Wygoda to przywilej nielicznych, jednak to od standardów danych osób zależy jej próg. Dla Jiro kanapa na której leżał była rajem. Stara i ujebana w czterdziestu różnych plamach, ale własna i nic poza nim oraz Karmelkiem się w niej nie zalęgło. Skubaniec własną dziurę wygryzł. Znowu leżałeś w mieszkaniu zupełnie jakby powódź nigdy nie nastała i była jedynie paskudnym snem. Mimo wszystko cokolwiek poprzedniej nocy wypiłeś, musiało być na tyle mocne że położyłeś się w mieszkaniu a nie na dachu czy w piwnicy. Muliło Cię i szczerze to jebnąłbyś się jeszcze na drugi boczek. Wtem nadszedł... Brzuch zasygnalizował głód burczeniem, które zapewne usłyszałby nawet pewien Minamoto bez aparatów słuchowych. Coś Ci z tyłu głowy mówiło że Tosia ogarnęła od znajomego kubełek kurczaczków, a ty w Kaeru zrobiłeś mały podbój. Trzeba żreć póki jest! Jeśli odchyliłeś głowę na bok, widziałeś lodówkę. Ponętną i nęcącą swoją zawartością. Jej drzwiczki były lekko uchylone, a z niej samej wydobywało się delikatne złociste światło. Zupełnie jakby krzyczała "Ach weź mnie, całą, bejba!"
Nie była daleko. Wystarczyło do niej wstać i złapać pierwszą lepszą rzecz do wszamania, bądź... Wszystko jak leci.
O dziwo twojego snu nie zakłóciły dziś żadne koszmary. Można by wręcz rzecz że spałeś jak ululane przez mamuśkę niemowlę. Co innego że obudziłeś się - jak z resztą mogłeś się domyślić detektywie - w środku nocy, ponieważ... Było ciemno. Niepokojący mógł być dla ciebie fakt, że lampka przy której zawsze się kładłeś była zgaszona i pomimo jakichkolwiek prób zapalenia, nie dało się tego faktu zmienić. Telefon również rył rozładowany, więc jedyne światło jakie dochodziło do twojego mieszkania, to te rzucane przez księżyc, który usilnie starał się przebić przez chmury, które delikatnie przysłaniały nocne niebo. Samo miasto wydawało się za oknem nie żyć. Brak świateł i cisza jak makiem zasiał. Mimo wszystko byłeś jednak silnym Senkensha. Zdolnym do wyczucia że coś jest nie tak. Do wyczucia obecności w swoim mieszkaniu. I tym razem zdecydowanie nie była to siostra z Happy Mealem bądź składnikami na śniadanie. Chociaż... Możliwe że była, ale to raczej nie był ten typ aury. Ten był mniej złowrogi.
Tak czy inaczej jego obecność w sypialni była słaba. Smród nieproszonego gościa dobiegał z salonu.
Twój dzień od samego poranka zapowiadał się świetnie i zdecydowanie na nic złego się nie zapowiadało. Piękne czyste niebo, słoneczna pogoda i cudowny widok z okna. Obecnie siedziałaś przed szkicownikiem i przelewałaś ten piękny widok na niego. Każdy szczegół, każdy liść, każdy kwiat... Nawet pszczoły i motylki, które na tych drugich ochoczo przysiadały. Tak detaliczny rysunek zajął ci niemal całe południe, przez co powoli ogarniało cię zmęczenie. Zaczęło się od pojedynczego ziewnięcia. Potem dopiero poczułaś opór na całym ciele. Zupełnie jakby to stało się znacznie słabsze. Czy była to najwyższa pora aby położyć się do spania? Chociaż na dziesięć minut? Zanim jednak cokolwiek zrobiłaś poczułaś dłoń na swoim ramieniu i głos nadchodzący z tego samego kierunku. - Panienko Ejiri. Panienko Ejiri.. - Sam głos był Ci bliski i znajomy. Brzmiał jak nie kto inny, tylko Jiro. Z tą różnicą że brzmiał grzecznie, spokojnie, delikatnie... Jak dobrze wychowany chłopak z dobrego domu. Jednak kiedy spojrzałaś w jego kierunku, nikogo nie dostrzegłaś. W pokoju byłaś sama, a uczucie dłoni na ramieniu nie znikało.
Kac. To pierwsza rzecz jaka uderza cię jeszcze przed otworzeniem oczu. Po ich otworzeniu możesz dostrzec sufit własnego mieszkania oraz wyczuć unoszącą się w powietrzu ostrą woń alkoholu. Nie pamiętasz nic co się wydarzyło poprzedniego dnia, co wskazywało jednogłośnie na to że zabawa musiała być przednia. Kiedy się w łóżku obracasz na boczek drugi, dostrzegasz Yelonka w koronkowej bieliźnie oraz kilka butelek po różnych akloholach na stoliczku. Gdybyś siebie nie znał pomyślałbyś że obrabowaliście monopolowy.
Jeśli skusiło cię wstać i spojrzeć przez okna bądź by chociaż założyć jakiekolwiek ubrania, mogłeś dostrzec że nadal była noc, którą rozświetlał jedynie księżyc. Wszystko też wskazywało na to że nie było prądu w całej dzielnicy, a twój telefon nie działał. Do tego był zbity. Chyba nie naprułeś się do tego stopnia by włączać tryb samolotowy i rzucać nim z dachu krzycząc "Transformacja, dziwko"? Nie, raczej nie. W końcu nie byłeś z Hasegawów.
Sen był przyjemny i zdecydowanie jeden z lepszych. Śniło Ci się że ochoczo lejesz Bakina po ryju za to co zrobił. Prawdopdoobnie by się na tym nie skończyło i sen leciałby dalej w najlepsze gdyby nie twój własny cholerny telefon. Dzwonił przez kilka chwil, a kiedy w końcu nie odebrałeś... Nieznany numer zostawił wiadomość głosową. - Dzień dobry. Sakuya wdał się w jakąś bójkę i szybko kazał mi zadzwonić pod ten numer. - Wiadomość nagrlał jakiś nieznany Ci, ale widocznie zestresowany chłopaczyna mniej więcej w wieku twojego młodszego brata. Głos miał nieco ochrypły i oddychał szybko. Jeśli spojrzałeś na zegarek, mogłeś łatwo dostrzec że jeszcze kilka minut i wybije szesnasta. Wtedy nie było już wielu lekcji, a uczniowie głównie zajmowali się obowiązkami, bądź uczęszczali na spotkania kół zainteresowań. Nie było też wielu nauczycieli na miejscu, więc dla łobuzów była to okazja idealna by dorwać jakiś słaby cel. Daleko do szkoły Sakuyi nie było. Kilka minut metrem bądź autobusem i będziesz na miejscu.
Twoja pobudka zdecydowanie nie należała do przyjemnych. Jeszcze zanim otworzyłaś oczy mogłaś z łatwością stwierdzić kilka faktów. Po pierwsze do twoich nozdrzy docierał nieprzyjemny, metaliczny zapach krwi. Po drugie, leżałaś w nienaturalnej pozycji i coś mocno uwierało twoje kostki i nadgarstek prawej ręki. Po trzecie i najgorze, wszędzie poniżej twojej szyi czułaś wilgoć. W twojej podświadomości więc zrodziło się pytanie. Czy na pewno chcę otwierać oczy? Jeśli w końcu się na to zdecydowałaś, mogłaś dostrzec że leżałaś w wannie. Wannie pełnej krwi. Przykuta do rur kajdanami na łańcuchach. Ruszając nogami i wolną ręką mogłaś stwierdzić że na jej dnie z pewnością znajdują się jakieś bliżej niezidentyfikowane przedmioty. Jeśli zaś rozejrzałaś się po pomieszczeniu w którym Cię zamknięto, to mogłaś stwierdzić że przypominało ono piwnicę bądź kotłownię. Nie było wielkie. Mniej więcej pięć na pięć metrów. Drzwi do niego zdecydowanie były zakluczone i wykonane z grubej stali. Ściany za to już nieco mniej mogły się pochwalić. W wielu miejscach powstały zacieki i rozwijał się grzyb. Masz zdecydowane szczęście że nie jesteś ranna, bo zarazki czaiły się tu na każdym kroku. W prawej części pomieszczenia znajdował się stół a nad nim szyb wentylacyjny, jednak nie byłaś obecnie w stanie przyjrzeć się co się na nim znajduje.
Niezbyt kojarzysz czyje to auto ani co w ogóle w nim robisz. Twoja siędząca na siedzeniu obok przyjaciółka cytrynówka za to może wiedzieć na ten temat nieco więcej. Rozglądając się po aucie dostrzegasz kilka drobiazgów. Jak na przykład rozwalone miejsce na kluczyk z którego dyndały kable oraz otwarty schowek w którym było kilka klamotów. Zapalniczka, fajki, dezodorant... Bibeloty. A skoro o nich mowa, to pod lusterkiem zwisały dwie pluszowe różowe kostki. Kac był odczuwalny i nieco bolał cię łeb. Nie pomagał też zbytnio ten dziwny, oddalony szum, którego głośność powoli narastała.
Łóżko na którym spałaś wydawało się być wyjątkowo twarde, a wręcz wykonane z drewna. Poduszka zaś była jak worek wypchany słomą. Kiedy otworzyłaś piękne oczęta spostrzegłaś że chyba nie jesteś już w Kinigami. Byłaś zamknięta w celi, a leżałaś na drewnianej pryczce. Poduszką faktycznie zaś był worek siana. Jednak cela do współczesności miała jeszcze dalej niż Nanashi do statusu porządnej dzielnicy. Kraty były stalowe, ale domek sam w sobie drewniany i zdecydowanie staroświecki. Po elektryczności nie było nawet śladu. Kinkiety zamiast elektrycznych lamp oraz gdzie nie gdzie rozpalone świece. Nie miałaś na sobie swoich standardowych ciuchów, a więzienne łachmany będące tak naprawdę niczym więcej jak zbiorem pozszywanych ze sobą zużytych szmat.
Przy twojej pryczce rodem z siedemnastego wieku stał czysty nocnik i talerz z gotowanym pasternakiem oraz czerstwym chlebem. Jeśli zechciałaś, mogłaś się na spokojnie rozejrzeć co jest poza celą i jeśli się na to zdecydowałaś to poza stolikiem na którym leżały jakieś papiery i książka. Zdecydowanie ciekawszy był obiekt ulokowany przy drzwiach wyjściowych. Malutki piesek, a na jego szyi wisiał klucz. Drzemał sobie słodko ignorując krzyki podjudzonych ludzi jakie rozlegały się na zewnątrz.
Budzący się w nietypowym miejscu Hasegawa. Ktoś zaskoczony? Jeszcze zanim otworzyłeś oczy do twoich uszu docierają niezliczone rozmowy wielu ludzi. O pierdołach takich jak sytuacja w pracy bądź film który chciałeś obejrzeć, a ktoś ochoczo go opowiada nie pomijając spoilerów i szczegółów. Kiedy już oczęta misiaczku otworzyłeś, to spostrzegłeś że jesteś w metrze zajmując miejsce obok jakiejś staruchy która spała oparta o ciebie śliniąc się potwornie. Na domiar złego cały wagon był wypełniony okropnym zapachem zgniłego sera i gotowanych skarpet. Co tu robiłeś? Prawdopodobnie łyknąłeś nie tę tabletkę zanim jeszcze wsiadłeś do metra i cię ścięło. Teraz metro zatrzymało się na kolejnym przystanku i drzwi do wolności przed metrowymi świrami stały otworem. Zwłaszcza że zaczynała cię boleć głowa oraz poznasz całą fabułę kolejnego już filmu. Twoja podświadomość - bądź piguła - praktycznie sama cię nosiła skłaniając do wstania i ruszenia w stronę wyjścia z pojazdu.
Ding dong. To zegar z kukułką - prezent od jednego z pacjentów - wybił kolejną godzinę w twoim gabinecie. Tym razem skutecznie cię obudził. Obyła równo druga w nocy. Trochę późno gołąbeczku zważywszy na to że nadal siedzisz w swoim miejscu pracy. W szpitalu. Odziany w kitel. Kiedy podniosłeś głowę z biurka, początkowo nic nie widziałeś. Ale to tylko dlatego że jakaś kartka przykleiła Ci się do czoła. Po jej odgarnięciu z czoła i okazjonalnemu wyjrzeniu przez okno mogłeś dostrzec że prawdopodobnie w mieście nie ma prądu. Poza szpitalem który pracował na zapasowych generatorach właśnie na takie wypadki. Praktycznie nic cię nie trzymało w tym miejscu o tej porze. Wystarczyło zabrać rzeczy, wyjść, zamknąć gabinet i ruszyć do domu.
Jeśli tak uczyniłeś, mogłeś zauważyć nienaturalną pustkę na korytarzach i jeszcze dziwniejszą ciszę. Poza tym światło na korytarzach szwankuje, a w powietrzu unosiła się nietypowa dla tego miejsca woń słodkiej wanilii, ostrego chili i... rozkładu?
Budzisz się... W sumie to sam nie masz pojęcia gdzie. Tupiąc nóżkami po ziemi z całą pewnością możesz stwierdzić że podłoże jest z kostki, a ty siedzisz na ławce do której najwyraźniej jesteś przykuty łancuchem. Niestety w poszukiwaniu patyczka który Ci służył za przewodnika na pełen etat od czasu pamiętnej rozłąki z pieskiem, nie trafiłeś na nic. Patyczka albo nie było, albo znajdował się poza twoim zasięgiem. Całkiem niedaleko słyszałeś szum płynącej wody, a w twojej kieszeni wściekle zawibrował telefon. - Masz nieodsłuchaną wiadomość od: Vance - I jak na zawołanie twój telefon zaczął ją odtwarzać. -Myślałem o tym i to nie wyjdzie. Jednak jestem Hetero. - To to tyle. Można by powiedzieć że to koniec, ale kiedy tylko odtwarzanie dobiegło końca, telefon kontynuował. -Masz nowe powiadomienia od: Bank Współdzielczy i Zakład Ubezpieczeń Społecznych. - Już wiesz... Że twój koszmar się zaczął.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję wszystkim za wzięcie udziału w wydarzeniu. Każdy z was zaczyna osobno i w miarę postępów zaczniecie się łączyć w coraz większe grupki.
Liczę że każdy będzie się dobrze bawić
Czas na odpis 26.09.2023, 22:00
● Shibi[/size]
@Hasegawa Jirō @Seiwa-Genji Enma @Ejiri Carei @Warui Shin'ya @Yakushimaru Seiya @Itou Alaesha @Amakasu Shey @Hecate Shirshu Black @Hasegawa Izaya @Satō Kisara @Yakushimaru Sakuya @Munehira Aoi
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Hasegawa Jirō, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Satō Kisara and szaleją za tym postem.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
- Gdzie masz spodnie?
Odkaszlnął, wypluwając chlust brudnej cieczy. Smakowała najgłębszymi rejonami piwnicy.
- Nie wiem. Chyba gdzieś na skrzyżowaniu Kasuge z Tachimi. Zmiotło mnie z ulicy jak wyłaziłem z domu, potem się działy pojebane rze... - Jakaś zbrązowiała smuga mignęła mu tuż przed nosem i jak strzała trafiła Jiro. - ... czy... - Zaskoczone spojrzenie Shina od razu powędrowało z wartkiego potoku na twarz, na której utrzymało się jeszcze parę pestek - ześlizgującego bardzo powoli - pomidora. Zziębnięte, ciągle dygoczące z chłodu wargi lekko się rozchyliły, ale o co miał właściwie pytać? Sam był dopiero co świadkiem jak gościu z prędkością ultradźwięku wbił auto w ciężarną kobietę, żeby samemu wypaść przez szybę, rozkwaszając się na najbliższej płaskiej powierzchni, całość w dramatycznej synchronizacji z czterema depresyjnie zgiętymi lampami mrugającymi tyle razy, że skacowanie u Waru dostało własnego kaca. Później? Później był trzask łamanych kości i mgła czarna jak atrament.
- Daj, wytr...
Stracił kolejną szansę na dokończenie zdania, kiedy jakiś ochłap rozpłaszczył się z mokrym plaśnięciem na jego żuchwie. Do tego czasu zdążył jedynie naciągnąć rękaw na dłoń i przytknąć materiał do policzka Hasegawy, ale zaraz cofnął, przyciskając jednak do swojego, żeby wpierw rozsmarować ziemniaczane resztki po szczęce, a potem wreszcie zetrzeć. Nawet nie krył niedowierzania, kiedy spojrzał na brudny materiał.
Może naprawdę był oszołomiony, może to efekt tragicznego samopoczucie po alkoholowej balandze. I po dziurze w pamięci, od której zaczynał powoli panikować. Może chodziło o coś jeszcze innego, ale cokolwiek to było - dopiero łączył kropki. Drewnianą łódź o kształcie wanny, wrzaski w ewidentnie obcym języku, które ściągnęły jego uwagę poza burtę. Wtedy dostrzegł też unoszące się na kładce warzywa; ruchliwe i zdecydowanie nieprzyjaźnie nastawione.
- Co się... - Spróbował schylić głowę, ale nie zrobił tego wystarczająco prędko. Ramieniem uderzył w ramię Jiro, obrywając w bok szyi i dochodząc do wniosku, że wewnątrz łajby było za mało miejsca. - Co ty robisz, Hasegawa? - Jakby to w ogóle była jego wina, jego interwencja i jego pomysły. Głos Shina miał w sobie tę samą nieskrywaną dezorientację, ale nawet pomimo tego, że szok mącił zmysły, z tyłu głowy cały czas miał...
- Muszę się dostać do Seiwy. Coś mnie goni. Znaczy, ciebie też, nas też, ale to, co goni mnie, jest gorsze od tego zielska. - Znów barki mu drgnęły, gdy spróbował się cofnąć przed pociskiem, obrywając w gołą nogę. - ODWALISZ SIĘ? - wrzask miał w sobie coś z frustracyjnej bezradności. - Pora do wora, wór do jeziora - wycedzone przez zęby słowa skierował, oczywiście, do jednego z porów; białe warzywko przypominało mu o równie bladej cerze Ye Liana, ale jakoś nie było mu do śmiechu za ironiczny żart. - Daj mi ten kij, zadźgam ich. - Wystawił rękę po drążek.
Seiwa-Genji Enma, Ye Lian, Hecate Black, Hasegawa Jirō, Ejiri Carei, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and Yakushimaru Sakuya szaleją za tym postem.
Wpatrywał się w tafle i ciała topielców, które od czasu do czasu uderzały bezwiednie o napotkane przeszkody.
Patrząc na ich napuchnięte od nadmiaru wody twarze, Enma odczuwał..... wielkie, jedno nic. Nie było mu ich żal. Nie był wściekły. Przejęty. Nic.
Nie znał ich. Byli jedynie dodatkiem do miasta, nieistotnymi kropkami na mapie.
Czy było to okrutne? Być może. Aczkolwiek chłopak miał o wiele ważniejsze rzeczy na głowie. I osoby, na których faktycznie mu zależało, aby przejmować się nieznajomą masą ludzi.
Wreszcie podniósł się do pozycji stojącej i przeciągnął. Odpoczął na tyle, by móc dalej kontynuować swoją podróż. I gdy już miał przeskoczyć na kolejny samochód, sam nie wiedział czemu i chyba nawet wszyscy bogowie tego świata nie wiedzieli skąd u Enmy tak nielogiczny ruch, ale spojrzał w bok. Zaskoczony obecnością szpitala psychiatrycznego (na pewno był w tej dzielnicy?) wzruszył jedynie ramionami, przejmując się tym z równą gorliwością jak wspomnieniami co jadł w zeszłą środę. A potem coś przemknęło za oknem. Mimochodem zmrużył oczy, i nawet uniósł wolną dłoń, przykładając ją sobie do czoła, jakby ten gest miał mu w jakikolwiek sposób wyostrzyć wzrok. Niestety, ale dookoła panowały zbyt grobowe ciemności, a nikła, księżycowa poświata nie dawała na tyle światła, aby Enma mógł dostrzec cokolwiek na tyle wyraźnie, aby rozpoznać kształty. Ponadto światło z trzymanej przez niego latarni dodatkowo zaburzało wgląd w to, co znajduje się dalej jak kilka metrów.
Ponownie wzruszył ramionami.
Nie zamierzał wchodzić w tak niebezpieczne miejsce, jakim był psychiatryk. Zwłaszcza w ciemnościach, pozbawiony słuchu. I choć przez moment miał wrażenie, że kształt sylwetki ów osoby był całkiem podobny do dziewczyny, którą znał, to wiedział, że było to niemożliwe.
Bo ona nie była w psychiatryku, a w swoim domu.
Odwrócił się przeskakując na kolejne auto, chcąc kontynuować swoją podróż.
Warui Shin'ya, Hecate Black, Ejiri Carei, Satō Kisara and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Hasegawa Jirō and Shiba Ookami weszli na wyżyny pogardy dla posta.
Warui jednak nie wyglądał na równie zadowolonego, czemu jednak nie mógł się dziwić. Wystarczyła tylko chwila obserwacji, by mógł to stwierdzić. Większej ilości czasu i tak nie miał, bo kolejny pocisk wystrzelony przez Gang Świeżaków osiągnął cel. Jiro tylko zmrużył oko po stronie, w którą oberwał, całkowicie pogodzony z losem.
– Wcześniej mnie skurwysyny pogryzły – wyjaśnił od razu, próbując zarysować przed kompanem powód swojej bierności.
Z obu tych opcji zdecydowanie wolał aktualną, odczuwalnie mniej groźną i inwazyjną. Przynajmniej dopóki wściekłe warzywa nie znajdą o wiele lepszej broni, którą faktycznie mogłyby zrobić im krzywdę.
Znieruchomiał na niedokończoną propozycję, samemu dokańczając ją w myślach i pozwalając rudemu sięgnąć rękawem do policzka. Kącik ust drgnął w nieznacznym uśmiechu, który jednak opanował gryząc się w język. Ślepia wypełnione niemym oczekiwaniem wbijały się w Shina, nie pozwalając sobie nawet na mrugnięcie.
– No to se pobyło romantycznie – stwierdził z rozczarowaniem, wyraźnie zawiedziony przerwaniem dotyku, przenosząc wzrok ponad ramię chłopaka, by namierzyć tego, który teraz w nich trafił.
Małe skurwysyny się doigrają. Na czarnej liście była już Pyra, teraz dołączy do niej ten, który ośmielił się wszystko mu spierdolić - kimkolwiek był.
Z ostentacyjnym westchnięciem wrócił do sterowania ich prowizoryczną łodzią, niczym mitologiczny Charon, odpychając równie prowizorycznym wiosłem wszelkie mniejsze przeszkody, które mogły im zaszkodzić. O napęd nie musiał się martwić, póki co ich wannę niósł prąd. A gdzie? Tego nie wiedziały nawet najstarsze tuszkoty.
– Przestań się kręcić jak gówno w przeręblu – warknął, gdy Warui na niego wpadł, przytrzymując go w miejscu, jakby w obawie, że znowu wyleci za burtę; szybko zdając sobie sprawę z tego, że ten nie wpadł na niego specjalnie; wanna wydawała się o wiele większa, gdy był na niej sam, teraz wszelkie zgromadzone w niej stworzenia zaczynały mieć problem z mobilnością – Usiądź na dupie zanim nas wywalisz i ściągaj te łachy.
Nie żeby Warui miał jakoś wyjątkowo dużo do zrzucania z siebie, ale siedzenie w mokrych ubraniach, które wyglądały jakby pralka nie dała sobie rady z wirowaniem, nie było zbyt dobrym pomysłem. Jiro rozplątał znajdujący się pod szyją supeł czarnego koca, który miał zarzucony na plecy jak pelerynę i podał okrycie młodemu, czekając aż ten zrzuci z siebie chociażby mokrą bluzę. Wolałby żeby szczeniak mimo wszystko nie zamarzł. Już zwłaszcza nie teraz, gdy był tak wdzięczny losowi, że na niego trafił.
– Nic ci nie dam, to jedyne wiosło jakie mamy. Ja jestem kapitanem, ja steruje. Ty możesz jedynie łaskawie powiedzieć którędy do Seiwy.
Jiro obrócił się do swojej załogi tylko na jeden moment, by wymruczeć coś, co brzmiało podejrzanie podobnie do "bo ja nie wiem gdzie my kurwa jesteśmy".
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ye Lian, Hecate Black, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Seiwa-Genji Kamiko and szaleją za tym postem.
Biegła tak szybko, że chwilami zdawała się nie dotykać podłogi. To co zalegało pod stopami, czasem śliskie i wilgotne, miękkie jak ciało, twarde jak kości, nad wyraz zwinnie przeskakiwała. Za nią, jak fala, niosły się krzyki gdzieś w oddali korytarza, a gdzieś za plecami, rytm kroków karłowatego kanibala wybiła pokraczną melodię strachu. Tylko przez moment, gdy mijała wysokie okno, dostrzegła migotliwy blask latarki i smukłą, zdawało się znajomą, męską sylwetkę, przeskakującą...nad czym? Czy rozbijająca się wokół niego płynącą masą była... woda? Nie rozumiała niczego, co działo się wokół niej i wszystko nabierało destrukcyjnie nabrzmiałego przerażeniem oddechu. Co właściwie kazało jej gnać przed siebie, przez ciemność, która chwytała językiem nocy ledwie mdłe światło księżyca, które dawało jej niewyraźny obraz tego co przednią. I zgodnie ze słowami yurei, pobiegła schodami w dół, zakręcając gwałtownie w lewo, ku drzwiom, by niemal z całym impetem ciała uderzyć wejście i wybiec na zewnątrz. Opustoszały (jeszcze?) dziedziniec i schody prowadzone w dół, były kolejnym wyznacznikiem ścieżki biegu i kierunku, w jaki pognała, byle uniknąć niebezpieczeństwa za nią. Nawet nie rozumiejąc, jakie było przed nią.
Nie miał sił krzyczeć, nie tylko dlatego, że ściśnięte gardło dławiło nawet łapany spazmatycznie oddech. Nie chciała przyciągnąć uwagi ze szpitala, ryzykując ciszą, ale w kocu, gdy ciemność i chłód uderzyły, rozwiewając wilgoć strachu osiadłego na karku i bolących od bosego biegu stóp. Miała ochotę się rozpłakać, ledwie zduszony szloch, próbował umknąć przez zaciskane sztywno usta. Zwróciła uwagę, że w jednym, zaciśniętym niemal do białości, ręku wciąż tkwi zwinięty w rulon, kawał brudnego już prześcieradła. Namoczony, mógł posłużyć nawet jako prowizoryczna broń. A przynajmniej, sposób na odwrócenie uwagi, by uciec. Gdzie? Do kogo?... Czy słabe, oddalające się światło, i postać jego właściciela, mogło jej pomóc?
Była przeraźliwie zmęczona, zdezorientowana i wystraszona... ale nie mogła zawsze liczyć, że ktoś ją uratuje, znajdzie. Nawet, jeśli bardzo, bardzo tego potrzebowała.
- Jiro... - zagryzła wargi, przytykając do nich wierzch dłoni, w jakiejś panice by drżenie wołania nie poniosło się dalej. Odwróciła się, by podążyć gdzieś w stronę, gdzie mogło migotać światło.
| Rzut na zręczność (podstawowa) - udany
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Hasegawa Jirō, Shiba Ookami, Satō Kisara and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
- Chyba mi niedobrze... - wyrzucił szeptem, ale ściśnięty żołądek i tak nic w sobie nie miał. Gdyby chciał zwrócić zawartość, wykrztusiłby co najwyżej żrącą żółć. Potarł więc mocno skronie, jeszcze raz, w ostatniej chwili, próbując się obronić przed jakimś ogryzkiem, strzępem po obierkach, jakimś skrawkiem czegoś, co wyglądało jak rozgnieciony w dłoni ziemniak. Po tym przestał unikać. Pozwolił, aby ciało dostosowało się do falującej sinusoidy rzeki pod nimi. Ważne, żeby znów nie znaleźć się po drugiej stronie - jedynie na tym mu zależało. Średnio sobie radził, wszystko na styk, a z każdym mocniejszym przechyleniem prowizorycznego statku opierał się lżej lub mocniej o Jiro; najwidoczniej z ich dwójki nie widział w tym problemu.
- To nie jest proste, poczekaj, kalibruję przecież ustawienia, zmarzłem jak cholera. Nóg nie czuję - odpowiedział od razu na warkot, w porę łapiąc się wątpliwej, drewnianej ścianki. - Wiesz jak mną miota? - Wiedział doskonale, gdy przy następnym napływie wody pół wagi Shin'yi oparło się o jego plecy. Tymczasem ręce chłopaka jakoś nieporadnie próbowały złapać za dół własnej bluzy. Rzadko bywał posłuszny, szczególnie w takich mało zrozumiałych sytuacjach, bo nie miał pojęcia, co mu przyjdzie zaraz zrobić, ale nie ulegało wątpliwości, że ubranie nasiąknięte tym rynsztokowym szlamem, wydawało się strasznie ciężkie. Ciężkie było nawet przeciągnięcie tonowego materiału przez głowę, ale gdy wreszcie się udało poczuł paradoksalną ulgę. Nieważne, że chłodne powietrze to idealny wstęp do przeziębienia - starczyło tyle, aby lodowata wilgoć nie dokładała tu swojej cegiełki. Był już zresztą w połowie ruchu do ponownego skrzyżowania rąk na piersi, żeby zachować choć minimalny procent ciepła, kiedy zdarzyło się coś, czego nawet najnowszy pocisk odbijający się od nadgarstka, nie zmienił targetu złotych ślepi. Oczy wpatrywały się w Jiro o dwie sekundy za długo i za intensywnie; ewidentnie wgapiały w jego profil, aby nabrać pewności, że podany koc jest rzeczywiście dla niego.
Przytaknął na znak podziękowania, odbierając narzutę i zasłaniając nią nagie plecy. Tkanina miała wciąż temperaturę Hasegawy, nagrzana od jego skóry szybko otuliła przyjemnym ciepłem barki. Zawinięty w kokon przyciągnął nieco nogi do siebie, ale co jakiś czas i tak musiał prawą stopę przestawiać, aby zachować przynajmniej względną równowagę.
- Babę w ciąży przejechało, wyobrażasz sobie? - Palnięcie tego wydawało się kompletną paranoją, ale coś w głosie Shina próbowało udowodnić, że był tego naocznym świadkiem - i że to nie jedyna sytuacja, jaka miała miejsce. Zmarszczył jednak tylko brwi i rozejrzał się dookoła. Szare, betonowe budynki, jeden obok drugiego, wszystkie zmizerniałe i nieodświeżane od wieków. Chciał powiedzieć o wiele więcej; wspomnieć towarzyszowi o lampach i tajemniczym znaku, może nawet napomknąć o Ye Lianie albo ciemnej mgle i tym, co się kryło w jej oparach, ale ostatecznie, kiedy wreszcie nabrał tchu do wymęczonych walką z żywiołem płuc, rzucił trzeźwiejsze: dobra, wiem, gdzie jesteśmy. Teraz wiosłuj w prawo, musimy się dostać do tamtej ciężarówki, a za nią odbić w lewo.
Ye Lian, Hecate Black, Hasegawa Jirō, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Satō Kisara and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Nastąpiło kolejne uderzenie, które było tak silne, jakby co najmniej sama została uderzona w brzuch. Ogromny Oni wyważył drzwi, które z impetem rozbiły wannę. Pozostała w niej krew bryzgnęła, całkowicie zalewając pomieszczenie. Alaesha w pośpiechu schowała się do szybu i zaczęła się czołgać na oślep w przód. Oni odwalił drzwi na bok z taką siłą, że aż trzasnęły o ścianę, po czym dopadł do otworu.
Nie odwracając się, parła dalej, oczekując, że zaraz wyciągnie ją za nogi. To się jednak nie stało — jego łapsko było tak wielkie, że utknęło już w przedramieniu. To, że się wściekł, to mało powiedziane. Ryk odbijający się echem po metalowych ścianach szybu niemal rozsadzał bębenki. Przemknęło jej przez głowę, że to wyjątkowo dziwne, że nie domyśliła się, kim był jej porywacz. Jakby zupełnie zapomniała o istnieniu duchowej części wszechświata.
Zostawiła za sobą tętniącą burzę, jednak nie na długo. Po przejściu paru metrów wydawało jej się, że Oni znajdował się dokładnie pod nią. Nie wykonał żadnego ruchu, wciąż warcząc w szale, a ona starała się poruszać jak najciszej. O dziwo mokra piżama, wielkie kłęby kurzu i pajęczyn ułatwiały jej sprawę.
Niestety, to wszystko na niewiele się zdało — jeden z metalowych paneli nagle się zarwał, a ona wyleciała z szybu głową do przodu. Wywinęła kozła w powietrzu, trzaskając plecami o kamienną posadzkę, a uderzenie wycisnęło resztę powietrza z jej płuc. Usłyszała kroki w swoim kierunku, więc wysiłkiem bardziej umysłu, niż ciała, wstała na równe nogi i zebrała z posadzki swój łom. Obok miejsca upadku był otwarty właz. Gdyby spadła pół metra dalej, to zapewne skręciłaby kark. Obecność włazu była dziwnym zbiegiem okoliczności, jednak jej instynkt od razu wiedział, co należy dalej zrobić. Czerwony z wściekłości Oni ruszył w jej stronę na czterech łapach, gdy ona zrobiła nura w dół.
Właz okazał się wejściem do ścieku. Nie robiło jej to jednak większej różnicy. Bez wahania weszła w cuchnącą breję, która na szczęście sięgała tylko do kostek. Na szczęście, bo mogła poruszać się szybko, sam smród nie robił na niej wrażenia. Tunel o dziwo był oświetlony, a mdłe światło umożliwiało sprawne poruszanie się przy akompaniamencie oddalającego się wrzasku Oni.
Zaczęła nabierać pewności, że uda jej się uciec, gdy rozbiegane myśli przerwał huk. Tym razem dobiegający z naprzeciwka. Nie miała jednak większego wyboru — musiała iść dalej, póki co nie widziała innej drogi. Odruchowo zaczęła iść bliżej jednej ze ścian, jakby mając nadzieję uchronić się przed nieznanym niebezpieczeństwem. W razie potrzeby nie miała na to większych szans, niemniej trudno dyskutować z odruchami. Po dłuższej chwili marszu poczuła lekki ciąg – odrobina świeżego powietrza zakręciła się wokół jej nozdrzy. Wraz z porcją powietrza dotarł do niej również dźwięk kroków, a raczej chlupot pod ciężkimi butami.
Zdecydowanie nie były to łapska Oni — po odgłosach wydawało jej się, że z naprzeciwka idzie mężczyzna. Nie miała jednak pojęcia, czego może się spodziewać po nieznajomym. Był w podobnej sytuacji co ona, czy może ponownie zostanie uprowadzona do piwnicy? Dotarła do rozwidlenia tunelu. Przywarła do wilgotnej ściany plecami, próbując opanować oddech. W dłoniach kurczowo trzymała łom, szykując się do obrony lub ataku.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Hecate Black, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Satō Kisara and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Wylądowanie na bujnych krzakach szpitalnego ogrodu było z jednej strony bardzo łaskawe w skutkach. Z drugiej zaś ostre, wystające gałązki wbijały mu się z impetem w niemal każdy kawałek ciała, a jako że w trakcie spadku otulił twarz ramionami i skulił się na tyle, na ile mógł, roślinność zarysowała jego boki, brzuch i ramiona, w szczególności te skrawki skóry, które na chwilę zostały odsłonięte przez pęd powietrza. Przez moment nie ruszał się wcale, podczas gdy ból eksplodował w paru miejscach w jego ciele. Kiedy nareszcie odważył się poruszyć kończynami, okazało się, na szczęście, że nic raczej nie jest złamana. Ból był przez kilka sekund intensywny, to prawda, ale nadal dość krótkotrwały.
Z miejsca, w którym leżała, mogła dostrzec, że goniący ją dym nie rozprzestrzeniał się poza mury szpitala; odetchnęła więc z ulgą, choć nadal nie rozumiała, co to takiego w ogóle było. Pozbierała się powoli, skutecznie, choć trochę chwiejnie. Rozejrzała się dookoła, choć ciemność utrudniała jej efektywne ogarnięcie otoczenia. Drgnęła gwałtownie, gdy grzmot wstrząsnął niebem, a także… błyskawica rozjaśniła na moment teren. Serce zacisnęło się jej na okropnie zalane ulice. Tutaj jeszcze nie padało, ale niemniej wrócenie do domu w takich warunkach mogło okazać się zwyczajnie niemożliwe. Ale… Miałaby cofnąć się do szpitala? Gdzie coś ewidentnie chciało jej nieszczęścia, a nawet śmierci?
Wróciła myślami do duchowej sylwetki Kurou. Przez jej chaotyczny bieg nie była w stanie o nim myśleć, ale teraz, gdy już bezpośrednie zagrożenie minęło, znowu powrócił jego mizerny obraz. Czy to— Czy to naprawdę był on, w takim razie? Czy to tylko narzędzie, dzięki któremu miała wpaść w sidła tej tajemniczej, złorzeczącej mocy?
Zagryzł dolną wargę, denerwując się coraz bardziej. Wszystko było takie dziwne. Nic nie trzymało się kupy. I czy tam… ktoś siedział?
Bez zwłoki ruszył w kierunku siedzącej osoby. Kilka słabych latarni napędzanych zapasową elektrycznością szpitala emanowało rozmytym, ciepłym światłem na postaci ich dwoje. Im bliżej Kisara był, tym bardziej znajoma wydawała się ta osoba i także kolejne dziwaczne cechy sytuacji zaczynały się objawiać.
Gdy podszedł odpowiednio blisko, dostrzegł, jak mężczyzna zmagał się z bardzo dziwnym w wyglądzie mechanizmie, a po chwili wydaje się z niego absurdalny, jak na te okoliczności, dźwięk, bez wątpienia zabawki. Nie mówił nic na razie, chcąc dobrze usłyszeć, co dokładnie ma im do powiedzenia głos.
— Aoi — powiedział wreszcie miękko; najpierw — zanim również się do niego bardziej zbliżył. Osobliwym było zobaczyć go akurat tutaj, o tej porze, kiedy w mieście ewidentnie nie działo się dobrze. Powinien być w domu — tak samo zresztą jak Kisara. — Co się stało, że tu jesteś? Ktoś… — Obejrzał dziwaczną kłódkę, a na niej… guziki ze zwierzętami? Och, te dźwięki, to były odgłosy zwierząt? — …cię tu przywiązał? I to jeszcze takim czymś? Przytrafiło mi się coś bardzo dziwnego, ale z tego co widzę, to tobie też. — Spróbował przypomnieć sobie sekwencję, w jakiej wcześniej rozdarła się zabawka. — Chyba wiem, jak to z ciebie zdjąć.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Munehira Aoi, Ejiri Carei, Shiba Ookami and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Sytuacja była bardziej niż beznadziejna. Nie miał absolutnie pojęcia co się tu działo, ani gdzie byli jego bliscy. Nawet ten cholerny demon Sachiko, który najchętniej urwałby mu łeb przy samej dupie, zniknął, a on sam się o nią martwił. Może nie potrafiła pływać? Zdążyła uciec do lustra?
– Wiem, bo CZUJĘ jak tobą miota – mruknął, gdy Warui znowu się o niego oparł.
Nigdy nie pomyślałby, że tak durny ruch jak owinięcie się tym kocem zaraz po wstaniu z kanapy, teraz okaże się być pomysłem wręcz zbawiennym. W innych okolicznościach swojej zdobyczy by nie oddał. Ubrany jedynie w dresowe spodnie i niezbyt chroniącą przed wszechobecnym zimnem koszulkę, przekazując okrycie młodemu, od razu naraził na gwałtowny powiew zimnego wiatru, który jak na złość postanowił zatopić kły w jego skórze. Od tego momentu jakoś opierający się o jego plecy Warui przestał mu przeszkadzać. Generował chociaż odrobinkę ciepła.
– Nie mogło zalać całego miasta, znajdziemy trochę lądu, to skombinujemy ci coś suchego do ubrania – powiedział bez większego przekonania, czując, że rudy nie przestaje drżeć – Coś w grube pieski, bo te twoje jelenie mnie irytują.
Czuł się jak sabotażysta własnego bezpieczeństwa. Schodzenie gdziekolwiek z tej łodzi generowało w jego umyśle całą listę negatywów, wśród których nie mógł dopatrzeć się ani jednego pozytywu. Na lądzie warzywka znowu zyskają przewagę, tego mógł być niemal pewny. Próba ucieczki przed nimi na otwartym terenie i cholera wie jakim podłożu, w dodatku bez butów zakrawała o samobójstwo nawet jeżeli nie byłby ranny.
A był. Wściekły pomidor, o ile to nie był po prostu inny, pokryty jego własną krwią owoc, tak skutecznie zatopił swoje zębiska w jego nodze, że najpewniej z powodzeniem wyszarpał z niej spory kawał mięsa. Dopóki Jiro trwał w bezruchu, mógł się oszukiwać, że wszystko było we względnym porządku. Będzie miał niespodziankę jeżeli trzeba będzie biec.
– Trochę z niej szczęściara, nie będzie musiała patrzeć jak giną inni.
Na wyraźne polecenie odbił łodzią w prawo, wedle instrukcji, zdając sobie sprawę z tego, że byłoby łatwiej gdyby prowizoryczne wiosło zakończone było piórem i nie musiało działać na zasadzie odpychania się nim od innych obiektów. Może i łajba nie miała kotwicy, ale jakaś część yurei odpowiedzialna za niepoddawanie się zyskała ją w postaci rudzielca.
Warui Shin'ya, Ye Lian, Satō Kisara, Yakushimaru Seiya and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Krótki śmiech poprzedza zaciśnięcie się pięści. Krótki śmiech, który w gardle staje jak rybia ość, bo nie ma w nim radości, a wyłącznie chłód realizacji. Ależ byłeś głupi Aoi, pieprzony szczeniaku, myśląc, że Ci odpuści. Przecież powiedziała, że musicie porozmawiać... musicie porozmawiać... Rok temu? Nieistotne. "Musicie" nie ma daty, nie ma okresu ważności, nie psuje się, nie gnije; sapliwość wewnętrznego głosu ścieli się na ścianach czaszki, liżąc długim językiem jego sklepienie, potliwością spływając przez bladą skórę karku. Palce jednak, długi obrys alabastrowych paliczków, w czułości ugniata wonny materiał, zbliżając go na moment tuż pod nos. Przecież nadal kocha. Inaczej. Bo wszystko z czasem się zmienia i przekształca. Ewoluuje. Staje się piękniejsze, bardziej klarowne. A między kochaniem i nienawiścią rozciąga się wyłącznie cieniutka linia, napięta czerwona nitka.
Odpuszcza całkowicie sprawdzanie "kłódki" przy łańcuchu, bo ta teraz niewyczuwalna, gdy skóra wibruje w stanie pobudzenia. Dopiero huk spadającego ciała i kroki wpełzają bodźcem w zmysły poznawcze; zagrożenie nabiera cielesności, bo przecież wyłącznie coś, co posiada ciało, może jebnąć o ziemię z taką siłą. W pierwszej chwili unosi podbródek nieco wyżej, zanim lewe ucho odnajdzie kierunek, z jakiego dobiega dźwięk. Ucieczka nie wchodzi w grę — nie tylko teraz, ale nigdy. Język intuicyjnie przesuwa się nieśpiesznie przez zęby, uwypuklając na moment linię rumianych warg. Brwi ściągają się, jednak gdy okazuje się, że kły nie są pokryte platyną, że nie są dłuższe, że nie ma na sobie tak ważnego dla siebie elementu. Cholera. Nadal miał jednak obie ręce i swoją moc, prawda? Więc jest dobrze. Zawsze jest dobrze. Nigdy nie jest sam. Nigdy przecież nie jest sam. Dopóki powarkiwanie trwa w tyle czaszki, nic złego nie może się stać...
"Aoi"
Krew, która powinna już po tylu latach przypominać proch zapychający zbutwiałe żyły, tężeje. Kisara. Oddech utyka w krtani, kiedy ślepe spojrzenie stara się namierzyć sylwetkę. Dwie zatopione w czaszce perły przeskakują nerwowo, wpatrzone tępo w pustkę, zanim pytanie tkane znajomym tonem rozdarło eter. Chciałby wyważyć odpowiedź na języku, chciałby ułożyć słowa z sensem, nadać im krągły kształt; wszystko jednak zlewa się w ciekłą maź, która zalewa mózg. Milczy przez dłuższą chwilę. Nie analizuje. Nie jest w stanie. Jedynie miarowy oddech unosi tors, a szelest ortalionu nieprzyjemnie drażni zmysły.
" Przytrafiło mi się coś bardzo dziwnego..."; wywołuje gardłowy śmiech, który w przyciszeniu drga na strunach głosowych. Co ty kurwa nie powiesz. — Tak? — znów jest śliski jak robak, znów nabiera maniery zaciskającego się wokół nadgarstka węża, który owijając się ciasnym splotem, rozwiera pysk, aby połknąć w całości. Jadowitość utkana jest w kącikach ust, które wyginają się w niewinnym uśmiechu, gdy głowa opada nieznacznie skronią ku obłości ramienia. — Nie wiem jakim czymś, ale za to, wiem, że nie jestem w stanie określić radości, jaką teraz odczuwam, że akurat ty mnie tutaj znalazłeś — bo Aoi jest jak dziecko, nawet nie nastolatek, a gówniarz, któremu lata temu zabrano lizaka, wrzucano go do piachu i dano z powrotem, bo przecież ślepe to i nie zauważy, że przeciągnie językiem przez brud i syf dla chichotu tłumu. Mści się, bo tak trzeba, nie w sposób kontrolowany, nie dla własnej uciechy, a z przyzwyczajenia. Głęboki oddech, jaki wciąga w płuca, powinien pomóc, ale ten tylko świdruje umysł, rozpalając mocniej wrzawę w głowie; a ta w krótkim ruchu, jakby starając się strzepnąć z jej czubka niewidoczny ciężar, obraca się na chwilę, nim twarz nabierze powagi i skupienia. — Gdzie jesteśmy? — Pytanie zdaje się bardziej „jego”, bardziej świadome, jakby przez ten urywek sekundy, krótki moment, przez maskę przebił się ten Munehira, z którym Kisara miała do czynienia wcześniej, gdy napięcie związane z zaborczością zaczęło opadać, kiedy Aoi zaczynał rozumieć, że ta nijak mu zagraża. Bo nie zagraża, prawda? Pokraczność jednak rozumowania rozbiegała się w mnogości pajączków, które wcześniej zbite w kulkę, teraz pierzchły przed ostrym światłem.
Warui Shin'ya, Satō Kisara and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.