Wygoda to przywilej nielicznych, jednak to od standardów danych osób zależy jej próg. Dla Jiro kanapa na której leżał była rajem. Stara i ujebana w czterdziestu różnych plamach, ale własna i nic poza nim oraz Karmelkiem się w niej nie zalęgło. Skubaniec własną dziurę wygryzł. Znowu leżałeś w mieszkaniu zupełnie jakby powódź nigdy nie nastała i była jedynie paskudnym snem. Mimo wszystko cokolwiek poprzedniej nocy wypiłeś, musiało być na tyle mocne że położyłeś się w mieszkaniu a nie na dachu czy w piwnicy. Muliło Cię i szczerze to jebnąłbyś się jeszcze na drugi boczek. Wtem nadszedł... Brzuch zasygnalizował głód burczeniem, które zapewne usłyszałby nawet pewien Minamoto bez aparatów słuchowych. Coś Ci z tyłu głowy mówiło że Tosia ogarnęła od znajomego kubełek kurczaczków, a ty w Kaeru zrobiłeś mały podbój. Trzeba żreć póki jest! Jeśli odchyliłeś głowę na bok, widziałeś lodówkę. Ponętną i nęcącą swoją zawartością. Jej drzwiczki były lekko uchylone, a z niej samej wydobywało się delikatne złociste światło. Zupełnie jakby krzyczała "Ach weź mnie, całą, bejba!"
Nie była daleko. Wystarczyło do niej wstać i złapać pierwszą lepszą rzecz do wszamania, bądź... Wszystko jak leci.
O dziwo twojego snu nie zakłóciły dziś żadne koszmary. Można by wręcz rzecz że spałeś jak ululane przez mamuśkę niemowlę. Co innego że obudziłeś się - jak z resztą mogłeś się domyślić detektywie - w środku nocy, ponieważ... Było ciemno. Niepokojący mógł być dla ciebie fakt, że lampka przy której zawsze się kładłeś była zgaszona i pomimo jakichkolwiek prób zapalenia, nie dało się tego faktu zmienić. Telefon również rył rozładowany, więc jedyne światło jakie dochodziło do twojego mieszkania, to te rzucane przez księżyc, który usilnie starał się przebić przez chmury, które delikatnie przysłaniały nocne niebo. Samo miasto wydawało się za oknem nie żyć. Brak świateł i cisza jak makiem zasiał. Mimo wszystko byłeś jednak silnym Senkensha. Zdolnym do wyczucia że coś jest nie tak. Do wyczucia obecności w swoim mieszkaniu. I tym razem zdecydowanie nie była to siostra z Happy Mealem bądź składnikami na śniadanie. Chociaż... Możliwe że była, ale to raczej nie był ten typ aury. Ten był mniej złowrogi.
Tak czy inaczej jego obecność w sypialni była słaba. Smród nieproszonego gościa dobiegał z salonu.
Twój dzień od samego poranka zapowiadał się świetnie i zdecydowanie na nic złego się nie zapowiadało. Piękne czyste niebo, słoneczna pogoda i cudowny widok z okna. Obecnie siedziałaś przed szkicownikiem i przelewałaś ten piękny widok na niego. Każdy szczegół, każdy liść, każdy kwiat... Nawet pszczoły i motylki, które na tych drugich ochoczo przysiadały. Tak detaliczny rysunek zajął ci niemal całe południe, przez co powoli ogarniało cię zmęczenie. Zaczęło się od pojedynczego ziewnięcia. Potem dopiero poczułaś opór na całym ciele. Zupełnie jakby to stało się znacznie słabsze. Czy była to najwyższa pora aby położyć się do spania? Chociaż na dziesięć minut? Zanim jednak cokolwiek zrobiłaś poczułaś dłoń na swoim ramieniu i głos nadchodzący z tego samego kierunku. - Panienko Ejiri. Panienko Ejiri.. - Sam głos był Ci bliski i znajomy. Brzmiał jak nie kto inny, tylko Jiro. Z tą różnicą że brzmiał grzecznie, spokojnie, delikatnie... Jak dobrze wychowany chłopak z dobrego domu. Jednak kiedy spojrzałaś w jego kierunku, nikogo nie dostrzegłaś. W pokoju byłaś sama, a uczucie dłoni na ramieniu nie znikało.
Kac. To pierwsza rzecz jaka uderza cię jeszcze przed otworzeniem oczu. Po ich otworzeniu możesz dostrzec sufit własnego mieszkania oraz wyczuć unoszącą się w powietrzu ostrą woń alkoholu. Nie pamiętasz nic co się wydarzyło poprzedniego dnia, co wskazywało jednogłośnie na to że zabawa musiała być przednia. Kiedy się w łóżku obracasz na boczek drugi, dostrzegasz Yelonka w koronkowej bieliźnie oraz kilka butelek po różnych akloholach na stoliczku. Gdybyś siebie nie znał pomyślałbyś że obrabowaliście monopolowy.
Jeśli skusiło cię wstać i spojrzeć przez okna bądź by chociaż założyć jakiekolwiek ubrania, mogłeś dostrzec że nadal była noc, którą rozświetlał jedynie księżyc. Wszystko też wskazywało na to że nie było prądu w całej dzielnicy, a twój telefon nie działał. Do tego był zbity. Chyba nie naprułeś się do tego stopnia by włączać tryb samolotowy i rzucać nim z dachu krzycząc "Transformacja, dziwko"? Nie, raczej nie. W końcu nie byłeś z Hasegawów.
Sen był przyjemny i zdecydowanie jeden z lepszych. Śniło Ci się że ochoczo lejesz Bakina po ryju za to co zrobił. Prawdopdoobnie by się na tym nie skończyło i sen leciałby dalej w najlepsze gdyby nie twój własny cholerny telefon. Dzwonił przez kilka chwil, a kiedy w końcu nie odebrałeś... Nieznany numer zostawił wiadomość głosową. - Dzień dobry. Sakuya wdał się w jakąś bójkę i szybko kazał mi zadzwonić pod ten numer. - Wiadomość nagrlał jakiś nieznany Ci, ale widocznie zestresowany chłopaczyna mniej więcej w wieku twojego młodszego brata. Głos miał nieco ochrypły i oddychał szybko. Jeśli spojrzałeś na zegarek, mogłeś łatwo dostrzec że jeszcze kilka minut i wybije szesnasta. Wtedy nie było już wielu lekcji, a uczniowie głównie zajmowali się obowiązkami, bądź uczęszczali na spotkania kół zainteresowań. Nie było też wielu nauczycieli na miejscu, więc dla łobuzów była to okazja idealna by dorwać jakiś słaby cel. Daleko do szkoły Sakuyi nie było. Kilka minut metrem bądź autobusem i będziesz na miejscu.
Twoja pobudka zdecydowanie nie należała do przyjemnych. Jeszcze zanim otworzyłaś oczy mogłaś z łatwością stwierdzić kilka faktów. Po pierwsze do twoich nozdrzy docierał nieprzyjemny, metaliczny zapach krwi. Po drugie, leżałaś w nienaturalnej pozycji i coś mocno uwierało twoje kostki i nadgarstek prawej ręki. Po trzecie i najgorze, wszędzie poniżej twojej szyi czułaś wilgoć. W twojej podświadomości więc zrodziło się pytanie. Czy na pewno chcę otwierać oczy? Jeśli w końcu się na to zdecydowałaś, mogłaś dostrzec że leżałaś w wannie. Wannie pełnej krwi. Przykuta do rur kajdanami na łańcuchach. Ruszając nogami i wolną ręką mogłaś stwierdzić że na jej dnie z pewnością znajdują się jakieś bliżej niezidentyfikowane przedmioty. Jeśli zaś rozejrzałaś się po pomieszczeniu w którym Cię zamknięto, to mogłaś stwierdzić że przypominało ono piwnicę bądź kotłownię. Nie było wielkie. Mniej więcej pięć na pięć metrów. Drzwi do niego zdecydowanie były zakluczone i wykonane z grubej stali. Ściany za to już nieco mniej mogły się pochwalić. W wielu miejscach powstały zacieki i rozwijał się grzyb. Masz zdecydowane szczęście że nie jesteś ranna, bo zarazki czaiły się tu na każdym kroku. W prawej części pomieszczenia znajdował się stół a nad nim szyb wentylacyjny, jednak nie byłaś obecnie w stanie przyjrzeć się co się na nim znajduje.
Niezbyt kojarzysz czyje to auto ani co w ogóle w nim robisz. Twoja siędząca na siedzeniu obok przyjaciółka cytrynówka za to może wiedzieć na ten temat nieco więcej. Rozglądając się po aucie dostrzegasz kilka drobiazgów. Jak na przykład rozwalone miejsce na kluczyk z którego dyndały kable oraz otwarty schowek w którym było kilka klamotów. Zapalniczka, fajki, dezodorant... Bibeloty. A skoro o nich mowa, to pod lusterkiem zwisały dwie pluszowe różowe kostki. Kac był odczuwalny i nieco bolał cię łeb. Nie pomagał też zbytnio ten dziwny, oddalony szum, którego głośność powoli narastała.
Łóżko na którym spałaś wydawało się być wyjątkowo twarde, a wręcz wykonane z drewna. Poduszka zaś była jak worek wypchany słomą. Kiedy otworzyłaś piękne oczęta spostrzegłaś że chyba nie jesteś już w Kinigami. Byłaś zamknięta w celi, a leżałaś na drewnianej pryczce. Poduszką faktycznie zaś był worek siana. Jednak cela do współczesności miała jeszcze dalej niż Nanashi do statusu porządnej dzielnicy. Kraty były stalowe, ale domek sam w sobie drewniany i zdecydowanie staroświecki. Po elektryczności nie było nawet śladu. Kinkiety zamiast elektrycznych lamp oraz gdzie nie gdzie rozpalone świece. Nie miałaś na sobie swoich standardowych ciuchów, a więzienne łachmany będące tak naprawdę niczym więcej jak zbiorem pozszywanych ze sobą zużytych szmat.
Przy twojej pryczce rodem z siedemnastego wieku stał czysty nocnik i talerz z gotowanym pasternakiem oraz czerstwym chlebem. Jeśli zechciałaś, mogłaś się na spokojnie rozejrzeć co jest poza celą i jeśli się na to zdecydowałaś to poza stolikiem na którym leżały jakieś papiery i książka. Zdecydowanie ciekawszy był obiekt ulokowany przy drzwiach wyjściowych. Malutki piesek, a na jego szyi wisiał klucz. Drzemał sobie słodko ignorując krzyki podjudzonych ludzi jakie rozlegały się na zewnątrz.
Budzący się w nietypowym miejscu Hasegawa. Ktoś zaskoczony? Jeszcze zanim otworzyłeś oczy do twoich uszu docierają niezliczone rozmowy wielu ludzi. O pierdołach takich jak sytuacja w pracy bądź film który chciałeś obejrzeć, a ktoś ochoczo go opowiada nie pomijając spoilerów i szczegółów. Kiedy już oczęta misiaczku otworzyłeś, to spostrzegłeś że jesteś w metrze zajmując miejsce obok jakiejś staruchy która spała oparta o ciebie śliniąc się potwornie. Na domiar złego cały wagon był wypełniony okropnym zapachem zgniłego sera i gotowanych skarpet. Co tu robiłeś? Prawdopodobnie łyknąłeś nie tę tabletkę zanim jeszcze wsiadłeś do metra i cię ścięło. Teraz metro zatrzymało się na kolejnym przystanku i drzwi do wolności przed metrowymi świrami stały otworem. Zwłaszcza że zaczynała cię boleć głowa oraz poznasz całą fabułę kolejnego już filmu. Twoja podświadomość - bądź piguła - praktycznie sama cię nosiła skłaniając do wstania i ruszenia w stronę wyjścia z pojazdu.
Ding dong. To zegar z kukułką - prezent od jednego z pacjentów - wybił kolejną godzinę w twoim gabinecie. Tym razem skutecznie cię obudził. Obyła równo druga w nocy. Trochę późno gołąbeczku zważywszy na to że nadal siedzisz w swoim miejscu pracy. W szpitalu. Odziany w kitel. Kiedy podniosłeś głowę z biurka, początkowo nic nie widziałeś. Ale to tylko dlatego że jakaś kartka przykleiła Ci się do czoła. Po jej odgarnięciu z czoła i okazjonalnemu wyjrzeniu przez okno mogłeś dostrzec że prawdopodobnie w mieście nie ma prądu. Poza szpitalem który pracował na zapasowych generatorach właśnie na takie wypadki. Praktycznie nic cię nie trzymało w tym miejscu o tej porze. Wystarczyło zabrać rzeczy, wyjść, zamknąć gabinet i ruszyć do domu.
Jeśli tak uczyniłeś, mogłeś zauważyć nienaturalną pustkę na korytarzach i jeszcze dziwniejszą ciszę. Poza tym światło na korytarzach szwankuje, a w powietrzu unosiła się nietypowa dla tego miejsca woń słodkiej wanilii, ostrego chili i... rozkładu?
Budzisz się... W sumie to sam nie masz pojęcia gdzie. Tupiąc nóżkami po ziemi z całą pewnością możesz stwierdzić że podłoże jest z kostki, a ty siedzisz na ławce do której najwyraźniej jesteś przykuty łancuchem. Niestety w poszukiwaniu patyczka który Ci służył za przewodnika na pełen etat od czasu pamiętnej rozłąki z pieskiem, nie trafiłeś na nic. Patyczka albo nie było, albo znajdował się poza twoim zasięgiem. Całkiem niedaleko słyszałeś szum płynącej wody, a w twojej kieszeni wściekle zawibrował telefon. - Masz nieodsłuchaną wiadomość od: Vance - I jak na zawołanie twój telefon zaczął ją odtwarzać. -Myślałem o tym i to nie wyjdzie. Jednak jestem Hetero. - To to tyle. Można by powiedzieć że to koniec, ale kiedy tylko odtwarzanie dobiegło końca, telefon kontynuował. -Masz nowe powiadomienia od: Bank Współdzielczy i Zakład Ubezpieczeń Społecznych. - Już wiesz... Że twój koszmar się zaczął.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję wszystkim za wzięcie udziału w wydarzeniu. Każdy z was zaczyna osobno i w miarę postępów zaczniecie się łączyć w coraz większe grupki.
Liczę że każdy będzie się dobrze bawić
Czas na odpis 26.09.2023, 22:00
● Shibi[/size]
@Hasegawa Jirō @Seiwa-Genji Enma @Ejiri Carei @Warui Shin'ya @Yakushimaru Seiya @Itou Alaesha @Amakasu Shey @Hecate Shirshu Black @Hasegawa Izaya @Satō Kisara @Yakushimaru Sakuya @Munehira Aoi
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Hasegawa Jirō, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Satō Kisara and szaleją za tym postem.
- Chyba mi niedobrze... - wyrzucił szeptem, ale ściśnięty żołądek i tak nic w sobie nie miał. Gdyby chciał zwrócić zawartość, wykrztusiłby co najwyżej żrącą żółć. Potarł więc mocno skronie, jeszcze raz, w ostatniej chwili, próbując się obronić przed jakimś ogryzkiem, strzępem po obierkach, jakimś skrawkiem czegoś, co wyglądało jak rozgnieciony w dłoni ziemniak. Po tym przestał unikać. Pozwolił, aby ciało dostosowało się do falującej sinusoidy rzeki pod nimi. Ważne, żeby znów nie znaleźć się po drugiej stronie - jedynie na tym mu zależało. Średnio sobie radził, wszystko na styk, a z każdym mocniejszym przechyleniem prowizorycznego statku opierał się lżej lub mocniej o Jiro; najwidoczniej z ich dwójki nie widział w tym problemu.
- To nie jest proste, poczekaj, kalibruję przecież ustawienia, zmarzłem jak cholera. Nóg nie czuję - odpowiedział od razu na warkot, w porę łapiąc się wątpliwej, drewnianej ścianki. - Wiesz jak mną miota? - Wiedział doskonale, gdy przy następnym napływie wody pół wagi Shin'yi oparło się o jego plecy. Tymczasem ręce chłopaka jakoś nieporadnie próbowały złapać za dół własnej bluzy. Rzadko bywał posłuszny, szczególnie w takich mało zrozumiałych sytuacjach, bo nie miał pojęcia, co mu przyjdzie zaraz zrobić, ale nie ulegało wątpliwości, że ubranie nasiąknięte tym rynsztokowym szlamem, wydawało się strasznie ciężkie. Ciężkie było nawet przeciągnięcie tonowego materiału przez głowę, ale gdy wreszcie się udało poczuł paradoksalną ulgę. Nieważne, że chłodne powietrze to idealny wstęp do przeziębienia - starczyło tyle, aby lodowata wilgoć nie dokładała tu swojej cegiełki. Był już zresztą w połowie ruchu do ponownego skrzyżowania rąk na piersi, żeby zachować choć minimalny procent ciepła, kiedy zdarzyło się coś, czego nawet najnowszy pocisk odbijający się od nadgarstka, nie zmienił targetu złotych ślepi. Oczy wpatrywały się w Jiro o dwie sekundy za długo i za intensywnie; ewidentnie wgapiały w jego profil, aby nabrać pewności, że podany koc jest rzeczywiście dla niego.
Przytaknął na znak podziękowania, odbierając narzutę i zasłaniając nią nagie plecy. Tkanina miała wciąż temperaturę Hasegawy, nagrzana od jego skóry szybko otuliła przyjemnym ciepłem barki. Zawinięty w kokon przyciągnął nieco nogi do siebie, ale co jakiś czas i tak musiał prawą stopę przestawiać, aby zachować przynajmniej względną równowagę.
- Babę w ciąży przejechało, wyobrażasz sobie? - Palnięcie tego wydawało się kompletną paranoją, ale coś w głosie Shina próbowało udowodnić, że był tego naocznym świadkiem - i że to nie jedyna sytuacja, jaka miała miejsce. Zmarszczył jednak tylko brwi i rozejrzał się dookoła. Szare, betonowe budynki, jeden obok drugiego, wszystkie zmizerniałe i nieodświeżane od wieków. Chciał powiedzieć o wiele więcej; wspomnieć towarzyszowi o lampach i tajemniczym znaku, może nawet napomknąć o Ye Lianie albo ciemnej mgle i tym, co się kryło w jej oparach, ale ostatecznie, kiedy wreszcie nabrał tchu do wymęczonych walką z żywiołem płuc, rzucił trzeźwiejsze: dobra, wiem, gdzie jesteśmy. Teraz wiosłuj w prawo, musimy się dostać do tamtej ciężarówki, a za nią odbić w lewo.
Ye Lian, Hecate Black, Hasegawa Jirō, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Satō Kisara and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Nastąpiło kolejne uderzenie, które było tak silne, jakby co najmniej sama została uderzona w brzuch. Ogromny Oni wyważył drzwi, które z impetem rozbiły wannę. Pozostała w niej krew bryzgnęła, całkowicie zalewając pomieszczenie. Alaesha w pośpiechu schowała się do szybu i zaczęła się czołgać na oślep w przód. Oni odwalił drzwi na bok z taką siłą, że aż trzasnęły o ścianę, po czym dopadł do otworu.
Nie odwracając się, parła dalej, oczekując, że zaraz wyciągnie ją za nogi. To się jednak nie stało — jego łapsko było tak wielkie, że utknęło już w przedramieniu. To, że się wściekł, to mało powiedziane. Ryk odbijający się echem po metalowych ścianach szybu niemal rozsadzał bębenki. Przemknęło jej przez głowę, że to wyjątkowo dziwne, że nie domyśliła się, kim był jej porywacz. Jakby zupełnie zapomniała o istnieniu duchowej części wszechświata.
Zostawiła za sobą tętniącą burzę, jednak nie na długo. Po przejściu paru metrów wydawało jej się, że Oni znajdował się dokładnie pod nią. Nie wykonał żadnego ruchu, wciąż warcząc w szale, a ona starała się poruszać jak najciszej. O dziwo mokra piżama, wielkie kłęby kurzu i pajęczyn ułatwiały jej sprawę.
Niestety, to wszystko na niewiele się zdało — jeden z metalowych paneli nagle się zarwał, a ona wyleciała z szybu głową do przodu. Wywinęła kozła w powietrzu, trzaskając plecami o kamienną posadzkę, a uderzenie wycisnęło resztę powietrza z jej płuc. Usłyszała kroki w swoim kierunku, więc wysiłkiem bardziej umysłu, niż ciała, wstała na równe nogi i zebrała z posadzki swój łom. Obok miejsca upadku był otwarty właz. Gdyby spadła pół metra dalej, to zapewne skręciłaby kark. Obecność włazu była dziwnym zbiegiem okoliczności, jednak jej instynkt od razu wiedział, co należy dalej zrobić. Czerwony z wściekłości Oni ruszył w jej stronę na czterech łapach, gdy ona zrobiła nura w dół.
Właz okazał się wejściem do ścieku. Nie robiło jej to jednak większej różnicy. Bez wahania weszła w cuchnącą breję, która na szczęście sięgała tylko do kostek. Na szczęście, bo mogła poruszać się szybko, sam smród nie robił na niej wrażenia. Tunel o dziwo był oświetlony, a mdłe światło umożliwiało sprawne poruszanie się przy akompaniamencie oddalającego się wrzasku Oni.
Zaczęła nabierać pewności, że uda jej się uciec, gdy rozbiegane myśli przerwał huk. Tym razem dobiegający z naprzeciwka. Nie miała jednak większego wyboru — musiała iść dalej, póki co nie widziała innej drogi. Odruchowo zaczęła iść bliżej jednej ze ścian, jakby mając nadzieję uchronić się przed nieznanym niebezpieczeństwem. W razie potrzeby nie miała na to większych szans, niemniej trudno dyskutować z odruchami. Po dłuższej chwili marszu poczuła lekki ciąg – odrobina świeżego powietrza zakręciła się wokół jej nozdrzy. Wraz z porcją powietrza dotarł do niej również dźwięk kroków, a raczej chlupot pod ciężkimi butami.
Zdecydowanie nie były to łapska Oni — po odgłosach wydawało jej się, że z naprzeciwka idzie mężczyzna. Nie miała jednak pojęcia, czego może się spodziewać po nieznajomym. Był w podobnej sytuacji co ona, czy może ponownie zostanie uprowadzona do piwnicy? Dotarła do rozwidlenia tunelu. Przywarła do wilgotnej ściany plecami, próbując opanować oddech. W dłoniach kurczowo trzymała łom, szykując się do obrony lub ataku.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Satō Kisara and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Wylądowanie na bujnych krzakach szpitalnego ogrodu było z jednej strony bardzo łaskawe w skutkach. Z drugiej zaś ostre, wystające gałązki wbijały mu się z impetem w niemal każdy kawałek ciała, a jako że w trakcie spadku otulił twarz ramionami i skulił się na tyle, na ile mógł, roślinność zarysowała jego boki, brzuch i ramiona, w szczególności te skrawki skóry, które na chwilę zostały odsłonięte przez pęd powietrza. Przez moment nie ruszał się wcale, podczas gdy ból eksplodował w paru miejscach w jego ciele. Kiedy nareszcie odważył się poruszyć kończynami, okazało się, na szczęście, że nic raczej nie jest złamana. Ból był przez kilka sekund intensywny, to prawda, ale nadal dość krótkotrwały.
Z miejsca, w którym leżała, mogła dostrzec, że goniący ją dym nie rozprzestrzeniał się poza mury szpitala; odetchnęła więc z ulgą, choć nadal nie rozumiała, co to takiego w ogóle było. Pozbierała się powoli, skutecznie, choć trochę chwiejnie. Rozejrzała się dookoła, choć ciemność utrudniała jej efektywne ogarnięcie otoczenia. Drgnęła gwałtownie, gdy grzmot wstrząsnął niebem, a także… błyskawica rozjaśniła na moment teren. Serce zacisnęło się jej na okropnie zalane ulice. Tutaj jeszcze nie padało, ale niemniej wrócenie do domu w takich warunkach mogło okazać się zwyczajnie niemożliwe. Ale… Miałaby cofnąć się do szpitala? Gdzie coś ewidentnie chciało jej nieszczęścia, a nawet śmierci?
Wróciła myślami do duchowej sylwetki Kurou. Przez jej chaotyczny bieg nie była w stanie o nim myśleć, ale teraz, gdy już bezpośrednie zagrożenie minęło, znowu powrócił jego mizerny obraz. Czy to— Czy to naprawdę był on, w takim razie? Czy to tylko narzędzie, dzięki któremu miała wpaść w sidła tej tajemniczej, złorzeczącej mocy?
Zagryzł dolną wargę, denerwując się coraz bardziej. Wszystko było takie dziwne. Nic nie trzymało się kupy. I czy tam… ktoś siedział?
Bez zwłoki ruszył w kierunku siedzącej osoby. Kilka słabych latarni napędzanych zapasową elektrycznością szpitala emanowało rozmytym, ciepłym światłem na postaci ich dwoje. Im bliżej Kisara był, tym bardziej znajoma wydawała się ta osoba i także kolejne dziwaczne cechy sytuacji zaczynały się objawiać.
Gdy podszedł odpowiednio blisko, dostrzegł, jak mężczyzna zmagał się z bardzo dziwnym w wyglądzie mechanizmie, a po chwili wydaje się z niego absurdalny, jak na te okoliczności, dźwięk, bez wątpienia zabawki. Nie mówił nic na razie, chcąc dobrze usłyszeć, co dokładnie ma im do powiedzenia głos.
— Aoi — powiedział wreszcie miękko; najpierw — zanim również się do niego bardziej zbliżył. Osobliwym było zobaczyć go akurat tutaj, o tej porze, kiedy w mieście ewidentnie nie działo się dobrze. Powinien być w domu — tak samo zresztą jak Kisara. — Co się stało, że tu jesteś? Ktoś… — Obejrzał dziwaczną kłódkę, a na niej… guziki ze zwierzętami? Och, te dźwięki, to były odgłosy zwierząt? — …cię tu przywiązał? I to jeszcze takim czymś? Przytrafiło mi się coś bardzo dziwnego, ale z tego co widzę, to tobie też. — Spróbował przypomnieć sobie sekwencję, w jakiej wcześniej rozdarła się zabawka. — Chyba wiem, jak to z ciebie zdjąć.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Shiba Ookami and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Sytuacja była bardziej niż beznadziejna. Nie miał absolutnie pojęcia co się tu działo, ani gdzie byli jego bliscy. Nawet ten cholerny demon Sachiko, który najchętniej urwałby mu łeb przy samej dupie, zniknął, a on sam się o nią martwił. Może nie potrafiła pływać? Zdążyła uciec do lustra?
– Wiem, bo CZUJĘ jak tobą miota – mruknął, gdy Warui znowu się o niego oparł.
Nigdy nie pomyślałby, że tak durny ruch jak owinięcie się tym kocem zaraz po wstaniu z kanapy, teraz okaże się być pomysłem wręcz zbawiennym. W innych okolicznościach swojej zdobyczy by nie oddał. Ubrany jedynie w dresowe spodnie i niezbyt chroniącą przed wszechobecnym zimnem koszulkę, przekazując okrycie młodemu, od razu naraził na gwałtowny powiew zimnego wiatru, który jak na złość postanowił zatopić kły w jego skórze. Od tego momentu jakoś opierający się o jego plecy Warui przestał mu przeszkadzać. Generował chociaż odrobinkę ciepła.
– Nie mogło zalać całego miasta, znajdziemy trochę lądu, to skombinujemy ci coś suchego do ubrania – powiedział bez większego przekonania, czując, że rudy nie przestaje drżeć – Coś w grube pieski, bo te twoje jelenie mnie irytują.
Czuł się jak sabotażysta własnego bezpieczeństwa. Schodzenie gdziekolwiek z tej łodzi generowało w jego umyśle całą listę negatywów, wśród których nie mógł dopatrzeć się ani jednego pozytywu. Na lądzie warzywka znowu zyskają przewagę, tego mógł być niemal pewny. Próba ucieczki przed nimi na otwartym terenie i cholera wie jakim podłożu, w dodatku bez butów zakrawała o samobójstwo nawet jeżeli nie byłby ranny.
A był. Wściekły pomidor, o ile to nie był po prostu inny, pokryty jego własną krwią owoc, tak skutecznie zatopił swoje zębiska w jego nodze, że najpewniej z powodzeniem wyszarpał z niej spory kawał mięsa. Dopóki Jiro trwał w bezruchu, mógł się oszukiwać, że wszystko było we względnym porządku. Będzie miał niespodziankę jeżeli trzeba będzie biec.
– Trochę z niej szczęściara, nie będzie musiała patrzeć jak giną inni.
Na wyraźne polecenie odbił łodzią w prawo, wedle instrukcji, zdając sobie sprawę z tego, że byłoby łatwiej gdyby prowizoryczne wiosło zakończone było piórem i nie musiało działać na zasadzie odpychania się nim od innych obiektów. Może i łajba nie miała kotwicy, ale jakaś część yurei odpowiedzialna za niepoddawanie się zyskała ją w postaci rudzielca.
Warui Shin'ya, Ye Lian, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Krótki śmiech poprzedza zaciśnięcie się pięści. Krótki śmiech, który w gardle staje jak rybia ość, bo nie ma w nim radości, a wyłącznie chłód realizacji. Ależ byłeś głupi Aoi, pieprzony szczeniaku, myśląc, że Ci odpuści. Przecież powiedziała, że musicie porozmawiać... musicie porozmawiać... Rok temu? Nieistotne. "Musicie" nie ma daty, nie ma okresu ważności, nie psuje się, nie gnije; sapliwość wewnętrznego głosu ścieli się na ścianach czaszki, liżąc długim językiem jego sklepienie, potliwością spływając przez bladą skórę karku. Palce jednak, długi obrys alabastrowych paliczków, w czułości ugniata wonny materiał, zbliżając go na moment tuż pod nos. Przecież nadal kocha. Inaczej. Bo wszystko z czasem się zmienia i przekształca. Ewoluuje. Staje się piękniejsze, bardziej klarowne. A między kochaniem i nienawiścią rozciąga się wyłącznie cieniutka linia, napięta czerwona nitka.
Odpuszcza całkowicie sprawdzanie "kłódki" przy łańcuchu, bo ta teraz niewyczuwalna, gdy skóra wibruje w stanie pobudzenia. Dopiero huk spadającego ciała i kroki wpełzają bodźcem w zmysły poznawcze; zagrożenie nabiera cielesności, bo przecież wyłącznie coś, co posiada ciało, może jebnąć o ziemię z taką siłą. W pierwszej chwili unosi podbródek nieco wyżej, zanim lewe ucho odnajdzie kierunek, z jakiego dobiega dźwięk. Ucieczka nie wchodzi w grę — nie tylko teraz, ale nigdy. Język intuicyjnie przesuwa się nieśpiesznie przez zęby, uwypuklając na moment linię rumianych warg. Brwi ściągają się, jednak gdy okazuje się, że kły nie są pokryte platyną, że nie są dłuższe, że nie ma na sobie tak ważnego dla siebie elementu. Cholera. Nadal miał jednak obie ręce i swoją moc, prawda? Więc jest dobrze. Zawsze jest dobrze. Nigdy nie jest sam. Nigdy przecież nie jest sam. Dopóki powarkiwanie trwa w tyle czaszki, nic złego nie może się stać...
"Aoi"
Krew, która powinna już po tylu latach przypominać proch zapychający zbutwiałe żyły, tężeje. Kisara. Oddech utyka w krtani, kiedy ślepe spojrzenie stara się namierzyć sylwetkę. Dwie zatopione w czaszce perły przeskakują nerwowo, wpatrzone tępo w pustkę, zanim pytanie tkane znajomym tonem rozdarło eter. Chciałby wyważyć odpowiedź na języku, chciałby ułożyć słowa z sensem, nadać im krągły kształt; wszystko jednak zlewa się w ciekłą maź, która zalewa mózg. Milczy przez dłuższą chwilę. Nie analizuje. Nie jest w stanie. Jedynie miarowy oddech unosi tors, a szelest ortalionu nieprzyjemnie drażni zmysły.
" Przytrafiło mi się coś bardzo dziwnego..."; wywołuje gardłowy śmiech, który w przyciszeniu drga na strunach głosowych. Co ty kurwa nie powiesz. — Tak? — znów jest śliski jak robak, znów nabiera maniery zaciskającego się wokół nadgarstka węża, który owijając się ciasnym splotem, rozwiera pysk, aby połknąć w całości. Jadowitość utkana jest w kącikach ust, które wyginają się w niewinnym uśmiechu, gdy głowa opada nieznacznie skronią ku obłości ramienia. — Nie wiem jakim czymś, ale za to, wiem, że nie jestem w stanie określić radości, jaką teraz odczuwam, że akurat ty mnie tutaj znalazłeś — bo Aoi jest jak dziecko, nawet nie nastolatek, a gówniarz, któremu lata temu zabrano lizaka, wrzucano go do piachu i dano z powrotem, bo przecież ślepe to i nie zauważy, że przeciągnie językiem przez brud i syf dla chichotu tłumu. Mści się, bo tak trzeba, nie w sposób kontrolowany, nie dla własnej uciechy, a z przyzwyczajenia. Głęboki oddech, jaki wciąga w płuca, powinien pomóc, ale ten tylko świdruje umysł, rozpalając mocniej wrzawę w głowie; a ta w krótkim ruchu, jakby starając się strzepnąć z jej czubka niewidoczny ciężar, obraca się na chwilę, nim twarz nabierze powagi i skupienia. — Gdzie jesteśmy? — Pytanie zdaje się bardziej „jego”, bardziej świadome, jakby przez ten urywek sekundy, krótki moment, przez maskę przebił się ten Munehira, z którym Kisara miała do czynienia wcześniej, gdy napięcie związane z zaborczością zaczęło opadać, kiedy Aoi zaczynał rozumieć, że ta nijak mu zagraża. Bo nie zagraża, prawda? Pokraczność jednak rozumowania rozbiegała się w mnogości pajączków, które wcześniej zbite w kulkę, teraz pierzchły przed ostrym światłem.
Warui Shin'ya, Satō Kisara and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Koszmary miały wiele twarzy, jednak ich celem było nic innego jak wyzwolić negatywne emocje. Nic więcej. To że coś było nie tak było pewne, ale jaka była tego przyczyna? To już było nieco ciężko określić. Gniew poniekąd do nich należał, jednak czym on jest jak nie ochronną warstwą dla smutku? W końcu to on zostaje po tym jak płomień zgaśnie, prawda?
Wraz z pojawieniem się małego ognika, aura miejsca w którym się znajdowałaś wydawała się być wzburzona, a niebo zaczął przykrywać smolisty, czarny dym. Sam ognik wydawał się tym nieco zaniepokojony i zaczął się nieco oddalać jakby się na ciebie oglądając.
Sam psiowilk w dotyku był niesamowicie mięciutki i puchaty. Do tego zdecydowanie był jeszcze młodziutki. Zaczął cię lizać dosłownie chwilę po tym jak ujęłaś jego łepetynę w swoje dłonie. Był po twojej stronie. Przynajmniej tyle mogłaś wywnioskować z jego zachowania i brzuszka wypełnionego całkiem smacznym jak dla psiaka posiłkiem.
Niebieski płomyk prowadził cię przez las wąską ścieżką. Chaos dobiegający z Salem zdawał się oddalać, ale niepokojąca była inna rzecz. Mrok nocy zdawał się gęstnieć i przybierać bardziej namacalną formę. Czarna mgła zdawała się rosnąć i sunąć w waszą stronę rozsiewając przy tym smród zgnilizny. Odór śmierci. Wilkopies obrócił głowę w jej stronę i zaczął się wycofywać wręcz wchodząc Ci w nogi. Latający płomyk również zaczął panikować przelatując za ciebie i próbując popychać. Nie dało to niczego poza czuciem ciepła na plecach. Mgła sunęła w waszą stronę coraz szybciej. Jedyne co mogłaś w tej chwili zrobić, to ratować się ucieczką podążając za niebieskim płomykiem i zwierzakiem u boku.
Leśna ścieżka zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a mgła sunąć za tobą coraz szybciej. To tego stopnia że do twoich uszu zdołały docierać niezrozumiałe, mnogie szepty dochodzące z obłoku. Mogłoby się wydawać że ucieczka była bezcelowa. Przynajmniej do momentu w którym udało ci się dobiec na leśną polanę na środku której stały... drzwi. Drzwi bez jakichkolwiek ścian do nich przylegających. Płomyk wystrzelił ze swoją pełną prędkością przed siebie uderzając w nie. Kilka razy z resztą. Jednak mimo wszystko słabością tych konkretnych Yokai był niemalże brak siły fizycznej. W tym miejscu... To się nie zmieniło. Może i mógł przecisnąć się przez dziurkę od klucza, ale o otworzeniu ich nie było mowy. Ty to co innego. Los obdarzył się dłońmi, a drzwi wystarczyło tylko pchnąć. Lepsze to niż pozwolić porwać siebie i biedną psinę przez nadbiegający mrok.
Kiedy tylko pchnęłaś Drzwi ujrzałaś Fukkatsu, ale nie z perspektywy której się spodziewałaś. Miasto było zalane, a nad Asakurą szalała burza. Do tego widocznie nigdzie nie było prądu. Chociaż najgorsze było to że widziałaś je z góry. Z naprawdę wysoka. Czyżby drzwi unosiły się w powietrzu? Niestety decyzja czy skakać bądź nie została Ci odebrana. Pieseł władł na ciebie popychając Cię przez przejście i spadając zaraz za tobą. Podczas spadania towarzyszyły Ci przestraszone szczeknięcia bezimiennego wilkopsa oraz błyski pędzącego za tobą ognika. Same drzwi przez które wypadłaś zniknęły. Razem z tym co was goniło. Spadając wszystko zwiastowało na to że wpadniecie do wody zamiast rozbić się o beton. Przynajmniej dopóki nie pojawiła się skonstruowana z drewnianej wanny łódź, której kapitanem był nie kto inny jak twój Ananashiański Yurei, a pasażerem znajomy rudzielec. Coś w powietrzu zdawało się nieco was hamować, dlatego też nie rozbiliście się o nich jak kula armatnia. Mimo wszystko boleśnie wpadłaś wprost na Shina, a twój psi towarzysz w objęcia Jiro. Ognik zaś, bezpiecznie wyhamował zaraz przed drewnem.
Gang świeżaków wydawał się nie ustępować w ataku. Rzucały znalezionymi w wodzie przedmiotami, a czasem nawet własymi kompanami, którzy mieli dokonać abordażu. Nie czyniły wam jednak większej szkody, a jedynie najwyżej nieco obijały. Wasza obrona była dla nich zbyt szczelna i nie do przebicia. Straty w warzywach były dla nich odczuwalne, a dla was zdecydowanie widoczne. Generał Pyra podczas całego ostrzału zdołał sobie skombinować papierowy kapelusik, a wykałaczką wymachiwał niczym mieczem krzycząc w waszym kierunku w języku żabojadów. Jiro może nie był myślicielem, ale nie trzeba było znać języków żeby wiedzieć kiedy ktoś cię obraża. Pyra robiła to zdecydowanie. Sprawa przechyliła się na korzyść warzyw i owoców, kiedy Ananas wyłowił z unoszących się zwłok Tsunami, pistolet maszynowy. Prawdopodobnie byłby to wasz koniec gdyby nie to że ten nie potrafił kontrolować odrzutu. Rozległy się strzały, ale owoc nie mógł kontrolować broni. Parę pocisków przeniknęło przez dymnego kota tuż obok policka Waru robiąc na nim delikatną rysę. Centymetr w złą stronę i mogła wydarzyć się tragedia. Kolejna z resztą tej nocy. Reszta pocisków zmaskrowała dynię, bakłażana i ostatniego z pomidorów, a następnie poleciała w ściany budynków zanim ananas stracił równowagę i spadł w głebiny będąc ciągnięty przez broń. Pyra się wściekł.
Waru na kacu próbował określić kierunek, ale nie wychodziło mu to idealnie. Na ulicach wypełnionych wodą było nieco ciężej się zorientować, więc nieświadomie skierował ich w całkowicie przeciwnym kierunku niż ten do którego chciał się dostać. Chociaż może wyszło im to na dobre? Generał Pyra z wściekłym okrzykiem szykował się do wystrzelenia, a gdzieś wysoko nad wami rozlegały się szczeknięcia. Było jednak ciemno i to co zdołaliście zauważyć to dwie plamy oraz niebieski płomyk spadający gdzieś przed was. Pyra wystrzelił się w waszym kierunku. Leciał wprost na ciebie Shin. Szykował wykałaczkę którą chciał Cię zadźgać, ale nie udało mu się to. Faktem było w końcu to że płynęliście do przodu, a tajemnicze plamy spadły wprost w wasze objęcia. Shirshu wpadła wprost w ramiona rudego udarzając przy tym pyrę która odbiła się gdzieś w ścianę waszego statku. Jiro, tobie zaś w ramiona wpadło psisko. Chyba, ponieważ nieco wilka przypominało. Nie zmieniało to faktu że po sekundzie zaczął lizać cię po pysku. Albo to przez to że był kochany, albo przez resztki zwłok warzyw na twojej twarzy. Do waszej gromadki dołączył również mały płomienny Yokai, który przybył zaraz za Black oraz psiakiem. Lewitował nad łodzią trzymając się z dala od drewna. Pyra zaczęła się podnosić i patrzeć na was morderczym wzrokiem, ale to niestety był jej koniec. Ognik zaczął się do niej zbliżać, a ona przerażona wycofywać. Ziemniak się przewrócił i zasłaniał łapkami, kiedy płomyk zbliżał się do niego coraz bardziej. Z gardła pyrki wydobył się nieludzki krzyk, który cichł i cichł. Do waszych nosów zaczął dobiegać zapach pieczonego ziemniaczka. To był koniec warzywniakowej rewolucji.
Została tylko wasza gromada. Dymne koty z tuszkotem na czele, Jiro, Waru, Shirshu, pies, ognik, upieczona pyra i kuląca się ze strachu zaraz za Jiro mała cebula.
Seiya. Kiedy tylko wyjrzałeś na zewnątrz, twoim oczom ukazała się dzielnica portowa. A dokładniej jej skraj i to co z niej zostało. Wydawała się być w większości zalana, a w samym mieście było ciemno jak w miejscu gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Nie było prądu, a twój telefon zdawał się nawalać. Nie byłeś jednak w tak okropnej sytuacji jak reszta obecnych w tym miejscu. Dzielnica portowa była przystosowana do potencjalnych podtopień, dlatego ostała się wąska ścieżka zaraz przy ścianie, którą można było podążyć prawdopodobnie do centrum. Może jednak był to dobry moment żeby na chwilkę odsapnąć? Nie dość że byłeś świadkiem powtórki z tragedii sprzed paru lat, to jeszcze do tego dwójka twojego rodzeństwa zginęła. Ona oraz prawdopodobnie Yue. Bose kroki wydawały się przyśpieszać w twoim kierunku i stawać się coraz głośniejsze.
Itou. Miałaś szczęście że Oni nie należą do najmniejszych istot na tym świecie i mają problem z mieszczeniem się w różne rzeczy. Między innymi tak jak ten wściekle czerwony osobnik, który chciał z ciebie zrobić zupkę. Idąc wzdłuż tunelu minęłaś wejście na górę po drabince, które było całe zawalone przez gróz. Na domiar złego czuć było spaleniznę. Cokolwiek tak huknęło, mogłaś mieć pewność że było to właśnie to. Oni szalał i nadal było go słychać. W końcu echo niosło się naprawdę dobrze. W twojej główce pojawiła się myśl... Może i się nie przeciśnie, ale co mu stanie na drodze z poszerzeniem przejścia skoro pancerne drzwi wyważył jakby były z tektury? Idąc wzdłuż kanału w końcu ujrzałaś światło i męską sylwetkę na jego końcu.
Jeśli Sei postanowiłeś się odwrócić, ujrzałeś dziewczynę w piżamie. Zakrwawionej aż po szyję zupełnie jakby ktoś ją wyjął z zupy. W dłoni trzymała łom, ale nie wyglądało na to żeby miałaby się z nim na ciebie rzucić bez powodu. Chyba że jej go dasz. W końcu nie od dziś wiadomo że w większości twojej rodzinki krew była gorąca. Mogliście na spokojnie wymieniać się zdaniami i może nawet obrzucać podejrzeniami. Cokolwiek to nie było, nagle z tunelu poniosło się głośne echo. Przypominało zwalenie się gruzu, któremu zawtórowało potężne uderzenie.
Gdyby przyszło Ci analizować moc Yurei, która Cię uwolniła to istniało kilka scenariuszy. Mogła mieć moc uszkadzania obiektów, bądź otwierania zamknięć... Ale jak sama zauważyłaś, to nie miałaś na to zbyt wiele czasu. Dużo większym priorytetem było wydostanie się z tego chorego miejsca. Karzeł próbować Cię dogonić, ale z tego co zdołałaś usłyszeć potknął się co też nieco go spowolniło. W końcu jeśli ktoś miał tak blisko do ziemi, to nie dość że szybko się przewracał, to jeszcze szybko wstawał.
Udało Ci się wybiec przed szpital na suchy jeszcze dziedziniec. Jednak, to jedyne co tam było suche. Ulica była wypełniona wodą, która płynęła przez nią niczym rzeka przez koryto, a po sylwetce którą widziałaś kilka chwil temu ni pozostał nawet ślad. Przynajmniej nie w miejscu w którym aktualnie stałaś. Znad tafli widać było dachy samochodów po których w razie potrzeby mogłabyś skakać. Nie były aż tak daleko od siebie, więc gdyby zachować ostrożność to powinnaś dać radę się przemieszczać. Po zbliżeniu się do wody i rozejrzeniu na resztę miasta z całą pewnością mogłaś stwierdzić że po prądzie nie było niemalże ani śladu. Miasto oświetlał głównie księżyc ledwie przebijający się przez ciemne chmury. Jednak twoją uwagę po spojrzeniu w prawo przykuł pomarańczowy ponton z dziewczyną o białych włosach jako pasażerka. W wodzie nieopodal niej za to coś energicznie chlupało. Zupełnie jakby ktoś wpadł do wody. Gdzieś z oddali mogłaś usłyszeć strzały
To nie mogła być Carei. W końcu była w swoim domu, a nie w szpitalu. Poza tym od tamtego miejsca czuć było obecność. Jej sylwetka mogła być niczym innym jak wabikiem, który miał ściągnąć ofiarę wprost w pajęczą sieć. Doskonale wiedziałeś że zdarzały się Yokai polujące na ludzi właśnie w podobny sposób. Bezpieczniej i wygodniej było założyć że to nie ona i ruszyć dalej. Auto po aucie skakałeś dalej aż w końcu trafiło się to jedno felerne na którym się poślizgnąłeś boleśnie upadając na bok i częściowo wpadając do wody. Lampa o dziwo przetrwała, chociaż ledwo. Płomień chybotał się na boki, ale nie byłeś w lepszej sytuacji. Woda mimo wsystko miała swój prąd który próbował Cię porwać, a mokry dach był śliski i niezbyt dało się na nim utrzymać. Mogłeś spróbować wdrapać się z powrotem, ale na pewno nie będzie to łatwe. Z drugiej strony kątem oka dostrzegłeś pomarańczowy ponton, który prowadziła dziewczyna. Jasnowłosa i znajoma. Pytanie tylko czy Ci pomoże? A może uda Ci się wdrapać samemu na auto i wyrusyć dalej. Gdzieś w oddali rozległy się strzały.
Przepływając ulicami twoim oczom rzucały się zniszczenia jakich dokonał żywioł. Zalane samochody, ciała unoszące się na wodzie i powoli przemieszczające się z prądem. Na szczęście kilka sklepów się ostało w miarę nienaruszonych. W tym seven eleven oraz jakiś sklep odzieżowy. Jednak to co naprawdę przykuło twój wzrok to ktoś pluskający się w wodzie i próbujący wspiąć się na dach auta. Dopiero po podpłynięciu bliżej mogłaś rozpoznać łeb Seiwy. Mokry łeb będąc szczerym.
Nieco dalej zza muru pojawiła się kolejna postać. Dziewczyna o czarnych - prawdopodobnie - włosach oraz szpitalnej piżamie. Z daleka dobiegaly odgłosy strzałów, które z łatwością przebijały się przez ciszę nocy.
Wasze spotkanie zdecydowanie było ulgą dla tej drugiej osoby. Oswobodzenie Aoiego z łańcuchów nie stanowiło dla ciebie Kisara żadnego problemu. W końcu udało Ci się usłyszeć wykrzyczane przez kłódkę hasło, a skojarzenie go ze zwierzątkami na guziczkach było banalne. Nawet dziecko by sobie z tym poradziło... No może nie ślepe, ponieważ obrazki nie były wypukłe ani nie miały napisów brailem. Ciężki łancuch opadł, a ślepiec mógł wstać i rozprostować nogi.
Kisiu. Po krótkim rozejrzeniu się dostrzegłaś też laskę z którą Munehira zazwyczaj się poruszał. Leżała jakiś dobry metr od ławki. Zanim jednak zdołałaś coś zrobić, telefon Aoiego ponownie odezwał się - -Masz nową wiadomość od... - Nastąpiła wibracja. Telefon padł z braku baterii. Widocznie Nie był naładowany do pełna, a odtwarzanie tuzina wiadomości nie pomagało w oszczędzaniu prądu. Ulica przed szpitalem nie była za to tym czego mogliście się spodziewać. Ulicą płynęła woda niemalże niczym rzeka. Ciała ludzi w niej pływały już całkowicie pozbawione życia, a grzmoty nadchodzące z chmur rościągniętych nad Asakurą tylko dodawały dramatyzmu. Ponad tafle wystawały dachy samochodów, ale nie był to dobry sposób na poruszanie się dla jednego z was. Na ślepo nie było to bezpieczne. Chyba że Aoi opanował tajemną sztukę echolokacji. Wtedy miałby jakieś szanse.
Prąd was porwał, ale wszystko wskazywało na to że woda nieco uspokoiła wilka. Albo przynajmniej zestresowała do tego stopnia że zapomniał o chęci zjedzenia cię. Miał jednak niesamowitą siłę wyporu, więc miałeś tylko dwie opcje. Trzymać się go aż traficie na suchy ląd albo utonąć. Problemem były też przeszkody na "drodze". Parenaście metrów przed tobą widać było szpital i chyba... Ktoś był na dziedzińcu? Jeśli uda Ci się tam dotrzeć, to może uda Ci sie uciec z tego koszmaru. A tak dokładnie to od tej majestatycznej maszkary którą musisz obejmować mając przyklejone pistolety do dłoni.
No ok Sakuś. Rzuć k6, a następnie tyle razy k100 na ile wskazała kostka. Każdy wynik poniżej 51 oznacza bolesne spotkanie z przeszkodą. Rzucać możesz na pływanie bądź zręczność. Do rzutu dodajesz +10 ze względu na asystę wilka, który również nie chce się o nic rozbić.
Modlitwa nie wypaliła. Mniej więcej z paru powodów. Budda jako tako nie był bóstwem, a sama modlitwa nie zawierała żadnej prośby, a jedynie pytanie. A na to pytanie mogło być wiele odpowiedzi. Czasem ludzie nie dostają tego na co zasługują, a niekiedy wręcz przeciwnie. Inni zaś pomimo bycia przykładnymi obywatelami natrafiają na potworne trudności w życiu. Czym sobie zasłużyłeś? Prawdopodobnie niczym. Teke Teke Wydawało się być coraz bliżej i bliżej, a jedyną drogą ucieczki było przekradnięcie się zaraz przy gigantycznych pająkach uważając by nie ruszyć żadnej z sieci. To dzięki bogom się udało i mogłeś ruszyć dalszą częścią tunelu. Odnalezienie wyjścia potem poszło raczej szybko. Wyszedłeś dokładnie w miejscu gdzie mieli zebrać się parę miesięcy temu ochotnicy na wyprawę wgłąb tuneli by zabić to co polowało na ludzi. Widziałeś już Fukkatsu, ale coś było nie tak. Nad Asakurą szalała burza, a na niebie gościł księżyc który ledwie przebijał się przez chmury. Wraz z piorunami oświetlał skąpane w mroku miasto. Nie było prądu. Nigdzie. A ulicami spływała woda niczym rzeka. Koniec świata to najlepsze określenie które mogło przyjść Ci do głowy. Twoim oczom w oddali ukazał się kolejny dziw. Na tle księżyca w oddali była plamka która przypominała drzwi stojące w powietrzu. Te otworzyły się i wypadły z niej trzy kształty. Dwie ciemne plamy i jedna wyglądająca jak światełko. Znikły gdzieś po drugiej stronie miasta. Ty sam byłeś w okolicy dzielnicy portowej. Telefon łapał zasięg, jednak po chwili stracił go całkowicie. Echo s tunelu niosło się. Teke Teke
----------------------------------------------------------------------
Bardzo przepraszam za opóźnienie. Jako rekompenstatę każdy otrzymuje jeden przerzut na dowolny rzut kością w wydarzeniu. Nie zużycie go do końca zapewni wam dodatkowe 10PF do nagrody za całość.
Termin macie do 25.10 do końca doby. W razie potrzeby proszę pisać na pw/dc. Przedłużę w miarę możliwości.
• Shibi
@Munehira Aoi @Hasegawa Jirō @Satō Kisara @Itou Alaesha @Warui Shin'ya @Ejiri Carei @Seiwa-Genji Enma @Yakushimaru Sakuya @Hecate Shirshu Black @Hasegawa Izaya @Amakasu Shey @Yakushimaru Seiya
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hasegawa Jirō, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and szaleją za tym postem.
Czy tak wyglądał koniec świata?
Z początku dźwięk kroków przypominał mokre chlupotanie, które nie dziwiło go wewnątrz kanalizacji, ale gdy teraz stawał się coraz głośniejszy, nie mógł zignorować docierającego do niego faktu, że nie był tu sam. Ktoś jeszcze jakimś cudem wydostał się ze szkoły? Zacisnąwszy palce w pięści w mimowolnej gotowości do ataku, obrócił się za siebie, zawieszając wzrok na kobiecej sylwetce. Z początku nie był pewien, czym był brud na jej piżamie. Może nie miała tyle szczęścia i podczas ucieczki zdążyła zaliczyć nieprzyjemny upadek i wylądować w całym tym cuchnącym syfie. Jednak im bliżej była, tym plamy na piżamie stawały się wyraźniejsze – nawet pożółkłe światło nie było w stanie całkowicie zatuszować charakterystycznej barwy krwi. Łom w dłoni też nie stawiał nieznajomej w najlepszym świetle. Wyglądała, jak kolejna sprawczyni masakry, a na dzisiaj Yakushimaru miał już dość oprawców. Nic dziwnego, że mięśnie ciała chłopaka spięły się, a szczęka drgnęła, gdy zęby otarły się o siebie w krótkim nerwowym spazmie. Mógł nie mieć całego obrazu sytuacji, ale niewielki jego skrawek wystarczył do odczucia przypływu złości.
— Świetnie, kolejny pojeb — zaklął pod nosem, ale echo jego mrukliwego głosu mimowolnie poniosło się w głąb kanału. Podeszwa ciężkiego buta zaszurała głośno o beton, gdy Seiya przesunął jedną z nóg nieco w bok, by w razie nagłego ataku łatwiej było mu utrzymać równowagę. Nie musiał robić wiele, by wydawać się większym, ale ostrożności nigdy dość. — Nie jestem fanem napierdalania kobiet, ale jeśli za trzy sekundy tego kurwa nie odłożysz albo zamachniesz się chociaż jeden raz, to zmienię zdanie — ostrzegł. Wyglądało na to, że sam nie zamierzał atakować bez wyraźnego powodu, choć nie sądził, by kobieta miała jakiekolwiek wiarygodne argumenty na to, że to, że tak wyglądała, było tylko dziełem niefortunnego przypadku.
Ledwo zamknął usta, gdy zza jej pleców dobiegł głośny huk. Czarnowłosy ściągnął brwi w widocznym na twarzy niezrozumieniu, gdy unosił spojrzenie ponad jej głowę, jakby spodziewał się, że coś zaraz wyskoczy z cienia pomiędzy dwiema oddalonymi od siebie żarówkami. Gdyby się nad tym zastanowić, jeszcze przed chwilą słyszał dziwny dźwięk. Myślał, że to tylko burza – teraz nie był już tego do końca pewien.
Uciekała przed czymś?
— Co to kurwa jest?
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Itou Alaesha and szaleją za tym postem.
Z tyłu głowy pozostała mu myśl, że może jednak Budda schylił się i pomógł mu uniknąć problemów z pająkami. Może pójdzie się pomodlić jak wróci do domu? A skąd. Zapomni o tym szybciej niż znajdzie się na powierzchni.
Nawet po przejściu cichaczem obok obrzydliwych, gigantycznych potworów serce dalej waliło mu jak oszalałe. To dopiero cud, że Hasegawie udało się jakkolwiek wytrzymać w tej sytuacji. Szczerze nienawidził pająków i się ich bał. Już miał parę nieprzyjemności z tym związanych. Jak chodził do gimnazjum, a jego rodziców w domu nie było, pozostał sam na sam z takim czarnym pająkiem. Ale malutkim. Jedyne co był w stanie zrobić to uciec do łazienki, zamknąć się na klucz - tak jakby pająk miał umieć drzwi otworzyć - i zadzwonił do przyjaciela o pomoc. Oczywiście, zanim Hibiki przyszedł musiał czekać z pół godziny, rozpaczając z przerażenia. Wspaniałe czasy. Pewnie mógłby to powtórzyć.
Czy to wyjście?
Uciskając ranę dłonią Izaya niemalże wybiegł, aby znaleźć się na świeżym powietrzu. Czy to burza, czy nawet gdyby sypało gradem z nieba, to nieważne! Na swoje szczęście znalazł się na zewnątrz. Z dala od tych cholernych pająków, od tego ducha... Chyba, że? Czyżby zamierzała podążyć za Hasegawą aż tutaj? To echo
Woda spływająca po okularniku niewiele go ruszała. Przez moment nawet się uśmiechnął. Gdyby nie ta rana, gdyby miał słuchawki i puszczoną smutną muzykę, mógłby się poczuć jak w teledysku.
Nawet będąc ślepym dostrzegł jako-tako dziwny kształt na niebie. Czy to ma być jakieś boskie objawienie? Chyba trochę się bożek spóźnił. Uznał, że to są wyłącznie projekcje podsuwane przez swój własny zmęczony i zestresowany mózg. Westchnął i ściągnął okulary z głowy. Przez ten deszcz może pozostać ślepy na dłuższą metę.
Od razu, nie czekając aż kompletnie przemoknie truchtem podbiegł pod drzewo. Marna osłona przed deszczem, ale zawsze coś. Założył okulary na głowę.
Hasegawa walczył z własnym telefonem. Z zasięgiem. Chciał tylko zamówić taksówkę i wrócić do domu, jak najszybciej... Albo lepiej do szpitala.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Ejiri Carei, Yakushimaru Seiya and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Zamglonym wzrokiem przeskakiwała z jednego zalanego miejsca na drugie. Z fascynacją i ukłucie strachu przyglądała się niszczycielskiej sile żywiołu. Jak by cała ta sceneria miała jej przypomnieć jak niebezpieczne były głębiny.
Shey, nie martw się. Utopiła się już raz. Zawsze może być ten drugi
I wtedy zobaczyła jakiś ruch. Ciemne poprzyklejane do skroni włosy, chyba przemoknięte ubranie. Spróbowała wytężyć wzrok i prawie parsknęła suchym śmiechem więżąc gramolącego się, na śliskim dachu podtopionego samochodu, chłopaka.
- Seiwa! - Zawołała zachrypniętym od niemówienia głosem. Zmusiła skostniałe ciało do ruszenia się. Ostrożnie oparta o ponton zaczęła wiosłować w jego stronę. Podpłynęła możliwie blisko, robiąc mu miejsce. Nie potrafiła wychylić się spoza bezpiecznej powierzchni walcząc z własnym lękiem.
Kątem oka dostrzegła jakąś postać. Dziewczynę. Tak znajomą a jednak tak obcą. Pomogła chłopakowi wpakować się na ponton jeśli tego potrzebował.
- Chyba kogoś widzę - powiedziała mu starając się wiosłować w stronę dziewczyny. A może tylko kolejnego ducha? Na samą myśl, że przypominała jej własne Słońce odzyskała więcej sił.
@Seiwa-Genji Enma @Ejiri Carei
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Ejiri Carei, Yakushimaru Seiya and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Myśli w jej głowie kłębiły się i wzajemnie przekrzykiwały. Nie wiedziała, gdzie jest, ani dokąd prowadzi tunel. Powiew świeżego powietrza dawał promyk nadziei, jednak osoba za zakrętem była wielką niewiadomą. Kolejny, jakby głośniejszy ryk, poderwał ją z miejsca. Potrząsnęła głową, co pozwoliło jej przywrócić się do porządku i dosłownie otrzepać się z niechcianych myśli. Stanie w miejscu nie poprawia jej sytuacji, a być może tylko marnowała cenny czas. Ruszyła, automatycznie przyspieszając kroku.
Okazało się, że tuż za zakrętem nie było nikogo, a tunel ciągnął się jeszcze przez kilkadziesiąt metrów. Najwyraźniej echo nieźle niosło dźwięki. Na końcu tunelu dostrzegła jakby więcej światła — czyżby wyjście? W tym momencie potknęła się, wykonując kilka wielkich, niezgrabnych kroków, ledwo utrzymując się na nogach. Zaaferowana światłem na końcu tunelu zahaczyła o wielki kawał gruzu. Spojrzała w górę i zobaczyła drabinkę na ścianie, prowadzącą do zawalonego wejścia. Było całkowicie zablokowane głazami, a część z nich spadła na dno tunelu. Przez chwilę odetchnęła z ulgą, ponieważ to tłumaczyłoby wielki huk, który przed chwilą słyszała. Zawalone wejście do tunelu brzmi lepiej, niż Oni, który chce ją zabić. Niemniej było to ZEJŚCIE DO TUNELU. Co w zasadzie stało na przeszkodzie Oniemu, żeby odrzucić te głazy i poszerzyć sobie wejście? Na tę myśl Alaesha jeszcze mocniej zacisnęła palce na łomie i ruszyła niemal biegiem wzdłuż tunelu. Gdyby nie była ubabrana we krwi, można by zauważyć, że jej knykcie i tak już były całkowicie białe od ściskania metalowego prętu. Zbliżając się do zakończenia tunelu, zauważyła stojącą z boku męską sylwetkę. Cóż, był za późno na jakąkolwiek zmianę planu. Trzeba było stawić czoła mniejszemu złu.
Facet odwrócił się, a ona stanęła w bezpiecznej odległości kilku metrów. Odezwał się do niej. Niezbyt miło, co o dziwo dodało jej otuchy — nie ruszył w jej kierunku, i przede wszystkim, raczej nie wiedział, kim jest. Gdyby działał z Onim, to spotkanie prawdopodobnie wyglądałoby inaczej. Jednocześnie nie dostrzegła żadnej broni. Z tego powodu poczuła się pewniej, a nieodparta chęć wylania z siebie, choć części emocji, wzięła górę.
— Spierdalaj! — wrzasnęła w odpowiedzi na szorstkie powitanie.
— A najlepiej to spierdalaj mi z drogi, bo Cię zatłukę. — odkrzyknęła bez cienia strachu, który nękał ją w głębi tunelu. Skierowała nieznacznie czubek łomu w kierunku mężczyzny, dając mu do zrozumienia, że może zapomnieć o tym, że dobrowolnie się rozbroi.
Ledwo zdążyła zamknąć usta, rozległ się kolejny huk, a z sufitu posypał się drobny gruz. Zaraz potem dotarł do nich wściekły wrzask, od którego dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Miała nadzieję, że obcy tego nie spostrzegł, szczególnie że jego wzrok skierował się ponad jej głowę. PONAD jej głowę, kurwa! Automatycznie odskoczyła w bok, patrząc za siebie — obejrzała zbyt wiele horrorów, gdzie po takiej scenie drugoplanowy bohater zawsze tracił życie. Jednak za nią był tylko pusty tunel. Uff, być może odgrywała w tym szaleństwie postać pierwszoplanową.
Wiedziała, że jej reakcja poniekąd ją zdradziła, nie było więc sensu dalej odgrywać twardzielki. Choć w żadnym stopniu nie zmieniło to jej nastawienia. Jeśli jegomość spróbuje ją skrzywdzić, to zrobi wszystko, żeby go zabić lub przynajmniej mocno uszkodzić.
Spojrzała w jego kierunku, gdzie ściągnięte brwi i widoczna konsternacja wlały w nią nowe pokłady nadziei. Po zastanym wyrazie twarzy była niemal pewna, że ich spotkanie było przypadkowe. Musiała się jednak upewnić.
— Jak to, co? Wielki, wściekły Oni, który próbuje mnie zabić. — odparła sarkastycznie i niemal nonszalancko. — Też masz taki zamiar? — dodała z powagą, bacznie obserwując jego reakcję.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Ejiri Carei, Satō Kisara and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
|
|