniej uratowało mu życie, bo z braku tlenu zaczynało mu już ciemnieć przed oczami. Zanim świadomość zdołała wrócić w pełni, już zdążył zostać kapitanem własnej łajby i wypłynąć na przestwór oceanu. Szybko policzył zgromadzone na łodzi koty, każdego klepiąc po łebku, by upewnić się, że wszystkie są. Tuszkot od razu zajął miejsce na dziobie, prezentując się dumnie niczym rzeźba syreny na pirackim statku.
Hasegawa złapał drążek, na którym wcześniej wisiała zasłonka prysznicowa i próbował odgonić nim dopływające do nich warzywa, jednak poddał się gdy dostał jakimiś śmieciami prosto w łeb. Pilnował tylko czy Pyra nie dokonywała abordażu. Ugryzienia warzywek nadal dawały o sobie znać przy każdym najmniejszym ruchu, podobnie jak czuł, że pręga na jego szyi zaczyna puchnąć i najpewniej podbiegać krwią.
Jedyną zaletą tej całej sytuacji był fakt, że w końcu mógł śmiało stwierdzić, że podduszanie jednak nie było tym, co mógłby polubić.
Tuszkot zawył niczym syrena okrętowa na widok rudzielca za burtą, a dymne koty od razu wychyliły łby z łodzi, by podziwiać z ciekawością jak ktoś tonie. Jiro miał jednak inne plany. Musiał zwerbować załogę. Gdy tylko Warui znalazł się w pobliżu, yurei złapał go za bluzę i wciągnął szybko na łódź, pilnując żeby jej tym samym nie wywrócić. Dźgnął swoją zdobycz kijem w boczek, by upewnić się, że żyje.
Dopiero wtedy zauważył stado jelonków z dumą prezentujące się na gaciach rudego.
– Gdzie masz spodnie? W syrenę się bawisz czy co? – spytał, czując, że dzisiejszego dnia nic go już nie zaskoczy.
Nawet to, że ponownie oberwał jakimś ścinkiem rzuconym przez gang świeżaków.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ye Lian, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
- Gdzie masz spodnie?
Odkaszlnął, wypluwając chlust brudnej cieczy. Smakowała najgłębszymi rejonami piwnicy.
- Nie wiem. Chyba gdzieś na skrzyżowaniu Kasuge z Tachimi. Zmiotło mnie z ulicy jak wyłaziłem z domu, potem się działy pojebane rze... - Jakaś zbrązowiała smuga mignęła mu tuż przed nosem i jak strzała trafiła Jiro. - ... czy... - Zaskoczone spojrzenie Shina od razu powędrowało z wartkiego potoku na twarz, na której utrzymało się jeszcze parę pestek - ześlizgującego bardzo powoli - pomidora. Zziębnięte, ciągle dygoczące z chłodu wargi lekko się rozchyliły, ale o co miał właściwie pytać? Sam był dopiero co świadkiem jak gościu z prędkością ultradźwięku wbił auto w ciężarną kobietę, żeby samemu wypaść przez szybę, rozkwaszając się na najbliższej płaskiej powierzchni, całość w dramatycznej synchronizacji z czterema depresyjnie zgiętymi lampami mrugającymi tyle razy, że skacowanie u Waru dostało własnego kaca. Później? Później był trzask łamanych kości i mgła czarna jak atrament.
- Daj, wytr...
Stracił kolejną szansę na dokończenie zdania, kiedy jakiś ochłap rozpłaszczył się z mokrym plaśnięciem na jego żuchwie. Do tego czasu zdążył jedynie naciągnąć rękaw na dłoń i przytknąć materiał do policzka Hasegawy, ale zaraz cofnął, przyciskając jednak do swojego, żeby wpierw rozsmarować ziemniaczane resztki po szczęce, a potem wreszcie zetrzeć. Nawet nie krył niedowierzania, kiedy spojrzał na brudny materiał.
Może naprawdę był oszołomiony, może to efekt tragicznego samopoczucie po alkoholowej balandze. I po dziurze w pamięci, od której zaczynał powoli panikować. Może chodziło o coś jeszcze innego, ale cokolwiek to było - dopiero łączył kropki. Drewnianą łódź o kształcie wanny, wrzaski w ewidentnie obcym języku, które ściągnęły jego uwagę poza burtę. Wtedy dostrzegł też unoszące się na kładce warzywa; ruchliwe i zdecydowanie nieprzyjaźnie nastawione.
- Co się... - Spróbował schylić głowę, ale nie zrobił tego wystarczająco prędko. Ramieniem uderzył w ramię Jiro, obrywając w bok szyi i dochodząc do wniosku, że wewnątrz łajby było za mało miejsca. - Co ty robisz, Hasegawa? - Jakby to w ogóle była jego wina, jego interwencja i jego pomysły. Głos Shina miał w sobie tę samą nieskrywaną dezorientację, ale nawet pomimo tego, że szok mącił zmysły, z tyłu głowy cały czas miał...
- Muszę się dostać do Seiwy. Coś mnie goni. Znaczy, ciebie też, nas też, ale to, co goni mnie, jest gorsze od tego zielska. - Znów barki mu drgnęły, gdy spróbował się cofnąć przed pociskiem, obrywając w gołą nogę. - ODWALISZ SIĘ? - wrzask miał w sobie coś z frustracyjnej bezradności. - Pora do wora, wór do jeziora - wycedzone przez zęby słowa skierował, oczywiście, do jednego z porów; białe warzywko przypominało mu o równie bladej cerze Ye Liana, ale jakoś nie było mu do śmiechu za ironiczny żart. - Daj mi ten kij, zadźgam ich. - Wystawił rękę po drążek.
Seiwa-Genji Enma, Ye Lian, Hecate Black, Hasegawa Jirō, Ejiri Carei, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and Yakushimaru Sakuya szaleją za tym postem.
Wpatrywał się w tafle i ciała topielców, które od czasu do czasu uderzały bezwiednie o napotkane przeszkody.
Patrząc na ich napuchnięte od nadmiaru wody twarze, Enma odczuwał..... wielkie, jedno nic. Nie było mu ich żal. Nie był wściekły. Przejęty. Nic.
Nie znał ich. Byli jedynie dodatkiem do miasta, nieistotnymi kropkami na mapie.
Czy było to okrutne? Być może. Aczkolwiek chłopak miał o wiele ważniejsze rzeczy na głowie. I osoby, na których faktycznie mu zależało, aby przejmować się nieznajomą masą ludzi.
Wreszcie podniósł się do pozycji stojącej i przeciągnął. Odpoczął na tyle, by móc dalej kontynuować swoją podróż. I gdy już miał przeskoczyć na kolejny samochód, sam nie wiedział czemu i chyba nawet wszyscy bogowie tego świata nie wiedzieli skąd u Enmy tak nielogiczny ruch, ale spojrzał w bok. Zaskoczony obecnością szpitala psychiatrycznego (na pewno był w tej dzielnicy?) wzruszył jedynie ramionami, przejmując się tym z równą gorliwością jak wspomnieniami co jadł w zeszłą środę. A potem coś przemknęło za oknem. Mimochodem zmrużył oczy, i nawet uniósł wolną dłoń, przykładając ją sobie do czoła, jakby ten gest miał mu w jakikolwiek sposób wyostrzyć wzrok. Niestety, ale dookoła panowały zbyt grobowe ciemności, a nikła, księżycowa poświata nie dawała na tyle światła, aby Enma mógł dostrzec cokolwiek na tyle wyraźnie, aby rozpoznać kształty. Ponadto światło z trzymanej przez niego latarni dodatkowo zaburzało wgląd w to, co znajduje się dalej jak kilka metrów.
Ponownie wzruszył ramionami.
Nie zamierzał wchodzić w tak niebezpieczne miejsce, jakim był psychiatryk. Zwłaszcza w ciemnościach, pozbawiony słuchu. I choć przez moment miał wrażenie, że kształt sylwetki ów osoby był całkiem podobny do dziewczyny, którą znał, to wiedział, że było to niemożliwe.
Bo ona nie była w psychiatryku, a w swoim domu.
Odwrócił się przeskakując na kolejne auto, chcąc kontynuować swoją podróż.
Warui Shin'ya, Hecate Black, Ejiri Carei, Satō Kisara and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Hasegawa Jirō and Shiba Ookami weszli na wyżyny pogardy dla posta.
Warui jednak nie wyglądał na równie zadowolonego, czemu jednak nie mógł się dziwić. Wystarczyła tylko chwila obserwacji, by mógł to stwierdzić. Większej ilości czasu i tak nie miał, bo kolejny pocisk wystrzelony przez Gang Świeżaków osiągnął cel. Jiro tylko zmrużył oko po stronie, w którą oberwał, całkowicie pogodzony z losem.
– Wcześniej mnie skurwysyny pogryzły – wyjaśnił od razu, próbując zarysować przed kompanem powód swojej bierności.
Z obu tych opcji zdecydowanie wolał aktualną, odczuwalnie mniej groźną i inwazyjną. Przynajmniej dopóki wściekłe warzywa nie znajdą o wiele lepszej broni, którą faktycznie mogłyby zrobić im krzywdę.
Znieruchomiał na niedokończoną propozycję, samemu dokańczając ją w myślach i pozwalając rudemu sięgnąć rękawem do policzka. Kącik ust drgnął w nieznacznym uśmiechu, który jednak opanował gryząc się w język. Ślepia wypełnione niemym oczekiwaniem wbijały się w Shina, nie pozwalając sobie nawet na mrugnięcie.
– No to se pobyło romantycznie – stwierdził z rozczarowaniem, wyraźnie zawiedziony przerwaniem dotyku, przenosząc wzrok ponad ramię chłopaka, by namierzyć tego, który teraz w nich trafił.
Małe skurwysyny się doigrają. Na czarnej liście była już Pyra, teraz dołączy do niej ten, który ośmielił się wszystko mu spierdolić - kimkolwiek był.
Z ostentacyjnym westchnięciem wrócił do sterowania ich prowizoryczną łodzią, niczym mitologiczny Charon, odpychając równie prowizorycznym wiosłem wszelkie mniejsze przeszkody, które mogły im zaszkodzić. O napęd nie musiał się martwić, póki co ich wannę niósł prąd. A gdzie? Tego nie wiedziały nawet najstarsze tuszkoty.
– Przestań się kręcić jak gówno w przeręblu – warknął, gdy Warui na niego wpadł, przytrzymując go w miejscu, jakby w obawie, że znowu wyleci za burtę; szybko zdając sobie sprawę z tego, że ten nie wpadł na niego specjalnie; wanna wydawała się o wiele większa, gdy był na niej sam, teraz wszelkie zgromadzone w niej stworzenia zaczynały mieć problem z mobilnością – Usiądź na dupie zanim nas wywalisz i ściągaj te łachy.
Nie żeby Warui miał jakoś wyjątkowo dużo do zrzucania z siebie, ale siedzenie w mokrych ubraniach, które wyglądały jakby pralka nie dała sobie rady z wirowaniem, nie było zbyt dobrym pomysłem. Jiro rozplątał znajdujący się pod szyją supeł czarnego koca, który miał zarzucony na plecy jak pelerynę i podał okrycie młodemu, czekając aż ten zrzuci z siebie chociażby mokrą bluzę. Wolałby żeby szczeniak mimo wszystko nie zamarzł. Już zwłaszcza nie teraz, gdy był tak wdzięczny losowi, że na niego trafił.
– Nic ci nie dam, to jedyne wiosło jakie mamy. Ja jestem kapitanem, ja steruje. Ty możesz jedynie łaskawie powiedzieć którędy do Seiwy.
Jiro obrócił się do swojej załogi tylko na jeden moment, by wymruczeć coś, co brzmiało podejrzanie podobnie do "bo ja nie wiem gdzie my kurwa jesteśmy".
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ye Lian, Hecate Black, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Seiwa-Genji Kamiko and szaleją za tym postem.
Biegła tak szybko, że chwilami zdawała się nie dotykać podłogi. To co zalegało pod stopami, czasem śliskie i wilgotne, miękkie jak ciało, twarde jak kości, nad wyraz zwinnie przeskakiwała. Za nią, jak fala, niosły się krzyki gdzieś w oddali korytarza, a gdzieś za plecami, rytm kroków karłowatego kanibala wybiła pokraczną melodię strachu. Tylko przez moment, gdy mijała wysokie okno, dostrzegła migotliwy blask latarki i smukłą, zdawało się znajomą, męską sylwetkę, przeskakującą...nad czym? Czy rozbijająca się wokół niego płynącą masą była... woda? Nie rozumiała niczego, co działo się wokół niej i wszystko nabierało destrukcyjnie nabrzmiałego przerażeniem oddechu. Co właściwie kazało jej gnać przed siebie, przez ciemność, która chwytała językiem nocy ledwie mdłe światło księżyca, które dawało jej niewyraźny obraz tego co przednią. I zgodnie ze słowami yurei, pobiegła schodami w dół, zakręcając gwałtownie w lewo, ku drzwiom, by niemal z całym impetem ciała uderzyć wejście i wybiec na zewnątrz. Opustoszały (jeszcze?) dziedziniec i schody prowadzone w dół, były kolejnym wyznacznikiem ścieżki biegu i kierunku, w jaki pognała, byle uniknąć niebezpieczeństwa za nią. Nawet nie rozumiejąc, jakie było przed nią.
Nie miał sił krzyczeć, nie tylko dlatego, że ściśnięte gardło dławiło nawet łapany spazmatycznie oddech. Nie chciała przyciągnąć uwagi ze szpitala, ryzykując ciszą, ale w kocu, gdy ciemność i chłód uderzyły, rozwiewając wilgoć strachu osiadłego na karku i bolących od bosego biegu stóp. Miała ochotę się rozpłakać, ledwie zduszony szloch, próbował umknąć przez zaciskane sztywno usta. Zwróciła uwagę, że w jednym, zaciśniętym niemal do białości, ręku wciąż tkwi zwinięty w rulon, kawał brudnego już prześcieradła. Namoczony, mógł posłużyć nawet jako prowizoryczna broń. A przynajmniej, sposób na odwrócenie uwagi, by uciec. Gdzie? Do kogo?... Czy słabe, oddalające się światło, i postać jego właściciela, mogło jej pomóc?
Była przeraźliwie zmęczona, zdezorientowana i wystraszona... ale nie mogła zawsze liczyć, że ktoś ją uratuje, znajdzie. Nawet, jeśli bardzo, bardzo tego potrzebowała.
- Jiro... - zagryzła wargi, przytykając do nich wierzch dłoni, w jakiejś panice by drżenie wołania nie poniosło się dalej. Odwróciła się, by podążyć gdzieś w stronę, gdzie mogło migotać światło.
| Rzut na zręczność (podstawowa) - udany
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Hasegawa Jirō, Shiba Ookami, Satō Kisara and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
|
|