To tylko potoczna nazwa dla najwyższego drzewa w Fukkatsu, zwanego "Na mo naki ki", Bezimiennym Drzewem. W japońskiej religii shintō przyroda jest symbolem czystości; to miejsce kontaktu z bóstwami i duchami. Niektórzy wciąż wierzą, że po drzewach bogowie schodzą z niebios na ziemię.
Cedr osiągnął wysokość ponad trzydziestu dwóch metrów, z obwodem pnia wynoszącym ponad osiemnaście. Co do jego wieku, zdania są podzielone. Część specjalistów z dziedziny dendrometrii uważa, że może sięgać nawet 7000 lat - podobnie jak sławny Jōmon Sugi z wyspy Yakushima. Inni natomiast przypisują mu maksymalnie 3000. Bez względu jednak na liczby, drzewo to cieszy się szczególnymi względami tutejszej społeczności. Stanowi jeden z niewielu punktów nawiązujących do natury, co samo w sobie wywołuje zaskoczenie u wszystkich obcych. Nie można dziwić się ich reakcjom, gdy przemierzając bezkresne meandry szarych, brudnych, betonowych uliczek nagle natrafiają na miejsce z odrobiną barw. Stare korzenie wyrastają spomiędzy zniszczonego, "połamanego" bruku, a gałęzie pną się ku górze, obrośnięte soczystą zielenią, sprawdzając się idealnie jako zadaszenie podczas upalnych, letnich dni. Wiele złego można powiedzieć o mieszkańcach Nanashi, ale z całą pewnością nie zaliczają się do osób, które nie potrafią zadbać o to święte drzewo. Starsze pokolenie szepcze zresztą historie o bogach, których stopy kładą się na gałęziach cedru, rozkwitając liście na wiosnę. Ile w tym prawdy - ciężko stwierdzić.
– Na pewno nie masz nic przeciwko temu, że wyciągam cię na nocny spacer? – dopytała, kierując ku Jiro krótkie spojrzenie. Była niemal pewna, że odpowie przecząco, ale i tak nie do końca podobała jej się wizja ciągnięcia go po mieście o tak późnej porze. – Chociaż biszkopt nie wygląda, jakby mi to przeszkadzało – zaśmiała się po chwili, przesuwając palcami po łebku cienistego kociątka wylegującego się na jej ręce.
Noc była taka spokojna i cicha. Aż prosiła się o wyjście, nawet na głupi, dziesięciominutowy spacer. Żal było nie wykorzystać jednej z niewielu okazji, gdy Black wychodziła z umiłowanego przez siebie Kinigami.
– Oh, zapomniałabym – drgnęła nagle, delikatnie ocierając się ramieniem o ramię Jiro. – Jak będziemy u mnie, to trzeba zasiać nasiona, które ostatnio kupiłam. To dość specyficzna odmiana kocimiętki, jestem ciekawa czy zadziała na twoje stadko. Jeśli tak, to zrobię im ciasteczka na prezent – Nie czekając dłużej złapała idącego obok yurei pod ramię i uśmiechnęła się doń czarująco. Nie wiedziała jeszcze co sądził o jej pomyśle i czy w ogóle coś wyjdzie z tego planu, ale i tak zamierzała spróbować.
Wtedy to usłyszała, coś, co kompletnie nie pasowało ani do tej pory ani do miejsca, w którym się znajdowali. Dwubarwne ślepia wiedźmy zmrużyły się delikatnie, doszukując pośród ciemności źródła tego, co odbiło się echem w uszach. Przez bardzo długą chwilę była skora myśleć, że to objawy insomnii znów płatały jej figle, że brak snu odciskał na niej piętno w postaci chóru, którzy rzadko kiedy cichł. Wyraźny płacz nie tracił jednak na mocy, a im dalej szli, tym bardziej zyskiwał na sile.
– Też to słyszysz czy jak zwykle wariuję? – spytała w końcu, cmokając krótko pod nosem. Już miała machnąć na to ręką i uznać, że powód był ten sam co zwykle, gdy oczom ukazała się skulona sylwetka. I wtedy w głowie wiedźmy zrodziło się pytanie – prócz omamów słuchowych doszły również halucynacje, czy może tym razem umysł jednak jej nie zwodził?
a boy preserved throughout the years
repainted in the prism past
Noc będąc przyjemną i cichą, nie wydawała się nieść żadnych niespodzianek. Wiatr delikatnie smagał wasze twarze, ale mimo grudnia - nie był aż tak chłodny i sieczący jakby mógł. Był przyjemny, choć nie można było powiedzieć tego o zapachach, które docierały do waszych nozdrzy. Może jednak przyzwyczajeni, może niewzruszeni, a może nie chcący nawet zastanawiać się nad źródłem nieprzyjemnych woni, szliście dalej w piękną noc - w nie tak pięknej dzielnicy, jakby całe Fukkatsu o niej zapomniało.
A tak było. Spychane w oddal podświadomości Nanashi nie było pierwszą dzielnicą, w której ktokolwiek chciał wychodzić na spacer - tym bardziej nie w środku nocy.
Mróz nie czerwienił waszych buzi, było zaskakująco ciepło, ale i ten komfort wcale nie trwał długo - kiedy do uszu czujnej medium dotarł płacz dziecka, poczuliście oboje że wasze ubrania nie stanowiły właściwej ochrony przed zimnem nocy. Kilka kroków dalej, spojrzenie i dostrzeżenie w pół zrujnowanej bramy torii - byliście wręcz pewni, że ta była bramą tylko i wyłącznie na słowo honoru. Rozcięta, osmolona, prawdopodobnie i częściowo rozkradziona, chociaż w okolicy tak wiekowego drzewa, nie mogliście pomylić budowli z niczym innym. Może nawet nie mogliście określić dokładnie po czym były te szczątki, na które patrzyliście?
Zimno uderzyło was nagle - zmieniając atmosferę, może budząc w was nawet odrobinę niepokoju, choć doświadczona w obcowaniu z duchami Shirshu wcale nie musiała czuć się nieswojo. Możliwe, że nawet spodziewała się nagłej zmiany atmosfery, kiedy tylko usłyszała tajemniczy płacz - tym bardziej po dostrzeżeniu tak wieloletniego drzewa w okolicy. Musiała rozumieć święte połączenia z drugą stroną, z tą której nie każdy rozumiał, z naturą. Różne yokai ciągnęły do takich miejsc, szczególnie jeśli nie były one odpowiednio zadbane - choć starsi czcili boskie miejsce, w których bezimienne drzewo dawało im schronienie, czasem wystarczył jeden czy dwa dni, lub niedawne święto zmarłych, aby coś zostało przyciągnięte tutaj, do na mo naki ki.
Przyglądając się przez moment dostrzegliście zarys sylwetki. Dziecko, na oko kilkuletnie, zanosiło się płaczem. Ubrane w piękny i barwny kariginu, chłopiec był przemoczony od stóp do głów - jakby dopiero co ktoś wypuścił go spod wody, pozwalając wyjść na nocny spacer.
Buzia nie była wyraźna, ukryta w ogromnych rękawach stroju wręcz wyjętego z końca okresu heian. Głosik był donośny, przepełniony bólem i smutkiem, a może nawet czymś w rodzaju strachu. Zamilkł dopiero tym jak nieznajomi spróbowali zbliżyć się do niego - dziecko wręcz od razu przestało płakać i rzuciło się w biegu za jedną z kolumnę pozostałości bramy torii. Niepewnie wychyliło się zza drewna, z którego farba już dawno się złuszczyła - wbiło przerażone oczy w jedną, a po tym w drugą postać, nie rozumiejąc do końca, dlaczego ktoś się tutaj znalazł. Małe rączki objęły mocniej kolumnę, która niczego już nie podtrzymywała - łuk w połowie był zawieszony na kolumnie obok, a w połowie znajdywał się na ziemi.
- Odejść! - rozkazał nagle, a jego głos był donośny, zupełnie nie pasujący do małego ciałka, które wręcz tonęło w pięknie bogato zdobionym stroju. Jego oczy były duże i brązowe, zupełnie przerażone, a on zdawał się zaczynać drżeć, choć może to było bardziej na kolejny powiew chłodnego powietrza? - Odejść, bo każę was skazać! Straż! Straż... - zawołał znów roszczeniowo, jakby nigdy wcześniej nie był sam, tym bardziej że w niezrozumieniu rozejrzał się, jakby kogoś lub czegoś szukał. - Straż zabrać ich! - znów mogliście usłyszeć, tym razem znacznie bardziej rozeźlonego i wściekłego.
| Witam serdecznie moi drodzy i dziękuję za wzięcie udziału w misji - a także gratuluję wyrzuconego sukcesu w płaczu. Pozostanę z wami w wątku - regulaminowo więc wątek zmienia się na terminowy co 48h. Termin do odpisu dla was mija więc, dla prostszego rozrachunku 5 grudnia o 2 nad ranem. W ramach poślizgu lub potrzeby więcej czasu, a także jeśli macie pytania - zapraszam na PW.
@Hecate Shirshu Black @Hasegawa Jirō
Zmrużyła nieco oczy w starciu z kolejnym mroźnym powiewem. Mimo tego czujnemu spojrzeniu nie umknęła parodia bramy torii; ruina – bo tym właśnie była budowla znajdująca się przed nimi – wyglądała na rodem wyjętą z mrocznych powieści czy filmów grozy. To, co z niej pozostało trzymało się już tylko na słowo honoru i Shirshu zaczynała podejrzewać, że jeśli tylko wiatr zawieje pod odpowiednim kątem, całe te zgliszcza rozpadną się na miliony kawałków.
Tylko raz obejrzała się na cedr, gdzieś w trakcie ruchu głową wyginając usta w nikły uśmiech. A jednak miała rację – to była idealna noc na spacer.
Wróciła spojrzeniem przed siebie, doszukując się w mroku źródła tych rzewnych łez. Im dłużej wlepiała barwne ślepia w plasującą się z naprzeciwka czerń, tym wyraźniejszy zarys drobnej sylwetki dostrzegała. A więc coś było na rzeczy, a patrząc choćby na otoczenie, w jakim się znajdowali oraz pogodowe omeny, coś było bardzo na rzeczy.
Przemknęła jeżykiem po nieco spierzchniętych wargach, następnie wypuszczając rękę Jiro z delikatnego uścisku własnych ramion. Splotła palce dłoni za plecami, idąc nieśpiesznie ku skrytemu za odłamkiem bramy dzieciakowi. Kryjówkę miał raczej marną lecz nie zamierzała wytrącać go z już i tak nikłego poczucia bezpieczeństwa.
– Jeśli nas skażesz, to nie znajdę czarnego kota, który przebiegł mi drogę – Zwróciła się do bardzo spokojnym głosem, ani na chwilę nie tracąc przy tym wesołej nuty znaczącej słowa. Ktoś słuchający jej z ubocza mógłby pomyśleć, że już całkiem postradała zmysły. W końcu jaki kot? O czym ona w ogóle bredziła. – Widzisz, ludzie zwykli się ich bać i uważać za zły znak, ale dla takich jak ja nie mogą być szczęśliwszym znakiem. Jeśli go znajdę, to zdradzi mi swój największy sekret i zostanie moim towarzyszem – Ochoczy ton oraz przyjazny uśmiech, jakie posyłała w kierunku dzieciaka nie były dla niej niczym niecodziennym ani niepasującym. Ci, który znali wiedźmę choć trochę doskonale wiedzieli, że do każdego podchodziła z otwartymi ramionami. A już w szczególności do wszelkiego rodzaju duchów.
– Oh, gdzie moje maniery – Dotknęła teatralnie policzka, wciągając powietrze nieco szybciej. – Nazywam się Shirshu. Może chciałbyś pomóc mi odnaleźć kota?
Nie był przyzwyczajony do nocnego włóczenia się, nie przynosiło ono żadnych korzyści. Świt był zupełnie inną sprawą. To wtedy budziło się miasto, a wraz z nim pojawiało się tysiące szans by jednak jakoś przeżyć kolejny dzień, może nawet lepiej od poprzedniego.
– Ktoś cię musi pilnować – stwierdził wymijająco, choć prawdą było, że jeżeli miałby cokolwiek przeciwko to zwyczajnie by go tu nie było – Zresztą liczę na śniadanie. Pójdziemy na onigirazu?
Był bezpośredni, może nawet aż za bardzo, a mimo to bezbłędnie wyczuł, że to niewinne otarcie się ramieniem o niego, wcale takie niewinne nie było. Wbił w idącą obok dziewczynę powątpiewające spojrzenie, pozwalając jej uwiesić się na jego ramieniu. Dostał dosłownie kilka sekund na nacieszenie się jej bliskością i uśmiechem, bo Shirshu niczym pies gończy po zobaczeniu wiewiórki nagle zainteresowała się czymś innym.
Mimo pozornej obojętności białowłosy wiedział już, że cokolwiek to było, wydało na siebie wyrok. Zgrzytnął zębami niezadowolony. Płacz dziecka w Nanashi oznaczał tylko jedno - tej nocy miała miejsce dostawa purchląt. Ludzie rodzili się w szpitalach, orkowie wypełzali z ziemi, a bezimienni ze śmietników w Nanashi.
– Udawaj, że nie słyszysz, bo będziesz musiała się nim zająć – syknął ostrzegawczo, choć nie próbował zawrócić ich z drogi, podświadomie chcąc się upewnić czy gówniarzowi nic nie jest.
Im bliżej Bezimiennego Drzewa podchodzili tym zimniej było. Nie żeby robiło to yurei jakąś różnicę. Marzł tak czy siak. Nagły spadek temperatury skojarzył od razu z nieprzyjemnymi wspomnieniami z parku, a po kręgosłupie od razu przebiegł równie nieprzyjemny dreszcz.
Nie miał żadnych wątpliwości, że w pobliżu bramy kręci się duch. W przeciwieństwie do Shirshu patrzył na dzieciaka w milczeniu, oceniając jego ubiór i sposób wypowiadania się. Nie pasował tutaj. Nie tylko do świata żywych, ale też do Nanashi.
– ... i gdzie jest ta twoja straż, szczeniaku? – spytał w końcu, tonem jakby miał zamiar młodego skroić zaraz z komórki.
Podszedł kilka kroków bliżej, choć zatrzymał się równo przy Shirshu, wydając się bardziej zainteresowany ewentualnym chronieniem dziewczyny niż zaatakowaniem dzieciaka. Łypnął na rudzielca spode łba. Co to za wabienie obcych duszków i to jeszcze przy nim?
– A może chciałbyś mnie zatrudnić jako swoją nową straż? – spytał młodego, przedrzeźniając Hecate i naśladując jej przyjazny ton głosu, bo uśmiechu i tak nie byłoby widać pod maską – Uwierz mi, że jeden rozkaz, a ją stąd z chęcią zabiorę.
- Kuge..? - zapytał cicho, zaraz po tym jednak prostując się bardziej, kiedy nieznany mu mężczyzna podszedł do niego. - Nie zbliżaj się do mnie nawet o krok, bo zetną ci głowę!- zawołał pewnie, wypinając pierś, choć nie było do końca zrozumiałe, o czym mówił.
Mimo to wystąpił krok do przodu, w kierunku kobiety, zaraz piorunując wzrokiem jego towarzysza.
- Ukrócą cię o głowę jeśli nie nauczysz się zwracać w stosunku do Kuge! Nawet nie wiesz o czym opowiada tutaj dama, a to problem, kiedy kot puszczany bez smyczy jest i samopas, to zbyt cenne i często butne zwierzęta, żeby móc pozwolić im tak uciekać! A pani tutaj powinna być tego świadoma, to nieroztropne aby pozwalać kotom bez smyczy tak wybiegać, łatwo je zgubić - zganił pierw mężczyznę, po tym zwracając się do kobiety, wyciągnął do niej ramię, jakby sugerując aby się na nim oparła.
- Zgubiła je pani, ale uznam to za winę tego... - powiedział, krzywiąc się, spoglądając w stronę mężczyzny, który jeszcze moment wcześniej mu groził.
Kiedy tylko Shirshu dotknęła jego przedramienia, a chłopiec postąpił krok, a otoczenie dla wiedźmy jak i jej yurei przestało zupełnie przypominać Nanashi - gdyby któreś z nich znało się choć odrobinę na historii Japonii, mogłoby z łatwością rozpoznać w dziennym świetle barwienia i stroje ludzi dookoła typowe dla końca okresu heian. Znaleźli się w tym momencie właśnie w ogrodach, a chłopiec ruszył przed siebie pewnym krokiem, doskonale zdając się znać miejsce i wiedząc, którędy powinien się przemieszczać.
Najbliższe dla dwójki zagubionych nocną porą na spacerze do tego, co dostrzegali, mogła być dzielnica Asakury - pięknie kwitnące i zieleniące się drzewa, dziwny spokój i dźwięki wietrznych dzwonków w oddali. Do waszych nozdrzy docierała silna woń sandałowca. Ktoś w okolicy kadził - ale całe życie pomiędzy drewnianymi i tradycyjnymi budynkami, wydawało się być niezwykle poukładane i eleganckie. Ciche rozmowy gdzieś w oddali nie były silnie wyłapywane, wręcz przeciwnie - bardziej mieszały się z szelestem liści i podmuchami wiatru.
Straż czy służący, zdawali się zupełnie nie reagować na zjawiających się w przedziwnym stroju, tak innym i nie pasującym, dwójkę intruzów; zupełnie jakby nikt dookoła was nie rozpoznawał i nie chciał zwrócić uwagi.
- Shirshu? - zapytał, marszcząc brwi, jakby starając sobie przywołać coś z pamięci. - Proszę wybaczyć, kuge, jednak nie znam domu z którego dama się wywodzi... Rozumiem, że przybyła pani niedawno na dwór? Powinna pani wiedzieć, że w ogrodach zasadziliśmy specjalnie dla kociąt odpowiednie rośliny, uwielbiają tam spędzać czas, a mieć możemy nadzieję, że i pani zgubę bardzo łatwo i prędko tam odnajdziemy. Niebezpiecznie jest teraz opuszczać mury pałacowe, choć naturalnie mógłbym to zrobić, bo nikt nie zakaże cesarzowi takiej wyprawy, ale wymagałoby to odrobiny czasu i przygotowania... - powiedział, przystając i po tym wbijając znów niezadowolone spojrzenie w mężczyznę.
- Rozumiem, że jesteś jej strażą, ale twoje maniery wymagają wiele pracy wciąż! Naprawdę, to szok dla mnie, aby ktoś taki się odzywał... ale... - urwał na moment, przez chwilę spoglądając to na kobietę, to z powrotem na mężczyznę. - Skąd więc wasze stroje? I cóż to za dziwne podejście do kotów, że są nieszczęśliwym znakiem? Czyż koty nie są symbolem bogactwa i dobrobytu? Nie każdy może sobie pozwolić na takiego towarzysza, nieprawdaż?
| W związku z waszym udziałem w wydarzeniu w gabinecie luster i jego niedługim rozpoczęciem, postaramy zachować się dla was 72h na odpis, jednocześnie aby wątek szedł sprawnie, ale również i nie kolidował aż tak z terminem na 48h. W ramach potrzeby większej ilości czasu i różnych pytań, również śmiało dawajcie znać. Termin upływa dla was o 2 nad ranem 8 grudnia.
@Hecate Shirshu Black @Hasegawa Jirō
– ... zetną ci głowę!
Wtedy też zrozumiała do czego pił. W tej samej sekundzie barwne ślepia wiedźmy zmrużyły się nieznacznie. Za rzucaniem gróźb w kierunku jej ducha była gotowa rzucić na tego smarkacza klątwę tak pradawną, że nikt nie byłby w stanie mu pomóc. Lekarze, kościół, nawet skryci w mroku szamani załamywaliby ręce nad jego losem. Ród Black był stary i bardzo dumny, gotów do zemsty za obrazę i pozbawiony podstawowych odczuć w postaci wyrzutów sumienia czy sumienia. Hecate od najmłodszych lat słuchała historie swoich ciotek, babek, prababek, wszystkich przodków, którzy na swych wrogów zesłali najgorsze koszmary.
Otrząsnęła się nagle, rozluźniła nie wiadomo kiedy spięte mięśnie dłoni, wzrok złagodniał, usta rozciągnął typowy dla niej uśmiech.
– Ależ oczywiście, kajam się nisko za swój błąd. Wielce to było nieodpowiedzialne z mojej strony. Jest to jednak błąd jednorazowy. Obiecuje, że po odnalezieniu wspomnianego kota nic podobnego nie będzie miało więcej miejsca – Brzmiała nad wyraz uprzejmie, z gracja przyjmując oferowane ramię i mimo różnicy we wzroście udało jej się tak ułożyć dłoń, by nie wyglądać przy tym komicznie. Wcale nie ukradkiem spojrzała jednak na Jiro, swojego wiernego yurei; tylko on jeden mógł zauważyć, jak powieka czarownicy zadrżała niekontrolowanie. Gdyby nie to, że Hasegawa i jego kocie stado działały na Black uspokajająco, tego małego gówniarza już dawno pożarłyby długie, mroczne cienie.
Nocne ptactwo rozdarło ciszę swoim krzykiem, gdzieś obok ich trójki przemknął jakiś szczur. Pobiegłaby za nim i wzięła do domu, lub przytknęła do gardzieli idącego tuż obok dziecka napajając się widokiem skóry rozszarpywanej brudnymi pazurami skażonego przez Nanashi gryzonia.
Nagle szczur zniknął, a wraz z nim wszystko co znane. Zrobiło się nieprzyjemnie jasno i barwnie, przez co wiedźma zmrużyła nieznacznie oczy, zaraz przesłaniając je również wolną dłonią. Była przyzwyczajona do ciemnego jak sama noc Kinigami, a nie do tylu kolorów w jednym miejscu.
– Shirshu?
Zwróciła spojrzenie ku dziecku. W jego ustach to imię brzmiało źle, brzmiało jak wybitnie paskudna klątwa. Grymas wykrzywiłby jej własne usta gdyby nie to, że już lata temu posiadła umiejętność panowania nad mięśniami twarzy.
– Zgadza się – potwierdziła, wyginając wargi w delikatnym uśmiechu, który nie sięgnął jednak ust. – Pochodzę z bardzo odległych krain. Przybyłam tu stosunkowo niedawno, proszę więc wybaczyć, aczkolwiek obecna tutaj kultura jest mi jeszcze dość obca. Tyczy się to oczywiście również mojego towarzysza – Delikatnym ruchem dłoni wskazała stojącego tuż obok Yurei.
Gdzieś z tyłu głowy wyczuwała nadchodzącą migrenę. Potrzebowała znalezienia wygodnego miejsca w swoim ogrodzie w Kinigami; chciała usiąść w wygodnym fotelu z kubkiem własnego wyrobu herbaty w jednej ręce i papierosem w drugiej. Nadmiar światła i kolorów w obecnym ogrodzie przyprawiały wiedźmę o ból w skroniach. Była stworzeniem nocy – nie pasowała do tak bajkowego krajobrazu.
– Również mam nadzieję, że moje zagubione kocię odnajdzie się jak najszybciej. Martwi mnie czy aby przypadkiem nic mu się nie stało podczas tej drobnej ucieczki, a muszę przyznać, że jest dla mnie bardzo ważny – odparła ze spokojem, kontynuując rozpoczętą przed kilkoma minutami, całkowicie zmyśloną historię. Oczywiście gdyby rzeczywiście znalazł się tu jakiś czarny kot, który potrzebował nowego domu, to nie omieszkałaby zabrać go ze sobą. Coś innego przykuło jednak uwagę rudowłosej.
– Wybacz że przeszkodzę, lecz czemu niebezpiecznie jest teraz opuszczać mury zamkowe? Czy coś wam zagraża? – Jedna z brwi uniosła się nieco wyżej od drugiej. Miejsce, w którym się znaleźli nie wyglądało, jakby cokolwiek mu zagrażało. Wydawało się zbyt dobre, zbyt bajkowe na jakiekolwiek zło. Gdyby jednak za murami rzeczywiście czaiła się ciemność, Black była gotowa w tej dokładnie sekundzie opuścić bok dzieciaka i wkroczyć w mrok.
Kolejne pytania młodego – jak się okazało – cesarza, sprawiło, że czarownica wróciła do świata żywych. Odetchnęła głębiej, próbując choć odrobinę ukoić narastające w skroniach pulsowanie. Naprawdę potrzebowała teraz papierosa.
– Nie zdążyliśmy jeszcze zmienić strojów po podróży. Jak już wspomniałam pochodzimy z odległych krain, w których koty nie są traktowane jako symbol bogactwa, ani tym bardziej dobrobytu. Tam skąd pochodzę uważa się je za zły znak. Natomiast gdy w grę wchodzą te o czarnej sierści, mowa już nie tylko o pechu, ale wielkim nieszczęściu, tragedii – Patrząc na postawę młodego chłopaka to, co padało z ust wiedźmy musiało brzmieć wręcz nierealnie.
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
– A co to kurwa jest kuge? – spytał z typową dla siebie finezją, próbując chociaż zrozumieć za co mu grożono, bo to, że w ogóle grożono było dla niego jak chleb powszedni.
Do szkoły nie chodził, a ze słownikiem czy książką historyczną miał do czynienia jedynie wtedy, gdy trzeba było zrobić z niej rozpałkę do koksownika albo miały idealną grubość, by ustabilizować chwiejący się stół bądź szafkę.
Posłał wiedźmie pytające spojrzenie, nie tylko licząc na jakieś wyjaśnienia, ale i nie rozumiejąc czemu dalej ciągnie ten teatrzyk. Myśli, że tak lubiła duchy, że postanowiła się z tym tutaj wypłoszem pobawić, starał się w ogóle do siebie nie dopuszczać.
Zmiana otoczenia, dość nagła, głównie ze względu na jasność i wszechobecne kolory, tak odległe od krajobrazu Nanashi, sprawiła, że zamarł z zaskoczenia. Powinien już się przyzwyczaić, że jego duchowym jestestwem po śmieci rzucano po różnych światach i wymiarach jak piłką. Tym razem jednak wszystko dookoła wyglądało tak... ładnie. W ciemnych ślepiach Jiro pojawiły się radosne błyski. Zupełnie jak u kota, który patrzy na bożonarodzeniową choinkę. Na chwilę przed tragedią.
Cały czas trzymał się blisko Shirshu, jakby za nic mając sobie przyczepionego do jej ramienia małego pasożyta. Znudzi się to sam odpadnie, a jeżeli znudzi się to wiedźmie, to Jiro z chęcią ukręci robakowi łeb żeby się go pozbyć. Póki co z zachwytem rozglądał się jednak dookoła.
Ładnie jak w filmach, mógłby tu zostać.
– Moje odzywanie to chyba niewielka cena za to, że mimo wszystko trwam przy kimś, kogo ochraniam? – spytał, z rozbawieniem zerkając na dzieciaka – Ty chyba wybrałeś sobie strażników o przeciwnym zestawie cech, co?
Wzmianka o roślinie wabiącej koty i wyczuwanie znienawidzonego sandałowca, którego zapach z pewnością rozsiewało znajdujące się gdzieś tutaj dymiące kadzidło, podpowiadały Razaro tylko jedno - swoich kotów będzie musiał szukać dosłownie wszędzie, bo zapewne rozpełzły się jak karaluchy, każde wybierając co innego.
– Koty tylko piszczą i niszczą. Są więc przeciwieństwem bogactwa i dobrobytu.
Nie było szans żeby ta miniaturka, ten breloczek do prawdziwego cesarza, był w stanie zamknąć pysk yurei samym poleceniem, więc Jiro bez żadnej refleksji nad sobą i ich sytuacją radośnie kłapał dziobem.
- W takim wypadku mam nadzieję, że opowie mi pani o tych odległych krainach. Na pewno służba zapewni pani odpowiednie ubrania... wierzę, że te są bardziej niż odpowiednie tam, skąd pani pochodzi, jednak tutaj... nie - dodał, już jakby łagodniej, może nawet rzeczywiście z bardziej dziecięcym zainteresowaniem, kiedy wspominał o dalekiej krainie i chęci posłuchania. Chociaż zaraz, słysząc pytanie, wyraźnie odwrócił wzrok.
- Po prostu niebezpiecznie. Jak jest niebezpiecznie to znaczy, że jest niebezpiecznie, nie istotne dlaczego - powiedział jakby oburzony pytaniem, w rzeczywistości zawstydzony, że nie znał nawet odpowiedzi na zadane pytanie. Mimo noszonego tytułu, w końcu to nie on posiadał rzeczywistą władzę - nie wiedział o dokładnych zawiłościach politycznych i wojnach, które miały miejsce za murami o władzę Japonii. Nie wiedział, że wkrótce to jego rodzina zostanie zgładzona, a wyspy japońskie nie tylko zostaną przejęte spod klanu Taira, ale również na zawsze zmienią swój kierunek czy barwy, tak dobrze znane dzisiaj Shirshu. Czerwień na bieli, miała dopiero stać się symbolem, kiedy kuzynostwo młodego cesarza w pełni przejmie władzę.
- Strażników się nie wybiera, są przydzielani - oburzył się na słowa białowłosego, zaraz opuszczając ramię Shirshu, aby stanąć naprzeciwko mężczyzny. - I są wychowani! I recytują swoje imię, kiedy stają w obliczu cesarza Antoku, a nie tak jak ty! Brak kultury i obycia, i nie wiesz kim jest twoja pani nawet jeśli obok niej stoisz! Gdybyś służył dla cesarza lub któregokolwiek kugyō najlżejszą karą byłoby ucięcie twojego języka za brak manier! A koty nie piszczą i nie niszczą, nie są jak ty! Mają... po prostu czasem chcą gdzieś iść! Ale mają miękką sierść są lepsze od strażników, co to tak mówią jak ty i niczego nie robią! Ziemniaczana głowa, a nawet nie, bo ziemniaki są pożyteczniejsze niż ty! I... I... - urwał, kiedy pod ich nogami przetoczyły się kartofle rozmiarów małych głazów otoczonymi słomą. Radosne, wesołe, jakby plącząc się po szatach młodego cesarza, obijając o nogi Jiro i na moment zatrzymując się przy stopach Blackówny.
Mały cesarz w ogóle nie czuł się wystraszony tym widokiem, wręcz przeciwnie od razu promieniejąc. Zaraz widząc, że nie tylko on dostrzegł stworzenia, pochwycił Shirshu za rękę w dużo bardziej dziecięcej manierze, jakby zapomniał o etykiecie, ciągnąc ją za sobą w kierunku jednej z bramy, przy krzaki i kwiaty, nie dbając na moment przez żadne z nich.
- Prędko, prędko! Chcą coś pokazać! - zawołał, choć zdusił w sobie nieco głos, jakby to była tajemnica. - Babka również je widzi... dlatego zaprosili cię tutaj? Widzisz je, prawda? Oczywiście, że widzisz! Widziałem!
| Shirshu obcująca w dziczy z różnymi yokai może rozpoznać, że stworzenia, za którymi ruszyliście w pogoń to abura sumashi.
Termin na odpis upływa o 22:00 12 grudnia.
@Hecate Shirshu Black @Hasegawa Jirō
– Oczywiście, chętnie opowiem. Ostrzegam jednak, że krainy z których pochodzę różnią drastycznie od miejsca w którym się obecnie znajdujemy – odparła. Wątpiła, by kiedykolwiek znaleźli czas na pogawędki. Wątpiła też w to, by dzieciak był gotowy słuchać historii o tym, jak kobiety palono żywcem na stosach bądź wrzucano je z obciążeniem do jezior. O czarnej magii nie zamierzała mu w ogóle wspominać. Zaczynał ją irytować coraz bardziej ilekroć otwierał jadaczkę i wyrzucał z niej słowa w kierunku Jiro.
– Po prostu niebezpiecznie.
Brew wiedźmy podjechała do góry. Już na pierwszy rzut oka nawet ktoś o opornym rozumowaniu byłby w stanie stwierdzić, że mu nie wierzyła. Takie bajeczki mógł sprzedawać swoim kolegom i koleżankom ze żłobka, ale na pewno nie czarownicy z rodu Black.
Później znów zaczął pleść swoje farmazony i Shirshu musiała pochwycić nasadę nosa placami, żeby nie zmieść tego kaszojada z powierzchni ziemi tu i teraz. W zasadzie nie była pewna co jeszcze trzymało nerwy na wodze, co usidliło ją w miejscu. A z drugiej strony podejrzewała, że to zwykła ciekawość był winowajcą. Chciała wiedzieć co się stanie, dlaczego Nanashi zmieniło się w to przesycone kolorami miejsce. Pisk narastający w skroniach sprawił, że wiedźma zgrzytnęła zębami. Nie słyszała już niczego poza tym upierdliwym dźwiękiem, który narastał z każdym słowem młodego cesarza. Była od sekundę od wybuchu, gdy nagle...
Wszystko ucichło, a ziemniaczane głowy patrzyły na nią z ziemi, by po chwili pomknąć dalej naprzód. Drażliwy dźwięk zniknął bezpowrotnie, toteż kobieta podniosła wzrok za duszkami, które pomknęły poza zasięg ich rąk. Jeśli w tym miejscu było coś, co wydawało się znośne, to właśnie one. Nie protestowała więc gdy dzieciak złapał ją za rękę i pociągnął za nim.
– Abura sumashi – odezwała się w końcu, uśmiechając delikatnie. – Tak się nazywają. Są dość rzadkimi yokai – Mogła brzmieć, jakby zwracała się do zaaferowanego duchami dziecka, ale w rzeczywistości mówiła do Jiro. Obróciła nawet twarz ku niemu i posłała mu drobny uśmiech.
@Hasegawa Jirō @Mistrz Gry
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |