Wąska klatka schodowa i dwadzieścia par wspinających się na przemian schodów prowadzą na dach jednego z najwyższych budynków w mieście. Oficjalnie punkt widokowy funkcjonuje wyłącznie od wczesnych godzin porannych do zmierzchu i można wtedy zaoszczędzić sobie trudu korzystając za niewielką opłatą z szybkiej windy, lecz po godzinach wrota prowadzące na odpowiednie schody nie są wcale zamknięte. Sam dach jest odpowiednio zabezpieczony, choć w historii wieżowca są już odnotowane niechlubne, samobójcze skoki z jego szczytu. Aby spaść trzeba się jednak o to postarać, bo w innym wypadku pechowców wyłapią rozłożone dookoła sieci. Widok z tego miejsca zapiera dech w piersiach, szczególnie po zmroku, a kiedy w mieście mają odbyć się pokazy fajerwerków, miejsce oblegane jest przez otoczone aurą zauroczenia pary, które piknikują na betonie oglądając panoramę zza barierek.
— Jak chcesz się zabić, to możemy Ci znaleźć przyjemniejszy sposób, a nie upadek z takiej wysokości, bo... wyglądałbyś wtedy gorzej ode mnie. — Krótki śmiech przesunął się przez słowa, opierając się na nich delikatnie i swobodnie, bo akurat w sferze śmierci czuł się jak ryba w wodzie i nikt mu nie mógł tego odebrać.
— Och spokojnie, to nie tak, że nie doceniam akurat Ciebie; nie doceniam nikogo, więc jesteś na równi ze wszystkimi, a to stanowczo lepsze niż bycie gorszym od innych, a czasami nawet od bycia ponad innymi. — Przyciszył głos, czując, jak fizyczność mężczyzny staje się bardziej namacalna, tak, jak i w metrze miał go na wyciągnięcie dłoni, teraz, Munehira odnosił wrażenie, że wystarczyło wykonać milimetrowy ruch, subtelne drgnięcie, aby przeniknąć przez jego ciało. Zabawne, kiedy brak cielesności eliminuje dyskomfort związany z tak bliską obecnością drugiego istnienia, co za życia wprawiałoby w rozogniony gniew, tak teraz, było... nijakie. Nierealne. Nie mające znaczenia, poza na wpół śmieszną zabawą w „nie możesz mnie dotknąć, chociaż chcesz". Shura miał coś, czego Aoi pragnął. Był kimś, kim sam chciał być. Był żywy. Nie poruszył się, wpółprzezroczysta forma trwała niewzruszona, majacząc obryzganą w krwi błękitną, letnią koszulą, tnąc ostrym kontrastem lekkiego odzienia na tle zbliżającego się zimna. Jedna z dłoni po krótkiej chwili wykonała nieznaczny ruch ku górze, przesuwając się swobodnie przez eter i też przez ramię Shury, zanim Aoi zatrzymał się i ponownie odezwał, podejmując po krótkiej ciszy rozmowę. — „Zaoferowana"... Fatalnie trafiłeś. Nie przeczytam Ci nawet bajki na dobranoc, a co dopiero wykonywanie jakichkolwiek przysług. Ale moja bezużyteczność potrafi być rozczulająca. — Kłamstwo, które było nim jedynie połowicznie. Potrafił wiele, dokonał wiele i miał przed sobą jeszcze dużo punktów do odhaczenia, aby poczuć się spełnionym. Nikt jednak nie zakazał mu grania roli poszkodowanego, umęczonej duszy, która przez pecha samego faktu, że była kiedyś częścią czegoś żywego, teraz tułała się och jakże bez celu, och jakże bezsensownie przez to podłe miasto, pełne brutalności i syfu zalegającego pleśnią pod skórą każdego mijanego człowieka. — Z łatwością? — Pytanie zadrgało w subtelnym rozbawieniu, nim wypchnęło kolejne słowa, w tonie już śmiertelnie poważnym. — W takim razie na pewno skorzystam. Dla samego faktu, żeby przekonać się, jak łatwo Cię odnaleźć i dlaczego.
— Chcesz mi powiedzieć, że nie uda Ci się ułożyć żadnego teraz? Nie jestem wymagający. To nie takie trudne. Siedemnaście sylab raczej udziergasz z głowy. Pięć, siedem, pięć. — Na krótki moment odchylił głowę do tyłu, wzrokiem poszukując odpowiedzi, jakby ciemne sklepienie nieba ją w sobie zawierało, choć doskonale wiedzieli, że zamglone spojrzenie topiło się w głębi wiecznego mroku, a nie granacie naznaczonym świetlistymi punktami, niby to poprzekłuwanym cienką igłą, wpuszczając na ziemię światło innego miejsca, jaśniejszego i o wiele cieplejszego niż to, w którym przyszło mu trwać. — Ślepota mnie nieznacznie ogranicza, ale nie szkodzi. — Słowa musnęły wargi łagodnie, tkając je w chłodnym powietrzu, zanim to podbródek zwrócił się ku dołowi, pozwalając twarzy skierować się wprost pod spojrzenie Shury. — ludzki ul szumi
złodziej ciszy umysłu
noc pustką piszczy — Subtelne klaśnięcie w zorane zębiskami dłonie, zadziałało niczym kropka na końcu haiku, pozwalając kącikowi warg drgnąć w uśmiechu. — Możemy też pójść w tę stronę...
Noc umknie nagle
Gdy spotkamy się znowu
Bez sensu i tchu...
Jeżeli ślepy dał radę, to Ty, widząc wszystko to, co mi umyka, tym bardziej, detektywie-egzorcysto, aczkolwiek nie jestem fanem poezji, a poeta ze mnie marny. Co słychać. Więc szalik sprawdzi się o wiele lepiej. — Oba przedramiona splotły się na torsie we wprawnym ruchu, a mleko rozlane na gałkach ocznych wbiło się w twarz Shury, zwodzone bliskością jego głosu. — Tylko nie szalej z kolorami za bardzo
@Seiwa-Genji Enma
Czy chciał się zabić?
Nie. Enma nie miał skłonności samobójczych. Nigdy nie sięgał po żyletkę, by jej ostrzem rozciąć bladą skórę na nadgarstkach. Nigdy też nie zatrzymywał się na postach, przy torach bądź na skarpach. Nie spoglądał w przepaść z chęcią zrobienia o jeden krok za wiele. Nie, zdecydowanie nie był tym typem, który chce skończyć sam ze sobą przy każdej, nadarzającej się okazji.
Jednakże... Enma jednocześnie nie dbał o życie. Gdyby znalazł się w sytuacji zagrażającej jego istnieniu, to najpewniej poddałby się i nie podejmowałby walki o przetrwanie. I nie dlatego, że był tchórzem, a dlatego, że nie czuł... potrzeby, aby to zrobić. Jego życie praktycznie od szóstego roku życia zostało zaplanowane. To za niego zdecydowano jak będzie spędzał czas. Czego będzie się uczył. Do jakiej szkoły będzie chodził. Jak będzie wyglądała jego przyszłość. W tej kwestii nie miał nic do powiedzenia, a każde próby dziecięcego buntu kończyły się boleśnie. Dyscyplina, jaką wprowadzano w jego życiu skutecznie zdeptała wszelakie marzenia i plany, jakie miewały osoby w jego życiu. Enma nie miał celu. Nie, inaczej. Cel miał, musiał go mieć, ale tak naprawdę nie należał do niego, a do klanu. Dlatego też tak łatwo było mu pożegnać się z życiem, mimo że sam nie pchał się w objęcia śmierci.
- A jaką masz pewność, że stałbym się yurei po śmierci? - zapytał z lekkim rozbawieniem w jego głosie.
- Może od razu trafiłbym przed oblicze Enmy, który zważyłby moje grzechy i uczynki, a potem pokierował w odpowiednie miejsce mą duszę? - dodał, unosząc wzrok na niebo i przymknął na moment oczy, pozwalając wiatru na otulenie jego twarzy.
- Jeśli umrę, to umrę. Będziesz mógł przynosić kwiatki na mój grób. Lubię słoneczniki, bo są piękne w swej brzydocie. - i choć pozwolił sobie na parsknięcie, to w jego słowach można było odszukać ziarno prawdy. Jego myśli zaczęły rozjeżdżać się, oddawać słodkiej i błogiej chwili nieróbstwa, i ów stan z pewnością potrwałby kolejne długie minuty, gdyby nie cudowne haiku, jakie zaprezentował jasnowłosy.
Enma uchylił powieki i spojrzał na niego, kiedy ten skończył, a na jego twarzy, choć Aoi nie mógł tego dostrzec, malowało się zaskoczenie i nawet wdarł się tam błysk podziwu.
- Woah. - westchnął unosząc dłonie i krótko zaklaskał. O dziwo, szczerze.
- No powiem ci, że całkiem ładnie ci to wyszło. Jak będziesz miał ciało, to powinieneś wydać swój tomik. Byłbym pierwszy w kolejce do zakupu i zostałbym twoim najwierniejszym fanem! - nagle podszedł do niego i zatrzymał się dosłownie parę ledwo zauważalnych centymetrów od ducha.
- Aoi. Odnajdź mnie, kiedy zdobędziesz już ciało. Będę na ciebie czekał. A gdy już tego dokonasz, dostaniesz ode mnie mały prezent. Postaram się, obiecuję! A do tego czasu... nie pozwól, by ukradli ci wspomnienia. Nie pozwól, by negatywne emocje nad tobą zapanowały. Nie stań się borei. Obiecaj mi to. - powiedział cicho, odnajdując w rozmowie z nim zaskakująco wiele przyjemności. I chęci, aby ich ponowne spotkanie nastąpiło jak najszybciej.
Nie potrzebowali więcej zbędnych słów, nawet w chwili, w której Enma odwrócił się i powoli wycofał się, kierując kroki w stronę zejścia z góry.
Czuł, że słowa nie był już potrzebne.
@Munehira Aoi
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
Oparła skroń o chropowata powierzchnię ściany, chłonąc chłód, jaki oferowała. Czuła, jak iskrzące we krwi impulsy zmęczenia, zajmując kolejne połacie ciała. Nawet jeśli w dużej mierze, pracowały dłonie i natchnienie umysłu, całe jej ciało zdawało się wołać o odpoczynek. Dzień był intensywny, niewiele z jej projektów należało do tak mocno przesyconych. Napędzało ją to do działania. Utrzymywało w stanie pobudzonego czuwania. Mimo to, pierwszą emocją, która trzymała ją w pionie, była czysta satysfakcja z wykonanego zlecania. Komplet rysunków - na bazie wielu szczegółowych opisów i rozmów ze świadkami, w kilku wariantach - został przejęty przez funkcjonariuszy i złożony do dokumentacji. Jeśli się nie myliła, co najmniej jedno miało posłużyć do publikacji w śledztwie, o poszukiwaniu... mordercy. Carei pozwolono w końcu na spakowanie rzeczy i finalne - obleczona podziękowaniem oraz zapłatą -mogła opuścić jedno z tłocznych pięter komisariatu. Przy głównym wyjściu czuła na sobie kilka, zapewne zdziwionych jej obecnością spojrzeń, ale zdążyła się przyzwyczaić.
Było coś jeszcze. Niespokojność dnia, jego intensywność, chociaż w ogromnej mierze bazująca na powadze wykonywanego zlecenia dla policji, opierało się i na tłumionym, podekscytowanym oczekiwaniu. Mogła udawać, zapierać się, że było inaczej, ale poranna wiadomość wprawiła jej ciało w rezonację, z której trudno było się wytrącić. Enma milczał. Długo. Miała świadomość licznych obowiązków, jakie musiał pełnić, jakimi obarczano jego barki plasując na pozycji, jaką mu przydzielono. Tak, wiedziała. Pamiętała, przywołując do porządku kłujące igły żalu. A jednak naiwnie czekała na wiadomość. Na znak, że jej obecność, wciąż znajdowała się na płaszczyźnie jego uwagi. Tęsknoty, którą sam przecież deklarował. Za wiele sobie wyobrażała. Dopowiadała. Koiła frustrację na różne sposoby, tłumiąc w końcu i oczekiwania, nadal nie bardzo rozumiejąc, co rzeczywiście w tym wszystkim sprawiało jej taki ból. I dlaczego.
Zakładała, że odpuściła, ale podekscytowanie plecione wespół z niepokojem wyznaczało ścieżkę kroków, które pokonywała wychodząc z komisariatu. Mogła przypuszczać, że był to zbieg okoliczności, że - akurat dziś napisał. Miała urodziny. Czy pamiętał? Nie chciała stawiać na żadną opcję - z jednej strony opierając się rozczarowaniu, z drugiej - kiełkującej na nowo - tęsknocie. Zapewne, mogłaby usłyszeć, ze była naiwna, ale... odkąd pełna nadziei, znaczyło to samo, co naiwna?
Z oddechem ulgi, zatrzymała się na jednym z ostatnich stopni, kierujących do wejścia. Miała jeszcze chwilę, dlatego zsunęła z ramienia, szeroką torbę ze szkicownikami i przyborami do rysowania, podsuwając pod krawędź stopnia. Sama, usiadła obok, bliżej prawego boku, nie chcąc zajmować miejsca dla potencjalnych... gości. Palcami chwyciła końcówkę splecionego warkocza i w nagłym impulsie, zsunęła wstążkę, rozplątując czarne pasma, które rozsypały się luźno na ramieniu i plecach. Czemu to zrobiła? Czemu chciała ładnie wyglądać? Mimowolnie poprawiła białą koszulę, której rękawy wciąż miała podwinięte. Rozpięty płaszcz pozostawiła luźno. Na nadgarstku, dostrzegła kilka pozostawionych, grafitowych smug. Niezlanie od tego, jak starała się, rysunkowe znaczniki, jak blizny, zdobiły blade place w różnych miejscach. Rozprostowała lekko zdrętwiałe dłonie, przecierając ich wnętrze przez materiał dżinsowych spodni, by ostatecznie, oprzeć łokieć na udzie, a policzek wesprzeć na drobnej ręce, na której zakołysała się też znajoma, delikatna ozdoba. Prezent od Enmy.
Przechyliła głowę, obserwując mijanych od czasu do czasu ludzi. Nie tak daleko, widziała budynek, na którego dachu znajdował się punkt widokowy na miasto. Pamiętała. Dawno temu, była tam. Brzmiało to jak odległy sen. Z krótkiego zamyślenia, wyrwały ją zbliżające kroki. Nie było w nich pośpiechu, który zapamiętała z pierwszego spotkania. Był tu. I nie był sam. Podniosła się z miejsca, nie chwytając jeszcze leżącej torby - Jesteś... - emocja przekuła się przez pierś, zawierciła niespokojnie, odejmując, a może dodając - rytmu kołyszącego się w piersi - Jesteście - poprawiła się, rozciągając w jasnym uśmiechu, maźnięte czerwienią wargi i w końcu spoglądając na merdające ogonem, towarzystwo jej dawnego? przyjaciela.
@Seiwa-Genji Enma
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
W sumie jak tak teraz się zastanowić, to do Eji zwierzęta zawsze lgnęły. A przynajmniej było tak w czasach licealnych, o ile pamięć go nie zawodziła. Wszelakie bezpańskie koty nigdy przed nią nie uciekały, a nawet ptaki nie miały problemu siadać nieopodal jej osoby, jakby wiedziały, że nie uświadczą jakiekolwiek krzywdy ze strony ciemnowłosej.
Wyciągnął dłoń i dotknął łba Måne, która na moment zadarła go, aby na niego spojrzeć.
Weszli po schodach i już po krótkiej chwili, która choć trwała kilka ulotnych sekund, zaskakująco długo się ciągnęła, jakby jakaś niewidzialna siła za wszelką cenę nie chciała dopuścić do dzisiejszego spotkania. Kiedy znalazł się na miejscu, od razu dostrzegł dziewczęcą sylwetkę o długich i lekko powiewających na wietrze włosach. Mimo wszystko jego wyraz na twarzy momentalnie złagodniał, choć do tej pory usta miał ściśnięte mocno, w wąską linię, a brwi delikatnie ściągnięte. Znalazłszy się wystarczająco blisko, uniósł jedną dłoń w geście powitania.
- Jak zawsze jesteś przed czasem. - stwierdził przypominając sobie, że to on zawsze się spóźniał, choć niewątpliwie starał się być zawsze na czas.
- Oczywiście, że jesteśmy, przecież się umówiliśmy. - dodał z oczywistością w głosie, kierując wzrok dwubarwnych tęczówek na swoją czworonożną towarzyszkę.
- Poznajcie się. To Måne. Znalazłem ją parę miesięcy temu, więc może być nieco wystraszona i nieśmiała, ale jestem pewien, że przypadniecie sobie do gustu. - mruknął przenosząc spojrzenie na stojącą przed nim dziewczynę.
- Ja było w pracy? Ach, i najważniejsze. Wszystkie najlepszego, Eji. - uśmiechnął się do niej, jednocześnie wyciągając z kieszeni mały pakunek, w którym znajdował się delikatny, złoty wisiorek z zawieszką w kształcie słonecznika o czerwonych kamieniach w środku. Szczerze powiedziawszy nie wiedział co jej dać na urodzin. Przecież nie mieli ze sobą kontaktu przez bardzo długi okres czasu, przez kilka dobrych lat. Jej preferencje i gusta mogły ulec zmianie. Prawdę powiedziawszy, Enma celował bardziej w coś uniwersalnego, ale ostatecznie jego spojrzenie pochwycił ów słonecznik. Uznał, że będzie wyglądał bardzo ładnie na jej smukłej szyi. Aczkolwiek nie odczuje żadnej urazy, jeżeli nie spodoba jej się i ostatecznie prezent od niego spocznie na dnie jakieś szuflady.
Zrozumiałe.
- Masz jakieś specjalne miejsce, w które chciałabyś się udać?
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Mimowolnie, jeszcze raz przeglądała wymienione z rana wiadomości. Czy niczego nie zrozumiała opacznie? Coś też brzydko zaswędziało emocją, gdy pojawiło się imię Many. Odpuściła jednak kreowanie dziwnych scenariuszy, nie chcąc karmić niepewności, pozostawiając znowu - w rękach losu jej własny. Nie chciała stawiać się w żadnej z ról, które kiedyś tak łatwo wcielała, chociaż miała wrażenie, że - znowu - odbierała w sobie ciche sygnały kwitnienia, przebudzenia, jak ze snu, co zbyt długo trzymam ją koszmarem. Nie chciała być naiwna, a pełna nadziei. Chciała obdarzać łagodnością, ale nie udzielać przyzwolenia na wszystko. Tak proste w swej odsłonie, że najtrudniejsze.
Nie umiała radzić sobie z uśmiechem, jakim ją obdarzał. Nie do końca. Nie walczyła więc z kradnącą jej własny uśmiech - czułością, gdy odbiła się spojrzeniem od tych jasnych, rysowanych ramą złota i słońca - Na dobre, warto czekać - uśmiech nie gaśnie, gdy wstawała, witając chłopaka i psinę, co dreptała tuż obok nogi. I z naturalna dla siebie delikatnością, kucnęła, nie chcąc z góry witać się z Mane - miło mi cię poznać, kochanie - odezwała się łagodnie, czuło. Znajdowała się na tyle nisko, że mogła spojrzeć stworzonku wprost w czujne ślepka. Eji wysunęła dłoń przed siebie, ale nie dotykając jeszcze psiego łebka, dając za to szansę, na oswojenie się z jej obecnością i zapachem. Bez gwałtownych gestów, ściszając nawet głos do łagodnej powagi. Dopiero potem, nie podnosząc się, spojrzała do góry, ze spojrzeniem jaśniejącym - gdzie ją znalazłeś? I... co cię natchnęło, by zatrzymać? - przechyliła głowę, na moment, podpierając łokieć na udzie, a podbródek na swojej dłoni, chcąc, byc może trochę bezkarnie, obserwować profil chłopaka - W porządku. Zapewne jutro będę miała powtórkę - odpowiedziała, pamiętając, ze na komisariacie uprzedzili ją o możliwości ponownego spotkania. Na kolejne słowa - nie była gotowa. W pozycji podpartego zaskoczenia, wydusiła zakłopotane - Oh - w końcu, unosząc się do pionu. Splotła niespokojnie dłonie przed sobą - Dziękuję... nie musiałeś - mrugała, nieco za szybko, ścigając spojrzeniem śliczna ozdobę, to lokując wzrok na oczach chłopaka. I nim ugryzła się w język, nim nieśmiałość, zatoczyła nad nią pełne koło, dygnęła - Możesz... możesz mi go założyć? - dłonie, sięgają rozsypanych czernią włosów, zgarniając pukiel na ramię - jeśli chcesz - dodała pospiesznie, czując, jak ciepło zakrada się na szyję właśnie, by wspiąć nieco wyżej.
I tylko pokręciła głową, bo miejsc specjalnych nie miała, ale... - Możesz nas zabrać, gdzie chcesz - głos zajaśniał tak jak uśmiech na początku, gdy spogląda w dół, znowu na czworonożna ich towarzyszkę - Poprowadź mnie.
@Seiwa-Genji Enma
Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.
- Polubiła cię. - stwierdził, choć ów słowa do końca nie były prawdą. Enma nie miał najmniejszego pojęcia co zwierzęta myślą i czują. To nie tak, że nie miał do nich ręki czy ich nie lubił. Nie, wręcz przeciwnie. Uwielbiał czworonożne istoty, zwłaszcza koty, na których sierść miał alergię, jednakże nie należał do tych osób co "potrafią bez problemu złapać więź ze zwierzętami". Większość ich reakcji po prostu zgadywał.
- W sumie to na ulicy. Wyglądała na wystraszoną i jakby kogoś szukała. Albo komuś zwiała. Nie miała na sobie obroży, nie była też zachipowana, bo zabrałem ją do weterynarza, aby sprawdzili. Ponadto wyglądała tak, jakby ktoś.... wyżył się na niej. - wyciągnął dłoń i ułożył ją na głowie zwierzęcia, po czym łagodnie podrapał za uchem.
- Dałem ogłoszenie w internecie, ale nikt się po nią nie zgłosił. Została więc u mnie. - wzruszył lekko ramionami, jakby fakt, że przygarnął przybłędę z ulicy nie było jakimś szczególnym wydarzeniem. I choć sam wewnętrznie tak czuł, to jednak jego podświadomość inaczej szeptała, zwłaszcza, że przecież jako dziecko, zresztą jak każde, marzył o własnym zwierzęciu. Ale nigdy nie mógł nic posiadać. Nawet chomika czy rybki.
"Nie masz czasu zajmować się inną istotą, Enma. Skup się na egzorcyzmach i treningach", głos jego własnego dziadka po dzień dzisiejszy wypełniał wspomnienia młodego dziedzica. Teraz, kiedy miał trochę swobody, w pewien sposób wynagradzał sobie utracone dzieciństwo. Kupował to, co chciał. Jadł tylko to, na co miał ochotę. Trenował, kiedy mu to odpowiadało. Żył po swojemu, choć niewątpliwie klan dyszał mu w kark w wizja nieuniknionego objęcia władzy nad klanem zbliżała się nieubłaganie szybko.
- Hm? Ach, jasne. - z zamyślenia wyrwała go prośba Eji, na co uśmiechnął się delikatnie, lecz z pewną nostalgią ukrytą w jego spojrzeniu. - Potrzymaj ją proszę. - wręczył w jej dłonie smycz, a sam uniósł złoty łańcuszek. Delikatnie odgarnął jej włosy do przodu, nie chcąc przypadkiem pociągnąć jej i zrobić tym samym krzywdy. Nie wybaczyłby sobie tego, nawet, jak byłoby to tak głupie i trywialne jak szarpnięcie.
Objął drobną dziewczynę przerzucając błyskotkę, a następnie zapiął zapięcie, na końcu upewniając się, że wszystko jest na swoim miejscu i przy pierwszej lepszej okazji nie straci łańcuszka.
- Gotowe - odsunął się na odległość połowy kroku i odebrał od niej psa.
- Hm, znając się, to pewnie nie miałaś czasu na jedzenie. Jesteś głodna, prawda? Niedaleko stąd mają świetną butę z fastfoodami, więc jak masz ochotę- - zamilkł na moment zastanawiając się, czemu jest takim kretynem i myśli tylko i wyłącznie w kategoriach tego, na co on sam ma ochotę. Zagryzł lekko dolną wargę od wewnętrznej strony przełykając resztę nietrafionego zdania.
- Znaczy się, em... - spojrzał w bok, uciekając spojrzeniem. - ... pewnie powinnaś zjeść coś porządniejszego. Możemy iść do jakiejś lepszej restauracji. - dodał, czując ukłucie zażenowania swoją lekkomyślnością.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
- ...wyżył? - zmarszczyła brwi i podniosła się do pionu. Pamiętała małe, zabiedzone kocię, potargane prawdopodobnie nie tylko przez rzeczywistość, kiedy znalazła Jiro, swojego kota. I robiło jej się przyjemnie na myśl za każdym razem, gdy słyszała o podobnych wyczynach - dobrze, że ma teraz ciebie - nie drążyła tematu - masz tendencje przygarniać takie przybłędy pod skrzydła - uśmiechnęła się uśmiechem mnie rozbawionym, bo coś w jej słowach ma znaczenie większe, niż nawiązanie do psiej towarzyszki. Dawno, dawno temu, jak echo czuła opiekę, jaką nad nią roztaczał. Szczególnie, że nawet wtedy, czuła się trochę jak przybłęda. Nikt jednak nie uwierzyłby jej - dlaczego tak myślała. To już było nieważne. Tak jak nagły skurcz, który zakwilił gdzieś pod żebrami. Wracanie do przeszłości, nigdy nie kończyło się dla niej dobrze. Właściwie, nie kończyło się dla nikogo.
Prośbę wysuwała z niejaką obawą. Nie każdy mógł i chciał... jej dotknąć. A może też dokładniej, ona sama nie chciała każdego dotyku. Na ten niespodziewany, reagowała paniką, ale i kontakt sam w sobie, wywoływał w niej mimowolne spięcie. Nie tym razem. Wolno kiwnęła głową, przejmując i smycz, na której znajdowała się Mane. Odwróciła się, spierając z poruszeniem, jakie zakwiliło niespokojnie pod skórą dokładnie w miejscach, gdy ciepło dotyku naznaczyło linię gestu. Przymknęła powieki, gdy włosy zostały zgarnięte na bok i niemo wciągnęła powietrze, nieco może tylko zbyt szybko, gdy ramiona chłopaka na krótko otoczyły ją. Delikatna ozdoba opadła na szyję, zsuwając się nieco niżej, w zagłębienie między obojczykami - Dziękuję - powtórzyła jeszcze raz, przez moment trwając w bezruchu, chcąc też ułagodzić własną niespokojność. Palce, przesunęły się płynnie po maleńkim kwiatku obleczonym w centrum wisiorka.
Odwróciła się już pewniej, zastanawiając się cicho, czy róż nie zakwitł wyraźniej na policzkach. To też nie było ważne, bo zadane potem pytanie, rozbawiło ją. Pamiętała, jakim fanem fast-foodów był - Buerger z frytkami brzmi dla świetnie. I tak, jestem głodna - zaśmiała się już otwarcie - chodź, zanim zacznie mi burczeć, tak, że Mane pomyśli, że na nią warczę... - chwyciła ze stopnia schodów torbę i ruszyła, tylko tyle jednak, by móc zrównać krok z Enmą.
@Seiwa-Genji Enma
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Nie należał do osób, którym zależało na innych ludziach, chyba że ci wyraźnie wpisywali się w krąg najbliższych mu osób. Nie pomagał bezdomnym, nie dorzucał się do zbiórek na sieroty czy też biedne, pokrzywdzone przez losy dzieci. Nie przygarniał zwierząt, choć w stosunku do nich miał o wiele bardziej miękkie serce. Pamiętał doskonale jak jeszcze za szczeniaka bardzo chciał mieć zwierzę. Bez znaczenia jakie. Pies, kot, królik czy nawet głupie rybki. Nie pozwolono mu, żeby przypadkiem nie zaprzątał sobie głowy "głupotami". Słowa jego dziadka tak mocno wgryzły się w jego umysł, że nawet kiedy zamieszkał sam, wciąż nie sprawił sobie żadnego towarzysza, choć zdarzało mu się dokarmiać bezpańskie koty w okolicy. Zawsze to "niby przypadkiem" szedł uliczkami, gdzie można było je spotkać i zawsze "niby to przypadkiem" miał przy sobie kilka puszek z kocią karmą.
Oczywiście nigdy otwarcie nie przyzna się do tego.
Måne była pierwsza. Sam do końca nie wiedział czemu zabrał ją do domu, ale czuł, że potrzebuje go tak samo, jak on potrzebował jej w tamtym momencie. I choć początkowo szukał jej właściciela a nawet kogoś, kto się nią zajmie - ostatecznie została z nim. A Enma nie żałował nawet przez sekundę decyzji, którą podjął.
Ruszył z psem za dziewczyną, powoli pokonując kolejne schody, aż wreszcie znaleźli się na samym dole. Od razu skierował swoje kroki w stronę budy z jedzeniem, która jak zawsze była oblegana przez głodomorów z każdej możliwej strony. Wpierw znaleźli jakieś bardziej ustronne miejsce, gdzie mogli usiąść, dopiero wtedy chłopak poprosił dziewczynę o przypilnowanie zwierzaka a sam udał się w stronę tłumu, by rozegrać prawdziwą batalię o zdobycie pożywienia. Walka zajęła z dobre piętnaście minut, kiedy to zwycięskim krokiem wrócił do Carei niosąc łupy w postaci jedzenia.
- Pani zamówienie. - powiedział lekko rozbawionym tonem podając jej papierową torbę skrywającą prawdziwe skarby.
Zajął miejsce tuż obok dziewczyny i położył swoją torbę na kolanach, skąd wyciągnął burgera. Na sam intensywny zapach jedzenia czuł, jak ślinianki zaczynają działać ze zdwojoną siłą a brzuch mimo wszystko kurczy się. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że tak naprawdę jeszcze dziś niczego nie jadł. Enma często zapominał o śniadaniu, a potem głód przestawał mu doskwierać, więc ostatecznie chłopak zazwyczaj żywił się jednym bądź maksymalnie dwoma posiłkami dziennie. Pewnie dlatego Kamiko dostawała szału i tak usilnie próbowała go karmić, nawet, jeżeli oznaczało to niespodziewane napady na jego mieszkanie.
Starł kciukiem nieco musztardy z kącika ust i spojrzał na dziewczynę, zdając sobie sprawę, że od dłuższego czasu milczał pochłonięty jedzeniem.
- Przywykłaś na powrót do Fukkatsu? - zagadnął. Co prawda od jej powrotu minęło ponad pół roku, ale Enma znał osoby, które potrzebowały naprawdę sporo czasu, żeby na powrót zaaklimatyzować się w jakimś miejscu.
- Wróciłaś z rodzicami czy sama?
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Ujmował ja sposób, w jaki traktował towarzyszącą mu Mane. Nie pamiętała, rzeczywiście, by kiedykolwiek widziała go z psem, chociaż jeśli się nie myliła i nic nie zmieniło przez lata - lubił koty. Nie pamiętała tylko, czy z wzajemnością. Z tym, zapewne nadrabiała jednak ona, rozczulając się nad kruszynami, tymi najczęściej zabiedzonymi, biegającymi dziko bez czyjejkolwiek opieki. Czasem, trudno było się do takich zbliżyć i mimowolnie, przenosiła tę nieufność, dystans dostrzegany w relacyjnej perspektywie zranień. Tak, jak między nimi. Refleksją, jak poprzednimi, nie dzieliła się, wiedząc, że bez kontekstu, trudno byłoby jej wytłumaczyć, co dokładnie miałaby na myśli. I czy na pewno się nie myliła.
Pokonywała stopnie, przeskakując czasem po dwa. Od czasu do czasu, zerkając przez ramię, czy dwójka jej dzisiejszych towarzyszy wciąż jest z nią i nikt przypadkiem nie stał się rozmazanym snem. Nie chciała, by płynące z dzisiejszego spotkania ciepło i wyrwana niemal z rzeczywistości - beztroska, okazała się jednym z wielu koszmarów, jakie - ostatnimi czasy nie tak często jej męczyły. A na pewno nie w formie, z którą mierzyła się przez lata.
Została sama, na jednak z niewielu wolnych ławek w pobliżu budki z fastfoodami. Z przyjemnością, zgodziła się na opiekę psiny, która tylko przez kilka chwil węszyła za chłopakiem, obserwując razem z Car - sylwetkę Enmy. Potem, Mane ułożyła się pod nogami ławki, a Eji pochyliła się, by palcami móc gładzić miękkość psiego futra na czubku łebka.
- Dziękuję - wyprostowała się niemal równocześnie z pojawieniem dawnego przyjaciela. Przejęła w obie dłonie upolowany zwycięsko posiłek, wcześniej układając na złączonych kolanach własną torbę, mając nikłe zabezpieczenie, przed kapiącym z burgera sosem. A tego, mimo wszystko, zawsze lubiła dużo. Pamiętał. Wargi, rozciągnęły się lekko, wdzięcznie i dopiero wtedy zajęła się posiłkiem.
Dotarła gdzieś do połowy całości burgera, odkładając jego zawartość na podkładkę, zerkając na Enmę, który zdążył wchłonąć swoją porcję. Milczenie nie było niezręczne. Wręcz odwrotnie. Darowana przestrzeń, cieszyła - po prostu obecnością - Chyba tak - kiwnęła głową, samej powtarzając gest chłopaka, przecierając usta i palce, wysuniętą z kieszonki chusteczką. Obserwowała twarz Seiwy, rejestrując z namysłem, pozostawioną drobinę sosu przy kąciku ust. Jej własny, uniósł się nieznacznie - Sama - zaczęła, zrywając pozostawioną zbyt długo uwagę - chociaż, nawet jakby przyjechali ze mną, nie byłoby większej różnicy - odkąd pamiętała, niewiele czasu poświęcali córce. To jej babcia zajmowała się jej wychowaniem. Teraz, nie miała dla niej tyle czasu i sił. Westchnęła lekko, uśmiechając się niezręcznie, zerkając dół - chyba już nie dam rady... chcesz skończyć? - przechwyciła w palce burgera. Zerknęła przy tym, na węszącą przy nogach Mane, ale wolała nie ryzykować, częstowania jej podobnymi specjałami.
- I... wciąż masz nieco sosu na twarzy - dodała cicho, niemal konspiracyjnie, lokując ciemne tęczówki dokładnie w miejscu, gdzie odznaczała się rozmazana, niczym resztka farby, musztardowa plama.
@Seiwa-Genji Enma
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Enma nigdy nie ukrywał, że jest łasuchem. Zwłaszcza w przypadku wszystkiego, co posiadało w sobie chociaż odrobinę cukru. Potrafił mieszać ze sobą tak bardzo nie pasujące rzeczy, że niejedna osoba łapała się za głowę i zastanawiała, jakim cudem jeszcze żyje a nie trafia na oiom z powodu rewolucji żołądkowych. I choć chłopak sam z siebie nie potrafił gotować, a szczytem jego kulinarnych eksperymentów było zagotowanie wody na parówki, to jednak nigdy nie odmawiał posiłku. Aż dziwne, że jego wzrost nie był w stanie przekroczyć upragnionego metru i siedemdziesięciu centymetrów.
- Ha? - spojrzał na nią zaskoczony, kiedy chciała oddać mu swój niedojedzony posiłek. Nie, to nie tak że się po niej brzydził, bo po kim jak po kim ale w stosunku do niej nigdy nie odczuwał tak negatywnych odczuć. Problem był zupełnie inny, zaskakująco przyziemny.
- Spójrz na ten bebzol. - klepnął się w brzuch, jakby tym gestem chciał potwierdzić wagę wypowiadanych przez siebie słów.
- Jak tak dalej pójdzie to rozleje się na wszystkie boki, Eji. Będę przypominał jedną, wielką mochi! Będziesz musiała turlać mnie do domu, bo nie będę w stanie sam się poruszać! - jęknął czując, jak wpakował w siebie żarcie aż pod sam korek.
Chociaż jakiś deser to pewnie by zjadł.
Jak to mawiali? Miejsce na deser jest w sercu, a nie w żołądku. Czy jakoś tak.
- Nie dam rady, Eji. Nie wcisnę w siebie nawet jednej, małej frytki. - machnął ręką sięgając po papierowy kubek z napojem i wypił spory łyk przez słomkę.
- Hm? Ach. - starł sos z twarzy, mając nadzieję, że nie pozostawił po sobie już żadnych śladów tak niezdrowego obżarstwa, jakiego właśnie się dopuścił. Jednakże zerknąwszy w stronę siedzącej obok dziewczyny, nie mógł powstrzymać się od zawadiackiego uśmiechu.
- I kto to mówi. Sama masz sos w kąciku ust. - wskazał palcem na swój własny, żeby pokazać jej dokładne miejsce, aczkolwiek nim Eji zdołała cokolwiek zrobić, wyciągnął dłoń w jej stronę i starł kciukiem pozostałość sosu z jej delikatnej wargi.
- Gotowe. - mruknął przesuwając językiem po palcu, żeby zlizać ketchup wymieszany chyba z majonezem. Jak gdyby nigdy nic odwrócił głowę i spojrzał w jasne niebo, czując przyjemne ciepło promieni słonecznych na swojej twarzy.
Zaskakująco przyjemnie dzisiaj było. Za sprawą pogody. Jedzenia. I jej obecności. Obecności, za którą tak bardzo tęsknił.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.